2255

Szczegóły
Tytuł 2255
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2255 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2255 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2255 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Rusinek Kr�lestwo pychy Powie�� historyczna Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Przedruk z wydawnictwa: Pa�stwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1972 Pisa�a J. Andrzejewska Korekty dokonali St. Makowski i I. Stankiewicz `ty Cz�� pierwsza Rozdzia� I Karczma szumia�a gwarem, cho� ludzi nie by�o tu wiele. Sze�ciu szlachty obsiad�o spory st� podle szynkwasu i oni to wype�niali gospod� coraz huczniejsz� wrzaw�. W czuby im �atwo sz�o, jak to bywa, gdy si� przed po�udniem zasi�dzie do g�siora. Rej wodzi� ubrany z waszecia szlachetka, wp� �ysy, o �wiec�cej przekrwionej czaszce i rybich oczach. Bi� w tej chwili pi�ci� w zalany st� i krzycza� w stron� szynkwasu: - Dawaj�e, kundlu, nowy dzban, a nie czekaj, a� ci� zawo�aj�. Nie widzisz, �e pusto w kubkach? - W te p�dy, wielmo�ny panie - karczmarz �ama� si� wp� i bieg� co tchu ku sto�owi. Szlachetce gorza�o w czubie i nachodzi�y go teraz wielkopa�skie maniery. Przytkn�� nos do szyi glinianego dzbana, przyniesionego przez karczmarza, i fukn��: - C� ty mi dajesz, �ydzie? Szlacht� traktujesz jak �yk�w lubelskich, dusigrosz�w?! - chlupn�� z dzbana pod nos arendarzowi. - Wasza mi�o��, to samo, co przedtem waszmo�ciowie pili. - Szczyny francuskie, psiawiaro. Przy�u�eccy takiego nie pijaj�. Ma�mazyi nie masz? - Ja nie mam? Dla tak znamienitej szlachty wszystko si� u mnie znajdzie. Jest ry�skie, waszmo�ciowie, mam madery, kanary, petercyment. Ma�mazyi da�? Lec�, lec�, moje dostojno�cie. Przy�u�ecki popatrzy� z dum� na swoich kompanion�w. Nie bardzo wygl�da� na posesjonata, bo �upanik mia� wyglansowany na �okciach, a pas na brzuchu przetarty, ale przecie sadzi� si� przy wsp�towarzyszach nie lepiej od niego odzianych. Hojno�� Przy�u�eckiego wzmog�a si� i z tej przyczyny, �e dopiero co usiad�o przy przeciwnym stole dw�ch m�odych podr�nych, bardziej z pa�ska ubranych. Zw�aszcza jeden z nich w cholewach, jak si� patrzy, z pasem przedniej jako�ci, u kt�rego wisia� do�� bogato ozdobiony rapier, wprost urzek� pana Przy�u�eckiego. - Chod�cie� ku nam, mili waszmo�ciowie, w kompanii weselej. M�odszy szlachcic w ceglastym kontusiku ju� si� z krzes�a podnosi�, ale �w w dostojniejszym stroju uj�� go nieznacznie za rami�. - W podr�y jeste�my, waszmo�ciowie, i po�piech w drog� p�dzi. Darujcie, panowie, nam tylko �wawo przek�si� i dalej na siod�a, by jak najpr�dzej stan�� w Lublinie. Przy�u�ecki wyd�� wargi z wyra�n� uraz�, uni�s� dzban w g�r� i powiedzia�: - Skoro za nic macie szlacht� lubelsk�, cho� ja tam, mosterdzieje, z ruskiej ziemi, a jeszcze gardzicie, panie �wi�ty, ma�mazyj�, sied�cie� sobie sami. Nie kwapim si� do kompanii, bro� Panie Bo�e! - Ku swoim doda�: - E tam, go�ow�sy! Obaj m�odzi mieli wprawdzie w�sy, ale oczywi�cie nie takie jak u tamtych, si�gaj�ce wp� ramienia. Nieskorzy do zwady u�miechn�li si� wyrozumiale i przywo�ali szynkarza. - Co tam masz, by g��d szybko nasyci�? - Wszystko dla waszych wielmo�no�ci. Mog� by� jajca z patelni, szynka pieczona, i ryb� jak�� mo�na by rzuci� migiem na mas�o. Dla konkokcji mo�e by� kubek wina czy gorza�ki. - Daj�e troch� tej szynki i nieco burgundzkiego, byle pr�dko - zam�wi� starszy z podr�nych. Niby to nie zwracaj�c odt�d uwagi na podochoconych s�siad�w, m�wi� z cicha do towarzysza: - Nie jestem, m�j Piotrze, w�dzikiszka i te� lubi�, gdy po temu pora, wpu�ci� co� do gard�a, ale powiem ci, �e jad�c przez tyli kraj, gdziekolwiek wst�pi�em do arendarza, wsz�dzie na oczach to samo, pij� i pij�, rzygaj� i zn�w ��opi�. �w m�odszy, co mu Piotr by�o na imi�, przytakn��: - Jejmo�� pani mate�ka moja zawsze to m�wi, �e �w d�ugi pok�j, przez Boga nam zes�any, zamroczy ca�� szlacht�. Towarzysz jego u�miechn�� si� pob�a�aj�co. - Na s�owa jejmo�� matki si� powo�ujesz, a nie na pana Opackiego? - M�j Marcinie, chocia�e� m�j krewniak, niewiele znasz obojga, wi�c nie wiesz. M�j rodziciel zbyt cz�sto zagl�da do kufla, a za� pani mate�ka stateczno�ci wielkiej i rozwagi. Tyle powiedzia�, nie chc�c przy tym wspomina�, bo kt� by si� tym chwali�, �e jejmo�� mate�ka, cho� dzisiaj wesp� z ojcem Tr�jc� �wi�t� szanuje, to m�odo�� sp�dzi�a w aria�skiej rodzinie. Nie by�o za� tajemnic�, �e w�r�d jednobo�an nawet u niewiast znalaz�e� �wiat�o�ci i pomy�lenia wi�cej ni� w�r�d papie�nik�w. - Pok�j, widzisz - zaczyna� teraz Marcin - chwalebna rzecz, gdy si� narodowi przydaje. Tymczasem z nami tak jest, �e wszystkie wrogi wko�o granic jednego chc�, by�my obro�li w t�uszcz i przesi�kn�li propinacj�. Bo widzisz, od piwska i gorza�ki rdza ze�re rapiery i karabele. - Nie daj tego, Bo�e! Ale na szcz�cie m�dry nasz kr�l jegomo�� nie da usn�� Rzeczypospolitej. On jeden stale my�li o �o�nierzach i broni. Przy drugim stole Przy�u�ecki nie darowa� niedawnej wzgardy. Jedno ucho tu, drugie tam nadstawia�. Pos�yszawszy ostatnie s�owa nie omieszka� znowu si� wtr�ci�: - Waszmo�ciowie, s�ysz�, o wojnie? A po diab�a� tam wilka z lasu wywo�ywa�. Niech�e sobie wojaczka wok� nas, gdzie chce, chodzi. B�g �askawy obdarzy� pokojem nasz� ziemi�, wi�c Opatrzno�ci nie dra�nijmy. Cho� gdyby trzeba, panie dzieju, i ja wiem, jak si� macha �elazem. Ka�dy to wie z siedz�cych tu pan�w braci. - Racja, racja! - przytakn�li opoje. - Nam siedzie� jak �limakowi w skorupie, rog�w nie wychyla�. Nie wychyla�, waszmo�ciowie! - Nie do waszmo�ci�w m�wimy - odpali� szybko Piotr Opacki, ale zn�w jego towarzysz przygni�t� mu r�k� do sto�u. - Daj�e pijanicom spok�j. - Do tamtych za� powiedzia� nader uk�adnym g�osem: - Ale� nie negujem drogim waszmo�ciom, nie wychyla�, to nie wychyla�. Przy�u�ecki co� b�kn��, z�y, �e zn�w nie uda�a mu si� pr�ba wci�gni�cia tamtych do kompanii, cho�by nawet przez zwad�. A tak go dzi� korci�o pohula� w szerszym towarzystwie. M�odzi ludzie wzi�li si� do jad�a i bawili z cicha pogaw�dk�. Marcin D�bski jak w podr�y, tak i przy stole prym wodzi� w rozmowie, cho� nie by� gadu��. Zreszt� jad�c do stolicy z wa�nymi zleceniami mia� czujno�� w zachowaniu i w s�owie, tyle �e nie przed swoim wsp�towarzyszem i krewniakiem, przy kt�rym nie musia� trzyma� j�zyka za z�bami. Nie dalej jak wczoraj wst�pi� do dworu w Opatowie, by zabra� stamt�d krewnego do Warszawy, co zreszt� ju� dawniej by�o mi�dzy nimi zm�wione, i teraz rozwodzi� si� nad jego przysz�ym losem. - To dobrze, �e si� garniesz do �wiata, nie chc�c kisn�� w zapad�ej dziurze. Troch� mi jednak dziwno, �e� poczu� afekt do artylerii. Zacna to bro�, ale ludzie przy armacie proste, rzadko si� tam zdarzy kto� z klejnotem. Wysoko tam nie zajedziesz. Lepiej by ci by�o na jaki� pa�ski dw�r czy cho�by do bardziej szlacheckiej �o�nierki. - Do pancernych czy husarzy ekwipunek drogi i trzeba by tam zjecha� bogato, z wozami, z pacho�kami. Powiem ci te�, �e to raczej pani mate�ki wola, bym do pana armatnego si� dosta�. M�wi�, �e w wielkiej on cenie u kr�la jegomo�ci, a poza tym cz�owiek �wiat�y, uczony, indzinier jak si� patrzy. Znasz go, Marcinie? - S�ysza�em wiele o tym do niedawna holenderskim wodzu, ale na oczy go jeszcze nie widzia�em. Od niedawna rz�dzi w arsenale, a wiesz przecie�, �e by�em na Podolu. Niewa�ne, �e go nie znam, bo je�li zajdzie potrzeba, wstawi� si� za tob� u ksi�cia kanclerza i nie z sam� g�b�, ale z listem pojedziesz do arsena�u. - B�g ci zap�a�! Ale co s�ysz�, ksi�ciem nazywasz pana Ossoli�skiego? - Jak to, nie wiesz, �e gdy kanclerz by� w Rzymie z legacj�, nagrodzi� go tym honorem cesarz Ferdynand i Ojciec �wi�ty Urban? Zapominaj� ludzie, bo kanclerz szlachcic zacny, sam tego tytu�u nie u�ywa. Zag�uszy� te s�owa barani g�os Przy�u�eckiego: - Ksi���? Jaki tam ksi���! Tylko staro�ytne rody maj� prawo tak si� mianowa�. M�odzi i tym razem zbyli zaczepk� milczeniem, wi�c rozjuszony szlachcic wzm�g� g�os i wo�a� z przek�sem do ca�ej karczmy: - R�wno�� jest w Rzeczypospolitej i tylko nieliczni s� w niej staro�ytni ksi���ta. Takich tylko rozumiem, mosterdzieje, jak zacny m�j pan z Wi�nicza, Jeremiasz Wi�niowiecki, od Ruryk�w jeszcze za kniazia b�d�cy, jak, mosterdzieje, Zas�awscy czy Radziwi��owie. A tym za� nowym pankom, co ich tam papie� czy rakuski cesarz pomaza�, wara od tytu��w. R�wno��, waszmo�ciowie! - Bredzi - szepn�� Marcin - ksi��� Radziwi�� te� nie tak dawny i cesarski ksi���. Tamci za� przytakiwali pijanicy. - G�r� zacna r�wno��, g�r� wszystka szlachta, panowie bracia! Precz, tytulaty! Ot, macie, taki wojewoda krakowski Lubomirski gardzi ksi�stwem, cho� i jego by tym uraczyli, a �w Toporczyk z Ossolina na z�o�� szlachcie wynosi si� zaszczytami. Zapomnia�, kim by�, a dzi� trz�sie naszymi wolno�ciami. By za� za daleko nie zajecha�. H�, panowie? Pokrzykiwali i poci�gali z kubk�w, a Przy�u�ecki dostawa� p�s�w na twarzy, �ci�ga� gar�ci� krople wina kapi�ce mu z w�s�w i dalej perorowa�: - Kawaleri� wymy�li� Niepokalanego Pocz�cia i z�by na niej zjad�. Kr�la tumani i deliberuje, jak z�ama� nasze wolno�ci. Marcinowi poblad�a twarz, nachyli� si� do Piotra. - Teraz ty mnie pilnuj. Jeszcze chwila, a nie �cierpi� tego moczymordy. Przy tamtym stole narasta�a wrzawa. Przy�u�ecki macha� w g�r� r�kami, co� pl�t� do swoich wsp�biesiadnik�w, patrz�cych wdzi�cznie w twarz fundatora. Naraz si�gn�� pod �upan, wyj�� jaki� pomi�ty szparga�. - Chcecie, waszmo�ciowie, prawd� wiedzie� o Ossoli�skim, to pos�uchajcie. Takie oto poemata kr��� o mo�ci kanclerzu. Czterech opoj�w uciszy�o si� nieco i nawet karczmarz, niby to zaprz�tni�ty oporz�dzaniem szynkwasu, nadstawi� ucha. Przy�u�ecki odchyli� papier od oczu na d�ugo�� ca�ego ramienia i duka�, r�bi�c rymy jak siekier�. "Czemu kanclerza, zdrajc� i niecnot�,@ nie ska�ecie, cho� widz�c bezecn� robot�.@ Ten z�odziej kr�la zwodzi�, by wolno�ci psowa�,@ ten to Hermafrodyta po stole wojowa�.@ Dla weneckiej korupcji przedawszy sumienie@ za psa u niego cnota, grunt jest dobre mienie.@ Z fundamentu go we�cie, a obaczcie sztuki,@ jakie ma Machiawel z�o�liwe nauki..."@ Tu urwa� b�kn�wszy co� niewyra�nie, bo przy tym "Machiawelu" j�zyk mu si� popl�ta�. - Brawo, �wi�ta prawda! M�dry poeta to pisze. - Nie koniec, mosterdzieje! Ten skrypt m�wi jeszcze wi�cej prawdy o jegomo�ci kanclerzu. S�uchajcie, waszmo�ciowie. Zn�w wysila� zaczerwienione rybie oczy i czyta�: "Czy nie lepiej zawczasu, wolne r�ce maj�c,@ krwi� si� zdrajc�w nacieszy�, jarzma nie czekaj�c,@ najlepiej sprawiedliwie z bezecnym post�pi�,@ przy wolno�ci umiera� ni�li jej odst�pi�.@ C� mi dacie, ja utn� kanclerzowi szyj�,@ impreza we�mie koniec, a ja si� umyj�."@ Rozweseleni opoje uderzali teraz d�o�mi po kolanach, jeden przez drugiego wo�a�: - A to ci kanclerzowi zasoli�! - Racja, racja! Na to przyjdzie kanclerzowi, oponentowi szlacheckiej swobody. |Vivat |aurea |libertas! - |Vivat, mosterdzieje! Przy stole ko�o drzwi Marcin �ciska� por�cz drgaj�c� gar�ci�, t�umi� w sobie wzburzenie i waha� si�. Grzmotn�� czy nie grzmotn�� krzes�em w tamten st� mi�dzy pijane �by oszczerc�w. W tej w�a�nie chwili mistrz ca�ej ceremonii, Przy�u�ecki, wytoczy� si� spoza swojego sto�u i ledwie si� trzymaj�c na podci�tych gorza�k� i ma�mazyj� nogach podszed� ku m�odym szlachcicom. - No i co? - zapyta� z g�upia frant. Tamci nic. Zn�w poci�gn�� szerok� �ap� po mokrych od wina w�sach, wepcha� zawadiacko gruby palec za pas, a czterema brzd�ka� po napi�tym brzuchu jak po sk�rze b�bna. - I co? Nie podoba si� mosterdziejom? Marcin nie puszczaj�c z d�oni por�czy krzes�a odpowiedzia�: - Ano nic, mosterdzieju. Pozornym spokojem wprowadzi� w podziw swojego towarzysza, kt�remu ju� j�zyk rwa� si� z uwi�zi. Zanim jednak Piotr zd��y� otworzy� usta, pijanica si� zaperzy�: - Jak to nic, mruki jedne? Za nic dla was g�os szlachecki, broni�cy wolno�ci�w? H�? Za nic, mosterdzieje? Piotr nie wytrzyma�. Poderwa� si� z krzes�a i krzykn��: - A ja waszmo�ciom powiem, �e pr�dzej kanclerz utnie szyj� temu pismakowi ni� on kanclerzowi. Mili waszmo�ciowie, po jakiego licha tu, w knajpie �ydowina, mieszacie z b�otem pierwszego w pa�stwie ministra? - Wolno�ci�w wsz�dy trzeba broni�, nawet w karczmie. Komu� ty negujesz, m�okosie bez �adnej eksperiencji? Mnie, staremu? - Mo�e by� stary a g�upi. - Jak? Co? S�yszeli�cie, panowie bracia? Szczeniaki starej szlachty nie szanuj�. Ha�ba! Tamci trzej ju� zrywali si� z �awy. - My tu szlachta lubelska, a wy sk�d, w��czykije jedne? - Mruki sobacze, co kompani� gardz�! - Won z tej karczmy, go�ow�sy! Zacz�� si� rumot. Stary Przy�u�ecki zgina� si�, by u�api� wisz�c� mu u kolan karabel�, ale co chwyci� rzemie�, ju� mu si� wymkn�� z r�ki. - Wy, psiekrwie, w�dzikiszki! - mamrota� z �bem zwieszonym ku pod�odze, w kt�ry jak�e �atwo by�o teraz trzepn�� sto�kiem czy g�siorem. Marcin D�bski jednak, cho� trzyma� d�o� na r�koje�ci, nie rwa� si� do bitki. Jeszcze i krewniaka mitygowa�, by go nie poderwa�a zbyt wczesna ochota. - W czubach macie, waszmo�ciowie, wi�c bez przyczyny nie nastawajcie na podr�nych. Sied�cie� i pijcie�, skoro w gorza�ce wolno�� widzicie. Nam pora do drogi. - Moderacji nabra� teraz w g�b�. Chod��e, smyku, pod karczm� i stawaj! - wrzeszcza� Przy�u�ecki uchwyciwszy wreszcie szabl� miotaj�c� si� mi�dzy kolanami. - Staaawaj! - Nie dzi� i nie tutaj. W s�u�bie jestem i pojutrze musz� stan�� w Warszawie z listami do kr�la jegomo�ci. Je�li wa�ci, gdy si� wy�pisz, zwada ze �ba nie wywieje, mo�esz mnie szuka� w stolicy na dworze jego kanclerskiej mo�ci. Trzej kompanioni Przy�u�eckiego, wida� bardziej skorzy do kielicha i g�bowania ni� do chwytania za �elazo, zacz�li teraz b�ka� do siebie z cicha: - Ossoli�szczyk, hm... tego, wiecie... Przy�u�ecki jednak nie dawa� za wygran�. - Widzicie go, mosterdzieje! Niby g�adki dworzanin kanclerza, a za panem swoim nie stawa. Tacy dzi� dworzanie, szabli dla honoru pa�skiego nie chwytaj� - wyd�� wzgardliwie wargi. - Tacy dworzanie, jakich pan kanclerz sobie �yczy - odpali� Marcin. - Szabla moja nie do karczmy. Ku zdziwieniu zawiedzionej szlachty nie poruszy� szabli. Rzuci� karczmarzowi talara na lad� i skierowa� si� ku drzwiom. - Nie puszcza�! Za nim! Przed karczm�! - wo�a� Przy�u�ecki. Ale gdy pijani szlachcice wytoczyli si� za pr�g, ich animusze ozi�b�y do reszty. Teraz bowiem zobaczyli trzech uzbrojonych pacho�k�w przy koniach gotowych do odjazdu. Co� tam jeszcze pokrzykiwali, ale �aden nie porwa� si� ku m�odym. Tymczasem Marcin, wcale si� nie kwapi�c, usadowi� si� wygodnie na siodle, poprawi� pas i �upan, po czym odwr�ciwszy si� ku drzwiom karczmy zawo�a�: - Z Bogiem, waszmo�ciowie! A ty za�, mosterdzieju, pami�taj, aby� nie zb��dzi�. Pa�ac Arde, ulica Reformacka. Rozdzia� II Po czterech godzinach jazdy niewielki poczet D�bskiego dobija� do mur�w Lublina. W miar� jak konie podchodzi�y ku pot�nej Bramie Krakowskiej, jej z�bate, wynios�e zr�by zakrywa�y widok smuk�ych wie� ko�cielnych, niedawno z dala widzianych. Znikn�a fasada �wi�tyni Dominikan�w, skry�y si� poza p�katy he�m bramy szczyty katedry i zielony dach trybuna�u. Gdy kopyta koni stuka�y pod ciemnym sklepieniem wilgotnej Bramy, zegar na gotyckiej wie�y bi� godzin� trzeci�. Podr�ni liczyli uderzenia dzwonu, uradowani, �e do�� wcze�nie przybyli do miasta, i syci zadowolenia z odbytej drogi wywiedli konie z mrocznego tunelu. Przywita� ich teraz niesamowity harmider. Tu� przy murach, w uliczce Bramowej, by� �cisk niecodzienny. W�r�d sklep�w, kram�w i przekupni�w zbi�a si� ha�a�liwa gromada �ak�w i zagrodzi�a jad�cym drog�. Jedne ch�opczyska by�y ros�e i �mig�e, drugie ��todzioby w�t�e z powichrzonymi czubami, czasem obute, nierzadko bose. Ubrane to wszystko by�o jak popad�o. Jeden w �upaniku b�awatnym czy nawet jedwabnym, w trzewikach z ciel�cej sk�ry i w ciasnych bia�ych po�czochach, drugi w kosmatej kuczbai czy zgo�a dziurawej kurcie. Widzia�o si� i umorusanych nieletnich podrostk�w z w�osami jeszcze w warkocz splecionymi, ale ci za to byli najbardziej piskliwi w ca�ej ci�bie. D�bski pr�bowa� posuwa� si� dalej i krzycza�: - Z drogi! Z drogi! Do miasta pu��cie! T�um podnieconych �ak�w niewiele sobie robi� z tych nawo�ywa�. Zajadle odkrzykiwano ku je�d�com: - Nie ust�pujem. Dla nas dzi� droga, mo�ci panku! Jak chcecie, to razem z nami, na ulic� Grodzk�. - Na Grodzk�. Na Grodzk�. Na pewno ku tamtej bramie p�jd� - wo�ali krzykacze wznosz�c kije nad g�owami. Jeden z pacho�k�w D�bskiego napar� ostro koniem. - Daj pok�j! - mitygowa� go Marcin. - Na dzieciarni� chcesz koniem nast�powa�? - Nie same to przecie� m�okosy. S� tu i doro�li, a tak�e, jak widz�, baka�arze. Gdzie ta kupa wali? - dziwi� si� Piotr. - Niedobrze im z g�by patrzy. - Z kijami, jak widzisz, id�, wi�c chyba na �ak�w od Pijar�w albo mo�e na �yd�w - dorzuci� Marcin wspomniawszy w tej chwili na swoje lata szkolne, kiedy to wesp� z takimi watahami wszczyna� burdy po Krakowie. Gdy wreszcie ca�a czereda przeci�gn�a, Piotr, znaj�cy lepiej miasto, doradzi�: - Pop�d�my konie i skoczmy tu w bok, w Olejn�, bo nam drugi raz drog� przetn�, nim dobijemy do zamku! Ale w tej jego my�li by�a w istocie nie tyle ch�� unikni�cia nowego spotkania z gromad� �ak�w, ile raczej ciekawo��, co si� tam �wi�ci w pobli�u ulicy Grodzkiej. Po�pieszyli cwa�em i za chwil� okr��ywszy cz�� starego miasta byli na Rybnej. Tu znowu trzeba by�o przystan��. Z ciasnego gard�a ulicy Z�otej, tu� zza naro�nika kamienicy Pod Lwem, wychodzi� �a�obny kondukt. - Zsi�d�my z koni! - doradzi� Marcin. - Niech kondukt przejdzie. Niezwyk�y to by� korow�d. Szed� bez �piew�w, w powadze i w �a�obnym milczeniu. Czo�o prowadzili duchowni w ciemnych kapotach bez poz�ocistych kap, kom�y i wszelakiego ko�cielnego blasku. Szli szybko, nie szczyc�c si� duchownym dostoje�stwem, cho� widzia�o si� w�r�d nich kilku s�dziwych o brodach szpakowatych czy siwych. Po�rodku gromady przed �a�obnym wozem szed� wynio�lejszy nad innych starzec z brod� opadaj�c� wp� piersi na d�onie splecione na czarnym �upanie. Piotr na widok pogrzebu si�gn�� r�k� do czo�a i zdj�� po�piesznie czap�. - G�ow� odkrywasz? - zdziwi� si� Marcin. - Ani ksi�dza, ani krzy�a nie wida�. Heretycki pogrzeb. - Trumnie pok�on oddaj�. D�bski zamilk�. Jednocze�nie przysz�o mu na my�l, �e Opacki, cho� szkaplerz nosi, ma wyrozumienie dla dysydenckiego obrz�dku po matce swojej, pochodz�cej z aria�skiej rodziny. Uchyli� wi�c kapelusza i stali obaj w milczeniu obok koni, czekaj�c a� przep�ynie kondukt. Czo�o korowodu wraz z wozem �a�obnym wesz�o ju� w ulic� Grodzk�, a teraz przechodzi�a przez rynek id�ca za trumn� garstka ludzi. Nie mieli tak szarego i ascetycznego wygl�du jak duchowni id�cy na czele. Przeciwnie, widzia�o si� w�r�d nich ludzi zasobnych i bogato odzianych, w sutych p�aszczach i zdobnych pasach. Niejedna z kobiet mia�a na sobie bogat� sukni�, na kt�rej b�yszcza�y kolorowe brosze i klejnoty. Po stroju wida� by�o, �e to nie tylko lubelskie, ale i przyjezdne mieszcza�stwo, z Gda�ska czy Warszawy. Z �a�obnym obrz�dkiem nie licowa� po�piech, z jakim pod��a� za trumn� ca�y ten kondukt. Patrz�cym jeszcze i to wyda�o si� dziwne, �e gromadka id�ca z ostatni� pos�ug� zbi�a si� g�sto i l�kliwie tu� za wozem. - Chy�kiem pomykaj� za miasto, by jak najpr�dzej pogrzeba� cia�o - nachyli� si� Marcin do krewniaka. - Chowaj� jakiego� znacznego mieszczanina, bo widz� tu nie byle kogo. Popatrz na tego starca z siw� brod� do pasa. To Szlichtyng... Przyjaciel przytakn��, jako� nie przywi�zuj�c wagi do tej informacji. Kto� inny id�cy w pogrzebowym orszaku zaj�� ca�kowicie jego uwag�. Na ko�cu konduktu sz�a w�r�d gromadki starszych kobiet smuk�a dziewczyna. Cho� sukni� mia�a jak tamte czarn�, zapi�t� pod sam� szyj�, ruch ca�ej postaci by� lekki, a nawet tu, w�r�d �a�obnik�w, wyda� si� jaki� frywolny. Sz�a zgrabnie i lekko. Jej ma�y bucik skaka� zwinnie jak �abka z kamyka na kamyk, a ca�a kibi� owita w jedwabn� sukni� zdawa�a si� by� pozbawiona ci�aru. Jedna d�o� nieco wzniesiona w bok czuwa�a nad r�wnowag� postaci, a druga, ol�niewaj�co bia�a, przytrzymywa�a koronkowy ko�nierz pod brod�. Na tym pieszczotliwym ge�cie wspiera�a si� twarz o spokojnej urodzie. Czarne brwi jakby zdziwionym �ukiem pi�y si� w g�r� ponad opuszczone powieki, a rz�sy jak dwie jedwabne koronki rzuca�y cie� na matowe policzki. Od ca�ej sylwetki promieniowa�a prostota i niewinno��, cho� mog�y �udzi� pe�ne, wilgotne wargi. - Tu ci� mam - powiedzia� Marcin uradowany odkryciem. - Gdzie tobie teraz patrze� na Szlichtynga. - Nie krzycz, przecie� to pogrzeb - szepn�� Piotr, czuj�c jednocze�nie, jak krew oblewa mu policzki. Dziewczyna musia�a pos�ysze� rozmow�. Rzuci�a na m�odych szlachcic�w wzrokiem od niechcenia i jeszcze zgrabniej ni� dot�d przeskoczy�a ma�� ka�u��, spu�ciwszy przy tym wzrok ku ziemi, jakby w tej chwili nic dla niej nie istnia�o, tylko aksamitne trzewiczki, kt�rych czysto�ci strzeg�a tak troskliwie. Piotr nie odrywa� od niej oczu. Patrzy� z �a�o�ci�, jak kondukt kryje si� w ulicy Grodzkiej, a wraz z nim ucieka ode� widok pi�knej dziewczyny. Twarzy zreszt� ju� nie by�o wida�, tylko male�ki czarny kornecik i dwa pukle szatynowych w�os�w. Ju� zr�b murowanej kamienicy mia� skry� ca�y korow�d, gdy dziewczyna odwr�ci�a si� nieco w bok i nachyli�a twarz do id�cej obok starszej mieszczanki. Mo�na by�o teraz dostrzec jej szlachetny profil, nieskaziteln� lini� nosa, warg i podbr�dka. - Ale� to zalotna dzierlatka - powiedzia� D�bski. Patrz�e, jak to z ukosa puszcza ku tobie oko. - Daj�e spok�j! Niebawem kondukt znik� w uliczce i tylko dobiega� stamt�d stuk k� dudni�cych po p�katych kamieniach. - Chod�my z powrotem do koni - Marcin wzi�� towarzysza pod rami�. Piotr nie oponowa�, podszed� ku swojej kobyle i nie kwapi�c si� do wskakiwania na siod�o machinalnie poprawia� strzemi�. - C� to z tob�, Piotrze? W�adz� straci�e� w kolanach? - �artowa� znowu Marcin. - Nie zawracaj�e sobie g�owy mieszczkami. Takich jak ta znajdziesz ca�e setki w stolicy. - Daj pok�j, nie w por� twoje �arty. Pacho�ki trzyma�y por�cznie konie do wsiadania, ju� i strzemi� by�o pod pa�sk� nog� gotowe, gdy nagle w gardle ulicy Gnojnej ozwa�a si� wrzawa. Naprz�d wyskoczy�y stamt�d bose niedorostki, a tu� za nimi wysypa�a si� ca�a t�uszcza. Na czele bieg� wysoki ry�y �ak z pot�nym dr�giem w r�ku. Dostrzeg�szy uchodz�cy kondukt �a�obny krzykn��: - S�, s� przed nami! Chytre heretyki! Wychodz� za miasto nie Bram� Krakowsk�, ale Grodzk�. - Na nich! - krzykn�li inni w t�umie. - Z�otniki Boga obra�aj�! - Z�otniki, psiekrwie, heretyki! Ponurza�ce, pogrzeby urz�dzaj� bez krzy�a �wi�tego, bez Boga. Ca�a t�uszcza jakby dosta�a sza�u. - Na nich! - Antychrysty! - Ponurza�ce! - Nurki sobacze! Bieg�o to wszystko w pobli�e �a�obnego orszaku. Gwizdn�� pierwszy kamie� i dziesi�tki kij�w wyros�o nad g�owami. Wyw�oki szkolne wraz z prymusami i nagrodze�cami, ko�tuniaste kalefaktory i wymuskane panki szlacheckie, zmieszane w jeden mot�och, rwa�y naprz�d zapalczywie. Obaj m�odzi ludzie, ogarni�ci znienacka przez tumult, w pierwszej chwili nie zdawali sobie sprawy z tego, co si� dzieje. Na dodatek sp�oszone wrzaw� konie wyrwa�y si� z r�k pacho�k�w i rwa�y na o�lep w�r�d rozstawionych na rynku stragan�w. Marcin nawo�ywa� swoj� s�u�b�: - Gdzie wy, psiekrwie jedne, macie oczy? Nasze konie sp�oszone, Piotrze! Ale Piotrowi nie konie by�y teraz w g�owie. Chwyci� towarzysza za r�k�. - Na mi�y B�g, patrz, co si� tam dzieje. Pogrzeb gwa�c� jezuickie wyw�oki. Ha�ba o pomst� do nieba wo�aj�ca. - Dok�d biegniesz? - Ludzi ratowa�. Dajmy pomoc bezbronnym niewiastom. - Sam nie p�jdziesz, bo ci� kijami przemiel�. Wszyscy za mn�! Zostawili miotaj�ce si� konie i pobiegli w ulic� Grodzk�. Na widok pi�ciu uzbrojonych ludzi wrzeszcz�ca gawied� rozst�powa�a si�, zrazu my�l�c, �e i ci szlachcice ze s�u�b� sprzyjaj� tumultowi. M�odzi ludzie dotarli na ty� orszaku, w chwili gdy ju� dr�gi unosi�y si� w powietrzu i zaczyna�y pada� zewsz�d kamienie i grudy ziemi. Garstka ludzi id�cych za trumn� zbi�a si� w struchla�� gromadk�, nawet lamentu nie wydaj�c z siebie. Jeden tylko pot�ny i wzburzony g�os siwego starca unosi� si� nad kot�owiskiem. - Ludzie! Czy si� Boga nie boicie? �mierci nie szanujecie? - Blu�ni! To my, a nie wy Boga si� boimy. Dalej w niego, niech nie gdacze. W szcz�k� heretyka! - rykn�� rudow�osy prowodyr i zamierzy� si� kijem. Ale zanim uderzy�, spad� mu na kark pierwszy p�az Piotra. - Won od starc�w i od niewiast! - Na kogo wy, hycle, z kijami? Na bia�og�owy? - wt�rowa� Marcin. Pi�� rapier�w otoczy�o st�oczon� gromadk�. Trzeba by�o macha� zwinnie w lewo i w prawo, bo napastliwe dr�gi lata�y w powietrzu. Powsta� zgie�k, harmider i zamieszanie. Rozproszy�a si� gromadka pogrzebowych go�ci. Ci od czo�a konduktu pomykali naprz�d, kryli si� za zr�by mur�w i w zau�ki, ci za� z ko�ca orszaku rwali z powrotem w stron� rynku. �rodkiem ulicy p�dzi� samotny w�z, goniony przez t�um fanatycznych �ak�w. Pod os�on� Piotra i jego towarzyszy garstka przera�onych kobiet ju� dobiega�a naro�nika rynku, skr�ca�a w bok pod murem kamienicy Pod Lwem. - Byle do naszej bramy, Bo�e jedyny, byle do bramy! - wo�a�y struchla�e mieszczki. Ledwie �ywe dopad�y schodk�w upragnionej kamienicy i z lamentem wpada�y w mroczne gard�o sieni. Jedna z ostatnich wbieg�a na schodki dostojna matrona w koronkowym kornecie, kt�ra niedawno sz�a w kondukcie, prowadzona pod r�k� przez ow� m�od� dziewczyn�. Gdy inne znika�y w bramie zapomniawszy o swoich wybawcach, ona jedna opanowa�a l�k i zdyszanym g�osem m�wi�a: - Dzi�kuj� wa�panom z ca�ego serca. B�g was zes�a�, niech�e B�g za nas zap�aci. - Na to szpada, by, gdy trzeba, bia�og�owy broni�a. Marcin m�wi�c te s�owa k�ania� si� z dworsk� elegancj�, a Piotr sta� bez ruchu. Nie s�ysza� owych podzi�kowa� mieszczki, bo wszystk� uwag� zaj�a mu tamta druga, stoj�ca tu� za uchylonymi drzwiami. Z g��bi sieni nawo�ywano rozpaczliwie: - Bram� zapiera�, bo jeszcze tutaj wpadn�. Nie Piotr, lecz Marcin dostrzeg�, jak w tej chwili d�o� m�odej dziewczyny potr�ci�a nieznacznie rami� matrony. Mieszczka wida� spostrzeg�szy si� doda�a: - O Bo�e, w tej trwodze zapomnia�am poprosi�, je�li waszmo�ciowie nie pogardz� mieszcza�skim domem... Zanim Piotr zdoby� si� na jedno s�owo, D�bski odpowiedzia�: - Nam koni szuka�, bo si� rozpierzch�y. Poza tym my z drogi, prosz� wa�pani. Nawet w zaje�dzie jeszcze nie byli�my. - To waszmo�ciowie nie lubelska szlachta? - Do Warszawy jedziemy. - Bram� zamyka�! - wzmog�y si� gwa�towne okrzyki z sieni. - Wi�c jeszcze raz B�g wam zap�a�! Mo�e los zdarzy, �e spotkamy was w Warszawie, bo i ja z c�rk� ze stolicy. Zd��y�a rzuci� jednemu z pacho�k�w spory mieszek i ju� z hukiem zaparto bram�. M�odzi ludzie skierowali si� wolno w stron� rynku. Pacho�kowie pobiegli za ko�mi, a Marcin, wzi�wszy pod rami� towarzysza, zagadn��: - C�e� sta� jak niemowa? Anim wiedzia�, czy chcesz tam i��, czy tu osta�. J�zyk w g�bie straci�e�? Piotr zap�oni� si� i patrz�c w ziemi� odpowiedzia�: - Guza mi za uchem nabili i we �bie huczy. Nie widzisz, �e ca�y r�kaw udarty i po�a od �upana poszarpana? Tymczasem przy bramie miasta, na kra�cu ulicy Grodzkiej, szala�a nadal t�uszcza. Zwalono trumn� z wozu, a przera�ony wo�nica rwa� co si� w nogach ko�skich z pustym pojazdem poza mury. Mot�och st�oczy� si� wok� skrzyni. - Wywlec Antychrysta! - Wywlec! Na chwa�� Panny Marii i Boga w Tr�jcy Jedynego! Rudow�osy kalefaktor wzi�� si� teraz do dzie�a. Zamachn�� si� raz i drugi dr�giem, ale d�bowe wieko nie pu�ci�o. Inny, sprytniejszy, podwa�y� je t�p� szczap� i zepchn�� w b�oto. Na mgnienie oka t�um zastyg� w os�upieniu. Kto� si� �egna� krzy�em �wi�tym, inny cofa� si� do ty�u, ale wi�kszo�� zaskoczona widokiem par�a do przodu. M�wiono im z rana, �e to z�otnika b�d� dzi� grzeba� heretycy, a tymczasem widzieli przed sob� suknie kobiece, d�ugie siwe w�osy i koronkowy ko�nierz nieboszczki, spi�ty bogat� brosz�. - Patrzcie! Ani krzy�a na piersiach, ani szkaplerza pod ko�nierzem. Wyszarpn�li kawa� ko�nierza wraz z klejnotem i zacz�li tryumfowa�. - Antychrysta cia�o! Po �mierci p�e� odmienia. P�awi� czarownic�. - P�awi�! Do wody z ni�! Nurkowa�a za �ycia, niech nurkuje po �mierci! - Do Bystrzycy! W tej chwili w�a�nie wjecha� w ulic� dwuko�owy w�z wiejski. Id�cy obok dyszla ch�op, zobaczywszy ci�b�, kt�ra nigdy nic dobrego nie wr�y�a, z�apa� konia za uzd� i poniewczasie wypycha� go z powrotem w rynek. - Nazad, gniada! Nazad! Rusz�e si�, bestyjo! Ale zanim zd��y� wykr�ci�, opad�a go zewsz�d gromada. - St�j, kmiotku! Powleczesz skrzyni� do Bystrzycy! - W imi� Ojca i Syna, panocki, pu�ta! Mrok wnetki, mnie za mury pilno. - Za mury w�a�nie pojedziesz. - Pu�ta mnie! Jezusie, dajcie pok�j! - C� ty, Panu Bogu nie chcesz us�u�y�? - Ja Panu Bogu, w imi� Ojca i Syna... pu�ta, ch�opaki! Ry�y wyrwa� mu z r�k biczysko, jeszcze przy�oi� po ko�uchu. W mig przywi�zano skrzyni� do wozu, zaci�to konia i ca�y korow�d wytoczy� si� poza mury miejskie. Przera�ony wrzaw� ko�, poczuwszy mi�kk� ziemi� pod kopytami, zacz�� sadzi� pot�nymi zrywami. Struchla�y ch�opek bieg� zdyszany obok wozu, patrzy� z przera�eniem na �lizgaj�ce si� kopyta konia i wo�a� wniebog�osy: - Rany Jezusa! Konia mi zam�cz�. Wstrzymajcie, ludzie! �rebi� si� ma, a tu gnaty po�amie. Ludzie kochane! P�dz�ca zgraja okr��ywszy p� miasta dotar�a do wiklin nad Bystrzyc�. Tu� nad wod� ko� zary� kopytami w piachu, ko�a dalej ju� nie pu�ci�y. Teraz t�uszcza obst�pi�a skrzyni� i jeden przez drugiego wo�a�: - Wrzuci� kamieni do trumny! Zobaczymy, czy diabe� z ni� na wierzch wyp�ynie? Gdy za chwil� wpuszczono trumn� do rzeki, jeden okrzyk zachwytu wyrwa� si� ze stu garde� i ucich�o. Mot�och rozpalony ciekawo�ci� patrzy� w wod� - wyp�ynie czy nie wyp�ynie? Woda sz�a wzburzonymi ko�ami ku sitowiu i pochyla�y si� nad topiel� trawy. Gdy wyg�adzi�a si� z powrotem tafla rzeki, na �rodku nurtu pojawi� si� czarny jak grudka w�gla pantofelek. - Nie wyp�yn�a - powiedzia� z cicha rudow�osy prowodyr i ukl�k� w trawie. - Skoro si� sta�o zado�� �wi�tej woli, pom�dlmy si�. W imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego... Ukl�kli wszyscy i zacz�li szepta� s�owa modlitwy. Powtarza� je tak�e wo�nica, dodaj�c do pacierza swoje dzi�kczynienie: - B�g ci zap�a�, Panie Bo�e, �e mi ko� giczoli nie po�ama�, i pozw�l, Panie Bo�e, �e modlitwy z tymi szatanami nie sko�cz�, bo p�ki kl�cz�, �acniej mi b�dzie wyprysn�� st�d wraz z koby�k�. P�zgi�ty podszed� do wozu i wykr�ci� dyszel. Za chwil� cz�apa� obok konia uchodz�c znad rzeki. Gdy mija� nadbrze�ne wikliny, zdawa�o mu si�, �e na ka�dej ga��zce drgaj� listki, a przecie� �adnego wiatru nie by�o nad Bystrzyc�. Rozdzia� III Arsena� by� zbudowany czterograniasto, na kszta�t warownego klasztoru. Gdy stan��e� na wprost bramy cekhauzowej, jawi�a ci si� przed oczyma pot�na roz�o�ysta budowla, maj�ca na rogach dwie wie�e kryte czerwon� dach�wk�, zako�czone o�owianymi czapami. Na owych wie�ach po�yskiwa�y figury dw�ch delfin�w, z tym, �e jednemu z nich wiatr, cz�sto tu znad Wis�y hulaj�cy, urwa� by� kiedy� g�ow� z po�owic� cia�a. A znowu na �rodkowej fasadzie arsena�u widnia�a ma�a wie�yczka, te� z o�owianym czubem, na kt�rej trzy kule ogniste i miedziane or�y dawa�y widomy znak przybyszowi, �e stoi przed kr�lewskim cekhauzem. Zreszt� ka�dego wchodz�cego do arsena�u wita�a u bramy wielka marmurowa tablica, czarna i b�yszcz�ca jak g�adzony w�giel, ze z�otym napisem po�rodku, g�osz�cym, �e jego kr�lewska mo�� W�adys�aw IV w roku 1643 ufundowa� �w cekhauz ku wzmo�eniu armaty koronnej. Podni�s�szy z tej tablicy oczy ku g�rze widzia�e� nad wrotami rozpostartego or�a o barwie starego z�ota i nie byle jakich rozmiar�w, skoro, jak m�wiono, wa�y� sto sze�� funt�w przedniego spi�u. Wielka sie� arsena�u, mroczna, jak przysta�o na przybytek po�wi�cony tak ci�kiej broni, ukazywa�a wchodz�cemu przybyszowi proste �o�nierskie urz�dzenie. Tu ju� nie by�o �adnych ozd�b, jeno listwy drewniane wzd�u� �cian z puszkarskimi cynkdrutami i stojaki z dziesi�tk� muszkiet�w dla arsena�owej stra�y. Z tej to sieni sz�o si� w lewo do pomieszkania pana armatnego, bo cho� w pawilonie by�y izby bogatsze, pan Arciszewski wola� tu mieszka�, blisko bramy cekhauzu, by mie� �atwiejsze wejrzenie na �o�nierza czy sprz�t wje�d�aj�cy. Siedzia� i dzi� w wielkiej izbie o czterech oknach, trzymaj�cych w o�owianych ramach grube szyby. By�y zwr�cone ku po�udniu, wi�c �wiat�a nie brak�o w izbie, zw�aszcza �e dzisiaj ostre majowe s�o�ce k�ad�o swoje promienie na d�bowych �awach, na takim�e stole i na pot�nych zamczystych almariach. Od samego rana nie pr�nuj�c mia� teraz pan armatny u siebie na rozmowie in�yniera artylerii Siemianowicza, kapitana Adersa i cejkwarta warszawskiego Mitwenza, siwego ju� �o�nierza, kt�ry z�by zjad� na wojowaniu, czterdzie�ci lat w�chaj�c proch armatni w bitwach i na polach �wiczebnych. By� te� i Asman Matias, starszy cie�la arsena�u, ch�op brodaty, po same uszy obro�ni�ty. Do niego w�a�nie m�wi� w tej chwili Arciszewski. - Wiele mi tedy nie marudz�c zabieraj si� od dzisiaj do budowania magazyn�w. Da� kr�l jegomo�� plac dogodny, to trzeba zawczasu zacz�� i bodaj szopy tam postawi�. Je�li si� nie po�pieszymy, got�w przyj�� komu apetyt na ten kawa�ek ziemi. - Wed�ug rozkazu, mo�ci panie armatny, od dzi� zakrz�tniemy si� ko�o roboty. Drzewo si� zwiezie i pojutrze s�upy ju� b�d� sta�y. Gdy �o�nierz zabrawszy szkic ze sto�u odda� uk�on i wyszed� z izby, pan Siemianowicz, siedz�cy naprzeciw genera�a, odezwa� si� w te s�owa: - S�usznie wasza mi�o�� m�wi� o tych apetytach. Za czas�w poprzednika waszej mi�o�ci, pana Grodzickiego, chcieli�my si� wzi�� do budowania na tym placu schronienia dla armat, ale zawsze pan Montelupi przeszkadza�. Bardzo sobie upodoba� to miejsce pod budow� w�asnego pa�acu. - Wspomina� mi o tym kr�l jegomo��, ale tym razem orzek�, �e ostatecznie dla nas to miejsce przeznaczone. Gwa�t wielki budowa� szopy, bo ile� tu rynsztunku stoi pod go�ym niebem. - Butwiej� podwozia i rdza �re wszelakie �elastwo - przytakn�� cejkwart Mitwenz. - Na zniszczenie posz�o tu dawniej sporo sprz�tu, ale da B�g - w przysz�o�ci tego nie b�dzie. Zreszt� chodzi nie tylko o zabezpieczenie dla dawnego rynsztunku. Lada dzie� nowe dzia�a przyjd� z Gda�ska i trzeba im da� godziwe miejsce. Mitwenz! - S�ucham, mo�ci panie armatny. - Puszkarze nowi niebawem zaczn� tu zje�d�a�, wi�c we� mi si� ra�no do tego, by pomieszcze� dla nich nie zbrak�o. - Wszystko b�dzie wed�ug rozkazu - cejkwart potwierdzi� otrzymane zlecenie. - R�k naszych nie b�dziemy szcz�dzi�, bo teraz ruch w naszym cekhauzie i serce si� raduje. Dzi�ki waszej mi�o�ci ka�dy �o�nierz patrzy dumnie na arsena�... - Mnie nie chwal, tylko kr�la jegomo�ci. Jego to wola armat� mie�, jak si� patrzy. Mitwenz, z niemieckim porz�dkiem dopatrz mi wszystkiego, bramy, placu i warsztat�w. Obiecywa� nam najja�niejszy pan, �e lada dzie� wpadnie ku nam do arsena�u. - Wielka to rado�� b�dzie w�r�d �o�nierstwa, a ja r�cz�, wasza mi�o��, �e niczego si� nie powstydzimy. Cejkwart odda� uk�on i wyszed�, a wtedy pan Siemianowicz znowu zagadn��: - Prawd� m�wi Mitwenz. Zaledwie kilka tygodni, jak wasza mi�o�� rz�dzi w arsenale, a ju� wsz�dzie inny duch, inne �ycie. Puszkarze i rzemie�lnicy uwijaj� si� od �witu do nocy, wsz�dy huczno. A dawniej wielka tu by�a leniwo��. - Leniwo��, powiadasz? Powiem waszmo�ci, �e po tylu latach w��czenia si� po �wiecie nie poznaj� mi�ej ojczyzny. M�wisz, �e opieszale sz�a praca w arsenale, ale ja t� ospa�o�� widz� wsz�dy, w ca�ym narodzie szlacheckim. - W pokoju i w szcz�liwo�ci �yje teraz ojczyzna... - S�ysz� to na ka�dym kroku i dziwi� si�, �e szlachta tak �lepa i g�ucha. Wsz�dzie na �wiecie chrz�st broni, w Niemczech, w Holandii czy te� u Szwed�w, kt�rzy ci�giem gotuj� armat� i na pot�g� �wicz� �o�nierza. Inne narody, jak cho�by Olendry, buduj� flot�, dzia�a i muszkiety maj� coraz nowsze, my za� siedzimy jak u Pana Boga za piecem, przy dzbanie i po�ci mi�sa. Kr�l jegomo�� chce wr�ci� krajowi animusz. Szerzej on patrzy na wszystko ni� szlachta czy pani�ta, to pewna. Ale samym animuszem niewiele si� zdzia�a. Si�� mie� trzeba. - Po cichu id� jakie� zaci�gi. - Ot� to, po cichu. A tymczasem bez list�w przepowiednich, a zw�aszcza bez pieni�dzy, nikt wielkiego wojska nie zbierze. - Gadaj�, �e i to przyjdzie. Pan Siemianowicz, cho� byli sami w izbie, pochyli� si� nad sto�em i zagadn�� z cicha: - Wasza mi�o�� niedawno rozmawia� z kr�lem, wi�c mo�e s�ysza� o tym, �e podobno zawarli�my przymierze z Moskw�. - Kr�l niewylewny, nic o tym nie m�wi�. Inni na dworze co� b�kaj�. - Ot� to. Mnie si� nie wydaje, by to by�o m�dre, jedna� si� z dawnym wrogiem. - Lepiej w kupie wojowa� ni� samemu. Z Moskw� w przymierzu mo�na przep�dzi� i Tatar�w, i Turk�w. - R�nie si� o tym s�yszy - kiwa� g�ow� Siemianowicz. - Jedni chc� tak, drudzy inaczej. Wi�cej chyba takich, co by woleli po dawnemu posy�a� Tatarom na ko�uchy, nie dra�ni� ich, i bezpiecznie sia� i ora�. - Przede wszystkim nie oni siej� i ci�gn� soch�, tylko ch�op batem poganiany. �atwo to m�wi� pijanicom przy kuflu, za nic maj�cym szlachecki honor. Haracz dawany Tatarom to ha�ba dla wielkiego narodu. Nigdzie w �wiecie nie �cierpieliby tego obyczaju, wi�c nie chce go cierpie� i kr�l W�adys�aw. Jak s�ysz�, ju� trzy lata nie posy�a daniny. - Dumny kr�l. Ale prosz� waszej mi�o�ci, czy te� to wszystko nie skrupi si� na naszych g�owach? Nie spodoba�y si� te s�owa panu armatnemu, ale ju� nie kwapi� si� do dalszej dyskusji. Gdy chodzi�o o sprawy artyleryjskie, zdanie Siemianowicza, nie byle jakiego �o�nierza, ceni� bardzo. Oficer zna� si� na artylerii i in�ynierii, a nawet zamy�la� pisa� dzie�o na ten temat. Ale czy w polityce si� rozeznawa�, skoro - jak my�la� w tej chwili Arciszewski - i on nasi�k� powszechn� ospa�o�ci� szlacheck�? - Na naszej g�owie nie polityka, ale sposobienie arsena�u - Arciszewski uci�� dotychczasowy temat. - Miejsca w cekhauzie b�dzie niebawem za ma�o. Przemy�liwa�em o tym, jak wykorzysta� na prochy i rynsztunek g�rne izby arsena�u, gdzie teraz le�� tylko lonty i paku�y. - Tylko l�ejsze rzeczy tam dot�d pomieszczano, bo schodami dost�p ci�ki. - Ot� to. My�l� o tym, �eby w obu pawilonach przebi� sufity i pobudowa� windy. Niech no waszmo�� popatrzy na ten papier... Arciszewski roz�o�y� du�y, w�asnor�czny rysunek. - Windy, wasza mi�o��? - Nie inaczej. We� to i przemy�l. Mog�em si� pomyli� obliczaj�c, jakie to bele trzeba by zawiesi� u stropu, by cho� kopa muszkiet�w naraz w g�r� pojecha�a. W Siemianowiczu odezwa�a si� �y�ka in�ynierska. Pochyli� si� nad rysunkiem i ogl�da� szkic z niema�ym podziwem. - Wasza mi�o��! Widzia�em podobne urz�dzenie w pa�acu Ossoli�skiego, gdzie s� r�ne cuda, jakich nie bywa�o dot�d w �adnej rezydencji. Tamte jednak windy wymagaj� du�ej si�y ludzkiej ku poruszeniu, te za� wydaj� mi si� bardziej sprawne i prostsze. To ko�o du�o �atwiejsze ku obrotom... na dodatek dwie windy? Rozumiem, jedna drug� wspomaga... Ciekawe, wielce ciekawe... Siemianowicz chwali� pomys�owo�� swojego dow�dcy, ale niebawem osiad� mu cie� w zaciekawionych przed chwil� oczach. - To wszytko godne podziwu i zda nam si� w arsenale. Ale Bogiem a prawd�, co my b�dziemy wozi� na tych machinach, skoro arsena� pusty. - Pusty, powiadasz? W tej chwili ubogo tu wsz�dzie i, jak s�ysz�, nie lepiej w cekhauzach naszych w Barze, Krakowie czy Malborku. - Bo sk�pa na armat� Rzeczpospolita. Pan Grodzicki, po�al si� Bo�e, nigdy nie m�g� pobra� od pan�w braci pe�nej kwarty. Jeden dawa�, drugi si� oci�ga�. Arciszewskiemu zaiskrzy�y si� oczy. - Ju� ja im wyrw� z gard�a wszystko, co si� artylerii nale�y. Sam pojad� do deputat�w w Rawie i przypilnuj� armatnich pieni�dzy. Ale, nim to nast�pi, licz�, �e sam kr�l wesprze nas pieni�dzmi i dlatego mam do wa�ci, drogi oberszterze, jeszcze jedn� spraw�, wa�niejsz� ni� budowanie windy. T� machin�, jak plany przejrzysz, mistrzowie rzemios�a sami pod moim okiem zrobi�. - S�ucham waszej mi�o�ci - zaciekawi� si� Siemianowicz. - Sprawa poufna, nie do tr�bienia po mie�cie. Kr�l jegomo�� nie chcia�by, by zawczasu zwiedzia�a si� o tym szlachta. Oficer dosta� p�s�w na twarzy. Kt� by nie lubi� wa�kich zlece�, a tu jeszcze na dodatek wspomniano o woli kr�lewskiej. - Waszmo�� znasz Szymona Bema w Toruniu? - Przedni giser. Pan Grodzicki zamawia� u niego troch� sprz�tu. - Bem prezentowa� kr�lowi do sprzedania dwana�cie set muszkiet�w, poza tym pik osiemset i tyle� szyszak�w. - �adna liczba. A ile talar�w na to potrzeba? - Bem ordynuje muszkiety po osiem z�otych, a szyszak ze zbroj� po dziesi��. We�miesz waszmo�� dwa tysi�ce z�otych, bo tyle na razie wyskrobi�, a reszt� obiecasz giserowi po kwarcie. Trzeba naj�� furman�w w Toruniu i gwa�tem to przywie�� do arsena�u. - I jeszcze doda� poufnym tonem: - Roztropnie i o zmroku przywie� to ku miastu, by ludzi w oczy nie k�u�o. - Nie zawiedzie si� na mnie wasza mi�o��. - No, to B�g zap�a� waszmo�ci. Do jutra przejrzyj rysunki, a pojutrze w drog�. Po wyj�ciu Siemianowicza Arciszewski skrupulatnie odnotowa� wszytkie zlecenia w kajecie, bo jak dot�d sam tu wszystkiego dogl�da� - arsena�u, papier�w i rachunk�w. Rozsiad� si� teraz wygodnie w fotelu i popad� w zadum�. Trosk i plan�w by�o po same uszy. W op�akanym stanie zasta� kr�lewsk� artyleri�. Pustk� zion�� arsena� i osiem cekhauz�w rozstawionych po ziemiach Rzeczypospolitej. Dzia� by�o niewiele, i to podstarza�ych, wie�e prochowe sta�y opustosza�e, broni r�cznej troch�, ale byle jaka. Rota ludzi s�u��cych w artylerii koronnej nie si�ga�a setki, wytrawnych policzy�by� na palcach, nieliczny by� poczet petardnik�w, fajerwerker�w, p�atnerzy i miedziorytnik�w, a jeden zaledwie taki, co lonty robi� umia�. Rzemie�lnik�w, czyli stolarzy, �lusarzy, cie�l�w i ludwisarzy, nie doliczy�by� si� razem dwudziestu, ale i ci do niedawna chodzili z k�ta w k�t, skoro nawet nie naprawiono owego delfina spi�owego nad bram�. - Wszystkich pos�a� do Olendr�w czy Niemc�w, niechby si� napatrzyli, jak pracuj� inne narody - powiedzia� do siebie na g�os, przypomniawszy sobie skrz�tno�� amsterdamczyk�w, ich prawid�owo�� w ka�dym dzia�aniu, kt�r� si� szczyci� ka�dy holenderski szlachcic i mieszczanin. - U nas jeden tylko ch�op a mieszczanin pilniejszy, szlachta za� jeno w pysku pracowita. Nie szable ostrzy, tylko j�zyk, kt�rym miele nawet na kr�la jegomo�ci. Od niedawna by� w ojczy�nie, ale i tego czasu starczy�o, by z gorycz� rozezna� si� w sytuacji. Ca�a Warszawa hucza�a od plotek, utyskiwa� na kr�la i kanclerza. Chodzi�o to wszytko pyszne i nad�te, je�dzi�o w kolasach, jeszcze bardziej wystawnych jak za kr�la Zygmunta. Roje dworzan leniuch�w wa��sa�y si� wok� pa�skich rezydencji, przewala�o si� od pa�acu do pa�acu pieszo czy w karetach. Trzy tygodnie by� w kraju, a ile� to ju� widzia� na mie�cie hucznych korowod�w, weselisk, zr�kowin czy wielkopa�skich przenosin. Jakie� to krocie tysi�cy sz�y na owe setki beczek win zagranicznych, stosy frykas�w zamorskich, stroj�w i �wiecide�ek? Na to mieli pieni�dze, a na obron� ojczyzny grosza z nich wydrze� nie by�o mo�na. "Kup� zamok�ych lont�w b�dziemy si� broni�, gdy, nie daj Bo�e, przyjdzie jakie� nieszcz�cie." Trapi� si�, przemy�liwa� i w jednym by�a pociecha. "Tylko kr�l i Ossoli�ski, oni dwaj za ca�o�� narodu my�l�." W tej chwili zastuka�y buty w korytarzu, do izby wszed� w�saty �o�nierz w �rednim wieku, cie�la arsena�owy, Sebastian. - Wasza mi�o��, jaki� m�ody szlachcic dobija si� do waszej dostojno�ci. - Z czym przychodzi? - zapyta� niech�tnie Arciszewski, nierad, �e mu przerwano tok my�li. - Nie chcia� powiedzie�. Ma listy do waszej mi�o�ci. Nieco ludzi zachodzi�o tu do arsena�u, ale zazwyczaj byli to bogaci mieszczanie, kupcy i dostawcy, co si� zawczasu chcieli przypodoba� nowemu armatnemu, pow�chawszy, �e teraz dostawy p�jd� do cekhauz�w. Szlachta na og� nie pojawia�a si� w zbrojowni, zw�aszcza �e pan armatny nie mia� w tej chwili �adnych przyjaci�. Dawni pomarli lub si� rozpierzchli po ojczy�nie, jedynym tedy go�ciem, kt�ry zrazu zachodzi� do warsztat�w, by� brat genera�a Eliasz. Ale i jego towarzystwo straci� armatny od kilku dni, bo pu�kownika Arciszewskiego wys�a� kr�l na zaci�gni�cie �o�nierza w pruskiej ziemi. Tote� pos�yszawszy teraz, �e jaki� szlachcic ma spraw� do arsena�u, armatny zaciekawi� si�: - M�ody szlachcic, powiadasz? Wpu�� go na chwil�. W drzwiach stan�� s�usznej postawy m�ody cz�owiek, z p�ow� czupryn� i w przyciasnym �upanku. Zaraz u wej�cia zdar� z g�owy czapk�, zatoczy� ni� ku ziemi przesadnym, pe�nym zak�opotania ruchem. - Mo�ci panie armatny, Opacki jestem, szlachcic urodzony, z lubelskiej ziemi. - Witam waszmo�ci. Na pierwszy rzut oka Arciszewski odni�s� wra�enie, �e zna tego cz�owieka, jakby go ju� widzia� w swoim �yciu, i to nie teraz, ale dawniej. Zapomnia� w tej chwili, �e dwadzie�cia lat nie by�o go w kraju i �e dopiero od kilku tygodni bywa� w otoczeniu polskiej szlachty. Zaciekawi� go zw�aszcza g�os m�odzie�ca, na pewno ju� raz s�yszany. Patrzy� teraz w przybysza, mru�y� oczy i przywo�ywa� na pomoc wszystk� pami��. "Nie - pomy�la� w pewnej chwili - nigdy tej twarzy nie widzia�em. To tylko mowa polska mnie �udzi. Ka�dy m�ody g�os przypomina dawnych towarzysz�w, kt�rzy, je�li �yj�, to takie same brodate dziady jak ja w tej chwili. Przecie� ten ch�opiec nie ma wi�cej jak lat dwadzie�cia, a przecie� w Pernambuco go nie widzia�em." Upewniony, �e nie zna szlachcica, powiedzia� ju� z ca�kowitym spokojem: - Podejd� no bli�ej, wa�pan, i m�w, co ci� sprowadza do mnie. M�ody cz�owiek podszed� do sto�u ze sztuczn� swobod�, znamionuj�c� cz�owieka nie do�� obytego. Sk�oni� si� raz i drugi i mimo zapraszaj�cego gestu Krzysztofa nie siad� na �awie. Stoj�c powiedzia� z po�piechem: - Mo�ci panie armatny, wola�bym, by najprz�d wstawi� si� za mn� ten papier. - C� to jest? - List mo�ci kanclerza Ossoli�skiego. - List, powiadasz? Skoro masz, to dawaj. Prawd� m�wi�c, wola�bym, by raczej z g�by sz�o to, z czym do mnie jecha�e�. M�ody cz�owiek stropi� si� jeszcze bardziej i oddawszy list mi�� czap� w d�oniach. Arciszewski roz�ama� piecz�� i czyta� pismo, w kt�rym Ossoli�ski wstawia� si� za Opackim, podnosz�c jego zalety, znane nie tyle kanclerzowi, ile zaufanemu jego dworzaninowi, D�bskiemu. - Siadaj�e! Pi�knie tu o tobie pisze pan Ossoli�ski cho�, jak si� z listu rozeznaj�, nawet na oczy ci� nie widzia�. O c� wa�panu chodzi? Na armacie si� znasz? - Tyle, prosz� waszej mi�o�ci, co ka�dy szlachcic - wyb�ka� Piotr. - Czyli nic. Nie klei�a si� Arciszewskiemu rozmowa z przybyszem. Onie�miela�o go zachowanie si� m�odego cz�owieka, a zw�aszcza jego uwielbiaj�ce zapatrzenie si� w twarz armatnego. Chcia� si� pozby� tego natarczywego wzroku, a� wreszcie hukn��: - A siadaj�e, u licha, i czap� po�� na �awie! M�w te� do mnie jak do cz�owieka, a nie gap si�, jakby� siwej brody dot�d nie widzia�. Piotr usiad� b�yskawicznie, teraz ju� ca�kiem blady jak �ciana. - Protekcji do mnie nie potrzeba, bo je�li� diab�a wart, to �aden list nie pomo�e. A je�li ochota w tobie szczera do s�u�enia w artylerii, sama ona wystarczy. M�w, czego chcesz. Napadni�ty tak ostro m�ody cz�owiek wysypa� pr�dko jedno zdanie za drugim. - In�ynierii chcia�bym si� przyuczy� przy waszej mi�o�ci, a mo�e te� zda�bym si� na co w arsenale. Siedz� w naszym Opatowie, a tam tylko fechtunku jako tako si� wyuczy�em, bo reszt� czasu trzeba by�o ko�o gospodarstwa chodzi�, zw�aszcza �e ojciec ju� przyci�ki. S�ysza�em, �e armata b�dzie si� teraz pod wasz� mi�o�ci� rozbudowywa�, wi�c chcia�bym i ja przy tak zacnym wodzu s�u�y� mi�ej ojczy�nie. - No, widzisz, gdy� na ty�ku siad�, to i g�ba g�adko w ruch posz�a. Spodoba�o si� Arciszewskiemu, �e skromny m�odzieniec m�wi� ju� z wi�ksz� swobod�. Gdy patrzy� teraz w jego twarz, zdawa�o mu si�, �e widzi przed sob� siebie samego sprzed lat dwudziestu, kiedy to po raz pierwszy stawa� na dworze Radziwi��a, by uchwyci� si� pa�skiej klamki. Tu wprawdzie nie o klamk� dworsk� chodzi�o, bo armatny nie posiada� �adnego dworu, tylko arsena�, ale �w m�ody cz�owiek prze�ywa� zapewne w tej chwili tyle zak�opotania i l�ku, co ongi� m�ody Krzysztof, czekaj�cy na decyzj� ksi�cia bir�a�skiego. - A wa�� nie chcesz na jaki� dw�r pa�ski, tylko do mnie? - S�ysza�em wiele o waszej mi�o�ci, o jego