16180

Szczegóły
Tytuł 16180
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16180 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16180 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16180 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GILBERT KEITH CHESTERTON ŚWIĘTY FRANCISZEK Z ASYŻU Przełożył Artur Chojecki Przedmowę napisał Przemysław Mroczkowski INSTYTUT WYDAWNICZY PAX 1974 Spis treści W stulecie urodzin G. K. Chestertona 1. Zagadnienie świętego Franciszka 2. Świat, jaki znalazł święty Franciszek 3. Franciszek wojownik 4. Franciszek budowniczy 5. Le jongleur de Dieu 6. Biedaczyna 7. Trzy zakony 8. Zwierciadło Chrystusowe 9. Cuda i śmierć 10. Testament świętego Franciszka W stulecie urodzin G.K. Chestertona Zacznijmy od paru słów o Chestertonie człowieku. Jego powierzchowność, szeroko znana w krajach anglosaskich, to powierzchowność niezwykła. Potężny wzrost odpowiadał równie imponującej tuszy, co się stało tematem wielu anegdot (włącznie z historyjką o tym, jak znana rycerskość pobudziła pisarza do ustąpienia miejsca w autobusie trzem damom). Na tym monumentalnym korpusie osadzona była szlachetna głowa o lwiej grzywie,, o spojrzeniu już to rozbawionym, już to mocnym i przenikliwym; oczy spoglądały zza nieco staromodnych binokli, czuprynę przykrywał szerokoskrzydły kapelusz. Stylowy strój bohemy literackiej, narzucony na to cielsko lewiatana, nie wypływał jedynie z zamiłowania autora do epok, które styl ów posiadały; był to wynik przegranej walki, prowadzonej przez panią Chesterton z mężem o staranność w jego ubiorze. Widząc, że wszelkie wysiłki, by Gilbert oduczył się mięcia ubrania i pozbył nawyków, wynikających z roztargnienia, są daremne, pani Chesterton uznała za jedyne rozwiązanie udrapować pisarza w coś, czego wygląd najmniej cierpiał na nieumiejętnym noszeniu. Pod tą postacią krył się duch równie niepospolity. Wspomniane wyżej spojrzenie wyrażało dwie podstawowe cechy: dobroć i inteligencję. Pierwsza przejawiała się nie tylko w umiłowaniu ludzi małych i ubogich, lecz także (właśnie!) we wspaniałym humorze. Ponieważ angielski humor jest nie tylko aktem intelektu, ale postawą sympatii wobec rzeczy czy osoby zabawnej, humorysta angielski kocha człowieka, z którego się śmieje. Czy ktokolwiek wątpi, że Dickens miłował pana Pickwicka? Ale z drugiej strony, żeby możliwy był śmiech, potrzebne jest podejście do tematu z nieoczekiwanej strony, a więc, przy stosowaniu tego na większą skalę, umysł oryginalny i obdarzony, że tak powiem, poczuciem duchowej proporcji. To poczucie proporcji uważam za bardzo ważne, gdyż czyniłbym je także odpowiedzialnym za wspaniałą Chestertonowską pokorę. Mówiąc dalej o cechach umysłu należy podkreślić potężną logikę. Widać ją w błyskawicznych analizach błędów przeciwników, widać może jeszcze bardziej w syntetycznych konstrukcjach, z których największa doprowadziła go do podstawowej decyzji w jego życiu. Wśród dalszych cech nie wypada pominąć śmiałości konkluzji (związanej z logiką), rozmachu i szerokości spojrzenia historycznego oraz niezwykłej pamięci, która ułatwiała intensywną pracę umysłową. Prócz przebogatego wyposażenia w dziedzinie intelektualnej były wielkie złoża emocjonalne, uwidoczniające się w poezji i polemice; był nie przeszkadzający wielkiemu zdrowemu rozsądkowi znaczny podkład romantyzmu, barwiący dalekie ludzkie krajobrazy i otaczający je jakąś szczególną światłością. Było zamiłowanie do społecznej z ludźmi radości - zwłaszcza przy kielichu - prowadzące do podkreślenia momentu radości w katolicyzmie i niechęci do postawy purytańskiej. A teraz spróbujmy rzucić okiem na rozwój, aktualizujący te cechy, i dzieła czyniące z nich użytek. Dzieciństwo Gilberta upłynęło w interesującym, inteligentnym wiktoriańskim domu i było dzieciństwem normalnym i pogodnym. Ojciec był pośrednikiem sprzedaży nieruchomości, ale przy tym człowiekiem wykształconym, o wielu zainteresowaniach, które rozbudziły z kolei przyszłe nastawienia Gilberta. Choć można odkryć w młodości pisarza pewne elementy przyszłych działań i przekonań, nie należy temu przypisywać większej wagi niż ta, która przynależy materiałowi w dziele sztuki. Myślący i wolny artysta nadaje formę, która decyduje o istocie. Jednym,z takich podkładów, na których zbudowane zostały przyszłe przekonania, było zamiłowanie do granic, do oprawy, do poczucia ludzkiej skończoności. (Powie kiedyś, że najpiękniejszy krajobraz nie traci na ujęciu go w ramy.) Toteż jedno z silnych wspomnień dzieciństwa to oglądany fragment teatrzyku tekturowego wykonanego przez ojca. Fragment przedstawiał człowieka kroczącego przez most i niosącego klucz; zobaczymy, jaką ten obraz przybierze symbolikę w późniejszym rozwoju. W każdym razie zapiszmy, że według Chestertona dziecko w ogóle ma wrodzone upodobanie do rzeczy skończonych; i zapiszmy zarazem, że rozwój człowieka polega na możliwie wiernym zachowaniu dziecięcego nastawienia przez życie. 'Ale wróćmy do uwagi, że istota rzeczy zależy od świadomego kształtowania zyskanego materiału, a dodamy, że zachowanie nastawień jest też samodzielną pracą. Czasem trzeba wypracować rzeczy, dla których podkładów brakło prawie zupełnie. To odnosi się do religii. Dom państwa Chesterton nie traktował chrześcijaństwa z gorliwością, aczkolwiek do kościoła czasem się chodziło i to na bardzo dobre kazania. Ale wychowanie chłopców w atmosferze wielkiej uczciwości przyczyniło się zapewne do bezkompromisowego szukania (i znalezienia) przez nich Prawdy. Tymczasem jednak atmosfera domu nie jest jedyną, która otacza młodzieńca. Wdycha on też atmosferę Anglii ze schyłku dziewiętnastego wieku, a nie jest to zaiste czynnik pod każdym względem pozytywny. Gdybyśmy spróbowali wyobrazić sobie jakiś lot ponad epokami historii, w czasie którego obserwowalibyśmy ich różne style, okres późnowiktoriański wyróżniłby się. w zgoła specjalny sposób. Grecy uderzaliby nas harmonią i klasycznym umiarem, ludzie średniowieczni barwnością, bogactwem folkloru, przewagą i powagą sztuki i myśli religijnej. Ale jest bardzo możliwe, że jedyna rzecz, którą umielibyśmy powiedzieć o stylu epoki późno wiktoriańskiej, to stwierdzenie jego braku. Tak przynajmniej w znacznej mierze zdawał się tę epokę osądzać młody Chesterton. A pod estetyczną pustką kryła się pustka ideowa. Cóż z tego, że okres zawierał wiele wybitnych umysłów, kiedy ich wspólną konkluzją było zwątpienie o sensie świata i spraw ludzkich w nim zawartych, zwątpienie o ludzkim działaniu i ludzkiej myśli poznawczej, obojętność na najbardziej zasadnicze ludzkie przekonania, zwana indyferentyzmem, nieprzemyślany do końca pacyfizm i dekadentyzm. Wszystko to stawało się duszące do niemożliwości, ale zwłaszcza było takim dla gorącego serca i umysłu chłopca, spragnionego zachowania jakichś wartości, poszukującego sztandarów, na których mógłby wypisać swoją lojalność. Wszak już w gimnazjum koledzy zauważyli, że ich wyjątkowy przyjaciel z czymś się zmaga. "Widzieliśmy, że on szuka Boga" - pisze Lucjan Oldershaw. Ale nie od razu Go znalazł. Toteż pierwszy drukowany protest Chestertona przeciw jego współczesnym jest niemal desperacki, bo jest to protest za wszelką cenę. Nie widzi jeszcze wyraźnie, do czego się ma przywiązać, ale czuje, że nie wytrzyma kompletnego braku przywiązania. Nie wie jeszcze, jaki jest świat i skąd się wziął, ale koniecznie pragnie go kochać. I właśnie ten pierwszy, prowizoryczny punkt oparcia zawdzięczał w dużym stopniu Waltowi Whitmanowi. Na tle granitowego pesymizmu Hardy'ego i "cynizmu w dobrym guście" Oskara Wilde'a poezja wielkiego Amerykanina niosła w odświeżającym powiewie pochwałę wszechrzeczy i wiarę w człowieka, jakich jeszcze nie spotkał. Toteż pierwszy jego własny tomik poezji wyraża takie właśnie credo. Polscy czytelnicy znają je ze świetnego sprawozdania Wacława Borowego: każdy liść jest cenny, samo prawo do istnienia jest czymś niezasłużonym, czego by daremnie pragnęły potencjalne byty (By the Babę Unborri). Postawą właściwą wobec świata jest wdzięczne zdziwienie. W odbudowie układu wartości pomocna była w decydujący sposób Frances Blogg, z którą Chesterton dość wcześnie się zaręczył, a po iluzorycznym ustabilizowaniu egzystencji, w jakiś czas i ożenił. W przedmowie do Ballady o białym koniu poeta powie potem, że ona przyniosła mu chrześcijaństwo. Jest to już okres pracy dziennikarskiej, która przez całe życie będzie przeszkadzać z jednej strony prawdziwej, twórczości, z drugiej określać w pewnym stopniu jej kaliber. Do studiów uniwersyteckich nigdy nie doszło, był tylko pewien czas spędzony w szkole malarskiej. Jakie rozmiary osiągnął ten postulat lojalności wobec świata w pierwszej "powieści", zobaczymy zaraz. Jest to czas poznania Hilarego Belloca i odkrycia z radością, że jest ktoś myślący podobnie o wielu tematach. Ponieważ jest to zarazem czas wojny z Burami, wyłania się zagadnienie małych społeczności, ich prawa do życia i do własnej kultury. Obaj przyjaciele entuzjastycznie stają po stronie holenderskich osadników, nie potępiając mimo to wszelkiej wojny. W ten sposób otwiera się problem partykularyzmu, to jest wiary w małe organizmy społeczne, a przynależność do nich i walka o nie, zapał do własnego sztandaru, mimo że istnieje sto innych, oto zastosowanie tego, co nazwałem lojalnością wobec świata, do najbliższego jego wycinka. Lojalność ta obowiązuje nawet, jeżeli świat jest tylko żartem - oto ostateczna konkluzja Napoleona z Notting Hill, pokazująca raz jeszcze chęć uwierzenia w coś, choć się jeszcze nie wie, czym to coś będzie. Dobywa się równocześnie na powierzchnię w Napoleonie inna strona osobowości pisarza. Mam na myśli wspomnianą tęsknotę za barwą w życiu, za malowniczym rytuałem, których z jednej strony domagał się typ usposobienia, a z drugiej protest przeciw nowoczesnej brzydocie, monotonii i szarzyźnie, przeciw panom w nieodmiennie czarnych żakietach i "absurdalnych rurach na nogach". Toteż Notting Hill, walcząc o swoje prawa przeciw bezdusznej, kosmopolitycznej nowoczesnej tyranii, ubiera swoje bojowania w cały aparat średniowiecznych strojów i ceremonii. Trudność dla czytelnika zwiększa się, kiedy widzi on. że autor tym wszystkim równocześnie się bawi - i czytelnik wpada w jedno z wielkich niebezpieczeństw lektury Chestertona: pokusę brania wszystkiego za groteskę. Tymczasem jest jedną z podstawowych jego cech, że śmiech współżyje z miłością, bo w jego ujęciu, jak powiedzieliśmy, częściowo z niej wypływa. ..Śmiech i miłość są wszędzie; matka śmieje się z dziecka, mąż z żony, kochanek z kochanki, przyjaciel z przyjaciela. Epoki, które wybudowały Bogu najwznioślejsze katedry, pełne są groteskowych bluźnierstw przeciw Niemu" - wykłada (z przesadą i niedokładnością) głos w dialogu na końcu Napoleona. Trzeba sobie powiedzieć, że są osobowości, które takiego właśnie potrzebują wyrazu. Dlatego tak trudno nam stworzyć sobie sąd o Ra-belais'm, pozostawiającym potomności oblicze pełne zagadki. Niejedno podobieństwo łączy autora Gargantuy i autora Człowieka, który był Czwartkiem, ale w tym drugim przypadku znajomość dalszych dzieł nie pozostawia nam wątpliwości co do przekonań pisarza. Przekonania te rozwija między innymi Ortodoksja (1908). Sprawa "wierności światu" ulega tu komplikacji. W dalszym ciągu czytamy, że zachowanie się człowieka jak kogoś zupełnie obcego rzeczywistości, nie poczuwającego się do żadnych z nią więzów, jest irytujące. Ale to tylko jedna strona obrazu. Jest równocześnie prawdziwe, że czujemy się w świecie trochę zagubieni, i "że i my sami, którzy mamy w sobie pierwiastki ducha, też sami w sobie wzdychamy..." i wytłumaczeniem tego rozdwojonego stanu sumienia może być jedynie przyjęcie, że świat został stworzony. Że będąc odbiciem Ducha, jest zarazem czymś od tego Ducha różnym, albowiem właśnie przez sam fakt stworzenia został oddzielony od stwarzającego Podmiotu. Dlatego z pewnymi rzeczami duch nasz (będący odbiciem Bożego) czuje się w harmonii, a z pewnymi w kontraście. Można by powiedzieć, że ta chęć zachowania wartości, która w ten sposób zaczyna sobie zdobywać i obiektywne uzasadnienie, jest tak bardzo pędem ku życiu, że owe wartości ujmuje także jako motory. To będzie charakteryzować podejście Chestertona do chrześcijaństwa. Postawa moralna chrześcijanina dobywa, według niego, aktywne pierwiastki z człowieka. Widać to na przykład we właściwym ujęciu miłości bliźniego. Trzeba iść do najdalszych granic pobłażliwości i przebaczenia w traktowaniu grzesznika. Ale w stosunku do grzechu trzeba iść do najdalszych granic nienawiści i nieustępliwości. W ten sposób zostają wyzyskane potencjały uczuciowe, złożone w ludzkiej duszy. Widać to także w traktowaniu chrześcijaństwa jako fermentu rewolucyjnego, gotowego do rozsadzania wciąż na nowo ram ludzkich układów, jeżeli grożą one skostnieniem i zakuciem wolności ducha. Dużo mówiono o konformizmie Kościoła wobec mocy i władz istniejących. Tu rzucone zostaje światło na tę stronę Kościoła, co ze swej istoty musiała się przeciwstawiać zakusom takiej wszechwładzy państwa, która sięga do dyktowania spraw duchowych. Jest to krew tysięcy przelana tylko dlatego, żeby nie spełnić "takiego drobiazgu" jak spalenie kadzidła przed pomnikiem cesarza, jest to udręka, znoszona w imię walki z nadawaniem godności kościelnych przez spadkobierców tejże cesarskiej godności. Niedługo znajdziemy motyw fermentu, jako coś jeszcze bardziej pozytywnego, jako zaczyn kulturotwórczy. O tym przy Balladzie o białym koniu. Na razie zaznaczmy, że wartość życiowa (i tworząca życie) w chrystianizmie wychodzi tym jaskrawiej na tle "samobójstwa myśli" nowoczesnej, która (jak Chesterton szkicuje w pierwszym rozdziale książki), zakwestionowawszy wszystko możliwe, zakwestionowała też w nieunikniony sposób siebie samą i nie może w ogóle ruszyć z miejsca, nie zdradzając własnych wypowiedzi. Na tle tego wszystkiego coraz więcej uwagi przyciąga Kościół (już wtedy, myśląc o całej historii, Chesterton miał w dużym stopniu na myśli Kościół katolicki), który wśród sprzeczności i błędów świata zachowuje stale zdrowe rozwiązania. Co więcej, zachowuje stanowisko centralne, które pojęte jest w ten sposób: kiedy stale słyszę o jakimś człowieku przeciwstawne oskarżenia, zaczynam wreszcie podejrzewać samych oskarżających o jakieś wypaczenia. Jeżeli jeden znajomy mówi o panu X, że jest za chudy, a drugi znajomy, że jest on za gruby, budzi się myśl, że jest on może normalny, a właśnie jego oskarżyciele ujmują rzeczy skrajnie, zależnie od własnych mankamentów. Jeżeli purytanie oskarżają Kościół o zbytnią cielesność, a ludzie nowocześni o zbytnią ascezę, to może właśnie Kościół zachował właściwą doktrynę małżeńską. I tak dalej. A ponieważ, powiada Chesterton, upomnienia ze strony Kościoła o szkodliwości takich i innych skrajności okazywały się słuszne, zaczyna się wytwarzać podstawa zaufania do niego. Mniej więcej w tym samym czasie wychodzi Człowiek, który był Czwartkiem. Ogólnie znana jest jego fabuła o spisku anarchistów, którego wszyscy uczestnicy, włącznie z prezesem, okazują się zakonspirowanymi policjantami. Mniej może zwraca się uwagi na podszewkę filozoficzną, w myśl której cała ludzka historia jest jakby takim gigantycznym qui pro quo, gdzie wszyscy dążą do dobra, choć często przypisują bliźnim całkiem inne zamiary. Tę maskaradę urządził ktoś o olbrzymim poczuciu humoru - i tu Chestertonowska filozofia komizmu sięga rozmiarów kosmicznych. Zanotujmy to pokrótce, żeby raz jeszcze zdać sobie sprawę z wagi tego elementu u pisarza, ale nie mamy miejsca zatrzymywać się nad tym bliżej; zresztą nie byłoby to łatwe, bo autor poniekąd odmawia wszelkiej "zaskarżalności", dodając podtytuł: koszmar. Ale jest niewątpliwie charakterystyczne (i znów: trochę rabelaisowskie) wstawić takie idee w ramy awanturniczej powieści. Wydając Ortodoksją, Chesterton zrobił najbardziej irytującą rzecz, dającą się pomyśleć w warunkach ideowych tegoczesnej Anglii. Gdyby wyraził najfantastyczniejsze nowe teorie, najskrajniejsze herezje, wszystko by było przyjęte lub przynajmniej wybaczone. Ale odważyć się przyznać do całości (bez "prywatnych" odchyleń) jakiegoś tradycyjnego systemu - to już było za wiele. Po latach wspomni tę postawę publiczności w typowym i ściśle prawdziwym paradoksie: "Była tylko jedna naprawdę niewybaczalna herezja: przyznać się do braku wszelkiej herezji, do ortodoksyjności". Zgorszenie jest nie tylko wobec faktu, że wyznaje się chrześcijaństwo nieokrojone, ale także wobec nadania temu wyznaniu jakiegoś bardziej publicznego charakteru. Przekonania bliźniego, włącznie z jego najbardziej zasadniczymi przekonaniami światopoglądowymi, szanuje się oczywiście, ale broń Boże pozwolić im wyjść poza najściślej prywatne ramy. Oto temat następnej "powieści", Kula i krzyż. U ludzi, do których książka była skierowana, tolerancja (płynąca z jak najszlachetniejszych pobudek) zdawała się współmieszkać z rozmiękczeniem mózgu. Humanitaryzm pozwalał na wszelkie przekonania, pomimo że konsekwencje niektórych przekonań mogą między innymi prowadzić do likwidacji humanitaryzmu. To głębokie niezrozumienie, że w ostatniej instancji tyle rzeczy się sprowadza u człowieka do jego - choćby nieartykułowanego - obrazu świata, typu jego religii (w znaczeniu wartości, które od niego żądają najwyższych przy wiązań), jest o wiele bardziej drażniące niż otwarta walka. Stąd, choć wszyscy rozsądni ludzie wokół nich wzruszają znacząco ramionami, Maclan i Turnbull walczą ze sobą o swoje idee. Dobro religii jest równie zasadnicze dla pierwszego, jak jej zniszczenie dla drugiego, więc zgadzają się co do jednej rzeczy, że nie może być między nimi zgody. Toteż jest walka, ciągnąca się przez długi szereg rozdziałów. Tak by się z grubsza przedstawiał obraz najwyższych pięter światopoglądu Chestertona (przed przyjęciem katolicyzmu). Ale stwarza on też sobie i pozostałe jego kondygnacje. Siedzimy umysł wysoce oryginalny, ale zwarty i nie poczytujący za swój obowiązek przyjmowania w każdej nowej książce nowych założeń. Toteż koncepcja człowieka, podobnie jak na ogół koncepcja otaczającego go świata, utrzymuje się stale. Będzie to znów kamień obrazy dla tych, którzy mgliście pragnęliby, żeby nic nie pozostawało niezmiennym w pochodzie świata naprzód. Chesterton woli przypomnieć, że pochód musi się odbywać do jakiegoś celu, a określenie celu zmusza do zdania sobie sprawy, jakie są potrzeby i postulaty człowieka, które mają być w nim spełnione. Tylko przyjęcie stałego punktu dojścia może naprawdę pozwolić na stały postęp. Stąd szereg tez o naturze ludzkiej, które dla wielu będą się wydawać zbytecznymi komunałami, ale które są nieuniknione wobec zakwestionowania wszelkich nawet komunałów przez pewne odłamy nowoczesności. Tak na przykład afirmacja rozumu w człowieku staje się niezbędna wobec modnego już nie racjonalizmu, ale irracjonalizmu i zaprzeczania różnicy między myśleniem ludzkim a zwierzęcym. Rozum jest dla człowieka kryterium powszechnie ważnym; jest czymś, do czego wszyscy mogą apelować, płaszczyzną porozumienia między epokami i krajami, a nawet temperamentami. Rozumieli to doskonale na przykład scholastycy i sama suchość ich stylu jest poniekąd zabezpieczeniem przed wspaniałą, ale zrywającą wiąż między kulturami bujnością romantyków. Większe jeszcze rozmiary przyjmuje stwierdzenie ludzkiej wolności. Gdybyśmy naprawdę nie wierzyli, że człowiek odpowiada za swoje czyny, "nie moglibyśmy nawet powiedzieć »dziękuję za podanie musztardy przy stole, bo jak możemy wyrażać komuś pochwałę za zrobienie czegoś, za czego zaniedbanie nie mamy prawa go ganić". Taką samą zresztą logikę uprawiali też ci determiniści, którzy udowodniwszy starannie, że człowiek nie ma wpływu na swoje czyny, nagle wybuchnęli oburzeniem na okrucieństwa niemieckie w Belgii w roku 1915. Wolność (w wierszu Christmas Song for Three Guilds) jest przeto "przywilejem cechowym" nadanym rodowi ludzkiemu, podstawą jego godności, której nie wolno mu w żadnym wypadku zdradzić. Ustaliwszy w ten sposób warunki i podstawę ludzkiej osobowości, Chesterton może dopiero z pełną konsekwencją określić jej prawa, które będą wytycznymi każdego programu społecznego lub politycznego. Konsekwencją osobowości i godności człowieka jest demokracja. Nierówni w cechach drugorzędnych, ludzie są równi w tym, co zasadnicze, w posiadaniu boskiego pierwiastka rozumu. Demokracja polega na tych sprawach, które możemy przyjąć jako równie oczywiste dla nie znanego nam towarzystwa obiadu w klubie, jak dla nas. I to właśnie, "czego światu brakuje" (tytuł książki: Whafs Wrong with the World), to takie wyraźne linie wytyczne. Nie wystarczają wciąż nowe drobne poprawki, niezbędny jest (elastyczny, ale wyraźny) ideał. Trzeba wiedzieć, jak ma wyglądać stan. zdrowego organizmu, a nie tylko, jakie z kolei schorzenie trzeba będzie podleczyć. Nie należy pominąć uwagi, że to żądanie konkretnego planu jest u Chestertona przeciwne angielskiej tradycji. Co jakiś czas w historii tego kraju podnosiły się, głosy przypominające, że nie należy "obmyślać", tylko czekać na naukę, którą przyniesie sam bieg wydarzeń. Skrajnym ujęciem tej postawy było powiedzenie, szczególnie drażniące naszego pisarza, że Anglicy są życiowi, ponieważ (!) nie są logiczni. Czy ta podobna do francuskiej jasność myślenia wzięła się u niego z przymieszki krwi szkockiej w rodzinie, czy skądinąd, trudno wiedzieć. Ale niewątpliwie uzupełnia ona w cenny sposób jego pozostałe, bardziej czysto angielskie, cechy. Zresztą, jak Belloc zwrócił uwagę, logika nie jest zupełnie obca angielskiej umysłowości, jak to można zauważyć na przykład na rozprawach sądowych. Kończy się ona dopiero z chwilą wkroczenia na teren polityki lub religii. Bogata umysłowość myśliciela, obserwowana na odcinkach niedostatecznej długości, musiała dawać pole do niejednej fałszywej interpretacji. Między innymi posądzono go podobno o pragmatyzm, o poszukiwanie doktryn w miarę ich praktyczności czy przydatności społecznej. Dopiero wniknięcie w podstawy metafizyczne (wszystko jedno, że nie opracowane z metodą ścisłego filozofa) pozwala skorygować tę pomyłkę i docenić troskę o prawdę jako taką. Przejdźmy teraz do dalszych konkluzji z postulatów o człowieku. Tu właśnie zobaczymy, jak przy silnym umiłowaniu tradycji nie ma w Chestertonie nic z konserwatysty. Jeżeli ideałem jest dla każdego własność prywatna, to w takim razie stan rzeczy, w którym ziemia angielska skoncentrowana jest w rękach nielicznych ludzi bogatych, należy radykalnie zakończyć. Stąd żądanie parcelacji ziemi na wielką skalę i hasło "krowa i trzy akry dla każdego". Co najmniej równie fatalna, jak brak własnej ziemi u szerokich mas, jest w miastach ich zależność od kapitału. Tu znów program usamodzielnienia drobnego kupca i rozbicia wielkich firm, zatrudniających tysiące. Nie będziemy analizować bliżej tego programu, bronionego znowu z talentem w Zarysie zdrowej myśli, gdyż trzeba byłoby naszkicować myśl społeczną pisarza. Chcę zwrócić uwagę tylko na jedno: jak głuchy pozostawał Chesterton na wszelkie nawoływania, że na tym rozdrobnieniu przemysłu stracić może technika. Dla niego naprawdę istotną rzeczą jest typ cywilizacyjny, postawa zawarta w jakiejś strukturze społecznej czy politycznej. Jeżeli ta jest niezdrowa, to nie wolno się cofać przed żadnym poświęceniem, żeby uratować wartości duchowe. Przy tym nie ma procesów społecznych naprawdę nieodwracalnych dla człowieka wolnego. Sugerowanie, że procesu kapitalizacji nie da się zatrzymać, jest rozumowaniem fatalistycznym. W roku 1911 wychodzi wielki poemat historyczny, Ballada o białym koniu. Książka, ukochana przez Frances i jej dedykowana, zdobywa czytelnika dźwięcznym i potoczystym wierszem, głębokim spojrzeniem, na historię Anglii, którego jest wyrazem. Modnej wtedy historiografii, przypisującej główną zasługę w budowaniu wczesnej kultury angielskiej plemionom germańskim i ich instytucjom, przeciwstawia pogląd, że naczelnym czynnikiem było w tym procesie chrześcijaństwo. Jest ono ważne zwłaszcza dlatego, że jest religią nadziei, podczas gdy duszą barbarzyńskich najeźdźców, walczących z Alfredem Wielkim, włada rozpacz. Iż chociaż przez was chrześcijanin Jak zając jest pędzony, Zając ma ducha wśród ucieczki Więcej, niż wy w pogoni... Podobnie w zestawieniu z ludźmi czytającymi z gwiazd losy chrześcijanie, choć nie znają przyszłości, być może groźnej, kroczą ku niej triumfalnie: Mag wschodu szuka w księgach losu, Co sławę pewną wieści, Lecz ci, co krwią się karmią Boga, Mkną ku klęsce wśród pieśni. Charakter tej chrześcijańskiej nadziei jest zresztą czysto nadnaturalny. Toteż Matka Boska, ukazując się Alfredowi, nie daje mu żadnej pociechy doczesnej: owszem, każe mu być przygotowanym na dalsze ciosy w jego ciężkiej walce. Nie niosę-ć, co byś pragnął słyszeć, Nie skrzepię twej nadziei Krom: że się fala wyżej wzniesie I niebo znów ściemnieje. A mimo to król nie zaprzestaje wysiłków. Albowiem chrześcijaństwo jest właśnie tą wspomnianą religią życia, która przechowuje nawet osiągnięcia pogańskie: Pogańskich strzec nabytków - jedni Potrafią chrześcijanie. Chesterton ma prawdopodobnie na myśli częste postępowanie Kościoła, unikającego walki ze zwyczajami nawróconych ludów, a raczej skłonnego te zwyczaje włączać w porządek chrześcijański. Jednym z najciekawszych momentów poematu jest "proroctwo" króla Alfreda, że choć pokonani Duńczycy przestali być groźni, ich duch jeszcze kiedyś wróci. Nowi germańscy barbarzyńcy będą uzbrojeni w osiągnięcia naukowe, ale poznać ich będzie można po tym samym'zasadniczym piętnie wszelkiego barbarzyńcy: nienawiści do wolności. W tym samym roku fantastycznie płodny pisarz (wymieniamy tylko jego najważniejsze pozycje) wydaje pierwszy tom opowieści o popularnym księdzu detektywie, pod tytułem Niewinność ojca Browna. Należy on do "lżejszego kalibru" twórczości Chestertona, ale okoliczności powstania postaci ojca Browna są skądinąd dość ważne. Jak wiadomo, jest to literacka kopia Człowieka, który odegrał wielką rolę w dojściu wielkiego pisarza do katolicyzmu, księdza Johna O'Connor. Kapłan ten, o niepospolitym umyśle, z którym pisarz był w przyjaźni wiele lat przed nawróceniem, uderzył go przede wszystkim jedną rzeczą: nabytą w konfesjonale znajomością psychologii występku. Pisarz powiadał, że gotów był uwierzyć, iż Kościół wie więcej od niego o dobru: rewelacją było, że wie także więcej o złu. I stąd zrodziła się myśl, że ksiądz miałby pod pewnym względem lepsze przygotowanie na detektywa niż kto inny. Wydawało się jednak pożytecznym pomysłem literackim stworzyć kontrast między wielką bystrością i inteligencją takiego człowieka a jego zewnętrznym wyglądem. Tak się to stało, że ojciec Brown jest niezgrabnym, zakłopotanym, prowincjonalnym proboszczuniem, który, zdawałoby się, do trzech nie zliczy - ale niespodziewanie rozwiązuje najzawilsze zagadki. Projekty wprowadzenia prohibicji w Anglii rozbudziły w Chestertonie całą pasję antypurytańską i w roku 1914 ukazuje się Latająca gospoda, równie bogata w satyrę na likwidację alkoholu, co w świetną lirykę, kojarzącą się z atmosferą „Merry England". Motywem filozoficznym jest tu raz jeszcze obrona wolności, która doznaje zniewagi, gdy człowiek jest do cnoty wstrzemięźliwości zmuszony. (Christopher Hollis zwrócił jednak niedawno uwagę, że Chesterton zdawał się nie dostrzegać, jaką klęską społeczną jest alkoholizm.) Okres wielkiej wojny wiąże się w życiu Chestertona z ważnymi wypadkami: jego własna bardzo ciężka choroba, z której ledwie wychodzi z życiem, ochotnicze zgłoszenie się na front ukochanego, jedynego brata Cecila, który z tego frontu nie wróci, i objęcie po nim pisma oraz nadal żywa działalność literacka, której najważniejszym wynikiem jest poniekąd programowa Krótka historia Anglii (1917). Książka ta pisana była, trochę jak nasza Trylogia, "ku pokrzepieniu serc" ludzi walczących o Anglię przeciw Niemcom, ale oprócz ukazania im sensu tej walki daje wysoce oryginalny rzut oka na całe dzieje wyspy. Jest to historia pisana przez radykalnego demokratę, który zamiast się zachwycać tak chwalonym postępem parlamentaryzmu, widzi pod jego powierzchnią wzrost potęgi arystokracji; ona to parlamentarną maszyną potrafiła w praktyce kierować według własnych życzeń. Średniowiecze wychodzi na okres, w którym mimo ram feudalizmu doszło do powstania idei samorządu po miastach, a nadto na okres, w którym chłop, strząsnąwszy z siebie pomału pańszczyznę, był na drodze do właściwego rozwoju, podciętego jednak przez katastrofę szesnastego wieku. Upraszczając do pewnego stopnia dialektykę przemian społecznych, Chesterton widzi już w samym okresie likwidacji klasztorów i gruntów gromadzkich oraz początków gospodarki pastwiskowej śmiertelny cios, zadany drobnemu, wolnemu rolnikowi angielskiemu. Że rolnik ten w końcu znikł, zostawiając pole dla Anglii wielkiego przemysłu, miast i latyfundiów arystokracji, to fakt, ale zachodzą tu, jak mówiłem, duże uproszczenia. Po pierwsze, choć w Anglii rzeczywiście (inaczej niż na kontynencie) chłop uzyskał samodzielność pod koniec średniowiecza, nie przyszło mu to łatwo i niekoniecznie te czynniki, którym Chesterton to przypisuje, odegrały zasadniczą w tym rolę. Po drugie, wiek szesnasty obejmuje tylko część tych wielkich przemian, których dalsze stadia przypadają na wiek osiemnasty i dziewiętnasty, a ponadto wśród nowobogackich z okresu Tudorów nie znajdowali się sami parweniusze arystokracji, ale także ci sprytni chłopi, którzy mogli wyzyskać nową koniunkturę. Niemniej wiele tez na temat średniowiecza jest słusznych i świetnych. Na ogół uderza obrona roli cywilizacyjnej chrześcijaństwa (jak w Balladzie o białym koniu), a także więzów łączących Anglię z kontynentem. Jest budujące, jak żywo ten wielki Anglik czuł wspólną więź łączącą go z resztą Europy. Więź ta rozciąga się nie tylko przez przestrzeń, ale i czas. Dla jego spojrzenia korzenie teraźniejszości zawsze sięgają daleko wstecz poza renesans, kiedy Francja, Anglia, Hiszpania itd. były mimo wszystkich sporów członkami jednej rodziny, której więzy między innymi poszarpał nacjonalizm. Więcej może jeszcze niż w Krótkiej historii Anglii wyczujemy to silne, szczere poczucie dalekich tradycji w Nowej Jerozolimie albo w poemacie Lepanto. Tam po prostu widzimy, że dla niego duch rycerzy jeszcze nie umarł, i rozumiemy, dlaczego tak pokochał Polaków. Tyle, że obok wolnego rycerza marzył zawsze o wolnym chłopie (jak pod Crecy), że mimo całej nierówności społecznej wierzył, iż tendencja była zdrowa, tylko nie miała czasu się rozwinąć i że zwłaszcza w ludowej, prawdziwie popularnej sztuce średniowiecza, a nie w feudalizmie odbijał się jego autentyczny, głęboki nurt. Nie możemy tu wchodzić w rozpatrywanie tych poglądów. Zostają one naszkicowane jako ważna część Chestertonowskiego credo. Po zakończeniu wojny przypada okres kilku podróży, z których każda była okazją do nowej książki: Wrażenia z Irlandii, Co widziałem w Ameryce i Nowa Jerozolima. Poświęcimy trochę wagi tylko tej ostatniej, gdyż podróż do Ziemi Świętej ostatecznie skrystalizowała w pisarzu zamiar przyjęcia katolicyzmu. Ten reportaż, bogaty w refleksje historyczne, zawiera expose poglądów na wyprawy krzyżowe, które na tych ziemiach się toczyły. Jednym z ważniejszych śród nich jest ten, który w starciu islamu z chrześcijaństwem widzi walkę kalekiego uproszczenia światopoglądu z szeroką jego równowagą, jaką przedstawiał Kościół. Zawsze tak ważna była dla Chestertona ta szerokość, powszechność. Toteż, gdy w osobliwym wywiadzie, jaki z nim przeprowadził jego kolega po piórze, został zapytany o największą pokusę w swym życiu, odparł, że była nią pokusa założenia własnej "szkoły". Jakże łatwo byłoby mu to przyszło, gdyby był zechciał pociągnąć za sobą ławę publiczności, olśnionej jego oryginalnym umysłem, gdyby przełożył słowa "moja prawda" nad "nasza prawda", prawda dwóch tysięcy lat. Rozmowa ta nie dotyczyła może katolicyzmu, ale o takich zapewne rzeczach myślał z radością, kiedy w małym prowincjonalnym kościółku powtarzał w obecności księdza O'Connora, że wierzy w jeden powszechny Kościół. Albowiem w książce, poświęconej swojej konwersji, napisze, że "tylko Kościół katolicki oswobadza człowieka z tego upokarzającego niewolnictwa, które się nazywa »być synem swojej epoki". Wszystko teraz - jak miał napisać - stało się jego dziedzictwem: i katakumby, i gotyk, i święty Ludwik, i encykliki społeczne. Jeżeli chodzi o motywy całkiem osobiste, to ten świetny myśliciel powiada wyraźnie, że czuł potrzebę oczyszczenia moralnego, które by było czymś więcej niż ogólną zachętą. Kościół katolicki jest jedyną instytucją, która twierdzi konkretnie, że może człowiekowi odpuścić grzechy. To zatem właśnie, co tak gorszy wielu protestantów, co gorszyło żydów w Chrystusie, dla niego stało się magnesem. Wypada tu powiedzieć parę słów o "rodzaju" katolicyzmu Chestertona. Ta wielka równowaga prawd, jaką jest nauka Kościoła, jest oczywiście czymś obiektywnym i ponadjednostkowym, ale sposobów podejścia do niej jest tyle, ile jednostek, i dlatego "akcent" może być kładziony na różne jej strony. Kontrastowano więc już Chestertona z zaabsorbowanym psychologią grzechu Mauriakiem, zapewne słusznie. Powiedziano też, że religia Chestertona to jakby wieczne gody w Kanie Galilejskiej. Również ta przenośnia zawiera sporo prawdy, ale najlepiej niech będzie tylko preludium do pełniejszego ujęcia zagadnienia. Jako momenty zasadnicze wymieniłbym te same, które leżą u podstawy humanizmu Chestertonowskiego - bo zresztą filozofia jego jest dobrym przykładem na tezę Maritaina, że katolicyzm trzeba ujmować jako pełną i niespaczoną naukę o człowieku: zrozumienie i szacunek dla rozumu i wolności. Jeżeli człowiek jest rozumem obdarzony, to katolicyzm daje mu poszukiwany przez tę władzę przedmiot: prawdę. W szczególności dogmat, który tak ośmieszano jako śmierć intelektu, dla Chestertona jest raczej jego ostatecznym zaspokojeniem. Filozoficzna prawda istotna jest dla umysłu ludzkiego w tym prostym sensie, że odpowiada na pytania; teologiczna zaś jest "kluczem, który wszystkie drzwi otworzyć może" i w ten sposób postać człowieka niosącego złoty klucz przez most teatrzyku dziecinnego, która tkwiła we wspomnieniach pisarza, retrospektywnie nabiera symboliki, "albowiem ten, którego zowią Pontifex, Budowniczy Mostu, zwie się także Claviger, Człowiek Dzierżący Klucz, a klucze takie wręczone mu zostały, kiedy był jeszcze ubogim rybakiem w dalekiej prowincji, nad brzegami małego i nieledwie ukrytego morza", w Galilei. Wolność, podstawa ludzkiej godności, przeciwstawiona jest ponuremu determinizmowi kalwinizmu, tak jak w ogólniejszy sposób była przeciwstawiona determinizmowi ewolucyjnemu. Zresztą potężna afirmacja wolności nie zamyka oczu Chestertona na tę wielką przeszkodę, którą musi ona zwalczać, a którą Kościół nazywa grzechem pierworodnym. Dlatego z takim przekonaniem pisarz mówi o szkodliwości kultu czystej natury, który wobec jej wypaczenia musi się skończyć klęską. Dlatego gdzie indziej nazywa człowieka bóstwem spadłym z piedestału, które zawsze będzie jakoś odczuwać utraconą harmonię między sobą a naturą. Oto podobna do Pascalowskiej odpowiedź na zagadkę naszego rozdwojenia. Odpowiedź na o wiele większe zagadnienie cierpienia znajduje pisarz w dobrowolnym przyjęciu na siebie męki przez Zbawiciela. Na ogół, choć daleki od zamknięcia oczu na ten wielki problem, nie poświęca mu, w zgodności ze swymi predylekcjami, tyle miejsca co inni. Ale jest przejmujący ustęp w Autobiografii, w którym mówi o buncie Tomasza Hardy'ego wobec tej wielkiej zagadki i czyniąc aluzję do sławnego zakończenia jego powieści Tess z d'Urbervilles o żartach Prezydenta Nieśmiertelnych z ludzkością cytuje poemat o spotkaniu w tydzień po Zmartwychwstaniu: Gdybyż sięgnąć myślą do tej sceny (Jak daremny trud wyobraźni!); Bezlitosny Prezydent Nieśmiertelnych Ukazuje Tomaszowi znaki kaźni... Choć jest więcej niż jeden moment o takim niemal mistycznym napięciu w jego pismach, najczęstszym chyba motywem w pochwale katolicyzmu u Chestertona jest pokłon przed zdrowym rozsądkiem Kościoła. Wspomnieliśmy to już, omawiając Ortodoksję. Moglibyśmy dodać, że widać to bardzo dobrze na gloryfikacji małżeństwa chrześcijańskiego, jako normalnego powołania dla ludzkości. Znów ani śladu skrajności: gdzie indziej nie braknie gorącej obrony i pochwały czystości, ale teren jakby specjalny tego tak bardzo angielskiego Anglika to wzniosły program dla ludzi przeciętnych. Dość dużą rolę odgrywają argumenty historyczne, czasem podziw dla mądrości Rzymu lub dla jego mocy odradzania się (The Resurrection oj Rome), czasem niewytłumaczalność ludzkimi kalkulacjami powstania chrześcijaństwa lub jego mocy przechowania istotnej swojej treści poprzez wieki zmieniających się ustrojów i kultur. Zakończmy na tej wielkiej zdobyczy Chestertona, jaką jest radość. Mówię "zdobyczy" naturalnie w sensie względnym - nie jako czegoś, co było przed nim nieznane, ale jako czegoś, co przez angielskich literatów schyłku dziewiętnastego wieku zostało w znacznym stopniu zagubione. W tym miejscu zaś mam specjalnie na myśli fakt "wyczytania" jej w katolicyzmie. Nie chodzi tu już tylko o humor, ale o całą tę postawę, która wynika z faktu, że ludzie zamieszkują pogodny mimo wszystko w swoich założeniach i perspektywach wszechświat, w którym dano im nadzieję wielkiego szczęścia. Jest dla Chestertona aż nadto zrozumiałe, że radość chrześcijanina szuka ujścia zewnętrznego. Stąd świetność i barwność liturgii, stąd nastrój „Merry England" z tańcami na murawie i nie kończącą się niemal (na tym świecie) gawędą przy piwie. Nawet w dziedzinie zupełnie z tamtą niewspółmiernej zostaje ta sama postawa. W Kanie Galilejskiej Chrystus aprobował radość człowieka. Ale autor Ortodoksji sugeruje, że potężna musiała być Jego własna radość, ją to bowiem ukrywał przed ludźmi, gdy się od nich usuwał na modlitwę (r. IX). Niektóre z tych tez, często świadomie paradoksalnych, wzbudzić mogą w czytelniku niepewność. W takim razie można go tylko odesłać do samych dzieł, zostawiając mu ich przemyślenie. Dla nas jest tu ważne nakreślenie linii, po których ten wspaniały umysł i ten bujny temperament dochodziły do swego credo. Jedną z pierwszych prac literackich po nawróceniu był właśnie Święty Franciszek z Asyżu. Być może pisarz chciał się posłużyć postacią tego najpopularniejszego wśród niekatolików katolika, żeby zacząć rozpraszać ich niechęci. Jak do tego przystąpił, o tym osobno. Następnym ambitniejszym dziełem jest wydana w roku 1925 odpowiedź na Wellsowską' Historię świata. Książka o Wieczystym człowieku to właśnie odwrócenie horyzontów, narzucanych przez Wellsa. Zamiar mgławicowych wrażeń, które zostawiają w nas rozmaite przypuszczenia o psychologii człowieka pierwotnego. Chesterton kładzie nacisk na rzeczy bardziej pewne, uchwytne i dla nas ważne. Taką rzeczą jest wspólnota kultury śródziemnomorskiej, z której wszyscy w Europie wyrośliśmy. Taką rzeczą jest dziedzictwo Starego Testamentu, nie jednej z setek fal w oceanie religii, ale skały, która pośród tych fal zachowała swą arcyważną odrębność. Jako element przygotowania do chrześcijaństwa specjalną rolę odegrał Rzym - ongiś najzdrowsze z pogańskich społeczeństw. Nawet jednak najzdrowsze i najbardziej celowe przygotowania do chrześcijaństwa pozostają czymś od niego zasadniczo różnym. O ile pierwsza część książki ukazuje niewspółmierność "zwykłej" natury ze światem zjawisk ludzkich ("O stworzeniu zwanym człowiekiem"), o tyle część druga ("O człowieku, który zwał się Chrystus") mówi O niemożliwości całkowitego zmieszczenia Kościoła, jak i jego Założyciela, w ramach socjologicznych i historycznych praw. Z Chrystusem zabitym złożono do grobu cały stary świat. Ale z Chrystusem zmartwychwstałym wyszedł z grobu świat tak odrodzony, że odtąd już, pod postacią Kościoła, będzie zmartwychwstawał wciąż na nowo wbrew najbardziej przekonywającym zapowiedziom ostatecznego zgonu. Wiele z tych wszystkich punktów swojego obrazu świata osiągnął wielki pisarz własnym, dość amatorskim wysiłkiem. Raz jednak dostawszy się w krąg zdobyczy katolickich, nie jako gość, ale już jako domownik, zetknął się bliżej z systematyczną ich filozofią, to jest, oczywiście, z przeżywającym swój renesans tomizmem. W wyniku tego dodał do swoich poprzednich pozycji krótkie szkicowe i dość fragmentaryczne, lecz fenomenalnie wnikliwe studium roli świętego Tomasza w dziejach myśli ludzkiej i chrześcijańskiej. Do jakiego stopnia olśniewająca inteligencja i wybitne pióro potrafiły zapanować nad pośpiesznym i - jak się wydaje - niezbyt systematycznym przygotowaniem, niech wystarczy opinia takiego właśnie fachowca jak Gilson, który się wyraził, iż ten lekki esej zapędza w kąt opracowania będące wynikiem dziesiątków lat studiów. Chesterton wzbogaca w nim swój rynsztunek szermierza o idee, o całą tradycję wielkiej szkoły. Czy ta niemal kongenialna książka to projekcja własnej umysłowości na osobę największego ze scholastyków i zarazem pełniejsze odnalezienie siebie samego w historycznych głębiach chrześcijańskiej myśli, czy raczej obiektywnie trafne odszukanie istotnego tej myśli nerwu? Zapewne i jedno, i drugie, ale tego drugiego jest dość, żeby szerokim kołom kulturalnej publiczności dać nadzwyczajny wstęp do zaznajomienia się z decydującym zwrotem w dziejach myśli, który dał chrześcijaństwu jego wielowiekową armaturę filozoficzną. Ten decydujący zwrot, twierdzi Chesterton, to wydobycie z założeń doktrynalnych katolicyzmu pełnego poglądu na człowieka. Jeżeli się wmyśli należycie w tę zwięzłą formułkę, znajdzie się w niej wszystko, co istotne. Oczywistym szkopułem zwięzłych formuł jest, że wymagają niezwięzłych komentarzy. Tu ograniczamy się do podkreślenia naprzód wyrażenia "pełny pogląd na człowieka". Będzie to z jednej strony rehabilitacja rozumu i jego przyrodzonego światła wobec nieufności dawniejszych myślicieli, a z drugiej - roli, jaką w pracy tegoż rozumu odgrywa poznanie zmysłowe i jaka przypada ciału w ukształtowaniu osobowości. Drugi punkt do skomentowania to stwierdzenie, że takie postawienie sprawy to było wyciągnięcie właściwych wniosków z dogmatu o Wcieleniu, które ostatecznie uniemożliwiło pogardę dla materii i ciała, jeżeli posłużył się nimi celowo sam Stwórca. Zarysem dziejów całej tej niebywale żywej myśli i intensywnego żywota stała się Autobiografia Chestertona. Czy może ten typ książki napisać człowiek pokorny? Odpowiedź znajdujemy na jej kartach, obrazujących właśnie, jak Atman przedzierzga się w Brahmana - a jednak zachowuje po zachodniemu swoją odrębność - a więc jak rozwój osobowości schodzi się z jej udzieleniem się jakiejś wspólnocie nadosobowej, a zdobycie nowej filozofii z przyłączeniem się do filozofii znanej od wieków. Pokorne przekreślenie siebie samego przygotowuje rozkwit. Tak się złożyło, że to podsumowanie własnego bilansu zostało zrobione właśnie na czas. Zanim nawet Autobiografia zdążyła się ukazać, nagła śmierć pozbawiła ludzkość jednego z wielkich jej przyjaciół. Dorzućmy parę słów o sztuce, w którą ta myśl się wcielała; zacznijmy od poezji. Nosi ona tej myśli i oczywiście tej osobowości piętno. Porywa rozmachem, siłą przekonania, olśniewa czasem ironią. Przemawia dużo do intelektu, na którego język każda prawie strofa da się sparafrazować - a przecież jak jest daleka od pewnego typu wiersza klasycznego, który potrafi być niemal rymowanym traktatem. Nie, u Chestertona znać te warstwy rozwojowe, które jego pokolenie dzielą od epoki, kiedy pisano w rytmie sylogizmu. Słowa przy tym dźwięczą muzyką; w parze z tym idzie płynność znaczeń. Muzyki jest prawie aż za dużo (choć nie do tego stopnia co u Swinburne'a) i niejeden wyrafinowany krytyk ma może pokusę zarzucić poezji Chestertona brak powściągliwości, ale na to nie ma już rady. Tu i ówdzie "powieści" Chestertona przesiane są opisami podobnymi nieco w ujęciu do jego poezji. Ale w zasadzie pisane są one według własnych praw i to, jak wiemy, bardzo dalekich od kanonów. Częściowa żywość akcji okupuje nieco długie myślowe spory bohaterów, ale na ogół lepiej się z góry wyrzec oczekiwania "normalnej" fabuły i postaci. W istocie idzie zawsze o postawienie problemów, o dramatyczne rozbudowanie ich dialektyki przez starcie ich przedstawicieli, a przy okazji dużo zabawy z ich przygód (jak u Dickensa). A że przy tym postacie wypadają papierowo lub symbolicznie (tu wielka różnica z Dickensem), że przepisy tworzenia w tym gatunku ucierpią, to dla Chestertona rzecz drugorzędna. Macie tu te fantazje-groteski, te dramatyczno-ideowe opowiadania i bierzcie je, jeśli chcecie. Gdzie odnoszę wrażenie, że Chestertonowi łatwiej przychodziło przestrzegać "zasad gry", to przy eseju. Choć często przewlekły w dojściu do pointy, choć pełny dygresji może za swobodnych, jakże często jest jednak cięty w szczegółach, jak mistrzowski w wydobyciu jakiejś prawdy, w końcowym zabłyśnięciu nią (według jego własnego skądinąd zresztą wziętego obrazu) jak obnażoną szpadą w słońcu. Wielką swoją wrażliwość na postawy duchowe przenosił też w dziedzinę krytyki. Nie dbając o szczegóły omawianego dzieła ani o zdobycze nauki o literaturze, sięgał za to od razu do tych wartości, które określają oblicze pisarzy, zanim oni sami je uwidocznią. Choć odmawiał "skalania się" erudycją w szczegółach (umiejąc skądinąd wagę szczegółu docenić), obficie wypełniał zyskaną tak przestrzeń dziesiątkami marginesowych uwag o duchu epoki, popełnianych (lub tylko kuszących) na jego temat błędach itd. Na ogół, jeżeli się pominie omawiany brak precyzji czy naukowego aparatu oraz manieryzmy stylu, to i w tej dziedzinie pracy piórem, jak w każdej prawie, której się tknął, zdobywał się bez trudu na orli lot. Styl, wspólny tym dziedzinom, sławny styl Chestertonowski, źródło rozkoszy dla jednych, irytacji dla drugich, pracujący niezliczonymi paradoksami, grą na słowach, efektami przenośni i porównań, to nie tylko wynik jego bogatej i oryginalnej umysłowości, ale także może wynik umysłowości jego czytelników. Nie łudźmy się jednak, że w tym sensie, by cechował ją nadmiar bogactwa czy oryginalności, ale w tym sensie, że jest ona w dzisiejszych warunkach cała najeżona przeszkodami do przyjęcia prostych prawd. Długotrwałe rozkruszanie samych fundamentów myślenia, podważanie najbardziej niewzruszalnych pewników z równoczesną próbą posypywania gruzów starych dogmatów cementem nowych mitów i posiania chwastów nowych przesądów na przekopanych grządkach kwiatów starych tradycji, wszystko to stworzyło zamieszanie chyba bezprzykładne. Żeby w tym stanie rzeczy prawda, choć z natury rzeczy (znów tradycyjne określenie!) "pochłanialna" dla umysłu ludzkiego, mogła być przyjęta, musi zrezygnować nieco z majestatu i nie zmieniając swej istoty, narzucić nową szatę. Oto wytłumaczenie znanego powiedzenia, że Chesterton dla zwrócenia uwagi "stawia prawdę na głowie". Oto wytłumaczenie, dlaczego dodaje jej