Forrester James - Uświęcona zdrada
Szczegóły |
Tytuł |
Forrester James - Uświęcona zdrada |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Forrester James - Uświęcona zdrada PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Forrester James - Uświęcona zdrada PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Forrester James - Uświęcona zdrada - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
JAMES FORRESTER
UŚWIĘCONA ZDRADA
Z angielskiego przełożyła
IZABELA MATUSZEWSKA
Wydanie elektroniczne
Strona 3
O książce
Anglia, rok 1563. Mija pięć lat od objęcia tronu Anglii przez Elżbietę
I, córkę Henryka VIII i Anny Boleyn. Pierwszym aktem królowej jest
zniesienie papieskiej kontroli nad kościołem angielskim. Biskupi
niechętni nowej polityce religijnej zostają usunięci z urzędów
i zastąpieni ludźmi oddanymi władczyni. Panuje atmosfera
zastraszenia. Główni doradcy królewscy, sekretarz Francis
Walsingham i kanclerz William Cecil, z zapałem tropią katolickie
spiski. Gdy w domu Wielkiego Herolda Clarenceux zjawia się jego
przyjaciel, katolik Henry Machyn, i przekazuje mu pod opiekę
własnoręcznie spisaną księgę, mówiąc, iż „zależy od niej los dwóch
królowych”, Clarenceux – także katolik – jest rozdarty pomiędzy
lojalnością wobec Elżbiety a wiernością zasadom własnej religii.
Machyn prosi go, by w razie niebezpieczeństwa przekazał
manuskrypt Rycerzom Okrągłego Stołu. Co zawiera księga? Wydaje
się zwykłą kroniką, ale na ostatniej stronie autor zdradza datę swojej
śmierci. Kiedy ginie dokładnie tak, jak to zapisał, Clarenceux
zaczyna wierzyć w znaczenie rękopisu. Wkrótce potem zostaje
aresztowany i oskarżony przez Walsinghama o spiskowanie
przeciwko Elżbiecie. Z braku dowodów wypuszczony na wolność
i tropiony przez gwardię królewską, próbuje rozwikłać tajemnicę
księgi. Pomaga mu żona Henry’ego, Rebecca – kobieta, której
urokowi Clarenceux coraz trudniej się oprzeć. Wszystko wskazuje na
to, że członkowie tajemniczego bractwa – dziewięciu mężczyzn,
którym nadano arturiańskie imiona i przypisano jedną z zapisanych
w manuskrypcie dat – chronią pewien bezcenny dokument
podważający prawo królowej do sukcesji tronu Anglii…
Strona 4
JAMES FORRESTER (dr Ian J. F. Mortimer)
Brytyjski historyk, absolwent University of Exeter i University College
London. Członek Królewskiego Towarzystwa Historycznego.
Zdobywca Nagrody Alexandra za prace z dziedziny historii
społecznej. Autor kilku książek niebeletrystycznych poświęconych
historii średniowiecza, m.in. The Time Traveller’s Guide to Medieval
England, oraz trzech thrillerów historycznych – Uświęcona zdrada,
Korzenie zdrady i The Final Sacrament.
www.jamesforrester.co.uk
Strona 5
Tego autora
UŚWIĘCONA ZDRADA
KORZENIE ZDRADY
OSTATNI SAKRAMENT
Strona 6
Tytuł oryginału:
SACRED TREASON
Copyright © Ian Mortimer writing as James Forrester 2010
All rights reserved
Published by arrangement with United Agents Ltd.
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2014
Polish translation copyright © Izabela Matuszewska 2014
Cover illustration © Hachette UK Ltd. 2010
Redakcja: Marta Bogacka
Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 978-83-7985-027-3
Wydawca
WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ
Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa
www.wydawnictwoalbatros.com
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca
informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub
w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach
cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Strona 7
Zakowi Reddanowi,
najpoczciwszemu człowiekowi na świecie.
Minęły 7443 dni, od kiedy się znamy.
Żaden nie był stracony.
Strona 8
Strona 9
Jeśli wiara staje się wrogiem człowieka,
nie ma dla niego schronienia
Strona 10
Prolog
Wtorek, 7 grudnia 1563
To był zimny dzień na zabijanie. Czekając na Threadneedle Street
w Londynie, Szkot, Robert Urquhart zacierał dłonie i chuchał w nie, aby się
rozgrzać. Obserwował drzwi siedziby Gildii Kupiecko-Krawieckiej
i zaciskał co chwila palce, aby nie stracił w nich czucia. Przeklinał szare
grudniowe niebo, lecz gdy na szczycie schodów pojawiło się dwóch
mężczyzn, idących niespiesznie i pogrążonych w rozmowie, w mgnieniu
oka zapomniał o zimnie przenikającym go do szpiku kości. Jego ofiarą był
William Draper, pierwszy od lewej. Zdradzał go złoty łańcuch na szyi
wysadzany klejnotami.
Urquhart przyjrzał się Draperowi: miał pociągłą twarz, siwe włosy
i brodę. Dobiegał sześćdziesiątki. Był niezbyt wysoki, ubrany w kosztowny
aksamitny dublet z koronkowymi mankietami i kryzą. Miał lisie oczy.
Wyglądał na człowieka samolubnego, surowego i zgorzkniałego. Łatwo
było się domyślić, co pozwoliło mu dorobić się fortuny: ambicja równie
zimna i bezlitosna jak grudniowa pogoda i serce pozbawione skruchy.
Urquhart obserwował, jak Draper owija się szczelnie płaszczem i czeka
na najniższym stopniu schodów, tuż nad zamarzniętym błotem. Nie
przestawał mówić do swego ubożej odzianego towarzysza. Obok nich
przepływał strumień pieszych i powozów, w porannym powietrzu
Strona 11
rozchodziły się kłęby pary wydobywające się z ust woźniców i pysków
parskających koni.
Urquhart rozumiał, że nie da się zrobić tego tutaj bez ryzyka
aresztowania, które byłoby równoznaczne z porażką. A nawet gorsze, bo
gdyby go złapali, torturami wydobyliby z niego informacje o jego
chlebodawczyni. A wtedy jaśnie pani musiałaby wysłać następnego
człowieka, aby zabił i jego, i Drapera.
Przeszedł na drugą stronę ulicy i obejrzał się jakby od niechcenia.
Z podwórza budynku gildii służący przyprowadził kasztanowego rumaka,
zatrzymał go przy schodach i podał cugle Draperowi, który dosiadł
wierzchowca z zaskakującą lekkością. Z siodła powiedział coś jeszcze do
swego rozmówcy, machnął mu ręką na pożegnanie i odjechał.
Na zachód. W stronę domu.
Urquhart ruszył przed siebie żwawym krokiem. Sięgnął ręką do pasa, aby
sprawdzić, czy nóż tkwi na miejscu, potem wyczuł sztylet w rękawie
koszuli i okrągłą kolbę niemieckiego pistoletu skałkowego w kieszeni
dubletu na lewej piersi. Miał nadzieję, że nie będzie go musiał używać.
Hałas ściągnąłby mu na głowę połowę Londynu.
Śledził ofiarę aż do domu przy Basinghall Street. Był to czteropiętrowy
budynek o fasadzie szerokiej na trzy wykusze, z herbowymi witrażami
w oknach. Odczekał kilka minut przed wejściem, analizując w myślach
czekające go zadanie, po czym nabrał głęboko powietrza i powoli wypuścił
je z piersi.
Wszedł po stopniach i mocno zapukał. Drzwi otworzył łysy człowiek
w pludrach do kolan.
– Dzień dobry. Mam pilną wiadomość dla twojego pana.
Łysy służący dosłyszał szkocki akcent.
Strona 12
– Kiedy indziej będziemy ci radzi, dobry człowieku, ale dzisiaj mój pan
surowo zakazał, aby go niepokoić.
– Na pewno mnie przyjmie. Powiedz mu, że przynoszę wiadomość od
jaśnie pani. Przysłała mnie, abym szukał u niego pomocy.
– Przykro mi, ale dostałem wyraźne polecenie, aby nikogo…
– Twoja gorliwość zasługuje na pochwałę, ale wejrzyj w swe katolickie
sumienie, i to rychło. Jaśnie pani przysłała mnie pilnie, to sprawa życia
i śmierci. Powiedz panu Daperowi, że przybyłem z daleka, aby się spotkać
z sir Dagonetem. On zrozumie.
Służący stał przez chwilę w milczeniu, oceniając w myślach
powierzchowność i maniery przybysza. Popatrzył na jego buty oblepione
ulicznym błotem. Z drugiej strony nieznajomy wydawał się taki pewny
siebie… pan Draper może się na niego rozgniewać, jeśli odprawi
z kwitkiem Szkota przynoszącego pilną wiadomość.
– Zaczekajcie tu, z łaski swojej – powiedział i zniknął w mroku.
Pojawił się znów po kilku minutach.
– Pan Draper was przyjmie. Tędy, proszę.
Urquhart ruszył za służącym w głąb ciemnego korytarza. Minęli wysoki
hol, dwie drewniane ławy zarzucone mnóstwem kolorowych jedwabnych
poduszek. Na ścianie wisiał portret pana domu w pozłacanej ramie, a obok
wizerunek innego mężczyzny, o surowej twarzy, w staromodnym
napierśniku i hełmie. Może to ojciec Drapera, pomyślał Urquhart. Gobelin
na przeciwległej ścianie przedstawiał oblężone miasto. Kominek ozdabiały
dwie jaskrawo pomalowane gipsowe rzeźby czarnoskórych kobiet
w czerwonych spódnicach. Pogańska egzotyka posągów pozwoliła
rzemieślnikowi ukazać ich bezwstydnie obnażone piersi. Ale oto
i pobielone kamienne schody. Na szczycie obraz Marii Panny. W końcu
dotarli do szerokich drewnianych drzwi.
Strona 13
– Jak się nazywacie? – spytał łysy mężczyzna przez ramię.
– Thomas Fraser – odrzekł Urquhart.
Służący zapukał, otworzył rygiel i pchnął drzwi. Urquhart przeżegnał się
ukradkiem, poluzował rękaw, pomacał rękojeść sztyletu i śmiałym krokiem
wszedł do środka.
Pokój był długi, ciepły, wyłożony boazerią, z sufitem bogato zdobionym
stiukami. W dwu kominkach po przeciwnej stronie płonęły polana na
polerowanych rusztach ze srebrnymi wykończeniami. Służący odwrócił się
w lewo i ukłonił.
– Panie, przybył posłaniec z wiadomością od jaśnie pani. Nazywa się
Thomas Fraser.
Draper siedział przy stole na końcu pokoju i wpatrywał się w kartkę.
Urquhart dostrzegł pociągłą twarz i siwą brodę, które widział przed
drzwiami gildii. Postąpił naprzód i skłonił się z szacunkiem. Usłyszał, jak
zamykają się za nim drzwi i zasuwa rygiel.
– Przysłała cię jaśnie pani? – spytał łagodnie kupiec, podnosząc wzrok.
W oczach miał łzy.
Nagle Urquhart poczuł niepokój, niczym chłopiec, który zamierza skraść
monety z mieszka swego pana.
Skąd te łzy? Czyżby się mnie spodziewał? On miał jednak do wykonania
zadanie i nie powinien zwlekać.
– Panie – powiedział, podchodząc jeszcze bliżej, aż zaledwie cztery kroki
dzieliły go od stołu. – Przychodzę z poleceniem od jaśnie pani.
Sięgnął po sztylet.
Nagle za jego plecami rozległ się głęboki głos.
– Stój! Ani kroku dalej! – zawołał przybysz z północnym akcentem.
Urquhart się odwrócił. W otwartych drzwiach stał rosły brodaty
mężczyzna w czarnym dublecie i płaszczu. Włosy też miał czarne
Strona 14
i kręcone. Musiał przekroczyć trzydziesty rok życia i z całą pewnością
nieraz trzymał broń w ręku. Od jego prawej brwi do ucha biegła
ciemnoczerwona blizna. Przy prawym udzie miał przypasany rapier,
a w ręku trzymał pistolet.
Na jedno uderzenie serca Urquhart zamarł bez ruchu. Pojął, co się stało.
Jaśnie pani została zdradzona. Nie wiedział, przez kogo ani jak, lecz nie
miał cienia wątpliwości, co powinien uczynić. W chwili gdy dostrzegł, że
brodacz z blizną podnosi dłoń z pistoletem, wyciągnął z rękawa sztylet
i cisnął prosto w jego pierś. Zaraz potem rzucił się naprzód, jedną rękę
wyciągając, by chwycić pistolet, drugą sięgając do pasa po nóż.
Broń wypaliła, pocisk trafił go w biegu. Chwilę później leżał na boku,
a huk wystrzału dzwonił mu w uszach.
Dopiero wtedy poczuł ból. Zupełnie jakby z przeciętych nerwów lewego
uda wydarł się krzyk cierpienia. Krew nabiegła do rany. Zobaczył
strzaskaną kość. Kiedy widok rozszarpanego ciała i krwawych strzępów
uświadomił mu straszliwą prawdę, jęknął i podniósł głowę oszołomiony
i wstrząśnięty. Rozdarcie, które jego sztylet uczynił w czarnym płaszczu
i koszuli nieznajomego, odsłoniło błyszczący napierśnik. Mężczyzna
wyciągnął rapier.
– Spóźniłeś się – powiedział z północnym akcentem. – W nocy przybył
nasz posłaniec ze Szkocji. Pan Walsingham już o wszystkim wie.
Urquhart znowu krzyknął z bólu. Nie panując nad emocjami, grzmotnął
pięścią o podłogę. Ale to nie rana przysparzała mu największych cierpień,
lecz porażka. Trudniej ją było znieść niż udręki ciała. Nieważne, że był już
trupem. Liczyło się tylko to, że jego ofiara nadal żyła.
Oczy zaszły mu łzami wstydu, sięgnął za kaftan po pistolet. Miał
niewielkie szanse, mężczyzna z blizną był za blisko. Mimo to zmusił drżące
Strona 15
dłonie do posłuszeństwa i odciągnął kurek. Odwrócił się z jękiem,
wycelował w głowę Drapera i nacisnął spust.
Huk wystrzału był ostatnią rzeczą, jaką usłyszał. Mgnienie oka później
ostrze rapiera błysnęło na jego gardle i utkwiło w kości karku. Zaczął się
dławić i tarzać w spienionym morzu własnej krwi.
Niełatwo patrzeć na taką śmierć.
Strona 16
1
Piątek, 10 grudnia 1563
Wielki Herold Clarenceux siedział przy biurku w gabinecie tonącym
w blasku świec i nasłuchiwał deszczu, który bębnił o dach i rozpryskiwał
się w kałużach na ulicy. Owinął się szczelniej przed grudniowym chłodem,
wtulił gęstą brodę w futrzany kołnierz i wciągnął w nozdrza zapach dymu,
którym przesiąkło futro w ciągu długich lat spędzonych przy kominku w tej
samej szacie, w tym samym fotelu. Po niebie przetoczył się grzmot. Deszcz
się wzmógł, jakby w odpowiedzi na rozkaz gromowładnej dłoni. Był sam,
tylko on, jego papiery i mała aureola złocistego światła.
Od narodzin ich drugiego dziecka, siedemnaście miesięcy temu, każdego
wieczoru przesiadywał nad swymi manuskryptami heraldycznymi, które
sporządzał po każdej wizytacji. Jego żona, Awdrey, jak zawsze udała się na
spoczynek wcześniej i haftowała przy świecy w alkowie ustawionej we
wnęce nad ich małżeńskim łożem. Lubił o niej myśleć, jak siedzi z igłą
w dłoni, w jasnym kręgu roztaczanym przez migoczący płomień, gdy
tymczasem on pracuje przy własnym świetle w drugim końcu domu.
Zupełnie jakby każdego wieczoru łączyły ich dwa złote płomyki. Chociaż
robili różne rzeczy z dala od siebie, nadal byli razem.
Sięgnął po złoty kielich – sądząc po emaliowanym herbie, dawną
własność jakiegoś księcia krwi – i upił łyk wina. Otworzył rękopis
Strona 17
i przeczytał pierwszą stronę. Tytuł brzmiał: Wizytacja w hrabstwach Essex
i Suffolk, rozpoczęta dwudziestego dnia roku Pańskiego tysiąc pięćset
sześćdziesiątego pierwszego przeze mnie, Williama Harleya, Wielkiego
Herolda Clarenceux. Była to jedna z rutynowych podróży sprzed dwu i pół
roku, odbyta w celu spisania wszystkich szlachetnie urodzonych
mieszkańców obydwu hrabstw, uprawnionych do pieczętowania się
herbem. Wyjazdy należały do jego ulubionych obowiązków herolda.
Funkcja ta stawała się dużo uciążliwsza i niebezpieczniejsza, kiedy nad
krajem wisiało widmo wojny, a on musiał przedzierać się przez wrogie
terytorium, aby stanąć przed obcym królem lub generałem. Jednak tamta
wizytacja w Essex i Suffolku była szczególnie udana; poznał wielu
przyjaznych arystokratów, bardzo niewielu zaś wyniosłych. Uśmiechnął się
na wspomnienie dnia, gdy wyruszał wraz ze swymi towarzyszami ubranymi
w barwne liberie. Dołączył do nich nawet jego stary służący, Thomas, który
wyjątkowo zgodził się przywdziać jaskrawy strój heroldowej świty.
Marszczył czoło i nie przestawał gderać, ale widać było, że rozpiera go
duma.
Właśnie miał odwrócić stronę, kiedy z dołu dobiegło pukanie. Trzy
wyraźne uderzenia do drzwi frontowych zadudniły echem w cichych,
ciemnych korytarzach.
Niewielu ludzi wychodziło z domów po zamknięciu bram. Królowa
Elżbieta zniosła prawo, wedle którego palono na stosie protestantów,
innowierców i niebezpiecznych wolnomyślicieli, lecz wszyscy doskonale
wiedzieli, że poszukiwań bynajmniej nie przerwano. Po prostu teraz
polowano na katolików. Tydzień temu znaleziono katolickiego księdza
ukrywającego się w jednym z londyńskich domów. Królewska straż zakuła
go w dyby na Cornhill. Na oczach gawiedzi przybili go za uszy do deski.
Kiedy pociekła krew, napisali nią na czole skazańca słowo papa, papież,
Strona 18
i śmiejąc się, pili wino i pluli mu w twarz. Po trzech godzinach odcięli mu
uszy i zawlekli wrzeszczącego do Tower. Od tamtej pory nikt go nie
widział.
Znowu rozległo się łomotanie w dębowe drzwi.
Clarenceux znieruchomiał. Nigdy dotąd nie przeszukiwano jego domu,
zwłaszcza w środku nocy. Nigdy go nie przesłuchiwano. Zawsze uważał, że
człowiek na jego stanowisku nie musi obawiać się oskarżeń o zdradę
religijną. Prowadził ambasady dyplomatyczne w Niemczech, Hiszpanii,
Holandii i Danii. W Rheims osobiście wypowiadał wojnę Francji w imieniu
królowej Marii…
Pukanie się powtórzyło, mocne i natarczywe.
…Niemniej jednak był katolikiem.
Ukrył twarz w dłoniach i zaczął szeptem odmawiać modlitwę. Miał
niewiele czasu. Gdzie są wszyscy? Chłopcy służebni zapewne śpią na
poddaszu od podwórza. Awdrey leży w łóżku obok dziecięcej kołyski. Jego
córka Annie jest w swoim pokoju, służąca Emily i niania Brown w swoich
izbach na poddaszu od frontu. Thomas sypia zwykle w holu na pierwszym
piętrze, ale dobrze się zastanowi, zanim o tej porze otworzy drzwi.
Znowu rozległo się pukanie. Dźwięk rozniósł się po całym domu.
Clarenceux podszedł do drzwi i otworzył rygiel. Poczuł na twarzy lekki
powiew powietrza. Na korytarzu panowały ciemność i cisza.
Oczami wyobraźni zobaczył pochodnie płonące w środku nocy i siebie
prowadzonego do Tower. Poczuł, jak żelazne kajdany wrzynają mu się
w nadgarstki, usłyszał dzwonienie łańcuchów. Nie ocali go fakt, że nie
popełnił zdrady. Liczą się tylko oskarżenia, widowisko aresztowania.
Szlachcic wiedziony przez miasto w liberii herolda, z uszami przybitymi do
dybów, posłużyłby za doskonałą przestrogę dla innych.
Następne dwa silne grzmotnięcia do drzwi.
Strona 19
Obejrzał się i omiótł wzrokiem pokój skąpany w blasku świecy, herby
namalowane na drewnianej ścianie nad kominkiem. Nadano je jego ojcu,
którego portret również ozdabiał komnatę. Po jednej stronie kominka wisiał
miecz ojca, po drugiej jego własny. Clarenceux był szlachcicem, tak jak
jego rodzic, który służył staremu królowi. Miał przywileje. Lecz być może
po raz ostatni widzi ten pokój. W każdej chwili może stracić owe
przywileje, pozycję i wszystko, co posiada.
A razem z nim cała jego rodzina.
Podszedł do kominka, zdjął z haka swój miecz, wziął ze stołu świecznik
i opuścił gabinet. Schody skrzypiały mu pod stopami, kiedy ostrożnie badał
drogę na dół, w lewej ręce ściskając pochwę z mieczem.
Zszedł do holu. Uniósł świecę, a wtedy w małym okrągłym lustrze na
przeciwległej ścianie odbił się blask płomienia. Nieco dalej po lewej stronie
przed kominkiem leżał siennik Thomasa ze stertą koców. Po ogniu
pozostały tylko blado żarzące się węgle.
– Thomasie? – zawołał Clarenceux.
Usłyszał własny głęboki głos zapadający w ciszę. Usiłował przebić mrok
blaskiem świecy.
– Thomasie, jesteś tu?
Drzwi naprzeciwko były otwarte. Za nimi schody prowadziły do
głównego wejścia.
– Panie Clarenceux – doszedł z dołu niecierpliwy szept.
– Co mam zrobić?
Clarenceux podszedł do drzwi. Thomas stał na najniższym stopniu
schodów i patrzył na niego z dołu. Z czupryną siwych włosów, głęboko
osadzonymi oczami i pobrużdżoną twarzą zawsze wyglądał mizernie, teraz
zaś przestraszony wydawał się jeszcze starszy.
Strona 20
– Otwórz. Jeśli to ludzie królowej, i tak powrócą. A jeśli to nasi
przyjaciele, to widocznie potrzebują pomocy.
Thomas skinął głową i odwrócił się do drzwi.
Clarenceux przytknął świecę do kaganka na ścianie po lewej stronie
i knot natychmiast zapłonął jasnym płomieniem. Usłyszał zgrzyt trzech
otwieranych zamków w ciężkich dębowych drzwiach. W napięciu
nasłuchiwał, czy nie usłyszy kroków, szczęku zbroi, dobytego miecza
uderzającego o napierśnik, ludzi odtrącających na bok służącego stojącego
im na drodze.
Chwila ciszy.
– To Henry Machyn, panie! Przyszedł Henry Machyn.
Clarenceux poczuł taką ulgę, że jej blask musiał chyba rozświetlać go od
środka. Uśmiechnął się. Machyn był nieszkodliwym staruszkiem, grubo po
sześćdziesiątce, który świata nie widział poza swymi ukochanymi
katolickimi świętymi i ceremoniałami. Spojrzał w dół ze szczytu schodów,
Thomas brał właśnie od Machyna ociekający deszczem płaszcz.
Tylko szaleniec wychodziłby w taką noc.
Clarenceux pokręcił głową i czym prędzej wrócił do holu, aby zapalić
więcej świec i należycie przyjąć gościa. Mrok panujący w całym domu
przypomniał mu, która jest godzina. Na dworze lało jak z cebra, a jednak
Machyn przyszedł tu, nie zważając ani na porę, ani na to, że nieuchronnie
podniesie alarm. A przecież jego dom stał daleko stąd, w obrębie murów
miejskich, w parafii Holy Trinity the Less. Co, na Boga, robi ten starzec
w nocy poza murami miasta?
Zatrzymał się, odwrócił i spojrzał z powrotem w stronę drzwi
oświetlonych kagankiem płonącym na ścianie przedsionka.
Coś musiało się stać.