2179
Szczegóły |
Tytuł |
2179 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2179 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2179 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2179 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roger Zelazny
Kraina Przemian
( Prze�o�y�a Ma�gorzata Pacyna )
ROZDZIA� I
Siedmiu m�czyzn pobrz�kiwa�o kajdankami, do kt�rych przymocowano �a�cuchy. Ka�dy �a�cuch przytwierdzony by� do osobnego ko�ka wystaj�cego z wilgotnej �ciany kamiennej komnaty. W male�kiej niszy, na prawo od wej�cia p�on�a s�abo lampka oliwna. Tu i �wdzie z wysokich �cian zwisa�y puste �a�cuchy i kajdany. Pod�og� pokrywa�a brudna s�oma, zewsz�d dolatywa� silny od�r. Wszyscy m�czy�ni nosili d�ugie brody, ubrania ich by�y w strz�pach. Blade twarze ��obi�y g��bokie bruzdy. Oczy utkwili w drzwiach. Przed nimi ta�czy�y lub migota�y w powietrzu jaskrawe kszta�ty, przenika�y przez pot�ne mury i pojawia�y si� w przer�nych miejscach. Niekt�re z nich by�y czyst� abstrakcj�, inne przypomina�y przedmioty naturalne - kwiaty, w�e, ptaki, li�cie - staj�c si� w zasadzie ich niedoskona�� kopi�. Z ko�ca lewego rogu uni�s� si� i odpad� bladozielony wir strz�saj�c na pod�og� tabuny karaluch�w. W chwil� potem rozleg�o si� w s�omie chrobotanie i mysia gromada przyst�pi�a p�dem do uczty. Gdzie� zza drzwi dolecia� niski �miech, kto� zbli�a� si� do nich nieregularnym krokiem.
M�ody m�czyzna o imieniu Hodgson, kt�ry - gdyby nie brud i wychudzenie by�by nawet przystojny, strz�sn�� z oczu d�ugie, kasztanowe w�osy, obliza� wargi i wbi� wzrok w b��kitnookiego m�czyzn� po prawej stronie.
- Tak szybko? - mrukn�� chraphwie.
- Trwa�o to d�u�ej ni� ci si� zdaje - odpar� ciemnow�osy m�czyzna. - Obawiam si�, �e nadszed� czas na jednego z nas.
Jasnow�osy m�odzieniec zaszlocha� cicho. Dwaj pozostali rozmawiali szeptem.
W drzwiach pojawi�a si� wielka, purpurowo-szara, szponiasta d�o�. Kroki umilk�y, rozleg� si� ci�ki oddech przerywany g�o�nym chichotem. Oty�y, �ysy m�czyzna stoj�cy po lewej stronie Hodgsona wyda� z siebie przera�liwy wrzask.
Ogromna, niewyra�na posta� w�lizn�a si� przez drzwi, jej oczy - lewe w kolorze ��tym, prawe w kolorze czerwieni - ch�on�y �wiat�o migocz�cej lampy. Ch�odne powietrze komnaty ozi�bi�o si� jeszcze bardziej, gdy stw�r pochyli� si�, uderzaj�c kopytem wykr�conej do ty�u lewej nogi w przykryt� s�om� kamienn� posadzk�, podczas gdy szeroka, p�etwowata stopa ci�kiej, pokrytej �uskami nogi prawej przekroczy�a pr�g. Wyci�gni�te do przodu d�ugie, silnie umi�nione ramiona dotkn�y pod�ogi, szpony przesun�y si� po posadzce. Monstrum spojrza�o na skaza�c�w, a otw�r w prawie tr�jk�tnym pysku przybra� kszta�t u�miechu, ods�aniaj�c szereg ��tawych z�b�w.
Stw�r przeszed� na �rodek komnaty i zatrzyma� si�. Spad� na niego deszcz kwiat�w, a on udaj�c irytacj� odsun�� je na bok. By� ca�kowicie pozbawiony ow�osienia, mia� twarde jak sk�ra cia�o pokryte �uskami w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Nie spos�b by�o okre�li� jego p�ci. Jego j�zyk wysuni�ty do przodu mia� ciemnoczerwon� barw� i rozwidlone ko�ce.
Zakuci w kajdany m�czy�ni zamilkli i zamarli w nienaturalnym bezruchu, kiedy zacz�� b��dzi� po nich swymi dziwacznymi oczami - raz, i drugi...
Nagie poruszy� si� z niezwyk�� szybko�ci�. Skoczy� do przodu, a jego prawa �apa wysun�a si� gwa�townie, chwytaj�c grubasa, kt�ry wrzasn�� przed chwil�. Paszcza potwora zacisn�a si� na jego szyi, krzyk umilk�. M�czyzna pr�bowa� walczy� przez chwil�, ale straci� si�y i zgin�� w u�cisku.
Podnosz�c g�ow� potw�r zarechota� i obliza� wargi. Jego wzrok spocz�� na miejscu, z kt�rego pochwyci� sw� ofiar�. Wolnym ruchem przeni�s� sw�j ci�ar na lew� stron�, a praw� �ap� si�gn�� po r�k�, kt�ra wci�� wisia�a w kajdanach przy �cianie. Na le��ce na pod�odze szcz�tki nie zwr�ci� najmniejszej uwagi.
Odwr�ci� si� i powl�k� si� w kierunku wyj�cia pogryzaj�c po drodze ko��. Zdawa� si� nie zauwa�a� b�yszcz�cej ryby, kt�ra p�yn�a w powietrzu, ani te� innych obraz�w pojawiaj�cych si�, to zn�w znikaj�cych nad nim, pod nim, obok niego �cian ognia, smuk�ych jak ig�a drzew, potok�w b�otnistej wody, po�aci topniej�cego �niegu...
Pozostali wi�niowie przys�uchiwali si� g�uchym, miarowym odg�osom jego krok�w. W ko�cu Hodgson odchrz�kn��.
- Oto m�j plan... - zacz��.
* * *
Semirama przykucn�a na kamiennej kraw�dzi lochu i opieraj�c si� na jej brzegu pochyli�a si� do przodu. D�ugie, czarne w�osy mia�a starannie upi�te, a dziesi�tki z�otych bransoletek b�yszcza�o na jej bladych r�kach w nik�ym �wietle. Mia�a na sobie ��ty, sk�py str�j. Pomieszczenie wype�nione by�o ciep�em i wilgoci�. Z wyd�tych ust wydoby�a si� seria szczebiot�w. W r�nych miejscach lochu niewolnicy wsparli si� na swych �opatach i wstrzymali oddech. Kilka krok�w za ni�, po prawej stronie sta� Baran o Trzech D�oniach - wysoki, p�katy m�czyzna; kciuki wsun�� za wysadzany �wiekami pas, a obro�ni�t� g�ow� pochyli� na bok, jakby nie zrozumia� znaczenia wydanego d�wi�ku. Utkwi� wzrok w jej na wp� obna�onych po�ladkach, tam te� koncentrowa�y si� jego my�li.
Jaka szkoda, �e jest ona tak niezb�dna przy tej operacji i ani troch� nie zwraca na mnie uwagi pomy�la�. - Szkoda, �e musz� traktowa� j� z szacunkiem i uprzejmo�ci�, zamiast, powiedzmy, zuchwale i z przemoc�. Praca z ni� by�aby o wiele �atwiejsza, gdyby by�a brzydka. Tak czy inaczej, przyjemnie na ni� popatrze�, a by� mo�e pewnego dnia...
Zako�ysa�a si� na pi�tach i przerwa�a szczebiot, kt�ry wype�ni� cuchn�c� komnat�. Baran zmarszczy� nos, gdy wraz z ci�giem powietrza dotar� do niego nieprzyjemny zapach. Wszyscy trwali w oczekiwaniu.
Loch wype�ni�y g��bokie odg�osy pluskania, a g�uchy �omot wstrz�sn�� pod�og�. Niewolnicy cofn�li si� pod �cian�. Spod sklepienia zacz�y opada� ogniste p�atki. Otrzepuj�c sw�j str�j, Semirama zanuci�a wysokim g�osem. Ognisty deszcz usta� natychmiast i co� w g��bi lochu za�wierka�o w odpowiedzi. Komnata ozi�bi�a si� wyra�nie. Baran westchn��.
- Nareszcie... - wymamrota�.
Przez d�ugi czas d�wi�ki dochodz�ce z lochu nie ustawa�y. Semirama nat�y�a si�, by odpowiedzie� lub je przerwa�. Jednak starania jej okaza�y si� daremne, gdy� obce d�wi�ki unosi�y si� nadal, zag�uszaj�c odg�osy, kt�re wydawa�a. W ci�gu kilku chwil przysz�o kolejne uderzenie, nad lochem uni�s� si� j�zor ognia, zamigota� i zgas�. W z�ocistej po�wiacie pojawi�a si� na moment twarz - d�uga, skr�cona, przepe�niona b�lem. Semirama wycofa�a si� z lochu. Komnat� wype�ni� d�wi�k przypominaj�cy uderzenie wielkiego dzwonu. Nagle spad�y na nich setki �ywych ropuch, skacz�c wpycha�y si� do lochu i wdrapywa�y si� na wysokie kopce ekskrement�w, w kt�rych pracowali niewolnicy, a nast�pnie umyka�y odleg�ym wyj�ciem. Tu� obok spad�a na ziemi� bry�a lodu wielko�ci dw�ch m�czyzn.
Semirama unios�a si� powoli, zrobi�a krok w ty� i odwr�ci�a si� w stron� niewolnik�w.
- Nie przerywajcie pracy - nakaza�a.
M�czy�ni zawahali si�. Baran rzuci� si� do przodu i chwyci� za najbli�sze rami� i udo. Uni�s� jednego z �udzi do g�ry i pchn�� go z ca�ej si�y przed siebie, w g��b lochu. Krzyk, kt�ry nast�pi�, nie trwa� d�ugo.
- Zakopcie to �cierwo! - rykn�� Baran.
Pozostali w po�piechu wracali do roboty, kopi�c gwa�townie w cuchn�cych ha�dach i wyrzucaj�c odchody na brzeg mrocznego otworu.
Baran odwr�ci� si� nag�e, gdy poczu� na ramieniu d�o� Semiramy.
- W przysz�o�ci panuj nad sob�! - napomnia�a go. - Si�a robocza jest kosztowna.
Otworzy� usta, zamkn�� je i skin�� g�ow�.
Kiedy m�wi�a, zanika�y ci�kie pluski, milk�y trele.
- Z drugiej strony, on prawdopodobnie z zadowoleniem przyj�� t� zmian�. - Na jej pe�nych ustach pojawi� si� u�miech. Poprawi�a str�j.
- Co tym razem mia� do powiedzenia?
- Chod� - nakaza�a.
Okr��yli loch, min�li stert� topniej�cego lodu i sklepionym przej�ciem dostali si� do niskiej galerii. Dziewczyna podesz�a do szerokiego okna i zatrzyma�a si�, podziwiaj�c b�yszcz�cy we mg�� poranek. Pod��y� za ni�, stan�� obok splataj�c na plecach d�onie.
- I co? - spyta� w ko�cu. - Co Tualua mia� do powiedzenia?
Ale ona nada� przypatrywa�a si� migoc�cym kolorom i zmieniaj�cym si� w serpentynach mg�y ska�om.
- On jest ca�kowicie irracjonalny - odezwa�a si�.
- A nie w�ciek�y?
- Od czasu do czasu. To przychodzi i odchodzi. Ale nie w tym rzecz. To cecha jego natury. Ten gatunek zawsze mia� �y�k� do szale�stwa.
- Przez wszystkie te miesi�ce tak naprawd� nie pr�bowa� nas ukara�?
U�miechn�a si�.
- Nie bardziej ni� zwyk�e - powiedzia�a. - Ale jego podopieczni zawsze dbali o jego zwyczajow� niech�� do gatunku ludzkiego.
- Jak mu si� uda�o ich z�ama�?
- Szale�stwo wyzwa�a jak�� si�� i zmienia pogl�d na spraw�.
Baran postuka� nog�.
- Jeste� ekspertem, je�li chodzi o Starszych Bog�w i ich krewnych - stwierdzi�. - Jak d�ugo to mo�e potrwa�?
Potrz�sn�a g�ow�.
- Trudno powiedzie�. To mo�e trwa� bez ko�ca. Mo�e sko�czy� si� w tej chwili albo za jaki� czas.
- A my nic nie jeste�my w stanie zrobi�, by... przy�pieszy� jego regeneracj�?
- Mo�e u�wiadomi sobie sw�j w�asny stan i zaproponuje jakie� lekarstwo. To si� czasami zdarza.
- W dawnych czasach miewa�a� z nimi podobne problemy?
- Tak, i spos�b post�powania by� taki sam. Musz� regularnie z nim rozmawia�, pr�buj�c dotrze� do jego drugiego ja.
- A tymczasem - odezwa� si� Baran - on mo�e nas wszystkich zabi� sam� sw� magiczn� w�ciek�o�ci�.
- Niewykluczone. Musimy mie� si� na baczno�ci.
Baran prychn��.
- Na baczno�ci? Je�li obr�ci si� przeciwko nam, nie b�dziemy w stanie niczego zrobi�, nawet st�d czmychn��. - Tu wykona� posuwisty gest w kierunku okna. - Co mog�oby przedosta� si� przez tak opustosza�� krain�?
- Wi�niowie.
- To by�o kiedy�, gdy dzia�anie nie by�o tak silne. Czy chcia�aby� si� tam dosta�?
- Gdyby nie by�o innego wyj�cia - odpar�a.
- A lustro - podobnie jak pozosta�a magia - nie dzia�a w�a�ciwie - ci�gn��. - Nawet Jelerak nie mo�e nas dosi�gn��.
- Mo�e ma w tej chwili inne zmartwienia. Kt� to wie?
Baran wzruszy� ramionami.
- Tak czy inaczej - powiedzia� - skutek jest taki sam. Nic si� st�d nie wydostanie, nic tu nie dotrze.
- Ale za�o�� si�, �e wielu pr�buje si� dosta�. Dla ka�dego czarownika to miejsce jest prawdziw� gratk�.
- By�oby, gdyby mo�na by�o przej�� nad nim kontrol�. Oczywi�cie nikt z zewn�trz nie ma poj�cia, gdzie tkwi b��d. To by�by ryzykowny krok.
- Jednak mniej ryzykowny dla tych znajduj�cych si� w �rodku, prawda?
Obliza� wargi i utkwi� w niej wzrok.
- Nie jestem pewien, czy ci� rozumiem...
W tej chwili ze stajni wyszed� jeden z niewolnik�w i min�� ich pchaj�c taczki wype�nione ko�skim nawozem. Semirama zaczeka�a, a� zniknie.
- Obserwuj� ci� - rzek�a. - Potrafi� czyta� w twoich my�lach, Baran. Czy naprawd� uwa�asz, �e m�g�by� otrzyma� to miejsce wbrew swemu panu?
- Semiramo, on si� ko�czy. Ju� straci� cz�� swej mocy, a Tualua jest tego kolejnym przyk�adem. Jestem przekonany, �e jest to mo�liwe, ale nie m�g�bym uczyni� tego w pojedynk�. Od wiek�w nie by� tak os�abiony.
Za�mia�a si�.
- I ty m�wisz o wiekach? O jego sile? Chodzi�am po tym �wiecie, gdy by� o wiele m�odszy. Panowa�am na G��wnym Dworze Zachodu w Jandarze. Zna�am Jeleraka, kiedy walczy� z Bogiem. Czym wobec tego s� te twoje stulecia?
- Ale B�g przekl�� go i oszpeci�...
- On jednak prze�y�. Nie, realizacja twego marzenia nie by�aby �atwym zadaniem.
- Widz� - powiedzia� - �e ci� to nie interesuje. W porz�dku. Pami�taj tylko, �e istnieje ogromna r�nica mi�dzy marzeniem a czynem. A ja nigdy przeciwko niemu nie wyst�pi�em.
- Nie ma potrzeby, bym informowa�a go o ka�dym b�ahym s�owie, kt�re wypowiadamy - odrzek�a.
Odpowiedzia� westchnieniem.
- Dzi�ki ci za to szepn��. - Ale by�a� kr�low�. Czy nie pragniesz raz jeszcze takiej w�adzy?
- W�adza mnie znudzi�a. Wdzi�czna jestem za to, �e �yj� po raz drugi. Jemu to zawdzi�czam.
- Wezwa� ci� tytko dlatego, bo potrzebowa� kogo�, kto potrafi rozmawia� z Tualu�.
- Wszystko jedno...
Stali tak przez chwil� wygl�daj�c przez okno. Mg�y znikn�y, a ich oczom ukaza�y si� mroczne kszta�ty samousuwaj�ce si� nad ja�niej�cym, piaszczystym go�ci�cem. Baran przesun�� d�oni� w praw� stron� okna, a obraz przysun�� si� ku nim, a� znalaz� si� w odleg�o�ci kilku krok�w: dw�ch ludzi z jucznym koniem zapada�o si� w ziemi�.
- Ci�gle nadchodz� - zauwa�y� Baran. - To czarownik i jego ucze�, mog� si� za�o�y�...
Na ich oczach chmara czerwonych skorpion�w, ka�dy wielko�ci ludzkiego kciuka, pomkn�a po piasku w kierunku poruszaj�cych si� postaci. Widz�c je zatapiaj�cy si� m�czyzna na przedzie wykona� powolny, posuwisty gest. Wok� postaci wy�oni� si� kr�g p�omieni. Paj�ki zwolni�y, cofn�y si� i zacz�y kr��y� po jego obwodzie.
- Tak. Teraz zakl�cie si� uda�o - pokiwa� g�ow�.
- Czasami si� udaje - odrzek�a. - Si�y Tualui uk�adaj� si� w bardzo dziwaczne wzory.
Po chwili skorpiony rzuci�y si� w kierunku p�omieni, a cia�a tych, kt�re sp�on�y, utworzy�y mosty dla pozosta�ych. Ton�cy czarownik raz jeszcze uni�s� d�o� i w p�omiennym kr�gu pojawi� si� drugi kr�g. Po raz wt�ry skorpiony poniecha�y na kr�tko ataku. I zn�w ruszy�y na ogie� pokonuj�c kolejn� przeszkod�. Tymczasem wi�kszo�� z nich przedziera�a si� przez piach, by do��czy� do pierwszej fali. Czarownik podni�s� r�k� i wykona� nast�pny gest. P�omienie buchn�y na obrze�ach trzeciego kr�gu. W tym momencie faluj�ce mg�y za�mi�y ca�y widok.
- Do diab�a! - rzuci� Baran. - Akurat wtedy, gdy zaczyna�o by� ciekawie. Jak my�lisz, ile kr�g�w zdo�a utworzy�?
- Pi�� odpowiedzia�a. - Takie by�y jego mo�liwo�ci.
- Sam pomy�la�em o czterech, ale by� mo�e masz racj�. Nast�pi�o ma�e zak��cenie.
Gdzie� z oddali dochodzi� cichy, g�uchy odg�os cz�apania.
- Jak to wygl�da�o? - zapyta� po chwili.
- Co?
- �mier�. A potem powr�t do �ycia po tak d�ugim czasie. Nigdy o tym nie m�wisz...
Odwr�ci�a wzrok.
- Mo�e my�lisz, �e ten czas sp�dzi�am w jakim� straszliwym piekle? A mo�e w miejscu rado�ci? �e to wszystko jest teraz dla mnie tajemnicze, nierealne? �e nic si� nie wydarzy�o? Po prostu pusta ciemno��?
- Wszystko to przysz�o mi kiedy� do g�owy. A wi�c jak to by�o naprawd�?
- W rzeczywisto�ci by�o inaczej - odpar�a. Uleg�am licznym reinkarnacjom. Niekt�re by�y bardzo ciekawe, inne raczej nudne.
- Naprawd�?
- Tak. W przesz�o�ci by�am s�u�k� w kr�lestwie po�o�onym daleko na wschodzie i tam wkr�tce zosta�am sekretn� faworyt� kr�la. Kiedy Jelerak przywr�ci� do �ycia moje prochy i natchn�� je duchem, tamta biedna dziewczyna postrada�a zmys�y. Mog� jedynie doda�, �e sta�o si� to w najmniej odpowiednim momencie - gdy radowa�a si� pieszczotami w�adcy.
Przerwa�a na moment.
- Ale on nigdy tego nie zauwa�y� - zako�czy�a.
Baran przesun�� si�, aby spojrze� jej w twarz. �mia�a si�.
- Zauwa�y�e� to. Tak. Ciesz� si�, �e jestem tu by� mo�e jedyn� osob�, kt�ra wie co� na temat tych z�o�onych spraw.
- Dziwka! - parskn��. - Zawsze pe�na drwin. Nigdy nie dajesz jasnych odpowiedzi!
Odg�os nadchodz�cych krok�w wzm�g� si�.
- Patrz! Wida� teraz wyra�nie! Zakre�la ju� sz�sty kr�g!
Baran za�mia� si� po cichu.
- Oto i on. Z trudem porusza r�k�. Nie wiem, czy uda mu si� wpisa� w kolejny kr�g. Mo�liwe, �e zapadnie si�, zanim do niego dotr�. Zdaje si�, �e grz�nie teraz szybciej.
- Raz jeszcze spowija go mg�a! Nigdy si� nie dowiemy...
Odg�os st�pania wzm�g� si�, a oni zd��yli obr�ci� si�, by ujrze� purpurowego stwora o przekrzywionych oczach i z �apami wyci�gni�tymi w kierunku komnaty, kt�r� przed chwil� opu�ci�.
- Nie wchod� tam! - krzykn�a w mabrahoring. - Baran! Zatrzymaj go! Nie b�d� odpowiedzialna za to, co si� stanie, je�li demon przeszkodzi Tualui! Je�li to miejsce zostanie oderwane...
- Stop! - wrzasn�� Baran wykonuj�c obr�t.
Ale demon trzymaj�c przy pysku podejrzany przedmiot pochyli� si� nad kup� nawozu i pop�dzi� w g��b jaskini.
Moment p�niej tu� przed nim otwar�a si� pusta przestrze� wydaj�c d�wi�k przypominaj�cy rozrywaj�ce si� sukno, odkrywaj�c niewielki skrawek absolutnej ciemno�ci. Demon zatrzyma� si� i przypad� do ziemi.
W ciemnym otworze co� si� poruszy�o. Wynurzy�a si� z niego niezwyk�e biada d�o�. Demon drgn��, by zrobi� unik i wycofa� si�, ale d�o� by�a szybsza. Wystrzeli�a w g�r�, chwyci�a go za szyj� i unios�a nad pod�og�. Wykona�a kolejny ruch, a ciemna przestrze� pop�yn�a nad kopcem, przez jaskini�, za wrota i wzd�u� galerii.
Zbli�y�a si� do Barana i Semiramy opuszczaj�c stwora u st�p m�czyzny. Nast�pnie D�o� znikn�a w ciemno�ciach, a towarzyszy� temu rozdzieraj�cy d�wi�k. Po chwili powietrze znowu by�o spokojne.
Semirama z trudem chwyta�a powietrze. Nie mog�a znie�� widoku ludzkiej nogi, z�artej do po�owy, kt�r� demon trzyma� w swej �apie.
- Znowu by� u wi�ni�w! - wrzasn�a. - Poznaj� ten tatua�! To Joab, gruby czarownik ze Wschodu.
Baran kopn�� skulonego potwora w zadek.
- Nie wchod� do tej komnaty! Trzymaj si� z dala od lochu! - krzykn�� w j�zyku mabrahoring, gro��c pi�ci�. - Je�li po raz wt�ry zbli�ysz si� do tego miejsca, spadnie na ciebie gniew D�oni!
Kopn�� ponownie, powalaj�c pot�nego stwora na ziemi�. Potw�r zacz�� �ka�, �ciskaj�c kurczowo nog�.
- Rozumiesz?
- Tak - zaskomla� w tym samym j�zyku.
- Zatem pami�taj moje s�owa - i znikaj mi z oczu!
Demon pogna� w kierunku, z kt�rego przyby�.
- Ale wi�niowie... -wtr�ci�a Semirama.
- Co z nimi? - zapyta� Baran.
- On nie mo�e uwa�a� ich za swoj� prywatn� spi�arni�.
- A dlaczego nie?
- W r�ce Jeleraka musz� by� oddani bez uszczerbku, by osobi�cie wymierzy� im sprawiedliwo��.
- W�tpi�. Nie s� a� tak wa�ni. A je�li chodzi o �cis�o��, to trudno mu b�dzie wymierzy� gorsz� kar�.
- Mimo wszystko... oni s� praktycznie jego wi�niami. Nie nale�� do nas.
Baran wzruszy� ramionami.
- W�tpi�, aby kiedykolwiek wyznaczy� nam takie zadanie. A je�li do tego dojdzie, bior� na siebie pe�n� odpowiedzialno��.
Przerwa�, a po chwili doda�:
- Nie jestem pewny, czy w og�le powr�ci. A ty?
Odwr�ci�a si�, by ponownie spojrze� na mroczny krajobraz za oknem.
- Nie mam poj�cia. A je�li o to chodzi, nie wydaje mi si�, by mia�o to jakie� znaczenie, przynajmniej w tej chwili.
- A czym ta chwila r�ni si� od pozosta�ych?
- Jest zbyt wcze�nie. Tym razem nie ma go d�u�ej ni� poprzednio.
- Oboje wiemy, �e co� przytrafi�o mu si� w Arktyce.
` - Bywa� ju� w gorszych opa�ach. Jestem pewna. By�am tam wcze�niej, pami�tasz?
- Przypu��my, �e nigdy nie powr�ci?
- To akademickie pytanie, o ile Tualua nie odzyska �wiadomo�ci.
Oczy Barana zab�ys�y i zamruga�y.
- A je�li jutro tw�j pupilek wr�ci do zdrowia?
- Zaczekaj zatem do jutra!
Baran prychn��, odwr�ci� si� na pi�cie i majestatycznie pod��y� tam, gdzie znikn�� potw�r. W tym czasie Semirama zacz�a liczy� na palcach. Zatrzyma�a si� na sze�ciu. W jej oczach pojawi�y si� �zy.
* * *
Kraj by� g�rzysty, doko�a roztacza�a si� bujna, wiosenna ro�linno��. Meliash siedzia� na niewielkim pag�rku, oparty o stok piecami. Przed nim sta�a wbita w ziemi� hebanowa r�d�ka. Patrzy� nieruchomo w dal. tam gdzie mg�y, zar�owione �wiat�em porannego s�o�ca, przep�ywa�y nad zaczarowan� krain�, ods�aniaj�c coraz to nowy widok. By� barczystym m�czyzn� o br�zowych w�osach. Jego pomara�czowe szaty by�y zadziwiaj�co bogate jak na miejsce i okoliczno�ci. Szyj� zdobi� z�oty �a�cuch, na kt�rym wisia� b��kitny kamie� w kolorze jego oczu. Za nim kr�cili si� po obozowisku dwaj s�udzy przygotowuj�c poranny posi�ek. Wolno pochyli� si� do przodu i po�o�y� patce na r�d�ce. Nada� patrzy� bezmy�lnie w przestrze�. Raz po raz przenosi� wzrok na wiruj�ce mg�y i ko�ysz�ce si� fale cieni. W ko�cu zamar� w bezruchu i nas�uchiwa�. Po chwili szepn�� co� cicho i czeka�. Odegra� t� scen� kitka razy, a nast�pnie wsta� i ruszy� w stron� obozowiska.
- Przygotuj dodatkowe nakrycie do �niadania - nakaza� s�u��cemu ale jad�a ma by� dla kilku os�b. Niech b�dzie gor�ce. Zapowiada si� ciekawy dzie�.
M�czyzna odburkn�� co�, ale wysypa� warzywa z worka i zacz�� je obiera�. Potem poda� je drugiemu, kt�ry wkroi� je do rondla.
- Dodaj troch� mi�sa.
- Ale zapasy si� ko�cz� - odezwa� si� ma�y cz�owieczek z wyblak�� brod�.
- Zatem kt�ry� z was musi dzi� zapolowa�.
- Nie podobaj� mi si� te lasy - zabra� g�os drugi - chudy m�czyzna o ostrych rysach i bardzo ciemnych oczach mo�na tu pewnie spotka� wilko�aka albo jakiego� zab��kanego z�oczy�c�.
- Te lasy s� bezpieczne - zapewni� Meliash.
Ni�szy m�czyzna zacz�� kroi� mi�so.
- Kiedy przyb�dzie tw�j go��? - zapyta�.
Meliash wzruszy� ramionami i odszed�, kieruj�c si� ku wzg�rzu za obozowiskiem.
- Nie potrafi� oceni�, ile czasu zajmie mu podr�. Ja...
Co� si� poruszy�o i tu� przed nim, obok krzywego drzewa pojawi� si� zielony but. Potem drugi...
Stan�� i podni�s� g�ow�. Wysoka posta� odwr�cona by�a ty�em do s�o�ca...
- Dzie� dobry - powiedzia�, zas�aniaj�c przed s�onecznym blaskiem oczy. Jestem Meliash, stra�nik Zakonu w tym sektorze.
- Wiem - pad�a odpowied�. - Witam ci�, Meliashu!
Posta� ruszy�a bezszelestnie. Szczup�a kobieta o jasnych w�osach i jasnej cerze, o zielonych oczach i delikatnych rysach, odziana by�a w p�aszcz, pas, czarn� bluz� i bryczesy. Mia�a na sobie sk�rzan� kamizelk�, a g�ow� jej zdobi�a przepaska w kolorze but�w. U pasa wisia�y czarne, ci�kie r�kawice, kr�tki miecz i d�ugi sztylet. W lewej r�ce trzyma�a lekki �uk bez ci�ciwy, wykonany z czerwonego drzewa, kt�rego Meliash nie by� w stanie nazwa�. Rozpozna� jednak ci�ki, czarny pier�cie� z zielonym deseniem, kt�ry mia�a na drugim palcu. Nie czekaj�c na rozpoznawczy znak Zakonu, kl�kn�� na jedno kolano i pochyli� g�ow�.
- Pani Marinty... - szepn��.
- Wsta�, Meliashu - odezwa�a si�. - Jestem tu w sprawie, w kt�rej pos�u�ysz za �wiadka. M�w do mnie Arlata.
- Chcia�bym ci� od tego odwie��, Arlato - rzek�, podnosz�c si� - ryzyko jest ogromne.
- Podobnie jak i zysk - odpowiedzia�a.
- Zjedz ze mn� �niadanie - zaproponowa� - a co� ci o tym opowiem.
- Ju� jad�am - powiedzia�a, kieruj�c si� ku obozowisku - ale ch�tnie z tob� porozmawiam.
Dotarli do drewnianego sto�u po po�udniowej stronie ogniska i usiedli na �awie.
- Czy mog� ju� podawa�? - spyta� m�odszy s�uga.
- Napijesz si� herbaty? - zaproponowa� Meliash.
- O, tak.
Kiwn�� na s�u��cego.
- Dwie herbaty.
Zanim nap�j zaparzono, nalano do fili�anek i przyniesiono, siedzieli w milczeniu, patrz�c na zach�d i obserwuj�c spowit� w mg�y Krain� Przemian.
Gdy delektowa�a si� herbat�, on r�wnie� podni�s� sw� fili�ank� i poci�gn�� �yk.
- Dobra, zw�aszcza w tak ch�odny poranek.
- �wietna na ka�dy poranek. Doskona�y napar. Dzi�kuj�. Dlaczego chcesz uda� si� do tego miejsca, pani?
- Dlaczego? W nim tkwi moc.
- O ile wiem, posiadasz ju� znaczn� moc, nie m�wi�c ju� o bogactwach o bardziej przyziemnym charakterze.
Na jej twarzy pojawi� si� u�miech.
- My�l�, �e masz racj�. Ale moc zakl�ta w tym niezwyk�ym miejscu jest ogromna. Przej�� w�adz� Starszego... Mo�esz nazwa� mnie idealistk�, ale to mog�oby da� tyle dobra. By�abym w stanie uwolni� �wiat od wielu nieszcz��.
Meliash westchn��.
- Dlaczego nie mo�esz by� tak samolubna jak pozostali? - zapyta�. - Wiesz przecie�, �e cz�� mojej pracy tutaj polega na zniech�caniu do takich wypraw. Ale w tym przypadku twoja determinacja nie u�atwia mi zadania.
- Znam stanowisko Zakonu. Twierdzisz, �e Jelerak mo�e powr�ci� w ka�dej chwili. Obecno�� intruz�w mo�e wywo�a� incydent, w kt�ry zamieszany zostanie ca�y Zakon. Jeste� �wiadkiem bez skazy, podobnie jak czterech innych przypisanych do tego miejsca. Aby zadowoli� Zakon sk�adam przysi�g�, �e dzia�am na w�asn� odpowiedzialno��. Czy to wystarczy?
- Technicznie, tak. Ale nie do tego zmierza�em. Nawet je�li uda ci si� przedrze�, zamek ma sw�j w�asny system obronny. Agenci w�adcy s� prawdopodobnie postawieni w stan pogotowia. A poza wszystkim, powa�nie w�tpi�, aby kto� ze Starszych zmuszony zosta� do czynienia dobra, kiedy uda ci si� przej�� nad zamkiem kontrol�. S� zepsuci do szpiku ko�ci i najlepiej zostawi� ich w spokoju. Pani, wr�� do Krainy Elf�w. Okazuj mi�osierdzie w prostszy spos�b. Uwa�am, �e nawet je�li ci si� uda, przegrasz.
- Wszystko to s�ysza�am ju� wcze�niej - stwierdzi�a - i dok�adnie to przemy�la�am. Dzi�ki za tw� trosk�, ale jestem zdecydowana.
Meliash poci�gn�� �yk herbaty.
- Pr�bowa�em odezwa� si� w ko�cu. - Je�li cokolwiek ci si� tutaj stanie, po�piesz� ci z pomoc�. Ale niczego nie mog� obieca�.
- O nic nie prosi�am.
Doko�czy�a herbat� i wsta�a.
- Ruszam.
Meliash podni�s� si� z miejsca.
- Po co ten po�piech? Jeszcze wcze�nie. P�niej b�dzie ciep�ej i widniej. A mo�e nadejdzie jeszcze jaki� �mia�ek. We dw�jk� b�dziecie mieli wi�ksz� szans�.
- O nie! Bez wzgl�du na to, co to jest, nie mam zamiaru si� z nikim dzieli�.
- Jak sobie �yczysz. Chod�, odprowadz� ci� na skraj kr�gu.
Ruszyli przez obozowisko w kierunku miejsca, gdzie trawa by�a coraz rzadsza. Kilka krok�w dalej listowie bieli�o si� trupi� biel�.
- Prosz� - rzek� wykonuj�c gest d�oni�. - Oko�o dw�ch mil szeroko�ci, prawie w kszta�cie ko�a. Najwy�sze miejsce w zamku, gdzie� po�rodku. Pi�ciu przedstawicieli Zakonu stacjonuje na jego obwodzie w r�wnych odleg�o�ciach od siebie - ich zadaniem jest badanie skutk�w, udzielanie porad i obserwacja. Je�li b�dziesz musia�a u�y� czar�w, przekonasz si�, �e nie osi�gniesz zamierzonego efektu. Moc ich b�dzie ros�a i mala�a, mo�e ca�kowicie zaniknie, mo�e co� j� zak��ci�. By� mo�e otocz� ci� stwory nieszkodliwe lub przeciwne, mo�e poch�onie ci� sam krajobraz. Trudno przewidzie�, jak wygl�da� b�dzie twoja podr�. Nie wierz� jednak, aby komukolwiek si� to uda�o. A gdyby nawet tak by�o, nic si� przez to nie zmieni�o.
- Przypisujesz to wewn�trznym obro�com?
- To bardzo prawdopodobne. Wydaje si�, �e sam zamek pozostaje nienaruszony.
- Oczywi�cie - odpowiedzia�a, patrz�c mu w oczy - ale nie mo�na wyci�ga� �adnych wniosk�w, patrz�c jedynie na stan zamku. W niczym nie przypomina on innych budowli.
- Nigdy nie mia�em pewno�ci, cho� by� mo�e tkwi w tym jaka� prawda. Bractwo, a w�a�ciwie Zakon, w�a�nie to sprawdza.
- C�, doskonale to wiem. Mog�am oszcz�dzi� ci k�opot�w. Czy wiesz, kto nim zawiadywa�, kiedy to si� sta�o?
- Tak. Kto� o imieniu Baran o Trzech D�oniach. By� cz�onkiem Zakonu i cieszy� si� powa�aniem do chwili, kiedy przeszed� na stron� Jeleraka.
- S�ysza�am o nim. Wydaje si�, �e jest jednym z tych, kt�rzy sami si�gaj� po w�adz�, gdy tylko nadarzy si� okazja.
- By� mo�e pr�bowa� i taki by� tego skutek. Sam nie wiem.
- My�l�, �e wkr�tce si� tego dowiem. Masz dla mnie jak�� rad�?
- Nie bardzo. Przede wszystkim, musisz zastosowa� jakie� zakl�cie ochronne.
- To ju� zosta�o zrobione.
- W czasie swej podr�y zwracaj uwag� na fale zak��ce�. B�d� kr��y� wok� ciebie, na zewn�trz, nabieraj�c si�y. W zale�no�ci od intensywno�ci mog� przep�ywa� obok od jednego do trzech razy. Ich tempo to tempo przybrze�nych fal oceanu w pogodnym dniu. Wraz z nimi wszystko b�dzie si� zmienia�, a najwi�ksze zagro�enie ich czar�w przyp�ynie na ich grzbiecie.
- Jak d�ugo mog� trwa�?
- Nie byli�my w stanie tego okre�li�. Mog� zdarzy� si� d�ugie okresy ciszy, mog� pojawi� si� gwa�townie jedna po drugiej. Zjawiaj� si� bez ostrze�enia.
Zamilk�, a ona rzuci�a mu ukradkowe spojrzenie. Odwr�ci� g�ow�.
- Tak? - spyta�a.
- Gdyby� zosta�a pokonana - odezwa� si� - gdyby� nie mog�a si� wycofa� tub posun�� si� naprz�d, gdyby nie uda�a ci si� przeprawa, by�bym wdzi�czny, gdyby� zechcia�a skorzysta� z jednego ze �rodk�w pozostaj�cych do dyspozycji Zakonu i poinformowa�a mnie o wszystkich szczeg�ach.
Spojrza� na stoj�c� obok r�d�k�.
- Kiedy �mier� zajrzy mi w oczy, a b�d� mie� jeszcze si��, w twoich archiwach pozostanie jaki� �lad - odrzek�a. - A mo�e wykorzystasz to w inny spos�b, o ile dotrze do ciebie moje przes�anie.
- Dzi�kuj� - ich oczy spotka�y si�. - Mog� jedynie �yczy� ci du�o szcz�cia.
Odwr�ci�a si� ty�em do Krainy Przemian i zagwizda�a cicho trzy razy.
Meliash odwr�ci� si� i ujrza� bia�ego konia ze z�ot� grzyw�, kt�ry wybieg� z lasu za obozowiskiem. Z wysoko uniesionym �bem ruszy� w ich stron�.
Meliash wstrzyma� oddech na widok przepi�knego stworzenia.
Kiedy ko� podbieg� do dziewczyny, przytuli�a si� do jego �ba i przem�wi�a do� w j�zyku Elf�w. Potem szybko wskoczy�a na jego grzbiet i po raz wt�ry spojrza�a na Krain� Przemian.
- Ostatnia fala pojawi�a si� przed wschodem s�o�ca - rzuci� - przez jaki� czas wszystko wida� by�o bardzo wyra�nie za tymi dwoma pomara�czowymi szczytami po prawej stronie. Za chwil� ujrzysz je, tak mi si� przynajmniej zdaje.
Zaczekali, a� lekki wiatr rozwia� mg�y, a ich oczom ukaza�y si� wyra�nie pierwsze skaliste wierzcho�ki.
- Spr�buj� - zadecydowa�a.
- Lepiej ty ni� ktokolwiek inny.
Pochyli�a si� do przodu i szepn�a co� cicho. Ko� zatopi� si� w bladej krainie. Po kilku chwilach znikn�li z pola widzenia.
Meliash zawr�ci� w kierunku obozu, dotykaj�c po drodze ciemnej r�d�ki. Zatrzyma� si� nagle, przeci�gn�� po niej palcami, zmarszczy� brwi i przykucn��.
Otworzy� sk�rzany mieszek przywi�zany do pasa, wyci�gn�� ze� ma�y, ��tawy kryszta�, uni�s� go ku g�rze i wypowiedzia� kilka s��w. Z jego g��bi wydoby�a si� twarz starca z d�ug� brod�.
- Tak, Meliashu? - dotar�y do niego s�owa.
- Mam dziwne wibracje - o�wiadczy�. - A ty? Czy nadchodzi kolejna fala?
Stary m�czyzna potrz�sn�� g�ow�.
- Nic takiego nie ma u mnie miejsca. Nie.
- Dzi�kuj�. Wywo�am Tarb�.
Wypowiedzia� jeszcze jakie� s�owa, twarz starca znikn�a, a na jej miejscu pojawi�a si� g�owa ciemnosk�rego m�czyzny w turbanie.
- Co s�ycha� w twoim sektorze? - zapyta�.
- Spokojnie - odpar� Tarba.
- Czy sprawdza�e� ostatnio swoj� r�d�k�?
- Mam j� tu przy sobie. I nic.
Porozumia� si� jeszcze z pozosta�ymi stra�nikami - starszym m�czyzn� o wystaj�cych szcz�kach i jasnob��kitnych oczach oraz m�odzie�cem o pooranej zmarszczkami twarzy. Ich odpowiedzi by�y takie same.
Wk�adaj�c kryszta� do sakiewki, po raz wt�ry ogarn�� wzrokiem Krain� Przemian, ale �adna nowa fala nie nadp�yn�a. Dotkn�� swej r�d�ki i doszed� do wniosku, �e wibracje, kt�re tak go niepokoi�y, znikn�y.
Wr�ci� do obozowiska, zasiad� za sto�em, podpar� si� pi�ciami i przymkn�� oczy.
- Czy zjesz teraz �niadanie? - spyta� m�odszy s�uga.
- Niech si� jeszcze gotuje - odrzek� Meliash. - Przynie� mi jednak wi�cej herbaty.
Po chwili rozla� troch� napoju na blat sto�u i palcami zacz�� nakre�la� jakie� wzory. Zamek, a wi�c... Wok� niego pentagram stra�nik�w, zatem... Wydobywaj�ce si� na zewn�trz spiralne fale, powstaj�ce przede wszystkim na zachodzie...
Na rysunku pojawi� si� cie�, wi�c podni�s� wzrok. Obok niego sta� ciemnow�osy m�odzieniec �redniego wzrostu, o ciemnych oczach i u�miechu przylepionym do ust. Mia� na sobie ��t� tunik� i czarne, futrzane getry. Pas i klamra jego p�aszcza wykonane by�y z br�zu. Nosi� kr�tk� i starannie przystrzy�on� brod�. Gdy napotka� wzrok Meliasha, kiwn�� g�ow� i u�miechn�� si�.
- Wybacz. Nie s�ysza�em twoich krok�w - odezwa� si� Meliash.
Spojrza� na s�u��cych, ale ich uwaga skupiona by�a na czym� innym.
- Ale wiedzia�e� o mym przybyciu?
- Z grubsza. Zw� mnie Meliash. Jestem tu stra�nikiem Zakonu.
- Wiem. Jestem Weleand z Murcave. Pragn� przemierzy� Krain� Przemian i uzyska� prawo do Zamku Wieczno�ci, kt�ry le�y w jej �rodku.
- Wieczno�ci...?
- Niekt�rzy z nas znaj� jego nazw�.
Wymienili mi�dzy sob� znak Zakonu.
- Usi�d� - poprosi� Meliash. - Zjedz ze mn� �niadanie. Ciep�y posi�ek dobrze ci zrobi.
- Dzi�kuj�, ale nie. Jad�em ju�.
- Czark� herbaty?
- Wol� nie traci� czasu. Wybra�em d�ug� drog�.
- Obawiam si�, �e niewiele ci o niej mog� opowiedzie�.
- Wiem wszystko, co na ten temat wiedzie� powinienem - odpowiedzia� Weleand. - Chcia�bym jedynie zasi�gn�� wie�ci, jak du�y panuje na niej ruch.
- Jeste� dzi� drugi. Pe�ni� tu s�u�b� od dw�ch tygodni. B�dziesz dwunastym, kt�ry chce przemierzy� ten szlak. Nasze archiwa m�wi� o trzydziestu dw�ch takich �mia�kach.
- Czy kt�remu� z nich si� uda�o?
- Nie wiem.
- �wietnie.
- Przypuszczam, �e nie uda mi si� zmieni� twoich plan�w?
- Jestem pewien, �e zobowi�zany jeste� do takiego post�powania. Ale czy ktokolwiek ci� pos�ucha�?
- Nie.
- Masz zatem odpowied�.
- Doszed�e� do wniosku, �e moc, kt�r� mo�na zdoby�, warta jest ryzyka. Co by� z ni� zrobi�, gdyby ci si� uda�o?
Weleand pochyli� g�ow�.
- Co bym zrobi�? - szepn��. - Naprawi�bym wszystkie krzywdy. Przemierzy�bym ca�y �wiat wzd�u� i wszerz, walcz�c z niesprawiedliwo�ci� i nagradzaj�c cnot�. Uczyni�bym z tej krainy lepsze miejsca do �ycia.
- A jaki mia�by� z tego zysk?
- Satysfakcj�.
- No, c�. My�l�, �e o to chodzi. Tak, oczywi�cie. Naprawd� nie chcesz herbaty?
- Nie. Musz� ju� rusza�. Chc� zd��y� przed zapadni�ciem mroku.
- A zatem powodzenia.
- Dzi�ki. Ale chwileczk�, czy w�r�d tych trzydziestu dw�ch, o kt�rych wspomnia�e�, znajdowa� si� wysoki m�czyzna w zielonych butach, podr�uj�cy na metalowym rumaku?
Meliash pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Nie. Nikt taki si� tu nie pojawi�. Jedyne buty Elf�w jakie widzia�em, nosi�a kobieta - i to nie tak dawno.
- A kt� to m�g� by�?
- Arlata z Marinty. Naprawd�? To ciekawe.
- Zapomnia�em, sk�d pochodzisz.
- Murcave.
- Obawiam si�, �e nie znam.
- To ma�e hrabstwo, daleko na wschodzie. Mam sw�j ma�y udzia� w uczynieniu tego miejsca szcz�liwym.
- Oby takim pozosta�o - stwierdzi� Meliash. -Metalowy rumak, m�wisz?
- Tak.
- Nigdy takiego nie widzia�em. My�lisz, �e mo�e tu nadjecha�?
- Wszystko jest mo�liwe.
- A czym jeszcze si� on wyr�nia?
- Jestem pewien, �e to jeden z naszych tajemnych braci, bieg�y w Sztuce. Gdyby mu si� uda�o, trudno sobie wyobrazi�, jakie szkody m�g�by wyrz�dzi�.
- Zakon nie b�dzie decydowa�, kto mo�e podj�� si� tej pr�by.
- Wiem. Ale nikomu nie wolno rezygnowa� z udzielenia dobrych rad wskaz�wek, je�li wiesz, o co mi chodzi.
- My�l�, �e wiem, Weleandzie.
- ... a na imi� ma Dilvish.
- B�d� pami�ta�.
Na twarzy Weleanda pojawi� si� u�miech. Si�gn�� po bogato zdobion� lask�, kt�ra sta�a oparta o drzewo. Meliash nie zauwa�y� jej wcze�niej.
- Musz� ju� rusza�. �ycz� ci dobrego dnia, stra�niku.
- Nie masz �adnego wierzchowca ani zwierz�cia poci�gowego?
- Moje potrzeby s� niewielkie.
- Szcz�liwej podr�y. Weleandzie. M�czyzna odwr�ci� si� i po�pieszy� w stron�
Krainy Przemian. Nie spojrza� za siebie. Po chwili Meliash wsta� i popatrzy�, jak znika we mgle.
ROZDZIA� II
Hodgson napr�y� �a�cuchy. Wrzyna�y si� w jego d�onie i kostki, cho� w ci�gu miesi�ca, kt�ry sp�dzi� w wi�zieniu, straci� na wadze odpowiedni� ilo�� kilogram�w. Du�ym palcem prawej nogi rysowa� lini� na piaszczystej posadzce, ��cz�c j� z lini� wyryt� przez s�siada z boku. Nast�pnie wygi�� si� i zawis� w �a�cuchach, z trudem chwytaj�c oddech.
Po przeciwnej stronie, obok wej�cia, Odil - kt�ry by� ni�szy od pozosta�ych - w podobny spos�b stara� si� namalowa� figur� w swojej cz�ci diagramu.
- Po�piesz si�! - krzykn�� czarnoksi�nik Derkon, kt�ry wisia� po prawej stronie Hodgsona. - Chyba zbli�a si� jeden z nich.
Dwaj pomniejsi magowie, przykuci do tej samej �awy pod �cian� z lewej pokiwali g�owami.
- By� mo�e powinni�my to ukry� - zasugerowa� jeden z nich. - Odil wie, dok�d prowadzi jego cz�� diagramu.
- Tak - potwierdzi� Hodgson, naci�gaj�c ponownie mi�nie. - Ukryjcie to diabelstwo!
Wyci�gn�� stop� i lekko wsun�� k�pk� s�omy w �rodek diagramu.
- Ale delikatnie! Niczego nie zniszczcie! Pozostali przy��czyli si� do niego, wkopuj�c wi�zki s�omy pokrywaj�ce pod�og� do swoich sektor�w. Odil narysowa� kolejn� kresk� w swej figurze. Komnata wype�ni�a si� niesamowitym, b��kitnym blaskiem, a blady ptak, kt�rego nie by�o tam wcze�niej, miota� si� mi�dzy �cianami, a� w ko�cu znalaz� wyj�cie i odlecia�.
Blask z�agodnia�, Derkon mrucza� co� pod nosem, a Odil wyrysowa� kolejny znak.
- Chyba co� s�ysz� - odezwa� si� kto� stoj�cy po lewej stronie, blisko drzwi.
Wszyscy zamilkli, nas�uchuj�c; zza komnaty dobieg� cichy brz�k.
- Odil - odezwa� si� szeptem Hodgson - b�agam ci�...
Ma�y cz�owieczek szarpn�� ponownie. Pozostali ruszyli si�, by ukry� wz�r. Na zewn�trz us�yszeli sapanie. Odil namalowa� par� r�wnoleg�ych linii, druga by�a d�u�sza od pierwszej, a potem ostro�nie nakre�li� lini� prostopad��. Gdy sko�czy�, opu�ci�y go si�y, a twarz zrasza�y mu kropelki potu.
- Zrobione! - o�wiadczy� Derkon. - Je�li znaki nie zosta�y zamazane, mo�emy spr�bowa�.
- Dasz sobie z tym rad�? - spyta� go Hodgson.
- To b�dzie moja pierwsza przyjemno�� od chwili, gdy tu przyby�em - odpar� i zacz�� cicho intonowa� wst�pne zakl�cie.
Du�o czasu up�yn�o, zanim cokolwiek si� wydarzy�o. Wszyscy wpatrywali si� w puste �a�cuchy, w kt�rych zakuty by� wcze�niej m�czyzna imieniem Joab, a za nimi rozci�ga�a si� mroczna �ciana. Derkon zako�czy� pierwszy etap swego dzie�a i nie mru��c nawet swych jasnych oczu wpatrywa� si� nieprzytomnie w jaki� niewidoczny punkt. Hodgson pochyli� si� w jego stron�, mrucz�c co� pod nosem, jakby pr�bowa� przekaza� mu cz�� swej energii. Pozostali przyj�li podobn� postaw�.
W drzwiach pojawi� si� niespodziewanie potw�r, kt�ry natychmiast rzuci� si� na przywi�zanego naprzeciwko Hodgsona. Mia� czerwone cia�o, gruby ogon, ko�cist� postur�; �eb wie�czy�y mu jelenie rogi, czerwone oczy miota�y b�yskawice, ciemne szcz�ki mia� szeroko rozwarte.
Gdy tylko dotkn�� �rodka ukrytej p�aszczyzny, wyda� z siebie przeszywaj�cy ryk i cisn�� si� naprz�d, jakby zmagaj�c si� z niewidzialn� �ciana. L�ni�ce z�by widoczne w sta�ym grymasie zazgrzyta�y g�o�no.
Derkon wypowiedzia� tylko jedno s�owo, zdecydowanie, bez emocji.
Potw�r zaj�cza� i pogr��y� si� w ciemno�ci. Jego cia�o zacz�o marszczy� si�, jakby trawi�y je niewidoczne p�omienie. Wykrzywiaj�c twarz w przera�liwym grymasie, zmaga� si� sam z sob�. Nagle pojawi� si� o�lepiaj�cy b�ysk i stw�r znikn��.
Wszyscy odetchn�li zgodnym ch�rem. Po chwili pojawi�y si� u�miechy.
- Uda�o si�... - rozleg� si� szept.
Derkon odwr�ci� si� do Hodgsona i skin�� g�ow�, jakby oddawa� mu dworski ho�d.
- Ca�kiem niez�e jak na bia�ego maga. Nie my�la�em, �e to mo�e si� uda�.
- Sam nie by�em tego pewny - odpar� Hodgson.
- �wietne widowisko - odezwa� si� kto� po jego lewej stronie.
- Mamy skuteczn� pu�apk� na demona - rzek� drugi.
- Skoro teraz zapewnili�my sobie na jaki� czas przetrwanie - powiedzia� Hodgson -musimy opracowa� plan ucieczki i zadecydowa�, co potem.
- Ja chc� si� jedynie st�d wydosta�, zerwa� z tym wszystkim i wr�ci� do domu - zabra� g�os Vane stoj�cy bli�ej �awy. - Wci�� pr�buj� zakl��, kt�re znam, by wydosta� si� z kajdan i wyj�� na wolno��. Ale �adne z nich tu nie dzia�a.
Siedz�cy po jego lewej stronie Galt pokiwa� twierdz�co g�ow�.
- Podobnie jak wy, od tygodni mia�d�� najs�absze ogniwo w mym �a�cuchu, bo nic innego si� nie udaje - stwierdzi� Galt. - Zrobi�em ju� pewien post�p, ale zanosi si� na to, �e potrzeba jeszcze kilku tygodni, by ca�kowicie p�k�. Rozumiem, �e nikt nie zna lepszego rozwi�zania?
- Ja nie - odpowiedzia� Odil.
- Zdaje si�, �e jeste�my ograniczeni do metod fizycznych - doszed� do wniosku Derkon. - Wszyscy musimy nada� trze� �a�cuchy, dop�ki nie przyjdzie nam do g�owy jaki� lepszy pomys�.
- A je�li wymy�limy co� albo uda nam si� zerwa� kajdany, co potem? - zauwa�y� s�usznie Hodgson. - Czy powinni�my ucieka�? Czy mo�e mamy pozosta� tutaj?
Czarnoksi�nik Lorman - najstarszy - milcza� przez d�ug� chwil� w ciemnym rogu komnaty. W ko�cu przem�wi�, a jego g�os przypomina� rechot �aby.
- Tak. Musimy spr�bowa� wyzwoli� si� z �a�cuch�w metodami fizycznymi. Fale Tualui niwecz� dzia�anie magii. Nadal jednak musimy stosowa� czary, bo od czasu do czasu Tualua odpoczywa i wtedy powstaj� kr�tkie przerwy, w kt�rych mo�e nam si� uda�. Nasze po�o�enie wzgl�dem jego lochu nie jest korzystne. Jego moc dociera tutaj, zanim zaczyna si� wirowanie. S� jednak miejsca w tym zamczysku wolne od jego ingerencji - na przyk�ad d�uga galeria obok lochu.
- Sk�d o tym wiesz? - zapyta� Derkon.
- Moc, kt�ra blokuje nasze czary, nie pozbawi�a mnie zdolno�ci wyczuwania pewnych rzeczy na innych p�aszczyznach - odpar� starzec. - Tyle w�a�nie dostrzeg�em - a nawet wi�cej.
- To dlaczego nic nie m�wi�e� wcze�niej?
- A co by nam to da�o? Nie potrafi� przewidzie�, kiedy nast�pi przerwa w przyp�ywie, ani jak d�ugo b�dzie trwa�a.
- Gdyby� ostrzeg� nas, kiedy nast�pi przerwa, mogliby�my przynajmniej wypr�bowa� naszych zakl�� - mrukn�� Hodgson.
- A co potem? Wydawa�o mi si�, �e tak czy inaczej jeste�my pot�pieni.
- M�wisz o tym w czasie przesz�ym - zauwa�y� Derkon.
-Tak.
- A zatem ujrza�e� co�, co pozwa�a ci mie� nadziej�?
- Mo�e.
- Lormanie, twoja zdolno�� widzenia jest o wiele lepsza od naszej - o�wiadczy� Hodgson. - B�dziesz musia� nam o tym opowiedzie�.
Stary mag uni�s� g�ow�. Jego ��tawe oczy utkwione by�y w niewidzialnym punkcie.
- Jest takie mistrzowskie zakl�cie bardzo skuteczne od wiek�w - kt�re poniek�d scala to miejsce.
- Zakl�cie Tualui? - zapyta� Vane.
Lorman pokiwa� przecz�co g�ow�.
- Nie. To nie jego dzie�o. By� mo�e wymy�li� je sam Jelerak. Tego nie wiem. Nie rozumiem go. Przeczuwam po prostu jego istnienie. Jest bardzo stare i w jaki� spos�b wi��e to miejsce.
- Jak mo�e nam pom�c, skoro nie jeste� pewien, jak� spe�nia funkcj�?
- Niewa�ne, czyje rozumiemy. Co by�cie zrobili, gdyby w tej chwili opad�y z was kajdany?
- Poszliby�my do domu - odpowiedzia� Vane.
- Tak po prostu przez bram�? Pieszo? A i�u stra�nik�w, niewolnik�w, zombich i demon�w zamieszkuje to miejsce? Nawet gdy uda wam si� ich omin��, czy sprawi wam przyjemno�� spacer przez Krain� Przemian?
- Raz j� przemierzy�em - stwierdzi� Vane.
- Jeste� teraz s�abszy.
- To prawda. Wybacz. Ci�gnij dalej. Jak to mistrzowskie zakl�cie mo�e nam pom�c?
- Nie mo�e. Ale jego brak - tak.
- Z�ama� zakl�cie, kt�rego nie jestem pewien - zakl�cie, kt�re wszystko wi��e? - spyta� Derkon.
- Tak w�a�nie.
- Je�li si� uda, mo�e zniszczy� nas wszystkich. Mo�e, ale nie musi. Je�li nie uczynimy niczego, to zginiemy z pewno�ci�.
- Jak mamy si� do tego zabra�? - zagadn�� Derkon. - Aby je zniszczy�, musimy pozna� jego charakter.
- Wystarczy prosty, lecz zdecydowany czar. Gdyby�my przedarli si� do tej galerii i po��czyli nasze wysi�ki...
- A co w�a�ciwie przeciw niemu skierujemy? - zada� pytanie Hodgson.
- Co�, co tu� obok przep�ywa z niezwyk�� moc� - emanacj� samego Tualui.
- Powiedzmy, �e si� uda - zabra� g�os Derkon - i �e mistrzowskie zakl�cie zostanie przekre�lone. Czy zdajesz sobie spraw�, jakie mog� by� tego skutki?
- Miejsce to znane jest w starych przekazach jako Zamek Wieczno�ci - odezwa� si� Lorman. - �aden cz�owiek nie zna jego pochodzenia ani wieku. Podejrzewam, �e to jest w�a�nie to zakl�cie ochronne. Gdy zostanie z�amane, czuj�, �e to miejsce rozpadnie si� wok� nas, przemieni si� w kurz i �wir.
- A jak nam to pomo�e? - spyta� Galt.
- Nie by�oby ju� zamku, z kt�rego trzeba ucieka� -jedynie gruzy i zam�t. Tualua przyj��by na siebie ca�y podmuch zwrotny, gdy� to w�a�nie jego moc by�aby skierowana przeciw mistrzowskiemu zakl�ciu. Mo�e go to wystarczaj�co os�abi�, a emanacje znikn�. Kraina Przemian wr�ci�aby do dawnej �wietno�ci, a nasze czary zadzia�a�yby znowu. Ruszymy, przygotowani, by stawi� czo�a normalnym wyzwaniom.
- Przypu��my zagadn�� Hodgson �e zamiast og�uszy� Tualu�, doprowadzimy go do w�ciek�o�ci? A je�li zacznie niszczy� wszystko wok� siebie?
Na twarz Lormana zawita� niewyra�ny u�miech. Wzruszy� ramionami.
- �wiat ubo�szy b�dzie o sze�ciu czarownik�w- rzek�. - Oczywi�cie, ryzyko istnieje. Pomys� o innym rozwi�zaniu.
- U�ywasz liczby pojedynczej - ci�gn�� Derkon. - Istnieje kilka rozwi�za�.
- Je�li masz jaki� lepszy plan, zapoznaj mnie z nim.
- W tej chwili nie mog� zaoferowa� niczego lepszego - o�wiadczy� Derkon. - Gdyby�my mieli si� uwolni�, mo�emy u�y� zakl�cia, o kt�rym wspomnia�e�, by z�ama� zakl�cie mistrzowskie. Za��my, �e wszystko potoczy si� tak, jak my�lisz - prze�yjemy, a Tualua zostanie pozbawiony mocy - wtedy ucieczka nie ma sensu. Zdob�dziemy godn� pozazdroszczenia pozycj� - p� tuzina czarownik�w, zjednoczonych i pe�nych si� z bezradnym Starszym u naszych st�p. Byliby�my g�upcami, gdyby�my nie skr�powali go przy pierwszej okazji, tak jak ka�dy z nas pierwotnie planowa�. Faktycznie nasze szans� na sukces by�yby ca�kiem niez�e.
Lorman prze�uwa� w ustach kosmyk w�sa.
- Sam te� my�la�em o takim toku wydarze� - odezwa� si� w ko�cu - i nie mam �adnych racjonalnych zastrze�e�. A mimo to mam silne przeczucie, �e najlepsz� rzecz�, jak� mo�emy zrobi�, jest czmychn�� st�d, gdzie pieprz ro�nie. Nie potrafi� przewidzie� natury zagro�enia, je�li tu pozostaniemy, ale pewien jestem, �e b�dzie ono bardzo powa�ne.
- Przyznajesz jednak, �e to tylko przeczucie, obawa...
- Bardzo silna.
Derkon spojrza� na pozosta�ych.
- Co wy na to? - spyta� - je�li si� wydostaniemy - si�gamy po nagrod� czy uciekamy?
Odil obliza� wargi.
- Je�li spr�bujemy i przegramy - odezwa� si� - zginiemy, albo jeszcze gorzej.
- Prawda odpar� Derkon. Ale kiedy� wszyscy stali�my w obliczu tej samej decyzji, kiedy indywidualnie rozwa�ali�my przybycie w to miejsce i wszyscy tu dotarli�my. Zgodnie z moim planem nasza pozycja b�dzie silniejsza, kiedy si� zjednoczymy.
- Do chwili obecnej nie zdawa�em sobie sprawy z wielko�ci mocy Tualui - odrzek� Odil.
- To tylko zwi�ksza nagrod�, gdy nam si� uda.
- Racja...
Spojrza� na Vane'a.
- To nie jest warte takiej pr�by - o�wiadczy� Vane.
Gdy to m�wi�, Galt pokiwa� g�ow�.
- Hodgson?
Hodgson popatrzy� na ka�dego z nich, zdaj�c sobie spraw� Jak istotny b�dzie jego wyb�r. Derkon by� uznanym uczniem najciemniejszych faz sztuki. Podobnie by�o kiedy� z Lormanem, ale ten w starszym wieku coraz cz�ciej si� waha�. Pozostali stanowili szary, oboj�tny t�umek, kt�ry nie pojmowa� istoty Sztuki. Jedynie Hodgson okre�li� si� jako wyznawca bia�ego trendu.
- Plan tw�j ma zalety - zwr�ci� si� do Derkona. - Ale je�li nam si� uda, cele nasze b�d� odmienne. Inaczej b�dziemy chcieli wykorzysta� t� moc. Nast�pna walka rozp�ta si� mi�dzy nami samymi.
Derkon u�miechn�� si�.
- Konflikty mi�dzy nami mog� wyst�pi� w ka�dej sytuacji - zauwa�y�. - A przynajmniej teraz mamy okazj� wszystko om�wi�, by nie dzia�a� pochopnie.
- Wcze�niej czy p�niej pojawi si� jaka� kwestia sporna.
- Takie jest �ycie - rzuci� Derkon, wzruszaj�c ramionami. - Musimy rozwi�zywa� nasze problemy, jak tylko si� pojawi�.
- Co oznacza, �e je�li przejmiemy kontrol�, tylko jeden z nas b�dzie si� ni� wystarczaj�co d�ugo cieszy�.
- To nie musi si� wydarzy�...
- Ale si� wydarzy. Wiesz, �e tak b�dzie.
- C�... Co nale�y uczyni�?
- S� bardzo wi���ce przysi�gi, kt�re mog� chroni� nas przed sob� o�wiadczy� Hodgson.
Gdy wypowiada� te s�owa zauwa�y�, �e twarz Odila poja�nia�a podobnie zareagowali Vane i Lorman. Obserwuj�c te reakcje Derkon powstrzyma� si� od szyderstwa.
- Zanosi si� na to. �e jest to jedyny spos�b, by zapewni� pe�n� wsp�prac� - odezwa� si� po chwili. - �ycie b�dzie przez to mniej ciekawe, ale z drugiej strony, mo�e nieco d�u�sze.
Za�mia� si�.
- Dobrze. Zgadzam si�, je�li taka b�dzie wola pozosta�ych.
Galt skin�� g�ow�.
- A zatem zaczynajmy, zadecydowa�.
* * *
Semirama wesz�a do Komnaty Lochu. Br�zowe kopce by�y o wiele mniejsze. �opaty sta�y oparte o najbli�sz� �cian�. Niewolnicy opu�cili wcze�niej Komnat�. Baran przebywa� w gabinecie Jeleraka, pr�buj�c odtworzy� ze zbutwia�ych tom�w zapomniane zakl�cie.
Wolno ruszy�a na skraj lochu. Tu� pod nim b�yszcza�a nieruchoma talia wody. Raz jeszcze rozejrza�a si� po komnacie. Potem pochyli�a si� do przodu i wyda�a z siebie ostry, wibruj�cy d�wi�k.
Z mrocznej powierzchni wynurzy�y si� ostro�nie d�ugie macki. Po chwili co� odpowiedzia�o jej w tym samym, egzotycznym j�zyku.
Za�mia�a si� cichutko i przysiad�a na skraju szczeliny, spuszczaj�c w d� nogi. Zanuci�a seri� �wierkot�w, milkn�c od czasu do czasu, nads�uchuj�c odpowiedzi. D�uga macka unios�a si� ku g�rze, opieraj�c si� delikatnie na jej nodze. Pieszcz�c j�, wynurzy�a si� coraz bardziej.
* * *
Arlata z Marinty wolno jecha�a na swym wierzchowcu. Gdy tylko min�a pomara�czowe szczyty, wzm�g� si� wiatr i od czasu do czasu ze wzmo�on� si�� zarzuca� jej p�aszcz na twarz i kr�powa� ruchy ramion. W ko�cu �ci�gn�a go pasem. Kaptur nasun�a nisko na twarz, os�aniaj�c oczy, i przewi�za�a go mocno. Wok� niej rozwiewa�y si� mg�y, ale widoczno��, zamiast si� poprawia�, stawa�a si� coraz gorsza, gdy� tumany kurzu i piachu unosi�y si� ku g�rze. Kraina zacz�a nabiera� br�zowej barwy, wi�c postanowi�a znale�� schronienie pod nisk� kraw�dzi� pomara�czowej ska�y.
Oczy�ci�a sw�j str�j z ziaren piachu. Jej wierzchowiec parskn�� i pogrzeba� nog� w ziemi. Wok� rozleg�a si� seria delikatnych d�wi�k�w dzwonka.
Spojrza�a w d� i dostrzeg�a co� b�yszcz�cego u podn�a ska�y. Zaintrygowana zeskoczy�a z konia i si�gn�a po kawa�ek, kt�ry t�a� najbli�ej ko�skiego kopyta. Podnios�a z�amany kwiat z ��tego szk�a i utkwi�a w nim wzrok.
W tym momencie zawodzenie wiatru przesz�o w �miech. Podnosz�c wzrok Arlata ujrza�a ogromn� twarz uformowan� z piaskowego wiru unosz�cego si� tu� przed jej kryj�wk�. Wielkie, przepastne usta wykrzywione by�y w niezwyk�ym grymasie. Oczodo�y wype�nia�a czarna pustka. Wstaj�c zauwa�y�a, �e twarz od podbr�dka do czo�a zmieszanego z wiruj�cym kurzem przewy�sza�a j� znacznie. Wypu�ci�a z r�k szklany kwiat, kt�ry rozbi� si� u jej st�p.
- Kim jeste�? - zapyta�a.
W odpowiedzi wycie wiatru wzmog�o si� jeszcze bardziej, oczy zw�zi�y si�, a usta przybra�y kszta�t ko�a. Wydawa�o si�, �e teraz wszystkie d�wi�ki wydobywaj� si� z nich niczym z komina.
Chcia�a zakry� uszy, ale co� j� powstrzyma�o. Twarz ruszy�a w jej kierunku. By�a ca�kiem przezroczysta. Zostawi�a za sob� co� b�yszcz�cego. Arlata przywo�a�a swe zakiecie ochronne i zacz�a przep�dza� stwora.
Twarz rozpad�a si� na kawa�ki i zosta� po niej tylko wiatr.
Arlata wsiad�a na konia i zaczerpn�a �yk napoju ze srebrnej flaszki, kt�ra zwisa�a z prawej strony delikatnego, zielonego siod�a. W chwil� p�niej by�a ju� w drodze. Min�a drucian� klatk�, z kt�rej wystawa�a prawa r�ka i g�owa skrystalizowanego szkieletu wystawionego na dzia�anie szalonych wichr�w.
Przedar�a si� przez rzek� ognia i ponownie zatrzyma�a si� u podn�a �elaznej �ciany.
* * *
- Podaj do sto�u! - za��da� Meliash. - Jestem g�odny.
Sam zasiad� na �awie i zacz�� spisywa� wydarzenia