2252
Szczegóły |
Tytuł |
2252 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2252 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2252 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2252 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irena Zarzycka
Kr�lewski lot
Powie��
Cz�� pierwsza
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Podstawa edycji:
Irena Zarzycka,
"Kr�lewski lot",
Towarzystwo Wydawnicze "R�j",
Warszawa 1933
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
Wroc�awska Oficyna Wydawnicza
"Astrum", 1992
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�
St. Makowski
`ty
I
Pan Klaudius, zamieszkuj�cy
niewielk�, podmiejsk� osad�,
oddalon� od Warszawy o
dwadzie�cia pi�� minut drogi
kolej�, znany by� jako profesor,
ale wi�cej jeszcze jako dziwak.
Tego cz�owieka nikt, nigdy i
nigdzie nie widzia�
u�miechni�tego, o�ywionego lub
rozmawiaj�cego. Poza wyk�adami
na uniwersytecie, gdzie m�wi� z
konieczno�ci, milcza� jak g�az,
i na wszelkie nagabywania macha�
r�k� w spos�b wyra�aj�cy jak
najg��bsz� pogard� dla ludzi,
kt�rzy trac� czas na przelewanie
z pustego w pr�ne. Dzie� w
dzie�, pogoda czy s�ota,
profesor z nie okryt�, kr�tko
ostrzy�on�, szpakowat� g�ow�,
chudy, wysoki, troch� zgarbiony,
pot�nymi krokami zd��a� na
poci�g do Warszawy o godzinie
�smej, na stacji przek�ada�
bilet miesi�czny z teki do
kieszeni, sprawdza� zegarek i
wsiada� do wagonu. O jego
szarym, d�ugim palcie chodzi�y
w�r�d student�w �artobliwe
pog�oski, �e zrobione by�o z
sier�ci wielb��da, kt�rego Noe
lito�ciwie przygarn�� do Arki.
Pana Klaudiusa znali wszyscy,
on nie zna� nikogo. Nie mia� te�
zwyczaju odpowiada� na uprzejme
uk�ony s�siad�w lub wieloletnich
towarzyszy podr�y, co jak i on
musieli je�dzi� do Warszawy do
pracy. Okular�w nie nosi�, oczy
mia� w�skie, przedziwnie
niebieskie, a z chudej,
��tawej, starannie wygolonej
twarzy stercza� spiczasty, du�y
nos i mia�o si� wra�enie, �e
profesor zawsze z jednakowym
zainteresowaniem go podziwia.
Dzie� w dzie�, bez wzgl�du na
pogod�, od godziny pi�tej do
sz�stej spacerowa� po ��kach i
zaro�lach wzd�u� toru
kolejowego, potem letni� por�,
p�ki si� zupe�nie nie �ciemni�o,
siedzia� w ogr�dku przy ulach,
kt�rych mia� trzy. W zimie za�
czas ten sp�dza� przy psiej
budzie. Potem wraca� do domu,
zjada� obiad, zapala� fajk� i
zabiera� si� do pracy. Pisa� i
czyta� do p�nej nocy.
�ona jego �ata�a pilnie bud�et
domowy sto�owaniem kilku
student�w i urz�dnik�w,
wynajmowa�a te� stale jeden
pok�j, mieszcz�c si� z rodzin� w
dw�ch pozosta�ych, i robi�a co
mog�a, by zapewni� byt trojgu
dorastaj�cym dzieciom.
Najstarszy syn, Leszek, by�
na agronomii. Ros�y, dobrze
zbudowany, elokwentny, gdy
zachodzi�a tego potrzeba,
uwa�any by� przez matk� za
"nast�pc� tronu" i od czasu do
czasu szpikowany mora�ami w
rodzaju: "Ucz si� dobrze, synu,
�eby� m�g� by� podpor� matki, bo
nie mam nikogo na �wiecie,
ojciec by� i jest niedo��g�".
Najm�odsza, Imogenka,
prze�liczny, z�otow�osy i
b��kitnooki anio�ek, chuchany i
pieszczony przez matk�, siostr�
i brata, Imogenka, zwana
pieszczotliwie Ineczk� lub
�eniusi�, nad kt�rej g�ow�
kr��y�y wci�� troskliwe uwagi:
"Ineczka, nie wychod�, bo
ch�odno, dostaniesz kataru;
�eniusia, b�j si� Boga,
kaszlesz; �eniusia, zn�w jeste�
bez apetytu" itp., Ineczka,
kt�ra mia�a lalki i zabawki,
cichutka, anielsko pos�uszna,
idealnie grzeczna. I, wreszcie,
Adrianka, czyli Ari, kt�r� matka
odebra�a z sz�stej klasy, a
odebra�a dlatego, �e Ari by�a
"sko�czonym os�em" i przynosi�a
na cenzurach kolekcje dw�jek,
mimo zgodnej opinii profesor�w,
�e Adrianna Klaudius jest
wyj�tkowo inteligentna i nie
mniej zdolna, ale w tym samym
stopniu leniwa i uparta. Ale nie
tylko niech�� Ari do ksi��ek
sk�oni�a profesorow� do
zrezygnowania z dalszego
kszta�cenia c�rki.
Skonstatowa�a, �e dziewczynka
jest "nienormalna", z�o�liwa i
ma "z�e instynkty", postanowi�a
wi�c te okropne wady gruntownie
wykorzeni�. Ka�de s�owo, ka�dy
czyn Ari by�y rozpatrywane przez
pryzmat zawiedzionych ambicji i
niech�ci do c�rki. Zauwa�y�a
wi�c profesorowa, �e Ari nigdy
nie podziela jej trosk i
zmartwie�, a w najci�szych
(wed�ug matki) chwilach b�yska
bia�ymi, zdrowymi z�bami w
u�miechu, kt�ry wiecznie
zdenerwowanej kobiecie wydawa�
si� przekorny.
Adrianka pasjami lubi�a
b�yskotki i gdyby jej na to
pozwolono, przypi�aby do sukni
wszystkie broszki, a na szyj�
zawiesi�a wszystkie naszyjniki,
jakie by�y w domu. Z tak� sam�
pasj� wpina�a we w�osy kwiaty i
zielska i przegl�da�a si� w
lustrze ze �miechem rado�ci...
co w oczach Klaudiusowej nie
zapowiada�o nic dobrego na
przysz�o��. Ari poza tym by�a
najwyra�niej histeryczk�. Kiedy�
w s�siednim domu zabijano
wieprza. Adrianka us�ysza�a
przera�liwy kwik, wybieg�a na
ulic�, wr�ci�a jednak
momentalnie z dzikim krzykiem,
zatykaj�c sobie uszy palcami,
rzuci�a si� na ��ko i krzycza�a
wci�� konwulsyjnie. Mia�a wtedy
trzyna�cie lat. Takie same mniej
wi�cej historie urz�dza�a,
ilekro� zabija�o si� dr�b na
obiad. Dosta�a par� razy w
sk�r�, ale to nie pomaga�o.
Wyleczy� j� przypadek. Profesor
by� wtedy chory, matka za�
wyjecha�a z �eni� do krewnych,
gdy� by�y to �wi�ta Bo�ego
Narodzenia. Ari, ju�
czternastoletnia dziewczynka,
zosta�a z ojcem w domu i
pilnowa�a go troskliwie ca�e dwa
dni. Trzeciego dnia wieczorem
mia�a wr�ci� matka. Rano, jak
zwykle, przyszed� doktor i
rzek�:
- No, dzi� chcia�bym, �eby
profesor w po�udnie wypi�
szklank� roso�u z kury, trzeba
profesora wzmocni�.
Ari to us�ysza�a i zblad�a.
S�u��ca wybra�a si� gdzie�,
korzystaj�c z nieobecno�ci
gro�nej i wiecznie gderaj�cej
pani domu. Kto wi�c zar�nie
kurczaka? Leszek "wypu�ci� si�"
do Warszawy, a i z s�siad�w nikt
nie chcia�by pewnie w niedziel�,
w trzeci dzie� �wi�t, zarzyna�
kury. Chwil� sta�a przy oknie,
patrz�c na za�nie�ony ogr�dek,
potem wzi�a n� kuchenny i
posz�a do kurnika, blada, z
zaci�ni�tymi ustami. W ko�cach
palc�w czu�a jaki� przejmuj�cy
ch��d, za to wzd�u� krzy�a
przebiega�y raz po raz jakby
strumienie gor�cej wody. Mimo
to, na poz�r zupe�nie spokojnie,
chwyci�a kur�, �cisn�a j�
kolanami i zamkn�a oczy. Ostry
b�l wr�ci� jej przytomno��. Kura
le�a�a na ziemi nie�ywa, z palca
Ari s�czy�a si� krew.
Pociemnia�o jej w oczach,
obliza�a spieczone wargi,
podnios�a kur� z ziemi i posz�a
do kuchni. Owin�wszy skaleczony
mocno palec, zabra�a si� do
roboty. Na godzin� drug� poda�a
ojcu ros�.
Profesor popatrzy� na jej
owi�zan� r�k�, potem na ni�.
- Kto zabi� kur�?
- Adrianka Klaudius i niech
jej B�g wybaczy to morderstwo -
rzek�a z u�miechem.
Nie odpowiedzia�, wypi�, a
potem znowu rzek� grubym,
dudni�cym g�osem:
- Smakowa�o mi lepiej ni�
kiedykolwiek w �yciu.
Za� Ari spojrza�a na niego
zdumiona: ojciec powiedzia� ca�e
d�ugie zdanie i to na temat
jedzenia. Nies�ychane! Ten
wypadek d�ugo zosta� jej w
pami�ci.
Kiedy nadchodzi�a wiosna, Ari
przeci�ga�a co chwila swoje
chude, w�t�e ramiona i zamiast
odrabia� lekcje, cienkim, bardzo
mi�ym g�osikiem �piewa�a nikomu
nie znane melodie; strofowana
ostro przez matk�, spuszcza�a
g�ow� i rumieni�a si�. Je�eli
przy tych perorach by� obecny i
ojciec, Klaudiusowa wylewa�a sw�
gorycz na niego, wyrzucaj�c mu
jego bierno�� w stosunku do
c�rki, ale on wed�ug zwyczaju
milcza� jak gr�b.
To znowu Ari, pod byle jakim
pozorem, wybiega�a do ogr�dka,
stamt�d przez p�ot na pole i
wraca�a p�nym wieczorem, czasem
przemokni�ta do nitki, ale z
twarz� jak zorza, oczyma jak
gwiazdy i ustami nabrzmia�ymi
krwi�. W dnie pogodne nie mo�na
si� by�o jej dowo�a�, znosi�a do
pokoj�w ca�e p�ki zielska i
kwiecia i wida� by�o, �e co� j�
a� podrywa. Byle tylko z domu! A
z daleka s�yszano jej cienki
g�os, jak krzycza�a z rado�ci,
przewracaj�c si� na pobliskiej
��ce, lub jak �piewa�a wracaj�c
do domu.
Latem Ari by�a jak ptak:
�piewa�a, �mia�a si�, biega�a,
skaka�a po ogrodzie i pokojach,
gdy jej matka nie pozwoli�a
odej�� poza obr�b parkanu. Gdy
za� to pozwolenie uzyska�a,
znika�a rano, a wraca�a
wieczorem, rzuca�a si� na szyj�
swojej matce, bratu, siostrze,
nawet ojcu, mokra od rosy,
pachn�ca zieleni�, s�o�cem i
wiatrem. Ojciec wobec takiego
wylewu czu�o�ci by� jednakowo
milcz�cy i nieruchomy, ale oczy
jego nie widz�ce nikogo, d�u�ej
zatrzymywa�y si� na chudej
postaci c�rki i wtedy stawa�y
si� jeszcze bardziej niebieskie.
Matka gdera�a:
- Nie wstyd ci, Ari? Matka
krwawy pot z pracy wylewa, a ty
uganiasz jak pies nie wiadomo
gdzie, wracasz nieprzytomna. Co
si� z tob� dzieje, dziewczyno?
- Nic, mamusiu, jestem
szcz�liwa.
- Naturalnie, wa�koniu
wstr�tny, serca nie masz,
pastwisz si� nade mn� tak, jak
tw�j ojciec, ca�e �ycie.
�adn� miar� bystre oczki Ari
nie mog�y dostrzec tego
pastwienia si�. �e milcza� i nie
wtr�ca� si� do spraw domowych,
to trudno, tak� mia� natur�. Za
to mamusia gada�a za wszystkich.
Ale kiedy zaczyna�y ��kn��
li�cie brz�z i czerwieni� korale
jarz�biny, Ari przycicha�a
jakby, oczy jej nabiera�y wyrazu
t�sknoty i rozmarzenia, u�miech
by� leniwszy i leniwsze ruchy,
ca�ymi godzinami siedzia�a
zadumana, wpatrzona w opadaj�ce
li�cie i kolorowe astry.
To wszystko sk�oni�o pani�
Klaudius do z�o�enia na barki
szesnastoletniej dziewczynki
jarzma ci�kiej pracy domowej.
Pewnego dnia powiedzia�a jej
dobitnie:
- Dosy� marnowania czasu i
do�� mego wstydu. Do szko�y
wi�cej nie p�jdziesz, jeste�
doros�a i darmo mej krwawicy
je�� nie mo�esz. Zajmij si�
domem. Dam ci do pomocy
dziewczyn� i tru� si� wi�cej nie
my�l�, musz� jeszcze �y� dla
Imogenki, bo ojciec te� jest do
niczego i dzieckiem si� nie
zajmie.
Ari zblad�a tak, �e jej cera
przypomina�a przez chwil� p�atek
kory brzozowej, w szarych,
w�skich, wyd�u�onych oczach
b�ysn�y �zy, ale opanowa�a si�
natychmiast i rzek�a z
u�miechem:
- Dobrze, mamusiu.
S� chwile, w kt�rych
najbardziej wyrozumia�e i
post�powe matki nie mog�
zrozumie� swych dzieci.
Wystraszonym wzrokiem patrz� na
ich czyny, przeczulonym s�uchem
�api� tony i s�owa, wyrywaj�ce
si� z g��bi duszy, kt�r�, zdaje
si�, same ukszta�towa�y, a jest
im zupe�nie jakby nieznajomym
�wiatem. Serca matek bij� wtedy
na alarm �alem i trwog�. A to
wszystko jest przecie� takie
proste. Dzieci s� m�ode,
bystrzejszy maj� wzrok, bo
rozja�niony najwspanialszym
darem, jaki da� ludzko�ci B�g:
darem m�odo�ci. Tak samo
przecie� kwitn� dzisiaj bzy, jak
sto lat temu i tak samo opadaj�
li�cie, ale m�odo�� rzuca na
rzeczy powszednie welony czaru,
kt�re kiedy� dopiero czas
rozwieje. M�odo�� ka�e kocha�,
szuka� i walczy�. Matki nie mog�
zrozumie� ani tej niepohamowanej
��dzy walki, ani gor�czki
poszukiwania nowych form, kt�re
zamkn� te same uczucia, jakie
niegdy� prze�ywa�y serca dzi�
ju� obr�cone w proch. Has�em
m�odo�ci jest bunt, a bunt
pachnie czerwonymi r�ami i
bezkresem p�l, oddychaj�cych
mi�o�ci�, pod �arem po�udniowego
s�o�ca. Szumi to s�owo jak
ocean, jak ocean ci�gnie.
Jak�eby cudownie by�o, gdyby
m�odo�� trwa�a wiecznie i
ludzie, jak bogowie Olimpu,
mogli si� nie starze�. Ale
pierwsze zmarszczki rzucaj� na
dusz� cie�, a cho�by nik�y on
by� jak paj�cza ni�, powoli,
powoli opl�cze j� swoim tumanem.
I to jest tragizm �ycia, �e
wtedy zapomina si� o swoich
wiosennych porywach i we
wszystkim co nowe, co inne -
doszukuje z�a.
Tak by�o w�a�nie z pani�
Klaudius: nie mog�a zrozumie�
starszej c�rki i zacz�a z ni�
walczy�. �ycie w ma�ej rodzinie
profesora u�o�y�o si� teraz w
ten spos�b, �e Leszek mia� same
prawa, �enia same przywileje, a
tylko Ari wszystkie obowi�zki,
kt�re jednak spe�nia�a z
u�miechem. I ku zdumieniu ludzi,
c�rka profesora kopa�a i
uprawia�a niewielki ogr�dek,
hodowa�a dr�b i karmi�a
prosiaki, chodzi�a na targ i
sprz�ta�a pokoje. I przy tych
wszystkich zaj�ciach �piewa�a od
rana do nocy i �artowa�a bez
ko�ca, i �mia�a si�, jakby
spotyka�o j� co godzin� nowe
szcz�cie. I nikt nie wiedzia�,
�e Ari jest po prostu zakochana
w swojej m�odo�ci i s�o�cu.
Leszek i �enia przywykli do
tego, �e siostra im us�uguje,
ale kochali j�, jak to si� m�wi,
po swojemu. Leszek przywozi� jej
z czytelni ksi��ki, kt�re
czyta�a bez wyboru do p�nej
nocy, le��c na swoim ma�ym
��eczku w kuchni (s�u��ca by�a
bowiem na przychodn�), �enia za�
dba�a, aby Ari ubiera�a si�
przyzwoicie. i projektowa�a jej
sukienki, ale Adriank� trudno
by�o gustownie ubra�, cho�by
dlatego, �e uroda dziewczynki
mia�a oryginalny, swoisty typ i
nikt nie umia� powiedzie�, czy
siedemnastoletnia Ari jest
brzydka czy �adna. Chuda, a
przez to wydawa�a si� wy�sza,
ni� by�a w istocie. D�ugonoga,
g��wk� mia�a ma�� i kszta�tn�,
ale zeszpecon� w�osami obci�tymi
kr�cej, ni� potrzeba. W�osy te
ciemne raczej ni� jasne, o
czerwonym w s�o�cu po�ysku,
zaczesywane do g�ry, ods�ania�y
ca�e czo�o, inteligentne i
�adne. Brwi s�abo zarysowane,
bardzo w�skie, i oczy bardzo
wyd�u�one, kt�rych dolne powieki
tworzy�y zupe�nie proste linie,
k�ciki za� ich zewn�trzne,
podniesione do g�ry, nadawa�y
ca�ej twarzy charakter Japonki.
Usta ma�e, o dolnej wardze
cokolwiek wydatniejszej. Nos Ari
odziedziczy�a po ojcu, by�
bowiem cienki, suchy, prawie
nieznacznie zadarty, ale nie za
du�y. Cera blada, anemiczna. Ale
kiedy Ari u�miecha�a si� i spod
ledwo r�owych warg b�ysn�y
zdrowe, r�wniutkie i niepokoj�co
bia�e z�by, za� w oczach
b�ysn�y �wiat�a, wtenczas z
ca�ej twarzy bi� taki czar i
wdzi�k, �e Ari mog�a si� nawet
wyda� �adna mimo zapadni�tych
policzk�w.
Sto�ownicy Klaudiusowej od
czasu, jak Ari zosta�a w domu,
mieli zawsze st� ubrany
kwieciem lub zielenin�, a
ponadto przyjemno�� patrzenia na
zr�czn� dziewuszk�, kt�ra
podawa�a zgrabnie i pr�dko. A
czyni�a to, jakby us�ugiwa�a
komu� bliskiemu, staraj�c si� po
prostu odgadywa� my�li. Weso�y
jej u�miech kaza� zm�czonym
ludziom zapomina� o k�opotach i
troskach przynajmniej na czas
posi�ku.
Ojciec milcza� jak zwykle i
nie wtr�ca� si� do niczego,
tak�e jak zwykle. Kt�rego� dnia
zobaczy� Ari przy swych ulach.
Kr�ci�a si� tu i tam i wida�
by�o, �e ma wielk� ochot�
wsadzi� ciekawy nosek do �rodka.
Wtedy pan Klaudius ze sw�
zwyk��, �miertelnie powa�n�
min�, poszed� do pokoju, wzi�� z
biurka "�ywot pszcz�", z
apteczki flakonik amoniaku,
wr�ci� do Ari, wr�czy� jej oba
przedmioty i usiad� na swojej
�aweczce. Odt�d Ari pokocha�a
pszczo�y jeszcze wi�cej i gdzie
znalaz�a wolne miejsce w
ogr�dku, sadzi�a kwiaty, by
owady nie traci�y czasu na
dalekie drogi, a poza tym, w
gorliwym zapale biega�a co dzie�
prawie kilometr, gdzie wonnie
kwit�a gryka i koniczyna, rwa�a
ukradkiem ca�e nar�cza i
stawia�a w kub�ach i starych
garnkach wonne bukiety w pobli�u
uli.
Sto�ownicy i s�siedzi
serdecznie lubili zaharowan�, a
�piewaj�c� dziewuszk� i w �aden
spos�b nie mogli si� w niej
doszuka� wad, o kt�rych
opowiada�a matka. I cho�
Imogenka by�a �liczna i
wdzi�czna jak kwiat, zupe�nie
jawnie adorowali ma�� gosposi�,
co sprawia�o przykro��
profesorowej i dra�ni�o j�, bo
dopatrywa�a si� w tym
z�o�liwo�ci ludzi w stosunku do
siebie. Wylewa�a wi�c ��� na
Adriann�.
- Jeste� bezwstydna kobieta,
niezad�ugo zaczniesz si� ch�opom
na szyj� rzuca�... Tak, tak...
przymilaj si� ludziom, oczerniaj
matk� i siostr�... to ca�a twoja
rado��.
Ari �mia�a si� cichutko, bo
mia�a czyste sumienie. Z czasem
to ten, to �w z go�ci, cz�sto w
ciemnym korytarzu poca�owa� lub
obj�� dziewczynk�, ona za� nie
broni�a tych pieszczot, bo ich
potrzebowa�a. Oddawa�a poca�unki
ufnie i serdecznie, szcz�liwa,
�e kto�, cho� na moment jest ni�
zaj�ty. Nie zazdro�ci�a �eni,
kiedy ta przyjmowa�a swoich
go�ci jak ma�a kr�lewna i
b�yska�a w rozmowie inteligencj�
i dowcipem. Nie zazdro�ci�a, gdy
�eni� odprowadza�a do domu
eskorta student�w i uczniak�w ku
dumie matki; i nie zazdro�ci�a,
gdy �eniusia wybiera�a si� do
kina lub teatru, bo nawet na
zazdro�� czasu nie mia�a. W
ma�ej g�owie tyle kr��y�o
r�nych my�li, ile motyli uwija
si� nad pachn�c� ��k� w
s�oneczny dzie�, a wszystkie
my�li r�wnie by�y jasne i
kolorowe jak motyle.
Raz tylko, gdy rodzina zebra�a
si� przy kolacji, Adrianka,
nalewaj�c herbat�, rzek�a:
- Patrzcie, patrzcie... Oto
spracowane r�ce Adrianki
Klaudius, czy nie s� stworzone
do pieszczot i poca�unk�w, takie
s� �liczne!!
Pani Klaudius wypu�ci�a wtedy
z r�ki widelec, kt�rym nabiera�a
w�a�nie szynk� z p�miska i
spojrza�a na Ari takim wzrokiem,
�e dziewczyna po�a�owa�a gorzko
swojej szczero�ci, jak zreszt�
zwykle. Imogenka roze�mia�a si�
g�o�no. Leszek powiedzia�: - O,
o! A profesor na moment podni�s�
g�ow� znad talerza tartej
rzodkwi ze �mietan� (profesor
mi�sa nie jada�), ale �e bieg
jego my�li zosta� zm�cony,
�wiadczy� fakt, �e zacz�� szuka�
serwetki, kt�r� ju� mia� pod
brod�, za� pani Klaudius, gdy
och�on�a, rzek�a mocno
poirytowanym g�osem:
- Widz�, �e za ma�o masz
jeszcze pracy, skoro przychodz�
ci do g�owy takie idiotyczne
my�li. A ty, Marku, siedzisz jak
k�oda, nie zwr�cisz uwagi c�rce,
kt�ra pastwi si� nade mn�.
Trzeba sumienia nie mie�, by na
moje barki sk�ada�
odpowiedzialno�� za prowadzenie
takiego dziwol�ga. �adny z
ciebie ojciec. Nie u�miechaj
si�, Ada, nie doprowadzaj mnie
do w�ciek�o�ci.
Profesor zn�w podni�s� g�ow�
znad talerza i machn�� r�k�. Ari
prysn�a do kuchni, ale p�nym
wieczorem, gdy Klaudius wed�ug
swego zwyczaju wychodzi�
popatrze� na niebo, podszed� do
le��cej w ��ku c�rki i rzek�
swoim ponurym, grubym g�osem:
- Myj r�ce w gor�cej wodzie i
smaruj na noc gliceryn�.
Ari bez s�owa owin�a
szczup�ymi ramionami ojcowsk�
szyj� i poca�owa�a go w ucho.
** ** **
W tym czasie, kiedy Ari
sko�czy�a dziewi�tna�cie lat,
wyprowadzi� si� od Klaudius�w
lokator, stary emeryt, a jego
miejsce zaj�� student, le�nik.
Ten nowy lokator by� m�ody,
bardzo przystojny i bardzo
weso�y. Ca�ymi wieczorami z jego
pokoju dobiega� gwar i �miech, w
dzie� natomiast nie by�o go w
domu, tak �e Ari nigdy nie mia�a
sposobno�ci obejrze� go
dok�adnie, a wobec tego, �e
pok�j ca�y dzie� by� wolny,
sp�dza�a w nim ka�d� woln�
chwil�, zw�aszcza w niedziel�, i
gor�czkowo czyta�a ksi��ki,
jakich ca�e stosy poniewiera�y
si� po stole, pod sto�em, na
p�ce, na szafie, nawet pod
��kiem.
Kt�rej� niedzieli ju� o pi�tej
po po�udniu by�a wolna, zasiad�a
na starej, dobrze wys�u�onej
kanapie i chwyci�a pierwsz�
lepsz� ksi��k� z brzegu. By�a
to "Mi�o�� w przyrodzie". Ari
wyci�gn�a z kieszeni pajd�
chleba i kawa�ek cukru. Opar�a
ksi��k� o wa�ek, rozci�gn�a si�
na brzuchu i zacz�a czyta�,
pogryzaj�c to chleb, to cukier.
Mija�y minuty, w pokoju
�ciemni�o si� mocno, skrzypn�y
drzwi i na progu stan�� Jacek
Zeler, niewidzialny lokator
Klaudius�w i w�a�ciciel ksi��ki,
kt�r� Ari czyta�a. Zdumiony
patrzy� na smuk�� sylwetk�
panny. Nieznajoma le�a�a
podpieraj�c g�ow� pi�ciami, a w
z�bach trzyma�a d�ug� sk�rk�
chleba, chwiej�c� si�
melancholijnie w miar� oddechu.
Podszed� na palcach do sto�u i
jak m�g� najciszej usiad� na
krze�le, obserwuj�c zaczytan�.
Zauwa�y�, �e panna jest chuda,
ale ma cudowne proporcje, �e jej
bardzo d�ugie, ciemne i puszyste
rz�sy s� zawini�te do g�ry jak u
dziecka, a usta blade,
rozchylone i kusz�ce. Nogi w
p�ytkich i sfatygowanych
pantoflach nie s� mo�e
klasyczne, ale pro�ciutkie,
d�ugie i przedziwnie mi�e. Takie
dziewcz�ce, kochane, drgaj�ce
�yciem n�ki, kt�rym �licznie
by�oby w jedwabnych po�czoszkach
i pantofelkach z wysokimi
obcasami, gdzie� w ruchu, w
ta�cu; za� g�owa, �eby nie by�a
tak surowo ulizana, jak u starej
panny, mog�aby wzbudzi� wi�ksze
zainteresowanie. Wreszcie nie
wytrzyma� i chrz�kn��,
przekr�caj�c jednocze�nie
kontakt sto�owej lampki. Bo by�o
co� niepokoj�cego w ciszy tego
pokoju i tej postaci.
Skoczy�a na r�wne nogi, chleb
wypad� na otoman�, ksi��ka z
ha�asem frun�a pod st�, sama
za� dziewczyna, oblana purpur�,
oddycha�a gwa�townie, nie mog�c
przem�wi� s�owa.
- Niech si� pani nie boi,
przepraszam, nie my�la�em, �e
tak wystrasz�.
- Nie, nie, to ja przepraszam,
ale strasznie lubi� czyta�.
Prosz� nie m�wi� mamusi.
I nim Jacek zd��y�
odpowiedzie�, uciek�a, a on
zosta�, rozbawiony i mocno
zaintrygowany. Tego wieczoru nie
mia� go�ci, jak zwykle, ale nie
wyszed� z domu. Ko�o godziny
�smej zapuka� do pokoju
Klaudius�w.
- Prosz�.
Profesorowa siedzia�a przy
stole i czyta�a gazet�, Imogenka
haftowa�a jakie� batysty, Leszek
�wieci� nieobecno�ci�.
- Przepraszam, �e
przeszkadzam. Czy nie m�g�bym
poprosi� dzi� o herbat�?
Wyj�tkowo zosta�em w domu i
jestem bez kolacji.
- Ale� z przyjemno�ci�, zaraz
ka�� przygotowa�.
- Mo�e ja pomog� w tych
przygotowaniach.
- Co znowu? Prosz�, niech pan
siada i zjemy razem kolacj�.
Imogenko, pan Zeler, a to moja
c�rka, pierwsza uczennica.
�enia poda�a go�ciowi ma��,
wypieszczon� r�czk� i
zarumieni�a si� leciutko, a
Jacek szarmancko uca�owa� podan�
d�o� i zasiad� ko�o panienki, z
przyjemno�ci� patrz�c na jej
anielsk� buzi�. Jednocze�nie za�
my�la�, �e to nie ta, kt�r�
zasta� w swoim pokoju.
- Ari! - zawo�a�a profesorowa.
- Zaraz, mamusiu, id� -
zabrzmia� g�os.
"Aha, to pewnie b�dzie tamta"
- pomy�la� Jacek, patrz�c
jednocze�nie na �eni�, kt�ra
zagai�a rozmow�.
- Pan mieszka u nas ju� trzy
tygodnie, a zachowuje si� jak
niewidzialny duch.
- Jestem szalenie zaj�ty,
prosz� pani, i sto�uj� si� w
bratniaku. Wracam p�no, a gdy
czasem wcze�niej, to zawsze
przyb��ka si� do mnie paru
koleg�w, i jako� nie mia�em do
tej pory sposobno�ci z�o�y�
wizyty moim mi�ym gospodarzom.
W tej chwili od progu
zabrzmia� mi�y g�os:
- S�ucham, mamusiu.
Jacek spojrza� w tym kierunku
i pozna� intryguj�c� go os�bk�.
"Aha, to ta. Nazywa si� wi�c
"Aria" lub "Arianna"... fiu!" -
gwizdn�� w my�li.
- Ari, podasz nam wszystkim
herbaty, tylko pr�dziutko.
Ari za� na widok Jacka zblad�a
mocno i patrzy�a na�
wystraszonymi oczyma. Ch�opcu
�al si� zrobi�o biedactwa. Wsta�
wi�c i rzek� swobodnie:
- My tak�e nie znamy si�
jeszcze. Zeler jestem.
Skin�a g�ow� i nie poda�a
nawet r�ki, sp�oniona i
zmieszana. Znikn�a za drzwiami,
a Klaudiusowa uwa�a�a za
stosowne wyja�ni�:
- Ona jest zawsze
nieobliczalna, taki dzikus.
Kiedy nieobliczalna panna
przysz�a znowu, nios�c na tacy
herbat� i jakie� ciasto, Jacek
flirtowa� ju� w najlepsze z
Imogenk� i kokietowa� mam�. Ari
cichutko nakry�a do sto�u, na
bia�y obrus rzuci�a kilka
�wierkowych ga��zek, matce
przysun�a sto�eczek, a
przechodz�c ko�o �eni, po�o�y�a
pieszczotliwie r�k� na jej
puszystych, z�otych k�dziorach.
I wtedy wzrok Jacka spocz�� na
niezbyt bia�ej, ale w�skiej
d�oni o d�ugich palcach,
w�szych ku ko�cowi. Mimo �e
d�o� owa by�a szczup�a, rysowa�y
si� na niej s�odko cztery
do�eczki u nasady palc�w. Jacek
poczu� gwa�town� ch��, by ta
przekobieca, nerwowa d�o�
spocz�a cho� na kr�tk� chwil�
na jego czuprynie. Jaka� musi
by� mi�kka i gi�tka!
- Czy poprosi� tatusia?
- Popro�, tylko pr�dko, bo
herbata stygnie.
Za chwil� wszed� profesor,
mrukni�ciem odpowiedzia� na
powitanie Jacka i wszyscy siedli
do herbaty. Jacek czu� si�
doskonale, jak u siebie w domu,
i mimo �e pozornie zaj�a go
ca�kowicie �enia, na co
profesorowa patrzy�a przychylnym
okiem, nieznacznie obserwowa�
"Ari�" czy "Ariann�". Od razu
odczu�, �e Imogenka jest
rozpieszczonym kotkiem domowym,
Ari za� osob� drugorz�dn�.
Zaintrygowa�o go te� pytanie
mruka profesora, wypowiedziane
g��bokim, przyciszonym basem do
Ari:
- Smarujesz?
- Smaruj�, tatusiu - odpar�a z
figlarnym u�miechem.
"Co i komu ona smaruje?" -
pomy�la�, ale oczywi�cie ten
ciekawy temat przemilcza�,
natomiast zwr�ci� si� do Ari z
uprzejmym pytaniem:
- A pani zapewne chodzi do
szko�y razem z siostrzyczk�?
- Nie chodz� wcale, bo by�am
osio� i zha�bi�am nazwisko
zacnego rodu Klaudius�w, a w
domu te� mo�na si� wiele
nauczy�.
- O, zapewne, nawet wi�cej ni�
w szkole, trzeba tylko du�o
czyta� - odpar� weso�o i mrugn��
przy tym znacz�co.
Adriank� znowu obla�a krew i
a� oczy na moment przymkn�a. A
wtedy Jackowi przysz�a do g�owy
my�l, �e gdyby j� poca�owa�, w
ten sam dra�ni�cy spos�b
przymkn�aby oczy. I my�l owa
dr�czy�a go ju� do ko�ca wizyty.
A siedzia� jeszcze z godzink�
przy stole, zaj�ty rozmow� z
Imogenk� i mam� Klaudius. Ari
za� nieznacznie sprz�tn�a puste
szklanki i znikn�a w kuchni.
Zasypiaj�c tego wieczoru,
Jacek zastanawia� si� nad
pytaniem, czy owej pannie na
imi� Aria czy Arianna, a mo�e w
og�le Bronis�awa czy Agata, i co
i komu ona smaruje.
Do kuchni wpad�a �enia.
- Ari, Ari, jestem zakochana!
- Na to si� rycyny nie bierze.
W kim?
- W Jacku... co za przemi�y
ch�opiec!
- Aha, tak. Ma nawet apetyt i
artystyczn� czupryn�.
- I jaki elokwentny, nie masz
poj�cia.
- Poj�cia nie mam, za to jedn�
szklank� wi�cej do zmywania.
- Kiedy ty wiecznie
b�aznujesz, a mamusi si� tak�e
podoba�.
- Widzia�am, mamusia zyska�a
jeszcze jednego adoratora.
- No, Ari...
- �eniu�ka, ju� jestem powa�na
jak �mier� na chor�gwi i
o�wiadczam, �e kto by �mia�
powiedzie�, �e Imogenka Klaudius
z domu Klaudius�w nie jest
najpi�kniejsz� i
najwdzi�czniejsz� pann� i
dziewic� na obu p�kulach ziemi,
ten b�dzie musia� szczeka� pod
sto�em jak pies i do ko�ca �ycia
b�dzie musia� nosi� spuchni�t�
g�b� z wyci�ni�tymi na niej
palcami Jacka Zelera,
najmilszego onej panny
rycerza... No, no, �eniusia, nie
obra�aj si�, jeste� taka �liczna
i m�dra, �e chyba by �lepi�w nie
mia�, a ma... pod hajrem�* ma;
nawet jedno lewe, drugie prawe.
Pod hajrem - �argonowo: pod
s�owem honoru.
�enia wybuchn�a �miechem i
posz�a spa�. Ari jeszcze
godzink� gwizda�a jak szpaczek,
a potem wyci�gn�a spod poduszki
ksi��k� i dom zaleg�a cisza.
Up�yn�o par� dni i co dzie�
rano Ari, sprz�taj�c ma�y pokoik
lokatora, my�la�a o jego
w�a�cicielu i stawia�a w wazonie
zielone, �wierkowe ga��zki, co
dzie� �wie�e. A mia�o si� ju� ku
wio�nie, i by�a w�a�nie w swoim
dziwacznym nastroju. A� kt�rego�
rana, gdy zamiata�a gruntownie
wszystkie k�ty, do pokoju
niespodziewanie wszed� Jacek.
- Dzie� dobry, to pani sprz�ta
co dzie� m�j pok�j?
- Ja - szepn�a zmieszana i
chcia�a ucieka�, ale przytrzyma�
j� za r�ce.
- O nie, teraz sobie
porozmawiamy.
- Ale� ja nie mam czasu...
mamusia...
- Mamusia przed kwadransem
wsiad�a do poci�gu i jedzie do
Warszawy, a ja ju� od dawna
czekam na sposobno�� zobaczenia
pani samej. Prosz� tu usi���
ko�o mnie grzecznie i
odpowiada�. Jak pani ma na imi�?
- Adrianna - i roze�mia�a si�.
- Co pani smaruje?
Otworzy�a szeroko oczy.
- Co smaruj�?... Aha, r�ce!
- Po co?
- Bo mam bardzo �adne, tylko
zniszczone.
- Pani ma r�ce pi�kne, ale nie
tylko r�ce. Ca�a jeste� �liczna,
Ari, tylko stanowczo musi pani
przyty�, male�ka.
- Niech mi pan pozwoli odej��,
ju� musz� koniecznie.
- Dlaczego?
- Nie wiem, jestem niespokojna
i denerwuj� si�, a mnie nie
wolno urz�dza� takich
eksperyment�w, musz� pracowa�.
- Ja te� jestem niespokojny,
Ari. Pani jest dziwnie
denerwuj�c� dziewczyn�, taka
szalenie denerwuj�ca.
- Tego mi nikt jeszcze nie
m�wi�.
- To powiedz� nie raz... I
nikt pani jeszcze nie poca�owa�?
- Owszem! Bardzo nawet lubi�,
gdy mnie ca�uj�, bo wiem, �e w
ten spos�b dzi�kuj� mi, �e
jestem zawsze weso�a i nie
terkocz� jak zepsuty zegar, ale
�miej� si�.
- A gdybym ja teraz pani�
poca�owa�?
- Tobym si� zdziwi�a i
pomy�la�a, �e nie jest pan taki
m�dry, na jakiego wygl�da.
Prosz� pu�ci� moje r�ce, bo
naprawd� nie mam czasu.
- Kiedy zn�w pani� zobacz�?
- Nie wiem. Ca�y dzie� pana
nie ma w domu.
- Ale wieczorem jestem. Niech
pani przyjdzie do mnie
wieczorem. Otworz� drzwi, nikt
nie b�dzie s�ysza�, porozmawiamy
swobodnie.
- Dobrze! - u�miechn�a si� -
to b�dzie moja pierwsza
przygoda.
- Pani szuka przyg�d?
- Tak, bo na to, my�l�, B�g
stworzy� �ycie, by�my je ze
wszystkich stron poznawali i
szukali w nim tego czego�, co
jest bardzo misternie ukryte...
To tak, jakby w ciemnym pokoju
zapali�o si� lamp�, o�wiecaj�c
wszystkie k�ty. Wtedy cz�owiek
si� nie zestarzeje, jest mu
wci�� i wsz�dzie jasno. A ja nie
chc�, nie mog� si� zestarze�.
Popatrzy� na ni� chwil� w
milczeniu, wreszcie rzek�
powa�nie:
- Ari, jeste� m�dra, daj r�k�
i b�dziemy przyjaci�mi.
- Jacku, jeste� nie mniej
m�dry, ale wi�cej
przedsi�biorczy. Masz moj� r�k�
i b�dziemy przyjaci�mi, a
wieczorem wypalimy fajk� pokoju
i posolimy wn�trzno�ci nasze
sol� braterstwa.
Rozeszli si� ze �miechem.
P�nym wieczorem, gdy ju�
mieszka�cy bia�ego domu nie
mogli zwr�ci� uwagi na wycieczk�
Adrianki, gdy� spali od godziny
(ojciec z Leszkiem w jadalni, a
matka z �eni� w pokoju
sypialnym), Ari wysun�a si� z
kuchni, zamkn�a drzwi na klucz
i posz�a do frontu. Tu by�o
otwarte. Jacek sta� w progu
swojego pokoju, sk�d na korytarz
p�yn�a blada smuga �wiat�a. Ari
ujrza�a dwie wyci�gni�te ku niej
r�ce, kt�re obj�y j� wp�.
Cichy klekot drzwi i Ari
siedzia�a ju� na pami�tnej
kanapie. Godzina jedenasta.
- No i co, Ari, zacz�a si�
twoja przygoda?
- Tak, o czym b�dziemy
rozmawiali? My�l�, �e nie o
pogodzie i nie o dro�y�nie.
- Cho�by o tobie, Ari.
Pami�tasz ten wiecz�r, w kt�rym
ci� pozna�em? Tu, na kanapie,
le�a�a� taka zaczytana.
- Z nie dojedzonym chlebem i
wspomnieniem cukru w ustach.
Tak, pami�tam. Strasznie lubi�
czyta�, szczeg�lnie o podr�ach.
Lubi� i poezje, czasem sobie
my�l�, �e i ja potrafi�abym
napisa� wiersz.
- Nie pr�bowa�a� nigdy?
- Owszem, ale zreszt� to
g�upstwo, nie m�wmy o tym.
- Dlaczego? Pom�wmy. Powiedz,
Ari, sk�d bierzesz si�y na t�
prac�, o jakiej ludzie m�wi�?
Widzisz, zasi�gn��em o tobie
�cis�ych informacji. I sk�d si�y
na u�miech, kt�ry tak
niestrudzenie i �licznie
rozja�nia twoj� buzi�?
- Widzi pan, ja sobie zawsze
my�l� tak: trzeba szuka�
szcz�cia w tym, co mnie otacza.
Kiedy idzie wiosna, tak jak
teraz, jestem szcz�liwa, �e mam
oczy i uszy, �e widz�, jak
drzewa zaczynaj� p�ka� i szepta�
sobie na ucho o mi�o�ci; kiedy
pracuj� w ogrodzie, jest mi
dobrze, znajduj� szcz�cie w
samym fakcie wysi�ku. Moje
mi�nie �yj�, czuj� wszystkie.
Dr�� i pr꿹 si� tak, jak wiosn�
drzewa. Kiedy zn�w mam robot� w
domu, my�l� sobie, jak �adnie
jest, kiedy na bia�ym obrusie
zazieleni� si� ga��zki �wierku,
a ponad nimi leci nieuchwytna
para z gor�cych potraw. To jest
takie �liczne, �e i pracy nie
szkoda, by zobaczy� taki widok.
Lub gdy s�o�ce zaleje
posprz�tane czysto pokoje i
cz�owiek my�li sobie, �e jest
ptakiem w ciep�ym, przytulnym
gniazdku. Kiedy mamusia na mnie
krzyczy, a czyni to z zasady, z
urz�du, z przyzwyczajenia, ze
wzgl�du na swoje nerwy i w og�le
z braku laku, nie mog� by�
smutna, nie mog� si� krzywi�, bo
jedna sm�tna twarz ludzka psuje
harmoni� otoczenia. Ja musz� si�
u�miecha�, bo moje my�li lec�
wci�� gdzie� w s�o�ce i szukaj�
rado�ci tak, jak pszczo�y miodu.
I tak po kropelce zbieram
s�odycz �ycia, najdrobniejsze
okruszki i chc� by� jak ul pe�en
pachn�cego miodu, a wtedy niech
przyjdzie, kto chce, i pije ten
wonny, ci�ki, s�odki p�yn -
rado�� �ycia.
- Ari! - szepn�� Jacek, a
wzruszenie d�awi�o go za gard�o
- przecie� ty jeste� poetk�.
- Nie, ja jestem ma�a, szara
pszcz�ka, tylko, wiesz, w tym
domu mi ciasno... ciasno!...
- Ari, przebacz mi. Kiedy
prosi�em, �eby� do mnie
przysz�a, my�la�em sobie: ot,
jest oryginalna, ciekawa, podoba
mi si�, b�d� j� ca�owa� i
pie�ci�. Teraz mi wstyd. Jeste�
ma�� kr�lewn�. Wprowadzasz do
tego pokoju dziwny nastr�j,
jakby tu zapachnia�y kwiaty.
Ari, powiedz co� jeszcze,
widzisz, tak rzadko spotyka si�
w kobiecie przyjaciela, z kt�rym
mo�na by� szczerym, a z tob�
musz� m�wi� zupe�nie szczerze.
Ty jeste� morowa, no, morowa!
- Czy �enia nie jest morowsza?
- �enia? - lekki rumieniec
okry� jego twarz. Z �eni�
spotyka� si� teraz co dzie� w
mie�cie. - Widzisz, Ari, panna
�enia jest rozpieszczonym ma�ym
kociakiem, wyjdzie za m�� i albo
b�dzie tego szcz�liwca
zdradza�a, albo nie, ale nie
uka�e mu nowych �wiat�w, nowych
horyzont�w, nie potrafi by�
ci�gle inna, ci�gle nowa. Tak mi
si� zdaje, zreszt� mo�e mylnie.
- Na pewno mylnie. �enia jest
kochane, s�odkie male�stwo,
pragnie mie� sw�j dom i w nim
kr�lowa�.
- A ty, Ari?
- Ja chc�, by mnie kochali
wszyscy, a za m�� pewnie chyba
nie wyjd� wcale, bo my�l�, �e
jak mam �y� z ma��onkiem zacnym
jak pies z kotem lub jak para
pantofli pod ��kiem, lub �e
mamy si� nie odczuwa� i nie
rozmawia� wzajemnie... brr...
nie chc� o tym my�le�.
- Wiesz, ja to samo. Nie mam
zamiaru si� �eni�, bo nie chc�
by� zwi�zany. Kobiet� poznaje
si�, gdy �yjemy z ni� pod jednym
dachem, gdy prze�ywa� trzeba z
ni� razem troski i rado�ci, ale
to nast�puje dopiero po �lubie i
wtedy trach! Jedno rozczarowanie
po drugim. Ale do�� o tym, Ari.
Powiedz mi co� jeszcze, powiedz
co� ciekawego. No!
Obj�� j� delikatnie i
przyci�gn�� do siebie. Patrzyli
sobie prosto w oczy. Ma�y
promie� lampki poprzez jedwabny
klosz rzuca� z�otawy cie� na
zarumienion� twarzyczk� Ari. Jej
usta by�y teraz mocno czerwone i
pe�ne i Jacek zadr�a� ca�y
przej�ty gor�cym pragnieniem
z�o�enia poca�unku na tych
s�odkich, u�miechni�tych ustach.
A wtedy Ari zacz�a m�wi�
cichutko, tak w�a�nie, jakby
brz�cza�a w s�o�cu z�ota
pszczo�a:
- By�a noc. Noc czerwcowa,
gor�ca... niespokojna,
rozkoszna... mdlej�ca. Szmer�w
pe�na, wzdycha� i t�sknicy, a po
niebie kr��y� bladolicy,
bladolicy, tajemniczy, cichy
ksi�yc.
- Roze�ka�y si� w krzewach
s�owiki, gaj si� zani�s� od
dziwnej muzyki, jakie� serca
spr�one zamar�y, jakie� usta w
ca�unku si� zwar�y, rosa w
kwietne opada kielichy, a hen...
p�ynie bladolicy, cichy ksi�yc.
- Przez szpalery pachn�ce i
ciemne, przez szpalery omglone,
tajemne, kto� pospiesza, s�ycha�
wiew oddechu. W nieuchwytnym
roztopiony echu kto� do skrytej
pod��a altany, a po niebie idzie
cichy, szklany ksi�yc.
- Zaszlocha�y purpurowe r�e,
drgn�y g�osy w s�owikowym
ch�rze, ros kropelki na ziemi�
upad�y, z�ote gwiazdy z
zazdro�ci poblad�y, a w altanie,
gdzie dwa dr��ce cienie, widzi
r�e, harfy i p�omienie -
ksi�yc.
- �wit ju� wstaje i modli si�
�zawie ros milionem dzwoni�cych
po trawie, a �wit wstaje i ognie
ju� pali, ognie krwawoz�ociste
na fali. S�o�ce p�ynie w
purpurowej �odzi, a tam ga�nie,
a tam ju� zachodzi ksi�yc.
- Dawno �piewa w ob�okach
skowronek, �pi dziewczyna na
puchach koronek; s�odkiej nocy
znik�y srebrne cienie. Znika z
serca cichutko wspomnienie,
pierzcha urok mi�osny jak
z�odziej, bo tam ga�nie, bo tam
ju� zachodzi ksi�yc!
W miar� jak m�wi�a, przez
twarz jej przelatywa�y jakie�
b�yski, jakie� �uny, a rz�sy
szeroko rozwartych powiek lekko
dr�a�y. Gdy sko�czy�a, wolno
przymkn�a oczy, opieraj�c
jednocze�nie przechylon� w ty�
g�ow� o por�cz kanapy. Jacek
wpatrzy� si� w jej omglon�
wzruszeniem twarz. S�odko, mocno
przytuli� usta do gor�cych
ma�ych ustek i w ciszy przez
moment s�ycha� by�o tylko
niespokojny �opot serc.
- Ari, na mi�o�� bosk�,
doprowadzasz mnie do sza�u -
wyj�ka�.
- I dlatego w�a�nie ju� id� -
wsta�a energicznie z kanapy,
przeci�gn�a si� i nim Jacek
zd��y� zaprotestowa�, znik�a jak
myszka. On tymczasem wci��
siedzia� na kanapie i prze�ywa�
cudowne chwile wzrusze�, jakimi
go oplot�a, omota�a owa
niepozorna dziewczyna. Zeler by�
przyzwyczajony do flirt�w i
flircik�w, bo z upodobania
zawraca� g�owy pensjonarkom i
kole�ankom, co mu si� z racji
jego postawy i urody udawa�o bez
wysi�k�w. Kocha� si� w ka�dej
�adniejszej pannie na �mier� i
na zab�j przez trzy, cztery dni,
a potem wynajdywa� znowu co�
nowego. Zdarza�o si�, �e raz i
drugi, i trzeci sprytniejsze
dziewczyny potrafi�y go trzyma�
w niewoli dwa i trzy miesi�ce,
ale niech kt�ra napomyka�a o
ma��e�stwie, Jacek m�wi� w duchu
"moje uszanowanie" i robi� z
ca�� gracj��* zwrot w ty�.
Gracja (�ac.) - wdzi�k,
wytworno��, szczeg�lnie w
ruchach cia�a.
Ari nie by�a �adna, a wobec
�eni gas�a zupe�nie. A przecie�
zaszumia�o mu w g�owie od jej
obecno�ci i zdziwiony poczu�, �e
ci�gnie go do niej si�a
nieprzeparta, kt�r� l�ka� si�
sam wobec siebie nazwa� mi�o�ci�
w zrozumieniu, �e ta mi�o�� mo�e
by� dla niego kl�sk�, na co jako
�ywo nie mia� ochoty przysta�,
bo lubi� czu� si� panem
sytuacji.
Up�yn�o par� tygodni. Przez
ten czas �enia zd��y�a rozkocha�
si� w �licznym i swawolnym
ch�opaku. On za� nie by� g�azem
i przyjmowa� dowody mi�o�ci z
wdzi�kiem, p�ac�c za nie hojnie
czu�ymi spojrzeniami, pachn�cymi
s�owami i pieszczot�. No bo
w�a�ciwie dlaczego nie bra�,
kiedy daj�, w jakim celu gra�
rol� ascety�* wobec �licznego,
zakochanego dziecka? A pomimo to
ca�e dnie, nawet podczas
uroczych sam na sam w
kinematografach czy cukierni z
Imogenk�, �y� oczekiwaniem
wieczoru i chwili, kiedy
leciutko stuka�y drzwi, a w
progu stawa�a u�miechni�ta Ari.
Potem siadali przytuleni do
siebie na kanapie i dziewczyna
wci�ga�a go w wir swego
b�yskotliwego humoru,
rzucaj�cego blask na ich
serdeczne, przyjacielskie
rozmowy, syci�a go swoj�
nieustann� rado�ci� �ycia,
zamazywa�a nerwowymi palcami
troski i zagadnienia m�cz�ce,
kt�rych jest niema�o w �yciu
m�odego i biednego studenta.
Asceta (grec.) - cz�owiek
wyrzekaj�cy si� dobrowolnie
wszystkich uciech �ycia.
Wizyty owe stawa�y si� jednak
coraz rzadsze. Wiosna by�a w
ca�ej pe�ni i Ari do p�na
pracowa�a w ogrodzie, a skoro
�wit musia�a wstawa�, nie mia�a
wi�c czasu dla siebie. T�skni�a
jednak do tych szeptem
prowadzonych poufnych pogaw�dek
i do gor�cych poca�unk�w Jacka.
W tym czasie przyty�a, nabra�a
zdrowej cery, a przez to i
wy�adnia�a. Zmian� zauwa�y�
Leszek i ojciec. Leszek raz
za�artowa�:
- Ari, robisz si� apetyczna
jak m�oda g�ska. Czy nie jeste�
zakochana?
- Do nieprzytomno�ci. Kocham i
jem, jem i kocham, i tyj�, a
wobec tego mam zamiar dawa� moim
indykom do tuczenia mi�o��
zawijan� w kartoflane li�cie.
�rodek niekosztowny, a jak
my�l�, skuteczny.
Profesor, znowu korzystaj�c z
chwili, gdy nikt nie widzia�,
przytrzyma� na chwil� r�k� Ari w
swojej i rzek� ponurym basem:
- Jeste� zdrowa, co?
Ari przytuli�a buzi� do
ojcowskiej, wielkiej d�oni i
odpowiedzia�a z dzieci�cym,
serdecznym u�miechem:
- Zupe�nie zdrowa, tatusiu.
Ari za� by�a po prostu
szcz�liwsza ni� dawniej.
Wreszcie w ko�cu maja, po
dw�ch tygodniach nieobecno�ci,
uda�o si� Ari zn�w odwiedzi�
Jacka. Czeka� na ni� dr��cy i
zdenerwowany jak nigdy.
- Ari! Chwa�a Bogu. Co ty
robisz! Dlaczego nie
przychodzisz? Ja pracowa� nie
mog�, my�le� o niczym. Ca�y
dzie� czekam na ten wiecz�r.
- Ja te� czekam, Jacku, a czy
my�lisz, �e krasnoludki za mnie
wszystko zrobi�? Ty, stary
zrz�do, jeszcze mi wym�wki
robisz!
- Nie robi�, tylko mi przykro,
�e jeste� dla mnie taka ch�odna.
Mo�e gdzie� jaka nowa przygoda?
Roze�mia�a si� g�o�no.
- Ba, �ebym to mia�a, ale ta
pierwsza jeszcze si� nie
sko�czy�a, a nim si� sko�czy,
czuj�, �e b�d� mia�a co nieco
uszy nadwer�one.
- Czego ty si� �miejesz,
dziewczyno, ty nie jeste�
kobieta, ale strzyga, nie masz
za grosz sentymentu.
- Kup mi dwa kilo w prezencie,
a b�d� p�aka�a na zawo�anie, ale
s�owo ci daj�, �e nie do twarzy
mi ze �zami.
- Ari, przesta� �artowa�.
Przecie� ja jutro wyje�d�am.
Ari! To nasz ostatni wiecz�r.
U�miech zgas� jak zdmuchni�ty.
- Cooo? Dlaczego?
- Dosta�em posad�, na razie na
czas wakacji, na pr�b�. A potem
nie wiem, czy jeszcze b�d� tutaj
u was mieszka�. Choroba wie,
gdzie cz�owieka zaniesie po te
kilka groszy. Widzisz, zblad�a�.
�al ci, Ari, moja kochana.
- Jacek! Tak mi by�o dobrze z
tob�. Jak�e teraz sama zostan�,
kto b�dzie mieszka� w tym
pokoju? - g�os jej zadr�a�
�a�o�nie. Otar�a �zy wierzchem
d�oni i u�miechn�a si�: - Nie
trzeba by� mazgajem, ch�opcze.
Co tam! Wszystko g�upstwo.
Pojedziesz, zobaczysz nowych
ludzi, nowe twarze. A od czasu
do czasu pomy�l o mnie.
- Ale� ja ciebie kocham, Ari.
- No, no... Zdaje si�, �e ty
Imogenk� te� kochasz, ale to
nic, wcale si� nie dziwi�.
- G�uptas jeste�, nie ple�,
opowiedz mi co.
- Nie mam natchnienia, bo...
no, bo nie. Gdzie dosta�e�
posad�?
- Na wsi, w maj�tku na
Wile�szczy�nie.
- A co tam b�dziesz robi�?
- Zdaje si�, �e liczy� byd�o,
ludzi i pieni�dze. Sam jeszcze
nie wiem dok�adnie. Ari, przy�l�
ci adres, napisz do mnie, taki
b�d� ciekawy, co si� z tob�
dzieje.
- Ja nie lubi� pisa� list�w,
kiedy bowiem list dochodzi do
adresata, my�li i uczucia w nim
zawarte trac� swoisty zapach
nastroju, wietrzej�! Lepiej
m�wi� ot tak, z ust do ust.
- A je�eli inaczej nie mo�na
jak tylko listownie?
- To wcale nie pisa�, nie
rozmazgaja� si� w czu�o�ciach,
kt�re czasem s� ju� i
nieaktualne.
- To znaczy, �e ja wyjad�, ty
o mnie zapomnisz i wszystko w
porz�dku, tak?
- Nie. Adrianka ma dobr�
pami��. Jacek, nie stwarzaj
pogrzebowego nastroju, bo to nie
le�y ani w moim, ani twoim
charakterze.
- Ari, ja chc� wiedzie�, czy
mnie kochasz...
- Jacek!
- ... i chc� co� od ciebie na
pami�tk�. Ari, pomy�l, nie
zobaczymy si� d�ugo, d�ugo...
Obj�a go wp� i patrzy�a
serdecznie.
- Kochany, c� ci da�? Zawsze
b�d� o tobie my�la�a i
wspomina�a, i t�skni�a, ale nie
mam nic takiego, co bym ci da�
mog�a.
- Masz!
- No, co?
- Daj mi siebie, Ari. Ten
pierwszy i ostatni mo�e raz na
po�egnanie. Daj mi siebie, Ari.
D�ug� chwil� trwa�o milczenie,
Ari sta�a z opuszczonymi r�kami
i otwartymi szeroko oczyma pod
wra�eniem, �e w �liczn� melodi�
ich sielanki wkrad� si� zgrzyt.
Potem powiedzia�a zupe�nie
spokojnym tonem:
- Chcesz mnie unieszcz�liwi�?
- Nie, ale ciebie chc�. Tak
pi�knie m�wisz o rado�ci �ycia,
o mi�o�ci. Jeste� teraz taka
cudowna, wci�� my�l� o tym, nie
b�d� mia� spokoju, jedyna,
kochana moja!
I tuli� do siebie, i ca�owa�
gor�co, i szepta� do ucha coraz
nami�tniej. Ari za� blad�a, to
zn�w p�on�a, nie wiedzia�a
zupe�nie, co si� z ni� dzieje,
mia�a wra�enie, �e porywa j� i
wch�ania ogie�, a w g�owie
szumia�o jej tak jak wtedy, gdy
Leszek spoi� j� na Bo�e
Narodzenie winem i zupe�nie tak
samo obejmowa�a j� s�odka
omdla�o��, ale resztkami
�wiadomo�ci wiedzia�a i to, �e
musi broni� si� za wszelk� cen�.
Odepchn�a go z wysi�kiem.
- Jacek, nie chc�, nie... Gdy
pokocham... Jacek!
- Aha! Wi�c mnie nie kochasz?
- Nie na tyle, by wi�za� w ten
spos�b swoje m�ode �ycie z
twoim... nie znam ci� jeszcze
Jacku... nie m�cz mnie. I nie
patrz na mnie tak, jakbym
pope�ni�a zbrodni�, no, m�wi�
ci, nie patrz na mnie...
Niegodziwcze!
I pierwszy raz od czasu
znajomo�ci Jacek ujrza� j�
p�acz�c�, a wtedy od razu
skrucha rzuci�a go przed ni� na
kolana.
- Ari, Adrianko, nie p�acz,
ju� b�d� spokojny, no, Ari.
Matka us�yszy, widzisz, co
robisz? Nie tak sobie
wyobra�a�em po�egnalny wiecz�r.
- Jacek, nie miej do mnie
�alu, pomy�l tylko, co
powiedzia�aby moja matka,
siostra? Ja nie mog� tylko
siebie bra� pod uwag�, bo jestem
zale�na od rodzic�w. Zreszt�,
nie wiem, czy nie spotkam w
�yciu kogo�, dla kogo b�d�
gotowa ponie�� najwi�ksze
ofiary. No, poca�uj mnie i nie
m�czmy si� oboje, bo to nie ma
sensu. I we� jeszcze pod uwag�,
�e ja nie chc� wszystkiego czaru
mi�o�ci i wszystkich tajemnic
�ycia wychyla� od razu.
Tuli�a jego g�ow� i raz po raz
ca�owa�a w oczy. Wreszcie Jacek
rzek� z zawzi�to�ci�:
- Chcesz, bym sobie w twojej
obecno�ci w �eb strzeli�?
- A pozwolenie na bro� masz?
Nie b�d��e dzieckiem, ch�opcze,
co za g�upstwa.
- Ari!
- Jacek, dobranoc. Moja
elokwencja te� ma granice.
- Nie puszcz� ci� st�d.
- Jacek, miej�e lito�� nade
mn�, pomy�l nie tylko o sobie.
Robimy wra�enie pary wariat�w,
targujesz si� ze mn� o dow�d
mi�o�ci, jakie to brzydkie.
Jacek, mi�o�� to nie partia
szach�w. Tak wygl�da, jakbym ja
tobie, a ty mnie chcia� da�
mata.
- Ja wiem tylko jedno, �e ci�
kocham i �e musi spe�ni� si� to,
o czym tyle czasu marzy�em;
cho�by... cho�by kosztem
ma��e�stwa.
- Aha! Wi�c szach kr�lowej.
- Nie rozumiem ci�, Ari, co ty
za komedie ze mn� grasz, nie
mog� zrozumie�.
- A ja nie mam ochoty
wychodzi� za m�� z musu.
Zrozumiesz, gdy pokochasz
naprawd�, tymczasem dobranoc,
nie strzelaj si�, bo narobisz
huku.
Wskoczy�a na parapet i
wybiwszy szyb�, znikn�a w mroku
nocy. A gdy w kuchni my�a
okaleczon� twarz i r�ce z krwi,
u�miecha�a si� przez �zy, kt�re
ciurkiem p�yn�y i p�yn�y,
mieszaj�c si� z wod�, i my�la�a
jedno: "Ale wygra�am t� parti�.
Winszuj� ci, Ari, pierwszej
przygody".
Nazajutrz rano Zeler przyszed�
po�egna� profesorow� i panienki.
By� blady i wzruszony.
- Bardzo nam b�dzie pana
brakowa�o, Jacku - rzek�a
Klaudiusowa.
- Niech mi pani wierzy, �e ja
daleko wi�cej mam czego �a�owa�
- odpowiedzia�.
Imogenka by�a zap�akana. D�ugo
ca�owa� obie jej r�czki. Za� Ari
wysz�a z kuchni r�owa od
gor�ca, u�miechni�ta, w bia�ej
chusteczce na g�owie i rzek�a po
prostu:
- Do zobaczenia, panie Jacku,
prosz� do nas wr�ci�.
Jackowi na jej widok krew
uderzy�a do twarzy. Ari wyda�a
mu si� teraz stokro� jeszcze
dro�sza i bardziej po��dana, a
cudna jak nigdy, tym wi�cej, �e
odczuwa� jej wy�szo��. Podszed�
do niej i pochyliwszy nieco
g�ow� w g��bokim uk�onie,
poca�owa� j� w r�k� i szepn��:
- Przebacz mi, Ari.
U�miechn�a si� tylko, ale
kiedy odwr�ci� jeszcze od progu
g�ow� i spojrza� na ni�,
zobaczy� w rozszerzonych, jakby
niewidz�cych oczach, wyraz
takiej t�sknoty i smutku, �e po
prostu chcia� krzykn��: "Ari,
chod� ze mn�!" Opanowa� si�
jednak. Ci�ko zatrzasn�y si�
drzwi. Ari sta�a jeszcze wci��
nieruchomo, po bladej twarzy
p�yn�y wolno �zy, a s�o�ce
rzuca�o ostry blask na jej g�ow�
i migota�o w s�onych kroplach.
Pani Klaudius ze zdumieniem
patrzy�a na c�rk�. Wreszcie na
palcach podesz�a do niej i
poca�owa�a mokr� twarzyczk�,
m�wi�c cicho:
- Nie trzeba p�aka� za
ch�opcem, Ari, to nie wypada.
- Ja nie za ch�opcem p�acz�,
mamusiu, a zreszt� ju� mi
przesz�o - i u�miechn�a si� do
matki ciep�ym u�miechem i to
nieokre�lone "co�", co wisia�o
nad g�owami trzech kobiet, a
urodzi�o si� w za�zawionych
oczach Adrianki, znik�o bez
�ladu. I ani matce, ani Imogence
nie przysz�o na my�l, �e stoj�ca
przed nimi roze�miana dziewczyna
ma w duszy cie�.
** ** **
Wkr�tce potem, bo ju� w
niespe�na dwa miesi�ce, w
opustosza�ym pokoiku zamieszka�
nowy lokator, pan in�ynier
Wiktor Karbowski. Ten zn�w mia�
posad� w tutejszej fabryce i
zanim zamieszka� u Klaudius�w,
je�dzi� do pracy z Warszawy. Pan
Karbowski mia� trzydzie�ci
cztery lata, by� zr�wnowa�ony,
pewny siebie i wiedzia�, czego
chcia�. A chcia� w�a�nie
zako�czy� kawalerski tryb �ycia,
za�o�y� ognisko domowe, mie�
dzieci i da� swojej matce mi�� i
kochaj�c� synow�. Id�c do pracy,
musia� co dzie� przechodzi� ko�o
ma�ego, milutkiego domku i
starannie utrzymanego ogr�dka, z
kt�rego bi�a odurzaj�ca wo�
kwiat�w i dolatywa� weso�y
pobrz�k pszcz� i mi�y
dziewcz�cy g�os, bior�cy cz�sto
nawet g�rne "c". Czasem przez
sztachety dojrza� smuk�� kobiec�
sylwetk�, migaj�c� szybko mi�dzy
zieleni�.
Pewnego razu, spiesz�c po
pracy na kolej, spojrza� wedle
zwyczaju do ogr�dka i
zainteresowa� go mi�y obrazek:
Na du�ej wi�ni pe�nej owoc�w
siedzia�a dziewczyna na ga��zi
jak ptak i jak ptak gwizda�a
niefrasobliwie, zrywaj�c
purpurowe jagody do koszyka.
D�ugie nogi w ciemnych
po�czochach chwia�y si� w takt
melodii i te n�ki po prostu
wzruszy�y in�yniera, bo w og�le
mia� s�abo�� do �adnych n�ek.
Przystan��, panna spojrza�a na
niego, u�miechn�a si�
przyja�nie i Karbowski nie m�g�
ju� odej��, wi�c odezwa� si�
uprzejmie:
- Szcz�� Bo�e, mi�ej pracy.
�adne owoce w tym roku.
- No, z owoc�w mamy dopiero
wi�nie, ale te rzeczywi�cie
�adne i b�dzie z nich pyszna
nalewka.
- Ala pani mo�e spa�� i zrobi�
sobie krzywd�.
- Mog�, ale gdyby tu wesz�a
moja mamusia, zacna profesorowa
Klaudius, niebezpiecze�stwo
by�o