1818

Szczegóły
Tytuł 1818
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1818 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1818 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1818 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STANIS�AW LEM G�OS PANA NOTA WYDAWCY Ksi��ka ta jest opublikowanym manuskryptem, jaki znaleziony zosta� w po�miertnych papierach Profesora Piotra E. Hogartha. Ten wielki umys� nie zd��y�, niestety, przygotowa� i zamkn�� ostatecznie r�kopisu, nad kt�rym pracowa� przez czas d�u�szy. Udaremni�a to choroba, jakiej uleg�. Poniewa� o pracy tej, Ma siebie wyj�tkowej, a podj�tej nie tyle z ch�ci, ile z poczucia obowi�zku, m�wi� Zmar�y Profesor niech�tnie nawet z bliskimi, do jakich mam zaszczyt si� zalicza� - podczas prac wst�pnych, maj�cych na celu przygotowanie r�kopisu dla wydawcy, wy�oni�y si� pewne niejasno�ci i kwestie sporne. Gwoli prawdzie winienem wyjawi�, i� rozleg�y si� z kr�gu os�b, zaznajomionych z tekstem, g�osy przeciwstawiaj�ce si� publikacji, kt�ra jakoby nie le�a�a w zamiarach Zmar�ego. Nie zachowa�o si� jednak �adne jego pi�mienne w tym duchu o�wiadczenie i nale�y s�dzi�, �e mniemania takie s� bezzasadne. Jasne by�o natomiast, i� nie zosta�a rzecz zako�czona, poniewa� brak jej by�o tytu�u, jak r�wnie� w postaci brulionu tylko odnale�� uda�o si� osobny fragment, kt�ry pos�u�y� m�g� - i tu kryj� si� g��wne w�tpliwo�ci - ju� to za wst�p, ju� to za pos�owie ksi��ki. Jako wyznaczony przez testatora przyjaciel i kolega Zmar�ego zdecydowa�em si�, ostatecznie, uczyni� z owego fragmentu, istotnego dla zrozumienia ca�o�ci, wprowadzenie. Tytu� "G�os Pana" zaproponowa� wydawca pan John F. Killer, kt�remu pragn� z�o�y� w tym miejscu podzi�kowanie za troskliwo��, jak� okaza� sprawie publikacji ostatniej pracy Profesora Hogartha, jak r�wnie� chcia�bym wyrazi� wdzi�czno�� pani Rosamond T. Shelling, kt�ra z tak� staranno�ci� podj�ta si� prac przygotowawczych i dokona�a ostatecznej korekty tekstu. Profesor Thomas V. Warren Depart. Matematyki Uniw. w Waszyngtonie Waszyngton DC., w kwietniu 1996 roku PRZEDMOWA Jakkolwiek zgorsz� wielu Czytelnik�w s�owami, kt�re nast�pi�, wypowiedzenie ich uzna�em za sw�j obowi�zek. Ksi��ek takich jak ta nigdy dot�d nie pisa�em, a �e nie jest w zwyczaju, by matematyk poprzedza� swoje prace wynurzeniami osobistej natury mog�em ich sobie oszcz�dzi�. Wskutek niezale�nych ode mnie okoliczno�ci uwik�any zosta�em w zdarzenia, kt�re pragn� przedstawi�. Powody, dla jakich poprzedzam �w opis rodzajem wyznania, wyja�ni� si� p�niej. Chc�c m�wi� o sobie, trzeba wybra� jaki� uk�ad odniesienia; niechaj nim b�dzie ostatnio wydana moja biografia, pi�ra profesora Harolda Yowitta. Yowitt nazywa- mnie umys�em najwi�kszego formatu, bo atakowa�em zawsze problemy najtrudniejsze z dzisiaj dost�pnych. Wskazuje, �e nazwisko moje znale�� mo�na by�o tam, gdzie toczy�y si� prace radykalnej destrukcji dziedzictwa naukowego i budowania nowych uj��, na przyk�ad w rewolucji matematycznej, w fizykalizowaniu etyki albo i w projekcie MAVO. Doszed�szy w lekturze do miejsca, w kt�rym o destrukcji mowa, oczekiwa�em za s�owami o moich sk�onno�ciach niszczycielskich dalszych i �mielszych wniosk�w i pomy�la�em, �e wreszcie znalaz�em biografa, co zreszt� wcale mnie nie uradowa�o, poniewa� obna�a� si� samemu nie jest tym samym, czym - zosta� obna�onym. Jednak�e Yowitt, jak gdyby przel�kniony w�asn� przenikliwo�ci�, wraca potem - niekonsekwentnie - do obiegowej wersji mojej osoby jako tyle� uporczywego w pracy, co skromnego geniusza, cytuj�c nawet kilka anegdot o mnie z �elaznego repertuaru. Mog�em wi�c odstawi� t� ksi��k� ze spokojem na p�k�, do innych moich biografii, poniewa� ani mi wtedy w g�owie posta�o, �e b�d� niebawem naciera� na pochlebczego portrecist�. Zauwa�y�em przy tym, �e niewiele ju� zosta�o na p�ce miejsca. Przypomnia�o mi to, jak m�wi�em kiedy� Yvorowi Baloyne, �e umr�, kiedy ta p�ka si� wype�ni. Wzi�� to za �art, ja za� nie oponowa�em, chocia� wyrazi�em rzetelne przekonanie, kt�rego bzdurno�� nie umniejsza jego autentyczno�ci. Tak wi�c - wracam do Yowitta - raz jeszcze uda�o mi si� albo, wedle woli, nie uda�o si�, i maj�c w sze��dziesi�tym drugim roku �ycia dwadzie�cia osiem wolumin�w po�wi�conych w�asnej osobie, pozostaj� doskonale nieznany. Czy zreszt� wolno tak m�wi�? Profesor Yowitt pisa� o mnie zgodnie z regu�ami, kt�rych nie ustanawia�. Nie na wszystkie osoby publiczne wolno patrze� tak samo. Wielkich artyst�w wolno ju� �ciga� w ich ma�o�ci, i niekt�rzy biografowie zdaj� si� nawet s�dzi�, �e dusza artysty powinna by� podszyta pod�ostkami. Wobec wielkich uczonych wci�� jeszcze obowi�zuje stary stereotyp. Artyst�w dostrzegamy ju� jako duchy, przykute do cia�, literaturoznawcy wolno m�wi� o homoseksualizmie Oskara Wilde'a, lecz trudno sobie, wyobrazi� naukoznawc�, kt�ry by analogicznie zaj�� si� tw�rcami fizyki. Musimy mie� jakich� niez�omnych, doskona�ych, i zmiany historyczne ograniczaj� si� do zmian lokalizacji ich pobytu. Polityk mo�e by� �otrem, nie przestaj�c by� wielkim politykiem, natomiast genialny �otr - to contradictio in adiecto: �otrostwo przekre�la genialno��. Tego domagaj� si� dzi� regu�y. Grupa psychoanalityk�w z Michigan usi�owa�a co prawda ten stan rzeczy odmieni�, lecz popad�a w grzech trywialno�ci. Sk�onno�� do teoretyzowania, widom� u fizyk�w, wyprowadzali ci badacze z zahamowa� seksualnych. Doktryna psychoanalityczna wykrywa w cz�owieku bydl�, osiod�ane przez sumienie z takim fatalnym skutkiem, �e bydl�ciu jest niewygodnie pod owym zbo�nym je�d�cem, a je�d�cowi nie lepiej w takiej pozycji, albowiem jego wysi�ek zmierza nie tylko ku temu, �eby bydl� poskromi�, ale jeszcze, by uczyni� je niewidzialnym. Koncepcja, wedle kt�rej mamy w sobie stare zwierz�, na oklep unosz�ce nowy rozum, jest zlepkiem mitologicznych prymitywizm�w. Psychoanaliza dostarcza prawdy sposobem infantylnym, to jest gimnazjalnym: dowiadujemy si� z niej, brutalnie i pospiesznie, rzeczy, kt�re nas szokuj� i przez to zniewalaj� do pos�uchu. Nieraz bywa, i w�a�nie jest tak w tym przypadku, �e uproszczenie, dotykaj�ce nawet prawdy, lecz tandetne, jest warte tyle samo, ile fa�sz. Raz jeszcze pokazano nam demona i anio�a, besti� i boga, splecionych w manichejskim u�cisku, i raz jeszcze cz�owiek zosta� ubezwinniony przez samego siebie jako teren walki si�, co w niego wlaz�y, co go wypcha�y sob� i panosz� si� w jego sk�rze. Tote� psychoanaliza jest przede wszystkim "gimnazjalizmem". Skandale maj� nam cz�owieka wy�o�y�, a ca�y dramat egzystencji rozgrywa si� pomi�dzy �wini� i sublimatem, w jaki mo�e j� obr�ci� wysi�ek kultury. Tote� w�a�ciwie powinienem by� wdzi�czny profesorowi Yowittowi za to, �e utrzyma� m�j wizerunek w stylu klasycznym i nie po�yczy� metody od michiganskich psycholog�w. Nie mam zamiaru m�wi� o sobie lepiej, ni� oni by m�wili, ale jest przecie� r�nica pomi�dzy karykatur�, a portretem. Nie uwa�am co prawda, by cz�owiek b�d�cy obiektem prac biograficznych dysponowa� wiedz� lepsz� od , tej, jak� posiedli biografowie. Pozycja ich jest bardziej dogodna, bo niejasno�ci mog� t�umaczy� brakiem danych,' co pozwala na domniemanie, �e opisywany gdyby �y� i chcia� tego, m�g�by im dostarczy� owej brakuj�cej informacji. Opisywany nie dysponuje jednak niczym wi�cej ponad hipotezy na w�asny temat, kt�re mog� zas�ugiwa� na uwag� jako jego wytwory, ale niekoniecznie jako owe cegie�ki brakuj�ce. Przy dostatecznej inwencji ka�dy w�a�ciwie mo�e napisa� ca�y szereg w�asnych �yciorys�w uk�adaj�cych si� w zbi�r, sp�jny tylko faktograficznie. Osoby nawet rozumne, lecz m�ode, a wia� przez niedo�wiadczenie naiwne, nie widz� w takiej mo�liwo�ci niczego pr�cz cynizmu. B��dz�, poniewa� nie chodzi o problem moralny, lecz poznawczy. Ilo�� wiar metafizycznych wcale nie ust�puje liczebno�ci rozmaitych wiar, jakie cz�owiek mo�e �ywi� na w�asny temat - kolejno, w r�nych okresach �ycia, a czasem i naraz. Tote� nie powiadam, jakobym m�g� dostarczy� czego� wi�cej opr�cz wyobra�e�, jakie o sobie �ywi� mniej wi�cej od lat czterdziestu, a jedyn� ich osobliwo�ci� wydaje mi si� to, �e nie s� dla mnie pochlebne. Niepochlebno�� owa nie ogranicza si� jednak do ,,zdarcia maski", kt�re jest jedynym chwytem dost�pnym psychoanalitykowi. Powiedzie�, dajmy na to, o geniuszu, �e by� moralnie �wini�, to niekoniecznie jeszcze w tym go trafi�, w czyni mog�a mieszka� jego prywatna ha�ba. My�l ,,si�gaj�ca pu�apu epoki", jak powiada w swej ksi��ce Yowitt, nie b�dzie dotkni�ta takim rodzajem diagnozy. Ha�b� geniuszu mo�e by� jego intelektualna daremno��, jego samowiedza o tym, jak niepewne jest wszystko, czego dokona�. Genialno�� jest nieustaj�cym zw�tpieniem - przede wszystkim. Ka�dy z wielkich ugina� si� jednak pod presj� og�u, nie rozwala� stawianych sobie za �ycia pomnik�w i nie podawa� tym samego siebie w w�tpliwo��. Je�li jako osoba z genialno�ci�, pod�yrowan� przez kilkudziesi�ciu uczonych biograf�w, mog� cokolwiek powiedzie� w kwestii duchowych kulminacji, to tyle tylko, �e jasno�� my�li jest p�on�cym punktem na obszarze niewyczerpanej ciemno�ci. Geniusz nie jest �wiat�em po prostu, lecz przede wszystkim - trwa�ym dostrzeganiem mroku otaczaj�cego, a normalnie jego tch�rzostwo na tym polega, aby we w�asnym blasku si� k�pa� i, p�ki to mo�liwe, nie patrze� poza jego granic�. Bez wzgl�du na to, jak wiele jest w nim autentycznej si�y, zawsze pozostaje jeszcze taka znaczna reszta, kt�ra musi by� ju� tylko si�y takiej udaniem. Za podstawowe cechy mego charakteru uwa�am tch�rzostwo, z�o�� i dum�. Tak si� z�o�y�o, �e owa tr�jca mia�a do dyspozycji okre�lony talent, kt�ry ukry� j� i pozornie przeinaczy�, a pomog�a mu w tym inteligencja, jedno z przydatniejszych w �yciu urz�dze� do maskowania przyrodzonych cech, je�li si� taki zabieg ma za po��dany. Od czterdziestu kilku lat zachowuj� si� jak cz�owiek uczynny i skromny, wyzbyty znamion profesjonalnej pychy, poniewa� bardzo d�ugo i uporczywie wdra�a�em si� do takiego w�a�nie post�powania. Jak daleko mog� si�gn�� pami�ci� w dzieci�stwo, �y�em poszukiwaniem z�a, z czego zreszt�, rzecz zrozumia�a, nie zdawa�em sobie sprawy. Z�o moje by�o izotropowe i doskonale bezinteresowne. W miejscach szanownych, jak ko�ci�, lub w pobli�u szczeg�lnie godnych os�b ch�tnie my�la�em o tym, co mi by�o zakazane. To, �e tre�� owych my�li przedstawia�a �mieszn� dziecinad�, nie ma najmniejszego znaczenia. Dokonywa�em po prostu eksperyment�w w takiej skali, na jak� aktualnie by�o mnie sta�. Nie pami�tam wcale, kiedy pierwszy raz wzi��em si� do takich do�wiadcze�. Pami�tam tylko �w przera�liwy �al, gniew, rozczarowanie, kt�re sz�y za mn� p�niej latami, skoro okaza�o si�, �e w g�ow�, z�ymi my�lami wype�nion�, w �adnym miejscu i przy �adnym s�siedztwie nie uderza piorun, �e wy�amanie si� z uczestnictwa w porz�dku w�a�ciwym nie poci�ga za sob� �adnej, ale to �adnej konsekwencji. Je�li w og�le mo�na tak powiedzie� o kilkuletnim dziecku, �yczy�em sobie owego piorunu lub innej formy straszliwej kary i zap�aty, wyzywa�em j� i znienawidzi�em �wiat jako miejsce mojej egzystencji za to, �e udowodni� mi daremno�� wszelkiego, a wi�c tak�e i z�ego, uczynku w my�li. Tote� nigdy nie zn�ca�em si� nad zwierz�tami ani nawet nad traw�, natomiast siek�em kamienie, piasek, maltretowa�em sprz�ty, zn�ca�em si� nad wod�, a my�l� gwiazdy rozwala�em na kawa�ki, aby ukara� je za to, �e nic ich nie obchodz�, i post�powa�em tak w z�o�ci coraz bardziej bezsilniej�cej w miar� post�p�w rozumienia, jak �mieszne i g�upie s� moje czyny. Nieco p�niej uznawa�em stan m�j, zdobyty samo-wiedz�, za rodzaj dojmuj�cego nieszcz�cia, z kt�rym nic absolutnie si� nie da pocz��, poniewa� nie mo�e niczemu pos�u�y�. Powiedzia�em, �e moja z�o�� by�a izotropowa: jako� obdarza�em ni� samego siebie najpierw; kszta�ty r�k, n�g w�asnych, rysy twarzy irytowa�y mnie, widziane w lustrze, tak jak na og� gniewaj� nas i niecierpliwi� tylko u innych. Gdy podros�em jeszcze bardziej, uzna�em, �e tak niepodobna �y�; postanowi�em sobie w kolejnych decyzjach, jakim w�a�ciwie by� powinienem, i odt�d d��y�em ju�, zreszt� ze zmienn� konsekwencj�, do trzymania si� raz ustalonego programu. Autobiografi�, kt�ra zaczyna si� od wymienienia z�o�ci z dum� i trwo�liwo�ci� jako fundament�w ducha, obci��a z deterministycznego punktu widzenia logiczny b��d. Je�li uzna� bowiem, �e wszystko jest w nas przes�dzone, przes�dzone by�o tak�e moje sprzeciwienie si� wewn�trznemu z�u, a r�nica pomi�dzy mn� a innymi, lepszymi lud�mi, sprowadza�aby si� jedynie do odmiennej lokalizacji �r�d�a uczynk�w. Co tamci robi� z dobrej woli, kosztem niskim, daj� bowiem pos�uch sk�onno�ci naturalnej, ja praktykowa�em wbrew niej, wi�c niejako sztucznie. Ale to przecie� ja sam sobie nakazywa�em post�pki, wi�c w ca�o�ciowym bilansie by�em - w tym uj�ciu - jednak predestynowany do rzetelnego dobra Jak Demostenes kamyk do j�kaj�cych si� ust - w�o�y�em sobie w g��b ducha �elaza, �eby go naprostowa�. Lecz w�a�nie determinizm pokazuje w tym zr�wnaniu ca�� swoj� nonsensowno��. P�yta gramofonowa, na kt�rej utrwalono anielskie pienia, ani o w�os nie jest lepsza moralnie od takiej, z kt�rej dobywa si� morderczy wrzask. Zgodnie z determinizmem ten, kto chcia� i m�g� sta� si� lepszy, by� na to z g�ry skazany, tak samo jak ten, kto chcia�, lecz nie m�g�, albo i ten, co chcie� nawet nie pr�bowa�. Oto fa�szywy obraz, poniewa� odg�osy walki, nagrane na p�yt�, nie s� walk� realn�. Znaj�c koszta w�asne, mog� powiedzie�, �e moje zmagania nie by�y urojone. Determinizm m�wi po prostu o czym� najzupe�niej innym -� si�y, jakimi operuje rachunek fizyczny, nie maj� tu nic do rzeczy, podobnie jak nie uniewinnia zbrodni jej przek�ad na j�zyk amplitudy atomowych prawdopodobie�stw. W jednym Yowitt na pewno ma s�uszno��: zawsze poszukiwa�em trudno�ci. Okazje, w kt�rych mog�em da� upust mojej z�o�ci przyrodzonej, zazwyczaj odrzuca�em jako nazbyt �atwe. Jakkolwiek zabrzmi to dziwacznie, a nawet nonsensownie, nie prze�amywa�em mojej sk�onno�ci do z�a, zapatrzony w dobro jako warto�� wi�ksz�, lecz w�a�nie dlatego tak post�powa�em, poniewa� wtedy odczuwa�em w ca�ej pe�ni jego obecno�� w sobie. Liczy� mi si� rachunek wysi�ku, kt�ry z arytmetyk� moralno�ci nic nie mia� wsp�lnego. Tote� nie umiem, doprawdy, powiedzie�, co by si� ze mn� dzia�o, gdyby sk�onno�� do wyrz�dzania tylko rzeczy dobrych by�a w�a�nie pierwsz� przyrodzon� cech� mojej natury. Jak zwykle rozumowanie staraj�ce si� uchwyci� nas samych w innej, ni� dana, postaci, �ami�c regu�y logiki musi si� rych�o zawali�. Raz jeden z�a si� nie wyrzek�em; wspomnienie to wi��e si� z d�ug� i okropn� agoni� mojej matki, kt�r� kocha�em, a zarazem z nadzwyczaj bystr� zach�anno�ci� notowa�em proces jej destrukcji w chorobie. Mia�em w�wczas dziewi�� lat. Ona, uosobienie pogody, si�y, r�wnowagi a� majestatycznej, le�a�a w przewlek�ym i przez lekarzy rozci�ganym konaniu, ja. przy jej ��ku, w pokoju zaciemnionym, pe�nym odoru lekarstw, mia�em si� jeszcze w gar�ci, ale raz, zamkn�wszy za sob� drzwi, gdy od niej wyszed�em, widz�c, �e jestem sam, wyci��em radosny grymas w stron� sypialni, a �e mi nie wystarczy�, pogna�em do siebie i zdyszany podskakiwa�em przed lustrem z zaci�ni�tymi pi�ciami, robi�c miny i chichocz�c od �echczywej uciechy. Od uciechy? Rozumia�em dobrze, �e matka umiera, od rana rozpacza�em i rozpacz ta by�a tak samo prawdziwa, jak �w d�awiony chichot. Doskonale pami�tam, jak mnie przerazi�, a jednocze�nie wykroczy�em nim poza wszystko, co dot�d pozna�em, i w tym przekroczeniu by�o pora�aj�ce ol�nienie. W nocy jeszcze, le��c sam, usi�owa�em zrozumie�, co si� sta�o, a niezdolny do tego, doprowadzi�em si� odpowiednim rozczuleniem nad sob� i nad matk� do �ez, a� usn��em. Uzna�em zapewne te �zy za ekspiacj�, lecz potem wszystko powtarza�o si�, kiedy pods�uchiwa�em coraz gorsze wie�ci przekazywane ojcu przez lekarzy. Ba�em si� i�� do siebie i szuka�em wtedy rozmy�lnie ludzi. Pierwszym cz�owiekiem, kt�rego zl�k�em si�, by�em wi�c ja sam. Po �mierci matki wpad�em w dziecinn� rozpacz, nie zak��con� �adnym zarzutem. Fascynacja sko�czy�a si� z jej ostatnim oddechem. Razem z ni� zgas� l�k. Sprawa ta Jest tak m�tna, �e mog� stawia� tylko hipotezy. Obserwowa�em upadek absolutu, kt�ry okaza� si� iluzj�, zmaganie haniebne, spro�ne, poniewa� doskona�o�� rozlaz�a si� w nim jak ostatni �ach. By�o to rozdeptanie porz�dku �ycia, a jakkolwiek ludzie nade mn� wyposa�yli repertuary tego porz�dku w specjalne uchy�ki nawet na tak ponure okazje, to owe dodatki nie chcia�y pasowa� do tego, co si� dzia�o. Nie mo�na z dostoje�stwem, z wdzi�kiem rycze� z bole�ci - tak samo jak z rozkoszy. W niechlujstwie zatracenia przeczu�em prawd�. Mo�e uzna�em to, co wtargn�o, za stron� silniejsz�, wi�c opowiedzia�em si� za ni�, poniewa� bra�a g�r�. M�j �miech w ukryciu nie mia� nic wsp�lnego z samym cierpieniem matki. Tego cierpienia tylko si� ba�em, by�o nieuchronnym towarzyszem konania, to mog�em poj��; gdybym potrafi�, wyzwoli�bym j� od b�lu, nie pragn��em ani jej cierpie�, ani �mierci. Ku realnemu mordercy rzuci�bym si� z p�aczem i b�aganiem, jak ka�de dziecko, lecz skoro go nie by�o, mog�em tylko ch�on�� perfidi� zadawanego okrucie�stwa. Jej cia�o, opuch�e, zamienia�o si� we w�asn�, monstrualn� karykatur�, wydrwione i wij�ce si� 'w tej drwinie. Nie mia�em innego wyboru, jak tylko gin�� z ni� albo j� wy�mia�, wi�c, jako tch�rz, wybra�em �miech zdrady. Nie umiem powiedzie�, czy naprawd� tak by�o. Pierwszy paroksyzm chichotu chwyci� mnie na widok zniszczenia i, by� mo�e, to do�wiadczenie omin�oby mnie, gdyby matka dozna�a zag�ady sposobem bardziej estetycznym, podobnym do cichego zasypiania, poniewa� to jest forma pozytywnie wyr�niona przez ludzi. Tak nie by�o jednak i zmuszony wierzy� w�asnym oczom, okaza�em si� bezbronny. W dawniejszych czasach sprowadzony w por� ch�r p�aczek zag�uszy�by skowyt mojej matki; degeneracja kultury �ci�gn�a jednak zabiegi magiczne na poziom fryzjerstwa, bo przedsi�biorca pogrzebowy - i to pods�ucha�em - proponowa� ojcu rozmaite wyrazy twarzy, w jaki potrafi przerobi� jej po�miertnie skurczony grymas. Ojciec wyszed� wtedy z pokoju, i poczu�em na kr�tk� chwil� drgnienie solidarno�ci, bo zrozumia�em go. My�la�em p�niej o tej agonii niezliczone razy. Wersja �miechu jako zdrady wydaje mi si� niezupe�na. Zdrada jest wynikiem rozeznania, ale co sprawia, �e destrukcja mo�e nas poci�ga�? Jaka czarna nadzieja �wita z niej cz�owiekowi? Jej totalna bezprzydatno�� czyni pr�nym ka�de wyja�nienie racjonalne. T� sk�onno�� zach�ann� daremnie zadeptywa�y liczne kultury. Jest ona czym� danym nam r�wnie bezapelacyjnie, jak dwuno�no��. Temu, kto szukaj�c przyczyny nie godzi si� z �adn� hipotez� rozmys�u, ani w jej postaci opatrzno�ciowej, ani diabelskiej, pozostaje -tylko racjonalny surogat demonologii - statystyka. Od zaciemnionego pokoju wi�c, pe�nego woni rozk�adu, prowadzi �lad ku mojej antropogenezie matematycznej, formu�ami stochastyki stara�em si� odczyni� ohydny urok. Ale i to jest tylko przypuszczeniem, wi�c samoobronnym odruchem rozumu. Wiem dobrze, �e to, co tu pisz�, da�oby si� odwr�ci� na moj� korzy�� za nieznacznym przestawieniem akcent�w - i jaki� m�j p�ny biograf b�dzie stara� si� tego dokona�. Udowodni, �e intelektem pokona�em charakter, odnosz�c heroiczne zwyci�stwo, a szkalowa�em si� z ch�ci samooczyszczania. Taka robota idzie tropami Freuda, zosta� on Ptolemeuszem psychologii, bo ka�dy mo�e teraz wyk�ada� za nim ludzkie fenomeny, wznosz�c epicykle na epicyklach: ta budowla przemawia do nas, poniewa� jest estetyczna. Wersj� sielankow� wymieni� na grotesk� nie wiedz�c, �e pozostaje wi�niem estetyki. Jakby o to chodzi�o, �eby oper� zast�pi� w antropologii tragikomedi�. Niechaj si� m�j po�miertny biograf nie fatyguje; nie potrzebuj� apologii, ca�y m�j wysi�ek zrodzi�a ciekawo�� nie tkni�ta poczuciem winy. Chcia�em zrozumie� - tylko zrozumie�, nic wi�cej. Bezinteresowno�� z�a jest bowiem jedynym oparciem w cz�owieku dla argumentacji teologicznej; teodycea odpowiada na pytanie, sk�d wzi�a si� w�asno��, kt�ra nie jest rodem ani z Natury, ani z Kultury. Umys�, stale zanurzony w materii humanistycznego do�wiadczenia, a przez to antropocentryczny, mo�e si� wreszcie pogodzi� z wizj� kreacji jako z lekka makabrycznego �artu. Poci�gaj�ca jest my�l o Stw�rcy, kt�ry si� po prostu bawi�, lecz wchodzimy tu w b��dne ko�o: wyobra�amy go sobie z�o�liwym nie przez to, �e nas takimi uczyni�, ale przez to, �e sami tacy jeste�my. Tymczasem owa marginalno�� i kompletna niewa�no�� cz�owieka, postawionego wobec Kosmosu, o jakiej powiadamia nas nauka, czyni mit manichejski pomys�em prymitywnym a� do trywialno�ci. Wypowiem to inaczej: gdyby kreacja mia�a zaj�� - czego zreszt� nie dopuszczam my�l� - to �w poziom wiedzy, jakiej wymaga ona koniecznie, jest ju� tego rz�du, �e nie ma tam miejsca na g�upawe �arty. Albowiem - i to jest w�a�ciwie ca�e credo mojej wiary - nic takiego, jak doskona�a m�dro�� z�a - nie jest mo�liwe. Powiada mi rozumowanie, �e Stw�rca nie mo�e by� ma�ym szuj�, manipulatorem, ironicznie zabawiaj�cym si� tym, co stwarza. To, co mamy za wynik interwencji z�o�liwej, mog�oby tylko by� zrozumia�e jako zwyczajne przeliczenie, jako b��d, ale w�wczas wkraczamy w obr�b nie istniej�cej teologii b�stw u�omnych. Ot� domena ich budowlanych praktyk nie jest niczym innym, jak terenem mojej w�a�nie pracy �yciowej, to znaczy - statystyk�. Ka�de dziecko dokonuje bezwiednie odkry�, z kt�rych wyros�y �wiaty Gibbsa i Boltzmanna, poniewa� rzeczywisto�� jawi mu si� jako wielo�� mo�liwo�ci daj�cych si� wyodr�bni� i budzi� tak �atwo, �e jakby samorzutnie. Dziecko otoczone jest mnogo�ci� wirtualnych �wiat�w, ca�kowicie obcy jest mu kosmos Pascala, zesztywnia�y w zegarowym chodzie trup, miarowo ruchliwy. Spetryfikowany �ad dojrza�o�ci niszczy potem owo pierwotne bogactwo. Je�li ten wizerunek dzieci�stwa wyda si� jednostronny cho�by przez to, �e dziecko ignorancji, a nie wyborowi zawdzi�cza wewn�trzn� swobod�, to ostatecznie ka�dy wizerunek nim jest. Wraz z kl�sk� wyobra�ni odziedziczy�em po niej resztk�, rodzaj trwa�ej niezgody na rzeczywisto��, przypominaj�c� raczej gniew z reszt� ni� abnegacj�. Ju� m�j �miech by� odmow�, kto wie, czy nie skuteczniejsz� od samob�jstwa. Przyznaj� si� do niego, sze��dziesi�ciodwuletni, matematyka za� stanowi�a tylko p�n� konsekwencj� tej postawy. By�a moj� drug� dezercj�. M�wi� to przeno�nie - lecz prosz� mnie wys�ucha�. Zdradzi�em umieraj�c� matk�, czyli wszystkich ludzi, optowa�em �miechem na rzecz wi�kszej od nich pot�gi, jakkolwiek by�a ohydna, bo nie widzia�em innego wyj�cia. Lecz potem dowiedzia�em si�, �e tego naszego przeciwnika, kt�ry jest wszystkim, kt�ry w nas te� uwi� sobie gniazdo, r�wnie� mog� zdradzi�, przynajmniej do pewnego stopnia, poniewa� matematyka jest niezawis�a od �wiata. Czas wyjawi� mi, �e omyli�em si� powt�rnie. Prawdziwie optowa� za �mierci� przeciwko �yciu i za matematyk� przeciwko �wiatu - nie mo�na. Prawdziwa opcja oznacza tylko w�asn� zag�ad�. Cokolwiek robimy bowiem, robimy w �yciu, i do�wiadczenie pokazuje, �e matematyka r�wnie� nie jest azylem doskona�ym, poniewa� mieszkaniem jej jest j�zyk. Ta informacyjna ro�lina wkorzeni�a si� w �wiat i w nas. Por�wnanie to zawsze za mn� chodzi�o, nawet wtedy jeszcze, kiedy nie umia�em go prze�o�y� na j�zyk dowodu. W matematyce szuka�em tego, co by�o cenne w dzieci�stwie, wielo�ci �wiat�w, zrywaj�cej ��czno�� z narzuconym, tak lekko, jakby wyzbyty by� owej si�y, r�wnie� w nas samych tkwi�cej, a tylko dostatecznie skrytej, aby�my mogli zapomina� o jej obecno�ci. Lecz potem, jak ka�dy matematyk, przekonywa�em si� ze zdumieniem, jak wstrz�saj�co nieoczekiwana i niewiarygodnie wszechstronna jest owa dzia�alno�� podobna zrazu do zabawy. Wchodzi si� w ni� z dum�, jawnie i wyra�nie odcinaj�c my�l od �wiata, postanowieniami arbitralnymi, dor�wnuj�cymi apodyktyczno�ci� - kreacji, dokonuje si� zamkni�cia definicyjnego, kt�re ma nas odseparowa� od owego k��bowiska, w jakim przychodzi �y�. I oto ta odmowa, to najradykalniejsze zerwanie doprowadza nas w�a�nie do rdzenia zjawisk i ucieczka okazuje si� zdobyciem, dezercja - zrozumieniem, a zerwanie - pojednaniem. Lecz zarazem jest dokonaniem odkrycia, �e ucieczka by�a pozorna, skoro powracamy do tego, przed czym usi�owali�my umkn��. Wr�g przepoczwarz� si� w sojusznika, dost�pujemy oczyszczenia, w kt�rym �wiat-da je nam pozna�, milcz�co, �e tylko nim mo�emy go przezwyci�y�. Tak strach zostaje u�mierzony obracaj�c si� w zachwyt, w owym szczeg�lnym azylu, kt�rego skrajne wn�trzno�ci s� w�a�nie stykiem z powierzchni� jedynego �wiata. Matematyka nigdy nie objawia w tym stopniu cz�owieka, nie wyra�a go tak, jak dowolna inna praca ludzka: stopie� unicestwienia w�asnej cielesno�ci, jaki w niej si� zdobywa, niepor�wnywalny jest z niczym. Zainteresowanych tymi s�owami odsy�am do moich prac. Tu mog� powiedzie� tylko, �e �wiat porz�dki swoje wstrzykn�� w j�zyk ludzki, ledwie �w .j�zyk zacz�� powstawa�; matematyka �pi w ka�dej mowie i jest do odnalezienia tylko, lecz nie do wymy�lenia. To, co w niej jest koron�, nie daje si� odci�� od tego, co jest korzeniem; powstaje ona bowiem nie w ci�gu trzystu czy o�miuset lat cywilizacyjnej historii, lecz w tysi�cleciach j�zykowej ewolucji: na polu star� cz�owieka ze �rodowiskiem, z mi�dzyludzia i z mi�dzyrzecza. J�zyk tak samo jest m�drzejszy od umys�u ka�dego z nas, jak m�drzejsze jest od rozeznania ka�dej jednostki jej cia�o, samowiednie wszechstronne w nurcie �yciowego procesu. Schedy obu ewolucji, �ywej materii i materii informacyjnej mowy, jeszcze�my nie wyczerpali, a ju� roimy sny o przekroczeniu granic obojga. S�owa te mog� by� lichym filozofowaniem, lecz ju� nim nie s� moje dowody na j�zykow� genez� matematycznych poj��, czyli na to, �e ani z przeliczalno�ci rzeczy, ani z bystro�ci rozumu te poj�cia nie powsta�y. Powody, dla kt�rych zosta�em matematykiem, na pewno s� z�o�one, a jednym z g��wnych jest umiej�tno��, bez kt�rej tyle� bym zdzia�a� w moim fachu, ile w lekkoatletyce garbus, kandydat na rekordzist�. Nie wiem, czy te powody, kt�re charakteru, a nie umiej�tno�ci dotycz�, gra�y rol� w historii, jak� zamierzam opowiedzie� - ale nie mog� takiej ewentualno�ci wykluczy�, gdy� kaliber samej sprawy jest taki, �e przy nim ani naturalny wstyd, ani duma liczy� si� nie mog�. Zazwyczaj pami�tnikarze posuwaj� jak najdalej szczero�� wypowiedzi, kiedy s�dz�, �e to, co mog� wyjawi� o sobie, jest niezmiernie wa�ne. Ja, odwrotnie, przes�ank� szczero�ci czyni� ca�kowit� .nieistotno�� mojej osoby, to jest do wylewno�ci, zasadniczo niezno�nej, zmusza mnie jedynie brak rozeznania, gdzie ko�czy si� kaprys statystycznej kompozycji osobowo�ciowej, a gdzie si� zaczyna regu�a gatunku. W rozmaitych dziedzinach mo�na zdobywa� wiedz� realn� oraz tak� tylko, kt�ra nas komfortuje duchowo, przy czym obie wcale nie musz� si� z sob� pokrywa�. Rozr�nienie tych dwu rodzaj�w wiedzy jest w antropologii na granicy niemo�liwo�ci. Je�li niczego tak nie znamy, jak samych siebie, to dlatego zapewne, poniewa� nieustannie ponawiamy ��danie wiedzy nie istniej�cej jako informacji o tym, co utworzy�o cz�owieka, a z g�ry wykluczamy, nie, zdaj�c sobie z tego sprawy, ewentualno�� po��czenia najbardziej byle jakich traf�w z najdog��bniejsz� konieczno�ci�. Opracowa�em kiedy� program dla eksperymentu jednego z moich przyjaci�, eksperyment ten polega� na wymodelowaniu w �rodowisku maszyny cyfrowej - rodziny istot neutralnych, czyli takich homeostat�w, co mia�y owo �rodowisko poznawa�, nie posiadaj�c wyj�ciowo �adnych cech "emocjonalnych" ani "etycznych". Istoty owe rozmna�a�y si� - tylko w maszynie, rzecz oczywista, wi�c jako to, co laik nazwa�by pewn� form� "rachunk�w" - i po kilkudziesi�ciu "pokoleniach" wci�� od nowa pojawia�a si� we wszystkich "egzemplarzach" cecha zupe�nie dla nas niezrozumia�a, swego rodzaju odpowiednik "agresywno�ci". Po niezmiernie mozolnych a daremnych obliczeniach sprawdzaj�cych m�j zrozpaczony przyjaciel zaczai wreszcie - w�a�nie ju� z rozpaczy tylko - bada� najbardziej nieistotne okoliczno�ci do�wiadczenia i w�wczas okaza�o si�, �e pewien przeka�nik reagowa� na zmiany wilgotno�ci powietrza, kt�re stawa�y si� nie rozpoznanym producentem odchylenia. Trudno mi nie my�le� o tym eksperymencie, gdy to pisz�, bo czy nie mog�o by� tak, �e rozw�j socjalny wyni�s� nas ze zwierz�cego kr�lestwa krzyw� wyk�adnicz� - zasadniczo do tego wzlotu nie przygotowanych? Reakcja socjalizacji rozpocz�a si�, zaledwie ludzkie atomy wykaza�y pierwsz� szczepliwo��. Atomy te by�y materia�em prefabrykowanym tylko biologicznie, gotowym do spe�nienia typowo biologicznych kryteri�w, a �w ruch, owo pchni�cie w g�r� wyrwa�o nas i unios�o w przestrze� cywilizacyjn�. Czy taki start m�g� nie zadzierzgn�� na biologicznym materiale - przypadkowych zbie�no�ci, niczym sonda, kt�ra, wycelowana w morskie dno, podejmuje z niego uchwytem opr�cz tego, na co by�a skierowana, akcydentalne szcz�tki i rupiecie? Przypominam wilgotniej�cy przeka�nik niezawodnej maszyny cyfrowej. Dlaczego w�a�ciwie �w proces, kt�ry nas spowodowa�, mia� by� pod jakimkolwiek wzgl�dem - doskona�y? A jednak nie wa�ymy si� ani my, ani nasi filozofowie, na my�l, �e ostateczno�� i jedyno�� bytowania gatunku wcale nie implikuje perfekcji, co mia�aby patronowa� jego powstaniu - tak samo, jak nieobecna jest taka perfekcja u kolebki ka�dego osobnika. Jest rzecz� wielce ciekaw�, �e znamiona naszej niedoskona�o�ci, jako przedstawicieli gatunku, nie zosta�y nigdy, przez �adn� wiar�, uznane za to? czym po prostu s�, a wi�c za rezultaty' dzia�a� zawodnych, ale na odwr�t, praktycznie wszystkie religie schodz� si� w prze�wiadczeniu, i� niedoskona�o�� cz�owieka jest rezultatem starcia demiurgicznego dwu perfekcji antagonistycznych, kt�re nawzajem sobie szkodzi�y. Doskona�o�� jasna zderzy�a si� z ciemn� i powsta� cz�owiek: tak g�osi ich formu�a. Koncepcja "moja brzmi wulgarnie tylko w�wczas, je�li jest fa�szywa - a tego, czy taka jest, nie wiemy. Wspomniany m�j przyjaciel przeformu�owa� j� karykaturalnie, m�wi�c, �e pod�ug Hogartha ludzko�� jest garbusem,, kt�ry, dla niewiedzy o tym, �e mo�na garbatym nie by�, od tysi�cy lat poszukuje znamion wy�szej konieczno�ci w swoim garbie, poniewa� got�w jest na ka�d� wersj� opr�cz takiej, �e kalectwo to jest przypadkowe po prostu, �e nikt go nim z rozmys�u wy�szego nie obdarzy�, �e ono najzupe�niej niczemu nie s�u�y, bo tak w�a�nie ustali�y rzecz skr�ty i uchy�ki antropogenezy. Mia�em jednak m�wi� o sobie, a nie o gatunku. Nie wiem, sk�d wzi�a si� we mnie i co j� sprawi�o, ale , jeszcze teraz, po tylu latach, mog� odnale�� w sobie z�o�� niepostarza��, bo energie najprymitywniejszej odruchowo�ci nigdy si� nie starzej�. Czy�bym skandalizowa�? Przez kilkadziesi�t lat dzia�a�em jako kolumna rektyfikacyjna, wytwarzaj�c destylat, na kt�ry z�o�y� .si� stos moich prac oraz spowodowanych tymi pracami - hagiografii. Je�li powiadacie, �e nic was nie obchodz� wn�trzno�ci aparatury, kt�re niepotrzebnie wywlekam, na �wiat�o, zwa�cie, �e ja, w czysto�ci pokarmu, jakim was raczy�em, widz� trwa�e znaki wszystkich moich sekret�w. Matematyka nie by�a moj� Arkadi�, raczej brzytw� ton�cego, ko�cio�em, w kt�ry wszed�em, niewierz�cy, bo panowa�a w nim treuga Dei. G��wn� moj� prac� matematyczn� nazwano destrukcyjn� - nieprzypadkowo. Nie przez przypadek zakwestionowa�em nieodwracalnie podstawy dedukcji matematycznej i poj�cia analityczno�ci w logice. Obr�ci�em narz�dzia statystyki przeciw ich podstawom - a� je rozsadzi�y. Nie mog�em by� diab�em w podziemiu i anio�em w �wietle s�onecznym. Tworzy�em, ale na zgliszczach, i. ma s�uszno�� Yowitt: wi�cej odebra�em prawd, ani�eli da�em nowych. Za �w bilans ujemny obci��ono 'epok�, nie mnie, poniewa� przyszed�em po Russellu i Goedlu, po tym, jak pierwszy wykry� rysy w fundamentach kryszta�owego pa�acu, a drugi wstrz�sn�� nimi. Powiedziano wi�c, �e dzia�a�em zgodnie z duchem czasu. Ale� tak. Lecz tr�jk�tny szmaragd nie przestaje by� tr�jk�tnym szmaragdem, kiedy si� staje okiem ludzkim - w u�o�onej mozaice. Nieraz zastanawia�em si� nad tym, co by�oby ze mn�, gdybym si� by� urodzi� we wn�trzu jednej z czterech tysi�cy kultur, zwanych prymitywnymi, co poprzedzi�y nasz�, w owej otch�ani osiemdziesi�ciu tysi�cy lat, kt�r� nasz brak wyobra�ni kurczy do przedpola, poczekalni dziej�w w�a�ciwych. W jednych zmarnia�bym zapewne, lecz w innych zrealizowa�bym si�, kto wie, o ile pe�niej, jako nawiedzony stwarzaj�cy nowe obrz�dy i magie dzi�ki tej umiej�tno�ci kombinowania element�w, kt�r� przynios�em na �wiat. Mo�e pod nieobecno�� hamulca, kt�rym w naszej kulturze jest relatywizacja wszelkiego bytu poj�ciowego, m�g�bym bezopornie sakralizowa� orgie zniszczenia i rozpasania, poniewa� w owych prastarych kr�gach praktykowano obyczaj okresowego, powtarzalnego zawieszania codziennych praw, czyli rozrywania kultury (by�a ona dnem, opok�, absolutem, a jednak w zadziwiaj�cy .spos�b zdo�ano doj�� tego, �e nawet absolut powinien by� dziurawy!) - aby da� upust zapiek�ej masie nadmiar�w, kt�re w �adnym systemie skodyfikowanym pomie�ci� si� nie mog�. kt�rych cz�stka tylko wy�ywa si� w maskach wojowniczych i rodzinnych, w uprz�y i w�dzidle obyczaju. Rozumne by�y, racjonalne owe rozci�cia wi�z�w i regu� spo�ecznych; op�tanie grupowe, pandemonium wyzwolone i biczowane narkoz� rytm�w i trucizn - by�o otwarciem klap bezpiecze�stwa, przez kt�re wywala� si� czynnik zniszczenia, dostosowane by�o do cz�owieka owo barbarzy�stwo tym wynalazkiem szczeg�lnym. Zasada zbrodni, z kt�rej mo�na si� wycofa�, ob��du odwracalnego, wyrwy, rytmicznie pulsuj�cej w spo�ecznym porz�dku, zosta�a zniweczona, i teraz wszystkie owe si�y musz� chodzi� w zaprz�gu, obraca� kieraty, odgrywa� role, do kt�rych przystaj� ciasno i zawsze �le, wi�c koroduj� wszelk� codzienno��, chy�kiem s� wsz�dzie, poniewa� nigdzie nie wolno im powsta� bezanonimowo. Ka�dy z nas uczepiony jest od dziecka jakiego�,, publicznie dozwolonego, w�asnego kawa�ka, tego, co zosta� wybrany, wyszkolony, zdoby� consensus omnium, ka�dy wycinek �w hoduje, wyg�adza, doskonali, we� tylko dmucha, aby najsprawniej si� rozwin��, i ka�dy udaje, b�d�c cz�steczk�, pe�ni�"- kikut z pretensjami do ca�o�ci. Od tak dawna, jak tylko mog� spami�ta�, brakowa�o mi etyki zaszczepionej na wra�liwo�ci. Z rozmys�u zbudowa�em sobie jej protez�. Musia�em jednak znale�� dobr� racj� takiego dzia�ania, bo osadza� nakazy na pustce to tyle, co do komunii bez wiary przyst�powa�. Nie powiadam, jakobym zaplanowa� �ycie w taki teoretyczny spos�b, jak to tu przedstawiam. Nie dorobi�em te� w�asnemu post�powaniu - wstecz - aksjomat�w. Dzia�a�em zawsze podobnym sposobem, cho� bezwiednie zrazu; motywacji p�niej si� domy�li�em. Gdybym uwa�a� si� za cz�owieka z gruntu dobrego, zapewne nie by�bym zdolny zrozumie� z�a. S�dzi�em, �e ludzie zadaj� je z premedytacj� - zawsze, czyli robi� to, co sobie postanowili, bo nie znalaz�bym innych �r�de� niegodziwo�ci we w�asnym prze�yciu. Mia�em jednak lepsz� wiedz�, znaj�c r�wnocze�nie i w�asne sk�onno�ci, i bezwin� za nie, bo przecie� zasta�em w sobie tego, jakim jestem, nie .pytany o to, czy si� na sk�ad taki godz�. Ot� to, �eby jeden niewolnik d�awi� innego niewolnika dla zaspokojenia si� wszczepionych obydw�m; �eby jedna bezwina dr�czy�a drug�, je�li istnieje cho� szansa na op�r takim naciskom - to by�o mi obraz� rozumu. Jeste�my dani sobie i nie mo�emy kwestionowa� tych dar�w w ca�o�ci inaczej ani�eli bezskutecznie, ale skoro otwiera si� najdrobniejsza szansa przeciwstawienia zastanemu - jak�e z niej nie korzysta�? Tylko takie decyzje i takie dzia�ania s� wy��cznie nasz�, ludzk� w�asno�ci�, podobnie jak mo�liwo�� samob�jstwa - to jest sektor wolno�ci, w kt�rym wzgardzona zostaje nieproszona scheda. Prosz� nie m�wi�, �e zaprzeczam sobie - temu, kt�ry w erze jaskiniowej widzia� czas lepszych swoich zniszcze�. Wiedza jest nieodwracalna, nie mo�e cofn�� si� w mrok s�odkiej ignorancji. W owym czasie nie mia�bym wiedzy i nie m�g�bym jej zdoby�. Posiadan� musz� wykorzysta�. Wiem, �e sk�ada� nas i porz�dkowa� traf, i ja mia�bym by� uleg�ym wykonawc� wszystkich dyrektyw, wylosowanych na o�lep nie-, zliczonymi ci�gnieniami? Moje "principium humanitatis" jest osobliwe w tym, �e gdyby je chcia� stosowa� do siebie kto� z gruntu dobry, musia�by - zgodnie z dyrektyw� "przezwyci�enia w�asnej natury" - zadawa� z�o dla utwierdzenia si� w swojej wolno�ci ludzkiej. Nie nadaje si�. wi�c moja zasada do zastosowania powszechnego, ale te� nie widz� �adnego powodu, dla jakiego mia�bym zdoby� panaceum etyczne ludzko�ci. Niejednorodno��, niejednakowo�� ludzi jest im dana, tote� postanowienie Kanta, aby zasada jednostkowych post�pk�w mog�a by� prawem powszechnym, oznacza niejednakowy gwa�t zadawany ludziom, i po�wi�caj�c osobnicze warto�ci dla nadrz�dnej - kultury - wymierza niesprawiedliwo��. Nie powiadam te� wcale, jakoby ka�dy w takim tylko stopniu by� cz�owiekiem, .w jakim jest w�asnowolnie sp�tanym potworem. Przedstawi�em racj� czysto prywatn�, moj� w�asn� strategi�, kt�ra zreszt� nie odmieni�a we mnie niczego. Nadal pierwsz� moj� reakcj� na wie�� o czyim� nieszcz�ciu bywa iskra uciechy i drgnie� takich nawet nie pr�buj� ju� t�umi�, bo wiem, �e nie dosi�gn� miejsca, w kt�rym �yje ten bezmy�lny chichot. Lecz, odpowiadam oporem i dzia�am wbrew sobie dlatego, �e mog� to czyni�. Gdybym naprawd� zamierza� spisa� w�asn� biografi�, kt�ra okaza�aby si� wobec tom�w na p�ce anty-biografi�, nie musia�bym usprawiedliwia� tych wyzna�. Ale cel m�j jest inny. Przygoda, kt�r� opisuj�, sprowadza si� do tego, �e ludzko�� spotka�a si� z czym�, co istoty nie nale��ce do jej rodzaju wys�a�y w ciemno�� gwiazd. Sytuacja, jako historycznie pierwsza, do�� chyba powa�na, aby uzna�o si� potrzeb� dok�adniejszego, ni� zezwala na nie konwenans, wyjawienia - kto w�a�ciwie reprezentowa� w owym spotkaniu nasz� stron�. Tym bardziej �e ani mojej genialno�ci, ani matematyki nie starczy�o, aby da�o ono nie zatrute owoce. I Projekt Masters Voice ma olbrzymi� literatur�, rozleglejsz� i daleko bardziej r�norodn�, ni� j� mia� projekt Manhattan. Po jego ujawnieniu Ameryk� i �wiat zala�a pow�d� artyku��w, opracowa� i monografii tak obfita, �e jej bibliografia przedstawia pot�ny tom grubo�ci encyklopedii. Wersj� oficjaln� stanowi Raport Baloyne'a, kt�ry American Library wyda�a potem w 10 milionach egzemplarzy, jego kwintesencja za� figuruje w �smym tomie Encyclopaedia Americana. O Projekcie pisali te� inni ludzie, kt�rzy pracowali w nim na wiod�cych stanowiskach, jak S. Rappaport (The First Case of Interstellar Communication), W. Dill (Masters Voice - I was there) czy D. Prothero (Mavo Project - Physical Aspects). Ta ostatnia rzecz, pi�ra mego nie�yj�cego ju� przyjaciela, nale�y do najdok�adniejszych, cho� w�a�ciwie trzeba j� zaliczy� do literatury specjalistycznej, kt�ra pojawia si� tam, gdzie to, co badano, oddziela si� definitywnie od badaj�cych. Opracowa� historycznych jest zbyt wiele, aby mo�na je wymieni�. Monumentalna jest czterotomowa rzecz zawodowego historyka nauki, Williama Angersa (Chronicie of 749 Days). Nape�nia mnie podziwem dla swej skrupulatno�ci, Angers bowiem dotar� do wszystkich by�ych wsp�pracownik�w Projektu i da� kompilacj� ich pogl�d�w, lecz nie przeczyta�em jego dzie�a do ko�ca - wyda�o mi si� to r�wnie niemo�liwe, jak lektura ksi��ki telefonicznej. Osobn� dziedzin� stanowi� ksi��ki nie faktograficzne, lecz wyk�adnie Projektu rozci�gaj�ce si� od filozoficznych i teologicznych a� po psychiatryczne. Czytanie takich publikacji wprawia�o mnie zawsze w irytacj� i w znu�enie. Jest rzecz� na pewno nieprzypadkow�, �e najwi�cej mieli do powiedzenia o Projekcie ci, kt�rzy bezpo�rednio si� z nim nie zetkn�li. Przypomina to stosunek, jaki maj� do grawitacji b�d� elektron�w fizycy - oraz kulturalne osoby czytaj�ce popularne ksi��ki. Osobom tym wydaje si�, �e wiedz� co� o sprawach, o kt�rych specjali�ci nie o�mielaj� si� nawet m�wi�. Informacja z drugiej r�ki zawsze sprawia wra�enie kszta�tnej, w przeciwie�stwie do tej pe�nej luk i niejasno�ci, jak� mo�e dysponowa� uczony. Autorzy opracowa� MAVO, zaliczaj�cy si� do interpretuj�cej kategorii, z regu�y wt�aczali zdobyte wiadomo�ci w gorsety swoich przekona�, to, co nie pasowa�o, obcinaj�c bez pardonu i wahania. Niekt�re z takich ksi��ek mo�na przynajmniej podziwia� dla pomys�owo�ci autorskiej. Lecz gatunek ten niepostrze�enie przechodzi w swoist� odmian�, kt�r� mo�na by nazwa� grafomani� Projektu. Nauk� od jej zarania otacza�o halo pseudonauki paruj�cej z rozmaitych nie-dowarzonych g��w, nic wi�c dziwnego, �e MAVO, jako zjawisko bezprecedentalne, wywo�a� a� niepokoj�co gwa�town� fermentacj� zwichni�tych umys��w, ukoronowan� powstaniem szeregu sekt religijnych. Ilo�� informacji niezb�dnej dla cho�by og�lnikowego zorientowania si� w problematyce Projektu przekracza na dobr� spraw� pojemno�� m�zgu pojedynczego cz�owieka. Lecz ignorancja, hamuj�c zapa�y rozs�dnych, w najmniejszej mierze nie powstrzymuje g�upc�w, tote� w ocenie papier�w zadrukowanych, kt�re Masters Voice powo�a� do istnienia, ka�dy mo�e znale�� to, co mu b�dzie odpowiada�o, je�li tylko nie zale�y mu zbytnio na prawdzie. Zreszt� para�y si� pi�miennictwem po�wi�conym Projektowi najczcigodniejsze sk�din�d osoby. Nowe Objawienie szanownego Patricka Gordinera jest przynajmniej jasne logicznie, czego bym ju� nie powiedzia� o Li�cie Antychrysta ojca Bernarda Pignana. Gdy� �wi�tobliwy ojciec sprowadzi� MAVO do demonologii (uzyskawszy po temu nihil obstat swej ko�cielnej zwierzchno�ci), a jego kl�sk� ko�cow� przypisa� wstawiennictwu Opatrzno�ci. Posz�o to bodaj, jak przypuszczam, od Pana Much, ukutej �artobliwie w Projekcie nazwy, kt�r� ojciec Pignan wzi�� serio, post�puj�c jak dziecko, kt�re s�dzi, �e nazwy gwiazd i planet, wypisane na nich, odczytuj� astronomowie przez swoje teleskopy. C� jednak m�wi� dopiero o bezliku wersji sensacyjnych, przypominaj�cych owe potrawy zamro�one, tak gotowe do natychmiastowego spo�ycia, �e niemal prze�ute, kt�re za szybk� celofanow� wygl�daj� o wiele lepiej, ani�eli smakuj�. Przyczyn� ich pozornie r�norodnego wygl�du jest coraz to inny, ale zawsze bajecznie kolorowy sos. Szpiegowsko-politycznym zaprawi� sw� seri� reporta�y "Look" (wk�adaj�c mi w usta s�owa, kt�rych nigdy nie wypowiedzia�em), w "New Yorkerze" by�a to substancja subtelniejsza, bo z dodatkiem pewnych wyci�g�w filozoficznych, a zn�w w Mavo - the True Story - doktor medycyny W. Shaper da� wyk�adni� zdarze� psychoanalityczn�, z kt�rej dowiedzia�em si�, �e lud�mi Projektu powodowa�a libido, wynaturzona projekcjami najnowszej -- kosmicznej - mitologii seksu. Doktor Shaper znajduje si� r�wnie� w posiadaniu dok�adnych wiadomo�ci o �yciu seksualnym cywilizacji kosmicznych. Nie jestem w stanie poj��, czemu na drogi publiczne nie wpuszcza si� ludzi pozbawionych prawa jazdy, natomiast na p�ki ksi�garskie mog� si� dostawa� w dowolnej ilo�ci ksi��ki os�b pozbawionych przyzwoito�ci - �e nawet nie wspomn� o wiedzy. Inflacja s�owa drukowanego spowodowana jest, zapewne, wyk�adniczym wzrostem liczby pisz�cych, ale w r�wnej mierze - polityk� edytorsk�. Dzieci�ctwem naszej cywilizacji by� stan, w kt�rym czyta� i pisa� umia�y tylko osoby wybrane, rzetelnie wykszta�cone, i podobne kryterium dzia�a�o te� po wynalezieniu druku, a je�li nawet wydawano dzie�a g�upc�w (czego unikn�� ca�kowicie chyba niepodobna), to ich og�lna liczba nie by�a astronomiczna jak dzisiaj. Obecnie w zalewie tandety ton�� musz� publikacje cenne, poniewa� �atwiej jest odnale�� ksi��k� warto�ciow� w�r�d dziesi�ciu kiepskich, ani�eli ich tysi�c w milionie. Nadto nieuchronne staje si� zjawisko pseudoplagiatu - mimowolnego powtarzania cudzych a .nieznanych my�li. Nie mog� mie� pewno�ci, �e to, co pisz�, nie jest podobne do czego�, co ju� napisano. Oto ryzyko czas�w, w kt�rych ludzko�� eksplodowa�a. Je�li postanowi�em przedstawi� w�asne wspomnienia zwi�zane z prac� w Projekcie, to dlatego, �e nie zadowoli�o mnie nic z tego, co o nim przeczyta�em. Nie obiecuj�, �e b�d� pisa� "prawd� i tylko prawd�". Gdyby nasze wysi�ki zwie�czy� sukces, by�oby to mo�liwe, a zarazem uczyni�oby to moje przedsi�wzi�cie zb�dnym, gdy� owa 'prawda ko�cowa za�mi�aby okoliczno�ci jej zdobywania i sta�aby si� faktem materialnym, wbitym w �rodek cywilizacji. Kl�ska jednak odtr�ci�a niejako wszystkie owe wysi�ki na powr�t do ich �r�d�a. Skoro nie rozumiemy zagadki, nie pozostaje nam w�a�nie nic opr�cz owych okoliczno�ci, kt�re mia�y by� tylko rusztowaniem, a nie budowl�, procesem przek�adu, nie za� tre�ci� utworu. Jednak�e to pierwsze okaza�o si� wszystkim, z czym wr�cili�my z wyprawy po z�ote runo gwiazd. Ju� w tym miejscu rozchodz� si� z tenorem wersji takich tak�e, kt�re nazywa�em obiektywnymi, poczynaj�c od Raportu Baloyne'a, poniewa� nawet s�owo takie jak "kl�ska" w nich nie wyst�puje. Czy� nie wyszli�my z Projektu niezr�wnanie bogatsi, ni �e�my we� wchodzili? Nowe rozdzia�y fizyki koloid�w, fizyki silnych oddzia�ywa�, astronomii neutrionowej, nukleoniki, biologii; a przede wszystkim - nowa wiedza o Kosmosie stanowi� wszak pierwsze odsetki od tego kapita�u informacyjnego, kt�ry, zdaniem fachowc�w, obiecuje dalsze zyski. Zapewne. Ale rozmaite bywaj� korzy�ci. Mr�wki, kt�re napotka�y w swej w�dr�wce nie�ywego filozofa, te� na tym skorzysta�y. Je�li przyk�ad jest szokuj�cy, o to mi w�a�nie chodzi�o. Pi�miennictwo, od swoich narodzin, mia�o jednego jakoby wroga, kt�rym jest ograniczenie my�li wypowiadanej. Okazuje si� jednak, �e wolno�� s�owa bywa dla my�li �rodkiem bardziej zab�jczym; zakazane my�li mog� kr��y� potajemnie, ale co zrobi� tam, gdzie' donios�y fakt ginie w powodzi falsyfikat�w, a g�os prawdy zag�uszony zostaje niesamowit� wrzaw� i chocia� swobodnie si� rozlega, nie mo�e by� dos�yszany, albowiem techniki informacyjne i doprowadzi�y, jak dot�d, jedynie do sytuacji, w kt�rej najlepiej odbiera� mo�na tego, kto ryczy najg�o�niej, cho�by i najnieprawdziwiej? Ja, kt�ry mam niejedno do powiedzenia o Projekcie, d�ugo si� waha�em, nim siad�em do biurka, bo zdaj� sobie spraw� z tego, �e powi�kszam i tak ju� wezbrany ocean papier�w. Liczy�em na to, �e kto� bardziej bieg�y w s�owie wykona za mnie t� prac�, a� po up�ywie lat uzna�em, �e nie mog� milcze�. Najpowa�niejsze dzie�a traktuj�ce o Masters Voice, wersje obiektywne, z kongresow� na czele, przyznaj�, �e nie dowiedzieli�my si� wszystkiego,, lecz ilo�� miejsca po�wi�cona osi�gni�ciom, przy stronicowych wzmiankach o nie poznanym - sugeruje samymi proporcjami, jakoby�my opanowali Labirynt pr�cz kilku, pewno �lepych, mo�e zasypanych korytarzy - a tymczasem my�my do niego nawet nie weszli. Skazani do ko�ca na domys�, od�amawszy z piecz�tuj�cych go zamkni�� kilka okruch�w, zachwycali�my si� blaskiem, jakim, roztarte, poz�oci�y nam ko�ce palc�w. O tym, co zamkni�te, nie wiemy nic. A przecie� jednym 7, pierwszych zada� uczonego jest nie okre�lanie rozmiar�w zdobytej wiedzy, bo ta sama siebie t�umaczy, lecz rozmiar�w ignorancji, kt�ra jest tej wiedzy niewidzialnym. Atlasem. Nie mam z�udze�. Obawiam si�, �e nie zostan� us�yszany, poniewa� nie istniej� ju� autorytety uniwersalne. Rozpad czy te� rozk�ad specjalistyczny posun�� si� dostatecznie daleko, aby odpowiedni fachowcy odmawiali mi kompetencji, ilekro� wkrocz� na ich tereny. Ju� dawno powiedziano, �e specjalista to barbarzy�ca, kt�rego ignorancja nie jest wszechstronna. Moje pesymistyczne horoskopy opieraj� si� na osobistym do�wiadczeniu. Dziewi�tna�cie lat temu opublikowa�em wsp�lnie z m�odym antropologiem, Maxem Thornopem (zgin�� tragicznie w wypadku samochodowym), prac�, w kt�rej udowodni�em, �e istnieje pr�g komplikacji dla automat�w sko�czonych, sterowanych algedonicznie, do jakich nale�� wszystkie zwierz�ta wraz z cz�owiekiem. Sterowanie algedoniczne oznacza oscylacj� pomi�dzy kar� i nagrod� jako b�lem i rozkosz�. Dow�d m�j wyjawia, �e je�li liczba element�w o�rodka regulacyjnego (m�zgu) przekracza na najwy�szym poziomie cztery miliardy, zbi�r takich automat�w wykazuje rozrzut mi�dzy przeciwcz�onami sterowania. W ka�dym takim automacie mo�e bra� g�r� jeden z biegun�w kontroli albo, m�wi�c to samo j�zykiem bardziej obiegowym, sadyzm i masochizm nie s� do unikni�cia i powstanie ich w procesie antropogenezy by�o nieuchronne. Ewolucja "posz�a" na takie rozwi�zanie, poniewa� operuje ona rachub� statystyczn�:' liczy si� dla niej przetrwanie gatunku, a nie wadliwe stany, przypad�o�ci, cierpienia - poszczeg�lnych indywidu�w. Jest ona, jako konstruktor, oportunist�, a nie - perfekcjonist�. Uda�o mi si� wykaza�, �e w ka�dej ludzkiej populacji, przy panmiksyjnym za�o�eniu, najwy�ej 10% osobnik�w mo�e wykazywa� dobre zr�wnowa�enie sterowania algedonicznego, natomiast reszta musi si� od idealnej normy odchyla�. Jakkolwiek ju� wtedy zalicza�em si� do czo��wki matematycznej �wiata, wp�yw tego dowodu na �rodowiska, antropolog�w, etnolog�w, biolog�w i filozof�w r�wna� si� zeru. D�ugo nie umia�em tego poj��. Moja praca nie by�a hipotez�, lecz formalnym, wi�c nieodpartym dowodem wyjawiaj�cym, �e za cechy cz�owieka, nad kt�rymi legion my�licieli g�owy sobie �ama� przez wieki, odpowiada czysty proces fluktuacji statystycznej, kt�rego obej�� - przy konstruowaniu automat�w b�d� organizm�w - nie mo�na. Rozszerzy�em p�niej ten dow�d tak, �e obj��, r�wnie� zjawiska powstawania etyki w grupie spo�ecznej, przy czym oprze� si� mog�em na wspania�ym materiale przygotowanym przez Thornopa. Jednak�e i ta praca zosta�a zignorowana. Po latach, maj�c za sob� niezliczone dyskusje ze specjalistami, kt�rzy zajmuj� si� cz�owiekiem, doszed�em do wniosku, �e odkrycie moje nie znalaz�o ich uznania dlatego, poniewa� takiego nikt z nich sobie nie �yczy�. Styl my�lenia, jaki reprezentowa�em, by� w owych �rodowiskach czym� degustuj�cym, poniewa� nie dawa� pola retorycznej kontrargurnentacji. By�o to z mojej strony nietaktowne - dowodzi� czego� na temat cz�owieka matematycznym sposobem! W najlepszym razie moje przedsi�wzi�cie nazywano "interesuj�cym". W istocie nikt tam nie by� got�w przysta� na to, �e czcigodna Tajemnica Cz�owieka, niewyt�umaczalne cechy jego natury wynikaj� z og�lnej teorii regulacji. Naturalnie sprzeciwu tego nie wyra�ano w taki jawny spos�b. Niemniej wzi�to mi ten dow�d za z�e. Zachowa�em si� jak s�o� w sk�adzie porcelany, albowiem to, czego nie mog�a doj�� antropologia z etnografi� w bada