2016
Szczegóły |
Tytuł |
2016 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2016 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2016 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2016 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Nurowska
Panny i wdowy
Zdrada
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym
3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1
dla niewidomych w Drukarni
Zak�adu Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa, ul. Konwiktorska 9,
Przedruk z wydawnictwa
3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1
Niezale�na Oficyna Wydawnicza
Warszawa 1993
3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokonali
St. Makowski
i K. Pabian
Tamtego jesiennego dnia, po
powrocie do domu nie mog�a nic
powiedzie�. G�os uwi�z� jej w
gardle. Sta�a w drzwiach, nagle
si�y odm�wi�y jej pos�usze�stwa,
opar�a si� wi�c o framug�.
Tadeusz podszed� do niej i
wprowadzi� j� do �rodka.
- Zm�czy�a� si�? - spyta�
pomagaj�c jej zdj�� p�aszcz.
W milczeniu pokr�ci�a g�ow�.
Dopiero kiedy usiad�a w fotelu,
czy raczej, kiedy on j� tam
posadzi�, rzek�a z wysi�kiem:
- Odnalaz�am Zuzi�.
D�ug� chwil� patrzyli na
siebie w milczeniu.
- Nie mog� si� myli�. To ona.
I znowu cisza.
- Pomo�esz mi?
- Je�eli tylko b�d� m�g�...
- Nosi nazwisko Walczak. Wi�c
widocznie zosta�a adoptowana.
Nic o nich nie wiem, o tych
ludziach. Posy�aj� j� do szko�y
muzycznej... wi�c... maj� jak��
wyobra�ni�... By� mo�e
zrozumiej�, �e... �e Zuzia musi
wr�ci� do swojego nazwiska. Musi
odzyska� prawdziwy �yciorys.
Tadeusz podszed� do biurka i
zapali� papierosa. Sta�
odwr�cony do Eweliny ty�em.
- A je�eli si� jednak mylisz?
- Nie. Na pewno nie, To Zuzia.
To c�rka Jasia. Nie umiem ci
powiedzie�, co czu�am, gdy na
mnie spojrza�a... jego oczami...
Tadeusz... czy ty rozumiesz, co
si� sta�o? Odzyska�am rodzin�...
Nagle si� rozp�aka�a. �zy la�y
si� jej po policzkach i nie by�o
si�y, kt�ra mog�aby je
powstrzyma�. Wraz z nimi
wydostawa�o si� na zewn�trz to
wszystko, co do tej pory tkwi�o
w niej gdzie� bardzo g��boko.
Powstanie, �mier� Andrzeja,
�agier, �mier� Hansa, �mier�
Jasia, �mier� Suzanne, utrata
domu. �zy by�y jak oczyszczenie.
Tadeusz musia� sobie z tego
zdawa� spraw�, bo nie pr�bowa�
jej przeszkodzi� �adnym s�owem
ani gestem, tylko wyszed� do
drugiego pokoju. By�a mu za to
wdzi�czna. Kiedy si� wreszcie
uspokoi�a, zaproponowa�, �eby
poszli co� zje��.
- Popatrz, jak ja wygl�dam -
rzek�a schrypni�tym g�osem.
- W moich oczach jeste� zawsze
pi�kna - odrzek�.
- I twoje oczy mi wystarcz�.
Oraz to, co masz w spi�arni.
Usma�y� jej omlet i zaparzy�
herbat�, sobie tylko wiadomym
sposobem. Doskona��, pe�n�
aromatu.
- Jak si� do tego zabra� -
my�la�a g�o�no. - Na pewno oprze
si� to wszystko o s�d. B�d�
musia�a udowodni�, �e jestem
ciotk� Zuzi... I �e musimy by�
razem... Musz� si� rozejrze� za
jak�� prac�... Nie mog� by�
teraz bezrobotna. Mo�e
rzeczywi�cie zaczn� pisywa� do
tego twojego "�owcy"...
- Je�eli ju�, to do "�owca" -
u�miechn�� si�. - A poza tym
troch� si� z tym sp�ni�a�, bo
mnie te� stamt�d chc� wysiuda�.
Nast�pi�o przegrupowanie,
nowobogaccy uro�li w si��, a
by�e ziemia�stwo oblecia�
jeszcze wi�kszy tch�rz. Wi�c
pora pakowa� manatki i wynosi�
si� z tego miasta.
- Jak to? - spyta�a przestaj�c
je��. - Chcesz wyjecha� teraz? W
takiej chwili? Przecie�
obieca�e� mi pom�c... Je�eli nie
odzyskam Zuzi, ju� nie b�d�
mog�a normalnie �y�.
- Ewelino - powiedzia� wolno -
a nie przysz�o ci do g�owy, �e
mo�esz skomplikowa� �ycie tej
dziewczynce. Ona ma teraz dom,
rodzic�w. Wraz z twoim
pojawieniem si� wszystko si� jej
zawali. By� mo�e ci�
znienawidzi.
- Trudno. Nie mog� dopu�ci�,
aby jedyna c�rka Jasia nosi�a
inne nazwisko. Zuzia to
przed�u�enie Lechic, o kt�re
Suzanne tak zawsze walczy�a.
Odda�a za nie �ycie. Pojecha�a
wtedy do Milan�wka, �eby zdoby�
pieni�dze na remont dachu. To j�
zabi�o.
- A jakby nie pojecha�a,
znalaz�aby si� z tob� w �agrze i
pewnie by ju� stamt�d nie
wr�ci�a. Syberyjski klimat na
pewno okaza�by si� dla niej
zab�jczy. To ju� by�a przecie�
mocno starsza pani. Wi�c nie
wolno ci my�le� w taki spos�b.
Powinna� wzi�� tak�e pod uwag�
uczucia tego dziecka.
- Wszyscy Lechiccy musz�
cierpie� - odrzek�a twardo.
- To bzdura!
- Nad naszym rodem ci��y
fatum, kobiety umieraj�
tragicznie, a m�czy�ni ko�cz�
samob�jstwem. M�j dziadek,
ojciec... targn�li si� na siebie
w taki sam spos�b... Babka i jej
siostra umar�y w po�ogu...
- To dlatego nie masz dziecka?
- spyta� cicho.
- Nie, nie dlatego... Moja
matka zosta�a zamordowana przez
jakiego� szale�ca... wi�c, jak
widzisz, los dopuszcza r�ne
warianty zgon�w, byle za
m�odu... A od w�asnego losu nie
mo�na uciec. Zuzia musi
wiedzie�, kim jest... - urwa�a
przechwytuj�c dziwny wzrok
Tadeusza. - Pewnie s�dzisz, �e
zwariowa�am.
- Nie chcia�bym, �eby� tak
my�la�a o przesz�o�ci.
- To s� wszystko fakty.
- Prawie ka�da polska rodzina
mo�e ci poda� tak� wyliczank�.
- Ja pochowa�am ca�� swoj�
rodzin�.
- Przecie� jest jeszcze Zuzia.
- Dlatego musz� j� odzyska�.
W nocy nie mog�a spa�,
obmy�laj�c spos�b, w jaki
mog�aby si� do Zuzi zbli�y�. Ale
mo�liwo�ci mia�a raczej
ograniczone. Mog�a tylko
czatowa� na ni� pod szko��
muzyczn�. I czyni�a to przez
kilka dni z rz�du, niestety bez
skutku. Dziewczynki nie by�o
po�r�d opuszczaj�cych szko��
uczni�w. Chc�c mie� ca�kowit�
pewno��, czeka�a do momentu, a�
w oknach pogasn� �wiat�a.
Wraca�a do domu nieludzko
zm�czona, zgrabia�ymi z zimna
r�koma pr�bowa�a zapali� gaz pod
czajnikiem. Wypija�a gor�c�
herbat� i wsuwa�a si� pod
ko�dr�, d�ugo nie mog�c si�
rozgrza�. Podczas jednego z
takich "dy�ur�w" zauwa�y�a po
drugiej stronie ulicy Tadeusza.
Przystan�� w pewnej odleg�o�ci,
a potem zacz�� si� przechadza�
tam i z powrotem. W pierwszej
chwili wpad�a w pop�och, ale
potem uczu�a co� na kszta�t
wdzi�czno�ci, �e obok jest kto�
�yczliwy. Kto�, kto zrozumia�,
jak bardzo czu�a si� samotna
stoj�c na czatach. Od tego dnia
Tadeusz pojawia� si� na Miodowej
regularnie, towarzysz�c Ewelinie
z daleka, do��cza� do niej
dopiero, kiedy schodzi�a ze
swojego posterunku. Szli obok
siebie bez s�owa w stron�
przystanku.
- Mo�e ona zrezygnowa�a ze
skrzypiec - odezwa�a si� za
kt�rym� razem Ewelina.
- Raczej ma�o prawdopodobne.
Gdyby mia�a o par� lat mniej,
mo�na by bra� pod uwag� tak�
ewentualno��.
- Chyba powinnam jednak to
sprawdzi�. P�j�� do
kancelarii,..
- Zawsze mo�na, ale co dalej?
Zwr�cisz na siebie uwag�. I tak
nie jest pewne, czy ju� kto� ci�
nie zaobserwowa�.
- To dlatego sterczysz po
drugiej stronie ulicy? -
u�miechn�a si�.
- Mi�dzy innymi.
- A jaki jest jeszcze pow�d?
- Niepokoj� si� o ciebie. Za
du�o sobie obiecujesz po tej
sprawie. To jednak mog�a by�
pomy�ka. Mo�e ta dziewczynka
mija ci� codziennie, ale ty jej
nie rozpoznajesz, bo jej
podobie�stwo do Jasia zaistnia�o
tylko w twojej wyobra�ni.
Ewelina nic na to nie
odpowiedzia�a, s�owa Tadeusza
zasia�y w niej jednak
niepewno��. W�a�ciwie nie
wierzy�a ju� w ponowne spotkanie
z bratanic� i je�dzi�a na
Miodow� tylko po to, aby nie
mie� wyrzut�w sumienia, �e
czego� nie dope�ni�a. W ko�cu
przesta�a tam bywa�, maj�c coraz
mniej pewno�ci, �e jasnow�osa
dziewczynka ze skrzypcami jest
c�rk� Jasia... Co� j� jednak
ci�gn�o w stron� szko�y
muzycznej. Co jaki� czas
wsiada�a w autobus i jecha�a na
Miodow�, aby pospacerowa� tam i
z powrotem po drugiej stronie
ulicy. Tak te� by�o tego
wiosennego dnia, chocia� pogoda
wybitnie nie sprzyja�a spacerom.
S�o�ce wygl�da�o zza chmur, ale
cz�ciej zacina� deszcz. W
pewnej chwili Ewelina pr�bowa�a
otworzy� parasolk�. Nag�y
podmuch wiatru wyrwa� j� jej z
r�ki i odrzuci� na drug� stron�
ulicy, wprost pod drzwi szko�y.
W�a�nie wychodzi�a z nich
dziewczynka w granatowej
pelerynie, mia�a g��boko
nasuni�ty na g�ow� kaptur, kt�ry
zas�ania� jej twarz. Pochwyci�a
parasolk�. Kiedy zwraca�a j�
Ewelinie, Ewelina zobaczy�a jej
twarz. Spojrza�y na ni� oczy
Jasia.
- Dzi�kuj� - rzek�a s�abo,
zrobi�o jej si� niedobrze, mia�a
uczucie, �e za chwil�
zwymiotuje.
Odwr�ci�a g�ow� z nadziej�, �e
gdzie� w pobli�u znajduje si�
Tadeusz i przyjdzie jej z
pomoc�. Ale nie by�o go.
Pozostawa�a sam na sam ze swoim
losem, kt�ry zast�pi� jej drog�
w osobie tej jasnow�osej
dziewczynki w granatowej
pelerynie z kapuz�.
- Pani �le si� czuje? -
us�ysza�a.
- Troch�... - odrzek�a z
wysi�kiem.
- Mo�e odprowadz� pani� do
autobusu...
- A... czy mog�aby� wst�pi� ze
mn� do kawiarni, tu naprzeciwko.
Napi�abym si� czego� gor�cego...
Sama czuj� si� niepewnie...
Dziewczynka zawaha�a si�
chwil�.
- Dobrze - odrzek�a. - Ale nie
mam du�o czasu, bo w domu czeka
na mnie obiad... Mama si� zawsze
z�o�ci, jak si� sp�niam.
- A daleko mieszkasz?
- Na Chopina.
- To niedaleko, par�
przystank�w autobusem -
odrzek�a, my�l�c jednocze�nie,
�e jest to dzielnica, kt�r�
zamieszkuj� obecni w�adcy
Prl_u, czy�by przybrany ojciec
Zuzi by� jednym z nich? Wesz�y
do ma�ej kawiarenki. Kiedy Zuzia
zsun�a kaptur z g�owy, Ewelina
mog�a jej si� lepiej przyjrze�.
Odziedziczy�a po ojcu za kr�tki
nos, co sprawia�o wra�enie, �e
odleg�o�� pomi�dzy nim a g�rn�
warg� by�a jakby za du�a. To
wyra�nie dziewczynk� szpeci�o.
By� mo�e wcale nie by�a �adna.
Ta zbyt bia�a cera i oczy
przezroczyste jak woda. Tylko
w�osy mia�a niezwykle bujne, o
naturalnym, bardzo jasnym
kolorze, co tworzy�o wok� jej
g�owy rodzaj �wietlistej
aureoli. Ewelina szuka�a
jakiegokolwiek podobie�stwa do
Lidki. Pomy�la�a, �e Zuzia ma
figur� matki, szerokie biodra i
jej takie troch� zbyt masywne
nogi. Odczu�a co� w rodzaju
rozczarowania, �e dziewczynka
nie jest pi�kno�ci�. Przez ojca
by�a podobna do swojej babki,
kobiety nad wyraz pi�knej, ale
skaza na urodzie ojca jeszcze
jakby si� u niej pog��bi�a.
Jasio mia� intensywniejszy kolor
oczu i lepsz� cer�. Przy�apa�a
pe�ne ciekawo�ci spojrzenie Zuzi
i u�miechn�a si� sp�oszona.
- To mo�e usi�dziemy tam, przy
oknie...
Podesz�a kelnerka.
- Czy macie mo�e gor�c�
czekolad�?
Kelnerka u�miechn�a si�
przepraszaj�co.
- To mo�e zjad�aby� ciastko? -
zwr�ci�a si� Ewelina do
bratanicy.
- Nie, bo nie zjem obiadu -
odrzek�a.
- To co ci zam�wi�?
- Oran�ad�. Cytrynow�.
- Jest cytrynowa oran�ada? -
spyta�a Ewelina.
Tym razem kelnerka skin�a
g�ow�. By�a to niezbyt urodziwa
dziewczyna o w�osach skr�conych
trwa�� ondulacj� i srebrnej
koronce na samym przodzie; kiedy
otwiera�a usta, metal
po�yskiwa�, co irytowa�o
Ewelin�.
- A ja prosz� herbat�. Z
cytryn�.
- Cytryny nie ma.
- Wi�c sam� herbat�, ale �eby
by�a gor�ca.
Kiedy zosta�y same, Ewelina
spyta�a, co robi� rodzice Zuzi.
- Tatu� pracuje w
ministerstwie.
- W jakim?
- A... nie wiem - odrzek�a
lekko dziewczynka. - W takim od
wojska.
- W Ministerstwie Obrony
Narodowej?
- Nie... chyba w innym... ale
ma mundur...
- A wiesz, jaki ma stopie�?
- Jest pu�kownikiem.
- To jednak chyba pracuje w
Ministerstwie Obrony.
- Nie, na pewno nie. W innym.
- Wi�c w jakim?
- Nie wiem - powt�rzy�a
dziewczynka z uporem.
- Skoro nosi mundur...
- Nie nosi. Chodzi do pracy po
cywilnemu. To znaczy je�dzi. Z
kierowc�. Czarnym samochodem.
Ewelina mia�a wra�enie, �e na
chwil� zatrzyma�o jej si� serce.
To by�a wersja najgorsza z
mo�liwych. Jak wydrze� dziecko z
�ap kogo� takiego? Ale tym
bardziej by�o to konieczne.
Eliminowa�o wcze�niejsze
w�tpliwo�ci co do komplikowania
�ycia dziewczynce. O ile jej
przypuszczenia okaza�yby si�
prawdziwe, oczywi�cie.
- A mama, co robi? - spyta�a
prze�ykaj�c �lin�.
- Mama nie pracuje.
- I gotuje dla ciebie obiady.
- Nie, obiady gotuje pani
Jasia.
- A kto to jest pani Jasia?
- Nasza gosposia.
- Lubisz j�?
- Lubi� - odrzek�a nieco
oboj�tnie, poci�gaj�c �yk
oran�ady.
- A masz rodze�stwo?
- Nie.
- To ci troch� smutno.
- Nie, bo mam psa.
- Jak si� wabi?
- Bobas.
- �mieszne imi�.
- Bo on jest �mieszny. Ma tak�
�atk� czarn� nad okiem i na
uchu.
- A jakiej jest rasy?
- Foksterier ostrow�osy.
Naprawd� nazywa si� Morro, bo
wszystkie psy z tej hodowli maj�
imiona na "M". Ale ja go
nazwa�am Bobas.
- Widz�, �e lubisz swojego
pieska.
- Ja go kocham.
No tak, pomy�la�a ponuro
Ewelina, jeszcze to. Trzeba
b�dzie walczy� tak�e o psa.
Dziewczynka pocz�a si� kr�ci�
niecierpliwie na krze�le, potem
spyta�a Ewelin�, kt�ra godzina.
- Za kwadrans trzecia.
- To ja ju� b�d� musia�a
i��... ju� si� sp�ni�am... Czy
pani lepiej si� czuje?
- O tak - odrzek�a. - Dam
sobie chyba sama rad�. Ale
chcia�abym, �eby� mi pokaza�a
swojego pieska. Da si� to jako�
zrobi�?
- Chyba tak - odrzek�a z
wahaniem dziewczynka. - Mieszkam
obok Doliny Szwajcarskiej i
chodz� tam z nim na spacer. Moje
okno wychodzi na dolin�...
Ta informacja nie ucieszy�a
Eweliny.
- A do �azienek chodzisz?
- Tylko jesieni�, jak s�
kasztany. Tak to mam ma�o czasu,
bo ci�gle musz� �wiczy�...
- A do tej doliny przychodzisz
sama?
- Sama albo z pani� Jasi�.
Mama mnie nigdzie dalej nie
puszcza. Na pocz�tku, jak by�am
ma�a, to mnie kierowca odwozi�
do szko�y. A teraz je�d��
autobusem. Mama si� troch� boi,
ale tatu� na ni� nakrzycza�, �e
chce zrobi� ze mnie kalek�.
- I chyba tatu� ma racj� -
odrzek�a.
Zuzia przytakn�a na to g�ow�.
- Lubisz swojego tatusia?
- Tak.
- Bardziej ni� mam�?
- Chyba bardziej... tatu� jest
weso�y. Robimy sobie r�ne
psikusy. Kiedy� w�o�y�am mu
pomidora do buta... I wcale si�
nie gniewa�, chocia� ca��
skarpetk� sobie pobrudzi�...
Zd��y� si� przyzwyczai� do
widoku krwi, pomy�la�a Ewelina i
jak na pocz�tku uczu�a fal�
md�o�ci podchodz�c� do gard�a.
Kiedy wysz�y na ulic�,
przesta�o pada�, zza granatowej
ci�kiej chmury wysun�o si�
s�o�ce. Mo�e to dobry znak,
pomy�la�a Ewelina, a g�o�no
powiedzia�a:
- Bardzo bym chcia�a zobaczy�
tego twojego Bobasa, bo ja te�
mam foksteriera.
- Tak? Ostrow�osego, jak m�j?
- zainteresowa�a si�
dziewczynka.
- Ostrow�osego.
- A jak ma na imi�?
- Eryk - wypali�a bez namys�u.
- Eryk? Dziwne imi�. Ludzkie.
- Bo to jest bardzo m�dry
piesek. Wszystko rozumie.
- To tak jak m�j.
- Wi�c jak? Umawiamy si� na
randk�? Ty przyprowadzisz
Bobasa, a ja Eryka.
- Fajnie! - ucieszy�a si�
dziewczynka.
- Tylko wiesz co, nic nie m�w
rodzicom o naszym spotkaniu.
- Dlaczego? - spyta�a Zuzia,
patrz�c na ni� czystymi,
bezgranicznie ufnymi oczami.
Ewelina poczu�a si� nieswojo,
zupe�nie jakby mia�a z�e zamiary
wobec tego dziecka.
- Sama m�wi�a�, �e mama si� o
ciebie boi. Nawet jest
niezadowolona, �e je�dzisz sama
autobusem. Wi�c takie spotkanie
z kim� nieznajomym mo�e jej si�
wyda� dziwne.
- A jak si� pani nazywa? -
spyta�a nagle dziewczynka.
- Ewelina... Ewelina Lechicka
- powiedzia�a, patrz�c z
napi�ciem w twarz Zuzi, kt�ra
przyj�a to naturalnie. Nic jej
nie zaniepokoi�o. Wida� by�o, �e
s�yszy to nazwisko po raz
pierwszy.
- A ja mam na imi� Zuzia...
- Zuzanna. �adne imi� -
odrzek�a Ewelina, my�l�c
jednocze�nie, �e szcz�liwie ani
razu go w rozmowie nie
wymieni�a. Dziewczynka mog�aby
zacz�� co� podejrzewa�. Chyba
nie pami�ta�a ich pierwszego
spotkania.
- A na nazwisko mam Walczak.
- Mi�o mi.
- To ju� si� znamy i mog�
powiedzie� o pani rodzicom.
- Chyba mo�esz, ale... co
zrobimy, jak mama si� nie zgodzi
na nasze spotkanie? Wtedy nie
poznam twojego Bobasa.
Zuzanna zastanowi�a si�
chwil�.
- Mama mo�e si� nie zgodzi�.
To chyba naprawd� jej nic nie
powiem. Przyjdzie pani z
Erykiem?
- Oczywi�cie.
- Um�wmy si� o jedenastej w
niedziel� w tym parku po drugiej
stronie Alei Ujazdowskich. Bo w
dolinie mama mo�e nas zobaczy� z
okna.
- �wietnie - odrzek�a Ewelina.
- Najlepiej obok pomnika
Chopina, skoro znowu stoi na
swoim miejscu.
- Zdaje si�, �e mam autobus -
zawo�a�a dziewczynka.
Ewelina nie by�a pewna, czy
Zuzia us�ysza�a jej ostatnie
s�owa i czy przyjdzie pod
pomnik. Dziewczynka pomacha�a
Ewelinie r�k� przez szyb�. Kiedy
autobus znikn�� jej z oczu,
Ewelina poczu�a s�abo�� w
kolanach. Rozejrza�a si� jakby w
poszukiwaniu oparcia i zobaczy�a
Tadeusza. Szed� do niej przez
ulic�.
- Widzia�e� j�?
- Z daleka.
- Tadeusz, to jest ona. Nie
mam �adnych w�tpliwo�ci.
- Dobrze, Ewelino. Trzeba
obmy�li� plan dzia�ania.
- To musi by� diabelski plan.
Wiesz, czego si� od niej
dowiedzia�am? �e tatu�, jak o
nim m�wi, to wysoko postawiony
ubek. Gorzej nie mogli�my
trafi�.
- Powiedzia�a ci, �e pracuje w
ube?
- M�wi�a o ministerstwie, ale
nie umia�a wymieni� jego nazwy.
Pu�kownik je�d��cy do pracy w
cywilu czarn� limuzyn� z
kierowc�. Masz jeszcze jakie�
w�tpliwo�ci?
- Limuzyna i kierowca to
jeszcze nie dow�d, ale ten
pu�kownik po cywilnemu...
- Zakatowali mi brata i
porwali jego c�rk�. Co za
koszmar.
- To na razie hipoteza.
- Nie, ja wiem, �e to ubek.
Szczeg�lnie niebezpieczna
kreatura, ja chyba potrafi�abym
go rozpozna�.
- Co ty opowiadasz!
- Tadeusz! Dzieje si� co�
dziwnego, zupe�nie jakbym by�a
jasnowidz�ca. Ten cz�owiek to
m�j �miertelny wr�g. Albo z nim
wygram, albo zgin�.
- Miejmy nadziej�, �e to
pierwsze - mrukn��, ujmuj�c
Ewelin� silnie pod rami�.
Trzy dni dziel�ce j� od
spotkania z Zuzi� Ewelina
prze�y�a jak we �nie. Ba�a si�,
�e pogoda nie dopisze, �e
zacznie pada� i Zuzia si� nie
pojawi. Trzeba by�oby wszystko
zaczyna� od pocz�tku, a wi�c od
tego wystawania pod szko��. Ale
od rana �wieci�o s�o�ce i by�o
do�� ciep�o. Ewelina na wszelki
wypadek zabra�a jednak ze sob�
parasolk�. Stawi�a si� w
um�wionym miejscu przed czasem.
By�o sporo ludzi. Alejkami
przechadza�y si� m�ode matki,
pchaj�ce przed sob� w�zki.
Biega�y psy, wprowadzaj�c
zamieszanie. Ewelina ci�gle
spogl�da�a w stron� wej�cia do
parku, przez chwil� wydawa�o jej
si� nawet, �e widzi Zuzi�, ale
to by�a jaka� obca dziewczynka,
kt�ra prowadzi�a na smyczy
foksteriera. Dochodzi�a
jedenasta dziesi��. Mo�e Zuzia
zwyczajnie si� sp�nia, a mo�e
wygada�a si� w domu i zabronili
jej wyj��, my�la�a z rozpacz�.
Wskaz�wka zegarka przesun�a si�
jeszcze o minut�. Wzrok Eweliny
zatrzyma� si� na wyrze�bionej w
kamieniu twarzy Chopina, kt�ry
powr�ci� na swoje miejsce, po
dawnemu zadumany, z p�acz�c�
wierzb� w tle. Ale to ju� nie
by�a ta wierzba pami�taj�ca
sygna� warszawskiego radia -
pierwsze takty "Poloneza As_dur"
- zag�uszany rykiem syren,
mog�ca za�wiadczy�, �e niebo nad
Warszaw� ciemnia�o od samolot�w.
Ta wierzba by�a tylko kopi�
tamtej, tak samo jak geniusz,
kt�remu s�u�y�a za t�o. Pomnik
Chopina zosta� doszcz�tnie
zniszczony. Ale jakie to mog�o
mie� znaczenie. Czy istnia�o co�
takiego jak pami�� kamienia?
Chyba jednak istnia�o... �lady
po kulach na �cianach dom�w. Ale
w tych domach mieszkali ludzie,
kt�rzy nape�nili mury swoim
ciep�em, to dlatego zag��bienia
w tynkach kamienic przypominaj�
rany. Pos�g jest czym� zimnym i
bezdusznym. Nawet pocisk
rozbijaj�cy go na kawa�ki nie
by� w stanie tego zmieni�.
Zrobiono nowy odlew, zdaje si�
gdzie� w Danii, prasa si� na ten
temat rozpisywa�a, no i prosz�,
geniusz i jego wierzba zaczynaj�
nowe �ycie. Gdyby by�o to
mo�liwe z lud�mi. Gdyby tak da�o
si� obstalowa� sobie nowy los.
Jak mog�oby by� pi�knie. Ewelina
sz�aby sobie z siatk� po zakupy
warszawsk� ulic� i nie
powtarza�aby litanii nazwisk
ludzi, kt�rzy zgin�li w�a�nie na
tym rogu albo t� w�a�nie
studzienk� nie wyszli z kana�u,
albo w tej w�a�nie bramie
sp�on�li jak pochodnia od bomby
zapalaj�cej. Ta topografia
przesz�o�ci by�a przekle�stwem
tych, kt�rzy ocaleli. Mo�e
trzeba by�o wyjecha� gdzie� do
Ameryki Po�udniowej albo do
Australii, mo�e wtedy przesz�o��
nie depta�aby po pi�tach...
Je�eli chodzi o Ewelin�, to
odby�a ca�kiem dalek� podr� i
od niczego jej to nie uwolni�o,
wr�cz przeciwnie... Ale mo�e to
nie by� odpowiedni kierunek,
nawet na pewno nie by�... Nagle
zobaczy�a Zuzi�. Prowadzi�a na
smyczy psa, niespokojnie si�
rozgl�daj�c. Ewelina pomacha�a
jej r�k�. Zuzia zobaczy�a j� i
ruszy�a p�dem w jej stron�.
- A gdzie Eryk? - spyta�a.
- Eryk...
Nagle Ewelina nie wiedzia�a,
co odpowiedzie�. Ca�a ta sprawa
z psem, kt�ra sta�a si� przecie�
pretekstem do spotkania,
wylecia�a jej z g�owy. Wybiera�a
si� na spotkanie z cudem
odnalezion� bratanic�, to by�o
dla niej najwa�niejsze. Ale
Zuzia przecie� o niczym nie
wiedzia�a. Dla niej wa�niejszy
od Eweliny by� ten wymy�lony
napr�dce foksterier imieniem
Eryk.
- Eryk... Eryk zagin��.
Wczoraj. Wysz�am z nim
wieczorem.... spu�ci�am ze
smyczy... I gdzie� si� zapodzia�
w ciemno�ciach.
- Mo�e si� jeszcze odnajdzie -
powiedzia�a dziewczynka, nie
potrafi�c ukry� rozczarowania.
- Na pewno si� odnajdzie -
us�ysza�a Ewelina m�ski g�os i
tu� obok zobaczy�a wysokiego
m�czyzn� o poci�g�ej twarzy i
ciemnych, zaczesanych do g�ry
w�osach.
- To m�j tatu� -
zaszczebiota�a Zuzia. - Wszystko
mu powiedzia�am w tajemnicy
przed mam�... Mama nie wie, �e
tu przyszli�my.
- Mi�o mi pozna� znajom� mojej
c�rki. Walczak.
Ewelina zawaha�a si�.
- Kunicka - powiedzia�a
wreszcie.
POca�owa� j� w r�k�.
- W�a�nie tatu� mnie pyta� o
pani nazwisko, ale zapomnia�am.
Ale imi� pami�tam, bo mi si�
podoba�o. Ewelina.
- Zgadza si� - u�miechn�a si�
blado.
- C�rka mi powiedzia�a, �e
pani zas�ab�a - rzek� m�czyzna.
- By�a okropna pogoda...
- Ale dzisiaj jest pi�kny
dzie�.
- Tak, dzisiaj jest naprawd�
�adnie.
- Wymarzona pogoda na spacer -
powiedzia�. - Mo�esz spu�ci�
Bobasa ze smyczy, niech sobie
pobiega.
- A jak si� zgubi tak jak
Eryk? - spyta�a dziewczynka.
- Tutaj si� na pewno nie zgubi
- odpowiedzia� dobrotliwie. -
Park jest ogrodzony.
- A mo�e Eryk wpad� pod
samoch�d? - zatroska�a si�
Zuzia.
- Jestem pewien, �e Eryk
cieszy si� dobrym zdrowiem -
odrzek� m�czyzna i Ewelinie
wyda�o si�, �e s�yszy w jego
g�osie ironi�. On chyba wszystko
wie, pomy�la�a z obaw�. On wie,
kim jestem...
Sz�a obok tego cz�owieka o
zimnej, przystojnej twarzy z
uczuciem, i� prze�wietla j� na
wylot, odczytuj�c ka�d� jej
my�l. Stara�a si� wi�c o niczym
nie my�le�.
Zuzia spu�ci�a psa ze smyczy i
rzuca�a mu teraz patyki, a on
przynosi� je w z�bach.
- Widzi pani, jaki m�dry -
cieszy�a si� dziewczynka. - A
Eryk te� to potrafi?
- Tak. Potrafi, owszem -
odpowiedzia�a skwapliwie.
Mia�a wra�enie, �e znalaz�a
si� w sieci w�asnych k�amstw i
wystarczy, �e ten m�czyzna
poci�gnie za sznurek, a sie� si�
zamknie.
- Mo�e wst�pimy na kaw� -
zaproponowa�. - Tutaj po drugiej
stronie ulicy jest kawiarnia.
Zuzi zafundujemy krem z
bakaliami.
- Z psem nas nie wpuszcz�...
- Mam tam chody - odpar�
�artobliwie.
- Ale... ja si� w�a�ciwie
troch� spiesz�, jestem
um�wiona...
- Skoro pani odmawia, nie
nalegam - odpar�.
Na u�amek sekundy spotka�y si�
ich oczy. Ewelina poczu�a zimno
tego spojrzenia.
- Wi�c mo�e we�mie pani
telefon Zuzi, na wypadek, gdyby
Eryk si� odnalaz�.
- W�a�nie - ucieszy�a si�
dziewczynka. - Prosz� koniecznie
da� mi zna�. Ju� polubi�am tego
niezno�nego Eryka... chocia� go
nie widzia�am na oczy...
Odchodzili alej� w stron�
wyj�cia, patrzy�a za nimi z
rozpacz�. Przeczuwa�a, �e walka
o Zuzi� nie b�dzie �atwa, ale
teraz mia�a pewno��, �e czeka j�
przeprawa z tym opanowanym, nie
trac�cym zimnej krwi
cz�owiekiem. Tak jak to
zapowiedzia�a wcze�niej
Tadeuszowi. B�dzie to pojedynek
na �mier� i �ycie. Stawk� w nim
b�dzie przysz�o�� Zuzi.
Od razu pojecha�a do Tadeusza
i ju� od progu powiedzia�a:
- Nie myli�am si� co do tego
ca�ego tatusia, czuje si� ubeka
na kilometr.
- Widzia�a� si� z nim? -
spyta� zaskoczony.
- Ach, �eby� wiedzia�, co ja
prze�y�am. Przyszed� z Zuzi� do
parku. Tak mnie to zaskoczy�o,
�e poczu�am nag�� pustk� w
g�owie. A przecie� nie mog�am
da� po sobie pozna�...
- I uda�o ci si�?
- W pewnym sensie.
Przedstawi�am mu si� jako
Kunicka. Niestety, Zuzia
zapami�ta�a moje imi�. Je�eli on
co� wie o naszej rodzinie, mog�o
mu to da� do my�lenia.
Tadeusz zapali� papierosa i
rozsiad� si� w fotelu. By�a zbyt
podekscytowana, aby usiedzie� w
miejscu. Chodzi�a po pokoju,
opowiadaj�c mu szczeg�y
niedawnego spotkania.
- Zaprosi� mnie na kaw�, ale
odm�wi�am.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Jeszcze
mnie pytasz! - wybuchn�a.
- Chc�c pokona� wroga, trzeba
si� najpierw do niego zbli�y�.
- Nie w ten spos�b, nie przy
kawiarnianym stoliku. Wol�
otwart� walk�.
- Natychmiast przegrasz.
- Trudno.
Tadeusz pokiwa� z politowaniem
g�ow�.
- To ca�a ty, Ewelino. W
gor�cej wodzie k�pana,
nieobliczalna. A tak nie mo�na.
Z tego, co m�wisz, ten cz�owiek
jest gro�ny i tak �atwo si� nie
podda. Jedyny spos�b na
odzyskanie w jakim� stopniu
Zuzi, to zbli�enie si� do niej.
Metod� ma�ych krok�w.
- Ja jej nie chc� odzyska� w
jakim� stopniu, ja j� musz�
odzyska� ca�kowicie. Zwr�ci� jej
rodzic�w, nazwisko. A przede
wszystkim wyrwa� j� z �ap tego
oprawcy.
- I jak ma pani zamiar tego
dokona�, pani Kunicka?
Przez chwil� nie wiedzia�a,
dlaczego si� tak do niej zwraca,
potem dotar�o do niej, �e jest
to nazwisko, kt�rym si�
przedstawi�a m�czy�nie w parku.
- Nie wiem, nie wiem. Ale...
musi by� jaka� sprawiedliwo��.
Nie mo�na cz�owiekowi
wszystkiego zabra�.
- Mo�na, Ewelino. Wiesz to tak
samo dobrze jak ja.
- Skoro odnalaz�am Zuzi�,
musz� j� odzyska�. Przyrzek�am
to jej matce.
- Matka mia�aby by� mo�e jak��
szans�. Ty, raczej nie. Jeste�
tylko ciotk�.
Nagle przysz�o co� Ewelinie do
g�owy.
- A gdybym si� poda�a za
matk�?
- Jak to sobie wyobra�asz?
- Wiesz, �e Jasio nie przyzna�
si� przed swoj�... konkubin� do
tego, �e ma dziecko. Przedstawi�
Zuzi� jako swoj� siostrzenic�.
Mog� odszuka� �wiadk�w, kt�rzy w
dobrej wierze zeznaj�, �e to ja
jestem matk�.
- A metryka urodzenia, kt�r�
�atwo odtworzy�?
Na moment zbi�o j� to z tropu.
- To te� mog�abym jako�
za�atwi�... Zna�am dobrze
proboszcza.
- Sk�d wiesz, �e do tego czasu
nie przeni�s� si� na emerytur�
albo nie kipn��?
- Mam nadziej�, �e nie -
odrzek�a niepewnie.
Tadeusz patrzy� na ni� jak na
chor� i bardzo j� to irytowa�o.
Przestali si� nagle rozumie�.
Mia�a nawet �al, �e tak trudno
mu poj��, co ona naprawd� czuje.
- Wiem, co czujesz - rzek�,
jakby zgaduj�c jej my�li. - Ale
nie wolno ci dzia�a� pochopnie.
Bo opr�cz ciebie w tej sprawie
liczy si� tak�e dobro dziecka.
Powiedzia�a�, �e zale�y ci
przede wszystkim na tym, aby
Zuzia nie �y�a w k�amstwie, a
chcesz jej to k�amstwo
zafundowa� od nowa.
- W dobrej wierze.
- Pu�kownik Walczak m�g�by
powiedzie� to samo.
- Co za por�wnanie! - oburzy�a
si�.
- Ewelino, jestem po twojej
stronie, ale to nie oznacza, �e
przesta�em logicznie my�le�.
Pierwsza rzecz, jak� musimy
zrobi�, to p�j�� po porad� do
dobrego prawnika. Popytam w
"�owcu", wielu cz�onk�w
warszawskiej palestry poluje. A
w my�liwskim �wiatku wszyscy
bardzo dobrze si� znaj�.
Min�o kilka dni, a Tadeusz
nie mia� dla niej �adnej
wiadomo�ci. Ewelina ponagla�a
go, niecierpliwi�a si�.
Najgorsza ze wszystkiego by�a
bezsilno��. Czu�a si� w�a�nie
bezsilna, skazana na pomoc
innych ludzi. Od niej samej tak
ma�o zale�a�o, chocia�
sprawiedliwo�� le�a�a po jej
stronie. Gdyby to by� normalny
kraj, mog�aby z podniesionym
czo�em wyst�pi� przeciw
cz�owiekowi, kt�ry bezprawnie
podawa� si� za ojca Zuzanny
Lechickiej, kt�ry pozbawi� j�
nazwiska i przesz�o�ci. Przez
moment zastanawia�a si� nawet,
czy nie um�wi� si� z nim na
rozmow� i nie za��da� oddania
Zuzi. A nu� by si� zgodzi�... On
przecie� nie wiedzia�, �e Zuzia
ma rodzin�. Ale... co mu mia�a
do powiedzenia? �e jest ciotk�
dziewczynki? Z pewno�ci� by j�
wy�mia�. Nawet Tadeusz to
przyznawa�. A gdyby powiedzia�a
Walczakowi, �e jest matk� Zuzi?
Mo�e od tego nale�a�o zacz��. No
tak, ale przedtem powinna
uwiarygodni� swoj� wersj�. Mia�a
do czynienia z cz�owiekiem o
wielkich mo�liwo�ciach. Bez
w�tpienia najpierw by sprawdzi�
prawdziwo�� jej s��w. Nabra�a
pewno�ci, �e to jest w�a�ciwa
droga. Zanim si� uda po porady
do prawnik�w, powinna stara� si�
to za�atwi� sama. Nawet bez
pomocy Tadeusza. Razi� j� jego
sceptycyzm i brak wiary w
pomy�lne zako�czenie sprawy. Co
wi�c powinna zrobi�? Od czego
zacz��? Wyj�a notes i zapisa�a
na wolnej kartce:
"1. Odszuka� Hank�.
2. Pojecha� do Wrzosowa na
rozmow� z proboszczem".
Zastanowi�a si� chwil�. Mo�e
kolejno�� powinna by� odwrotna.
Najpierw proboszcz, potem Hanka.
Gdyby nie uwierzy�a w now�
wersj� Eweliny, poka�e jej
metryk� urodzenia Zuzi. Nieco
poprawion� metryk�, w kt�rej
zamiast imienia matki: Lidia,
wpisze si� imi� Ewelina. Zaraz.
A co z ojcem? Przecie� nie mo�e
nim by� jej brat. Mo�na by
wpisa�: ojciec nieznany. Ale w
takim wypadku ksi�dz powinien
odm�wi� chrztu. Bo�e, jakie to
wszystko skomplikowane. Ewelina
gotowa by�a wycofa� si� z tej
wersji. Ale to by�a jedyna
realna szansa odzyskania Zuzi.
Jej rodzina zawsze si� mia�a na
bakier z prawami ko�cielnymi.
Przecie� rodzice Eweliny te� nie
mieli ze sob� �lubu ko�cielnego,
a mimo to oboje z Jasiem zostali
ochrzczeni. W razie czego
przypomni o tym ksi�dzu. Tak.
Powinna zacz�� od podr�y do
Wrzosowa.
Wybra�a si� tam nast�pnego
dnia z samego rana. Nie
odstraszy�a jej nawet z�a
pogoda. Dzie� by� zimny i
deszczowy, ci�kie, brudne
chmury wisia�y nisko nad ziemi�.
Kiedy znalaz�a si� w przedziale
podmiejskiego poci�gu, poczu�a
nag�e wzruszenie. Ilekro� nim
jecha�a, by�o troch� tak, jakby
czas si� cofn��. Wydawa�o si�,
�e tam w Lechicach wszystko jest
po staremu. Czeka na ni�
Suzanne. W�a�nie spogl�da na
zegar, czy nie pora wys�a� koni
na stacj�... Za oknem przesuwa�y
si� zapami�tane w szczeg�ach
obrazy, przejazd, budka
dr�nika, tylko rz�d brz�z na
nasypie, znak rozpoznawczy, �e
ju� niedaleko do Wrzosowa, nagle
znikn��. Kiedy jecha�a tu w
ostatnie Zaduszki, jeszcze sobie
ros�y, a teraz kto� wyda� na nie
wyrok. Chyba nawet wiedzia�a
dlaczego. Budowano now� drog�.
Zmienia� si� krajobraz jej
m�odo�ci. Tamto to by� dawno
umar�y �wiat, kt�ry na si��
chcia�a wskrzesza�, a nawet
wprowadza� we� Zuzi�, to kolejne
ogniwo rodu Lechickich. A mo�e
nie warto? Mo�e nale�a�o
pozostawi� rzeczy takimi, jakie
s�? Nie odbiera� c�rce Jasia jej
nowego �yciorysu, bo by� mo�e
ten �yciorys stanie si� bardziej
przydatny w obecnych czasach.
Gdyby Walczak by� jakim� krawcem
albo taks�wkarzem, powinna si�
zastanawia�, ale w tej sytuacji
jej w�tpliwo�ci by�y nie na
miejscu. Zuzanna Lechicka nie
mog�a nosi� nazwiska cz�owieka,
kt�ry m�g� by� zamieszany w
�mier� jej ojca...
Prosto ze stacji posz�a na
plebani�. Nie zachodzi�a tam od
czasu powrotu ze Zwi�zku
Radzieckiego. Ale w tym jednym
miejscu naprawd� nic si� nie
zmieni�o. Ta sama furtka, kt�r�
otwiera�o si� z zasuwki
wk�adaj�c r�k� przez sztachety,
ta sama dr�ka pomi�dzy
drzewkami owocowymi, kt�re mia�y
pnie okr�cone s�omianymi
wiechciami. Zbli�a�a si� zima.
Tak samo opatulone by�y krzewy
r� po obu stronach ganku.
Ewelina wesz�a po schodkach.
Pchn�a przeszklone drzwi i
znalaz�a si� wewn�trz mrocznego
korytarza, na ko�cu kt�rego
znajdowa�a si� kancelaria. By�a
zamkni�ta na klucz, Ewelina
zajrza�a wi�c do kuchni, ale
tutaj te� nikogo nie zasta�a.
Otworzy�a drzwi do pokoju
jadalnego. Na stole przykrytym
obrusem sta�a patera z owocami.
Panowa� idealny porz�dek. Na
pomalowanej czerwon� farb�
pod�odze le�a�y chodniki. W rogu
sta�o zamkni�te pianino, a na
nim le�a�y r�wno u�o�one nuty.
Przebieg�o jej przez my�l, �e
przedtem nie by�o tu �adnego
instrumentu, bo ksi�dz proboszcz
mia� raczej zami�owanie do gry w
karty. Czasami udawa�o mu si�
nawet zwabi� Suzanne na bryd�a.
Narzeka�a na fanaberie ksi�dza i
nieliczenie si� z ludzkim
czasem, ale zaprz�ga�a konia do
bryczki i jecha�a do Wrzosowa.
- Pani kogo szuka? - us�ysza�a
wysoki kobiecy g�os.
- Ksi�dza proboszcza.
- Ksi�dza nie ma, pojecha� do
umieraj�cego. Do s�siedniej wsi.
- A kiedy wr�ci?
- Trudno powiedzie�. Powinien
by� na obiad. Ale mo�e mu si�
zejdzie.
- A... proboszcz ten sam czy
nowy?
- Ten sam, od przedwojny.
Ewelina poczu�a ogromn� ulg�.
- Przejd� si� troch� i wr�c�
za godzin�.
- A pani za czym przychodzi?
- Mam spraw� do ksi�dza
proboszcza. Sama mu powiem.
- Ale jakby pyta�?
- To prosz� powiedzie�, �e
szuka go Ewelina Lechicka.
- Dobrze, powiem - skwapliwie
przytakn�a kobieta. By�a bardzo
wysoka, mia�a chude policzki i
zapadni�t� pier� i ma�o
przypomina�a z wygl�du typow�
ksi�owsk� gospodyni�. Musia�a
si� domy�li� w�tpliwo�ci
Eweliny, bo doda�a:
- Pani Teofila pojecha�a do
rodziny w Kieleckie, ja j�
zast�puj�.
- To pani Teofila te� jeszcze
jest! - zawo�a�a Ewelina, �api�c
si� zaraz na niestosowno�ci
swojego okrzyku. Ju� w czasie
wojny gospodyni proboszcza mocno
niedomaga�a.
- Jest, jest. Tak j� te
komuni�ci nastraszyli, �e
wszystkie choroby jej przesz�y.
Wysz�a z plebanii i rozejrza�a
si� doko�a. Nie bardzo
wiedzia�a, co ma ze sob� pocz��.
Postanowi�a uda� si� w stron�
rynku i tam w restauracji, o ile
jeszcze czynna, napi� si�
herbaty. Sz�a uliczk� wysadzan�
starymi kasztanami, drzewa by�y
bezlistne, na nagich ga��ziach
osiad�y krople wody. Nie pada�o,
ale wilgo� wisia�a w powietrzu.
Kiedy mija�a doro�ki, jeden z
wo�nic�w spyta� p�g�osem:
- Mo�e podwie��? Tanio
policz�...
Ewelina zawaha�a si�. A mo�e
rzeczywi�cie wynaj�� doro�k� i
przejecha� si� do Lechic.
Mog�aby wst�pi� na cmentarz,
zbli�a� si� Dzie� Wszystkich
�wi�tych, powinna uporz�dkowa�
gr�b. Z daleka rzuci�aby okiem
na pa�ac.
- Ile za kurs do Lechic? -
spyta�a.
- W jedn� stron�, czy tam i z
powrotem?
- Tam i z powrotem.
- Pani wsiada - rzek�
energicznie doro�karz. -
Dogadamy si�,
Ewelina wsiad�a, a on podni�s�
brezentow� bud�, na kt�rej
du�ymi plamami rozla�a si�
wilgo�, i wskoczy� na kozio�.
Krzykn�� na konia, a ten
niech�tnie ruszy�.
Doro�ka podskakiwa�a na
wyboistej drodze, kt�r� Ewelina
zna�a na pami��, ale kt�rej
jako� nie mog�a rozpozna�. Mo�e
dlatego, �e by�o tak ponuro,
przydro�ne drzewa wygl�da�y jak
czarne s�upy we mgle, mg�a
zalega�a pola, unosz�c si� tu�
nad ziemi�.
- Pani nogi okryje derk� -
poradzi� jej doro�karz. -
Zjadliwe zimnisko dzisiaj.
Przewierca na wylot.
Ewelina pos�ucha�a jego rady,
ale derka by�a nas�czona
wilgoci� i raczej nie chroni�a
przed zimnem. Kaza�a mu skr�ci�
w stron� cmentarza i zaczeka�
przed bram�. Sz�a bezlistn�
alejk� w stron� ich grobu
rodzinnego, marz�c o szklance
gor�cej herbaty. Oto by�a o par�
krok�w od domu, ale nikt tam na
ni� z herbat� nie czeka�. Mog�a
tylko odwiedzi� umar�ych.
Zdziwi�a si� widz�c na p�ycie
nagrobnej wi�zank� �wie�ych
kwiat�w. Podnios�a j� i ogl�da�a
w nadziei, �e znajdzie jaki�
znak, od kogo mog�a pochodzi�.
Niestety, na wst��ce nie by�o
�adnego napisu. Dla kogo mog�y
by� przeznaczone te kwiaty? Dla
Jasia, dla Suzanne czy dla
kt�rego� z rodzic�w... Posta�a
jeszcze chwil� i zawr�ci�a w
stron� wyj�cia. Z daleka
widzia�a pa�ac; jako �e dzie�
by� pochmurny, w oknach pali�y
si� �wiat�a. Dowiedzia�a si� od
doro�karza, �e dom dziecka ju�
dawno zosta� zlikwidowany, a w
pa�acu mie�ci� si� teraz o�rodek
rz�dowy. Postawiono nowe
ogrodzenie, a u wej�cia budk�
stra�nika. Nikt z obcych nie by�
wpuszczany do �rodka. Nikt z
obcych, pomy�la�a z piek�c�
ironi� i odesz�a jej ochota, by
si� zbli�y� do ogrodzenia.
W drodze powrotnej doro�karz
powiedzia�:
- Cz�sto wo�� tak� pani�. I
te� ka�e zawsze stawa� przy
cmentarzu...
- Kto� miejscowy? Z Wrzosowa?
- wypytywa�a zaintrygowana.
- Nie, przyje�d�a poci�giem.
Na moje oko warszawianka.
Pi�knie wystrojona, w futrze.
�adna pogoda jej nie odstraszy,
�nieg, deszcz... Czasem par�
miesi�cy przerwy, a potem znowu
co tydzie� jest, albo nawet dwa
razy w tygodniu... Kwiaty
przywozi, zawsze pi�kne...
- Jak wygl�da?
- No, taka... elegantka...
Kapelusz z woalk�, twarzy prawie
nie wida�, to trudno co� bli�ej
powiedzie�...
- M�oda?
- Chyba ju� nie taka m�oda,
ale dok�adnie to pani nie
powiem... - urwa� na chwil�. -
Nie wiem, czy to w porz�dku tak
m�wi�, ale wozi w torbie
butelk�. Co i raz to poci�ga.
Nawet mnie cz�stowa�a, �e na
rozgrzewk�. Taki metalowy
kieliszeczek ma. Trunek mocny,
a� mnie dech zapar�o... A ona
nawet si� nie skrzywi�a... wida�
przyzwyczajona...
Ewelina niczego nie mog�a
wywnioskowa� z tej opowie�ci.
By�o jasne, �e ta kobieta
przyje�d�a�a na ich gr�b.
Wyja�ni�a si� sprawa pochodzenia
kwiat�w, ale dalej pozostawa�o
zagadk�, dla kogo by�y
przeznaczone. Kim by�a
nieznajoma? Mo�e to jaka� dawna
mi�o�� Jasia... A mo�e to
Hanka... Na spotkanie z Ewelin�
przysz�a w futrze. Nie wydawa�o
si� jednak prawdopodobne, aby to
mog�a by� ona. Sk�d by wzi�a na
to czas. Ci�gle przecie�
siedzia�a za granic�. Jej
nazwisko od czasu do czasu
obija�o si� Ewelinie o uszy.
Kiedy zjawi�a si� na plebanii,
ksi�dz proboszcz w�a�nie jad�
obiad. Chcia�a poczeka� w
kancelarii, ale wsta� od sto�u i
otwieraj�c ramiona zawo�a�:
- Ewelinka! Chod�, niech ci�
u�ciskam.
Zaraz kaza� dostawi� dla niej
talerz. Na obiad by� pieczony
kurczak z frytkami i mizeria. Do
tego bia�e wino, potem
wy�mienity deser. Jak wida�, na
plebanii nic si� nie zmieni�o.
Staruszek wiedzia� od parafian,
�e wr�ci�a i mieszka gdzie� w
Warszawie.
- A starego ksi�dza nie
odwiedzi�a�! - rzek� z nut�
pretensji w g�osie.
- By�am taka zgn�biona
�mierci� cioci, brata -
odpowiedzia�a. - Chcia�am gdzie�
si� ukry�.
- Tak, tak, wojna zebra�a
swoje tragiczne �niwo.
- Jasia zamordowano po wojnie.
Ksi�dz w milczeniu przytakn��
g�ow�.
Ewelina wiedzia�a, �e
staruszek po obiedzie udaje si�
zwykle na godzinn� drzemk� i
robi�a sobie wyrzuty, �e mu
zak��ca rytm dnia. W jego wieku
to mog�o stanowi� problem.
Zabra� j� do kancelarii, usiad�
za biurkiem i spyta�:
- Czego ci potrzeba, dziecko?
My�l�, �e si� u mnie zjawi�a�,
bo masz jaki� interes.
- Tak, prosz� ksi�dza.
Przysz�am z bardzo wa�n� dla
mnie spraw�. Odnalaz�am c�rk�
brata.
- A to wspaniale. I pewnie
chcesz j� ochrzci� na starych
�mieciach. Dobrze robisz, bardzo
dobrze.
- Ona jest ju� ochrzczona.
- Aha - stwierdzi� kr�tko. - U
nas?
- Tak. W czterdziestym pi�tym
roku.
- I chcesz mie� wypis?
- Ale zmieniony, prosz�
ksi�dza - powiedzia�a wolno.
- Jak to, zmieniony? - spyta�,
nie bardzo rozumiej�c.
- Moja bratanica zosta�a
adoptowana przez z�ych ludzi.
Musz� uniewa�ni� t� adopcj�.
Jako ciotka nie mam �adnych
szans. Wi�c chc� wyst�powa� o to
jako matka.
W kancelarii zapanowa�a cisza.
- A co z prawdziw� matk�?
- Umar�a na moich r�kach w
drodze do �agru.
I znowu cisza.
- Chcia�aby�, �ebym sfa�szowa�
dokument? Jak ja mog� co�
takiego zrobi�? - odezwa� si�
wreszcie ksi�dz.
- W imi� dobrej sprawy mo�na
wszystko.
- Ale ja jestem s�ug� bo�ym,
mnie nie przystoi oszustwo.
- Prosz� ksi�dza, cz�owiek,
kt�ry teraz wychowuje moj�
bratanic�, by� mo�e przyczyni�
si� do �mierci jej ojca. Jest
wysokim oficerem ube. To
oczywi�cie mog�oby by� dla
ksi�dza niebezpieczne, gdyby
zacz�li w�szy�. Na pewno b�d�.
- Co tam ja, stary cz�owiek.
Chodzi o prawd�.
- W czasie wojny ksi�dz szed�
nam na r�k�.
- Ale to by�o przeciw
okupantowi.
- To te� jest okupant, tyle �e
gro�niejszy, bardziej
przebieg�y. Tamten chcia�
zniszczy� nas fizycznie, ten nam
zatruwa dusze.
- Ech, Ewelinko, gorzko m�wisz
- powiedzia� z westchnieniem. -
Ale nie mo�e by� tak �le, skoro
ludzie garn� si� do Boga. W
ca�ej Polsce ko�cio�y pe�ne.
- Ten cz�owiek odci�� moj�
bratanic� nie tylko od ko�cio�a,
ale tak�e od jej korzeni.
Chcia�abym jej przywr�ci� nasze
nazwisko. Nie mog� tego znie��,
�e jedyna moja krewna nazywa si�
inaczej. I �yje w fa�szu.
- Ale jej powiesz prawd�?
- Tak, kiedy ju� b�dziemy
razem, powiem jej prawd� -
rzek�a patrz�c ksi�dzu prosto w
oczy.
Niepokoi� si� o Ewelin�.
Op�tana my�l� wyrwania bratanicy
z r�k przybranych rodzic�w,
gotowa by�a zrobi� ka�de
g�upstwo. Nie rozumia�a, �e mo�e
uczyni� nieodwracaln� krzywd�
Zuzi, kt�ra mia�a trzyna�cie
lat, a wi�c wchodzi�a w trudny
dla dziewcz�t wiek. Ewelina
twierdzi�a, �e Zuzia jest bardzo
dziecinna, tym gorzej. Nag�e
odkrycie prawdy mog�oby j�
za�ama�. Sytuacja nakazywa�a
ogromn� ostro�no�� i rozwag�.
Nie wolno by�o uczyni�
fa�szywego kroku, a Ewelina
zrobi�a ich ju� kilka. Chocia�by
to, �e przedstawi�a si�
pu�kownikowi fa�szywym
nazwiskiem. To bardzo utrudnia�o
spraw�. Mo�na by�oby stara� si�
rozwi�za� j� polubownie. O tym,
aby przybrani rodzice
dobrowolnie wyrzekli si�
dziewczynki, oczywi�cie nie
mog�o by� raczej mowy, ale
istnia�y inne wyj�cia. Ewelina
mog�aby si� ujawni� jako
odnaleziona krewna i naby�aby
prawa cz�stego widywania
dziewczynki. Oni by si� musieli
na to zgodzi�, z pewno�ci� nie
zale�a�o im na skandalu. Nie
mia� powod�w, by darzy� sympati�
jakiego� ubeka, ale dla dobra
sprawy nale�a�o zaakceptowa� ten
stan rzeczy. Przynajmniej do
czasu pe�noletnio�ci c�rki
Jasia. Wtedy mo�na dopiero
odkry� jej ca�� prawd�. I wcale
nie jest powiedziane, �e Zuzanna
zechce wr�ci� do nazwiska ojca,
nie pami�ta�a go przecie�. Wiele
b�dzie zale�a�o od tego, na ile
Ewelina zdo�a zwi�za� ze sob�
bratanic� uczuciowo. Kim si� dla
niej stanie. To musia�a by�
d�ugotrwa�a terapia i nale�a�o
si� uzbroi� w cierpliwo��. Ale
jak to wyt�umaczy� Ewelinie?
Wydawa�a si� g�ucha i �lepa na
jego perswazj�, zupe�nie jak
tamta... Od dawna ju� nie my�la�
w ten spos�b, nie por�wnywa�
Eweliny z jej matk�. Pocz�tkowo
by�o to nieuchronne, walczy�y w
nim przeciwstawne odczucia, od
przywi�zania do niech�ci, a
nawet pewnego rodzaju
nienawi�ci. Przecie� przez t�
rodzin� zmarnowa� swoje �ycie.
Ale z czasem jego stosunek do
Eweliny zacz�� si� zmienia�.
My�la� o niej jak o bliskiej
osobie, stawa�a si� kim� w
rodzaju c�rki, siostry. Czasami
dostrzega� jej urok jako
kobiety, ale oczywi�cie nigdy by
sobie nie pozwoli�, by to
okaza�. I nie chodzi�o tylko o
znaczn� r�nic� wieku, ale o t�
tajemnic�, kt�ra ich rozdziela�a
na zawsze. Ewelina spyta�a go
kiedy�, dlaczego si� nie o�eni�.
Odpowiedzia� jej wtedy, �e
wp�yn�� na to pewien fakt z
m�odo�ci. Nie m�g� przecie�
powiedzie� wszystkiego. Nie
o�eni�em si�, bo zabi�em twoj�
matk�. To ja jestem tym
cz�owiekiem, kt�ry do niej
strzela�. Tamta scena na
cmentarzu wry�a mu si� w pami��
na ca�e �ycie. Zobaczy� nagle
�on� pu�kownika po�r�d t�umu
innych, jej jasna g�owa
pojawia�a si� i znika�a, a on j�
�ledzi� z coraz wi�kszym
napi�ciem. Nie s�ysza� jej
rozmowy z prze�o�onym, ale po
wyrazie ich twarzy zrozumia�, �e
ona domy�li�a si� wszystkiego i
gotowa jest ich wyda� w r�ce
policji, a co za tym idzie -
zdekonspirowa� cz�owieka, kt�ry
musia� pozosta� poza
podejrzeniem. W imi� dobra
ojczyzny, a wi�c dobra
najwy�szego. Czy teraz, po tym
wszystkim, co widzia�y jego
oczy, jeszcze raz strzeli�by do
Karoliny... Nie by� ju� taki
pewien. Ale wtedy uwa�a�, �e nie
ma wyboru. Wyb�r nale�a� do
niej. I b�aga� j� w my�lach,
niemal si� do niej modli�, aby
okaza�a odrobin� rozs�dku. Ale
ona by�a jak �ma, kt�ra leci
prosto w p�omie�. Ta pi�kna,
jak�e pi�kna kobieta by�a chyba
naznaczona �mierci�. Co� takiego
pomy�la�, kiedy j� po raz
pierwszy zobaczy�. Pu�kownik
zaprosi� go do Lechic,
rozmawiali w gabinecie, kiedy
drzwi si� uchyli�y i wesz�a ona.
Mia�a na sobie niebiesk� zwiewn�
sukienk�, co� w rodzaju tuniki,
kt�ra ods�ania�a opalone
ramiona. W�osy upi�te by�y
wysoko, ale par� niesfornych
kosmyk�w opada�o jej na kark.
- Moja �ona - powiedzia�
pu�kownik, a ona sk�oni�a si� z
daleka, nie podaj�c mu r�ki.
Na moment zwr�ci�a jednak w
jego stron� twarz. Ta twarz by�a
tak pi�kna, �e wstrzyma� oddech.
Ciemne oczy spogl�da�y na niego
zimno, a on pomy�la�, �e takie
zjawisko musi by� nietrwa�e, �e
czas sobie z nim nie poradzi.
Wynajdzie spos�b, aby je
zniszczy�. Nie wiedzia� wtedy,
jak bardzo los oka�e si�
perfidny. Kiedy pad� strza�,
odczu� nieludzki b�l w piersi,
pomy�la� nawet, �e strzeli� do
siebie. I to go ocali�o, bo ten
moment zawahania wystarczy�, aby
go obezw�adniono i wyrwano z
r�ki pistolet. Jak w zwolnionym
tempie widzia� jej upadek do
ty�u i rozlewaj�c� si� na bluzce
czerwon� plam�, a potem by� ten
potworny krzyk... Nie rozumia�
jeszcze jego sensu. By� pewien,
�e pu�kownik go zabije. �e za
chwil� znajdzie si� obok. Czeka�
ze spokojem. Ale sprawy
potoczy�y si� inaczej. Skuto ich
obu i wieziono do komisariatu
�andarmerii. Ich ramiona si�
styka�y. Pu�kownik nic nie
m�wi�. Patrzy� przed siebie.
Dopiero kiedy ich wyprowadzano z
auta, zobaczy� twarz
prze�o�onego i targn�� nim
potworny l�k, to by�a twarz
wariata... Po co do tego wraca�
- �achn�� si� w my�lach, ale to
by�o jak pokuta odprawiona ju�
po tysi�ckro�, obrazy przesuwa�y
si� niczym paciorki r�a�ca,
ci�gle od pocz�tku, od
pocz�tku...
Po wyj�ciu z wi�zienia, tu�
przed wyjazdem do Francji,
odwiedzi� pu�kownika w szpitalu.
Wiedzia�, jakiego rodzaju jest
to szpital, a mimo to id�c za
siostr� zakonn�, kt�ra
prowadzi�a go korytarzem, czu�
si� nieswojo. Mijali go pacjenci
w pasiastych pi�amach, prawie
wszyscy mieli ogolone g�owy.
Niekt�rzy rozmawiali sami ze
sob�, �ywo gestykuluj�c, inni
byli apatyczni, stali pod �cian�
patrz�c w przestrze�, z
otwartych ust s�czy�a im si�
�lina. Jaki� starszy m�czyzna
siedzia� w kucki i p�aka�. �zy
skapywa�y na pod�og�. Pomy�la�
wtedy, �e nie powinien tu
przychodzi�. Przywiod�a go
nadzieja, �e by� mo�e uda mu si�
nawi�za� kontakt z pu�kownikiem.
To dziwne, ale zupe�nie nie bra�
pod uwag�, �e jego widok mo�e
okaza� si� dla chorego
wstrz�sem. Siostra wskaza�a mu
��ko w rogu w du�ej,
prostok�tnej sali. T� przestrze�
pomi�dzy drzwiami a oknem
przemierza� z nag�� nadziej�, �e
powita go cz�owiek, kt�rego zna�
od tylu lat.
�o�nierskie losy zetkn�y ich
wkr�tce po Mszanie Dolnej. Obaj
wst�pili do Pow,
Korwin_rogowski przebywa�
bardzo blisko Komendanta, on nie
mia� takiego szcz�cia. Potem
trafili do obozu dla
internowanych w Przemy�lu. Kiedy
dotar�a tam wiadomo��, �e W�dz
zosta� aresztowany i zawieziony
do twierdzy Wessel nad Renem, a
potem do Magdeburga, wraz z
innymi przyst�pili do spisku.
Wydostali si� z obozu ruszaj�c
na odsiecz Komendantowi. Ich
wyczyny godne by�y
Sienkiewiczowskiego pi�ra. Radca
zna� "Trylogi�" na pami��, m�g�
obudzony w nocy cytowa� dowolne
fragmenty. Podobnie jak
bohaterowie "Trylogii" znale�li
si� w opa�ach, zostali
zatrzymani, za ucieczk� z obozu
grozi�a im kara �mierci. Tak si�
z�o�y�o, �e przebywa� w jednej
celi z pu�kownikiem
Korwin_rogowskim, to by�
pocz�tek ich m�skiej przyja�ni.
A przyjaci� nie mia� w swym
�yciu wielu, m�g� wymieni� bez
wahania jedno jeszcze nazwisko.
Ta przyja�� mia�a bardziej
osobisty charakter i przetrwa�a
w�a�ciwie do dzi�, mimo �e
spotyka� si� z Edmundem do��
rzadko. Latami nie mieli ze sob�
kontaktu. Dotkn�y ich w tym
czasie osobiste tragedie,
przegrali wojn�, byli tropieni
jak zwierzyna. W ko�cu obaj
znale�li si� w stalinowskim
wi�zieniu. Nigdy nie m�wili o
tym mi�dzy sob�, najcz�ciej
rozmawiali o polowaniu, jako �e
obaj byli zapalonymi my�liwymi.
Z Rogowskim wygl�da�o to
zupe�nie inaczej. Mimo �e byli
niemal r�wni wiekiem, radca
pogodzi� si� z tym, �e
pozostaje w cieniu tego
niezwyk�ego cz�owieka. Nie
przesz�o mu przez my�l, �e
m�g�by z nim rywalizowa�. Bez
dw�ch zda�, Korwin_rogowski
mia� wybitny talent wojskowy, i
nie tylko, by� przenikliwym
obserwatorem, mia� doskona�y
zmys� organizacji,
nieprzypadkowo zaszed� tak
wysoko, a przecie� jego kariera
dopiero si� zaczyna�a. Radcy
wystarcza�o to, �e sta� si� jego
praw� r�k�. Rozumieli si� niemal
bez s��w i naprawd� si� lubili,
chocia� prywatnie nie
utrzymywali stosunk�w. Ich
rozmowy dotyczy�y aktualnych
zada�, zwracali si� do siebie
u�ywaj�c wojskowyc