2016

Szczegóły
Tytuł 2016
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2016 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2016 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2016 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Nurowska Panny i wdowy Zdrada Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym 3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1 dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa, ul. Konwiktorska 9, Przedruk z wydawnictwa 3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1 Niezale�na Oficyna Wydawnicza Warszawa 1993 3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1 Pisa�a K. Kruk Korekty dokonali St. Makowski i K. Pabian Tamtego jesiennego dnia, po powrocie do domu nie mog�a nic powiedzie�. G�os uwi�z� jej w gardle. Sta�a w drzwiach, nagle si�y odm�wi�y jej pos�usze�stwa, opar�a si� wi�c o framug�. Tadeusz podszed� do niej i wprowadzi� j� do �rodka. - Zm�czy�a� si�? - spyta� pomagaj�c jej zdj�� p�aszcz. W milczeniu pokr�ci�a g�ow�. Dopiero kiedy usiad�a w fotelu, czy raczej, kiedy on j� tam posadzi�, rzek�a z wysi�kiem: - Odnalaz�am Zuzi�. D�ug� chwil� patrzyli na siebie w milczeniu. - Nie mog� si� myli�. To ona. I znowu cisza. - Pomo�esz mi? - Je�eli tylko b�d� m�g�... - Nosi nazwisko Walczak. Wi�c widocznie zosta�a adoptowana. Nic o nich nie wiem, o tych ludziach. Posy�aj� j� do szko�y muzycznej... wi�c... maj� jak�� wyobra�ni�... By� mo�e zrozumiej�, �e... �e Zuzia musi wr�ci� do swojego nazwiska. Musi odzyska� prawdziwy �yciorys. Tadeusz podszed� do biurka i zapali� papierosa. Sta� odwr�cony do Eweliny ty�em. - A je�eli si� jednak mylisz? - Nie. Na pewno nie, To Zuzia. To c�rka Jasia. Nie umiem ci powiedzie�, co czu�am, gdy na mnie spojrza�a... jego oczami... Tadeusz... czy ty rozumiesz, co si� sta�o? Odzyska�am rodzin�... Nagle si� rozp�aka�a. �zy la�y si� jej po policzkach i nie by�o si�y, kt�ra mog�aby je powstrzyma�. Wraz z nimi wydostawa�o si� na zewn�trz to wszystko, co do tej pory tkwi�o w niej gdzie� bardzo g��boko. Powstanie, �mier� Andrzeja, �agier, �mier� Hansa, �mier� Jasia, �mier� Suzanne, utrata domu. �zy by�y jak oczyszczenie. Tadeusz musia� sobie z tego zdawa� spraw�, bo nie pr�bowa� jej przeszkodzi� �adnym s�owem ani gestem, tylko wyszed� do drugiego pokoju. By�a mu za to wdzi�czna. Kiedy si� wreszcie uspokoi�a, zaproponowa�, �eby poszli co� zje��. - Popatrz, jak ja wygl�dam - rzek�a schrypni�tym g�osem. - W moich oczach jeste� zawsze pi�kna - odrzek�. - I twoje oczy mi wystarcz�. Oraz to, co masz w spi�arni. Usma�y� jej omlet i zaparzy� herbat�, sobie tylko wiadomym sposobem. Doskona��, pe�n� aromatu. - Jak si� do tego zabra� - my�la�a g�o�no. - Na pewno oprze si� to wszystko o s�d. B�d� musia�a udowodni�, �e jestem ciotk� Zuzi... I �e musimy by� razem... Musz� si� rozejrze� za jak�� prac�... Nie mog� by� teraz bezrobotna. Mo�e rzeczywi�cie zaczn� pisywa� do tego twojego "�owcy"... - Je�eli ju�, to do "�owca" - u�miechn�� si�. - A poza tym troch� si� z tym sp�ni�a�, bo mnie te� stamt�d chc� wysiuda�. Nast�pi�o przegrupowanie, nowobogaccy uro�li w si��, a by�e ziemia�stwo oblecia� jeszcze wi�kszy tch�rz. Wi�c pora pakowa� manatki i wynosi� si� z tego miasta. - Jak to? - spyta�a przestaj�c je��. - Chcesz wyjecha� teraz? W takiej chwili? Przecie� obieca�e� mi pom�c... Je�eli nie odzyskam Zuzi, ju� nie b�d� mog�a normalnie �y�. - Ewelino - powiedzia� wolno - a nie przysz�o ci do g�owy, �e mo�esz skomplikowa� �ycie tej dziewczynce. Ona ma teraz dom, rodzic�w. Wraz z twoim pojawieniem si� wszystko si� jej zawali. By� mo�e ci� znienawidzi. - Trudno. Nie mog� dopu�ci�, aby jedyna c�rka Jasia nosi�a inne nazwisko. Zuzia to przed�u�enie Lechic, o kt�re Suzanne tak zawsze walczy�a. Odda�a za nie �ycie. Pojecha�a wtedy do Milan�wka, �eby zdoby� pieni�dze na remont dachu. To j� zabi�o. - A jakby nie pojecha�a, znalaz�aby si� z tob� w �agrze i pewnie by ju� stamt�d nie wr�ci�a. Syberyjski klimat na pewno okaza�by si� dla niej zab�jczy. To ju� by�a przecie� mocno starsza pani. Wi�c nie wolno ci my�le� w taki spos�b. Powinna� wzi�� tak�e pod uwag� uczucia tego dziecka. - Wszyscy Lechiccy musz� cierpie� - odrzek�a twardo. - To bzdura! - Nad naszym rodem ci��y fatum, kobiety umieraj� tragicznie, a m�czy�ni ko�cz� samob�jstwem. M�j dziadek, ojciec... targn�li si� na siebie w taki sam spos�b... Babka i jej siostra umar�y w po�ogu... - To dlatego nie masz dziecka? - spyta� cicho. - Nie, nie dlatego... Moja matka zosta�a zamordowana przez jakiego� szale�ca... wi�c, jak widzisz, los dopuszcza r�ne warianty zgon�w, byle za m�odu... A od w�asnego losu nie mo�na uciec. Zuzia musi wiedzie�, kim jest... - urwa�a przechwytuj�c dziwny wzrok Tadeusza. - Pewnie s�dzisz, �e zwariowa�am. - Nie chcia�bym, �eby� tak my�la�a o przesz�o�ci. - To s� wszystko fakty. - Prawie ka�da polska rodzina mo�e ci poda� tak� wyliczank�. - Ja pochowa�am ca�� swoj� rodzin�. - Przecie� jest jeszcze Zuzia. - Dlatego musz� j� odzyska�. W nocy nie mog�a spa�, obmy�laj�c spos�b, w jaki mog�aby si� do Zuzi zbli�y�. Ale mo�liwo�ci mia�a raczej ograniczone. Mog�a tylko czatowa� na ni� pod szko�� muzyczn�. I czyni�a to przez kilka dni z rz�du, niestety bez skutku. Dziewczynki nie by�o po�r�d opuszczaj�cych szko�� uczni�w. Chc�c mie� ca�kowit� pewno��, czeka�a do momentu, a� w oknach pogasn� �wiat�a. Wraca�a do domu nieludzko zm�czona, zgrabia�ymi z zimna r�koma pr�bowa�a zapali� gaz pod czajnikiem. Wypija�a gor�c� herbat� i wsuwa�a si� pod ko�dr�, d�ugo nie mog�c si� rozgrza�. Podczas jednego z takich "dy�ur�w" zauwa�y�a po drugiej stronie ulicy Tadeusza. Przystan�� w pewnej odleg�o�ci, a potem zacz�� si� przechadza� tam i z powrotem. W pierwszej chwili wpad�a w pop�och, ale potem uczu�a co� na kszta�t wdzi�czno�ci, �e obok jest kto� �yczliwy. Kto�, kto zrozumia�, jak bardzo czu�a si� samotna stoj�c na czatach. Od tego dnia Tadeusz pojawia� si� na Miodowej regularnie, towarzysz�c Ewelinie z daleka, do��cza� do niej dopiero, kiedy schodzi�a ze swojego posterunku. Szli obok siebie bez s�owa w stron� przystanku. - Mo�e ona zrezygnowa�a ze skrzypiec - odezwa�a si� za kt�rym� razem Ewelina. - Raczej ma�o prawdopodobne. Gdyby mia�a o par� lat mniej, mo�na by bra� pod uwag� tak� ewentualno��. - Chyba powinnam jednak to sprawdzi�. P�j�� do kancelarii,.. - Zawsze mo�na, ale co dalej? Zwr�cisz na siebie uwag�. I tak nie jest pewne, czy ju� kto� ci� nie zaobserwowa�. - To dlatego sterczysz po drugiej stronie ulicy? - u�miechn�a si�. - Mi�dzy innymi. - A jaki jest jeszcze pow�d? - Niepokoj� si� o ciebie. Za du�o sobie obiecujesz po tej sprawie. To jednak mog�a by� pomy�ka. Mo�e ta dziewczynka mija ci� codziennie, ale ty jej nie rozpoznajesz, bo jej podobie�stwo do Jasia zaistnia�o tylko w twojej wyobra�ni. Ewelina nic na to nie odpowiedzia�a, s�owa Tadeusza zasia�y w niej jednak niepewno��. W�a�ciwie nie wierzy�a ju� w ponowne spotkanie z bratanic� i je�dzi�a na Miodow� tylko po to, aby nie mie� wyrzut�w sumienia, �e czego� nie dope�ni�a. W ko�cu przesta�a tam bywa�, maj�c coraz mniej pewno�ci, �e jasnow�osa dziewczynka ze skrzypcami jest c�rk� Jasia... Co� j� jednak ci�gn�o w stron� szko�y muzycznej. Co jaki� czas wsiada�a w autobus i jecha�a na Miodow�, aby pospacerowa� tam i z powrotem po drugiej stronie ulicy. Tak te� by�o tego wiosennego dnia, chocia� pogoda wybitnie nie sprzyja�a spacerom. S�o�ce wygl�da�o zza chmur, ale cz�ciej zacina� deszcz. W pewnej chwili Ewelina pr�bowa�a otworzy� parasolk�. Nag�y podmuch wiatru wyrwa� j� jej z r�ki i odrzuci� na drug� stron� ulicy, wprost pod drzwi szko�y. W�a�nie wychodzi�a z nich dziewczynka w granatowej pelerynie, mia�a g��boko nasuni�ty na g�ow� kaptur, kt�ry zas�ania� jej twarz. Pochwyci�a parasolk�. Kiedy zwraca�a j� Ewelinie, Ewelina zobaczy�a jej twarz. Spojrza�y na ni� oczy Jasia. - Dzi�kuj� - rzek�a s�abo, zrobi�o jej si� niedobrze, mia�a uczucie, �e za chwil� zwymiotuje. Odwr�ci�a g�ow� z nadziej�, �e gdzie� w pobli�u znajduje si� Tadeusz i przyjdzie jej z pomoc�. Ale nie by�o go. Pozostawa�a sam na sam ze swoim losem, kt�ry zast�pi� jej drog� w osobie tej jasnow�osej dziewczynki w granatowej pelerynie z kapuz�. - Pani �le si� czuje? - us�ysza�a. - Troch�... - odrzek�a z wysi�kiem. - Mo�e odprowadz� pani� do autobusu... - A... czy mog�aby� wst�pi� ze mn� do kawiarni, tu naprzeciwko. Napi�abym si� czego� gor�cego... Sama czuj� si� niepewnie... Dziewczynka zawaha�a si� chwil�. - Dobrze - odrzek�a. - Ale nie mam du�o czasu, bo w domu czeka na mnie obiad... Mama si� zawsze z�o�ci, jak si� sp�niam. - A daleko mieszkasz? - Na Chopina. - To niedaleko, par� przystank�w autobusem - odrzek�a, my�l�c jednocze�nie, �e jest to dzielnica, kt�r� zamieszkuj� obecni w�adcy Prl_u, czy�by przybrany ojciec Zuzi by� jednym z nich? Wesz�y do ma�ej kawiarenki. Kiedy Zuzia zsun�a kaptur z g�owy, Ewelina mog�a jej si� lepiej przyjrze�. Odziedziczy�a po ojcu za kr�tki nos, co sprawia�o wra�enie, �e odleg�o�� pomi�dzy nim a g�rn� warg� by�a jakby za du�a. To wyra�nie dziewczynk� szpeci�o. By� mo�e wcale nie by�a �adna. Ta zbyt bia�a cera i oczy przezroczyste jak woda. Tylko w�osy mia�a niezwykle bujne, o naturalnym, bardzo jasnym kolorze, co tworzy�o wok� jej g�owy rodzaj �wietlistej aureoli. Ewelina szuka�a jakiegokolwiek podobie�stwa do Lidki. Pomy�la�a, �e Zuzia ma figur� matki, szerokie biodra i jej takie troch� zbyt masywne nogi. Odczu�a co� w rodzaju rozczarowania, �e dziewczynka nie jest pi�kno�ci�. Przez ojca by�a podobna do swojej babki, kobiety nad wyraz pi�knej, ale skaza na urodzie ojca jeszcze jakby si� u niej pog��bi�a. Jasio mia� intensywniejszy kolor oczu i lepsz� cer�. Przy�apa�a pe�ne ciekawo�ci spojrzenie Zuzi i u�miechn�a si� sp�oszona. - To mo�e usi�dziemy tam, przy oknie... Podesz�a kelnerka. - Czy macie mo�e gor�c� czekolad�? Kelnerka u�miechn�a si� przepraszaj�co. - To mo�e zjad�aby� ciastko? - zwr�ci�a si� Ewelina do bratanicy. - Nie, bo nie zjem obiadu - odrzek�a. - To co ci zam�wi�? - Oran�ad�. Cytrynow�. - Jest cytrynowa oran�ada? - spyta�a Ewelina. Tym razem kelnerka skin�a g�ow�. By�a to niezbyt urodziwa dziewczyna o w�osach skr�conych trwa�� ondulacj� i srebrnej koronce na samym przodzie; kiedy otwiera�a usta, metal po�yskiwa�, co irytowa�o Ewelin�. - A ja prosz� herbat�. Z cytryn�. - Cytryny nie ma. - Wi�c sam� herbat�, ale �eby by�a gor�ca. Kiedy zosta�y same, Ewelina spyta�a, co robi� rodzice Zuzi. - Tatu� pracuje w ministerstwie. - W jakim? - A... nie wiem - odrzek�a lekko dziewczynka. - W takim od wojska. - W Ministerstwie Obrony Narodowej? - Nie... chyba w innym... ale ma mundur... - A wiesz, jaki ma stopie�? - Jest pu�kownikiem. - To jednak chyba pracuje w Ministerstwie Obrony. - Nie, na pewno nie. W innym. - Wi�c w jakim? - Nie wiem - powt�rzy�a dziewczynka z uporem. - Skoro nosi mundur... - Nie nosi. Chodzi do pracy po cywilnemu. To znaczy je�dzi. Z kierowc�. Czarnym samochodem. Ewelina mia�a wra�enie, �e na chwil� zatrzyma�o jej si� serce. To by�a wersja najgorsza z mo�liwych. Jak wydrze� dziecko z �ap kogo� takiego? Ale tym bardziej by�o to konieczne. Eliminowa�o wcze�niejsze w�tpliwo�ci co do komplikowania �ycia dziewczynce. O ile jej przypuszczenia okaza�yby si� prawdziwe, oczywi�cie. - A mama, co robi? - spyta�a prze�ykaj�c �lin�. - Mama nie pracuje. - I gotuje dla ciebie obiady. - Nie, obiady gotuje pani Jasia. - A kto to jest pani Jasia? - Nasza gosposia. - Lubisz j�? - Lubi� - odrzek�a nieco oboj�tnie, poci�gaj�c �yk oran�ady. - A masz rodze�stwo? - Nie. - To ci troch� smutno. - Nie, bo mam psa. - Jak si� wabi? - Bobas. - �mieszne imi�. - Bo on jest �mieszny. Ma tak� �atk� czarn� nad okiem i na uchu. - A jakiej jest rasy? - Foksterier ostrow�osy. Naprawd� nazywa si� Morro, bo wszystkie psy z tej hodowli maj� imiona na "M". Ale ja go nazwa�am Bobas. - Widz�, �e lubisz swojego pieska. - Ja go kocham. No tak, pomy�la�a ponuro Ewelina, jeszcze to. Trzeba b�dzie walczy� tak�e o psa. Dziewczynka pocz�a si� kr�ci� niecierpliwie na krze�le, potem spyta�a Ewelin�, kt�ra godzina. - Za kwadrans trzecia. - To ja ju� b�d� musia�a i��... ju� si� sp�ni�am... Czy pani lepiej si� czuje? - O tak - odrzek�a. - Dam sobie chyba sama rad�. Ale chcia�abym, �eby� mi pokaza�a swojego pieska. Da si� to jako� zrobi�? - Chyba tak - odrzek�a z wahaniem dziewczynka. - Mieszkam obok Doliny Szwajcarskiej i chodz� tam z nim na spacer. Moje okno wychodzi na dolin�... Ta informacja nie ucieszy�a Eweliny. - A do �azienek chodzisz? - Tylko jesieni�, jak s� kasztany. Tak to mam ma�o czasu, bo ci�gle musz� �wiczy�... - A do tej doliny przychodzisz sama? - Sama albo z pani� Jasi�. Mama mnie nigdzie dalej nie puszcza. Na pocz�tku, jak by�am ma�a, to mnie kierowca odwozi� do szko�y. A teraz je�d�� autobusem. Mama si� troch� boi, ale tatu� na ni� nakrzycza�, �e chce zrobi� ze mnie kalek�. - I chyba tatu� ma racj� - odrzek�a. Zuzia przytakn�a na to g�ow�. - Lubisz swojego tatusia? - Tak. - Bardziej ni� mam�? - Chyba bardziej... tatu� jest weso�y. Robimy sobie r�ne psikusy. Kiedy� w�o�y�am mu pomidora do buta... I wcale si� nie gniewa�, chocia� ca�� skarpetk� sobie pobrudzi�... Zd��y� si� przyzwyczai� do widoku krwi, pomy�la�a Ewelina i jak na pocz�tku uczu�a fal� md�o�ci podchodz�c� do gard�a. Kiedy wysz�y na ulic�, przesta�o pada�, zza granatowej ci�kiej chmury wysun�o si� s�o�ce. Mo�e to dobry znak, pomy�la�a Ewelina, a g�o�no powiedzia�a: - Bardzo bym chcia�a zobaczy� tego twojego Bobasa, bo ja te� mam foksteriera. - Tak? Ostrow�osego, jak m�j? - zainteresowa�a si� dziewczynka. - Ostrow�osego. - A jak ma na imi�? - Eryk - wypali�a bez namys�u. - Eryk? Dziwne imi�. Ludzkie. - Bo to jest bardzo m�dry piesek. Wszystko rozumie. - To tak jak m�j. - Wi�c jak? Umawiamy si� na randk�? Ty przyprowadzisz Bobasa, a ja Eryka. - Fajnie! - ucieszy�a si� dziewczynka. - Tylko wiesz co, nic nie m�w rodzicom o naszym spotkaniu. - Dlaczego? - spyta�a Zuzia, patrz�c na ni� czystymi, bezgranicznie ufnymi oczami. Ewelina poczu�a si� nieswojo, zupe�nie jakby mia�a z�e zamiary wobec tego dziecka. - Sama m�wi�a�, �e mama si� o ciebie boi. Nawet jest niezadowolona, �e je�dzisz sama autobusem. Wi�c takie spotkanie z kim� nieznajomym mo�e jej si� wyda� dziwne. - A jak si� pani nazywa? - spyta�a nagle dziewczynka. - Ewelina... Ewelina Lechicka - powiedzia�a, patrz�c z napi�ciem w twarz Zuzi, kt�ra przyj�a to naturalnie. Nic jej nie zaniepokoi�o. Wida� by�o, �e s�yszy to nazwisko po raz pierwszy. - A ja mam na imi� Zuzia... - Zuzanna. �adne imi� - odrzek�a Ewelina, my�l�c jednocze�nie, �e szcz�liwie ani razu go w rozmowie nie wymieni�a. Dziewczynka mog�aby zacz�� co� podejrzewa�. Chyba nie pami�ta�a ich pierwszego spotkania. - A na nazwisko mam Walczak. - Mi�o mi. - To ju� si� znamy i mog� powiedzie� o pani rodzicom. - Chyba mo�esz, ale... co zrobimy, jak mama si� nie zgodzi na nasze spotkanie? Wtedy nie poznam twojego Bobasa. Zuzanna zastanowi�a si� chwil�. - Mama mo�e si� nie zgodzi�. To chyba naprawd� jej nic nie powiem. Przyjdzie pani z Erykiem? - Oczywi�cie. - Um�wmy si� o jedenastej w niedziel� w tym parku po drugiej stronie Alei Ujazdowskich. Bo w dolinie mama mo�e nas zobaczy� z okna. - �wietnie - odrzek�a Ewelina. - Najlepiej obok pomnika Chopina, skoro znowu stoi na swoim miejscu. - Zdaje si�, �e mam autobus - zawo�a�a dziewczynka. Ewelina nie by�a pewna, czy Zuzia us�ysza�a jej ostatnie s�owa i czy przyjdzie pod pomnik. Dziewczynka pomacha�a Ewelinie r�k� przez szyb�. Kiedy autobus znikn�� jej z oczu, Ewelina poczu�a s�abo�� w kolanach. Rozejrza�a si� jakby w poszukiwaniu oparcia i zobaczy�a Tadeusza. Szed� do niej przez ulic�. - Widzia�e� j�? - Z daleka. - Tadeusz, to jest ona. Nie mam �adnych w�tpliwo�ci. - Dobrze, Ewelino. Trzeba obmy�li� plan dzia�ania. - To musi by� diabelski plan. Wiesz, czego si� od niej dowiedzia�am? �e tatu�, jak o nim m�wi, to wysoko postawiony ubek. Gorzej nie mogli�my trafi�. - Powiedzia�a ci, �e pracuje w ube? - M�wi�a o ministerstwie, ale nie umia�a wymieni� jego nazwy. Pu�kownik je�d��cy do pracy w cywilu czarn� limuzyn� z kierowc�. Masz jeszcze jakie� w�tpliwo�ci? - Limuzyna i kierowca to jeszcze nie dow�d, ale ten pu�kownik po cywilnemu... - Zakatowali mi brata i porwali jego c�rk�. Co za koszmar. - To na razie hipoteza. - Nie, ja wiem, �e to ubek. Szczeg�lnie niebezpieczna kreatura, ja chyba potrafi�abym go rozpozna�. - Co ty opowiadasz! - Tadeusz! Dzieje si� co� dziwnego, zupe�nie jakbym by�a jasnowidz�ca. Ten cz�owiek to m�j �miertelny wr�g. Albo z nim wygram, albo zgin�. - Miejmy nadziej�, �e to pierwsze - mrukn��, ujmuj�c Ewelin� silnie pod rami�. Trzy dni dziel�ce j� od spotkania z Zuzi� Ewelina prze�y�a jak we �nie. Ba�a si�, �e pogoda nie dopisze, �e zacznie pada� i Zuzia si� nie pojawi. Trzeba by�oby wszystko zaczyna� od pocz�tku, a wi�c od tego wystawania pod szko��. Ale od rana �wieci�o s�o�ce i by�o do�� ciep�o. Ewelina na wszelki wypadek zabra�a jednak ze sob� parasolk�. Stawi�a si� w um�wionym miejscu przed czasem. By�o sporo ludzi. Alejkami przechadza�y si� m�ode matki, pchaj�ce przed sob� w�zki. Biega�y psy, wprowadzaj�c zamieszanie. Ewelina ci�gle spogl�da�a w stron� wej�cia do parku, przez chwil� wydawa�o jej si� nawet, �e widzi Zuzi�, ale to by�a jaka� obca dziewczynka, kt�ra prowadzi�a na smyczy foksteriera. Dochodzi�a jedenasta dziesi��. Mo�e Zuzia zwyczajnie si� sp�nia, a mo�e wygada�a si� w domu i zabronili jej wyj��, my�la�a z rozpacz�. Wskaz�wka zegarka przesun�a si� jeszcze o minut�. Wzrok Eweliny zatrzyma� si� na wyrze�bionej w kamieniu twarzy Chopina, kt�ry powr�ci� na swoje miejsce, po dawnemu zadumany, z p�acz�c� wierzb� w tle. Ale to ju� nie by�a ta wierzba pami�taj�ca sygna� warszawskiego radia - pierwsze takty "Poloneza As_dur" - zag�uszany rykiem syren, mog�ca za�wiadczy�, �e niebo nad Warszaw� ciemnia�o od samolot�w. Ta wierzba by�a tylko kopi� tamtej, tak samo jak geniusz, kt�remu s�u�y�a za t�o. Pomnik Chopina zosta� doszcz�tnie zniszczony. Ale jakie to mog�o mie� znaczenie. Czy istnia�o co� takiego jak pami�� kamienia? Chyba jednak istnia�o... �lady po kulach na �cianach dom�w. Ale w tych domach mieszkali ludzie, kt�rzy nape�nili mury swoim ciep�em, to dlatego zag��bienia w tynkach kamienic przypominaj� rany. Pos�g jest czym� zimnym i bezdusznym. Nawet pocisk rozbijaj�cy go na kawa�ki nie by� w stanie tego zmieni�. Zrobiono nowy odlew, zdaje si� gdzie� w Danii, prasa si� na ten temat rozpisywa�a, no i prosz�, geniusz i jego wierzba zaczynaj� nowe �ycie. Gdyby by�o to mo�liwe z lud�mi. Gdyby tak da�o si� obstalowa� sobie nowy los. Jak mog�oby by� pi�knie. Ewelina sz�aby sobie z siatk� po zakupy warszawsk� ulic� i nie powtarza�aby litanii nazwisk ludzi, kt�rzy zgin�li w�a�nie na tym rogu albo t� w�a�nie studzienk� nie wyszli z kana�u, albo w tej w�a�nie bramie sp�on�li jak pochodnia od bomby zapalaj�cej. Ta topografia przesz�o�ci by�a przekle�stwem tych, kt�rzy ocaleli. Mo�e trzeba by�o wyjecha� gdzie� do Ameryki Po�udniowej albo do Australii, mo�e wtedy przesz�o�� nie depta�aby po pi�tach... Je�eli chodzi o Ewelin�, to odby�a ca�kiem dalek� podr� i od niczego jej to nie uwolni�o, wr�cz przeciwnie... Ale mo�e to nie by� odpowiedni kierunek, nawet na pewno nie by�... Nagle zobaczy�a Zuzi�. Prowadzi�a na smyczy psa, niespokojnie si� rozgl�daj�c. Ewelina pomacha�a jej r�k�. Zuzia zobaczy�a j� i ruszy�a p�dem w jej stron�. - A gdzie Eryk? - spyta�a. - Eryk... Nagle Ewelina nie wiedzia�a, co odpowiedzie�. Ca�a ta sprawa z psem, kt�ra sta�a si� przecie� pretekstem do spotkania, wylecia�a jej z g�owy. Wybiera�a si� na spotkanie z cudem odnalezion� bratanic�, to by�o dla niej najwa�niejsze. Ale Zuzia przecie� o niczym nie wiedzia�a. Dla niej wa�niejszy od Eweliny by� ten wymy�lony napr�dce foksterier imieniem Eryk. - Eryk... Eryk zagin��. Wczoraj. Wysz�am z nim wieczorem.... spu�ci�am ze smyczy... I gdzie� si� zapodzia� w ciemno�ciach. - Mo�e si� jeszcze odnajdzie - powiedzia�a dziewczynka, nie potrafi�c ukry� rozczarowania. - Na pewno si� odnajdzie - us�ysza�a Ewelina m�ski g�os i tu� obok zobaczy�a wysokiego m�czyzn� o poci�g�ej twarzy i ciemnych, zaczesanych do g�ry w�osach. - To m�j tatu� - zaszczebiota�a Zuzia. - Wszystko mu powiedzia�am w tajemnicy przed mam�... Mama nie wie, �e tu przyszli�my. - Mi�o mi pozna� znajom� mojej c�rki. Walczak. Ewelina zawaha�a si�. - Kunicka - powiedzia�a wreszcie. POca�owa� j� w r�k�. - W�a�nie tatu� mnie pyta� o pani nazwisko, ale zapomnia�am. Ale imi� pami�tam, bo mi si� podoba�o. Ewelina. - Zgadza si� - u�miechn�a si� blado. - C�rka mi powiedzia�a, �e pani zas�ab�a - rzek� m�czyzna. - By�a okropna pogoda... - Ale dzisiaj jest pi�kny dzie�. - Tak, dzisiaj jest naprawd� �adnie. - Wymarzona pogoda na spacer - powiedzia�. - Mo�esz spu�ci� Bobasa ze smyczy, niech sobie pobiega. - A jak si� zgubi tak jak Eryk? - spyta�a dziewczynka. - Tutaj si� na pewno nie zgubi - odpowiedzia� dobrotliwie. - Park jest ogrodzony. - A mo�e Eryk wpad� pod samoch�d? - zatroska�a si� Zuzia. - Jestem pewien, �e Eryk cieszy si� dobrym zdrowiem - odrzek� m�czyzna i Ewelinie wyda�o si�, �e s�yszy w jego g�osie ironi�. On chyba wszystko wie, pomy�la�a z obaw�. On wie, kim jestem... Sz�a obok tego cz�owieka o zimnej, przystojnej twarzy z uczuciem, i� prze�wietla j� na wylot, odczytuj�c ka�d� jej my�l. Stara�a si� wi�c o niczym nie my�le�. Zuzia spu�ci�a psa ze smyczy i rzuca�a mu teraz patyki, a on przynosi� je w z�bach. - Widzi pani, jaki m�dry - cieszy�a si� dziewczynka. - A Eryk te� to potrafi? - Tak. Potrafi, owszem - odpowiedzia�a skwapliwie. Mia�a wra�enie, �e znalaz�a si� w sieci w�asnych k�amstw i wystarczy, �e ten m�czyzna poci�gnie za sznurek, a sie� si� zamknie. - Mo�e wst�pimy na kaw� - zaproponowa�. - Tutaj po drugiej stronie ulicy jest kawiarnia. Zuzi zafundujemy krem z bakaliami. - Z psem nas nie wpuszcz�... - Mam tam chody - odpar� �artobliwie. - Ale... ja si� w�a�ciwie troch� spiesz�, jestem um�wiona... - Skoro pani odmawia, nie nalegam - odpar�. Na u�amek sekundy spotka�y si� ich oczy. Ewelina poczu�a zimno tego spojrzenia. - Wi�c mo�e we�mie pani telefon Zuzi, na wypadek, gdyby Eryk si� odnalaz�. - W�a�nie - ucieszy�a si� dziewczynka. - Prosz� koniecznie da� mi zna�. Ju� polubi�am tego niezno�nego Eryka... chocia� go nie widzia�am na oczy... Odchodzili alej� w stron� wyj�cia, patrzy�a za nimi z rozpacz�. Przeczuwa�a, �e walka o Zuzi� nie b�dzie �atwa, ale teraz mia�a pewno��, �e czeka j� przeprawa z tym opanowanym, nie trac�cym zimnej krwi cz�owiekiem. Tak jak to zapowiedzia�a wcze�niej Tadeuszowi. B�dzie to pojedynek na �mier� i �ycie. Stawk� w nim b�dzie przysz�o�� Zuzi. Od razu pojecha�a do Tadeusza i ju� od progu powiedzia�a: - Nie myli�am si� co do tego ca�ego tatusia, czuje si� ubeka na kilometr. - Widzia�a� si� z nim? - spyta� zaskoczony. - Ach, �eby� wiedzia�, co ja prze�y�am. Przyszed� z Zuzi� do parku. Tak mnie to zaskoczy�o, �e poczu�am nag�� pustk� w g�owie. A przecie� nie mog�am da� po sobie pozna�... - I uda�o ci si�? - W pewnym sensie. Przedstawi�am mu si� jako Kunicka. Niestety, Zuzia zapami�ta�a moje imi�. Je�eli on co� wie o naszej rodzinie, mog�o mu to da� do my�lenia. Tadeusz zapali� papierosa i rozsiad� si� w fotelu. By�a zbyt podekscytowana, aby usiedzie� w miejscu. Chodzi�a po pokoju, opowiadaj�c mu szczeg�y niedawnego spotkania. - Zaprosi� mnie na kaw�, ale odm�wi�am. - Dlaczego? - Jak to dlaczego? Jeszcze mnie pytasz! - wybuchn�a. - Chc�c pokona� wroga, trzeba si� najpierw do niego zbli�y�. - Nie w ten spos�b, nie przy kawiarnianym stoliku. Wol� otwart� walk�. - Natychmiast przegrasz. - Trudno. Tadeusz pokiwa� z politowaniem g�ow�. - To ca�a ty, Ewelino. W gor�cej wodzie k�pana, nieobliczalna. A tak nie mo�na. Z tego, co m�wisz, ten cz�owiek jest gro�ny i tak �atwo si� nie podda. Jedyny spos�b na odzyskanie w jakim� stopniu Zuzi, to zbli�enie si� do niej. Metod� ma�ych krok�w. - Ja jej nie chc� odzyska� w jakim� stopniu, ja j� musz� odzyska� ca�kowicie. Zwr�ci� jej rodzic�w, nazwisko. A przede wszystkim wyrwa� j� z �ap tego oprawcy. - I jak ma pani zamiar tego dokona�, pani Kunicka? Przez chwil� nie wiedzia�a, dlaczego si� tak do niej zwraca, potem dotar�o do niej, �e jest to nazwisko, kt�rym si� przedstawi�a m�czy�nie w parku. - Nie wiem, nie wiem. Ale... musi by� jaka� sprawiedliwo��. Nie mo�na cz�owiekowi wszystkiego zabra�. - Mo�na, Ewelino. Wiesz to tak samo dobrze jak ja. - Skoro odnalaz�am Zuzi�, musz� j� odzyska�. Przyrzek�am to jej matce. - Matka mia�aby by� mo�e jak�� szans�. Ty, raczej nie. Jeste� tylko ciotk�. Nagle przysz�o co� Ewelinie do g�owy. - A gdybym si� poda�a za matk�? - Jak to sobie wyobra�asz? - Wiesz, �e Jasio nie przyzna� si� przed swoj�... konkubin� do tego, �e ma dziecko. Przedstawi� Zuzi� jako swoj� siostrzenic�. Mog� odszuka� �wiadk�w, kt�rzy w dobrej wierze zeznaj�, �e to ja jestem matk�. - A metryka urodzenia, kt�r� �atwo odtworzy�? Na moment zbi�o j� to z tropu. - To te� mog�abym jako� za�atwi�... Zna�am dobrze proboszcza. - Sk�d wiesz, �e do tego czasu nie przeni�s� si� na emerytur� albo nie kipn��? - Mam nadziej�, �e nie - odrzek�a niepewnie. Tadeusz patrzy� na ni� jak na chor� i bardzo j� to irytowa�o. Przestali si� nagle rozumie�. Mia�a nawet �al, �e tak trudno mu poj��, co ona naprawd� czuje. - Wiem, co czujesz - rzek�, jakby zgaduj�c jej my�li. - Ale nie wolno ci dzia�a� pochopnie. Bo opr�cz ciebie w tej sprawie liczy si� tak�e dobro dziecka. Powiedzia�a�, �e zale�y ci przede wszystkim na tym, aby Zuzia nie �y�a w k�amstwie, a chcesz jej to k�amstwo zafundowa� od nowa. - W dobrej wierze. - Pu�kownik Walczak m�g�by powiedzie� to samo. - Co za por�wnanie! - oburzy�a si�. - Ewelino, jestem po twojej stronie, ale to nie oznacza, �e przesta�em logicznie my�le�. Pierwsza rzecz, jak� musimy zrobi�, to p�j�� po porad� do dobrego prawnika. Popytam w "�owcu", wielu cz�onk�w warszawskiej palestry poluje. A w my�liwskim �wiatku wszyscy bardzo dobrze si� znaj�. Min�o kilka dni, a Tadeusz nie mia� dla niej �adnej wiadomo�ci. Ewelina ponagla�a go, niecierpliwi�a si�. Najgorsza ze wszystkiego by�a bezsilno��. Czu�a si� w�a�nie bezsilna, skazana na pomoc innych ludzi. Od niej samej tak ma�o zale�a�o, chocia� sprawiedliwo�� le�a�a po jej stronie. Gdyby to by� normalny kraj, mog�aby z podniesionym czo�em wyst�pi� przeciw cz�owiekowi, kt�ry bezprawnie podawa� si� za ojca Zuzanny Lechickiej, kt�ry pozbawi� j� nazwiska i przesz�o�ci. Przez moment zastanawia�a si� nawet, czy nie um�wi� si� z nim na rozmow� i nie za��da� oddania Zuzi. A nu� by si� zgodzi�... On przecie� nie wiedzia�, �e Zuzia ma rodzin�. Ale... co mu mia�a do powiedzenia? �e jest ciotk� dziewczynki? Z pewno�ci� by j� wy�mia�. Nawet Tadeusz to przyznawa�. A gdyby powiedzia�a Walczakowi, �e jest matk� Zuzi? Mo�e od tego nale�a�o zacz��. No tak, ale przedtem powinna uwiarygodni� swoj� wersj�. Mia�a do czynienia z cz�owiekiem o wielkich mo�liwo�ciach. Bez w�tpienia najpierw by sprawdzi� prawdziwo�� jej s��w. Nabra�a pewno�ci, �e to jest w�a�ciwa droga. Zanim si� uda po porady do prawnik�w, powinna stara� si� to za�atwi� sama. Nawet bez pomocy Tadeusza. Razi� j� jego sceptycyzm i brak wiary w pomy�lne zako�czenie sprawy. Co wi�c powinna zrobi�? Od czego zacz��? Wyj�a notes i zapisa�a na wolnej kartce: "1. Odszuka� Hank�. 2. Pojecha� do Wrzosowa na rozmow� z proboszczem". Zastanowi�a si� chwil�. Mo�e kolejno�� powinna by� odwrotna. Najpierw proboszcz, potem Hanka. Gdyby nie uwierzy�a w now� wersj� Eweliny, poka�e jej metryk� urodzenia Zuzi. Nieco poprawion� metryk�, w kt�rej zamiast imienia matki: Lidia, wpisze si� imi� Ewelina. Zaraz. A co z ojcem? Przecie� nie mo�e nim by� jej brat. Mo�na by wpisa�: ojciec nieznany. Ale w takim wypadku ksi�dz powinien odm�wi� chrztu. Bo�e, jakie to wszystko skomplikowane. Ewelina gotowa by�a wycofa� si� z tej wersji. Ale to by�a jedyna realna szansa odzyskania Zuzi. Jej rodzina zawsze si� mia�a na bakier z prawami ko�cielnymi. Przecie� rodzice Eweliny te� nie mieli ze sob� �lubu ko�cielnego, a mimo to oboje z Jasiem zostali ochrzczeni. W razie czego przypomni o tym ksi�dzu. Tak. Powinna zacz�� od podr�y do Wrzosowa. Wybra�a si� tam nast�pnego dnia z samego rana. Nie odstraszy�a jej nawet z�a pogoda. Dzie� by� zimny i deszczowy, ci�kie, brudne chmury wisia�y nisko nad ziemi�. Kiedy znalaz�a si� w przedziale podmiejskiego poci�gu, poczu�a nag�e wzruszenie. Ilekro� nim jecha�a, by�o troch� tak, jakby czas si� cofn��. Wydawa�o si�, �e tam w Lechicach wszystko jest po staremu. Czeka na ni� Suzanne. W�a�nie spogl�da na zegar, czy nie pora wys�a� koni na stacj�... Za oknem przesuwa�y si� zapami�tane w szczeg�ach obrazy, przejazd, budka dr�nika, tylko rz�d brz�z na nasypie, znak rozpoznawczy, �e ju� niedaleko do Wrzosowa, nagle znikn��. Kiedy jecha�a tu w ostatnie Zaduszki, jeszcze sobie ros�y, a teraz kto� wyda� na nie wyrok. Chyba nawet wiedzia�a dlaczego. Budowano now� drog�. Zmienia� si� krajobraz jej m�odo�ci. Tamto to by� dawno umar�y �wiat, kt�ry na si�� chcia�a wskrzesza�, a nawet wprowadza� we� Zuzi�, to kolejne ogniwo rodu Lechickich. A mo�e nie warto? Mo�e nale�a�o pozostawi� rzeczy takimi, jakie s�? Nie odbiera� c�rce Jasia jej nowego �yciorysu, bo by� mo�e ten �yciorys stanie si� bardziej przydatny w obecnych czasach. Gdyby Walczak by� jakim� krawcem albo taks�wkarzem, powinna si� zastanawia�, ale w tej sytuacji jej w�tpliwo�ci by�y nie na miejscu. Zuzanna Lechicka nie mog�a nosi� nazwiska cz�owieka, kt�ry m�g� by� zamieszany w �mier� jej ojca... Prosto ze stacji posz�a na plebani�. Nie zachodzi�a tam od czasu powrotu ze Zwi�zku Radzieckiego. Ale w tym jednym miejscu naprawd� nic si� nie zmieni�o. Ta sama furtka, kt�r� otwiera�o si� z zasuwki wk�adaj�c r�k� przez sztachety, ta sama dr�ka pomi�dzy drzewkami owocowymi, kt�re mia�y pnie okr�cone s�omianymi wiechciami. Zbli�a�a si� zima. Tak samo opatulone by�y krzewy r� po obu stronach ganku. Ewelina wesz�a po schodkach. Pchn�a przeszklone drzwi i znalaz�a si� wewn�trz mrocznego korytarza, na ko�cu kt�rego znajdowa�a si� kancelaria. By�a zamkni�ta na klucz, Ewelina zajrza�a wi�c do kuchni, ale tutaj te� nikogo nie zasta�a. Otworzy�a drzwi do pokoju jadalnego. Na stole przykrytym obrusem sta�a patera z owocami. Panowa� idealny porz�dek. Na pomalowanej czerwon� farb� pod�odze le�a�y chodniki. W rogu sta�o zamkni�te pianino, a na nim le�a�y r�wno u�o�one nuty. Przebieg�o jej przez my�l, �e przedtem nie by�o tu �adnego instrumentu, bo ksi�dz proboszcz mia� raczej zami�owanie do gry w karty. Czasami udawa�o mu si� nawet zwabi� Suzanne na bryd�a. Narzeka�a na fanaberie ksi�dza i nieliczenie si� z ludzkim czasem, ale zaprz�ga�a konia do bryczki i jecha�a do Wrzosowa. - Pani kogo szuka? - us�ysza�a wysoki kobiecy g�os. - Ksi�dza proboszcza. - Ksi�dza nie ma, pojecha� do umieraj�cego. Do s�siedniej wsi. - A kiedy wr�ci? - Trudno powiedzie�. Powinien by� na obiad. Ale mo�e mu si� zejdzie. - A... proboszcz ten sam czy nowy? - Ten sam, od przedwojny. Ewelina poczu�a ogromn� ulg�. - Przejd� si� troch� i wr�c� za godzin�. - A pani za czym przychodzi? - Mam spraw� do ksi�dza proboszcza. Sama mu powiem. - Ale jakby pyta�? - To prosz� powiedzie�, �e szuka go Ewelina Lechicka. - Dobrze, powiem - skwapliwie przytakn�a kobieta. By�a bardzo wysoka, mia�a chude policzki i zapadni�t� pier� i ma�o przypomina�a z wygl�du typow� ksi�owsk� gospodyni�. Musia�a si� domy�li� w�tpliwo�ci Eweliny, bo doda�a: - Pani Teofila pojecha�a do rodziny w Kieleckie, ja j� zast�puj�. - To pani Teofila te� jeszcze jest! - zawo�a�a Ewelina, �api�c si� zaraz na niestosowno�ci swojego okrzyku. Ju� w czasie wojny gospodyni proboszcza mocno niedomaga�a. - Jest, jest. Tak j� te komuni�ci nastraszyli, �e wszystkie choroby jej przesz�y. Wysz�a z plebanii i rozejrza�a si� doko�a. Nie bardzo wiedzia�a, co ma ze sob� pocz��. Postanowi�a uda� si� w stron� rynku i tam w restauracji, o ile jeszcze czynna, napi� si� herbaty. Sz�a uliczk� wysadzan� starymi kasztanami, drzewa by�y bezlistne, na nagich ga��ziach osiad�y krople wody. Nie pada�o, ale wilgo� wisia�a w powietrzu. Kiedy mija�a doro�ki, jeden z wo�nic�w spyta� p�g�osem: - Mo�e podwie��? Tanio policz�... Ewelina zawaha�a si�. A mo�e rzeczywi�cie wynaj�� doro�k� i przejecha� si� do Lechic. Mog�aby wst�pi� na cmentarz, zbli�a� si� Dzie� Wszystkich �wi�tych, powinna uporz�dkowa� gr�b. Z daleka rzuci�aby okiem na pa�ac. - Ile za kurs do Lechic? - spyta�a. - W jedn� stron�, czy tam i z powrotem? - Tam i z powrotem. - Pani wsiada - rzek� energicznie doro�karz. - Dogadamy si�, Ewelina wsiad�a, a on podni�s� brezentow� bud�, na kt�rej du�ymi plamami rozla�a si� wilgo�, i wskoczy� na kozio�. Krzykn�� na konia, a ten niech�tnie ruszy�. Doro�ka podskakiwa�a na wyboistej drodze, kt�r� Ewelina zna�a na pami��, ale kt�rej jako� nie mog�a rozpozna�. Mo�e dlatego, �e by�o tak ponuro, przydro�ne drzewa wygl�da�y jak czarne s�upy we mgle, mg�a zalega�a pola, unosz�c si� tu� nad ziemi�. - Pani nogi okryje derk� - poradzi� jej doro�karz. - Zjadliwe zimnisko dzisiaj. Przewierca na wylot. Ewelina pos�ucha�a jego rady, ale derka by�a nas�czona wilgoci� i raczej nie chroni�a przed zimnem. Kaza�a mu skr�ci� w stron� cmentarza i zaczeka� przed bram�. Sz�a bezlistn� alejk� w stron� ich grobu rodzinnego, marz�c o szklance gor�cej herbaty. Oto by�a o par� krok�w od domu, ale nikt tam na ni� z herbat� nie czeka�. Mog�a tylko odwiedzi� umar�ych. Zdziwi�a si� widz�c na p�ycie nagrobnej wi�zank� �wie�ych kwiat�w. Podnios�a j� i ogl�da�a w nadziei, �e znajdzie jaki� znak, od kogo mog�a pochodzi�. Niestety, na wst��ce nie by�o �adnego napisu. Dla kogo mog�y by� przeznaczone te kwiaty? Dla Jasia, dla Suzanne czy dla kt�rego� z rodzic�w... Posta�a jeszcze chwil� i zawr�ci�a w stron� wyj�cia. Z daleka widzia�a pa�ac; jako �e dzie� by� pochmurny, w oknach pali�y si� �wiat�a. Dowiedzia�a si� od doro�karza, �e dom dziecka ju� dawno zosta� zlikwidowany, a w pa�acu mie�ci� si� teraz o�rodek rz�dowy. Postawiono nowe ogrodzenie, a u wej�cia budk� stra�nika. Nikt z obcych nie by� wpuszczany do �rodka. Nikt z obcych, pomy�la�a z piek�c� ironi� i odesz�a jej ochota, by si� zbli�y� do ogrodzenia. W drodze powrotnej doro�karz powiedzia�: - Cz�sto wo�� tak� pani�. I te� ka�e zawsze stawa� przy cmentarzu... - Kto� miejscowy? Z Wrzosowa? - wypytywa�a zaintrygowana. - Nie, przyje�d�a poci�giem. Na moje oko warszawianka. Pi�knie wystrojona, w futrze. �adna pogoda jej nie odstraszy, �nieg, deszcz... Czasem par� miesi�cy przerwy, a potem znowu co tydzie� jest, albo nawet dwa razy w tygodniu... Kwiaty przywozi, zawsze pi�kne... - Jak wygl�da? - No, taka... elegantka... Kapelusz z woalk�, twarzy prawie nie wida�, to trudno co� bli�ej powiedzie�... - M�oda? - Chyba ju� nie taka m�oda, ale dok�adnie to pani nie powiem... - urwa� na chwil�. - Nie wiem, czy to w porz�dku tak m�wi�, ale wozi w torbie butelk�. Co i raz to poci�ga. Nawet mnie cz�stowa�a, �e na rozgrzewk�. Taki metalowy kieliszeczek ma. Trunek mocny, a� mnie dech zapar�o... A ona nawet si� nie skrzywi�a... wida� przyzwyczajona... Ewelina niczego nie mog�a wywnioskowa� z tej opowie�ci. By�o jasne, �e ta kobieta przyje�d�a�a na ich gr�b. Wyja�ni�a si� sprawa pochodzenia kwiat�w, ale dalej pozostawa�o zagadk�, dla kogo by�y przeznaczone. Kim by�a nieznajoma? Mo�e to jaka� dawna mi�o�� Jasia... A mo�e to Hanka... Na spotkanie z Ewelin� przysz�a w futrze. Nie wydawa�o si� jednak prawdopodobne, aby to mog�a by� ona. Sk�d by wzi�a na to czas. Ci�gle przecie� siedzia�a za granic�. Jej nazwisko od czasu do czasu obija�o si� Ewelinie o uszy. Kiedy zjawi�a si� na plebanii, ksi�dz proboszcz w�a�nie jad� obiad. Chcia�a poczeka� w kancelarii, ale wsta� od sto�u i otwieraj�c ramiona zawo�a�: - Ewelinka! Chod�, niech ci� u�ciskam. Zaraz kaza� dostawi� dla niej talerz. Na obiad by� pieczony kurczak z frytkami i mizeria. Do tego bia�e wino, potem wy�mienity deser. Jak wida�, na plebanii nic si� nie zmieni�o. Staruszek wiedzia� od parafian, �e wr�ci�a i mieszka gdzie� w Warszawie. - A starego ksi�dza nie odwiedzi�a�! - rzek� z nut� pretensji w g�osie. - By�am taka zgn�biona �mierci� cioci, brata - odpowiedzia�a. - Chcia�am gdzie� si� ukry�. - Tak, tak, wojna zebra�a swoje tragiczne �niwo. - Jasia zamordowano po wojnie. Ksi�dz w milczeniu przytakn�� g�ow�. Ewelina wiedzia�a, �e staruszek po obiedzie udaje si� zwykle na godzinn� drzemk� i robi�a sobie wyrzuty, �e mu zak��ca rytm dnia. W jego wieku to mog�o stanowi� problem. Zabra� j� do kancelarii, usiad� za biurkiem i spyta�: - Czego ci potrzeba, dziecko? My�l�, �e si� u mnie zjawi�a�, bo masz jaki� interes. - Tak, prosz� ksi�dza. Przysz�am z bardzo wa�n� dla mnie spraw�. Odnalaz�am c�rk� brata. - A to wspaniale. I pewnie chcesz j� ochrzci� na starych �mieciach. Dobrze robisz, bardzo dobrze. - Ona jest ju� ochrzczona. - Aha - stwierdzi� kr�tko. - U nas? - Tak. W czterdziestym pi�tym roku. - I chcesz mie� wypis? - Ale zmieniony, prosz� ksi�dza - powiedzia�a wolno. - Jak to, zmieniony? - spyta�, nie bardzo rozumiej�c. - Moja bratanica zosta�a adoptowana przez z�ych ludzi. Musz� uniewa�ni� t� adopcj�. Jako ciotka nie mam �adnych szans. Wi�c chc� wyst�powa� o to jako matka. W kancelarii zapanowa�a cisza. - A co z prawdziw� matk�? - Umar�a na moich r�kach w drodze do �agru. I znowu cisza. - Chcia�aby�, �ebym sfa�szowa� dokument? Jak ja mog� co� takiego zrobi�? - odezwa� si� wreszcie ksi�dz. - W imi� dobrej sprawy mo�na wszystko. - Ale ja jestem s�ug� bo�ym, mnie nie przystoi oszustwo. - Prosz� ksi�dza, cz�owiek, kt�ry teraz wychowuje moj� bratanic�, by� mo�e przyczyni� si� do �mierci jej ojca. Jest wysokim oficerem ube. To oczywi�cie mog�oby by� dla ksi�dza niebezpieczne, gdyby zacz�li w�szy�. Na pewno b�d�. - Co tam ja, stary cz�owiek. Chodzi o prawd�. - W czasie wojny ksi�dz szed� nam na r�k�. - Ale to by�o przeciw okupantowi. - To te� jest okupant, tyle �e gro�niejszy, bardziej przebieg�y. Tamten chcia� zniszczy� nas fizycznie, ten nam zatruwa dusze. - Ech, Ewelinko, gorzko m�wisz - powiedzia� z westchnieniem. - Ale nie mo�e by� tak �le, skoro ludzie garn� si� do Boga. W ca�ej Polsce ko�cio�y pe�ne. - Ten cz�owiek odci�� moj� bratanic� nie tylko od ko�cio�a, ale tak�e od jej korzeni. Chcia�abym jej przywr�ci� nasze nazwisko. Nie mog� tego znie��, �e jedyna moja krewna nazywa si� inaczej. I �yje w fa�szu. - Ale jej powiesz prawd�? - Tak, kiedy ju� b�dziemy razem, powiem jej prawd� - rzek�a patrz�c ksi�dzu prosto w oczy. Niepokoi� si� o Ewelin�. Op�tana my�l� wyrwania bratanicy z r�k przybranych rodzic�w, gotowa by�a zrobi� ka�de g�upstwo. Nie rozumia�a, �e mo�e uczyni� nieodwracaln� krzywd� Zuzi, kt�ra mia�a trzyna�cie lat, a wi�c wchodzi�a w trudny dla dziewcz�t wiek. Ewelina twierdzi�a, �e Zuzia jest bardzo dziecinna, tym gorzej. Nag�e odkrycie prawdy mog�oby j� za�ama�. Sytuacja nakazywa�a ogromn� ostro�no�� i rozwag�. Nie wolno by�o uczyni� fa�szywego kroku, a Ewelina zrobi�a ich ju� kilka. Chocia�by to, �e przedstawi�a si� pu�kownikowi fa�szywym nazwiskiem. To bardzo utrudnia�o spraw�. Mo�na by�oby stara� si� rozwi�za� j� polubownie. O tym, aby przybrani rodzice dobrowolnie wyrzekli si� dziewczynki, oczywi�cie nie mog�o by� raczej mowy, ale istnia�y inne wyj�cia. Ewelina mog�aby si� ujawni� jako odnaleziona krewna i naby�aby prawa cz�stego widywania dziewczynki. Oni by si� musieli na to zgodzi�, z pewno�ci� nie zale�a�o im na skandalu. Nie mia� powod�w, by darzy� sympati� jakiego� ubeka, ale dla dobra sprawy nale�a�o zaakceptowa� ten stan rzeczy. Przynajmniej do czasu pe�noletnio�ci c�rki Jasia. Wtedy mo�na dopiero odkry� jej ca�� prawd�. I wcale nie jest powiedziane, �e Zuzanna zechce wr�ci� do nazwiska ojca, nie pami�ta�a go przecie�. Wiele b�dzie zale�a�o od tego, na ile Ewelina zdo�a zwi�za� ze sob� bratanic� uczuciowo. Kim si� dla niej stanie. To musia�a by� d�ugotrwa�a terapia i nale�a�o si� uzbroi� w cierpliwo��. Ale jak to wyt�umaczy� Ewelinie? Wydawa�a si� g�ucha i �lepa na jego perswazj�, zupe�nie jak tamta... Od dawna ju� nie my�la� w ten spos�b, nie por�wnywa� Eweliny z jej matk�. Pocz�tkowo by�o to nieuchronne, walczy�y w nim przeciwstawne odczucia, od przywi�zania do niech�ci, a nawet pewnego rodzaju nienawi�ci. Przecie� przez t� rodzin� zmarnowa� swoje �ycie. Ale z czasem jego stosunek do Eweliny zacz�� si� zmienia�. My�la� o niej jak o bliskiej osobie, stawa�a si� kim� w rodzaju c�rki, siostry. Czasami dostrzega� jej urok jako kobiety, ale oczywi�cie nigdy by sobie nie pozwoli�, by to okaza�. I nie chodzi�o tylko o znaczn� r�nic� wieku, ale o t� tajemnic�, kt�ra ich rozdziela�a na zawsze. Ewelina spyta�a go kiedy�, dlaczego si� nie o�eni�. Odpowiedzia� jej wtedy, �e wp�yn�� na to pewien fakt z m�odo�ci. Nie m�g� przecie� powiedzie� wszystkiego. Nie o�eni�em si�, bo zabi�em twoj� matk�. To ja jestem tym cz�owiekiem, kt�ry do niej strzela�. Tamta scena na cmentarzu wry�a mu si� w pami�� na ca�e �ycie. Zobaczy� nagle �on� pu�kownika po�r�d t�umu innych, jej jasna g�owa pojawia�a si� i znika�a, a on j� �ledzi� z coraz wi�kszym napi�ciem. Nie s�ysza� jej rozmowy z prze�o�onym, ale po wyrazie ich twarzy zrozumia�, �e ona domy�li�a si� wszystkiego i gotowa jest ich wyda� w r�ce policji, a co za tym idzie - zdekonspirowa� cz�owieka, kt�ry musia� pozosta� poza podejrzeniem. W imi� dobra ojczyzny, a wi�c dobra najwy�szego. Czy teraz, po tym wszystkim, co widzia�y jego oczy, jeszcze raz strzeli�by do Karoliny... Nie by� ju� taki pewien. Ale wtedy uwa�a�, �e nie ma wyboru. Wyb�r nale�a� do niej. I b�aga� j� w my�lach, niemal si� do niej modli�, aby okaza�a odrobin� rozs�dku. Ale ona by�a jak �ma, kt�ra leci prosto w p�omie�. Ta pi�kna, jak�e pi�kna kobieta by�a chyba naznaczona �mierci�. Co� takiego pomy�la�, kiedy j� po raz pierwszy zobaczy�. Pu�kownik zaprosi� go do Lechic, rozmawiali w gabinecie, kiedy drzwi si� uchyli�y i wesz�a ona. Mia�a na sobie niebiesk� zwiewn� sukienk�, co� w rodzaju tuniki, kt�ra ods�ania�a opalone ramiona. W�osy upi�te by�y wysoko, ale par� niesfornych kosmyk�w opada�o jej na kark. - Moja �ona - powiedzia� pu�kownik, a ona sk�oni�a si� z daleka, nie podaj�c mu r�ki. Na moment zwr�ci�a jednak w jego stron� twarz. Ta twarz by�a tak pi�kna, �e wstrzyma� oddech. Ciemne oczy spogl�da�y na niego zimno, a on pomy�la�, �e takie zjawisko musi by� nietrwa�e, �e czas sobie z nim nie poradzi. Wynajdzie spos�b, aby je zniszczy�. Nie wiedzia� wtedy, jak bardzo los oka�e si� perfidny. Kiedy pad� strza�, odczu� nieludzki b�l w piersi, pomy�la� nawet, �e strzeli� do siebie. I to go ocali�o, bo ten moment zawahania wystarczy�, aby go obezw�adniono i wyrwano z r�ki pistolet. Jak w zwolnionym tempie widzia� jej upadek do ty�u i rozlewaj�c� si� na bluzce czerwon� plam�, a potem by� ten potworny krzyk... Nie rozumia� jeszcze jego sensu. By� pewien, �e pu�kownik go zabije. �e za chwil� znajdzie si� obok. Czeka� ze spokojem. Ale sprawy potoczy�y si� inaczej. Skuto ich obu i wieziono do komisariatu �andarmerii. Ich ramiona si� styka�y. Pu�kownik nic nie m�wi�. Patrzy� przed siebie. Dopiero kiedy ich wyprowadzano z auta, zobaczy� twarz prze�o�onego i targn�� nim potworny l�k, to by�a twarz wariata... Po co do tego wraca� - �achn�� si� w my�lach, ale to by�o jak pokuta odprawiona ju� po tysi�ckro�, obrazy przesuwa�y si� niczym paciorki r�a�ca, ci�gle od pocz�tku, od pocz�tku... Po wyj�ciu z wi�zienia, tu� przed wyjazdem do Francji, odwiedzi� pu�kownika w szpitalu. Wiedzia�, jakiego rodzaju jest to szpital, a mimo to id�c za siostr� zakonn�, kt�ra prowadzi�a go korytarzem, czu� si� nieswojo. Mijali go pacjenci w pasiastych pi�amach, prawie wszyscy mieli ogolone g�owy. Niekt�rzy rozmawiali sami ze sob�, �ywo gestykuluj�c, inni byli apatyczni, stali pod �cian� patrz�c w przestrze�, z otwartych ust s�czy�a im si� �lina. Jaki� starszy m�czyzna siedzia� w kucki i p�aka�. �zy skapywa�y na pod�og�. Pomy�la� wtedy, �e nie powinien tu przychodzi�. Przywiod�a go nadzieja, �e by� mo�e uda mu si� nawi�za� kontakt z pu�kownikiem. To dziwne, ale zupe�nie nie bra� pod uwag�, �e jego widok mo�e okaza� si� dla chorego wstrz�sem. Siostra wskaza�a mu ��ko w rogu w du�ej, prostok�tnej sali. T� przestrze� pomi�dzy drzwiami a oknem przemierza� z nag�� nadziej�, �e powita go cz�owiek, kt�rego zna� od tylu lat. �o�nierskie losy zetkn�y ich wkr�tce po Mszanie Dolnej. Obaj wst�pili do Pow, Korwin_rogowski przebywa� bardzo blisko Komendanta, on nie mia� takiego szcz�cia. Potem trafili do obozu dla internowanych w Przemy�lu. Kiedy dotar�a tam wiadomo��, �e W�dz zosta� aresztowany i zawieziony do twierdzy Wessel nad Renem, a potem do Magdeburga, wraz z innymi przyst�pili do spisku. Wydostali si� z obozu ruszaj�c na odsiecz Komendantowi. Ich wyczyny godne by�y Sienkiewiczowskiego pi�ra. Radca zna� "Trylogi�" na pami��, m�g� obudzony w nocy cytowa� dowolne fragmenty. Podobnie jak bohaterowie "Trylogii" znale�li si� w opa�ach, zostali zatrzymani, za ucieczk� z obozu grozi�a im kara �mierci. Tak si� z�o�y�o, �e przebywa� w jednej celi z pu�kownikiem Korwin_rogowskim, to by� pocz�tek ich m�skiej przyja�ni. A przyjaci� nie mia� w swym �yciu wielu, m�g� wymieni� bez wahania jedno jeszcze nazwisko. Ta przyja�� mia�a bardziej osobisty charakter i przetrwa�a w�a�ciwie do dzi�, mimo �e spotyka� si� z Edmundem do�� rzadko. Latami nie mieli ze sob� kontaktu. Dotkn�y ich w tym czasie osobiste tragedie, przegrali wojn�, byli tropieni jak zwierzyna. W ko�cu obaj znale�li si� w stalinowskim wi�zieniu. Nigdy nie m�wili o tym mi�dzy sob�, najcz�ciej rozmawiali o polowaniu, jako �e obaj byli zapalonymi my�liwymi. Z Rogowskim wygl�da�o to zupe�nie inaczej. Mimo �e byli niemal r�wni wiekiem, radca pogodzi� si� z tym, �e pozostaje w cieniu tego niezwyk�ego cz�owieka. Nie przesz�o mu przez my�l, �e m�g�by z nim rywalizowa�. Bez dw�ch zda�, Korwin_rogowski mia� wybitny talent wojskowy, i nie tylko, by� przenikliwym obserwatorem, mia� doskona�y zmys� organizacji, nieprzypadkowo zaszed� tak wysoko, a przecie� jego kariera dopiero si� zaczyna�a. Radcy wystarcza�o to, �e sta� si� jego praw� r�k�. Rozumieli si� niemal bez s��w i naprawd� si� lubili, chocia� prywatnie nie utrzymywali stosunk�w. Ich rozmowy dotyczy�y aktualnych zada�, zwracali si� do siebie u�ywaj�c wojskowyc