536
Szczegóły |
Tytuł |
536 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
536 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 536 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
536 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu� orygina�u: BORN WITH THE DEAD Copyright (c) 1971, 1972, 1974 by Robert Silverberg. Ali rights reseryed Translation copyrigh� (c) 1993 by REBIS Publishing House, Pozna� 1993
Cyfa� z "Littie Gidding" z Four Ouarters T. S. Eliota przedrukowano za zgoda Harcour� Srace Jovanovich, inc. oraz Faber and Faber Publishing. Copyright (c) 1943 by T. S. Elio�, renowed (c) 1971 by Esme Valeria Eliot
(c) Copyrigh� for the cover illus�ration by Barglay Shaw (via Thomas Schluck)
�adna cz�� niniejszej ksi��ki nie mo�e by� przedrukowana ani przetworzona w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy
Ilustracja na ok�adce Barglay Shaw Liternictwo Maciej Ru�kowski
ISBN 83-85696-52-0
Dom Wydawniczy REBIS ul. Marceli�ska 18, 60-801 Pozna�
Zak�ady Graficzne w Poznaniu - 77481/93
Brianowi i Margaret Aldissom, kt�rzy mieszkaj� zbyt daleko
Robert Silverberg
Odchodz�c
(Wzi�te ze zbioru opowiada� "Rodzimy si� z umar�ymi")
Rozdzia� 1
Wczesn� wiosn� 2095 roku, gdy zbli�a�y si� jego sto trzydzieste �sme urodziny, Henry Staunt zadecydowa� nagle, �e nadesz�a chwila, by odej��. Zawiadomi Biuro Spe�nienia, zapewni sobie odpowiedniego Przewodnika i wynajmie pok�j w jednym z lepszych Dom�w Po�egna�. Termin b�dzie idealny w zwi�zku z nadej�ciem najprzyjemniejszej pory roku. B�dzie m�g� dokona� wszystkich po�egna�, zamkn�� sprawy w ci�gu tych ch�odnych, zielonych miesi�cy i usun�� si�, zanim lato rozpali si� upa�em.
W�a�nie wtedy zacz�� po raz pierwszy powa�nie zastanawia� si� nad odej�ciem. By� nawet nieco zaskoczony, �e pomys� ten nasun�� si� mu tak nagle. Dlaczego - zastanawia� si� - pomy�la� o tym tego ranka, podczas gdy wcale nie my�la� o tym w zesz�ym tygodniu, w zesz�ym miesi�cu czy w zesz�ym roku? Jaki pr�g nie�wiadomie przekroczy�, do jakiej nieuchwytnej strefy decyzji dotar�? Mo�e to by� tylko przej�ciowy nastr�j poranny? Mo�e ko�o po�udnia nabierze ochoty, by prze�y� kolejne sto lat? Nie, nie by�o to prawdopodobne. By� �wiadom determinacji tkwi�cej, wro�ni�tej i l�ni�cej jak okruch kryszta�u w jego duszy. Zorganizuj swoje odej�cie. Henry. By�o to jednoznaczne. Brzmia�a tu pewno��. Decyzja by�a ostateczna. Nie nale�y si� jednak spieszy� - my�la�. Musz� najpierw zrozumie� swoje motywy. Nie warto prosi� o �mier� bez przemy�lenia.
Kiedy pierwszy raz przysz�a mu do g�owy my�l o �mierci, dowiedzia� si�, �e warto zapozna� si� z ksi��k� Hallama stanowi�c� podr�cznik umierania, anatomi� porzucania �wiata. Bardzo dobrze. Staunt nacisn�� jasno emaliowany przycisk kontrolny i ekran umieszczony naprzeciw okna zap�on�� kolorami.
- Czym mog� s�u�y�? - odezwa�a si� maszyna biblioteczna.
- Poprosz� ksi��k� Hallama, t� o umieraniu - powiedzia� Staunt.
- Obr�t ko�a: odej�cie i pocieszenie?
166
- Tak.
Natychmiast pierwsza strona pojawi�a si� na ekranie. Staunt wzi�� do r�ki kontroln� p�ytk� i przewraca� na wyrywki strony. Podziwia� jej elegancj�. Druk by� czytelny i pi�kny, marginesy szerokie. Dopiero po chwili zacz�� zwraca� uwag� na tre��.
...istotne, by decyzja, kiedy zostanie podj�ta, by�a podj�ta w odpowiedniej porze roku. Chocia� pr�dzej czy p�niej musimy wszyscy obr�ci� ko�o i odej�� z tego �wiata, by da� miejsce tym, kt�rzy chc� na� przyj��, to jednak nikt nie powinien odchodzi� z niech�ci� i z my�l�, �e zbyt wcze�nie zosta� usuni�ty z tego �wiata. Do zada� cz�owieka cywilizowanego nale�y doj�� we w�a�ciwym czasie do konkluzji, �e jego �ycie zosta�o spe�nione. Nikt, kto nie jest w pe�ni got�w, nie powinien odchodzi�. Musimy pami�ta�, �e stan gotowo�ci powinien by� celem naszego �ycia, a cz�sto �udzimy si�, �e jeste�my gotowi, podczas gdy w rzeczywisto�ci tak nie jest. Odej�cie powodowane nieistotnymi lub p�ytkimi motywami jest b��dem. Jak� tragedi� prze�ywamy, kiedy w momencie odej�cia stwierdzimy, ze oszukiwali�my si�, �e motywacja by�a fa�szywa i �e w rzeczywisto�ci nie jeste�my gotowi odej��!
Istnieje wiele niew�a�ciwych powod�w odej�cia i wszystkie one s� klasyfikowane jako ch�� ucieczki. Osoba odczuwaj�ca frustracj� emocjonaln�, trudno�ci w pracy, k�opoty ze zdrowiem lub intensywne rozczarowanie mo�e w momencie s�abo�ci zwr�ci� si� do Domu Po�egna�. Jej prawdziwa motywacja jest jednak trywialna. Chce ona ukara� �wiat uciekaj�c od niego. Nigdy nie nale�y traktowa� odej�cia jako sposobu odegrania si�. Chcia�bym jeszcze raz podkre�li�, �e odej�cie nie jest zwyk�ym samob�jstwem. Odej�cie nie jest czynem irracjonalnym powodowanym ch�ci� zemsty. Jest to pozytywny akt �wiadomego wyrzeczenia si�, g��boko moralny, kt�rego nikt nie powinien traktowa� lekko, jako mo�liwo�ci ucieczki. Nie mo�na
167
powiedzie�: nie podoba mi si� ten �wiat, wi�c odchodz� i cze��. Nale�y powiedzie�: kocham ci�, pi�kny �wiecie, ale w pe�ni zasmakowa�em, twych rado�ci, a teraz usuwam si�, aby inni mogli ich te� spr�bowa�.
Kiedy zatem po raz pierwszy zaczynamy zastanawia� si� nad odej�ciem, nale�y zdoby� si� na stwierdzenie, czy osi�gn�li�my prawdziw� gotowo��, czyli szczer� ch�� odej�cia z tego �wiata i zrobienia tego dla innych, czy te� chcemy zaspokoi� swe ego poprzez gest samob�jczy...
By�o tam jeszcze wi�cej w tym samym tonie. Przeczyta to innym razem. Wy��czy� ekran.
Tak. Trzeba zatem znale�� motyw. Chodz�c wolno po ch�odnych, obszernych pokojach swego starego, podmiejskiego domu Staunt szuka� motyw�w. Zdrowie? Idealne. By� wysoki, szczup�y, wci�� silny, mia� wci�� w�asne z�by i g�st�, kr�tko przystrzy�on�, bia�� czupryn�. Nie podda� si� �adnej powa�niejszej operacji od czasu przeszczepu �ledziony prawie siedemdziesi�t lat temu. Co roku dokonywa� przegl�du arterii i poddawa� si� regulacji wzroku. Udoskonala� te� metabolizm. W jego wieku by�y to jednak rzeczy normalne. W zasadzie by� zdrowy. Przy odpowiedniej opiece lekarskiej, a teraz ka�dy mia� odpowiedni� opiek� lekarsk�, jego cia�o mog�o sprawnie funkcjonowa� jeszcze przez d�ugie dziesi�ciolecia.
Zatem co? Problemy emocjonalne? W�tpliwe. Mia� przyjaci�, mia� rodzin�, jego �ycie nigdy jeszcze nie uk�ada�o si� tak pogodnie, jak teraz. Praca? W�a�ciwie ju� nie pracowa�. Robi� jakie� szkice, jakie� projekty przysz�ych kompozycji, ale wiedzia�, �e i tak nigdy si� do nich nie zabierze. Niezale�nie od tego praca powodowa�a u niego jedynie mi�e skojarzenia. Troska o los �wiata? Nie, �wiat rzadko kiedy bywa� w lepszej kondycji.
Nuda? Mo�e. Czu� si� znu�ony spokojnym �yciem, znu�ony tym, �e by� wci�� z czego� zadowolony, znu�ony pi�kn� okolic�, znu�ony �yciem. To mo�e by� pow�d. Podszed� do okna salonu i zacz�� patrze� na krajobraz, kt�ry dawa� mu
168
tyle przyjemno�ci od wielu lat. Trawnik wci�� jeszcze nosz�cy �lady blado�ci zimowej opada� r�wno i �agodnie w kierunku strumienia, gdzie ros�y k�py przysadzistych ro�lin. Pierwsze �lady koloru pojawia�y si� ju� na p�dach derenia. Krokusy jeszcze nie przekwit�y. Ci�kie p�ki narcyz�w otworz� si� ko�o soboty. Na zewn�trz wszystko by�o w porz�dku. Pi�knie, jak zawsze o tej porze. Nie wzrusza�o go to jednak. My�l, �e prawdopodobnie kolejnej wiosny ju� nie b�dzie ogl�da�, wcale go nie zasmuci�a. Na tym w�a�nie polega sprawa - pomy�la� Staunt. Chyba dojrza�em do odej�cia, bo nie mam ochoty zosta�. To prosta sprawa. Zrobi�em wszystko, co chcia�em zrobi�. Zobaczy�em wszystko, co chcia�em zobaczy�. Teraz mog� ju� odej��. Ko�o musi si� obr�ci�. Inni czekaj� na moje miejsce. To najlepsze, co mog� zrobi�.
- Po��cz mnie z Biurem Spe�nienia - zwr�ci� si� do telefonu.
Delikatna twarz kobieca pojawi�a si� na niewielkim ekranie. Staunt u�miechn�� si�.
- Nazywam si� Henry Staunt. Wydaje mi si�, �e jestem got�w do odej�cia. Czy mo�ecie przys�a� przewodnika mo�liwie jak najpr�dzej?
Rozdzia� 2
W godzin� p�niej, gdy Staunt sta� w oknie gabinetu s�uchaj�c jednej ze swych ulubionych kompozycji, kwartetu smyczkowego z 2038 roku, zielono-b��kitny helikopter opad� na trawnik i zawis� na poduszce powietrznej tu� nad powierzchni� ziemi. Oznakowany by� symbolem Biura Spe�nienia, kr�giem z poprzeplatanych k� z�batych. Drzwi otworzy�y si� i ku zdumieniu Staunta z helikoptera wysiad� Martin Bollinger. Bollinger by� jego s�siadem, d�ugoletnim przyjacielem, mo�e najlepszym, jakiego Staunt posiada�. Cz�sto odwiedza� Staunta, a ostatnio dyskutowali mo�liwo��
169
napisania przez Staunta muzyki do niekt�rych wierszy Bollingera. Co jednak robi� Bollinger w helikopterze Biura Spe�nienia?
Bollinger kroczy� zamaszy�cie w kierunku domu. By� niski, drobny, zwinny, mia� b�yszcz�ce, ciemne oczy i l�ni�ce, faliste w�osy. Staunt ocenia� jego wiek na siedemdziesi�t, najwy�ej na osiemdziesi�t lat. Jeszcze zupe�nie m�ody. W kwiecie wieku. W obecno�ci Bollingera Staunt r�wnie� czu� si� m�odo, chocia� wiedzia�, �e Bollinger nie traktuje siebie jako m�odzieniaszka. R�wnie� i Staunt nie czu� si� jak ch�opczyk, kiedy mia� osiemdziesi�t lat. Maj�c jednak sto trzydzie�ci sze�� lat inaczej ocenia si�, co jest stare, a co nie.
- Czy mo�na wej��, Henry? - zawo�a� Bollinger zbli�aj�c si� do domu.
- Wpu�ci� - mrukn�� Staunt.
Jeden z czujnik�w odebra� polecenie i przekaza� je do frontowych drzwi, kt�re si� otwar�y.
- Jestem w gabinecie - powiedzia� Staunt i dom odpowiednio pokierowa� Bollingerem. Pstrykni�ciem palc�w Staunt przyciszy� muzyk�.
- Zawsze lubi�em ten kwartet - powiedzia� �agodnie Bollinger, kiwaj�c przyja�nie g�ow�.
- Ja te�. Mi�o mi ci� widzie�. Staunt obj�� go na powitanie.
- Dawno nie widzieli�my si�. Ze dwa tygodnie?
- To dobrze, �e przyszed�e�, chocia�, szczerze m�wi�c, b�d� dzi� zaj�ty po po�udniu. Spodziewam si� kogo�.
- Tak?
- Kogo� w�a�nie z tej organizacji, kt�rej pojazd po�yczy�e�. Jak to si� sta�o, �e u�ywasz ich helikoptera?
- Czemu nie? - zdziwi� si� Bollinger.
- Nie mog� tego zrozumie�.
- Kiedy udaj� si� w sprawach s�u�bowych u�ywam s�u�bowego helikoptera.
- W sprawach s�u�bowych?
- Prosi�e� o przewodnika.
- Ty? - Staunt by� wstrz��ni�ty.
- Kiedy powiedzieli mi, kto dzwoni�, nalega�em, aby
170
przydzielono mi to zadanie, w przeciwnym razie z�o�� rezygnacj�. Dlatego przyjecha�em.
- Nie mia�em poj�cia, �e masz co� do czynienia ze Spe�nieniem, Martin!
- Nigdy nie pyta�e�.
Staunt u�miechn�� si� z zak�opotaniem.
- Od jak dawna si� tym zajmujesz?
- Nied�ugo. Osiem czy dziesi�� lat.
- Dlaczego?
- Poczucie obowi�zku. Wszyscy musimy pomaga�, �eby ko�o obraca�o si� p�ynnie, czy� nie, Henry?
Bollinger podszed� bli�ej do Staunta, popatrzy� mu prosto w oczy i u�miechn�� si� szeroko, zniewalaj�co, a nast�pnie zapyta� szorstkim, agresywnym tonem:
- Co to za historia z tym odej�ciem, Henry?
- Wpad�em na ten pomys� dzi� rano. W�drowa�em sobie po domu, kiedy nagle stwierdzi�em, �e w�a�ciwie nie ma powodu, �ebym tu d�u�ej pozostawa�. Jestem sko�czony. Dlaczego mia�bym si� do tego nie przyzna�? Ko�o musi si� obr�ci�. Trzeba zwolni� miejsce.
- Jeste� wci�� stosunkowo m�ody.
- Mam ju� prawie sto trzydzie�ci sze�� lat - za�mia� si� Staunt chrapliwie.
- Znam ludzi maj�cych po sto sze��dziesi�t czy sto siedemdziesi�t lat, kt�rym jeszcze nigdy odej�cie nie przysz�o do g�owy.
- To ich sprawa. Ja jestem got�w.
- Czy jeste� chory?
- Nigdy nie czu�em si� lepiej.
- Czy masz jakie� k�opoty?
- �adnych. Moje �ycie jest niezwykle spokojne. Moje motywy s� czyste.
Bollinger wydawa� si� zaniepokojony. Chodzi� po gabinecie. Podni�s�, obejrza� i odstawi� jedn� z polinezyjskich rze�b Staunta. Za�o�y� r�ce z ty�u.
- Musimy o tym porozmawia�, Henry. Musimy porozmawia� - powiedzia� wreszcie.
- Nie rozumiem. Czy do obowi�zk�w przewodnika nie
ITfl
nale�y doprowadzi� mnie bezkonfliktowo do ko�ca? Wygl�da na to, �e chcesz wyperswadowa� mi odej�cie.
- Do obowi�zk�w przewodnika nale�y - wyja�nia� Bollinger - jak najlepiej s�u�y� interesom odchodz�cego niezale�nie od tego, jakie one s�. Przewodnik mo�e pr�bowa� wyperswadowa� odchodz�cemu t� decyzj� lub op�ni� odej�cie, je�eli uzna, �e to jest w�a�ciwy spos�b post�powania.
Staunt pokr�ci� g�ow�.
- �wiat jest pe�en m�odych, zdrowych ludzi, kt�rzy chcieliby mie� wi�cej dzieci, a kt�rzy nie mog� ich mie�, dop�ki bezu�yteczne zabytki, takie jak ja, stoj� im na drodze. Chc� dobrowolnie zwolni� miejsce. Czy mam rozumie�, �e b�dziesz przeciwstawia� si� mojemu odej�ciu? S�uchaj, Martin, je�eli...
- Utrzymanie sta�ego poziomu ludno�ci jest tylko jednym z aspekt�w naszej dzia�alno�ci. Interesuje nas r�wnie� jako��. Nie chcemy, aby przydatni starsi obywatele usuwali si� z tego �wiata tylko po to, �eby zrobi� miejsce nowo przyby�ym, kt�rych mo�liwo�ci nie mo�emy przewidzie�. Je�eli cz�owiek mo�e wci�� da� co� znacz�cego spo�ecze�stwu...
- Ja nie mam nic znacz�cego do dania...
- Je�eli rzeczywi�cie co� mo�e - ci�gn�� Bollinger nie przerywaj�c - b�dziemy starali si� wp�yn�� na zmian� jego decyzji dop�ty, dop�ki si� da. W twoim przypadku uwa�am, �e odej�cie jest nieco przedwczesne i dlatego pragn��em zosta� twoim przewodnikiem, �eby� m�g� w pe�ni zda� sobie spraw� z konsekwencji podj�tej decyzji i mo�e...
- Jak my�lisz, Martin, co ja jeszcze mog� �wiatu ofiarowa�?
- Muzyk�.
- Czy� nie stworzy�em dosy�?
- Nie mamy pewno�ci. Mo�esz wci�� stworzy� mistrzowskie dzie�o lub dwa.
Bollinger zn�w zacz�� chodzi� po pokoju.
- Henry, czyta�e� ksi��k� Hallama.
- Tak. Rzuci�em na ni� okiem dzi� rano.
- Czyta�e� rozdzia� wyja�niaj�cy, dlaczego nasze spo�ecze�stwo jest unikalne w skali cywilizacji zachodniej?
172
- Musia�em go przeoczy�.
- Nasze spo�ecze�stwo jest pierwszym, kt�re uznaje, �e samob�jstwo jest czynem godnym - wyja�ni� Bollinger. - Wiesz, �e w przesz�o�ci samob�jstwo uznawano za akt nieczysty, z�y i objaw tch�rzostwa. Religie pot�pia�y je jako sprzeciwianie si� woli Bo�ej. Nawet ludzie niewierz�cy usi�owali przemilcze� spraw�, gdy przyjaciel lub krewny pope�ni� samob�jstwo. Teraz mamy inne podej�cie. Poniewa� nasza wiedza medyczna rozwin�a si� tak wysoko, �e prawie nikt nie umiera �mierci� naturaln�, nawet metody planowania rodziny nie mog� zapobiec przeludnieniu. Tak d�ugo, jak rodz� si� dzieci, a nikt nie umiera, istnieje mo�liwo�� niebezpiecznego wzrostu ludno�ci, wi�c...
- Tak, ale...
- Pozw�l mi sko�czy�. Aby rozwi�za� problemy ludno�ciowe, podj�li�my wreszcie decyzj�, �e nale�y uzna� dobrowolne zako�czenie �ycia za szlachetn� ofiar� i tak dalej. St�d powsta�a ca�a ta mistyka odej�cia. Mimo to jednak nie zatracili�my w pe�ni naszych dawnych postaw moralnych wobec samob�jstwa. Nie chcemy, aby warto�ciowi ludzie odchodzili, poniewa� uwa�amy, �e nie maj� prawa marnowa� talent�w i pozbawia� nas tego, co mog� zaoferowa�. W zwi�zku z tym do obowi�zk�w Biura Spe�nienia nale�y pomoc starym i nieprzydatnym w odej�ciu w spos�b godny i cywilizowany, ale tak�e powstrzymanie starych, ale przydatnych od przedwczesnego odej�cia. A zatem...
- Rozumiem - powiedzia� Staunt �agodnie. - Zgadzam si� z t� filozofi�. Zaprzeczam jedynie temu, �e jestem jeszcze przydatny.
- To jest sprawa otwarta.
- Czy nie uwa�asz, Martin, �e sprawy osobiste uniemo�liwiaj� ci w�a�ciw� ocen�?
- Co przez to rozumiesz? �e powstrzymuj� ci� od odej�cia, poniewa� tak wysoce ceni� sobie twoj� przyja��?
- My�la�em o mojej obietnicy skomponowania muzyki do twoich wierszy.
Bollinger lekko poczerwienia�.
- To absurd. Czy my�lisz, �e a� tak bardzo jestem zwi�-
173
zany z tymi wierszami, �e przeszkadza�bym ci w odej�ciu tylko po to, �eby�... Nie. Wydaje mi si�, �e moja ocena jest obiektywna.
- Mo�esz si� myli�. Mo�esz si� zdyskwalifikowa� jako przewodnik. Tylko na podstawie...
- Nie. B�d� twoim przewodnikiem.
- B�dziemy zatem k��ci� si� o to, czy mog� odej��?
- Oczywi�cie, �e nie. Chcemy tylko, �eby� zrozumia� znaczenie kroku, kt�ry chcesz zrobi�.
- Znaczenie jest takie, �e umr�. Czy to tak trudno zrozumie�?
Bollinger wydawa� si� zaniepokojony doborem s��w Staunta. Na og� starano si� nie kojarzy� odej�cia z umieraniem. Zazwyczaj pozostawano w sferze niedom�wie�.
- Henry, chc� po prostu stosowa� si� do procedury.
- To znaczy?
- Pojedziesz do Domu Po�egna�. Poprosimy ci� tam, by� dok�adnie przeanalizowa� swoje stanowisko i stwierdzi�, czy rzeczywi�cie jeste� got�w odej��, tak jak ci si� wcze�niej zdawa�o. To wszystko. Ostateczna decyzja pozostaje w twoich r�kach. Je�eli b�dziesz nalega�, mo�esz pojecha� tam ju� dzi� wieczorem. Nie mamy prawa ci� zatrzymywa�. Nie mamy. Taki po�piech by�by jednak niew�a�ciwy.
- Je�eli tak uwa�asz.
- Zalecaliby�my ci Dom Po�egna� Omega Prime. Jest w Arizonie. Pi�kny, pustynny kraj. Wok� g�ry. Personel jest wspania�y. M�g�bym ci dostarczy� broszury o innych domach, ale...
- Zdaj� si� na ciebie.
- �wietnie. Czy mog� zadzwoni�?
Dokonanie rezerwacji zaj�o Bollingerowi mniej ni� minut�. Po raz pierwszy Staunt zacz�� odczuwa�, �e wypadki wymkn�y si� spod kontroli. Wyrusza� w drog�. Teraz nie by�o ju� odwrotu. Nigdy nie zdob�dzie si� na to, �eby zrezygnowa� z odej�cia, je�eli ju� zamieszka w Omega Prime. Zastanawia� si�, dlaczego teraz w�a�nie pojawi�o si� to wahanie. Czy rzeczywi�cie Bollinger zacz�� wywiera� na niego jaki� wp�yw?
174
- Widzisz - powiedzia� Bollinger. - Tw�j apartament b�dzie got�w za godzin�. Czy chcia�by� wyjecha� dzi� wieczorem?
- Czemu nie?
- Zgodnie z procedur� - stwierdzi� Bollinger - rodzina zostanie powiadomiona natychmiast po twoim przybyciu. Sam tego dopilnuj�. Wyznaczymy opiekuna domu. Zostanie opiecz�towany i b�dzie strze�ony, dop�ki nie przejm� go spadkobiercy. W Domu Po�egna� udziel� ci wszelkiej pomocy prawnej, jaka mo�e by� potrzebna. Wiesz, podzia� maj�tku i tak dalej. Wszystkie sprawy zostan� zamkni�te. To b�dzie bardzo proste.
- �wietnie.
- Na tym ko�czy si� oficjalna cz�� mojej wizyty. Mo�esz teraz przesta� my�le� o mnie jako o swoim przewodniku. Oczywi�cie du�o czasu sp�dzimy razem w Domu Po�egna�. B�d� prowadzi� wszystkie twoje sprawy. B�d� robi� wszystko, �eby ci pom�c. Przez chwil� jednak b�d� teraz tylko twoim przyjacielem, a nie przewodnikiem. Czy chcia�by� pogada�? Nie o odej�ciu. Mo�e o muzyce, o polityce,
o pogodzie, o czymkolwiek?
- Jako� nie mam nastroju do rozm�w - powiedzia�
Staunt.
- Chcesz zosta� sam?
- My�l�, �e tak b�dzie lepiej. Widz� ju� siebie jako odchodz�cego. Chcia�bym mie� par� godzin czasu, �eby si� pogodzi� z t� my�l�.
Bollinger sk�oni� si� niezgrabnie.
- To musi by� dla ciebie trudna chwila. Nie chcia�bym
si� narzuca�. Wr�c� wieczorem, dobrze?
- Dobrze - powiedzia� Staunt.
Rozdzia� 3
P�niej, z uczuciem niepewno�ci, Staunt w�drowa� bez celu po domu, zastanawiaj�c si�, ile czasu up�ynie, zanim
175
zmieni zdanie. Nie bardzo wierzy� w pe�n� nadziei i pochlebstwa hipotez� Bollingera, �e mo�e stworzy� jeszcze znacz�ce dzie�o dla �wiata. Staunt wiedzia� lepiej. Je�eli mia� wobec ludzko�ci jaki� d�ug tw�rczy, to dawno zosta� on ju� w pe�ni sp�acony. Cywilizacja nie powinna �ywi� obaw, �e straci co� wa�nego wraz z jego odej�ciem. Nawet jednak wtedy mo�e by� trudno odci�� si� od wszystkiego, co kocha�. Czy widok ulubionych przedmiot�w mo�e podwa�y� jego decyzj�? By�o tu pe�no pami�tek z jego d�ugiego, wygodnego �ycia. Afryka�skie maski, ceramika Indian Pueblo, manuskrypty Mozarta, ma�y, el�bieta�ski klawesyn, kamie� ksi�ycowy, miseczka z dynastii Sung, egipskie naczynia rytualne, perskie miniatury, pistolety pojedynkowe, greckie monety i inne wspania�e rzeczy, kt�re uzbiera� przez lata podr�y. Kiedy� my�l, �e mo�e si� rozsta� z tymi cennymi przedmiotami, wydawa�a mu si� niezno�na. Nabiera�y dla niego �ycia do tego stopnia, �e gdy pewnego dnia niezgrabny robot czyszcz�cy str�ci� na pod�og� i rozbi� cypryjsk� statuetk�, Staunt rozp�aka� si� nie ze wzgl�du na materialn� strat�, ale na my�l o b�lu i upokorzeniu, jakie odczuwa�a. Wyobra�a� sobie jej wyrzuty: Prze�y�am tysi�c lat, �eby sta� si� twoj� w�asno�ci�, a ty dopu�ci�e�, �e mnie zniszczono! Tak, jak dziecko udaje, �e jego lalki �yj� i rozmawia z nimi, tak i on przeprasza� za niedopatrzenia. Ca�y czas to jego przywi�zanie do martwych przedmiot�w, ta jego troska o ich wygod� i uczucia, m�wienie o nich "ten" i "ta", a nie "to", ci�g�a my�l, czy miejsca wybrane dla co cenniejszych przedmiot�w je satysfakcjonuj�, by�y g�upie, sentymentalne, a nawet godne pogardy. Przyjmowa� do wiadomo�ci nie w pe�ni jeszcze ukszta�towane wra�enie, �e z tego zbioru przypadkowych przedmiot�w wywodz�cych si� z setki r�nych kultur i setki r�nych epok stworzy�;
co�, jakby rodzin�. �
Teraz, nawet pomimo faktu, i� uzmys�owi� sobie przykr� rzeczywisto��, �e gdy odejdzie, jego "rodzina" ulegnie rozproszeniu, �e jego ukochane przedmioty zostan� sprzedanej lub rozdane, �e niekt�re z nich ulegn� uszkodzeniu w transporcie, �e niekt�re trafi� na zakurzone p�ki os�b, kt�re
176
wcale nie b�d� si� o nie troszczy� i �adne ju� nie zazna ciep�ych uczu�, jakimi je obdarza�, to okaza�o si�, �e go to ju� po prostu nic nie obchodzi. Z dniem dzisiejszym utraci�y dla niego �ycie. By�y tylko maskami, naczyniami, kawa�kami ko�ci i papieru, przedmiotami. Owszem, przedmiotami interesuj�cymi, warto�ciowymi i pi�knymi, ale tylko przedmiotami bez uczu�. Nie potrzebowa�y opieki. Nie musia� troszczy� si� o ich los. Nawet nie zauwa�y�, kiedy te wszystkie rzeczy przesta�y by� jego ulubie�cami i nie czu� najmniejszego b�lu na my�l o rozstaniu si� z nimi. Chyba rzeczywi�cie jestem got�w odej�� - pomy�la�.
Tu, w studio, by�a jego prawdziwa rodzina - ca�y zestaw portretowych kubik�w - �ona, syn, c�rka, ich dzieci i dzieci ich dzieci, ka�de uwiecznione w l�ni�cym, plastikowym sze�cianie wysokim na kilka cali. By�o ich tyle, ca�e tuziny! Mia� tylko dwoje dzieci zgodnie z zasadami, podobnie jak i jego dzieci. Jego wnuki i prawnuki nie mia�y wi�cej ni� po troje, a ile tych kubik�w? Ta ilo�� by�a najistotniejszym argumentem na rzecz odej�cia. Trzeba by�o po prostu zrobi� miejsce, gdy� inaczej wszyscy zostan� zalani potopem m�odzie�y. Oczywi�cie w �wiecie, w kt�rym praktycznie ka�dy umiera� wy��cznie na w�asne �yczenie i to w bardzo p�nym wieku, rodziny rozrasta�y si� niezmiernie w miar� pojawiania si� nowych generacji. Nawet niewielka rodzina, a w dzisiejszych czasach by�y tylko takie, musia�a sta� si� ogromna w ci�gu osiemdziesi�ciu czy dziewi��dziesi�ciu lat na skutek sta�ego, cho� kontrolowanego przyrostu. Ci�gle si� powi�ksza�a, nie zmniejszaj�c si� lub zmniejszaj�c tylko nieznacznie. Liczby ros�y. Ile tych kubik�w!
Te kubiki by�y bardzo ciekawe. Komputerowe symulacje osobowo�ci. Ka�dy robi� sobie kubik przynajmniej raz w �yciu. Ci, kt�rzy byli zafascynowani tym swoistym rodzajem nie�miertelno�ci, jaki zapewnia�y kubiki, robili sobie nowy co kilka lat. Proces oparty by� na transferze elektronicznym i trwa� oko�o godziny. Skanery zapisywa�y g�os i spos�b m�wienia, mimik�, spos�b poruszania i wszystkie standardowe reakcje. Zestaw zwi�z�ych, przebiegle dociekliwych test�w osobowo�ci dope�nia� reszty. Te dane r�wnie� wprowadzono
177
12 Rodzimy si� z umar�ymi
do kubika. Zupe�nie jakby zamkni�to dusz� w pude�ku. Po wprowadzeniu kubika do czytnika na ekranie otrzymywa�o si� o�ywiony obraz u�miechaj�cy si�, poruszaj�cy, rozmawiaj�cy. Oczywi�cie posta� na ekranie by�a nierzeczywista, by�a technicznym na�ladownictwem, falsyfikatem osoby sportretowanej. By�a jednak zaprogramowana do uczestniczenia w rozmowie, a nawet jej inicjowania bez wcze�niejszych bod�c�w oraz do przyjmowania informacji i zmiany wygl�du w zale�no�ci od ich tre�ci. Zachowywa�a si� nie jak portret, ale jak przekonywaj�ca imitacja osoby �yj�cej.
Staunt przygl�da� si� zbiorowi kubik�w. Pi�� przedstawia�o syna, obejmuj�c okres �ycia Paula od wczesnego wieku �redniego do wczesnej staro�ci. Pau� regularnie przysy�a� ojcu kubik na pocz�tku ka�dego dziesi�ciolecia. Trzy kubiki przedstawia�y jego c�rk�. Szereg kubik�w - wnuki. Dumni rodzice przysy�ali je, gdy dzieci mia�y po dziesi��, dwana�cie lat, a wnuki, gdy ju� doros�y, przysy�a�y swoje dojrza�e wersje. Teraz mia� po cztery, pi�� kubik�w dla ka�dego i co roku pojawia�y si� nowe - uaktualnienie wcze�niejszych lub nowe praprawnuki uwiecznione po raz pierwszy. Wszystkie trafia�y na p�k� do patriarchy rodu. Stauntowi podoba� si� ten zwyczaj.
Mia� tylko jeden kubik �ony. Wynalazku dokonano pi��dziesi�t lat temu, a Edith nie �y�a od lat czterdziestu siedmiu. Staunt z �on� byli jednymi z pierwszych, kt�rzy zrobili sobie kubiki i dobrze si� sta�o, poniewa� Edith nie mia�a ju� wiele �ycia przed sob�. Nawet teraz nie wszystkie przypadki �mierci by�y dobrowolne. Edith zgin�a w wypadku helikoptera, a Staunt dobiegaj�c dziewi��dziesi�tki nie o�eni� si� powt�rnie. Jej kubik stanowi� dla niego wielkie pocieszenie w okresie tu� po jej �mierci. Teraz jednak u�ywa� go rzadko ze wzgl�du na niedoskona�o�ci techniczne. Proces by� zbyt nowy, kiedy kubik by� wykonany. Symulacja by�a jedynie przybli�ona, ruchy by�y gwa�towne i niezgrabne, pozbawione wdzi�ku typowego dla Edith. Nie pami�ta�, kiedy ostatni raz go w��cza�. Pod wp�ywem impulsu wsun�� kubik do czytnika.
17-8
Ekran rozja�ni� si� i pojawi�a si� Edith. D�ugie, platynowoblond w�osy, czerwona suknia spi�ta na ramieniu jej ulubion�, z�ot� brosz�. By�a wtedy po siedemdziesi�tce, ale nie wygl�da�a na wi�cej ni� pi��dziesi�t. Ich ma��e�stwo trwa�o p� wieku. Staunt dopiero niedawno zda� sobie spraw�, �e okres jego �ycia bez niej by� prawie tak samo d�ugi, jak z ni�.
- Dobrze wygl�dasz, Henry - powiedzia�a, jak tylko pojawi�a si� na ekranie.
- Nie najgorzej, jak na takiego starucha. Jest rok 2095. Nied�ugo b�d� mia� sto trzydzie�ci sze�� lat.
- Nie u�ywa�e� kubika przez d�u�szy czas. Prawie pi�� lat.
- Nie, ale to nie znaczy, �e nie my�la�em o tobie. Chodzi o to, �e oddalam si� od wszystkiego, co kiedy� kocha�em. Jestem jakby lunatykiem. B��kam si� bez celu. Nie wiem, co robi� z czasem,
- Dobrze si� czujesz?
- Do�� dobrze. Jestem zdrowy. Zaskakuj�co zdrowy. Nie mog� narzeka�.
- Komponujesz?
- Bardzo ma�o. W�a�ciwie wcale. Zrobi�em kilka projekt�w, ale to wszystko.
- Szkoda. Mia�am nadziej�, �e zagrasz co� dla mnie.
- Nie. Nic nie mam do zagrania.
W ci�gu minionych lat regularnie gra� wszystkie swoje nowe utwory dla kubika Edith oraz informowa� o wydarzeniach w rodzinie i u znajomych, o sytuacji �wiatowej, o wydarzeniach w �wiecie kultury. Nie chcia�, �eby kubik pozostawa� na sta�e w 2046 roku. Ci�g�a nauka, zmiany, rozw�j pomaga�y utrzyma� wra�enie, �e Edith na ekranie to prawdziwa Edith. Zapozna� j� nawet ze szczeg�ami jej w�asnej �mierci.
- Jak si� maj� dzieci? - spyta�a.
- �wietnie. Cz�sto si� spotykamy. Paul trzyma si� �wietnie, chocia� jest ju� stary. Ma dziewi��dziesi�t jeden lat. Czy to ci� nie dziwi, �e jeste� matk� syna starszego od ciebie?
12*
179
- Dlaczego mia�abym tak my�le�? - roze�mia�a si�. - Je�eli on ma dziewi��dziesi�t jeden, to ja mam sto dwadzie�cia pi��.
Oczywi�cie. Oczywi�cie. Je�li tak sobie �yczysz - pomy�la�.
- Crystal ma osiemdziesi�t siedem. To troch� dziwne. Zawsze my�l� o niej jako o m�odej kobiecie. Jej dzieci musz� ju� by� stare, a przecie� pami�tam, jak by�y malutkie.
- Donna ma sze��dziesi�t jeden, David - pi��dziesi�t osiem, Henry - czterdzie�ci siedem.
- Henry? - powiedzia�a Edith i jej twarz straci�a wszelki wyraz. - O, tak. Trzecie dziecko. Tw�j imiennik. Zapomnia�am o nim przez chwil�.
Henry urodzi� si� wkr�tce po wypadku Edith. Staunt poinformowa� o tym kubik, ale wprowadzanie informacji ju� po jego wykonaniu nie zawsze by�o w pe�ni dok�adne. Czasami by�o trudno do nich dotrze�. Jak gdyby chcia�a ukry� zak�opotanie, zacz�a dopytywa� si� o inne wnuki i prawnuki, ca�y ten t�um, kt�ry pojawi� si� ju� po jej �mierci. Cytowa�a imiona, kojarzy�a je z w�a�ciwymi rodzicami, przesuwa�a si� w g�r� i w d� drzewa genealogicznego Staunt�w, �eby mu zrobi� przyjemno��. Staunt wymusi� jednak nag�� zmian� tematu.
- Chcia�em powiedzie� ci, Edith, �e zadecydowa�em, i� czas mi odej�� - powiedzia�.
- Odej��? Dok�d? - znowu ten ca�kowity brak wyrazu.
- Przecie� wiesz, co mam na my�li. Odej��.
- Nie. Nie wiem. Naprawd�.
- Do Domu Po�egna�.
- W dalszym ci�gu nie wiem, o co ci chodzi. Staunt zmusi� si� do zachowania spokoju.
- T�umaczy�em ci te poj�cia ju� dawno temu. U�ywane s� jaz od dwudziestu, a mo�e trzydziestu lat. Oznaczaj� dobrowolne zako�czenie �ycia. Rozmawiali�my o tym. Ka�dy podejmuje tak� decyzj� wcze�niej czy p�niej.
- Zdecydowa�e� si� umrze�?
- Odej��, tak, umrze�, odej��.
- Dlaczego?
180
- Ze wzgl�du na nud�, samotno��. �yj� d�u�ej ni� wi�kszo�� moich przyjaci�. M�j talent si� wyczerpa�. �yj� d�u�ej ni� powinienem, a m�g�bym po�y� jeszcze z pi��dziesi�t lat. Po co si� szarpa�? �y� po to, �eby �y�?
- Biedny Henry. Mia�e� zawsze tak� wspania�� umiej�tno�� interesowania si� tyloma rzeczami. Dnia ci nie starcza�o, aby zaj�� si� swoimi zbiorami, ksi��kami, muzyk�, podr�ami, przyjaci�mi...
- Przeczyta�em wszystko, co chcia�em przeczyta�. Widzia�em ju� ca�y �wiat. Kolekcjonerstwo mnie nu�y.
- To mo�e mia�am jednak szcz�cie. Rozs�dna ilo�� lat, szcz�liwe �ycie, szybki koniec...
- Nie. Dobrze by�o tak �y�. By�em zdrowy. Nie zestarza�em si�. By�o dobrze. Tylko ciebie nie by�o. Teraz wszystko przesta�o mnie bawi�. Nagle zda�em sobie spraw�, �e nie ma sensu zostawa� tu d�u�ej. Ko�o dokona�o obrotu. Starzy musz� si� usun��. Gdzie� �yj� ludzie, kt�rzy pragn� mie� dziecko, czekaj� na wolne miejsce na tym �wiecie. Ja mog� takie miejsce stworzy�.
- Czy powiedzia�e� Paulowi i Crystal?
- Jeszcze nie. Dopiero dzisiaj podj��em decyzj�. Zawiadomi� ich lub kto� ich zawiadomi w moim imieniu. Przeka�� tw�j kubik Paulowi. Dla odchodz�cych wszystko za�atwiaj� bardzo sprawnie.
- Jak szybko... odejdziesz?
- Jeszcze nie wiem - Staunt wzruszy� ramionami. - Za miesi�c, dwa. Nie ma po�piechu.
- Odnosz� wra�enie, �e wcale nie chcesz tego zrobi�.
- Chc�, Edith, ale w spos�b cywilizowany. Chc� odej�� we w�a�ciwy spos�b. �y�em d�ugo. Nie zamkn� spraw w jeden dzie�, ale d�ugo ju� nie zostan�.
- B�dzie mi ciebie brak, Henry. Zastanowi� si� nad znaczeniem tego stwierdzenia. Czy kubik mo�e t�skni� za �yw� osob�?
- Pau� uruchomi m�j kubik dla ciebie, a tw�j dla mnie - powiedzia� �miej�c si�. - B�dziemy rozmawia� ze sob� za po�rednictwem maszyny. Zawsze b�dziemy dla siebie istnie�.
18^
Obraz Edith wyci�gn�� ku niemu r�k�. Staunt przeklina� niezr�czn� sytuacj�. Delikatnie dotkn�� czubkami palc�w ekranu nawi�zuj�c z ni� kontakt przez dziesi�ciolecia, przez wszystkie bariery, jakie ich dzieli�y. Przes�a� jej poca�unek, a po tym, szybko, �eby si� nie rozczuli�, wyj�� kubik z czytnika i po�o�y� go obok kubik�w syna i c�rki. W po�piechu o ma�o co si� nie przewr�ci� i wyszed� do gabinetu.
W tym wielkim pokoju by�o mn�stwo �lad�w jego d�ugoletniej kariery. By�a tu zapisana muzyka w postaci p�yt i kaset z wcze�niejszymi utworami i w postaci l�ni�cych kubik�w z p�niejszymi pracami, by�y manuskrypty oprawne w jednolity, czerwony p�sk�rek, co by�o dowodem jego pr�no�ci. By�y zbiory wycink�w i recenzji z jego program�w i koncert�w. By�y nagrody. By�y krytyczne rozprawy, kt�re napisa�. Staunt by� bardzo aktywny. Patrzy� na tytu�y utwor�w wyt�oczone na grzbietach manuskrypt�w: symfonie, kwartety smyczkowe, koncerty, r�ne utwory kameralne, pie�ni, sonaty, kantaty, opery. Tak ich du�o, tak du�o. Wypr�bowa� prawie wszystkie formy. Jego muzyka by�a g�adka, przyjemna, konserwatywna, nawet nieco akademicka. Nie musia� si� z tego powodu t�umaczy�. Szed� za g�osem wewn�trznym, gdziekolwiek go zaprowadzi�, a �e nie zaprowadzi� go do buntu i fajerwerk�w, to i c� z tego. Swoimi pracami dostarczy� s�uchaczom przyjemno�ci. Przyczyni� si� do wzrostu niewielkich zasob�w pi�kna na tym �wiecie. To by�o osi�gni�cie �yciowe godne szacunku. Gdyby mia� wi�cej pasji, wi�cej buntu, wi�cej dynamiki, mo�e wstrz�sn��by �wiatem jak Beethoven, jak Wagner. Nigdy nie odpowiada�y mu wielkie gesty, robi� jednak, co m�g�. Osi�gn�� do�� na sw�j spos�b. Niekt�rzy lecz� chorych, inni lecz� zbola�e dusze, wymy�laj� zdumiewaj�ce maszyny lub tworz� pie�ni i symfonie, poniewa� musz�, poniewa� jest to to, co mog� zrobi� dla wzbogacenia �wiata, na kt�rym przysz�o im �y�. Nawet teraz, kiedy p�omyk jego �ycia dogasa�, kiedy wszystko nagle zda�o mu si� bezcelowe i puste, Staunt nie odnosi� wra�enia, �e zmarnowa� czas wype�niaj�c ten pok�j tym, czym by� wype�niony. W ci�gu ostatnich stu lat nie min�� tydzie� bez wykonania gdzie� w �wiecie je-
182
dnego z jego utwor�w. To by�o wystarczaj�ce usprawiedliwienie tworzenia, �ycia.
W��czy� syntetyzer i lekko dotkn�� palcami klawiatury. Same zacz�y gra� pierwsze takty g��wnego tematu symfonii Wenus, jego pierwszego dojrza�ego dzie�a z 1989 roku. Jak to by�o dawno. Wspania�a jesie� triumf�w, gdy dyrygowa� t� symfoni� w kilku stolicach, zachwyty krytyki i wszyscy od niezadowolonych mi�o�nik�w Brahmsa po luminarzy awangardy czcili go jako zbawc� muzyki powa�nej. By�a p�niej reakcja na nadmierne pochwa�y krytyki, kiedy moderni�ci uznali, �e kto� tak popularny nie mo�e by� dobry, za� konserwaty�ci uznali go za zbyt nowoczesnego, ale tego mo�na by�o oczekiwa�. Szed� w�asn� drog�. Inni wreszcie uznali jego geniusz, ograniczony i wyspecjalizowany, ale jednak geniusz. W miar� jak �wiat wychodzi� z burzliwej, gorzkiej drugiej po�owy dwudziestego wieku, w miar� jak tworzy�o si� nowe spo�ecze�stwo pokoju i harmonii na gruzach starego, Staunt tworzy� muzyk�, jakiej potrzebowa�a nadchodz�ca, spokojniejsza epoka i sta� si�
jej g�osem lirycznym.
Wsun�� kubik do odtwarzacza. Rozleg�y si� s�odkie d�wi�ki jego d�tego kwintetu. Ten kubik to Trmis of Job - jego pierwsza opera, ten za� to Three Orbits for Strings and Stasis Generator i jeszcze Po�yphonies for Fwe Worids. Zacz�� wszystkie odtwarza� r�wnocze�nie, wywo�uj�c dzikie pl�taniny d�wi�k�w z g�o�nik�w rozstawionych w pokoju. Sta� na �rodku dr��c, odbieraj�c t� nawa�� d�wi�ku i staraj�c si� uporz�dkowa� wszystko we w�asnym umy�le.
Po czterech minutach wy��czy� d�wi�k. Nie musia� s�ucha� muzyki. Mia� j� i tak w g�owie i m�g� j� przywo�a�, kiedy tylko chcia�. Pog�adzi� lekko g�adkie, l�ni�ce, czarne grzbiety segregator�w z wycinkami prasowymi, zawieraj�cych ca�� dokumentacj� jego wszystkich sukces�w i kilku niepowodze�. Tak wiele. Tak bardzo wiele. Takie tw�rcze �ycie. Nie
mia� prawa narzeka�.
Poleci�, aby telefon po��czy� go ponownie z Biurem Spe�
nienia.
183
- Moim przewodnikiem jest Martin Bollinger - powiedzia�. - Czy mo�ecie mu przekaza�, �e chcia�bym uda� si� do Domu Po�egna� tak szybko, jak to tylko mo�liwe?
Rozdzia� 4
Bollinger siedz�cy w helikopterze obok Staunta przechyli� si� przez jego fotel i wskaza� w d�.
- To jest w�a�nie Omega Prime. Tu� pod nami. Dom Po�egna� wygl�da� jak szereg przezroczystych, bia�ych pawilon�w podobnych do namiot�w rozstawionych w kszta�cie litery U wok� ogrodu na dziedzi�cu centralnym. S�o�ce p�nego popo�udnia barwi�o pawilony z�otem i czerwieni�. Nagie k�y czerwonawych ska� otacza�y dom od p�nocy i wschodu. Po drugiej stronie Omega Prime rozci�ga�a si� a� po horyzont p�aska, br�zowa pustynia Arizony, kt�rej monotoni� przerywa�y tu i �wdzie kaktusy.
Helikopter wyl�dowa� w ciszy. Gdy otworzy�y si� drzwi, Staunt poczu� powiew upa�u.
- Nie regulujemy tu klimatu zewn�trznego - wyja�ni� Bollinger. - Tak woli wi�kszo�� odchodz�cych. Kontakt ze �rodowiskiem naturalnym.
- Nie przeszkadza mi to - powiedzia� Staunt. - Zawsze kocha�em pustyni�.
Zanim wysiedli z helikoptera, zebra�a si� grupa ludzi, �eby ich powita�. Troje przedstawicieli personelu Omega Prime w kurtkach z wyhaftowanym emblematem Spe�nienia, czterech staruszk�w najwyra�niej oczekuj�cych na odej�cie. Robot transportowy z przygotowanym fotelem. Staunt id�c ostro�nie po nier�wnej, pokrytej kamieniami powierzchni l�dowiska by� zak�opotany tym ca�ym zamieszaniem.
- Powiedz im, �e nie potrzebuj� fotela - powiedzia� cicho do Bollingera. - Jeszcze mog� chodzi�. Nie jestem inwalid�. '
184
Wszyscy zgromadzili si� wok� Staunta. Przedstawili si�. Doktor James, panna Elliot, pan Faikenbridge nale�eli do personelu. Czterech odchodz�cych wyskrzecza�o r�wnie� swoje nazwiska. Staunt by� jednak tak zaskoczony ich wygl�dem, �e nie zwr�ci� na nie uwagi. Pomarszczone twarze, d�onie powykrzywiane jak szpony, sk�ra jak pergamin. Czy on te� tak wygl�da? Od lat nie widzia� kogo� r�wnego sobie wiekiem. Odnosi� wra�enie, �e dobrze si� trzyma po prze�ytych czternastu dziesi�cioleciach, ale mo�e by�o to tylko z�udzenie zrodzone z pr�no�ci, mo�e rzeczywi�cie jest tak� sam� ruin� jak tych czterech. Prawdopodobnie byli znacznie starsi od niego. Mieli mo�e po sto siedemdziesi�t pi��, sto osiemdziesi�t lat, co by�o obecnie granic� �ycia ludzkiego. Staunt patrzy� na nich zdumiony, oszo�omiony i przera�ony ich bezz�bnymi u�miechami.
Faikenbridge, pot�ny, rudow�osy m�ody cz�owiek, chyba piel�gniarz, pr�bowa� posadzi� go na w�zku inwalidzkim. Staunt zirytowany odtr�ci� jego r�k�.
- Nie. Nie. Dam sobie rad�. Martin, powiedz mu, �e nie potrzebuj� fotela.
Bollinger szepn�� co� Falkenbridge'owi. M�ody cz�owiek wzruszy� ramionami i odes�a� robota. Wszyscy ruszyli w kierunku Domu Po�egna�, Fa�kenbridge po prawej stronie Staunta, panna Elliot po lewej. Obydwoje byli przygotowani na to, �e si� przewr�ci.
Staunt stwierdzi�, �e opanowa�o go nieoczekiwane napi�cie. Mo�e rezygnacja z fotela by�a g�upot�? Ci�ki, suchy upa�, zm�czenie p�toragodzinn� podr� przez kontynent i nier�wno�ci gruntu powodowa�y, i� czu�, �e nogi chwiej� si� pod nim. Dwukrotnie omal nie upad�. Za pierwszym razem panna Elliot schwyci�a go delikatnie pod �okie� i pomog�a utrzyma� r�wnowag�. Za drugim uda�o mu si� to samemu po potkni�ciu, kt�re wywo�a�o ostry b�l w prawej kostce.
Poczu� nagle, �e ju� jest stary. W ci�gu jednego dnia zacz�� si� chwia� na nogach, jak gdyby decyzja wyjazdu do Domu Po�egna� pozbawi�a go wszelkiej energii. Nie. Nie. Odrzuci� t� my�l. By� po prostu zm�czony. Po kr�tkim od-
185
poczynku znowu przyjdzie do siebie. Zacz�� i�� szybciej mimo wysi�ku, jaki go to kosztowa�o. Pot sp�ywa� mu po policzkach, czu� b�l w boku, bola�a go te� ca�a lewa noga. Dotarli nareszcie do wej�cia do Omega Prime. Staunt zobaczy� teraz, �e to, co z powietrza wygl�da�o jak przejrzyste pawilony, by�o w rzeczywisto�ci solidnymi, plastykowymi kopu�ami po��czonymi systemem krytych przej��. Dziedziniec, wok� kt�rego by�y zgrupowane, poro�ni�ty by� ro�linno�ci� pustynn�. By�y tu olbrzymie kaktusy wyci�gaj�ce ku niebu sztywne ramiona, jakie� spl�tane mi�siste ro�liny wypuszczaj�ce bia�e p�dy i dziwne, kanciaste i kolczaste krzewy. Ca�a ta ro�linno�� rozmieszczona by�a z wdzi�kiem i subtelno�ci� wok� dziwacznych g�az�w i g�adkich p�yt kamiennych, co w efekcie tworzy�o kompozycj� niezwyk�ej pi�kno�ci.
- Nie chcia�by� p�j�� najpierw do swego apartamentu? - zapyta� Bollinger �agodnie. - Ogr�d mo�e poczeka� do wieczora.
Apartament zajmowa� ca�� przestrze� pod jedn� z kopu�. �cianki wewn�trzne dzieli�y j� na sypialni�, salon i gabinet. By�o du�o przestrzeni zaaran�owanej prosto i ze smakiem. Temperatura by�a znacznie ni�sza ni� na zewn�trz. Okno wychodzi�o na ogr�d.
Personel i odchodz�cy gdzie� znikn�li. Staunt pozosta� sam z przewodnikiem.
- Ka�dy z mieszka�c�w ma taki apartament - wyja�ni� Bollinger. - Mo�esz jada� tutaj, je�eli b�dziesz mia� ochot�. Jest te� wsp�lna jadalnia w podziemiach pod dziedzi�cem.. Jest te� biblioteka, teatr, sala gier, ale tak samo dobrze mo�esz sp�dza� ca�y czas w apartamencie.
Staunt ostro�nie opu�ci� si� na piankow� sof�. Pod wp�ywem jego ci�aru ma�e, mechaniczne r�czki zacz�y masowa� mu plecy. Bollinger u�miechn�� si�.
- To jest tw�j terminal komputerowy - powiedzia� poddaj�c Stauntowi miedzianego koloru pr�t o d�ugo�ci oko�o o�miu cali. - To jest standardowa jednostka dost�pu. Mo�esz uzyska� jak�kolwiek ksi��k� z biblioteki i wy�wietli ci j� na ekranie. Maj� tysi�ce ksi��ek. Mo�esz gra� dowolna�
186 11
muzyk� i wybiera� po��czenia telefoniczne. Mo�esz po��czy� si� z kim chcesz. Spr�buj.
- Z moim synem, Paulem - powiedzia� Staunt.
- No to zlecaj - powiedzia� Staunt.
Staunt w��czy� terminal i poda� nazwisko i numer Paula. Ekran m�g� by� r�wnie dobrze lustrem, lustrem, kt�re �agodzi�o up�yw czasu, kt�re mog�o przyj�� obraz bardzo starego cz�owieka i odbi� go jako obraz cz�owieka, kt�ry a� tak stary nie by�. Staunt patrzy� na swoj� m�odsz� wersj�, chocia� r�wnie� niem�od�. Ch�odne, szare oczy, w�skie usta, szczup�a, ko�cista twarz, g�sta grzywa siwych w�os�w.
Twarz Paula by�a g��boko pobru�d�ona, ale wci�� jeszcze pe�na energii. W wieku dziewi��dziesi�ciu jeden lat nie przesta� jeszcze pracowa� w kierowanej przez siebie firmie architektonicznej. Jak d�ugo zdrowie i umys� pozwala�y, a praca przynosi�a satysfakcj�, nie by�o powodu do przej�cia na emerytur�. Kiedy umys� lub cia�o zawodzi�y, kiedy praca przestawa�a stanowi� atrakcj�, przychodzi� czas odej�cia.
- Dzwoni� z Omega Prime - powiedzia� Staunt.
- A co to jest?
- Nigdy o tym nie s�ysza�e�? To jest Dom Po�egna� w Arizonie. Wygl�da �licznie. Martin Bollinger przywi�z� mnie tu dzi� wieczorem.
Pau� wygl�da� na zaskoczonego.
- Czy my�lisz o odej�ciu, Henry?
- Tak.
- Nigdy nic o tym nie m�wi�e�.
- W�a�nie teraz ci m�wi�.
- Jeste� chory?
- Czuj� si� �wietnie - powiedzia� Staunt. - Wszyscy mnie o to pytaj� i wszystkim to samo odpowiadam. Jestem zdr�w.
- Dlaczego zatem...
- Czy musz� si� usprawiedliwia�? �yj� ju� do�� d�ugo. Moje �ycie sko�czy�o si�.
- Zawsze by�e� taki zainteresowany wszystkim, taki zaanga�owany...
187
- To jest moja decyzja. Nie powiniene� k��ci� si� ze mn� na ten temat.
- Ja si� nie k��c�. Chc� si� tylko pogodzi� z t� my�l�. By�e� cz�ci� mojego �ycia przez dziewi��dziesi�t lat. Nic mnie nie obchodz� uk�ady spo�eczne. Nie mog� po prostu u�miechn�� si�, pokiwa� g�ow� i powiedzie�, �e to mi�o, i� m�j ojciec zamierza umrze�.
- Odej��.
- Odej��. Niech ci b�dzie. Powiedzia�e� Crystal?
- Nie. Jeste� pierwszym cz�onkiem rodziny, kt�ry si� o tym dowiaduje, opr�cz matki.
- Matki?
- Kubik.
- Ach tak, kubik- za�mia� si� Paul nerwowo. - Dobrze. Powiem innym. Teraz b�d� musia� nauczy� si� wreszcie, jak by� g�ow� rodziny. Ale nie zrobisz tego natychmiast?
- Naturalnie, �e nie. Sk�d taki pomys�? Odejd� we w�a�ciwy spos�b. Elegancko. �agodnie. Za kilka tygodni, za miesi�c, dwa... Normalna procedura.
- Mo�emy ci� odwiedzi�?
- Chcia�bym - powiedzia� Staunt. - To cz�� rytua�u.
- Przepraszam, a co z aspektami prawnymi? Podzia� maj�tku i tak dalej.
- Wszystko b�dzie za�atwione normalnym trybem. Biuro Spe�nienia pomo�e mi. Nie martw si�. Dostaniesz wszystko, co ci si� nale�y.
- Niezbyt pi�knie to sformu�owa�e�, Henry.
- Nie musz� nic pi�knie formu�owa�. Nie musz� nawet przemawia� z sensem. Jestem tylko zwariowanym staruchem szykuj�cym si� do odej�cia.
- Henry... ojcze...
- Dobrze. Przepraszam. Ta rozmowa jako� nam nie wychodzi. Zaczniemy od pocz�tku?
� Chcia�bym - powiedzia� Paul.
Staunt zda� sobie spraw�, �e ca�y dr�y. Mi�nie jego twarzy by�y napi�te. Uczyni� �wiadomy wysi�ek, by si� rozlu�ni�.
188
- To jest zupe�nie normalny i oczekiwany krok, jaki nale�y uczyni� - powiedzia� po chwili spokojnie. - Jestem stary, zm�czony, samotny, znudzony. Jestem nieprzydatny ani sobie, ani komukolwiek innemu. Nie ma sensu zawraca� g�owy lekarzom, �eby utrzymywali mnie przy �yciu. Mam wi�c zamiar odej��. Wola�bym odej�� teraz, kiedy jestem w do�� dobrym zdrowiu i umys� mam jasny, ni� czepia� si� �ycia jeszcze przez kilka dziesi�cioleci, dop�ki nie zniedo��niej�. Przenios�em si� do Omega Prime i przyjed�cie odwiedzi� mnie, zanim odejd�. Mam nadziej�, �e b�dzie to spokojne i pi�kne odej�cie. To wszystko. Nie ma si� nad czym rozczula�. Za czterdzie�ci czy pi��dziesi�t lat zrozumiesz to lepiej.
- Rozumiem ju� teraz - powiedzia� Paul. - Tw�j telefon mnie zaskoczy�, ale rozumiem oczywi�cie. Naturalnie nie chcemy ci� straci�, ale to tylko nasza egoistyczna postawa. Prze�y�e� pi�kne �ycie, no i ko�o musi si� obr�ci�.
Jak g�adko mu to idzie - pomy�la� Staunt. Jak �atwo przechodzi do komuna��w. Jak szybko zgodzi� si� ze mn� po pierwszym odruchowym sprzeciwie. Tak, Henry. Oczywi�cie, Henry. S�usznie robisz, Henry. �y�e� ju� do�� d�ugo. Staunt zastanawia� si�, co u Paula by�o poz�. Wst�pny sprzeciw wobec pomys�u odej�cia czy filozoficzne pogodzenie si� z nim. C� to zreszt� za r�nica? Dlaczego mia�bym czu� si� ura�ony faktem, �e m�j syn zgadza si� ze mn�, �e czas mi odej��, je�eli jeszcze dwie minuty temu by�em ura�ony jego
sprzeciwem?
Staunt sam zaczyna� traci� pewno�� siebie. Mo�e rzeczywi�cie chcia�, �eby syn wp�yn�� na zmian� decyzji? Musz� dok�adnie przeczyta� Hallama - zadecydowa�.
- Mam jeszcze dzi� wieczorem du�o do zrobienia - powiedzia� do Paula. - Zadzwoni� do ciebie jutro albo ty zadzwo�.
Ekran opustosza�.
- Odnios�em wra�enie, �e przyj�� to do�� dobrze - powiedzia� Bollinger. - Dzieci nie zawsze godz� si� z pomys�em odej�cia rodzic�w. Akceptuj� teori� odej�cia, ale zak�adaj�, �e nie dotyczy ich rodzic�w.
189
- Chcieliby, �eby ich rodzice �yli wiecznie, nawet je�eli rodzice nie chc� tu pozosta� d�u�ej?
- W�a�nie tak.
- A co si� dzieje, je�eli kto� chce �y� wiecznie?
- Staramy si� nigdy nie wywiera� nacisku. Dokonujemy sugestii z ca�� subtelno�ci�, je�eli kto� dobiega stu czterdziestu czy stu pi��dziesi�ciu i czepia si� �ycia, chocia� jego zdrowie jest ca�kiem zrujnowane. Czynimy tak te� wobec os�b w wieku osiemdziesi�ciu, dziewi��dziesi�ciu lat, kt�rych jedynie lekarze utrzymuj� przy �yciu. Mamy sposoby wp�ywania na nich przez lekarzy, przyjaci� czy rodzin�. Chcemy przezwyci�y� strach przed �mierci� i zaszczepi� im my�l, �e ich odej�cie jest nie tylko najlepsze dla spo�ecze�stwa, ale te� i dla nich samych. Nie mo�emy zrobi� nic, je�eli tego nie rozumiej�. Przymusowa eutanazja nie jest cz�ci� tego systemu.
- W jakim wieku s� obecnie najstarsi ludzie? - zapyta� Staunt.
- Najstarsi do�ywaj� stu siedemdziesi�ciu pi�ciu, stu osiemdziesi�ciu lat. Oznacza to, �e urodzili si� w pierwszej po�owie dwudziestego wieku, w okresie pierwszej wojny �wiatowej. Ka�dy urodzony wcze�niej prze�y� zbyt d�ugi okres w dobie przestarza�ej medycyny, aby mie� nadziej� na prawdziw� d�ugowieczno��. Nawet kto�, kto urodzi� si�, powiedzmy, w 1920 roku, mia� lat pi��dziesi�t pi��, sze��dziesi�t, kiedy rozpoczyna�a si� era przeszczep�w, skomputeryzowanej medycyny i chirurgii laserowej i je�eli mia� szcz�cie by� w dobrym zdrowiu w latach siedemdziesi�tych czy osiemdziesi�tych, m�g� poci�gn�� ju� znacznie d�u�ej i do�y� epoki regeneracji tkanek i dalszego post�pu. Nieliczni urodzeni w pocz�tkach dwudziestego wieku do�yli epoki medycyny totalnej. Niekt�rzy z nich jeszcze �yj� i rezygnuj� z odej�cia.
- Jak d�ugo jeszcze mog� si� trzyma�?
- Trudno powiedzie�. Nie wiemy po prostu, jakie s� praktyczne granice ludzkiego �ycia. Nasze do�wiadczenia z medycyn� totaln� nie trwaj� wystarczaj�co d�ugo. S�ysza�em opinie, �e dwie�cie, dwie�cie dziesi�� lat to maksi-
190
mum, ale za dwadzie�cia, trzydzie�ci lat mo�emy mie� do czynienia z lud�mi, kt�rzy ten wiek osi�gn�li i b�d� mogli �y� dalej. Mo�e nie ma g�rnej granicy? Szczeg�lnie przy naszych mo�liwo�ciach regeneracji cia�a. By�aby to jednak z ich strony dzia�alno�� wybitnie antyspo�eczna. Trwa� przez stulecia po to tylko, by wypr�bowa� nasze umiej�tno�ci
medyczne.
- Je�eli jednak przez te setki lat dawaliby od siebie co� cennego spo�ecze�stwu?
- Je�eli. Faktem jest jednak, �e dziewi��dziesi�t do dziewi��dziesi�ciu pi�ciu procent ludzi nie daje spo�ecze�stwu nic nawet w m�odym wieku. Zajmuj� miejsce, wykonuj� zadania, kt�re maszyny wykonywa�yby lepiej, rodz� dzieci, kt�re wcale nie s� bardziej uzdolnione ni� ich rodzice, i �yj�, �yj� i �yj�. Nie chcemy straci� nikogo warto�ciowego, Henry. Rozmawiali�my ju� o tym. Wi�kszo�� ludzi nie jest jednak warto�ciowa i jeszcze traci na warto�ci w miar� up�ywu czasu. Nie ma najmniejszego powodu, by �yli d�u�ej ni� sto, sto dziesi�� lat, a w ka�dym razie nie dwie�cie czy trzysta.
- To twarda filozofia, nawet cyniczna...
- Wiem, ale przeczytaj Hallama. Ko�o musi si� obr�ci�. Osi�gn�li�my �redni� d�ugo�� �ycia, kt�ra wydawa�a si� fantazj� jeszcze wtedy, kiedy by�e� dzieckiem, Henry. Nie oznacza to jednak wcale, i� musimy zabiega� o to, by wszyscy byli nie�miertelni. Chyba, �eby ludzie zrezygnowali z rodzenia dzieci. Ale ludzie tego nie chc�. Nasza planeta stanowi system zamkni�ty. Je�eli jest przyp�yw, to musi by� i odp�yw i chcia�bym, �eby ten odp�yw stanowili ci, kt�rzy maj� najmniej do zaoferowania spo�ecze�stwu - zgrzybiali, s�abi, ma�o inteligentni, �li. Dzi�ki Bogu, wi�kszo�� ludzi si� z tym zgadza. Na ka�dego, kt�ry nie chce rozsta� si� z �yciem, przypada pi��dziesi�ciu, kt�rzy odchodz� z satysfakcj�, kiedy przekrocz� sto lat. Starsi te� cz�sto zmieniaj� zdanie, jak to mia�o miejsce w twoim przypadku. Niewiele os�b chce �y� d�u�ej ni� sto pi��dziesi�t lat. Tych nielicznych, kt�rzy pozostaj�, traktujemy jako eksperyment z dziedziny geriatrii i zostawiamy w spokoju.
191
- Ile lat maj� ci czterej, kt�rych spotka�em przy helikopterze?
- Nie umiem ci powiedzie�. Sto dwadzie�cia, sto trzydzie�ci.. co� w tym rodzaju. Wi�kszo�� odchodz�cych obecnie urodzi�a si� w latach 1960-1980.
-Nale�� zatem do mojej generacji.
- Chyba tak.
- Czy ja tak samo �le wygl�dam? To �ywe mumie. My�la�em, �e s� z pi��dziesi�t lat starsi ode mnie.
- Bardzo w�tpi�.
- Ale przecie� ja nie wygl�dam tak, jak oni, prawda? Mam w�asne z�by, w�asne w�osy, dobry wzrok. Wygl�dam staro, ale przecie� nie jak patriarcha. A mo�e sam siebie oszukuj�? Czy jestem tak�e tak� wysuszon� pokrak�? Mo�e po prostu przyzwyczai�em si� do w�asnego wygl�du? Nie zauwa�y�em zmian, jakie zachodzi�y z up�ywem czasu?
- Masz lustro - powiedzia� Bollinger. - Odpowiedz sobie sam.
Staunt przygl�da� si� sobie. Zmarszczki i linie... tak. Konturowa mapa czasu, doliny i w�wozy d�ugiego �ycia. Plamy na sk�rze. B�yszcz�ce oczy g��boko zapadni�te, policzki prawie bez cia�a ods�aniaj�ce kontury czaszki. Stara twarz. Niezmiernie stara. Ale nie taka jak ich. Nie by� jeszcze mumi�. Zdawa�o mu si�, �e cz�owiek z dwudziestego wieku nie oceni�by go na wi�cej ni� po sze��dziesi�tce, a Martina Bollingera po pi��dziesi�tce. Tamci czterej demonstrowali sw�j prawdziwy wiek. Utrzymanie ich przy �yciu musia�o wymaga� cud�w ze strony lekarzy. Teraz, znu�eni wymigiwaniem si� od �mierci, przybyli tutaj, by odej�� i sko�czy� z t� fars�. Ja jestem jednak wci�� silny, m�g�bym jeszcze po�y� z �atwo�ci�, gdy