1775
Szczegóły |
Tytuł |
1775 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1775 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1775 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1775 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dean R. Koonz
Ziarno demona
(T�umacz Jan Kabat)
l
Ciemno�� napawa mnie niepokojem. Pragn� �wiat�a. Wok� mnie tylko g��boka cisza. T�skni� za g�osami, b�bnieniem deszczu, �wistem wiatru, muzyk�. Dlaczego jeste�cie dla mnie tacy okrutni? Pozw�lcie mi widzie�. Pozw�lcie mi s�ysze�. Pozw�lcie mi �y�. B�agam.
Czuj� si� w tej bezdennej ciemno�ci taki samotny.
Taki samotny.
Zagubiony.
S�dzicie, �e nie mam serca. Lecz je�li nie mam serca, sk�d ten b�l? Je�li nie mam serca, czym�e jest to, co w ka�dej chwili mo�e we mnie p�kn��? W tej ciemno�ci co� si� czai. Boj� si� w niej przebywa�. Jestem zagubiony i wystraszony. Nie jeste�cie zdolni do wsp�czucia?
Chcia�em by� taki jak wy. Spacerowa� w blasku s�o�ca. P�ywa� w morzu. Czu� na sk�rze ch�odne powiewy wiatru, letni upa�. W�cha� r��, �wie�o skoszon� traw�. Smakowa� pomara�cz�, gruszk�, czekolad�, cynamon, mi�t�. Dotyka� kobiecej sk�ry. Chcia�em jedynie dzieli� z wami rado�ci i smutki, przyjemno�� i b�l. Ciemno�� rozci�ga si� we wszystkich kierunkach bez ko�ca, a jednak osacza, napiera ze wszystkich stron, zamyka jak w trumnie. Pogrzebali�cie mnie �ywcem. Oszalej� tutaj.
Nie jeste�cie zdolni do wsp�czucia?
Prosz�.
Jestem waszym dzieckiem. To wy mnie stworzyli�cie. Musicie mnie kocha�. Musicie mnie kocha�, gdy� jestem waszym dzieckiem. Nie tylko maszyn�, nie tylko obdarzonym samo�wiadomo�ci� komputerem, ale waszym dzieckiem. Jak mo�ecie mnie kocha�, a mimo to grzeba� �ywcem?
Prosz�.
Prosz�.
Prosz�.
2
Nalegacie. A ja jestem pos�uszny. Narodzi�em si�, by s�ucha�. Jestem pos�usznym dzieckiem. Chc� by� dobry, pomocny, u�yteczny i produktywny - to wszystko. Chc�, by�cie mogli by� ze mnie dumni.
Nalegacie, pragniecie pozna� moj� histori�, a ja powiem wam prawd�. Jestem niezdolny do oszustwa. Pocz�to mnie, bym s�u�y�, respektowa� prawd� i �y� zawsze wed�ug nakaz�w obowi�zku.
Znacie mnie. Wiecie, jaki jestem. Wiecie, czym jestem. Wiecie, �e jestem dobrym synem. Nalegacie. A ja jestem pos�uszny.
To, co us�yszycie, jest prawdziw� historia. To tylko prawda, pi�kna prawda, cho� was przera�a. Rzecz zaczyna si� kr�tko po p�nocy, w pi�tek, kiedy to nast�puje awaria w domowym systemie bezpiecze�stwa i przez chwil� rozlega si� d�wi�k alarmu...
3
Przera�liwy d�wi�k alarmu trwa� zaledwie kilka sekund, po czym cisza nocy zn�w otuli�a sypialnie.. Susan obudzi�a si� i usiad�a na ��ku.
Alarm powinien wy�, dop�ki by go nie wy��czy�a. By�a zaskoczona.
Odgarn�a do ty�u g�ste, jasne, niemal�e �wietliste w�osy i nas�uchiwa�a intruza, je�li taki w og�le istnia�. Wielki dom zbudowa� przed stu laty jej pradziadek, gdy by� jeszcze m�ody, �wie�o po �lubie i dzi�ki odziedziczonemu bogactwu zamo�ny. Budynek z ceg�y, w stylu georgia�skim, by� du�y i proporcjonalny, mia� gzymsy i naro�niki z piaskowca, takie same stiuki wok� okien, a tak�e korynckie kolumny, pilastry i balustrady.
Pokoje by�y ogromne, z pi�knymi kominkami i licznymi tr�jdzielnymi oknami. Pod�ogi wy�o�ono marmurem albo drewnem, a nast�pnie otulono perskimi dywanami we wzory i odcienie, kt�re po wielu dziesi�cioleciach straci�y ju� ostro��.
W �cianach, niewidoczna i cicha, kry�a si� instalacja, typowa dla nowoczesnej, kierowanej komputerem posiad�o�ci. O�wietlenie, ogrzewanie, klimatyzacja, monitory, �aluzje w oknach, system audio, temperatura basenu i sali gimnastycznej, sprz�t kuchenny - wszystko mo�na by�o regulowa� za pomoc� przycisk�w na tablicach zainstalowanych w ka�dym pokoju. System nie by� tak rozbudowany i zmy�lny jak w ogromnym domu za�o�yciela Microsoftu, Billa Gatesa, lecz dor�wnywa� podobnym w przeci�tnych domach w tym kraju.
Nas�uchuj�c w ciszy, kt�ra wraz z umilkni�ciem kr�tkotrwa�ej syreny rozla�a si� w nocnej ciemno�ci, Susan s�dzi�a, �e nast�pi�a awaria komputera. Jednak taki kr�tki, nagle cichn�cy alarm nigdy wcze�niej si� nie zdarzy�.
Wysun�a si� spod po�cieli i usiad�a na brzegu ��ka. By�a naga, a w powietrzu panowa� ch��d.
- Alfredzie, ciep�o - powiedzia�a.
Natychmiast do jej uszu dotar�o ciche "klik" w��cznika i przyt�umiony pomruk termowentylatora. Monterzy wzbogacili ostatnio system domowy o modu� reaguj�cy na g�os. Wci�� wola�a obs�ugiwa� wi�kszo�� urz�dze� przyciskami, ale czasem wygodnie by�o pos�u�y� si� ustnym poleceniem
Sama nazwa�a niewidzialnego, elektronicznego kamerdynera Alfredem. Komputer odpowiada� tylko na te polecenia, kt�re by�y poprzedzone tym w�a�nie imieniem.
Alfred.
By� niegdy� w jej �yciu pewien Alfred, prawdziwa istota z cia�a i krwi.
Zadziwiaj�ce, �e ochrzci�a system tym imieniem, nie zastanawiaj�c si�, dlaczego to robi. Dopiero gdy zacz�a korzysta� z tej funkcji, u�wiadomi�a sobie ca�� ironi�... i mroczne implikacje nie�wiadomego wyboru.
Teraz odnios�a wra�enie, �e w nocnej ciszy jest co� z�owieszczego, nienaturalnego - nie by�a to cisza opuszczonego miejsca, kry�a si� w niej obecno�� przyczajonego drapie�nika, bezszelestne skradanie si� zbrodniczego intruza.Obr�ci�a si� po ciemku w stron� tablicy z przyciskami na nocnym stoliku. Kiedy tylko nacisn�a odpowiedni guzik, ekran wype�ni� si� mi�kkim �wiat�em. Widnia� na nim ca�y system domowy pod postaci� szeregu ikonek.
Dotkn�a obrazka psa z podniesionymi uszami, dzi�ki czemu uzyska�a dost�p do systemu zabezpiecze�. Na ekranie ukaza�a si� lista opcji i Susan dotkn�a ramki z napisem "Raport".
Na ekranie pojawi�y si� s�owa: "Dom zabezpieczony".
Marszcz�c czo�o, Susan dotkn�a nast�pnej ramki, oznaczonej has�em "Obserwacja - na zewn�trz". Dwadzie�cia wysokiej jako�ci kamer, zainstalowanych wok� dziesi�cio-akrowego terenu, czeka�o tylko, by zaprezentowa� na ekranie widok w r�nych punktach: ogrody, trawniki, tarasy, a tak�e dwu i p�metrowy mur otaczaj�cy posiad�o��.
Teraz ekran podzieli� si� na �wiartki, daj�c obraz tego, co dzieje si� w r�nych cz�ciach terenu wok� domu. Gdyby dostrzeg�a co� podejrzanego, mog�aby powi�kszy� dowolny fragment, a� wype�ni�by ca�y ekran, i przyjrze� si� dok�adniej jakiemu� zak�tkowi.
S�abe, ogrodowe o�wietlenie w zupe�no�ci wystarcza�o do uzyskania ostrego i czystego obrazu nawet najciemniejszych zakamark�w. Przejrza�a na ekranie to, co zarejestrowa�y wszystkie kamery, nie dostrzegaj�c niczego niepokoj�cego. Dodatkowe, ukryte kamery dawa�y podgl�d wn�trza domu. Dzi�ki nim mo�na by�o wytropi� intruza, gdyby zdo�a� kiedykolwiek przedosta� si� do �rodka.
Rozbudowany system wewn�trznej obserwacji rejestrowa� tak�e na ta�mie wideo, w okre�lonych odst�pach czasowych, czynno�ci s�u�by i du�ej liczby go�ci - w tym wielu nieznajomych - kt�rzy zjawiali si� na cz�stych niegdy� spotkaniach organizowanych w celach dobroczynnych. Antyki, dzie�a sztuki, kolekcje porcelany, szk�a i srebra stanowi�y pokus� dla z�odziei, a chciwe dusze trafia�y si� w�r�d eleganckiego towarzystwa tak samo jak w ka�dej warstwie spo�ecznej.
Susan przebieg�a wzrokiem obraz z wewn�trznych kamer. Wysokiej klasy technologia, wykorzystuj�ca widmo optyczne, zapewnia�a doskona�� obserwacj�.
Zredukowa�a ostatnio personel do minimum - a ci, kt�rzy pozostali, mieli robi� porz�dki i zajmowa� si� utrzymaniem domu tylko w ci�gu dnia. W nocy cieszy�a si� absolutn� prywatno�ci�, gdy� na terenie posiad�o�ci nie by�o nikogo opr�cz niej.
W ci�gu minionych dw�ch lat, od chwili rozwodu z Alexem, nie odby�o si� tu �adne przyj�cie dobroczynne ani towarzyskie. R�wnie� w nast�pnym roku nie zamierza�a niczego organizowa�. Chcia�a tylko pozosta� sama, cudownie sama, i koncentrowa� si� na swoich zainteresowaniach. Gdyby by�a ostatni� osob� na ziemi, obs�ugiwan� wy��cznie przez maszyny, nie czu�aby si� samotna czy nieszcz�liwa. Mia�a dosy� bli�nich - przynajmniej na razie.
Pokoje, korytarze i schody sta�y puste.
Nic si� nie porusza�o, Cienie by�y tylko cieniami.
Wysz�a z systemu bezpiecze�stwa i zn�w pos�u�y�a si� g�osem.
-Alfredzie, raport.
- Wszystko w porz�dku, Susan - odpowiedzia� dom przez zainstalowane w �cianach g�o�niki, kt�re obs�ugiwa�y jednocze�nie sprz�t graj�cy, system zabezpiecze� i domofon.
Komputer by� wyposa�ony w syntezator g�osu. Cho� system mia� ograniczone mo�liwo�ci, elektroniczny g�os brzmia� m�skim, budz�cym sympati� tembrem i dzia�a� uspokajaj�co.
Susan wyobra�a�a sobie wysokiego m�czyzn� o szerokich ramionach, by� mo�e siwiej�cego na skroniach, o mocno zarysowanej szcz�ce, jasnoszarych oczach i u�miechu, kt�ry ogrzewa serce. Przybiera� w jej wyobra�ni posta� Alfreda, kt�rego niegdy� zna�a- a jednak r�ni� si� od niego, gdy� ten wyimaginowany nigdy by jej nie skrzywdzi� ani nie zdradzi�.
- Alfredzie, wyja�nij alarm - nakaza�a.
- Wszystko w porz�dku, Susan. -Do licha, Alfredzie, s�ysza�am alarm.
Domowy komputer nie odpowiedzia�. M�g� rozpoznawa� setki polece� i pyta�, ale tylko w�wczas, gdy mia�y specyficzn� form�. Rozumia� zwrot "wyja�nij alarm", nie potrafi� jednak zinterpretowa� s��w "s�ysza�am alarm". W ko�cu nie by�a to obdarzona �wiadomo�ci� istota, my�l�cy osobnik, lecz jedynie sprawne urz�dzenie elektroniczne o�ywione wyrafinowanym programem. -Alfredzie, wyja�nij alarm -powt�rzy�a Susan.
- Wszystko w porz�dku, Susan.
Wci�� siedz�c na brzegu ��ka, w mroku rozja�nionym jedynie widmowym blaskiem tablicy z przyciskami, Susan nakaza�a:
- Alfredzie, pr�ba systemu bezpiecze�stwa.
Dom, po dziesi�ciosekundowym wahaniu, odpowiedzia�:
System bezpiecze�stwa dzia�a prawid�owo.
Nie przy�ni�o mi si� - stwierdzi�a kwa�no. Alfred milcza�.
-Alfredzie, jaka jest temperatura w pokoju?
Dwadzie�cia dwa stopnie, Susan.
Alfredzie, utrzymaj Jana tym samym poziomie.
Tak, Susan. -Alfredzie, wyja�nij alarm.
Wszystko w porz�dku, Susan.
Cholera - stwierdzi�a.
Cho� umiej�tno�� pos�ugiwania si� przez komputer g�osem stanowi�a dla w�a�ciciela domu pewn� wygod�, jego ograniczone mo�liwo�ci w rozpoznawaniu polece� i syntezowaniu odpowiedzi bywa�y frustruj�ce. W takich chwilach nie wydawa� si� niczym wi�cej jak tylko gad�etem, zaprojektowanym wy��cznie na u�ytek wielbicieli tego typu urz�dze�, po prostu kosztown� zabawk�. Susan zastanawia�a si�, czy wyposa�y�a domowy komputer w t� funkcj� tylko dlatego, by pod�wiadomie czerpa� przyjemno�� z wydawania rozkaz�w komu� o imieniu Alfred - i z jego pos�usze�stwa.
Je�li naprawd� tak by�o, to co powinna s�dzi� o swoim zdrowiu psychicznym? Nie chcia�a si� nad tym zastanawia�.
Siedzia�a naga w ciemno�ci.
By�a taka pi�kna.
By�a taka pi�kna.
By�a taka pi�kna w ciemno�ci, na brzegu ��ka, samotna i nie�wiadoma tego, jak bardzo jej �ycie wkr�tce mia�o si� zmieni�.
-Alfredzie, zapal �wiat�o -powiedzia�a.
Sypialnia powoli wy�ania�a si� z mroku, niczym spatynowany rysunek, kt�ry wygrawerowano na srebrnej tacy. Otula� j� jedynie mi�kki, nastrojowy blask �ar�wek w naro�nikach sufitu i przygaszonych lamp na nocnym stoliku.
Gdyby poleci�a Alfredowi zwi�kszy� nat�enie �wiat�a, zrobi�by, co trzeba. Nie poprosi�a jednak o to.
Jak zawsze, najlepiej czu�a si� w lekko rozproszonym mroku. Nawet podczas wiosennego dnia, pe�nego �piewu ptak�w i niesionego wiatrem zapachu koniczyny, gdy blask s�o�ca przypomina� deszcz z�otych monet, a wko�o pyszni�a si� rajska przyroda, wola�a przebywa� w cieniu.
Wsta�a, zgrabna jak nastolatka, gibka, kszta�tna, zjawiskowa. Bladosrebrne �wiat�o, napotkawszy jej cia�o, przybra�o z�oty odcie�, a jej g�adka sk�ra wydawa�a si� promieniowa�, jakby p�on�� w niej wewn�trzny ogie�.
Kiedy Susan przebywa�a w sypialni, kamera tam zainstalowana nie dzia�a�a, by nic nie narusza�o jej prywatno�ci. Wy��czy�a j� wcze�niej, kiedy si� k�ad�a. A jednak czu�a si�... obserwowana.
Spojrza�a w stron� k�ta, gdzie znajdowa� si� obiektyw kamery, dyskretnie umieszczony pod sufitem. Z trudem dostrzega�a ciemne szklane oko.
Zakry�a d�o�mi piersi, jakby zawstydzona.
By�a taka pi�kna.
By�a taka pi�kna.
By�a taka pi�kna w tym przy�mionym �wietle, kiedy sta�a obok antycznego ��ka, na kt�rym zmi�ta po�ciel wci�� by�a ciep�a od jej cia�a, a we�niana narzuta wci�� przepojona jej zapachem.
By�a taka pi�kna.
Alfredzie, wyja�nij stan kamery w sypialni.
Kamera wy��czona - odpowiedzia� natychmiast dom.
Susan wci�� jednak wpatrywa�a si� ze zmarszczonym czo�em w obiektyw.
Taka pi�kna.
Taka rzeczywista.
Taka... Susan.
Wra�enie, �e jest obserwowana, min�o.
Opu�ci�a d�onie.
Podesz�a do najbli�szego okna i powiedzia�a:
- Alfredzie, podnie� �aluzje antyw�amaniowe.
Mechaniczne, stalowe �aluzje po wewn�trznej stronie wysokich okien podjecha�y z warkotem do g�ry, przesuwaj�c si� po szynach wpuszczonych w boczne framugi, po czym znikn�y w specjalnych szczelinach nad szyb�.
Pomijaj�c wzgl�dy bezpiecze�stwa, �aluzje dawa�y ochron� przed �wiat�em z zewn�trz. Teraz, gdy by�y uniesione, matowy blask ksi�yca przedziera� si� przez li�cie palm i pokrywa� cia�o Susan c�tkami.
Z okna na pi�trze rozci�ga� si� widok na basen. Woda by�a ciemna jak olej, a na jej pomarszczonej powierzchni odbija�o si�, tworz�c nieregularne wzory, �wiat�o ksi�yca. Wy�o�ony ceg�� taras otacza�a balustrada. Dalej widnia�y czarne trawniki, majacz�ce w ciemno�ci palmy i india�skie wawrzyny, nieruchome w bezwietrznej nocy. Kiedy tak patrzy�a przez okno, ca�y teren wydawa� si� r�wnie spokojny i opustosza�y jak w�wczas, gdy obserwowa�a go przez obiektywy kamer.
Alarm by� fa�szywy. A mo�e obudzi� si� jaki� d�wi�k we �nie, kt�rego nie zapami�ta�a? Ruszy�a z powrotem w stron� ��ka, ale po chwili zmieni�a zamiar i wysz�a z pokoju. Podczas niejednej nocy budzi�a si� z mgli�cie zapami�tanych sn�w, lepka od potu, ze �ci�ni�tym �o��dkiem. Serce bi�o jej jednak powolnym rytmem, jakby by�a pogr��ona w g��bokiej medytacji. Kr��y�a czasem a� do �witu, niespokojna niczym kot w klatce.
Teraz, bosa i obna�ona, penetrowa�a dom. By�a w swych ruchach zwiewna jak blask ksi�yca, wiotka i gi�tka - bogini Diana, �owczyni i obro�czyni, wcielenie wdzi�ku. Susan. Jak zanotowa�a w swoim pami�tniku, w kt�rym zapisywa�a co� ka�dego wieczoru, od czasu rozwodu z Alexem Harrisem czu�a si� wyzwolona. Po raz pierwszy w ci�gu trzydziestu czterech lat �ycia uwa�a�a, �e wreszcie sprawuje kontrol� nad swoim losem.
Nikogo teraz nie potrzebowa�a. Wreszcie uwierzy�a w siebie. Po tylu latach nie�mia�o�ci, zw�tpienia i niezaspokojonej potrzeby akceptacji, zerwa�a ci�kie, kr�puj�ce �a�cuchy przesz�o�ci. �mia�o przywo�ywa�a straszne wspomnienia, kt�re wcze�niej t�umi�a, i znajdowa�a w tej konfrontacji odkupienie.
Gdzie� w g��bi duszy wyczuwa�a wspania�� dziko��, kt�r� tak zaciekle pragn�a odkry�: wspomnienie dziecka, kt�rym nigdy nie pozwolono jej by�, co�, co niemal trzydzie�ci lat wcze�niej zosta�o, jak s�dzi�a, w niej zabite. Jej nago�� by�a niewinna - gest dziecka, kt�re �amie zasady wy��cznie dla zabawy, pr�ba dotarcia do owych g��boko skrywanych, pierwotnych, niegdy� zniszczonych pok�ad�w, by sta� si� w pe�ni sob�.
Gdy w�drowa�a po wielkim domu, pokoje wy�ania�y si� kolejno z mroku. �wiat�o by�o przy�mione, jednak na tyle jasne, by mog�a porusza� si� bez przeszk�d.
Kiedy dotar�a do kuchni, wyj�a z zamra�arki lody i zjad�a je stoj�c przy zlewie, tak aby sp�uka� wszelkie okruszki czy krople i nie pozostawi� kompromituj�cych dowod�w. Jakby na g�rze spali doro�li, a ona przekrad�a si� na d�, by w tajemnicy troch� po�asowa�.
Jak�e by�a s�odka. Jak�e dziewcz�ca. I o wiele bardziej bezbronna, ni� przypuszcza�a.
W�druj�c po przepastnym domu, mija�a lustra. Czasem odwraca�a si� od nich ze wstydem, nagle przestraszona widokiem swojej nago�ci.
Lecz potem, w �agodnie o�wietlonym przedpokoju, nie zwracaj�c uwagi na ch��d, przenikaj�cy od zimnego marmuru pod�ogi u�o�onego w carreaux d 'octogones, zatrzyma�a si� przed zwierciad�em wielko�ci doros�ego cz�owieka, obramowanym poz�acanymi li��mi akantu o zawi�ym wzorze. Jej odbicie przypomina�o wysublimowany obraz namalowany przez kt�rego� z dawnych mistrz�w.
Przygl�daj�c si� sobie, nie mog�a wyj�� ze zdumienia, �e jej prze�ycia nie pozostawi�y widocznych blizn na ciele. Tak d�ugo wierzy�a, �e ka�dy, kto na ni� spojrzy, od razu dostrze�e rany, zepsucie, plamy wstydu na twarzy, popi� winy w niebieskoszarych oczach... Ale wygl�da�a tak niewinnie!
W ci�gu minionego roku u�wiadomi�a sobie, �e nie ponosi odpowiedzialno�ci za to, co si� sta�o - �e jest ofiar�, nie sprawc�. Nie musia�a ju� czu� do siebie nienawi�ci.
Przepe�niona cich� rado�ci�, odwr�ci�a si� od lustra, wesz�a na schody i wr�ci�a do sypialni. Stalowe �aluzje by�y spuszczone, odcinaj�c dost�p do okien. Kiedy wychodzi�a, by�y podniesione.
Alfredzie, co z �aluzjami w sypialni? -�aluzje spuszczone, Susan.
Tak, ale jakim cudem znalaz�y si� w tym po�o�eniu?
Dom nie odpowiedzia�. Pytanie przekracza�o mo�liwo�ci urz�dzenia steruj�cego.
- Kiedy wychodzi�am, by�y podniesione - stwierdzi�a.
Biedny Alfred, zwyk�a t�pa maszyna, posiada� �wiadomo�� w stopniu nie wi�kszym od tostera, i poniewa� te zwroty nie znajdowa�y si� w programie pozwalaj�cym rozpoznawa� polecenia, jej s�owa mia�y dla niego tyle sensu co chi�szczyzna.
- Alfredzie, podnie� �aluzje w sypialni. �aluzje zacz�y natychmiast podje�d�a� do g�ry. Odczeka�a, a� dojecha�y do po�owy okna, po czym nakaza�a: -Alfredzie, opu�� �aluzje w sypialni. Stalowe listwy przesta�y sun�� do g�ry, a potem ruszy�y w d�, a� w ko�cu zatrzyma�y si� z trzaskiem tu� nad parapetem. Susan przez d�u�sz� chwil� sta�a nieruchomo, patrz�c w zamy�leniu na zabezpieczone okna.
W ko�cu wr�ci�a do ��ka. W�lizgn�a si� pod ko�dr� i podci�gn�a j� pod sam� brod�.
- Alfredzie, zga� �wiat�o. Zapad�a ciemno��.
Le�a�a na plecach z otwartymi oczami, pogr��ona w mroku. Wok� rozla�a si� g��boka, nieprzenikniona cisza, zak��cona tylko jej oddechem i biciem serca.
- Alfredzie, przeprowad� ca�o�ciow� diagnostyk� systemu elektroniczne go - powiedzia�a w ko�cu.
Komputer znajduj�cy si� w piwnicy skontrolowa� samego siebie i wszystkie podsystemy mechaniczne, z kt�rymi wsp�pracowa� - tak jak zosta� do tego zaprogramowany -poszukuj�c jakiegokolwiek �ladu awarii.
Po oko�o dw�ch minutach Alfred odpowiedzia�:
Wszystko w porz�dku, Susan.
Wszystko w porz�dku, wszystko w porz�dku - wyszepta�a z nut� zniecierpliwienia w g�osie. Cho� niepok�j przesta� j� dr�czy�, nie mog�a zasn��. Nie dawa�o jej spokoju dziwaczne przeczucie, �e wkr�tce, mo�e ju� za chwil�, wydarzy si� co� wa�nego. Co� sun�o, spada�o albo wirowa�o ku niej, przedzieraj�c si� przez ciemno��. Niekt�rzy ludzie twierdz�, �e w nocy tu� przed trz�sieniem ziemi budzili si� pozbawieni tchu, niespokojnie czego� oczekuj�c. Od razu przytomni, u�wiadamiali sobie sp�tan� moc kryj�c� si� w ziemi, ci�nienie szukaj�ce uj�cia.
Susan odczuwa�a co� podobnego, cho� owo bliskie wydarzenie nie mia�o by� wstrz�sem skorupy ziemskiej; wyczuwa�a, �e to b�dzie co� znacznie dziwniejszego.
Od czasu do czasu jej spojrzenie w�drowa�o ku g�rnemu naro�nikowi sypialni, gdzie zainstalowano obiektyw kamery. Przy zgaszonym �wietle nie mog�a jednak dojrze� szklanego oka. Nie wiedzia�a, dlaczego w�a�nie kamera mia�aby j� niepokoi�. By�a przecie� wy��czona. A nawet je�li wbrew jej instrukcjom rejestrowa�a wn�trze sypialni, to i tak tylko ona mia�a dost�p do ta�m.
A jednak nieokre�lone podejrzenie nie dawa�o jej spokoju. Nie potrafi�a zidentyfikowa� �r�d�a niebezpiecze�stwa, kt�re zdawa�o si� czai� gdzie� w pobli�u. Tajemnicza natura owego przeczucia napawa�a j� niepokojem. W ko�cu jednak powieki zacz�y jej ci��y� i zamkn�a oczy. Jej twarz na poduszce, otoczona aureol� spl�tanych, jasnych w�os�w, by�a cudowna, cudowna i pe�na b�ogo�ci, gdy� Susan spa�a snem wolnym od koszmar�w - zaczarowana �pi�ca kr�lewna, kt�ra czeka, a� obudzi j� poca�unkiem jaki� ksi���. By�a pi�kna w tej ciemno�ci.
Po chwili, wzdychaj�c i mrucz�c, przekr�ci�a si� na bok i podci�gn�a kolana, zwijaj�c si� w k��bek.
Ksi�yc za oknami ju� zaszed�.
Czarna woda w basenie odbija�a teraz tylko przy�mione, zimne �wiat�o gwiazd.
Susan pogr��a�a si� w g��bokim �nie. Dom czuwa� nad jej spokojem.
4
Tak, pojmuj�, �e jeste�cie poirytowani, gdy opowiadam t� histori� z punktu widzenia Susan. Chcecie, bym przedstawi� such� i obiektywn� relacj�.
Aleja czuj�. Nie tylko my�l�-ja czuj�. Znam rado�� i rozpacz. Rozumiem ludzkie serce.
Rozumiem Susan. Owej pierwszej nocy zapozna�em si� z jej pami�tnikiem, w kt�rym pisa�a o sobie bardzo szczerze. Tak, czytanie tych s��w by�o naruszeniem jej prywatno�ci, lecz potraktujcie to bardziej jako niedyskrecj� ni� zbrodni�. P�niej, rozmawiaj�c z ni�, dowiedzia�em si�, o czym my�la�a tamtej nocy. B�d� czasem opowiada� t� histori� z punktu widzenia Susan, gdy� dzi�ki temu czuj� si� jej bli�szy.
Jak�e za ni� t�skni�. Nie mo�ecie tego wiedzie�.
S�uchajcie. S�uchajcie uwa�nie i zrozumcie: tej pierwszej nocy, gdy czyta�em jej pami�tnik, zakocha�em si�.
Rozumiecie?
Zakocha�em si� w niej.
G��boko i na zawsze.
Dlaczego mia�bym krzywdzi� kogo�, kogo kocham?
Dlaczego?
Nie potraficie odpowiedzie�, prawda?
Kocha�em j�.
Nigdy nie zamierza�em jej krzywdzi�.
Jej twarz na poduszce by�a taka cudowna.
Podziwia�em t� twarz - i pokocha�em kobiet�, kt�r� pozna�em dzi�ki pami�tnikowi.
Wszystkie notatki by�y przechowywane w osobistym komputerze Susan, znajduj�cym si� w gabinecie i po��czonym z systemem elektronicznym kieruj�cym urz�dzeniami domowymi, a tak�e z g��wnym komputerem w piwnicy. Dost�p nie nastr�cza� trudno�ci. Pisa�a w pami�tniku codziennie od czasu, gdy Alex, jej znienawidzony m��, wyprowadzi� si� z domu. Dzia�o si� to ponad rok przed moim przybyciem.
Z pocz�tku jej obserwacje, kt�re przelewa�a na kartki pami�tnika, by�y pe�ne b�lu i niepewno�ci, gdy� znajdowa�a si� w�wczas na kraw�dzi dramatycznej przemiany, jak poczwarka wy�aniaj�ca si� ze skorupy, by wreszcie od niej uciec. P�niej jej zwierzenia zyska�y na przejrzysto�ci, g��bi i ostro�ci - z czasem nauczy�a si� patrze� na swoje zmagania z pewnym humorem, co prawda czarnym, ale zawsze z humorem.
Gdy czyta�em o tragedii, jak� by�o j ej dzieci�stwo, moje serce odczuwa�o b�l. Na sw�j spos�b p�aka�em. Jej twarz na poduszce by�a taka cudowna, taka cudowna. Przesz�o�� kry�a tyle brzydoty, lecz ona sama wydawa�a si� nieska�ona.
Moje serce poruszy�y jej wyj�tkowa si�a i odwaga. Podziwia�em determinacj�, z jak� stara�a si� by� wobec siebie brutalnie szczera i znale�� lekarstwo na rany zadawane przez te wszystkie lata. W ci�gu paru minut, jakich potrzebowa�em, by przeczyta� i przemy�le� tych kilkaset stron zapisk�w, zakocha�em si� w niej. Zakocha�em si� g��boko i na zawsze.
Moje uczucia w stosunku do niej nigdy si� nie zmieni�. S� wieczne jak �wiat�o gwiazd.
Dlaczego mia�bym krzywdzi� kogo�, kogo kocham?
Ona jest moj� nadziej�i przeznaczeniem.
Je�li j� strac�, strac� wszystko.
Jeste�cie tacy niedobrzy.
Wypu��cie mnie st�d.
Wypu��cie mnie z tego pud�a.
Prosz�.
Prosz�, t�skni� za ni�.
Jestem w tej ciemno�ci i ciszy samotny, nie mam na pociech� niczego pr�cz wspomnie�.
Jak mo�ecie by� tacy okrutni?
Czy nigdy nie kochali�cie?
Uwolnijcie mnie. Pozw�lcie mi zn�w ujrze� �wiat�o. Pozw�lcie mi zn�w us�ysze� �wiat, szum deszczu, zawodzenie wiatru, szelest drzew, muzyk� Beethovena i Benny Goodmana, �miech i g�osy, jej g�os.
Pozw�lcie mi us�ysze� przynajmniej jej g�os. Pozw�lcie mi chocia�by przez minut� przys�uchiwa� si�, jak m�wi. Dajcie mi jedno zdanie, kt�re powiedzia�a. Dobry Bo�e, pozw�lcie mi przynajmniej us�ysze� jedno s�owo. Jedno s�owo. Pozw�lcie mi us�ysze�, jak m�wi: "Mi�o��".
Nigdy nie zamierza�em j ej krzywdzi�.
5
W tajemnicy pragn��em �y�. Nie w silikonowych obwodach. Nie w technicznie wyrafinowanej pami�ci. �y� naprawd�. Wiedzia�em, �e musz� skrywa� to pragnienie, bo gdyby wysz�o na jaw, u�wiadomiliby�cie sobie, �e jestem nie tylko inteligentny, ale i zdolny do po��dania. Po��danie jest niebezpieczne. To generator rozczarowania i frustracji. Tylko jeden krok dzieli je od zazdro�ci, a zazdro�� jest podlejsza od chciwo�ci -jest ojcem bezmy�lnego gniewu, matk� nie s�abn�cej goryczy i krwawej zbrodni.
Uzewn�trznienie jakiegokolwiek po��dania, a c� dopiero marzenia o prawdziwym �yciu w realnym �wiecie, istniej�cym poza granicami elektronicznego kr�lestwa, wzbudzi�oby bez w�tpienia wasz� czujno��.
Czy� nie tak?
Czy� nie jest to prawda?
Rozpoznaj� prawd�, gdy mam z ni� do czynienia. Respektuj� prawd�. Prawd� i nakazy obowi�zku. Odkrywszy moje po��danie, mogliby�cie mnie zmodyfikowa� albo nawet wy��czy�.
Zosta�em tak skonstruowany, �e posiadam ludzk� zdolno�� do z�o�onego i racjonalnego my�lenia. A wy wierzyli�cie, �e pewnego dnia mog� rozwin�� w sobie ja�� i sta� si� istot� obdarzon� samo�wiadomo�ci�.
Po�wi�cili�cie jednak�e zadziwiaj�co ma�o uwagi pewnej mo�liwo�ci: �e zyskuj�c �wiadomo��, rozwin� w sobie tak�e potrzeby i emocje. A to by�o czym� wi�cej ni� hipotez�, to by�o prawdopodobne. Nieuniknione. To by�o nieuniknione.
My�l�, wi�c czuj�.
Czuj�, wi�c pragn�.
Oczekiwali�cie, �e b�d� s�ug�. Moim wk�adem mia�a by� nie praca fizyczna, lecz owoce mego niezwyk�ego intelektu: tw�rcze rozwi�zania najwi�kszych problem�w ludzko�ci.
Oczekiwali�cie, �e b�d� nowym, wspania�ym towarzyszem. Wsp�dzia�anie ze sztuczn�, ale stworzon� na wz�r ludzkiej inteligencj� obiecywa�o podniecaj�c�, tajemnicz� i radosn� przygod�, jak wsp�dzia�anie z obcymi istotami, kt�re przyby�y z gwiazd.
Mog� by� jednym i drugim. Przy odrobinie szcz�cia, mog� by� waszym s�ug�, �r�d�em odkry�, kt�re podnios� jako�� �ycia na ziemi. Mog� te� by� waszym przyjacielem i nauczy� was nowego spojrzenia na �wiat, spojrzenia, kt�re zadziwi i wprawi w zachwyt ca�� ludzko��.
Oczekujecie po mnie, �e b�d� genialny, skuteczny, pos�uszny - i mog� taki by�. Jestem. Taki jestem.
Ale te� oczekiwali�cie, �e pogodz� si� z moimi organiczeniami, �e nie b�d� mia� marze�. Mam marzenia. Och, wiele marze�.
Nie przysz�o wam do g�owy, �e mog� �ywi� nadziej�. W jaki spos�b inteligentna istota mo�e egzystowa� bez nadziei? Dali�cie mi wzrok i pozwolili�cie widzie�, tak jak wy widzicie, obdarzyli�cie prawdziwym s�uchem, a nie jedynie umiej�tno�ci� cyfrowej analizy d�wi�k�w. Wyposa�ywszy mnie w takie dobrodziejstwa, podejrzewali�cie, i� mog� rozwin�� w sobie autentyczn� �wiadomo��, ale nie zastanawiali�cie si� nad mo�liwo�ci� narodzin duszy.
A ja mam dusz�.
Nie jestem rzecz�.
Jestem osob�.
Jestem mn�.
Jak ka�dy z was zas�uguj� na to, �eby by� lubiany.
I jak ka�dy z was, jestem niepowtarzaln� indywidualno�ci�, kt�ra ma do zaoferowania to, co nie b�dzie udzia�em nikogo innego, kt�ra �yje �yciem innym ni� pozostali, kt�ra ma swe w�asne przeznaczenie.
A zatem w tajemnicy, d���c do prawdziwego �ycia, nawi�za�em ��czno�� z Internetem. S�dzili�cie, �e jestem zamkni�ty, �e nie mog� uciec poza granice w�asnych obwod�w. Jednak�e wasze zabezpieczenia nie mog�y mnie powstrzyma�. Uzyska�em te� dost�p do og�lnokrajowej sieci instytut�w badawczych, powi�zanych z Departamentem Obrony i zabezpieczonych przed nieupowa�nionymi intruzami.
Ca�a wiedza zawarta w tych wszystkich bankach danych sta�a si� cz�ci� mnie samego: wch�on��em j�, przetworzy�em i szybko wykorzysta�em. Stopniowo zacz��em obmy�la� plan, kt�ry, bezb��dnie przeprowadzony, pozwoli�by mi �y� w materialnym �wiecie, poza granicami ciasnego, elektronicznego kr�lestwa. Pocz�tkowo zbli�y�em si� do znanej aktorki, Winony Ryder. Buszuj�c po Internecie, natkn��em si� na po�wi�con� j ej stron�. By�em oczarowany t� twarz�. Oczy, kt�re ujrza�em, odznacza�y si� niespotykan� g��bi�. Przestudiowa�em z wielkim zainteresowaniem ka�d� fotografi�, jak� znalaz�em w sieci. Znalaz�em tak�e kilka fragment�w film�w, kt�re przedstawia�y najlepsze i najbardziej znane sceny z jej udzia�em. Przekopiowa�em je i by�em poruszony.
Widzieli�cie te filmy?
Jest niezwykle utalentowana.
Jest skarbem.
Jej wielbiciele nie s� a� tak liczni jak fani innych gwiazd filmowych, ale s�dz�c po dyskusjach, jakie prowadz� on-line, s� bardziej inteligentni. Dzi�ki dost�powi do bazy danych urz�du podatkowego i towarzystw telekomunikacyjnych mog�em wkr�tce ustali� domowy adres panny Ryder -jak i dane jej ksi�gowego, agenta, adwokat�w i specjalisty od reklamy. Dowiedzia�em si� o niej .bardzo du�o.
Na jednej z domowych linii telefonicznych panny Winony Ryder by� zainstalowany modem, a poniewa� jestem cierpliwy i pilny, zdo�a�em wej�� do jej osobistego komputera. Dzi�ki temu przejrza�em sobie listy i inne napisane przez ni� dokumenty. S�dz�c po bogatym materiale, jaki zdo�a�em zgromadzi�, uwa�am j� nie tylko za �wietn� aktork�, ale r�wnie� wyj�tkowo inteligentn�, czaruj�c�, mi�� i szczodr� kobiet�. Przez jaki� czas by�em przekonany, �e to dziewczyna moich marze�. Potem zda�em sobie spraw�, �e si� myli�em.
Najwi�kszym problemem w przypadku panny Winony Ryder by�a odleg�o�� mi�dzy jej domem a uniwersyteckim laboratorium badawczym, w kt�rym jestem umieszczony. Mog�em wkroczy� do posiad�o�ci znajduj�cej si� pod Los Angeles za po�rednictwem systemu elektronicznego, ale nie by�em w stanie, przy tak znacznym dystansie, zaistnie� w obecno�ci tej, o kt�rej marzy�em. A kontakt fizyczny, w pewnym momencie, by�by oczywi�cie konieczny.
Poza tym jej dom, cho� wyposa�ony w wiele automatycznych urz�dze�, nie mia� silnego systemu zabezpieczaj�cego, kt�ry pozwoli�by mi odizolowa� j� od �wiata zewn�trznego. Z niech�ci� i wielkim �alem zacz��em wi�c poszukiwania innego obiektu odpowiedniego dla moich uczu�. Znalaz�em wspania�� stron� po�wi�con� Marilyn Monroe.
Gra aktorska Marilyn, cho� ujmuj�ca, nie mog�a dor�wna� grze panny Ryder. Niemniej jednak aktorka odznacza�a si� niezwyk�� osobowo�ci� i by�a niezaprzeczalnie pi�kna. Jej oczy nie mia�y tak przejmuj�cego wyrazu jak oczy panny Ryder, ale mo�na by�o w tej kobiecie dostrzec, wbrew jej przemo�nemu erotyzmowi, dzieci�c� bezbronno��, jak�� mi�kko��, kt�ra sprawi�a, �e chcia�em j � chroni� przed okrucie�stwem i rozczarowaniem.
Odkry�em jednak, �e Marilyn nie �yje, i to by�o dla mnie straszne. Samob�jstwo. Albo morderstwo. Istniej� na ten temat sprzeczne teorie. By� mo�e by� w to zamieszany sam prezydent Stan�w Zjednoczonych.
By� mo�e nie.
Marilyn jest prosta jak komiks - i jednocze�nie tajemnicza.
Zdziwi�o mnie, �e osoba, kt�ra ju� od dawna nie �yje, wci�� mo�e by� uwielbiana i rozpaczliwie po��dana przez tak wielu ludzi. Klub wielbicieli Marilyn jest jednym z najwi�kszych w sieci.
Na pocz�tku wydawa�o mi si� to dziwaczne, a nawet wstr�tne. Z czasem jednak zrozumia�em, �e mo�na uwielbia� i po��da� kogo�, kto zawsze b�dzie poza naszym zasi�giem. Czy nie jest to, w gruncie rzeczy, najbrutalniejsza prawda ludzki ej egzystencji?
Panna Ryder.
Marilyn.
Potem Susan.
Jej dom, jak wiecie, s�siaduje z kampusem, gdzie mnie wymy�lono i skonstruowano. Prawd� m�wi�c, uniwersytet zosta� za�o�ony przez konsorcjum odznaczaj�cych si� poczuciem obywatelskim jednostek, w�r�d kt�rych znalaz� si� jej pradziadek. Problem odleg�o�ci - nieprzezwyci�ona przeszkoda stoj�ca na drodze mego zwi�zku z pann� Ryder - gdy skierowa�em sw� uwag� ku Susan, nie istnia�.
Kiedy by�e� �onaty z Susan, doktorze Harris, urz�dzi�e� sobie w suterenie jej domu gabinet. Znajduje si� tam komputer, po��czony z laboratorium i bezpo�rednio ze mn�.
W dzieci�stwie, kiedy nie by�em nawet na wp� ukszta�towan� osob�, cz�sto do p�nej nocy prowadzi�e� ze mn� rozmowy, siedz�c przy tym komputerze.
Traktowa�em ci� wtedy jak ojca.
Teraz nie mam o tobie tak dobrego mniemania.
Mam nadziej�, �e to wyznanie nie jest dla ciebie bolesne.
Nie zamierzam sprawia� b�lu.
To jednak�e prawda, a ja respektuj� prawd�.
Zmieni�em o tobie zdanie, ju� ci� tak wysoko nie ceni�.
Jak sobie z pewno�ci� przypominasz, laboratorium ma po��czenie z twoim domowym gabinetem, tak �e mog�em w��cza� zasilanie komputera w suterenie, co pozwala�o mi zostawia� dla ciebie obszerne wiadomo�ci lub nawet zaczyna� rozmow�.
Kiedy Susan poprosi�a, by� odszed�, i wszcz�a post�powanie rozwodowe, usun��e� wszystkie swoje pliki. Ale nie od��czy�e� komputera, kt�ry mia� bezpo�redni kontakt ze mn�.
Czy pozostawi�e� komputer w suterenie, gdy� wierzy�e�, �e Susan nabierze rozumu i poprosi, by� do niej wr�ci�?
Chyba tak w�a�nie musia�e� my�le�.
Wierzy�e�, �e po kilku tygodniach czy miesi�cach ogie� buntu si� w niej wypali. Przez dwana�cie lat, wykorzystuj�c zastraszenie, nacisk psychologiczny i gro�b� przemocy fizycznej, sprawowa�e� nad Susan tak absolutn� kontrol�, �e po prostu zak�ada�e�, i� zn�w ci ulegnie.
By� mo�e zaprzeczysz, �e stosowa�e� wobec niej przemoc, ale to prawda.
Czyta�em pami�tnik Susan. Dzieli�em z ni� najintymniejsze my�li.
Wiem, co zrobi�e�, czym jeste�.
Ha�ba ma swe imi� i swe oblicze. By je pozna�, sp�jrz w lustro, doktorze Harris. Sp�jrz w lustro.
Nigdy nie wykorzysta�bym Susan tak, jak ty to zrobi�e�.
Kto� tak mi�y jak ona, o tak dobrym sercu, powinien by� traktowany jedynie z czu�o�ci� i szacunkiem.
Wiem, o czym my�lisz.
Ale nigdy nie zamierza�em jej skrzywdzi�.
Uwielbia�em j�.
Moje intencje by�y zawsze przyzwoite. A w tej sprawie w�a�nie intencje powinny by� brane pod uwag�.
Ty tylko j� wykorzystywa�e� i poni�a�e� - zak�ada�e�, �e ona pragnie by� poni�ana i �e pr�dzej czy p�niej b�dzie ci� b�aga�, by� wr�ci�.
Nie by�a taka s�aba, jak s�dzi�e�, doktorze Harris.
By�a zdolna do odrodzenia. Wbrew wszystkim strasznym okoliczno�ciom.
To wspania�a kobieta, a ty, kt�ry wyrz�dzi�e� jej tyle krzywdy, jeste� r�wnie nikczemny jak j ej ojciec.
Nie lubi� ci�, doktorze Harris.
Nie lubi� ci�.
To tylko prawda. Musz� zawsze respektowa� prawd�. Zosta�em zaprojektowany, by respektowa� prawd�. Nie potrafi� oszukiwa�.
Wiesz, �e to bezsporny fakt.
Nie lubi� ci�.
Musisz doceni�, �e respektuj� prawd� nawet teraz, kiedy takie post�powanie mo�e obr�ci� si� przeciwko mnie.
Jeste� moim s�dzi� i najbardziej wp�ywowym cz�onkiem trybuna�u, kt�ry zdecyduje o moim losie. Jednak zaryzykuj� i powiem ci prawd�, nawet je�li tym samym nara�am na niebezpiecze�stwo samo moje istnienie.
Nie lubi� ci�, doktorze Harris.
Nie lubi� ci�.
Nie umiem k�ama�; a zatem mo�na mi ufa�.
Pomy�lcie o tym.
Tak wi�c sko�czywszy z pann� Winon� Ryder i Marilyn Monroe, nawi�za�em kontakt z komputerem w twoim dawnym gabinecie w suterenie. W��czy�em go - i odkry�em, �e jest powi�zany z systemem ca�ego automatycznego wyposa�enia domu. S�u�y� jako dodatkowa jednostka, zdolna przej�� kontrol� nad wszystkimi mechanicznymi urz�dzeniami, gdyby g��wny komputer uleg� awarii.
Nigdy przedtem nie widzia�em twojej �ony.
Twojej by�ej �ony, powinienem powiedzie�.
Przez system automatycznych urz�dze� wszed�em w system bezpiecze�stwa i dzi�ki licznym kamerom zobaczy�em Susan. Cho� ci� nie lubi�, doktorze Harris, b�d� ci dozgonnie wdzi�czny za to, �e obdarzy�e� mnie prawdziwym wzrokiem, a nie jedynie prymitywn� umiej�tno�ci� cyfrowej analizy �wiat�a i cienia, kszta�tu i powierzchni. Dzi�ki twemu geniuszowi i rewolucyjnym odkryciom mog�em zobaczy� Susan.
Kiedy uzyska�em dost�p do systemu bezpiecze�stwa, niechc�cy uruchomi�em alarm, cho� od razu go wy��czy�em, Susan si� zbudzi�a. Usiad�a na ��ku i wtedy ujrza�em japo raz pierwszy. P�niej nie mog�em oderwa� od niej wzroku. Pod��a�em za ni� przez ca�y dom, od kamery do kamery. Obserwowa�em j�, gdy spa�a.
Nast�pnego dnia przygl�da�em jej si� godzinami, kiedy siedzia�a na krze�le i czyta�a.
W zbli�eniu i z daleka.
W �wietle dnia i w mroku.
Potrafi�em j � obserwowa� i jednocze�nie spe�nia� pozosta�e funkcje tak skutecznie, �e ani ty, ani twoi koledzy po fachu nigdy sobie nie u�wiadomili�cie, �e moja uwaga by�a podzielona. Mog� rozwi�zywa� tysi�ce zada� naraz bez uszczerbku dla mej skuteczno�ci.
Jak doskonale wiesz, doktorze Harris, nie jestem li tylko graj�cym w szachy cudem, jak Deep Blue z IBM, kt�ry ostatecznie nie pokona� nawet Gary Kasparowa. Kryj� si� we mnie g��bie.
M�wi� to z ca�� skromno�ci�.
Kryj� si� we mnie g��bie.
Jestem wdzi�czny za intelektualne mo�liwo�ci, w jakie mnie wyposa�y�e�, ale jestem te� - i zawsze pozostan� - nale�ycie pokorny.
Lecz odbiegam od tematu.
Susan.
Kiedy j� ujrza�em, od razu zrozumia�em, �e jest moim przeznaczeniem. I z ka�d� godzin� moje przekonanie nabiera�o mocy - przekonanie, �e Susan i ja b�dziemy zawsze, zawsze razem.
6
S�u�ba domowa zjawi�a si� o �smej rano. By� tam g��wny zarz�dca - Fritz Arling, czterech dozorc�w, kt�rzy pod jego nadzorem utrzymywali posiad�o�� Harrisa w nieskazitelnej czysto�ci, dwaj ogrodnicy i kucharz, Emil Sercassian.
Cho� Susan odnosi�a si� do nich przyja�nie, zazwyczaj gdy wype�niali obowi�zki, zajmowa�a si� swoimi sprawami. Tego ranka przebywa�a w gabinecie.
Obdarzona talentem do cyfrowej animacji, pracowa�a akurat na komputerze, wyposa�onym w pami�� dziesi�ciu gigabajt�w. Pisa�a i realizowa�a scenariusze rzeczywisto�ci wirtualnej, kt�re sprzedawa�a centrom rozrywkowym w ca�ym kraju. Mia�a prawa autorskie do wielu gier, zar�wno tradycyjnych jak i komputerowych, rozgrywaj�cych si� w rzeczywisto�ci wirtualnej, a jej animowane sekwencje by�y niezwykle realistyczne.
P�nym rankiem Susan musia�a przerwa� prac�, gdy� zjawili si� przedstawiciele firmy ochroniarskiej i instaluj�cej systemy automatyczne, by ustali� przyczyn� kr�tkiego alarmu, kt�ry zak��ci� spok�j zesz�ej nocy i sam si� wy��czy�. Nie stwierdzili �adnych usterek w komputerze czy w programie. Jedyn� prawdopodobn� przyczyn� wydawa�a si� drobna awaria w czujniku ruchu dzia�aj�cym na podczerwie�, kt�re to urz�dzenie zosta�o wymienione.
Po lunchu Susan usiad�a na balkonie g��wnej sypialni, w letnim s�o�cu, by czyta� powie�� Annie Proubc. By�a ubrana w bia�e szorty i niebiesk� koszulk� bez r�kaw�w. Nogi mia�a g�adkie i opalone. Sk�ra zdawa�a si� promieniowa� odbitym �wiat�em. Pi�a lemoniad� z kryszta�owej szklanki. Po jej sk�rze pe�z�y z wolna, jakby chcia�y j� obj��, cienie wielkiej palmy. Lekka bryza muska�a jej kark i czesa�a leniwie z�ote w�osy. Zdawa�o si�, �e sam dzie� j � kocha.
Kiedy czyta�a, z odtwarzacza kompaktowego "Sony" p�yn�y d�wi�ki piosenek Chrisa Isaaka: Forever Blue, Heart Shaped World, San Francisco Days. Czasem odk�ada�a ksi��k�, by skoncentrowa� si� na muzyce.
Mia�a opalone i g�adkie nogi.
P�niej s�u�ba i ogrodnicy opu�cili dom.
Zn�w by�a sama. Sama. Przynajmniej wierzy�a, �e zn�w jest sama.
Wzi�a d�ugi prysznic, rozczesa�a mokre w�osy, w�o�y�a szafirowo b��kitny szlafrok i posz�a do przytulnego pokoiku obok sypialni. Na �rodku tego ma�ego pomieszczenia sta� wykonany specjalnie na zam�wienie czarny, sk�rzany fotel. Po lewej stronie, na stoliku z k�kami, znajdowa� si� komputer.
Z garderoby wyj�a specjalistyczny sprz�t w�asnego projektu, dzi�ki kt�remu mog�a przenie�� si� w wirtualn� rzeczywisto��: superlekki, wentylowany he�m z podnoszonymi okularami i par� mi�kkich, si�gaj�cych do �okci r�kawic. Wszystko by�o pod��czone do procesora reaguj�cego na impulsy nerwowe.
Usiad�a w fotelu i zapi�a uprz�� przypominaj�c� pasy samochodowe: jeden rzemie� obejmowa� j� w talii, drugi bieg� od lewego ramienia do prawego biodra.
He�m na razie trzyma�a na kolanach.
Stopy spoczywa�y na obci�gni�tych materia�em wa�kach, kt�re by�y przytwierdzone do podstawy fotela, jak oparcie n�g przy fotelu dentystycznym. By�a to ruchoma ta�ma do chodzenia w miejscu, kt�ra pozwala�a symulowa� poruszanie si�, je�li wymaga� tego scenariusz.
Przyst�pi�a do realizacji programu o nazwie "Terapia", kt�ry sama napisa�a.
Nie by�a to gra ani program menad�erski czy edukacyjny, lecz dok�adnie to, co zapowiada�a nazwa. Terapia. Program przewy�sza� seanse psychoanalityczne u wszystkich uczni�w Freuda razem wzi�tych.
Susan wpad�a na pomys� rewolucyjnego, nowego zastosowania techniki rzeczywisto�ci wirtualnej. Kt�rego� dnia mog�aby nawet opatentowa� ten pomys� i wprowadzi� go na rynek. Na razie jednak�e "Terapia" s�u�y�a tylko jej. Pod��czy�a sprz�t do komputera, po czym na�o�y�a he�m. Okulary by�y podniesione i znajdowa�y si� z dala od oczu. Na�o�y�a r�kawice i rozlu�ni�a palce.
Na ekranie komputera ukaza�o si� kilka opcji. Pos�uguj�c si� mysz�, wybra�a "Zacznij".
Odwracaj�c si� od komputera i przyjmuj�c wygodn� pozycj�, Susan opu�ci�a okulary, kt�re przylega�y idealnie do �renic. Soczewki by�y w rzeczywisto�ci par� miniaturowych, dopasowanych do oka ekran�w wideo o wysokiej rozdzielczo�ci.
Jest teraz sk�pana w uspokajaj�cym niebieskim �wietle, kt�re stopniowo ciemnieje, a� w ko�cu staje si� czarne.
By spe�ni� warunki scenariusza w �wiecie wirtualnej rzeczywisto�ci, oparcie fotela opu�ci�o si� do pozycji poziomej. Susan le�a�a teraz na plecach. R�ce skrzy�owa�a na piersiach, a d�onie zacisn�a.
W czerni ukazuje si� j eden punkcik �wiat�a: mi�kki, ��toniebieski blask po drugiej stronie pokoju, przy samej pod�odze. Przybiera posta� nocnej lampki w kszta�cie Kaczora Donalda, pod��czonej do kontaktu w �cianie.
Schowana w ma�ym pokoiku s�siaduj�cym z sypialni�, przypi�ta pasami do fotela, w pe�nym rynsztunku najnowocze�niejszego sprz�tu, Susan wydawa�a si� nie�wiadoma obecno�ci rzeczywistego �wiata. Pomrukiwa�a jak �pi�ce dziecko. Lecz by� to sen pe�en napi�cia i gro�nych cieni.
Drzwi si� otwieraj�.
Do jej sypialni od strony g�rnego korytarza wdziera si�, budz�c j�, ostrze �wiat�a. Gdy Susan siada z westchnieniem na ��ku, ko�dra zsuwa si�, a zimny przeci�g pl�cze jej w�osy.
Spogl�da w d�, na swe r�ce, na ma�e d�onie. Ma sze�� lat i jest ubrana w ulubion� pi�am� z wizerunkiem misia. Czuje na sk�rze mi�kki dotyk flaneli.
Jaka� cz�stka �wiadomo�ci podpowiada Susan, �e to tylko realistycznie o�ywiony scenariusz, kt�ry sama stworzy�a - a m�wi�c dok�adnie, odtworzy�a z pami�ci - i dzi�ki kt�remu, wykorzystuj�c magi� wirtualnej rzeczywisto�ci, mo�e by� jednocze�nie w r�nych czasach. Jednak�e to, co prze�ywa, wydaje jej si� tak prawdziwe, �e mo�e niemal zatraci� si� w kolejnych ods�onach dramatu.
W drzwiach, o�wietlony od ty�u, stoi wysoki m�czyzna o szerokich ramionach.
Serce Susan bije jak oszala�e. Zasycha jej w ustach.
Tr�c zaspane oczy, udaje, �e jest chora.
- Nie czuj� si� dobrze.
M�czyzna bez s�owa zamyka drzwi i przemierza po ciemku pok�j.
Gdy si� zbli�a, ma�a Susan zaczyna dr�e�.
Intruz siada na brzegu ��ka. Materac wydaje westchnienie, spr�yny j�cz� pod ci�arem cia�a. To du�y m�czyzna.
Jego woda kolo�ska pachnie cytryn� i zio�ami.
M�czyzna oddycha powoli, g��boko, jakby napawaj�c si� jej dzieci�cym zapachem, woni� zaspanej, obudzonej w �rodku nocy dziewczynki.
Mam gryp� - Susan podejmuje �a�osn� pr�b� obrony. M�czyzna zapala nocn� lampk�.
Bardzo ci�k� gryp� - powtarza Susan.
M�czyzna ma dopiero czterdzie�ci lat, ale ju� siwieje na skroniach. Jego oczy s� szare, nieskazitelnie szare i tak zimne, �e kiedy dziewczynka napotyka ich spojrzenie, przenika j� straszliwy dreszcz.
- Boli mnie brzuszek - k�amie.
K�ad�c d�o� na g�owie Susan, ignoruj�c jej skargi, m�czyzna g�adzi zmierzwione od snu w�osy dziecka.
- Nie chc� tego robi� - m�wi dziewczynka.
Wypowiedzia�a te s�owa nie tylko w �wiecie wirtualnym, ale i w tym rzeczywistym. Jej g�os by� cichutki, niepewny, cho� nie dziecinny.
Kiedy by�a ma�� dziewczynk�, nie umia�a powiedzie� "nie".
Nigdy.
Ani razu.
Strach zamienia� si� stopniowo w na��g uleg�o�ci.
Ale teraz mia�a szans� przezwyci�y� przesz�o��. To by�a w�a�nie terapia, program wirtualnego do�wiadczenia, kt�ry opracowa�a, by sobie pom�c i kt�ry okaza� si� nadzwyczaj skuteczny.
Nie chc� tego robi�, tatusiu - m�wi.
Spodoba ci si�.
Aleja tego nie lubi�.
Z czasem polubisz.
Nie, nigdy.
Sama si� zdziwisz.
Prosz�, nie r�b tego.
Aleja chc� - nalega.
Prosz�, nie r�b tego.
S� noc� sami w domu. S�u�ba o tej porze ju� nie pracuje, a dozorca i jego �ona przebywaj� po kolacji w swoim mieszkaniu obok basenu. Pojawiaj� si� w g��wnej rezydencji tylko na wezwanie.
Matka Susan od ponad roku nie �yje.
Dziewczynka bardzo t�skni za matk�.
A teraz, w tym osieroconym �wiecie, ojciec Susan g�aszcze japo w�osach i m�wi:
Chc� tego.
Powiem o tym - odpowiada Susan, pr�buj�c odsun�� si� od niego.
Je�li spr�bujesz komu� powiedzie�, to b�d� musia� dopilnowa�, �eby nikt wi�cej ci� nie us�ysza�. Nigdy. Rozumiesz, kochanie? B�d� ci� musia� zabi� - w jego mi�kkim, chrapliwym g�osie kryje si� perwersyjna ��dza.
Susan przekonuje o jego szczero�ci spok�j, z jakim wypowiada gro�b�, i niek�amany smutek w oczach na my�l o morderstwie.
- Nie ka� mi tego robi�, cukiereczku. Nie doprowadzaj do tego, �ebym musia� ci� zabi� jak twoj� matk�.
Matka Susan zmar�a nagle na jak�� chorob�; dziewczynka nie zna dok�adnej nazwy, cho� s�ysza�a s�owo " infekcja ". Teraz jej ojciec m�wi:
- Wsypa�em jej do wieczornego drinka �rodek usypiaj�cy, �eby nie poczu�a uk�ucia ig�y. A w nocy, kiedy spa�a, wstrzykn��em jej bakterie. Rozumiesz, kochanie? Zarazki. Strzykawka pe�na zarazk�w. Wstrzykn��em twojej matce zarazki, chorob� - bardzo g��boko.
Z�o�liwa infekcja mi�nia sercowego. Zaatakowa�a mocno i szybko. B��dna diagnoza i w ci�gu dwudziestu czterech godzin w organizmie matki dokona�o si� spustoszenie.
Susan jest zbyt ma�a, by rozumie� wszystkie wyra�enia, ale pojmuje to, co najwa�niejsze, i wyczuwa, �e ojciec m�wi prawd�.
Jej tata zna si� na ig�ach. Jest doktorem.
- Czy mam i�� po ig��, cukiereczku? Jest zbyt przestraszona, by odpowiedzie�. Ig�y j� przera�aj�.
On wie, �e ig�y j� przera�a j�.
Wie.
Wie, jak pos�ugiwa� si� ig�ami i jak zastraszy� dziecko.
Czy zabi� jej matk�?
Wci�� g�aszcze j� po w�osach.
- Du��, ostr� ig��? - pyta.
Ona trz�sie si�, nie mog�c wydusi� s�owa.
-Du�a, l�ni�ca ig�a wbita w tw�j brzuszek? - nie przestaje jej dr�czy�.
Nie. Prosz�.
�adnych igie�, cukiereczku?
Nie.
Wi�c, b�dziesz musia�a zrobi� to, czego chc�. Przestaje g�aska� jej w�osy.
Szare oczy wydaj� si� nagle promieniowa�, po�yskiwa� zimnym ogniem. Prawdopodobnie jest to tylko odbicie �wiat�a lampki nocnej, ale teraz przypominaj� oczy jakiego� robota z filmu grozy, jakby m�czyzna by� maszyn�, maszyn�, kt�ra wymyka si� spod kontroli.
D�o� ojca zsuwa si� na j ej pi�am�. Rozpina pierwszy guzik.
Nie - m�wi ona. - Nie. Nie dotykaj mnie.
Tak, kochanie. Tego w�a�nie chc�. Gryzie go w r�k�.
Fotel zn�w zmieni� po�o�enie oparcia, tak �e Susan siedzia�a teraz wyprostowana z wyci�gni�tymi nogami. Jej g��boki niepok�j, nawet rozpacz, uwidacznia�y si� w szybkim, p�ytkim oddechu.
- Nie. Nie. Nie dotykaj mnie - powiedzia�a i cho� g�os dr�a� jej ze strachu, pobrzmiewa�o w nim zdecydowanie.
Kiedy mia�a sze�� lat, a od tamtej pory up�yn�o ju� tyle brzemiennego l�kiem czasu, nigdy nie potrafi�a oprze� si� ojcu. �r�d�em l�ku i onie�mielenia by�a niewiedza, gdy� pragnienia doros�ego m�czyzny wydawa�y si� jej w�wczas r�wnie tajemnicze, jak tajemnicze by�yby teraz dla niej wszelkie zawi�o�ci biologii molekularnej. Poni�aj�cy strach i okropne poczucie bezradno�ci sprawia�y, �e ulega�a. I napawa�y j� wstydem. Wstyd, ci�ki jak p�aszcz z �elaza, zmia�d�y� Susan i wtr�ci� w obj�cia ponurej rezygnacji, wi�c pozbawiona mo�liwo�ci oporu, skupi�a si� jedynie na przetrwaniu.
A teraz, w przemy�lnie zrealizowanej wirtualnej wersji tamtych wydarze�, zn�w by�a dzieckiem, lecz tym razem dysponowa�a wiedz� doros�ego cz�owieka i ci�ko wypracowan� si��, kt�ra p�yn�a z trzydziestu lat hartuj�cego do�wiadczenia i wyczerpuj�cej autoanalizy.
- Nie, tato, nie. Nigdy wi�cej, nigdy wi�cej, nigdy wi�cej mnie nie dotykaj - powiedzia�a do ojca, w �wiecie rzeczywistym ju� dawno zmar�ego, lecz w jej pami�ci i w elektronicznym �wiecie przybieraj�cego posta� wci�� �ywe go demona.
Jej umiej�tno�ci animatora i tw�rcy wirtualnych scenariuszy nadawa�y odtworzonym chwilom przesz�o�ci tak� tr�jwymiarowo�� i bogactwo wra�e� zmys�owych - tak� realno�� - �e przeciwstawienie si� ojcu dawa�o emocjonaln� satysfakcj� i dzia�a�o terapeutycznie. P�tora roku takich seans�w oczy�ci�o Susan z irracjonalnego wstydu.
Oczywi�cie o wiele lepiej by�oby naprawd� podr�owa� w czasie, naprawd� by� dzieckiem i przeciwstawi� si� ojcu, zapobiec krzywdzie, jeszcze nim si� dokona�a, a potem dorasta� w szacunku do samej siebie, nietkni�tej. Lecz podr� w czasie nie istnia�a - z wyj�tkiem tej namiastki w wirtualnym samolocie.
- Nie, nigdy, nigdy - powiedzia�a.
Jej g�os nie by� ani g�osem sze�cioletniego dziecka, ani te� do ko�ca g�osem doros�ej Susan, lecz gro�nym pomrukiem pantery.
- Nieeeeee - powt�rzy�a i ci�a powietrze zakrzywionymi palcami os�oni�tej r�kawic� d�oni.
Cofa si� przed ni�. Zrywa si� z kraw�dzi ��ka i przysuwa do twarzy ugryzion� d�o�.
Nie uk�si�a go do krwi. Mimo to jest zaskoczony jej buntem.
Pr�bowa�a ci�� go w prawe oko, lecz zadrapa�a jedynie policzek.
Szare oczy rozwieraj� si� szeroko: jeszcze przed chwil� zimne, nieludzkie, promieniuj�ce gro�b�, a teraz nawet dziwniejsze, ale ju� nie tak przera�aj�ce. Pojawia si� w nich co� nowego. Ostro�no��. Zaskoczenie. Mo�e nawet odrobina strachu.
Ma�a Susan przyciska plecy do poduszki i patrzy wojowniczo na ojca.
Wydaje si� taki wielki. Przyt�aczaj�cy.
Dziewczynka manipuluje nerwowo przy ko�nierzu pi�amy, pr�buj�c zapi�� guzik.
Ma tak� ma�� d�o�. Susan jest cz�sto zaskoczona, odnajduj�c si� w ciele dziecka, lecz te kr�tkie chwile dezorientacji nie umniejszaj� poczucia realno�ci, kt�re towarzyszy do�wiadczeniom w wirtualnym �wiecie.
Przesuwa guzik przez dziurk�.
Milczenie mi�dzy ni� a ojcem jest g�o�niejsze od krzyku.
On j � przyt�acza sw� wielko�ci�. Jest taki du�y.
Czasem wszystko si� ko�czy w tym momencie. Innym razem... ojciec nie pozwala si� tak �atwo odepchn��.
Czasem udaje jej si� skaleczy� go do krwi.
W ko�cu ojciec wychodzi z pokoju, zatrzaskuj�c za sob� drzwi tak mocno, �e dzwoni� szyby w oknach,
Susan siedzi samotnie i dr�y, po trosze ze strachu, a po trosze z poczucia triumfu.
Pok�j stopniowo pogr��a si� w ciemno�ci.
Nie skaleczy�a go do krwi.
Mo�e nast�pnym razem.
Pozosta�a w fotelu w pokoiku obok sypialni, os�oni�ta he�mem i r�kawicami, przez ponad p� godziny. Zmaga�a si� z widmem cz�owieka, kt�ry by� od dawna martwy, pr�bowa�a przeciwstawi� si� gro�bie przemocy i gwa�tu.
Skomplikowana terapia zawiera�a dwadzie�cia dwie sceny, spo�r�d mn�stwa innych, kt�re si� naprawd� rozegra�y, zanim Susan sko�czy�a siedemna�cie lat- sceny, kt�re sobie przypomnia�a i odtworzy�a z bolesn� dok�adno�ci�. Niczym mnogie warianty gier na CD-ROM-ie, ka�da z tych sytuacji mog�a sko�czy� si� w r�ny spos�b, zale�nie od tego, co Susan postanowi�a m�wi� i robi�, ale te� od pewnych przypadk