16073

Szczegóły
Tytuł 16073
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16073 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16073 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16073 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARGIT SANDEMO IRLANDZKI ROMANS ROZDZIA� I Bez s�owa i bardzo szybko posuwali si� przez wrzosowiska. Dw�ch m�czyzn otulonych szczelnie ciep�ymi opo�czami. Marzli w tym ch�odnym kraju. Poprzez zas�ony mg�y dostrzegali wspania�� gr� stonowanych kolor�w: purpury i z�ota, mieni�cych si� na przemian z b��kitem i szmaragdow� zieleni�. Na wrzosowiskach panowa�a dzwoni�ca w uszach cisza. Gdzie� bardzo daleko szumia�o morze. Morze, do kt�rego nie byli w stanie si� dosta�. Dwaj zwiadowcy przedarli si� przez spowity mg�� zagajnik i ponownie stan�li przed obliczem kr�la oraz resztkami jego niegdy� tak wspania�ej dru�yny. - Ani �ladu statku z kr�lewskim synem, Wasza Wysoko�� - oznajmi� jeden z przyby�ych. W�t�y promyk nadziei w oczach kr�la Cadallana zgas�. - M�j syn si� sp�nia - mrukn��. Nikt nie odpowiedzia�. C� tu mo�na by�o m�wi�? Przypominaj�ce porykiwanie d�wi�ki wykonanych z br�zu tr�bek da�y si� s�ysze� w zaro�lach na stromym zboczu g�ry. Natychmiast odpowiedzia�y im inne tr�bki, rozlokowane na brzegu i wsz�dzie wok�. Surowe tony bez �adnego zabarwienia. - Wsz�dzie ta dzicz! - szepn�� kr�l. - Nigdy nie powinni�my byli wychodzi� na l�d w tym kraju. Ale okolica wydawa�a si� taka pi�kna i taka pusta... - Gdy zapadn� ciemno�ci, spr�bujemy przemkn�� niepostrze�enie na brzeg - rzek� jeden z kr�lewskich ludzi. - Gdy zapadn� ciemno�ci, nas ju� by� mo�e nie b�dzie na �wiecie. A poza tym dok�d mieliby�my si� uda�? W tym kraju dzikus�w, kt�rzy zniszczyli nasze okr�ty. Te paskudne ma�e, brudne dzikusy, pozbawione jakichkolwiek ludzkich cech, kr���ce wok� bez celu i sensu, zabijaj�ce bez uprzedzenia po to tylko, �eby zabija� - m�wi� z gorycz� kr�l Cadallan. - Aed! - zawo�a� na jednego ze swoich doradc�w, kap�ana, wieszcza i czarownika, czyli druida. Z wolna zacz�� zdejmowa� z g�owy skromn� metalow� koron�. - Aed! Musimy si� przygotowa�. M�j to b��d, �e zeszli�my na l�d w�a�nie tutaj. Teraz jednak musz� my�le� o moim ludzie. Korona... Znasz przepowiedni�: Nasz lud nie mo�e utraci� kr�lewskiej korony. Gdyby tak si� sta�o, b�dzie to oznacza� koniec. Dla ca�ego kr�lestwa. Gdyby korona wpad�a w r�ce tych bestii, wtedy one mog�yby przej�� w�adz� nad naszym ludem. Kr�lewska korona musi wr�ci� na wyspy, do domu, gdzie na nas czekaj� Kiedy m�j syn, Feornin, zjawi si� tu, musi j� odnale��. Druid w bia�ym, szamerowanym srebrem p�aszczu skin�� g�ow�. - Rozumiem. Ale dzicy nie mog� wpa�� na jej trop. Feornin wie, �e mieli�my zamiar zej�� tutaj na l�d w drodze powrotnej, jego statek musi si� wkr�tce pokaza�. - We� r�wnie� m�j miecz, m�j kr�lewski miecz - rzek� kr�l ze smutkiem i odpi�� pas. - Wiele lat ju� min�o, odk�d by�em w stanie po raz ostatni unie�� go w g�r�, dlaczego wi�c teraz mia�bym go zachowa� przy sobie? Czy� nie lepiej, by powr�ci� do domu? Feornin zawiezie go swemu najstarszemu bratu. K�ad� na twoje barki obowi�zek ukrycia korony i miecza tak dobrze, by wr�g nigdy nawet si� nie domy�li�, gdzie si� znajduj�. Feornin jednak musi wiedzie� natychmiast! Ciemne oczy druida wpatrywa�y si� w dal. W jego bia�ej brodzie perli�y si� krople wilgoci. - Oni, ci tutaj kryj�cy si� po krzakach, nie rozumiej� znak�w ogamicznych - szepn��. - W�asnego j�zyka pewnie te� nie maj� - rzek� ze z�o�ci� kr�l Cadallan. - Spokojnie mo�esz zostawi� wiadomo�� zapisan� za pomoc� znak�w ogamicznych. Pisz, co chcesz! - Tajemnicze runy - rzek� jego wieszcz w zadumie. - M�ody Feornin jest najm�drzejszym z twoich syn�w, kr�lu. Kiedy by� dzieckiem, siadywa� cz�sto u moich st�p i s�ucha�. Nauczy�em go bardzo wielu rzeczy, tak�e rycia znak�w ogamicznych. Ksi��� potrafi rozr�nia� okre�lone formy tajemniczych run! Kiedy by� jeszcze ch�opcem, wsp�lnie wymy�lili�my nawet pewien znak, o kszta�cie tr�jk�ta, co da�o nam wiele rado�ci. B�d� spo- kojny, kr�lu, korona b�dzie spoczywa� bezpiecznie, dop�ki kr�lewicz Feornin nie przyb�dzie. - Ale trzeba si� pospieszy�. Nasz czas dobiega ko�ca. Czy my�lisz, �e mo�e jeszcze jedna ofiara... Druid potrz�sn�� g�ow�. - Na z�o�enie ofiary potrzeba czasu, a poza tym nie odbywa si� to ani bezg�o�nie, ani w ukryciu. Nie mamy na to warunk�w. - Trudno. We� zatem wszystkich m��w, kt�rych b�dziesz potrzebowa�, Aed! Wysoki, bia�ow�osy kap�an zastanawia� si�. - Kamie� w tym kraju jest taki mi�kki, �e prawie mo�na w nim ry�, wi�c powinni�my sprawi� si� szybko. Ale by�oby jeszcze szybciej, gdyby�my wiadomo�� zapisali na drewnie... - Spogl�dasz na oparcie mojej lektyki? To by by�o odpowiednie drewno? We�, oczywi�cie. Nie b�d� jej ju� przecie� potrzebowa�. Dw�ch ludzi zacz�o natychmiast �ama� star� i zu�yt� kr�lewsk� lektyk�. - Ale co b�dzie, je�li dzicy znajd� drewno wcze�niej ni� Feornin? - zapyta� kr�l Cadallan. - Ukryj� je tak, by tylko niewielka cz�� wystawa�a z ziemi - uspokoi� go kap�an. - I nie drewno b�dzie pierwsz� rzecz�, kt�r� kr�lewicz dostrze�e. Tam dalej widzia�em taki smuk�y, wysoki kamie�... B�d� spokojny, panie. Tw�j syn odnajdzie wszystko! Sam przecie� powiedzia�e�, �e on si� nigdy nie poddaje, i to jest prawda. Kr�l z wysi�kiem wywo�a� na wargi smutny u�miech. - Tak jest. Feornin nigdy si� nie poddaje! Nigdy, w �adnych okoliczno�ciach! Zr�b, jak powiedzia�e�, ale spiesz si�! Czas ucieka! Oblicze Cadallana by�o zmienione z b�lu i niepokoju, o przysz�o�� jego ludu. Nie spuszcza� wzroku z druida, kt�ry wzi�� obu swoich uczni�w oraz kilku m��w z dru�yny i poprowadzi� ich ku wysokiej skale wznosz�cej si� na wrzosowisku. Ponownie spoza mg�y dosz�y ich d�wi�ki rog�w i tr�bek. Ludzie Cadallana usiedli i w milczeniu czekali na osaczaj�c� ich zewsz�d �mier�. Mg�a zrzed�a, zwarta dot�d przes�ona rozpad�a si� na postrz�pione, mieni�ce si� ob�oki, kt�re z wolna przep�ywa�y nad wrzosowiskiem. Panowa� spok�j, zak��cany tylko od czasu do czasu ostrym krzykiem kruka na ukrytych we mgle stromych ska�ach. Stulecia przetoczy�y si� nad ziemi�. �w pi�kny, dziki kraj zosta� zaludniony. Domostwa zapada�y si� w ziemi�, na ich miejscu wznoszono nowe i lepsze, z metali wyrabiano narz�dzia i bro�, kt�r� potem porzucano lub gubiono, by nast�pne cywilizacje mog�y j� odnale�� jako �wiadectwo przesz�o�ci Poro�ni�ty wrzosami cypel wychodz�cy daleko w morze bywa� celem �eglarzy nosz�cych na g�owach he�my z rogami; zdobywali go, ale potem znowu porzucali jako wietrzny i nieprzyjazny. Kraj zosta� ochrzczony, na wrzosowiskach powsta�y rybackie osiedla, kt�re czarna zaraza uczyni�a ponownie wymar�ymi. Nowe pokolenia pr�bowa�y znale�� tu swoje miejsce do �ycia, ja�ow� ziemi� orano, zebrane kamienie uk�adano w stosy, wznoszono z nich d�ugie mury. Sztormy i g��d wygania�y ludzi w �y�niejsze okolice. Tylko owce pas�y si� nad morzem w deszczowe lata. Przedostawa�y si� tutaj, na te brunatne wrzosowiska, przez g�ry i trzeba je by�o st�d wywozi� na �odziach do zatok po drugiej stronie wzniesie�. Kraj stawa� si� coraz bogatszy. Zbudowano muzea, w kt�rych gromadzono prahistoryczne znaleziska. Dano ludziom szko�y, technika poczyni�a osza�amiaj�ce post�py, miasta ros�y wci�� wi�ksze i wi�ksze, wsie natomiast si� wyludnia�y. Teraz ludzie na bardzo szybkich �odziach motorowych ogl�dali cypel od strony morza i my�leli, jak ma�o �yzna i niego�cinna, a mimo to jaka pi�kna jest ich ojczysta ziemia. Samoloty zacz�y przelatywa� nad samotnym przyl�dkiem, a czyni� to tak szybko, �e piloci nie s� w stanie go zauwa�y�. Na przyl�dku stoi kilka budynk�w. Poszarza�y ze staro�ci, nikt nie mieszka w nich od wielu lat. Szkoda, �eby si� to wszystko rozpad�o, powiadaj� ludzie w szybkich �odziach, ale ani na moment nie przyjdzie im ochota, �eby zamieszka� na wrzosowiskach. Zimowe sztormy t�uk� w�ciekle o ska�y, ciskaj� na brzeg nieprzebrane masy wody, szarpi� budynki, kt�re trzeszcz� w spojeniach. Kruki i mewy �egluj� ponad stercz�cymi wysoko stromymi szczytami. ROZDZIA� II Kilku m�odych m�czyzn siedzia�o w studenckim klubie nad wielkimi kuflami piwa. - Wybierasz si� na jutrzejsz� prywatk�, Martin? - zapyta� jeden z nich. Martin ?yen skrzywi� si�. Jego oczy - ciemne niczym g��bokie studnie, w kt�rych niejedna dziewczyna ju� si� utopi�a - wyra�a�y brak entuzjazmu. - Obieca�em koledze, J?rgenowi, wiesz, on si� um�wi� z Tone Mo i oboje wymy�lili, �e jutro wieczorem poznaj� mnie z m�odsz� siostr� Tone. Uwa�aj�, �e powinienem si� z ni� spotka�, bo oboje studiujemy na tym samym wydziale. - Co? - zachichota� kt�ry� z�o�liwie. - Z Annik� Mo? Wiesz, jak o niej m�wi�? Zakonnica! Panna Nikt! Milkliwa, ledwo czasem pi�nie jakie� s�owo. Daleko z ni� nie zajdziesz. - Na oczy jej nie widzia�em. - Martin wzruszy� oboj�tnie ramionami. Poczu� si� naprawd� g�upio na my�l o tym, �e b�dzie musia� sp�dzi� wiecz�r z kim� takim. - Oni jednak uwa�aj� za skandal fakt, �e si� nie znamy, cho� oboje studiujemy na uniwersytecie co� tak egzotycznego jak j�zyk celtycki Cholera, co to w og�le ma do rzeczy? Ja przecie� ju� prawie ko�cz�, a ona dopiero co zacz�a! Czego oni si� spodziewaj�? �e b�d� jej udziela� korepetycji? - No, prywatne lekcje, to mog�oby by� interesuj�ce - zachichota� jeden z obecnych wymownie. Wszyscy wybuchn�li �miechem. Martin ?yen pochyli� si� nad kuflem, ale przedtem zd��y� rzuci� pospieszne spojrzenie w stron� wisz�cego na �cianie lustra. Przez moment widzia� odbicie swojej twarzy, co jak zawsze sprawi�o mu przyjemno��. Jego kolega, kt�ry zna� dziewczyn�, powiedzia� ze z�o�liwym u�mieszkiem: - Annika Mo dozna�a, m�wi�c uczenie, spo�ecznego urazu. A przyczyn� by�a jej w�asna matka, wdowa po profesorze Mo. Prawdziwy potw�r! Trzeba stwierdzi�, �e wychowa�a obie swoje c�rki dosy� dziwnie. Co prawda Tone wy�ama�a si� i po prostu uciek�a. Wyprowadzi�a si� z domu i zamieszka�a sama. Tylko �e wtedy pani profesorowa jeszcze bardziej stanowczo zabra�a si� za Annik�, traktowa�a j� jako zabezpieczenie przed staro�ci�, nie pozwala�a jej nawet ukradkiem spogl�da� na ch�opak�w, bo ba�a si�, �e zostanie sama. Niedawno mamusia umar�a i Annika przeprowadzi�a si� do Tone. Ale jest ju� za p�no. Boi si� nawet spojrze� na jakiegokolwiek faceta. Wiele z ni� nie zwojujesz, Martin! Martin prychn�� wynio�le. - Wprost przeciwnie! Takie dziewczyny trac� rozum od jednego spojrzenia albo od kilku pi�knych s��wek. - Nie Annika. Ona jest naprawd� niebrzydka, ale piekielna samotnica. Zagadasz do niej, to u�miecha si� tylko niepewnie, b�ka co� pod nosem i patrzy w bok. Tone twierdzi, �e dziewczyna ma wyrzuty sumienia z powodu matki. Bo stara wci�� jej powtarza�a: ,Je�li umr�, to b�dzie to twoja wina!� Mia�a pretensje, �e Annika my�li tylko o ch�opakach, a star�, bezradn� matk� zostawia w domu. Cho� przecie� ta biedaczka nie mia�a odwagi nawet za drzwi wyj��! Nie, Martin, to sprawa od pocz�tku przegrana! - Gdybym chcia�, to bym j� poderwa� zaraz pierwszego wieczora - odpar� Martin z przechwa�k�. - I to bez �adnego wysi�ku. Ale nie chc�. - Nigdy w �yciu by ci si� co� takiego nie uda�o - skrzywi� si� tamten. Martin nie dostrzega� prowokacji, zirytowa�o go, �e koledzy mog� cho�by przez sekund� w�tpi� w jego uwodzicielskie mo�liwo�ci, poczerwienia� na twarzy. Piwo czyni�o go nieostro�nym. - Za�o�ymy si�? - Okay! - zawo�ali wszyscy. - Pierwszego wieczora! - O, nie, nie! - zaprotestowa� Martin. - Mam swoje zasady. Nigdy pierwszego wieczora, nie jestem draniem! Ani kuchennym Casanow�. Ale na drugi wiecz�r mog� si� zgodzi�, w porz�dku! - Jak si� dowiemy, �e nie k�amiesz? Martin spojrza� na koleg� z politowaniem. - Czy ja kiedykolwiek potrzebowa�em k�ama�? Tamten spu�ci� wzrok. - Poza tym mam te� tak� zasad�, �e je�li dziewczyna ulega mi przy drugim spotkaniu, to z ni� ko�cz�. I jeszcze, gdyby si� okaza�a ma�o poci�gaj�ca, to jej nie chc�. Wtedy zak�ad jest niewa�ny. - Nie - powiedzia� znajomy Anniki przeci�gle. - Dziewczyna jest all right, troch� tylko za bardzo p�ochliwa. I za du�o w niej rezerwy. My�l�, �e potrzeba jej jakiej� dodaj�cej odwagi przygody, a wtedy zobaczycie, jak rozkwitnie! Tylko co si� z ni� stanie potem, pomy�la� inny cz�onek tego towarzystwa, Knut. On tak�e zna� Annik�, chocia� nigdy z ni� nie rozmawia�. A potem? Kiedy Martin uzna ju� swoj� kolejn� przygod� za zako�czon�? Wtedy kwiat powinien po prostu zwi�dn�� i niech si� z nim dzieje co chce? Ale piwo uciszy�o i jego skrupu�y. Martin spogl�da� na koleg�w agresywnie. Co oni sobie my�l�? Ze nie poderwie jakiej� pierwszoroczniaczki? Rausz sprawi�, �e koledzy mieli wielki gest, stawiali na zak�ad spore sumy. Jedni za, inni przeciw. Nast�pnego dnia jednak, kiedy po wczorajszym piwie zosta� tylko b�l g�owy, Martin po�a�owa� gorzko. Co mu przyjdzie z tego, �e poderwie Annik� Mo? Przypnie sobie pi�ro do kapelusza czy jak? I co to w og�le za sukces? No ale, niestety, zak�ad jest zak�adem. Z niech�ci� czeka� nadej�cia wieczoru. Annika i Tone Mo sz�y pospiesznie pust� ulic�. Wybiera�y si� na prywatk�, ale Tone musia�a Annik� niemal si�� wyci�gn�� z domu. - G�owa do g�ry, siostrzyczko! On nie gryzie! Przecie� chyba chcesz pozna� Martina ?yena? - Ch�tnie bym z nim porozmawia�a - b�kn�a Annika niepewnie. - Ale jak� on b�dzie mia� przyjemno�� z rozmowy ze mn�? - Uff, zapomnij nareszcie o wszystkim, co mama przez tyle lat wbija�a ci do g�owy. Wmawia� sobie, �e inni nie b�d� chcieli z tob� rozmawia�, to ju� nie jest nie�mia�o��, to zarozumialstwo! - Aha, no to w takim razie jestem zarozumia�a! - Nie, oczywi�cie, nie jeste�! Masz takie cholernie negatywne nastawienie do siebie samej. To wina matki, tego jej nieustannego zawodzenia: �Och, Anniko, nie przejmuj si� mn�, mnie jest dobrze w tej mojej samotno�ci, a w ko�cu i tak wszyscy kiedy� umrzemy! Ale chyba rozumiesz, moje dziecko, �e ch�opcy si� tob� nie interesuj�, ch�opcy chc� tylko jednej rzeczy, moje dziecko, ale od ciebie jej przecie� nie dostan�, bo jeste� porz�dn� dziewczyn�...� Czy ty tego nie rozumiesz? Tego jej zawoalowanego egoizmu, jej l�ku, �e j� opu�cisz i zostanie sama. U�mierci�a twoj� odwag�, twoj� wol� i osobowo�� dlatego, �e by�a tak� siln� i dominuj�c� kobiet�, a poza tym zbyt star� na takie m�ode c�rki. Pami�taj, �e matka mia�a ponad czterdzie�ci pi�� lat, kiedy ci� urodzi�a! - Tone, ale przecie� ona by�a chora! - Owszem, i bez najmniejszych skrupu��w wykorzystywa�a sw�j stan do wywierania nacisku na ciebie. Kiedy mia�a na co� ochot�, to wcale nie by�a taka chora. Dobrze wiesz, �e kiedy w mie�cie dzia�o si� co� interesuj�cego, to zawsze akurat na ten czas zdrowia�a do tego stopnia, �e mog�a wyj�� z domu i pozosta� tak d�ugo, dop�ki by�o ciekawie. A nie pami�tasz, co si� dzia�o za ka�dym razem, kiedy ciebie kto� zaprasza�? Natychmiast dostawa�a strasznego ataku duszno�ci, b�lu serca i B�g wie czego jeszcze, wi�c musia�a� zosta� w domu. A jakiemu praniu m�zgu by�a� nieustannie poddawana! Teraz panicznie si� boisz ch�opc�w. My�lisz, �e maj� ci� za najbardziej beznadziejn� dziewczyn� na �wiecie. Ot� to wcale nieprawda! Annika sz�a przez jaki� czas w milczeniu. - Jaki on jest? - Martin ?yen? Czaruj�cy! Niebezpiecznie czaruj�cy! - westchn�a Tone. - Ja nie dlatego chc� go spotka�. - Wiem. Ale zrobi na tobie wra�enie, mo�esz by� pewna. - Sk�d wiesz? Czy na tobie te�, jak m�wisz, zrobi� wra�enie? Tone westchn�a po raz drugi. - O, to by�a bardzo kr�tka historia. Okaza�am si� na tyle g�upia, �eby si� w nim zakocha� natychmiast, jak tylko przysz�am na uniwersytet. Wszystkie dziewczyny tak robi�. On mnie co prawda zaprosi� do kina, zreszt� nawet dwa razy, ale zaraz potem wszystko si� sko�czy�o. - Sko�czy�o? Dlaczego? - Bo ja by�am g�upia! - uci�a Tone. Annika dziwi�a si�, ale o nic wi�cej nie pyta�a. - A jak ci si� uk�ada z J?rgenem? - zacz�a po chwili z innej beczki - Wy... chodzisz z nim? - Och, �ebym to ja wiedzia�a! Jestem jak wr�bel, kt�ry zjada okruchy z pa�skiego sto�u. Wiesz, J?rgen widzi tylko Lisbeth. A skoro nie mo�e jej mie�, to ja jestem jakby w rezerwie. Czuj� si� okropnie jako kto� drugiego gatunku. On mi si� zwierza, opowiada mi w szczeg�ach o swojej nieszcz�liwej mi�o�ci do Lisbeth. Jestem dla niego jak siostra mi�osierdzia i chyba niewiele wi�cej. Ale on mnie potrzebuje i na razie musi mi to wy- starczy�. Przez chwil� sz�y w milczeniu, dwie siostry, obie z trudem poszukuj�ce jakiego� oparcia w �yciu. - O, popatrz, ch�opcy czekaj�! - zawo�a�a Tone. - Nie, nie zatrzymuj si�, to naprawd� nic gro�nego! Annika tak d�ugo by�a przez matk� pozbawiana pewno�ci siebie, �e teraz mia�a wra�enie, i� ch�opcy widz� w niej jedynie szar� mysz. Zdawa�a sobie spraw�, �e Tone bardzo dba o swoj� powierzchowno�� i wygl�da znakomicie. Tone znalaz�a w�asny styl i by�a - przynajmniej na zewn�trz - osob� pewn� siebie, zachowuj�c� si� swobodnie. Mia�a licznych przyjaci�. Annika natomiast nie wiedzia�a, �e ona sama przypomina delikatne, rozmarzone kobiety z obraz�w Botticellego, �e jest jak renesansowy obraz, kt�ry odstawiono do k�ta i kt�rego kolory zmatowia�y w wyniku zaniedbania. Rysy mia�a takie sobie, ani pi�kne, ani brzydkie, to wyraz twarzy sprawia�, �e Annika by�a �adna i poci�gaj�ca. Popielatoblond w�osy nosi�a kr�tko ostrzy�one i podkr�cone na ko�cach jak u pazia. Prosto i praktycznie, my�la�a Annika, nie zdaj�c sobie sprawy, �e ta w�a�nie fryzura jest dla niej najodpowiedniejsza. Figur� mia�a niez��, wprawdzie nie tak�, �eby si� za ni� ogl�dano, ale niez��. Gdyby starcza�o jej odwagi, by ubiera� si� tak, jak lubi, by�by to z pewno�ci� styl pensjonarski. Och, �ebym tak mog�a jako� unikn�� tego spotkania! my�la�a. Chc� wr�ci� do domu, usadowi� si� w wielkim fotelu Tone i schowa� przed ca�ym �wiatem! ROZDZIA� III Pierwsze, co Martin ?yen zobaczy� przy spotkaniu z Annika Mo, to pe�en skr�powania u�miech i male�ki nos pod za du�� w��czkow� czapk�. Dziewczyna by�a niewysoka, musia�a spogl�da� na niego pod g�r�, co w tej czapce sprawia�o jej pewne trudno�ci. - Cze�� - przywita� si� Martin. - Sporo o tobie s�ysza�em. Annika chcia�a odpowiedzie� co� zabawnego, ale j�zyk odm�wi� jej pos�usze�stwa. Martin ?yen by� wprost bezwstydnie przystojny, z tymi roziskrzonymi, ciemnoniebieskimi oczyma, z rozwiewanymi leciutko przez wiatr w�osami blond i zmys�owymi, skorymi do �miechu ustami. - No, nareszcie - powiedzia�a Tone. - W ko�cu zostali�cie sobie przedstawieni jak nale�y. Dwoje przysz�ych celtolog�w. - Chocia� on sko�czy� studia dok�adnie w chwili, kiedy ja zacz�am - powiedzia�a Annika, w�ciek�a na siebie za to ma�o uprzejme �on�, kt�re rzuci�a jakby w powietrze, zamiast zwr�ci� si� wprost do Martina. Na to jednak zabrak�o jej odwagi. - Chod�my ju� - ponagla�a starsza siostra, Tone. - Tamci na nas czekaj�, sp�niamy si�. I postarajcie si� by� troch� bardziej towarzyscy. Nie dyskutujcie przez ca�y wiecz�r o swoich studiach. Przypominam, �e idziemy na prywatk�! Wszyscy czworo ruszyli przed siebie. Porywisty wiatr szarpa� drzewami i Tone podnios�a ko�nierz p�aszcza. Annika ociera�a �zy, kt�re zimno wyciska�o jej z oczu. I to niby jest wiosenny wiecz�r! Niewiarygodne! J?rgena Annika spotka�a ju� dawniej. By� to bardzo wysoki, zwalisty m�odzian, na jego widok mia�o si� ochot� powiedzie�: �Misio�. Sympatyczny, cierpliwy, troch� kanciasty w ruchach i sposobie bycia, a poza tym beznadziejnie zakochany w urodziwej Lisbeth. Oficjalnie ona tak�e studiowa�a na uniwersytecie, ale bez w�tpienia znacznie bardziej interesowa�o j� bywanie na przyj�ciach i towarzyskich spotkaniach. Dawniej mia�a w kr�gach studenckich dosy� ma�o interesuj�ce przezwisko, ale uda�o jej si� w ko�cu odzyska� dobre imi�. J?rgen w�a�nie ko�czy� etnografi� i archeologi�, a Tone studiowa�a medycyn�. W studenckim mieszkaniu panowa� ju� gwar licznych g�os�w, gdy �wie�o przyby�a czw�rka zdejmowa�a w przedpokoju okrycia i pr�bowa�a troch� ogrza� wysmagane wiatrem twarze. Annika stara�a si� opanowa� podniecenie pomieszane z l�kiem, �e nie podo�a wszystkiemu, co j� tego wieczoru czeka. Szczerze m�wi�c, by�a to jej pierwsza prawdziwa prywatka, wiedzia�a bardzo dobrze, �e Tone wyprosi�a, by pozwolono jej przyprowadzi� siostr�, a to wcale sytuacji nie u�atwia�o. Sztywna i skr�powana wkroczy�a do pokoju pe�nego przewa�nie nieznajomych ch�opc�w i dziewcz�t... Oczywi�cie odby�o si� podczas tego przyj�cia wiele naukowych dyskusji, cho� ona nie bardzo w nich uczestniczy�a. Mieszkanie by�o niewielkie, Annika siedzia�a na pod�odze w k�cie razem z Tone, J?rgenem, Martinem i jeszcze jednym ch�opcem, kt�ry mia� na imi� Knut i kt�rego zna�a przedtem z widzenia. Ona sama pr�bowa�a rozlu�ni� si� na tyle, na ile to mo�liwe, ale ta odrobina pewno�ci siebie, jak� mia�a wychodz�c z domu, teraz rozwia�a si� zupe�nie. I dla kogo�, kto nie chce uczestniczy� w towarzyskich rozmowach, tak jest najlepiej. Dyskutowano o malowid�ach naskalnych i Annika, kt�ra niczego interesuj�cego w tej sprawie powiedzie� nie mog�a, ukradkiem obserwowa�a swego �koleg� Martina. By� spokojny i pewny siebie, mia� autorytet i wydawa� si� nies�ychanie uzdolniony. Zauwa�y�a, �e Knut przygl�da im si� w napi�ciu, jakby si� czego� ba�. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e Martin zwraca si� do niej. - Jak to si� sta�o, �e wybra�a� w�a�nie j�zyk celtycki? Annika roze�mia�a si� skr�powana. Och, tylko si� nie czerwie�! b�aga�a sama siebie w duchu. Naprawd� nie ma potrzeby si� rumieni� tylko dlatego, �e jaki� ch�opak do ciebie zagada�! Nie wiedzia�a, co odpowiedzie�, ale uzna�a, �e najlepiej potraktowa� pytanie serio. - Czyta�am stare sagi celtyckie, o Conchobarze, Columcille i o Cathasachu, i zakocha�am si� w bohaterach, a potem tak�e w ich j�zyku. Chcia�abym ca�� t� wspania�� literatur� czyta� w oryginale. No, co� takiego! Mo�na przecie� rozmawia�! Zw�aszcza je�li si� skupi� na temacie rozmowy, a nie na osobie, do kt�rej si� m�wi. No tak, ale z pewno�ci� zabrzmia�o to beznadziejnie, to ca�e jej wyja�nienie... Tone, kt�ra s�ysza�a rozmow�, wtr�ci�a zatroskana: - Annika nie mia�a wielu okazji zakocha� si� w �ywym m�czy�nie. Dlatego zawsze pogr��a�a si� w marzeniach. - Wsp�cze�ni m�czy�ni �atwo mog� rozczarowa� - u�miechn�a si� Annika niepewnie. - Na bohaterach sag natomiast mo�na polega�. Mo�na mie� ich na w�asno��. - No, wiesz - roze�mia� si� Martin. - Wsp�cze�ni m�czy�ni te� miewaj� swoje zalety. Powiedzia� to bardzo dwuznacznym tonem, co go samego ca�kiem nieoczekiwanie rozdra�ni�o. Oczy tej dziewczyny, takie czyste, nie ujawniaj�ce �adnych skrytych my�li... Teraz ona zwr�ci�a si� do Martina, niemal b�agaj�c o wybaczenie, �e sobie na to pozwala: - A ty? Dlaczego... ty wybra�e� celtycki? - Ja? Och, ja sp�dzi�em kiedy� lato w Szkocji. By�em na Hebrydach i na Orkadach. Zosta�em urzeczony. Mo�na powiedzie�: zaczarowany! Annika by�a bliska szoku z wra�enia, �e Martin odpowiada jej w spos�b tak naturalny. - Rozumiem - powiedzia�a ciep�o. - Ja te� tam kiedy� pojad�. - Powinni�my pojecha� razem! - zawo�a� Martin. - No wi�c jed�my! - roze�mia�a si� Annika zarumieniona i oboje wiedzieli, �e �adne nie m�wi�o powa�nie. A zatem tak �atwo jest rozmawia�. Je�li cz�owiek raz skoczy na g��bok� wod�! �w Martin ?yen sprawia takie sympatyczne wra�enie. I taki jest interesuj�cy! J?rgen pogr��ony by� we w�asnych my�lach. T�sknym wzrokiem obserwowa� drugi kraniec pokoju, gdzie jego nieosi�galna Lisbeth stanowi�a centrum zainteresowania sporego towarzystwa. By� bardzo naiwny wierz�c, �e co� mo�e by� mi�dzy nimi, a tymczasem Lisbeth, dos�ownie pod jego bokiem, zar�czy�a si� z Parkinsonem, wyk�adowc� Martina i Anniki, m�odym, ambitnym naukowcem, kt�rego ojciec pochodzi� z angielskiej rodziny. Karierowicz, my�la� o nim J?rgen. Parkinson pracowa� na wydziale zaledwie kilka miesi�cy, zast�puj�c nieobecnego asystenta, po czym nieoczekiwanie zrobi� b�yskotliw� karier� i otworzy�y mu si� niez�e widoki na stanowisko profesora, przynajmniej na kt�rym� z mniejszych uniwersytet�w; chocia� mia� konkurenta, r�wnie� bardzo zdolnego. Szanse obu oceniano jednakowo, co Parkinsona w ostatnim czasie bardzo stresowa�o. J?rgen go nie znosi�, lecz to, bior�c pod uwag� wyb�r Lisbeth, nikogo nie dziwi�o. Teraz ockn�� si� z zadumy i s�ucha�, o co pyta Tone. - Co ty powiedzia�a�? - zdziwi� si� ju� ca�kiem przytomnie. - Nie, naskalne ryty z epoki br�zu nigdy nie mia�y �adnych inskrypcji. Dopiero wraz z pojawieniem si� run uzyskujemy pisane informacje z minionych czas�w. Knut s�ucha� ich z wielkim zainteresowaniem. - To mi co� przypomina - powiedzia� - Kiedy by�em dzieckiem, moja ciotka mia�a co� bardzo dziwnego w swoim przedpokoju. Jaki� niezwyk�y drewniany przedmiot. Podobno gdzie� to znalaz�a, a potem zrobi�a z niego wieszak na ubrania, ale ja wyobra�a�em sobie, �e to jest jakie� prahistoryczne znalezisko, k��ci�em si� z ni� do tego stopnia, �e kt�rego� dnia nie dosta�em za kar� kolacji. - Ale jak to wygl�da�o? - zapyta� J?rgen. - Pami�tasz dok�adniej? - By� to starannie obrobiony, pod�u�ny kawa�ek drewna, o, taki. - Knut rozci�gn�� r�ce niemal na ca�� d�ugo��. - Drewno d�bowe, jestem tego pewien. Zreszt� w przeciwnym razie nie zachowa�oby si� tak d�ugo i w tak dobrym stanie. Wygl�da�o naprawd� na bardzo stare. Poczernia�e i zniszczone. Mo�e nawet z szesnastego wieku? - Z szesnastego wieku to nie �adne prahistoryczne znalezisko - powiedzia� J?rgen. - Po prostu staro�, nic wi�cej. Ale m�w dalej. Gdzie twoja ciotka to znalaz�a? - Ona to tylko na strychu. Ale opowiada�a mi, �e odkry� to jej dziadek, kiedy przebudowywano obor�. Ten dr��ek, czy jak to nazwa�, tkwi� g��boko w glinie, ca�kiem pionowo. - W glinie, powiadasz? Reszta towarzystwa s�ucha�a z zainteresowaniem. - Jak to wygl�da�o? - pyta�a Tone. Knut wyja�nia� z zapa�em: - Ciotka, niestety, wbi�a w niego paskudne gwo�dzie i haki do wieszania, ale dr��ek by� naprawd� bardzo kszta�tny, lekko wygi�ty i na ko�cu mia� czworok�tny otw�r, jakby kiedy� by� z czym� po��czony, jakby by� cz�ci� jakiej� ca�o�ci. Zreszt�, moim zdaniem, by� z�amany. A w kilku miejscach zosta�y �lady ornament�w. - M�g�by� opisa�, jak ten ornament wygl�da�? - pyta� archeolog J?rgen. - Dajcie no jak�� kartk� i o��wek! Annika poda�a mu sw�j notatnik, a Martin pospieszy� z d�ugopisem. Powoli, przekre�laj�c raz po raz ju� gotowy rysunek, Knut odtwarza� fragmenty dekoracji, a J?rgen patrzy� i coraz bardziej marszczy� brwi. - To nie jest �aden szesnasty wiek - powiedzia�. - I to w og�le nie jest nordyckie! - My�lisz, �e to pochodzi z bli�szych nam czas�w? - zapyta� Knut rozczarowany. - To znaczy, �e to tylko takie wsp�czesne zygzaki? A� trudno uwierzy�, bo wygl�da�o naprawd� staro... - Z bli�szych czas�w? Nie! Niech B�g broni! Wprost przeciwnie! To wygl�da bardzo interesuj�co, Knut. Czy to wszystko, co si� zachowa�o? Knut w wielkim podnieceniu czochra� swoje z�otoblond w�osy. - Tak, ale na obrze�u by�o jeszcze co� bardzo dziwnego. Pami�tam, bo studiowa�em to d�ugo i dok�adnie. Ciotka twierdzi�a, �e kto� musia� u�ywa� tego dr��ka do zaznaczania jakich� liczb. Mo�e rachowa� w ten spos�b byd�o albo dni, albo nie wiadomo co, ale moim zdaniem te znaki przypomina�y raczej jakie� litery. Chocia� nigdy przedtem nie widzia�em takiego tajemniczego pisma. - Pami�tasz te znaki? - zapyta� J?rgen. - Niedok�adnie, oczywi�cie. Ale mog� spr�bowa� je odtworzy�. Narysowa� d�ug� kresk�, kt�ra mia�a oznacza� kraw�d� wyd�u�onego kawa�ka drewna. Od tej linii, na obie strony, prostopadle lub sko�nie, rozchodzi�y si� niewielkie kreski. By�o ich du�o. - Nie pami�tam, w jakiej to by�o kolejno�ci, ale ca�o�� wygl�da�a mniej wi�cej tak. - Pokaza� im rysunek. Spojrzenia Martina i Anniki spotka�y si�. Wzrok obojga wyra�a� g��bokie pow�tpiewanie. - Jeste� tego pewien, Knut? - zapyta� Martin ochryp�ym g�osem. - Oczywi�cie! Pozosta�a tr�jka ze zdumieniem obserwowa�a reakcj� Martina i Anniki. - Czy te znaki sprawia�y wra�enie wyrytych p�niej ni� ornament? - pyta� Martin wstrzymuj�c oddech. - Nie. Z pewno�ci� nie. I jedno, i drugie by�o tak samo zniszczone. - Ogamiczne pismo? - szepn�a Annika z niedowierzaniem. - Tutaj, w Norwegii? - odpowiedzia� jej pytaniem Martin. - I na drewnie? - To niemo�liwe - orzek�a Annika. - Jakim sposobem mog�oby to przetrwa� tak d�ugo? Oczy Martina l�ni�y przed ni� tak, �e niemal j� o�lepia�y. - Tak ca�kiem niewiarygodne to to chyba nie jest - zastanawia� si� ch�opak. - T�usta glina mo�e zakonserwowa� drewno na wieki. Ale oczywi�cie mo�emy tu mie� do czynienia z jakim� p�niejszym na�ladownictwem, nie wiadomo w jakim celu. - Co to jest ogam? - zapyta� Knut. - To prastary celtycki alfabet - t�umaczy� Martin. - Sk�ada si� ze znak�w, k�ek i kresek, umieszczonych wzd�u� linii stanowi�cej o�, ��cz�c� litery w s�owa. Je�li chcesz wiedzie�, to ty na tej kartce napisa�e�: ONGBQGATMSU. Nic to, niestety, nie znaczy, ale pewnie dlatego, �e nie zapami�ta�e� kolejno�ci liter. Ogam powsta� i by� u�ywany w Irlandii, Szkocji i Walii w pocz�tkach epoki �elaza. - To by si� zgadza�o! - zawo�a� J?rgen zaskoczony. - Ornamentyka te�, moim zdaniem, jest celtycka i pochodzi z epoki br�zu lub wczesnej epoki �elaza. Na podstawie twoich rysunk�w nie potrafi� tego dok�adniej datowa�, ale z ca�� pewno�ci� to ornament celtycki! - Jezu! - j�kn�� Knut. Martin z przej�cia nie by� w stanie usiedzie� na miejscu. - Knut, gdzie...? Gdzie mo�na teraz obejrze� ten wieszak? - Ja nie wiem, czy on w og�le jeszcze istnieje. - Ale� musi istnie�! - prawie rykn�� J?rgen. - Czy ty nie rozumiesz, jaka to mo�e by� sensacja? - Niebywa�a sensacja! - potwierdzi� Martin. - Je�li to naprawd� jest inskrypcja ogamiczn�! Irlandzcy uczeni uwa�aj�, �e napisy ogamiczne by�y ryte r�wnie� w drewnie, tylko �e nic takiego si� nie zachowa�o, nie znamy takich zabytk�w. - No, a teraz u nas, w Norwegii! - powiedzia�a Annika. - Czy to by by�o pierwsze w naszym kraju znalezisko ze znakami ogamicznymi? - pyta� uszcz�liwiony Knut. - Nie. Tutaj, w naszym muzeum historycznym, jest kamie� z inskrypcj� - wyja�ni� Martin. - Ryty s� s�abo widoczne, ale autentyczno�� nie ulega w�tpliwo�ci Knut, gdzie ty widzia�e� to drewno? Knut zmartwi� si�. - To cholernie daleko st�d. W domu mojej ciotki na zachodnim wybrze�u. I poj�cia nie mam, czy w og�le cokolwiek jeszcze zosta�o z obej�cia, bo rodzina wyprowadzi�a si� stamt�d wiele lat temu. Ich zagroda le�a�a na cyplu nad samym morzem i by�a prawie zupe�nie niedost�pna. To jest w okolicy Lekna. - Czy to w dystrykcie Sogn i Fjordane? - zapyta� Martin. - Tak. Dlaczego pytasz? - Nie, tak si� tylko zastanawiam. Bo kamie� w muzeum te� pochodzi z okr�gu Sogn i Fjordane, ale znaleziono go tak dawno temu, �e teraz nikt ju� nie jest pewien, gdzie dok�adnie si� znajdowa�. - Musimy tam jecha�! - zawo�a�a Tone. - Jasne! - potwierdzi� J?rgen. - Zaj�cia ko�czymy w przysz�ym tygodniu i mo�emy jecha� zaraz potem. - M�g�by� nas tam zawie��, Knut? - prosi� Martin. Uszcz�liwiony ich zainteresowaniem Knut robi� pospieszne plany. - Oczywi�cie, �e jedziemy. Zapytam ciotk�, jak si� teraz maj� sprawy tam na miejscu. Ale my�l�, �e nikt w obej�ciu nie mieszka. Rodzina ciotki si� wyprowadzi�a, bo tam by�o bardzo niespokojnie, tak m�wili. - Niespokojnie? Co to znaczy? Knut wzruszy� ramionami. - Nie bardzo wiem, ale zdaje si� chodzi�o o to, �e wiatr szarpa� niemi�osiernie starym domostwem. Obrazy spada�y ze �cian. A kiedy nadchodzi� sztorm, po�r�d ska� rozlega�y si� j�ki i zawodzenie, jakby jakie� skargi z zamierzch�ych czas�w. Czasami s�ysza�o si� co� niby chrz�st broni w zaciek�ej walce. - Twoja ciocia mia�a, zdaje si�, bujn� wyobra�ni� - u�miechn�a si� Tone. - Och, chyba nie tylko ona. Te upiorne ha�asy wystraszy�y wiele pokole� ludzi, kt�rzy osiedlali si� na cyplu. - No, brzmi to zach�caj�co! Annika siedzia�a skulona. Co za niewiarygodna historia! Nie chcia�a pyta�, ale... A w ko�cu, to naprawd� zabawne! - �eby tylko profesor by� w domu - zaniepokoi� si� Martin. - Ale Parkinsonowi niczego, oczywi�cie, nie powiemy. - Dlaczego nie? - oponowa� J?rgen, kt�ry zd��y� ju� nabra� nadziei, �e razem z Parkinsonem mo�e i Lisbeth pojecha�aby na zachodnie wybrze�e. - O, nie! On wprawdzie wie du�o o j�zyku celtyckim, o pi�mie ogamicznym i tak dalej, ale ja go znam! By�em ju� na studiach, kiedy on tworzy� sw�j s�ynny doktorat, i bardzo wielu ludzi podejrzewa�o wtedy, teraz pewnie te�, �e nie wszystko z tym doktoratem by�o tak, jak powinno. - My�lisz, �e oszukiwa�? - Nie m�g�bym przysi�c, ale Parkinson mia� przyjaciela, prawdziwego geniusza, je�li chodzi o j�zykoznawstwo, kt�ry jednak, niestety, zapi� si� na �mier�. Ja my�l�, �e Parkinson wykorzysta�, �e tak powiem, papiery, kt�re tamten zostawi�. Bo praca Parkinsona powsta�a dziwnie szybko i by�a taka dobra, �e on w�a�ciwie nigdy do niej nie dor�s�. Taki jeden b�ysk, a potem nic? J?rgen spojrza� na drugi koniec pokoju i westchn��. Marzenie o wsp�lnym wyje�dzie rozprys�o si� jak ba�ka mydlana. Knut popar� Martina. - Ja te� nie przepadam za tym Parkinsonem. Taki zarozumia�y pedant! Nie podoba�oby mi si�, �eby kto� taki pogardliwie wyra�a� si� o Steinheia, miejscu mojego dzieci�stwa. Annika nie m�wi�a nic. Jej r�wnie� nie przypad� do gustu pomys�, �e Parkinson m�g�by si� wcisn�� do ich grupy, ale uwa�a�a, �e nie ma prawa si� wypowiada�. A Tone? W niej wszystko burzy�o si� na my�l, �e Lisbeth mog�aby z nimi pojecha�. Martin m�wi� dalej: - Parkinson to karierowicz i prawdopodobnie wykorzysta�by tak� okazj� bez �adnych skrupu��w. Inskrypcja ogamiczna, to dopiero gratka! Wi�c skre�lamy go na samym pocz�tku! Pierwsze, co powinni�my zrobi�, to p�j�� do muzeum, obejrze� tamten kamie�, �eby Knut m�g� si� przekona�, czy tu naprawd� chodzi o pismo ogamiczne. To przecie� mog� by� ca�kiem po prostu rysy na drewnie czy jakie� inne p�kni�cia albo, jak powiedzia�em, czyj� wyg�up. Ty, Knut, powiniene� zaraz napisa� do ciotki! - Mog� zadzwoni�. Ona si� przeprowadzi�a do Alesund. - To pewnie zabra�a tam te� ze sob� ten wieszak? - zaniepokoi� si� J?rgen. - My�l�, �e nie. Taki wieszak nie pasuje do miejskiego mieszkania. Zbyt prymitywny! - Wieszak na palta! C� za wandalizm! - burcza� Martin. - To co, jedziemy zaraz w �rod�? - zapyta� ca�� grup�. - Najszybciej jak to mo�liwe! - zawo�a� J?rgen. - I zostaniemy kilka dni, �eby dok�adniej zbada� okolic�. Kto si� wybiera? - Ja si� zapisuj�! - o�wiadczy�a Tone, kt�ra naturalnie nie mog�a przepu�ci� okazji wyjazdu z J?rgenem. - I ja, z najwi�ksz� rado�ci� - powiedzia� Knut. - Ale d�ugo zosta� nie mog�. Obieca�em mojej dziewczynie, �e tego lata �zaliczymy Europ�. - Ja chyba nie b�d� mog�a - b�kn�a Annika nie�mia�o. - Ale ty musisz jecha�! - zaprotestowa� Martin. - B�dzie mi potrzebna pomoc eksperta. Och, jak to mi�o z jego strony. Z rado�ci Annika omal si� nie rozp�aka�a. I ku swojemu przera�eniu stwierdzi�a, �e nie mo�e oczu oderwa� od Martina ?yena. Chyba te� nie przypadkiem serce zacz�o bi� jako� mocniej. Martin skrzywi� si� ledwo dostrzegalnie, ale ze z�o�ci�. Taki �atwy podb�j wcale nie jest zabawny, pomy�la�. Gdybym chcia�, m�g�bym j� mie� ju� dzisiejszego wieczora. Ale to niezgodne z moimi zasadami. - Najpierw jednak kamie�! - powiedzia� J?rgen. - Martin, czy ty pami�tasz, co jest na nim napisane? - O ile wiem, to nikomu nie uda�o si� tego odczyta�. - Cudownie! A zatem spotykamy si� jutro przed muzeum, powiedzmy o... trzeciej po po�udniu? Od strony kuchni zawo�ano, �e zaraz b�d� zak�ski, i wszyscy poszli co� zje��. ROZDZIA� IV Martin by� bardzo mi�y i okazywa� Annice wiele uwagi przez reszt� wieczoru, wi�c dziewczyna w ko�cu si� rozlu�ni�a. No, przynajmniej dop�ki rozmawiali na temat j�zyka celtyckiego. On bardzo szybko si� zorientowa�, �e to w�a�nie poprzez takie tematy naj�atwiej do niej dotrze�, koncentrowa� si� wi�c na sprawach studi�w. Wiele razy jednak Annika stwierdza�a, �e Martin rzuca jej ukradkowe spojrzenia, �e j� obserwuje, ale nie wiedzia�a dlaczego. Sprawia� wra�enie zdziwionego, a nawet zaskoczonego. Trwa�o to chwilk�, po czym on znowu wraca� do rozmowy, m�wi� tym swoim mi�ym, niewymuszonym tonem, kt�ry powodowa�, �e wszyscy czuli si� w jego towarzystwie dobrze. Annika nie umia�aby powiedzie�, jak to si� sta�o, ale kiedy znalaz�a si� w drodze do domu, to odprowadza� j� w�a�nie Martin. Martin ?yen! Ledwo mia�a odwag� oddycha� ze strachu, �e on si� w kt�rej� chwili po prostu rozp�ynie w powietrzu. Teraz to ja chyba �ni�, my�la�a. Dla innych dziewcz�t to pewnie chleb powszedni, natomiast ja jeszcze nigdy, ale to nigdy nie zosta�am odprowadzona do domu przez �adnego ch�opca. A tu nagle Martin ?yen! Czy mo�na znale�� wspanialszego ch�opaka ni� on? Taki radosny i �yczliwy, taki troskliwy, inteligentny, obdarzony poczuciem humoru i wprost niemo�liwie przystojny! Annika przel�k�a si� w g��bi swojej samotnej duszy. Wszystko si� w niej pr�y�o w ch�ci ucieczki od tego niebezpiecznie poci�gaj�cego m�czyzny, a zarazem wszystko chcia�o tu zosta�. By�a to naprawd� zbyt �atwa rozgrywka, my�la� Martin z niech�ci�. Dziewczyny s� do siebie podobne, wszystkie jak jedna. Pozwalaj� si� zagada�, oczarowa� jednym pospiesznym u�miechem i jakim takim zainteresowaniem. Chocia� je�li o t� tutaj chodzi, to szkoda, bo sprawia�a wra�enie, �e ma troch� wi�cej w g�owie. No i, nie mo�na powiedzie�, brzydka nie jest. No to jeste�my na miejscu, oto drzwi jej domu. M�g�bym teraz poca�owa� t� g�upi� laleczk�, ale tego nie zrobi�. Powinna by� troch� niepewna, to �atwiej ulegnie nast�pnym razem. Dobranoc, dobranoc, a teraz moje specjalne po�egnalne spojrzenie, no i ju� biegn� sam w d� ulicy, a ona spogl�da za mn� t�sknym wzrokiem. Uff, jakie to wszystko banalne! W tym samym czasie J?rgen b��dzi� po innych terenach �owieckich. Odprowadzi� Tone do domu. Troch� za bardzo si� spieszy�, bo zauwa�y�, �e Lisbeth zbiera si� do wyj�cia z prywatki, a tego wieczora by�a sama, bez Parkinsona. Po�egnawszy Tone, pobieg� tam, gdzie, jak s�dzi�, powinien spotka� Lisbeth. Mia� szcz�cie. Zobaczy� j� w chwili, gdy ju� wyj�a klucz i zamierza�a otworzy� drzwi swojego domu. Uleg�a jednak pro�bom wielbiciela i poszli na spacer do pobliskiego parku, a potem przez jaki� czas siedzieli na �awce i rozmawiali. J?rgen m�wi� i m�wi�, gor�czkowo, bo chcia� zatrzyma� j� jak najd�u�ej. Nigdy by si� nie odwa�y� przekroczy� granicy przyzwoito�ci, by�a przecie� zar�czona z Parkinsonem! Za wszelk� cen� chcia� jednak wzbudzi� jej zainteresowanie i chyba powiedzia� troch� za du�o... W ka�dym razie co�, czego nie powinien by� m�wi�. Nast�pnego dnia przed po�udniem, a by�a to niedziela, ca�kiem nieoczekiwanie do Anniki zadzwoni� Knut. Poprosi�, by zesz�a do pobliskiej cukierni, bo chce z ni� porozmawia�. Od razu dostrzeg�a, �e ch�opak jako� niet�go si� czuje. Jakby mia� trudny problem. Zastanawia�a si�, o co mo�e mu chodzi�. Mo�e chce jej powiedzie�, �e nie powinna jecha� na zachodnie wybrze�e? Rozmawiali przez jaki� czas o tym i owym, by�o oczywiste, �e Knutowi nie�atwo jest wyjawi�, z czym przyszed�. W ko�cu jednak zebra� si� na odwag�, g��boko wci�gn�� powietrze... - Annika, trudno mi to powiedzie�, ale bardzo bym nie chcia�, �eby� zosta�a zraniona. - Co masz na my�li? - spyta�a, a serce podskoczy�o jej do gard�a. - W�a�ciwie to Martin jest fajnym ch�opakiem... - O, tak! - zawo�a�a Annika. - Bardzo go polubi�am! Knut z�ama� s�omk�, przez kt�r� pi� lemoniad�, a potem, jakby nie zauwa�aj�c, co robi, wepchn�� j� do butelki. - Musisz jednak zrozumie�... On jest troch� rozpieszczony przez dziewczyny. - O, mo�na si� domy�la�... - Annika... nie, ech, to obrzydliwe! - Powiedz w ko�cu - poprosi�a dr��cym g�osem. Zacz�a si� teraz ba�. - Czy ty... um�wi�a� si� z nim na nast�pne spotkanie? - Nie - odpar�a ze zdziwieniem. - Poza tym, �e mamy si� wszyscy spotka� po po�udniu w muzeum. Knut skrzywi� si�. - Powinna� zrozumie�, Martin by� troch� podpity... przedwczoraj wieczorem... I za�o�y� si� o... Ale zosta� sprowokowany! - Do czego? - Do zak�adu. - O co? Zdaje mi si�, �e ten dialog staje si� idiotyczny. - O to, �e... - Knut eksplodowa�. - O to, �e ju� na drugiej randce b�dzie ci� mia� w ��ku! Szklanka i ca�a zastawa na stoliku wyda�a si� nagle dziwnie odleg�a, Annika bez s�owa wpatrywa�a si� w szklany blat, pr�bowa�a si� jako� opanowa�. - On uwa�a, �e to wulgarne ci�gn�� dziewczyn� do ��ka na pierwszej randce - powiedzia� Knut w w�tpliwej pr�bie obrony kolegi. - Wcale nie zamierza�am si� w nim zakochiwa� - powiedzia�a Annika z przekonaniem. - Ja go po prostu bardzo lubi�. Uwa�am, �e jest naprawd� fantastyczny. Uwa�am, �e wie bardzo du�o, �e kiedy� daleko zajdzie. Ja...ja... - Nie s�d�, �e to przyjemne opowiada� takie rzeczy o w�asnym koledze - rzek� Knut z niech�ci� do samego siebie. - Ale po prostu jestem zdania, �e to niesprawiedliwe wobec ciebie. Ju� i tak nie mia�a� �atwego �ycia, J?rgen nam opowiada�. Gdyby� si� zakocha�a w takim facecie jak Martin, a potem dosta�a takiego szturcha�ca! Annika siedzia�a z pochylon� g�ow�. - Dzi�kuj�, �e powiedzia�e� mi o tym teraz - szepn�a. - Bo to bardzo prawdopodobne, �e kt�rego� dnia jednak bym si� w nim zakocha�a; on jest przecie� taki przystojny... i mi�y, a nie ma chyba �atwiejszej zdobyczy ni� ja. Na razie jednak jestem jeszcze tylko zainteresowana nim jako koleg�, jeszcze ta informacja nie sprawia mi b�lu... Knut bardzo dobrze wiedzia�, �e co� takiego mimo wszystko mo�e dopiec do �ywego, nawet je�li jej serce jeszcze nie zosta�o w spraw� zamieszane. Upokorzenie... Po�o�y� r�k� na d�oni dziewczyny. - Nie my�l o nim zbyt �le. Wypi� wtedy za du�o piwa. Annika zmusi�a si� do u�miechu. - Nie musisz si� ba�, Knut. Ani mu tego nie cisn� w twarz, ani nie b�d� odgrywa� dramatu. B�d� go po prostu traktowa� jak koleg� ze studi�w. I b�d� si� mie� na baczno�ci. - Ciesz� si�, �e tak to przyj�a� - powiedzia� Knut z lekkim dr�eniem w g�osie. - Bardzo bym chcia�, �eby�cie si� z Martinem zaprzyja�nili. Mo�e troch� niezdarnie przedstawi�em t� spraw�, powinienem by� pewnie najpierw porozmawia� z Martinem, ale s� jeszcze tamci, kt�rzy si� z nim za�o�yli. Ba�em si�, �e kt�ry� m�g�by powiedzie� ci co� przykrego, a to by by�o jeszcze gorsze. Annika bez s�owa skin�a g�ow�. Nie bardzo dowierza�a swemu g�osowi. Po chwili jeszcze raz podzi�kowa�a, po czym wyszli z kawiarni, kieruj�c si� ka�de w swoj� stron�. I tak oto sko�czy�a si� mi�osna historia, zanim jeszcze zd��y�a si� rozpocz��, my�la�a Annika. A c� ja sobie w�a�ciwie wyobra�a�am? ROZDZIA� V Trzej ch�opcy czekali ju� przed muzeum, gdy, punktualnie o trzeciej, zjawi�y si� Tone i Annika. Blady promie� wiosennego s�o�ca przebija� si� przez chmury, ale nie mia� �adnej w�adzy nad lodowato zimnym wiatrem. Annika rzuci�a pospieszne spojrzenie w stron� Martina, kt�ry sta� i patrzy� na ni� ciep�ymi, promiennymi oczyma. Ku swej wielkiej rado�ci stwierdzi�a, �e nie robi to na niej �adnego wra�enia. Ale gdyby nie wiedzia�a...? - Cze��! - powita� je J?rgen. - Knut ma dobre wiadomo�ci! - Co takiego? - zapyta�a Tone. - Mo�emy wynaj�� dom! On jeszcze stoi, cale obej�cie zreszt� te�, ciotka wynajmuje to ka�dego lata pewnemu Szkotowi, ale on sp�dza tam tylko lipiec i sierpie�. Teraz dom stoi pusty i jeste�my zaproszeni na jak d�ugo chcemy. Szkot zreszt� zajmuje tylko cz�� domu. W pozosta�ych pokojach mo�emy mieszka� przez ca�e lato. Ciotka nie pami�ta, czy wieszak tam jeszcze wisi, ale nie przypomina sobie, �eby go spali�a. - �wietnie! - ucieszy�a si� Tone. - Czy mo�emy ju� wej��? Troch� tu ch�odno! Dozorca w hallu pociera� brod�. - Taki kamie�? No pewnie, gdzie� tu mamy co� takiego... Chocia�... prawd� powiedziawszy, niecz�sto ludzie o takie rzeczy pytaj�. Doktor Parkinson przychodzi�, oczywi�cie... Par� lat temu. Ale mrucza� co�, �e to wszystko niejasne, nie idzie zrozumie�, powiedzia�, pr�bowa� i od przodu, i od ty�u, co drugi znak, i co trzeci, zamienia� jedne runy na drugie, ale jako� nic! - o�wiadczy� dozorca i czeka�, �e studenci wyra�� podziw dla jego kompetencji. - No, dobra, to chod�cie za mn�. Chyba znajdziemy ten wasz kamie�. Szli przez wi�ksze i mniejsze sale. Martin musia� raz po raz poszturchiwa� J?rgena, kt�ry przystawa� i uwa�nie studiowa� jakie� interesuj�ce go eksponaty. Dozorca zatrzyma� si� w rozleg�ym pomieszczeniu, gdzie odg�os ich krok�w odbija� si� echem od �cian. Podczas w�dr�wki spotkali tylko jedn� zwiedzaj�c� osob�, zdaje si� prahistoria niespecjalnie interesuje mieszka�c�w tego miasta. O ile Annika zd��y�a si� zorientowa�, w tej sali zgromadzono zabytki obcego pochodzenia znalezione na terenach norweskich. Znajdowa� si� tam jaki� w�z po mistrzowsku wykonany z drewna, ale, niestety, niekompletny. W gablotach na �cianach umieszczono wspania�y zbi�r mieczy, grot�w strza� i metalowych narz�dzi. Dozorca przeni�s� kilka r�nego rodzaju przedmiot�w z miejsca na miejsce. - Tutaj mamy tego olbrzyma - powiedzia� wskazuj�c na znacznych rozmiar�w kamie�. - Mam nadziej�, �e nie b�dziecie tu pali� papieros�w ani w �aden spos�b nie uszkodzicie za- bytk�w. Mamy tu pi�kne stare rzeczy! Niezast�pione! Pomy�le�, �e nawet dozorca takie sprawy rozumie! Kiedy sobie poszed�, zacz�li uwa�nie ogl�da� zabytek. Mia� co najmniej trzy czwarte metra wysoko�ci i by� do�� w�ski. U do�u znajdowa�a si� chropowata powierzchnia, jakby cz�� kamienia zosta�a od�upana. - Nie widz� tu �adnych run - powiedzia�a Tone. - A ja tak! - zawo�a� Knut. - S� dok�adnie takiego samego rodzaju jak tamte! Naprawd�! Zwartym ko�em otaczali teraz eksponat, ustawiony na specjalnym postumencie. Wzd�u� bocznej kraw�dzi, od lewej ku prawej, uk�ada�y si� grupy starannie wyrytych kresek, kt�re z pewno�ci� nigdy nie by�y du�o g��bsze, cho� deszcze i wichry musia�y w ci�gu wiek�w powa�nie zniszczy� kamie�. Kreski wygl�da�y na do�� powierzchowne, jakby ryto je czy te� wycinano w po�piechu. Kto�, kto to pisa�, nie mia� zbyt wiele czasu. Teraz ��obiny zabarwione by�y na bia�o, 'wi�c litery widzia�o si� wyra�nie. Wystarczy�o tylko podej�� dostatecznie blisko. - Knut, czy my�lisz, �e ta inskrypcja jest dok�adnie taka sama jak na twoim wieszaku? - zapyta� Martin. - Nie wiem. Nie pami�tam przecie� kolejno�ci kresek, a w og�le nie mam poj�cia o tym pi�mie. Annika mozolnie sylabizuj�c pr�bowa�a cokolwiek odczyta�. - Ile ty potrafisz! - zawo�a� Martin z podziwem w g�osie. - Zdawa�o mi si�, �e dopiero niedawno rozpocz�a� studia nad j�zykiem celtyckim. Poczu�a, �e si� czerwieni. - Pismo ogamiczne interesowa�o mnie od dawna, wi�c bardzo szybko nauczy�am si� alfabetu. A poza tym wcale nie jestem taka pocz�tkuj�ca, mam za sob� prawie ca�y pierwszy rok. - No i co teraz wyczyta�a�? - Geggamoja! - odpar�a szczerze. - Ale to przecie� nic nie znaczy! - Po celtycku te� nic? - zapyta� J?rgen. - O ile wiem, to w �adnym j�zyku - roze�mia� si� Martin. - Gdyby jednak teraz wszyscy zechcieli tekst zapisa�, to p�niej b�dziemy mogli si� nad tym pog�owi�. I Martin zacz�� g�o�no odczytywa� poszczeg�lne litery: - UN C SMAAS - SMN ONS BGNO - IALVTC OQM O - IOE. Oddziela�em litery w miejscach, gdzie znajduj� si� te dziwne kropki i kreseczki. Nie bardzo to rozumiem, nigdy przedtem nie widzia�em podobnego zapisu. J?rgen przygl�da� si� swojej kartce. - No, no - powiedzia� ze z�o�liwym u�mieszkiem. - Ju� widz�, jaki Parkinson b�dzie w�ciek�y! �adnej s�awy dzi�ki naszemu odkryciu raczej nie zdob�dzie! - Tu si� z tob� zgadzam - powiedzia� Knut. - Czy to nie wspania�e, �e Parkinson szuka dos�ownie ze �wiec� czego�, co pomog�oby mu zdoby� tytu� profesorski, a tymczasem to my trafiamy na �lad czego� ca�kiem nieznane- go? Taki sukces badawczy, to by dopiero by�o co� dla niego! Odczyta� tekst, na kt�rym wszyscy �amali sobie z�by! - W��czam tak�e tr�jk�t - o�wiadczy�a Annika, kt�ra sumiennie trudzi�a si� nad ca�o�ci�. - Jaki tr�jk�t? - zapyta� J?rgen. - Ten! - Annika podesz�a bli�ej i pokaza�a. Martin podszed� tak�e. Przez chwil� wodzi� palcem po kamieniu. - No, rzeczywi�cie! Masz dobre oczy! - pochwali�. - Ci, kt�rzy pomalowali kamie� na bia�o, z pewno�ci� nie widzieli tr�jk�ta. A mo�e si� nim po prostu nie przejmowali. Teraz r�wnie� inni widzieli wyra�ny tr�j k�cik, skierowany jednym wierzcho�kiem w stron� p�kola utworzonego z liter. - Co to mo�e znaczy�? - zastanawia� si� Knut. - Mnie o to nie pytaj - odpar� Martin. - Poza tym wcale nie jest pewne, czy zosta� wyryty celowo. - Oczywi�cie, �e celowo! - o�wiadczy� J?rgen. - To z pewno�ci� jaki� symbol. Powinni�my nanie�� go na papier. Martin cofn�� si� o kilka krok�w. W r�kach trzyma� aparat fotograficzny. - Odsu�cie si� na chwilk�, chcia�bym sfotografowa� kamie�! - Czy nie jeste�my do�� urodziwi, by tak�e znale�� si� na zdj�ciu ? - zastanawia� si� J?rgen. - Tacy urodziwi jak kamie� na pewno nie! - A jeste� pewien, �e tutaj wolno fotografowa�? - szepn�a Tone. - Mam to w nosie. No, zrobione! - rzek� Martin zadowolony. Reszta towarzystwa przeciera�a oczy, o�lepiona blaskiem flesza. Od strony wej�cia bieg� ku nim rozz�oszczony dozorca, a wi�c ca�a pi�tka, nie czekaj�c na dalszy rozw�j wypadk�w, pospiesznie opu�ci�a muzeum. Lisbeth rozmawia�a przez telefon ze swoim narzeczonym. - Ale� m�j drogi, wcale mnie nie interesuje ten niezdarny olbrzym, J?rgen! C� mog� na to poradzi�, �e spotkali�my si� na ulicy? Nie, nie by�o jeszcze p�no. Ale, ale... Czy to prawda, �e fani znale�li jaki� przedmiot z tym, no, jak