1836

Szczegóły
Tytuł 1836
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1836 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1836 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1836 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Oyen Pirat z Florydy Powie�� sensacyjno_przygodowa Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydanictw i Nagra� Warszawa 1991 Przek�ad G.N. T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z "Wydawnictwa Lubelskiego", Lublin 1990 Pisa�a Katarzyna Jurczyk. Korekty dokona�y U. Maksimowicz i I Roger Payne zdecydowa� si� ostatecznie. Odczeka� jeszcze, a� drzwi gabinetu zamkn� si� za wychodz�c� z po�piechem stenotypistk�, po czym bezceremonialnie zarzuci� swe d�ugie nogi na blat biurka i rykn�� dono�nym g�osem w kierunku swego wsp�lnika siedz�cego naprzeciw niego. - Jim! Jim Tibbetts zmarszczy� gniewnie czo�o. W�a�nie sumowa� pot�n� kolumn� cyfr, b�d�c� zestawieniem wydatk�w przedsi�biorstwa, a tubalny g�os wsp�lnika omal nie zniweczy� tego mozolnego obrachunku. Roger Payne u�miechn�� si� jednak, gdy� bardzo lubi� Tibbettsa. W przeciwnym razie nigdy by przecie� nie za�o�y� z nim sp�ki i nie uruchomi� przedsi�biorstwa handlu maszynami znanego pod firm� "Tibbetts i Payne". Pracowali razem od dw�ch lat. Tak, dwa lata min�y ju� od dnia, kiedy instaluj�c urz�dzenia nawadniaj�ce pierwszy raz zastosowa� maszyn� sprzedan� mu przez Tibbettsa. Dla Payne'a owe dwa lata r�wna�y si� niemal dw�m latom wi�zienia, ale obecnie podj�� ju� decyzj�. Payne w czterech �cianach biura nie czu� si� na w�a�ciwym miejscu. Po prostu nie pasowa� do tego otoczenia. Nawet jego smag�a karnacja jaskrawo odbija�a od t�a. Nie by�a to powierzchowna opalenizna, kt�r� ka�dy mo�e zdoby� na dwutygodniowym urlopie. Ciemny koloryt jego sk�ry mia� naturalny odcie�. Wida� by�o, �e pochodzi� z bezpo�redniego zetkni�cia z wichrem i s�o�cem, m�g� te� by� efektem zamieci �nie�nych albo wynikiem pieszczoty zefir�w po�udiowych. Twarz jego by�a w�ska, rysy ostre, a cia�o szczup�e, o mi�niach twardych jak stal. Nawet nieskazitelny kr�j ubrania, zrobionego na zam�wienie, nie m�g� zamaskowa� jego mocno rozro�ni�tych bark�w. Szeroka klatka piersiowa i masywne r�ce sprawia�y, �e mo�na by�o w�tpi� w zdolno�� ich w�a�ciciela do manipulowania maszyn� do liczenia. Dodajmy do tego �mia�y b��kit oczu Rogera, rzucaj�cych raz po raz nieobecne i zgo�a niekupieckie spojrzenia na pulsuj�cy miejskim �yciem, lecz ponury w�w�z ulicy Wabash Avenue. Wyraz tych oczu zgo�a nie licowa� z cz�owiekiem interesu. Ca�a jego sylwetka tak od strony fizycznej, jak i duchowej nie by�a w og�le dostrojona do przedsi�biorstwa i Roger wiedzia� o tym doskonale. Zsun�� wi�c nagle nogi z biurka, stan�� w pe�nej energii pozie na wprost Tibbettsa i wybuchn��: - Jim! Chcia�bym, �eby mi pan sp�aci� m�j udzia�. Tibbetts, zdziwiony, zamruga� oczyma. By� to m�czyzna �ysy, kr�py, w okularach, w obej�ciu uprzejmy. - Co te� pan wygaduje? Pochyli� si� nad swoj� prac� i zacz�� na nowo sumowa� kolumny cyfr. Robi� dodawanie z do�u do g�ry, po czym sprawdza� wyniki sumuj�c w odwrotnym kierunku, �ciera� gum� cyfry naniesione o��wkiem i wpisywa� je ponownie starannie i czysto atramentem. Wreszcie od�o�y� na bok sprawdzony arkusz rachunkowy i z rezygnacj� spl�t� r�ce. - Wiedzia�em, Rogerze, �e kiedy� musi do tego doj��. Przeczuwa�em to ju� od wielu tygodni. Obija� si� pan o te mury jak wi�zie�. Tam, do diaska, Rogerze, to mnie bardzo martwi. - Jimie - odpar� Roger. - Przyzna pan chyba, �e to przedsi�biorstwo nie jest dla mnie odpowiednim terenem dzia�ania? - Tym niemniej jest to dobry interes - zaprotestowa� �agodnie Tibbetts. - Rozwija si� znakomicie, a pracujemy przecie� zaledwie dwa lata. Niech si� pan zastanowi, ile�my ju� uzyskali i jakie mamy widoki na przysz�o��. Za trzy, cztery lata mo�emy si� sta� zamo�nymi lud�mi. A dlaczego powiod�o si� nam tak dobrze - zapytuj� pana? Bowiem Roger Payne umie obchodzi� si� z maszynami, a Jim Tibbetts jest swego rodzaju geniuszem w zakresie sprzeda�y. Naprawd� by�oby szkoda zrezygnowa� z tego wszystkiego. - Dwa lata - powt�rzy� wolno Roger. - Prosz� mi wierzy�, Jimie, �e z jednej strony wydaj� mi si� one wieczno�ci�, z drugiej czym� nierzeczywistym. Dawniej pracowa�em naprawd�. Wznosi�em mosty, zak�ada�em instalacje nawadniaj�ce, budowa�em szosy i to by�o �ycie. A teraz? - By�o to zwyk�e marnowanie czasu, wie pan to dobrze - zaprotestowa� Tibbetts. - Ile zaoszcz�dzi� pan w tym okresie? Par� n�dznych dolar�w? A jak stoj� pana interesy teraz, po dw�ch latach pracy w naszym przedsi�biorstwie? - Tamto �ycie by�o dla mnie synonimem wolno�ci - odpar� Payne. - Rogerze - doda� Tibbetts niemal ze smutkiem - przecie� nie zacznie pan znowu marzy�. - Nie - stwierdzi� Payne z naciskiem. - Teraz dopiero si� budz�. To tak jakbym przespa� te ostatnie dwa lata, ale wreszcie otworzy�y mi si� oczy. Doszed�em do przekonania, �e nie mam nic wsp�lnego ze sprawami, kt�re stanowi� tu zasadnicz� tre�� istnienia firmy. Przecie� sam pan zauwa�y�, �e miota�em si� tutaj jak wi�zie�. Bo nim by�em, a wie pan dlaczego? Bo zgubi�em swoj� drog�. Teraz j� odnalaz�em, wobec czego za wszelk� cen� musz� si� st�d wyrwa�. - Sk�d ten przymus, Rogerze? Roger Payne wyci�gn�� sw� ciemn�, tward� pi�� i pogrozi� ni� ponurym kamiennym murom przeciwleg�ych kamienic. - Stamt�d, Jimie. Te mury sta�y mi si� wi�zieniem. Pojmuj�, �e pan czuje si� tu zupe�nie dobrze, ale ja nie. Musz� st�d ucieka� i to jak najpr�dzej. - Wyt�umacz�e mi, do diab�a, dlaczego natychmiast i jak najpr�dzej. Zgadzam si� z tym, �e robi si� pan coraz starszy, to normalne zjawisko. Ale ile� to czasu min�o od dnia, kiedy podarowa�em panu t� oto szpilk� do krawata w dniu dwudziestych si�dmych urodzin? Powtarzam, dwudziestych si�dmych, nie pi��dziesi�tych si�dmych, bo to jest dopiero wiek, w kt�rym mo�na sobie pozwoli� na marzenia i na wycofanie si� z interes�w. - Wiem o tym i w�a�nie chc� ucieka�, zanim wch�onie mnie ten przekl�ty mechanizm. Bezlito�nie wci�ga on ka�dego, kto nie potrafi uciec w por�. Nawet mnie by po�kn��. Mo�liwe, �e po trzydziestu latach, tak jak pan m�wi, m�g�bym wycofa� si� z interes�w i raz jeszcze pr�bowa� �ycia w lasach, ale wtedy by�oby istotnie za p�no. Jimie, niech pan powie, czy nie by�oby to doprawdy �a�osne widowisko, gdybym dopiero po trzydziestu latach �l�czenia przy biurku zabra� si� do urzeczywistnienia snu mej m�odo�ci? By�oby to wr�cz groteskowe. Nie, musz� st�d odej��. Zerwa� si�, nada� fotelowi obrotowemu nog� inny kierunek i ci�gn�� dalej. - Nie dam si� uwi�zi�. Po stokro� wola�bym ju� wyruszy� pieszo na Zach�d i podj�� si� znowu rob�t przy nawadnianiu teren�w, i je�dzi� zn�w z Dagosami tam i z powrotem w interesach Higginsa, ni� tkwi� tu i zbija� mamon�. - Zwariowany, szalony ch�opcze - mrukn�� Tibbetts nie chc�c si� zdradzi� ze wzruszeniem. - Zgoda, Jimie. Jestem szalony. Niech i tak b�dzie. Tym niemniej nie zmieni� swoich pogl�d�w na t� spraw�. Musi mi pan sp�aci� m�j udzia� w przedsi�biorstwie i znale�� sobie nowego wsp�lnika. A ja? - Nabra� w p�uca powietrza. - Ja odejd� st�d na �ono przyrody, na swobod�. - Ale co pan zamierza tam robi�? Za�o�y�bym si�, �e sam pan nie wie. Czy te� mo�e ma pan ju� jaki� plan? - O tak, mam. Przede wszystkim wyrwa� si� z miasta, skoro tylko poza�atwiam najwa�niejsze sprawy. - Dok�d chce si� pan uda�? - Do domu. Do Jordan City i w pierwszym rz�dzie rozejrze� si� w mojej starej ojczy�nie. - Do Jordan City? A po co? Czy�by mia� pan zamiar tam utkn��? Payne roze�mia� si�. - Wcale nie mam zamiaru tam pozosta�. - Wi�c co dalej? - Musz� si� zastanowi�, co z sob� pocz��. Na razie nie mam poj�cia, co zrobi�. W �adnym wypadku nie b�dzie to zaj�cie, kt�re by mnie zmusi�o do powrotu do wielkiego miasta. Jim Tibbetts patrzy� d�ugo badawczym wzrokiem w ogorza�� twarz swego wsp�lnika, a to, co na niej wyczyta�, obr�ci�o wniwecz resztki jego nadziei. - Widz�, �e pa�skie postanowienie jest niez�omne - stwierdzi� ze smutkiem. - G�owa do g�ry, Jimie - odpar� Payne. - Wie pan przecie�, �e mi nie zale�y na pieni�dzach, porozumiemy si� przeto bez trudu. Tibbetts pokiwa� g�ow� i przez d�u�sz� chwil� trwa� w milczeniu. - Je�eli tak si� ju� pan upiera przy swoim postanowieniu wyst�pienia z firmy, to nie odejdzie pan st�d z pust� kies� po dw�ch latach naszej wsp�pracy. Czy rzeczywi�cie jest pan zdecydowany rozsta� si� ze mn�? - Tak. To by�oby dla mnie piek�o, gdybym musia� tu zosta�. Tibbetts chwyci� w sw� delikatn�, bia�� d�o� wyci�gni�t� do� siln� r�k� Rogera i przytrzyma� j� przez moment. Po chwili wahania powiedzia�: - Rozumiem pana, Rogerze, to musia�o si� sta�. II Na urodzajnych preriach dooko�a Jordan City pas� si� trzody rasowych wo��w, kt�re oceni� mo�na by na tysi�ce sztuk. Bujne zbo�e osi�ga tam wzrost doros�ego m�czyzny, a wype�nione po wr�by spichlerze stoj� przy ka�dym domku farmer�w. Banki Jordan City mog� si� pochwali� kontami swych klient�w, na kt�rych figuruj� sumy budz�ce szacunek nawet w Ameryce. Jordan City nale�y do starych miast. Jego dzieje si�gaj� pocz�tk�w osiedlania si� w dolinie rzeki Missisipi. Wzd�u� najdawniejszych ulic biegn� olbrzymie, odwieczne klony. Z wyj�tkiem wyasfaltowanych szos pa�stwowych wszystkie pozosta�e drogi zabrukowane s� twardymi czerwonymi ceg�ami. W starszych dzielnicach miasta nawet chodniki zrobione s� z tych samych cegie�, a w szparach tu i �wdzie wyrastaj� k�py mi�kkiego mchu. W obramowaniu pomara�czowych gaj�w i krzak�w bzu stoj� kamienne domostwa, w kt�rych bogaci okoliczni farmerzy po wycofaniu si� z interes�w do�ywaj� ostatnich lat. Istnieje tam r�wnie� nowsza dzielnica o domach utrzymanych w stylu hinduskich bungalow�w. Dooko�a nich kr�c� si� agenci przedsi�biorstw gramofonowych. W niedziel� za� ojcowie rodzin zasiadaj� uroczy�cie przy kierownicach swych ford�w, �eby wywie�� ca�� rodzin� za miasto na �wie�e powietrze. Bogatsi farmerzy, zamieszkuj�cy starsze dzielnice miasta, wyruszaj� na wycieczki podmiejskie swymi sze�ciocylindrowymi maszynami. Prezydent jordanowskiej "Bank and Trust Company" major Trimble przyjmuje wk�ady obu dzielnic miasta, kieruj�c si� w operacjach finansowych bezwzgl�dn� bezstronno�ci�. Wysoka wie�a ko�cio�a metodyst�w dzia�a jak magnes przyci�gaj�cy w niedziel� obywateli obu tych dzielnic. Nast�puje wymiana zda� przewa�nie na tematy rob�t polowych, hodowli byd�a i pogody. M�odzie� m�ska ucieka zwykle do Chicago na podb�j �wiata. W tej farmami otoczonej oazie spokoju wyl�dowa�a pewnego dnia wraz z po�udniowym poci�giem powa�na i czcigodna osobisto��. By�o to w tym samym czasie, kiedy Roger Payne powzi�� sw� decyzj�. Osobisto�� ta odznacza�a si� tusz�, by�a dobrze od�ywiona i mia�a bardzo pewny siebie spos�b bycia. Izaak Granger. Ju� samo nazwisko jak czarodziejski klucz otwiera�o podwoje domostw ekskluzywnych i wp�ywowych sfer Jordan City, decyduj�cych zar�wno o powodzeniu banku majora Trimble, jak te� o popularno�ci �wi�tyni metodyst�w. Mister Granger posiada� jeszcze moc innych zalet, dzi�ki kt�rym potrafi� podbija� ludzkie serca. Zgodnie z informacjami najpowa�niejszej gazety lokalnej "Jordan Record", wydawanej przez majora Trimble, przyby� on do Jordan City, �eby si� w tym najpi�kniejszym z miast osiedli� na sta�e. Ponadto uchodzi� on za starego przyjaciela majora Trimble. Wywodzi� si� rzekomo z dawnego �wietnego rodu, odznaczaj�cego si� zamo�no�ci�, przynajmniej tak m�wi� major Trimble ka�demu, kto chcia� go wys�ucha�. Na skutek wszystkich tych okoliczno�ci major Trimble oczekiwa� mr Grangera na dworcu. Swoim ogromnym autem zawi�z� go do domu i przedstawi� ma��once. Dziwne by�o poniek�d, �e tak stary przyjaciel majora nie zna� dotychczas jego �ony. Kiedy wreszcie obaj m�czy�ni znale�li si� sami w bibliotece, Izaak Granger zdj�� p�aszcz i zapyta�: - No, jak�e si� przedstawiaj� nasze sprawy? Czy s� widoki na dobry po��w? A przede wszystkim, czy zarzuci� pan ju� sieci? - W pierwszym rz�dzie, przezacny m�j go�ciu - odpar� major, pocieraj�c sw�j d�ugi, ostry nos - pragn��bym obejrze� listy polecaj�ce senatora Fairclothe'a. Przyby�y u�miechn�� si� i wyci�gn�� z portfelu ��dane listy. Major Trimble zbada� je szczeg�owo, jak przysta�o na do�wiadczonego bankiera. - All right - stwierdzi� i czeka� dalszego ci�gu. Mr Granger wr�czy� mu jeszcze weksel bankowy. - All right - powt�rzy� raz jeszcze bankier. - A ponadto dziesi�� procent od wszelkich transakcji dokonanych na tym terenie lub dzi�ki po�rednictwu naszej instytucji. - Dziesi�� procent - zgodzi� si� mr Granger - ale poza tym nie ponosi pan �adnej odpowiedzialno�ci. - O to sam si� ju� zatroszcz� - odpar� lakonicznie major Trimble, a po chwili doda� jeszcze. - S�dz�, Granger, �e zrobi pan tu dobre interesy. Istotnie mr Granger robi� owe dobre interesy. Jeszcze na d�ugo przedtem, zanim Roger Payne sprzeda� sw�j udzia� w firmie "Tibbetts i Payne", Izaak Granger dyrygowa� ch�rem w ko�ciele metodyst�w, a jego ma��onka, przystojna i okaza�a dama, przewodniczy�a Stowarzyszeniu Mi�o�nik�w Jordan City. Jej pozycja towarzyska by�a nie do zachwiania. Zanim jeszcze Roger uciek� ostatecznie z wielkiego miasta, Izaaka Grangera, a wraz z nim i ca�e Jordan City spotka� wyj�tkowy zaszczyt i wyr�nienie. Granger wylegitymowa� si� listami polecaj�cymi senatora Lafayette'a Fairclothe'a. By�y one pisane na papierze listowym senatu Stan�w Zjednoczonych i informowa�y o mianowaniu Izaaka Grangera kierownikiem oddzia�u "Prairie Highlands Association". Prezesem tego przedsi�biorstwa by� w�a�nie senator Lafayette Fairclothe. Firma ta, ciesz�ca si� poparciem rz�du, wy�wiadcza�a �akn�cej ziemi ludno�ci tego rodzaju dobrodziejstwo, �e zapewnia�a jej pierwsze�stwo w kupnie �yznych po�aci prerii po�o�onych na Florydzie ko�o Western Everglades. Pewnego popo�udnia na par� dni przed przybyciem Rogera do Jordan City zjawili si� u Grangera jego s�siedzi i przyjaciele z majorem Trimble'em na czele z pro�b�, i�by w pierwszym rz�dzie im umo�liwiono nabywanie �yznych teren�w na Florydzie. Spotka�o si� to z pe�nym zrozumieniem i uznaniem Grangera. Major Trimble jako stary przyjaciel rodziny Rogera namawia� go, aby sam skorzysta� z tej wyj�tkowej okazji, i prosi�, aby werbowa� do tego interesu, kt�rego Granger by� przedstawicielem, jak najliczniejsze rzesze wsp�obywateli, nak�aniaj�c ich do udawania si� na Floryd�. Ostro�no�� podyktowa�a Rogerowi bezpo�rednie skomunikowanie si� z senatorem Fairclothe'em. Szczere i konkretne odpowiedzi, jakie otrzyma� listownie od senatora, utwierdzi�y go w mniemaniu, �e interes jest pewny. W s�owach senator Stan�w Zjednoczonych tkwi jaka� dziwna magia. Ponadto wrodzona �y�ka awanturnicza, nieprzeparte d��enie do swobody i t�sknota za pierwotn� przyrod� zdecydowa�y o tym, �e Roger naby� tysi�c akr�w prerii na p�askowzg�rzu w g�rnym biegu rzeki Chokohatchee. Musia� si� b�yskawicznie zdecydowa�, albowiem wiedzia�, �e sam major Trimble mia� ch�� na ten w�a�nie kawa� ziemi. Po uprawomocnieniu si� aktu kupna Roger porozumia� si� telegraficznie ze swym przyjacielem, in�ynierem Higginsem, i od tego momentu wszystkie jego my�li by�y �ci�le ukierunkowane na w�asny szmat ziemi na s�onecznej Florydzie. III Migotliwe promienie s�o�ca zab�ysn�y nad jeziorem i rozz�oci�y wysoki cypel p�wyspu Gumbo Key, zwiastuj�c podzwrotnikowy �wit. Za chwil� rozja�ni�y si� mroki d�ungli palm kokosowych i zabarwi�y purpur� bia�o lakierowane burty "Good Hope". Nazw� t� nosi�a ��d� wycieczkowa towarzystwa "Paradise Garden Colony", kt�ra przycumowana do nadbrze�nego pala ko�ysa�a si� w w�skim przesmyku zachodniego wybrze�a p�wyspu. Roger Payne zbudzi� si� nagle ze snu. Po raz pierwszy ogl�da� niezwyk�e widowisko wstaj�cego dnia w po�udniowej Florydzie. Widywa� ju� najrozmaitsze �wity w swoim �yciu: wyblak�e, spopiela�e i ha�a�liwe poranki miast, blady, z wolna wype�zaj�cy brzask p�nocnej zimy, sk�pane w b��kicie przed�wity w g�rach Zachodu, ale jutrzenk�, kt�ra jak b�yskawica rozpala�a niebo, widzia� po raz pierwszy. Przele�a� jeszcze chwil� na w�skim legowisku. Wypr�y� swe muskularne cia�o tak, �e stopami opar� si� silnie o �cian�, uderzaj�c jednocze�nie o przeciwleg�y kraniec koi, i zacz�� si� zastanawia� nad tym, jakim cudem m�czyzna jego wzrostu, a wi�c licz�cy ponad sze�� st�p, m�g� spa� w tej podobnej do trumny kajucie. "Good Hope" przyby�a tu z ostatniego portu we Flora City po ca�ej nocy �eglugi. Na jej pok�adzie znajdowali si� przewa�nie drobni kupcy, kt�rzy chcieli si� dosta� w g�r� rzeki Chokohatchee, �eby dotrze� do "Paradise Garden Colony". Teraz stateczek sta� na kotwicy u uj�cia rzeki i czeka� na �wiat�o poranka. Roger Payne wraz z innymi p�yn�cy na statku do nowo nabytych posiad�o�ci w g�rze rzeki Chokohatchee ochoczo zerwa� si� z pos�ania. - Wstawaj, Higgins. Ju� dnieje. Higgins, kt�ry dzieli� z nim kajut�, mrukn�� co� gniewnie pod nosem. By� to m�ody jeszcze cz�owiek, lecz zahartowany wieloletni� tward� prac� w najodleglejszych i najdzikszych zak�tkach �wiata. Cia�o mia� masywne i kr�pe, a okr�g�� g�ow� pokryt� rudym ow�osieniem. - Odk�d to kochasz si� we wschodach s�o�ca? - zapyta� z ironi�. - Lepiej id� na pok�ad i nasy� nim swe oczy. Moje nie odczuwaj� tego rodzaju pragnie�. Pozw�l mi spa�. A mo�e trudno ci doczeka� si� chwili, kiedy ponownie ujrzysz ow� m�od� dam�, kt�ra ubieg�ego wieczora nie chcia�a opu�ci� swej kajuty? - Daj spok�j. Prawie nie zwr�ci�em na ni� uwagi. - To prawda. Wcale nie zwr�ci�e� na ni� uwagi i w�a�nie dlatego przypuszczam, �e co� z tob� nie w porz�dku. Powiadam ci, wspania�a dziewczyna. Wysoka, smuk�a, ruchy ksi�niczki i... - �pij dalej, Hig. �nisz przecie� na jawie. - Masz racj�, lecz sen ten jest z krwi i ko�ci, a ty nie zwr�ci�e� na ni� uwagi. - �ci�gn�y mnie tu interesy. Nie mam czasu na nic innego. Musz� obejrze� wybrze�e. - Id� sam. Niech ci wsch�d s�o�ca przy�wieca, a ja tymczasem odwr�c� si� do �ciany i jeszcze troch� si� prze�pi�. Na w�skim nabrze�u Payne potkn�� si� o lin� jakiej� innej �odzi przycumowanej w pobli�u "Good Hope". Dooko�a unosi�a si� subtelna b��kitna mg�a podzwrotnikowej nocy, rozja�niona pierwszym przeb�yskiem �witu. P�wysep by� g�sto zadrzewiony jak d�ungla. Poprzez g�stwin� wi�a si� dr�ka wiod�ca na wschodnie nadbrze�e. Dr�ka by�a w�ska i podobna do tunelu, gdy� wachlarze palm, ga��zie czerwonych limb i rosochatych d�b�w tworzy�y �uk, z kt�rego zwiesza�y si� d�ugie pasma mchu hiszpa�skiego. W tej w�a�nie chwili czerwone promienie wschodz�cego s�o�ca muska�y zwisaj�ce festony mchu syc�c je �ywym cynobrem. Payne zd��a� drog� ku brzegowi i nagle odni�s� wra�enie, �e widzi przed sob� ca�kiem nowy �wiat. Nadchodzi� ranek. �agodna, aksamitna ciemno�� nocnego nieba ust�pi�a miejsca s�abej purpurze. Z tajemnej dali wschodu wy�ania�y si� pasma sk�panej w �unie �witu bursztynowej ziemi. Cynobrowe i szkar�atne p�omienie wzbi�y si� w g�r�. Na horyzoncie zaczerni�y si� ciemne plamy ziemi i drzew wyra�nie odcinaj�cych si� na tle wzmagaj�cego si� �wiat�a. Z krzak�w mangrowii wysun�a si� olbrzymia czapla i wzbi�a si� do g�ry, majestatycznie wachluj�c skrzyd�ami. Z pobliskiego drzewa zerwa� si� flaming, kt�rego delikatna blada czerwie� daremnie stara�a si� przy�mi� jasno�� wschodz�cego s�o�ca. ��ta p�etwa nadp�ywaj�cego delfina przeci�a ciemn� morsk� to�. A za chwil� olbrzymia �una pokry�a ca�y wschodni horyzont. Morze pocz�o r�owie�. Z�oto i czerwie� opanowa�y niebo. Obydwa kolory rozrasta�y si�, wznosi�y si� wy�ej i wy�ej i nagle nasta� nowy dzie�. W pe�nym �wietle poranka ujrza� Roger dwa okr�ty przymocowane do kr�tkiego mola. Jeden z nich, przepi�kny jacht d�ugo�ci sze��dziesi�ciu st�p, ca�y �nie�nobia�y, o l�ni�cych br�zowych ozdobach, czeka� gotowy. W blaskach s�o�ca b�yszcza�a z�otymi literami jego nazwa: "Anna". Drugi by� to "Manhattan" - niski, brudny statek o d�ugo�ci czterdziestu st�p. Na nim pasa�erowie "Good Hope" mieli ruszy� w g�r� rzeki. Japo�ski steward w nowym bia�ym uniformie opu�ci� w�a�nie "Ann�" i znikn�� w g�szczu, a za par� chwil zjawi� si� z r�czn� walizk� zabran� z "Good Hope". L�ni�ce silnym blaskiem s�o�ce igra�o w wachlarzach palm, w konarach drzew, we mchu. Zabarwia�o na r�owo brzeg zasypany muszlami i ods�ania�o kad�ub statku "Good Hope". W ciszy poranka us�ysza� Roger dobiegaj�ce od strony brzegu lekkie, szybkie kroki. Po chwili ze swego miejsca w cieniu palm ujrza� dziewczyn�. Nuc�c weso�o sz�a ku otwartemu morzu i stan�a w �wietlistym kr�gu s�o�ca. Przez moment sta�a ol�niona. Wietrzyk poranny rozwiewa� jej d�ugie z�ote w�osy. Lekka, bia�a suknia otula�a jak welon jej m�od�, smuk�� posta�. By�a wysoka i niezwykle pi�kna. Roger us�ysza� za sob� ci�kie kroki. To Higgins stawi� si� na zew poranka. Dziewczyna przygl�da�a si� z zachwytem cudownie rozbudzonej naturze. Wyci�gn�a swe ramiona ku otwartemu morzu i rzek�a g�o�no, niemal nabo�nie: - Kocham ci�... Roger i Higgins poczuli si� jak winowajcy i starali si� ukry� w cieniu palm. - Wszystko stracone, Rogerze - szepn�� in�ynier. - W tym wypadku zg�aszasz si� za p�no. S�yszysz? Jest ju� zaj�ta. - Cicho, cicho. I w tej samej chwili z wysoka, z g�stwiny le�nej spad�a z trzaskiem na ziemi� du�a ga��� palmy kokosowej. Dziewczyna wzdrygn�a si� z przera�enia. W jej oczach czai� si� strach. Policzki poblad�y. Roger post�pi� krok naprz�d oczarowany jej widokiem. Nie rzek� ani s�owa. Wyraz jej twarzy onie�miela� go: sta� niezdecydowany na miejscu. Tymczasem ona odzyska�a r�wnowag�. Wyprostowa�a si�, policzki jej nabra�y kolor�w. A gdy dostrzeg�a Rogera i rudow�osego Higginsa, uspokoi�a si� ca�kowicie. U�miechn�a si�. - Nie mieli�my poj�cia o tym, �e tygrysy i inne dzikie bestie niepokoj� te strony - zachichota� Higgins. - Wystarczy jedno twoje s�owo, miss, a po�o�ymy je wszystkie trupem. Lecz ani Roger, ani dziewczyna nie s�uchali jego s��w. Roger spogl�da� na ni� w milczeniu. Chcia� odpowiedzie� na jej u�miech, ale gdy ich oczy si� spotka�y, usta jego, jakkolwiek na wp� otwarte, nie zdoby�y si� ani na jedno s�owo. Wpatrywa� si� w ni� tylko zach�annie. Dziewczyna u�miechn�a si� uprzejmie do Higginsa. Gdy jednak spojrzenie jej pad�o ponownie na Rogera, u�miech znik�, a twarz jej przybra�a wyraz tej samej powagi co oblicze Rogera Payne'a. - A mo�e natkniemy si� na goryle, miss? - za�artowa� Higgins. Dziewczyna z wolna obr�ci�a si� ku niemu i spyta�a zimno: - Dlaczego pan to m�wi? - Ch�tnie poluj� na goryle, zw�aszcza wczesnym rankiem. To dodaje apetytu. - A gdy spostrzeg�, �e dziewczyna nie ma wcale ochoty do �art�w, rzek�: - Got�w jestem za�o�y� si�, �e ogarn�� pani� l�k przed dzikimi zwierz�tami. - Czy zna pan t� okolic�? - zapyta�a spokojnie. - Nie, zupe�nie nie. - Czy wie pan co� o tutejszych ludziach? - Nie. - Ach tak? - uda�a zdziwienie. - I m�wi� pan o tygrysach i gorylach? - Bardzo mi przykro, �e�my pani� nastraszyli - zacz�� Roger. - Nie chcieliby�my przeszkadza�... - Wprost przeciwnie. Obecno�� pan�w bardzo mnie cieszy - doda�a po�piesznie. - Nie wyobra�acie sobie, jaka by�am rada, gdy obr�ciwszy si� ujrza�am was obu, zamiast... - Zamiast tygrys�w i goryli? - doko�czy� Roger z u�miechem. - Och, prosz� mi wybaczy� - zawo�a� zmieszany, zauwa�ywszy niezadowolenie, jakie wywo�a�y jego s�owa. - Na Boga, nie chcia�em przecie� pani przestraszy�. To nie do pomy�lenia, by w tych stronach �y�y dzikie zwierz�ta. - Tak - odpar�a powoli. - Tu z pewno�ci� nie ma dzikich zwierz�t. - Brzmia�o to wyra�nie dwuznacznie. Roze�mia�a si�. - Nie, tu stanowczo nie ma dzikich zwierz�t, tylko ludzie. Z przestrachu straci�am na chwil� grunt pod nogami. - Grunt pod nogami? Czy ten, o kt�ry staraj� si� miejscowi i zamiejscowi ludzie, miss? - zapyta� Higgins, energicznie mrugaj�c oczyma. - Ale� Higgins - skarci� go Roger. Dziewczyna jednak odrzuci�a g�ow� w ty� i roze�mia�a si� swobodnie. Higgins zawt�rowa� swym gromkim, basowym �miechem, a w ko�cu weso�o�� udzieli�a si� tak�e Rogerowi. Wachlarzowate sklepienia sk�panych w s�o�cu palm podchwyci�y ten �miech i przez wod� ponios�y go a� do przystani �nie�nobia�ej "Anny". - Przyp�yn�li�my statkiem "Good Hope" i wstali�my wcze�nie - t�umaczy� Roger. - Czy kupi� pan tu ziemi�? - Tak, wi�kszy obszar po�o�ony nad g�rnym biegiem rzeki. - Czy wybiera si� pan tam jeszcze dzisiaj? - Tak. - A p�niej, po obejrzeniu posiad�o�ci, wyjedzie pan jak wszyscy inni? - Nie, chcia�bym m�j grunt przygotowa� pod upraw�. Ch�tnie b�d� pracowa� na nim, o ile rzeczywi�cie jest tak dobry, jak mi go przedstawiono. Wyraz jej twarzy nagle si� zmieni�. Spowa�nia�a. - Czy mo�na wiedzie�, u kogo pan t� ziemi� zakupi�? - Naby�em j� od towarzystwa, na czele kt�rego stoi senator Fairclothe. - Od senatora? Ale� to jest przecie�... - urwa�a nagle, a po chwili zapyta�a: - Jak panu t� ziemi� przedstawiono? - Jako prerie, wed�ug do��czonych plan�w i map. Oczywi�cie zadowol� si� po�ow� obiecywanych dochod�w, ale nawet wed�ug tej kalkulacji lokata kapita�u wydaje mi si� niezwykle korzystna. - Czy na decyzj� pana wp�yn�a okoliczno��, �e senator Fairclothe jest prezydentem towarzystwa? - Bezsprzecznie. Jest przecie� senatorem! Zmieszana odwr�ci�a si� szybko w stron� przycumowanego jachtu, lecz mimo to nie uda�o jej si� ukry� rumie�c�w, kt�re wyst�pi�y na jej policzki. - Spodziewam si�, �e nie dozna pan rozczarowania - rzek�a po chwili. Odg�osy rozm�w dotar�y a� do jachtu i zwabi�y na przedni pomost wysok�, szczup�� kobiet�. W jej wielkich diamentowych kolczykach odbija�o si� s�o�ce. - Dzie� dobry, Anetko! - zawo�a�a. - Dzie� dobry, cioteczko. Wsta�a� tak wcze�nie? - Wracaj na pok�ad, kochanie. Zaraz odp�ywamy. Dziewczyna z oci�ganiem, niepewnym g�osem zapyta�a: - Czy mister Garman?... - Owszem. Jest ju� w drodze. Jego ��d� jest do naszej dyspozycji. Chod�, kochanie, ranki s� ch�odne mimo pi�knego s�o�ca! Zanim dziewczyna wr�ci�a do kabiny, popatrzy�a uwa�nie na Rogera. By�o to przelotne spojrzenie, kt�re Roger daremnie stara� si� zg��bi�. A potem znik�a. Za chwil� cichy turkot maszyn towarzyszy� oddalaniu si� jachtu z przystani. - "Manhattan", ahoy - rozleg� si� z kot�owni m�ski g�os. - He? - odpar� mrukliwie kto� znad brzegu. - Macie tu jeszcze troch� benzyny? - Dostarczcie nam j� na "Manhattanie". - All right. Bia�y kad�ub "Anny" par� z pot�n� si�� b��kitn� wod�. G��boka bruzda tysi�cem drobnych fal rozpryskiwa�a si� na wybrze�u. Niebawem zgrabny, chy�y jacht zgin�� za pierwszym zakr�tem Chokohatchee. Roger Payne jeszcze d�ugo po znikni�ciu statku spogl�da� na rzek� nic nie widz�cymi oczyma. By� oszo�omiony i r�wnocze�nie bardzo zadowolony, �e wkr�tce ruszy w tym samym kierunku co jacht. IV Pok�ad "Good Hope" pocz�� si� wyra�nie o�ywia�. Zapachy, dochodz�ce z kuchni okr�towej, miesza�y si� ze �wie�ym powietrzem porannym. G�osy pot�nia�y coraz bardziej, buty dudni�y po pok�adzie. Wi�kszo�� pasa�er�w wsta�a ju� i oczekiwa�a dnia, kt�ry zawie�� ich mia� do ziemi obiecanej. Jednym z pierwszych by� Granger, ajent i m�� zaufania tej trzody, kt�ra w swej �atwowierno�ci nie zna�a granic. R�owy, �wie�o ogolony, skromnie, lecz wytwornie ubrany, oczekiwa� poranka. Natura przeznaczy�a Grangera do oszukiwania ludzi. ��dza pieni�dzy popchn�a go do po�redniczenia przy sprzeda�y teren�w w po�udniowej Florydzie. Jego imponuj�ca posta�, umiar i opanowanie, ujmuj�cy g�os i wzbudzaj�ce zaufanie maniery z�o�y�y si� na jego nie kwestionowany kapita�. Mia� taki wp�yw na ludzi, �e starzy nieufni emeryci oddawali bez wahania swe maj�tki w jego zwinne r�ce, nauczyciele wyci�gali swe oszcz�dno�ci. A Izaak Granger przelewa� te pieni�dze na konto swego towarzystwa, oczywi�cie po potr�ceniu poka�nej prowizji. Granger by� zreszt� tylko jednym z wielu trybik�w machiny skonstruowanej do wyzysku naiwnych, a �akn�cych gruntu ameryka�skich obywateli. Wp�ywowi, chytrzy dyrektorzy towarzystwa rozporz�dzali wielk� liczb� takich trybik�w. Pierwsze miejsce zajmowa� w tym orszaku senator Fairclothe. Stanowi� najdro�sz� cz�� tej machiny. Trzeba by�o wyda� wiele pieni�dzy i przeprowadzi� wiele konferencji, zanim uda�o si� pozyska� jego nazwisko dla prospekt�w towarzystwa. Co prawda - to si� op�aci�o. "Przysz�o�� naszego kraju zale�y od farmer�w. Polecam t� lokat� kapita�u wszystkim moim wsp�obywatelom. Lafayette Fairclothe, senator Stan�w Zjednoczonych Ameryki P�nocnej." Ta deklaracja mia�a warto�� milion�w. Albowiem w�a�nie wtedy zapanowa�a zwy�ka na tereny na Florydzie, a "Paradise Garden Colony", filia towarzystwa "Prairie Highlands Association" nale�a�a do owych organizacji, kt�re wznieci�y tam �w historyczny skandal, g�o�ny nawet w Waszyngtonie. Musia�a to by� afera o olbrzymich rozmiarach. Takie formy przybra�a ona jednak znacznie p�niej. Granger przywi�z� swoj� trz�dk� z daleka. Wszyscy przybysze pochodzili z okolic odleg�ych nie mniej ni� tysi�c mil od po�udniowej Florydy. Teraz ten r�nobarwny t�um zaj�� miejsca w jadalni "Good Hope". Przewa�ali koloni�ci, ludzie powa�ni, w niczym niepodobni do turyst�w, kt�rzy w�a�nie wybieraj� si� z wycieczk�. Wi�kszo�� stanowili ludzie dobroduszni, zm�czeni monotonnym �yciem. M�czy�ni mieli za sob� lata ci�kiej pracy, kobiety czasy d�ugiego, jednostajnego oszcz�dzania. Teraz nadzieja spokojnej staro�ci, mog�cej im wynagrodzi� okres sp�dzony w kieracie codziennych obowi�zk�w, nastraja�a wszystkich weso�o. Byli to b�d� farmerzy, b�d� drobni mieszczanie. Niekt�rzy przybyli z wielkich miast, liczniejsi z ma�ych miasteczek i wsi. Wszyscy jednak oddawali si� marzeniom, wszyscy ufali obietnicom Grangera. Byli jakby za�lepieni. W swych ojczystych stronach mo�e ostro�ni i przebiegli, pod wp�ywem wytrawnego oszusta zmienili si� nagle w naiwne, dobroduszne dzieci. Co przy�wieca�o ich my�lom? Obszar ziemi w kraju wiecznego s�o�ca, rekordowe �niwa bez zbytniej pracy, niezwyk�e zyski przy spekulacji gruntami - to pokusa nie mniej silna od gor�czki z�ota, kt�ra coraz to nowe zast�py �ci�ga do Kalifornii. Przy �niadaniu rozesz�a si� pog�oska, �e wydarzy�o si� co� nieoczekiwanego i skutkiem tego droga w g�r� rzeki przeci�gnie si� o par� godzin. Potem zacz�to szepta� o dwu, a nawet trzydniowej zw�oce. Dalsza podr� rzek� mia�a by� niebezpieczna, ba, na razie niemo�liwa. A wreszcie od ucha do ucha pocz�a kr��y� zw�owr�bna wie��, �e nale�y si� powa�nie liczy� z trudnym do przewidzenia op�nieniem. Granger, wci�� zaj�ty i bardzo niespokojny, biega� z jednego ko�ca okr�tu na drugi, marszczy� czo�o, przechadza� si� z zaci�ni�tymi wargami. - Co� nie w porz�dku, mr Granger? - Nie warto o tym m�wi�, przyjacielu. Rych�o zaradzimy z�u. Nie przejmujcie si�. - Nie mamy powodu do obaw, jak d�ugo pan, mr Granger, troszczy si� o nas. - Och, szkoda gada�! Jeste�my w najlepszych r�kach - m�wili wszyscy. - �aden z nas nie nadawa�by si� do tego lepiej od niego! Tymczasem Grangera ogarnia�o coraz wi�ksze podniecenie. Jego twarz zdradza�a z ka�d� chwil� rosn�ce zaniepokojenie. Po ca�ym okr�cie rozlega�y si� jego g�o�ne protesty przeciw komunikatom kapitana. - O�wiadczam panu, kapitanie Sayles, �e dzi� jeszcze musimy tam dop�yn��. Nie mog� rozczarowa� mych przyjaci�! Musz� dba� o swe dobre imi�. Nigdy w �yciu nie z�ama�em s�owa, a przecie� przyrzek�em im, �e jeszcze dzisiaj odstawi� ich do naszej kolonii. - Szczerze nad tym bolej�, mr Granger, lecz uwa�am to za zbyt niebezpieczne. Czy we�mie pan na siebie odpowiedzialno�� za �ycie tych ludzi? S� przecie� pa�skimi przyjaci�mi, nieprawda�? - I kapitan oznajmi� dono�nym g�osem: - Komisarz rz�dowy zamkn�� na tydzie� g�rny bieg rzeki! Ta zasmucaj�ca nowina szybko rozesz�a si� po okr�cie. Lecz Granger nie nale�a� do ludzi, kt�rzy od razu ust�puj�. Krz�ta� si� jeszcze gor�czkowo, jedna z kobiet zauwa�y�a nawet, �e wszed� do swojej kajuty, by tam si� pomodli�. Wszystkie pr�by spe�z�y jednak na niczym. Musia� si� podda�. W ko�cu, wyra�nie walcz�c z sob� zwo�a� wszystkich do wielkiej sali, - Kochani ludzie, s�siedzi, przyjaciele! Jestem niezwykle strapiony! - Potem, mimo bolesnych s��w, spojrza� wok� wzrokiem pe�nym dostoje�stwa. - Zbyt szybko chcieli�my osi�gn�� nasz� ziemi� obiecan�. Nie mo�emy dzi� p�yn�� ku naszym pi�knym posiad�o�ciom. Musimy si� na tydzie� uzbroi� w cierpliwo��. Rozporz�dzenie rz�du zamkn�o bowiem na ten czas rzek� dla �eglugi. Olbrzymia praca, dzi�ki kt�rej "Paradise Garden Colony" chce zmieni� te dzikie strony w prawdziwy raj, pokrzy�owa�a nieco nasze plany. Ot� niedaleko st�d, w g�rnym biegu rzeki, towarzystwo "Colony" buduje pot�ny most kolejowy. Teraz w�a�nie wyka�cza si� w przyspieszonym tempie lini� kolejow� biegn�c� w kierunku naszej kolonii. Sami rozumiecie, o ile wi�cej warte b�d� nasze tereny po wybudowaniu kolei. Ceny grunt�w podskocz� gwa�townie i ka�dy z nas wzbogaci si� ju� w najbli�szym czasie. Gdy t� cz�ci� Ameryki zainteresuj� si� przemys�owcy, my b�dziemy dyktowa� ceny, w naszych bowiem r�kach znajduj� si� najwa�niejsze tereny. To, co zap�acili�my w setkach, odbierzemy w tysi�cach. Konstrukcja tego mostu wymaga olbrzymich technicznych przygotowa� i w�a�nie z tego powodu zatarasowano rzek�. Na ca�ej rzece p�ywa teraz tak wiele rozmaitych statk�w, �e nawet Indianin na swym ma�ym kajaku nie przedosta�by si� przez ni� do �yznych obszar�w "Colony". Niestety, nie mogli�my o tym wcze�niej wiedzie�. Oczywi�cie, jeste�my zdecydowani ca�kiem bezp�atnie odstawi� naszych cz�onk�w do Flora City. A za tydzie� podejmiemy powt�rnie nasz� drog� w g�r� Chokohatchee. Nie biadajmy zbytnio, kochani przyjaciele. Czy� warto by by�o cz�owiekowi zdobywa� �wiat, o ile by r�wnocze�nie mia� utraci� �ycie? Ca�y tydzie� w przepi�knym podzwrotnikowym mie�cie! Ca�y tydzie� czasu, by nasyci� dusze czarem gor�cej Florydy. Przyjaciele! S�dz�, �e powinni�my si� cieszy� tym przypadkiem. - Ale jedzenie w hotelu we Florze jest haniebne - zawo�a� wychud�y, starszy m�czyzna. - Ci�gle jeszcze cierpi� przez kawa�ek wo�owiny, kt�r� mi tam podano. Mi�so by�o twarde jak podeszwa. - Perkins! Prosz� si� powstrzyma� od podobnych, bezbo�nych s��w. Duch "Colony", jej cz�onk�w... - Jestem tego samego zdania - przerwa�a mu pani Perkins. - Przekle�stwa i narzekania po wszystkim, co mr Granger zrobi� dla nas. Doprawdy wstydz� si� za ciebie, Tomaszu Perkins! - Czy nie ma pan zrozumienia dla wy�szych spraw ni� jedzenie, panie Perkins? - zapyta�a z wyrzutem t�ga kobieta w czerni. - Te cuda dooko�a, przepi�kne krajobrazy. Mo�na by s�dzi�, �e ich widok wywiera korzystny wp�yw na ka�dego. - Dobrze ju�, dobrze, pani Caine - przerwa�a jej nieco gwa�townie pani Perkins. - Niech pani raczej my�li o swoim m�u, o mego zatroszcz� si� sama. Mam wra�enie, �e nie starczy pani wtedy czasu na mieszanie si� do cudzych spraw! - Ale�, moje panie - mrukn�� Granger. - Nie chcia�bym, aby przypadek, kt�ry nam si� zdarzy�, zak��ci� nasz� harmoni�. - Pos�uchaj pan! - hukn�� jaki� gruby jegomo��. - Powiada pan, �e rzeka zamkni�ta. No, dobrze, lecz jak si� ma rzecz z drog� l�dow�? - Drogi przyjacielu, nie zdo�ano jeszcze uko�czy� pi�knej szosy, kt�r� tysi�ce go�ci przyje�d�a� b�dzie do naszej kolonii. - Dobrze. P�jdziemy zatem pieszo a� do miejsca, gdzie si� zaczyna. O ile zauwa�y�em, nie ma kalek na pok�adzie. - To nie takie proste do przeprowadzenia, kochany przyjacielu. Akurat u uj�cia rzeki znajduje si� jedyna bagnista cz�� l�du. Jest to wprawdzie w�skie pasmo bagna, lecz jak d�ugo szosy nie zrobiono, rzeka stanowi jedyny �rodek komunikacyjny, a ta jest niestety zamkni�ta. Tak wi�c, przyjaciele, zapomnijmy o interesach i naszych przysz�ych bogactwach! Skorzystajmy z uciech, jakie oferuje urocze Flora City. Naszej ziemi nikt nam nie odbierze, a jej warto�� wzrasta z dnia na dzie�. Drodzy przyjaciele, zaraz ruszamy. Wszyscy na pok�ad. Z powrotem do Flora City! - Diabelnie sprytne - zauwa�y� z grymasem na ustach Higgins, kt�ry wraz z Payne'em uczestniczy� w zebraniu. - Trzeba mu przyzna�, zna si� na tym rzemio�le. Teraz jednak mam ochot� wyst�pi� naprz�d i powiedzie� mu prosto w twarz, �e jest bezczelnym k�amc�! - Zaczekaj chwil� - mrukn�� Roger. - Nie przyby�em tutaj po to, by wywo�ywa� skandale, lecz aby dosta� si� do mych grunt�w. - Oczywi�cie. - Nie ulega najmniejszej w�tpliwo�ci, �e okr�t ten dalej nie pop�ynie. A je�li nawet Grangera nazwiemy k�amc�, to sprawie naszej wcale to nie pomo�e. - Masz racj�! - Awantura ostrzeg�aby tylko Grangera, �e wiemy o mo�liwo�ciach dalszej podr�y i �e jeste�my zdecydowani z tego skorzysta�. - Chcesz zatem spr�bowa�? Lecz w jaki spos�b? - "Manhattan" wyrusza przecie� w dalsz� drog�, s�yszeli�my to na w�asne uszy. Nie wiem wprawdzie kiedy, ale taki jest jego cel. A wi�c i my pop�yniemy. Higgins nie dawa� �adnej odpowiedzi. - Widz�, �e nie masz odwagi i�� ze mn�. - Nic nie rozumiesz - odpar� Higgins. - To jasne, �e p�jd� z tob�. Zastanawia�em si� tylko, jak by si� to najlepiej da�o zrobi�. Masz racj�. Je�li powiemy im, �e zostajemy tutaj, "Manhattan" nie ruszy w dalsz� drog�. Co� tu nie jest w porz�dku. Co� kr�c�. Wi�c i my powinni�my si� uciec do oszustwa. I musimy tamtych oszust�w prze�cign��! - Oszuka�? Ale� po co? Mam przecie� prawo uda� si� dalej i obejrze� ziemi�, w kt�rej ulokowa�em pieni�dze. - Naturalnie. Ale to samo prawo ma te� ta ca�a naiwna gromadka na statku. A jak widzisz, nie p�yn�. - No, nie wiem. A gdyby tak wszyscy o�wiadczyli, �e nie ust�pi�? - Co ci si� marzy? To s� biedacy zahipnotyzowani przez Grangera. Odwa� si� na jedno s�owo przeciw "Colony", a zaczn� si� do ciebie odnosi� j