1578
Szczegóły |
Tytuł |
1578 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1578 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1578 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1578 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert A. Heinlein
W�adcy Marionetek
( Prze�o�y�a Anita Zuchora )
ROZDZIA� PIERWSZY
Do dzisiaj ciekawi mnie, czy istotnie byli inteligentni? Chyba ju� nigdy nie zdo�amy tego sprawdzi�.
Uwa�am, �e Sowieci maj� lepsze sposoby na takie sytuacje. Nie bawi� si�, jak to nazywaj� w "zgni�oliberalny sentymentalizm". Jedno jest pewne - nie by�y to zwierz�ta.
Nie chcia�bym do�y� ponownej inwazji. Gdyby taka nast�pi�a, z pewno�ci� ponie�liby�my kl�sk�. Ty, ja, ca�a tak zwana ludzko��.
Dla mnie to wszystko zacz�o si� bardzo wcze�nie, dwunastego lipca przera�liwym d�wi�kiem alarmowym nadajnika o niezmiernie wysokiej cz�stotliwo�ci. Poderwa�em si� przera�ony, bez�adnie machaj�c r�kami. Po chwili u�wiadomi�em sobie co si� dzieje.
- W porz�dku! - wrzasn��em. - S�ysz� ciebie. Wy��cz ten alarm, bo oszalej�.
- Stan zagro�enia. - Kto� krzycza� mi prosto do ucha. Chcia�em mu wyja�ni�, co mo�e zrobi� z tym swoim stanem zagro�enia.
- Mam wolne siedemdziesi�t dwie godziny.
- Natychmiast zg�osi� si� do Starca. - G�os by� natarczywy. Zrozumia�em, �e sytuacja jest powa�na.
- Zaraz b�d� - potwierdzi�em.
Zerwa�em si� z ��ka tak gwa�townie, �e prawie straci�em r�wnowag�. Czu�em potworny b�l g�owy.
Dopiero po chwili dostrzeg�em obok siebie pi�kn� blondyn�. Obserwowa�a mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
- Do kogo m�wisz? - zapyta�a. Odwr�ci�em si� i nerwowo pr��bowa�em sobie przypomnie�, czy ju� j� kiedy� widzia�em.
- Ja? M�wi�em? - odrzek��m niezbyt przekonywuj�co. Musia�em szybko wymy�le� jakie� k�amstwo.
U�wiadomi�em sobie, �e przecie� nie s�ysza�a g�osu, kt�ry m�wi� do mnie, wi�c nie potrzebowa�em si� specjalnie wysila�. Sekcja u�ywa�a niekonwencjonalnych nadajnik�w. Ka�demu agentowi wszczepiano go chirurgicznie pod sk�r� za lewym uchem.
- Przepraszam kochanie - zacz��em jej wyja�nia� - mia�em jaki� koszmarny sen.
Na pewno dobrze si� czujesz? - spyta�a troskliwie.
Tak, wszystko w porz�dku. - Chwiejnym krokiem ruszy�em w kierunku �azienki.
Mo�esz spokojnie spa� dalej.
To dobrze - stwierdzi�a z ulg� i prawie natychmiast zasn�a.
Wszed�em do wanny. Po k�pieli wstrzykn��em sobie porcj� �agodnego narkotyku na wzmocnienie. Powoli zaczyna� dzia�a�. Mog�em normalnie my�le�. Wychodz�c wzi��em kurtk� i badawczo spojrza�em na �pi�c� blondynk�.
Chyba nie by�em jej nic winien, a w mieszkaniu nie pozostawi�em nic, co mog�oby zdradzi� kim jestem.
Do biur Sekcji dosta�em si� przez umywalni� stacji McArthur. Telefonu do biura nie mo�na znale�� w �adnej ksi��ce telefonicznej. W rzeczywisto�ci ono po prostu nie istnieje. Mo�liwe, �e ja nie istniej� tak�e i wszystko jest iluzj�.
Nawet g�owy pa�stw nie zdaj� sobie sprawy z tego, jak skuteczny i sprawny maj� wywiad. ONZ r�wnie� nic o nas nie wie, jestem pewien, �e Centralny Wywiad te� nie posiada �adnych danych. Kiedy� s�ysza�em, �e jeste�my op�acani przez Ministerstwo Skarbu.
Moja rola ogranicza si� do wykonywania zada�, kt�re powierza mi Starzec. Mam bardzo interesuj�c� prac�. Jedn� z tych, gdzie warunkiem przyj�cia jest to, �e nie obchodzi ciebie gdzie sypiasz, co jesz i jak d�ugo b�dziesz �y�. Trzy lata sp�dzi�em za �elazn� kurtyn�. Potrafi� bez mrugni�cia okiem pi� w�dk� i be�kota� po rosyjsku tak dobrze, jak po konto�sku, kurdyjsku czy w innych diabelskich j�zykach. W ca�ej tej zabawie naprawd�obchodzi mnie tylko to, �e mam fors�.
Lubi�em pracowa� ze Starcem. By� twardy i konkretny. Ka�dy skoczy�by dla niego w ogie�. Wiem te�, �e potrafi�by wys�a� ka�dego z nas na pewn� �mier�. Ale tylko wtedy, gdyby mia� w tym jaki� cel.
Kiedy pojawi�em si� podszed� do mnie kulej�c. Po raz nie wiem kt�ry zastanawia�em si�, dlaczego dotychczas nic z tym nie zrobi�. Domy�la�em si�, �e by� dumny z sytuacji, w kt�rej zosta� ranny. Ale to tylko moje przypuszczenia, gdy� nie zna�em prawdy. Osoba z tak� pozycj� jak Starzec musi umie� skrywa� swoje osi�gni�cia a jego zas�ugi powinny stanowi� tajemnic�.
Twarz rozci�gn�a mu si� w figlarnym u�miechu. Ze swoj� �ys� czaszk� i rzymskim nosem wygl�da� demonicznie.
- Witaj Sam - powiedzia� - przepraszam, �e wyci�gn��em ci� z ��ka.
Mia�em wolne - odpowiedzia�em kr�tko. - Przecie� nie cz�sto zdarza mi si� by� na urlopie.
- Jedziemy na wakacje - oznajmi� g�osem nie znosz�cym sprzeciwu.
- Wi�c mam na imi� Sam - powiedzia�em. - Jak brzmi moje nazwisko?
- Cavanaugh. Jestem twoim wujem. Charlie Cavanaugh, emeryt. Poznaj swoj� siostr� Mary.
Teraz dopiero zauwa�y�em, �e opr�cz nas w pokoju jest jeszcze jedna osoba. Przedtem ca�� uwag� po�wi�ci�em szefowi, teraz skoncentrowa�em si� na "siostrze". By�a nieprzeci�tn�kobiet�.
Od razu zrozumia�em w jakiej sytuacji postawi� mnie Starzec. Je�li mamy razem pracowa�, musimy podawa� si� za rodze�stwo. Zapewnia�o to idealny model bezkonfliktowych stosunk�w mi�dzy nami. Agent, ci�gle sprawdzany i obserwowany, nie mo�e wy�ama� si� z granej roli. Mia�em j� traktowa� jak siostr�. Czu�em, �e to najbardziej wredny numer jaki mi zrobiono.
Mia�a smuk�e, bardzo kobiece cia�o i pi�kne nogi. Na ramiona sp�ywa�y faliste, p�omienne czerwone w�osy. Twarz mo�e niezbyt pi�kna ale by�o w niej co� szczeg�lnego. By�em pewien, �e w jej �y�ach p�ynie india�ska krew. Patrzy�a na mnie jakbym by� kawa�kiem mi�sa.
M�j zachwyt "siostr�" okaza� si� zbyt czytelny.
- No, no Sam. W rodzinie Cavanaugh�w nie b�dzie kazirodztwa. Oboje b�dziecie uwa�nie obserwowani przez moj� ulubion� szwagierk�. Uwielbiacie si�, ale w czysto�ci. Jeste� marudnie rycerskim, ameryka�skim ch�opcem - ostrzeg� mnie Starzec.
- A� tak �le - zapyta�em, patrz�c wymownie na "siostr�".
- Zastosuj si� do moich polece�.
- W porz�dku, jak si� masz siostrzyczko. Mi�o mi ci� pozna�.
Wyci�gn�a do mnie r�k�. Wyda�o mi si�, �e jest przynajmniej tak silna jak ja.
- Cze�� braciszku! - jej g�os zabrzmia� g��bokim kontraltem.
- Nie wiem czy wiesz - odezwa� si� Starzec �agodnie - ale jeste� tak przywi�zany do siostry, �e got�w jeste� umrze�. Nie lubi� m�wi� takich rzeczy, ale ona w tym momencie jestwa�niejsza ni� ty.
- Zrozumia�em - potwierdzi�em. - Dzi�ki za uprzejmo��.
- Teraz Sammy...
- O.K.! Ona jest moj� ukochan� siost�. B�d� j� chroni� przed w�ciek�ymi psami i m�czyznami. Nie trzeba mi powtarza� dwa razy. Kiedy zaczynamy?
- Nie tak szybko! Musimy wst�pi� do Sekcji Kosmetycznej, �eby sta� si� rodzin�.
- Wola�bym jednak nie by� jej rodzin�. Jeste� urocza siostrzyczko.
W Sekcji Kosmetycznej dopasowali mi lepiej nadajnik, ufarbowali w�osy, a tak�e zmienili odcie� sk�ry, ko�ci policzkowe i podbr�dek. Spojrza�em w lustro i zobaczy�em r�wnie autentycznego czerwonosk�rego jak moja siostra. Patrzy�em na moje w�osy i pr�bowa�em sobie przypomnie�, jaki by� ich naturalny kolor. Zastanawia�em si�, jak wcze�niej wygl�da�a moja nowa siostra. Jest taka... Powinienem jak najpr�dzej zapanowa� nad ��dzami.
Wzi��em ekwipunek - kto� ju� spakowa� mi torb� podr�n�. Starzec te� podda� si� operacji plastycznej. Jego czaszk� zdobi�y loki o nieokre�lonym kolorze. Co� mi�dzy bia�ym a r�owym. Zupe�nie nie wiem co zrobili z jego twarz�, ale wszyscy troje wygl�dali�my jak blisko spokrewnieni przedstawiciele niezwyk�ej rasy czerwonosk�rych.
- Chod� Sammy - powiedzia� Starzec. Wszystko ci wyja�ni� w wozie.
Przeszli�my wyj�ciem, kt�rego nie zna�em. Na l�dowisku czeka� na nas pojazd. Ja prowadzi�em, a Starzec obja�nia� nowe zadanie. Kiedy znale�li�my si� poza zasi�giem kontroli miejskiej, kaza� mi przej�� na automatyczne sterowanie. Okaza�o si�, �e lecimy do Des Moines w stanie Iowa. Ustawi�em program i przy��czy�em si� do moich nowych krewnych. Wuj Charlie opowiedzia� nam histori� rodziny Cavanaugh�w.
- A teraz - zako�czy� - wybieramy si� na rodzinne, weso�e party. I je�li zdarzy si� co� nieprzewidzianego b�dziemy zachowywa� si� tak g�o�no i absurdalnie, jak tylko potrafi� tury�ci.
- Mo�e jednak wyja�nisz nam o co chodzi - zapyta�em - nie bawimy si� chyba w to bez powodu....
- Mo�e..
- Dobrze. Tylko je�li ryzykuj� �yciem, to lubi� wiedzie� dlaczego. Co ty na to, Mary?
Mary nie odpowiedzia�a. By�a jedn� z tych niezwyk�ych i godnych podziwu kobiet, kt�re wiedz� kiedy zabra� g�os. Starzec przygl�da� mi si� uwa�nie. Widocznie zastanawia� si� czy nadszed� czas, by powierzy� mi szczeg�owe informacje.
- Sam, czy s�ysza�e� o lataj�cych talerzach?
- Chyba nie masz na my�li odwiecznej manii ludzko�ci o pojawieniu si� przybysz�w z kosmosu? Zawsze wydawa�o mi si�, �e zajmujesz si� sprawami bardziej realnymi. To by�y tylko zbiorowe halucynacje.
- Czy�by?
- A czy� nie? Nic zajmowa�em si� zbyt szczeg�owo zjawiskami parapsychologicznymi, ale to do�� oczywiste, �e dowodzi� istnienia lataj�cych talerzy mog� tylko psychopaci.
- Jeste� pewien, �e dzisiaj to twierdzenie jest rozs�dne?
- Chyba nie jestem na tyle kompetentny. - Zastanowi�em si�, szukaj�c jakiego� racjonalnego argumentu. - Pami�tam, �e kto� si� tym zajmowa�. Tak, to by�y do�wiadczenia Digby'ego. Metod� obliczeniow� dowi�d�, i� dziewi��dziesi�t siedem procent twierdzi, �e lataj�ce talerze to halucynacja. Zapami�ta�em to, gdy� po raz pierwszy w historii nauki, wszelkie informacje na temat UFO by�y tak skrupulatnie i systematycznie zbierane. Zreszt� nie wiadomo po co.
Starzec spojrza� na mnie �agodnie.
- No, to trzymaj si� Sammy. Jedziemy w�a�nie obejrze� lataj�cy talerz. Mo�e b�dziemy mogli wzi�� sobie kawa�ek na pami�tk�. Jak prawdziwi tury�ci.
ROZDZIA� DRUGI
- Ogl�dali�cie ostatnie wiadomo�ci? - zapyta� Starzec. Spojrza�em zdziwiony. G�upie pytanie, przecie� mam urlop.
- Jednak powiniene� - zasugerowa� - podaj� wiele interesuj�cych informacji. Na przyk�ad, siedemna�cie godzin i dwadzie�cia trzy minuty temu - zatar� r�ce - wyl�dowa� niedaleko Grinnell, stan Iowa, niezidentyfikowany obiekt lataj�cy. Typ zupe�nie nie znany. W przybli�eniu w kszta�cie dysku, sto pi�tna�cie st�p �rednicy.
- Nic wi�cej o nim nie wiadomo? - przerwa�em.
- Nie - odpowiedzia� i m�wi� dalej, cedz�c s�owa - to fotografia statku zrobiona po l�dowaniu ze stacji kosmicznej Beta.
Obejrza�em j� i poda�em Mary. Zdj�cie prawdopodobnie zosta�o zrobione teleobiektywem z odleg�o�ci pi�ciu tysi�cy mil. Cienie chmur zas�ania�y najwa�niejsz� cz�� obrazu, a zielona plama w kszta�cie ko�a mog�a by� tak samo dyskiem statku kosmicznego, jak cystern� oleju czy zbiornikiem wody. Przypomnia�em sobie, ile razy bombardowali�my hydroponiczne plantacje na Syberii my�l�c, �e to instalacje fabryk militarnych.
Mary odda�a zdj�cie bez s�owa komentarza.
- Wed�ug mnie wygl�da to jak namiot na biwaku - powiedzia�em. - Co jeszcze wiemy?
- Nic.
- Nic? Po siedemnastu godzinach? Czy�by�my nie mieli agent�w?
- Owszem mieli�my sze�ciu, ale wszyscy zgin�li. �aden z nich nawet nie zd��y� przekaza� raportu. Wiesz, �e nie lubi� traci� agent�w Sammy. Szczeg�lnie, je�li nie przynosi to �adnych rezultat�w.
Pomy�la�em o tym, co powiedzia� i zastanawia�em si�, czy to zadanie jest istotnie a� tak powa�ne, skoro ryzykujemy swoim �yciem. W ko�cu by� m�zgiem organizacji. Nikt kto go zna�, nie w�tpi�by w s�uszno�� jego decyzji, mia� te� du�o sprytu i wyczucia zagro�enia. Zna� swoj� warto�� i nie ryzykowa�by, gdyby nie by� pewien, �e wykona zadanie i wyjdzie z tego zwyci�sko. A jednak wyczu�em pod�wiadomie niebezpiecze�stwo.
Nagle obla� mnie zimny pot. Zazwyczaj agent ma obowi�zek, a za wszelk� cen� ratowa� swoje �ycie, by m�c z�o�y� raport. W tej sytuacji Starzec jest tym, kt�ry musi wr�ci� do centrali. Po nim Mary. Ja by�em na trzecim miejscu. Sytuacja by�a jasna i wcale mi si� nie podoba�a.
- Jeden z agent�w pr�bowa� przes�a� troch� informacji - odezwa� si� Starzec. - Dosta� si� tam jako przypadkowy obserwator. Przekaza� przez nadajnik, i� wygl�da to na pojazd kosmiczny, cho� nie potrafi� stwierdzi� o jakim nap�dzie. Potem poinformowa�, �e pojazd si� otwiera i usi�owa� przedosta� si� bli�ej, przed kordon policji. Powiedzia� nam o jakich� ma�ych stworzeniach. W tym momencie po��czenie zosta�o przerwane.
- Mali ludzie?
- U�y� s�owa: stworzenia.
- A co m�wi� lokalne raporty?
- Niewiele. Stacja Des Moines przekaza�a informacj� o l�dowaniu i wys�a�a swoich ludzi, �eby to sprawdzili. Zdj�cia, kt�re przes�ali s� nienajgorsze, ale zrobione z du�ej odleg�o�ci i pokazywa�y tylko obiekt w kszta�cie dysku. Mniej wi�cej po dw�ch godzinach wszystko si� zmieni�o. �adnych zdj��, �adnych informacji. Potem nast�pi�a przerwa i nadali kolejny raport, kt�ry wydaje si� by� mocno naci�gany. - Starzec umilk�.
- No? - zapyta�em niecierpliwie.
- Okaza�o si�, �e ca�a sprawa to �art. Ten "statek kosmiczny" mia� pokryw� z metalu i plastiku. Figiel, rozumiesz? Zbudowali go dwaj ch�opcy z pobliskiej farmy, w lasku opodal domu. Ca�y ten fa�szywy alarm wszcz�� reporter, kt�ry znalaz� dzieci i statek. Postanowi� zrobi� z tego sensacyjny reporta�. W ten spos�b ostatnia "inwazja z kosmosu" okaza�a si� niewinnym �artem - wyja�ni� Starzec.
- I w zwi�zku z tym stracili�my sze�ciu ludzi? Chyba b�dziemy pr�bowali odszuka� naszych agent�w?
- Nie, bo jestem pewien, �e ich nie znajdziemy. Musimy najpierw dowiedzie� si� dlaczego pomiary triangulacyjne na zdj�ciach - uj�� fotografie zrobione przez stacj� kosmiczn� - niezgadzaj� si� z tymi najnowszymi, pokazywanymi w wiadomo�ciach.
- Chcia�abym porozmawia� z tymi ch�opcami z farmy - po raz pierwszy odezwa�a si� Mary. Ja r�wnie� by�em zainteresowany t� histori�.
Wyl�dowa�em pi�� mil od Grinnell i zacz�li�my szuka� farmy McLain�w.
Naj�wie�sze wiadomo�ci poda�y ju� nazwiska nieszcz�snych budowniczych. Byli nimi Yincent i George McLain. Nie mieli�my wi�c trudno�ci ze znalezieniem os�awionego miejsca l�dowania. Na skrzy�owaniu dr�g sta�a wielka, �wietnie zrobiona reklama, informuj�ca, �e jest to droga do "statku kosmicznego". Po chwili ujrzeli�my niedbale zaparkowane samochody. Kilka napr�dce skleconych sklepik�w oferowa�o zimne napoje i pami�tki z pobytu na ziemi McLaina. Policjant pr�bowa� kierowa� ruchem.
- Zatrzymaj si� - rozkaza� Starzec.
- W porz�dku wuju Charlie - zgodzi�em si�.
- Starzec lekko wyskoczy� z wozu. Po utykaniu pozosta�o tylko wspomnienie. Id�c, zaczepnie wymachiwa� lask�. Wyci�gn��em r�k� do Mary, �eby pom�c jej wysi���. Opar�a si� o moje rami� i spojrza�a mi w oczy. Jej bezczelne spojrzenie zaniepokoi�o mnie.
- Nie do wiary braciszku, jaki ty jeste� silny - powiedzia�a drwi�co.
Chcia�em da� jej klapsa, ale zamiast tego u�miechn��em si� za�enowany. Zn�w da�a o sobie zna� szko�a Starca. Nie mog�em sobie pozwoli� na �adne zb�dne gesty.
Wuj Charlie zachowywa� si�, jak na turyst� przysta�o. Naprzykrza� si� wszystkim. Zawraca� g�ow� policji, zatrzymywa� ludzi, �eby wyg�asza� jakie� opinie nie pytany o zdanie. W jednym sklepiku kupi� cygaro, a przede wszystkim robi� wra�enie zamo�nego, zgrzybia�ego g�upca, kt�ry bezmy�lnie sp�dza wakacje.
- Inspektor twierdzi, �e ca�a ta sprawa by�a �artem, kochani - figiel wymy�lony przez ch�opc�w. Idziemy? - m�wi�c to, wymownie spojrza� na sier�anta stoj�cego obok nas.
- Nie ma statku kosmicznego? - Mary wygl�da�a na rozczarowan�.
- Jest tutaj pojazd, kt�ry na upartego mo�na nazwa� kosmicznym. Znajdziecie go, je�li p�jdziecie za tymi frajerami. Poza tym jestem sier�antem, a nie inspektorem.
Wuj Charlie rzuci� mu pod nogi cygaro i ruszyli�my przez pastwisko do pobliskiego lasku. Wej�cie tam kosztowa�o dolara i w zwi�zku z tym wielu potencjalnych frajer�w wraca�o nie obejrzywszy lataj�cego talerza. Droga w�r�d drzew by�a piaszczysta. Marzy�em, aby zamiast nadajnika mie� z ty�u g�owy jeszcze jedn� par� oczu. Posuwa�em si� ostro�nie. Wed�ug naszych informacji, w�a�nie t� drog� sz�o naszych sze�ciu agent�w. I �aden z nich nie wr�ci�. Wliczaj�c Starca i Mary, id�cych przede mn�, mia�em by� dziewi�ty. Niespecjalnie mi si� to podoba�o. Tymczasem Mary szczebiota�a jak idiotka. Wszelkimi si�ami stara�a si� zrobi� wra�enie ni�szej i m�odszej. W ko�cu dotarli�my do polany, na kt�rej znajdowa� si� s�ynny obiekt.
By� naturalnych rozmiar�w, mia� wi�cej ni� sto st�p �rednicy. Jednak tandetna obudowa z metalu i plastiku sprawi�a, �e wygl�da� jak zabawka.
- Ach, jakie to ekscytuj�ce! - zapiszcza�a Mary.
- Z w�azu umieszczonego na szczycie tej okropnej konstrukcji, wychyli� si� mo�e dziewi�tnastoletni, bardzo pryszczaty m�odzieniec.
- Chcecie wej�� do �rodka? - zawo�a�. Doda� jeszcze, �e b�dzie to kosztowa�o o pi��dziesi�t cent�w dro�ej od osoby. Wuj Charlie �askawie si� zgodzi�.
Mary podesz�a bli�ej, jednak po chwili cofn�a si�, gdy� obok m�odego cz�owieka pojawi� si� drugi niemal identyczny. Byli chyba bli�niakami. Chcieli pom�c Mary wej�� do �rodka pojazdu. Siostra cofn�a si� jeszcze bardziej, wi�c szybko podszed�em gotowy do dzia�ania. Doskonale potrafi�em wyczuwa� niebezpiecze�stwo.
- Tam jest tak ciemno - g�os jej zadr�a�.
- To absolutnie bezpieczne - zapewni� drugi, r�wnie pryszczaty m�odzieniec. - Tury�ci wchodz� tu przez ca�y dzie�. Ja jestem w�a�cicielem, nazywam si� Vinc McLain. Nie ma si� pani czego obawia�.
Wuj Charlie zajrza� przez w�az. Nie m�g� sobie pozwoli� na takie ryzyko.
- Tam mog� by� w�e - powiedzia� zdecydowanie. - Nie powinna� tam wchodzi�.
- Czego si� obawiacie - odezwa� si�, ju� do�� napastliwie pierwszy McLain - tam jest ca�kiem bezpiecznie.
- Zatrzymaj pieni�dze m�ody cz�owieku - rzek� Wuj i zrobi� min� jakby sobie o czym� przypomnia�. - Jeste�my ju� sp�nieni. Ruszajmy moi drodzy.
W drodze powrotnej szed�em za nimi i ca�y czas my�la�em o tym, co zobaczyli�my. Wsiedli�my do samochodu. Starzec odezwa� si� dopiero, gdy wyjechali�my na drog�.
- No i jak? Zauwa�yli�cie co�?
- Nie ma �adnych nowych informacji? - zapyta�em. - Nikt si� nie uratowa�?
- Nikt.
- Chyba nie uda�o im si� zmyli� naszych agent�w. To nie by� ten pojazd, o kt�rym wszyscy m�wili.
- Oczywi�cie, �e nie - zgodzi� si� Starzec. - Co� jeszcze?
- Ile wed�ug ciebie kosztowa�oby zrobienie takiej atrapy? - zapyta�em. Metal wygl�da� jak nowy, �wie�a farba, a tak�e uda�o mi si� dostrzec przez w�az, jakie� sto st�p przestrzeni wewn�trz. Z pewno�ci� wszystko by�o bardzo kosztowne.
- Masz racj�.
- A dom McLain�w wygl�da na nieodnawiany od lat, stodo�a te�. Jak wi�c mogli sfinalizowa� sw�j szalony pomys� owi ch�opcy?
- S�usznie. A ty Mary?
- Wuju Charlie, czy zauwa�y�e� jak oni mnie traktowali?
- Kto? - zapyta�em zdziwiony. - Sier�ant i ci wie�niacy. U�y�am ca�ego swojego sex-appealu i nic. �adnej reakcji.
- Wszyscy byli tob� naprawd� zachwyceni - zapewni�em uprzejmie, traktuj�c j� w gruncie rzeczy jak idiotk�.
- Nic nie rozumiesz - zirytowa�a si�. - Zawsze doskonale wyczuwam jak mnie odbieraj�. Oni zachowywali si�, jakby byli martwi. Jak stra�nicy haremu, je�li wiesz co mam na my�li.
- Hipnoza? - zapyta� wuj Charlie.
- Mo�e, albo narkotyki. - Mary zmarszczy�a brwi, wygl�da�a na zaintrygowan�.
Starzec zastanawia� si� chwil� nad jej s�owami.
- Przy nast�pnym skrzy�owaniu skr�� w lewo, Sammy. Musimy sprawdzi� pewne miejsce dwie mile st�d - powiedzia� w ko�cu.
- Wed�ug pomiar�w triangulacyjnych punkt widoczny na zdj�ciach? - zapyta�em, nie oczekuj�c odpowiedzi.
Nie uda�o nam si� tam dosta�. Okaza�o si�, �e nie ma mostu, a by�o za ma�o miejsca, �eby rozp�dzi� w�z i przeskoczy� spory r�w. Zawr�cili�my zrezygnowani na po�udnie. Na drodze zatrzyma� nas gliniarz. Poinformowa� nas o po�arze. Nie pozwoli� przejecha�, wskazuj�c objazd. Wpad� tak�e na pomys�, �eby wys�a� mnie do akcji ratowniczej. Wtedy Mary pokaza�a nam, jak dzia�aj� na normalnych m�czyzn jej wdzi�ki. Przy pomocy kilku gest�w i drobnego k�amstwa uwolni�a mnie od tego przykrego zadania. Zadowoleni ruszyli�my dalej.
- Co my�lisz o tym facecie?
- O co ci chodzi? - zdziwi�a si� Mary. Te�, jak to nazwa�a�, stra�nik haremu?
- Ale� sk�d! Bardzo atrakcyjny m�czyzna.
Jej odpowied� rozz�o�ci�a mnie.
Starzec zdecydowa�, �e nie b�dziemy pr�bowali zaparkowa� w pobli�u prawdziwego miejsca l�dowania pojazdu kosmicznego. Uzna� to za zbyteczne. Udali�my si� do Des Moines. Zamiast zostawi� samoch�d przed rogatkami, zap�acili�my za wjazd do miasta. Pojechali�my prosto do g��wnego studia telewizyjnego.
Wuj Charlie ha�a�liwie wkroczy� do biura generalnego dyrektora, ci�gn�c nas za sob�. Na pocz�tek wyg�osi� stek k�amstw. Chocia�? Mo�e Charles M. Cavanaugh jest naprawd� znacz�c� figur� w Federalnym Wydziale �rodk�w Masowego Przekazu? Sk�d m�g�bym to wiedzie�?
Kiedy znale�li�my si� w gabinecie szefa, wuj kontynuowa� swoj� �yciow� rol�.
- A teraz sir, chcia�bym si� dowiedzie�, o co chodzi w tym absurdalnym numerze ze statkiem kosmicznym? Otwarcie ostrzegam, �e od tego mo�e zale�e� wa�no�� pa�skiej licencji.
Szef studia okaza� si� ma�ym niepozornym cz�owieczkiem o zgarbionych plecach, ale nie wygl�da� na przestraszonego. Wr�cz przeciwnie, by� bardzo pewny siebie.
- Wydaje mi si�, �e przekazali�my wystarczaj�co obszerne wyja�nienia w naszych programach - odrzek� prawie oburzony. Zostali�my oszukani przez jednego z naszych ludzi. Ten cz�owiek zosta� ju� zwolniony.
- Bardzo s�usznie, panie Barnes - powiedzia� Starzec - ale ostrzegam sir, ze mn� nie ma �art�w. Sam prowadz� dochodzenia. Nie jestem przekonany, aby ci dwaj prostacy i nic nie znacz�cy reporter mogli do tego stopnia zorganizowa� i rozdmucha� tak� spraw�. W tym czuje si� pieni�dze? Wysoko... A teraz powie mi pan, co pan robi�...
Mary przysun�a si� bli�ej biurka Barnesa. Niepostrze�enie zsun�a z ramion kostium. Mia�a pi�kne cia�o. Jej poza przywiod�a mi na my�l "Nag� kobiet�" Goyi. W tym momencie opu�ci�a kciuk w d� i przekaza�a co� Starcowi.
Barnes nie powinien by� tego zauwa�y�. Wydawa�o si�, �e ca�a jego uwaga skoncentrowana jest na Starcu. A jednak zauwa�y�. Spojrza� na Mary. Wtedy wyra�nie zobaczy�em jego oboj�tn� i bezwzgl�dn� twarz. Nigdy dot�d nie widzia�em kogo�, o takimwyrazie twarzy. Si�gn�� do szuflady biurka.
- Sam, uwa�aj! - krzykn�� wuj Charlie.
Kiedy strzeli�em, cia�o Barnesa osun�o si� na pod�og�. To nie by� dobry strza�. Celowa�em w nogi, a trafi�em w brzuch. Podbieg�em do niego i kopn��em jego pistolet, kt�rego wci�� pr�bowa� dosi�gn��. Cz�owiek zraniony w ten spos�b jest ju� w�a�ciwie martwy, z tym, �e ma jeszcze kilka minut na umieranie. Chcia�em zrobi� mu przys�ug� i go dobi�.
- Zostaw i nie dotykaj go! Mary! Odsu� si�! - powstrzyma� mnie szef.
Zobaczy�em, jak ostro�nie przesuwa si� do tego faceta. W tym momencie Bames wyda� z siebie be�kotliwy odg�os i zamilk� na zawsze. Dziwna �mier�. A poza tym, rana postrza�owa nie krwawi�a prawie wcale. Starzec przyjrza� mu si� i tr�ci� cia�o lask�.
- Szefie - powiedzia�em - chyba czas na nas.
- Jeste�my tutaj tak samo bezpieczni, jak w ka�dym innym miejscu - odpowiedzia�. - Prawdopodobnie ten budynek roi si� od nich.
- Roi od czego? - nie zrozumia�em.
- Sk�d mia�by� wiedzie� kim s�? Prawdopodobnie jest ich sporo. - Wskaza� na cia�o Barnesa. - W�a�nie mia�em potwierdzi� ich istnienie.
Mary tymczasem szlocha�a cicho. Pierwszy raz zareagowa�a jak zwyczajna kobieta.
- Sp�jrzcie, on ci�gle oddycha! - powiedzia�a zduszonym g�osem. Le�a� twarz� do pod�ogi i rzeczywi�cie unosi� si� jakby ci�gle jeszcze �y� i oddycha�. Starzec jeszcze raz szturchn�� go.
- Sam, chod� tutaj! - zawo�a�. - Zdejmij z niego ubranie. Tylko u�yj r�kawiczek i b�d� ostro�ny!
- My�lisz, �e to pu�apka? - za�mia�em si�.
- Zamknij si� i uwa�aj!
Nie wiedzia�em co chce znale��, ale na pewno mia� przeczucie, �e to pomo�e nam rozwi�za� ca�� spraw�. Starzec mia� zainstalowany w m�zgu niez�ej klasy integrator, kt�ry pozwala� mu z minimalnej ilo�ci fakt�w skonstruowa� logiczna ca�o��. Dlatego zawsze mu ufa�em. Za�o�y�em r�kawiczki i obr�ci�em cia�o, �eby zdj�� z niego ubranie. Pier� Bamesa ci�gle si� unosi�a. Zawsze czuj� si� nieswojo, kiedy mam do czynienia z tak nienaturalnymi sytuacjami. Dotkn��em jego plec�w. Ludzkie plecy s� zazwyczaj ko�ciste i umi�nione, te by�y mi�kkie i prawie falowa�y pod wp�ywem dotkni�cia. Cofn��em r�k� z obrzydzeniem. Mary poda�a mi no�yczki z biurka. Przeci��em marynark� i rozsun��em j�. Pod prawie prze�roczyst� podkoszulk�, od szyi do po�owy plec�w znajdowa�o si� co�, co na pewno nie mia�o nic wsp�lnego z ludzkim cia�em. By�o grube na par� cali i dzi�ki temu Barnes wydawa� si� lekko zgarbiony, a tak�e dziwnie pulsowa�. Wyci�gn��em r�k�, �eby �ci�gn�� koszulk� i przyjrze� si� dok�adnie, ale Starzec uderzy� mnie lask�.
- Zdecyduj si� czego chcesz - powiedzia�em, rozcieraj�c st�uczone ko�ci.
Nie odpowiedzia�. Ko�cem laski podni�s� koszul� i wtedy zobaczyli�my go dok�adnie.
Cia�o tego stworzenia by�o szarawe, bladoprze�roczyste i poprzecinane ciemniejszymi �y�kami. Przypomina�o gigantyczny �abi skrzek. Najwyra�niej �ywe, bo wci�� pulsowa�o i rytmicznie unosi�o si�. Nagle osun�o si� z Barnesa i upad�o na pod�og�, nie mog�c si� poruszy�.
- Biedaczysko! - powiedzia� Starzec dziwnie �agodnie.
- Co? To? - zapyta�em zdziwiony.
- Nie, Barnes. Pewnie dostanie jakie� odznaczenie, kiedy to wszystko si� sko�czy. -Je�eli si� sko�czy.Starzec wyprostowa� si� i chodzi� zamy�lony po pokoju, jakby zapomnia� o szarym obrzydlistwie, kt�re le�a�o obok Barnesa.
Cofn��em si� troch� i obserwowa�em t� dziwn� plazm�. Wola�em nie porusza� si� zbyt gwa�townie. Nie wiedzia�em przecie�, czy to dziwactwo na przyk�ad nie potrafi lata�. Wola�em si� te� nie przekonywa� o tym, na w�asnej sk�rze. Moja bro� wci�� by�a gotowa do strza�u. Mary opar�a si� o mnie ramieniem, jakby szuka�a pomocy. Obj��em j�.
Za biurkiem le�a�a sterta pude�ek do przechowywania ta�m. Starzec wzi�� jedno z nich i podszed� do tego stworzenia. Po�o�y� pud�o blisko, ale plazma nie chcia�a si� przesuwa� zupe�nie jakby przymocowano j� do pod�ogi. Odepchn��em cia�o Barnesa i zacz��em strzela�, �eby zmusi� to, co by�o obok, do przesuni�cia si�. Po chwili uda�o si� wci�gn�� obce cia�o do �rodka. Starzec szybko zatrzasn�� pud�o.
- W drog� moi kochani.
Wychodz�c, zatrzyma� si� na chwil� w drzwiach i g�o�no po�egna� si� z Barnesem.
- Jutro odwiedz� znowu pana Barnesa, ale prosz� nie wyznacza� konkretnej godziny. Wcze�niej zadzwoni� - powiedzia� do sekretarki.
Wychodzili�my spokojnie i powoli. Starzec �ciskaj�c pod pach� pud�o, poszed� jeszcze kupi� cygaro, Mary za� zgrywa�a g�upiego podlotka, wyg�aszaj�c jakie� bezsensowne uwagi. Kiedy znale�li�my si� w wozie, szef powiedzia� mi dok�d mam jecha� i przede wszystkim zabroni� mi si� spieszy�. Zgodnie z jego instrukcjami znale�li�my si� w gara�u.
- Pan Malone potrzebuje tego wozu natychmiast - zawo�a� Starzec do w�a�ciciela stacji samochodowej.
Wiedzia�em, �e nasz w�z w ci�gu dwudziestu minut przestanie istnie�. B�dzie spoczywa� w skrzyniach z cz�ciami zapasowymi.
- T�dy prosz� - powiedzia� us�u�nie. Wys�a� dw�ch pracownik�w do innego pomieszczenia, a my znikn�li�my za wskazanymi drzwiami. Tam odzyska�em w�asn� twarz i kolor w�os�w, a Starzec znowu mia� �ys� czaszk�. W�osy Mary sta�y si� czarne, ale wygl�da�a z nimi r�wnie dobrze jak przedtem. Rodzina Cavanaugh�w przesta�a istnie�. Mary mia�a na sobie elegancki kostium piel�gniarki, ja mundur szofera, a Starzec sta� si� znowu naszym podstarza�ym, kulej�cym pracodawc�.
Samoch�d ju� czeka�. Zas�onili�my okna, chocia� chyba to nie by�o konieczne, bo nawet je�li znajd� trupa Barnesa i tak nikt nie zechce wyja�nia� ca�ej tej sprawy.
Udali�my si� prosto do Biura Sekcji. Oczywi�cie tak szybko, jak to by�o mo�liwe. Starzec pos�a� natychmiast po doktora Gravesa, szefa laboratorium biologicznego. Mia� przynie�� ze sob� podr�czny sprz�t. Po otwarciu pud�a smr�d rozk�adaj�cej si� organicznej materii, jak od�r opanowanej gangren� rany, wype�ni� pok�j i zmusi� nas do w��czenia wentylator�w. Graves zatka� nos.
- Co to jest, na Boga? - zapyta�. - Przypomina troch� martwe dziecko.
Starzec zakl�� cicho.
- Powiniene� chyba udzieli� nam bli�szych informacji - powiedzia�. - Chc� �eby� to zbada�. Tylko pracuj w ubraniu ochronnym i nie my�l, �e to jest martwe.
- Je�eli to jest �ywe, to ja jestem ksi�niczka Anna.
- Mo�e jeste�, a w ka�dym razie masz szans�. We� si� do pracy. Wiemy, �e to paso�yt, zdolny przyssa� si� do �ywiciela, na przyk�ad cz�owieka i kontrolowa� go. Z ca�� pewno�ci� jest istot� pozaziemsk�.
Szef laboratorium pociagn�� nosem. - Pozaziemski paso�yt na ludzkim �ywicielu? Absurdalne.
Niemo�liwe, �eby ich organizmy mog�y �y� w symbiozie chocia�by ze wzgl�d�w chemicznych.
Starzec wyra�nie si� zdenerwowa�.
- Do cholery z twoimi teoriami! Widzieli�my jak �erowa� na cz�owieku. Je�eli to organizm ziemski, to ciekaw jestem jakie znajdziesz dla niego miejsce w�r�d stworze� zamieszkuj�cych Ziemi�. Chyba nie s�dzisz te�, �e jest jedynym przedstawicielem gatunku? A poza tym sko�czmy z tymi przypuszczeniami, chc� fakt�w.
- Dostaniesz je - wrzasn�� biolog.
- Zacznij badania i postaraj si�, bym dosta� z powrotem wi�ksz� cz�� paso�yta. Potrzebuj� tego jako dowodu. Pami�taj, �e to jest �ywe, wi�c jednocze�nie niewyobra�alnie niebezpieczne. Je�li zaatakuje jednego z twoich ludzi, to b�d� musia� go zabi�.
Szef laboratorium nie odpowiedzia� nic, ale to co us�ysza� zrobi�o na nim spore wra�enie.
Starzec usiad� w fotelu i zamkn�� oczy. Wygl�da� jakby spa�. Oboje z Mary starali�my zachowywa� si� jak najciszej. Po pi�ciu minutach otworzy� oczy.
- Jak my�lisz Sam, ile takich stworze� mog�o przyby� na Ziemi�? Za��my, �e ich statek by� takiej wielko�ci jak atrapa, kt�r� widzieli�my - odezwa� si� po chwili.
- Dowody s� do�� mgliste.
- Mgliste, ale niezaprzeczalne. Musia� wyl�dowa� statek kosmiczny i czuj�, �e jeszcze tu jest.
- Powinni�my sprawdzi� tamto miejsce.
- Zrobimy to, jak b�dziemy ju� co� wiedzieli. Nasi agenci nie byli g�upcami. Co my�lisz o owym poje�dzie?
- Wielko�� statku nie m�wi nic o jego zawarto�ci. Nie wiemy jaki ma nap�d, przyspieszenie, jakie zawiera wyposa�enie, czego potrzebowali do podr�y pasa�erowie. W tej sytuacji nie mamy szans na jednoznaczn� ocen�.
- Tak. Dajmy na to, �e stwor�w jest kilkaset. Wi�c mamy dzi� wieczorem kilkuset zombi w stanie Iowa. I co mo�emy zrobi�? Biega� po ulicach i zabija� wszystkich, kt�rzy maj� zgarbione plecy? To dopiero by�by temat do plotek - u�miechn�� si� nieznacznie.
- Jest jeszcze jedno wa�ne pytanie, na kt�re nie znajdziemy odpowiedzi: je�eli jeden statek kosmiczny wyl�dowa� dzisiaj w Iowa, to ile ich mo�e wyl�dowa� jutro w P�nocnej Dakocie, albo Brazylii.
- Masz racj� - powiedzia�, wygl�da� na bardzo zatroskanego. - Ale bez wzgl�du na to, ile jeszcze jest takich pyta�, nie mamy czasu do stracenia. Musimy zacz�� dzia�a� nawet je�li niespecjalnie wiadomo od czego zacz��.
Wszyscy udali�my si� do Sekcji Kosmetycznej, aby powr�ci� do pierwotnego wygl�du. Po zabiegu poszed�em do klubu w budynku biura. Chcia�em si� czego� napi�, ale przede wszystkiem szuka�em Mary. Nie wiedzia�em tylko czy szukam brunetki, blondynki, czy te� rudej. By�em jednak pewien, �e rozpoznam jej boskie cia�o. Rozejrza�em si� po sali. Wi�c jednak naprawd� by�a ruda. Siedzia�a w kabinie i pi�a drinka. Wygl�da�a dok�adnie tak, jak wtedy, gdy przedstawi� mi j� Starzec.
- Witaj siostrzyczko! - powiedzia�em.
- Cze�� braciszku! - odpowiedzia�a, u�miechaj�c si� i wskazuj�c mi miejsce obok siebie.
Zam�wi�em dla siebie burbona z wod� w celach leczniczych.
- Czy tak naprawd� wygl�dasz? - zapyta�em nie�mia�o.
- Nie ca�kiem. Naprawd� jestem w paski jak zebra i mam dwie g�owy. A ty? - popatrzy�a na mnie z rozbawieniem.
- Nigdy si� tego nie dowiedzia�em. Moja matka udusi�a mnie poduszk�, zaraz po tym jak ujrza�a mnie pierwszy raz. Tym razem spojrza�a na mnie pob�a�liwie.
- Jestem w stanie to zrozumie�. Ale ju� chyba si� przyzwyczai�am do ciebie.
- Dzi�kuj� - powiedzia�em. - Mo�e podarujemy sobie t� siostr� i brata. Mam przez to zahamowania.
- My�l�, �e ci si� przydadz�.
- Ale� sk�d. Jestem �agodny. Nie ma we mnie �adnej agresji.
By�em pewien, �e gdybym po�o�y� r�k� na jej d�oni, nie by�oby to mile widziane, niewiele zosta�oby r�wnie� z mojej r�ki.
- Mo�e spr�bujemy dzi� wiecz�r zapomnie� o tym wszystkim. Wypij i zam�wimy jeszcze - szybko wychyli�a sw�j kieliszek. Siedzieli�my niewiele m�wi�c, czu�em si� wspaniale. By�o mi bardzo dobrze. Wszystkie zmartwienia odp�yn�y gdzie� daleko. Niecz�sto zdarzaj� si� takie chwile, szczeg�lnie w tym zawodzie. Mo�e dlatego tak silnie odczuwa�em ich urok.
Jedn� z pozytywnych cech Mary by�o to, �e nie prowokowa�a m�czyzn. Chyba, �e w celach zawodowych. Wiedzia�a jak wielk� si�� oddzia�ywania dysponuje. Mia�a jednak ujmuj�cy spos�b bycia. Zachowywa�a si� akurat na tyle kobieco, aby�my obydwoje czuli si� mi�o i nieskr�powanie.
Patrzy�em na ni� i my�la�em, jak dobrze by�oby mie� j� obok siebie na co dzie�, budzi� si� obok niej, siedzie� razem przy kominku. Ze wzgl�du na moj� prac� nigdy nie my�la�em o ma��e�stwie. Zreszt� dziewczyna jest tylko dziewczyn� i nie ma si� czym ekscytowa�. Ale Mary... Mary jest nie tylko wspania�� kobiet�, lecz tak�e agentem. Z ni� m�g�bym rozmawia� godzinami. W tym momencie u�wiadomi�em sobie, jak bardzo by�em dotychczas samotny.
- Mary?
- Tak?
- Czy jeste� m�atk�?
- Je�li pytasz powa�nie, to nie. A o co chodzi? Czy to ma jakie� znaczenie?
- Nie ma - odpowiedzia�em. - Jestem teraz absolutnie powa�ny. Sp�jrz na mnie. Mam obydwie r�ce, obydwie nogi, jestem jeszcze m�ody i nie wchodz� do domu w zab�oconych butach. Mog�a� trafi� gorzej.
Roze�mia�a si� rado�nie.
- Tylko mi nie m�w, �e ju� nied�ugo dostaniesz lepsze stanowisko.
- Dlaczego nie?
- Nie robi� ci wym�wek. Stwierdzam tylko, �e twoja technika jest do niczego. Nie ma �adnego powodu, by traci� g�ow� i proponowa� kobiecie ma��e�stwo, tylko dlatego, �e nie zamierza przespa� si� z tob� dzisiejszej nocy. Niekt�re kobiety mog�yby zmusi� ci� do spe�nienia tej obietnicy.
- Wzi��em to pod uwag� - powiedzia�em zirytowany.
- W takim razie, jakie warunki finansowe proponujesz?
- Do cholery! Zgadzam si�, nawet je�li chcesz takiego typu kontraktu. Zatrzymasz swoj� pensj�, a ja oddam ci po�ow� mojej. Oczywi�cie do czasu, kiedy b�dziesz ze mn�.
- Tak naprawd�, to nie chc� czego� takiego. Nie z m�czyzn�, dla kt�rego najwa�niejsze jest to, by by� ze mn�.
- Tak my�la�em.
- Chcia�am tylko sprawdzi�, czy traktujesz to wszystko powa�nie. Przypuszczam, �e tak - powiedzia�a dziwnie mi�kko.
- Traktuj� to bardzo powa�nie.
- Agent nie powinien si� wi�za�. Wiesz o tym.
- Agent nie powienien si� wi�za� z nikim opr�cz drugiego agenta. Chcia�a jeszcze co� powiedzie�, ale nagle zamilk�a. M�j nadajnik m�wi� mi co� do ucha. To by� g�os Starca. Wiedzia�em, �e Mary s�yszy to samo. Wzywa� nas do siebie. Wstali�my oboje bez s�owa. Przy drzwiach, Mary nagle zatrzyma�a si� i popatrzy�a mi prosto w oczy.
- To jest w�a�nie pow�d, dla kt�rego nie nale�y rozmawia� o ma��e�stwie. Mamy wa�ne zadanie do wykonania. I obiecaj mi, �e przez ten ca�y czas b�dziesz my�la� tylko o tym.
- Nie - krzykn��em na ca�y g�os.
- Nie dra�nij mnie! Wyobra� sobie, �e ju� jeste� �onaty i pewnego ranka znajdujesz takiego potwora na ciele swojej �ony.
Albo, ja znajduj� co� takiego na twoim ciele.
- Zaryzykuj� i na pewno nie pozwol�, �eby cokolwiek sta�o si� tobie.
- Nie wierz�, �e mo�esz mnie przed tym ochroni�. Do biura Starca szli�my w milczeniu.
- Wyje�d�amy - oznajmi� nam, kiedy pojawili�my sie w jego gabinecie.
- Gdzie? - zapyta�em. - A mo�e nie powinienem pyta�?
- Do Bia�ego Domu. Musimy si� zobaczy� z Prezydentem. I zamknij si� ju�!
ROZDZIA� TRZECI
Zanim zdarzy si� katastrofa, wybuchnie po�ar czy epidemia, pojawia si� kr�tki czas, kiedy wszelkie podejmowane dzia�ania zawodz�. I to by� w�a�nie taki moment. Nie trzeba znajomo�ci wy�szej matematyki, �eby to zrozumie�. Wszystko zale�y od natychmiastowego rozpoznania sytuacji i podj�cia w�a�ciwej akcji, zanim wszystko wymknie si� z r�k. Jakiego dzia�ania oczekiwa� Starzec od Prezydenta mo�na si� domy�la�. Chcia� og�oszenia stanu zagro�enia, odseparowania obszaru Des Moines, rozkazu zatrzymania ka�dego, kto chcia�by si� stamt�d wymkn��, bez wzgl�du na wiek, p�e�, ras�. Nale�a�o sprawdza� ka�dego. Uruchomi� radary, ostrzec stacje kosmiczne i rakietowe, �eby by�y w ka�dej chwili gotowe zniszczy� nast�pny, pr�buj�cy wyl�dowa� statek. Trzeba uprzedzi� inne pa�stwa, bez natr�tnego powo�ywania si� na prawa mi�dzynarodowe. W tej sytuacji chodzi o bezpiecze�stwo wszystkich, nawet nie, teraz chodzi o przetrwanie. W tym momencie niewa�ne jest sk�d przychodz� agresorzy, z Marsa, Jowisza czy z Systemu S�onecznego. Trzeba odeprze� inwazj�.
Starzec przemy�la� wszystko i wyci�gn�� z tego wnioski. Posiada� ten genialny dar znajdowania w�a�ciwych rozwi�za� w sytuacjach nierozpoznanych do ko�ca, pe�nych znak�w zapytania. Czasami a� trudno w to uwierzy�. Nie znam drugiego cz�owieka, kt�rego umys� pracowa�by tak, jak umys� Starca. Wi�kszo�� ludzi zazwyczaj zatrzymuje si� w momencie, gdy fakty k��c� si� z przyj�tymi zasadami. Dla niego s� to tylko bod�ce, prowadz�ce go dalej. Dlatego Prezydent tak bardzo liczy� si� z jego zdaniem.
Ludzie z Tajnej S�u�by sprawdzili nas bardzo uprzejmie. Odda�em sw�j rozpylacz. Mary okaza�a si� chodz�cym arsena�em. Maszyna wyda�a z siebie a� cztery sygna�y i zakrztusi�a si�, cho� przysi�gam, �e Mary by�a prawie naga i w zasadzie niczego niemog�a ukry�.
Starzec odda� swoj� lask� bez s�owa. Przypuszczam, �e nie chcia� �eby j� prze�wietlano. Najwi�cej k�opotu przysporzy�y im nasze nadajniki. Wykry�y je promienie rentgena i detektor metalu, ale personel nie by� przygotowany na operacje chirurgiczne. Po porozumieniu si� z sekretarzem Prezydenta, szef stra�y orzek�, �e przedmioty wmontowane w cia�o nie s� traktowane jako bro�. Wzi�li jeszcze nasze odciski palc�w, sfotografowali siatk�wki oczu i w ko�cu wprowadzono nas do poczekalni. Po chwili poproszono Starca, ale samego.
- Zastanawiam si�, dlaczego wszed� tam bez nas - zapyta�em Mary. - Przecie� wiemy tyle samo.
Nie odpowiada�a, wi�c zacz��em my�le� o systemie bezpiecze�stwa Prezydenta. Mia� strasznie du�o s�abych punkt�w. Za �elazn� kurtyn� wszystko, co zwi�zane z ochron� dostojnik�w pa�stwowych jest zorganizowane o wiele lepiej. Zamachowiec z odrobin� talentu bardzo �atwo wyprowadzi�by w pole tak� obstaw� jak ta. By�em tym oburzony.
Po chwili i nas wprowadzono do Prezydenta. Zda�em sobie wtedy spraw�, jak wielk� mam trem�. Ze zdenerwowania potyka�em si� o w�asne nogi. Kiedy weszli�my, Starzec przedstawi� nas. Ja wyda�em z siebie jaki� nieartyku�owany j�k, a Mary uk�oni�a si�.
Prezydent powiedzia�, �e jest mu bardzo mi�o nas pozna� i wykona� ten rodzaj u�miechu, kt�ry cz�sto mo�na zobaczy� w telewizji. A jednak uwierzy�em w to, i� jest mu bardzo mi�o i przesta�em czu� si� zak�opotany. Nagle przesta�em si� te� martwi� o los ludzko�ci. By�em pewien, �e kto� taki jak on z pomoc� Starca szybko i sprawnie za�atwi wszystkie problemy.
Starzec rozkaza� mi opowiedzie� wszystko, co widzia�em i s�ysza�em, a tak�e co robi�em w zwi�zku z t� spraw�. Stara�em si� zrobi� to kr�tko i zwi�le, nie pomijaj�c jednocze�nie niczego, co mog�oby by� wa�ne. Spojrza�em na Prezydenta, �eby uchwyci� jego spojrzenie, kiedy doszed�em do zabicia Barnesa, ale nie patrzy� na mnie. Da�em wyra�nie do zrozumienia, �e uczyni�em to, by ochroni� Mary, kiedy dostrzeg�em, �e tamten si�gn�� po bro�.
- Powiedz wszystko - upomnia� mnie szef. Zezna�em wi�c, �e to Starzec kaza� mi strzela�. W tym momencie Prezydent spojrza� na niego. To by�a jego jedyna reakcja. Wtedy odezwa�a si� Mary. Troch� niezdarnie pr�bowa�a mu wyja�ni�, jak wyczu�a, �e McLainowie i Barnes pozostawali oboj�tni na jej wdzi�ki. Prezydent przez ca�y czas u�miecha� si� do niej uprzejmie i kiwa� g�ow� ze zrozumieniem.
- Prawie pani wierz�, m�oda damo - powiedzia� uprzejmie. Mary zarumieni�a si�. Prezydent s�ucha� jednak uwa�nie, a� sko�czy�a.
- Andrew, twoja sekcja jest nieoceniona. Wiele razy, gdyby nie ty i twoi ludzie... - zwr�ci� si� do Starca.
- Nie wierzysz nam? - przerwa� mu Starzec. - Przecie� tego nie powiedzia�em.
- Wydaje mi si�, �e by�e� tego bliski.
Prezydent wzruszy� ramionami.
- Chcia�em, �eby twoi ludzie wyszli, ale teraz nie ma to znaczenia. Andrew, jeste� geniuszem, ale i geniusze pope�niaj� b��dy. Przepracowuj� si� i trac� zdolno�� obiektywnego widzenia sytuacji. Ja nauczy�em si� odpoczywa� i odreagowa� ju� wiele lat temu. Powiedz mi, ile czasu up�yn�o od twoich ostatnich wakacji?
- Do cholery z wakacjami! Zrozum, przywioz�em �wiadk�w, bo przewidzia�em twoj� reakcj�. Nie s� pod wp�ywem narkotyk�w, nikt ich te� nie nauczy�, co maj� m�wi�. Sprowad� swoich specjalist�w i sprawd� prawdziwo�� ich opowie�ci.
Prezydent pokiwa� g�ow�.
- Nie przywi�z�by� �wiadk�w nie obeznanych z czym� takim. My�l�, �e lepiej si� na tym znasz ni� ktokolwiek, kogo chcia�bym wezwa�. We�my tego m�odzie�ca - jest got�w mordowa� dla ciebie. Wzbudzasz zaufanie. A je�li chodzi o t� m�od� dam�, nie mog� rozp�ta� wojny, opieraj�c si� prawie wy��cznie na kobiecej intuicji.
Mary zrobi�a krok w jego kierunku.
- Panie Prezydencie - zwr�ci�a si� do niego powa�nie - ja naprawd� to czuj�, za ka�dym razem. To nie byli normalni m�czy�ni.
- Nie chc� dyskutowa� o tym, co pani czu�a. Ale nie bierze pani pod uwag� ca�kiem prostego wyt�umaczenia. Mo�e oni byli impotentami. Wybacz mi m�oda damo, ale to si� czasem zdarza. Prawdopodobnie mija ich pani ze czterech w ci�gu dnia - odpowiedzia� po kr�tkim wahaniu.
Mary zupe�nie straci�a ochot� na dalsz� dyskusj�. Starzec nie poddawa� si�.
- S�uchaj Tom, sko�cz z tym pieprzeniem! - Zadr�a�em, chyba nie m�wi si� tak do Prezydenta. - Znali�my si�, kiedy jeszcze by�e� senatorem. Masz powody �eby mi ufa�. Wiesz, �e nie przyszed�bym do ciebie z t� bajeczk�, gdybym znalaz� jakie� inne wyt�umaczenie dla tych wszystkich zdarze�. Nie mo�na ignorowa� fakt�w, szczeg�lnie je�li widzia�o si� je na w�asne oczy. Musimy ich zniszczy�, a przynajmniej stawi� im czo�o. Co z tym statkiem kosmicznym? Dlaczego nie mog� si� dosta� do miejsca, gdzie wyl�dowa� -wyci�gn�� zdj�cie zrobione przez stacj� Beta i podsun�� je Prezydentowi pod nos. Ten jednak nie wygl�da� na zaniepokojonego.
- Fakty. Wiesz dobrze, �e tak samo jak ty, doceniam wag� fakt�w. Ale ja mam kilka innych �r�de� informacji opr�cz twojej Sekcji. We�my na przyk�ad to zdj�cie, m�wi�e� o nim, kiedy dzwoni�e�. Sprawdzi�em to. Wymiary farmy McLain�w zarejestrowane w lokalnym s�dzie dok�adnie pasuj� do pomiar�w triangulacyjnych na tym zdj�ciu.
- Tom... - odezwa� si� Starzec.
- Tak, Andrew?
- Czy pojecha�e� tam i sprawdzi�e� to osobi�cie?
- Oczywi�cie, �e nie.
- Dzi�ki Bogu - Starzec, m�wi�c patrzy� w sufit. - Inaczej nosi�by� na plecach trzy funty pulsuj�cego �wi�stwa. Bo�e, uchro� Stany Zjednoczone. Mo�esz by� pewien, �e urz�dnik s�dowy i agent, kt�rego wys�a�e�, obydwaj s� op�tani przez paso�yty, podobnie jak szef policji, wydawcy gazet, go�cy, gliny oraz wszyscy wa�niejsi ludzie w Des Moines. Tom, oni wiedz� kim jeste�my, a my nie wiemy nawet z czym przysz�o nam walczy�. Je�li opanuj� wszystkie wa�niejsze dziedziny naszego �ycia i spo�ecze�stwo, to �adna prawdziwa wiadomo�� nie zostanie przekazana. Zmieni� wszystkie dane, tak jak zrobili to z informacj� o miejscu l�dowania statku kosmicznego. Panie Prezydencie zwr�ci� si� do niego powa�nie - musi pan wprowadzi� natychmiastow�, drastyczn� kwarantann� w obszarze Des Moines. Inaczej nie b�dziemy mieli �adnej szansy.
- Mia�em nadziej�, �e ci tego oszcz�dz�, ale... - w��czy� co� na pulpicie biurka. - Po��czcie mnie ze stacj� telewizyjn� w Des Moines, z biurem dyrektora.
Szybko roz�wietli� si� ekran zamontowany w �cianie. Patrzyli�my na pok�j, w kt�rym byli�my kilka godzin temu. Zagl�dali�my do wewn�trz zza plec�w cz�owieka stoj�cego do nas ty�em i zas�aniaj�cego prawie ca�y ekran. To by� Barnes, albo jego brat bli�niak. By�em wstrz��ni�ty. Zazwyczaj, kiedy zabija si� cz�owieka, oczekuje si� od niego, �eby pozosta� martwy. Wci�� jednak bardziej wierzy�em sobie i temu, co widzia�em.
- Szuka� mnie pan, panie Prezydencie? - powiedzia� cz�owiek z ekranu a jego g�os brzmia�, jakby by� oszo�omiony wyr�nieniem.
- Tak. Panie Barnes, czy rozpoznaje pan kogokolwiek z tych ludzi?
Dyrektor zrobi� zdziwion� min�.
- Obawiam si�, �e nie. A powinienem?
- Powiedz mu, �eby zawo�a� ludzi do gabinetu - odezwa� si� Starzec.
Prezydent spojrza� na Starca, w jego oczach dostrzeg�em kpin�, ale zrobi� to. Barnes wygl�da� na zak�opotanego, jednak nie mia� wyj�cia. Po chwili wesz�o kilka os�b. W wi�kszo�ci kobiety. Rozpozna�em sekretark�, siedz�c� zazwyczaj przy drzwiach szefa.
- Ach, to Prezydent! - szepn�a jedna z kobiet. Nikt z zebranych oczywi�cie nas nie pozna�. Nic dziwnego je�li chodzi o mnie i Starca, ale przecie� Mary wygl�da�a tak samo. Jej wygl�d zapisuje si� w pami�ci ka�dej kobiety, kt�ra kiedykolwiek j� widzia�a. Mo�e odpowiedzi� na to by� fakt, �e wszyscy tam obecni mieli zaokr�glone plecy, tak samo jak Barnes.
Prezydent podszed� do Starca i po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Powa�nie radz� ci, �eby� pojecha� na wakacje. - U�miechn�� si� sztucznie. - Republika nie upadnie przez ten czas, zajm� si� ni� do twojego powrotu.
Dziesi�� minut p�niej stali�my na Rock Creek. Starzec jakby si� skurczy�, po raz pierwszy wygl�da� na zrezygnowanego.
- Co teraz szefie?
- Dla was dwojga nic. Jeste�cie wolni do odwo�ania.
- Zajrza�bym jeszcze do biura Barnesa.
- Ani mi si� wa�! I trzymaj si� z daleka od Iowa. To rozkaz. A co ty masz zamiar robi�, je�li wolno spyta�?
- S�ysza�e�, co powiedzia� Prezydent? Wybieram si� na Floryd�. B�d� le�a� w s�o�cu i czeka�, a� �wiat diabli wezm�. Je�eli masz troch� rozumu zrobisz to samo. Zosta�o cholernie ma�o czasu.
Spr�bowa� wyprostowa� ramiona i odszed�. Odwr�ci�em si�, by powiedzie� co� do Mary, ale i ona oddali�a si�. Rada Starca wyda�a mi si� bardzo s�uszna a zrealizowanie jej z Mary, by�oby pe�ni� szcz�cia. Rozejrza�em si� jeszcze dooko�a, lecz nigdzie jej nie by�o. Podbieg�em do Starca.
- Przepraszam szefie! Dok�d posz�a Mary?
- Nie ma w�tpliwo�ci, chce pewnie wykorzysta�, mo�e ostatni�, okazj� na urlop. I nie zawracaj mi g�owy!
Rozwa�a�em pr�b� odnalezienia jej przez Sekcj�, ale przypomnia�em sobie, �e nie znam jej nawet prawdziwego imienia.
Mog�em jeszcze j� opisa�, tylko sk�d pewno��, �e naprawd� wygl�da tak jak teraz. Podczas naszych dwu spotka�, dwa razy mia�a rude w�osy, w tym raz na pewno z wyboru. Znam si� na kobietach, a ona jest jedn� z tych, o kt�re m�czy�ni walcz�. Jak mog�em przekaza� to przez telefon?
Zniech�cony znalaz�em sobie pok�j na noc. Zastanawia�em si�, dlaczego w�a�ciwie nie wyjecha�em ze stolicy i nie wr�ci�em do w�asnego mieszkania. Potem pomy�la�em, �e mo�e jest tam jeszcze tamta blondynka. Pr�bowa�em sobie przypomnie�, sk�d ona si� w�a�ciwie wzi�a. Po chwili zasn��em.
ROZDZIA� CZWARTY
Obudzi�em si� o zmierzchu. Pok�j, kt�ry wynaj��em mia� olbrzymie okno. Wyjrza�em, �eby popatrze� na nocne �ycie wielkiego miasta. Wida� by�o st�d rzek�, kt�ra b�yszcza�a od �wiate� neon�w. Ma�e ��dki, wo��ce noc� zakochanych wygl�da�y jak �wietliki. Ca�e miasto, kolorowe i pe�ne �wiate�, sprawia�o wra�enie krainy czar�w. Zna�em ten widok bardzo dobrze. W zwi�zku z moj� prac� bywa�em tu cz�sto, tak�e o tej porze. Ale dzisiaj jego nastr�j robi� na mnie zupe�nie inne wra�enie ni� zwykle. Jego pi�kno nie pozwala�o mi zapomnie� o tym, co si� sta�o. Wr�cz czu�em b�l, kiedy pomy�la�em o wszystkich ludziach nie�wiado-mych zbli�aj�cej si� tragedii. Wsp�czu�em tym, kt�rzy zostali ju� opanowani przez paso�yty i jak marionetki wype�niaj� wol� swoich w�adc�w. Obieca�em sobie, �e je�li uda si� tym potworom opanowa� �wiat, nie b�d� czeka�, a� kt�ry� z nich zajmie si� mn� osobi�cie. Dla agenta to nie jest trudne. Starzec jest mistrzem od wymy�lania ekstremalnych sytuacji. Chocia� wiedzia�em, �e moim zadaniem jest chroni� ludzi, a nie ucieka�, kiedy b�d� w k�opotach.
Odwr�ci�em si� od okna. By�em przyt�oczony w�asn� bezradno�ci�. Zdecydowa�em, �e jedynym lekarstwem na m�j stan mo�e by� jakie� towarzystwo. Na stoliku le�a�y katalogi biur towarzyskich i agencji modelek, ale by�a tylko jedna dziewczyna, kt�r� naprawd� chcia�bym wzi�� w ramiona tej nocy. Tylko zupe�nie nie wiedzia�em, gdzie ona mo�e by�.
Zawsze nosz� przy sobie pigu�ki czasowe, wi�kszo�� agent�w to robi. Nigdy nie wiadomo, kiedy mog� si� sta� jedynym ratunkiem przed kompletnym za�amaniem. Zreszt�, wbrew propagandzie, nie uzale�niaj� one nawet w takim stopniu, co oryginalny haszysz. Chocia� purytanie i tak powiedzieliby, �e jestem narkomanem, bo przyzwyczai�em si� bra� je od czasu do czasu. Przyznam te�, �e lubi� t� subteln� eufori�, kt�ra jest efektem ubocznym. Przede wszystkim jednak wyd�u�aj� one subiektywny czas przynajmniej dziesi�� razy. W efekcie �yje si� d�u�ej, ni� wed�ug zegarka i kalendarza. Nie mo�na z nimi przesadza�. Znam histori� faceta, kt�ry umar� w ci�gu miesi�ca przez cz�ste branie pigu�ek. Ale ja u�ywam ich bardzo rzadko. Mo�e to niez�y pomys�? �y� d�ugo i mo�na by� pewnym, i� by� szcz�liwy. A jakie to ma znaczenie, �e przez ten ca�y czas s�o�ce wzesz�o tylko trzydzie�ci razy? Kto powiedzia�, �e to gorsze?
Siedzia�em przy stole, gapi�c si� na pude�ko z pigu�kami. Mia�em ich wystarczaj�co du�o, �eby cieszy� si� chwil� obecn� przez dwa lata. M�g�bym zamkn�� si� w tej dziurze i zapomnie� o wszystkim. Wyj��em dwie pigu�ki i nala�em sobie szklank� wody. Wzi��em spluw� i wyszed�em z hotelu. Uda�em si� do Biblioteki Kongresowej.
Po drodze wst�pi�em do baru na jednego drinka i obejrza�em wiadomo�ci. �adnych informacji o Iowa. Ale czy przekazywane s� stamt�d jakie� wiadomo�ci?
W bibliotece poszed�em prosto do g��wnego katalogu. Za�o�y�em okulary i zacz��em szuka�. "Lataj�ce talerze", "Lataj�ce dyski", "B�yski na niebie", "Ogniste kule", "Teorie kosmicznego rozprzestrzeniania si� �r�de� �ycia" i dwa tuziny innych �lepych uliczek i szalonych pomys��w literackich. Potrzebowa�bym miernika Geigera, �eby zorientowa� si�, co z tego wszystkiego ma jaki� sens. Tym bardziej, �e to czego potrzebowa�em, wed�ug semantycznego klucza klasyfikacji, powinno si� znajdowa� gdzi