2156
Szczegóły |
Tytuł |
2156 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2156 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2156 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2156 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANNE MCCAFFREY
SMOCZE OKO
PRZEK�AD: KATARZYNA PRZYBO�
TYTU� ORYGINA�U: DRAGONSEYE
SCAN-DAL
Ksi��k� t� z wielkim szacunkiem dedykuj�
Dieterowi Clissmannowi, kt�ry zaprowadza porz�dek
w moich kolejnych komputerach i nigdy nie traktuje
oboj�tnie rozpaczliwego wo�ania o Pomoc.
Kiedy Palec wskazuje
Na Oko czerwone
Niech si� Weyry przygotuj�
A Nici zap�on�.
z " Je�d�c�w smok�w "
PROLOG
Rukbat w gwiazdozbiorze Strzelca by�a z�ot� gwiazd� typu G. Mia�a pi�� planet, dwa pasy asteroid�w i zb��kan� planet�, kt�r� przed kilkoma tysi�cami lat przyci�gn�a i zatrzyma�a. Gdy ludzie osiedlili si� na trzeciej planecie Rukbatu i nazwali j� Pernem, pocz�tkowo niewiele uwagi zwracali na planet� - przyb��d�, obiegaj�c� sw� now� gwiazd� po nies�ychanie nieregularnej orbicie. Wkr�tce jednak droga kapry�nego kosmicznego w�drowca przywiod�a go w peryhelium siostrzanej planety.
Gdy aspekty obu cia� niebieskich by�y zgodne i nie zak��cone koniunkcj� z innymi planetami uk�adu, formy �ycia z obcej planety pr�bowa�y przedosta� si� przez przestrze� kosmiczn� do bardziej go�cinnego �wiata o �agodniejszym klimacie.
�ar�oczne grzybopodobne organizmy pocz�tkowo powodowa�y przera�aj�ce zniszczenia. Koloni�ci zerwali kontakty z macierzyst� Ziemi� i dawno ju� zdemontowali wyposa�enie statk�w kosmicznych "Yokohama", "Bahrain" i "Buenos Aires", musieli wi�c zwalczy� paso�yty �rodkami dost�pnymi na niecywilizowanej planecie. Przede wszystkim potrzebowali obrony powietrznej przed zagro�eniem, kt�re nazwali Ni�mi. Pos�uguj�c si� zaawansowanymi technikami in�ynierii genetycznej wyspecjalizowali do walki jedn� z form �ycia na Pernie, wykorzystuj�c niezwyk�e, po�yteczne cechy. Tak zwane jaszczurki ogniste umia�y prze�uwa� w jednym z dw�ch �o��dk�w ska�� zawieraj�c� fosfin�, przetwarzaj�c j� w gaz, kt�ry przy wydechu zapala� si�, zmieniaj�c Nici w nieszkodliwy popi�. Ponadto, potrafi�y si� teleportowa� i dzi�ki darowi empatii porozumiewa� si� z lud�mi, cho� w ograniczonym zakresie. In�ynierowie genetyczni przekszta�cili je w smoki, nazwane tak z powodu podobie�stwa do mitycznych ziemskich stwor�w. Smoki te podczas wyl�gu nawi�zywa�y z konkretn�, przedstawion� im osob� o empatycznych zdolno�ciach w wi� o niespotykanej g��bi, opart� na wzajemnym szacunku.
Koloni�ci przenie�li si� na Kontynent P�nocny w poszukiwaniu schronienia przed zdradzieckimi Ni�mi. Zamieszkali tam w systemach jaski�, a nowe domy nazwali Warowniami. Je�d�cy smok�w ze swoimi bestiami zaj�li kratery wygas�ych wulkan�w, zak�adaj�c tam Weyry.
Pierwsze Przej�cie Nici trwa�o niemal pi��dziesi�t lat; ze wszelkich danych zebranych przez naukowc�w wynika�o, �e problem powr�ci za 250 lat, wraz z w�druj�c� planet�, kt�ra wtedy zn�w zbli�y si� do Pernu. Podczas przerwy mi�dzy Przej�ciami smoki rozmna�a�y si�, a ka�de kolejne pokolenie by�o nieco wi�ksze od poprzedniego, cho� optymaln� wielko�� mia�y osi�gn�� dopiero w dalekiej przysz�o�ci. Ludzie za� poznawali coraz wi�ksze po�acie Kontynentu P�nocnego, buduj�c wsz�dzie Warownie, siedziby mieszkalne i o�rodki, w kt�rych m�odzi ludzie zdobywali wykszta�cenie og�lne i zawodowe.
Niejeden z mieszka�c�w planety zapomnia� o zagro�eniu. Jednak w Warowniach i Weyrach zgromadzono stosy sprawozda�, kronik, map i wykres�w, by w�adcy ludzkich i smoczych siedzib wiedzieli o nadchodz�cych trudno�ciach. Dokumenty te mia�y s�u�y� nast�pnym pokoleniom rad� i pomoc� w okresie, gdy przekl�ta planeta zn�w zbli�y si� do Pernu i trzeba b�dzie rozpocz�� przygotowania. A oto, co zdarzy�o si� w 257 lat p�niej.
ROZDZIA� I
ZGROMADZENIE W WAROWNI FORT WCZESN� JESIENI�
Eskadry smok�w kre�li�y po niebie skomplikowane wzory, ��czy�y si� w skrzyd�a, kt�re pikowa�y i wznosi�y si�, zachowuj�c minimalny dystans mi�dzy sob�. Widzom zdawa�o si�, �e widz� nieprzerwan� lini� smok�w wykonuj�cych manewry, przy kt�rych niemal styka�y si� skrzyd�ami.
Tego dnia wczesn� jesieni�, niebo nad Warowni� Fort, najstarsz� ludzk� siedzib� na Kontynencie Pomocnym, przybra�o barw� b��kitu, a powietrze mia�o ow� charakterystyczn� przejrzysto��, jak� bez chwili wahania rozpoznaliby dalecy przodkowie Perne�czyk�w, mieszkaj�cy w Nowej Anglii na kontynencie p�nocnoameryka�skim. Smocze sk�ry l�ni�y zdrowiem w promieniach s�onecznych, a z�ociste kr�lowe, ko�uj�ce nad Warowni� tak nisko, �e niemal dotyka�y wierzcho�k�w pobliskich g�r, jarzy�y si� ciep�ym blaskiem. Wspania�y by� to widok i nieodmiennie budzi� dum� w sercach widz�w; z jednym lub dwoma wyj�tkami.
- No, nareszcie - stwierdzi� Chalkin, Lord Warowni Bitra i jako pierwszy odwr�ci� wzrok od parady, cho� jeszcze si� nie sko�czy�a.
Pokr�ci� g�ow� i rozmasowa� szyj� w miejscu, gdzie bogaty haft �wi�tecznej koszuli podra�ni� mu sk�r�. Nawet i on w czasie manewr�w kilka razy wstrzyma� oddech z wra�enia, ale nigdy by si� do tego nie przyzna�. Je�d�cy smok�w byli wystarczaj�co zarozumiali nawet bez pochlebstw, kt�re tylko niepotrzebnie utwierdza�y ich w nadmiernie rozwini�tym poczuciu w�asnej wa�no�ci. Bez przerwy pojawiali si� w jego Warowni i wr�czali jakie� listy obowi�zk�w, kt�rych nie dope�ni�, cho� powinien to zrobi� przed Opadami Nici. Prychn�� pogardliwie. Kto bierze na powa�nie te bzdury? Rzeczywi�cie, w zesz�ym roku szala�y niezwykle silne burze, ale przecie� takie rzeczy si� zdarzaj�. Dlaczego niby mia�yby oznacza� zbli�aj�ce si� Przej�cie? Zimy s� zawsze burzliwe.
A te wybuchy wulkan�w, kt�rymi wszyscy zawracaj� sobie g�ow�? Przecie� wulkany zawsze wybuchaj�, to s� naturalne zjawiska, je�li dobrze zapami�ta� szkolne lekcje. Co z tego, �e akurat teraz trzy albo cztery z nich sta�y si� aktywne? Dlaczego zaraz wi�za� to z blisko�ci� niebia�skiego s�siada? On, Chalkin nie b�dzie wysy�a� stra�nik�w, by marzli po nocach, wypatruj�c na wschodzie tej przekl�tej planety, tym bardziej �e wszystkie pozosta�e Warownie ju� postawiono w stan gotowo�ci. I co z tego, �e orbita tamtej planety przebiega w pobli�u Pernu? To jeszcze nie oznacza niebezpiecze�stwa, cho�by nawet przodkowie zapisali setki stron bzdurami o cyklicznych inwazjach.
Smoki za� to kolejny dziwaczny eksperyment pierwszych osadnik�w. Zmienili lataj�ce stworzenia tak, by zast�pi�y samoloty, kt�rymi ju� nie mo�na si� by�o pos�ugiwa�. Chalkin widzia� �lizgacz, przechowywany jako eksponat w Hucie w Telgarze. Wola�by lata� takim pojazdem ni� na smoku, a poza tym nie trzeba by�oby znosi� lodowatej pustki w czasie teleportacji. Zadygota�. Nienawidzi� tego przenikliwego zimna, nawet je�li dzi�ki niemu unika�o si� nu��cych podr�y naziemnych. Na pewno z tych wszystkich danych, kt�re ludzie musz� kopiowa� na Uniwersytecie, mo�na bez trudu wyczyta�, czym zast�pi� paliwo, u�ywane przez staro�ytnych do nap�dzania �lizgaczy. Dlaczego �aden m�drala na to nie wpad�, zanim ostatni �lizgacz rozsypa� si� na kawa�ki? Dlaczego jajog�owi nie wymy�lili innych napowietrznych pojazd�w? Takich, kt�rym nie trzeba uprzejmie dzi�kowa� za to, �e spe�niaj� swoj� funkcj�! Spojrza� w d�, na szerok� drog�, gdzie rozstawiono sto�y i stragany. Przy jego stoiskach by�o pusto: nawet zawodowi hazardzi�ci przygl�dali si� pokazom. Trzeba b�dzie p�niej powiedzie� im co� do s�uchu. �le, �e mimo smoczej parady nie potrafili zatrzyma� klient�w przy r�nych grach losowych. Ca�a ta zabawa trwa ju� zreszt� tak d�ugo, �e z pewno�ci� wszyscy zd��yli si� napatrze�. No c�, przynajmniej wy�cigi posz�y nie najgorzej, a �e bukmacherzy byli jego lud�mi, dostanie niez�y procent od zak�ad�w.
Wracaj�c na miejsce spostrzeg�, �e na sto�ach pojawi�y si� butelki wina w kube�kach z lodem. Z zadowoleniem zatar� upier�cienione palce, a� czarne ista�skie diamenty zal�ni�y w promieniach s�o�ca. Przyby� na Zgromadzenie tylko dla tego wina, nie by� zreszt� do ko�ca przekonany, czy Hegmon nie dopu�ci� si� przy tej okazji jakiego� drobnego oszustwa. Dzi� mia� zaprezentowa� nowe musuj�ce wino, w rodzaju szampana, jakie podobno pijano na starej Ziemi. Ach, naturalnie, jedzenie z pewno�ci� b�dzie doskona�e, nawet je�li wino nie spe�ni szumnych zapowiedzi. Paulin, Lord Warowni Fort, sk�oni� do pracy u siebie jednego z najlepszych szef�w kuchni na kontynencie. Wieczorny posi�ek zapowiada si� wspaniale i na pewno nie b�dzie nieprzyjemnie ci��y� w �o��dku w czasie nudnego, obowi�zkowego posiedzenia po uczcie. Chalkin sam chcia� zatrudni� tego cz�owieka, ale Chrislee wzgardzi� prac� w Bitrze, a jego odmowa d�ugo psu�a humor Lordowi.
Przebieg� w my�li wszystkie mo�liwe wym�wki, kt�re pozwoli�yby mu odjecha� zaraz po posi�ku, szukaj�c najbardziej prawdopodobnej i mo�liwej do przyj�cia przez pozosta�ych zebranych. Wszyscy twierdz�, �e nied�ugo ma by� Opad, wi�c lepiej nie zra�a� do siebie niekt�rych ludzi. Gdyby za� odjecha� przed uczt�... c�, wtedy nie spr�bowa�by tego szampa�skiego wina, a bardzo mu na tym zale�a�o. Zada� sobie niedawno trud i sam pojecha� do winnic Hegmona w Bendenie, nie kryj�c si� z zamiarem zakupienia wielu skrzynek. Hegmon nawet do niego nie wyszed�. Ach, jego najstarszy syn przeprasza� gor�co, gdy� jaki� wa�ny moment w procesie fermentacji wymaga� ci�g�ej obecno�ci ojca w piwnicach - ale sko�czy�o si� na tym, �e on, Chalkin, nawet nie zdo�a� umie�ci� swego nazwiska na li�cie ch�tnych do kupna musuj�cego specja�u. Poniewa� Weyr Benden z pewno�ci� zagarnie lwi� cz�� rocznika, trzeba b�dzie utrzymywa� dobre stosunki z tamtejszymi Przyw�dcami. Je�li przypadkiem zaprosz� go za kilka tygodni na Wyl�g, b�dzie m�g� opi� si� do woli ich przydzia�em. Whera mo�na obedrze� ze sk�ry na wiele sposob�w, nieprawda�?
Zatrzyma� si�, by dotkn�� butelki w kube�ku z lodem. Doskonale sch�odzona. Oczywi�cie, to je�d�cy przywie�li Paulinowi l�d z Dalekich Rubie�y. Ciekawe, �e kiedy on, Lord Warowni Bitra, potrzebowa� takiej prostej rzeczy, nie by�o ch�tnych, by go zadowoli�. Hmm... No c�, niekt�re Rody zawsze s� faworyzowane, a w�adza nie znaczy tyle, ile powinna, co do tego nie ma dw�ch zda�!
Ukradkiem przypatrywa� si� naklejce na butelce, gdy nagle us�ysza�, jak przestraszeni widzowie gwa�townie wci�gaj� powietrze, by po chwili wyda� radosny okrzyk. Spojrzawszy w g�r�, stwierdzi�, �e przegapi� kolejny niebezpieczny manewr... Ach, tak, jeszcze raz pokazali akcj� ratownicz� w powietrzu. Spi�owy smok wysun�� si� spod b��kitnego, kt�ry symulowa� kontuzj� skrzyd�a; obaj je�d�cy siedzieli bezpiecznie na karku spi�owego. To pewnie ten straceniec, Przyw�dca Weyru Telgar.
Do okrzyk�w do��czy�y si� brawa i g��boki ton b�bn�w orkiestry, ogl�daj�cej popisy z podium na szerokim dziedzi�cu mi�dzy schodami wiod�cymi do g��wnego wej�cia do Warowni, i dwoma przylegaj�cymi do niej skrzyd�ami. Znowu rozbudowuj� szpital i Uniwersytet, s�dz�c po rusztowaniach. Chalkin prychn�� pogardliwie, gdy� obydwa budynki wystawa�y daleko poza skaln� �cian�, wystawione na ataki Nici, kt�re jakoby mia�y wkr�tce zacz�� opada�. Ale� oni wszyscy s� niekonsekwentni. Naturalnie, dr��enie tuneli w urwisku jest bardziej czasoch�onne ni� budowanie na wolnym powietrzu. Zbyt wielu ludzi jednak wyg�asza tu kazania, a sami si� do nich nie stosuj�.
Pomrukiwa� pod nosem cierpkie s�owa, ciekaw, czy Przyw�dca Weyru zaakceptowa� projekt przebudowy. Te ca�e Nici! Prychn�� ponownie i pomy�la�, �e czas, by Paulin z �on� przestali s�odko grucha� z Przyw�dcami Weyru, kt�rych kurtuazyjnie prowadzili na miejsce przy g��wnym stole, i po�pieszyli si� nieco. Coraz bardziej niecierpliwi� si�, by wreszcie spr�bowa� musuj�cego bia�ego wina.
Przebieraj�c palcami po stole czeka�, a� gospodarz da wreszcie has�o do otwarcia butelek, u�o�onych kusz�co na lodzie.
- Nast�pnym razem poczekaj na m�j sygna�! - warkn�� K'vin, je�dziec spi�owego Charantha, prosto w ucho siedz�cego przed nim m�odego b��kitnego je�d�ca.
P'tero w odpowiedzi u�miechn�� si� �obuzersko i odwr�ci� do niego. Niebieskie oczy m�odzie�ca l�ni�y weso�o.
- Wiedzia�em, �e mnie z�apiesz! - zawo�a�. - Nigdy by� nie dopu�ci�, �ebym przed tak� publiczno�ci� zawis� na pasie i wyda� jeden z sekret�w Weyru!
P'tero uspokajaj�co pomacha� do Ormontha kt�ry, zaniepokojony, nie odst�powa� Charantha. Lecia� tak blisko, �e ko�ce ich skrzyde� niemal styka�y si� ze sob�. B��kitny je�dziec w dalszym ci�gu by� po��czony ze swoim smokiem mocnymi, cho� niewidocznymi z ziemi, pasami bezpiecze�stwa. Odpi�� sprz�czk� i rzemienie zwis�y swobodnie w powietrzu.
- Masz szcz�cie, �e akurat wtedy spojrza�em w g�r�! - odpowiedzia� K'vin tak ostro, �e bezczelny m�odziak zaczerwieni� si� po czubki uszu. - Patrz, jak tw�j Ormonth si� wystraszy�! - doda� i wskaza� na b��kitn� besti�, kt�rej sk�ra l�ni�a nier�wnymi plamami po prze�ytym szoku.
P'tero odkrzykn�� co� niezrozumiale, wi�c K'vin pochyli� si� ku niemu, przysuwaj�c ucho do jego ust.
- Nic mi nie grozi�o - powt�rzy� ch�opak. - Mia�em nowe rzemienie, a Ormonth przygl�da� si�, jak je splatam!
- Ha!
Wszyscy smoczy je�d�cy wiedzieli, �e smoki nie zawsze potrafi� prawid�owo po��czy� przyczyn� i skutek. Ormonth prawdopodobnie nie skojarzy�, �e nowe pasy oznaczaj� ca�kowite bezpiecze�stwo je�d�ca.
- Ach, dzi�kuj� - doda� P'tero, gdy K'win przypi�� mu do pada jeden z w�asnych rzemieni. Wprawdzie mieli tylko l�dowa�, ale starszy je�dziec chcia� w ten spos�b przypomnie� m�odszemu o obowi�zkach.
K'vin ceni� odwag�, ale nie lubi� ryzykanctwa, zw�aszcza teraz, gdy stanowi�o to zagro�enie dla smoka w obliczu bezpo�redniej blisko�ci Opadu. Trzyma� je�d�c�w kr�tko, ale dzi�ki temu w jego Weyrze do tej pory nie zgin�� jeszcze �aden smok ani je�dziec. I dopilnuje, by tak by�o nadal.
P'tero, zsuwaj�c si� z grzbietu b��kitnego smoka przed um�wionym sygna�em, podj�� niepotrzebne ryzyko. Na szcz�cie K'vin zauwa�y� jego ruch. Serce podesz�o mu do gard�a, cho� wiedzia�, �e ch�opak jest przypi�ty do swego smoka wyj�tkowo mocnymi i d�ugimi pasami. Nawet gdyby Charanth nie zdo�a� pochwyci� spadaj�cego je�d�ca w powietrzu, d�ugie pasy uratowa�yby go przed �miertelnym upadkiem. Mimo wszystko, manewr nale�a�o uzna� za nieudany, gdy� by� nieprecyzyjny. Poza tym, gdyby Charanth okaza� si� nieco mniej zwinny, beztroska P'tera sko�czy�aby si� pewnie z�amaniem kostki albo powa�nymi st�uczeniami. Pasy, cho�by nie wiem jak szerokie, powstrzymywa�y upadek gwa�townym szarpni�ciem.
P'tero w dalszym ci�gu nie poczuwa� si� do winy. K'vin mia� tylko nadziej�, �e �wiczenie wywo�a�o efekt, na jaki liczy� zakochany po uszy m�okos. Komu� w dole bez w�tpienia serce uciek�o w pi�ty ze strachu, a ch�opak tego wieczoru z pewno�ci� obr�ci te emocje na swoj� korzy��. Szkoda, �e tak niewiele dziewcz�t przybywa, by Naznacza� zielone smoczyce. Kobiety s� spokojniejsze i bardziej odpowiedzialne. Niestety, rodzicom zwykle zale�y na gromadzeniu przydzia��w ziemi dzi�ki ma��e�stwom potomstwa, a je�d�com i je�d�czyniom smok�w nie przys�uguje ziemia. Oto dlaczego coraz mniej dziewcz�t staje na piaskach Wyl�garni. Smoki bior�ce udzia� w wielkiej paradzie l�dowa�y na szerokiej drodze za dziedzi�cem, by zsadzi� je�d�c�w, i zaraz potem startowa�y w niebo, szukaj�c miejsc, gdzie mog�y si� rozkoszowa� ciep�ym jesiennym s�o�cem. Wiele z nich kierowa�o si� na ska�y, gdy� na pag�rkach wok� ogniw s�onecznych zrobi� si� ju� t�ok. Mo�na by�o zaufa� smokom, �e nie nadepn� na bezcenne resztki wielkich paneli. Naturalnie, te zainstalowane w Forcie by�y najstarsze i dwa z nich stracono bezpowrotnie zesz�ej zimy, w czasie silnej zawieruchy, niezwyk�ej dla tej pory roku. Tutejsza Warownia, najwi�ksza i najstarsza z siedzib na Kontynencie Pomocnym, potrzebowa�a pe�nej mocy wszystkich urz�dze�, by ogrzewa� i napowietrza� labirynt korytarzy i utrzymywa� w gotowo�ci wszelkiego rodzaju maszyny. Na szcz�cie w okresie, gdy gor�czkowo przygotowywano do zamieszkania nowe Weyry i Warownie, skonstruowano tyle paneli, �e z pewno�ci� nie zabraknie ich jeszcze przez wiele pokole�.
Przyw�dcy Weyr�w zasiedli u szczytu g��wnego sto�u, wraz z Lordami Warowni i Mistrzami rzemios�, za� je�d�cy dobierali sobie towarzystwo wedle upodobania, sadowi�c si� przy stolikach rozstawionych na szerokim placu otaczaj�cym Warowni�. Wyrwano nawet najmniejsze trawki, pomy�la� K'vin z aprobat�. S'nan, Przyw�dca Weyru Fort, zawsze by� drobiazgowo dok�adny, i s�usznie.
Orkiestra zagra�a �waw� melodi� i na drewnianej estradzie zawirowa�y pierwsze pary. Obok, na brukowanym rynku, porozstawiano stragany, namioty i sto�y, pe�ne towaru na sprzeda� i wymian�. Handel szed� dobrze przez ca�y dzie�, szczeg�lnie tam, gdzie zaopatrywano si� w rzeczy potrzebne na d�ugie zimowe miesi�ce, gdy nie b�dzie tylu Zgromadze�. Rzemie�lnicy si� uciesz�, a i smokom b�dzie l�ej w drodze powrotnej.
Charanth kr��y� nad nowymi przybud�wkami Warowni, w kt�rych mie�ci� si� perna�ski g��wny szpital i laboratorium oraz kolegium nauczycielskie. Nocowali tam r�wnie� ochotnicy, kt�rzy z oddaniem pracowali nad ratowaniem zniszczonych wiosn� danych. Katastrofa zdarzy�a si�, gdy woda zala�a przestronne jaskinie magazynowe pod Fortem. Je�d�cy zaofiarowali si�, �e po�wi�c� tej pracy czas wolny od szkole�. Przyjmowano ka�dego, kto potrafi� czytelnie pisa�, a Lord Paulin b�yskawicznie zapewni� kopistom dach nad g�ow�. Pozosta�e Warownie dostarczy�y budulec i robotnik�w.
Skrzyd�o mieszcz�ce Uniwersytet zabezpieczono przeciw Niciom stromymi dachami z �upk�w wydobywanych w Telgarze i otoczono fosami uchodz�cymi do podziemnych cystern, w kt�rych mia�y si� topi� zab��kane tam Nici. Wszyscy rzemie�lnicy, w��cznie z tymi, kt�rzy mieli zamieszka� w nowych budynkach, woleliby rozbudowywa� system grot, ale niedawno zdarzy�y si� dwa powa�ne zawa�y i w trosce o stabilno�� ca�ego zbocza in�ynierowie g�rnicy zabronili dalszych wierce�. Nawet zmutowane, t�poskrzyd�e, nielotne whery-str�e, cierpi�ce na wrodzony �wiat�owstr�t, odm�wi�y dalszych prac pod ziemi�, co zdaniem ich opiekun�w oznacza�o niebezpiecze�stwo, niewyczuwalne ludzkimi zmys�ami. C� by�o robi�, zaprojektowano budowle naziemne o pot�nych �cianach, niemal trzymetrowej grubo�ci na parterze, dwumetrowych na pi�trze. Kopalnie rudy �elaza w Telgarze pracowa�y pe�n� par�, wi�c bez problemu odlano belki, zdolne wytrzyma� tak wielki ci�ar.
Budowa mia�a zosta� uko�czona za miesi�c. Nawet w takie �wi�to na rusztowaniach wrza�a praca, cho� robotnicy zrobili sobie przerw� na obejrzenie napowietrznej parady i sko�czyli wcze�niej, by nie omin�a ich wieczorna uczta i zabawa.
Charanth wyl�dowa� z wdzi�kiem, a Ormonth usiad� tu� za nim, by P'tero m�g� zdj�� dyndaj�ce u siod�a pasy bezpiecze�stwa, zanim ktokolwiek je zauwa�y. W�a�nie ko�czy�, gdy M'leng, je�dziec zielonego Sitha, podszed� i zwymy�la� go znacznie ostrzej, ni� m�g�by to uczyni� W�adca Weyru.
- Przez twoje wyskoki serce podesz�o mi do gard�a - zacz��. K'vin u�miechn�� si� w my�li, widz�c, jaki pokorny sta� si� P'tero s�ysz�c te gwa�towne s�owa. Przyw�dca zwin�� pasy i umocowa� je przy siodle.
- Id� pogrza� si� na s�o�cu, przyjacielu - powiedzia�, klepi�c Charantha po szerokiej �opatce.
Ju� id�. Meranath na mnie czeka, odpar� spi�owy smok z wielkim zadowoleniem. Wyskoczy� w g�r� jednym pot�nym wybiciem, obsypuj�c je�d�ca �wirem.
Stosunek Charantha do partnerki na po�y bawi�, na po�y rozczula� je�d�ca. Nikt si� nie spodziewa�, �e dziewi�� miesi�cy temu, po �mierci B'nera, przyw�dztwo Weyru przypadnie w udziale K'vinowi. Kto m�g� przypuszcza�, �e krzepki, ledwie sze��dziesi�cioletni je�dziec, mo�e mie� k�opoty z sercem? A to w�a�nie, zdaniem lekarzy, sta�o si� przyczyn� jego �mierci. Tak wi�c, gdy Meranath ponownie wesz�a w okres godowy, W�adczyni Weyru Telgar Zulaya o�wiadczy�a, �e do nikogo nie �ywi szczeg�lnego upodobania i og�osi�a otwarty lot, tak, by smoki mog�y zdecydowa�, kto zostanie kolejnym Przyw�dc�. By�a szczerze przywi�zana do B'nera i prawdopodobnie cierpia�a z powodu jego �mierci. Naturalnie, nie mog�a narzeka� na brak zalotnik�w.
K'vin pozwoli� Charanthowi wznie�� si� do lotu godowego tylko dlatego, �e spodziewano si� udzia�u wszystkich przyw�dc�w skrzyde� z Telgaru, a tak�e spi�owych ze wszystkich Weyr�w. Wcale nie pragn�� kierowa� Weyrem na pocz�tku Przej�cia. S�dzi�, �e jest zbyt m�ody na tak� odpowiedzialno��. Obserwuj�c B'nera doszed� do wniosku, �e zwyk�e obowi�zki Przyw�dcy w czasie Przerwy s� wystarczaj�co ci�kie, a przecie� w tym okresie Przyw�dcy Weyru wcale nie dr�czy my�l o tym, �e wielu smoczych braci zostanie wkr�tce rannych, albo nawet zginie. Podczas Przej�cia zbyt wiele ludzkich istnie� zale�y od do�wiadczenia dow�dcy, a to stanowi ci�ar nie do ud�wigni�cia. Po wyborze nieraz dr�czy�y go nocne koszmary, a przecie� Opady nawet si� nie zacz�y. Gdy czasem budzi� si� ze strasznych sn�w w ��ku Zulayi, kobieta zawsze by�a pe�na zrozumienia i ze spokojem dodawa�a mu pewno�ci siebie.
B'ner te� si� zamartwia�, je�li ci� to cho� troch� pocieszy, Kev - mawia�a, u�ywaj�c dawnego zdrobnienia i odgarnia�a mu k�dziory ze spoconego czo�a, a on dygota� z przera�enia. - Te� miewa� straszne sny. To zawodowe ryzyko. Zwykle po takiej koszmarnej nocy przegl�da� notatki Seana. Pewnie zna� je na pami��. Zauwa�y�am, �e robisz to samo. Kev, gdy nadejdzie bezpo�rednie zagro�enie, dasz sobie rad�. Jestem tego pewna.
Ach, Zulaya potrafi�a by� taka przekonywaj�ca. Ale by�a przecie� o dziesi�� lat starsza i mia�a du�o wi�cej do�wiadczenia w kierowaniu Weyrem. Czasami jej intuicja budzi�a l�k. W�adczyni potrafi�a przewidzie�, ile ka�da smoczyca z�o�y jaj, jakiego b�d� koloru, a tak�e, jakiej p�ci dzieci urodz� si� w Weyrze. Czasem przepowiada�a tak�e pogod�. Nic dziwnego, �e wiedzia�a niejedno, bo przecie� od urodzenia mieszka�a w�r�d smok�w, a nadto w prostej linii pochodzi�a od jednej z pierwszych je�d�czy�, Aliany Zuleity. O dziwo, z�ote kr�lowe zwykle wybiera�y kobiety spoza Weyru, czasem jednak sprzeciwia�y si� tradycji i Naznacza�y mieszkank� smoczej siedziby.
Mimo jej pewno�ci, bezustannie przegl�da� opisy kolejnych Opad�w, zupe�nie jak jego poprzednik. Analizowa� r�nice mi�dzy nimi, uczy� si�, jak pozna� po skraju Opadu, czy b�dzie on typowy, czy te� nie. Zazwyczaj zapisy by�y suche i rzeczowe, lecz nawet w prozaicznych notatkach kry�a si� opowie�� o wielkiej odwadze, szczeg�lnie gdy opisywa�y, jak pierwsi je�d�cy musieli nauczy� si� walki z Ni�mi, a przecie� nie by�o im �atwo, bo stanowi�o to dla nich ca�kowit� nowo��.
K'vin by� ciotecznym praprawnukiem Sorki Connell, pierwszej W�adczyni Weyru. Zulaya nie raz mu o tym przypomina�a. Ca�y Weyr czerpa� nadziej� z tej wiedzy.
- Mo�e dlatego Meranath pozwoli�a si� pochwyci� Charanthowi -powiedzia�a Zulaya powa�nie, cho� w jej oczach ta�czy�y chochliki.
- Czy ty.... to znaczy... czy o mnie my�la�a�... no, wiesz... - K'vin z trudem szuka� w�a�ciwych s��w. Rozmowa odby�a si� dwa tygodnie po tamtym pami�tnym locie. Zulaya odpowiedzia�a wtedy na jego pieszczoty z oszo�amiaj�cym �arem, lecz p�niej traktowa�a go oboj�tnie i nie zawsze zaprasza�a na noc do swej kwatery, mimo �e oba smoki by�y nieroz��czne.
- S�ysza�e�, �eby kto� by� w stanie my�le� w czasie lotu godowego? Ale naprawd� ciesz� si�, �e to Charanth okaza� si� taki sprytny. Cho� nie wiadomo, czy dziedziczno�� ma w tym przypadku jakiekolwiek znaczenie, wszyscy czujemy si� pokrzepieni na duchu tym, �e Weyrowi Telgar przewodzi cioteczny praprawnuk pierwszej W�adczyni Weyru Fort, w dodatku pochodz�cy z rodzziy, kt�ra wielokrotnie Naznacza�a podczas Wyl�g�w.
- Zulayo, nie jestem moj� cioteczn� praprababk�., wiesz? Zachichota�a.
- I ca�e szcz�cie, bo nie m�g�by� by� Przyw�dc� Weyru, ale dobra krew zawsze si� odzywa w potomkach!
Cho� bezpo�rednio�� partnerki cz�sto zbija�a go z tropu, w �aden spos�b nie m�g� odgadn��, co Zulaya czuje do niego osobi�cie, jako kobieta, a nie w�adczyni Weyru. By�a mi�a, pomocna, doradza�a mu rozs�dnie gdy rozmawiali o szkoleniu je�d�c�w, ale zachowywa�a si� przy tym tak... bezosobowo. K'vin doszed� do wniosku, �e jego partnerka jeszcze nie pogodzi�a si� ze �mierci� B'nera.
Sam czerpa� pewn� pociech� z tego, �e jego cioteczna praprababka jako� przetrwa�a Opady, a zatem i jemu mo�e si� to uda�. Podobnie jak dw�jce rodze�stwa i czw�rce kuzyn�w, kt�rzy r�wnie� dosiadali smok�w. Ale �adne z nich nie by�o Przyw�dc� Weyru... jak na razie. No c�, je�li jego je�d�cy czuli si� pewniej, wiedz�c, �e w b�j poprowadzi ich kto� z krwi Ruathy, jak przed nim Sorka, M'hall, M'dani, Sorana i Mairian, trzeba b�dzie dodawa� im si� tym argumentem w ci�gu ca�ego Przej�cia.
A teraz, podczas t�umnego Zgromadzenia, najprawdopodobniej ostatniego przez nast�pnych pi��dziesi�t lat pod niebem wolnym od Nici, obserwowa� jak jego W�adczyni opuszcza Lord�w z Telgaru i zbli�a si� ku niemu, przemierzaj�c przestronny dziedziniec d�ugimi krokami.
Zulaya by�a wysoka i d�ugonoga, wi�c �atwo mog�a dosiada� smoka. K'vin przewy�sza� j� o g�ow�. Twierdzi�a, �e to jej si� podoba; B'ner zaledwie dor�wnywa� jej wzrostem. Jej uroda niezmiennie fascynowa�a m�odego Przyw�dc�: czarne jak atrament k�dziory uwolnione spod he�mu, sp�ywa�y a� do pasa i okala�y szerok� twarz o wysokich ko�ciach policzkowych, kontrastuj�c ze smag��, g�adk� cer� i ogromnymi, l�ni�cymi oczyma o odcieniu tak g��bokiej szaro�ci, �e a� bliskiej czerni. Szerokie, zmys�owe usta i ostro zarysowany podbr�dek nadawa�y tej twarzy si�� i zdecydowanie, umacniaj�c autorytet W�adczyni. Sz�a �mia�o, w odr�nieniu od niekt�rych kobiet z Warowni, potrafi�cych tylko drepta�. Podkute stal� buty d�wi�cza�y na bruku, a ramiona porusza�y si� zamaszy�cie. Zd��y�a na�o�y� na je�dziecki mundur d�ug�, rozci�t� z boku sp�dnic�, kt�ra rozchyla�a si� w rytm krok�w, ukazuj�c kszta�tn� nog� w sk�rzniach i wysokich je�dzieckich butach. Opu�ci�a cholewy do kostek, a rude futro �adnie kontrastowa�o z reszt� stroju, harmonizuj�c z wyko�czeniem mankiet�w i rozchylonego ko�nierza. Jak zwykle mia�a na szyi zdobiony wisior z szafirem, kt�ry odziedziczy�a jako najstarsza kobieta ze swego Rodu.
- Jak tam, czy P'tero zdoby� na wieki serce M'lenga t� wasz� sztuczk�? - spyta�a zirytowanym g�osem. - Sp�jrz, poszli razem - doda�a, spogl�daj�c w stron� obu je�d�c�w, kieruj�cych si� do prowizorycznych namiot�w mieszcz�cych rz�d prycz.
- Mog�aby� z nimi p�niej porozmawia�. Boj� si� ciebie - odpowiedzia� z u�miechem.
- I maj� racj�. Ju� ja si� z nimi policz� za takie g�upie zachowanie - rzek�a �wawo i podskoczy�a, dopasowuj�c si� do jego d�ugich krok�w. - Najwy�szy czas, by� si� nauczy� spogl�da� karc�co na swoich ludzi. - Popatrzy�a na K'vina, potrz�sn�a g�ow� i westchn�a smutno. Od dawna dokucza�a mu, �e jest zbyt przystojny. Rude w�osy Hanrahan�w, b��kitne oczy i piegi nie budzi�y w ludziach respektu. - Nie, twoja twarz si� do tego nie nadaje. Najlepiej b�dzie, je�li Meranath skarci Sitha za to, �e b��kitny smok narazi� si� na niebezpiecze�stwo.
- Tak jest, najlepiej trafia� w najwra�liwsze miejsce - przytakn�� K'vin wiedz�c, �e Meranath potrafi utrzyma� dyscyplin� w�r�d smok�w znacznie lepiej ni� ktokolwiek z ludzi, w��czaj�c w to ich w�asnych je�d�c�w. -To by� niewiarygodnie g�upi wybryk.
- Natomiast wszyscy Telgarczycy uznali, �e to wspania�y popis - wyg�osi�a afektowanym tonem i odchrz�kn�a. - Tym bardziej �e nigdy nie zobacz� tego manewru w czasie prawdziwej akcji. - M�wi�c to skrzywi�a si� z pogard�.
- Ach, przynajmniej Telgarczycy w nas wierz�- westchn��. -A kto nie wierzy?
- Chocia�by Chalkin.
- Ach, on! - Jej zdaniem Lord Warowni Bitra by� nic niewart i nigdy nie kry�a si� z tym os�dem.
-Iz pewno�ci� nie jest jedyny, bo ostatnio spotykamy si� z coraz wi�ksz� nie�yczliwo�ci�.
- Teraz? Gdy Pierwszy Opad ma nast�pi� ju� za kilka miesi�cy? -zdenerwowa�a si� Zulaya. - Powiedz mi zatem, mi�y panie, po co w og�le s� smoki, je�li nie potrzebujemy ich do napowietrznej obrony ca�ego kontynentu? Ach, naturalnie, jeste�my dobrymi przewo�nikami, ale to jeszcze nie usprawiedliwia naszego istnienia.
- Spokojnie, droga pani. Usi�ujesz nawr�ci� nawr�conego. Zamrucza�a z niesmakiem. W�a�nie wchodzili na schody wiod�ce na
Wysoki Dziedziniec. Wzi�a go pod r�k�, by zgromadzeni ujrzeli przyk�adn�, zwi�zan� uczuciowo par� Przyw�dc�w Weyru. K'vin zdusi� westchnienie, �a�uj�c, �e to tylko poza na u�ytek ewentualnych obserwator�w.
- Chalkin ju� si� opija nowym winem Hegmona - zirytowa�a si� Zulaya.
-A jak my�lisz, po co tu w og�le przyjecha�? - spyta� jej partner, zr�cznie lawiruj�c, by omin�� Bitra�czyka, kt�ry mlaska� wargami i chciwie, wpatrywa� si� w kieliszek. - Cho�, prawd� m�wi�c, gracze tak�e mieli dzi� sporo mo�liwo�ci zarobku.
- Jedno jest pewne. S�ysza�am, �e nie ma go na li�cie Hegmona - powiedzia�, gdy zatrzymali si� przy stole, gdzie wybrali sobie miejsce w�adcy Telgaru, Weyru i Warowni Dalekich Rubie�y a tak�e Lordowie Tilleku. Do nich dosiedli si� jeszcze pierwszy kapitan flotylli rybackiej Tilleku wraz z nowo po�lubion� m�odziutk� �on�.
- Wspania�y pokaz - gratulowa� jowialny wilk morski, Kizan. - Prawda, Cherry, kochanie?
- Och, tak, naprawd� wspania�y. - Dziewczyna klasn�a w r�ce afektowanym gestem. Wida� by�o jednak, �e czuje si� oszo�omiona towarzystwem, w jakim wypad�o jej przebywa� na tym Zgromadzeniu i wszyscy starali si� j� o�mieli�. Kizan powiadomi� ich na stronie, �e jego �ona pochodzi z ma�ej nadmorskiej Warowni i cho� jest niezr�wnan� �eglark�, niewiele ma �wiatowego obycia. - Cz�sto obserwowa�am smoki na niebie, ale �adnego nie widzia�am z bliska. S� takie pi�kne.
- Nie je�dzi�a� jeszcze na smoku? - spyta�a uprzejmie Zulaya.
- Ach, sk�d�e znowu. - Cherry skromnie spu�ci�a oczy.
- To si� mo�e wkr�tce zmieni� - zauwa�y� jej m��. - Przybyli�my na Zgromadzenie drog� l�dow�, ale powinni�my chyba sprawdzi�, czy nam co� przypadkiem nie przys�uguje...
-Ale� oczywi�cie, kapitanie - odpar� natychmiast G'don, Przyw�dca Weyru Dalekich Rubie�y. - Nie wykorzystujecie nawet po�owy lot�w, do kt�rych macie prawo.
Mari, je�d�czyni kr�lowej, przytakn�a i u�miechn�a si� zach�caj�co na widok przera�onej miny Cherry.
- C� widz�? - dokucza� �onie Kizan. - Kobieta, kt�ra potrafi bez jednej skargi wytrzyma� na �aglowcu sztorm o mocy dziewi�ciu stopni, niepokoi si� na my�l o podr�y na smoku?
Cherry chcia�a si� odci��, ale nie potrafi�a znale�� s��w.
- Nie ma z czego si� �mia� - �agodzi�a Mari. - Lot na smoku bardzo r�ni si� od �eglowania w�asnym statkiem, ale ma�o kto odm�wi�by sobie przeja�d�ki.
- Ach, ja wcale nie odmawiam - �arliwie odpowiedzia�a dziewczyna. Jak dziecko, kt�re boi si�, �e odbior� mu obiecan� zabawk� - pomy�la�
K'vin, z trudem ukrywaj�c u�miech.
- Dajcie jej wreszcie spok�j - skarci�a wszystkich Salda, Pani na Telgarze. - Pami�tam, jak sama pierwszy raz lecia�am na smoku...
- Nie do wiary, to by�o przecie� tak dawno - wtr�ci� jej m��, Lord Tashvi. - Za to nie pami�tasz, gdzie wsadzi�a� ten stos dodatkowych koc�w...
- Tylko nie zaczynaj od nowa! - zmarszczy�a brwi Salda, ale wszyscy przy stole, w��cznie z m�od� Cherry, doskonale wiedzieli, �e W�adcy Telgaru cz�sto tocz� takie s�owne pojedynki.
- Jeszcze nie odkorkowali�cie wina? - spyta� niecierpliwie kto� z ty�u. Odwr�cili si� i ujrzeli winiarza Hegmona, niewysokiego, mocno zbudowanego m�czyzn� o siwych w�osach, zaczerwienionej twarzy i wi�niowym nosie, kt�ry w �artach zawsze okre�la� jako chorob� zawodow�.
- Zr�b nam ten zaszczyt. - Tashvi wskaza� na sch�odzone butelki. Hegmon ch�tnie si� zgodzi� i wkr�tce w jego do�wiadczonych r�kach korek �mign�� z szyjki z g�o�nym pukni�ciem. Wino spieni�o si� nieco, ale mistrz pr�dko podstawi� kieliszek i nie uroni� ani jednej kropli.
- Tym razem nam si� uda�o - stwierdzi�, nape�niaj�c podsuwane po kolei kieliszki.
- Wygl�da bardzo atrakcyjnie, nieprawda�? - Salda unios�a kieliszek i przygl�da�a si� w�druj�cym w g�r� b�belkom.
Thea, Pani Warowni Dalekich Rubie�y posz�a w jej �lady, a potem pow�cha�a p�yn.
- Ach, na honor, te b�belki �askocz�- stwierdzi�a i zas�oni�a nos d�oni� w sam czas, by ukry� kichni�cie.
- Spr�bujcie wreszcie tego wina - domaga� si� Hegmon.
- Mmm - zachwyci� si� Tashvi, a g�os Kizana odpowiedzia� mu jak echo.
- W dodatku jest wytrawne - pochwali� kapitan. - Spr�buj, Cherry, wcale nie przypomina w smaku win z Tilleku, kt�re najcz�ciej bywaj� kwa�ne i ostre.
- Ach, ach - w g�osie Cherry brzmia� czysty zachwyt. - Jest takie dobre!
Hegmon u�miechn�� si� na t� szczero�� i z dum� przyjmowa� pochwalne kiwni�cia g�ow� od pozosta�ych biesiadnik�w.
- Mnie r�wnie� smakuje - przytakn�a Zulaya, poci�gn�wszy �yk. -Bardzo przyjemne.
- S�uchaj Hegmon, mo�e by� mi dola� - przy stole pojawi� si� Chalkin, wyci�gaj�c kieliszek ku butelce w r�kach winiarza.
Hegmon uni�s� szyjk� i rzuci� Chalkinowi ch�odne spojrzenie.
- Przy twoim stole jest do�� wina.
- To prawda, ale chcia�bym popr�bowa� z r�znych butelek. Hegmon zesztywnia�, a Salda za�agodzi�a sytuacj�.
- Daj spok�j, Chalkinie. Przecie� Hegmon nikogo nie pocz�stowa�by winem gorszej jako�ci - powiedzia�a i odprawi�a go machni�ciem r�ki.
Natr�tny Lord nie wiedzia�, czy zmarszczy� brwi, czy si� u�miechn��, a w ko�cu z kamienn� twarz� sk�oni� si� i odszed� od sto�u z pustym kieliszkiem. Nie wr�ci� jednak na swoje miejsce, lecz do��czy� do s�siedniej grupy go�ci, r�wnie� nalewaj�cych wino.
- Ach, m�g�bym mu... - zacz�� Hegmon.
- Po prostu nie posy�aj mu wina, przyjacielu.
- Ju� mi zacz�� zawraca� g�ow� o sadzonki, �eby m�g� wyhodowa� w�asn� winoro�l - oznajmi� gniewnie winiarz, oburzony bezczelno�ci�. - I tak by mu zreszt� nic z tego nie wysz�o, podobnie jak z wszystkich wcze�niejszych plan�w.
- Nie zwracaj na niego uwagi. - Zulaya strzeli�a palcami, podkre�laj�c swe s�owa. - Tak jak M'shall i Irena. To taki gbur.
- Niestety, uda�o mu si� znale�� poplecznik�w - skrzywi� si� Tashvi.
- Policzymy si� z nim na naradzie - obieca� K'vin.
- Mam nadziej�, chocia� tego rodzaju ludzi z trudem daje si� przekona� do czego� wbrew ich woli. A on naprawd� gromadzi stronnik�w.
- Nie takich, kt�rzy maj� jakiekolwiek znaczenie - wtr�ci�a Zulaya.
- Mam nadziej�. Ach, oto jedzenie, by nieco zak�si� po tym cudownym napitku, zanim ca�kiem za�mi nam zdrowy rozs�dek na czas obrad.
- Wypad�o zaledwie po dwa kieliszki na osob� - Zulaya wskaza�a butelki - wi�c nie grozi nam zamroczenie, cho� to doskona�y alkohol - tu poci�gn�a odrobin�. - Hegmon jest szczodry, lecz nie przesadza z hojno�ci�. A oto posi�ek...
Usiad�a wygodnie, obserwuj�c jak liczna grupa m�czyzn i kobiet w barwach Fortu roznosi paruj�ce p�miski i butelki czerwonego wina.
- Nie jestem pewien co do tego zamroczenia, �uli - stwierdzi� z u�miechem K'vin, nak�adaj�c jej p�aty pieczeni z p�miska, kt�ry potem poda� s�siadowi.
W�a�nie sko�czyli posi�ek i wypili ca�e wino, gdy Paulin wsta� od sto�u, zapraszaj�c go�ci zebranych na wewn�trznym dziedzi�cu, by udali si� jego �ladem na Rad�. Na placu ta�ce rozpocz�y si� na dobre, a radosna muzyka towarzyszy�a Lordom a� do sali.
K'vin mia� nadziej�, �e muzyka nie ucichnie przed ko�cem Rady. Zulaya, cho� tak wysoka, by�a niezwykle lekka w ta�cu, a w dodatku najch�tniej bawi�a si� w jego towarzystwie, w�a�nie ze wzgl�du na wzrost. Poza tym parom przygrywa�a orkiestra zawodowych muzyk�w, o wiele lepsza od niewyszkolonych, cho� entuzjastycznych grajk�w w Weyrze. No i by�a to zupe�nie inna muzyka.
- Zobacz, jak pi�knie odnowili freski - zachwyci�a si� Zulaya, gdy weszli do Wielkiej Sali.
- Mhm - zgodzi� si� K'vin. Zwolni�, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony i wszed� w drog� Chalkinowi. - Och, przepraszam.
- Hm - us�ysza� w odpowiedzi. W�adca Bitry obrzuci� Zulay� kwa�nym spojrzeniem i przeszed� mimo, staraj�c si� nie otrze� o nich szatami.
- Nie warto si� przejmowa�. - K'vin wola� uspokoi� partnerk�, obawiaj�c si�, �e po�le jak�� ci�t� uwag� w �lad za odchodz�cym.
- Chcia�abym by� w Bitrze, gdy dosi�gnie ich pierwszy Opad -mrukn�a.
- Jego szcz�cie, �e nie podlega nam, lecz Bendenowi, prawda? - odpar� z ironi�.
- Prawda - zgodzi�a si� i pozwoli�a si� poprowadzi� na miejsce, gdzie przy wielkim konferencyjnym stole zwykle zasiadali Przyw�dcy Weyru Telgar. - Chyba przez ostatni tydzie� nikt nawet oka nie zmru�y� w tej Warowni - skomentowa�a, g�adz�c flag� z herbem Telgaru, kt�ra okrywa�a blat przed ich krzes�ami. - Jak to �licznie wygl�da - szepn�a, odsuwaj�c krzes�o, r�wnie� ozdobione rysunkiem czarnych ziaren na bia�ym polu.
St� sk�ada� si� z mniejszych, spojonych ze sob� stolik�w, tworz�cych okr�g o po�cinanych bokach. W�adcy Weyru i Warowni Telgar siedzieli pomi�dzy Dalekimi Rubie�ami a Tillekiem, gdy� wszystkie trzy posiad�o�ci le�a�y w p�nocnych regionach. Naprzeciw nich posadzono W�adc�w Isty i Keroonu, kt�rych herby pyszni�y si� s�onecznymi barwami. Weyr Benden z Bitr� znajdowa� si� z jednej strony, a Nerat z Warowni� Benden po drugiej. Na spotkanie zaproszono tak�e G��wnego In�yniera, Naczelnego Medyka i Rektora Uniwersytetu. U szczytu sto�u zasiadali W�adcy Fortu, najstarszej siedziby, maj�c u boku Pan�w Ruathy i Po�udniowego Bollu. Tym razem oni mieli przewodniczy� obradom.
- No c�, je�li doskona�e nowe wino Hegmona nie do ko�ca wszystkim zawr�ci�o w g�owie, postarajmy si� szybko zako�czy� obrady, �eby jeszcze zd��y� na ta�ce.
Chalkin zacz�� wali� w st� przed sob� i rycze� na ca�e gard�o: - Racja! Racja!
K'vin zdusi� ponury j�k.
Lord by� na po�y, je�li nie ca�kiem pijany, a twarz nabieg�a mu purpur�.
- Jestem pewien, �e wszyscy zdajemy sobie spraw� ze zbli�aj�cego si� niebezpiecze�stwa Opadu.
Chalkin chrz�kn�� grubia�sko.
- Pos�uchaj, Lordzie Chalkinie - Paulin gro�nie spojrza� na odszczepie�ca - je�li zanadto opi�e� si� szampanem, mo�esz opu�ci� Rad�.
- Nie, on tego w�a�nie pragnie - ostrzeg� natychmiast M'shall, Przyw�dca Weyru Benden. - Wtedy b�dzie m�g� twierdzi�, �e wszystkie postanowienia zapad�y dzi� za jego plecami.
- Je�li nie zamilknie, zawsze mo�emy wsadzi� mu g�ow� pod zimn� wod�, a� oprzytomnieje na tyle, by przypomnie� sobie o zwyk�ej grzeczno�ci - wtr�ci�a Irena, je�d�czyni bende�skiej kr�lowej. - Przemoczy sobie najlepsze ubranie, a tego to on nie lubi - wyraz jej twarzy sugerowa�, �e wie o tym z do�wiadczenia.
- Chalkin! - wykrzykn�� Paulin twardym jak stal g�osem.
- No dobrze, ju� dobrze - odpowiedzia� Bitra�czyk ura�onym tonem i rozsiad� si� wygodnie na krze�le, opieraj�c si� �okciami o blat sto�u. -Je�li zamierzacie zachowywa� si� w ten spos�b...
- Wy��cznie dlatego, �e nas prowokujesz - warkn�a Irena. Paulin rzuci� jej karc�ce spojrzenie, wi�c zamilk�a, cho� przez d�u�szy czas wpatrywa�a siew Chalkina zmru�onymi oczyma.
- Trzy niezale�ne zespo�y dokonywa�y oblicze�, z kt�rych jasno wynika, �e Czerwona Planeta jest coraz bli�ej... naturalnie, bior�c pod uwag� kosmiczne odleg�o�ci.
- Czy istnieje mo�liwo�� zderzenia? - spyta� Jamson z Dalekich Rubie�y.
- Do pioruna, Jamsonie, nie poruszajmy teraz tego tematu - zdenerwowa� si� Paulin.
- A dlaczego nie? - Chalkin wyra�nie powesela�.
- Bo dyskusji na temat tej dalece nieprawdopodobnej ewentualno�ci mamy ju� po dziurki w nosie - odpar� Paulin. - Z danych, kt�re zebrali nasi przodkowie wynika, �e nie ma nawet cienia mo�liwo�ci, by dosz�o do zderzenia planet. W og�le nie brali pod uwag� tej... ewentualno�ci.
- No tak, ale czy gdzie� jest wyra�nie napisane, �e to niemo�liwe? -Chalkina wyra�nie radowa�a wizja katastrofy.
- To absolutnie niemo�liwe - odpowiedzia� Paulin jednocze�nie z Clisserem, kt�ry nie tylko by� Rektorem Uniwersytetu, lecz tak�e najbardziej do�wiadczonym cz�onkiem zespo�u astronom�w. Paulin poprosi� go gestem o rozwini�cie tematu.
- Kapitanowie Keroon i Tillek - na moment przerwa� z szacunkiem - opracowali raport zarejestrowany przez SIWSP-a, kt�ry zawiera dane z bada� przeprowadzonych na "Yokohamie". Ja sam wielokrotnie sprawdza�em odpowiednie r�wnania, z kt�rych wynika, �e w�drowna planeta przejdzie obok Pernu po orbicie eliptycznej i nie b�dzie najmniejszego powodu, by wesz�a na kurs kolizyjny. To kwestia mechaniki niebieskiej i przyci�gania grawitacyjnego Rukbatu. Gdybym wiedzia� wcze�niej, m�g�bym przynie�� wykres odpowiednich orbit - tu popatrzy� na Chalkina z wielkim niesmakiem.
- Ma�o ci, �e Gwiazda zrzuca nam tu Nici, Chalkin? Naprawd� chcia�by�, �eby nas roztrzaska�a na kawa�eczki? - spyta� Kalvi, szef zespo�u in�ynieryjnego. - Te� przelicza�em wszystkie r�wnania i zgadzam si� z Clisserem i reszt� matematyk�w. Dlaczego sam nie sprawdzisz, je�li ci� to tak niepokoi?
Chalkin zignorowa� przytyk; wszyscy wiedzieli, �e nie ws�awi� si� dokonaniami w �adnej dziedzinie nauk. Zreszt� by� zadowolony z reakcji na rzucon� mimochodem uwag�. Niezale�nie od tego, co si� m�wi, nikt nie ma ostatecznego dowodu na to, �e Pern jest bezwzgl�dnie bezpieczny.
- Z wylicze� wynika, �e pierwszy Opad Nici tego Przej�cia nast�pi wczesn� wiosn�. W pierwszym okresie spodziewamy si� kilku inwazji �ywych zarodnik�w, w zale�no�ci od warunk�w pogodowych, a szczeg�lnie temperatury otoczenia w momencie samego Opadu. - Paulin si�gn�� pod st� i wyci�gn�� tablic�, na kt�rej starannie wyznaczono obszary zagro�one Opadami. S'nan odchrz�kn�� i poruszy� si� niespokojnie, jakby obawia� si�, �e Paulin pozbawi Weyr nale�nego mu przywileju.
- Pierwsze dwa Opady zaatakuj� rejony znajduj�ce si� pod ochron� Weyru Fort, nast�pne dwa - obszar patrolowany przez Dalekie Rubie�e, a kolejne dwa przypadn� Bendenowi. Spodziewamy si� ich w okresie pierwszych dw�ch tygodni, w odst�pie trzech dni. Drugi Opad na terytorium Fortu i pierwszy w Dalekich Rubie�ach wypadn� tego samego dnia, gdy� b�d� to dwie r�ne cz�ci tego samego du�ego Opadu. Z kronik wiemy tak�e, �e �ywe zarodniki b�d� opada� na Kontynent Po�udniowy mniej wi�cej o tydzie� wcze�niej ni� u nas na Pomocy. S'nanie -Paulin zwr�ci� si� do Przyw�dcy Weyru Fort - czy mo�emy prosi� ci� o sprawozdanie o wynikach prac?
S'nan powsta� i uni�s� w g�r� nieodst�pn� tablic�. Plotkowano, �e niegdy� nale�a�a do samego Seana Connella. Je�dziec spogl�da� na ni� przez chwil�. Ten najstarszy Przyw�dca g��wnego Weyru na Pernie przypomina� swego pr�.. .pradziada, cho� przypr�szone siwizn� w�osy by�y raczej p�owe, ni� rude. Poza tym, K'vinowi wydawa�o si� zawsze, �e Sean Connell nie m�g� by� a� takim s�u�bist�, nawet je�li to on ustanowi� prawa, kt�rych przestrzegano w Weyrach. Wi�kszo�� jego zalece� by�a po prostu zdroworozs�dkowa, cho� S'nan wype�nia� je z takim zapa�em, jakby chcia� je sparodiowa�.
- Pierwszy Opad- rozpocz�� je�dziec z dum� - rozpocznie si� nad morzem na wsch�d od Warowni Fort, dotrze na brzeg u uj�cia rzeki, przejdzie uko�nie nad p�wyspem i przeniesie si� nad morze na zachodzie. Kolejne dwa Opady, w trzy dni p�niej, ogarn� po�udniowy kraniec Po�udniowego Bollu - tu czubkiem rylca dotkn�� mapy Paulina, robi�c przy tym pe�en wy�szo�ci grymas. - Ten drugi by� mo�e skieruje si� daleko na po�udnie i wcale nie trafi w l�d, a w najgorszym razie zagrozi mu tylko przez kr�tk� chwil�, nast�pnie przeniesie si� nad zachodni kraniec Dalekich Rubie�y i ponownie pow�druje nad morze. Tak czy owak, b�dzie nad sta�ym l�dem jedynie przez moment. Trzeci Opad rozpocznie si� nad po�udniowym wybrze�em p�wyspu Tillek, po wschodniej stronie Warowni i tak�e wpadnie w morze, zagra�aj�c l�dowi tylko przez kr�tki czas.
- Innymi s�owy, Nici pozwol� nam si� wpierw wdro�y� do walki? -spyta� B'nurrin z Igenu.
-To nie miejsce na niepowa�ne komentarze - skarci� go S'nan, ale reprymenda nie odnios�a zamierzonego skutku, gdy� m�ody, czupurny Przyw�dca dostrzeg� u�miechy na zbyt wielu twarzach. S'nan odchrz�kn�� i powr�ci� do tematu. - Nast�pne dwa Opady b�d� najbardziej niebezpieczne dla niedo�wiadczonych skrzyde� - tu rzuci� ponure spojrzenie B'nurrinowi i ponownie wskaza� na map�. - Pierwszy rozpocznie si� nad morzem na wschodzie i zagrozi Weyrowi Benden i Warowni Bitra, a sko�czy si� prawie nad samym Weyrem Igen. W normalnej sytuacji b�d� go zwalcza� wsp�lnie Weyry Benden i Igen. Drugi rozpocznie si� na p�nocnym kra�cu Neratu, przetnie go, dotrze nad wschodnie wybrze�e Keroonu i do Isty oraz po�udniowej cz�ci Keroonu...
- S'nanie, przecie� doskonale wiemy, gdzie kto ma walczy� z Opadem - przerwa� mu M'shall.
- Naturalnie - S'nan ponownie odchrz�kn��. - Jednak�e - powi�d� spojrzeniem po Lordach Warowni usadowionych wok� sto�u - na ostatnim spotkaniu Przyw�dc�w Weyr�w postanowiono, �e ka�dy Weyr na pocz�tku wystawi do walki po dwa skrzyd�a, gdy� walka z Opadami jest dla nas nowym do�wiadczeniem. W ten spos�b Weyry zdob�d� do�wiadczenie z pierwszej r�ki.
- W dalszym ci�gu uwa�am, �e do�wiadczenie naj�atwiej by�oby zdoby� zwalczaj�c te pierwsze po�udniowe Opady - zacz�� B'nurrin. - Przynajmniej, je�li smoki chybi�, Nici nikomu nie spadn� na g�ow� ani nie zniszcz� p�l.
- B'nurrinie! - srogo wykrzykn�� M'shall, zanim zaskoczony S'nan zd��y� otworzy� usta.
K'vin osobi�cie by� przekonany, �e B'nurrin wpad� na dobry pomys� i popiera� m�odego Przyw�dc�, ale zakrzyczeli ich starsi dow�dcy. K'vin podejrzewa�, �e gdyby po cichu zabra� kilka skrzyde� na po�udnie, na spotkanie pierwszego Opadu, pewnie spotka�by tam B'nurrina na �wiczeniach.
- Moim zdaniem to dobry pomys� - broni� si� Ista�czyk, wzruszaj�c ramionami.
S'nan wyk�ada� dalej, jakby nikt mu przed chwil� nie przerwa�.
- Zgodnie z praktyk� przyj�t� w czasie Pierwszego Przej�cia, Lordowie Warowni wystawi� odpowiednie za�ogi naziemne i skieruj� je do walki zgodnie z zaleceniami Przyw�dc�w Weyr�w, a w tym przypadku Przyw�dcy M'shalla - lekko pochyli� g�ow� w stron� spi�owego je�d�ca z Bendenu. - Mistrz Kalvi - tu uprzejmie sk�oni� si� naczelnemu in�ynierowi -zapewni� mnie, �e jego huta wyprodukowa�a wystarczaj�c� ilo�� cylindr�w na kwas azotowy, by wyposa�y� za�ogi naziemne, lecz sam kwas nale�y przygotowa� na miejscu. Podobnie, jak przy Pierwszym Przej�ciu, zesp� in�ynier�w dostarczy robotnik�w i materia��w, traktuj�c to jako obowi�zek wobec spo�eczno�ci. Do ko�ca roku ka�dy dostanie przydzia� pojemnik�w.
S'nan, jak zwykle pos�uguj�cy si� precyzyjnym s�ownictwem, wzgardzi� neologizmem "Obr�t", ukutym przez m�odsze pokolenie na oznaczenie "roku".
Kalvi powsta� z miejsca.
- W ka�dej wi�kszej Warowni przeprowadzimy trzydniowe szkolenie w obs�udze i naprawie miotaczy p�omieni oraz �wiczenia praktyczne, kt�re jak s�dz�, b�d� r�wnie wszechstronne, co atrakcyjne - przest�pi� z nogi na nog� i m�wi�by dalej, lecz S'nan gestem nakaza� mu usi���.
In�ynier prychn�� gniewnie, skrzywi� si�, ale us�ucha�. Przyw�dca Weyru popatrzy� na Corey.
- O ile si� nie myl�, wy r�wnie� planujecie trzydniowe szkolenia, by poinstruowa� pracownik�w Warowni na nadrz�dnych i podrz�dnych stanowiskach, jak nale�y opatrywa� pobru�d�enia i powa�niejsze... hm... obra�enia zadane przez Nici.
Corey kiwn�a g�ow� nie wstaj�c z miejsca.
- Lordowie Warowni musz� do��czy� do ka�dej grupy naziemnej lekarza albo przeszkoli� jedn� osob� w zakresie pierwszej pomocy, oraz dostarczy� zestawy zawieraj�ce mrocznik, sok fellisowy i inne �rodki pierwszej pomocy. - Ponadto - przewr�ci� do ty�u kartk� notesu - dokona�em inspekcji wszystkich weyrow pod k�tem zbli�aj�cego si� opadu i oceniam, �e dysponuj� pe�n� si�� bojow� oraz wystarczaj�c� liczb� kadet�w, kt�rzy b�d� dostarcza� skrzyd�om fosfin� w czasie walki. Przedyskutowa�em z Przyw�dcami wszelkie aspekty taktyki powietrznej oraz zarz�dzania Weyrem...
K'vin poprawi� si� na krze�le, przypomniawszy sobie drobiazgow� inspekcj�, jak� S'nan i Sarai przeprowadzili w jego jaskiniach; sprawdzili nawet przetw�rni� odpad�w! W tym momencie zauwa�y�, �e G'don, najstarszy z Przyw�dc�w, r�wnie� drgn�� niespokojnie i wywnioskowa�, �e para je�d�c�w z Fortu nikogo nie oszcz�dzi�a w swym nadgorliwym d��eniu do perfekcji. No c�, rzeczywi�cie zbli�a�o si� Przej�cie, wi�c Przyw�dcy Weyr�w s�usznie wymagali od smoczych je�d�c�w doskona�ego opanowania rzemios�a i pe�nej gotowo�ci. Inspektorzy nie dopatrzyli si� �adnych b��d�w w hodowli smok�w w Telgarze; przez ostatnie trzy lata tutejsze kr�lowe znosi�y najwi�cej jaj ze wszystkich Weyr�w, instynktownie przygotowuj�c si� do nadchodz�cych trud�w. K'vin �ywi� nadziej�, �e tym razem Meranath zniesie wi�cej jaj, ni� w zwi�zku z Miginthem B'nera; mo�e wtedy Zulaya b�dzie dla niego serdeczniej sza... Dwie m�odsze kr�lowe te� pracowicie zape�nia�y gniazda, dostarczaj�c po�ytecznych zielonych i b��kitnych smoczk�w. Ju� wkr�tce Weyr Telgar osi�gnie pe�n� liczebno��! Mo�e nawet b�d� musieli przenie�� cz�� mieszka�c�w do innych Weyr�w, ale z decyzj� mo�na poczeka� na doroczny przegl�d.
- I, podsumowuj�c, stwierdzam, �e obecnie jeste�my w pe�nej gotowo�ci.
- O wiele lepiej przygotowani, ni� Pierwsi Je�d�cy - skomentowa� sucho G'don.
- To prawda - doda�a Irena z Bendenu.
K'vin tylko si� u�miechn�� tytu�em komentarza. Nieoczekiwanie poczu� w brzuchu ch��d i kulk� niepokoju, kt�ra pow�drowa�a do gard�a. Skarci� si� w my�li. Pochodzi� z Rodu Pierwszych Je�d�c�w, kt�ry da� Weyrom wiele swych c�rek i syn�w.
I dosiadasz mego grzbietu, doda� Charanth stanowczym tonem. B�d� wspaniale walczy�. Nici uciekn� na sam widok mego p�omienia.
Nie by�y to czcze przechwa�ki, gdy� Charanth rzeczywi�cie pobi� rekord Weyru w d�ugo�ci p�omienia.
Razem wyjdziemy na spotkanie Nici, nie b�dziesz sam. Ja b�d� z tob� i zwyci�ymy.
Dzi�ki, Charrie.
Nie ma za co, Kev.
- Oho, poznaj� po twoich oczach, co si� dzieje - szepn�a mu Zulaya do ucha. - Co Charanth my�li o tym wszystkim?
- Nie mo�e si� doczeka� - szepn�� w odpowiedzi i u�miechn�� si�. Charanth s�usznie przypomnia� mu, �e nie poleci sam. B�d� razem, jak zawsze od chwili, gdy spi�owy smok Wyklu� si� ze skorupy i podrepta� prosto do czternastoletniego w�wczas K'vina Hanrahana, kt�ry czeka� na gor�cych piaskach Wyl�garni. Wtedy ch�opiec u�wiadomi� sobie, �e ca�e jego �ycie zmierza�o ku jedynej w swoim rodzaju chwili, gdy nast�pi�o Naznaczenie. Wcze�niej obserwowa�, jak Naznaczaj� jego najstarszy brat, najstarsza siostra i troje kuzyn�w. Od chwili, gdy go Odszukano, cz�� jego istoty, z zapa�em typowym dla nastolatka, by�a �wi�cie przekonana, �e Naznaczy, za� pesymistyczna strona jego natury przekornie podpowiada�a, �e zostanie sam na gor�cych piaskach i nie prze�yje takiego upokorzenia.
- Podsumowuj�c - o�wiadczy� S'nan - zapewniam zebranych, �e Weyry s� w pe�nej gotowo�ci.
Po tych s�owach usiad�. Rozleg�y si� brawa.
- Mam nadziej�, �e Warownie tak�e s� przygotowane? - by�o to raczej pytanie ni� stwierdzenie, gdy� uni�s� brwi i popatrzy� na Lorda Warowni Fort, oczekuj�c odpowiedzi.
Paulin znowu wsta�, przek�adaj�c kartki, a� znalaz� w�a�ciw�, po czym odchrz�kn��.
- Otrzyma�em o�wiadczen