224
Szczegóły |
Tytuł |
224 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
224 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 224 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
224 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Dom dzienny, dom nocny"
autor: Olga Tokarczuk
* * *
Tw�j dom jest twoim wi�kszym cia�em.
Ro�nie w s�o�cu; �pi w ciszy nocy. Miewa sny.
Czy� tw�j dom nie �pi, a wi�c nie opuszcza miasta,
by znale�� si� w gaju lub na szczycie wzg�rza?
KHALIL GIBRAN
Sen
Pierwszej nocy mia�am nieruchomy sen. �ni�o mi si�, �e jestem czystym patrzeniem, czystym wzrokiem i nie mam cia�a ani imienia. Tkwi� wysoko nad dolin�, w jakim� nieokre�lonym punkcie, z kt�rego widz� wszystko lub prawie wszystko. Poruszam si� w tym patrzeniu, ale pozostaj� w miejscu. To raczej widziany �wiat poddaje mi si�, kiedy na niego patrz�, przysuwa si� i odsuwa tak, �e mog� zobaczy� wszystko naraz albo tylko najdrobniejsze szczeg�y. Widz� wi�c dolin�, w kt�rej stoi dom, w samym jej �rodku, ale to nie jest m�j dom ani moja dolina, bo do mnie nic nie nale�y, bo ja sama do siebie nie nale��, a nawet nie ma czego� takiego jak ja. Widz� kolist� lini� horyzontu, kt�ry zamyka dolin� ze wszystkich stron. Widz� wzburzony, m�tny potok, kt�ry p�ynie mi�dzy wzg�rzami. Widz� drzewa pot�nymi nogami wro�ni�te w ziemi�, jak jednonogie znieruchomia�e zwierz�ta. Bezruch tego, co widz�, jest pozorny. Gdy tylko zechc�, mog� przenika� przez pozory. Wtedy pod kor� drzew zobacz� ruchome strumyczki wody i sok�w, kt�re kr��� tam i z powrotem, w g�r� i w d�. Pod dachem widz� cia�a �pi�cych ludzi i ich bezruch tak�e jest pozorny - delikatnie pulsuj� w nich serca, szemrze krew, nawet ich sny nie s� rzeczywiste, potrafi� bowiem ujrze�, czym one s�: pulsuj�cymi kawa�kami obraz�w. �adne z tych �ni�cych cia� nie jest mi bli�sze, �adne dalsze. Po prostu na nie patrz� i w ich pogmatwanych sennych my�lach widz� siebie - wtedy odkrywam t� dziwaczn� prawd�. �e jestem patrzeniem, bez refleksji, bez �adnej oceny, bez uczu�. I zaraz odkrywam inn� rzecz - �e potrafi� patrze� tak�e poprzez czas, �e tak samo, jak zmieniam punkt widzenia w przestrzeni, mog� go zmienia� tak�e w czasie, jakbym by�a strza�k� na ekranie komputera, kt�ra jednak porusza si� sama z siebie albo po prostu nie wie nic o istnieniu poruszaj�cej ni� d�oni. Tak �ni�, wydaje mi si�, niesko�czenie d�ugi czas. Nie ma przed i nie ma po, nie oczekuj� te� niczego nowego, bo nie mog� ani nic naby�, ani nic straci�. Noc si� nigdy nie ko�czy. Nic si� nie dzieje. Nawet czas nie zmienia tego, co widz�. Patrz� i ani nie poznaj� nic nowego, ani nie zapominam tego, co zobaczy�am.
Marta
Ca�y pierwszy dzie� obchodzili�my swoj� ziemi�. Gumowce zapada�y si� w gliniasty grunt. Ziemia by�a czerwona, r�ce brudzi�y si� na czerwono, a gdy si� je my�o, p�yn�a czerwona woda. R. po raz kolejny ogl�da� drzewa w sadzie. By�y stare, krzaczaste, rozro�ni�te na wszystkie strony. Takie drzewa nic pewnie nie urodz�. Sad ci�gn�� si� a� do lasu i zatrzymywa� na ciemnej �cianie �wierk�w. Sta�y jak wojsko. Po po�udniu znowu zaczyna� pada� �nieg z deszczem. Woda zbiera�a si� na gliniastej ziemi, tworzy�a stru�ki i strumyki i p�yn�a z g�ry prosto na dom, wsi�ka�a w �ciany i znika�a gdzie� pod murem. Ze �wieczk� zeszli�my do piwnicy, zaniepokojeni nieustannym szmerem. Po kamiennych schodach p�yn�� ca�y potok, przemywa� kamienn� pod�og� i wyp�ywa� ni�ej, od strony stawu. Zrozumieli�my, �e dom stoi na rzece, �e zbudowano go nieopatrznie na p�yn�cej podziemnej wodzie i teraz nic ju� si� z tym nie da zrobi�. Mo�na si� jedynie przyzwyczai� do ponurego, wiecznego szumu wody, do niespokojnych sn�w. Druga rzeka by�a za oknem - to strumie� pe�en zm�conej czerwonej wody, kt�ra podmywa bezradnie nieruchome korzenie drzew i znika w lesie. Z okna d�ugiego pokoju wida� dom Marty. Od trzech lat zastanawia�am si�, kim jest Marta. O sobie zawsze m�wi�a co innego. Za ka�dym razem podawa�a inny rok urodzenia. Dla mnie i dla R. Marta istnia�a tylko latem, zim� znika�a, jak wszystko tutaj. By�a drobna, ca�kiem siwa, brakowa�o jej z�b�w. Jej sk�ra - pomarszczona, sucha i ciep�a. Wiem to, bo poca�owa�y�my si� na przywitanie, nawet niezdarnie przytuli�y�my si� do siebie i poczu�am jej zapach - wysuszonej na si�� wilgoci. Ten zapach zawsze zostanie, nie da si� zlikwidowa�. Ubrania, kt�re zmok�y na deszczu, trzeba wypra�, tak m�wi�a moja mama, ale ona w og�le pra�a wszystko niepotrzebnie. Otwiera�a szafy, wyci�ga�a czyste, wykrochmalone prze�cierad�a i wrzuca�a je do pralki, jakby nieu�ywanie brudzi�o je tak samo jak u�ywanie. Zapach wilgoci sam w sobie by� nieprzyjemny, ale na ubraniu Marty, na jej sk�rze pachnia� znajomo i mi�o. Je�eli by�a tutaj Marta, wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu, wszystko by�o w najwi�kszym porz�dku. Marta przysz�a zaraz drugiego wieczoru. Najpierw pili�my herbat�, potem to zesz�oroczne wino z dzikiej r�y, ciemne i g�ste, tak s�odkie, �e m�ci�o w g�owie po pierwszym �yku. Wyci�ga�am z pude� ksi��ki. Marta trzyma�a kieliszek w obu d�oniach i patrzy�a bez zainteresowania. Pomy�la�am, �e Marta nie umie czyta�. Tak mi si� wydawa�o. To by�o mo�liwe, by�a wystarczaj�co stara, �eby omin�y j� publiczne szko�y. Litery nie zatrzymywa�y jej wzroku, ale nigdy jej o to nie pyta�am. Podniecone suki wchodzi�y i wychodzi�y. Przynosi�y na sier�ci zapach zimna i wiatru; grza�y si� przy rozpalonej kuchni, a potem ci�gn�o je w sad. Marta muska�a ich grzbiety swoimi d�ugimi, ko�cistymi palcami i powtarza�a im, �e s� pi�kne. I tak ca�y wiecz�r m�wi�a tylko do suk. Patrzy�am na ni� spod oka, uk�adaj�c ksi��ki na drewnianych p�kach. Lampka na �cianie o�wietla�a czubek jej g�owy z pi�ropuszem cienkich siwych w�os�w. Na karku robi� si� z nich warkoczyk. Pami�tam tyle rzeczy, a nie pami�tam, jak zobaczy�am Mart� po raz pierwszy. Pami�tam wszystkie pierwsze spotkania z osobami, kt�re potem sta�y si� dla mnie wa�ne; pami�tam, czy �wieci�o s�o�ce, pami�tam szczeg�y ubrania (�mieszne enerdowskie buty R.), pami�tam zapachy, smaki i co� jakby faktur� powietrza - czy by�o szorstkie i sztywne, czy g�adkie i ch�odne jak mas�o. Od tego zale�y pierwsze wra�enie. Takie rzeczy zapisuj� si� gdzie� w tych osobnych, mo�e zwierz�cych cz�ciach m�zgu i nigdy nie daj� si� zapomnie�. Ale pierwszego spotkania z Mart� nie pami�tam. Musia�o to by� wczesn� wiosn� - tutaj to czas wszystkich pocz�tk�w. Musia�o to by� w tej nier�wnej przestrzeni doliny, bo Marta nigdy dalej sama nie wychodzi. Pewnie pachnia�o wod�, roztopionym �niegiem. Musia�a mie� na sobie ten szary sweter z rozci�gni�tymi dziurkami. Niewiele wiedzia�am o Marcie. Wiedzia�am tylko to, co ona ods�oni�a mi sama. Wszystkiego musia�am si� domy�la� i zdawa�am sobie spraw�, �e fantazjuj� na jej temat. Tworz� Mart� z ca�� jej przesz�o�ci� i tera�niejszo�ci�. Bo kiedy tylko prosi�am, �eby opowiedzia�a mi co� o sobie, jak by�a m�oda, jak wtedy wygl�da�o to, co teraz wydaje si� takie oczywiste, ona zmienia�a temat, odwraca�a g�ow� do okna albo po prostu milk�a i w skupieniu kroi�a kapust� czy plot�a te swoje-cudze w�osy. Nie czu�am w tym niech�ci do m�wienia. By�o tak, jakby Marta po prostu nie mia�a nic do powiedzenia o sobie. Jakby nie mia�a �adnej historii. Lubi�a m�wi� tylko o innych ludziach, kt�rych ja widzia�am mo�e kilka razy przypadkiem albo wcale ich nie widzia�am, bo widzie� ju� ich nie mog�am - �yli zbyt dawno. Tak�e o tych, kt�rzy najpewniej wcale nie istnieli - potem znalaz�am dowody, �e Marta lubi�a zmy�la�. I o miejscach, w kt�rych tych ludzi zasadza�a jak ro�liny. Mog�a m�wi� godzinami, a� ja mia�am do�� i szuka�am grzecznego pretekstu, �eby jej przerwa� i wraca� ju� przez trawy do domu. Czasem przerywa�a te swoje wywody nagle, bez powodu i nie wraca�a do tego tematu przez tygodnie, �eby potem ni st�d, ni zow�d zacz��: "A pami�tasz, jak ci m�wi�am..." "Pami�tam". "Wi�c to by�o dalej tak, �e..." - i ci�gn�a jaki� zasuszony w�tek, a ja szuka�am w pami�ci, o kim m�wi i na czym przerwa�a. I co dziwne, przypomina�a mi si� raczej nie sama historia, ale w�a�nie opowiadaj�ca Marta, jej drobna posta�, jej okr�g�e plecy w sweterku o porozci�ganych dziurkach, jej ko�ciste palce. Czy m�wi�a to w przedni� szyb� samochodu, gdy jecha�y�my do Wambierzyc zam�wi� deski, czy mo�e rwa�y�my wtedy rumianek na polu Bobola. Nie potrafi�am nigdy odtworzy� tej historii samej w sobie, lecz zawsze sam� scen�, okoliczno�ci, �wiat, kt�ry j� we mnie zakorzeni�, jakby te historie by�y jakie� nierealne, zmy�lone, wy�nione, poodbijane w jej i mojej g�owie, rozmyte przez s�owa. Przerywa�a je tak samo nagle, jak zaczyna�a. Z powodu jakiego� widelca, kt�ry upad� na pod�og� i jego aluminiowy brz�k roztrzaskiwa� ostatnie zdanie, zatrzymywa� nast�pne s�owo w jej ustach tak, �e musia�a je prze�kn��. Albo wchodzi� Taki-a-Taki, jak to on, zawsze bez pukania, tupi�c buciorami od progu i ci�gn�c za sob� stru�ki wody, rosy, b�ota - cokolwiek tam by�o na zewn�trz - a przy nim w og�le nie da�o si� ju� niczego powiedzie�, taki by� ha�a�liwy. Wielu rzeczy opowiadanych przez Mart� nie zapami�ta�am. Zostawa�y mi po nich jakie� niewyra�ne puenty, jak musztarda zostawiona na brzegu talerza, kiedy g��wny posi�ek zosta� ju� zjedzony. Jakie� scenki, straszne lub zabawne. Jakie� obrazy wyrwane z kontekstu - �e dzieci �owi�y pstr�gi w strumieniu go�ymi r�koma. Nie wiem, po co gromadzi�am takie szczeg�y, a zapomina�am ca�� opowie��, kt�ra przecie� musia�a co� znaczy�, skoro by�a opowie�ci� z pocz�tkiem i ko�cem. Zapami�tywa�am same pestki, kt�re potem moja pami�� - i s�usznie - musia�a wyplu�. To nie by�o tak, �e tylko s�ucha�am. Ja te� do niej m�wi�am. Kiedy� na pocz�tku powiedzia�am jej, �e boj� si� umierania, nie �mierci w og�le, ale samego momentu, kiedy ju� nie b�d� mog�a niczego przesun�� na potem. I �e ten strach przychodzi zawsze wtedy, gdy jest ciemno, nigdy za dnia, i trwa kilka strasznych chwil, jak atak epileptyczny. Zaraz zawstydzi�am si� tego nag�ego wyznania. Wtedy to ja stara�am si� zmieni� temat. Marta nie mia�a duszy terapeuty. Nie dopytywa�a, nie rzuca�a nagle mytych naczy�, �eby przy mnie usi��� i poklepa� mnie po plecach. Nie pr�bowa�a, tak jak inni, wszystkiego co wa�ne umie�ci� w czasie i zapyta� nagle: "Kiedy to si� zacz�o?" Nawet Jezus nie unikn�� tej bezsensownej pokusy i spyta� o to samo op�tanego, kt�rego mia� uzdrowi�. "Kiedy to si� zacz�o?" A przecie� wydawa�oby si�, �e najwa�niejsze jest tylko to, co trwa teraz, przed samymi oczami. �e pytanie o pocz�tek i koniec nie daje �adnej warto�ciowej wiedzy. Czasem my�la�am, �e Marta nie s�ucha albo jest nieczu�a jak �ci�te, martwe drzewo, bo w takiej chwili brz�k naczy�, jak oczekiwa�am, nie milk�, a jej ruchy nie traci�y automatycznej p�ynno�ci. Wydawa�a mi si� nawet jaka� okrutna, nie raz i nie dwa, jak na przyk�ad wtedy, gdy tuczy�a te swoje koguty, a potem zabi�a je i z�ar�a, wszystkie naraz, w ci�gu dw�ch jesiennych dni. Nie rozumia�am Marty i teraz jej nie rozumiem, gdy o niej my�l�. Ale po co mi rozumienie Marty? Co mia�oby mi da� jasne odkrycie motyw�w jej zachowa�, �r�de�, z jakich p�yn�y jej wszystkie opowie�ci? Co da�aby mi jej biografia, je�eli w og�le Marta mia�a jak�� biografi�? Mo�e s� ludzie bez biografii, bez przesz�o�ci i bez przysz�o�ci, kt�rzy zjawiaj� si� innym jako wieczne teraz?
Taki-a-Taki
W ci�gu kilku nast�pnych wieczor�w, zaraz po Teleexpressie, przychodzi� Taki-a-Taki, nasz s�siad. R. grza� wino, sypa� do niego cynamonu i wrzuca� go�dziki. Taki-a-Taki co wiecz�r opowiada� zim�, bo zima musi by� opowiedziana, �eby mog�o przyj�� lato. By�a to ca�y czas ta sama historia - o tym, jak powiesi� si� Marek Marek. S�yszeli�my t� opowie�� od innych, a wczoraj i przedwczoraj od Takiego-a-Takiego. Ale on zapomina�, �e j� opowiada�, i zaczyna� wszystko od pocz�tku. Pocz�tkiem by�o pytanie, dlaczego nie przyjechali�my na pogrzeb. Nie mogli�my przyjecha�, bo to by�o w styczniu. Nie mogli�my si� zebra� do kupy, �eby przyjecha� na pogrzeb. Pada� �nieg, samochody nie odpala�y, rz�zi�y akumulatory. Droga za Jedlin� by�a zasypana i autobusy sta�y w rozpaczliwych korkach. Marek Marek mieszka� w domku z blaszanym dachem. Jego klacz zesz�ej jesieni przychodzi�a do naszego sadu zjada� spad�e jab�ka. Wygrzebywa�a owoce spod nadgni�ych li�ci. Na nas patrzy�a oboj�tnie. R. m�wi� nawet, �e ironicznie. Taki-a-Taki wraca� z Rudy po po�udniu, gdy ju� zacz�o si� �ciemnia�. Zobaczy�, �e drzwi domu Marka Marka s� przymkni�te tak samo, jak by�y rano, opar� wi�c rower o �cian� i zajrza� przez okno do �rodka. Zobaczy� go od razu. Ni to wisia�, ni to le�a� przy drzwiach, powykr�cany i niew�tpliwie martwy. Taki-a-Taki przys�oni� d�oni� oczy, �eby zobaczy� lepiej. Marek Marek mia� ciemn�, posinia�� twarz i wywalony j�zyk. Jego oczy wpatrywa�y si� gdzie� wysoko. "A to g�upi ciul", powiedzia� Taki-a-Taki do siebie, "nawet powiesi� si� nie umia�". Wzi�� rower i poszed�.
Czu� si� troch� nieswojo w nocy. Zastanawia� si�, czy dusza Marka Marka posz�a do nieba, czy do piek�a, czy gdzie si� tam idzie, je�eli si� w og�le gdzie� idzie. Obudzi� si� nagle, gdy by�o ju� szaro, i zobaczy� go ko�o pieca. Marek Marek sta� i patrzy� na niego. Taki-a-Taki zdenerwowa� si�. "Ja ci� bardzo prosz�, id� sobie st�d. To m�j dom. Ty masz sw�j". Zjawa nie poruszy�a si�; patrzy�a prosto na niego, lecz jej wzrok jakby przeszywa� go na drug� stron�, by� dziwny. "Marek, ja ci� prosz�, id� st�d", powt�rzy� Taki-a-Taki, ale Marek, czy ktokolwiek to teraz by�, nie zareagowa�. Wtedy Taki-a-Taki, pokonuj�c jaki� nag�y wstr�t do wszelkiego ruchu, wsta� z ��ka i wzi�� do r�ki gumowiec. Tak uzbrojony podszed� w stron� pieca. Na jego oczach zjawa znik�a. Zamruga� powiekami i wr�ci� do ciep�ej, wygrzanej po�cieli. Rano, gdy szed� po drzewo, znowu zajrza� przez okno do domu Marka. Nic si� nie zmieni�o, cia�o le�a�o w tej samej pozycji, ale dzisiaj twarz wydawa�a si� ciemniejsza. Ca�y dzie� Taki-a-Taki �ci�ga� z g�r drzewo na �ozach, kt�re sam zrobi� zesz�ego lata. Zwozi� pod dom drobne brz�zki, kt�re sam m�g� �ci��, i grube pnie przewr�conych �wierk�w i buk�w. Sk�ada� je do szopy i przygotowywa� do ci�cia na mniejsze kawa�ki. Potem nahajcowa� w piecu, a� rozgrza� blach� do czerwono�ci. Ugotowa� szybko zup� kartoflan� sobie i psom, w��czy� czarno-bia�y telewizor i jedz�c, przygl�da� si� migaj�cym obrazkom. Nie s�ysza� ani s�owa. Kiedy wchodzi� do ��ka, prze�egna� si� pierwszy raz od kilkudziesi�ciu lat, mo�e od bierzmowania, a mo�e od �lubu. Ten dawno zapomniany gest nasun�� mu my�l, �eby i�� z tak� rzecz� do ksi�dza. Nast�pnego dnia nie�mia�o zakr�ci� si� ko�o plebanii. Spotka� ksi�dza, gdy ten szybkim krokiem, omijaj�c plamy topniej�cego �niegu, sun�� do ko�cio�a. Taki-a-Taki nie by� g�upi, nie powiedzia� nic wprost. "Co by ksi�dz zrobi�, gdyby ksi�dza nawiedza� jaki� duch?" Tamten spojrza� na niego ze zdziwieniem i zaraz jego wzrok pow�drowa� na dach ko�cio�a - trwa� tam nie ko�cz�cy si� remont. "Kaza�bym mu odej��". "A gdyby ten duch by� uparty, nie chcia�by odej��, to co ksi�dz by zrobi�?" "We wszystkim trzeba by� stanowczym", odpowiedzia� ksi�dz refleksyjnie i zgrabnie wymin�� Takiego-a-Takiego. I znowu wszystko by�o jak poprzedniej nocy. Taki-a-Taki obudzi� si� nagle, jakby go kto� zawo�a�, usiad� na ��ku i zobaczy� Marka Marka stoj�cego pod piecem. "Wyno� si� st�d!", krzykn��. Zjawa nie poruszy�a si� i Takiemu-a-Takiemu nawet si� wyda�o, �e na jej nabrzmia�ej, ciemnej twarzy widzi ironiczny u�miech. "Niech ci� szlag trafi, czemu nie dajesz mi spa�? Id� sobie", m�wi� Taki-a-Taki. Wzi�� ten gumowiec i nim uzbrojony ruszy� w stron� pieca. "Prosz� mi st�d i��!", wrzasn�� i duch znikn��. Trzeciej nocy zjawa ju� nie przysz�a, a czwartego dnia siostra Marka Marka znalaz�a cia�o i narobi�a krzyku. Od razu przyjecha�a policja, owin�a Marka czarn� foli� i zabra�a go. Przepytywali Takiego-a-Takiego, gdzie by� i co robi�. Powiedzia�, �e nie zauwa�y� niczego dziwnego. Powiedzia� te�, �e jak kto� pije jak Marek Marek, pr�dzej czy p�niej to si� tak sko�czy. Zgodzili si� z nim i poszli. Taki-a-Taki wzi�� rower i powl�k� si� do Rudy. W restauracji "Lido" postawi� przed sob� kufel piwa i s�czy� go powoli �yczek po �yczku. Z tego wszystkiego, co czu�, najwyra�niejsza by�a ulga.
Radio Nowa Ruda
Lokalne Radio Nowa Ruda nadawa�o codziennie przez dwana�cie godzin. G��wnie muzyk�. O pe�nych godzinach by�y wiadomo�ci krajowe, a o wp� do - lokalne. Poza tym codziennie przeprowadzano konkurs. Wygrywa� go prawie zawsze ten sam cz�owiek o nazwisku Wadera. Musia� mie� ogromn� wiedz�, wiedzia� rzeczy niemo�liwe do odgadni�cia. Obiecywa�am sobie, �e w ko�cu dowiem si�, kim jest pan Wadera, gdzie mieszka i sk�d to wszystko wie. Przejd� g�rami do Nowej Rudy, �eby zapyta� go o co� wa�nego, sama nie wiem o co. Wyobra�a�am sobie, jak od niechcenia podnosi� codziennie s�uchawk� i m�wi�: "Tak, znam odpowied�, chodzi o canis lupus, najwi�kszego przedstawiciela psowatych", albo: "Szkliwo, kt�rym pokrywa si� dach�wki ceramiczne przed wypaleniem, nazywa si� angoba", albo: "Za nauczycieli Pitagorasa uwa�a si� Ferekydesa, Hermodamasa oraz Archemanesa". I tak codziennie. Nagrod� by�y ksi��ki od miejscowego hurtownika. Pan Wadera musia� mie� pot�n� bibliotek�. Kiedy� us�ysza�am, jak przed zadaniem konkursowego pytania spiker powiedzia� �ami�cym si� g�osem: "Panie Wadera, niech pan do nas dzisiaj nie dzwoni". Mi�dzy dwunast� a pierwsz� mi�y kobiecy g�os czyta� powie�� w odcinkach i nie da�o si� jej nie s�ucha�, wszyscy musieli�my s�ucha� ka�dej powie�ci, poniewa� by�a to pora przygotowa� do obiadu i wtedy zwykle obierali�my ziemniaki albo kleili pierogi. W ten spos�b mia�am przez ca�y kwiecie� Ann� Karenin�. "-Kocha inn� kobiet�, nie ma �adnej w�tpliwo�ci - zdecydowa�a, wchodz�c do swego pokoju. - Pragn� mi�o�ci, a tej mi�o�ci nie ma. A zatem wszystko sko�czone. Trzeba z tym zrobi� koniec. -Ale jak? - zada�a sobie pytanie i osun�a si� na fotel przed lustrem". Czasem w po�udnie przychodzi�a Marta i odruchowo bra�a si� do jakiej� pomocy. Na przyk�ad kroi�a marchew w drobn� kostk�. Marta s�ucha�a spokojnie, z powag�, ale nigdy nie powiedzia�a nic na temat Anny Kareniny ani �adnej innej czytanej powie�ci. Mia�am nawet podejrzenie, �e ona wcale nie rozumie takich opowie�ci z�o�onych z dialog�w, a czytanych jednym g�osem, �e ws�uchuje si� tylko w pojedyncze s�owa, sam� melodi� j�zyka. Ludzie w wieku Marty choruj� na mia�d�yc� i Alzheimera. Kiedy� pieli�am w ogr�dku i z drugiej strony domu zawo�a� mnie R. Nie zd��y�am odpowiedzie�. -Czy ona tam jest? - zapyta� Mart�, kt�ra sta�a tak, �e widzia�a nas oboje. Spojrza�a na mnie i odkrzykn�a mu: -Nie ma jej tutaj.
Potem spokojnie odwr�ci�a si� i posz�a do domu.
Dlaczego Taki-a-Taki widzi duchy, a ja nie? - zapyta�am kiedy� Mart�. Marta powiedzia�a, �e dlatego, bo jest w �rodku pusty. Zrozumia�am to wtedy jako bezmy�lno�� i prostot�. Cz�owiek pe�ny w �rodku wyda� mi si� bardziej warto�ciowy ni� pusty. Potem my�am pod�og� w kuchni i nagle poj�am, co chcia�a mi powiedzie� Marta. Bo Taki-a-Taki jest jednym z tych ludzi, kt�rzy wyobra�aj� sobie Boga tak, jakby on sta� tam, a oni tu. Taki-a-Taki wszystko widzi na zewn�trz siebie, nawet siebie widzi na zewn�trz siebie, ogl�da siebie, jakby ogl�da� fotografi�. Z sob� obcuje tylko w lustrach. Kiedy jest zaj�ty, kiedy na przyk�ad sk�ada te swoje filigranowe sanie, to w og�le przestaje dla siebie by�, poniewa� my�li o saniach, a nie o sobie. Sam dla siebie nie jest ciekaw� rzecz� do my�lenia. Dopiero kiedy ubiera si�, �eby ruszy� w swoj� codzienn� pielgrzymk� do Nowej Rudy po paczk� papieros�w i tabletki z krzy�ykiem, gdy widzi siebie ju� gotowego w lusterku, wtedy my�li o sobie "on". Nigdy "ja". Widzi siebie tylko oczami innych, dlatego tak wa�ny staje si� wygl�d, nowa bistorowa kurtka, kremowa koszula, kt�rej jasny ko�nierzyk stanowi kontrast dla ogorza�ej twarzy. Dlatego nawet dla siebie Taki-a-Taki jest na zewn�trz. Nie ma w �rodku Takiego-a-Takiego nic, co by patrzy�o od �rodka, wi�c nie ma refleksji. Wtedy widzi si� duchy.
Marek Marek