1836
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1836 |
Rozszerzenie: |
1836 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1836 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1836 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1836 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Henry Oyen
Pirat z Florydy
Powie�� sensacyjno_przygodowa
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydanictw i Nagra�
Warszawa 1991
Przek�ad G.N.
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z "Wydawnictwa
Lubelskiego",
Lublin 1990
Pisa�a Katarzyna Jurczyk.
Korekty dokona�y
U. Maksimowicz
i
I
Roger Payne zdecydowa� si�
ostatecznie. Odczeka� jeszcze,
a� drzwi gabinetu zamkn� si� za
wychodz�c� z po�piechem
stenotypistk�, po czym
bezceremonialnie zarzuci� swe
d�ugie nogi na blat biurka i
rykn�� dono�nym g�osem w
kierunku swego wsp�lnika
siedz�cego naprzeciw niego.
- Jim!
Jim Tibbetts zmarszczy�
gniewnie czo�o. W�a�nie sumowa�
pot�n� kolumn� cyfr, b�d�c�
zestawieniem wydatk�w
przedsi�biorstwa, a tubalny g�os
wsp�lnika omal nie zniweczy�
tego mozolnego obrachunku.
Roger Payne u�miechn�� si�
jednak, gdy� bardzo lubi�
Tibbettsa. W przeciwnym razie
nigdy by przecie� nie za�o�y� z
nim sp�ki i nie uruchomi�
przedsi�biorstwa handlu
maszynami znanego pod firm�
"Tibbetts i Payne". Pracowali
razem od dw�ch lat. Tak, dwa
lata min�y ju� od dnia, kiedy
instaluj�c urz�dzenia
nawadniaj�ce pierwszy raz
zastosowa� maszyn� sprzedan� mu
przez Tibbettsa. Dla Payne'a owe
dwa lata r�wna�y si� niemal dw�m
latom wi�zienia, ale obecnie
podj�� ju� decyzj�.
Payne w czterech �cianach
biura nie czu� si� na w�a�ciwym
miejscu. Po prostu nie pasowa�
do tego otoczenia. Nawet jego
smag�a karnacja jaskrawo
odbija�a od t�a. Nie by�a to
powierzchowna opalenizna, kt�r�
ka�dy mo�e zdoby� na
dwutygodniowym urlopie. Ciemny
koloryt jego sk�ry mia�
naturalny odcie�. Wida� by�o, �e
pochodzi� z bezpo�redniego
zetkni�cia z wichrem i s�o�cem,
m�g� te� by� efektem zamieci
�nie�nych albo wynikiem
pieszczoty zefir�w po�udiowych.
Twarz jego by�a w�ska, rysy
ostre, a cia�o szczup�e, o
mi�niach twardych jak stal.
Nawet nieskazitelny kr�j
ubrania, zrobionego na
zam�wienie, nie m�g� zamaskowa�
jego mocno rozro�ni�tych bark�w.
Szeroka klatka piersiowa i
masywne r�ce sprawia�y, �e mo�na
by�o w�tpi� w zdolno�� ich
w�a�ciciela do manipulowania
maszyn� do liczenia.
Dodajmy do tego �mia�y b��kit
oczu Rogera, rzucaj�cych raz po
raz nieobecne i zgo�a
niekupieckie spojrzenia na
pulsuj�cy miejskim �yciem, lecz
ponury w�w�z ulicy Wabash
Avenue. Wyraz tych oczu zgo�a
nie licowa� z cz�owiekiem
interesu.
Ca�a jego sylwetka tak od
strony fizycznej, jak i duchowej
nie by�a w og�le dostrojona do
przedsi�biorstwa i Roger
wiedzia� o tym doskonale. Zsun��
wi�c nagle nogi z biurka, stan��
w pe�nej energii pozie na wprost
Tibbettsa i wybuchn��:
- Jim! Chcia�bym, �eby mi pan
sp�aci� m�j udzia�.
Tibbetts, zdziwiony, zamruga�
oczyma. By� to m�czyzna �ysy,
kr�py, w okularach, w obej�ciu
uprzejmy.
- Co te� pan wygaduje?
Pochyli� si� nad swoj� prac� i
zacz�� na nowo sumowa� kolumny
cyfr. Robi� dodawanie z do�u do
g�ry, po czym sprawdza� wyniki
sumuj�c w odwrotnym kierunku,
�ciera� gum� cyfry naniesione
o��wkiem i wpisywa� je ponownie
starannie i czysto atramentem.
Wreszcie od�o�y� na bok
sprawdzony arkusz rachunkowy i z
rezygnacj� spl�t� r�ce.
- Wiedzia�em, Rogerze, �e
kiedy� musi do tego doj��.
Przeczuwa�em to ju� od wielu
tygodni. Obija� si� pan o te
mury jak wi�zie�. Tam, do
diaska, Rogerze, to mnie bardzo
martwi.
- Jimie - odpar� Roger. -
Przyzna pan chyba, �e to
przedsi�biorstwo nie jest dla
mnie odpowiednim terenem
dzia�ania?
- Tym niemniej jest to dobry
interes - zaprotestowa� �agodnie
Tibbetts. - Rozwija si�
znakomicie, a pracujemy przecie�
zaledwie dwa lata. Niech si� pan
zastanowi, ile�my ju� uzyskali i
jakie mamy widoki na przysz�o��.
Za trzy, cztery lata mo�emy si�
sta� zamo�nymi lud�mi. A
dlaczego powiod�o si� nam tak
dobrze - zapytuj� pana? Bowiem
Roger Payne umie obchodzi� si� z
maszynami, a Jim Tibbetts jest
swego rodzaju geniuszem w
zakresie sprzeda�y. Naprawd�
by�oby szkoda zrezygnowa� z tego
wszystkiego.
- Dwa lata - powt�rzy� wolno
Roger. - Prosz� mi wierzy�,
Jimie, �e z jednej strony wydaj�
mi si� one wieczno�ci�, z
drugiej czym� nierzeczywistym.
Dawniej pracowa�em naprawd�.
Wznosi�em mosty, zak�ada�em
instalacje nawadniaj�ce,
budowa�em szosy i to by�o �ycie.
A teraz?
- By�o to zwyk�e marnowanie
czasu, wie pan to dobrze -
zaprotestowa� Tibbetts. - Ile
zaoszcz�dzi� pan w tym okresie?
Par� n�dznych dolar�w? A jak
stoj� pana interesy teraz, po
dw�ch latach pracy w naszym
przedsi�biorstwie?
- Tamto �ycie by�o dla mnie
synonimem wolno�ci - odpar�
Payne.
- Rogerze - doda� Tibbetts
niemal ze smutkiem - przecie�
nie zacznie pan znowu marzy�.
- Nie - stwierdzi� Payne z
naciskiem. - Teraz dopiero si�
budz�. To tak jakbym przespa� te
ostatnie dwa lata, ale wreszcie
otworzy�y mi si� oczy. Doszed�em
do przekonania, �e nie mam nic
wsp�lnego ze sprawami, kt�re
stanowi� tu zasadnicz� tre��
istnienia firmy. Przecie� sam
pan zauwa�y�, �e miota�em si�
tutaj jak wi�zie�. Bo nim by�em,
a wie pan dlaczego? Bo zgubi�em
swoj� drog�. Teraz j�
odnalaz�em, wobec czego za
wszelk� cen� musz� si� st�d
wyrwa�.
- Sk�d ten przymus, Rogerze?
Roger Payne wyci�gn�� sw�
ciemn�, tward� pi�� i pogrozi�
ni� ponurym kamiennym murom
przeciwleg�ych kamienic.
- Stamt�d, Jimie. Te mury
sta�y mi si� wi�zieniem.
Pojmuj�, �e pan czuje si� tu
zupe�nie dobrze, ale ja nie.
Musz� st�d ucieka� i to jak
najpr�dzej.
- Wyt�umacz�e mi, do diab�a,
dlaczego natychmiast i jak
najpr�dzej. Zgadzam si� z tym,
�e robi si� pan coraz starszy,
to normalne zjawisko. Ale ile�
to czasu min�o od dnia, kiedy
podarowa�em panu t� oto szpilk�
do krawata w dniu dwudziestych
si�dmych urodzin? Powtarzam,
dwudziestych si�dmych, nie
pi��dziesi�tych si�dmych, bo to
jest dopiero wiek, w kt�rym
mo�na sobie pozwoli� na marzenia
i na wycofanie si� z interes�w.
- Wiem o tym i w�a�nie chc�
ucieka�, zanim wch�onie mnie ten
przekl�ty mechanizm. Bezlito�nie
wci�ga on ka�dego, kto nie
potrafi uciec w por�. Nawet mnie
by po�kn��. Mo�liwe, �e po
trzydziestu latach, tak jak pan
m�wi, m�g�bym wycofa� si� z
interes�w i raz jeszcze pr�bowa�
�ycia w lasach, ale wtedy by�oby
istotnie za p�no. Jimie, niech
pan powie, czy nie by�oby to
doprawdy �a�osne widowisko,
gdybym dopiero po trzydziestu
latach �l�czenia przy biurku
zabra� si� do urzeczywistnienia
snu mej m�odo�ci? By�oby to
wr�cz groteskowe. Nie, musz�
st�d odej��.
Zerwa� si�, nada� fotelowi
obrotowemu nog� inny kierunek i
ci�gn�� dalej.
- Nie dam si� uwi�zi�. Po
stokro� wola�bym ju� wyruszy�
pieszo na Zach�d i podj�� si�
znowu rob�t przy nawadnianiu
teren�w, i je�dzi� zn�w z
Dagosami tam i z powrotem w
interesach Higginsa, ni� tkwi�
tu i zbija� mamon�.
- Zwariowany, szalony ch�opcze
- mrukn�� Tibbetts nie chc�c si�
zdradzi� ze wzruszeniem.
- Zgoda, Jimie. Jestem
szalony. Niech i tak b�dzie. Tym
niemniej nie zmieni� swoich
pogl�d�w na t� spraw�. Musi mi
pan sp�aci� m�j udzia� w
przedsi�biorstwie i znale��
sobie nowego wsp�lnika. A ja? -
Nabra� w p�uca powietrza. - Ja
odejd� st�d na �ono przyrody, na
swobod�.
- Ale co pan zamierza tam
robi�? Za�o�y�bym si�, �e sam
pan nie wie. Czy te� mo�e ma pan
ju� jaki� plan?
- O tak, mam. Przede wszystkim
wyrwa� si� z miasta, skoro tylko
poza�atwiam najwa�niejsze
sprawy.
- Dok�d chce si� pan uda�?
- Do domu. Do Jordan City i w
pierwszym rz�dzie rozejrze� si�
w mojej starej ojczy�nie.
- Do Jordan City? A po co?
Czy�by mia� pan zamiar tam
utkn��?
Payne roze�mia� si�.
- Wcale nie mam zamiaru tam
pozosta�.
- Wi�c co dalej?
- Musz� si� zastanowi�, co z
sob� pocz��. Na razie nie mam
poj�cia, co zrobi�. W �adnym
wypadku nie b�dzie to zaj�cie,
kt�re by mnie zmusi�o do powrotu
do wielkiego miasta.
Jim Tibbetts patrzy� d�ugo
badawczym wzrokiem w ogorza��
twarz swego wsp�lnika, a to, co
na niej wyczyta�, obr�ci�o
wniwecz resztki jego nadziei.
- Widz�, �e pa�skie
postanowienie jest niez�omne -
stwierdzi� ze smutkiem.
- G�owa do g�ry, Jimie -
odpar� Payne. - Wie pan
przecie�, �e mi nie zale�y na
pieni�dzach, porozumiemy si�
przeto bez trudu.
Tibbetts pokiwa� g�ow� i przez
d�u�sz� chwil� trwa� w
milczeniu.
- Je�eli tak si� ju� pan
upiera przy swoim postanowieniu
wyst�pienia z firmy, to nie
odejdzie pan st�d z pust� kies�
po dw�ch latach naszej
wsp�pracy. Czy rzeczywi�cie
jest pan zdecydowany rozsta� si�
ze mn�?
- Tak. To by�oby dla mnie
piek�o, gdybym musia� tu zosta�.
Tibbetts chwyci� w sw�
delikatn�, bia�� d�o�
wyci�gni�t� do� siln� r�k�
Rogera i przytrzyma� j� przez
moment. Po chwili wahania
powiedzia�:
- Rozumiem pana, Rogerze, to
musia�o si� sta�.
II
Na urodzajnych preriach
dooko�a Jordan City pas� si�
trzody rasowych wo��w, kt�re
oceni� mo�na by na tysi�ce
sztuk. Bujne zbo�e osi�ga tam
wzrost doros�ego m�czyzny, a
wype�nione po wr�by spichlerze
stoj� przy ka�dym domku
farmer�w. Banki Jordan City mog�
si� pochwali� kontami swych
klient�w, na kt�rych figuruj�
sumy budz�ce szacunek nawet w
Ameryce.
Jordan City nale�y do starych
miast. Jego dzieje si�gaj�
pocz�tk�w osiedlania si� w
dolinie rzeki Missisipi. Wzd�u�
najdawniejszych ulic biegn�
olbrzymie, odwieczne klony. Z
wyj�tkiem wyasfaltowanych szos
pa�stwowych wszystkie pozosta�e
drogi zabrukowane s� twardymi
czerwonymi ceg�ami. W starszych
dzielnicach miasta nawet
chodniki zrobione s� z tych
samych cegie�, a w szparach tu i
�wdzie wyrastaj� k�py mi�kkiego
mchu. W obramowaniu
pomara�czowych gaj�w i krzak�w
bzu stoj� kamienne domostwa, w
kt�rych bogaci okoliczni
farmerzy po wycofaniu si� z
interes�w do�ywaj� ostatnich
lat.
Istnieje tam r�wnie� nowsza
dzielnica o domach utrzymanych w
stylu hinduskich bungalow�w.
Dooko�a nich kr�c� si� agenci
przedsi�biorstw gramofonowych. W
niedziel� za� ojcowie rodzin
zasiadaj� uroczy�cie przy
kierownicach swych ford�w, �eby
wywie�� ca�� rodzin� za miasto
na �wie�e powietrze. Bogatsi
farmerzy, zamieszkuj�cy starsze
dzielnice miasta, wyruszaj� na
wycieczki podmiejskie swymi
sze�ciocylindrowymi maszynami.
Prezydent jordanowskiej "Bank
and Trust Company" major Trimble
przyjmuje wk�ady obu dzielnic
miasta, kieruj�c si� w
operacjach finansowych
bezwzgl�dn� bezstronno�ci�.
Wysoka wie�a ko�cio�a metodyst�w
dzia�a jak magnes przyci�gaj�cy
w niedziel� obywateli obu tych
dzielnic. Nast�puje wymiana zda�
przewa�nie na tematy rob�t
polowych, hodowli byd�a i
pogody. M�odzie� m�ska ucieka
zwykle do Chicago na podb�j
�wiata.
W tej farmami otoczonej oazie
spokoju wyl�dowa�a pewnego dnia
wraz z po�udniowym poci�giem
powa�na i czcigodna osobisto��.
By�o to w tym samym czasie,
kiedy Roger Payne powzi�� sw�
decyzj�. Osobisto�� ta
odznacza�a si� tusz�, by�a
dobrze od�ywiona i mia�a bardzo
pewny siebie spos�b bycia. Izaak
Granger. Ju� samo nazwisko jak
czarodziejski klucz otwiera�o
podwoje domostw ekskluzywnych i
wp�ywowych sfer Jordan City,
decyduj�cych zar�wno o
powodzeniu banku majora Trimble,
jak te� o popularno�ci �wi�tyni
metodyst�w.
Mister Granger posiada�
jeszcze moc innych zalet, dzi�ki
kt�rym potrafi� podbija� ludzkie
serca. Zgodnie z informacjami
najpowa�niejszej gazety lokalnej
"Jordan Record", wydawanej przez
majora Trimble, przyby� on do
Jordan City, �eby si� w tym
najpi�kniejszym z miast osiedli�
na sta�e. Ponadto uchodzi� on za
starego przyjaciela majora
Trimble. Wywodzi� si� rzekomo z
dawnego �wietnego rodu,
odznaczaj�cego si� zamo�no�ci�,
przynajmniej tak m�wi� major
Trimble ka�demu, kto chcia� go
wys�ucha�.
Na skutek wszystkich tych
okoliczno�ci major Trimble
oczekiwa� mr Grangera na dworcu.
Swoim ogromnym autem zawi�z� go
do domu i przedstawi� ma��once.
Dziwne by�o poniek�d, �e tak
stary przyjaciel majora nie zna�
dotychczas jego �ony.
Kiedy wreszcie obaj m�czy�ni
znale�li si� sami w bibliotece,
Izaak Granger zdj�� p�aszcz i
zapyta�:
- No, jak�e si� przedstawiaj�
nasze sprawy? Czy s� widoki na
dobry po��w? A przede wszystkim,
czy zarzuci� pan ju� sieci?
- W pierwszym rz�dzie,
przezacny m�j go�ciu - odpar�
major, pocieraj�c sw�j d�ugi,
ostry nos - pragn��bym obejrze�
listy polecaj�ce senatora
Fairclothe'a.
Przyby�y u�miechn�� si� i
wyci�gn�� z portfelu ��dane
listy. Major Trimble zbada� je
szczeg�owo, jak przysta�o na
do�wiadczonego bankiera.
- All right - stwierdzi� i
czeka� dalszego ci�gu. Mr
Granger wr�czy� mu jeszcze
weksel bankowy. - All right -
powt�rzy� raz jeszcze bankier. -
A ponadto dziesi�� procent od
wszelkich transakcji dokonanych
na tym terenie lub dzi�ki
po�rednictwu naszej instytucji.
- Dziesi�� procent - zgodzi�
si� mr Granger - ale poza tym
nie ponosi pan �adnej
odpowiedzialno�ci.
- O to sam si� ju� zatroszcz�
- odpar� lakonicznie major
Trimble, a po chwili doda�
jeszcze. - S�dz�, Granger, �e
zrobi pan tu dobre interesy.
Istotnie mr Granger robi� owe
dobre interesy.
Jeszcze na d�ugo przedtem,
zanim Roger Payne sprzeda� sw�j
udzia� w firmie "Tibbetts i
Payne", Izaak Granger dyrygowa�
ch�rem w ko�ciele metodyst�w, a
jego ma��onka, przystojna i
okaza�a dama, przewodniczy�a
Stowarzyszeniu Mi�o�nik�w Jordan
City. Jej pozycja towarzyska
by�a nie do zachwiania. Zanim
jeszcze Roger uciek� ostatecznie
z wielkiego miasta, Izaaka
Grangera, a wraz z nim i ca�e
Jordan City spotka� wyj�tkowy
zaszczyt i wyr�nienie.
Granger wylegitymowa� si�
listami polecaj�cymi senatora
Lafayette'a Fairclothe'a. By�y
one pisane na papierze listowym
senatu Stan�w Zjednoczonych i
informowa�y o mianowaniu Izaaka
Grangera kierownikiem oddzia�u
"Prairie Highlands Association".
Prezesem tego przedsi�biorstwa
by� w�a�nie senator Lafayette
Fairclothe. Firma ta, ciesz�ca
si� poparciem rz�du,
wy�wiadcza�a �akn�cej ziemi
ludno�ci tego rodzaju
dobrodziejstwo, �e zapewnia�a
jej pierwsze�stwo w kupnie
�yznych po�aci prerii po�o�onych
na Florydzie ko�o Western
Everglades.
Pewnego popo�udnia na par� dni
przed przybyciem Rogera do
Jordan City zjawili si� u
Grangera jego s�siedzi i
przyjaciele z majorem Trimble'em
na czele z pro�b�, i�by w
pierwszym rz�dzie im umo�liwiono
nabywanie �yznych teren�w na
Florydzie. Spotka�o si� to z
pe�nym zrozumieniem i uznaniem
Grangera.
Major Trimble jako stary
przyjaciel rodziny Rogera
namawia� go, aby sam skorzysta�
z tej wyj�tkowej okazji, i
prosi�, aby werbowa� do tego
interesu, kt�rego Granger by�
przedstawicielem, jak
najliczniejsze rzesze
wsp�obywateli, nak�aniaj�c ich
do udawania si� na Floryd�.
Ostro�no�� podyktowa�a Rogerowi
bezpo�rednie skomunikowanie si�
z senatorem Fairclothe'em.
Szczere i konkretne odpowiedzi,
jakie otrzyma� listownie od
senatora, utwierdzi�y go w
mniemaniu, �e interes jest
pewny.
W s�owach senator Stan�w
Zjednoczonych tkwi jaka� dziwna
magia. Ponadto wrodzona �y�ka
awanturnicza, nieprzeparte
d��enie do swobody i t�sknota za
pierwotn� przyrod� zdecydowa�y o
tym, �e Roger naby� tysi�c akr�w
prerii na p�askowzg�rzu w g�rnym
biegu rzeki Chokohatchee.
Musia� si� b�yskawicznie
zdecydowa�, albowiem wiedzia�, �e
sam major Trimble mia� ch�� na
ten w�a�nie kawa� ziemi. Po
uprawomocnieniu si� aktu kupna
Roger porozumia� si�
telegraficznie ze swym
przyjacielem, in�ynierem
Higginsem, i od tego momentu
wszystkie jego my�li by�y �ci�le
ukierunkowane na w�asny szmat
ziemi na s�onecznej Florydzie.
III
Migotliwe promienie s�o�ca
zab�ysn�y nad jeziorem i
rozz�oci�y wysoki cypel p�wyspu
Gumbo Key, zwiastuj�c
podzwrotnikowy �wit. Za chwil�
rozja�ni�y si� mroki d�ungli
palm kokosowych i zabarwi�y
purpur� bia�o lakierowane burty
"Good Hope". Nazw� t� nosi�a
��d� wycieczkowa towarzystwa
"Paradise Garden Colony", kt�ra
przycumowana do nadbrze�nego
pala ko�ysa�a si� w w�skim
przesmyku zachodniego wybrze�a
p�wyspu.
Roger Payne zbudzi� si� nagle
ze snu. Po raz pierwszy ogl�da�
niezwyk�e widowisko wstaj�cego
dnia w po�udniowej Florydzie.
Widywa� ju� najrozmaitsze �wity
w swoim �yciu: wyblak�e,
spopiela�e i ha�a�liwe poranki
miast, blady, z wolna
wype�zaj�cy brzask p�nocnej
zimy, sk�pane w b��kicie
przed�wity w g�rach Zachodu, ale
jutrzenk�, kt�ra jak b�yskawica
rozpala�a niebo, widzia� po raz
pierwszy.
Przele�a� jeszcze chwil� na
w�skim legowisku. Wypr�y� swe
muskularne cia�o tak, �e stopami
opar� si� silnie o �cian�,
uderzaj�c jednocze�nie o
przeciwleg�y kraniec koi, i
zacz�� si� zastanawia� nad tym,
jakim cudem m�czyzna jego
wzrostu, a wi�c licz�cy ponad
sze�� st�p, m�g� spa� w tej
podobnej do trumny kajucie.
"Good Hope" przyby�a tu z
ostatniego portu we Flora City
po ca�ej nocy �eglugi. Na jej
pok�adzie znajdowali si�
przewa�nie drobni kupcy, kt�rzy
chcieli si� dosta� w g�r� rzeki
Chokohatchee, �eby dotrze� do
"Paradise Garden Colony". Teraz
stateczek sta� na kotwicy u
uj�cia rzeki i czeka� na �wiat�o
poranka. Roger Payne wraz z
innymi p�yn�cy na statku do nowo
nabytych posiad�o�ci w g�rze
rzeki Chokohatchee ochoczo
zerwa� si� z pos�ania.
- Wstawaj, Higgins. Ju�
dnieje.
Higgins, kt�ry dzieli� z nim
kajut�, mrukn�� co� gniewnie pod
nosem. By� to m�ody jeszcze
cz�owiek, lecz zahartowany
wieloletni� tward� prac� w
najodleglejszych i najdzikszych
zak�tkach �wiata. Cia�o mia�
masywne i kr�pe, a okr�g�� g�ow�
pokryt� rudym ow�osieniem.
- Odk�d to kochasz si� we
wschodach s�o�ca? - zapyta� z
ironi�. - Lepiej id� na pok�ad i
nasy� nim swe oczy. Moje nie
odczuwaj� tego rodzaju pragnie�.
Pozw�l mi spa�. A mo�e trudno ci
doczeka� si� chwili, kiedy
ponownie ujrzysz ow� m�od� dam�,
kt�ra ubieg�ego wieczora nie
chcia�a opu�ci� swej kajuty?
- Daj spok�j. Prawie nie
zwr�ci�em na ni� uwagi.
- To prawda. Wcale nie
zwr�ci�e� na ni� uwagi i w�a�nie
dlatego przypuszczam, �e co� z
tob� nie w porz�dku. Powiadam
ci, wspania�a dziewczyna.
Wysoka, smuk�a, ruchy
ksi�niczki i...
- �pij dalej, Hig. �nisz
przecie� na jawie.
- Masz racj�, lecz sen ten
jest z krwi i ko�ci, a ty nie
zwr�ci�e� na ni� uwagi.
- �ci�gn�y mnie tu interesy.
Nie mam czasu na nic innego.
Musz� obejrze� wybrze�e.
- Id� sam. Niech ci wsch�d
s�o�ca przy�wieca, a ja
tymczasem odwr�c� si� do �ciany
i jeszcze troch� si� prze�pi�.
Na w�skim nabrze�u Payne
potkn�� si� o lin� jakiej� innej
�odzi przycumowanej w pobli�u
"Good Hope". Dooko�a unosi�a si�
subtelna b��kitna mg�a
podzwrotnikowej nocy,
rozja�niona pierwszym
przeb�yskiem �witu. P�wysep by�
g�sto zadrzewiony jak d�ungla.
Poprzez g�stwin� wi�a si� dr�ka
wiod�ca na wschodnie nadbrze�e.
Dr�ka by�a w�ska i podobna do
tunelu, gdy� wachlarze palm,
ga��zie czerwonych limb i
rosochatych d�b�w tworzy�y �uk,
z kt�rego zwiesza�y si� d�ugie
pasma mchu hiszpa�skiego. W tej
w�a�nie chwili czerwone
promienie wschodz�cego s�o�ca
muska�y zwisaj�ce festony mchu
syc�c je �ywym cynobrem.
Payne zd��a� drog� ku brzegowi
i nagle odni�s� wra�enie, �e
widzi przed sob� ca�kiem nowy
�wiat. Nadchodzi� ranek.
�agodna, aksamitna ciemno��
nocnego nieba ust�pi�a miejsca
s�abej purpurze. Z tajemnej dali
wschodu wy�ania�y si� pasma
sk�panej w �unie �witu
bursztynowej ziemi. Cynobrowe i
szkar�atne p�omienie wzbi�y si�
w g�r�. Na horyzoncie zaczerni�y
si� ciemne plamy ziemi i drzew
wyra�nie odcinaj�cych si� na tle
wzmagaj�cego si� �wiat�a.
Z krzak�w mangrowii wysun�a
si� olbrzymia czapla i wzbi�a
si� do g�ry, majestatycznie
wachluj�c skrzyd�ami. Z
pobliskiego drzewa zerwa� si�
flaming, kt�rego delikatna blada
czerwie� daremnie stara�a si�
przy�mi� jasno�� wschodz�cego
s�o�ca. ��ta p�etwa
nadp�ywaj�cego delfina przeci�a
ciemn� morsk� to�. A za chwil�
olbrzymia �una pokry�a ca�y
wschodni horyzont. Morze pocz�o
r�owie�. Z�oto i czerwie�
opanowa�y niebo. Obydwa kolory
rozrasta�y si�, wznosi�y si�
wy�ej i wy�ej i nagle nasta�
nowy dzie�.
W pe�nym �wietle poranka
ujrza� Roger dwa okr�ty
przymocowane do kr�tkiego mola.
Jeden z nich, przepi�kny jacht
d�ugo�ci sze��dziesi�ciu st�p,
ca�y �nie�nobia�y, o l�ni�cych
br�zowych ozdobach, czeka�
gotowy. W blaskach s�o�ca
b�yszcza�a z�otymi literami jego
nazwa: "Anna".
Drugi by� to "Manhattan" -
niski, brudny statek o d�ugo�ci
czterdziestu st�p. Na nim
pasa�erowie "Good Hope" mieli
ruszy� w g�r� rzeki. Japo�ski
steward w nowym bia�ym uniformie
opu�ci� w�a�nie "Ann�" i znikn��
w g�szczu, a za par� chwil
zjawi� si� z r�czn� walizk�
zabran� z "Good Hope".
L�ni�ce silnym blaskiem s�o�ce
igra�o w wachlarzach palm, w
konarach drzew, we mchu.
Zabarwia�o na r�owo brzeg
zasypany muszlami i ods�ania�o
kad�ub statku "Good Hope".
W ciszy poranka us�ysza� Roger
dobiegaj�ce od strony brzegu
lekkie, szybkie kroki. Po
chwili ze swego miejsca w cieniu
palm ujrza� dziewczyn�. Nuc�c
weso�o sz�a ku otwartemu morzu i
stan�a w �wietlistym kr�gu
s�o�ca. Przez moment sta�a
ol�niona. Wietrzyk poranny
rozwiewa� jej d�ugie z�ote
w�osy. Lekka, bia�a suknia
otula�a jak welon jej m�od�,
smuk�� posta�. By�a wysoka i
niezwykle pi�kna.
Roger us�ysza� za sob� ci�kie
kroki. To Higgins stawi� si� na
zew poranka.
Dziewczyna przygl�da�a si� z
zachwytem cudownie rozbudzonej
naturze. Wyci�gn�a swe ramiona
ku otwartemu morzu i rzek�a
g�o�no, niemal nabo�nie:
- Kocham ci�...
Roger i Higgins poczuli si�
jak winowajcy i starali si�
ukry� w cieniu palm.
- Wszystko stracone, Rogerze -
szepn�� in�ynier. - W tym
wypadku zg�aszasz si� za p�no.
S�yszysz? Jest ju� zaj�ta.
- Cicho, cicho.
I w tej samej chwili z wysoka,
z g�stwiny le�nej spad�a z
trzaskiem na ziemi� du�a ga���
palmy kokosowej. Dziewczyna
wzdrygn�a si� z przera�enia. W
jej oczach czai� si� strach.
Policzki poblad�y. Roger
post�pi� krok naprz�d oczarowany
jej widokiem. Nie rzek� ani
s�owa. Wyraz jej twarzy
onie�miela� go: sta�
niezdecydowany na miejscu.
Tymczasem ona odzyska�a
r�wnowag�. Wyprostowa�a si�,
policzki jej nabra�y kolor�w. A
gdy dostrzeg�a Rogera i
rudow�osego Higginsa, uspokoi�a
si� ca�kowicie. U�miechn�a si�.
- Nie mieli�my poj�cia o tym,
�e tygrysy i inne dzikie bestie
niepokoj� te strony -
zachichota� Higgins. - Wystarczy
jedno twoje s�owo, miss, a
po�o�ymy je wszystkie trupem.
Lecz ani Roger, ani dziewczyna
nie s�uchali jego s��w. Roger
spogl�da� na ni� w milczeniu.
Chcia� odpowiedzie� na jej
u�miech, ale gdy ich oczy si�
spotka�y, usta jego, jakkolwiek
na wp� otwarte, nie zdoby�y si�
ani na jedno s�owo. Wpatrywa�
si� w ni� tylko zach�annie.
Dziewczyna u�miechn�a si�
uprzejmie do Higginsa. Gdy
jednak spojrzenie jej pad�o
ponownie na Rogera, u�miech
znik�, a twarz jej przybra�a
wyraz tej samej powagi co
oblicze Rogera Payne'a.
- A mo�e natkniemy si� na
goryle, miss? - za�artowa�
Higgins. Dziewczyna z wolna
obr�ci�a si� ku niemu i spyta�a
zimno:
- Dlaczego pan to m�wi?
- Ch�tnie poluj� na goryle,
zw�aszcza wczesnym rankiem. To
dodaje apetytu. - A gdy
spostrzeg�, �e dziewczyna nie ma
wcale ochoty do �art�w, rzek�: -
Got�w jestem za�o�y� si�, �e
ogarn�� pani� l�k przed dzikimi
zwierz�tami.
- Czy zna pan t� okolic�? -
zapyta�a spokojnie.
- Nie, zupe�nie nie.
- Czy wie pan co� o tutejszych
ludziach?
- Nie.
- Ach tak? - uda�a zdziwienie.
- I m�wi� pan o tygrysach i
gorylach?
- Bardzo mi przykro, �e�my
pani� nastraszyli - zacz��
Roger. - Nie chcieliby�my
przeszkadza�...
- Wprost przeciwnie. Obecno��
pan�w bardzo mnie cieszy -
doda�a po�piesznie. - Nie
wyobra�acie sobie, jaka by�am
rada, gdy obr�ciwszy si�
ujrza�am was obu, zamiast...
- Zamiast tygrys�w i goryli? -
doko�czy� Roger z u�miechem. -
Och, prosz� mi wybaczy� -
zawo�a� zmieszany, zauwa�ywszy
niezadowolenie, jakie wywo�a�y
jego s�owa. - Na Boga, nie
chcia�em przecie� pani
przestraszy�. To nie do
pomy�lenia, by w tych stronach
�y�y dzikie zwierz�ta.
- Tak - odpar�a powoli. - Tu z
pewno�ci� nie ma dzikich
zwierz�t. - Brzmia�o to wyra�nie
dwuznacznie. Roze�mia�a si�. -
Nie, tu stanowczo nie ma dzikich
zwierz�t, tylko ludzie. Z
przestrachu straci�am na chwil�
grunt pod nogami.
- Grunt pod nogami? Czy ten, o
kt�ry staraj� si� miejscowi i
zamiejscowi ludzie, miss? -
zapyta� Higgins, energicznie
mrugaj�c oczyma.
- Ale� Higgins - skarci� go
Roger. Dziewczyna jednak
odrzuci�a g�ow� w ty� i
roze�mia�a si� swobodnie.
Higgins zawt�rowa� swym gromkim,
basowym �miechem, a w ko�cu
weso�o�� udzieli�a si� tak�e
Rogerowi. Wachlarzowate
sklepienia sk�panych w s�o�cu
palm podchwyci�y ten �miech i
przez wod� ponios�y go a� do
przystani �nie�nobia�ej "Anny".
- Przyp�yn�li�my statkiem
"Good Hope" i wstali�my wcze�nie
- t�umaczy� Roger.
- Czy kupi� pan tu ziemi�?
- Tak, wi�kszy obszar po�o�ony
nad g�rnym biegiem rzeki.
- Czy wybiera si� pan tam
jeszcze dzisiaj?
- Tak.
- A p�niej, po obejrzeniu
posiad�o�ci, wyjedzie pan jak
wszyscy inni?
- Nie, chcia�bym m�j grunt
przygotowa� pod upraw�. Ch�tnie
b�d� pracowa� na nim, o ile
rzeczywi�cie jest tak dobry, jak
mi go przedstawiono.
Wyraz jej twarzy nagle si�
zmieni�. Spowa�nia�a.
- Czy mo�na wiedzie�, u kogo
pan t� ziemi� zakupi�?
- Naby�em j� od towarzystwa,
na czele kt�rego stoi senator
Fairclothe.
- Od senatora? Ale� to jest
przecie�... - urwa�a nagle, a po
chwili zapyta�a: - Jak panu t�
ziemi� przedstawiono?
- Jako prerie, wed�ug
do��czonych plan�w i map.
Oczywi�cie zadowol� si� po�ow�
obiecywanych dochod�w, ale nawet
wed�ug tej kalkulacji lokata
kapita�u wydaje mi si� niezwykle
korzystna.
- Czy na decyzj� pana wp�yn�a
okoliczno��, �e senator
Fairclothe jest prezydentem
towarzystwa?
- Bezsprzecznie. Jest przecie�
senatorem!
Zmieszana odwr�ci�a si� szybko
w stron� przycumowanego jachtu,
lecz mimo to nie uda�o jej si�
ukry� rumie�c�w, kt�re wyst�pi�y
na jej policzki.
- Spodziewam si�, �e nie dozna
pan rozczarowania - rzek�a po
chwili.
Odg�osy rozm�w dotar�y a� do
jachtu i zwabi�y na przedni
pomost wysok�, szczup�� kobiet�.
W jej wielkich diamentowych
kolczykach odbija�o si� s�o�ce.
- Dzie� dobry, Anetko! -
zawo�a�a.
- Dzie� dobry, cioteczko.
Wsta�a� tak wcze�nie?
- Wracaj na pok�ad, kochanie.
Zaraz odp�ywamy.
Dziewczyna z oci�ganiem,
niepewnym g�osem zapyta�a:
- Czy mister Garman?...
- Owszem. Jest ju� w drodze.
Jego ��d� jest do naszej
dyspozycji. Chod�, kochanie,
ranki s� ch�odne mimo pi�knego
s�o�ca!
Zanim dziewczyna wr�ci�a do
kabiny, popatrzy�a uwa�nie na
Rogera. By�o to przelotne
spojrzenie, kt�re Roger daremnie
stara� si� zg��bi�. A potem
znik�a. Za chwil� cichy turkot
maszyn towarzyszy� oddalaniu si�
jachtu z przystani.
- "Manhattan", ahoy - rozleg�
si� z kot�owni m�ski g�os.
- He? - odpar� mrukliwie kto�
znad brzegu. - Macie tu jeszcze
troch� benzyny?
- Dostarczcie nam j� na
"Manhattanie".
- All right.
Bia�y kad�ub "Anny" par� z
pot�n� si�� b��kitn� wod�.
G��boka bruzda tysi�cem drobnych
fal rozpryskiwa�a si� na
wybrze�u. Niebawem zgrabny,
chy�y jacht zgin�� za pierwszym
zakr�tem Chokohatchee.
Roger Payne jeszcze d�ugo po
znikni�ciu statku spogl�da� na
rzek� nic nie widz�cymi oczyma.
By� oszo�omiony i r�wnocze�nie
bardzo zadowolony, �e wkr�tce
ruszy w tym samym kierunku co
jacht.
IV
Pok�ad "Good Hope" pocz�� si�
wyra�nie o�ywia�. Zapachy,
dochodz�ce z kuchni okr�towej,
miesza�y si� ze �wie�ym
powietrzem porannym. G�osy
pot�nia�y coraz bardziej, buty
dudni�y po pok�adzie. Wi�kszo��
pasa�er�w wsta�a ju� i
oczekiwa�a dnia, kt�ry zawie��
ich mia� do ziemi obiecanej.
Jednym z pierwszych by�
Granger, ajent i m�� zaufania
tej trzody, kt�ra w swej
�atwowierno�ci nie zna�a granic.
R�owy, �wie�o ogolony,
skromnie, lecz wytwornie ubrany,
oczekiwa� poranka. Natura
przeznaczy�a Grangera do
oszukiwania ludzi. ��dza
pieni�dzy popchn�a go do
po�redniczenia przy sprzeda�y
teren�w w po�udniowej Florydzie.
Jego imponuj�ca posta�, umiar i
opanowanie, ujmuj�cy g�os i
wzbudzaj�ce zaufanie maniery
z�o�y�y si� na jego
nie kwestionowany kapita�.
Mia� taki wp�yw na ludzi, �e
starzy nieufni emeryci oddawali
bez wahania swe maj�tki w jego
zwinne r�ce, nauczyciele
wyci�gali swe oszcz�dno�ci. A
Izaak Granger przelewa� te
pieni�dze na konto swego
towarzystwa, oczywi�cie po
potr�ceniu poka�nej prowizji.
Granger by� zreszt� tylko
jednym z wielu trybik�w machiny
skonstruowanej do wyzysku
naiwnych, a �akn�cych gruntu
ameryka�skich obywateli.
Wp�ywowi, chytrzy dyrektorzy
towarzystwa rozporz�dzali wielk�
liczb� takich trybik�w.
Pierwsze miejsce zajmowa� w
tym orszaku senator Fairclothe.
Stanowi� najdro�sz� cz�� tej
machiny. Trzeba by�o wyda� wiele
pieni�dzy i przeprowadzi� wiele
konferencji, zanim uda�o si�
pozyska� jego nazwisko dla
prospekt�w towarzystwa. Co
prawda - to si� op�aci�o.
"Przysz�o�� naszego kraju
zale�y od farmer�w. Polecam t�
lokat� kapita�u wszystkim moim
wsp�obywatelom. Lafayette
Fairclothe, senator Stan�w
Zjednoczonych Ameryki
P�nocnej." Ta deklaracja mia�a
warto�� milion�w. Albowiem
w�a�nie wtedy zapanowa�a zwy�ka
na tereny na Florydzie, a
"Paradise Garden Colony", filia
towarzystwa "Prairie Highlands
Association" nale�a�a do owych
organizacji, kt�re wznieci�y tam
�w historyczny skandal, g�o�ny
nawet w Waszyngtonie. Musia�a to
by� afera o olbrzymich
rozmiarach. Takie formy
przybra�a ona jednak znacznie
p�niej.
Granger przywi�z� swoj�
trz�dk� z daleka. Wszyscy
przybysze pochodzili z okolic
odleg�ych nie mniej ni� tysi�c
mil od po�udniowej Florydy.
Teraz ten r�nobarwny t�um zaj��
miejsca w jadalni "Good Hope".
Przewa�ali koloni�ci, ludzie
powa�ni, w niczym niepodobni do
turyst�w, kt�rzy w�a�nie
wybieraj� si� z wycieczk�.
Wi�kszo�� stanowili ludzie
dobroduszni, zm�czeni monotonnym
�yciem. M�czy�ni mieli za sob�
lata ci�kiej pracy, kobiety
czasy d�ugiego, jednostajnego
oszcz�dzania. Teraz nadzieja
spokojnej staro�ci, mog�cej im
wynagrodzi� okres sp�dzony w
kieracie codziennych obowi�zk�w,
nastraja�a wszystkich weso�o.
Byli to b�d� farmerzy, b�d�
drobni mieszczanie. Niekt�rzy
przybyli z wielkich miast,
liczniejsi z ma�ych miasteczek i
wsi. Wszyscy jednak oddawali si�
marzeniom, wszyscy ufali
obietnicom Grangera. Byli jakby
za�lepieni. W swych ojczystych
stronach mo�e ostro�ni i
przebiegli, pod wp�ywem
wytrawnego oszusta zmienili si�
nagle w naiwne, dobroduszne
dzieci. Co przy�wieca�o ich
my�lom? Obszar ziemi w kraju
wiecznego s�o�ca, rekordowe
�niwa bez zbytniej pracy,
niezwyk�e zyski przy spekulacji
gruntami - to pokusa nie mniej
silna od gor�czki z�ota, kt�ra
coraz to nowe zast�py �ci�ga do
Kalifornii.
Przy �niadaniu rozesz�a si�
pog�oska, �e wydarzy�o si� co�
nieoczekiwanego i skutkiem tego
droga w g�r� rzeki przeci�gnie
si� o par� godzin. Potem zacz�to
szepta� o dwu, a nawet
trzydniowej zw�oce. Dalsza
podr� rzek� mia�a by�
niebezpieczna, ba, na razie
niemo�liwa. A wreszcie od ucha
do ucha pocz�a kr��y�
zw�owr�bna wie��, �e nale�y si�
powa�nie liczy� z trudnym do
przewidzenia op�nieniem.
Granger, wci�� zaj�ty i bardzo
niespokojny, biega� z jednego
ko�ca okr�tu na drugi, marszczy�
czo�o, przechadza� si� z
zaci�ni�tymi wargami.
- Co� nie w porz�dku, mr
Granger?
- Nie warto o tym m�wi�,
przyjacielu. Rych�o zaradzimy
z�u. Nie przejmujcie si�.
- Nie mamy powodu do obaw, jak
d�ugo pan, mr Granger, troszczy
si� o nas.
- Och, szkoda gada�! Jeste�my
w najlepszych r�kach - m�wili
wszyscy. - �aden z nas nie
nadawa�by si� do tego lepiej od
niego!
Tymczasem Grangera ogarnia�o
coraz wi�ksze podniecenie. Jego
twarz zdradza�a z ka�d� chwil�
rosn�ce zaniepokojenie. Po ca�ym
okr�cie rozlega�y si� jego
g�o�ne protesty przeciw
komunikatom kapitana.
- O�wiadczam panu, kapitanie
Sayles, �e dzi� jeszcze musimy
tam dop�yn��. Nie mog�
rozczarowa� mych przyjaci�!
Musz� dba� o swe dobre imi�.
Nigdy w �yciu nie z�ama�em
s�owa, a przecie� przyrzek�em
im, �e jeszcze dzisiaj odstawi�
ich do naszej kolonii.
- Szczerze nad tym bolej�, mr
Granger, lecz uwa�am to za zbyt
niebezpieczne. Czy we�mie pan na
siebie odpowiedzialno�� za �ycie
tych ludzi? S� przecie� pa�skimi
przyjaci�mi, nieprawda�? - I
kapitan oznajmi� dono�nym
g�osem: - Komisarz rz�dowy
zamkn�� na tydzie� g�rny bieg
rzeki!
Ta zasmucaj�ca nowina szybko
rozesz�a si� po okr�cie. Lecz
Granger nie nale�a� do ludzi,
kt�rzy od razu ust�puj�. Krz�ta�
si� jeszcze gor�czkowo, jedna z
kobiet zauwa�y�a nawet, �e
wszed� do swojej kajuty, by tam
si� pomodli�. Wszystkie pr�by
spe�z�y jednak na niczym. Musia�
si� podda�. W ko�cu, wyra�nie
walcz�c z sob� zwo�a� wszystkich
do wielkiej sali,
- Kochani ludzie, s�siedzi,
przyjaciele! Jestem niezwykle
strapiony! - Potem, mimo
bolesnych s��w, spojrza� wok�
wzrokiem pe�nym dostoje�stwa.
- Zbyt szybko chcieli�my
osi�gn�� nasz� ziemi� obiecan�.
Nie mo�emy dzi� p�yn�� ku naszym
pi�knym posiad�o�ciom. Musimy
si� na tydzie� uzbroi� w
cierpliwo��. Rozporz�dzenie
rz�du zamkn�o bowiem na ten
czas rzek� dla �eglugi.
Olbrzymia praca, dzi�ki kt�rej
"Paradise Garden Colony" chce
zmieni� te dzikie strony w
prawdziwy raj, pokrzy�owa�a
nieco nasze plany. Ot�
niedaleko st�d, w g�rnym biegu
rzeki, towarzystwo "Colony"
buduje pot�ny most kolejowy.
Teraz w�a�nie wyka�cza si� w
przyspieszonym tempie lini�
kolejow� biegn�c� w kierunku
naszej kolonii. Sami rozumiecie,
o ile wi�cej warte b�d� nasze
tereny po wybudowaniu kolei.
Ceny grunt�w podskocz�
gwa�townie i ka�dy z nas
wzbogaci si� ju� w najbli�szym
czasie. Gdy t� cz�ci� Ameryki
zainteresuj� si� przemys�owcy,
my b�dziemy dyktowa� ceny, w
naszych bowiem r�kach znajduj�
si� najwa�niejsze tereny. To, co
zap�acili�my w setkach,
odbierzemy w tysi�cach.
Konstrukcja tego mostu wymaga
olbrzymich technicznych
przygotowa� i w�a�nie z tego
powodu zatarasowano rzek�. Na
ca�ej rzece p�ywa teraz tak
wiele rozmaitych statk�w, �e
nawet Indianin na swym ma�ym
kajaku nie przedosta�by si�
przez ni� do �yznych obszar�w
"Colony". Niestety, nie mogli�my
o tym wcze�niej wiedzie�.
Oczywi�cie, jeste�my zdecydowani
ca�kiem bezp�atnie odstawi�
naszych cz�onk�w do Flora City.
A za tydzie� podejmiemy
powt�rnie nasz� drog� w g�r�
Chokohatchee. Nie biadajmy
zbytnio, kochani przyjaciele.
Czy� warto by by�o cz�owiekowi
zdobywa� �wiat, o ile by
r�wnocze�nie mia� utraci� �ycie?
Ca�y tydzie� w przepi�knym
podzwrotnikowym mie�cie! Ca�y
tydzie� czasu, by nasyci� dusze
czarem gor�cej Florydy.
Przyjaciele! S�dz�, �e
powinni�my si� cieszy� tym
przypadkiem.
- Ale jedzenie w hotelu we
Florze jest haniebne - zawo�a�
wychud�y, starszy m�czyzna. -
Ci�gle jeszcze cierpi� przez
kawa�ek wo�owiny, kt�r� mi tam
podano. Mi�so by�o twarde jak
podeszwa.
- Perkins! Prosz� si�
powstrzyma� od podobnych,
bezbo�nych s��w. Duch "Colony",
jej cz�onk�w...
- Jestem tego samego zdania -
przerwa�a mu pani Perkins. -
Przekle�stwa i narzekania po
wszystkim, co mr Granger zrobi�
dla nas. Doprawdy wstydz� si� za
ciebie, Tomaszu Perkins!
- Czy nie ma pan zrozumienia
dla wy�szych spraw ni� jedzenie,
panie Perkins? - zapyta�a z
wyrzutem t�ga kobieta w czerni.
- Te cuda dooko�a, przepi�kne
krajobrazy. Mo�na by s�dzi�, �e
ich widok wywiera korzystny
wp�yw na ka�dego.
- Dobrze ju�, dobrze, pani
Caine - przerwa�a jej nieco
gwa�townie pani Perkins. - Niech
pani raczej my�li o swoim m�u,
o mego zatroszcz� si� sama. Mam
wra�enie, �e nie starczy pani
wtedy czasu na mieszanie si� do
cudzych spraw!
- Ale�, moje panie - mrukn��
Granger. - Nie chcia�bym, aby
przypadek, kt�ry nam si�
zdarzy�, zak��ci� nasz�
harmoni�.
- Pos�uchaj pan! - hukn��
jaki� gruby jegomo��. - Powiada
pan, �e rzeka zamkni�ta. No,
dobrze, lecz jak si� ma rzecz z
drog� l�dow�?
- Drogi przyjacielu, nie
zdo�ano jeszcze uko�czy� pi�knej
szosy, kt�r� tysi�ce go�ci
przyje�d�a� b�dzie do naszej
kolonii.
- Dobrze. P�jdziemy zatem
pieszo a� do miejsca, gdzie si�
zaczyna. O ile zauwa�y�em, nie
ma kalek na pok�adzie.
- To nie takie proste do
przeprowadzenia, kochany
przyjacielu. Akurat u uj�cia
rzeki znajduje si� jedyna
bagnista cz�� l�du. Jest to
wprawdzie w�skie pasmo bagna,
lecz jak d�ugo szosy nie
zrobiono, rzeka stanowi jedyny
�rodek komunikacyjny, a ta jest
niestety zamkni�ta. Tak wi�c,
przyjaciele, zapomnijmy o
interesach i naszych przysz�ych
bogactwach! Skorzystajmy z
uciech, jakie oferuje urocze
Flora City. Naszej ziemi nikt
nam nie odbierze, a jej warto��
wzrasta z dnia na dzie�. Drodzy
przyjaciele, zaraz ruszamy.
Wszyscy na pok�ad. Z powrotem do
Flora City!
- Diabelnie sprytne - zauwa�y�
z grymasem na ustach Higgins,
kt�ry wraz z Payne'em
uczestniczy� w zebraniu. -
Trzeba mu przyzna�, zna si� na
tym rzemio�le. Teraz jednak mam
ochot� wyst�pi� naprz�d i
powiedzie� mu prosto w twarz, �e
jest bezczelnym k�amc�!
- Zaczekaj chwil� - mrukn��
Roger. - Nie przyby�em tutaj po
to, by wywo�ywa� skandale, lecz
aby dosta� si� do mych grunt�w.
- Oczywi�cie.
- Nie ulega najmniejszej
w�tpliwo�ci, �e okr�t ten dalej
nie pop�ynie. A je�li nawet
Grangera nazwiemy k�amc�, to
sprawie naszej wcale to nie
pomo�e.
- Masz racj�!
- Awantura ostrzeg�aby tylko
Grangera, �e wiemy o
mo�liwo�ciach dalszej podr�y i
�e jeste�my zdecydowani z tego
skorzysta�.
- Chcesz zatem spr�bowa�? Lecz
w jaki spos�b?
- "Manhattan" wyrusza przecie�
w dalsz� drog�, s�yszeli�my to
na w�asne uszy. Nie wiem
wprawdzie kiedy, ale taki jest
jego cel. A wi�c i my
pop�yniemy.
Higgins nie dawa� �adnej
odpowiedzi.
- Widz�, �e nie masz odwagi
i�� ze mn�.
- Nic nie rozumiesz - odpar�
Higgins. - To jasne, �e p�jd� z
tob�. Zastanawia�em si� tylko,
jak by si� to najlepiej da�o
zrobi�. Masz racj�. Je�li
powiemy im, �e zostajemy tutaj,
"Manhattan" nie ruszy w dalsz�
drog�. Co� tu nie jest w
porz�dku. Co� kr�c�. Wi�c i my
powinni�my si� uciec do
oszustwa. I musimy tamtych
oszust�w prze�cign��!
- Oszuka�? Ale� po co? Mam
przecie� prawo uda� si� dalej i
obejrze� ziemi�, w kt�rej
ulokowa�em pieni�dze.
- Naturalnie. Ale to samo
prawo ma te� ta ca�a naiwna
gromadka na statku. A jak
widzisz, nie p�yn�.
- No, nie wiem. A gdyby tak
wszyscy o�wiadczyli, �e nie
ust�pi�?
- Co ci si� marzy? To s�
biedacy zahipnotyzowani przez
Grangera. Odwa� si� na jedno
s�owo przeciw "Colony", a zaczn�
si� do ciebie odnosi� j