15564
Szczegóły |
Tytuł |
15564 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15564 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15564 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15564 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Thomas Bernhard
Dawni mistrzowie
Kara odpowiada winie: skazany na utratę wszelkiej chęci życia, na najwyższy
stopień znużenia życiem.
Kierkegaard
Umówiony z Regerem w Kunsthistorisches Museum dopiero o wpół do dwunastej,
przyszedłem tam już o wpół
do jedenastej, po to by móc bez przeszkód, tak jak to sobie zaplanowałem dużo
wcześniej, obserwować go z
możliwie idealnej perspektywy, pisze Atzbacher. Ponieważ jego przedpołudniowe
miejsce znajdowało się w tak
zwanej sali Bordona naprzeciw Siwobrodego mężczyzny Tintoretta, na obitej
aksamitem ławce — na której
siedząc wczoraj, objaśniwszy mi tak zwaną Sturmsonate, kontynuował wykład o
Kunst der Fuge, według jego
własnego określenia, zaczynając przed Bachem, kończąc po Schumannie, przy czym
bardziej był usposobiony
mówić o Mozarcie niż Bachu — musiałem teraz zająć pozycję w tak zwanej sali
Sebastiana; to znaczy
musiałem, choć wcale nie było mi to w smak, tolerować Tycjana, aby móc
obserwować Regera przed
Siwobrodym mężczyzną Tintoretta, i to obserwować w pozycji stojącej, co zresztą
z mojego punktu widzenia
miało swoje zalety, jako że wolę stać niż siedzieć, zwłaszcza kiedy obserwuję
ludzi, i już od bardzo dawna
lepiej mi się obserwuje w pozycji stojącej, niż kiedy siedzę, a ponieważ patrząc
z sali Sebastiana do sali
Bordona, wytężając wzrok do maksimum, faktycznie miałem w jego zasięgu całą,
zwróconą do mnie bokiem,
niezasłoniętą nawet oparciem ławki, postać Regera, który siedział, przez cały
czas nie zdejmując z głowy
czarnego kapelusza, z całą pewnością dokuczliwie odczuwając skutki nagłego skoku
ciśnienia poprzedniej
nocy, a zatem widziałem całą postać Regera z boku, a tym samym uwieńczony został
powodzeniem mój plan,
aby bez przeszkód przyjrzeć się Regerowi. Ponieważ Reger (w zimowym płaszczu),
oparty na lasce, którą
ściskał kolanami, bez reszty, jak mi się wydawało, skupił się na oglądaniu
Siwobrodego mężczyzny, absolutnie
nie musiałem się obawiać, że przyłapie mnie na tym, iż mu się przyglądam.
Pilnujący sali Irrsigler (Jenoe!), z
którym Regera łączyła już ponad trzydziestoletnia znajomość, z którym i ja (też
już od ponad dwudziestu lat)
zawsze utrzymywałem życzliwe kontakty, został już przeze mnie uprzedzony
skinieniem ręki, że chcę bez
przeszkód przypatrywać się Regerowi, więc kiedy tylko Irrsigler wchodził do sali,
a pojawiał się w niej z
regularnością zegarka, zachowywał się tak, jakby mnie wcale tam nie było,
podobnie jak zachowywał się tak,
jakby i Regera tam nie było, kiedy on, Irrsigler, wykonując swoje czynności
służbowe, lustrował wzrokiem, w
zwykły sobie, dla każdego, kto go nie znał, nieprzyjemny sposób, zwiedzających
galerię, których zresztą tym
razem, w bezpłatną sobotę, nie wiadomo czemu, przyszło tak niewielu. Irrsigler
ma natrętne, karcące spojrzenie,
typowe dla strażników w muzeach, którzy lustrują zwiedzających muzeum, nieraz,
jak wiadomo, niestosownie
się zachowujących, aby ich onieśmielić — jego metoda pojawiania się
nieoczekiwanie tudzież bezgłośnie w
rogu sali, obojętnie której, aby lustrować ludzi wzrokiem, faktycznie jest
obrzydliwa dla każdego, kto go nie
zna; w szarym, źle skrojonym, a przecież na wieczne czasy pomyślanym uniformie,
który, zapięty na duże
czarne guziki, wisi na jego wychudzonym ciele jak na drągu, tudzież w uszytej z
tego samego szarego materiału
czapce na głowie, przypomina raczej strażników z naszych zakładów karnych niż
zatrudnionego przez państwo
stróża dzieł sztuki. Od kiedy go poznałem, Irrsigler, choć nie chorował, zawsze
był taki blady, Reger określał go
przez dziesiątki lat jako państwotrupa, który od trzydziestu pięciu lat jest na
państwowej posadzie w
Kunsthistorisches Museum. Reger, który od ponad trzydziestu sześciu lat
przychodzi regularnie do
Kunsthistorisches Museum, zna Irrsiglera, począwszy od jego pierwszego dnia w
pracy, i utrzymuje z nim
całkiem przyjacielskie stosunki. Bardzo niepozorna łapówka wystarczyła, bym
dożywotnio załatwił sobie
miejsce na ławce w sali Bordona, oświadczył przed laty Reger. Z Irrsiglerem
łączą Regera stosunki, które w
ciągu trzydziestu lat nabrały u nich charakteru obopólnej rutyny. Kiedy Reger
chce, co nie należy do rzadkości,
bez świadków przypatrywać się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta, Irrsigler po
prostu zamyka dla
publiczności całą salę Bordona, staje w wejściu i nikomu nie pozwala przejść.
Wystarczy, żeby Reger skinął
ręką, a Irrsigler od razu zamyka dla publiczności salę Bordona, nie waha się
nawet wypraszać z sali Bordona
zwiedzających, którzy już tam są, tego bowiem życzy sobie Reger. Irrsigler był
na nauce stolarstwa w Brucku
nad Leithą, ale porzucił stolarkę jeszcze przed uzyskaniem dyplomu pomocnika
stolarza, ponieważ chciał
wstąpić do policji. Na policji nie przyjęli wszakże Irrsiglera do pracy z powodu
niewydolności fizycznej. Jego
wuj, brat matki, był strażnikiem w Kunsthistorisches Museum już od roku
dwudziestego czwartego i załatwił
mu posadę najgorzej płatną, ale najbardziej pewną, jak mówi Irrsigler. Do
policji też chciał Irrsigler pójść tylko
dlatego, że wydawało mu się, iż praca na policji raz na zawsze rozwiąże mu
problem ubraniowy Idealne
wyjście, jak mu się wydawało, przez całe życie będzie mógł dostawać gotową
odzież i w dodatku jeszcze ani
razu za tę odzież na całe życie nie będzie musiał zapłacić, no bo daje mu ją do
dyspozycji państwo, i tak też
myślał wuj, ten, który sprowadził go do Kunsthistorisches Museum, zresztą z
punktu widzenia tej idealnej
sytuacji nie widział najmniejszej różnicy, czy przyjmą go do pracy na policji,
czy w Kunsthistorisches Museum,
nawiasem mówiąc, policja płaciła lepiej, Kunsthistorisches Museum gorzej, no ale
służby w Kunsthistorisches
Museum nie można było porównywać do służby policyjnej; odpowiedzialniejszej, a
zarazem lżejszej służby niż
w Kunsthistorisches Museum nie mógł sobie on, Irrsigler, wyobrazić. Wiadomo, że
służba na policji dzień w
dzień jest groźna dla życia, oświadczył Irrsigler, a służba w Kunsthistorisches
Museum nie. Co do monotonii w
jego zawodzie, to nie ma co się tym przejmować, on nawet taką monotonię lubi. Na
dzień to on ze czterdzieści
do pięćdziesięciu kilometrów przejdzie, lepsze to dla zdrowia niż, dajmy na to,
służba na policji, gdzie całe
życie siedzi się głównie na twardym posterunkowym krześle. Już woli mieć oko na
zwiedzających muzeum niż
na normalnych ludzi, bo zwiedzający muzeum to mimo wszystko ludzie wyżej
postawieni, którzy mają jakiś
zmysł sztuki. On sam z czasem wyrobił w sobie taki zmysł sztuki, w każdej chwili
mógłby oprowadzić ludzi po
Kunsthistorisches Museum, w każdym bądź razie po galerii malarstwa, powiada, no
ale po co mu to. Do ludzi
przecież w ogóle nie dociera to, co się im mówi, mówi Irrsigler. Przez
dziesiątki lat słyszy się od przewodników
muzealnych wciąż jedno i to samo, i, jak mówi pan Reger, rzecz jasna bardzo
wiele bez sensu, powiada do mnie
Irrsigler. Historycy sztuki zasypują zwiedzających wyłącznie własnymi bredniami,
powiada Irrsigler, który z
biegiem czasu, jeżeli nie wszystko, to wiele z tego, co mówił Reger, słowo w
słowo od Regera przejął. Irrsigler
jest tubą Regera, wszystko niemal, co mówi Irrsigler, mówił już Reger, od ponad
trzydziestu lat Irrsigler mówi
to, co już mówił Reger. Kiedy się dobrze wsłucham, usłyszę, że przez Irrsiglera
mówi Reger. Kiedy wsłuchamy
się w to, co mówią przewodnicy, usłyszymy wyłącznie działające nam na nerwy
brednie o sztuce, te same
nieznośne brednie historyków sztuki, powiada Irrsigler, ponieważ tyle razy już
mówił to Reger. Wszystkie te
malowidła są wspaniałe, żadne jednak nie jest doskonałe, twierdzi Irrsigler za
Regerem. Ludzie tylko dlatego
przychodzą do muzeum, że powiedziano im, iż człowiek kulturalny powinien tam
chodzić, nie przychodzą z
zainteresowania, ludzie absolutnie nie interesują się sztuką, a w każdym razie
dziewięćdziesiąt dziewięć procent
ludzi absolutnie nie interesuje się sztuką, powtarzał za Regerem słowo w słowo
Irrsigler. On, Irrsigler, miał
trudne dzieciństwo, chorą na raka matkę, umarła w wieku lat czterdziestu sześciu,
a ojca — kobieciarza,
wiecznie pijanego. A Bruck nad Leithą to też miejscowość równie szkaradna, jak
większość miejscowości w
Burgenlandzie. Kto tylko da radę, daje z Burgenlandu nogę, mówi Irrsigler,
większości jednak to się nie udaje,
większość skazana jest dożywotnio na Burgenland, co jest co najmniej równie
okropne, jak dożywotnie
więzienie w Stein nad Dunajem. Burgenlandczycy to więźniowie, powiada Irrsigler,
a ich ojczyzna to więzienie.
Sami wmawiają sobie, że mają całkiem piękny ojczysty kraj, jednak w
rzeczywistości Burgenland jest mdły i
szpetny. W zimie ludzie dławią się śniegiem, w lecie zżerają ich komary. A
wiosną i jesienią brną po kolana we
własnym brudzie. W całej Europie nie ma już biedniejszego ani brudniejszego
kraju, cytuję Irrsiglera.
Wiedeńczycy wciąż wmawiają Burgenlandczykom, że Burgenland to piękny kraj,
wiedeńczycy są bowiem w
burgenlandzkim brudzie i w burgenlandzkiej głupocie po uszy zakochani, ponieważ
tak brud burgenlandzki, jak
burgenlandzką głupotę uważają za romantyczne. Burgenland niczego, oprócz pana
Haydna, jak mówi pan
Reger, nigdy nie wydał, oświadczył Irrsigler. Powiedzieć: pochodzę z Burgenlandu,
to nic innego niż
powiedzieć: pochodzę z więzienia Austrii. Z zakładu karnego albo z domu wariatów,
twierdzi Irrsigler. Do
Wiednia Burgenlandczykom równie pilno jak do kościoła, powiedział. Największym
życzeniem
Burgenlandczyka jest wstąpić do wiedeńskiej policji, powiedział parę dni temu,
mnie się to nie udało, bo
wydolny nie byłem, z powodu niewydolności fizycznej. Mimo to jestem strażnikiem
w Kunsthistorisches
Museum, czyli na służbie państwowej. Wieczorem, po szóstej, powiedział, nie
zamykam przestępców, tylko
dzieła sztuki, Rubensa i Bellotta zamykam. Jego wujowi, który zaraz po pierwszej
wojnie światowej wstąpił na
służbę w Kunsthistorisches Museum, wszyscy w rodzinie zazdrościli. Kiedy go raz
na parę lat w
Kunsthistorisches Museum odwiedzali, w bezpłatne soboty czy niedziele, szli za
nim zawsze w całkowitym
onieśmieleniu przez te sale z wielkimi mistrzami i ciągle podziwiali jego
uniform. Wuj oczywiście bardzo
szybko został strażnikiem wyższym rangą, z mosiężną gwiazdką na rewersie
uniformu, stwierdził Irrsigler.
Przejęci uszanowaniem i podziwem, niczego nie rozumieli z tego, co im mówił,
kiedy przeprowadzał ich przez
te sale. Zresztą nie było sensu wyjaśniać im Veronesa, stwierdził Irrsigler
przed paroma dniami. Dzieci siostry
wpatrywały się w osłupieniu w moje białe buty, powiedział Irrsigler, siostra
stanęła, jakby ją wryło, przed
Renim, akurat przed tym najbardziej bez gustu ze wszystkich wystawionych tu
malarzy. Reger nienawidzi
Reniego, więc i Irrsigler nienawidzi Reniego. Irrsigler wzniósł się już na
mistrzowskie wyżyny w
przywłaszczaniu sobie Regerowskich zdań, wypowiada je niemal perfekcyjnie w
charakterystycznym tonie
Regera, myślę. Moja siostra przychodzi nie do muzeum, tylko do mnie, powiedział
Irrsigler. Siostry sztuka nic a
nic nie obchodzi. Ale jej dzieci, kiedy je po salach prowadzę, wpatrują się z
podziwem we wszystko, co tylko
zobaczą. Przed Velazquezem stają jak wryte, tak że nie można ich wprost od niego
oderwać, powiedział
Irrsigler. Pan Reger raz zaprosił mnie z rodziną na Prater, powiedział Irrsigler,
on to ma gest, pan Reger, w
sobotę wieczorem zaprosił. Jak żyła jeszcze jego żona, powiedział Irrsigler.
Stałem, obserwując Regera, który
wbił, jak to się mówi, wzrok w Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, a jednocześnie
widziałem Irrsiglera, którego
przecież nie było w sali Bordona, jak opowiada mi o swoim życiu, zatem widziałem
obrazy z Irrsiglerem sprzed
tygodnia, patrząc jednocześnie na Regera, siedzącego na obitej aksamitem ławce,
który mnie jeszcze, rzecz
jasna, nie zauważył. Irrsigler powiedział, że już od dzieciństwa nie miał
większego marzenia, niż żeby wstąpić
do wiedeńskiej policji i zostać wachmistrzem. O innym zawodzie nigdy nie marzył.
Kiedy wówczas, a miał
akurat dwadzieścia trzy lata, zaświadczono w koszarach Rossauer jego fizyczną
niewydolność, faktycznie w
jednej chwili runął cały jego świat. Z tej sytuacji bez wyjścia wyratował go
wówczas dopiero wuj, załatwiając
mu pracę strażnika w Kunsthistorisches Museum. Przyjechał do Wiednia z jedną
sfatygowaną torbą pod pachą,
do mieszkania wuja, który pozwolił mu u siebie zamieszkać na cztery tygodnie, a
potem wprowadził się, on,
Irrsigler, do podnajmowanego pokoiku przy Molkerbastei. W tym podnajmowanym
pokoiku zamieszkał na lat
dwanaście. W pierwszych latach w ogóle nie widział Wiednia, wczesnym rankiem,
już koło siódmej był w
Kunsthistorisches Museum, a wieczorem dopiero po szóstej wracał do domu, przez
wszystkie te lata w południe
zjadał posiłek złożony z kanapki z kiełbasą lub serem i popijał szklanką wody z
kranu w małej przebieralni za
szatnią dla zwiedzających. Burgenlandczycy to ludzie o najskromniejszych
wymaganiach, ja sam w młodości
pracowałem z Burgenlandczykami na różnych budowach, mieszkałem z nimi w
najprzeróżniejszych barakach,
wiem, jak skromne mają wymagania, zadowolą się czymś najbardziej niezbędnym i do
końca miesiąca
faktycznie potrafią odłożyć osiemdziesiąt procent pensji, nawet więcej. Kiedy
tak przypatrywałem się Regerowi
i naprawdę wnikliwie go obserwowałem, tak uważnie jak nigdy dotąd, ujrzałem
Irrsiglera sprzed tygodnia,
którego słuchałem, kiedy stał ze mną w sali Battoniego. Mąż jednej z jego
prababek pochodził z Tyrolu, stamtąd
też, powiadał, wzięło się nazwisko Irrsigler. Miał dwie siostry, młodsza jeszcze
w latach sześćdziesiątych
wyemigrowała z pomocnikiem fryzjera z Mattersburga do Ameryki i umarła tamże, z
tęsknoty za starym
krajem, w wieku lat trzydziestu pięciu. Trzech miał braci, wszyscy robotnicy
niewykwalifikowani, mieszkają w
Burgenlandzie. Dwóch przyjechało, jak on, do Wiednia, aby wstąpić na służbę na
policji, ale ich nie przyjęli. A
do służby w muzeum to przecież koniecznie trzeba posiadać już jakąś inteligencję.
Od Regera wiele się nauczył.
Niektórzy uważają, że Reger jest obłąkany, tylko obłąkany bowiem chodziłby co
drugi dzień, oprócz
poniedziałków, do galerii malarstwa w Kunsthistorisches Museum, jednak on tak
nie uważa, pan Reger to
człowiek mądry i wykształcony, twierdzi Irrsigler. Tak, powiedziałem
Irrsiglerowi, pan Reger to człowiek nie
tylko mądry, wykształcony, ale i sławny, studiował przecież muzykę w Lipsku i
Wiedniu i pisał recenzje
muzyczne do „Timesa”, do dziś zresztą do „Timesa” pisze, powiedziałem. To nie
żaden tuzinkowy pismak,
powiedziałem, nie wypisuje bredni, tylko jest muzykologiem w całym sensie tego
słowa, człowiekiem
znaczącym, o wielkim autorytecie. Regera nie powinno się porównywać do całej tej
bredzącej zgrai krytyków
muzycznych, którzy dzień w dzień zanieczyszczają tylko swoimi bredniami nasze
dzienniki. Reger faktycznie
jest filozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, filozofem w pełnym znaczeniu tego
terminu. Od ponad trzydziestu lat
Reger pisze do „Timesa” recenzje, a właściwie krótkie rozprawy filozoficzno-
muzyczne, które z pewnością
złożą się pewnego dnia na książkę. Przebywanie w Kunsthistorisches Museum jest
niewątpliwie jednym z
czynników pozwalających Regerowi pisać do „Timesa” tak właśnie, jak do „Timesa”
pisze, powiedziałem
Irrsiglerowi, obojętnie czy Irrsigler akurat mnie zrozumiał, czy nie,
prawdopodobnie Irrsigler mnie nie
zrozumiał, pomyślałem wówczas, a i teraz tak samo myślę. O tym, że Reger pisze
recenzje muzyczne do
„Timesa”, w Austrii nikt nie wie, najwyżej parę osób wie o tym, powiedziałem
Irrsiglerowi. Mógłbym też
powiedzieć: Reger jest piywatnym filozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, nie
zważając na to, że może głupio
mówić coś takiego Irrsiglerowi. W Kunsthistorisches Museum Reger znajduje to,
czego nie znalazłby nigdzie
indziej, powiedziałem Irrsiglerowi, wszystko, co ważne, wszystko, co pożyteczne
dla jego myślenia i dla jego
pracy Zachowanie Regera ludzie mogą określić mianem obłąkanego, ale to nieprawda,
powiedziałem
Irrsiglerowi, tutaj w Wiedniu i w Austrii Regera się nie dostrzega, powiedziałem
Irrsiglerowi, lecz w Londynie i
w Anglii, nawet w Stanach Zjednoczonych ludzie wiedzą, kim jest Reger, z jakim
autorytetem mamy do
czynienia w przypadku Regera, powiedziałem Irrsiglerowi. I niech pan nie
zapomina o idealnej temperaturze,
która tu, w Kunsthistorisches Museum, panuje przez okrągły rok, powiedziałem też
Irrsiglerowi. Irrsigler skinął
tylko głową. Reger jest osobowością bardzo cenioną w całym muzykologicznym
świecie, powiedziałem
wczoraj Irrsiglerowi, jedynie tu, w rodzinnym kraju, nikt nie chce o tym słyszeć,
przeciwnie, tu, we własnym
domu, Regera, który przecież pozostawił wszystkich innych w swojej dyscyplinie
daleko w tyle, och, to
obrzydliwe prowincjonalne partactwo, wręcz się nienawidzi, w rodzimej Austrii po
prostu się go nienawidzi, to
nie za mocne słowo, powiedziałem Irrsiglerowi. Geniusza takiego jak Reger tutaj
się nienawidzi, powiedziałem
Irrsiglerowi, nie dbając o to, że Irrsigler zupełnie nie zrozumiał, co miałem na
myśli, mówiąc mu, że geniusza
takiego jak Reger tu się nienawidzi, tudzież nie zważając na to, czy faktycznie
powinno się mówić o Regerze
jako o geniuszu, naukowym geniuszem, a nawet czysto ludzkim, pomyślałem, jest
Reger niewątpliwie. Geniusz
i Austria wzajemnie się wykluczają, powiedziałem. W Austrii, żeby ktoś doszedł
do głosu i żeby go traktowano
poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjonalny i zakłamany
partacz, człowiek z absolutnie
ciasnopaństwową głową. Geniusza czy choćby wyjątkowy umysł zawsze prędzej czy
później w upokarzający
sposób tu się zamorduje, powiedziałem Irrsiglerowi. Tylko ludzie tacy jak pan
Reger, których w tym strasznym
kraju zliczyłoby się na palcach jednej ręki, potrafią przetrwać w tym stanie
poniżania i nienawiści, ignorowania
i wywierania presji, powszechnej, wrogiej duchowi niegodziwości, która tu w
Austrii panoszy się na każdym
kroku, jedynie ludzie tacy jak Reger, ludzie wspaniałego charakteru, obdarzeni
doprawdy przenikliwą i
nieprzekupną umysłowością. Chociaż pan Reger utrzymuje z panią dyrektor tego
muzeum całkiem niezłe
stosunki, chociaż zna ją dobrze, nie śniłoby mu się nawet prosić ją o coś, co
tyczy się jego czy muzeum. Akurat
wtedy, kiedy Reger miał zawiadomić dyrekcję, to znaczy panią dyrektor, o złym
stanie obić ławek w salach
muzealnych i ewentualnie skłonić ją do zmiany obić na nowe, ławki zostały na
nowo obite — i to wcale
gustownie, powiedziałem Irrsiglerowi. Nie wydaje mi się, powiedziałem
Irrsiglerowi, żeby dyrekcji
Kunsthistorisches Museum wiadomo było, iż pan Reger już od ponad trzydziestu lat
co drugi dzień przychodzi
do muzeum i zajmuje miejsce na ławce w sali Bordona, nie wydaje mi się. Wyszłoby
to niechybnie na jaw
podczas jednego ze spotkań Regera z panią dyrektor, ale, o ile mi wiadomo, pani
dyrektor nic o tym nie wie,
ponieważ pan Reger nigdy o tym nie mówił i ponieważ pan, panie Irrsigler,
potrafił zachować milczenie,
ponieważ pan Reger życzy sobie, żeby pan milczał o tym, że pan Reger od ponad
trzydziestu lat co drugi dzień,
z wyjątkiem poniedziałków, przychodzi do Kunsthistorisches Museum. Umiejętność
milczenia to pana mocna
strona, powiedziałem Irrsiglerowi, pomyślałem, przypatrując się przypatrującemu
się Siwobrodemu mężczyźnie
Tintoretta Regerowi, któremu z kolei przyglądał się Irrsigler. Reger to
niezwykły człowiek, a z niezwykłymi
ludźmi trzeba obchodzić się ostrożnie, powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi.
Wydawałoby się nie do pomyślenia,
żebyśmy mieli naraz — Reger i ja — przychodzić do muzeum akurat przez dwa dni z
rzędu, powiedziałem
wczoraj Irrsiglerowi, a przecież przyszedłem właśnie dzisiaj, właśnie dlatego,
że i Reger tego właśnie sobie
zażyczył, nie wiem, z jakiego powodu Reger jest tu dzisiaj, pomyślałem, niedługo
się przekonam. Irrsigler
również był bardzo zdumiony, widząc mnie dzisiaj, wczoraj mu bowiem powiedziałem,
iż wykluczone, żebym
miał przychodzić do Kunsthistorisches Museum przez dwa kolejne dni, tak jak było
to dotąd wykluczone w
przypadku Regera. A tu naraz dzisiaj znowu obaj, tak Reger, jak i ja, zjawiamy
się w Kunsthistorisches
Museum, w którym byliśmy przecież wczoraj. Musiało to chyba poirytować
Irrsiglera, pomyślałem, myślę
teraz. Możliwe, że ktoś się raz pomyli i już dzień później pójdzie do
Kunsthistorisches Museum, pomyślałem,
od razu jednakże, po zastanowieniu się, pomyślałem, że tylko wtedy, kiedy tylko
Reger się pomyli, bądź ja
tylko się w tym pomylę, ale nie, że się w tym pomylimy obaj, Reger i ja. A Reger
wyraźnie powiedział mi
wczoraj: proszę tu przyjść jutro, wciąż jeszcze słyszę jego słowa. Rzecz jasna
jednak, Irrsigler nic o tym nie
słyszał i nic o tym nie wiedział, naturalnie zatem zdziwiło go, że już dzisiaj
zjawiliśmy się obaj, Reger i ja, w
muzeum. Gdyby Reger nie powiedział mi wczoraj: proszę tu przyjść jutro, nie
przyszedłbym do
Kunsthistorisches Museum dzisiaj, tylko możliwe, że dopiero w przyszłym tygodniu,
w odróżnieniu bowiem od
Regera, który rzeczywiście przychodzi do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień,
i to od wielu lat, ja nie
chodzę do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, tylko wtedy, kiedy mam na to
ochotę i jestem w nastroju.
Jeśli zechcę spotkać się z Regerem, to nie muszę przecież koniecznie chodzić do
Kunsthistorisches Museum,
wystarczy, żebym wybrał się do hotelu Ambasador, do którego on przecież zawsze
idzie po wyjściu z
Kunsthistorisches Museum. W Ambasadorze spotykam się przecież z Regerem, jeżeli
mam ochotę, to i
codziennie. Reger ma w Ambasadorze własne miejsce przy oknie, a dokładnie stolik
obok tak zwanego
żydowskiego stolika, który stoi przed tak zwanym stolikiem węgierskim, stojącym
za tak zwanym stolikiem
arabskim, patrząc od stolika Regera w kierunku drzwi sali. Rzecz jasna, bardziej
odpowiada mi Ambasador niż
Kunsthistorisches Museum, jednakże kiedy nie mogę czekać, aż Reger zjawi się w
Ambasadorze, już około
jedenastej idę do Kunsthistorisches Museum, żeby się z nim zobaczyć, z moim
ojcem intelektualnym. Przed
południem jest Reger w Kunsthistorisches Museum, popołudnia spędza w Ambasadorze,
około wpół do
jedenastej idzie do Kunsthistorisches Museum, około wpół do trzeciej do
Ambasadora. Do południa odpowiada
mu temperatura osiemnastu stopni w Kunsthistorisches Museum, po południu lepiej
się czuje w ciepłym
Ambasadorze, w którym ma zawsze temperaturę dwudziestu trzech stopni. Po
południu nie myślę już z takim
zapałem i już nie tak intensywnie, mówi Reger, mogę zatem pozwolić sobie na
Ambasadora. Kunsthistorisches
Museum to dla niego miejsce produkcji duchowej, oświadczył, Ambasador jest
natomiast warsztatem obróbki
myśli, w Kunsthistorisches Museum czuję się odsłonięty, w Ambasadorze osłonięty.
Ta para przeciwieństw,
Kunsthistorisches Museum i Ambasador, potrzebna jest mi do myślenia bardziej niż
cokolwiek innego, z jednej
strony odsłonięcie, z drugiej strony osłonięcie, drogi panie Atzbacher;
tajemnica mego myślenia zawiera się w
tym, powiedział, że przed południem jestem w Kunsthistorisches Museum, a
popołudnia spędzam w
Ambasadorze. A czy istnieje coś bardziej przeciwstawnego niż to
Kunsthistorisches Museum, to znaczy galeria
malarstwa w Kunsthistorisches Museum, i Ambasador! Kunsthistorisches Museum
stało się dla mnie w równym
stopniu nawykiem duchowym, jak Ambasador, powiedział. Jakość mojej krytyki
muzycznej w „Timesie”, z
którym, nawiasem mówiąc, współpracuję już od czterdziestu trzech lat, powiedział,
faktycznie jest owocem
tego, że chodzę do Kunsthistorisches Museum i do Ambasadora, do
Kunsthistorisches Museum w co drugie
przedpołudnie, do Ambasadora w każde popołudnie. Jedynie ten nawyk uratował mnie
po śmierci żony Drogi
panie Atzbacher, gdyby nie ten nawyk dawno bym już umarł, powiedział wczoraj
Reger. Każdy człowiek
potrzebuje takiego nawyku, aby przetrwać, powiedział. Potrzebuje go, choćby to
miał być nawyk najbardziej
obłąkany Reger wydaje się w zdecydowanie lepszej kondycji, znowu mówi tak, jak
przed śmiercią żony.
Powiada wprawdzie, że ruszył, jak to mówią, z martwego punktu, mimo to do końca
życia będzie cierpiał, że
opuściła go żona. Powiada wciąż, że przez całe życie był w błędzie, sądząc, że
to on pozostawi żonę, że to on
wcześniej od niej umrze, ponieważ jej śmierć nastąpiła tak nagle, jeszcze kilka
dni wcześniej był święcie
przekonany, niewzruszenie wierzył, że to ona jego przeżyje, że to ona jest
dobrego zdrowia, to ja byłem tym
chorym, tak, w tym przekonaniu i w tej wierze wciąż żyliśmy, powiedział. Nie
było na świecie zdrowszej istoty
niż moja żona, ona przez całe życie żyła w zdrowiu, podczas gdy ja zawsze
wiodłem egzystencję w chorobie,
tak, w śmiertelnej wręcz chorobie, powiedział. Ona była tą zdrowa, była
przyszłością, ja zawsze byłem tą chorą
istota, byłem przeszłością, powiedział. To, że będzie musiał kiedyś żyć bez żony,
naprawdę sam, nie przyszło
mu nigdy na myśl, ani razu nie zaświtało mu w głowie, oświadczył. A jeśli nawet
ona umrze przede mną, to ja
zaraz po niej, możliwie szybko, zawsze sobie myślał. A teraz musiał uporać się
tak ze swym błędnym
przekonaniem, że ona umrze po nim, jak i z faktem, że po jej śmierci sam nie
odebrał sobie życia, nie umarł
zaraz po niej. Ponieważ żyłem w przekonaniu, że jest ona dla mnie wszystkim, nie
byłem, rzecz jasna,
przygotowany na dalszą egzystencję po niej, drogi panie Atzbacher, powiedział. Z
tej ludzkiej, faktycznie
nieludzko upokarzającej słabości, z tego tchórzostwa, nie umarłem zaraz po niej,
zaraz po jej śmierci nie
odebrałem sobie życia, wręcz przeciwnie, jak mi się teraz wydaje, oświadczył
wczoraj, zacząłem z tego czerpać
siłę, ostatnio wydaje mi się nie raz, że obecnie mam więcej siły niż
kiedykolwiek przedtem. Może pan w to
wierzyć lub nie, ale teraz jeszcze bardziej niż przedtem przywiązany jestem do
życia, trzymam się go wręcz
kurczowo, oświadczył wczoraj. Nie przyznaję się do tego, ale jeszcze bardziej
intensywnie żyję niż przed jej
śmiercią. Zgoda, cały rok był mi na to potrzebny, żeby w ogóle dopuścić taką
myśl, ale teraz absolutnie się nią
nie krępuję, oświadczył. Tylko niezmiernie mnie przygnębia, że istota tak
chłonna jak moja żona odeszła wraz z
całą niesamowitą wiedzą, którą jej przekazałem, a zatem tę niesamowitą wiedzę
zabrała wraz z sobą w śmierć,
to niesamowite, to jeszcze znacznie bardziej niesamowite od faktu, że umarła,
oświadczył. Dla takiej istoty
dajemy z siebie wszystko, całkiem ją wypełniamy, a ona nas opuszcza, odchodzi w
śmierć, na zawsze,
oświadczył. Do tego dochodzi jeszcze owo bez uprzedzenia, że śmierci tej istoty
nie przewidzieliśmy, ja jej ani
przez chwilę nie przepowiedziałem, tak jakby miała żyć wiecznie, tak się jej
przypatrywałem, nigdy nie myśląc
o jej śmierci, powiedział, tak jakby w nieskończoność rzeczywiście miała żyć z
moją wiedzą w nieskończoność,
oświadczył. Rzeczywiście, śmierć przynaglona, powiedział. Bierzemy takiego
człowieka na całą wieczność i to
jest błąd. Gdybym wiedział, że odejdzie w śmierć, zupełnie inaczej bym postąpił,
ale nie wiedziałem, że
odejdzie ode mnie w śmierć i umrze przede mną, i postąpiłem całkiem
niedorzecznie, tak jakby miała istnieć
nieskończenie w nieskończoność, gdy tymczasem wcale nie była stworzona na
nieskończoność, tylko
skończoność, tak jak my wszyscy Tylko wtedy, kiedy kochamy człowieka tak
niepohamowaną miłością, jak ja
kochałem żonę, naprawdę wierzymy w to, że będzie żył wiecznie i w nieskończoność.
Jeszcze nigdy nie
zdarzyło się, żeby, siedząc na ławce w sali Bordona, Reger nie zdjął z głowy
kapelusza, tak samo jak
zaniepokoił mnie fakt, że umówił się ze mną w muzeum, fakt ten bowiem w rzeczy
samej był, jak sądziłem,
zaiste niezwykły, zaniepokoił mnie fakt, że siedział na ławce w sali Bordona,
nie zdejmując z głowy kapelusza,
niezwykły zaiste, abstrahując od całej serii związanych z tym innych niezwykłych
faktów. Do sali Bordona
wszedł teraz Irrsigler i podszedłszy do Regera, coś mu wyszeptał do ucha, a
następnie od razu z sali Bordona
wyszedł. Wiadomość od Irrsiglera nie zrobiła na Regerze żadnego wrażenia,
przynajmniej w oczach
zewnętrznego obserwatora, Reger siedział po wiadomości od Irrsiglera dokładnie
tak samo, jak przed
wiadomością od Irrsiglera. Niemniej zaintrygowało mnie, co takiego mógł
powiedzieć Regerowi Irrsigler. Od
razu jednak przestałem zastanawiać się, co takiego powiedział mu Irrsigler, i
obserwowałem Regera, słysząc
jednocześnie, jak mówi on do mnie: ludzie przychodzą do Kunsthistorisches Museum,
ponieważ po prostu tak
wypada, z żadnego innego powodu, przyjeżdżają do Wiednia nawet z Hiszpanii i
Portugalii i idą do
Kunsthistorisches Museum, aby po powrocie móc u siebie w Hiszpanii i Portugalii
powiedzieć, że byli w
Wiedniu w Kunsthistorisches Museum, co jest wprost śmiechu warte,
Kunsthistorisches Museum bowiem to
przecież nie Prado ani muzeum w Lizbonie, do tego jeszcze Kunsthistorisches
Museum daleko. Widziałem
przed sobą Regera, a obserwując go, słyszałem jednocześnie to, co powiedział mi
w przeddzień.
Kunsthistorisches Museum nie ma nawet jednego Goi, nie ma jednego nawet El Greca.
Może, rzecz jasna,
zrezygnować z El Greca, El Greco nie należy bowiem do rzeczywiście wielkich
malarzy, nie należy do tych
najlepszych, powiedział Reger, ale nie mieć nawet jednego Goi to dla muzeum
takiego jak Kunsthistorisches
Museum zaiste zgubne. Ani jednego Goi, powiedział, jakie to typowe dla
Habsburgów, którzy, jak pan wie,
absolutnie nie znali się na sztuce, owszem, czuli muzykę, ale absolutnie nie
znali się na sztuce. Beethovena
słyszeli, ale nie widzieli Goi. Nie chcieli mieć Goi. Beethovenowi dali
błazeńską wolność, muzyka nie była
bowiem dla nich niebezpieczna, Goya jednak nie miał prawa wstępu do Austrii. Tak,
tak, Habsburgowie
obdarzeni byli tym wątpliwym katolickim guścikiem, który do tego muzeum pasuje
jak ulał. Całe
Kunsthistorisches Museum to ten wątpliwy habsburski guścik do sztuk upiększanych,
wstrętny Prawimy
cokolwiek ludziom, z którymi absolutnie nic nas nie łączy, powiedział,
potrzebujemy bowiem słuchaczy.
Potrzebni są nam słuchacze, potrzebna jest tuba, powiedział. Przez całe życie
pragniemy tej idealnej tuby, ale
nie możemy jej znaleźć, dlatego że idealna tuba nie istnieje. Mamy jednego
Irrsiglera, powiedział, a przecież
przez cały czas poszukujemy jeszcze jednego Irrsiglera, Irrsiglera idealnego. Z
całkiem prostego człowieka
robimy sobie tubę, a kiedy tylko z tego całkiem prostego człowieka zrobimy sobie
tubę, zaczynamy szukać
kogoś innego, innej tuby, nadającego się na naszą tubę człowieka, powiedział. Po
śmierci żony mam
przynajmniej Irrsiglera, powiedział. Irrsigler, zanim trafił na mnie, był
przecież tylko, tak jak wszyscy
Burgenlandczycy, burgenlandzkim głupim, powiedział Reger. Potrzeba nam głupka na
tubę. Burgenlandzki
głupek pasuje jak ulał na tubę, powiedział Reger. Proszę mnie dobrze zrozumieć,
cenię sobie Irrsiglera, a teraz
nawet tak potrzebny stał się mi do życia jak chleb powszedni, potrzebowałem go
przez wiele lat, całe
dziesięciolecia, ale tylko głupi w typie Irrsiglera nadaje się na tubę,
powiedział wczoraj Reger. Rzecz jasna,
wykorzystujemy takiego głupiego jako człowieka, powiedział. Z drugiej wszakże
strony właśnie przez to, że go
wykorzystujemy, robimy z takiego głupka człowieka, przez to, że robimy z niego
naszą tubę, wtłaczamy w
niego nasze myśli, przyznaję, że początkowo dosyć bezwzględnie robimy z takiego
burgenlandzkiego głupiego,
jakim był Irrsigler, burgenlandzkiego człowieka. Zanim natknął się na mnie,
Irrsigler nie miał, na przykład,
zielonego pojęcia o muzyce, o sztuce żadnego, w gruncie rzeczy o niczym w ogóle,
nawet o swojej głupocie.
Teraz jest dalej niż wszystkie te historyczno-sztuczne gaduły, które przychodzą
tu dzień w dzień po to, by
szpikować ludziom uszy tymi swoimi historyczno-sztucznymi bredniami. Irrsigler
jest dalej, prześcignął już te
historyczno-sztuczne gadatliwe świnie, które swymi bredniami dzień w dzień
doszczętnie niszczą dziesiątki
przyganianych tu całymi klasami wycieczek szkolnych. Historycy sztuki to istni
gładziciele sztuki, powiedział
Reger.
Historycy sztuki tak długo gadają o sztuce, aż zagadają ją na śmierć. Sztuka
ulega śmiertelnej zagładzie,
zagadana przez historyków sztuki. Mój Boże, ile to razy myślę sobie, siedząc tu,
na tej ławce, kiedy historycy
sztuki przeganiają przede mną te bezradne hordy, jak mi żal wszystkich tych
ludzi, z których ci właśnie
historycy sztuki wyganiają sztukę, i to wyganiają na całe życie, powiedział
Reger. Zajęcie historyka sztuki to
najniecniejszy proceder, jaki istnieje, bredzącego zaś historyka sztuki, a
istnieją przecież wyłącznie bredzący
historycy sztuki, należałoby przegonić batem, przegnać ze świata sztuki,
powiedział Reger, przegnać ze świata
sztuki należałoby wszystkich historyków sztuki, ponieważ historycy sztuki to
istni gładziciele sztuki, nie wolno
nam wręcz dopuścić do zagłady sztuki przez historyków sztuki, czyli sztuki
gładzicieli. Kiedy słuchamy
historyka sztuki, robi się nam niedobrze, powiedział, słuchając historyka sztuki,
zaczynamy rozumieć, jak
sztuka, o której on bredzi, ulega zagładzie, jednocześnie z bredniami historyka
sztuki kurczy się sztuka i ulega
zagładzie. Tysiące, ba, dziesiątki tysięcy historyków sztuki, bredząc, dokonują
zagłady sztuki, powiedział.
Historycy sztuki to rzeczywiście zabójcy sztuki, słuchając historyka sztuki,
przyłączamy się do zagłady sztuki,
tam, gdzie zabiera głos historyk sztuki, sztuka ulega zagładzie, taka jest
prawda. Ja w swoim życiu mało czego
nienawidziłem bardziej niż historyków sztuki, powiedział Reger. Wielką radość
sprawia mi przysłuchiwanie się
Irrsiglerowi, kiedy wyjaśnia on jakiś obraz komuś niemającemu o nim pojęcia,
powiedział Reger, Irrsigler
zawsze bowiem potrafi wyjaśnić jakieś dzieło sztuki bez nadmiernego gadulstwa,
nie bredzi, tylko skromnie
wyjaśnia i zdaje sprawę, swoim gadulstwem nie zamyka, tylko otwiera dzieło
sztuki na spojrzenie oglądającego.
To ja jego, Irrsiglera, przez długie lata uczyłem, jak wyjaśniać dzieła sztuki w
oglądzie. Rzecz jasna jednak,
wszystko to, co Irrsigler mówi, pochodzi ode mnie, powiedział wówczas Reger,
naturalnie nic nie pochodzi od
niego samego, no ale przecież to najlepsze, co oferuje moja głowa, nawet jeśli
wyuczone, w pewnych
sytuacjach zawsze się na coś przyda. Dla muzykologa, takiego jak ja, tak zwane
sztuki plastyczne są wysoce
przydatne, powiedział Reger, im bardziej koncentrowałem się na muzykologii i,
prawdę mówiąc, im bardziej
zagalopowywałem się w muzykologię, tym wnikliwiej zajmowałem się tak zwanymi
sztukami plastycznymi; z
drugiej strony uważam, że dla malarza na przykład jest bardzo korzystne zwrócić
się ku muzyce, to znaczy, że
po nakazaniu sobie, iż będzie do końca życia malował, również do końca życia
uprawia on studia muzyczne.
Sztuki plastyczne cudownie uzupełniają sztuki muzyczne, jedne są zawsze dobre na
drugie, powiedział. Moich
studiów muzycznych nie potrafię sobie zupełnie wyobrazić bez dialogu z tak
zwanymi sztukami plastycznymi,
zwłaszcza z malarstwem, powiedział. Dlatego tak dobrze uprawiam ten mój muzyczny
proceder, że
jednocześnie i z nie mniejszym entuzjazmem, tudzież absolutnie nie mniejszą
intensywnością zajmuję się
malarstwem. Nie bez powodu już od ponad trzydziestu lat przychodzę tu, do
Kunsthistorisches Museum. Inni
idą przed południem do gospody wypić sobie trzy, cztery kufle piwa, ja zaś
przychodzę tutaj popatrzeć na obraz
Tintoretta. Może to i obłąkane, jak pan pewnie pomyśli, inaczej jednak nie
potrafię. Jeden swym drogim
zwyczajem przez dziesiątki lat wypija sobie rano w knajpie trzy, cztery kufle
piwa, a ja idę do Kunsthistorisches
Museum. Ktoś bierze koło jedenastej rano kąpiel w wannie, aby sforsować barierę
dnia, a ja idę do
Kunsthistorisches Museum. Kiedy do tego jeszcze znajdziemy sobie jakiegoś
Irrsiglera, mamy naprawdę
komfortową sytuację. Tak naprawdę to już od dzieciństwa niczego bardziej nie
nienawidziłem niż muzeów,
powiedział, z usposobienia jestem naturą nienawidzącą muzeów, prawdopodobnie
jednak właśnie z tego
powodu od ponad trzydziestu już lat tu przychodzę, pozwalam sobie na ten absurd,
niewątpliwie duchowej
natury. Jak panu wiadomo, nie przychodzę do sali Bordona z powodu Bordona, nawet
nie z powodu Tintoretta,
choć Siwobrodego mężczyznę uważam za jedno z największych malowideł w ogóle
kiedykolwiek
namalowanych, przychodzę do sali Bordona z powodu tej ławki i z powodu idealnego
wpływu światła na moje
władze umysłowe, tak naprawdę to z powodu idealnych warunków, ze względu na
temperaturę w sali Bordona
właśnie, no i z powodu Irrsiglera, który tylko w sali Bordona jest Irrsiglerem
idealnym. Prawdę powiedziawszy,
nie wytrzymuję też nigdy w pobliżu na przykład Velazqueza. Nie mówiąc już o
takich malarzach jak Rigaud
czy Largilliere, których unikam jak zarazy. Tu w sali Bordona mam najlepsze
warunki do medytacji, a gdybym
miał kiedyś ochotę poczytać sobie tu na ławce, na przykład mojego ulubionego
Montaignea lub mojego jeszcze
bardziej ulubionego Pascala, czy też mojego jeszcze bardziej ulubionego
Voltairea, jak pan widzi, moi ulubieni
autorzy to sami Francuzi, ani jednego Niemca, mogę to tutaj uczynić z największą
przyjemnością i z
największym pożytkiem. Sala Bordona to zarówno moja czytelnia, jak i myślarnia.
A kiedy mam ochotę na łyk
wody, Irrsigler przynosi mi szklankę wody, nie muszę nawet wstawać. Czasami
ludzie są zdumieni, widząc, że
tak tu sobie siedzę na ławce i czytam Voltairea, pijąc ze szklanki czystą wodę,
dziwią się, potrząsają głową i
przechodzą dalej, tak jakby brali mnie za obłąkanego ze specjalnym państwowym
zezwoleniem na błazeńską
wolność. Już od lat nie przeczytałem w domu ani jednej książki, natomiast tu, w
sali Bordona, przeczytałem
setki książek, nie znaczy to jednak, że tu, w sali Bordona, wszystkie te książki
przeczytałem kompletnie, w
życiu nie przeczytałem jednej książki kompletnie, czytam książki na modłę
nadzwyczaj utalentowanego
kartkującego, to znaczy jestem kimś, kto woli kartkować niż czytać, kto zatem
dziesiątki, w niektórych
okolicznościach i setki stron kartkuje, nim choć jedną przeczyta; kiedy jednak
tę jedną stronę czyta, czyta ją tak
gruntownie jak nikt inny i z największą pasją czytelniczą, jaką można sobie
wyobrazić. Musi pan wiedzieć, że
jestem typem nie tyle czytającego, ile kartkującego, kartkowanie uwielbiam na
równi z czytaniem, w życiu
kartkowałem miliony razy więcej, niż czytałem, a kartkowanie dawało mi tyle
radości, co czytanie, i faktycznie
tak samo dodawało mi ducha. W sumie przecież lepiej przeczytać niechby i trzy
strony trzystustronicowej
książki, za to tysiąc razy gruntowniej niż normalny czytelnik, który wszystko
niby przeczyta, ale nawet jednej
strony gruntownie, powiedział. Lepiej przeczytać dwanaście linijek książki z
najwyższą intensywnością, czyli,
jak można by powiedzieć, przebić się do Całości, niż gdybyśmy przeczytali całą
książkę tak jak normalny
czytelnik, który w końcu przeczytaną przez siebie książkę zna równie
powierzchownie, jak lecący samolotem
pasażer krajobraz, nad którym leci samolot. Nie postrzega nawet zarysu terenu. A
dzisiaj wszyscy czytają
wszystko w locie, czytają wszystko, niczego nie znają. Ja, wszedłszy do książki,
zaraz się do niej wprowadzam,
proszę sobie wyobrazić, zapieram się rękami i nogami i siłą trzeba mnie z niej
wyrywać, wkraczam na dwie,
trzy strony tekstu filozoficznego, tak jakbym wkraczał na jakiś teren, w
przyrodę, na terytorium państwa, część
świata, niech panu będzie, aby w ową część świata wedrzeć się nie zaledwie
niecałą siłą i niecałym sercem, lecz
całkowicie, aby ją zbadać, a następnie, po zbadaniu jej tak gruntownym, jak to
tylko jest w mojej mocy — móc
dojść do konkluzji o Całości. Kto wszystko czyta, niczego nie pojął, powiedział.
Nie trzeba koniecznie czytać
całego Goethego, całego Kanta, niekoniecznie też całego Schopenhauera —wystarczy
parę stron Wertera, parę
stron Powinowactw z wyboru, a więcej już wiemy o obu tych książkach, niż
gdybyśmy je przeczytali od deski
do deski, co tak czy inaczej i tak pozbawia nas czystej przyjemności. Zdobycie
się jednak na owo drastyczne
samoograniczenie wymaga wiele odwagi i tyle siły ducha, że człowiek niezmiernie
rzadko może ją w sobie
znaleźć, i my sami rzadko ją w sobie znajdujemy; człowiek czytający jest ohydnie
żarłoczny, jak mięsożerca, i
jak mięsożerca psuje sobie żołądek, zdrowie w ogóle, i psuje sobie głowę wraz z
całą duchową egzystencją.
Nawet rozprawę filozoficzną lepiej rozumiemy nie wtedy, gdy pożremy ją
doszczętnie w Całości za jednym
zamachem, tylko wtedy, gdy wybierzemy sobie jeden szczegół, od którego wychodząc,
w szczęśliwym
wypadku dotrzemy do Całości. Szczyt przyjemności dają nam przecież fragmenty,
tak jak i w życiu osiągamy
szczyt przyjemności, przyglądając mu się we fragmentach, a jaką grozę budzi w
nas Całość i w gruncie rzeczy
też to, co doskonałe, kompletne. Dopiero kiedy w szczęśliwym wypadku zdołamy
sprowadzić Całość, to, co
kompletne, dokonane, do fragmentu, przystąpiwszy do lektury, możemy osiągnąć
wyżyny, w pewnych
okolicznościach wręcz szczyty rozkoszy. Nasza epoka jako Całość od dawna jest
już przecież nie do
wytrzymania, powiedział, jest znośna tylko wtedy, kiedy widzimy ją we fragmencie.
Całość i skończona
perfekcja są dla nas nieznośne, powiedział. Tak samo w gruncie rzeczy nieznośne
są dla mnie wszystkie te
obrazy, tu, w Kunsthistorisches Museum, uczciwie mówiąc, są dla mnie okropne.
Żeby je móc znieść, na
każdym z nich i w każdym szukam tak zwanego kardynalnego błędu, procedura ta
zawsze, jak dotąd,
prowadziła mnie do mojego celu, a mianowicie, by każde z tych tak zwanych
skończonych, perfekcyjnych dzieł
sztuki sprowadzić do fragmentu, powiedział. Skończona perfekcja nie tylko
nieprzerwanie grozi nam zagładą,
lecz wręcz tę zagładę na nas sprowadza, wszystko to, co opatrzone mianem
arcydzieła, wisi tutaj na ścianach,
powiedział. Wychodząc od tego, że doskonała perfekcja, że Całość w ogóle nie
istnieje, posuwam się o krok za
każdym razem, kiedy tylko każde wiszące tu na ścianie tak skończone perfekcyjnie
dzieło sztuki sprowadzę do
fragmentu, szukając, dopóki się w nim nie doszukam, w tymże dziele sztuki,
jakiegoś kardynalnego błędu,
punktu rozstrzygającego o klęsce artysty, który je stworzył. I w każdym z tych
obrazów, z tych tak zwanych
arcydzieł, odnajdywałem i odkrywałem zawsze jakiś kardynalny błąd, potrafiłem
doszukać się klęski jego
twórcy. I przez ponad trzydzieści lat sprawdzała się ta moja, haniebna, pomyśli
pan może, rachuba. Żadne z
tych arcydzieł światowej sławy, obojętnie czyje, nie jest w rzeczy samej całe i
doskonałe. I to mnie uspokaja,
powiedział. To mnie w gruncie rzeczy uszczęśliwia. Tylko wciąż na nowo
przekonując się, że Całość nie
istnieje, że nie ma skończonej perfekcji, jesteśmy w stanie żyć dalej. Całość i
Perfekcja są dla nas nie do
wytrzymania. Musimy pojechać do Rzymu i stwierdzić, że Bazylika św. Piotra to
tandetne bezguście, zaś ołtarz
Berniniego jest debilny architektonicznie, powiedział. Papieża musimy ujrzeć
twarzą w twarz i stwierdzić
osobiście, że koniec końców również i on jest równie groteskowym bezradnym
człowiekiem, jak wszyscy inni
— żeby móc wytrzymać. Musimy słuchać Bacha i usłyszeć, jak Bach ponosi klęskę,
Beethovena słuchać i
usłyszeć, jak Beethoven ponosi klęskę, nawet Mozarta słuchać i usłyszeć, jak i
Mozart ponosi klęskę. I tak samo
należy postępować z tak zwanymi wielkimi filozofami, nawet jeśli są oni naszymi
ukochanymi artystami ducha,
powiedział. Pascala nie kochamy przecież dlatego, że jest wielkim dokonaniem,
tylko dlatego, że w gruncie
rzeczy jest tak bezradny, tak samo Montaignea kochamy ze względu na jego całe
życie, poszukującą, choć
nieznajdującą bezradność, i Voltairea z powodu jego bezradności. W ogóle
przecież kochamy filozofię i ogólnie
całą humanistykę w sumie jedynie dlatego, że jest tak bezradna. Tak naprawdę to
kochamy tylko te książki,
które nie są Całością, które są chaotyczne, bezradne. Tak jest z wszystkimi i z
każdym z osobna, powiedział
Reger, także jakiś człowiek szczególnie nas pociąga tylko dlatego, że jest
bezradny i że nie jest cały, dlatego, że
jest chaotyczny, a nie doskonały. Dobrze, powiadam, El Greco, pięknie, niech
będzie, ale ten poczciwiec nie
potrafił namalować ręki, pięknie, powiadam, Veronese, niech będzie, ale ten
poczciwiec nie potrafił namalować
naturalnej twarzy. A to, co powiedziałem dzisiaj panu o fudze? powiedział
wczoraj, żaden z tych
kompozytorów, nie wyłączając największych, nie skomponował skończonej fugi,
nawet Bach, który był
przecież uosobieniem spokoju, kompozytorem najczystszej przejrzystości. Nie
istnieje żaden skończony obraz,
żadna skończona książka, żaden skończony utwór muzyczny, powiedział Reger, taka
jest prawda i prawda ta
pozwala umysłom takim jak mój, które przecież dożywotnio są wyłącznie umysłami w
rozpaczy, trwać w ist-
nieniu. Głowa powinna być głową, która szuka, szuka błędów, głową szukającą
błędów ludzkości, poszukującą
klęski głową. Ludzka głowa jedynie wtedy, gdy poszukuje błędów ludzkości, jest
ludzką głową. Ludzka głowa
nie jest ludzką głową, dopóki nie wyruszy na poszukiwanie błędów ludzkości,
powiedział Reger. Dobra głowa
to głowa w poszukiwaniu błędów ludzkości, wyjątkowa głowa to głowa, która te
błędy ludzkości znajduje,
natomiast genialna głowa to głowa, która na te odnalezione błędy po ich
znalezieniu zwraca uwagę tudzież
wszelkimi dostępnymi jej środkami owe błędy ukazuje. W tym sensie również,
powiedział Reger, sprawdza się
zawsze przecież wypowiadane bez głowy powiedzenie szukajcie, a znajdziecie. Kto
tu, w tym muzeum, w
setkach tych tak zwanych arcydzieł szuka błędów, ten je i znajdzie, powiedział
Reger. Powiadam panu: nie ma
w tym muzeum jednego dzieła bez błędu. Może się pan z tego podśmiewać,
powiedział, może to pana
przestraszyć, mnie osobiście to uszczęśliwia. Nie bez