1796

Szczegóły
Tytuł 1796
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1796 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1796 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1796 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joe Haldema WIECZNA WOJNA Dla Bena i zawsze dla Gay SZEREGOWIEC MANDELLA l. - Dzisiaj poka�emy wam osiem sposob�w bezg�o�nego zabijania ludzi. M�wi�cy to m�czyzna by� sier�antem, nie wygl�daj�cym nawet na starszego o pi�� lat ode mnie. Tak wi�c je�li kiedykolwiek zabi� cz�owieka w walce, bezg�o�nie czy nie, musia� to zrobi� w ko�ysce. Zna�em ju� osiemdziesi�t sposob�w zabijania ludzi, ale wi�kszo�� z nich by�a do�� ha�a�liwa. Wyprostowa�em si� na krze�le, przywo�a�em na twarz wyraz uprzejmego zainteresowania i za- sn��em z otwartymi oczami. Pozostali zrobili to samo. Nauczyli- �my si�, �e na tych wieczornych wyk�adach nigdy nie m�wi� niczego wa�nego. Obudzi� mnie szmer projektora. Pokazali kr�tki film demonstruj�cy osiem cichych sposob�w zabijania. Niekt�rzy z aktor�w musieli by� po praniu m�zgu, poniewa� naprawd� ich zabito. Po filmie dziewczyna siedz�ca w rz�dzie przede mn� podnios�a r�k�. Sier�ant skin�� na ni�, wi�c wsta�a i wyst�pi�a naprz�d. Ca�kiem niez�a, tylko o zbyt masywnej szyi i barkach. Ka�dy tak wygl�da po kilku miesi�cach noszenia ci�kiego plecaka. - Sir. - A� do promocji musieli�my zwraca� si� do sier�ant�w "sir". - Wi�kszo�� tych sposob�w wygl�da�a, no... do�� g�upio. - Na przyk�ad. - We�my zabijanie kogo� ciosem saperki w nerki. Chc� powiedzie�, �e chyba nigdy nie jest tak, �eby kto� by� uzbrojony tylko w saperk�, a nie mia� pistoletu czy no�a. I czy nie lepiej po prostu waln�� go w �eb? - Mo�e mie� na g�owie he�m - odpar� rezolutnie. - Ponadto Taura�czycy pewnie nawet nie maj� nerek! Wzruszy� ramionami. - Zapewne nie maj�. By� rok 1997 i nikt nigdy nie widzia� Taura�czyka; nie znaleziono cho�by kawa�ka wi�kszego od przysma�onego chromosomu. - Jednak ich fizjologia jest zbli�ona do naszej, wi�c musimy za�o�y�, �e s� r�wnie skomplikowanymi organizmami jak my. Musz� mie� jakie� s�abe punkty, czu�e miejsca. Musicie je znale��. To wa�ne - rzek�, wskazuj�c palcem na ekran. - Tych o�miu skaza�c�w zar�ni�to dla was, poniewa� musicie dowiedzie� si�, jak zabija� Taura�czyk�w, i umie� to robi� zar�wno megawatowym laserem, jak i tarcz� szlifiersk�. Usiad�a z powrotem, niezbyt przekonana. - S� jakie� pytania? Nikt nie podni�s� r�ki. - Dobra. Baa-czno��! Leniwie podnie�li�my si� z krzese�, a on spojrza� na nas wyczekuj�co. - Pieprz si�, sir - rykn�� znu�ony ch�r. - G�o�niej! - PIEPRZ SI�, SIR! Jeden z g�upszych wojskowych sposob�w podbudowywania morale. - Ju� lepiej. Nie zapomnijcie, jutro przed �witem macie manewry. Pobudka o 3.30, wymarsz o 4.00. Ka�dy przy�apany w ��ku o 3.40 straci jedn� belk�. Rozej�� si�. Zapi��em uniform i poszed�em po �niegu do kantyny, na fili�ank� wywaru z soi i skr�ta. Zawsze wystarcza�o mi pi�� czy sze�� godzin snu i to by�y jedyne chwile, jakie mia�em tylko dla siebie, przez moment daleko od armii. Przez kilka minut czyta�em wiadomo�ci odbierane przez faks. Za�atwili kolejny statek, gdzie� w rejonie Aldebarana. To by�o jakie� cztery lata temu. Szykowali karn� ekspedycj�, ale przelot do celu zajmie flocie kolejne cztery lata. Do tej pory Taura�czycy obsadz� wszystkie przej�cia planetarne. W kwaterze wszyscy ju� spali i g��wne �wiat�a by�y wy��czone. Ca�a kompania tkwi�a tu, od kiedy wr�cili�my z dwutygodniowego szkolenia na Ksi�ycu. Rzuci�em ciuchy do szafki, sprawdzi�em grafik i stwierdzi�em, �e �pi� w koi 31. Do licha, tu� pod grzejnikiem. Najciszej jak umia�em w�lizgn��em si� za zas�on�, �eby nie budzi� osoby �pi�cej obok. Nie widzia�em, kto to, ale nic mnie to nie obchodzi�o. Wsun��em si� pod koc. - Sp�ni�e� si�, Mandella - ziewn�� kto�. - Przepraszam, �e ci� zbudzi�em - szepn��em. - W porz�siu. Obr�ci�a si� na bok i wtuli�a si� we mnie. By�a ciep�a i do�� mi�kka. Poklepa�em j� po biodrze, maj�c nadziej�, �e robi� to po bratersku. - Dobranoc, Rogers. - Dobranoc, ogierze. Odpowiedzia�a takim samym gestem, tylko bardziej sugestywnym. Dlaczego zawsze trafiasz na zm�czone, kiedy jeste� gotowy, i na ch�tne, kiedy ty jeste� znu�ony? Pogodzi�em si� z nieuniknionym. 2. - Dobra, przy��cie si� do tego, cholera! Grupa wzd�u�nika! Rusza� si�, ruszcie swoje przekl�te ty�ki! Oko�o pomocy przyszed� ciep�y front i �nieg zmieni� si� w b�oto. Permaplastowy d�wigar wa�y� pi��set funt�w i by� piekielnie niepor�czny, nawet je�li nie by� oblodzony. We czw�rk�, po dwoje na ka�dym ko�cu, nie�li�my plastikowy d�wigar w zesztywnia�ych palcach. Moj� partnerk� by�a Rogers. - Uwaga! - wrzasn�� facet za mn�, co oznacza�o, �e ci�ar wymkn�� mu si� z r�k. Chocia� nie stalowy, wzd�u�nik by� dostatecznie ci�ki, �eby zmia�d�y� stop�. Wszyscy pu�cili i odskoczyli. Padaj�c, obryzga� nas b�otnist� mazi�. - Do diab�a, Petrov - powiedzia�a Rogers. - Dlaczego nie p�jdziesz do Czerwonego Krzy�a albo gdziekolwiek? Ta kure- wska belka wcale nie jest tak kurewsko ci�ka. Wi�kszo�� dziewcz�t wyra�a�a si� ogl�dniej. Rogers mia�a niewyparzony j�zor. - Dobra, rusza� si�, kurwa, z tymi wzd�u�nikami! Grupa klejarzy! Dalej, dalej! Nadbieg� nasz dwuosobowy zesp� klejarzy, d�wigaj�c wia- dra. - Chod�my, Mandella. Zaraz odmro�� sobie jaja. - Ja te� - powiedzia�a dziewczyna z uczuciem, cho� bez sensu. - Raz, dwa, trzy! Ponownie podnie�li�my ci�ar i chwiejnie poszli�my w kie- runku mostu. By� w trzech czwartych uko�czony. Wygl�da�o na to, �e drugi pluton wyprzedzi nas. Nie obchodzi�oby mnie to, ale ten pluton, kt�ry pierwszy postawi sw�j most, poleci do domu. Pozosta�ym zostan� cztery mile b�ota i ani chwili wypoczynku przed capstrzykiem. Donie�li�my d�wigar na miejsce, rzucili�my go z �omotem i przymocowali�my uchwyty ��cz�ce go z podporami. Zanim sko�czyli�my mocowa�, �e�ska po�owa grupy klejarzy ju� zacz�a nak�ada� epoksyd. Jej partner czeka� po drugiej stronie d�wigara. Grupa od nawierzchni sta�a przy mo�cie; ka�dy trzyma� nad g�ow�, jak parasolk�, kawa�ek lekkiego spr�onego permaplastu. Byli czy�ci i nie przemoczeni. G�o�no zastanowi�em si�, czym sobie na to zas�u�yli, a Rogers podsun�a kilka ciekawych, cho� ma�o prawdopodobnych mo�liwo�ci. Zaj�li�my stanowisko przy nast�pnym d�wigarze, kiedy szef kompanii (nazywa� si� Dougelstein, ale m�wili�my na niego Dobra) dmuchn�� w gwizdek i rykn��: - Dobra, ch�opcy i dziewczynki, dziesi�� minut przerwy. Kto ma, ten pali. Si�gn�� do kieszeni i wcisn�� guzik w��czaj�cy ogrzewanie naszych skafandr�w. Przysiedli�my z Rogers na naszym ko�cu d�wigara i wyj��em papiero�nic�. Mia�em mn�stwo skr�t�w, ale nie wolno ich by�o pali� do capstrzyku. Opr�cz tego mia�em tylko mniej wi�cej trzycalowy niedopa�ek cygara. Przypali�em je od kraw�dzi papie- ro�nicy; po kilku pierwszych poci�gni�ciach nie by�o ju� takie z�e. Rogers te� poci�gn�a, dla towarzystwa, ale skrzywi�a si� i odda�a mi niedopa�ek. - By�e� na uczelni, kiedy ci� powo�ano? - zapyta�a. - Taak. W�a�nie zrobi�em magisterium z fizyki. Chcia�em uzyska� uprawnienia do nauczania. Pos�pnie skin�a g�ow�. - Ja studiowa�am biologi�... - Tak my�la�em - wtr�ci�em i uchyli�em si� przed pecyn� b�ota. - Na kt�rym roku? - Sko�czy�am sze��, w��cznie z magisterium. - Poci�gn�a butem po ziemi, tworz�c wzg�rek o konsystencji zamarzaj�cej brei. - Dlaczego, kurwa, musia�o si� tak sta�? Wzruszy�em ramionami. Na to pytanie nie by�o odpowiedzi, a na pewno nie zas�ugiwa�o na uwag� wyja�nienie, jakim karmio- no nas w SZ ONZ. Intelektualna i fizyczna elita planety, ruszaj�ca strzec ludzko�ci przed taura�skim zagro�eniem. Sojowa papka. Wszystko to by�o jednym wielkim eksperymentem. Zobaczmy, czy uda si� sprowokowa� Taura�czyk�w do dzia�a� naziemnych. Dobra dmuchn�� w gwizdek o dwie minuty za wcze�nie, zgodnie z przewidywaniami, ale Rogers, ja i dwoje pozosta�ych siedzieli�my sobie jeszcze przez minut�, czekaj�c, a� zespo�y klejarzy i nawierzchniowc�w sko�cz� pokrywa� nasz d�wigar. Siedz�c tak z wy��czonym ogrzewaniem skafandr�w, szybko za- cz�li�my marzn��, jednak nie ruszali�my si� - dla zasady. �wiczenia przy wy��czonym ogrzewaniu nie mia�y �adnego sensu. Typowo wojskowy idiotyzm. Pewnie, tam, dok�d poleci- my, b�dzie zimno, jednak nie a� tak, by wsz�dzie zalega� �nieg i l�d. Niemal z regu�y na planetach przej�� przez ca�y czas tem- peratura oscylowa�a w granicach dw�ch stopni od zera absolutnego - poniewa� kolapsary nie �wiec� - wi�c je�li poczujesz, �e ci zimno, to b�dzie znaczy�o, �e jeste� ju� trupem. Dwana�cie lat wcze�niej, kiedy by�em dziesi�ciolatkiem, odkryto skok kolapsarowy. Wystarczy z odpowiedni� pr�dko�ci� skierowa� jaki� przedmiot w kolapsar, aby znalaz� si� gdzie� w odleg�ej cz�ci galaktyki. Nie trwa�o d�ugo, a znaleziono wz�r pozwalaj�cy przewidzie�, gdzie si� wy�oni: podr�uje po linii prostej (w rozumieniu teorii Einsteina), po jakiej pod��a�oby, gdyby nie napotka�o po drodze kolapsara - dop�ki nie natrafi na nast�pne pole kolapsa-rowe, w kt�rym pojawia si� ponownie, pod��aj�c z pr�dko�ci�, jak� rozwija�o w momencie wej�cia w pierwszy kolapsar. Czas podr�y mi�dzy dwoma kolapsarami r�wny jest zeru. Fizycy teoretyczni mieli mn�stwo roboty: musieli ponownie zdefiniowa� poj�cie r�wnoczesno�ci, a potem roz�o�y� na czynniki og�ln� teori� wzgl�dno�ci i stworzy� j� od nowa. Natomiast bardzo szcz�liwi byli politycy, kt�rzy teraz mogli wys�a� ca�y statek kolonist�w na Fomalhauta za mniejsze pieni�dze, ni� kiedy� kosztowa�o umieszczenie paru ludzi na Ksi�ycu. By�o mn�stwo ludzi, kt�rych politycy ch�tnie widzieliby na Fomalhaucie, prze�ywaj�cych tam wspania�� przygod�, a nie wzniecaj�cych zamieszki na Ziemi. Statkom zawsze towarzyszy�a automatyczna sonda, pod��aj�ca kilka mil z tym. Wiedzieli�my o istnieniu planet przej�cia, tych resztek wiruj�cych wok� kolapsar�w; zadaniem sondy by�o wr�ci� i powiadomi� baz�, gdyby statek lec�cy z pr�dko�ci� 0,99 pr�dko�ci �wiat�a r�bn�� w jedn� z nich. Do takiej katastrofy nigdy nie dosz�o, ale pewnego dnia kolejna sonda wr�ci�a uszkodzona - i sama. Przeanalizowano jej dane i okaza�o si�, �e jaki� kosmolot �ciga� i zniszczy� statek kolonist�w. Zdarzy�o si� to opodal Aldebarana, w uk�adzie Taurusa, jednak poniewa� s�owo "Aldebara�czycy"jest troch� przyd�ugie, nazwano wrog�w "Taura�czykami". Od tej pory statki kolonist�w rusza�y pod eskort� uzbrojonych jednostek. Te uzbrojone okr�ty cz�sto wyrusza�y same, a� w ko�cu Grupa Kolonizacyjna przekszta�ci�a si� w Si�y Zbrojne ONZ. Z naciskiem na Si�y. Potem jaki� b�yskotliwy cz�onek Zgromadzenia Generalnego zdecydowa�, �e powinni�my wys�a� w pole oddzia�y piechoty, �eby strzeg�y planet wok� najbli�szych kolapsar�w. To doprowadzi�o do uchwalenia ustawy o powszechnej s�u�bie wojskowej i powstania najbardziej elitarnej armii w historii wojskowo�ci. I tak znale�li�my si� tutaj, pi��dziesi�ciu m�czyzn i pi��dziesi�t kobiet o 10 powy�ej 150, niezwykle zdrowych i silnych, brodz�c w glinie i b�ocie �rodkowego Missouri, zastanawiaj�c si�, w jaki spos�b umiej�tno�� stawiania most�w mo�e przyda� nam si� na planetach, na kt�rych jedynym p�ynem jest sporadycznie spotykana ka�u�a ciek�ego helu. 3. Blisko miesi�c p�niej wyruszyli�my na ostatnie �wiczenia - manewry na planecie Charon. Chocia� to pobliskie peryhelium, mimo to le�y dwa razy dalej od S�o�ca ni� Pluton. Przewozi� nas przerobiony "barakow�z", przeznaczony dla dwustu kolonist�w wraz z ich sadzonkami i inwentarzem. Jednak nie my�lcie, �e by�o przestronnie, skoro lecia�o nas o po�ow� mniej. Wi�kszo�� wolnej przestrzeni zajmowa�y dodatkowe zbiorniki paliwa, bro� i amunicja. Ca�a wycieczka trwa�a trzy tygodnie: przez po�ow� drogi przyspieszanie do 2 g, a potem deceleracja. Nasza najwi�ksza pr�dko��, z jak� przemkn�li�my obok Plutona, wynosi�a w przybli�eniu jedn� dwudziest� pr�dko�ci �wiat�a - za ma�o, aby da�a ,o sobie zna� teoria wzgl�dno�ci, Trzy tygodnie d�wigania dwukrotnie wi�kszego ci�aru cia�a ni� zwykle to nie piknik. Trzy razy dziennie wykonywali�my kr�tk� gimnastyk�, a pozosta�y czas starali�my si� sp�dza� w pozycji horyzontalnej. Mimo to mieli�my kilka przypadk�w z�ama� i powa�nych zwichni��. M�czy�ni musieli zak�ada� suspensoria, �eby nie poodpada�y im cz�onki. Sen przychodzi� z trudem; przerywany koszmarami o duszeniu si� i zgniataniu, okresowymi zmianami pozycji dla podtrzymania kr��enia krwi i zapobiegania odle�ynom. Jedna z dziewcz�t by�a tak zm�czona, �e ledwie obudzi�a si�, kiedy �ebro przebi�o jej sk�r�. Kilkakrotnie by�em ju� w kosmosie, wi�c kiedy wreszcie zako�czyli�my decelaracj� i przeszli�my w stan niewa�ko�ci, poczu�em jedynie ulg�. Jednak niekt�rzy z nas, opr�cz kr�tkiego szkolenia na Ksi�ycu, nigdy nie byli w przestrzeni, wi�c doznali gwa�townego ataku choroby lokomocyjnej. Posprz�tali�my po nich, fruwaj�c po pomieszczeniach z g�bkami i ssawkami, wsy- saj�c kulki cz�ciowo strawionej "skoncentrowanej, wysokobia�- kowej, wysokokalorycznej pasty mi�snej (z soi)". Schodz�c z orbity, mieli�my doskona�y widok na Charona. Jednak nie by�o tam wiele do ogl�dania. Po prostu mlecznobia�a kula z kilkoma smugami. Wyl�dowali�my jakie� dwie�cie me- tr�w od bazy. Wysun�� si� z niej hermetyczny r�kaw, kt�ry po��czy� si� z promem, tak �e nie musieli�my zak�ada� skafan- dr�w. Ze szcz�kiem przemaszerowali�my do g��wnego budynku, niekszta�tnego pud�a z szarego plastiku. �ciany wewn�trz mia�y t� sam� ponur� barw�. Reszta kompa- nii siedzia�a za sto�ami, zabijaj�c czas rozmow�. Obok Freelanda by�o wolne miejsce. - Czujesz si� lepiej, JefT? Nadal by� troch� blady. - Je�li bogowie chcieli, �eby cz�owiek prze�y� swobodne spadanie, to powinni go obdarzy� stalowym �o��dkiem. - Wes- tchn�� ci�ko. - Nieco lepiej. Da�bym wszystko za dyma. - Taak. - Ty znosisz to ca�kiem dobrze. By�e� ju� w przestrzeni, prawda? - Praca doktorska ze spawania w pr�ni. Trzy tygodnie na orbicie oko�oziemskiej. Usiad�em i po raz tysi�czny si�gn��em po papiero�nic�. Nadal jej tam nie by�o. Systemy podtrzymywania �ycia nie chcia�y m�czy� si� z nikotyn� i cia�ami smolistymi. - �wiczenia by�y paskudne - narzeka� Jeff- ale to g�wno... - Baa-czno��! Stali�my bez �adu i sk�adu, dw�jkami i tr�jkami. Otworzy�y si� drzwi i wszed� jaki� major. Lekko zesztywnia�em. By� najwy- �szym rang� oficerem, jakiego widzia�em. Na kurtce munduru mia� rz�d baretek, w��cznie z purpurowym paskiem �wiadcz�cym o tym, �e by� ranny podczas walki w szeregach dawnej ameryka�- skiej armii. Na pewno w Indochinach, ale tamte zarzewia wojny wygas�y, zanim przyszed�em na �wiat. On nie wygl�da� tak staro. - Siadajcie, siadajcie - popar� s�owa gestem. Potem opar� r�ce na biodrach i z nik�ym u�mieszkiem obrzuci� nas spojrze- niem. - Witajcie na Charonie. Wybrali�cie sobie pi�kny dzie� na l�dowanie, na zewn�trz mamy letni skwar - temperatur� 8,15 stopnia powy�ej zera absolutnego. Oczekujemy niewielkiej zmia- ny pogody za jakie� sto czy dwie�cie lat. Niekt�rzy za�miali si� bez przekonania. - Lepiej cieszcie si� tym tropikalnym klimatem tu, w bazie Miami; korzystajcie, p�ki mo�ecie. Znajdujemy si� w centrum s�onecznej strony, a wi�kszo�� �wicze� odb�dzie si� po ciemnej stronie. Tam utrzymuje si� ni�sza temperatura - oko�o 2,08 stopnia. Powinni�cie traktowa� wasze dotychczasowe szkolenie na Ziemi i na Ksi�ycu jako �wiczenia wst�pne, umo�liwiaj�ce wam przetrwanie na Charonie. Tutaj przejdziecie pe�ne przeszko- lenie w zakresie u�ywania broni i narz�dzi oraz zaj�cia taktyczne. I przekonacie si�, �e w tych temperaturach narz�dzia nie zacho- wuj� si� tak, jak powinny; bro� nie chce strzela�. A ludzie poruszaj� si� bardzo ostro�nie. Spojrza� na notes, kt�ry trzyma� w r�ku. - W tej chwili jest was czterdzie�ci dziewi�� kobiet i czter- dziestu o�miu m�czyzn. Dwa zgony na Ziemi, jeden przypadek choroby psychicznej. Zapozna�em si� z programem waszych �wi- cze�. Jestem zaskoczony, �e tak wielu z was zdo�a�o przez nie przebrn��. Jednak nie ukrywam, �e nie b�d� rozczarowany, je�li tylko po�owa z was - pi��dziesi�t procent - uko�czy ten etap szkolenia. A jedyn� alternatyw� jest �mier�. Tutaj. Ka�dy z nas - w��cznie ze mn� - mo�e wr�ci� na Ziemi� dopiero po wykonaniu zadania. Przez miesi�c b�dziecie tu �wiczy�. Potem polecicie do kolapsara Stargate, p� roku �wietlnego st�d. Zatrzy- macie si� w bazie Stargate l, na najwi�kszej planecie przej�cia, do czasu przybycia posi�k�w. Miejmy nadziej�, �e nie potrwa to d�u�ej ni� miesi�c; zaraz po waszym odlocie ma przyby� tu nast�pna grupa. - Kiedy opu�cicie Stargate, udacie si� do jakiego� strategi- cznie wa�nego kolapsara, za�o�ycie tam baz� i odeprzecie wroga, je�li zaatakuje. Je�eli nie, zaczekacie w bazie na dalsze rozkazy. - Podczas ostatnich dw�ch tygodni �wicze� b�dziecie bu- dowali dok�adnie tak� sam� baz� na ciemnej stronie planety. B�dziecie ca�kowicie odci�ci od bazy Miami; �adnej ��czno�ci, �adnych mo�liwo�ci ewakuacji, �adnych dostaw �ywno�ci. Przed up�ywem tych dw�ch tygodni sprawdzimy wasze umiej�tno�ci obrony przed atakiem zdalnie sterowanych pocisk�w. B�d� uz- brojone. Wydali na nas tyle forsy, �eby pozabija� nas podczas �wicze�? - Ca�a za�oga bazy na Charonie to �o�nierze z do�wiadcze- niem bojowym, maj�cy po czterdzie�ci i pi��dziesi�t lat. Jednak my�l�, �e dotrzymamy wam kroku. Dw�ch z nas b�dzie towarzy- szy� wam przez ca�y czas i poleci z wami przynajmniej na Stargate. To kapitan Sherman Stott, dow�dca waszej kompanii, oraz sier�ant Octavio Cortez. Panowie...? Dwaj m�czy�ni w pierwszym rz�dzie wstali i odwr�cili si� do nas. Kapitan Stott by� odrobin� ni�szy od majora, ale ulepiony z tej samej gliny; zdecydowane rysy twarzy g�adkiej jak porcela- na, cyniczny u�mieszek, centymetr precyzyjnie przyci�tej brody wok� wydatnej szcz�ki, wygl�d najwy�ej trzydziestolatka. Na biodrze nosi� wielki, staromodny pistolet na naboje prochowe. Sier�ant Cortez to ca�kiem inna historia - istny horror. G�ow� mia� ogolon� i zdeformowan�, sp�aszczon� z jednej strony, gdzie wyra�nie amputowano spory kawa�ek czaszki. Bardzo smag�� twarz przecina�a sie� zmarszczek i blizn. Brakowa�o mu po�owy lewego ucha, a jego oczy mia�y tyle wyrazu, co przyciski maszyny. Nosi� w�sy i brod�, kt�re wygl�da�y jak chuda bia�a g�sienica owini�ta wok� ust. U kogokolwiek innego jego ch�opi�cy u�miech wygl�da�by przyjemnie, tymczasem Cortez by� chyba najbrzyd- szym, najpaskudniejszym stworzeniem, jakie widzia�em w �yciu. Mimo to, je�li nie patrze� na jego g�ow�, lecz wzi�� pod uwag� dolne sze�� st�p cia�a, m�g� pozowa� do plakat�w reklamuj�cych kurorty dla kulturyst�w. Ani Stott, ani Cortez nie nosili �adnych baretek. Cortez mia� pod lew� pach� ma�y kieszonkowy laser, podwieszony na magnetycznym pier�cieniu. Drewniana kolba broni by�a wy�lizgana od cz�stego u�ywania. - A teraz, zanim oddam was pod czu�� opiek� tych dw�ch d�entelmen�w, ostrzegam was jeszcze raz. Dwa miesi�ce temu na tej planecie nie by�o �ywego ducha, tylko troch� sprz�tu pozostawionego przez ekspedycj� w 1991. Czterdziestu pi�ciu ludzi trudzi�o si� przez miesi�c, wznosz�c t� baz�. Dwadzie�cia cztery osoby - przesz�o po�owa - zgin�y w trakcie budowy. To najniebezpieczniejsza planeta, na jakiej kiedykolwiek pr�bo- wa� �y� cz�owiek, jednak te, na kt�re pod��ycie, b�d� r�wnie lub bardziej gro�ne. Wasi dow�dcy spr�buj� utrzyma� was przy �yciu przez nast�pny miesi�c. S�uchajcie ich... i bierzcie z nich przy- k�ad; oni przetrwali tu znacznie d�u�ej ni� wy. Kapitanie? Kapitan wsta�, a major opu�ci� sal�. - Baa-czno��! Ostatnia sylaba poderwa�a nas na nogi. - Powiem to tylko raz, wi�c lepiej s�uchajcie - warkn��. - To jest pole bitwy, a na polu bitwy jest tylko jedna kara za niepos�usze�stwo czy niesubordynacj�. Wyrwa� pistolet z kabury i trzyma� go za luf�, jak pa�k�. - To automatyczny pistolet kaliber 0.45 z 1911 roku - bro� prymitywna, ale skuteczna. Sier�ant i ja mamy rozkaz u�y� broni w razie potrzeby. Nie zmuszajcie nas do tego, poniewa� zrobimy to. Zrobimy. Schowa� pistolet do kabury. Zatrzask g�o�no szcz�kn�� w g�u- chej ciszy. - Razem z sier�antem Cortezem zabili�my wi�cej ludzi, ni� siedzi teraz w tej sali. Obaj walczyli�my w Wietnamie po stronie Amerykan�w i obaj ponad dziesi�� lat temu wst�pili�my do Mi�dzynarodowych Si� ONZ. Dla przywileju dowodzenia t� kom- pani� czasowo zrezygnowa�em ze stopnia majora, a sier�ant Cor- tez ze stopnia kapitana, poniewa� obaj jeste�my frontowymi �o�nierzami, a to jest pierwsze pole bitwy od 1987 roku. Pami�- tajcie o tym, co wam powiedzia�em. Sier�ant Cortez poinstruuje was szczeg�owo o waszych obowi�zkach. Prosz� prowadzi� dalej, sier�ancie. Zrobi� w ty� zwrot i wymaszerowa� z sali. Podczas ca�ej tej oracji wyraz jego twarzy nie zmieni� si� nawet na jot�. Sier�ant porusza� si� jak ci�ka machina z mn�stwem �o�ysk kulkowych. Kiedy drzwi zamkn�y si� z sykiem, powoli odwr�ci� si� do nas i zdumiewaj�co �agodnym g�osem powiedzia�: - Spocznij, siada�. Usiad� na stoliku. Mebel zatrzeszcza�, ale wytrzyma�. - Kapitan mo�e budzi� strach i ja te�, ale obaj chcemy dobrze. B�dziecie ze mn� w sta�ym kontakcie, wi�c lepiej przy- zwyczajcie si� do wygl�du mojej g�owy. Kapitana pewnie ju� nie zobaczycie, chyba �e na manewrach. - Dotkn�� swojej czaszki. - A skoro mowa o g�owie, nadal mam j� na karku, mimo wysi�k�w Chi�czyk�w. Wszyscy starzy weterani, kt�rzy zaci�g- n�li si� na s�u�b� ONZ, musieli spe�ni� te same kryteria, co wy. Tak wi�c podejrzewam, �e wszyscy jeste�cie m�drzy i twardzi, jednak pami�tajcie, �e kapitan i ja jeste�my m�drzy, twardzi, a w dodatku do�wiadczeni. Przekartkowa� plan zaj��, nie czytaj�c go. - Tak jak powiedzia� kapitan, podczas manewr�w przewi- duje si� tylko jeden rodzaj kary. Najsurowszy. Jednak zazwyczaj nie b�dziemy musieli zabija� was za niepos�usze�stwo; Charon oszcz�dzi nam k�opotu. Po powrocie do bazy - to ca�kiem inna historia. Nie obchodzi nas, co robicie na kwaterach. Mo�ecie przez ca�y dzie� ugania� si� za dupami i pieprzy� przez ca�� noc... Jednak kiedy zak�adacie skafandry i wychodzicie na zewn�trz, macie by� zdyscyplinowani w stopniu, jaki zawstydzi�by centu- riona. W pewnych sytuacjach jedna g�upia pomy�ka mo�e zabi� nas wszystkich. Pierwsz� rzecz�, jaka was czeka, jest dopasowa- nie bojowych skafandr�w. Zbrojmistrz czeka na kwaterach; zaj- mie si� ka�dym po kolei. Idziemy. 4. - Wiem, �e na Ziemi uczono was, co potrafi bojowy skafander. Zbrojmistrz by� niski, �ysawy, w uniformie bez insygni�w. Sier�ant Cortez kaza� nam zwraca� si� do niego "sir", poniewa� by� porucznikiem. - Jednak chc� zwr�ci� uwag� na kilka spraw; mo�e doda� pewne rzeczy, o jakich zapomnieli lub nie wiedzieli wasi instru- ktorzy na Ziemi. Sier�ant by� tak uprzejmy, �e zgodzi� si� by� moj� pomoc� dydaktyczn�. Sier�ancie? Cortez zdj�� skafander i wszed� na niewielkie podium, gdzie sta� kombinezon bojowy, rozpi�ty jak muszla w kszta�cie cz�owieka. Wszed� w ni� ty�em i wsun�� ramiona w sztywne r�kawy. Us�yszeli- �my klikni�cie i ubi�r zamkn�� si� z cichym westchnieniem. Mia� jasnozielon� barw�, a na he�mie napis drukowanymi literami: CORTEZ. - Kamufla�, sier�ancie. Ziele� przesz�a w biel, a ta w brudn� szaro��. - To barwy maskuj�ce odpowiednie na Charonie i na wi�- kszo�ci planet przej �� - powiedzia� Cortez jak z g��bokiej studni. - Jednak mo�na tak�e uzyska� kilka innych kombinacji. Szaro�� upstrzy�y ja�niejsze, zielone i br�zowe plamy. - W d�ungli. Kolor zmieni� si� w jaskraw� ���. - Pustynia. Ciemny br�z, ciemniejszy, do atramentowoczamego. - Noc lub kosmos. - Bardzo dobrze, sier�ancie. O ile wiem, to jedyna cecha tego skafandra, jak� udoskonalono po waszym szkoleniu. Stero- wanie znajduje si� wok� waszego lewego nadgarstka i jest na- prawd� trudne do opanowania. Kiedy jednak znajdzie si� w�a�ci- w� kombinacj�, �atwo j� uzyska�. Na Ziemi nie mieli�cie zbyt wiele godzin �wicze� w skafandrach. Nie chcieli�my, �eby�cie przyzwyczajali si� do nich w przyjaznym otoczeniu. Kombinezon bojowy jest najbardziej �mierciono�n� broni� osobist�, jak� kie- dykolwiek wyprodukowano, a pozbawiony uzbrojenia �atwo mo- �e zabi� nieostro�nego u�ytkownika. Obr�� si�, sier�ancie. - Sprawa najwa�niejsza - rzek�, stukaj�c w du�e prostok�tne wybrzuszenie mi�dzy �opatkami. - Radiatory uk�adu ch�odze- nia. Jak wiecie, skafander pr�buje utrzyma� optymaln� tempe- ratur� cia�a niezale�nie od pogody na zewn�trz. Materia� kom- binezonu jest tak zbli�ony do idealnego izolatora, jak pozwala�y na to wymagania wytrzyma�o�ciowe. Dlatego te �eberka s� gor�- ce, szczeg�lnie w por�wnaniu z temperatur� na zewn�trz - poniewa� oddaj� ciep�o cia�a. Wystarczy, �e oprzecie si� o bry�� zamarzni�tego gazu - a jest ich tu mn�stwo. Gaz wyparuje szybciej, ni� zdo�a uciec z ch�odnicy, a uciekaj�c rozepchnie otaczaj�cy go l�d i skruszy go... tak �e w jednej setnej sekundy zmieni si� w r�czny granat wybuchaj�cy wam za plecami. Nawet nie zd��ycie niczego poczu�. W ci�gu minionych dw�ch miesi�cy w podobny spos�b zgin�o jedena�cie os�b. A oni po prostu budowali kilka chat. Zak�adam, �e wiecie, jak �atwo uk�ad wspo- magaj�cy mo�e zabi� was lub waszych towarzyszy. Czy kto� chce u�cisn�� r�k� sier�antowi? Przerwa�, podszed� do Corteza i u�cisn�� mu d�o� w r�kawiczce. - On ma du�e do�wiadczenie. Dop�ki go nie nab�dziecie, b�d�cie bardzo ostro�ni. Zechcecie podrapa� si�, a skr�cicie sobie kark. Pami�tajcie o semilogarytmicznej reakcji skafandra: nacisk z si�� dw�ch funt�w daje si�� pi�ciu funt�w, trzy daj� dziesi��, cztery to dwadzie�cia trzy, a pi�� da czterdzie�ci siedem. Wi�- kszo�� z was potrafi �cisn�� z si�� znacznie przekraczaj�c� sto funt�w. Przy tym wzmocnieniu teoretycznie mo�ecie z�ama� na p� stalow� belk�. W rzeczywisto�ci zniszczyliby�cie materia� r�kawic i szybko zgin�liby�cie - przynajmniej tu, na Charonie. Dekompresja �ciga�aby si� z zamro�eniem. Umarliby�cie, bez wzgl�du na wynik tego wy�cigu. - Wspomaganie n�g r�wnie� jest niebezpieczne, chocia� wzmocnienie nie jest tu a� tak du�e. Dop�ki nie nabierzecie wprawy, nie pr�bujcie biega� ani skaka�. Mo�ecie potkn�� si�, co oznacza niemal pewn� �mier�. Grawitacja Charona wynosi trzy czwarte ci��enia ziemskiego, wi�c nie jest tu tak �le. Jednak na naprawd� ma�ej planecie, takiej jak Ksi�yc, mo�ecie podskoczy� i nie opa�� na powierzchni� przez dwadzie�cia minut, tylko szybowa� a� za horyzont. I z pr�dko�ci� osiemdziesi�ciu metr�w na sekund� mo�e- cie uderzy� w jak�� g�r�. Na ma�ym asteroidzie �atwo mo�na osi�g- n�� pr�dko�� ucieczki i polecie� na ma�� wycieczk� w przestrze� mi�dzygwiezdn�. To do�� powolny spos�b podr�owania. - Od jutra rana zaczniemy uczy� was, jak zosta� przy �yciu w tej straszliwej maszynie. Przez reszt� popo�udnia b�d� wzywa� was pojedynczo do przymiarki. To wszystko, sier�ancie. Cortez podszed� do drzwi i pokr�ci� korb�, wpuszczaj�c po- wietrze do �luzy. Zapali� si� rz�d lamp na podczerwie�, zapobie- gaj�cych zamarzaniu powietrza. Kiedy ci�nienia wyr�wna�y si�, zakr�ci� zaw�r, otworzy� drzwi i zamkn�� je za sob�. Pompa mrucza�a przez minut�, opr�niaj�c komor�; wtedy wyszed� z niej i zamkn�� drugie drzwi. �luza by�a bardzo podobna do tych na Ksi�ycu. - Pierwszego poprosz� szeregowego Omara Almizara. Po- zostali mog� p�j�� wybra� sobie prycze. Wezw� was przez g�o�niki. - W porz�dku alfabetycznym, sir? - Mhm. Oko�o dziesi�� minut na ka�dego. Je�li kto� ma nazwisko na Z, r�wnie dobrze mo�e od razu i�� do ��ka. M�wi� o Rogers. Ona pewnie marzy�a tylko o tym, �eby p�j�� do ��ka. 5. S�o�ce by�o jaskrawobia�ym punktem tu� nad g�owami. By�o o wiele ja�niejsze, ni� oczekiwa�em; poniewa� znaj- dowali�my si� w odleg�o�ci osiemdziesi�ciu AU, jego jasno�� wynosi�a zaledwie 1/6400 tej, jak� mia�o na Ziemi. Pomimo to dawa�o mniej wi�cej tyle �wiat�a, co silna latarnia uliczna. - Tutaj jest znacznie ja�niej, ni� b�dzie na planetach przej�� zatrzeszcza� nam w uszach g�os kapitana Stotta. - Cieszcie si�, �e b�dziecie mogli patrze� pod nogi. Stali�my w szeregu na permaplastowym chodniku ��cz�cym kwatery z magazynem sprz�tu. Przez ca�e rano �wiczyli�my wcho- dzenie do �rodka, w czym nie znale�li�my niczego nowego opr�cz scenerii. Nawet w tym s�abym �wietle, wobec braku atmosfery, wszystko by�o wyra�nie widoczne a� po horyzont. Kilometr od nas, od jednego kra�ca horyzontu po drugi, ci�gn�o si� czarne urwisko o zbyt regularnym kszta�cie, aby mog�o by� dzie�em natury. Grunt by� obsydianowo czarny, poci�ty pasami bia�ego lub b��kitnego lodu. W pobli�u magazynu zaopatrzenia wznosi�a si� sterta �niegu w beczce z napisem: TLEN. Skafander by� do�� wygodny, jednak wywo�ywa� dziwne wra- �enie, i� jest si� jednocze�nie marionetk� i lalkarzem. Wy�lij impuls ruszaj�cy nog�, a skafander odbierze go i poruszy nog� za ciebie. - Dzi� b�dziemy chodzi� tylko wok� naszej bazy i niech nikt si� nie oddala. Kapitan nie zabra� swojej czterdziestki pi�tki - chyba �e nosi� j� jak amulet, w skafandrze -jednak mia� laser w palcu, tak jak my wszyscy. Tyle �e jego pewnie by� pod��czony. Zachowuj�c przynajmniej dwumetrowe odst�py, zeszli�my z permaplastu i poszli�my za kapitanem po g�adkiej skale. Cho- dzili�my ostro�nie przez prawie godzin�, zataczaj�c coraz szersze kr�gi, a� w ko�cu stan�li�my na samym obwodzie. - Teraz niech wszyscy pilnie uwa�aj�. Podejd� do tej bry�y niebieskiego lodu - rzek�, wskazuj�c wielki g�az, znajduj�cy si� oko�o dwudziestu metr�w dalej - i poka�� wam co�, o czym powinni�cie wiedzie�, je�eli chcecie pozosta� przy �yciu. Pewnym krokiem podszed� do g�azu. - Najpierw musz� ogrza� ska�� - filtry w d�. Nacisn��em przycisk pod pach� i filtr przys�oni� wizjer moje- go he�mu. Kapitan wycelowa� palcem w czarny kamie� wielko�ci pi�ki i pu�ci� kr�tk� seri�. Rozb�ysk rzuci� ku nam d�ugi cie� kapitana. G�az rozsypa� si� na drobne kawa�ki. - One szybko ostygn�- powiedzia�, schylaj�c si� i podno- sz�c jeden od�amek. - Ten zapewne ma temperatur� dwudziestu do dwudziestu pi�ciu stopni. Patrzcie. Rzuci� "ciep�y" kamyk na bry�� lodu. Kamie� przez moment ta�czy� na jej powierzchni, po czym spad�. Nast�pny rzucony od�amek zachowa� si� tak samo. - Jak wiecie, nie jeste�cie idealnie izolowani. Te kamyki maj� temperatur� zbli�on� do temperatury podeszew waszych but�w. Je�li spr�bujecie stan�� na bloku lodu, to samo przydarzy si� wam. Tyle �e kamienie ju� s� martwe. Przyczyn� takiego zachowania jest fakt, �e mi�dzy kamykiem a lodem wytwarza si� �liska warstewka p�ynnego wodoru, unosz�ca cz�steczki nad p�y- nem na poduszce gazu. W ten spos�b przy zetkni�ciu kamienia lub waszych but�w z lodem nie wyst�puje tarcie, a bez tarcia nie mo�na usta� na nogach. Po miesi�cu lub dw�ch noszenia skafan- dr�w powinni�cie prze�y� taki upadek, ale teraz jeszcze za ma�o wiecie. Patrzcie. Kapitan spr�y� si� i wskoczy� na g�az. Straci� r�wnowag�, ale obr�ci� si� w powietrzu i wyl�dowa� na czworakach. Ze�lizgn�� si� i stan�� na ziemi. - Chodzi o to, �eby nie dotkn�� ch�odnic� zamro�onego gazu. W por�wnaniu z lodem ch�odnica jest gor�ca jak piec hutniczy i wystarczy ledwie mu�ni�cie, aby nast�pi� wybuch. Po pokazie maszerowali�my jeszcze przez godzin�, po czym wr�cili�my na kwatery. Przeszed�szy przez �luz�, musieli�my zaczeka� jeszcze chwil�, pozwalaj�c kombinezonom osi�gn�� w przybli�eniu pokojow� temperatur�. Kto� podszed� do mnie i stukn�� swoim he�mem w m�j. - William? Nad wizjerem mia�a napis: McCoy. - Cze��, Sean. O co chodzi? - Po prostu zastanawia�am si�, czy masz dzi� z kim spa�. Racja - zapomnia�em. Tutaj nie by�o �adnego grafiku. Ka�dy sam wybiera� sobie partnera. - Pewnie... chcia�em powiedzie�, �e nie... jeszcze nikogo nie prosi�em. Pewnie, je�li chcesz... - Dzi�ki, Williamie. Na razie. Patrzy�em, jak odchodzi, i pomy�la�em, �e je�li kto� m�g�by sprawi�, �eby skafander bojowy wygl�da� sexy, to tylko Sean. Jednak nawet jej si� to nie uda�o. Cortez zdecydowa�, �e ogrzali�my si� wystarczaj�co i zapro- wadzi� nas do szatni, gdzie odstawili�my skafandry na miejsce i pod��czyli�my je do zasilaczy. (Ka�dy skafander mia� wstawio- n� p�ytk� plutonu wystarczaj�c� na kilka lat, ale kazano nam jak najcz�ciej korzysta� z akumulator�w.) Po d�u�szym zamieszaniu wszyscy w ko�cu pod��czyli si� i otrzymali�my pozwolenie na zdj�cie kombinezon�w - dziewi��dziesi�t siedem nagich kur- cz�t wykluwaj�cych si� z jasnozielonych jaj. Wszystko by�o zimne - pod�oga, powietrze, a szczeg�lnie skafandry - wi�c rzucili�my si� t�umnie do szafek. W�o�y�em koszul�, spodnie i sanda�y, ale nadal by�o mi zim- no. Wzi��em kubek i stan��em w kolejce po soj�. Wszyscy pod- skakiwali dla rozgrzewki. - Z-zimno, n-no nie, M-Mandella? - wykrztusi�a McCoy. - Nawet-nie-chc�-o-tym-my�le� - wycedzi�em. Przesta- �em podskakiwa� i zacz��em t�uc si� jedn� r�k� po �ebrach, w drugiej trzymaj�c kubek z soj�. - Co najmniej tak zimno jak w Missouri. - Mhm... chcia�abym, �eby troch�, kurwa, ogrzali to miejsce. Ma�e kobiety zawsze odczuwaj � to najdotkliwiej. McCoyby�a najmniejsza w kompanii, zgrabna laleczka maj�ca zaledwie pi�� st�p wzrostu. - W��czyli klimatyzacj�. Nied�ugo zrobi si� cieplej. - Chcia�abym-by�-takim-wielkim-ch�opem-jak ty. Cieszy�em si�, �e nim nie by�a. 6. Pierwszy wypadek nast�pi� trzeciego dnia, podczas �wi- cze� w kopaniu row�w. Przy tak wielkich zasobach energii zmagazynowanej w uzbro- jeniu �o�nierza by�oby niepraktyczne kaza� mu ry� zamro�ony grunt tradycyjn� �opat� i kilofem. Mimo to mog�e� przez ca�y dzie� rzuca� granaty i uzyska� zaledwie p�ytkie wg��bienie - dlatego powszechnie przyj�t� metod� by�o wiercenie dziury w gruncie promieniem r�cznego lasera, po jej ostygni�ciu wrzu- cenie �adunku z zapalnikiem czasowym i - najlepiej - zasypa- nie otworu. Oczywi�cie na Charonie nie ma zbyt wiele lu�nych kamieni, chyba �e ju� wywalono jaki� lej w pobli�u. Jedyn� trudn� cz�ci� tej operacji jest szybkie znalezienie bezpiecznej kryj�wki. W tym celu - powiedziano nam - nale�y albo schowa� si� za czym�, albo odej�� co najmniej sto metr�w. Po za�o�eniu �adunku ma si� na to prawie trzy minuty, ale nie mo�na po prostu odbiec jak najdalej. Nie tu, nie na Charonie. Do wypadku dosz�o, kiedy robili�my naprawd� g��boki otw�r, z rodzaju tych, jakie s� potrzebne pod du�y podziemny bunkier. W tym celu musieli�my wywali� lej, potem zej�� na dno krateru i powtarza� t� czynno�� tak d�ugo, a� otw�r b�dzie dostatecznie g��boki. W kraterze u�ywali�my �adunk�w z pi�ciominutowym op�nieniem, kt�re i tak wydawa�o si� zbyt kr�tkie - trzeba by�o i�� naprawd� powoli, wyszukuj�c drog� przez kraw�d� leja. Prawie wszyscy wywalili ju� podw�jne otwory; wszyscy opr�cz mnie i trojga innych. Chyba tylko my zauwa�yli�my, �e Bovanovitch ma k�opoty. Wszyscy stali�my dobre dwie�cie me- tr�w od niej. Przez wizj er ustawiony na czterdzie�ci procent mocy patrzy�em, jak znika za kraw�dzi� krateru. P�niej tylko s�ysza- �em jej rozmow� z Cortezem. - Jestem na dnie, sier�ancie. Podczas takich �wicze� zawieszano zwyk�� procedur� po��- cze� radiowych; tylko Cortez i �o�nierz wykonuj�cy �wiczenie mogli rozmawia� ze sob�. - W porz�dku, przejd� na �rodek i usu� gruz. Nie spiesz si�. Nie ma po�piechu, dop�ki nie wyci�gniesz zawleczki. - Jasne, sier�ancie. S�yszeli�my cichy stukot kamieni, d�wi�k przechodz�cy przez podeszwy jej but�w. Przez kilka minut nic nie m�wi�a. - Znalaz�am dno - oznajmi�a lekko zdyszanym g�osem. L�d czy ska�a? - Och, to ska�a, sier�ancie. Zielonkawa. - A zatem strzelaj s�abym promieniem. Jeden przecinek dwa, rozrzut cztery. - Do licha, sier�ancie, to potrwa wieki. - Tak, ale je�li w skale s� uwodnione kryszta�y, zbyt gwa�- towne ogrzanie spowoduje p�kanie. A wtedy b�dziemy musieli zostawi� ci� tam, dziewczyno. Martw� i zakrwawion�. - W porz�dku, jeden przecinek dwa, de cztery. Wewn�trzna kraw�d� krateru zamigota�a czerwono odbitym b�yskiem lasera. - Kiedy wejdziesz na oko�o p� metra, podwy�szysz na de dwa. - Roger. Zaj�o jej to dok�adnie siedemna�cie minut, z czego trzy przy dyspersji dwa. Mog�em sobie wyobrazi�, jak boli j� r�ka. - Teraz odpocznij kilka minut. Kiedy dno otworu ostygnie, uzbroisz �adunek i wrzucisz go do otworu. Potem odejdziesz - powoli - rozumiesz? B�dziesz mia�a mn�stwo czasu. - Rozumiem, sier�ancie. Odejd�. By�a lekko podenerwowana. No c�, niecz�sto odchodzi si� spacerkiem od dwudziestomikrotonowej bomby tachionowej. Przez kilka minut s�uchali�my jej oddechu. - Ju�. Cichy szmer bomby ze�lizguj�cej si� w otw�r. - Teraz powoli i spokojnie. Masz pi�� minut. - Taak. Pi��, Us�yszeli�my st�panie, z pocz�tku wolne i miarowe. Potem, kiedy zacz�a pi�� si� po zboczu, kroki sta�y si� nieregularne, mo�e nawet odrobin� nie skoordynowane. A maj�c cztery minuty czasu... - Szlag! - Co si� dzieje, �o�nierzu? - Och, szlag! Cisza. - Szlag! - Szeregowy, je�li nie chcecie, �ebym was zastrzeli�, macie powiedzie� mi, co si� dzieje! - Ja... szlag, utkn�am. Pieprzone kamienie... szlag... Zr�b- cie co�! Nie mog� si� ruszy�, cholera, nie mog� si� ruszy�, cholera... - Zamknij si�! Jak g��boko jeste�? - Nie mog� ruszy�, cholera, moimi pieprzonymi nogami. Pom�cie... - Do licha, u�yj r�k - pchaj! Ka�d� r�k� mo�esz podnie�� ton�. Trzy minuty. Przesta�a kl�� i zacz�a cicho mamrota� co�, chyba po rosyj- sku. Dysza�a i s�ycha� by�o grzechot spadaj�cych kamieni. - Uwolni�am si�. Dwie minuty. - Id� najszybciej, jak mo�esz. G�os Corteza by� r�wny i bezbarwny. Po trzydziestu sekundach pojawi�a si� i wygramoli�a z krateru. - Biegnij, dziewczyno... Lepiej biegnij. Przebieg�a pi�� czy sze�� krok�w i upad�a, przejecha�a z rozp�- du kilka metr�w i zn�w wsta�a; pobieg�a, znowu upad�a i wsta�a... Wydawa�o si�, �e biegnie bardzo szybko, ale zd��y�a pokona� zaledwie trzydzie�ci metr�w, kiedy Cortez powiedzia�: - W porz�dku, Bovanovitch, po�� si� na brzuchu i le� spokojnie. Dziesi�� sekund, ale ona nie s�ysza�a, albo po prostu chcia�a odbiec jeszcze kawa�ek, wi�c bieg�a dalej, d�ugimi susami, a� w trakcie kolejnego skoku b�ysn�o i zagrzmia�o, co� uderzy�o j� w kark i jej bezg�owe cia�o przekozio�kowa�o w powietrzu, ci�g- n�c czerwono-czam� spiral� b�yskawicznie zamarzni�tej krwi, kt�ra wdzi�cznie opad�a na ziemi� jako �cie�ka kryszta�owego proszku, kt�r� p�niej wszyscy omijali, zbieraj�c kamienie do przykrycia tego, co le�a�o na jej ko�cu. Tego wieczoru Cortez nie zrobi� nam wyk�adu, nawet nie pokaza� si� przed capstrzykiem. Wszyscy byli�my dla siebie bardzo uprzejmi i nikt nie ba� si� m�wi� o tym wypadku. Poszed�em do ��ka z Rogers - wszyscy spali tej nocy z dobrymi przyjaci�mi - kt�ra chcia�a sobie tylko pop�aka� i p�aka�a tak d�ugo, �e i ja w ko�cu nie mog�em powstrzyma� �ez. 7. - Pluton A, naprz�d! Ca�� dwunastk� ruszyli�my nier�wnym szeregiem w kie- runku pozorowanego bunkra. Znajdowa� si� mo�e kilometr dalej, za starannie przygotowanym torem przeszk�d. Mogli�my poru- sza� si� bardzo szybko, gdy� z pola usuni�to l�d, jednak nawet po dziesi�ciu dniach �wicze� nie byli�my w stanie zdoby� si� na co� wi�cej ni� trucht. Nios�em granatnik za�adowany dziesi�ciomikrotonowymi gra- natami �wiczebnymi. Wszyscy mieli r�czne lasery nastawione na zero przecinek osiem de jeden, co w praktyce r�wna�o si� �wiat�u latarki. To by� symulowany atak - bunkier i jego robot-obro�ca kosztowali zbyt du�o, aby wykorzysta� ich tylko jeden raz. - Pluton B, za nimi. Dow�dcy pluton�w, przej�� dowodzenie. Dotarli�my do sterty g�az�w mniej wi�cej w po�owie drogi i Potter, dowodz�ca moj� dru�yn�, powiedzia�a: - Stan�� i ukry� si�. Przyczaili�my si� za ska�ami i czekali�my na dru�yn� B. Tuzin m�czyzn i kobiet, ledwie widocznych w zaczemionych skafandrach, cicho szepcz�c, przemkn�� obok nas. Kiedy znale�li si� na otwartej przestrzeni, odbiegli w lewo, usuwaj�c si� z linii strza�u. - Ognia! W odleg�o�ci p� klika, gdzie w mroku majaczy� bunkier, zata�czy�y czerwone kr�gi �wiat�a. Pi��set metr�w to g�rna gra- nica zasi�gu granat�w �wiczebnych, jednak mog�o dopisa� mi szcz�cie, wi�c wycelowa�em granatnik w kierunku bunkra, przy- trzyma�em bro� pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni i pos�a�em seri� trzech pocisk�w. Bunkier odpowiedzia� ogniem, zanim moje granaty zd��y�y upa��. Jego automatyczne lasery nie by�y silniejsze od tych, jakich my u�ywali�my, ale bezpo�rednie trafienie deaktywowa�o wizjer he�mu, o�lepiaj�c ofiar�. Robot prowadzi� ostrza� na chybi� trafi�, nawet nie zahaczaj�c o g�azy s�u��ce nam za os�on�. Trzy jasne b�yski pojawi�y si� jednocze�nie, jakie� trzydzie�ci metr�w od bunkra. - Mandella! My�la�am, �e umiesz z tego strzela�! - Do licha, Potter, to ma zasi�g zaledwie p� klika. Jak podejdziemy bli�ej, w�aduj� wszystkie w cel - co do jednego. - Tak, na pewno. Nic nie odpowiedzia�em. Nie zawsze b�dzie dow�dc� pluto- nu. Ponadto wcale nie by�a z niej taka z�a dziewczyna, dop�ki w�adza nie uderzy�a jej do g�owy. Poniewa� grenadier jest zast�pc� dw�dcy plutonu, by�em pod- ��czony do nadajnika Potter i s�ysza�em jej rozmow� z plutonem B. - Potter, tu Freeman. Straty? - Tu Potter. �adnych, wygl�da na to, �e skupili si� na tobie. - Taak, stracili�my trzech. Teraz jeste�my w zag��bieniu, jakie� osiemdziesi�t, sto metr�w od ciebie. Mo�emy was os�oni�, kiedy b�dziecie gotowi. - Dobra, zaczynamy. Cichy szcz�k. - Pluton, za mn�. Wysun�a si� zza g�azu i w��czy�a s�abe r�owe �wiate�ko na swoim plecaku. Ja w��czy�em swoje, po czym zaj��em miejsce obok niej, a reszta oddzia�u rozesz�a si� wachlarzowato, tworz�c klin. Nikt nie strzela�, kiedy pluton A os�ania� nas ogniem. S�ysza�em tylko oddech Potter i ciche chrup, chrup moich but�w. Niewiele widzia�em, wi�c zwi�kszy�em intensywno�� wizjera o dwa stopnie. Obraz by� troch� nieostry, ale dostatecznie jasny. Wygl�da�o na to, �e bunkier przycisn�� do ziemi pluton B; zdrowo dawa� im popali�. Odpowiadali tylko ogniem laser�w. Musieli straci� grenadiera. - Potter, tu Mandella. Czy nie powinni�my troch� odci��y� pluton B? - Jak tylko znajd� dla nas jak�� os�on�. Czy to wam wystar- czy? Szeregowy? Na czas �wicze� zosta�a mianowana kapralem. Skr�cili�my w prawo i po�o�yli�my si� za du�ym g�azem. Wi�kszo�� pozosta�ych r�wnie� znalaz�a os�on�, ale kilku musia- �o przycisn�� si� do ziemi. - Freeman, tu Potter. - Potter, tu Smithy. Freeman wy��czony; Samuels te�. Zo- sta�o nam tylko pi�ciu ludzi. Daj nam os�on�, �eby�my mogli... - Roger, Smithy. Klik. - Pluton A, otworzy� ogie�. Ci z B zdrowo obrywaj�. Wyjrza�em zza g�azu. Dalmierz podawa�, �e bunkier znajduje si� trzysta pi��dziesi�t metr�w st�d - wci�� do�� daleko. Unio- s�em luf� i wystrzeli�em trzy razy, potem opu�ci�em j� i pos�a�em kolejne trzy. Pierwsza seria przestrzeli�a o prawie dwadzie�cia metr�w; druga salwa rozb�ys�a tu� przed bunkrem. Usi�uj�c za- chowa� k�t podniesienia lufy, odda�em pi�tna�cie strza��w - opr�niaj�c magazynek - w tym samym kierunku. Powinienem schowa� si� za g�az, �eby za�adowa� bro�, ale chcia�em zobaczy�, gdzie padnie pi�tnasty granat, wi�c nie spu- szczaj�c bunkra z oczu, si�gn��em po nast�pny magazynek... Kiedy promie� lasera trafi� w m�j wizjer, czerwony b�ysk by� tak intensywny, �e zdawa� si� przeszywa� mi oczy i wychodzi� ty�em g�owy. Moment mi�dzy trafieniem a automatycznym wy��- czeniem si� wizjera nie m�g� trwa� d�u�ej ni� kilka milisekund, lecz jaskrawozielona �una sta�a mi przed oczami przez kilka minut. Poniewa� oficjalnie by�em "martwy", moje radio samoczyn- nie wy��czy�o si� i musia�em pozosta� tam, gdzie by�em, a� sko�cz� si� manewry. Pozbawiony wszelkich bod�c�w czucio- wych opr�cz tych, jakie przekazywa�a mi sk�ra (podra�niona w miejscu o�wietlonym przez wizjer), i dzwonienia w uszach, mia�em wra�enie, �e trwa to strasznie d�ugo. W ko�cu czyj� he�m brz�kn�� o m�j. - Nic ci nie jest, Mandella? G�os Potter. - Przykro mi, umar�em z nud�w dwadzie�cia minut temu. - Wsta� i z�ap mnie za r�k�. Zrobi�em tak i razem powlekli�my si� na kwater�. Szli�my chyba z godzin�. Przez ca�� drog� nie odezwa�a si� s�owem - przedziwny spos�b porozumiewania si� - ale kiedy przeszli�my przez �luz� powietrzn� i ogrzali�my si�, pomog�a mi zdj�� ska- fander. Przygotowa�em si� na lekki ochrzan, ale kiedy m�j ska- fander otworzy� si� i zanim jeszcze moje oczy przywyk�y do �wiat�a, zarzuci�a mi r�ce na szyj� i poca�owa�a w usta. - Dobry strza�, Mandella. - H�? - Nie widzia�e�? Oczywi�cie... Ta ostatnia seria, zanim ci� trafili - cztery bezpo�rednie trafienia. Bunkier uzna�, �e zosta� zniszczony, i reszt� drogi przeszli�my spacerkiem. - Wspaniale. Podrapa�em si� pod okiem, zrywaj�c p�at suchej sk�ry. Potter zachichota�a. - Powiniene� si� zobaczy�. Wygl�dasz jak... - Ca�y personel, zbi�rka w auli. To by� g�os kapitana. Zwykle zapowiada� z�e wie�ci. Poda�a mi kurtk� i sanda�y. - Chod�my. Aula znajdowa�a si� na ko�cu korytarza. Przy drzwiach by� rz�d przycisk�w; nacisn��em ten obok plakietki z moim nazwi- skiem. Cztery tabliczki by�y zaklejone czarn� ta�m�. Dobrze - tylko cztery. Nie stracili�my nikogo podczas dzisiejszych manewr�w. Kapitan siedzia� na podium, co oznacza�o, ze przynajmniej osz- cz�dzi nam cyrku ze stawaniem na baczno��. Sala zape�ni�a si� , w nieca�� minut�; cichy brz�k oznajmi�, �e jeste�my w komplecie. Kapitan Stott nie wsta�. - Spisali�cie si� dzi� do�� dobrze. Nikt nie zosta� zabity, chocia� spodziewa�em si� kilku trup�w. Pod tym wzgl�dem prze- kroczyli�cie moje oczekiwania, ale pod wszelkimi innymi wzgl�- dami zawiedli�cie je. - Ciesz� si�, �e umiecie zadba� o siebie, poniewa� ka�de z was to inwestycja rz�du miliona dolar�w i jedna czwarta ludzkiego �ycia. Jednak w tej symulowanej bitwie z bardzo g�upim robotem trzy- dziestu siedmiu 2 was zdo�a�o wle�� w ogie� lasera i polec symulo- wan� �mierci�, a poniewa� martwi nie jedz�, im te� nie potrzeba �ywno�ci przez nast�pne tezy dni. Ka�dy, kto zosta� zabity w tej bitwie, otrzyma dziennie tylko dwa litry wody i porcj� witamin. Wiedzieli�my, �e lepiej nie narzeka�, ale na kilku twarzach pojawi� si� grymas niesmaku, szczeg�lnie na tych, kt�re mia�y spalone brwi i r�owy kwadrat oparzenia wok� oczu. - Mandella. - Tak, sir? - Jeste� najci�ej poszkodowanym. Czy tw�j wizjer by� ustawiony na normaln� intensywno��? O cholera! - Nie, sir. Na dwa stopnie. - Rozumiem. Kto by� dow�dc� twojego plutonu podczas �wicze�? - Kapral Potter, sir. - Szeregowy Potter, czy kaza�a� mu zwi�kszy� intensyw- no�� obrazu? - Sir, j a... nie pami�tam. - Nie pami�tasz. No c�, dla poprawienia pami�ci do��- czysz do zabitych. Jeste� zadowolona? - Tak jest, sir. - Dobrze. Zabici zjedz� ostami posi�ek dzi� wiecz�r, a od jutra rana obejd� si� bez racji �ywno�ciowych. Czy s� jakie� pytania? �. Chyba �artowa�. - W porz�dku. Rozej�� si�. Wybra�em danie wygl�daj�ce na najbardziej kaloryczne, po- stawi�em na tacy i przysiad�em si� do Potter. - To by�a czysta donkiszoteria z twojej strony. Jednak dzi�kuj�. - Nie ma za co. I tak chcia�am zrzuci� kilka funt�w. Nie mia�em poj�cia, gdzie mia�a ich za du�o. - Znam dobre �wiczenie - powiedzia�em. U�miechn�a si�, nie podnosz�c oczu znad talerza. - Masz kogo� na dzisiejsz� noc? - My�la�am, �e poprosz� Jeffa... - No to lepiej pospiesz si�. On ma ochot� na Maejim�. W�a�ciwie m�wi�em prawd�. Ka�dy mia� ochot� na Maejim�. - Sama nie wiem. Mo�e powinni�my oszcz�dza� si�y. Na trzeci dzie�... - Daj spok�j. Lekko przesun��em palcem wskazuj�cym po grzbiecie jej d�oni. - Nie spali�my ze sob� od czas�w Missouri. Mo�e nauczy- �em si� czego� nowego. - Mo�e. Przechyli�a g�ow� i spojrza�a mi w oczy, lekko zawstydzona. - Dobrze. Tymczasem to ona pokaza�a mi co� nowego. Nazywa�a to francuskim korkoci�giem. Nie powiedzia�a mi, kto j� tego na- uczy�. Ch�tnie u�cisn��bym mu r�k�. Kiedy odzyskam si�y. 8. Dwa tygodnie �wicze� wok� bazy Miami kosztowa�y nas w sumie jedenastu zabitych. Dwunastu, je�li policzy� Da- hlquista. S�dz�, �e perspektywa sp�dzenia reszty �ycia na Charo- nie bez d�oni i obu n�g w�a�ciwie r�wna si� �mierci. Foster zgin�� w lawinie, a Freeman mia� awari� skafandra i zamarz� na ko��, zanim wnie�li�my go do �rodka. Wi�kszo�ci pozosta�ych prawie nie zna�em. Jednak �a�owa�em wszystkich. Te wypadki bardziej nas wystraszy�y, ni� nauczy�y ostro�no�ci. A teraz po ciemnej stronie. Latacz przewi�z� nas w dwudzie- stoosobowych grupach i wysadzi� przy stercie materia��w budow- lanych, przemy�lnie umieszczonych w jeziorze p�ynnego helu II. Zarzucaj�c kotwiczki, wyci�gn�li�my graty z jeziora. Lepiej by�o do� nie wchodzi�, poniewa� to �wi�stwo rozpe�za si� po ca�ym skafandrze i nie wiadomo, co kryje si� na dnie; mo�esz natrafi� na kawa� wodoru i cze�� pie�ni. Zaproponowa�em, �eby spr�bowa� odparowa� jezioro pro- mieniami laser�w, ale dziesi�� minut ci�g�ego ognia nie obni�y�o znacz�co poziomu cieczy. Hel II nie paruje - to superciecz, kt�ra musi by� r�wnomiernie ogrzana, na ca�ej powierzchni. Brak punkt�w przegrzania, brak b�belk�w. Nie pozwolono nam u�ywa� �wiate�, �eby unikn�� wykrycia. Przy wizjerze nastawionym na trzy czy cztery stopnie �wiat�o gwiazd zupe�nie wystarcza�o, ale ka�dy stopie� zwi�kszenia ozna- cza� utrat� szczeg��w. Przy czwartym stopniu krajobraz wygl�- da� jak toporny, czamo-bia�y rysunek, a nazwisk na he�mach nie dawa�o si� odczyta�, o ile kto� nie sta� tu� przed tob�. Ten krajobraz i tak wcale nie by� interesuj�cy. P� tuzina l �redniej wielko�ci krater�w po meteorytach (ka�dy w tym samym [ stopniu wype�niony helem II) i �lad niewielkich pag�rk�w na horyzoncie. Nier�wny grunt mia� konsystencj� zamarzni�tej pa- j�czyny; przy ka�dym kroku z przera�liwym zgrzytem zapada�e� si� o p� cala. To dzia�a�o na nerwy. Wyci�gni�cie wszystkiego z jeziora zabra�o nam p� dnia. Drzemali�my na zmian�, na stoj�co, siedz�c albo le��c na brzuchu. Nie by�o mi wygodnie w �adnej z tych pozycji, wi�c chcia�em, �eby bunkier jak najszybciej zosta� postawiony i zhermetyzowany. Nie mogli�my zbudowa� go pod ziemi� - zaraz wype�ni�by si� helem - wi�c najpierw musieli�my postawi� platform� izo- luj�c�, permaplastowo-pr�niowy przek�adaniec z trzech warstw. Na czas akcji otrzyma�em stopie� kaprala i dziesi�ciu �o�nierzy. Przenosili�my permaplastowe p�yty na plac budowy - dw�ch ludzi bez trudu mog�o unie�� jedn� - kiedy jeden z "moich" �o�nierzy po�lizgn�� si� i upad� na plecy. - Psiakrew, Singer, uwa�aj, jak chodzisz. W ten spos�b zgin�o ju� kilku naszych. - Przepraszam, kapralu. Nic mi nie jest. Po prostu popl�ta�y mi si� nogi. - Tak, ale uwa�aj. Podni�s� si� bez niczyjej pomocy i razem z partnerem po�o�yli p�yt�, po czym wr�cili po nast�pn�. Nie spuszcza�em Singera z oczu. Po kilku minutach zacz�� zatacza� si�, co nie jest �atwe w takiej cybernetycznej zbroi. - Singer! Jak po�o�ysz t� p�yt�, chc� ci� tu widzie�. - Dobrze. Wykona� zadanie i przycz�apa� do mnie. - Sprawdz� wskazania.