1682
Szczegóły |
Tytuł |
1682 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1682 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "M�zg"
autor: ROBIN COOK
tytu� orygina�u: "Brain"
Przek�ad: MAREK MASTALERZ
tekst wklepa�: Krecik
Ilustracja na ok�adce: COLIN THOMAS
Redakcja: JOANNA WR�BLEWSKA
Informacje o nowo�ciach i pozosta�ych ksi��kach Wydawnictwa AMBER
oraz mo�liwo�� zam�wienia mo�ecie Pa�stwo znale��
na stronie Internetu http://www.amber.supermedia.pl
Copyright (c) 1981 by Robin Cook
For the Polish edition
(c) Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998
ISBN 83-7169-739-2
Warszawa 1998. Wydanie III
Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" S.A. w Gda�sku
Ksi��ka ta jest dedykowana Barbarze
z mi�o�ci�
Z m�zgu bowiem, i z m�zgu jedynie,
pocz�tek sw�j bior� wszystkie rozkosze
nasze i rado�ci, �miech oraz �arty, a tako�
smutki nasze i b�le, �ale i �zy...
Hipokrates, O �wi�tej chorobie, Rozdzia� XVII
ROZDZIA� 1
7 marca
Z pewnym wahaniem Katherine Collins wesz�a po trzech stopniach
prowadz�cych z chodnika. Znalaz�a, si� przed drzwiami ze szk�a
i nierdzewnej stali. Pchn�a je, lecz si� nie otworzy�y. Odchyli�a si�,
podnios�a g�ow� i przeczyta�a napis wyci�ty na nadpro�u: POLI-
KLINIKA AKADEMII MEDYCZNEJ IM. HOBSONA. DLA CHO-
RYCH I INWALID�W MIASTA NOWEGO JORKU. Katherine
wydawa�o si�, �e bardziej adekwatne by�oby: "Porzu�cie wszelk�
nadziej� ci, kt�rzy tu wchodzicie".
Obr�ci�a si�, jej �renice zw�zi�y si� od blasku marcowego s�o�ca.
Kusi�o j�, by uciec i wr�ci� do wynajmowanego ciep�ego mieszkanka.
Szpital by� ostatnim miejscem na ziemi, w kt�rym chcia�aby si�
znale��. Nim jednak zd��y�a si� ruszy�, min�o j� kilkoro pacjent�w
i po schodach wesz�o do �rodka. Natychmiast zostali po�arci przez
z�owieszcze wn�trze budynku.
Katherine przymkn�a na chwil� oczy, zdumiewaj�c si� w�asn�
g�upot�. Oczywi�cie, drzwi do przychodni otwiera�y si� na zewn�trz!
Przyciskaj�c do boku torb� ze spadochronowego p��tna, poci�gn�a
drzwi i wst�pi�a do piekielnego wn�trza.
Jako pierwsza zaatakowa�a j� wo�. Z niczym podobnym nie
mia�a do czynienia w ci�gu dwudziestu jeden lat swojego �ycia.
Dominowa� chemiczny zapach mieszaniny alkoholu i dezodorantu
tak s�odkiego, �e przyprawiaj�cego o md�o�ci. Domy�la�a si�, �e
alkohol ma za zadanie powstrzymywa� czaj�ce si� w powietrzu
choroby, a dezodorant ma likwidowa� biologiczne zapachy wi���ce
si� z dolegliwo�ciami. Pod naporem nieprzyjemnej woni znikn�y
wszelkie t�umaczenia, jakimi stara�a si� uzasadni� sobie konieczno��
wizyty.
7
Do czasu pierwszej wizyty w szpitalu, par� miesi�cy temu,
nigdy nie zastanawia�a si� nad w�asn� �miertelno�ci�, a zdrowie
i dobre samopoczucie traktowa�a jako co� jej nale�nego. Teraz
by�o inaczej; wst�pienie w otch�anie polikliniki z powrotem przy-
wiod�o na my�l wszystkie niedawne k�opoty ze zdrowiem. Przy-
gryzaj�c warg�, by si� opanowa�, zdecydowanie skierowa�a si�
w stron� wind.
�le znosi�a t�um ludzi kr�c�cy si� po korytarzach przychodni.
Pragn�a si� schowa� we w�asnej sk�rze jak w kokonie, by unikn��
czyjego� dotyku, oddechu lub kaszlu. Z trudem znosi�a widok
wykrzywionych twarzy, mszcz�cych si� wysypek i s�cz�cych si� krost.
Jeszcze gorzej by�o w windzie, gdzie napieraj�ca na ni� grupka
ludzkich istot przywiod�a jej na my�l malowid�o Breughla. Wlepiwszy
wzrok w �wiate�ka wskazuj�ce mijane pi�tra, usi�owa�a zignorowa�
otoczenie przez powtarzanie tekstu, jaki zamierza�a wyg�osi� wobec
rejestratorki w przychodni ginekologicznej: "Dzie� dobry, moje
nazwisko Katherine Collins. Jestem studentk�, by�am tu ju� cztero-
krotnie. W�a�nie jad� do domu i zamierzam uda� si� do lekarza
domowego mojej rodziny, i dlatego chcia�abym dosta� kopi� swojej
karty". Brzmia�o to do�� prosto.
Katherine pozwoli�a swemu spojrzeniu spocz�� na windziarzu.
Jego twarz wydawa�a si� niezwykle szeroka, ale gdy odwr�ci� g�ow�
bokiem, okaza�o si�, �e ma p�aski profil. Mimowolnie utkwi�a wzrok
w zniekszta�conym obliczu i kiedy windziarz odwr�ci� si�, by o�wiad-
czy�, �e dojechali na trzecie pi�tro, uchwyci� jej spojrzenie. Odwr�ci�
wzrok, lecz jedno oko wci�� wpatrywa�o si� w ni� z gniewn�
intensywno�ci�. Odkr�ci�a si�, czuj�c, �e si� rumieni. Ko�o niej
przecisn�� si� masywny, obro�ni�ty m�czyzna, kt�ry chcia� wysi���.
Dla zachowania r�wnowagi opar�a si� o �cian� windy i opu�ci�a wzrok
na pi�cioletni� jasnow�os� dziewczynk�. Dziecko spojrza�o na ni�
zielonym okiem i u�miechn�o si�. Drugie oko gin�o pod fio�kowej
barwy fa�dami du�ej guzowatej masy.
Drzwi zamkn�y si� i winda ruszy�a wy�ej. Katherine poczu�a
zawr�t g�owy. By� odmienny od tych, jakie poprzedza�y dwa napady,
kt�rych do�wiadczy�a w ci�gu ostatniego miesi�ca, ale w dusznym
zamkni�ciu kabiny windy wci�� czu�a przera�enie. Zacisn�a oczy,
staraj�c si� przezwyci�y� uczucie klaustrofobii. Kto� za ni� zakaszla�,
na karku poczu�a lekk� wilgo�.
Kabina podskoczy�a, drzwi otworzy�y si�. Katherine znalaz�a si�
na czwartym pi�trze. Posuwa�a si� przy �cianie i opar�a si� o ni�,
pozwalaj�c ludziom przej�� ko�o niej. Zawr�t g�owy szybko min��.
8
Gdy zn�w poczu�a si� normalnie, ruszy�a korytarzem, dwadzie�cia lat
temu pomalowanym na zielono.
Poczekalnia przychodni ginekologicznej znajdowa�a si� na ko�cu
korytarza. G�sto w niej by�o od pacjentek, dzieci i papierosowego
dymu. Katherine przesz�a przez �rodek do �lepego korytarzyka na
prawo. Dzia� przychodni przeznaczony dla studentek oraz pracownic
szpitala mia� w�asn� poczekalni�, cho� jej wystr�j i umeblowanie by�y
takie same jak w g��wnej.
Gdy Katherine wesz�a do niej, na krzes�ach z-metalowych rurek
obci�gni�tych winylem siedzia�o siedem kobiet. Wszystkie nerwowo
przerzuca�y kartki nieaktualnych magazyn�w. Rejestratorka - mniej
wi�cej dwudziestopi�cioletnia kobieta o wyp�owia�ych w�osach i ptasich,
w�skich rysach bladej twarzy - siedzia�a za biurkiem. Tabliczka
przypi�ta do fartucha na p�askiej piersi g�osi�a, �e jej w�a�cicielka nosi
nazwisko Ellen Cohen. Gdy Katherine podesz�a do biurka, podnios�a
wzrok.
- Dzie� dobry, nazywam si� Katherine Collins... - Zauwa�y�a,
�e w jej g�osie brak jest zamierzonego zdecydowania. W rzeczywisto�ci,
gdy doko�czy�a wy�uszczanie swojej pro�by, u�wiadomi�a sobie, �e
zabrzmia�o to niemal jak b�aganie.
Rejestratorka popatrzy�a na ni� przez chwil�.
- Chce pani kart�? - spyta�a. W jej g�osie odbija�a si� mieszanina
pogardy i niedowierzania.
Katherine skin�a g�ow� i spr�bowa�a si� u�miechn��.
- Hm, b�dzie pani musia�a o tym porozmawia� z siostr� Black-
man. Prosz� usi���. - G�os Ellen Cohen sta� si� szorstki i auto-
rytatywny.
Katherine odwr�ci�a si� i usiad�a niedaleko biurka rejestratorki,
kt�ra podesz�a do szafek z dokumentacj� i wyci�gn�a jej kart�
przychodnian�. Nast�pnie znikn�a w jednych z drzwi prowadz�cych
do gabinet�w lekarskich.
Katherine zacz�a nie�wiadomie wyg�adza� swe b�yszcz�ce br�zowe
w�osy, zgarniaj�c je na lewe rami�. By� to dla niej typowy gest,
zw�aszcza gdy znajdowa�a si� w stanie napi�cia.
By�a m�od�, przystojn� dziewczyn� o uwa�nych szaroniebieskich
oczach. Mia�a sto pi��dziesi�t siedem centymetr�w wzrostu, lecz
jej energiczna osobowo�� sprawia�a, �e wydawa�a si� wy�sza. Przy-
jaci�ki w college'u lubi�y j� bardzo, zapewne za spraw� jej otwarto�ci;
by�a te� g��boko kochana przez rodzic�w, a� nadto l�kaj�cych
si� o to, co mog�o si� sta� z ich jedynaczk� w d�ungli Nowego
Jorku. W�a�nie troska i nadopieku�czo�� rodzic�w sk�oni�y j� do
9
wyboru nowojorskiego college'u; wierzy�a, �e w wielkim mie�cie
b�dzie mog�a si� wykaza� wrodzon� si�� osobowo�ci. A� do chwili
obecnej choroby to si� jej udawa�o i mog�a sobie kpi� z ostrze�e�
rodzic�w. Nowy Jork sta� si� jej miastem, uwielbia�a jego t�tni�c�
witalno��.
Rejestratorka pojawi�a si� ponownie i wr�ci�a do stukania na
maszynie.
Katherine ukradkowo powiod�a wzrokiem po poczekalni, przypat-
ruj�c si� m�odym kobietom siedz�cym z opuszczonymi g�owami,
czekaj�cym na swoj� kolej jak nie�wiadome swego losu byd�o. Czu�a
ogromn� wdzi�czno��, �e tym razem nie czeka�o jej badanie. Nienawi-
dzi�a tego doznania, kt�re ju� czterokrotnie sta�o si� jej udzia�em;
ostatni raz nieca�y miesi�c temu. Przychodzenie do polikliniki stanowi�o
dla niej pogwa�cenie w�asnej niezale�no�ci. Prawd� m�wi�c, o wiele
bardziej wola�aby wr�ci� do Weston w Massachusetts i um�wi� si� na
wizyt� u swego ginekologa, doktora Wilsona.
By� to jedyny lekarz, kt�ry j� przedtem bada�. Przewy�sza� wiekiem
i do�wiadczeniem lekarzy, kt�rzy stanowili obsad� polikliniki, i mia�
poczucie humoru, kt�re �agodzi�o upokarzaj�ce strony badania gine-
kologicznego, czyni�c je przynajmniej zno�nym.
Tu by�o inaczej. Przychodnia by�a bezosobowa i zimna, a w po��-
czeniu z wyposa�eniem miejskiego szpitala ka�da wizyta stawa�a si�
koszmarem. Mimo to Katherine upar�a si�. Domaga�o si� tego jej
poczucie niezale�no�ci, przynajmniej na czas trwania choroby.
Pani Blackman, piel�gniarka prze�o�ona, wy�oni�a si� z jednego
z pokoj�w. By�a to kr�pa czterdziestopi�cioletnia kobieta o smolisto-
czarnych w�osach, �ci�gni�tych w ciasny kok na czubku g�owy. Mia�a
na sobie nieskazitelnie bia�y fartuch profesjonalnie wykrochmalony.
Jej str�j by� odzwierciedleniem sposobu, w jaki lubi�a rz�dzi� przy-
chodni� - z beznami�tn� skuteczno�ci�. Pracowa�a w poliklinice od
jedenastu lat.
Rejestratorka powiedzia�a co� do siostry Blackman. Katherine
us�ysza�a swoje nazwisko. Piel�gniarka pokiwa�a g�ow�, na moment
odwracaj�c si�, by spojrze� w jej kierunku. Zadaj�c k�am szorstkiej
powierzchowno�ci, ciemnobr�zowe oczy siostry Blackman sprawia�y
wra�enie wielkiego ciep�a. Katherine pomy�la�a nagle, �e zapewne
poza przychodni� pani Blackman jest bardzo mi�� osob�.
Siostra Blackman nie podesz�a jednak, by z ni� porozmawia�.
Zamiast tego wyszepta�a co� do Ellen Cohen i wr�ci�a do gabinetu.
Katherine poczu�a, �e si� czerwieni. Zorientowa�a si�, i� jest rozmy�lnie
10
lekcewa�ona; w ten spos�b personel przychodni chcia� okaza� nieza-
dowolenie, �e wola�a swojego lekarza. Nerwowo si�gn�a po po-
chodz�cy sprzed roku egzemplarz Ladies' Home Journal bez ok�adek,
ale nie mog�a si� nad nim skupi�.
Usi�owa�a zabi� czas my�l�c o tym, jak b�dzie wygl�da� jej powr�t
do domu tego wieczora, jak b�d� zaskoczeni na jej widok rodzice.
Wyobra�a�a sobie, jak wchodzi do swego starego pokoju. Nie by�a
w nim od Bo�ego Narodzenia, ale wiedzia�a, �e niczego w nim nie
zmieniono: ani ��tej narzuty na ��ko, ani dopasowanych do niej
kolorystycznie zas�on, ani rozmaitych pami�tek z okresu dorastania,
starannie przechowywanych przez matk�.
Tchn�cy spokojem obraz matki kaza� jej jeszcze raz zastanowi� si�,
czy nie powinna zadzwoni� do niej i powiadomi� j� o przyje�dzie.
Zalet� tego by�oby to, �e zosta�aby zabrana z lotniska Logana, a wad�
to, �e prawdopodobnie zosta�aby zmuszona do wyja�nienia, dlaczego
wraca, a Katherine nie chcia�a dyskutowa� o swojej chorobie przez
telefon.
Po dwudziestu minutach pojawi�a si� z powrotem siostra Blackman
i zn�w zacz�a przyciszon� dyskusj� z rejestratork�. Katherine udawa�a,
�e jest poch�oni�ta lektur� magazynu. W ko�cu piel�gniarka sko�czy�a
rozmow� i podesz�a do niej.
- Pani Collins? - spyta�a siostra Blackman z subteln� nut�
irytacji.
Katherine podnios�a wzrok.
- Powiedziano mi, �e �yczy pani sobie zwrotu swojej karty?
- Owszem - odrzek�a Katherine, odk�adaj�c pismo.
- Jest pani niezadowolona z naszej opieki? - spyta�a siostra
Blackman.
- Nie, bynajmniej. Jad� do domu, mam zamiar p�j�� do lekarza
naszej rodziny i chcia�abym zabra� ze sob� komplet moich kart
z przychodni.
- To raczej niespotykane - powiedzia�a piel�gniarka. - Za-
zwyczaj przesy�amy dokumentacj� wy��cznie na �yczenie lekarza.
- Wyje�d�am jeszcze dzisiaj i chcia�abym zabra� karty ze sob�.
Nie chc�, by lekarz na nie czeka�, je�li b�dzie ich potrzebowa�.
- Nie mamy w zwyczaju tak post�powa� w poliklinice.
- Wiem, �e mam prawo otrzyma� na �yczenie kopi� mojej karty.
Po jej ostatnich s�owach zapad�a niewygodna cisza. Nie przywyk�a
do tak stanowczego artyku�owania swoich �ycze�. Siostra Blackman
wpatrywa�a si� w ni� jak zrozpaczony rodzic w zbuntowane dziecko.
11
Katherine odda�a jej spojrzenie, nie odrywaj�c wzroku od ciemnych
wilgotnych oczu piel�gniarki.
- Musi pani porozmawia� z lekarzem - powiedzia�a oschle
siostra Blackman.
Nie czekaj�c na odpowied� zostawi�a Katherine i wesz�a do jednego
z najbli�szych gabinet�w. Rygiel zamka szcz�kn�� za ni� z mechaniczn�
ostateczno�ci�.
Katherine zaczerpn�a tchu i rozejrza�a si�. Reszta pacjentek
wpatrywa�a si� w ni� ostro�nie, jak gdyby podziela�a niech�� personelu
do burzenia ustalonego porz�dku przychodni. Z trudem utrzymywa�a
r�wnowag�, powtarzaj�c sobie, �e zachowuje si� w paranoidalny
spos�b. Udawa�a, �e czyta magazyn, czuj�c na sobie spojrzenia
obcych kobiet. Mia�a ochot� wsta� i wyj�� lub schowa� si� w sobie jak
��w, ale zar�wno jedno, jak i drugie by�o niemo�liwe. Czas wl�k� si�
niebywale powoli. Kilka pacjentek wezwano na badanie. Sta�o si� dla
niej oczywiste, �e jest lekcewa�ona.
Min�o czterdzie�ci pi�� minut, nim pojawi� si� lekarz w po-
gniecionej bia�ej koszuli i spodniach, trzymaj�cy w r�ce jej kart�.
Rejestratorka wskaza�a j� ruchem g�owy i doktor Harper wolnym
krokiem podszed� i stan�� na wprost niej.
By� �ysy, je�li pomin�� obwarzanek kr�conych w�os�w, zaczynaj�cy
si� nad uszami i schodz�cy si� u szczytu karku. W�a�nie on bada� j�
ostatnim i przedostatnim razem. Dok�adnie pami�ta�a jego ow�osione
d�onie i palce, kt�re pod pow�ok� p�prze�roczystych lateksowych
r�kawic wygl�da�y jak z filmu science fiction.
Podnios�a oczy na jego twarz, szukaj�c w niej cho� �ladu ciep�a.
Lecz zawiod�a si�. Doktor Harper w milczeniu przegl�da� jej kart�,
podtrzymuj�c j� lew� d�oni� i wodz�c kciukiem prawej po czytanym
tek�cie. Wygl�da�, jakby wyg�asza� kazanie.
Katherine spu�ci�a wzrok. Na przodzie lewej nogawki spodni
doktora wida� by�o �cieg zaschni�tych drobniutkich kropelek krwi. Po
prawej stronie mia� zatkni�ty za pasek kawa�ek gumowej rurki, po
lewej wystawa� zza niego komunikator.
- Po co pani karta od ginekologa? - spyta� lekarz, nie patrz�c
na ni�.
Katherine powt�rzy�a, o co jej chodzi�o.
- My�l�, �e to strata czasu - powiedzia� doktor Harper, wci��
przerzucaj�c kartki, - W�a�ciwie nic w niej nie ma. Par� �rednio
atypowych rozmaz�w Papanicolaou, kilka wynik�w z bakteriami
gram-dodatnimi, co mo�na wyt�umaczy� niewielk� nad�erk� szyjki
macicy. Chodzi mi o to, �e i tak to nic nikomu nie da. Mia�a pani
12
epizod zapalenia p�cherza, ale to najwyra�niej wynik tego, �e uprawia�a
pani seks poprzedniego dnia przed wyst�pieniem objaw�w; sama
zreszt� poda�a to pani...
Katherine poczu�a, �e czerwieni si� z upokorzenia. Wiedzia�a, �e
s�ysz� to wszystkie kobiety w poczekalni.
- Prosz� pos�ucha�, pani Collins, te napady nie maj� nic wsp�l-
nego ze sprawami ginekologicznymi. Radz� pani skierowa� si� do
przychodni neurologicznej...
- Ju� w niej by�am - przerwa�a mu Katherine. - Dosta�am
stamt�d kart�. - Prze�kn�a �zy. Nie by�a nadmiernie uczuciowa, ale
w rzadkich przypadkach, kiedy zbiera�o si� jej na p�acz, trudno jej
by�o si� opanowa�.
Doktor David Harper powoli podni�s� wzrok znad karty. Zaczer-
pn�� tchu i g�o�no wypu�ci� powietrze mi�dzy cz�ciowo zaci�ni�tymi
ustami. By� znudzony.
- Prosz� pos�ucha�, pani Collins, mia�a tu pani znakomit�
opiek�...
- Nie narzekam na leczenie - powiedzia�a Katherine, nie
podnosz�c wzroku. �zy, kt�re wezbra�y w jej oczach, grozi�y, �e
pop�yn� po policzkach. - Chc� tylko swoj� kart�.
- M�wi� pani przecie� - ci�gn�� doktor Harper - �e nie
potrzebuje pani ponownej oceny stanu narz�d�w rodnych.
- Prosz� - powiedzia�a powoli Katherine. - Da mi pan t� kar-
t�, czy b�d� musia�a p�j�� do dyrektora? - Powoli podnios�a spo-
jrzenie na lekarza. K�ykciem otar�a �z�, kt�ra przela�a si� przez po-
wiek�.
Ostatecznie doktor Harper wzruszy� ramionami i Katherine us�y-
sza�a wypowiedziane p�szeptem przekle�stwo, gdy rzuci� kart� na
biurko rejestratorki, polecaj�c jej sporz�dzi� kopi�. Znikn�� w jednym
z gabinet�w, nawet si� nie po�egnawszy ani obejrzawszy do ty�u.
Gdy zak�ada�a p�aszcz, u�wiadomi�a sobie, �e dygocze i zn�w czuje
zawr�t g�owy. Podesz�a do biurka rejestratorki i chwyci�a jego brzeg,
opieraj�c si�, by nie upa��.
Blondynka o ptasim wygl�dzie zignorowa�a j�, ko�czy�a pisa�
jaki� list. Gdy wkr�ci�a do maszyny kopert�, Katherine przypomnia�a
o swoim istnieniu.
- Dobrze, jeszcze chwileczk� - powiedzia�a Ellen Cohen, z iryta-
cj� podkre�laj�c ka�de s�owo. Dopiero gdy zaadresowa�a kopert�,
w�o�y�a list, zamkn�a j� i naklei�a znaczek, wsta�a, wzi�a jej kart�
i znikn�a za rogiem. Przez ca�y czas unika�a jej spojrzenia.
Nim Katherine otrzyma�a br�zow� kopert�, na badanie poproszono
13
jeszcze dwie pacjentki. Uda�o jej si� zmusi� do podzi�kowania
rejestratorce, kobieta jednak nie zada�a sobie trudu, by odpowiedzie�.
Katherine by�o to oboj�tne. Z kopert� pod pach� i torb� na ramieniu
odwr�ci�a si� i niemal biegiem wymkn�a si� do zat�oczonego holu
g��wnej poczekalni przychodni ginekologicznej.
D�awi�c si� ci�kim powietrzem, przystan�a, czekaj�c, a� minie
zawr�t g�owy. Delikatna r�wnowaga emocjonalna nie znios�a dodat-
kowego obci��enia w postaci szybkiego marszu. Wszystko, co widzia-
�a, sta�o si� zamglone. Wyci�gn�a r�k�, szukaj�c po omacku opar-
cia krzes�a w poczekalni. Br�zowa koperta wy�lizn�a si� jej spod
ramienia i upad�a na posadzk�. Pok�j wok� niej zawirowa�. Jej
kolana ugi�y si�.
Poczu�a, �e czyje� silne ramiona chwytaj� j� pod pachy i pod-
trzymuj�. Us�ysza�a, �e kto� j� pociesza, i� wszystko b�dzie dobrze.
Usi�owa�a powiedzie�, �e dojdzie do siebie, je�li na chwil� usi�dzie, ale
j�zyk nie by� jej pos�uszny. Niejasno u�wiadamia�a sobie, �e jest
prowadzona prosto w d� korytarza, a jej stopy nieudolnie uderzaj�
o pod�og�, jak gdyby nale�a�y do marionetki.
P�niej by�y drzwi, a za nimi ma�y pok�j. Okropne zawroty g�owy
nie ustawa�y. Ba�a si�, �e zwymiotuje, na jej czole pojawi� si� zimny
pot. Zorientowa�a si�, �e zosta�a u�o�ona na pod�odze. Prawie
natychmiast zacz�a wyra�niej widzie� i usta�o wirowanie pokoju.
Ko�o niej znajdowa�o si� dw�ch lekarzy. Z niejakimi k�opotami
podci�gn�li r�kaw jej p�aszcza i za�o�yli opask� uciskow�. By�a
zadowolona, �e zabrano j� z zat�oczonej poczekalni, gdzie by�aby
widowiskiem dla wszystkich.
- Chyba czuj� si� lepiej - powiedzia�a, mrugaj�c powiekami.
- Dobrze - powiedzia� jeden z lekarzy. - Damy pani ma�y
zastrzyk.
- Po co?
- Na uspokojenie.
Katherine poczu�a, jak ig�a przebija wra�liw� sk�r� w zgi�ciu
�okcia. Staza zosta�a zdj�ta i poczu�a t�tno w palcach.
- Ale czuj� si� znacznie lepiej - zaprotestowa�a.
Odwr�ci�a g�ow� i zobaczy�a d�o� naciskaj�c� t�ok strzykawki.
Obydwaj lekarze nachylali si� nad ni�.
- Czuj� si� dobrze - powiedzia�a Katherine.
Lekarze nie zareagowali. Bez s�owa przytrzymywali j�, wpatruj�c
si� w jej twarz.
- Naprawd� czuj� si� ju� lepiej - powiedzia�a raz jeszcze.
Przenios�a spojrzenie z jednego lekarza na drugiego. Jeden z nich
14
mia� najziele�sze oczy, jakie zdarzy�o si� jej kiedykolwiek widzie�;
przypomina�y szmaragdy. Spr�bowa�a si� ruszy�. Nacisk lekarskich
d�oni wzm�g� si�.
Nagle jej wzrok zamgli� si� i lekarze si� oddalili. R�wnocze�nie
us�ysza�a dzwonienie w uszach i poczu�a ci�ar w ca�ym ciele.
- Bardzo mi... - G�os Katherine by� niewyra�ny, a usta porusza�y
si� powoli. G�owa opad�a jej na bok. Dostrzeg�a jeszcze, �e le�y na
pod�odze sk�adziku, a p�niej zapad�y ciemno�ci.
ROZDZIA� 2
14 marca
Pan i pani Wilburowie Collins podtrzymywali si� nawzajem,
czekaj�c na otworzenie drzwi. Z pocz�tku klucz nie chcia� wej��
w zamek, gospodarz domu wyci�gn�� go, by upewni� si�, �e rzeczywi�cie
jest to klucz od numeru 92. W�o�y� go z powrotem, gdy zorientowa� si�,
�e za pierwszym razem wsuwa� go do g�ry nogami. Drzwi otworzy�y si�
i gospodarz odsun�� si�, by wpu�ci� do �rodka pani� dziekan.
- Mi�e mieszkanko - powiedzia�a.
By�a to drobna, mniej wi�cej pi��dziesi�cioletnia kobieta, kt�r�
cechowa�a szybka, nerwowa gestykulacja. Wyra�nie wida� by�o, �e jest
spi�ta.
Pan i pani Wilburowie Collins oraz dwaj umundurowani nowojor-
scy policjanci weszli do �rodka za pani� dziekan.
By�o to miniaturowe mieszkanko z jedn� sypialni�, kt�re wedle
og�osze� mia�o widok na rzek�. Nie wspomniano jedynie, �e ten wi-
dok roztacza� si� z niewielkiego okienka w przypominaj�cej szaf�
�azience.
Obydwaj policjanci stan�li z za�o�onymi za plecami d�o�mi.
Licz�ca sobie pi��dziesi�t dwa lata pani Collins zawaha�a si�
w wej�ciu, jak gdyby obawia�a si� tego, co mo�e zasta� w �rodku.
Natomiast pan Collins poku�tyka� prosto na �rodek pokoju. W 1952
roku przeszed� polio, co odbi�o si� na jego prawej nodze, lecz nie na
talencie do interes�w. W wieku lat pi��dziesi�ciu pi�ciu by� osobisto�ci�
numer dwa w Pierwszym Narodowym Banku Miejskim bosto�skiego
imperium finansowego. Od otoczenia domaga� si� poszanowania
i dzia�ania.
- Poniewa� nie ma jej dopiero od tygodnia, by� mo�e troska
pa�stwa jest przedwczesna - zasugerowa�a pani dziekan.
16
- Nigdy nie powinni�my byli Katherine pozwoli� przyje�d�a� do
Nowego Jorku - powiedzia�a pani Collins, nie wiedz�c, co pocz��
z r�kami.
Wilbur Collins zignorowa� obydwa komentarze. Skierowa� si� do
sypialni i zajrza� do �rodka.
- Jej walizka le�y na ��ku.
- To dobry znak - powiedzia�a pani dziekan. - Mn�stwo
student�w odreagowuje obci��enie nauk� parodniowymi wyjazdami.
- Gdyby Katherine wyjecha�a, zabra�aby walizk� - powiedzia�a
pani Collins. - Poza tym zadzwoni�aby do nas w niedziel�. Zawsze
to robi.
- Jako dziekan wiem, jak wielu student�w nagle potrzebuje
chwili wytchnienia. Nawet tak pilnych jak Katherine.
- Katherine jest inna - powiedzia� pan Collins, znikaj�c w �a-
zience.
Pani dziekan przewr�ci�a oczyma, odwracaj�c si� w stron� poli-
cjant�w. Pozostali niewzruszeni.
Utykaj�c Wilbur Collins wr�ci� do saloniku.
- Nigdzie nie pojecha�a - powiedzia� tonem nie dopuszczaj�cym
sprzeciwu.
- Co chcesz przez to powiedzie�, kochanie? - spyta�a z naras-
taj�cym l�kiem pani Collins.
- Dok�adnie to, co powiedzia�em - odpar� Collins. - Nie
wyjecha�aby nigdzie bez tego. - Rzuci� na siedzenie sofy opr�nione
do po�owy opakowanie pigu�ek antykoncepcyjnych. - Jest w Nowym
Jorku. Chc�, by j� znaleziono. - Spojrza� na policjant�w. - Prosz�
mi wierzy�, �e dopilnuj�, czy w tej sprawie co� si� robi.
ROZDZIA� 3
15 kwietnia
Doktor Martin Philips opar� g�ow� o �cian� kabiny kontrolnej.
Ch��d tynku sprawi� mu przyjemno��. Przed nim czworo student�w
trzeciego roku rozp�aszcza�o czo�a o szklan� przegrod�, przygl�daj�c
si� z zupe�nym przera�eniem przygotowaniom do badania TK, czyli -
jak g�osi�a pe�na nazwa - komputerowej tomografii osiowej (CAT).
By� to pierwszy dzie� ich bloku radiologii - tak si� z�o�y�o, �e
najpierw trafili na neuroradiologi�. Philips przyprowadzi� ich na
pocz�tek do sali TK, poniewa� wiedzia�, �e wywrze to na nich
wra�enie i uczyni pokorniej szymi. Niekt�rym studentom wydawa�o si�
czasem, �e s� m�drzejsi od fachman�w.
Wewn�trz sali TK technik nachyla� si� nad pacjentem, sprawdzaj�c,
czy jego g�owa znajduje si� w prawid�owym po�o�eniu wobec sied-
miuset, u�o�onych w gigantyczny pier�cie�, czujnik�w. Wyprostowa�
si�, oderwa� od fartucha pasek plastra i przylepi� g�ow� pacjenta do
formy ze styropianu.
Philips przechyli� si� i wzi�� skierowanie oraz kart� pacjenta. Na
obydwu odszuka� rozpoznanie i dane o przebiegu choroby.
- Pacjent nazywa si� Schiller, ma czterdzie�ci siedem lat -
powiedzia�. Studenci tak byli zaabsorbowani przygotowaniami do
badania, �e nawet nie odwr�cili twarzy w jego stron�. - G��wne
dolegliwo�ci to os�abienie si�y mi�niowej w prawej r�ce i nodze. -
Philips spojrza� na pacjenta. Z do�wiadczenia wiedzia�, �e ten m�-
czyzna jest prawdopodobnie niezwykle przera�ony.
Philips od�o�y� skierowanie i kart�, podczas gdy w sali bada� technik
uruchomi� nap�d sto�u. G�owa chorego wsun�a si� powoli w otw�r
pier�cienia czujnik�w, jak gdyby mia�a zosta� po�arta. Obrzuciwszy
ostatnim spojrzeniem pacjenta, technik wycofa� si� do dyspozytorni.
18
- Dobrze, odejd�cie na chwil� od okna - powiedzia� Philips.
Czworo student�w us�ucha�o natychmiast, przechodz�c na stron�
komputera, kt�rego �wiate�ka mruga�y wyczekuj�co. Tak jak przypusz-
cza�, wra�enie, jakie wywiera�a na nich aparatura, sk�ania�o ich do
bezwarunkowego uznania w�asnej niewiedzy.
Technik sprawdzi�, czy ��cz�ce drzwi s� zamkni�te, i zdj�� mikrofon
z haczyka.
- Prosz� si� nie rusza�, panie Schiller, ani odrobin�.
Wskazuj�cym palcem nacisn�� na konsolecie klawisz uruchamiaj�cy
tomograf. Wewn�trz sali bada� olbrzymi pier�cie�, w kt�rego �rodku
znajdowa�a si� g�owa pana Schillera, zacz�� wykonywa� nag�e przery-
wane obroty jak tryb niesamowicie wielkiego mechanicznego zegara.
G�o�ne dla pana Schillera szcz�kanie po drugiej stronie szyby s�ycha�
by�o jako s�abe tykanie.
- W tej chwili - powiedzia� Martin - tomograf wykonuje
dwie�cie czterdzie�ci odczyt�w poch�aniania promieni rentgenowskich
na ka�dy stopie� obrotu pier�cienia.
Jeden ze student�w zrobi� do s�siada min� wyra�aj�c�, �e niczego
nie pojmuje. Martin zignorowa� jego mimik� i przy�o�y� d�onie do
twarzy, starannie masuj�c palcami najpierw oczy, a nast�pnie skronie.
Nie wypi� jeszcze kawy i czu� si� ot�pia�y. Normalnie wpad�by o tej
porze do szpitalnej kawiarenki, dzi� jednak przez student�w nie mia�
na to czasu.
Jako zast�pca ordynatora oddzia�u neuroradiologii Philips zawsze
odbywa� ze studentami pierwsze zaj�cia na bloku. By� to przymus, od
kt�rego nie m�g� si� uwolni�, co powodowa�o, �e si� w�cieka�,
poniewa� cz�sto przeszkadza�o mu to w jego pracach badawczych.
Przez pierwsze dwadzie�cia czy trzydzie�ci wyk�ad�w lubowa� si�
w prezentowaniu studentom swej wy�mienitej znajomo�ci anatomii
m�zgu. Ale ta nowo�� ju� si� znudzi�a. Obecnie sprawia�o mu to
przyjemno�� jedynie wtedy, je�li zjawia� si� jaki� szczeg�lnie inteligentny
student, co na zaj�ciach z neuroradiologii nie zdarza�o si� specjalnie
cz�sto.
Po kilku minutach pier�cie� czujnik�w zamar�, natomiast o�y�a
konsoleta komputera. Mia�a imponuj�c� struktur� niczym tablica
rozdzielcza filmu science fiction. Wszystkie oczy przenios�y si� z pa-
cjenta na mrugaj�ce �wiate�ka, z wyj�tkiem wzroku Philipsa, kt�ry,
wpatruj�c si� w d�o�, usi�owa� oderwa� skrawek martwego nask�rka
wzd�u� podstawy paznokcia prawego palca wskazuj�cego. Jego my�li
b��dzi�y.
- W ci�gu trzydziestu sekund po na�wietleniu komputer r�wno-
19
cze�nie dokonuje przeliczenia czterdziestu trzech tysi�cy dwustu
pomiar�w g�sto�ci elektronowej tkanek - powiedzia� technik, z ch�ci�
przejmuj�cy rol� Philipsa, zreszt� za jego przyzwoleniem.
W istocie Philips dokonywa� jedynie formalnego wprowadzenia,
praktyczn� nauk� pozostawiaj�c kolegom z neuroradiologii lub
doskonale przeszkolonym technikom.
Uni�s�szy g�ow�, Philips stwierdzi�, �e studenci wpatruj� si� jak
zaczarowani w konsolet� komputera. Przeni�s� wzrok na szyb� ze
szk�a o�owiowego. Wida� by�o za ni� jedynie stopy pana Schillera.
W jednej chwili pacjent sta� si� zapomnianym uczestnikiem od-
grywanego przedstawienia, maszyna by�a dla student�w niesko�czenie
bardziej interesuj�ca.
Na szafce ze �rodkami medycznymi pierwszej pomocy znajdowa�o
si� ma�e lusterko. Philips spojrza� w nie. Jeszcze si� nie ogoli�
i jednodniowa szczecina stercza�a jak ze szczotki do but�w. Zawsze
zjawia� si� na godzin� przed reszt� pracownik�w i przywyk� si� goli�
w gabinecie chirurg�w. Po wstaniu zwykle �wiczy� jogging, bra�
prysznic i goli� si� w szpitalu, a p�niej wst�powa� do kawiarenki.
Pozwala�o mu to bez przeszk�d pracowa� dwie godziny dziennie nad
swoimi badaniami.
Wci�� wpatruj�c si� w lusterko, przegarn�� palcami w ty� swe
rudawoblond w�osy. Jasny kolor ich ko�c�w i ciemny odcie� przy
sk�rze sprawia�, i� niekt�re piel�gniarki �artowa�y, �e je sobie farbuje.
Nic bardziej odleg�ego od prawdy.
Philips bardzo ma�o uwagi po�wi�ca� swemu wygl�dowi zewn�-
trznemu i czasami sam siepa� w�osy, kiedy nie mia� czasu p�j�� do
szpitalnego fryzjera. Mimo tej beztroski by� jednak przystojnym
m�czyzn�. Mia� czterdzie�ci jeden lat i kreseczki, jakie pojawi�y si�
wok� jego ust i oczu, jedynie poprawi�y jego prezencj�, wcze�niej
bowiem wygl�da� nieco ch�opi�co. Teraz sprawia� wra�enie bardziej
zdecydowanego; jeden z pacjent�w zauwa�y�, �e wygl�da bardziej na
telewizyjnego kowboja ni� lekarza. Niezupe�nie pozbawiony podstaw
komentarz sprawi� mu przyjemno��.
Philips mia� prawie sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu, szczup-
��, lecz atletyczn� budow� cia�a. Jego twarz nie wygl�da�a jak oblicze
naukowca. By�a kanciasta, o wytyczonym jak pod linijk� nosie
i wyrazistych ustach. Mia� jaskrawoniebieskie oczy, w kt�rych bardziej
ni� w czymkolwiek innym odbija�a si� jego inteligencja. Uko�czy�
Harvard w 1961 roku, summa cum laude.
Na konsolecie komputera o�y�a lampka katodowa i na monitorze
20
pojawi� si� pierwszy obraz. Technik spiesznie poprawi� szeroko�� okna
i g�sto��, by uzyska� jak najlepsze obrazowanie. Studenci �cie�nili si�
wok� monitora, jak gdyby mieli ogl�da� pucharowe rozgrywki futbolu,
na ekranie widnia� jednak owal o bia�ym skraju i ziarnistym wn�trzu.
By� to stworzony w komputerze obraz wn�trza g�owy pacjenta w takiej
prezentacji, jak gdyby kto� patrzy� na nie od g�ry po zdj�ciu
wierzcho�ka czaszki.
Martin spojrza� na zegarek. By�a za kwadrans �sma. Mia� nadziej�,
�e lada chwila zjawi si� doktor Denise Sanger i przejmie oprowadzanie
student�w. Tym, co rzeczywi�cie zaprz�ta�o jego umys� tego ranka,
by�o spotkanie z jego wsp�pracownikiem w badaniach, Williamem
Michaelsem.
Michaels zadzwoni� poprzedniego dnia, by powiedzie�, �e przy-
jdzie wcze�nie rano z drobn� niespodziank� dla Philipsa, czym
niebywale zaostrzy� jego ciekawo��. Przed�u�aj�ce si� oczekiwanie
niemal zabija�o go.
Przez cztery lata obydwaj pracowali nad programem komputero-
wym umo�liwiaj�cym czytanie w zast�pstwie radiologa rentgeno-
gram�w czaszki. G��wnym problemem by�o opracowanie programu
pozwalaj�cego komputerowi interpretowa� r�nice zacienienia po-
szczeg�lnych obszar�w zdj�cia rentgenowskiego. Gdyby komputer
potrafi� to robi� w spos�b jako�ciowy, nie tylko ilo�ciowy, by�by to
prawdziwy prze�om o konsekwencjach nie do przecenienia. Poniewa�
zasada oceny zdj�� rentgenowskich czaszki by�a identyczna z wszelkimi
innymi, program interpretuj�cy klisze mo�na by zastosowa� w obr�bie
ca�ej rentgenodiagnostyki. A gdyby to si� powiod�o... Od czasu do
czasu Philips pozwala� sobie marzy� o w�asnym dziale badawczym,
a nawet o Nagrodzie Nobla...
Na ekranie pojawi� si� kolejny obraz, wytr�caj�c Martina z zamy�-
lenia.
- Przekr�j ten dokonany jest trzyna�cie milimetr�w powy�ej
poprzedniego - zacz�� technik. Palcem wskaza� jego doln� cz��. -
Tu mamy m�d�ek oraz...
- Jest patologia - powiedzia� Philips.
- Gdzie? - spyta� siedz�cy na ma�ym krzese�ku przed klawiatur�
komputera technik.
- Tutaj - powiedzia� Philips, przeciskaj�c si� mi�dzy studentami.
Dotkn�� palcem pokazywanego w�a�nie przez technika obrazu m�d�-
ku. - Patologiczne jest to przeja�nienie w prawej p�kuli m�d�ku.
To miejsce powinno mie� tak� sam� g�sto�� jak po drugiej stronie.
- Co to jest? - spyta� jeden ze student�w.
21
- W tej chwili trudno powiedzie� - rzek� Philips. Nachyli� si�,
by dok�adniej przyjrze� si� omawianemu polu. - Ciekawe, czy
pacjent mia� jakie� k�opoty z chodzeniem?
- Owszem - powiedzia� technik. - Od tygodnia ma ataksj�.
- Pewnie guz - powiedzia� Philips prostuj�c si�.
Na twarzach wszystkich student�w natychmiast odbi� si� przestrach,
gdy wpatrywali si� w niewinne ja�niejsze miejsce na ekranie. Z jednej
strony zdumiewa�a ich naoczna demonstracja mo�liwo�ci nowoczesnej
techniki diagnostycznej, z drugiej - byli przera�eni poj�ciem "guz
m�zgu", my�l�, �e ka�dy mo�e go mie�, nawet oni.
Na miejsce przejrzanego obrazu pojawi� si� kolejny skan.
- Tu mamy jeszcze jedno przeja�nienie w p�acie skroniowym -
powiedzia� Philips szybko, wskazuj�c nast�pne pole. - Zobaczymy je
dok�adniej na kolejnym przekroju. I tak jednak b�dziemy potrzebowa�
badania kontrastowego.
Technik wsta� i poszed� wstrzykn�� Schillerowi do �y�y kontrast.
- Do czego jest potrzebny kontrast? - spyta�a Nancy McFadden.
- Pomaga dok�adnie uwidoczni� nieprawid�owo�ci takie jak guz,
gdzie dochodzi do z�amania bariery krew-m�zg - powiedzia� Philips,
kt�ry obejrza� si�, by zobaczy�, kto wszed� do �rodka. Moment
wcze�niej us�ysza�, �e drzwi si� otwieraj�.
- Czy kontrast zawiera jod?
Philips nie us�ysza� ostatniego pytania, poniewa� do �rodka wesz�a
Denise Sanger. U�miechn�a si� ciep�o do niego za plecami po-
ch�oni�tych badaniem student�w. Zsun�a z ramion kr�tki bia�y
fartuch i powiesi�a go ko�o szafki z lekami pierwszej pomocy. Tak
w�a�nie zazwyczaj zabiera�a si� do pracy, cho� efekt, jaki to wywiera�o
na Martinie, by� wr�cz przeciwny. Denise mia�a na sobie r�ow�
bluzeczk� z aplikacjami i cienk� niebiesk� wst��eczk� zwi�zan� na
kokard� pod szyj�. Gdy wyci�gn�a r�k�, by powiesi� fartuch, jej
piersi pod bluzk� napi�y si�. Philips zapatrzy� si� w nie jak koneser
podziwiaj�cy dzie�o sztuki. Uwa�a� Denise za jedn� z najpi�kniejszych
kobiet, jakie dane mu by�o widzie�.
M�wi�a, �e ma sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu, podczas
gdy faktycznie mia�a sto sze��dziesi�t. Mia�a szczup�� figur�, czterdzie-
�ci osiem kilogram�w wagi i niewielkie, lecz wspaniale ukszta�towane
i spr�yste piersi. Jej g�ste w�osy by�y br�zowe i l�ni�ce. Zazwyczaj
nosi�a je �ci�gni�te z czo�a i spi�te na tyle g�owy pojedyncz� zapink�.
Jasnobr�zowe oczy nakrapiane by�y szarymi plamkami, co nadawa�o
jej spojrzeniu �ywy, chochlikowaty wyraz. Bardzo niewielu domy�la�o
si�, �e trzy lata wcze�niej uko�czy�a akademi� medyczn� z pierwsz�
22
lokat� w�r�d swojego rocznika, podobnie jak niewielu sk�onnych by�o
uwierzy�, �e ma dwadzie�cia osiem lat.
Zdj�wszy i wyg�adziwszy fartuch, Denise otar�a si� o Martina,
w przelocie �ciskaj�c go ukradkowo za lewy �okie�. Usiad�a przed
monitorem, poprawi�a obraz tak, jak by�o wygodniej jej go ocenia�,
i przedstawi�a si� studentom. Wr�ci� technik i o�wiadczy�, �e poda�
kontrast oraz przygotowa� skaner do kolejnych przekroj�w.
Philips przechyli� si� tak, �e musia� oprze� si� o rami� Denise
i wskaza� obraz na ekranie.
- Widzimy tu zmian� w p�acie skroniowym i jedn�, a by� mo�e
dwie, w p�acie czo�owym. - Odwr�ci� si� do student�w. - Przeczy-
ta�em w karcie, �e pacjent du�o pali. M�wi wam to co�?
Studenci wpatrzyli si� w ekran, boj�c si� wykona� jakikolwiek
ruch. Czuli si�, jak gdyby znale�li si� na aukcji bez pieni�dzy,
a najdrobniejsze poruszenie mog�o by� potraktowane jak przyst�pienie
do licytacji.
- Pozw�lcie, �e wam podpowiem - rzek� Philips. - Pierwotne
guzy m�zgu s� zazwyczaj pojedyncze, podczas gdy guzy wychodz�ce
z innych cz�ci cia�a, zwane przerzutami, mog� by� pojedyncze lub
mnogie.
- Rak p�uca? - wyrzuci� z siebie jeden ze student�w, jak gdyby
bra� udzia� w teleturnieju.
� - Bardzo dobrze - powiedzia� Philips. - W tym stadium nie
mo�esz by� w stu procentach pewny, got�w by�bym si� jednak o to
za�o�y�.
- Ile pacjentowi zosta�o jeszcze �ycia? - zapyta� student, naj-
wyra�niej przyt�oczony diagnoz�.
- Kto go prowadzi? - spyta� Philips.
- Jest na neurochirurgi u Curta Mannerheima - powiedzia�a
Denise.
- No to nied�ugo - rzek� Martin. - Mannerheim b�dzie go
operowa�.
Denise odwr�ci�a si� szybko.
- Taki przypadek jest nieoperacyjny.
- Nie znasz Mannerheima. Tnie wszystko, zw�aszcza guzy.
Martin zn�w nachyli� si� nad ramieniem Denise, wyczuwaj�c
nieomylnie wo� jej �wie�o umytych w�os�w. By�a dla niego r�wnie
niepowtarzalna jak odcisk palca i mimo zawodowego otoczenia poczu�
s�aby przyp�yw po��dania. Wsta�, by si� opanowa�.
- Pani doktor, m�g�bym z pani� porozmawia� przez moment? -
powiedzia� nagle i przeprowadzi� j� w k�t pokoju.
23
Denise pos�ucha�a go ch�tnie, acz z zaskoczeniem maluj�cym si�
na twarzy.
- Na ile pozwala mi do�wiadczenie zawodowe... - powiedzia�
tym samym formalnym tonem g�osu Martin, po czym zawiesi� g�os
i po chwili wyszepta� znacznie ciszej - ...stwierdzam, �e wygl�dasz
dzi� niewiarygodnie seksownie.
Wyraz twarzy Denise zmieni� si� powoli, znaczenie uwagi nie
dotar�o do niej od razu. Kiedy w ko�cu poj�a, o ma�o si� nie
roze�mia�a.
- Martin, zaskoczy�e� mnie. Zacz��e� tak surowo, i� z pocz�tku
my�la�am, �e zrobi�am co� nie tak.
- Owszem. Za�o�y�a� te rajcowne �aszki specjalnie po to, by nie
da� mi si� skoncentrowa�.
- Rajcowne? Jestem zapi�ta po szyj�.
- Na tobie wszystko wygl�da sza�owo.
- Tylko dla ciebie, stary satyrze!
Martin nie zdo�a� powstrzyma� �miechu. Denise mia�a racj�. Za
ka�dym razem, kiedy na ni� spogl�da�, mimowolnie przypomina�
sobie, jak cudownie wygl�da nago.
Spotyka� si� z Denise Sanger od ponad sze�ciu miesi�cy, a wci��
czu� si� podekscytowany jak nastolatek. Z pocz�tku podejmowali
wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci, by nikt w szpitalu nie zwietrzy�
ich romansu, lecz w miar� jak coraz bardziej upewniali si�, �e to, co
si� mi�dzy nimi dzieje, to co� powa�nego, coraz mniej dbali o za-
chowanie tajemnicy. Szczeg�lnie, �e odk�d lepiej si� poznali, coraz
mniejsze znaczenie mia�a dziel�ca ich r�nica wieku. Fakt, �e Martin
by� zast�pc� ordynatora, a Denise drugi rok asystentem na radiologii,
by� dla nich obojga bod�cem w sprawach zawodowych. Zw�aszcza �e
Denise trzy tygodnie wcze�niej zacz�a sta�e specjalizacyjne. Ju� w tej
chwili dor�wnywa�a dw�m lekarzom ze specjalizacj�. Do tego wszyst-
kiego dochodzi�a przyjemno�� i rado��.
- Stary satyr, co? - wyszepta� Martin. - Za t� uwag� zostajesz
ukarana. Zostawiam ci� na pastw� tych studenciak�w. Je�li ci� znudz�,
wy�lij ich do sali angiografii. Damy im dawk� ponadmaksymaln�
praktyki przed teori�.
Denise skin�a g�ow� z rezygnacj�.
- A kiedy sko�czysz na dzisiaj tomografie - ci�gn�� dalej
szeptem Martin - wpadnij do mojego gabinetu. Mo�e uda nam si�
wykra�� do kawiarenki.
Zanim zd��y�a odpowiedzie�, z�apa� sw�j d�ugi fartuch i wymkn��
si�.
24
Pokoje chirurg�w znajdowa�y si� na tym samym pi�trze co
radiologia. Philips skierowa� si� w ich stron�. Lawiruj�c w korytarzu
zat�oczonym w�zkami z pacjentami czekaj�cymi na fluoroskopi�,
przeci�� opisowni� klisz rentgenowskich.
By�a to wielka sala podzielona na przegr�dki przez negatoskopy
s�u��ce do pod�wietlania klisz. Znajdowa� si� w niej obecnie mniej
wi�cej tuzin asystent�w gaw�dz�cych i popijaj�cych kaw�. Nie dotar�a
tu jeszcze codzienna lawina rentgenogram�w, cho� aparaty pracowa�y
ju� od p� godziny. Po cienkim strumyczku klisz zwala�a si� prawdziwa
ich pow�d�; Philips a� za dobrze przypomina� to sobie z czas�w, gdy
sam by� asystentem. Pracowa� w�a�nie w tym szpitalu i cz�stokro�
sp�dza� na opisywaniu zdj�� dwana�cie godzin bez przerwy, takie by�y
bowiem wymogi jednego z najwi�kszych i najlepszych oddzia��w
radiologicznych kraju.
W nagrod� tu w�a�nie dosta� propozycj� specjalizacji w neuro-
radiologii. Po jej zako�czeniu mia� tak doskona�e rezultaty, �e
zaproponowano mu sta�� prac� i asystentur� w akademii medycznej.
Z tej podrz�dnej posady awansowa� b�yskawicznie na obecne stanowis-
ko zast�pcy ordynatora.
Philips zatrzyma� si� na moment na �rodku opisowni. Wyj�tkowe
o�wietlenie, rzucane przez neon�wki za mlecznymi szybami negato-
skop�w^ nadawa�o lekarzom niesamowity wygl�d. Przez moment
pomy�la�, �e wygl�daj� jak trupy o pustych oczodo�ach i zbiela�ej
sk�rze. Zastanowi� si�, dlaczego nigdy wcze�niej nie zwr�ci� na to
uwagi. Opu�ci� spojrzenie na sw� r�k�, mia�a ten sam trupi odcie�.
Ruszy� dalej, osobliwie wytr�cony z r�wnowagi. Po raz kolejny
w ci�gu ostatnich lat spojrza� na szpital nieprzychylnym wzrokiem.
By� mo�e dzia�o si� tak za spraw� niewielkiego, tl�cego si� jednak,
niezadowolenia ze swojej pracy; nabiera�a ona coraz bardziej adminis-
tracyjnego charakteru. Co wi�cej, wyczuwa� stagnacj� swojego po�o�e-
nia. Ordynator neuroradiologii, Tom Brockton, mia� pi��dziesi�t
osiem lat i ani my�la� o odej�ciu. Poza tym ordynator oddzia�u
radiologii og�lnej, Harold Goldblatt, r�wnie� by� neuroradiologiem.
Philips u�wiadomi� sobie z konieczno�ci, �e jego b�yskawiczna kariera
w oddziale uleg�a zahamowaniu nie przez brak zdolno�ci z jego strony,
lecz dlatego, i� obydwie wy�sze pozycje by�y solidnie obstawione. Od
prawie roku nosi� si� z niech�tn� my�l� o rzuceniu pracy w szpitalu
Hobsona i przeniesieniu si� gdzie indziej, gdzie mia�by szans� wedrze�
si� na sam szczyt.
Skr�ci� w korytarz prowadz�cy do kliniki chirurgii. Min�� podw�jne
wahad�owe drzwi, na kt�rych widnia�o ostrze�enie, �e dalej wst�p dla
25
os�b nie upowa�nionych jest wzbroniony, i przeszed� przez kolejne
podw�jne drzwi do sali przedoperacyjnej, w kt�rej spora liczba
wyl�knionych pacjent�w na w�zkach czeka�a na swoj� kolejk� do
zabieg�w. Na ko�cu du�ej sali znajdowa�o si� drugie biurko z blatem
z formiki, strzeg�ce wej�cia na korytarz, do kt�rego przylega�o
trzydzie�ci sal operacyjnych i sale pooperacyjne. Za biurkiem trzy
instrumentariuszki w zielonych chirurgicznych strojach pilnie spraw-
dza�y, czy w�a�ciwy pacjent trafia na w�a�ciw� sal� i na w�a�ciw�
operacj�. Przy prawie dwustu operacjach przez dwadzie�cia cztery
godziny na dob� by�a to prawdziwa mord�ga.
- Mo�ecie mi co� powiedzie� o przypadku Mannerheima? -
spyta� Martin, nachylaj�c si� nad biurkiem.
Wszystkie trzy piel�gniarki zacz�y m�wi� jednocze�nie. Jako jeden
z niewielu lekarzy stanu wolnego, Martin by� mile widzianym go�ciem
na sali przedoperacyjnej. Gdy piel�gniarki u�wiadomi�y sobie, co si�
dzieje, wszystkie umilk�y, a po chwili roze�mia�y si�, wdaj�c si�
w wyszukan� ceremoni� udzielania sobie pierwsze�stwa w zabraniu
g�osu.
- Mo�e powinienem zapyta� kogo� innego - powiedzia� Philips,
udaj�c, �e odchodzi.
- Och, nie - powiedzia�a blondynka.
- Mo�emy p�j�� do magazynku bielizny, �eby o tym podys-
kutowa� - zasugerowa�a brunetka.
Trakt operacyjny by� w szpitalu miejscem, gdzie panowa�a
lu�niejsza dyscyplina, atmosfera by�a tu ca�kowicie odmienna ni� na
jakimkolwiek innym oddziale. Philips uwa�a�, �e pewnie ma to co�
wsp�lnego z tym, i� wszyscy nosili takie same, przypominaj�ce pi�amy
stroje, oraz z wielkim napi�ciem, kt�re sprawia�o, �e sprawy seksu
stanowi�y mile widzian� dystrakcj�. Bez wzgl�du na przyczyn� Philips
pami�ta� to bardzo dobrze: rok by� asystentem na chirurgii, nim zaj��
si� radiologi�.
- Kt�rym z pacjent�w Mannerheima pan si� interesuje, dok-
torze? - spyta�a jasnow�osa piel�gniarka. - Marino?
- Zgadza si� - powiedzia� Philips.
- Le�y prosto za panem.
Philips odwr�ci� si�. Mniej wi�cej sze�� metr�w od niego sta�
w�zek noszowy, na kt�rym le�a�a przykryta prze�cierad�em dwudzies-
tojednoletnia dziewczyna. Prawdopodobnie poprzez oszo�omienie,
wywo�ane dzia�aniem �rodk�w podanych w ramach premedykacji
przed operacj�, us�ysza�a swoje nazwisko, poniewa� powoli odwr�ci�a
si� w stron� Philipsa. Przed zabiegiem ogolono jej ca�kowicie g�ow�,
26
przez co przypomina�a mu pozbawionego upierzenia �piewaj�cego
ptaka. Widzia� j� ju� przelotnie dwa razy podczas przedoperacyjnej
diagnostyki rentgenowskiej. Zaszokowa�a go zmiana w jej wygl�dzie.
Nie u�wiadamia� sobie wcze�niej, jak jest drobna i delikatna. W jej
oczach kry�o si� rozpaczliwe spojrzenie porzuconego dziecka. Jedyne,
co m�g� zrobi�, to odwr�ci� si� z powrotem w stron� piel�gniarek.
Jednym z powod�w, dla kt�rych przerzuci� si� z chirurgii na radiologi�,
by�o u�wiadomienie sobie, �e nie mo�e wyzby� si� wsp�czucia dla
niekt�rych pacjent�w.
- Dlaczego jeszcze nie zacz�to? - zapyta� piel�gniarki, z�y, �e
chor� zostawiono sam� z jej l�kami.
- Mannerheim czeka na specjalne elektrody ze szpitala Gibso-
na - powiedzia�a jasnow�osa piel�gniarka. - Chce zrobi� zapisy
z cz�ci m�zgu, kt�re ma zamiar usun��.
- Rozumiem... - powiedzia� Philips, usi�uj�c zaplanowa� sobie
ranek. Mannerheimowi z wyj�tkowym powodzeniem udawa�o si� psu�
innym rozk�ad dnia.
- Mannerheim ma dw�ch go�ci z Japonii - doda�a piel�gniar-
ka. - Przez ca�y tydzie� chodzi dumny jak paw. W ka�dym razie
zaczynaj� za par� minut, zadzwonili ju� po pacjentk�, ale nie mieli�my
kogo z ni� wys�a�.
- No dobrze - powiedzia� Philips, ruszaj�c z powrotem do
wyj�cia z sali przedoperacyjnej. - Zadzwo�cie do mnie do gabinetu,
kiedy Mannerheimowi b�d� potrzebne zdj�cia �r�doperacyjne. Zyska
par� minut.
Wracaj�c Philips przypomnia� sobie, �e musi si� ogoli�, i skiero-
wa� si� do pokoj�w chirurg�w. Dziesi�� po �smej by�o tu zupe�nie
pusto, poniewa� zacz�y si� ju� operacje wyznaczone na si�dm�
trzydzie�ci, a nast�pne nie mia�y jeszcze szans si� rozpocz��. By� tam
tylko jeden chirurg, drapi�cy si� w roztargnieniu podczas telefonicz-
nej rozmowy ze swoim maklerem gie�dowym. Philips przeszed� do
przebieralni i szybko ustawi� w�a�ciw� kombinacj� na k��dce cyfrowej
swojej szafki o wymiarach trzydzie�ci na trzydzie�ci centymetr�w,
kt�rej Tom, staruszek dogl�daj�cy szatni chirurg�w, pozwoli� mu
u�ywa�.
Gdy tylko sko�czy� namydla� twarz, odezwa� si� komunikator, co
sprawi�o, �e a� podskoczy� do g�ry. Nie zdawa� sobie sprawy z tego,
jak ma napi�te nerwy. Podszed� do wisz�cego na �cianie telefonu
i przysun�� s�uchawk� do ucha, staraj�c si� nie dotyka� ni� spienionego
kremu. Jego sekretarka, Helen Walker, powiadomi�a go, �e przyby�
William Michaels i czeka na niego w jego gabinecie.
27
Philips doko�czy� golenia z odnowionym entuzjazmem. Wr�ci�a
ca�a ekscytacja wywo�ana zapowiedziami Michaelsa. Natar� twarz
wod� kolo�sk� i, walcz�c z r�kawami, na�o�y� z powrotem d�ugi
fartuch. Wracaj�c przez gabinet chirurg�w, zauwa�y�, �e lekarz wci��
jeszcze rozmawia z maklerem.
Martin dotar� do swego gabinetu, pod koniec prawie biegn�c.
Helen Walker poderwa�a g�ow� znad maszyny, gdy przed oczyma
mign�a jej rozmazana plama jej szefa. Zacz�a si� podnosi�, si�gaj�c
po stert� korespondencji i zanotowanych wiadomo�ci telefonicznych,
ale usiad�a z powrotem, gdy drzwi gabinetu zatrzasn�y si�. Wzruszy�a
ramionami i wr�ci�a do pisania na maszynie.
Philips opar� si� o drzwi, oddychaj�c ci�ko. Michaels beztrosko
kartkowa� jedno z jego pism radiologicznych.
- No i? - spyta� z podnieceniem Martin.
Michaels by� jak zwykle ubrany w jedn� ze swych �le dopasowanych,
lekko znoszonych, tweedowych marynarek, kt�re kupi� na trzecim roku
MIT - Politechnice Massachusetts. Mia� trzydziestk�, cho� wygl�da� na
dwadzie�cia lat, i w�osy tak jasne, �e czupryna Martina wygl�da�a
w por�wnaniu prawie na br�zow�. U�miechn�� si� z zadowoleniem
drobnymi ustami, w jego bladoniebieskich oczach zamigota�y ogniki.
- Co si� dzieje? - zapyta�, udaj�c, �e z powrotem zag��bia si�
w lekturze pisma.
- Daj spok�j - powiedzia� Philips. - Wiem, �e chcesz mnie
rozdra�ni�. K�opot w tym, �e udaje ci si� to a� nazbyt dobrze.
- Nie wiem, czy... - zacz�� Michaels, ale nie zdo�a� powiedzie�
ani s�owa wi�cej. Jednym p�ynnym ruchem Philips zrobi� krok do
przodu i wyrwa� mu pismo z r�k.
- Nie udawaj g�upola - powiedzia�. - Wiesz, �e m�wi�c Helen,
i� masz dla mnie niespodziank�, doprowadzi�e� mnie do sza�u. O ma�o
co nie zadzwoni�em dzi� do ciebie o czwartej nad ranem. Teraz tego
�a�uj�. Chyba na to zas�ugujesz.
- Ach, prawda, niespodzianka - dra�ni� si� Michaels. - By�bym
zapomnia�. - Nachyli� si� nad swoim neseserem. Po minucie wyj��
z niego niewielki pakuneczek w zielonym papierze, przewi�zany szerok�
��t� wst��k�.
Twarz Martina wyd�u�y�a si�.
- Co to jest? - Spodziewa� si� jakich� papier�w, czego� w rodzaju
komputerowego wydruku, co stanowi�oby prze�om w ich poszukiwa-
niach - ale nie podarunku.
- Oto twoja niespodzianka - powiedzia� Michaels, podaj�c
Martinowi paczuszk�.
28
Philips przeni�s� z powrotem spojrzenie na podarunek. Odczuwa�
granicz�ce z gniewem rozczarowanie.
- Po choler� robisz mi prezenty?
- Poniewa� jeste� cudownym partnerem w badaniach - powiedzia�
Michaels, wci�� wyci�gaj�c r�k� z paczuszk� w kierunku Philipsa. -
No, bierz.
Philips wyci�gn�� d�o�. Na tyle odzyska� r�wnowag�, by by�
zak�opotanym z powodu swojej gniewnej reakcji. Bez wzgl�du na to,
co czu�, nie chcia� urazi� uczu� Michaelsa. Poza tym by� to przecie�
mi�y gest.
Podzi�kowa� i zwa�y� paczuszk� w r�ce. By�a lekka, mia�a oko�o
dziesi�ciu centymetr�w szeroko�ci i dwa i p� grubo�ci.
- Nie otworzysz? - spyta� Michaels.
- Pewnie - powiedzia� Philips, spojrzawszy przez moment
badawczo na Michaelsa.
Kupno prezentu by�o czym� zupe�nie nie przystaj�cym do cudow-
nego dziecka Wydzia�u Nauk Cybernetycznych. Nie dlatego, by nie
by� przyja�nie nastawiony do ludzi czy szczodry, lecz po prostu
w nawale skomplikowanych prac badawczych nie zawraca� sobie
g�owy konwenansami. W istocie podczas czterech lat wsp�lnej pracy
Philips nigdy nie spotka� Michaelsa na gruncie towarzyskim. W ko�cu
nabra� przekonania, �e Michaels nigdy nie wy��cza cudownej maszynki,
kt�r� mia� pod czaszk�. By�o nie by�o w wieku lat dwudziestu sze�ciu
wyznaczono go do kierowania Dzia�em Sztucznej Inteligencji na
uniwersytecie, a magisterium zrobi� w MIT w wieku lat dziewi�tnastu.
- To otw�rz - ponagli� go Michaels.
Philips poci�gn�� za kokard� i ceremonialnie z�o�y� wst��k� na
zagraconym stole. Za ni� pow�drowa� zielony papier opakowania.
Pod nim znajdowa�o si� czarne pude�ko.
- Jest w tym pewna symbolika - powiedzia� Michaels.
- Tak? - rzek� Philips.
- Tak - potwierdzi� Michaels. - Wiesz, jak psychologowie
traktuj� m�zg: jako czarn� skrzynk�. No wi�c zajrzyj do �rodka.
Philips u�miechn�� si� blado. Nie mia� poj�cia, o czym Michaels
m�wi. Odchyli� wierzch pude�ka i wyj�� p�atki bibu�y. Ku swojemu
zaskoczeniu wyj�� ze �rodka kaset� zespo�u Fleetwood Mac opisan�
jako Rumours.
- A niech ci� - u�miechn�� si� Philips. Nie mia� zielonego
poj�cia,