Forrester James - Uświęcona zdrada

Szczegóły
Tytuł Forrester James - Uświęcona zdrada
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Forrester James - Uświęcona zdrada PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Forrester James - Uświęcona zdrada PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Forrester James - Uświęcona zdrada - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 JAMES FORRESTER UŚWIĘCONA ZDRADA Z angielskiego przełożyła IZABELA MATUSZEWSKA Wydanie elektroniczne Strona 3 O książce Anglia, rok 1563. Mija pięć lat od objęcia tronu Anglii przez Elżbietę I, córkę Henryka VIII i Anny Boleyn. Pierwszym aktem królowej jest zniesienie papieskiej kontroli nad kościołem angielskim. Biskupi niechętni nowej polityce religijnej zostają usunięci z urzędów i zastąpieni ludźmi oddanymi władczyni. Panuje atmosfera zastraszenia. Główni doradcy królewscy, sekretarz Francis Walsingham i kanclerz William Cecil, z zapałem tropią katolickie spiski. Gdy w domu Wielkiego Herolda Clarenceux zjawia się jego przyjaciel, katolik Henry Machyn, i przekazuje mu pod opiekę własnoręcznie spisaną księgę, mówiąc, iż „zależy od niej los dwóch królowych”, Clarenceux – także katolik – jest rozdarty pomiędzy lojalnością wobec Elżbiety a wiernością zasadom własnej religii. Machyn prosi go, by w razie niebezpieczeństwa przekazał manuskrypt Rycerzom Okrągłego Stołu. Co zawiera księga? Wydaje się zwykłą kroniką, ale na ostatniej stronie autor zdradza datę swojej śmierci. Kiedy ginie dokładnie tak, jak to zapisał, Clarenceux zaczyna wierzyć w znaczenie rękopisu. Wkrótce potem zostaje aresztowany i oskarżony przez Walsinghama o spiskowanie przeciwko Elżbiecie. Z braku dowodów wypuszczony na wolność i tropiony przez gwardię królewską, próbuje rozwikłać tajemnicę księgi. Pomaga mu żona Henry’ego, Rebecca – kobieta, której urokowi Clarenceux coraz trudniej się oprzeć. Wszystko wskazuje na to, że członkowie tajemniczego bractwa – dziewięciu mężczyzn, którym nadano arturiańskie imiona i przypisano jedną z zapisanych w manuskrypcie dat – chronią pewien bezcenny dokument podważający prawo królowej do sukcesji tronu Anglii… Strona 4 JAMES FORRESTER (dr Ian J. F. Mortimer) Brytyjski historyk, absolwent University of Exeter i University College London. Członek Królewskiego Towarzystwa Historycznego. Zdobywca Nagrody Alexandra za prace z dziedziny historii społecznej. Autor kilku książek niebeletrystycznych poświęconych historii średniowiecza, m.in. The Time Traveller’s Guide to Medieval England, oraz trzech thrillerów historycznych – Uświęcona zdrada, Korzenie zdrady i The Final Sacrament. www.jamesforrester.co.uk Strona 5 Tego autora UŚWIĘCONA ZDRADA KORZENIE ZDRADY OSTATNI SAKRAMENT Strona 6 Tytuł oryginału: SACRED TREASON Copyright © Ian Mortimer writing as James Forrester 2010 All rights reserved Published by arrangement with United Agents Ltd. Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2014 Polish translation copyright © Izabela Matuszewska 2014 Cover illustration © Hachette UK Ltd. 2010 Redakcja: Marta Bogacka Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz ISBN 978-83-7985-027-3 Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Strona 7 Zakowi Reddanowi, najpoczciwszemu człowiekowi na świecie. Minęły 7443 dni, od kiedy się znamy. Żaden nie był stracony. Strona 8 Strona 9 Jeśli wiara staje się wrogiem człowieka, nie ma dla niego schronienia Strona 10 Prolog Wtorek, 7 grudnia 1563 To był zimny dzień na zabijanie. Czekając na Threadneedle Street w Londynie, Szkot, Robert Urquhart zacierał dłonie i chuchał w nie, aby się rozgrzać. Obserwował drzwi siedziby Gildii Kupiecko-Krawieckiej i zaciskał co chwila palce, aby nie stracił w nich czucia. Przeklinał szare grudniowe niebo, lecz gdy na szczycie schodów pojawiło się dwóch mężczyzn, idących niespiesznie i pogrążonych w rozmowie, w mgnieniu oka zapomniał o zimnie przenikającym go do szpiku kości. Jego ofiarą był William Draper, pierwszy od lewej. Zdradzał go złoty łańcuch na szyi wysadzany klejnotami. Urquhart przyjrzał się Draperowi: miał pociągłą twarz, siwe włosy i brodę. Dobiegał sześćdziesiątki. Był niezbyt wysoki, ubrany w kosztowny aksamitny dublet z koronkowymi mankietami i kryzą. Miał lisie oczy. Wyglądał na człowieka samolubnego, surowego i zgorzkniałego. Łatwo było się domyślić, co pozwoliło mu dorobić się fortuny: ambicja równie zimna i bezlitosna jak grudniowa pogoda i serce pozbawione skruchy. Urquhart obserwował, jak Draper owija się szczelnie płaszczem i czeka na najniższym stopniu schodów, tuż nad zamarzniętym błotem. Nie przestawał mówić do swego ubożej odzianego towarzysza. Obok nich przepływał strumień pieszych i powozów, w porannym powietrzu Strona 11 rozchodziły się kłęby pary wydobywające się z ust woźniców i pysków parskających koni. Urquhart rozumiał, że nie da się zrobić tego tutaj bez ryzyka aresztowania, które byłoby równoznaczne z porażką. A nawet gorsze, bo gdyby go złapali, torturami wydobyliby z niego informacje o jego chlebodawczyni. A wtedy jaśnie pani musiałaby wysłać następnego człowieka, aby zabił i jego, i Drapera. Przeszedł na drugą stronę ulicy i obejrzał się jakby od niechcenia. Z podwórza budynku gildii służący przyprowadził kasztanowego rumaka, zatrzymał go przy schodach i podał cugle Draperowi, który dosiadł wierzchowca z zaskakującą lekkością. Z siodła powiedział coś jeszcze do swego rozmówcy, machnął mu ręką na pożegnanie i odjechał. Na zachód. W stronę domu. Urquhart ruszył przed siebie żwawym krokiem. Sięgnął ręką do pasa, aby sprawdzić, czy nóż tkwi na miejscu, potem wyczuł sztylet w rękawie koszuli i okrągłą kolbę niemieckiego pistoletu skałkowego w kieszeni dubletu na lewej piersi. Miał nadzieję, że nie będzie go musiał używać. Hałas ściągnąłby mu na głowę połowę Londynu. Śledził ofiarę aż do domu przy Basinghall Street. Był to czteropiętrowy budynek o fasadzie szerokiej na trzy wykusze, z herbowymi witrażami w oknach. Odczekał kilka minut przed wejściem, analizując w myślach czekające go zadanie, po czym nabrał głęboko powietrza i powoli wypuścił je z piersi. Wszedł po stopniach i mocno zapukał. Drzwi otworzył łysy człowiek w pludrach do kolan. – Dzień dobry. Mam pilną wiadomość dla twojego pana. Łysy służący dosłyszał szkocki akcent. Strona 12 – Kiedy indziej będziemy ci radzi, dobry człowieku, ale dzisiaj mój pan surowo zakazał, aby go niepokoić. – Na pewno mnie przyjmie. Powiedz mu, że przynoszę wiadomość od jaśnie pani. Przysłała mnie, abym szukał u niego pomocy. – Przykro mi, ale dostałem wyraźne polecenie, aby nikogo… – Twoja gorliwość zasługuje na pochwałę, ale wejrzyj w swe katolickie sumienie, i to rychło. Jaśnie pani przysłała mnie pilnie, to sprawa życia i śmierci. Powiedz panu Daperowi, że przybyłem z daleka, aby się spotkać z sir Dagonetem. On zrozumie. Służący stał przez chwilę w milczeniu, oceniając w myślach powierzchowność i maniery przybysza. Popatrzył na jego buty oblepione ulicznym błotem. Z drugiej strony nieznajomy wydawał się taki pewny siebie… pan Draper może się na niego rozgniewać, jeśli odprawi z kwitkiem Szkota przynoszącego pilną wiadomość. – Zaczekajcie tu, z łaski swojej – powiedział i zniknął w mroku. Pojawił się znów po kilku minutach. – Pan Draper was przyjmie. Tędy, proszę. Urquhart ruszył za służącym w głąb ciemnego korytarza. Minęli wysoki hol, dwie drewniane ławy zarzucone mnóstwem kolorowych jedwabnych poduszek. Na ścianie wisiał portret pana domu w pozłacanej ramie, a obok wizerunek innego mężczyzny, o surowej twarzy, w staromodnym napierśniku i hełmie. Może to ojciec Drapera, pomyślał Urquhart. Gobelin na przeciwległej ścianie przedstawiał oblężone miasto. Kominek ozdabiały dwie jaskrawo pomalowane gipsowe rzeźby czarnoskórych kobiet w czerwonych spódnicach. Pogańska egzotyka posągów pozwoliła rzemieślnikowi ukazać ich bezwstydnie obnażone piersi. Ale oto i pobielone kamienne schody. Na szczycie obraz Marii Panny. W końcu dotarli do szerokich drewnianych drzwi. Strona 13 – Jak się nazywacie? – spytał łysy mężczyzna przez ramię. – Thomas Fraser – odrzekł Urquhart. Służący zapukał, otworzył rygiel i pchnął drzwi. Urquhart przeżegnał się ukradkiem, poluzował rękaw, pomacał rękojeść sztyletu i śmiałym krokiem wszedł do środka. Pokój był długi, ciepły, wyłożony boazerią, z sufitem bogato zdobionym stiukami. W dwu kominkach po przeciwnej stronie płonęły polana na polerowanych rusztach ze srebrnymi wykończeniami. Służący odwrócił się w lewo i ukłonił. – Panie, przybył posłaniec z wiadomością od jaśnie pani. Nazywa się Thomas Fraser. Draper siedział przy stole na końcu pokoju i wpatrywał się w kartkę. Urquhart dostrzegł pociągłą twarz i siwą brodę, które widział przed drzwiami gildii. Postąpił naprzód i skłonił się z szacunkiem. Usłyszał, jak zamykają się za nim drzwi i zasuwa rygiel. – Przysłała cię jaśnie pani? – spytał łagodnie kupiec, podnosząc wzrok. W oczach miał łzy. Nagle Urquhart poczuł niepokój, niczym chłopiec, który zamierza skraść monety z mieszka swego pana. Skąd te łzy? Czyżby się mnie spodziewał? On miał jednak do wykonania zadanie i nie powinien zwlekać. – Panie – powiedział, podchodząc jeszcze bliżej, aż zaledwie cztery kroki dzieliły go od stołu. – Przychodzę z poleceniem od jaśnie pani. Sięgnął po sztylet. Nagle za jego plecami rozległ się głęboki głos. – Stój! Ani kroku dalej! – zawołał przybysz z północnym akcentem. Urquhart się odwrócił. W otwartych drzwiach stał rosły brodaty mężczyzna w czarnym dublecie i płaszczu. Włosy też miał czarne Strona 14 i kręcone. Musiał przekroczyć trzydziesty rok życia i z całą pewnością nieraz trzymał broń w ręku. Od jego prawej brwi do ucha biegła ciemnoczerwona blizna. Przy prawym udzie miał przypasany rapier, a w ręku trzymał pistolet. Na jedno uderzenie serca Urquhart zamarł bez ruchu. Pojął, co się stało. Jaśnie pani została zdradzona. Nie wiedział, przez kogo ani jak, lecz nie miał cienia wątpliwości, co powinien uczynić. W chwili gdy dostrzegł, że brodacz z blizną podnosi dłoń z pistoletem, wyciągnął z rękawa sztylet i cisnął prosto w jego pierś. Zaraz potem rzucił się naprzód, jedną rękę wyciągając, by chwycić pistolet, drugą sięgając do pasa po nóż. Broń wypaliła, pocisk trafił go w biegu. Chwilę później leżał na boku, a huk wystrzału dzwonił mu w uszach. Dopiero wtedy poczuł ból. Zupełnie jakby z przeciętych nerwów lewego uda wydarł się krzyk cierpienia. Krew nabiegła do rany. Zobaczył strzaskaną kość. Kiedy widok rozszarpanego ciała i krwawych strzępów uświadomił mu straszliwą prawdę, jęknął i podniósł głowę oszołomiony i wstrząśnięty. Rozdarcie, które jego sztylet uczynił w czarnym płaszczu i koszuli nieznajomego, odsłoniło błyszczący napierśnik. Mężczyzna wyciągnął rapier. – Spóźniłeś się – powiedział z północnym akcentem. – W nocy przybył nasz posłaniec ze Szkocji. Pan Walsingham już o wszystkim wie. Urquhart znowu krzyknął z bólu. Nie panując nad emocjami, grzmotnął pięścią o podłogę. Ale to nie rana przysparzała mu największych cierpień, lecz porażka. Trudniej ją było znieść niż udręki ciała. Nieważne, że był już trupem. Liczyło się tylko to, że jego ofiara nadal żyła. Oczy zaszły mu łzami wstydu, sięgnął za kaftan po pistolet. Miał niewielkie szanse, mężczyzna z blizną był za blisko. Mimo to zmusił drżące Strona 15 dłonie do posłuszeństwa i odciągnął kurek. Odwrócił się z jękiem, wycelował w głowę Drapera i nacisnął spust. Huk wystrzału był ostatnią rzeczą, jaką usłyszał. Mgnienie oka później ostrze rapiera błysnęło na jego gardle i utkwiło w kości karku. Zaczął się dławić i tarzać w spienionym morzu własnej krwi. Niełatwo patrzeć na taką śmierć. Strona 16 1 Piątek, 10 grudnia 1563 Wielki Herold Clarenceux siedział przy biurku w gabinecie tonącym w blasku świec i nasłuchiwał deszczu, który bębnił o dach i rozpryskiwał się w kałużach na ulicy. Owinął się szczelniej przed grudniowym chłodem, wtulił gęstą brodę w futrzany kołnierz i wciągnął w nozdrza zapach dymu, którym przesiąkło futro w ciągu długich lat spędzonych przy kominku w tej samej szacie, w tym samym fotelu. Po niebie przetoczył się grzmot. Deszcz się wzmógł, jakby w odpowiedzi na rozkaz gromowładnej dłoni. Był sam, tylko on, jego papiery i mała aureola złocistego światła. Od narodzin ich drugiego dziecka, siedemnaście miesięcy temu, każdego wieczoru przesiadywał nad swymi manuskryptami heraldycznymi, które sporządzał po każdej wizytacji. Jego żona, Awdrey, jak zawsze udała się na spoczynek wcześniej i haftowała przy świecy w alkowie ustawionej we wnęce nad ich małżeńskim łożem. Lubił o niej myśleć, jak siedzi z igłą w dłoni, w jasnym kręgu roztaczanym przez migoczący płomień, gdy tymczasem on pracuje przy własnym świetle w drugim końcu domu. Zupełnie jakby każdego wieczoru łączyły ich dwa złote płomyki. Chociaż robili różne rzeczy z dala od siebie, nadal byli razem. Sięgnął po złoty kielich – sądząc po emaliowanym herbie, dawną własność jakiegoś księcia krwi – i upił łyk wina. Otworzył rękopis Strona 17 i przeczytał pierwszą stronę. Tytuł brzmiał: Wizytacja w hrabstwach Essex i Suffolk, rozpoczęta dwudziestego dnia roku Pańskiego tysiąc pięćset sześćdziesiątego pierwszego przeze mnie, Williama Harleya, Wielkiego Herolda Clarenceux. Była to jedna z rutynowych podróży sprzed dwu i pół roku, odbyta w celu spisania wszystkich szlachetnie urodzonych mieszkańców obydwu hrabstw, uprawnionych do pieczętowania się herbem. Wyjazdy należały do jego ulubionych obowiązków herolda. Funkcja ta stawała się dużo uciążliwsza i niebezpieczniejsza, kiedy nad krajem wisiało widmo wojny, a on musiał przedzierać się przez wrogie terytorium, aby stanąć przed obcym królem lub generałem. Jednak tamta wizytacja w Essex i Suffolku była szczególnie udana; poznał wielu przyjaznych arystokratów, bardzo niewielu zaś wyniosłych. Uśmiechnął się na wspomnienie dnia, gdy wyruszał wraz ze swymi towarzyszami ubranymi w barwne liberie. Dołączył do nich nawet jego stary służący, Thomas, który wyjątkowo zgodził się przywdziać jaskrawy strój heroldowej świty. Marszczył czoło i nie przestawał gderać, ale widać było, że rozpiera go duma. Właśnie miał odwrócić stronę, kiedy z dołu dobiegło pukanie. Trzy wyraźne uderzenia do drzwi frontowych zadudniły echem w cichych, ciemnych korytarzach. Niewielu ludzi wychodziło z domów po zamknięciu bram. Królowa Elżbieta zniosła prawo, wedle którego palono na stosie protestantów, innowierców i niebezpiecznych wolnomyślicieli, lecz wszyscy doskonale wiedzieli, że poszukiwań bynajmniej nie przerwano. Po prostu teraz polowano na katolików. Tydzień temu znaleziono katolickiego księdza ukrywającego się w jednym z londyńskich domów. Królewska straż zakuła go w dyby na Cornhill. Na oczach gawiedzi przybili go za uszy do deski. Kiedy pociekła krew, napisali nią na czole skazańca słowo papa, papież, Strona 18 i śmiejąc się, pili wino i pluli mu w twarz. Po trzech godzinach odcięli mu uszy i zawlekli wrzeszczącego do Tower. Od tamtej pory nikt go nie widział. Znowu rozległo się łomotanie w dębowe drzwi. Clarenceux znieruchomiał. Nigdy dotąd nie przeszukiwano jego domu, zwłaszcza w środku nocy. Nigdy go nie przesłuchiwano. Zawsze uważał, że człowiek na jego stanowisku nie musi obawiać się oskarżeń o zdradę religijną. Prowadził ambasady dyplomatyczne w Niemczech, Hiszpanii, Holandii i Danii. W Rheims osobiście wypowiadał wojnę Francji w imieniu królowej Marii… Pukanie się powtórzyło, mocne i natarczywe. …Niemniej jednak był katolikiem. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął szeptem odmawiać modlitwę. Miał niewiele czasu. Gdzie są wszyscy? Chłopcy służebni zapewne śpią na poddaszu od podwórza. Awdrey leży w łóżku obok dziecięcej kołyski. Jego córka Annie jest w swoim pokoju, służąca Emily i niania Brown w swoich izbach na poddaszu od frontu. Thomas sypia zwykle w holu na pierwszym piętrze, ale dobrze się zastanowi, zanim o tej porze otworzy drzwi. Znowu rozległo się pukanie. Dźwięk rozniósł się po całym domu. Clarenceux podszedł do drzwi i otworzył rygiel. Poczuł na twarzy lekki powiew powietrza. Na korytarzu panowały ciemność i cisza. Oczami wyobraźni zobaczył pochodnie płonące w środku nocy i siebie prowadzonego do Tower. Poczuł, jak żelazne kajdany wrzynają mu się w nadgarstki, usłyszał dzwonienie łańcuchów. Nie ocali go fakt, że nie popełnił zdrady. Liczą się tylko oskarżenia, widowisko aresztowania. Szlachcic wiedziony przez miasto w liberii herolda, z uszami przybitymi do dybów, posłużyłby za doskonałą przestrogę dla innych. Następne dwa silne grzmotnięcia do drzwi. Strona 19 Obejrzał się i omiótł wzrokiem pokój skąpany w blasku świecy, herby namalowane na drewnianej ścianie nad kominkiem. Nadano je jego ojcu, którego portret również ozdabiał komnatę. Po jednej stronie kominka wisiał miecz ojca, po drugiej jego własny. Clarenceux był szlachcicem, tak jak jego rodzic, który służył staremu królowi. Miał przywileje. Lecz być może po raz ostatni widzi ten pokój. W każdej chwili może stracić owe przywileje, pozycję i wszystko, co posiada. A razem z nim cała jego rodzina. Podszedł do kominka, zdjął z haka swój miecz, wziął ze stołu świecznik i opuścił gabinet. Schody skrzypiały mu pod stopami, kiedy ostrożnie badał drogę na dół, w lewej ręce ściskając pochwę z mieczem. Zszedł do holu. Uniósł świecę, a wtedy w małym okrągłym lustrze na przeciwległej ścianie odbił się blask płomienia. Nieco dalej po lewej stronie przed kominkiem leżał siennik Thomasa ze stertą koców. Po ogniu pozostały tylko blado żarzące się węgle. – Thomasie? – zawołał Clarenceux. Usłyszał własny głęboki głos zapadający w ciszę. Usiłował przebić mrok blaskiem świecy. – Thomasie, jesteś tu? Drzwi naprzeciwko były otwarte. Za nimi schody prowadziły do głównego wejścia. – Panie Clarenceux – doszedł z dołu niecierpliwy szept. – Co mam zrobić? Clarenceux podszedł do drzwi. Thomas stał na najniższym stopniu schodów i patrzył na niego z dołu. Z czupryną siwych włosów, głęboko osadzonymi oczami i pobrużdżoną twarzą zawsze wyglądał mizernie, teraz zaś przestraszony wydawał się jeszcze starszy. Strona 20 – Otwórz. Jeśli to ludzie królowej, i tak powrócą. A jeśli to nasi przyjaciele, to widocznie potrzebują pomocy. Thomas skinął głową i odwrócił się do drzwi. Clarenceux przytknął świecę do kaganka na ścianie po lewej stronie i knot natychmiast zapłonął jasnym płomieniem. Usłyszał zgrzyt trzech otwieranych zamków w ciężkich dębowych drzwiach. W napięciu nasłuchiwał, czy nie usłyszy kroków, szczęku zbroi, dobytego miecza uderzającego o napierśnik, ludzi odtrącających na bok służącego stojącego im na drodze. Chwila ciszy. – To Henry Machyn, panie! Przyszedł Henry Machyn. Clarenceux poczuł taką ulgę, że jej blask musiał chyba rozświetlać go od środka. Uśmiechnął się. Machyn był nieszkodliwym staruszkiem, grubo po sześćdziesiątce, który świata nie widział poza swymi ukochanymi katolickimi świętymi i ceremoniałami. Spojrzał w dół ze szczytu schodów, Thomas brał właśnie od Machyna ociekający deszczem płaszcz. Tylko szaleniec wychodziłby w taką noc. Clarenceux pokręcił głową i czym prędzej wrócił do holu, aby zapalić więcej świec i należycie przyjąć gościa. Mrok panujący w całym domu przypomniał mu, która jest godzina. Na dworze lało jak z cebra, a jednak Machyn przyszedł tu, nie zważając ani na porę, ani na to, że nieuchronnie podniesie alarm. A przecież jego dom stał daleko stąd, w obrębie murów miejskich, w parafii Holy Trinity the Less. Co, na Boga, robi ten starzec w nocy poza murami miasta? Zatrzymał się, odwrócił i spojrzał z powrotem w stronę drzwi oświetlonych kagankiem płonącym na ścianie przedsionka. Coś musiało się stać.