15743

Szczegóły
Tytuł 15743
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15743 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15743 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15743 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PIOTR GABRYEL KAROL JACKOWSKI JABŁOŃ I JABŁKO " olOBOK Projekt okładki: Piotr Płotkowiak Opracowanie redakcyjne: Dorota Konieczna Copyright by Piotr Gabryel i Karol Jackowski ISBN 83 900023-5-3 Л050& „Story", Sp. z o.o., Kościan 1990. Współpraca: Agencja „REPORTER" Warszawa Wydanie pierwsze. Mówią dzieci prominentów i opozycjonistów WAŁĘSY MESSNERA KURONIA SOKORSKIEGO MAZOWIECKIEGO GUCWY MOCZULSKIEGO i innych Jak daleko pada jabłko od jabłoni? . Ai Jak daleko pada jabłko od jabłoni? Dlaczego nie chcieli z nami rozmawiać: syn Gierka, córki i syn Bieruta, syn Jaroszewicza, córka Bermana, syn Kisielewskiego, córki Ochaba, córka Kliszki - i inni?!? JAN JAROSZEWICZ, syn PIOTRA JAROSZEWICZA: - Po prostu: nie. Albo inaczej: jeszcze nie teraz. JERZY KISIELEWSKI, Syn STEFANA KISIELEWSKIEGO, KISIELA: - Nie, naprawdę nie. Może później? Kiedy indziej? Prof. ADAM GIEREK syn EDWARDA GIERKA: - Taka rozmowa nie miałaby sensu. Ale niech pan przyśle pytania na piśmie. Zajęliśmy się czołowymi postaciami polskiej sceny politycznej po drugiej wojnie światowej. Obiektem naszego zainteresowania są ludzie zarówno z kręgów tzw. władzy, jak też tzw. opozycji. Cudzysłów wydaje się tu niezbędny, bowiem w 1989 i 1990 roku, kiedy ta książka powstawała, wszystkie dotychczasowe kryteria i podziały tego rodzaju pozacierały się, a nawet zamieniły znakami; część dotychczasowej opozycji zasiadła w ławach sejmowych i rządowych fotelach, zaś dotychczasowa władza musiała ograniczyć się do roli jednego, i to wcale nie najważniejszego z uczestników rządzącej koalicji. Niedługo zaś pewnie i tym być przestanie. 7 Do zagadnienia podchodzimy jednak z innej niż zazwyczaj strony. Rozmawialiśmy nie z samymi, byłymi lub obecnymi premierami, sekretarzami, ministrami, prezesami, szefami partii i ruchów uważających się za opozycyjne lub prorządowe - lecz z ich dziećmi. Z drugim pokoleniem. Zdecydowaliśmy się na taką właśnie niecodzienną perspektywę, aby jak najbardziej rozszerzyć (a może i zweryfikować) wiedzę o życiu politycznym Polski po zakończeniu II wojny światowej. Co to znaczy - w sensie psychologicznym i socjologicznym - być dzieckiem najważniejszej lub jednej z najważniejszych osób w kraju? Jak widziało ono i oceniało działalność ojca w różnych okresach swojego życia? Jak taki status wpływał i wpływa na światopogląd? W jakim stopniu determinuje osobiste losy? Czy pozwala na prowadzenie normalnego życia i kształtowanie go według własnych upodobań? Jakim jest teraz człowiekiem, co myśli o Polsce i jej niedawnych właścicielach dziecko opozycjonisty, wielokrotnie zamykanego, sądzonego i skazywanego? Czy prześladowanie ojca w jakiś sposób wpłynęło na jego życie? Ograniczyło szanse? Zawęziło perspektywę? Zredykalizowało poglądy? Słowem: Czy rzeczywiście dzieci rządzących Polską z ramienia kolejnych ekip politycznych (ze szczególnym uwzględnieniem komunistów) nurzały się w luksusach i żyły w bajkowym świecie, całkowicie odizolowanym od problemów normalnych obywateli? I czy - dla odmiany - dzieciństwo i młodość synów oraz córek działaczy opozycyjnych upływały wśród szykan, represji, w daremnym oczekiwaniu na gryps od odsiadującego kolejny wyrok za przekonania ojca? Odpowiedzi na powyższe pytania spróbowaliśmy uzyskać od samych zainteresowanych. Nie we wszystkich przypadkach to się powiodło. Niektórzy, w przeważającej części potomkowie byłych prominentów -odmówili. O nich, o tych, którzy nie zgodzili się na rozmowę z nami, postanowiliśmy opowiedzieć w pierwszej kolejności (Piotr Gabryel i Karol Jackowskie Edward Gierek o swojej rodzinie przed tzw. Komisją Grabskiego w 1981 roku (za wydaniem Instytutu Literackiego w Paryżu z 1986 ): „...w roku siedemdziesiątym pierwszym, już po tym, kiedy minęła fala strajków, zaproponowałem swoim synom i synowym, czy by się nie zechcieli przenieść do Warszawy? Obydwie rodziny odpowiedziały mi brutalnie: ty tatuś musisz, a my nie musimy, my jesteśmy tutaj, mamy tu pracę, my tutaj zdobywamy szlify i z Katowic się nie ruszymy. A propos moich synowych, mówiąc nawiasem, to są siostry, które wyszły za dwóch moich synów. Obie są wilnianki. Przyjechały do Polski w roku czterdziestym szóstym i od tego czasu mieszkają w Katowicach. Zaczęto robić z moich synowych 8 rzecz trochę taką pod publiczkę: synowe, synowe Breżniewa. Ojciec moich synowych mieszka w Katowicach, to jest już emeryt - siedemdzie-sięcioczteroletni, były pracownik naukowy Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Wszyscy go znają na tym uniwersytecie. Bardzo godna rodzina, polska, uczciwa, patriotyczna, ojciec zresztą bezpartyjny, synowe moje są bezpartyjne. Czy towarzysze, wam to niczego nie mówi? Zaczęły się następne historie. Zaczęły się, towarzysze, naloty na moje dzieci i na synowe w tym sensie, że Najwyższa Izba Kontroli zaczęła - to jest jej prawem i tutaj nikt nie ma pretensji o to - zaczęła na Akademii Medycznej kontrolę od czterech instytutów, w tym dwóch instytutów, a właściwie jednego instytutu, bo drugim była po prostu klinika, kierowanych przez moje synowe, jedna synowa jest profesorem okulistyki, mikrochirurgiem, szanowanym nie tylko w Polsce, ale i w Europie i chyba w świecie. Zaczęło się, towarzysze, od mikroskopu, który został jej pożyczony czy przekazany z Centrum Zdrowia Dziecka. Tam te mikroskopy leżały. (...) Zresztą, towarzysze, powiem wam uczciwie: nagonka na moje dzieci trwa po dzień dzisiejszy, powiem wam więcej, że już zaczęło się coś, co mi przypomina lincz, już się bije moje wnuki, tylko dlatego, że nazywają się Gierek. Już moja wnuczka, siedemnastoletnia, która w przyszłym roku będzie zdawała maturę, przychodzi wczoraj z płaczem i powiada: dziadziuś, ja się boję, ja nie wiem czy mnie ktoś nie zabije w szkole, patrzą na mnie jak na wnuczkę złodzieja. To samo, jak chodzi o mojego wnuka. Nie wiem, towarzysze, jak będzie z pracą moich dzieci, bo robi się wszystko, żeby ich zohydzić, żeby pokazać tych ludzi, jako ludzi niegodnych, którzy mają nieszczęście nazywać się Gierek. Gdyby nazywali się inaczej - tak im zresztą powiedziano - nikt do nich nie miałby pretensji. Tylko dlatego, że Gierek się nazywają, robi się tego rodzaju wstręty i wyraźnie mówi się: wy tutaj nie pobędziecie zbyt długo. (...) Sprawa ostatnia dotycząca domów. (...) Chcę tylko powiedzieć, że ja miałem przedtem mieszkanie, z którego, nikt nie pytając o moje zdanie, wyprowadził mnie, uważając, że jest to mieszkanie niebezpieczne (...). Mieszkałem tam razem z młodszym synem i jego żoną, wobec tego nawet ja, żona nie byliśmy świadkami, jak przenoszono nas z tego mieszkania do innego. Znaleziono inne mieszkanie i uznano, że tam będzie bezpieczniej. (...) Normalne mieszkanie; kuchnia, jest mały salonik i cztery niewielkie pokoiki, z których jeden przeznaczony jest na bibliotekę. I to jest wszystko. Podobne mieszkanie ma syn. Mieszkania tworzą zespół, jeden zespół. (...) Sprawa ostatnia dotycząca domu, w którym mieszka starszy syn. Towarzysze, to nie jest jego dom, został mu przydzielony też na usilne naleganie Biura Ochrony Rządu. Powiem od razu dlaczego, po prostu zaczęto grozić jego córce, że ją zgwałcą, że to, że owo i tak dalej. I pod wpływem tej presji moralnej, w sześć miesięcy po zamieszkaniu pierwszego seg- 9 mentu przez towarzysza Grudnia, on zdecydował się wprowadzić do tego mieszkania. Wszystko w tym mieszkaniu, co dotyczy umeblowania jest jego własnością, on kupił wszystko od A do Z. Dostał normalny przydział na to mieszkanie, płaci normalny czynsz, no więc co u diabła, o co chodzi?..." Syn EDWARDA GIERKA, w latach 1970-1980 I sekretarza КС PZPR. Prof. Adam Gierek, urodzony w kwietniu 1938 roku w Zwartbergu, żonaty, jedna córka. Skończył studia na Politechnice Śląskiej w Gliwicach w 1961 roku. Doktorem został w 1965, doktorem habilitowanym w 1968, profesorem nadzwyczajnym w 1971, profesorem zwyczajnym w 1978. Członek korespondent PAN od 1974. Pracownik naukowo-dydaktyczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach w latach 1961-1981, w latach 1969-1981 współzałożyciel oraz współorganizator i kierownik Instytutu Inżynierii Materiałowej Politechniki Śląskiej. Posiada 3 nagrody Państwowe I stopnia zespołowe, Złoty Medal na Światowej Wystawie Wzorów Technicznych w Genewie. Jest autorem i współautorem około 50 patentów krajowych; niektóre z nich uzyskały łącznie 50 patentów zagranicznych. Prof. Adam Gierek wysłuchał propozycji z życzliwym zainteresowaniem. Z humorem zauważył, że istotnie, w pełni spełnia przyjęte przeze mnie założenia merytoryczne, ponieważ zdarzało się, że losy jego ojca w nader wyraźny sposób odciskały się na jego własnych. Szczególnie stało się to widoczne po 13 grudnia 1981 roku, kiedy Adam Gierek, choć nigdy nie zajmował się polityką i ani razu nie zabrał publicznie głosu na jej temat, został - chyba za nazwisko - internowany. Wypytywał mnie, jakie miałyby być założenia metodologiczne naszej rozmowy, jaka jest jej teza wyjściowa, czy chciałbym ją potwierdzić, obalić, czy tylko zweryfikować. Odpowiedziałem, że celem cyklu naszych rozmów jest dotarcie do mechanizmów, które w dotychczasowej, powojennej historii Polski wpływały na to, że polityczne kariery ojców wywierały tak znaczący wpływ na osobiste losy ich dzieci. Adam Gierek wydawał się tym zainteresowany. Powiedział, że przemyśli sobie wszystko. Chciał, bym zadzwonił za parę tygodni. Kiedy to zrobiłem, oznajmił, że choć jemu osobiście taka rozmowa nie jest do niczego potrzebna, pociąga go w niej wątek odkrywczy, odkrywania mało lub wcale nie znanych, nie opisanych do tej pory mechanizmów społecznych - pociąga jako naukowca, człowieka nawykłego do myślenia logicznego. Nie widzi więc poważniejszych przeszkód poza jedną - teraz nie jest najlepszy czas na takie rozmowy, a ściślej - na publikowanie ich. Obawiał się, że w obecnej sytuacji gospodarczej i związanego z nią podra- 10 żnienia społecznego, taki artykuł mógłby zostać odebrany przez czytelników negatywnie. Przypominanie im epoki lat siedemdziesiątych uważał za przedwczesne; choć nie powiedział tego wprost, odniosłem wrażenie, że wprowadzenie nazwiska Gierek na łamy prasy po tak długiej przerwie wydaje mu się próbą rzucenia rozgniewanemu społeczeństwu kozła ofiarnego, na którego mogłoby wylewać swoje żale. Na moje pytanie, czy wierzy, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, w której powrót, oczywiście tylko publicystyczny do lat rządów ojca wywoła nastroje życzliwe, odpowiedział, że zdecydowanie tak. - To jeszcze nie ten czas - podkreślił Adam Gierek, dając do zrozumienia, że ten właściwy nadejdzie już może za dwa miesiące. Po upływie tego czasu, a był to grudzień 1989 roku, znowu zadzwoniłem do Katowic. Tym razem nastrój Adama Gierka był już zupełnie inny. Profesor był zniecierpliwiony i zirytowany. Powiedział, że ma swoje życie prywatne i zawodowe, z którego jest w pełni zadowolony, i na żadnym z tych pól nie widzi potrzeby podpierania się artykułami dotykającymi przeszłości. Wspomniał nawet o tym, że moje telefony rozpraszają go i przeszkadzają mu w pracy. Przypomniałem więc delikatnie, że uprzednio wyraził już właściwie zgodę na rozmowę, że mieliśmy tylko uściślić jej termin. - No tak, pamiętam - zgodził się, trochę łagodniejąc. - Niech mi pan przyśle swoje pytania na piśmie. Zapoznam się z nimi i wtedy pisemnie udzielę panu jednoznacznej odpowiedzi. Na drugi dzień włożyłem do koperty dwie kartki maszynopisu i wysłałem je do Katowic. Oto te pytania: Czy pamięta Pan, kiedy zorientował się Pan, że jest synem osoby na wysokim stanowisku i otoczenie traktuje Pana z tego powodu w sposób szczególny: usłużnie, przypochlebczo, a może na odwrót - złośliwie i z przekąsem? Świadomość tego szczególnego usytuowania społecznego narastała stopniwo czy zapoczątkowało ją jedno konkretne zdarzenie? Jakie były dodatnie strony i przyjemności płynące z faktu bycia synem przywódcy rządzącej partii w Katowicach, a później - jej szefa w wymiarze ogólnokrajowym? Czy wiązały się z tym jakieś przeciążenia psychiczne, gorzkie refleksje, pytania bez odpowiedzi? Czy bycie synem I sekretarza КС PZPR pomogło Panu w karierze zawodowej, w kształtowaniu stosunków z ludźmi? Czy wpłynęło na materialną jakość życia? W odczuciu społecznym liczne nagrody za osiągnięcia naukowe jakie Pan wtedy otrzymywał, miały związek ze stanowiskiem ojca. O pańskim standardzie życia krążyły istne legendy. Czy zdawał Pan sobie sprawę z istnienia takich nastrojów? Czy obchodziły one pana choć w minimalnym stopniu? Czy status, na jakim funkcjonował Pan w latach siedemdziesiątych nie krępował, nie pociągał za sobą ograniczeń w życiu prywatnym? Czy to nie jest męczące mieć świadomość, że każdy krok pilnie śledzą, komentują i mitologizują setki ludzi? Jak z dzisiejszej perspektywy ocenia Pan tamto dziesięciolecie swojego życia? Jako nieprzerwane pasmo sukcesów i przyjemności? Czy w ogóle wraca pan do niego myślami? Czy jest coś w Pana życiu w tamtych latach, co chciałby pan zmienić, gdyby to było możliwe? Coś Pana gryzie, dręczy? Czy wszystko, co Pan wtedy robił, uważa Pan dziś za w pełni moralne? Społeczeństwo oceniło okres rządów pańskiego ojca bardzo negatywnie. Przypuszczam, że okres między odsunięciem ojca od władzy we wrześniu 1980 roku a wprowadzeniem stanu wojennego nie był ani dla Pana, ani dla Waszej rodziny najprzyjemniejszy. Ukoronowaniem tych przykrości było internowanie Pana na początku stanu wojennego... Dziś jest Pan osobą prywatną, która życzy sobie, by świat o niej jak najdokładniej zapomniał. Czy taka postawa jest wynikiem doświadczeń, przemyśleń? Co z wyżyn swego bogatego doświadczenia długoletniego „syna prominenta" mógłby Pan poradzić i podpowiedzieć dzieciom osób obecnie rządzących Polską?... Niestety, na żadno z powyższych pytań do dnia dzisiejszego nie uzyskałem odpowiedzi. (Karol Jackowski) Syn PIOTRA JAROSZEWICZA, prezesa Rady Ministrów PRL w latach 1970-1980. Andrzeja Jaroszewicza, słynnego nie najlepszą sławą w latach rządów swego taty, w latach siedemdziesiątych, trudno znaleźć w Polsce. Pod wszystkimi numerami telefonów, gdzie można byłoby natrafić na jego ślad, słyszę: wyjechał, nie ma, nie wiadomo kiedy się pojawi. Udało mi się za to zdobyć domowy numer telefonu Jana Jaroszewicza, młodszego syna byłego premiera, żona pana Jana podaje mi numer telefonu do pracy. Jan Jaroszewicz nie jest zdecydowany, co odpowiedzieć na moją ofertę rozmowy. Potrzebuje czasu do namysłu. Zgodnie z zaleceniem dzwonię po tygodniu, później po miesiącu, wreszcie po wakacjach. Jan Jaroszewicz zaprasza na spotkanie takim tonem, jaky wszystko było na jak najlepszej drodze. Umawiamy się u niego w pracy, w biurze pewnej spółki handlowej, w centrum Warszawy. Elegancko ubrany, młody (około trzydziestoletni), niezwykle sympatyczny w obejściu mężczyzna częstuje papierosem, kawą i prosi, bym go źle nie zrozumiał, ale nie może przystać na publiczną rozmowę. - Nie teraz - zaznacza - nie w tych okolicznościach. I - dodaje - nie po tym, co przeszedłem na początku lat osiemdziesiątych. Akurat wówczas ukończył studia, szukał pracy. Dla niego, syna Piotra Jaroszewicza nie było jej. Długo nie było. Teraz nie chce wracać do tamtego okresu. Nie chce wracać nie tylko ze względu na siebie, ale -oświadcza - głównie ze względu na ojca. Z pewnością ciężko przeżyłby 12 takie rozdrapywanie ran. Przekonuję dalej, że może jednak warto przedstawić swój punkt widzenia. Syn Jaroszewicza łamie się. Znów prosi o czas, obiecuje też skontaktować mnie z potomkami innych prominentów. Później jeszcze kilkakrotnie rozmawiamy przez telefon. Jan Jaroszewicz wyprzedzająco grzecznie, jednak stanowczo, po głębokim namyśle (i konsultacji z ojcem?) odmawia. Jak twierdzi, odmówili również znajomi, dzieci innych prominentów, z którymi chciał mnie poznać. - Może kiedyś? - dorzuca na koniec. - Może? (Piotr Gabryel) * Córka ZENONA KLISZKI, w latach 1956-1970 faktycznie „człowieka numer dwa" w PRL, tuż za Władysławem Gomułką, nominalnie zaś w latach 1957-1971 sekretarza КС PZPR, członka Biura Politycznego КС PZPR i wicemarszałka Sejmu. Agnieszka Dobroczyńska, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego od początku była negatywnie nastawiona do pomysłu rozmowy ze mną. Początkowo uzasadniała to krótkim okresem, jaki upłynął od śmierci jej ojca, potem wymawiała się w inny sposób. Powiedziała, że doskonale rozumie, o jakie informacje mi chodzi, i wcale się temu nie dziwi, bo gdyby była dziennikarzem, też by ją interesowało, czy na przykład nauczyciele bali się wyrywać do odpowiedzi i stawiać (nawet jeśli zasłużyła) złe stopnie pewnej uczennicy, tylko dlatego, że jest córką wpływowego sekretarza rządzącej partii?! Zapytałem, czy faktycznie się bali. - Oczywiście, i to jeszcze jak! - roześmiała się. - Takich i podobnych spraw jest mnóstwo, ale za żadne skarby panu o nich nie opowiem. Nie chcę i koniec. Nie muszę się chyba szczegółowo tłumaczyć, dlaczego? Uzyskałem tyle, iż Agnieszka Dobroczyńska obiecała, że jeszcze raz przemyśli całą sprawę, ale nie radziła robić sobie wielkich nadziei. Kiedy adzwoniłem po tygodniu, odpowiedź była krótka i brzmiała: zdecydowanie wą znie. - Przykro mi - usłyszałem - rozumiem, że oczekiwał pan czegoś innego. Może z innymi osobami z mojej dawnej sfery pójdzie panu lepiej. Życzę powodzenia. (Karol Jackowski) Syn i córki BOLESŁAWA BIERUTA, przewodniczącego (a od 1954 I sekretarza) КС PZPR w latach 1948-1956, prezydenta w latach 1947-1952, premiera od 1952 do 1954. Syn Bolesława Bieruta - Jan Chyliński - gdy tylko się przedstawiłem i 13 wyłuszczyłem, o co mi chodzi - po prostu - bez słowa - odłożył słuchawkę. Jedna z córek Bieruta, Krystyna odrzekła, że jej zdaniem nie nadszedł jeszcze czas na jej publiczne wyznanie. A kiedy ten czas nadejdzie? Nie umiała sprecyzować. Druga córka - Aleksandra Jasieńska-Kania, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego - z początku nie odmówiła definitywnie. Zażądała jednak pytań na piśmie. Spełniłem warunek, a potem kilkakrotnie dzwoniłem, dopytując się, czy nasza rozmowa byłaby już możliwa. We wrześniu 1989 zamiast sakramentalnego „proszę zadzwonić później, za kilka tygodni" usłyszałem: jednak nie. Proszę mi wybaczyć. Oto pytania, na które nie uzyskałem odpowiedzi: Czy Bolesław Bierut śni się Pani czasami? Jeśli tak - to w jakim charakterze i w jakich okolicznościach? Kim był dla Pani, z kim się Pani najczęściej i najbardziej kojarzy - po prostu z ojcem? Z polskim stalinowcem? Z bezwzględnym dyktatorem? Czy też może ma Pani do niego stosunek ambiwalentny - i jak się ten stosunek zmieniał na przestrzeni dziesięcioleci, wraz z uświadamianiem sobie rozmiarów nieprawości, zbrodni, jakich dopuszczono się w czasach (z jego woli?, za jego wiedzą?), gdy był przy władzy? Pani rodzice poznali się w Moskwie na początku lat trzydziestych, kiedy między Bolesławem Bierutem, a jego żoną Janiną było już niedobrze. Później przez długie lata nie widziała Pani ojca. Co w tym czasie mówiła o nim Pani matka, Małgorzata Fornalska? Jaką kreską go kreśliła? Kiedy, w jakich okolicznościach - świadoma już tego - spotkała Pani ojca po raz pierwszy, i co Pani wówczas do niego poczuła? Czy było tak, jak napisała Marcjanna Fornalska, a co przedrukował Henryk Rechowicz w książce o Bolesławie Bierucie: „Ojciec wstaje. Ola jest wobec ojca dość nieśmiała, wszak ona go prawie nie zna - i tak jakoś się do niego przybliża i jak małe kocię tak się o niego ociera" - itd. Czy ojciec był dla Pani (i pozostał) jednym ze wzorców osobowych? Czy również pod jego wpływem układała Pani swe poglądy? A jeśli tak, to w jakim zakresie, stopniu i czasie? Jakie były najszczęśliwsze dni w Pani życiu, i czy wiążą się one w jakiś sposób z postacią ojca? I - odwrotnie - czy wiążą się z ojcem najgorsze, najmniej przyjemne dni w Pani życiu? Jaki był stosunek do pani matki i do Pani (oraz do pani przyrodniczego rodzeństwa) Bolesława Bieruta w okresie przedwojennym i w czasie wojny? Na czym polegał udział ojca w wychowywaniu Pani - w okresie poprzedzającym wybuch wojny i w czasie jej trwania? I na ile zmieniło się to po wojnie? W książce Rechowicza wspomina Pani: „To właśnie Jego opowiadania o wykładach Krzywickiego, na które uczęszczał, wpłynęły m.in. na to, że zostałam socjologiem. Gorąco mnie zresztą do tego nama- 14 wiał wtedy, gdy ja interesowałam się początkowo naukami ścisłymi". To za jego sprawą poświęciła się Pani socjologii? Jak wyglądało Pani życie rodzinne, jaki wpływ na nie wywierał ojciec, zarówno przed 1939, przed 1945, jak i później? Czy Pani albo rodzeństwo chodziliście do jakichś specjalnych szkół, mieliście ułatwiony start życiowy, ochronę? Jak to było? Czy odczuła Pani jakąś zmianę nastawienia ojca do Pani po śmierci matki? Zamieszkała Pani z nim? Jaki był w codziennym obcowaniu? Czy to prawda, że w 1944 roku - krótko - mieszkaliście Państwo z Gomułkami i że przeżyła Pani miłość do syna Władysława Gomułki? Jaki był stosunek ojca do tego związku? Wzbraniał? A więc - czy starał się kierować również Pani życiem osobistym? Z czym kojarzył się Pani i z czym kojarzy się teraz Stalin? Czy ojciec był (jest?) dla Pani „polskim Stalinem"?, czy tylko gorliwym wykonawcą woli Stalina? A może ani jednym, ani drugim? A może w ogóle nie myślała i nie myśli Pani o ojcu w tych kategoriach? Jak ocenia Pani następujące uczynki ojca?: (a) wysłanie w roku 1944 listu-donosu do Georgi Dymitrowa, ówczesnego szefa Wydziału Informacji Międzynarodowej КС WKP (b), oskarżającego Gomułkę o chwiejną postawę polityczną, o nacjonalizm i oportunizm, (b) kontynuowanie represji po śmierci Stalina, a w szczególności: aresztowanie Michała Żymierskiego i Stefana Wyszyńskiego, obwołanie Mariana Spychalskiego „ober-hersztem dywersji i zdrady", przetrzymywanie Gomułki i Spychalskiego i osobiste zaangażowanie się w przygotowanie procesu przeciwko temu drugiemu, wykonywanie wyroków, w tym śmierci, na bezpodstawnie skazanych? Jak, w latach 1945-1956 układały się Pani stosunki z ojcem? Jakim wówczas był ojcem? Czy znajdował w ogóle na to czas? jakim był człowiekiem? Jakie miał zainteresowania (sztuka, literatura, kobiety)? Czy utrzymywał stosunki z rodziną? Od 1948 roku zamieszkała Pani z babką i ciotką przy ulicy Flory w Warszawie. Czy to miało wpływ na rozwój tych stosunków? Co czuła Pani, będąc dzieckiem człowieka czczonego oficjalnie niemal jak półbóg? Czy rozmawiała Pani na temat represji? Czy cokolwiek Pani o tym wówczas wiedziała? Co mówił o represjach? Czy też był to temat tabu? W jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o śmierci ojca? I co Pani wówczas poczuła? Jak Pani przeżyła pogrzeb ojca? Co się Pani z nim kojarzy? Czy wcześniej zwracali się do Pani ludzie z prośbą o protekcję? Jakie były - dla pani życia - bezpośrednie i pośrednie konsekwencje śmierci ojca? Czym były dla Pani referat Chruszczowa? Październik'56 Poznański Czerwiec? - w kontekście tego, co uczynił, bądź w czym uczestniczył (animował?) pani ojciec? 15 Czy miała Pani - wcześniej lub później - nieprzyjemności z powodu bycia córką Bieruta? Jak Pani to odbierała? Czy starała się Pani później studiować życie ojca, dochodzić prawdy o nim? Czy starała się Pani - lub stara - wytłumaczyć sobie postępowanie ojca na przykład okolicznościami, czy też raczej obciąża go Pani? Co mówi Pani na ten temat swoim dzieciom? Jak często odwiedza Pani - i czy z rodziną - jego grób? I o czym Pani - z reguły - stojąc nad nim - myśli? Jakie zdarzenia przywodzi Pani na myśl? Co Pani czuje dziś, gdy „odbrązawia się" Bolesława Bieruta, stawiając w szeregu takich ludzi, jak Stalin czy Beria? Co Pani czuje, gdy komitety obywatelskie walczą o usunięcie jego nazwiska z nazw szkół, zakładów, ulic i placów? Czy ma Pani mu cokolwiek za złe? A jeśli tak - to co i dlaczego? ( Piotr Gabryel) Syn STANISŁAWA KANI, sekretarza КС PZPR w latach 1971-1980, pierwszego sekretarza КС PZPR od września 1980 do października 1981. Nie udało mi się zdobyć numeru telefonu Mirosława Kani, pracownika Centralnego Urzędu Planowania przy Radzie Ministrów inaczej, niż dzwoniąc do domu jego rodziców. Odebrała żona Stanisława Kani. Kiedy wyjaśniłem jej pokrótce, o co mi chodzi i poprosiłem o podanie numeru telefonu syna, stwierdziła, że może to zrobić, ale jest całkowicie przekonana, że odpowiedź będzie negatywna. - Nie mamy uprzedzeń wobec prasy, ale dosłownie w ostatnich dniach spotkało nas z jej strony kilka bardzo niesprawiedliwych, brutalnych ataków. Na przykład „Przegląd Tygodniowy" napisał, że w drugiej połowie lat czterdziestych mąż współpracował na Lubelszczyźnie z NKWD w likwidacji i zwalczaniu żołnierzy AK i innych osób podejrzanych o niechętny stosunek do nowej władzy. Cała rodzina bardzo mocno przeżyła rozpowszechnienie tej wyssanej z palca kalumni, i w tej chwili sam dźwięk słowa „dziennikarz" wywołuje w nas jak najgorsze skojarzenia. Może kiedyś się to zmieni, ale nie sądzę, by nastąpiło to prędko... (Karol Jackowski) * Córka JAKUBA BERMANA, w latach 1944-1956 członka Biura Politycznego КС, najpierw (do 1948) PPR, później PZPR, odpowiedzialnego za bezpiekę, w latach 1954-1956 wicepremiera, w 1957 usuniętego z PZPR jako odpowiedzialnego za brak nadzoru nad organami bezpieczeństwa publicznego. Ten dowcip opowiedział mi najpierw Antoni Zambrowski, syn Romana, a córka Jakuba Bermana tylko go powtórzyła. - A wie pan? - zaczęła nagle i urwała. - Nie, nie może pan wiedzieć; jest pan na to za młody. Gdy ja byłam młoda, we wczesnych latach pięćdziesią- 16 tych krążyła po Warszawie anegdota: Jaka jest najlepsza partia w Polsce? Bermanówna! - zaśmiała się. I dodała na zakończenie - Po 1956 roku przyjaciele nie opuścili mnie. Dobierałam ich wcześniej starannie, unikając usłużnych pochlebców. I udało się, bo znam się na ludziach... Wydaje mi się (ale może się mylę), że w przypadku córki Jakuba Bermana popełniłem psychologiczny błąd. Kiedy zadzwoniłem po raz pierwszy i opowiedziałem, o co mi chodzi, zapytała, czy mógłbym skontaktować się z nią w miesiąc później. Odparłem, że naturalnie. Gdy zatelefonowałem po miesiącu - tak to zrozumiałem - wyraziła zgodę na rozmowę i jedyną kwestią, jaka pozostała do ustalenia, było uzgodnienie terminu. - Reżyseruję poza Warszawą - powiedziała - więc moglibyśmy spotkać się we wrześniu. Dopiero we wrześniu. - Poczekam - rzekłem. W połowie września - znów telefoniczne - umówiliśmy się na konkretny dzień i godzinę. Otrzymałem zaproszenie do domu. Cały czas wszystko wskazywało na to (albo się myliłem), że córka Jakuba Bermana chce ze mną rozmawiać i pozwoli efekt tej rozmowy opublikować. Dlatego, gdy poprosiła, bym na wstępie zapoznał ją z pytaniami, które pragnę zadać, uczciwie przedstawiłem wszystkie kilkadziesiąt, z jakimi przyszedłem. Nie były napastliwe, nie nosiły cech prymitywnej prokuratorskości, choć pierwsze z nich brzmiało: , Jak czuje się człowiek, nosząc - nawet jako panieńskie - tak złowieszcze nazwisko jak Berman? - Pytania są sformułowane bardzo dobrze. Są celne, trafiają w sedno -usłyszałem, gdy skończyłem. Ale na twarzy córki Jakuba Bermana nie było już tego wyrazu zrozumienia dla mojej inicjatywy, co przedtem. I właśnie wtedy dowiedziałem się, że zaprosiła mnie do siebie jedynie po to, by mi odmówić. Nie chciała zaś czynić tego przez telefon, bo zachowywałem się nad wyraz uprzejmie, kulturalnie, i pragnęła mi się zrewanżować tym samym. Czy na pewno? Wydaje mi się (mogę się mylić), że to jednak ja popełniłem błąd. Zamiast strzelać od razu z dużej armaty i prezentować wszystkie przygotowane pytania, należało zacząć niewinnie, że chodzi mi po prostu o to, aby opowiedziała mi o swoim ojcu oraz o sobie, o swoim życiu. Dalsze przekonywanie córki Jakuba Bermana okazało się bezskuteczne. - Ojcu taka rozmowa i tak by nie pomogła, a mi nie jest potrzebna -oświadczyła. Wyraziłem własne, odmienne zdanie, dopiłem herbatę, podziękowałem za gościnę, pożegnałem się i wyszedłem - raz jeszcze upewniając się, że mój kolejny, ewentualny telefon niczego nie zmieni. (Piotr Gabryel) * Syn HENRYKA JABŁOŃSKIEGO, przewodniczącego Rady państwa PRL w latach 1972-1985. - Jakakolwiek nasza rozmowa na temat, o którym pan mówi absolutnie nie wchodzi w rachubę - powiedział syn prof. Henryka Jabłońskiego, Krzysztof Jabłoński, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego. (Piotr Gabryel) * Syn MIECZYSŁAWA MOCZARA, ministra spraw wewnętrznych PRL w latach 1964-1968, później, od 1971 do 1983 prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Z synem Mieczysława Moczara, Piotrem Moczarem, dziennikarzem Polskiej Agencji Prasowej odbyłem kilka długich, co najmniej półgodzinnych rozmów telefonicznych, starając się w tym czasie zmienić niechętny stosunek kolegi po fachu do naszego pomysłu. Piotr Moczar argumentował w sposób następujący. - Po pierwsze moje życie było zwyczajne i banalne, pozbawione w stopniu absolutnym tego wszystkiego, co w potocznej świadomości wiąże się z dolce vita czerwonej burżuazji. Gdybym zaczął opowiadać swoje losy, mógłby pan pomyśleć, że sztucznie odzieram je z całej atrakcyjności. Po drugie - nie znajduję w sobie wewnętrznej potrzeby wypowiadania się na ten temat. Zawsze byłem zupełnie zwykłym człowiekiem, ojciec nigdy nie wtajemniczał mnie w motywy i kulisy swoich posunięć politycznych. Dlatego nigdy nie towarzyszyły mi żadne wątpliwości co do mojej tożsamości, autentyzmu życia, jakie prowadzą, problemy wyobcowania ze społeczeństwa, wyrzuty sumienia co do niezasłużonych przywilejów, niezasłużenie wysokiego poziomu konsumpcji, uprzywilejowania pod jakimkolwiek innym względem. Chcąc przełamać opór mojego rozmówcy, poinformowałem go, że planujemy cały cykl podobnych rozmów, i podałem nazwiska osób, które udzieliły już wywiadów, jak również tych, z którymi na ten temat negocjowaliśmy, zaś perspektywy tych negocjacji wydawały się pomyślne. Ten argument wywołał jednak skutek odwrotny od zamierzonego; Piotr Moczar powiedział, że nigdy nie uważał się za członka grupy społecznej, z którą chcemy go powiązać, ani też nie istniały obiektywne kryteria, pozwalające go do niej zaliczyć. Byłoby zaś nonsensem, gdyby teraz - pojawiając się we wspólnym cyklu artykułów z osobami, które autentycznie są dziećmi prominenckimi z wszystkimi najdalej idącymi konsekwencjami tego usytuowania społecznego - firmował obcą sobie sprawę. Nie miał i nie chce mieć z tymi ludźmi nic wspólnego - nawet miejsca w gazecie czy w książce. Dla większości z nich nie ma bowiem sympatii ani szacunku. Przy którejś z kolejnych rozmów Piotr Moczar stwierdził, że zdaje sobie sprawę, iż nasze spotkanie nieuchronnie zmierzałoby do poruszenia roli, jaką odegrał jego ojciec w wydarzeniach marcowych 1968 roku. - Moje osobiste zdanie jest następujące - rzekł. - „Marzec", związana z nim nagonka antysemicka i zmuszenie do emigracji wielu światłych, wartościowych ludzi, było jedną z największych tragedii w najnowszej historii Polski. Straty moralne, jakie ona wywołała oraz uszczerbek w prestiżu Polski na arenie międzynarodowej, są trudne do oszacowania. Ich skutki będą trwały jeszcze przez długie dziesięciolecia. Jednak wielką naiwnością jest traktowanie ojca jako pomysłodawcę, organizatora i wykonawcę całej tej ponurej sprawy. Była ona tak wielopłaszczyznowa, miała tak wiele wątków i aspektów, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych, że utrzymanie tego wszystkiego w jednym ręku przekraczałoby możliwości pojedynczego człowieka, nawet gdyby był on wpływowym ministrem spraw wewnętrznych. Nie twierdzę, że ojciec stał na uboczu „Marca", jestem jednak absolutnie pewien, że nie odegrał roli tak demonicznej, wymagającej nadludzkiej potęgi, jak mu się to przypisuje. - Mówi pan niezwykle interesujące rzeczy - wykrzyknąłem - taka właśnie rozmowa może wywołać spore zainteresowanie. Był nieubłagany, choć długo jeszcze starałem się go przekonać, używając wszelkich dostępnych argumentów. (Karol Jackowski) Syn STEFANA KISIELEWSKIEGO, Kisiela z „Tygodnika Powszechnego", najbardziej niezależnego pisarza, publicysty i felietonisty PRL. Z Jerzym Kisielewskim, synem Kisiela, dziennikarzem polskiego przedstawicielstwa włoskiej agencji prasowej ANSA stoczyłem swój „bój" w drugiej połowie 1989 roku. Bój tak - z mojej strony - aktywny, że jego numery telefonów do domu i do pracy, do tej pory znam na pamięć, bez potrzeby zaglądania do notesu. Najpierw zwodził: muszę się zastanowić. Później zaproponował: spotkajmy się, żeby się poznać. Spotkaliśmy się w Centrum prasowym „Interpressu", po jakiejś konferencji prasowej, którą obsługiwał dla swojej agencji. - Jest pan uderzająco podobny do swego ojca - zauważyłem. - Wierna kopia. - To może lepiej, zamiast z kopią, porozmawiać z oryginałem? - zapytał. Te same rysy twarzy, ten sam sposób śmiania się, nawet gestykulacja. Namawiałem go, jak umiałem. I przystał. - Ale zaraz - uzupełnił - po urlopie. Być może wówczas będę miał więcej czasu, a i sytuacja w Polsce nieco się ustabilizuje. Bo w tej chwili - był lipiec lub sierpień 1989 - 19 zdarzenie goni zdarzenie, a ja gonię te zdarzenia dla czytelników mojej agencji. Po urlopie nie mogłem go „złapać". Mijały tygodnie i miesiące. Wreszcie któregoś dnia udało mi się. - Wie pan co - usłyszałem - rozmyśliłem się. Nie udzielę panu wywiadu. To bez sensu. Ja jestem osobą nie dość ciekawą, przynajmniej nie na tyle ciekawą, by o niej mówić czy pisać publicznie, a opowiadać o ojcu? Przecież on to robi sam najlepiej! Opadły mi ręce. (Piotr Gabryel) Córki EDWARDA OCHABA, sekretarza КС PZPR w latach 1950-1956, pierwszego sekretarza КС PZPR w 1956, ministra rolnictwa od 1957 do 1959, od 1964 do 1968 przewodniczącego Rady Państwa. Wanda La Crampe od początku była nieprzychylnie nastawiona do tematyki proponowanej rozmowy. Podejrzewała mnie o chęć sprzyjania najgorszym, najniższym gustom czytelniczym, o skłonność do ingerowania w cudze sprawy osobiste, do wyciągania wątpliwych korzyści ze spraw, które z natury rzeczy nie kwalifikują się do publicznego roztrząsania. W nie do końca zawoalowanej formie porównała mnie nawet do dziennikarzy zachodniej prasy bulwarowej, którzy aby dać satysfakcję gawiedzi czytelniczej, włażą z buciorami w miejsca, od których dziennikarz posiadający minimum etyki zawodowej, powinien trzymać się z daleka. Tłumaczyłem, że naszym celem nie jest schlebianie gustom najmniej wyrobionych czytelników i utwierdzanie ich w błędnych przekonaniach, lecz przeciwnie - rozbijanie latami narosłych mitów, oczyszczanie zatęchłej atmosfery, mówienie w spokojny i odpowiedzialny sposób tego, co prędzej czy później powiedziane być musi. To spowodowało częściowe złagodzenie ostrości sformułowań mojej rozmówczyni, ale nie skłoniło jej do zmiany stanowiska. Zofia Ochab początkowo wydawała się autentycznie zainteresowana ideą takiej rozmowy. Powiedziała, że zastanawiała się często nad podobnymi sprawami i ma sporo refleksji oraz przemyśleń, które mogłyby okazać się dla mnie przydatne. - Niemal całe moje życie w jakimś stopniu było odbiciem pozycji mojego ojca i doskonale wiem, co to znaczy być córką prominenta, ze wszystkimi plusami i minusami tego statusu. Po tygodniu, który potrzebowała na przemyślenie, Zofia Ochab zmieniła zdanie. Uświadomiła sobie bowiem, że zgoda na taką rozmowę oznaczałaby dla niej rezygnację z anonimowości, którą udało się jej osiągnąć 20 stosunkowo niedawno, i którą bardzo sobie ceni. Marzyła o niej przecież całymi latami, ale względy obiektywne uniemożliwiały realizację tego pragnienia. - Poza tym - dorzuciła - dokonałam analizy swojego stanu ducha i nie znalazłam w sobie autentycznej ochoty do tej rozmowy, do dzielenia się z panem moimi przemyśleniami. Wolę, żeby zostały moimi, ściśle prywatnymi, by nie stały się przedmiotem publicznych analiz i roztrząsań pseu-dosocjologów i pseudopolitologów. Przez jakiś czas istniała jeszcze nadzieja, że Zofia Ochab zgodzi się porozmawiać ze mną anonimowo, jako nie wymieniona z imienia i nazwiska córka „byłego prominenta wysokiego szczebla". W końcu jednak i z tej obietnicy się wycofała. Hanna Pastusiak, trzecia córka Edwarda Ochaba odmówiła mi bez wstępów, od razu. Status dziecka prominenckiego bardzo negatywnie odcisnął się na jej życiu. Wiążą się z nim różne przykre wspomnienia i przeżycia, wracanie do których byłoby zbyt bolesne i niewskazane. Sporym wysiłkiem psychicznym udało jej się odsunąć te sprawy na dalszy plan i nie chce znowu wywlekać ich na światło dzienne. (Karol Jackowski) * Syn JANA JÓZEFA LIPSKIEGO, historyka literatury, współzałożyciela KOR, przewodniczącego Rady Naczelnej PPS. Jana Tomasza Lipskiego, syna profesora Jana Józefa Lipskiego poznałem dzięki Antoniemu Zambrowskiemu, pracownikowi archiwum „Tygodnika Solidarność". Pan Jan Tomasz wstępnie zgodził się na udzielenie mi wywiadu, prosił jednak wcześniej o przysłanie mu na piśmie pytań, które pozwoliłyby lepiej przygotować się do rozmowy. Uczyniłem zadość jego życzeniu, a potem usłyszałem przez telefon: - Te pytania są niezłe. Studiując je zdałem sobie jednak sprawę, że na większość z nich wolałbym udzielić odpowiedzi znacznie później. Może za dziesięć lat? Albo nawet za dwadzieścia? I w nieco kameralniejszych warunkach. Na przykład we własnych wspomnieniach. Proszę nie mieć do mnie żalu. (Piotr Gabryel) maj 1989 - marzec 1990 21 ] Z dala od pierwszych stron gazet STANISŁAW GUCWA. Urodził się w roku 1919 we wsi Przybystawice. W latach 1938-1939 sekretarz powiatowego zarządu ZMW „Wici" w Brzesku, podczas okupacji jeniec obozu w Starobielsku, żołnierz i oficer Batalionów Chłopskich. Od 1945 do 1949 członek Stronnictwa Ludowego, później - Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. W latach 1945-1948 prezes Powiatowej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej w Radomiu, absolwent Akademii Nauk Politycznych w 1949, później - do 1954 - pełnił kierownicze funkcje w Centralnym Zarządzie Polskich Zakładów Zbożowych i w Centralnym Zarządzie Przemysłu Młynarskiego. Potem kolejno: pracownik Ministerstwa Skupu i Kontraktacji (1954-1956), dyrektor generalny (1956), podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa (1957-1968), minister przemysłu spożywczego i skupu (1968-1971), poseł na Sejm od 1961 do 1985, zastępca przewodniczącego Rady Państwa (1971-1972), prezes Naczelnego Komitetu Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (1971-1981), marszałek Sejmu PRL (1972-1985). Jest Kawalerem Orderu Budowniczych Polski Ludowej i innych, wysokich odznaczeń polskich oraz zagranicznych. Mówi EWA GUCWA-LEŚNY, córka STANISŁAWA GUCWY: Czym różni się sytuacja dziecka osoby zajmującej eksponowaną pozycją polityczną od każdego innego? Wydaje mi się, że małe dziecko dostrzega głównie różnice ilościowe: z jednej strony większe mieszkanie, więcej wakacji, książek czy zabawek: z drugiej mniej czasu, jaki można spędzić z ojcem. W miarę dorastania pojawia się coraz więcej wątpliwości. Ojciec jest ważny i szanowany, ale nie zawsze jest w stanie obronić rozwiązanie, na którym mu szczególnie zależy. Wpada w kłopoty w wyniku splotu niezależnych okoli- *s 22 czności i nie wypada mu powoływać się na swoją niewinność. Przyjaciel rodziny - człowiek wartościowy traci posadę na rzecz osoby o znacznie niższych kwalifikacjach i nikt nie jest w stanie mu pomóc. Z czasem zaczyna się wyczuwać wiszące w powietrzu poczucie niepewności, zwielokrotniające się jeszcze w czasie przesileń politycznych. Myślę, że dziecko wziętego lekarza czy adwokata odczuwa większą stabilność losów rodziny. Wrażenia te są bardzo subiektywne i być może część z nich jest efektem mego przeczulenia. Ojciec nigdy nie opowiadał, jaka jest jego pozycja, kto jest jego sojusznikiem, a kto przeciwnikiem. W domu spotykają się regularnie przyjaciele rodziców z lat młodości. Czasem do znajomego grona dołączały osoby, z którymi ojciec pracował, i na ogół bez trudu odnajdowały się w niewymuszonej atmosferze tych przyjęć. Prowadziliśmy więc normalne życie rodzinne, obchodziliśmy święta, imieniny. Dzień Matki - a jednak polityka była wszechobecna. Miałam nie więcej niż dziesięć lat, gdy po raz pierwszy sięgnęłam po gazetę. W domu czytało się wiele różnych czasopism i codziennie oglądało dziennik telewizyjny. Mój ojciec i moja matka byli i pozostają ludźmi bardzo pracowitymi i obowiązkowymi, z ogromnymi zdolnościami pedagogicznymi. Oboje mają duże poczucie humoru. Choć mieli dla nas - dla mnie i mojej o siedem lat młodszej siostry, Hanny - niewiele czasu, faktycznie nieustannie czułyśmy ich obecność. Wychodzili z domu wcześnie. Mama, arbiter w Głównej Komisji Arbitrażowej, wracała po szesnastej. Ojciec przeważnie wpadał na obiad i ponownie wracał do pracy. Taki styl życia obowiązywał wtedy: oczekiwano długich godzin pracy, rezygnowania z urlopu, czasem nawet w nocy telefonowano w sprawach służbowych. A przecież- mimo to - odnoszę wrażenie, jakby ojciec był przez całe życie ze mną. Poświęcał nam wiele czasu, nawet w te obiadowe przerwy. Nie potrafił sobie tylko odmówić udziału w polowaniach, którym wszystkie trzy byłyśmy przeciwne. Stanowiliśmy zawsze kochającą się rodzinę. Rodzice z jednej strony sporo od nas wymagali, z drugiej pozostawiali nam dużo swobody w wyborze sposobu spędzania wolnego czasu i doborze znajomych. Uczyli mnie na przykład jeździć na nartach, mimo, że cierpię na lęk wysokości. Nikt w rodzinie nie miał zdolności matematycznych, ale przekazane przez rodziców silne Przekonanie, że chcieć to móc, pozwoliło mi rozpocząć studia ekonomiczne, chociaż szkoła nie popierała tej decyzji. Napisałam pracę magisterską z ekonometrii i pracę doktorską ze sporą częścią statystyczną. Tak więc rodzice nauczyli mnie pokonywania barier, a jednocześnie byli otwarci ha moje i Hani pomysły dotyczące aktywności pozaszkolnej. Uczyłyśmy się muzyki, języków obcych, tańca, fotografiki... Dając nam pieniądze na rozwijanie zdolności i zainteresowań 23 rodzice jednocześnie bardzo dbali o to, abyśmy nie różniły się od rówieśników posiadanym kieszonkowym czy strojami. Oboje są bardzo oszczędni, dom był prowadzony skromnie i rodzice starali się nauczyć nas racjonalnego gospodarowania (teoretyczne uzasadnienie tej koncepcji omawiam teraz ze studentami). Zależało im także na zaszczepieniu niechęci do „szpanu". Na tym polu osiągnęli chyba sukces. Pamiętam następujące zdarzenie ze szkoły średniej; wychowawczyni zapisywała w dzienniku dane personalne rodziców. Zapytała mnie, gdzie pracuje ojciec. Odpowiedziałam, że w Ministerstwie Rolnictwa. Następne pytanie było o stanowisko. Nauczycielka rzekła: jest pewnie urzędnikiem? A ja na to: nie, wiceministrem. Faktem jest jednak, że nie musiałyśmy z siostrą troszczyć się o materialne podstawy bytu. Tak odciążonym - łatwiej przychodziła nam nauka, łatwiej było zaspokoić własne zainteresowania i oczekiwania rodziców. Po ukończeniu szkoły średniej zdałam egzaminy wstępne na Wydział Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Trafiłam między ludzi, którzy stosunkowo często stykali się z przedstawicielami władzy, zarówno z КС PZPR, jak i ze sfer rządowych -przygotowując dla nich ekspertyzy oraz uczestnicząc w pracach ciał doradczych. I obecność córki wiceministra wśród studentów nie robiła na nich żadnego wrażenia. Nie byłam zresztą jedynym takim dzieckiem na wydziale. Kilku moich wykładowców całkiem nieźle znało się z ojcem, ale powiedzieli mi o tym dopiero po zdaniu ostatniego egzaminu... Słyszałam od znajomych, że Ewa Schaff, córkaprof Adama Schaffa, studiując socjologię zawsze opowiadała przed egzaminem jak wiele się uczyła, uprzedzając ewentualne zarzuty o stronniczość egzaminatorów. Myślę, że coś w tym jest. fa również traktowałam studia bardzo poważnie. Przyjaźniam się z grupą ambitnych i pracowitych kolegów. Starannie przygotowywaliśmy się do egzaminów, szczególnie z prestiżowych przedmiotów, zdobywaliśmy stypendia naukowe, tym samym uzyskując punkty potrzebne do otrzymania propozycji pracy na uczelni. Wywoływało to często nieprzychylne komentarze kolegów; szczególnie tego, który później został moim mężem. Na balu półmetkowym w 1967 roku śpiewano o nas zgryźliwie: „Górnych dwadzieścia pięć geniuszy, co cały świat poruszy..." Piosenka ta okazała się prorocza. Kilkanaście miesięcy po tym balu pierwsi koledzy z naszej grupy zaczęli wyjeżdżać z Polski. Wyjeżdżali przez wiele lat. Dziś są poważnymi naukowcami na uniwersytetach Nowego Jorku, Seattle, Paryża i Sztokholmu, doradcami banków, agend ONZ. Po ukończeniu studiów starałam się samodzielnie budować swoją pozycję zawodową. Zabiegałam o przyjęcie na seminarium doktorskie profesora Pajestki. Byłam zdecydowana na przygotowanie rozprawy o charakterze empirycznym - taka wydawała mi się bardziej samo- 24 dzielna i obiektywna. Szybko zdobyłam sobie przyjaciół wśród pracowników naszego wydziału. Komentowali oni bez uprzedzeń kolejne awanse ojca, czasem sobie dobrotliwie pokpiwali ze mnie, co pozwoliło mi na przyspieszenie procesu psychicznego uniezależniania się od rodziców. Z dumą i radością przyjęłam propozycję dodatkowej pracy jako ekspert w Konsultacyjnej Radzie Gospodarczej kierowanej przez profesora Bobrowskiego. Akceptacja współpracy przez niekwestionowane autorytety dawała mi poczucie pewności siebie, powoli przestawałam przypisywać swoje osiągnięcia wyłącznie łatwiejszym warunkom startu. W Konsultacyjnej Radzie Gospodarczej zetknęłam się z dwoma profesorami, którzy przez lata pracowali z ojcem i których poglądy były zawsze odmienne od jego opinii. W stosunku do mnie byli niezmiennie serdeczni. Matka i ojciec pochodzili ze środowiska o przekonaniach lewicowych, choć mama nigdy nie należała do żadnej partii. Mając podobne przekonania, w 1966 roku, w wieku dwudziestu łat postanowiłam wstąpić do PZPR-u. Dawało mi to wtedy przeświadczenie uczestniczenia w życiu publicznym, umożliwiało - jak mi się zdawało - wpływanie na jego kształt. Rodzice nie komentowali mojej decyzji... Ojciec zawsze dopuszczał możliwość istnienia odmiennych od jego poglądów. Myślę, że ze względu na to, iż pełnił wysokie funkcje kierownicze -jeśli już wyrobił sobie zdanie na jakiś temat, nie był skłonny go zmieniać. A przy tym chętnie słuchał opinii o swoich publicznych wystąpieniach. Także krytycznych ocen najbardziej kontrowersyjnych przemówień - jak to z 1980 roku, gdy opowiedział się przeciwko rejestracji NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność", upatrując w nowym organizmie zagrożenia dla ZSL-u. Ojciec był i pozostał osobą niezwykle dyskretną pod każdym względem. Nigdy nie uprzedzał nas o planowanych przedsięwzięciach, na przykład o podwyżkach cen, nie wspominał o kulisach toczących się wydarzeń politycznych. Choć raz jeden zrobił odstępostwo od tej twardej reguły. W marcu 1968 roku stoczył prawdziwą batalię, by siostrze i mnie wytłumaczyć oficjalne stanowisko władz. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata, studiowałam ekonomię na wydziale prof Czesława Bobrowskiego, wzięłam udział w wiecu na dziedzińcu uniwersyteckim ósmego marca 1968. Żegnałam znajomych wykładowców i przyjaciół, którzy opuszczali kraj - i byłam ogromnie wstrząśnięta. Podobnie przeżywała to Hania. Choć młodsza, wówczas piętnastoletnia, miała już swój pogląd na Marzec; pogląd wzmacniany przez kolegów ze szkoły. Uczęszczała do jednej klasy ze sporą grupą dzisiejszych opozycjnych indywidualności. Ojciec rozmawiał z nami osobno. Z powodu różnicy wieku korzystał z odmiennych rodzajów argumentacji. Próbując wytłumaczyć nam 25 mechanizm gry politycznej, która doprowadziła do tych wydarzeń, chciał stępić ich moralny aspekt. Nie udało mu się to. Zbyt wiele osobistych tragedii widziałam na moim rozwiązanym wydziale, by umieć