1682

Szczegóły
Tytuł 1682
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1682 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "M�zg" autor: ROBIN COOK tytu� orygina�u: "Brain" Przek�ad: MAREK MASTALERZ tekst wklepa�: Krecik Ilustracja na ok�adce: COLIN THOMAS Redakcja: JOANNA WR�BLEWSKA Informacje o nowo�ciach i pozosta�ych ksi��kach Wydawnictwa AMBER oraz mo�liwo�� zam�wienia mo�ecie Pa�stwo znale�� na stronie Internetu http://www.amber.supermedia.pl Copyright (c) 1981 by Robin Cook For the Polish edition (c) Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998 ISBN 83-7169-739-2 Warszawa 1998. Wydanie III Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" S.A. w Gda�sku Ksi��ka ta jest dedykowana Barbarze z mi�o�ci� Z m�zgu bowiem, i z m�zgu jedynie, pocz�tek sw�j bior� wszystkie rozkosze nasze i rado�ci, �miech oraz �arty, a tako� smutki nasze i b�le, �ale i �zy... Hipokrates, O �wi�tej chorobie, Rozdzia� XVII ROZDZIA� 1 7 marca Z pewnym wahaniem Katherine Collins wesz�a po trzech stopniach prowadz�cych z chodnika. Znalaz�a, si� przed drzwiami ze szk�a i nierdzewnej stali. Pchn�a je, lecz si� nie otworzy�y. Odchyli�a si�, podnios�a g�ow� i przeczyta�a napis wyci�ty na nadpro�u: POLI- KLINIKA AKADEMII MEDYCZNEJ IM. HOBSONA. DLA CHO- RYCH I INWALID�W MIASTA NOWEGO JORKU. Katherine wydawa�o si�, �e bardziej adekwatne by�oby: "Porzu�cie wszelk� nadziej� ci, kt�rzy tu wchodzicie". Obr�ci�a si�, jej �renice zw�zi�y si� od blasku marcowego s�o�ca. Kusi�o j�, by uciec i wr�ci� do wynajmowanego ciep�ego mieszkanka. Szpital by� ostatnim miejscem na ziemi, w kt�rym chcia�aby si� znale��. Nim jednak zd��y�a si� ruszy�, min�o j� kilkoro pacjent�w i po schodach wesz�o do �rodka. Natychmiast zostali po�arci przez z�owieszcze wn�trze budynku. Katherine przymkn�a na chwil� oczy, zdumiewaj�c si� w�asn� g�upot�. Oczywi�cie, drzwi do przychodni otwiera�y si� na zewn�trz! Przyciskaj�c do boku torb� ze spadochronowego p��tna, poci�gn�a drzwi i wst�pi�a do piekielnego wn�trza. Jako pierwsza zaatakowa�a j� wo�. Z niczym podobnym nie mia�a do czynienia w ci�gu dwudziestu jeden lat swojego �ycia. Dominowa� chemiczny zapach mieszaniny alkoholu i dezodorantu tak s�odkiego, �e przyprawiaj�cego o md�o�ci. Domy�la�a si�, �e alkohol ma za zadanie powstrzymywa� czaj�ce si� w powietrzu choroby, a dezodorant ma likwidowa� biologiczne zapachy wi���ce si� z dolegliwo�ciami. Pod naporem nieprzyjemnej woni znikn�y wszelkie t�umaczenia, jakimi stara�a si� uzasadni� sobie konieczno�� wizyty. 7 Do czasu pierwszej wizyty w szpitalu, par� miesi�cy temu, nigdy nie zastanawia�a si� nad w�asn� �miertelno�ci�, a zdrowie i dobre samopoczucie traktowa�a jako co� jej nale�nego. Teraz by�o inaczej; wst�pienie w otch�anie polikliniki z powrotem przy- wiod�o na my�l wszystkie niedawne k�opoty ze zdrowiem. Przy- gryzaj�c warg�, by si� opanowa�, zdecydowanie skierowa�a si� w stron� wind. �le znosi�a t�um ludzi kr�c�cy si� po korytarzach przychodni. Pragn�a si� schowa� we w�asnej sk�rze jak w kokonie, by unikn�� czyjego� dotyku, oddechu lub kaszlu. Z trudem znosi�a widok wykrzywionych twarzy, mszcz�cych si� wysypek i s�cz�cych si� krost. Jeszcze gorzej by�o w windzie, gdzie napieraj�ca na ni� grupka ludzkich istot przywiod�a jej na my�l malowid�o Breughla. Wlepiwszy wzrok w �wiate�ka wskazuj�ce mijane pi�tra, usi�owa�a zignorowa� otoczenie przez powtarzanie tekstu, jaki zamierza�a wyg�osi� wobec rejestratorki w przychodni ginekologicznej: "Dzie� dobry, moje nazwisko Katherine Collins. Jestem studentk�, by�am tu ju� cztero- krotnie. W�a�nie jad� do domu i zamierzam uda� si� do lekarza domowego mojej rodziny, i dlatego chcia�abym dosta� kopi� swojej karty". Brzmia�o to do�� prosto. Katherine pozwoli�a swemu spojrzeniu spocz�� na windziarzu. Jego twarz wydawa�a si� niezwykle szeroka, ale gdy odwr�ci� g�ow� bokiem, okaza�o si�, �e ma p�aski profil. Mimowolnie utkwi�a wzrok w zniekszta�conym obliczu i kiedy windziarz odwr�ci� si�, by o�wiad- czy�, �e dojechali na trzecie pi�tro, uchwyci� jej spojrzenie. Odwr�ci� wzrok, lecz jedno oko wci�� wpatrywa�o si� w ni� z gniewn� intensywno�ci�. Odkr�ci�a si�, czuj�c, �e si� rumieni. Ko�o niej przecisn�� si� masywny, obro�ni�ty m�czyzna, kt�ry chcia� wysi���. Dla zachowania r�wnowagi opar�a si� o �cian� windy i opu�ci�a wzrok na pi�cioletni� jasnow�os� dziewczynk�. Dziecko spojrza�o na ni� zielonym okiem i u�miechn�o si�. Drugie oko gin�o pod fio�kowej barwy fa�dami du�ej guzowatej masy. Drzwi zamkn�y si� i winda ruszy�a wy�ej. Katherine poczu�a zawr�t g�owy. By� odmienny od tych, jakie poprzedza�y dwa napady, kt�rych do�wiadczy�a w ci�gu ostatniego miesi�ca, ale w dusznym zamkni�ciu kabiny windy wci�� czu�a przera�enie. Zacisn�a oczy, staraj�c si� przezwyci�y� uczucie klaustrofobii. Kto� za ni� zakaszla�, na karku poczu�a lekk� wilgo�. Kabina podskoczy�a, drzwi otworzy�y si�. Katherine znalaz�a si� na czwartym pi�trze. Posuwa�a si� przy �cianie i opar�a si� o ni�, pozwalaj�c ludziom przej�� ko�o niej. Zawr�t g�owy szybko min��. 8 Gdy zn�w poczu�a si� normalnie, ruszy�a korytarzem, dwadzie�cia lat temu pomalowanym na zielono. Poczekalnia przychodni ginekologicznej znajdowa�a si� na ko�cu korytarza. G�sto w niej by�o od pacjentek, dzieci i papierosowego dymu. Katherine przesz�a przez �rodek do �lepego korytarzyka na prawo. Dzia� przychodni przeznaczony dla studentek oraz pracownic szpitala mia� w�asn� poczekalni�, cho� jej wystr�j i umeblowanie by�y takie same jak w g��wnej. Gdy Katherine wesz�a do niej, na krzes�ach z-metalowych rurek obci�gni�tych winylem siedzia�o siedem kobiet. Wszystkie nerwowo przerzuca�y kartki nieaktualnych magazyn�w. Rejestratorka - mniej wi�cej dwudziestopi�cioletnia kobieta o wyp�owia�ych w�osach i ptasich, w�skich rysach bladej twarzy - siedzia�a za biurkiem. Tabliczka przypi�ta do fartucha na p�askiej piersi g�osi�a, �e jej w�a�cicielka nosi nazwisko Ellen Cohen. Gdy Katherine podesz�a do biurka, podnios�a wzrok. - Dzie� dobry, nazywam si� Katherine Collins... - Zauwa�y�a, �e w jej g�osie brak jest zamierzonego zdecydowania. W rzeczywisto�ci, gdy doko�czy�a wy�uszczanie swojej pro�by, u�wiadomi�a sobie, �e zabrzmia�o to niemal jak b�aganie. Rejestratorka popatrzy�a na ni� przez chwil�. - Chce pani kart�? - spyta�a. W jej g�osie odbija�a si� mieszanina pogardy i niedowierzania. Katherine skin�a g�ow� i spr�bowa�a si� u�miechn��. - Hm, b�dzie pani musia�a o tym porozmawia� z siostr� Black- man. Prosz� usi���. - G�os Ellen Cohen sta� si� szorstki i auto- rytatywny. Katherine odwr�ci�a si� i usiad�a niedaleko biurka rejestratorki, kt�ra podesz�a do szafek z dokumentacj� i wyci�gn�a jej kart� przychodnian�. Nast�pnie znikn�a w jednych z drzwi prowadz�cych do gabinet�w lekarskich. Katherine zacz�a nie�wiadomie wyg�adza� swe b�yszcz�ce br�zowe w�osy, zgarniaj�c je na lewe rami�. By� to dla niej typowy gest, zw�aszcza gdy znajdowa�a si� w stanie napi�cia. By�a m�od�, przystojn� dziewczyn� o uwa�nych szaroniebieskich oczach. Mia�a sto pi��dziesi�t siedem centymetr�w wzrostu, lecz jej energiczna osobowo�� sprawia�a, �e wydawa�a si� wy�sza. Przy- jaci�ki w college'u lubi�y j� bardzo, zapewne za spraw� jej otwarto�ci; by�a te� g��boko kochana przez rodzic�w, a� nadto l�kaj�cych si� o to, co mog�o si� sta� z ich jedynaczk� w d�ungli Nowego Jorku. W�a�nie troska i nadopieku�czo�� rodzic�w sk�oni�y j� do 9 wyboru nowojorskiego college'u; wierzy�a, �e w wielkim mie�cie b�dzie mog�a si� wykaza� wrodzon� si�� osobowo�ci. A� do chwili obecnej choroby to si� jej udawa�o i mog�a sobie kpi� z ostrze�e� rodzic�w. Nowy Jork sta� si� jej miastem, uwielbia�a jego t�tni�c� witalno��. Rejestratorka pojawi�a si� ponownie i wr�ci�a do stukania na maszynie. Katherine ukradkowo powiod�a wzrokiem po poczekalni, przypat- ruj�c si� m�odym kobietom siedz�cym z opuszczonymi g�owami, czekaj�cym na swoj� kolej jak nie�wiadome swego losu byd�o. Czu�a ogromn� wdzi�czno��, �e tym razem nie czeka�o jej badanie. Nienawi- dzi�a tego doznania, kt�re ju� czterokrotnie sta�o si� jej udzia�em; ostatni raz nieca�y miesi�c temu. Przychodzenie do polikliniki stanowi�o dla niej pogwa�cenie w�asnej niezale�no�ci. Prawd� m�wi�c, o wiele bardziej wola�aby wr�ci� do Weston w Massachusetts i um�wi� si� na wizyt� u swego ginekologa, doktora Wilsona. By� to jedyny lekarz, kt�ry j� przedtem bada�. Przewy�sza� wiekiem i do�wiadczeniem lekarzy, kt�rzy stanowili obsad� polikliniki, i mia� poczucie humoru, kt�re �agodzi�o upokarzaj�ce strony badania gine- kologicznego, czyni�c je przynajmniej zno�nym. Tu by�o inaczej. Przychodnia by�a bezosobowa i zimna, a w po��- czeniu z wyposa�eniem miejskiego szpitala ka�da wizyta stawa�a si� koszmarem. Mimo to Katherine upar�a si�. Domaga�o si� tego jej poczucie niezale�no�ci, przynajmniej na czas trwania choroby. Pani Blackman, piel�gniarka prze�o�ona, wy�oni�a si� z jednego z pokoj�w. By�a to kr�pa czterdziestopi�cioletnia kobieta o smolisto- czarnych w�osach, �ci�gni�tych w ciasny kok na czubku g�owy. Mia�a na sobie nieskazitelnie bia�y fartuch profesjonalnie wykrochmalony. Jej str�j by� odzwierciedleniem sposobu, w jaki lubi�a rz�dzi� przy- chodni� - z beznami�tn� skuteczno�ci�. Pracowa�a w poliklinice od jedenastu lat. Rejestratorka powiedzia�a co� do siostry Blackman. Katherine us�ysza�a swoje nazwisko. Piel�gniarka pokiwa�a g�ow�, na moment odwracaj�c si�, by spojrze� w jej kierunku. Zadaj�c k�am szorstkiej powierzchowno�ci, ciemnobr�zowe oczy siostry Blackman sprawia�y wra�enie wielkiego ciep�a. Katherine pomy�la�a nagle, �e zapewne poza przychodni� pani Blackman jest bardzo mi�� osob�. Siostra Blackman nie podesz�a jednak, by z ni� porozmawia�. Zamiast tego wyszepta�a co� do Ellen Cohen i wr�ci�a do gabinetu. Katherine poczu�a, �e si� czerwieni. Zorientowa�a si�, i� jest rozmy�lnie 10 lekcewa�ona; w ten spos�b personel przychodni chcia� okaza� nieza- dowolenie, �e wola�a swojego lekarza. Nerwowo si�gn�a po po- chodz�cy sprzed roku egzemplarz Ladies' Home Journal bez ok�adek, ale nie mog�a si� nad nim skupi�. Usi�owa�a zabi� czas my�l�c o tym, jak b�dzie wygl�da� jej powr�t do domu tego wieczora, jak b�d� zaskoczeni na jej widok rodzice. Wyobra�a�a sobie, jak wchodzi do swego starego pokoju. Nie by�a w nim od Bo�ego Narodzenia, ale wiedzia�a, �e niczego w nim nie zmieniono: ani ��tej narzuty na ��ko, ani dopasowanych do niej kolorystycznie zas�on, ani rozmaitych pami�tek z okresu dorastania, starannie przechowywanych przez matk�. Tchn�cy spokojem obraz matki kaza� jej jeszcze raz zastanowi� si�, czy nie powinna zadzwoni� do niej i powiadomi� j� o przyje�dzie. Zalet� tego by�oby to, �e zosta�aby zabrana z lotniska Logana, a wad� to, �e prawdopodobnie zosta�aby zmuszona do wyja�nienia, dlaczego wraca, a Katherine nie chcia�a dyskutowa� o swojej chorobie przez telefon. Po dwudziestu minutach pojawi�a si� z powrotem siostra Blackman i zn�w zacz�a przyciszon� dyskusj� z rejestratork�. Katherine udawa�a, �e jest poch�oni�ta lektur� magazynu. W ko�cu piel�gniarka sko�czy�a rozmow� i podesz�a do niej. - Pani Collins? - spyta�a siostra Blackman z subteln� nut� irytacji. Katherine podnios�a wzrok. - Powiedziano mi, �e �yczy pani sobie zwrotu swojej karty? - Owszem - odrzek�a Katherine, odk�adaj�c pismo. - Jest pani niezadowolona z naszej opieki? - spyta�a siostra Blackman. - Nie, bynajmniej. Jad� do domu, mam zamiar p�j�� do lekarza naszej rodziny i chcia�abym zabra� ze sob� komplet moich kart z przychodni. - To raczej niespotykane - powiedzia�a piel�gniarka. - Za- zwyczaj przesy�amy dokumentacj� wy��cznie na �yczenie lekarza. - Wyje�d�am jeszcze dzisiaj i chcia�abym zabra� karty ze sob�. Nie chc�, by lekarz na nie czeka�, je�li b�dzie ich potrzebowa�. - Nie mamy w zwyczaju tak post�powa� w poliklinice. - Wiem, �e mam prawo otrzyma� na �yczenie kopi� mojej karty. Po jej ostatnich s�owach zapad�a niewygodna cisza. Nie przywyk�a do tak stanowczego artyku�owania swoich �ycze�. Siostra Blackman wpatrywa�a si� w ni� jak zrozpaczony rodzic w zbuntowane dziecko. 11 Katherine odda�a jej spojrzenie, nie odrywaj�c wzroku od ciemnych wilgotnych oczu piel�gniarki. - Musi pani porozmawia� z lekarzem - powiedzia�a oschle siostra Blackman. Nie czekaj�c na odpowied� zostawi�a Katherine i wesz�a do jednego z najbli�szych gabinet�w. Rygiel zamka szcz�kn�� za ni� z mechaniczn� ostateczno�ci�. Katherine zaczerpn�a tchu i rozejrza�a si�. Reszta pacjentek wpatrywa�a si� w ni� ostro�nie, jak gdyby podziela�a niech�� personelu do burzenia ustalonego porz�dku przychodni. Z trudem utrzymywa�a r�wnowag�, powtarzaj�c sobie, �e zachowuje si� w paranoidalny spos�b. Udawa�a, �e czyta magazyn, czuj�c na sobie spojrzenia obcych kobiet. Mia�a ochot� wsta� i wyj�� lub schowa� si� w sobie jak ��w, ale zar�wno jedno, jak i drugie by�o niemo�liwe. Czas wl�k� si� niebywale powoli. Kilka pacjentek wezwano na badanie. Sta�o si� dla niej oczywiste, �e jest lekcewa�ona. Min�o czterdzie�ci pi�� minut, nim pojawi� si� lekarz w po- gniecionej bia�ej koszuli i spodniach, trzymaj�cy w r�ce jej kart�. Rejestratorka wskaza�a j� ruchem g�owy i doktor Harper wolnym krokiem podszed� i stan�� na wprost niej. By� �ysy, je�li pomin�� obwarzanek kr�conych w�os�w, zaczynaj�cy si� nad uszami i schodz�cy si� u szczytu karku. W�a�nie on bada� j� ostatnim i przedostatnim razem. Dok�adnie pami�ta�a jego ow�osione d�onie i palce, kt�re pod pow�ok� p�prze�roczystych lateksowych r�kawic wygl�da�y jak z filmu science fiction. Podnios�a oczy na jego twarz, szukaj�c w niej cho� �ladu ciep�a. Lecz zawiod�a si�. Doktor Harper w milczeniu przegl�da� jej kart�, podtrzymuj�c j� lew� d�oni� i wodz�c kciukiem prawej po czytanym tek�cie. Wygl�da�, jakby wyg�asza� kazanie. Katherine spu�ci�a wzrok. Na przodzie lewej nogawki spodni doktora wida� by�o �cieg zaschni�tych drobniutkich kropelek krwi. Po prawej stronie mia� zatkni�ty za pasek kawa�ek gumowej rurki, po lewej wystawa� zza niego komunikator. - Po co pani karta od ginekologa? - spyta� lekarz, nie patrz�c na ni�. Katherine powt�rzy�a, o co jej chodzi�o. - My�l�, �e to strata czasu - powiedzia� doktor Harper, wci�� przerzucaj�c kartki, - W�a�ciwie nic w niej nie ma. Par� �rednio atypowych rozmaz�w Papanicolaou, kilka wynik�w z bakteriami gram-dodatnimi, co mo�na wyt�umaczy� niewielk� nad�erk� szyjki macicy. Chodzi mi o to, �e i tak to nic nikomu nie da. Mia�a pani 12 epizod zapalenia p�cherza, ale to najwyra�niej wynik tego, �e uprawia�a pani seks poprzedniego dnia przed wyst�pieniem objaw�w; sama zreszt� poda�a to pani... Katherine poczu�a, �e czerwieni si� z upokorzenia. Wiedzia�a, �e s�ysz� to wszystkie kobiety w poczekalni. - Prosz� pos�ucha�, pani Collins, te napady nie maj� nic wsp�l- nego ze sprawami ginekologicznymi. Radz� pani skierowa� si� do przychodni neurologicznej... - Ju� w niej by�am - przerwa�a mu Katherine. - Dosta�am stamt�d kart�. - Prze�kn�a �zy. Nie by�a nadmiernie uczuciowa, ale w rzadkich przypadkach, kiedy zbiera�o si� jej na p�acz, trudno jej by�o si� opanowa�. Doktor David Harper powoli podni�s� wzrok znad karty. Zaczer- pn�� tchu i g�o�no wypu�ci� powietrze mi�dzy cz�ciowo zaci�ni�tymi ustami. By� znudzony. - Prosz� pos�ucha�, pani Collins, mia�a tu pani znakomit� opiek�... - Nie narzekam na leczenie - powiedzia�a Katherine, nie podnosz�c wzroku. �zy, kt�re wezbra�y w jej oczach, grozi�y, �e pop�yn� po policzkach. - Chc� tylko swoj� kart�. - M�wi� pani przecie� - ci�gn�� doktor Harper - �e nie potrzebuje pani ponownej oceny stanu narz�d�w rodnych. - Prosz� - powiedzia�a powoli Katherine. - Da mi pan t� kar- t�, czy b�d� musia�a p�j�� do dyrektora? - Powoli podnios�a spo- jrzenie na lekarza. K�ykciem otar�a �z�, kt�ra przela�a si� przez po- wiek�. Ostatecznie doktor Harper wzruszy� ramionami i Katherine us�y- sza�a wypowiedziane p�szeptem przekle�stwo, gdy rzuci� kart� na biurko rejestratorki, polecaj�c jej sporz�dzi� kopi�. Znikn�� w jednym z gabinet�w, nawet si� nie po�egnawszy ani obejrzawszy do ty�u. Gdy zak�ada�a p�aszcz, u�wiadomi�a sobie, �e dygocze i zn�w czuje zawr�t g�owy. Podesz�a do biurka rejestratorki i chwyci�a jego brzeg, opieraj�c si�, by nie upa��. Blondynka o ptasim wygl�dzie zignorowa�a j�, ko�czy�a pisa� jaki� list. Gdy wkr�ci�a do maszyny kopert�, Katherine przypomnia�a o swoim istnieniu. - Dobrze, jeszcze chwileczk� - powiedzia�a Ellen Cohen, z iryta- cj� podkre�laj�c ka�de s�owo. Dopiero gdy zaadresowa�a kopert�, w�o�y�a list, zamkn�a j� i naklei�a znaczek, wsta�a, wzi�a jej kart� i znikn�a za rogiem. Przez ca�y czas unika�a jej spojrzenia. Nim Katherine otrzyma�a br�zow� kopert�, na badanie poproszono 13 jeszcze dwie pacjentki. Uda�o jej si� zmusi� do podzi�kowania rejestratorce, kobieta jednak nie zada�a sobie trudu, by odpowiedzie�. Katherine by�o to oboj�tne. Z kopert� pod pach� i torb� na ramieniu odwr�ci�a si� i niemal biegiem wymkn�a si� do zat�oczonego holu g��wnej poczekalni przychodni ginekologicznej. D�awi�c si� ci�kim powietrzem, przystan�a, czekaj�c, a� minie zawr�t g�owy. Delikatna r�wnowaga emocjonalna nie znios�a dodat- kowego obci��enia w postaci szybkiego marszu. Wszystko, co widzia- �a, sta�o si� zamglone. Wyci�gn�a r�k�, szukaj�c po omacku opar- cia krzes�a w poczekalni. Br�zowa koperta wy�lizn�a si� jej spod ramienia i upad�a na posadzk�. Pok�j wok� niej zawirowa�. Jej kolana ugi�y si�. Poczu�a, �e czyje� silne ramiona chwytaj� j� pod pachy i pod- trzymuj�. Us�ysza�a, �e kto� j� pociesza, i� wszystko b�dzie dobrze. Usi�owa�a powiedzie�, �e dojdzie do siebie, je�li na chwil� usi�dzie, ale j�zyk nie by� jej pos�uszny. Niejasno u�wiadamia�a sobie, �e jest prowadzona prosto w d� korytarza, a jej stopy nieudolnie uderzaj� o pod�og�, jak gdyby nale�a�y do marionetki. P�niej by�y drzwi, a za nimi ma�y pok�j. Okropne zawroty g�owy nie ustawa�y. Ba�a si�, �e zwymiotuje, na jej czole pojawi� si� zimny pot. Zorientowa�a si�, �e zosta�a u�o�ona na pod�odze. Prawie natychmiast zacz�a wyra�niej widzie� i usta�o wirowanie pokoju. Ko�o niej znajdowa�o si� dw�ch lekarzy. Z niejakimi k�opotami podci�gn�li r�kaw jej p�aszcza i za�o�yli opask� uciskow�. By�a zadowolona, �e zabrano j� z zat�oczonej poczekalni, gdzie by�aby widowiskiem dla wszystkich. - Chyba czuj� si� lepiej - powiedzia�a, mrugaj�c powiekami. - Dobrze - powiedzia� jeden z lekarzy. - Damy pani ma�y zastrzyk. - Po co? - Na uspokojenie. Katherine poczu�a, jak ig�a przebija wra�liw� sk�r� w zgi�ciu �okcia. Staza zosta�a zdj�ta i poczu�a t�tno w palcach. - Ale czuj� si� znacznie lepiej - zaprotestowa�a. Odwr�ci�a g�ow� i zobaczy�a d�o� naciskaj�c� t�ok strzykawki. Obydwaj lekarze nachylali si� nad ni�. - Czuj� si� dobrze - powiedzia�a Katherine. Lekarze nie zareagowali. Bez s�owa przytrzymywali j�, wpatruj�c si� w jej twarz. - Naprawd� czuj� si� ju� lepiej - powiedzia�a raz jeszcze. Przenios�a spojrzenie z jednego lekarza na drugiego. Jeden z nich 14 mia� najziele�sze oczy, jakie zdarzy�o si� jej kiedykolwiek widzie�; przypomina�y szmaragdy. Spr�bowa�a si� ruszy�. Nacisk lekarskich d�oni wzm�g� si�. Nagle jej wzrok zamgli� si� i lekarze si� oddalili. R�wnocze�nie us�ysza�a dzwonienie w uszach i poczu�a ci�ar w ca�ym ciele. - Bardzo mi... - G�os Katherine by� niewyra�ny, a usta porusza�y si� powoli. G�owa opad�a jej na bok. Dostrzeg�a jeszcze, �e le�y na pod�odze sk�adziku, a p�niej zapad�y ciemno�ci. ROZDZIA� 2 14 marca Pan i pani Wilburowie Collins podtrzymywali si� nawzajem, czekaj�c na otworzenie drzwi. Z pocz�tku klucz nie chcia� wej�� w zamek, gospodarz domu wyci�gn�� go, by upewni� si�, �e rzeczywi�cie jest to klucz od numeru 92. W�o�y� go z powrotem, gdy zorientowa� si�, �e za pierwszym razem wsuwa� go do g�ry nogami. Drzwi otworzy�y si� i gospodarz odsun�� si�, by wpu�ci� do �rodka pani� dziekan. - Mi�e mieszkanko - powiedzia�a. By�a to drobna, mniej wi�cej pi��dziesi�cioletnia kobieta, kt�r� cechowa�a szybka, nerwowa gestykulacja. Wyra�nie wida� by�o, �e jest spi�ta. Pan i pani Wilburowie Collins oraz dwaj umundurowani nowojor- scy policjanci weszli do �rodka za pani� dziekan. By�o to miniaturowe mieszkanko z jedn� sypialni�, kt�re wedle og�osze� mia�o widok na rzek�. Nie wspomniano jedynie, �e ten wi- dok roztacza� si� z niewielkiego okienka w przypominaj�cej szaf� �azience. Obydwaj policjanci stan�li z za�o�onymi za plecami d�o�mi. Licz�ca sobie pi��dziesi�t dwa lata pani Collins zawaha�a si� w wej�ciu, jak gdyby obawia�a si� tego, co mo�e zasta� w �rodku. Natomiast pan Collins poku�tyka� prosto na �rodek pokoju. W 1952 roku przeszed� polio, co odbi�o si� na jego prawej nodze, lecz nie na talencie do interes�w. W wieku lat pi��dziesi�ciu pi�ciu by� osobisto�ci� numer dwa w Pierwszym Narodowym Banku Miejskim bosto�skiego imperium finansowego. Od otoczenia domaga� si� poszanowania i dzia�ania. - Poniewa� nie ma jej dopiero od tygodnia, by� mo�e troska pa�stwa jest przedwczesna - zasugerowa�a pani dziekan. 16 - Nigdy nie powinni�my byli Katherine pozwoli� przyje�d�a� do Nowego Jorku - powiedzia�a pani Collins, nie wiedz�c, co pocz�� z r�kami. Wilbur Collins zignorowa� obydwa komentarze. Skierowa� si� do sypialni i zajrza� do �rodka. - Jej walizka le�y na ��ku. - To dobry znak - powiedzia�a pani dziekan. - Mn�stwo student�w odreagowuje obci��enie nauk� parodniowymi wyjazdami. - Gdyby Katherine wyjecha�a, zabra�aby walizk� - powiedzia�a pani Collins. - Poza tym zadzwoni�aby do nas w niedziel�. Zawsze to robi. - Jako dziekan wiem, jak wielu student�w nagle potrzebuje chwili wytchnienia. Nawet tak pilnych jak Katherine. - Katherine jest inna - powiedzia� pan Collins, znikaj�c w �a- zience. Pani dziekan przewr�ci�a oczyma, odwracaj�c si� w stron� poli- cjant�w. Pozostali niewzruszeni. Utykaj�c Wilbur Collins wr�ci� do saloniku. - Nigdzie nie pojecha�a - powiedzia� tonem nie dopuszczaj�cym sprzeciwu. - Co chcesz przez to powiedzie�, kochanie? - spyta�a z naras- taj�cym l�kiem pani Collins. - Dok�adnie to, co powiedzia�em - odpar� Collins. - Nie wyjecha�aby nigdzie bez tego. - Rzuci� na siedzenie sofy opr�nione do po�owy opakowanie pigu�ek antykoncepcyjnych. - Jest w Nowym Jorku. Chc�, by j� znaleziono. - Spojrza� na policjant�w. - Prosz� mi wierzy�, �e dopilnuj�, czy w tej sprawie co� si� robi. ROZDZIA� 3 15 kwietnia Doktor Martin Philips opar� g�ow� o �cian� kabiny kontrolnej. Ch��d tynku sprawi� mu przyjemno��. Przed nim czworo student�w trzeciego roku rozp�aszcza�o czo�a o szklan� przegrod�, przygl�daj�c si� z zupe�nym przera�eniem przygotowaniom do badania TK, czyli - jak g�osi�a pe�na nazwa - komputerowej tomografii osiowej (CAT). By� to pierwszy dzie� ich bloku radiologii - tak si� z�o�y�o, �e najpierw trafili na neuroradiologi�. Philips przyprowadzi� ich na pocz�tek do sali TK, poniewa� wiedzia�, �e wywrze to na nich wra�enie i uczyni pokorniej szymi. Niekt�rym studentom wydawa�o si� czasem, �e s� m�drzejsi od fachman�w. Wewn�trz sali TK technik nachyla� si� nad pacjentem, sprawdzaj�c, czy jego g�owa znajduje si� w prawid�owym po�o�eniu wobec sied- miuset, u�o�onych w gigantyczny pier�cie�, czujnik�w. Wyprostowa� si�, oderwa� od fartucha pasek plastra i przylepi� g�ow� pacjenta do formy ze styropianu. Philips przechyli� si� i wzi�� skierowanie oraz kart� pacjenta. Na obydwu odszuka� rozpoznanie i dane o przebiegu choroby. - Pacjent nazywa si� Schiller, ma czterdzie�ci siedem lat - powiedzia�. Studenci tak byli zaabsorbowani przygotowaniami do badania, �e nawet nie odwr�cili twarzy w jego stron�. - G��wne dolegliwo�ci to os�abienie si�y mi�niowej w prawej r�ce i nodze. - Philips spojrza� na pacjenta. Z do�wiadczenia wiedzia�, �e ten m�- czyzna jest prawdopodobnie niezwykle przera�ony. Philips od�o�y� skierowanie i kart�, podczas gdy w sali bada� technik uruchomi� nap�d sto�u. G�owa chorego wsun�a si� powoli w otw�r pier�cienia czujnik�w, jak gdyby mia�a zosta� po�arta. Obrzuciwszy ostatnim spojrzeniem pacjenta, technik wycofa� si� do dyspozytorni. 18 - Dobrze, odejd�cie na chwil� od okna - powiedzia� Philips. Czworo student�w us�ucha�o natychmiast, przechodz�c na stron� komputera, kt�rego �wiate�ka mruga�y wyczekuj�co. Tak jak przypusz- cza�, wra�enie, jakie wywiera�a na nich aparatura, sk�ania�o ich do bezwarunkowego uznania w�asnej niewiedzy. Technik sprawdzi�, czy ��cz�ce drzwi s� zamkni�te, i zdj�� mikrofon z haczyka. - Prosz� si� nie rusza�, panie Schiller, ani odrobin�. Wskazuj�cym palcem nacisn�� na konsolecie klawisz uruchamiaj�cy tomograf. Wewn�trz sali bada� olbrzymi pier�cie�, w kt�rego �rodku znajdowa�a si� g�owa pana Schillera, zacz�� wykonywa� nag�e przery- wane obroty jak tryb niesamowicie wielkiego mechanicznego zegara. G�o�ne dla pana Schillera szcz�kanie po drugiej stronie szyby s�ycha� by�o jako s�abe tykanie. - W tej chwili - powiedzia� Martin - tomograf wykonuje dwie�cie czterdzie�ci odczyt�w poch�aniania promieni rentgenowskich na ka�dy stopie� obrotu pier�cienia. Jeden ze student�w zrobi� do s�siada min� wyra�aj�c�, �e niczego nie pojmuje. Martin zignorowa� jego mimik� i przy�o�y� d�onie do twarzy, starannie masuj�c palcami najpierw oczy, a nast�pnie skronie. Nie wypi� jeszcze kawy i czu� si� ot�pia�y. Normalnie wpad�by o tej porze do szpitalnej kawiarenki, dzi� jednak przez student�w nie mia� na to czasu. Jako zast�pca ordynatora oddzia�u neuroradiologii Philips zawsze odbywa� ze studentami pierwsze zaj�cia na bloku. By� to przymus, od kt�rego nie m�g� si� uwolni�, co powodowa�o, �e si� w�cieka�, poniewa� cz�sto przeszkadza�o mu to w jego pracach badawczych. Przez pierwsze dwadzie�cia czy trzydzie�ci wyk�ad�w lubowa� si� w prezentowaniu studentom swej wy�mienitej znajomo�ci anatomii m�zgu. Ale ta nowo�� ju� si� znudzi�a. Obecnie sprawia�o mu to przyjemno�� jedynie wtedy, je�li zjawia� si� jaki� szczeg�lnie inteligentny student, co na zaj�ciach z neuroradiologii nie zdarza�o si� specjalnie cz�sto. Po kilku minutach pier�cie� czujnik�w zamar�, natomiast o�y�a konsoleta komputera. Mia�a imponuj�c� struktur� niczym tablica rozdzielcza filmu science fiction. Wszystkie oczy przenios�y si� z pa- cjenta na mrugaj�ce �wiate�ka, z wyj�tkiem wzroku Philipsa, kt�ry, wpatruj�c si� w d�o�, usi�owa� oderwa� skrawek martwego nask�rka wzd�u� podstawy paznokcia prawego palca wskazuj�cego. Jego my�li b��dzi�y. - W ci�gu trzydziestu sekund po na�wietleniu komputer r�wno- 19 cze�nie dokonuje przeliczenia czterdziestu trzech tysi�cy dwustu pomiar�w g�sto�ci elektronowej tkanek - powiedzia� technik, z ch�ci� przejmuj�cy rol� Philipsa, zreszt� za jego przyzwoleniem. W istocie Philips dokonywa� jedynie formalnego wprowadzenia, praktyczn� nauk� pozostawiaj�c kolegom z neuroradiologii lub doskonale przeszkolonym technikom. Uni�s�szy g�ow�, Philips stwierdzi�, �e studenci wpatruj� si� jak zaczarowani w konsolet� komputera. Przeni�s� wzrok na szyb� ze szk�a o�owiowego. Wida� by�o za ni� jedynie stopy pana Schillera. W jednej chwili pacjent sta� si� zapomnianym uczestnikiem od- grywanego przedstawienia, maszyna by�a dla student�w niesko�czenie bardziej interesuj�ca. Na szafce ze �rodkami medycznymi pierwszej pomocy znajdowa�o si� ma�e lusterko. Philips spojrza� w nie. Jeszcze si� nie ogoli� i jednodniowa szczecina stercza�a jak ze szczotki do but�w. Zawsze zjawia� si� na godzin� przed reszt� pracownik�w i przywyk� si� goli� w gabinecie chirurg�w. Po wstaniu zwykle �wiczy� jogging, bra� prysznic i goli� si� w szpitalu, a p�niej wst�powa� do kawiarenki. Pozwala�o mu to bez przeszk�d pracowa� dwie godziny dziennie nad swoimi badaniami. Wci�� wpatruj�c si� w lusterko, przegarn�� palcami w ty� swe rudawoblond w�osy. Jasny kolor ich ko�c�w i ciemny odcie� przy sk�rze sprawia�, i� niekt�re piel�gniarki �artowa�y, �e je sobie farbuje. Nic bardziej odleg�ego od prawdy. Philips bardzo ma�o uwagi po�wi�ca� swemu wygl�dowi zewn�- trznemu i czasami sam siepa� w�osy, kiedy nie mia� czasu p�j�� do szpitalnego fryzjera. Mimo tej beztroski by� jednak przystojnym m�czyzn�. Mia� czterdzie�ci jeden lat i kreseczki, jakie pojawi�y si� wok� jego ust i oczu, jedynie poprawi�y jego prezencj�, wcze�niej bowiem wygl�da� nieco ch�opi�co. Teraz sprawia� wra�enie bardziej zdecydowanego; jeden z pacjent�w zauwa�y�, �e wygl�da bardziej na telewizyjnego kowboja ni� lekarza. Niezupe�nie pozbawiony podstaw komentarz sprawi� mu przyjemno��. Philips mia� prawie sto osiemdziesi�t centymetr�w wzrostu, szczup- ��, lecz atletyczn� budow� cia�a. Jego twarz nie wygl�da�a jak oblicze naukowca. By�a kanciasta, o wytyczonym jak pod linijk� nosie i wyrazistych ustach. Mia� jaskrawoniebieskie oczy, w kt�rych bardziej ni� w czymkolwiek innym odbija�a si� jego inteligencja. Uko�czy� Harvard w 1961 roku, summa cum laude. Na konsolecie komputera o�y�a lampka katodowa i na monitorze 20 pojawi� si� pierwszy obraz. Technik spiesznie poprawi� szeroko�� okna i g�sto��, by uzyska� jak najlepsze obrazowanie. Studenci �cie�nili si� wok� monitora, jak gdyby mieli ogl�da� pucharowe rozgrywki futbolu, na ekranie widnia� jednak owal o bia�ym skraju i ziarnistym wn�trzu. By� to stworzony w komputerze obraz wn�trza g�owy pacjenta w takiej prezentacji, jak gdyby kto� patrzy� na nie od g�ry po zdj�ciu wierzcho�ka czaszki. Martin spojrza� na zegarek. By�a za kwadrans �sma. Mia� nadziej�, �e lada chwila zjawi si� doktor Denise Sanger i przejmie oprowadzanie student�w. Tym, co rzeczywi�cie zaprz�ta�o jego umys� tego ranka, by�o spotkanie z jego wsp�pracownikiem w badaniach, Williamem Michaelsem. Michaels zadzwoni� poprzedniego dnia, by powiedzie�, �e przy- jdzie wcze�nie rano z drobn� niespodziank� dla Philipsa, czym niebywale zaostrzy� jego ciekawo��. Przed�u�aj�ce si� oczekiwanie niemal zabija�o go. Przez cztery lata obydwaj pracowali nad programem komputero- wym umo�liwiaj�cym czytanie w zast�pstwie radiologa rentgeno- gram�w czaszki. G��wnym problemem by�o opracowanie programu pozwalaj�cego komputerowi interpretowa� r�nice zacienienia po- szczeg�lnych obszar�w zdj�cia rentgenowskiego. Gdyby komputer potrafi� to robi� w spos�b jako�ciowy, nie tylko ilo�ciowy, by�by to prawdziwy prze�om o konsekwencjach nie do przecenienia. Poniewa� zasada oceny zdj�� rentgenowskich czaszki by�a identyczna z wszelkimi innymi, program interpretuj�cy klisze mo�na by zastosowa� w obr�bie ca�ej rentgenodiagnostyki. A gdyby to si� powiod�o... Od czasu do czasu Philips pozwala� sobie marzy� o w�asnym dziale badawczym, a nawet o Nagrodzie Nobla... Na ekranie pojawi� si� kolejny obraz, wytr�caj�c Martina z zamy�- lenia. - Przekr�j ten dokonany jest trzyna�cie milimetr�w powy�ej poprzedniego - zacz�� technik. Palcem wskaza� jego doln� cz��. - Tu mamy m�d�ek oraz... - Jest patologia - powiedzia� Philips. - Gdzie? - spyta� siedz�cy na ma�ym krzese�ku przed klawiatur� komputera technik. - Tutaj - powiedzia� Philips, przeciskaj�c si� mi�dzy studentami. Dotkn�� palcem pokazywanego w�a�nie przez technika obrazu m�d�- ku. - Patologiczne jest to przeja�nienie w prawej p�kuli m�d�ku. To miejsce powinno mie� tak� sam� g�sto�� jak po drugiej stronie. - Co to jest? - spyta� jeden ze student�w. 21 - W tej chwili trudno powiedzie� - rzek� Philips. Nachyli� si�, by dok�adniej przyjrze� si� omawianemu polu. - Ciekawe, czy pacjent mia� jakie� k�opoty z chodzeniem? - Owszem - powiedzia� technik. - Od tygodnia ma ataksj�. - Pewnie guz - powiedzia� Philips prostuj�c si�. Na twarzach wszystkich student�w natychmiast odbi� si� przestrach, gdy wpatrywali si� w niewinne ja�niejsze miejsce na ekranie. Z jednej strony zdumiewa�a ich naoczna demonstracja mo�liwo�ci nowoczesnej techniki diagnostycznej, z drugiej - byli przera�eni poj�ciem "guz m�zgu", my�l�, �e ka�dy mo�e go mie�, nawet oni. Na miejsce przejrzanego obrazu pojawi� si� kolejny skan. - Tu mamy jeszcze jedno przeja�nienie w p�acie skroniowym - powiedzia� Philips szybko, wskazuj�c nast�pne pole. - Zobaczymy je dok�adniej na kolejnym przekroju. I tak jednak b�dziemy potrzebowa� badania kontrastowego. Technik wsta� i poszed� wstrzykn�� Schillerowi do �y�y kontrast. - Do czego jest potrzebny kontrast? - spyta�a Nancy McFadden. - Pomaga dok�adnie uwidoczni� nieprawid�owo�ci takie jak guz, gdzie dochodzi do z�amania bariery krew-m�zg - powiedzia� Philips, kt�ry obejrza� si�, by zobaczy�, kto wszed� do �rodka. Moment wcze�niej us�ysza�, �e drzwi si� otwieraj�. - Czy kontrast zawiera jod? Philips nie us�ysza� ostatniego pytania, poniewa� do �rodka wesz�a Denise Sanger. U�miechn�a si� ciep�o do niego za plecami po- ch�oni�tych badaniem student�w. Zsun�a z ramion kr�tki bia�y fartuch i powiesi�a go ko�o szafki z lekami pierwszej pomocy. Tak w�a�nie zazwyczaj zabiera�a si� do pracy, cho� efekt, jaki to wywiera�o na Martinie, by� wr�cz przeciwny. Denise mia�a na sobie r�ow� bluzeczk� z aplikacjami i cienk� niebiesk� wst��eczk� zwi�zan� na kokard� pod szyj�. Gdy wyci�gn�a r�k�, by powiesi� fartuch, jej piersi pod bluzk� napi�y si�. Philips zapatrzy� si� w nie jak koneser podziwiaj�cy dzie�o sztuki. Uwa�a� Denise za jedn� z najpi�kniejszych kobiet, jakie dane mu by�o widzie�. M�wi�a, �e ma sto sze��dziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu, podczas gdy faktycznie mia�a sto sze��dziesi�t. Mia�a szczup�� figur�, czterdzie- �ci osiem kilogram�w wagi i niewielkie, lecz wspaniale ukszta�towane i spr�yste piersi. Jej g�ste w�osy by�y br�zowe i l�ni�ce. Zazwyczaj nosi�a je �ci�gni�te z czo�a i spi�te na tyle g�owy pojedyncz� zapink�. Jasnobr�zowe oczy nakrapiane by�y szarymi plamkami, co nadawa�o jej spojrzeniu �ywy, chochlikowaty wyraz. Bardzo niewielu domy�la�o si�, �e trzy lata wcze�niej uko�czy�a akademi� medyczn� z pierwsz� 22 lokat� w�r�d swojego rocznika, podobnie jak niewielu sk�onnych by�o uwierzy�, �e ma dwadzie�cia osiem lat. Zdj�wszy i wyg�adziwszy fartuch, Denise otar�a si� o Martina, w przelocie �ciskaj�c go ukradkowo za lewy �okie�. Usiad�a przed monitorem, poprawi�a obraz tak, jak by�o wygodniej jej go ocenia�, i przedstawi�a si� studentom. Wr�ci� technik i o�wiadczy�, �e poda� kontrast oraz przygotowa� skaner do kolejnych przekroj�w. Philips przechyli� si� tak, �e musia� oprze� si� o rami� Denise i wskaza� obraz na ekranie. - Widzimy tu zmian� w p�acie skroniowym i jedn�, a by� mo�e dwie, w p�acie czo�owym. - Odwr�ci� si� do student�w. - Przeczy- ta�em w karcie, �e pacjent du�o pali. M�wi wam to co�? Studenci wpatrzyli si� w ekran, boj�c si� wykona� jakikolwiek ruch. Czuli si�, jak gdyby znale�li si� na aukcji bez pieni�dzy, a najdrobniejsze poruszenie mog�o by� potraktowane jak przyst�pienie do licytacji. - Pozw�lcie, �e wam podpowiem - rzek� Philips. - Pierwotne guzy m�zgu s� zazwyczaj pojedyncze, podczas gdy guzy wychodz�ce z innych cz�ci cia�a, zwane przerzutami, mog� by� pojedyncze lub mnogie. - Rak p�uca? - wyrzuci� z siebie jeden ze student�w, jak gdyby bra� udzia� w teleturnieju. � - Bardzo dobrze - powiedzia� Philips. - W tym stadium nie mo�esz by� w stu procentach pewny, got�w by�bym si� jednak o to za�o�y�. - Ile pacjentowi zosta�o jeszcze �ycia? - zapyta� student, naj- wyra�niej przyt�oczony diagnoz�. - Kto go prowadzi? - spyta� Philips. - Jest na neurochirurgi u Curta Mannerheima - powiedzia�a Denise. - No to nied�ugo - rzek� Martin. - Mannerheim b�dzie go operowa�. Denise odwr�ci�a si� szybko. - Taki przypadek jest nieoperacyjny. - Nie znasz Mannerheima. Tnie wszystko, zw�aszcza guzy. Martin zn�w nachyli� si� nad ramieniem Denise, wyczuwaj�c nieomylnie wo� jej �wie�o umytych w�os�w. By�a dla niego r�wnie niepowtarzalna jak odcisk palca i mimo zawodowego otoczenia poczu� s�aby przyp�yw po��dania. Wsta�, by si� opanowa�. - Pani doktor, m�g�bym z pani� porozmawia� przez moment? - powiedzia� nagle i przeprowadzi� j� w k�t pokoju. 23 Denise pos�ucha�a go ch�tnie, acz z zaskoczeniem maluj�cym si� na twarzy. - Na ile pozwala mi do�wiadczenie zawodowe... - powiedzia� tym samym formalnym tonem g�osu Martin, po czym zawiesi� g�os i po chwili wyszepta� znacznie ciszej - ...stwierdzam, �e wygl�dasz dzi� niewiarygodnie seksownie. Wyraz twarzy Denise zmieni� si� powoli, znaczenie uwagi nie dotar�o do niej od razu. Kiedy w ko�cu poj�a, o ma�o si� nie roze�mia�a. - Martin, zaskoczy�e� mnie. Zacz��e� tak surowo, i� z pocz�tku my�la�am, �e zrobi�am co� nie tak. - Owszem. Za�o�y�a� te rajcowne �aszki specjalnie po to, by nie da� mi si� skoncentrowa�. - Rajcowne? Jestem zapi�ta po szyj�. - Na tobie wszystko wygl�da sza�owo. - Tylko dla ciebie, stary satyrze! Martin nie zdo�a� powstrzyma� �miechu. Denise mia�a racj�. Za ka�dym razem, kiedy na ni� spogl�da�, mimowolnie przypomina� sobie, jak cudownie wygl�da nago. Spotyka� si� z Denise Sanger od ponad sze�ciu miesi�cy, a wci�� czu� si� podekscytowany jak nastolatek. Z pocz�tku podejmowali wszelkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci, by nikt w szpitalu nie zwietrzy� ich romansu, lecz w miar� jak coraz bardziej upewniali si�, �e to, co si� mi�dzy nimi dzieje, to co� powa�nego, coraz mniej dbali o za- chowanie tajemnicy. Szczeg�lnie, �e odk�d lepiej si� poznali, coraz mniejsze znaczenie mia�a dziel�ca ich r�nica wieku. Fakt, �e Martin by� zast�pc� ordynatora, a Denise drugi rok asystentem na radiologii, by� dla nich obojga bod�cem w sprawach zawodowych. Zw�aszcza �e Denise trzy tygodnie wcze�niej zacz�a sta�e specjalizacyjne. Ju� w tej chwili dor�wnywa�a dw�m lekarzom ze specjalizacj�. Do tego wszyst- kiego dochodzi�a przyjemno�� i rado��. - Stary satyr, co? - wyszepta� Martin. - Za t� uwag� zostajesz ukarana. Zostawiam ci� na pastw� tych studenciak�w. Je�li ci� znudz�, wy�lij ich do sali angiografii. Damy im dawk� ponadmaksymaln� praktyki przed teori�. Denise skin�a g�ow� z rezygnacj�. - A kiedy sko�czysz na dzisiaj tomografie - ci�gn�� dalej szeptem Martin - wpadnij do mojego gabinetu. Mo�e uda nam si� wykra�� do kawiarenki. Zanim zd��y�a odpowiedzie�, z�apa� sw�j d�ugi fartuch i wymkn�� si�. 24 Pokoje chirurg�w znajdowa�y si� na tym samym pi�trze co radiologia. Philips skierowa� si� w ich stron�. Lawiruj�c w korytarzu zat�oczonym w�zkami z pacjentami czekaj�cymi na fluoroskopi�, przeci�� opisowni� klisz rentgenowskich. By�a to wielka sala podzielona na przegr�dki przez negatoskopy s�u��ce do pod�wietlania klisz. Znajdowa� si� w niej obecnie mniej wi�cej tuzin asystent�w gaw�dz�cych i popijaj�cych kaw�. Nie dotar�a tu jeszcze codzienna lawina rentgenogram�w, cho� aparaty pracowa�y ju� od p� godziny. Po cienkim strumyczku klisz zwala�a si� prawdziwa ich pow�d�; Philips a� za dobrze przypomina� to sobie z czas�w, gdy sam by� asystentem. Pracowa� w�a�nie w tym szpitalu i cz�stokro� sp�dza� na opisywaniu zdj�� dwana�cie godzin bez przerwy, takie by�y bowiem wymogi jednego z najwi�kszych i najlepszych oddzia��w radiologicznych kraju. W nagrod� tu w�a�nie dosta� propozycj� specjalizacji w neuro- radiologii. Po jej zako�czeniu mia� tak doskona�e rezultaty, �e zaproponowano mu sta�� prac� i asystentur� w akademii medycznej. Z tej podrz�dnej posady awansowa� b�yskawicznie na obecne stanowis- ko zast�pcy ordynatora. Philips zatrzyma� si� na moment na �rodku opisowni. Wyj�tkowe o�wietlenie, rzucane przez neon�wki za mlecznymi szybami negato- skop�w^ nadawa�o lekarzom niesamowity wygl�d. Przez moment pomy�la�, �e wygl�daj� jak trupy o pustych oczodo�ach i zbiela�ej sk�rze. Zastanowi� si�, dlaczego nigdy wcze�niej nie zwr�ci� na to uwagi. Opu�ci� spojrzenie na sw� r�k�, mia�a ten sam trupi odcie�. Ruszy� dalej, osobliwie wytr�cony z r�wnowagi. Po raz kolejny w ci�gu ostatnich lat spojrza� na szpital nieprzychylnym wzrokiem. By� mo�e dzia�o si� tak za spraw� niewielkiego, tl�cego si� jednak, niezadowolenia ze swojej pracy; nabiera�a ona coraz bardziej adminis- tracyjnego charakteru. Co wi�cej, wyczuwa� stagnacj� swojego po�o�e- nia. Ordynator neuroradiologii, Tom Brockton, mia� pi��dziesi�t osiem lat i ani my�la� o odej�ciu. Poza tym ordynator oddzia�u radiologii og�lnej, Harold Goldblatt, r�wnie� by� neuroradiologiem. Philips u�wiadomi� sobie z konieczno�ci, �e jego b�yskawiczna kariera w oddziale uleg�a zahamowaniu nie przez brak zdolno�ci z jego strony, lecz dlatego, i� obydwie wy�sze pozycje by�y solidnie obstawione. Od prawie roku nosi� si� z niech�tn� my�l� o rzuceniu pracy w szpitalu Hobsona i przeniesieniu si� gdzie indziej, gdzie mia�by szans� wedrze� si� na sam szczyt. Skr�ci� w korytarz prowadz�cy do kliniki chirurgii. Min�� podw�jne wahad�owe drzwi, na kt�rych widnia�o ostrze�enie, �e dalej wst�p dla 25 os�b nie upowa�nionych jest wzbroniony, i przeszed� przez kolejne podw�jne drzwi do sali przedoperacyjnej, w kt�rej spora liczba wyl�knionych pacjent�w na w�zkach czeka�a na swoj� kolejk� do zabieg�w. Na ko�cu du�ej sali znajdowa�o si� drugie biurko z blatem z formiki, strzeg�ce wej�cia na korytarz, do kt�rego przylega�o trzydzie�ci sal operacyjnych i sale pooperacyjne. Za biurkiem trzy instrumentariuszki w zielonych chirurgicznych strojach pilnie spraw- dza�y, czy w�a�ciwy pacjent trafia na w�a�ciw� sal� i na w�a�ciw� operacj�. Przy prawie dwustu operacjach przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� by�a to prawdziwa mord�ga. - Mo�ecie mi co� powiedzie� o przypadku Mannerheima? - spyta� Martin, nachylaj�c si� nad biurkiem. Wszystkie trzy piel�gniarki zacz�y m�wi� jednocze�nie. Jako jeden z niewielu lekarzy stanu wolnego, Martin by� mile widzianym go�ciem na sali przedoperacyjnej. Gdy piel�gniarki u�wiadomi�y sobie, co si� dzieje, wszystkie umilk�y, a po chwili roze�mia�y si�, wdaj�c si� w wyszukan� ceremoni� udzielania sobie pierwsze�stwa w zabraniu g�osu. - Mo�e powinienem zapyta� kogo� innego - powiedzia� Philips, udaj�c, �e odchodzi. - Och, nie - powiedzia�a blondynka. - Mo�emy p�j�� do magazynku bielizny, �eby o tym podys- kutowa� - zasugerowa�a brunetka. Trakt operacyjny by� w szpitalu miejscem, gdzie panowa�a lu�niejsza dyscyplina, atmosfera by�a tu ca�kowicie odmienna ni� na jakimkolwiek innym oddziale. Philips uwa�a�, �e pewnie ma to co� wsp�lnego z tym, i� wszyscy nosili takie same, przypominaj�ce pi�amy stroje, oraz z wielkim napi�ciem, kt�re sprawia�o, �e sprawy seksu stanowi�y mile widzian� dystrakcj�. Bez wzgl�du na przyczyn� Philips pami�ta� to bardzo dobrze: rok by� asystentem na chirurgii, nim zaj�� si� radiologi�. - Kt�rym z pacjent�w Mannerheima pan si� interesuje, dok- torze? - spyta�a jasnow�osa piel�gniarka. - Marino? - Zgadza si� - powiedzia� Philips. - Le�y prosto za panem. Philips odwr�ci� si�. Mniej wi�cej sze�� metr�w od niego sta� w�zek noszowy, na kt�rym le�a�a przykryta prze�cierad�em dwudzies- tojednoletnia dziewczyna. Prawdopodobnie poprzez oszo�omienie, wywo�ane dzia�aniem �rodk�w podanych w ramach premedykacji przed operacj�, us�ysza�a swoje nazwisko, poniewa� powoli odwr�ci�a si� w stron� Philipsa. Przed zabiegiem ogolono jej ca�kowicie g�ow�, 26 przez co przypomina�a mu pozbawionego upierzenia �piewaj�cego ptaka. Widzia� j� ju� przelotnie dwa razy podczas przedoperacyjnej diagnostyki rentgenowskiej. Zaszokowa�a go zmiana w jej wygl�dzie. Nie u�wiadamia� sobie wcze�niej, jak jest drobna i delikatna. W jej oczach kry�o si� rozpaczliwe spojrzenie porzuconego dziecka. Jedyne, co m�g� zrobi�, to odwr�ci� si� z powrotem w stron� piel�gniarek. Jednym z powod�w, dla kt�rych przerzuci� si� z chirurgii na radiologi�, by�o u�wiadomienie sobie, �e nie mo�e wyzby� si� wsp�czucia dla niekt�rych pacjent�w. - Dlaczego jeszcze nie zacz�to? - zapyta� piel�gniarki, z�y, �e chor� zostawiono sam� z jej l�kami. - Mannerheim czeka na specjalne elektrody ze szpitala Gibso- na - powiedzia�a jasnow�osa piel�gniarka. - Chce zrobi� zapisy z cz�ci m�zgu, kt�re ma zamiar usun��. - Rozumiem... - powiedzia� Philips, usi�uj�c zaplanowa� sobie ranek. Mannerheimowi z wyj�tkowym powodzeniem udawa�o si� psu� innym rozk�ad dnia. - Mannerheim ma dw�ch go�ci z Japonii - doda�a piel�gniar- ka. - Przez ca�y tydzie� chodzi dumny jak paw. W ka�dym razie zaczynaj� za par� minut, zadzwonili ju� po pacjentk�, ale nie mieli�my kogo z ni� wys�a�. - No dobrze - powiedzia� Philips, ruszaj�c z powrotem do wyj�cia z sali przedoperacyjnej. - Zadzwo�cie do mnie do gabinetu, kiedy Mannerheimowi b�d� potrzebne zdj�cia �r�doperacyjne. Zyska par� minut. Wracaj�c Philips przypomnia� sobie, �e musi si� ogoli�, i skiero- wa� si� do pokoj�w chirurg�w. Dziesi�� po �smej by�o tu zupe�nie pusto, poniewa� zacz�y si� ju� operacje wyznaczone na si�dm� trzydzie�ci, a nast�pne nie mia�y jeszcze szans si� rozpocz��. By� tam tylko jeden chirurg, drapi�cy si� w roztargnieniu podczas telefonicz- nej rozmowy ze swoim maklerem gie�dowym. Philips przeszed� do przebieralni i szybko ustawi� w�a�ciw� kombinacj� na k��dce cyfrowej swojej szafki o wymiarach trzydzie�ci na trzydzie�ci centymetr�w, kt�rej Tom, staruszek dogl�daj�cy szatni chirurg�w, pozwoli� mu u�ywa�. Gdy tylko sko�czy� namydla� twarz, odezwa� si� komunikator, co sprawi�o, �e a� podskoczy� do g�ry. Nie zdawa� sobie sprawy z tego, jak ma napi�te nerwy. Podszed� do wisz�cego na �cianie telefonu i przysun�� s�uchawk� do ucha, staraj�c si� nie dotyka� ni� spienionego kremu. Jego sekretarka, Helen Walker, powiadomi�a go, �e przyby� William Michaels i czeka na niego w jego gabinecie. 27 Philips doko�czy� golenia z odnowionym entuzjazmem. Wr�ci�a ca�a ekscytacja wywo�ana zapowiedziami Michaelsa. Natar� twarz wod� kolo�sk� i, walcz�c z r�kawami, na�o�y� z powrotem d�ugi fartuch. Wracaj�c przez gabinet chirurg�w, zauwa�y�, �e lekarz wci�� jeszcze rozmawia z maklerem. Martin dotar� do swego gabinetu, pod koniec prawie biegn�c. Helen Walker poderwa�a g�ow� znad maszyny, gdy przed oczyma mign�a jej rozmazana plama jej szefa. Zacz�a si� podnosi�, si�gaj�c po stert� korespondencji i zanotowanych wiadomo�ci telefonicznych, ale usiad�a z powrotem, gdy drzwi gabinetu zatrzasn�y si�. Wzruszy�a ramionami i wr�ci�a do pisania na maszynie. Philips opar� si� o drzwi, oddychaj�c ci�ko. Michaels beztrosko kartkowa� jedno z jego pism radiologicznych. - No i? - spyta� z podnieceniem Martin. Michaels by� jak zwykle ubrany w jedn� ze swych �le dopasowanych, lekko znoszonych, tweedowych marynarek, kt�re kupi� na trzecim roku MIT - Politechnice Massachusetts. Mia� trzydziestk�, cho� wygl�da� na dwadzie�cia lat, i w�osy tak jasne, �e czupryna Martina wygl�da�a w por�wnaniu prawie na br�zow�. U�miechn�� si� z zadowoleniem drobnymi ustami, w jego bladoniebieskich oczach zamigota�y ogniki. - Co si� dzieje? - zapyta�, udaj�c, �e z powrotem zag��bia si� w lekturze pisma. - Daj spok�j - powiedzia� Philips. - Wiem, �e chcesz mnie rozdra�ni�. K�opot w tym, �e udaje ci si� to a� nazbyt dobrze. - Nie wiem, czy... - zacz�� Michaels, ale nie zdo�a� powiedzie� ani s�owa wi�cej. Jednym p�ynnym ruchem Philips zrobi� krok do przodu i wyrwa� mu pismo z r�k. - Nie udawaj g�upola - powiedzia�. - Wiesz, �e m�wi�c Helen, i� masz dla mnie niespodziank�, doprowadzi�e� mnie do sza�u. O ma�o co nie zadzwoni�em dzi� do ciebie o czwartej nad ranem. Teraz tego �a�uj�. Chyba na to zas�ugujesz. - Ach, prawda, niespodzianka - dra�ni� si� Michaels. - By�bym zapomnia�. - Nachyli� si� nad swoim neseserem. Po minucie wyj�� z niego niewielki pakuneczek w zielonym papierze, przewi�zany szerok� ��t� wst��k�. Twarz Martina wyd�u�y�a si�. - Co to jest? - Spodziewa� si� jakich� papier�w, czego� w rodzaju komputerowego wydruku, co stanowi�oby prze�om w ich poszukiwa- niach - ale nie podarunku. - Oto twoja niespodzianka - powiedzia� Michaels, podaj�c Martinowi paczuszk�. 28 Philips przeni�s� z powrotem spojrzenie na podarunek. Odczuwa� granicz�ce z gniewem rozczarowanie. - Po choler� robisz mi prezenty? - Poniewa� jeste� cudownym partnerem w badaniach - powiedzia� Michaels, wci�� wyci�gaj�c r�k� z paczuszk� w kierunku Philipsa. - No, bierz. Philips wyci�gn�� d�o�. Na tyle odzyska� r�wnowag�, by by� zak�opotanym z powodu swojej gniewnej reakcji. Bez wzgl�du na to, co czu�, nie chcia� urazi� uczu� Michaelsa. Poza tym by� to przecie� mi�y gest. Podzi�kowa� i zwa�y� paczuszk� w r�ce. By�a lekka, mia�a oko�o dziesi�ciu centymetr�w szeroko�ci i dwa i p� grubo�ci. - Nie otworzysz? - spyta� Michaels. - Pewnie - powiedzia� Philips, spojrzawszy przez moment badawczo na Michaelsa. Kupno prezentu by�o czym� zupe�nie nie przystaj�cym do cudow- nego dziecka Wydzia�u Nauk Cybernetycznych. Nie dlatego, by nie by� przyja�nie nastawiony do ludzi czy szczodry, lecz po prostu w nawale skomplikowanych prac badawczych nie zawraca� sobie g�owy konwenansami. W istocie podczas czterech lat wsp�lnej pracy Philips nigdy nie spotka� Michaelsa na gruncie towarzyskim. W ko�cu nabra� przekonania, �e Michaels nigdy nie wy��cza cudownej maszynki, kt�r� mia� pod czaszk�. By�o nie by�o w wieku lat dwudziestu sze�ciu wyznaczono go do kierowania Dzia�em Sztucznej Inteligencji na uniwersytecie, a magisterium zrobi� w MIT w wieku lat dziewi�tnastu. - To otw�rz - ponagli� go Michaels. Philips poci�gn�� za kokard� i ceremonialnie z�o�y� wst��k� na zagraconym stole. Za ni� pow�drowa� zielony papier opakowania. Pod nim znajdowa�o si� czarne pude�ko. - Jest w tym pewna symbolika - powiedzia� Michaels. - Tak? - rzek� Philips. - Tak - potwierdzi� Michaels. - Wiesz, jak psychologowie traktuj� m�zg: jako czarn� skrzynk�. No wi�c zajrzyj do �rodka. Philips u�miechn�� si� blado. Nie mia� poj�cia, o czym Michaels m�wi. Odchyli� wierzch pude�ka i wyj�� p�atki bibu�y. Ku swojemu zaskoczeniu wyj�� ze �rodka kaset� zespo�u Fleetwood Mac opisan� jako Rumours. - A niech ci� - u�miechn�� si� Philips. Nie mia� zielonego poj�cia,