15349
Szczegóły |
Tytuł |
15349 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15349 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15349 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15349 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ELIZABETH LOWELL
PUSTYNNY DESZCZ
Tytu� orygina�u DESERT RAIN
1
Daj spok�j, Shannon, u�miechnij si� do mnie, jak do kochanka. Wiesz przecie�, kto to
jest kochanek, prawda skarbie? Holly Shannon North powstrzyma�a s�owa, cisn�ce si� jej na
usta i odpowiedzia�a wyuczonym u�miechem. Jerry, poza Pary�em, nale�a� do najlepszych
fotograf�w mody, lecz j�zyk mia� ostry jak brzytwa. Od czasu, kiedy odm�wi�a p�j�cia z nim
do ��ka, praca z Jerrym sta�a si� niezno�na.
Na twarzy Holly wykwit� rumieniec i odbi� si� w metalowych p�ytach, kt�re trzymali
spoceni technicy.
- Lepiej, ale wci�� nie do�� dobrze - powiedzia� Jerry. - Wiem, �e jeste� zimna jak l�d,
niech to jednak pozostanie nasz� tajemnic�, kochanie.
Spu�ci�a powieki, a jej niezwyk�e oczy koloru bia�ego wina zal�ni�y pomi�dzy g�stymi
czarnymi rz�sami. D�ugie w�osy niczym czarna kaskada sp�ywa�y na ramiona i barki.
U�miechn�a si� szerzej, lecz wyraz jej twarzy nie z�agodnia�.
Jerry j�kn��.
Holly czeka�a nieruchoma. Cienkie pasemka w�os�w nad skroniami i wystaj�cymi
ko��mi policzkowymi, kt�re pomog�y przemieni� m�od� dziewczyn�, Holly North, w s�awn�
na ca�ym �wiecie modelk� Shannon, pod wp�ywem potu poskr�ca�y siew loczki.
- A teraz zr�b nad�san� min� - rozkaza� Jerry. - Twoje zmys�owe usteczka a� prosz�
si� o pok�sanie.
Wyd�a wargi.
- Odwr�� si� w lewo - poleci� ostro. - Odrzu� w�osy. Spraw, �eby wszyscy m�czy�ni
zapragn�li poczu� je na swojej nagiej sk�rze.
D�ugonoga Holly z wdzi�kiem obr�ci�a gibkie cia�o.
Upa� i pot, doprowadzaj�ce innych do sza�u, na ni� dzia�a�y jak wino. Dorasta�a w
Palm Springs, gdzie bez ko�ca trwa�o �wietliste, skwarne lato. W pustynnym s�o�cu, w
kt�rym ludzie zwykle usychali, ona rozkwita�a.
Delikatnie zar�owiona sk�ra zdradza�a wewn�trzny �ar, kt�rego zazna� tylko jeden
m�czyzna.
Lincoln McKenzie.
Nie my�l o nim, upomnia�a Holly sam� siebie. To takie bolesne.
Mimo stara� nie potrafi�a o nim zapomnie�. Wspomnienie lata w Palm Springs by�o
zbyt mocne. Nie mog�a uwierzy�, �e podczas gdy ona znajduje si� w Nowym Jorku, Pary�u,
Hongkongu, Londynie czy w Rzymie, Lincoln McKenzie mieszka na drugim ko�cu �wiata.
Teraz czu�a, �e Linc jest w pobli�u. Stanowi� nieod��czn� cz�� pustyni, tak samo jak
wynios�e g�ry, wznosz�ce si� za miastem.
Wspomnienie o nim rozpala�o jej sk�r�, jak promienie rozjarzonego s�o�ca.
Uwielbia�a Linca ju� od chwili, gdy ujrza�a go po raz pierwszy. Mia�a wtedy dziewi��
lat, a on siedemna�cie. Jecha� wtedy na jednym z arabskich koni, hodowanych przez jej
rodzin�. Wspomnienie by�o tak �ywe, �e Holly do tej pory czu�a zapach bylicy i py�u,
widzia�a leniwy u�miech m�odego je�d�ca, jego piwne oczy, pami�ta�a aksamitny dotyk
ko�skich chrap, a tak�e to, co czu�a w sercu, kiedy z uniesion� g�ow� u�miecha�a si� do
Linca.
- Prze�licznie! - pochwali� j� Jerry. - Tak trzymaj! A teraz obejrzyj si� przez rami�.
Obr�� si�. Szybciej! Jeszcze raz. Jeszcze raz! Jeszcze raz!
Jak li�� wiruj�cy na wietrze, Holly kr�ci�a si� i obraca�a, oddaj�c si� �arowi pustyni i
wspomnieniom o ukochanym m�czy�nie.
Nie zauwa�y�a, gdy jej dziewcz�ce zadurzenie, zmieni�o si� w co� g��bszego,
gor�tszego. Chocia� ich rancza s�siadowa�y ze sob�, rodziny nie utrzymywa�y bli�szych
stosunk�w.
Jednak dorastaj�ca Holly cz�sto widywa�a Linca na wystawach koni, na aukcjach i
podczas trening�w. Po ka�dym spotkaniu coraz bardziej poddawa�a si� jego urokowi, a
zarazem ulega�a frustracji, bo on w og�le jej nie dostrzega�.
- Tak, dobrze - mrukn�� Jerry. - A teraz troch� pogodniej. Nie b�d� taka nad�sana.
Poka� mi z�bki.
U�miechn�a si� do kamery, chocia� oczami nadal ogl�da�a przesz�o��.
W przeddzie� swoich szesnastych urodzin pilnowa�a Beth McKenzie,
dziewi�cioletniej przyrodniej siostry Linca. Pa�stwo McKenzie wr�cili wtedy do domu
bardzo p�no, k��c�c si� bardzo, a co gorsza, lekko pijani. Holly nigdy przedtem nie s�ysza�a,
�eby ludzie obrzucali si� takimi przekle�stwami.
Kiedy niespodziewanie pojawi� si� Linc, przestraszona podbieg�a do niego, szukaj�c
ratunku i pociechy. Odwi�z� j� do domu, uspokajaj�c �agodnie, dop�ki nie przesta�a dr�e�.
Gdy dowiedzia� si�, �e o p�nocy rozpoczyna si� dzie� jej urodzin, powiedzia� �artem, �e jest
s�odk� szesnastolatk�, kt�rej jeszcze nikt nie poca�owa�.
Czu�y gest, kt�ry mia� pocieszy� wystraszon� nastolatk�, zamieni� si� w d�ugi, nie
ko�cz�cy si� poca�unek. Holly, przy ca�ej swej niewinno�ci, okaza�a brak pow�ci�gliwo�ci, a
Linc zupe�nie straci� nad sob� panowanie.
Po d�u�szym czasie uj�� w d�onie twarz dziewczyny i przygl�da� si�, chc�c j�
zachowa� w pami�ci roz�wietlon� ksi�ycowym blaskiem. U�miecha�a si� do niego jak Ewa,
kt�ra w�a�nie odkry�a w�asn� kobieco��.
- Doskonale, taki u�miech by� mi potrzebny! - powiedzia� Jerry triumfalnym tonem. -
M�j Bo�e, dziecino, �eby� ty cho� w po�owie by�a taka gor�ca, na jak� wygl�dasz. Lewe
rami�. Poka� troch� tego �aru. Tak. Taaak! Obr�� si� dla mnie, kochanie!
Prawie nie zwraca�a uwagi na paplanin� fotografa i na b�yskaj�ce wok� niej flesze.
Zn�w mia�a szesna�cie lat i u�miecha�a si� do m�czyzny, kt�rego kocha�a.
Linc chcia� si� z ni� spotka� nast�pnego wieczoru, ale Holly obieca�a przypilnowa�
dziecka brygadzisty ojca. Tam przyni�s� jej wiadomo�� o czo�owym zderzeniu dw�ch
samochod�w na kr�tej polnej drodze.
Potem zawi�z� do szpitala, gdzie lekarze usi�owali ratowa� ojca i matk� Holly. Tuli�
dziewczyn� w ramionach przez ca�� d�ug� noc, kiedy umarli obydwoje rodzice, kiedy
krzycza�a i �ka�a, kiedy wali� si� jej �wiat. Tuli� j�, a� wyczerpana zasn�a w jego ramionach.
Obudzi�a si� w szpitalnym ��ku. Czuwa�a przy niej siostra matki Sandra, kt�r� Holly
zna�a wy��cznie z kilku wyblak�ych fotografii, przechowywanych wraz z innymi zdj�ciami
rodzinnymi w du�ym pude�ku po butach.
Po kilku dniach ciotka zabra�a j� na Manhattan, gdzie prowadzi�a agencj� dla
najlepszych modelek.
Osiemnastoletnia Holly pracowa�a ju� na pe�nym etacie modelki, a kiedy sko�czy�a
dziewi�tna�cie lat jej twarz zdobi�a ok�adki wa�niejszych magazyn�w mody w Ameryce i
Europie. Jako dwudziestolatka zosta�a wybrana przez presti�owy dom mody Royce Reflection
do reklamowania wszystkich jego wyrob�w - perfum, ubra�, bielizny i kosmetyk�w.
W pracy wyst�powa�a pod swoim drugim imieniem, Shannon. W ten spos�b izolowa�a
si� od owej obcej, pe�nej wdzi�ku osoby, kt�ra spogl�da�a z ok�adek czasopism i opowiada�a
uwodzicielskim g�osem o bieli�nie i seksie z milion�w ekran�w telewizyjnych.
Shannon by�a zmys�owa, pi�kna, niezwyk�a.
Holly nie.
Przez lata postrzega�a siebie jako brzydkie kacz�tko, wi�c teraz nie czu�a si� dobrze,
widz�c, co z jej szczup�ym cia�em robi� wiza�ystki i czarodzieje od o�wietlenia.
Najwi�ksz� niech�ci� darzy�a samc�w w kosztownych samochodach i garsonierach,
obmacuj�cych jej umiej�tnie eksponowan� urod�. Wiedzia�a, �e m�czy�ni naprawd� kochali
si� z modelkami z barwnych fotos�w.
Odpowiada�a na to ch�odem i wyrafinowan� oboj�tno�ci�.
M�czy�ni okre�lali j� rozmaitymi niepochlebnymi przydomkami, z kt�rych
naj�agodniejszy by� �ozi�b�a�.
W wieku dwudziestu dw�ch lat Holly wci�� pozostawa�a dziewic�, a m�czy�ni
marzyli o niej jako o pe�nej seksu, bardzo do�wiadczonej kochance.
- Podnie� r�ce - poinstruowa� Jerry.
Uczyni�a to w rozmarzeniu, przypominaj�c sobie, jak zarzuca�a ramiona na szyj�
Linca i rozczesywa�a palcami jego g�ste, kasztanowe w�osy.
- Wy�ej - rozkaza� Jerry. - Dobrze. Teraz wygnij plecy w �uk i potrz��nij w�osami.
Zawaha�a si�. Takie zachowanie nie pasowa�o do jej wspomnie�. Nigdy nie
kokietowa�a i nie uwodzi�a Lincolna. Kocha�a go.
- No, kochanie - niecierpliwi� si� Jerry. - Wykrzesaj z siebie cho� odrobin� seksu.
Pomy�l o swoim kochanku.
Holly znalaz�a si� pomi�dzy przesz�o�ci� niewinnej zakochanej nastolatki a pustk�
chwili obecnej. Zastyg�a w napi�ciu.
- Nie, nie, nie - zaprotestowa� Jerry.
Stara�a si� odpr�y�, �eby wype�ni� jego polecenie.
- Wszystko na nic -powiedzia�, a potem doda� sarkastycznie: -Ach, tak, zapomnia�em.
Przecie� ty nie masz kochank�w. Wi�c wesprzyj r�ce na tych pi�knych, bezu�ytecznych
biodrach i udawaj, do cholery!
Ruchem g�owy odrzuci�a czarne faliste w�osy na plecy, przybra�a wynios�� poz� i z
ukosa spojrza�a w aparat.
Kiedy poczu�a w�osy �lizgaj�ce si� po sk�rze, przypomnia�a sobie Linca bawi�cego
si� jej kr�tkimi lokami. W�wczas marzy�a o d�ugich w�osach.
Dlaczego nie mog�am by� pi�kna wtedy, pomy�la�a, kiedy mia�am szesna�cie lat i
by�am zakochana?
Ta my�l zrodzi�a inn�, kt�ra prze�ladowa�a j� od sze�ciu lat.
Chcia�abym zn�w mie� szesna�cie lat, czu� na sobie d�onie Linca, ciep�e wargi na
szyi, smak jego ustna swoich ustach...
Pe�ne s�odyczy i ciep�a wspomnienie obla�o Holly fal� t�sknoty, zupe�nie j�
odmieni�o.
- Pi�knie! - zaskrzecza� Jerry. - Nominuj� ci� do Oskara, dziecinko.
Gdybym nie zna� prawdy, przysi�g�bym, �e lubisz seks.
Odebra�a jego s�owa jak pozbawiony sensu ha�as. Ona tylko cofn�a si� w my�lach o
sze�� lat i u�miecha�a si�, wspominaj�c Linca i swoj� pierwsz�, jedyn� nami�tno��.
Obr�ci�a si�, potrz�sn�a w�osami i wyci�gn�a r�ce do m�czyzny, kt�rego kocha�a.
Widzia�a go tak wyra�nie - pob�yskuj�ce z�oci�cie kasztanowe w�osy, wzrost, si��, oczy
zmieniaj�ce barw� w zale�no�ci od padaj�cego na nie �wiat�a: piwne, zielone, albo
ciemniej�ce od emocji, kt�rych nie potrafi�a nazwa�.
Nagle przesz�o�� i tera�niejszo�� zderzy�y si�, wytr�caj�c j� z r�wnowagi.
Nie wyci�ga�a ju� ramion do marze�, lecz do prawdziwego m�czyzny.
Linc.
Nie mog�a uwierzy�, �e go widzi. By� tutaj, teraz. Sta�, g�ruj�c nad przykucni�tym,
pomrukuj�cym fotografem.
Nagle zrozumia�a, �e to nie wspomnienie z przesz�o�ci. Linc patrzy� na ni� z
najwy�sz� pogard�. W jego spojrzeniu nie by�o ani mi�o�ci, ani nami�tno�ci.
Zimne piwne oczy omiot�y t�um technik�w i gapi�w. A potem spocz�y na niej.
Przygl�da� si� jej tak badawczo, �e a� si� zarumieni�a.
Instynktownie skrzy�owa�a ramiona na piersiach, potrz�sn�a w�osami, �eby jak
welonem os�oni� si� przed lodowatym, krytycznym spojrzeniem Linca.
- To co� ca�kiem nowego - m�wi� Jerry, zmieniaj�c k�t uj�cia.
Mechanizm przewijaj�cy film pracowa� niczym sztuczne serce, pompuj�c klatk� po
klatce.
- Nie�le, �licznie - powiedzia� Jerry z zadowoleniem. - A teraz wysu� prawe biodro,
b�d� ma�� wyg�odzon� dziewczynk�, co ci zawsze tak dobrze wychodzi.
Holly znieruchomia�a pod pogardliwym spojrzeniem Linca. Nie wiedzia�a, co
wywo�a�o t� nienawi��.
Marzenie o mi�o�ci, o Lincu, wybuch�o z tak� si�� i zrani�o j� tak dotkliwie, �e z
trudem chwyta�a oddech.
- Obud� si�, Shannon - warkn�� Jerry. - Nie mamy czasu.
Shannon.
Zawodowy pseudonim przywo�a� j� do rzeczywisto�ci i pom�g� prze�ama� uciskaj�cy
b�l. Przypomnia�a sobie, �e ma teraz dwadzie�cia dwa lata i jest znan� modelk�, a nie zwyk��,
zakochan� szesnastolatk�.
Nie jeste� Holly, upomnia�a surowo sam� siebie.
Jeste� Shannon.
Shannon nie pozwoli, by m�ska pogarda rani�a j� do �ywego. Potrafi odp�aci�
pi�knym za nadobne.
I to z nawi�zk�.
Przybra�a wyzywaj�c� poz�, wspar�a d�o� na biodrze, unios�a g�ow� niczym kwiat na
d�ugiej �odydze i u�miechn�a si� kpi�co.
- I ty to nazywasz przyzywaniem? - zapyta� Jerry.
Holly odwr�ci�a g�ow�, westchn�a, zmru�y�a oczy. Stara�a si� zapomnie� o
tera�niejszo�ci i zn�w przywo�a� marzenie, kt�re przez tyle pustych lat utrzymywa�o j � przy
�yciu, odk�d z ciotk� opu�ci�a krain� dzieci�stwa i ukochanego m�czyzn�.
To w�a�nie marzenie o Lincu robi�o z Holly fotogeniczn� modelk�, sprawia�o, �e
promieniowa�a pe�n� ��dzy zmys�owo�ci�, kt�ra emanowa�a z czasopism i reklam�wek
telewizyjnych.
- Ponownie nad prawym ramieniem - rozkaza� Jerry. - Poka� troch� z�bk�w i
koniuszek j�zyka.
Holly zn�w si� obejrza�a.
Linc ani drgn��. Sta� jak wro�ni�ty i nie spuszcza� z niej nienawistnego spojrzenia.
Za co? - pyta�a pe�na b�lu sam� siebie. C� takiego uczyni�am, �e nigdy nie odpisa� na
moje listy? Dlaczego teraz jest tutaj, skoro tak bardzo mnie nienawidzi?
Nagle zda�a sobie spraw�, �e wykwintna, jedwabna suknia, kt�r� ma na sobie, oblepia
jej rozgrzane cia�o. Dla ka�dego by�o jasne, �e przylegaj�cy materia� potwierdza to, co g�osi�a
reklama Royce'a; �Te suknie zaprojektowano do noszenia bez bielizny, tylko na
wyperfumowanej kobiecej sk�rze�.
Znieruchomia�a pod zimnym spojrzeniem Linca. Poczu�a wielkie zak�opotanie, a tak�e
co�, czego nie odczuwa�a, odk�d uko�czy�a szesna�cie lat.
Jej cia�o uleg�o przemianie. Sta�o si� jednocze�nie gor�ce i zimne. Brodawki piersi
stwardnia�y, unosz�c cienki jedwab.
Z pogardliwego grymasu ust Linca Holly domy�li�a si�, �e zauwa�y�, jak zareagowa�a
na jego obecno��.
Chcia�a przed nim uciec. Tak zachowa�aby si� naiwna Holly, ona za� by�a w tej chwili
dojrza�� i uwodzicielsk� Shannon, kt�ra nie ucieka�a przed niczym, a z pewno�ci� nie przed
m�sk� pogard�.
Odp�aca�a za ni� w dw�jnas�b.
Cienki jedwab oblepia� biodra Holly, kiedy odwr�ci�a si� od obiektywu, od Linca, od
wszystkiego. Nie ogl�daj�c si�, dumnie przedefilowa�a pomi�dzy reflektorami.
- Shannon! - zawo�a� Jerry. - Dok�d idziesz? Dopiero zacz��em!
- Wielka szkoda - odpar�a - bo ja w�a�nie sko�czy�am.
Powiedzia�a to z akcentem charakterystycznym dla Wschodniego Wybrze�a, jakim
pos�ugiwa�a si�, maj�c do czynienia z natr�tnymi, aroganckimi m�czyznami.
Tonem Shannon.
Nie spogl�daj�c za siebie, oddala�a si� od Linca McKenzie, jedynego m�czyzny,
kt�rego kocha�a.
2
Holly wzi�a okulary przeciws�oneczne i butelk� wody mineralnej z samochodu
dostawczego, kt�ry towarzyszy� jej wsz�dzie, niezale�nie od tego, czy by� to szczyt g�ry,
wybrze�e morza, czy pustynia. Furgonetka nale�a�a do pomniejszych dobrodziejstw,
zwi�zanych z prac� dla Royce Reflection.
W�o�y�a przyciemnione okulary, napi�a si� zimnej wody. Z westchnieniem ulgi
prze�yka�a musuj�cy p�yn i pociera�a lodowat� butelk� pulsuj�ce, rozgrzane nadgarstki.
- Co ty, do diab�a, wyprawiasz? - krzykn�� Jerry. - Jeste�my w samym �rodku zdj��, a
ty sobie siedzisz na ty�ku jak jaka� kr�lowa!
Nie zwracaj�c na niego uwagi, przyjrza�a si� swoim niepokoj�co dr��cym d�oniom.
Jerry obrzuci� j� przekle�stwami.
To tak�e zlekcewa�y�a. Pomy�la�a ponuro, �e doskona�y fotograf Jerry, by�
jednocze�nie n�dzn� kreatur�.
Dopiero ostry g�os Rogera Royce'a przeci�� tyrad� Jerry'ego.
- Daj spok�j, Jerry. Shannon od wielu godzin haruje w tym upale.
Ka�da inna modelka kaza�aby ci si� wypcha� ju� dawno temu.
Holly powoli odwr�ci�a si� i spojrza�a na szefa, eleganckiego, jasnow�osego
m�czyzn�, wy�szego od niej o prawie pi�tna�cie centymetr�w. Je�li chodzi o kr�j, dob�r
materia��w, kolor�w, a tak�e kobiecych cia�, Roger uchodzi� za prawdziwego geniusza. Mia�
te� rzadk� w tej bran�y cech� - by� d�entelmenem.
- Radzisz sobie? - zapyta�.
- Staram si� - odpar�a Holly z wysi�kiem.
Roger dotkn�� d�oni� jej czo�a.
- Pod makija�em jeste� zupe�nie blada - stwierdzi�.
- Nic mi nie jest.
- Kiepsko wygl�dasz. U�miechn�a si� blado.
- Nie zdawa�am sobie sprawy, �e pracuj� z Jerrym ju� od trzech godzin. Nagle
poczu�am zm�czenie.
- Jeste� pewna, �e to tylko zm�czenie?
- Tak.
Roger odwr�ci� twarz Holly do s�o�ca.
- Naprawd� jeste� blada - powiedzia� zaniepokojony.
Wzruszy�a ramionami.
- Nie powinienem ufa� Jerry'emu - stwierdzi� ponurym tonem. -Zn�ca si� nad
modelkami, kt�re nie chc� z nim sypia�.
- Jestem blada nie tylko przez Jerry'ego.
Roger mrukn�� pod nosem co�, co zabrzmia�o przecz�co.
- Ale ja m�wi� prawd� - upiera�a si� Holly.
Dobrze wiedzia�a, �e za jej mizerny wygl�d odpowiedzialny jest Lincoln McKenzie, a
nie Jerry.
Nie, oskar�anie Linca tak�e nie jest uczciwe, pomy�la�a. Tylko ja ponosz� win�. To ja
pozwoli�am si� ponie�� wspomnieniom i omami� marzeniom.
S�odkie wspomnienia.
S�odkie marzenia.
Gorzka rzeczywisto��.
Holly nie rozumia�a, dlaczego Linc j� znienawidzi�. Wiedzia�a tylko, �e tak w�a�nie
si� sta�o.
- Tak si� zaj�am prac�, �e nie zdawa�am sobie sprawy z up�ywaj�cego czasu - doda�a
beztroskim tonem.
- Wiem. Dlatego jeste� tak� doskona�� modelk�.
Roger zmru�y� oczy, przypatruj�c si� zmarszczkom, kt�re na skutek zm�czenia
pojawi�y si� wok� oczu i ust Holly. Odgarn�� w�osy z jej pi�knej twarzy.
- Naprawd� sprawiasz wra�enie przezroczystej - powiedzia� niskim g�osem. - Id� do
hotelu i po�� si� przy basenie. Tylko nie le� za d�ugo, bo ...
- ...opalacz pozostawi ja�niejsze �lady i nie b�d� mog�a prezentowa� po�owy twoich
sukien - doko�czy�a Holly z ironicznym u�mieszkiem.
Roze�mia� si� i przelotnie j� u�cisn��.
- W�a�nie za to ci� kocham. �wietnie mnie rozumiesz.
- Kochasz ka�d� modelk�, kt�ra dobrze wygl�da w zaprojektowanych przez ciebie
ubraniach - zripostowa�a Holly.
- Tak, ale ty wygl�dasz najlepiej, wi�c ciebie kocham najbardziej.
Pokr�ci�a g�ow� z u�miechem. Rogera traktowa�a powa�nie jako projektanta i
przyjaciela, a niejako potencjalnego kochanka.
On wola�by, �eby by�o odwrotnie, ale rozs�dek podpowiada� mu, �e uwiedzenie Holly
wi��e si� z ryzykiem utracenia jej. Ograniczaj�c si� do przyja�ni, zyskiwa� gwarancj�, �e
niepowtarzalna, promienna Shannon nadal b�dzie prezentowa�a jego modele.
Roger nie poci�ga� Holly fizycznie, tak jak nie poci�ga� jej �aden inny m�czyzna
opr�cz Linca. Jednak uprzejmo�� i dowcip Rogera sprawi�y, �e sta� si� jednym z jej
ulubie�c�w. W zimnym, powierzchownym �wiecie, w kt�rym obraca�a si� odporna Shannon,
wra�liwa Holly potrzebowa�a przyja�ni Rogera.
- Przepraszam, �e przerywam t� mi�osn� pogaw�dk� - rozleg� si� twardy m�ski g�os -
ale powiedziano mi, �e znajd� tu Rogera Royce'a.
Zanim si� odwr�ci�a, wiedzia�a, �e zobaczy Linca. Pami�ta�a ten g�os r�wnie dobrze,
jak dotyk jego sk�ry.
- To ja - powiedzia� Roger.
- Lincoln McKenzie - przedstawi� si� Linc.
G�os mia� beznami�tny, nie poda� r�ki na powitanie.
Roger zmierzy� Linca wzrokiem od czubka g�owy z kasztanowymi k�dziorami po
zakurzone kowbojskie buty, po czym stwierdzi� tonem znawcy rasowych koni:
- Metr dziewi��dziesi�t lub dziewi��dziesi�t pi�� wzrostu. Dobrze rozwini�ta
muskulatura. Widoczna, lecz nieprzesadna. Okropny str�j kowbojski, ale kiedy ci� zatrudni�,
b�dziesz nosi� co innego.
Holly wstrzyma�a oddech, zastanawiaj�c si�, co Linc odpowie na t� charakterystyk�
swojego wygl�du, przypominaj�c� ocen� rasowych koni.
- Czyste r�ce - ci�gn�� Roger - dobre nogi, szczup�e, lecz mocne.
Kosztowne buty. W sumie ca�kiem nie�le. Z wyj�tkiem twarzy. Zbyt...
niebezpieczna. M�owie popatrz� na ciebie i uznaj�, �e nie nale�y kupowa�
produkt�w Royce'a. Potrafisz si� �adnie u�miecha�,. Lincolnie McKenzie?
U�miech Lincolna przyprawi� Holly o dreszcz. Nie orientowa�a si�, jak� gr� prowadzi
Roger, ale wiedzia�a, �e wybra� do tego nieodpowiedniego m�czyzn�.
- Nie- orzek� Roger, kr�c�c g�ow�. - Nie nadajesz si�. Powiedz w swojej agencji, �eby
mi przys�ali kogo� przystojniejszego. I bardzo prosz�, niech si� pospiesz�. Zdj�cia w Hidden
Springs zaczynamy ju� w poniedzia�ek.
U�miech znik� z twarzy Linca, kt�ra przybra�a teraz hardy wyraz.
- Nie - powiedzia�.
Holly nie mog�a oderwa� od niego wzroku. To nie by� Lincoln McKenzie, jakiego
pami�ta�a. Ten cz�owiek nie wygl�da� na kogo� zdolnego do czu�o�ci. Usta mia� zbyt
nieust�pliwe, by dawa�y ciep�o i s�odycz, kt�re zapami�ta�a.
- Co �nie�? - zapyta� Roger. - Czy to oznacza, �e twoja agencja nie ma nikogo
przystojniejszego, czy te�, �e nie przy�l� mi szybko nast�pnego modela?
- Nie i kropka.
- Daj �e spok�j - powiedzia� Roger, przy czym jego brytyjski akcent stawa� si�
wyra�niejszy wraz z rosn�cym zniecierpliwieniem. -Troch� przesadzi�e� z t� ma�om�wno�ci�
westernowych bohater�w.
Linc roze�mia� si� szczerze ubawiony.
- Nie jestem modelem - odpar�. - Nie mam agencji, ale widywa�em m�czyzn
przystojniejszych ode mnie. Na przyk�ad pana. Mi�y, ucywilizowany wiking.
O dziwo, Roger tak�e si� u�miechn��. Przechyli� g�ow� na bok i przygl�da� si�
wysokiemu m�czy�nie.
- Nie jeste� modelem? -zapyta�.
- Nie.
- Szkoda. Masz mo�liwo�ci i rozum.
- Jestem w�a�cicielem Hidden Springs.
- O, w�a�nie tam mamy robi� zdj�cia w poniedzia�ek.
- Nie, nie b�dziecie tam robi� zdj�� ani w poniedzia�ek, ani �adnego innego dnia.
Roger zmarszczy� brwi i wypu�ci� pasmo w�os�w Holly, kt�rym si� bezwiednie bawi�.
- M�g�by� mi wyja�ni�, dlaczego?
- Ch�tnie.
Holly a� si� wzdrygn�a na widok u�miechu Linca, chocia� on wcale na nianie patrzy�.
Od chwili, kiedy zasta� j� w obj�ciach Rogera, nie spojrza� na ni� ani razu.
- Nie lubi� paso�yt�w i ich prostytutek - wyja�ni� dobitnie Linc. � I nie �ycz� ich sobie
na moim ranczo.
Je�eli Holly by�a przedtem blada, to teraz, gdy nazwano j� prostytutk�, zrobi�a si�
zupe�nie bia�a. S�owa Linca tak ni� wstrz�sn�y, �e nie czu�a si� na si�ach broni� ani
powiedzie�, kto naprawd� jest w�a�cicielem Hidden Springs.
Roger zerkn�� na ni�. Wiedzia�, �e Hidden Springs s� w�asno�ci� agencji Sandra
Productions. To w�a�nie Holly zasugerowa�a, �e b�d� one doskona�ym t�em dla nowej
kolekcji.
Roger obj�� Holly opieku�czo ramieniem i zwr�ci� si� do Linca.
- A ja handluj� mod� i kropka - odpar� tonem nie znosz�cym sprzeciwu. Linc
wzruszy� ramionami, po czym spojrza� na Holly.
- Mo�e i tak, ale ona handluje czym� bardziej osobistym.
Pe�na ch�odu rezerwa, z jak� odnosi� si� do jej cia�a obra�a�a godno�� Holly.
- Przepro� Shannon - za��da� Roger. - I wyno� si� st�d.
- Nie zwyk�em przeprasza� za szczero��. Je�eli ona nie potrafi znie�� prawdy,
powinna wycofa� si� z gry.
Holly poczu�a przyp�yw gniewu, kt�ry zast�pi� dotychczasowy bolesny ch��d.
Odsun�a opieku�cze rami� Rogera, wyst�pi�a naprz�d i u�miechn�a si� wyzywaj�co.
- Zdj�cia w Hidden Springs sprawi� mi wielk� przyjemno�� - o�wiadczy�a
zdecydowanym tonem. - Natomiast twoja niech�� uczyni ka�d� minut� niezwyk�� i cenn�.
- Nikt nie wejdzie na teren bez mego pozwolenia.
- Doprawdy?
- Id� o zak�ad.
U�miech Holly znikn��.
- Przegra�e�, Lincolnie McKenzie - powiedzia�a. - Mamy dokument stwierdzaj�cy, �e
w�a�cicielka Hidden Springs pozwala nam korzysta� ze swej posiad�o�ci, jak d�ugo zechcemy.
Twarz Linca zmieni�a si�. Wyra�a�a teraz zaskoczenie i jak�� z�o�on�, trudn� do
zdefiniowania emocj�.
- Holly? - zapyta� z niedowierzaniem. - Mam rozumie�, �e Holly North da�a wam
pozwolenie na korzystanie z Hidden Springs?
Przez chwil� zdumienie odebra�o Holly mow�. Poj�a, �e Linc jej nie pozna� i odczu�a
ulg�, a jednocze�nie jaki� niespodziewany b�l.
Po b�lu przysz�o zrozumienie, �e nie powinna si� temu dziwi�. W ci�gu ostatnich
sze�ciu lat nie zmieni� si� tylko jej niezwyk�y kolor oczu, zas�oni�tych przeciws�onecznymi
okularami.
Na szcz�cie zbyt zaskoczony Roger nie wyja�ni�, �e Holly North i Shannon to ta
sama kobieta. Zanim przyszed� do siebie, odezwa�a si� Holly.
- Tak - powiedzia�a - Holly North da�a nam pozwolenie na zdj�cia w Hidden Springs.
- Nie wierz�- zaprotestowa� Linc. - Holly nie zadaje si� z lud�mi waszego pokroju.
Przestraszona, �e Roger wyjawi prawd�, po�o�y�a d�o� na jego ramieniu.
- Pozw�l, �e ja b�d� jej broni� - szepn�a. - W ko�cu jest moj� najbli�sz� przyjaci�k�.
A potem zwr�ci�a si� do Linca.
- Dobrze j� znasz? - spyta�a d�wi�cznym i zimnym g�osem Shannon.
Roger prychn��.
- Znam Holly - odpra� Linc twardym tonem. - Widzia�em si� z ni� sze�� lat temu.
- Ludzie si� zmieniaj� - rzuci�a lekko. - Musz� si� zmienia�. Holly, kt�r� ja znam,
nigdy by si� nie zadawa�a z takim plugawym nudziarzem.
- Holly, jak� ja zna�em, nigdy by si� nie zadawa�a z prostytutkami.
- Co do tego oboje zgadzamy si� w zupe�no�ci - oznajmi�a niskim g�osem, okazuj�c
w ten spos�b sw�j gniew.
Ku jej zaskoczeniu, Linc si� u�miechn��.
- Mo�e naprawd� j� znasz -przyzna�.
- O wiele lepiej ni� ty - odpar�a Holly.
Natychmiast tego po�a�owa�a. Nie chcia�a, �eby dopytywa� si�, jak bliskie stosunki
��cz� j� z Holly. Nie znios�aby �wiadomo�ci, �e pogarda w oczach Linca odnosi si� do niej, a
nie do wykreowanej przez haute couture Shannon.
- Znam Holly wystarczaj�co dobrze, by zagwarantowa�, �e w poniedzia�ek
zaczniemy zdj�cia w Hidden Springs - powiedzia�a.
- Zarz�dzam t� ziemi� w jej imieniu. Je�eli powiem �nie�, ona powie to samo.
- Najpierw b�dziesz musia� j� znale�� - wtr�ci� Roger, powstrzymuj�c u�miech. -
Wydaje mi si�, �e wyjecha�a na safari.
- To prawda - szybko potwierdzi�a Holly. - Nie b�dzie jej na Manhattanie przez wiele
tygodni. My�l�, �e przegrasz nie tylko t� bitw�, lecz ca�� wojn�.
- Rozpu�ci�e� j�- zwr�ci� si� Linc do Rogera. - Kundle takie jak ona musz� czu�
mocn� r�k�, je�eli maj� si� pokazywa� w towarzystwie.
Pochyli�a si� do przodu. Powiew wiatru zdmuchn�� jej w�osy na twarz Linca. Drgn��,
jakby to by�y czarne p�omienie.
- Za�o�� si�, �e jeste� jednym z tych wyro�ni�tych, zawzi�tych wie�niak�w, kt�rzy
radz� sobie tylko z ko�mi i psami - mrukn�a.
Roger poruszy� si� zak�opotany.
- Shannon - upomnia� j�.
Zlekcewa�y�a to ostrze�enie i u�miechn�a si� do Linca w sw�j najbardziej
uwodzicielski spos�b. L�ni�ce gniewem i b�lem oczy, ukryte za okularami
przeciws�onecznymi, sprawia�y wra�enie ciemnych, prawie br�zowych.
Nie mog�a znie�� tego, �e Linc jest tak blisko, a patrzy na ni� tylko z pogard�. Mia�a
nadziej� zachwyci� go urod�, s�dzi�a, �e zechce si� z ni� spotyka�, obdarzy mi�o�ci� tak�,
jak� ona darzy�a go przez wszystkie minione lata.
- Psy s� �agodne, pos�uszne i lojalne, w przeciwie�stwie do pi�knych kobiet -
wycedzi� Linc.
- Jednak to zauwa�y�e� - mrukn�a Holly, zakrywaj�c oczy g�stymi rz�sami.
- �e jeste� pi�kna? - Linc wzruszy� ramionami. - B�yskawica te� jest pi�kna, a tylko
g�upiec chcia�by jej dotkn��.
- Wi�c wpe�znij pod kamie�, wyro�ni�ty bohaterze - wycedzi�a przez z�by. - Tam
b�yskawica ci� nie dosi�gnie.
Przez chwil� pod markiz� ci�ar�wki zapanowa�o milczenie. Potem za plecami Linca
odezwa� si� nad�sany, zadyszany g�os.
- A wi�c tu jeste�, kochanie. Wsz�dzie ci� szukam.
Oszo�omiona Holly patrzy�a, jak nieznajoma kobieta ociera si� o rami� Linca ruchem
wyg�odnia�ej kotki. Kobieta stanowi�a ca�kowite przeciwie�stwo Holly - male�ka,
jasnow�osa, o bujnych kszta�tach.
Przy twardym ciele Linca wygl�da�a na delikatn� i kruch�. Jej figurze mo�na by�o
zarzuci� jedynie zbyt obszerne siedzenie. Niewielu m�czyzn dostrzeg�oby t� skaz�, a i ci nie
mieliby z tego powodu zastrze�e�.
Linc u�miechn�� si� do ma�ej blondynki, kt�ra mimo pantofli na bardzo wysokich
obcasach, czubkiem g�owy si�ga�a zaledwie jego piersi.
- Cze��, Cyn - przy wita� j�. - Zm�czy�a� si� zakupami?
Cyn od�a usta w spos�b, jaki zapewne spodoba�by si� Jerry'emu. Paznokciami tak
r�owymi jak czubek wysuni�tego j�zyczka, podrapa�a Linca po przedramieniu.
- Wybra�am trzy sukienki i naj�liczniejszy szlafroczek - powiedzia�a.
Spojrza�a na Holly. Niebieskie oczy zal�ni�y twardo jak szk�o.
- Szlafroczek odpowiedni dla kobiety, nie dla �yrafy - doda�a s�odkim tonem.
Linc si� roze�mia� i nawin�� sobie na palec lok jasnych, delikatnych w�os�w.
- Widz�, �e naostrzy�a� sobie pazurki - zauwa�y�.
Patrz�c na poufa�e stosunki ��cz�ce jej ukochanego z pi�kn� Cyn o obfitych
kszta�tach, Holly straci�a resztk� z�udze�.
C�, teraz przynajmniej wiem, dlaczego nigdy do mnie nie napisa�, pomy�la�a. By�
zbyt zaj�ty swoj� biu�ciast� blondyn�.
Mia�a ochot� uciec i zaszy� si� w jakim� odludnym k�ciku, cho� po jej twarzy nikt by
tego nie pozna�. Wygl�da�a jak zawodowa modelka, pozuj�ca do najwa�niejszego zdj�cia w
swojej karierze.
�ycie nauczy�o j�, �e trzeba oddawa� ciosy, bo inaczej idzie si� na dno. W
dzieci�stwie za�ama�a si� po �mierci rodzic�w. Teraz prze�yje �mier� swoich dzieci�cych
marze�.
Przynajmniej Shannon prze�yje.
- Kupujesz tylko sukienki? - spyta�a, spogl�daj�c na biodra Cyn ze znacz�cym
u�miechem. - Roger m�g�by ci zaprojektowa� spodnie. Jestem pewna, �e mamy jaki�
odpowiedni materia�.
Roger odchrz�kn��.
- Och, zapomnia�am - doda�a z niewinn� min� - materia� ma szeroko�� zaledwie metr
dziesi��. W twoim wypadku to nie wystarczy, prawda?
Cyn najpierw rozdziawi�a usta, p�niej zacisn�a je tak, �e pe�ne wargi zmieni�y si� w
w�ziutk� kresk�.
Zanim zd��y�a wymy�li� odpowiednio k��liw� ripost�, Holly odwr�ci�a si� od niej i
zwr�ci�a do Linca ch�odnym, a zarazem dziwnie poufa�ym tonem.
- Teraz ju� wiem, dlaczego jeste� taki ci�ty na paso�yt�w i prostytutki. Wsp�czuj�,
ale zawdzi�czasz to wy��cznie swemu z�emu gustowi.
Zlekcewa�y�a obydwoje, staj�c do nich plecami i odezwa�a si� do Rogera:
- B�d� w hotelu, gdyby� mnie potrzebowa�.
Pozornie spokojna posz�a wzd�u� rozgrzanej asfaltowej ulicy. S�o�ce pali�o jej sk�r�,
lecz �zy, kt�rych nie mog�a powstrzyma�, by�y jeszcze gor�tsze. Z trudem prze�kn�a �lin�,
modl�c si�, �eby nikt nie zauwa�y� tego braku opanowania.
Zbyt p�no zorientowa�a si�, �e wr�ci�a do Palm Springs z nadziej� ponownego
ujrzenia Linca. Chcia�a rozkoszowa� si� jego podziwem i mi�o�ci� do pi�knego motyla, kt�ry
wyfrun�� z zupe�nie zwyczajnego kokonu.
Zamiast Linca z dziewcz�cych marze� spotka�a gniewnego, obcego cz�owieka, kt�ry
swoj� pogard� rani� j� jak no�em.
By�am g�upia, �e tu wr�ci�am, pomy�la�a z gorycz�.
A jeszcze wi�ksz� g�upot� okaza�am wierz�c, �e marzenia mog� si� spe�nia�.
3
Holly umie�ci�a mena�k� na tylnym siedzeniu odkrytego d�ipa. Sprawdzi�a, czy
�piw�r i nieprzemakalna p�achta brezentowa s� dobrze przymocowane, po czym spojrza�a na
Rogera.
- Przesta� si� o mnie martwi� - powiedzia�a z wymuszonym u�miechem. -
Obozowa�am w Hidden Springs od czwartego roku �ycia.
- Sama? - nastawa! Roger.
Zlekcewa�y�a to pytanie.
Wskaza� d�oni� nagie, urwiste zbocza g�r majacz�ce na horyzoncie.
- To nie jest Central Park - stwierdzi�. - To dzikie odludzie.
- Gdyby to by� Central Park, zabra�abym z sob� strzelb� - odpar�a. Roger prawie si�
u�miechn��.
- Tutaj musz� si� martwi� tylko o wod� -doda�a. - A w strumieniach jest jej w br�d.
Odwr�ci�a si� w stron� d�ipa. Potrz�sn�a ponad dwudziestokilogramowym
kanistrem, �eby si� upewni�, czy jest pe�en benzyny i bezpiecznie tkwi w uchwytach. Tata
do�wiadcze� z wynajmowanymi samochodami nauczy�y j� sprawdzania wszystkiego
w�asnor�cznie.
- Shannon... - zacz�� Roger.
Holly nie zareagowa�a. Wyj�a �rubokr�t z tylnej kieszeni d�ins�w, po czym dokr�ci�a
jedn� ze �rub przytrzymuj�cych kanister. Roger uni�s� brew.
- Teraz nie jeste� Shannon, prawda? - zapyta� po cichu.
- Mam wolne.
Skin�� g�ow�, przygl�daj�c si� ciasno splecionym warkoczom Holly, jej twarzy bez
�ladu makija�u, lu�nemu, bezpretensjonalnemu, lecz trwa�emu ubraniu i solidnym butom.
- Holly Shannon North - powiedzia� - jeste� zadziwiaj�cym stworzeniem. Przysi�gam,
�e teraz pozna�bym ci� tylko po oczach. Nic dziwnego, �e fotografowie tak bardzo lubi� robi�
ci zdj�cia.
- Jasne - odpar�a lodowatym tonem. - Jestem idealnie pustym p��tnem, na kt�rym
mog� malowa� swoje seksualne fantazje.
Chwyci�a pud�o zjedzeniem i zestawem do gotowania, umie�ci�a je na przednim
siedzeniu d�ipa.
Roger lekko u�cisn�� rami� Holly.
- Nie to mia�em na my�li - wyja�ni�.
- Wiem - westchn�a Holly. - Przypuszczam, �e ja te� tak nie my�l�. Podnios�a
ostatnie pud�o i ruszy�a w stron� samochodu, We� mnie ze sob� - poprosi� Roger. Z
zaskoczenia omal nie upu�ci�a pud�a.
- Ty? Na kampingu? - Z u�miechem pokr�ci�a g�ow�.
- M�wi� powa�nie.
- Ja tak�e. Obozowanie nie pasuje do ciebie. Obydwoje o tym doskonale wiemy.
- Ty do mnie pasujesz - odpar�. - Pozw�l mi pojecha�. Obiecuj�, �e nie b�d�
przeszkadza�.
Holly patrzy�a na niego uwa�nie. Nie spuszcza� z niej wzroku.
- Rzeczywi�cie, m�wisz powa�nie - stwierdzi�a po chwili.
- Najzupe�niej.
Na widok tego, co dostrzeg�a w oczach Rogera, poczu�a wewn�trzny niepok�j. Po
wczorajszych prze�yciach potrzebowa�a samotno�ci, chcia�a przemy�le� swoje dawne
marzenia i stracone z�udzenia. Musia�a posiedzie� w�r�d ciszy pustyni, wiedz�c, �e nikt nie
b�dzie od niej niczego ��da�, nawet u�miechu.
Potrzebowa�a spokoju, kt�ry mo�na znale�� jedynie na pustyni. Z ca�� pewno�ci� nie
pragn�a sp�dzi� trzech najbli�szych dni na unikaniu propozycji Rogera, niezale�nie od tego,
jak grzecznie i elegancko zostan� przedstawione.
Roger nie by� niewra�liwy ani g�upi. Z zaci�ni�tych ust Holly, z jej milczenia,
wyczyta� odmow�.
- A� tak �le? - spyta� z kwa�n� min�. - Po prostu my�la�em, �e rozgniewa�y ci� s�owa
tego grubia�skiego kowboja. Zaniepokoi�em si�. Lepiej ci teraz?
- Oczywi�cie.
- Nie wygl�da na to.
Bez s�owa poprawi�a pud�o trzymane w ramionach i ruszy�a w stron� samochodu.
Roger m�wi� ostro�nie, jak cz�owiek badaj�cy nieznany kraj, czujny, w ka�dej chwili
gotowy do odwrotu.
- Co� jest mi�dzy tob� a Lincolnem McKenzie, prawda? - spr�bowa� ponownie.
- Nie - kr�tko uci�a Holly.
Ju� nie, pomy�la�a. Prawdopodobnie nigdy nie by�o nic pr�cz marze�. A teraz
pozosta� po nich tylko koszmar.
- Shannon? - zapyta� �agodnie Roger.
Holly � ca�ej si�y cisn�a karton do samochodu i spojrza�a na Rogera. Nie powinna by�
dla niego taka zimna i obca. Przecie� okazywa� jej przyja��, zainwestowa� w karier� miliony
dolar�w.
Nie mog�a jednak opowiada� wyrafinowanemu Rogerowi Royce'owi o swoich
marzeniach, o mi�o�ci, ani o Lincolnie Mckenzie. Wi�c powiedzia�a mu tylko tyle, ile mog�a,
�eby nie czu� si� jak niedojrza�a idiotka.
- Wr�ci�am tu pierwszy raz od �mierci rodzic�w. Z tym miejscem wi��� si�
wspomnienia.
- Rozumiem - odpar�. - W Hidden Springs b�dzie jeszcze gorzej, prawda? Nie
powinna� tam jecha� sama, Shannon.
Jego dobro�, jak zawsze wzruszy�a Holly.
- Nic mi si� nie stanie - zapewni�a.
Po minie Rogera widzia�a, �e jej nie wierzy.
- Naprawd� - stara�a si� go uspokoi�. Podesz�a i poca�owa�a go w policzek.
- Dzi�kuj� za trosk� - doda�a.
Chwyci� j� za ramiona i przyci�gn�� do siebie tak, �e jej twarz znalaz�a si� o kilka
centymetr�w od jego ust.
- Gdyby� mi pozwoli�a, troszczy�bym si� bardziej - powiedzia�.
Holly poczu�a wewn�trzny ch��d. Wiedzia�a, �e musi to przerwa� natychmiast, zanim
straci jednego z niewielu m�czyzn na �wiecie, kt�rzy si� dla niej liczyli.
- Szkoda twojego czasu - poinformowa�a go. - Jestem ozi�b�a.
Nast�pi�a cisza.
- Jerry jest cholern� �wini�- powiedzia� wreszcie ochryp�ym g�osem.
Roze�mia�a si� bez krzty weso�o�ci.
- Co do tego nie b�d� si� sprzecza�a. Ale on ma racj�. Nie jestem zmys�owa.
- Bzdury! My�lisz, �e ci sienie przygl�dam? Zawsze dotykasz rzeczy, badasz
struktur� palcami. Gor�ce, zimne, szorstkie, g�adkie, cokolwiek jest w zasi�gu. Spijasz
wra�enia.
- To nie to samo.
- Diab�a tam, nie to samo - odpar� zdecydowanie Roger. - Twoje cia�o zmienia si�
pod wp�ywem jedwabiu. Potrzebujesz jedwabistego kochanka, a nie samolubnej �wini w stylu
Jerry'ego.
Powr�ci�y wspomnienia o Lincu. Jego cia�o podnieca�o j�. Stal pokryta jedwabiem.
Potrzebowa�a obydwu, jedwabiu i stali, tej jedynej kombinacji, jak� stanowi� Linc.
Sam jedwab, sam Roger, to po prostu za ma�o.
- Chcia�abym, �eby sam jedwab za�atwi� spraw�- wyszepta�a, zaskoczona �zami na
rz�sach.
- Nie p�acz - szepn�� czule, wypuszczaj�c j� z ramion.
U�miechn�a si� s�abo.
- Przepraszam - powiedzia�. - Nie chcia�em ci� zdenerwowa�. My�la�em, �e mo�e tym
razem...
W milczeniu pokr�ci�a g�ow�. Roger przyjrza� si� jej uwa�nie.
- Nie jeste� na mnie z�a? -zapyta�.
- Nie - wyszepta�a. - Na ciebie?
- Nie po raz pierwszy mi odm�wi�a� - przypomnia� z krzywym u�mieszkiem.
Po chwili u�miech znikn��, a na twarzy Rogera pojawi�o si� zdecydowanie.
- Je�eli kiedy� zmienisz zdanie - zaproponowa� - nie kr�puj si�. B�d� czeka�.
Naprawd�.
Holly skin�a g�ow�, odwracaj�c od niego twarz.
- Powitam ci� w poniedzia�ek przy bramie wjazdowej na teren Hidden Springs -
zapewni�a, w�lizguj�c si� za kierownic� d�ipa. - Pami�taj, �eby wszystkie pojazdy mia�y
nap�d na cztery ko�a, inaczej nie dojad� do �r�de�.
Roger w milczeniu skin�� g�ow�.
Plastikowe siedzenie odkrytego d�ipa parzy�o nogi. Holly nie zd��y�a nawet w�o�y�
kluczyka do stacyjki, gdy d�insy te� ju� by�y rozpalone. Domy�laj�c si�, �e kierownica jest
r�wnie gor�ca, wyj�a z plecaka r�kawiczki.
Unios�a g�ow� i napotka�a wzrok Rogera. Zdecydowanym ruchem nasadzi�a sobie na
g�ow� znoszony s�omkowy kapelusz, i zawi�za�a pod brod� przytrzymuj�ce go tasiemki.
W�o�y�a okulary przeciws�oneczne o zielononiebieskich owalnych szk�ach, tak ciemnych, �e
jej oczy sta�y si� zupe�nie niewidoczne.
Pochyli�a si� lekko do przodu, przekr�ci�a kluczyk w stacyjce i d�ip niespodziewanie
zapali� za pierwszym razem. G�adko wrzuci�a wsteczny bieg, wycofa�a samoch�d z parkingu
hotelowego, pomacha�a Rogerowi i skr�ci�a w wysadzan� palmami ulic�.
Podczas rozgrzanych do bia�o�ci letnich dni, Palm Springs by�o spokojne i
wyludnione. Wi�kszo�� zamo�nych mieszka�c�w przenios�a si� do miejsc o �agodniejszym
klimacie, pozostali dostosowali si� do rytmu �ycia pustyni. Odpoczywali w czasie
najgor�tszych godzin, opuszczaj�c domy dopiero po zmierzchu lub te� gnie�dzili si� w
klimatyzowanych kokonach, w og�le z nich nie wychodz�c.
Holly zatrzyma�a si� na czerwonym �wietle, niecierpliwie czekaj�c na zmian�
sygnalizacji, �eby zn�w poczu� owiewaj�cy j� w czasie jazdy lekki podmuch. Potrzebowa�a
cho�by z�udnego ruchu i ch�odz�cego powiewu wiatru.
Musia�a si� st�d wydosta�.
Upa� by� jeszcze wi�kszy ni� wczoraj, kiedy jak mira� pojawi� si� Linc, psuj�c jej
dzie� i pozbawiaj�c z�udze�.
Przesta� o nim my�le�, nakaza�a sobie stanowczo. My�l o pogodzie, tak jak wszyscy.
W ko�cu �wiat�o si� zmieni�o i mog�a ruszy� dalej. Chcia�a jak najpr�dzej znale�� si�
w swoich ukochanych g�rach. Ca�� uwag� skupi�a na pogodzie.
Opr�cz gor�ca w powietrzu czu�o si� wilgo�, co na tutejszej pustyni by�o rzecz�
niezwyk��. G�ste gor�ce powietrze, napotykaj�c pasma g�r, powoli nap�ywa�o znad morza
Korteza, unosi�o si� i tworzy�o chmury.
Pod wiecz�r w suchych kanionach g�rskich rozlegn� si� grzmoty letniej burzy, kt�ra
wstrz��nie ziemi� a� do jej granitowych ko�ci. Mo�e nawet spadnie deszcz, ch�odz�c na kilka
godzin roz�arzon� krain�.
Ulewy wyst�powa�y tu rzadko, jak wszelka woda na pustyni.
Holly jecha�a z du�� szybko�ci�, staraj�c si� uciec przed niemi�ymi my�lami i upa�em.
Nie mog�a jednak w �aden spos�b uciec przed sob�, podobnie jak niebo pozbawione
chmur nie mog�o zrodzi� deszczu. Wspomnienia, wywo�ane d�wi�kiem silnika i zapachem
rozpalonego s�o�cem metalu, wraca�y do niej falami.
Nauczy�a si� prowadzi� d�ipa, gdy by�a d�ugonog�, nie�mia�� czternastolatk�. Ojciec
pozwoli� jej, �eby pomaga�a przy karmieniu koni na pastwisku Garner Yalley, trzyna�cie
kilometr�w na p�noc od rancza. W�a�nie owo pastwisko graniczy�o z posiad�o�ci� Linca.
Je�dzi�a tam przy ka�dej okazji, w nadziei, �e zobaczy go jak jedzie wzd�u� ogrodzenia,
wypatruj�c w nim dziur.
Nie my�l o tym, skarci�a si� rozgniewana. Skup si� naje�dzie. My�l o g�rach, o
Hidden Springs, o czymkolwiek, byle nie o Lincu, kt�ry nawet ci� nie pozna� i nigdy nie dba�
o to, by o tobie pami�ta�.
Po kilku kilometrach, prowadzi�a samoch�d pewnie i lekko. Dobrze zna�a pojazd, co
u�atwia�o jazd� i pozwoli�o si� uspokoi�. Skr�ci�a w autostrad� Pines, po czym pomkn�a w
kierunku posiad�o�ci, kt�rej nie widzia�a od sze�ciu lat.
Holly nie chcia�a si� zgodzi� na sprzeda� Hidden Springs, wi�c Sandra powierzy�a
zarz�dzanie ranczem rodzinie McKenzich. Sze�� lat temu uzna�a to za dobre rozwi�zanie, bo
nie mog�a znie�� my�li o sprzedaniu ziemi ��cz�cej j� z dzieci�stwem.
Dzi�ki temu oddawa�a si� marzeniu, �e powr�ci tam kt�rego� dnia, a Linc b�dzie na
ni� czeka�.
Dotkliwy b�l spowodowany zawodem, jaki j� w�a�nie spotka�, nie ust�powa�, chocia�
z ca�ych si� stara�a si� go zlekcewa�y�.
Kiedy dojecha�a do polnej drogi, prowadz�cej do Hidden Springs, wok� purpurowych
szczyt�w g�r San Ja�into skupi�y si� chmury. Powietrze sta�o si� znacznie g�stsze,
przesycone wilgoci�. Przylega�o do sk�ry Holly, podobnie jak chmury lgn�y do g�rskich
szczyt�w. Bez przerwy wia� wiatr, po�wistuj�cy tajemniczo w�r�d �amliwej bylicy.
Bram� Hidden Springs zasta�a zamkni�t�, ale kombinacja zamka nie zmieni�a si� od
czasu jej wyjazdu. Dobrze naoliwiony, gor�cy w dotyku nawet przez r�kawiczki zamek
otworzy� si� z metalicznym trzaskiem. Holly wjecha�a przez bram� i zamkn�a j� za sob�. Od
strony g�r dolecia� podmuch ch�odnego wiatru.
W miar� jak posuwa�a si� wy�ej, chmury stawa�y si� coraz g�stsze, zmienia�y barw�
od jasnej szaro�ci muszli ostrygi po szaroniebieski kolor �upka. W ko�cu droga zamieni�a si�
w dwie koleiny, wij�ce si� w�r�d ska� i wyschni�tych koryt rzecznych.
Holly przygl�da�a si� chmurom, wypatruj�c pierwszych oznak deszczu nad szczytami
g�r wznosz�cych si� ponad drog�. Z ulg� stwierdzi�a, �e z g�stych chmur na razie nie
sp�ywa�y krople deszczu.
Mimo to �pieszy�a si�, przeje�d�aj�c jeden z licznych suchych �leb�w, rozchodz�cych
si� promieni�cie od zboczy stromych, dzikich g�r.
Zazwyczaj w jarach nie by�o nic pr�cz piasku, kawa�k�w ska� i �wistu wiatru. Ca�a
wilgo� znajdowa�a si� g��boko pod powierzchni�, poza zasi�giem cho�by najgor�tszego
letniego s�o�ca.
Holly wiedzia�a jednak, �e w wy�szych partiach g�r burza mo�e to bardzo szybko
zmieni�, chocia� na dole nie spadnie nawet kropla. Ka�de p�kni�cie, ka�d� szczelin� w
wysuszonej ziemi wype�ni woda. Deszcz sp�ynie po skalach male�kimi strumyczkami, te za�
po��cz� si� w �ciany wody, kt�re z rykiem b�otnej lawiny run� wysuszonymi w�wozami.
Takie gwa�towne powodzie pojawiaj� si� zazwyczaj o kilka godzin wcze�niej ni�
ulewne deszcze, kt�re je spowodowa�y, padaj�c wysoko w g�rach. Powodzie pozostawiaj�
mu�, szybko wysychaj�ce ka�u�e, ��obi� te� koryta rzeczne* kt�re nie zaznaj� wody a� do
nast�pnej burzy.
Dla ludzi rozumiej�cych, �e ulewy mog� wywo�a� powodzie na pustyni, nag�e
pojawienie si� rzek na wyschni�tej ziemi jest raczej podniecaj�ce ni� niebezpieczne.
Mimo wszystko Holly odetchn�a z ulg�, kiedy d�ip wyjecha� z Antelope Wash,
ostatniego du�ego jaru dziel�cego j� od Hidden Springs. Znajdowa�a si� teraz znacznie wy�ej
ni� dno pustynnej doliny, w strefie wiecznie zielonych, kar�owatych d�b�w. Kilkaset metr�w
za nimi ros�y pierwsze sosny.
Ale droga do Hidden Springs nie wiod�a tak wysoko. Usiane od�amkami ska� koleiny
ko�czy�y si� p�tora kilometra dalej, gdzie z podn�a sp�kanej skarpy cicho wytryska�a woda.
Wysoko, ponad szczytami g�r, przetoczy� si� grzmot �cigaj�cy p�och� b�yskawic�, z
kt�r� nigdy nie m�g� si� zr�wna�. G�ry okry�y si� ca�unem chmur, granitowe szczyty nurza�y
si� we mgle. Chocia� wiatr przybra� na sile i zrobi�o si� ch�odniej, powietrze nie pachnia�o
deszczem. Pomimo wszystkich zapowiedzi nadchodz�cej ulewy, chmury nie by�y jeszcze do
niej przygotowane.
Holly wypakowa�a ekwipunek, a d�ipa odstawi�a o jakie� sto metr�w od obozowiska.
W razie nadej�cia burzy z piorunami, nie chcia�a spa� w pobli�u metalowego samochodu.
Nie mia�a r�wnie� zamiaru rozbija� namiotu w bliskim s�siedztwie pi�ciu staw�w,
kt�re l�ni�y jak drogie kamienie u podn�a skarpy. Lubi�a wod�, ale jeszcze bardziej lubi�a
pustynne zwierz�ta. W Hidden Springs mia�y wodop�j owce o wielkich rogach. Je�eli rozbije
obozowisko zbyt blisko wody, zwierz�ta nie wyjd� spo�r�d ska�, czekaj�c na odej�cie bez-
my�lnego intruza.
Wok� namiotu wykopa�a rowek, kt�ry w razie deszczu mia� odprowadza� wod�. W
chwili, gdy go uko�czy�a, po granitowym urwisku Hidden Springs stoczy� si� grzmot.
Wyprostowa�a si� i spojrza�a na niebo. S�o�ce wygl�da�o jak blady dysk p�on�cy za
zas�on� chmur, kt�re w mgnieniu oka stawa�y si� coraz grubsze. Wzd�u� zboczy g�r sp�ywa�y
strumienie mg�y, wyg�adzaj�c ich kanciaste kszta�ty.
W �wietle p�nego popo�udnia pojawi�a si� s�abo widoczna b�yskawica. Zaraz po niej
znowu odezwa� si� grzmot, tym razem bli�szy, niesiony wzmagaj�cym si� wiatrem.
Nag�e och�odzenie powietrza oszo�omi�o Holly bardziej ni� wino. Roze�mia�a si�
g�o�no, wyci�gn�a ramiona w g�r�, jakby chcia�a obj�� i chmury, i szczyty g�r.
Dobrze wiedzia�a, �e p�niej, gdy zrobi si� zimno i wilgotno, a woda wyst�pi z
brzeg�w starannie wykopanego rowka, b�dzie przeklina� chwil�, gdy rado�nie wita�a burz� z
otwartymi ramionami.
Ale teraz by�a jak otaczaj�ca j� ziemia; sucha, rozgrzana, czekaj�ca na nios�cy ulg�
deszcz.
Zach�d s�o�ca nast�pi� r�wnie gwa�towny jak grzmot. W jednej chwili zapad�a
ciemno��. Na pokrytej chmurami kopule nieba pojawia�y si� �ciegi b�yskawic.
Holly wyczu�a w powietrzu zapach deszczu, cho� w pobli�u nie spad�a jeszcze ani
jedna kropla. Gdzie� ponad ni�, w g�rach, chmury traci�y wod�. Ulewa gwa�townie sp�ywa�a
jarami, porywaj�c g�azy wielko�ci d�ipa.
Wysoko, ponad ni�, oczekiwanie dobieg�o ko�ca, zacz�a si� burza. Ale jeszcze nie
tutaj, gdzie by�y tylko ona i cisza przerywana wybuchami grzmot�w.
Deszcz nie nadszed� nawet wtedy, gdy le�a�a ju� w namiocie i stara�a si� zasn��.
Zrobi�o si� prawie zimno. Ponad ska�ami zamigota�a b�yskawica roz�wietlaj�ca ciemno�ci,
przetoczy� si� grzmot.
Chwil� p�niej rozleg� si� inny d�wi�k - zbli�aj�cy si� stukot podkutych kopyt.
Nie umia�a okre�li�, z kt�rej strony nadje�d�a� ko�, poniewa� skalne urwiska i
kaniony t�umi�y stukot, wywo�ywa�y natomiast wzmagaj�ce si� lub zamieraj�ce odg�osy, a�
zaczyna�a mie� w�tpliwo�ci, czy owe d�wi�ki s� rzeczywiste, czy wyimaginowane.
Nad namiotem zal�ni�a b�yskawica, a zaraz po niej rozleg� si� huk tak pot�ny, �e w
pierwszej chwili nie rozpozna�a grzmotu. Og�uszaj�cy ha�as pod��a� tu� za o�lepiaj�cym
blaskiem.
W ciszy pomi�dzy grzmotami rozlega�o si� dudnienie kopyt. Gdzie� niedaleko
obozowiska Holly, w�r�d dzikich ska�, biega� oszala�y z przera�enia ko�.
Wysz�a z namiotu, zacz�a biec. Zdawa�a sobie spraw�, �e ma niewielk� szans�, by
pom�c ogarni�temu panik� zwierz�ciu, ale nie mog�a pozosta� w namiocie i s�ucha� kwik�w
wystraszonego konia.
Podbieg�a do g�azu na zboczu nad namiotem. Przykucn�a po zawietrznej stronie i w
ciemno�ci usi�owa�a wypatrze� konia.
Nast�pna b�yskawica rozdar�a niebo, o�wietlaj�c na u�amek sekundy srebrzystoczarn�
sylwetk� konia, stoj�cego d�ba na grani nad obozowiskiem. Prawie niewidoczny na tle
rozwianej grzywy je�dziec, stara� si� zapanowa� nad oszala�ym wierzchowcem.
Przez chwil� wydawa�o si�, �e je�dziec zwyci�y, ale wtedy rozleg� si� nast�pny
grzmot. Og�uszaj�cy d�wi�k i rozjarzone do bia�o�ci niebo po��czy�y si� w pora�aj�c� zmys�y
ca�o��.
Seria nast�puj�cych po sobie b�yskawic nadal o�wietla�a szarpi�cego si� konia. Holly
zna�a t� per� i wiedzia�a, �e przera�ony ko� nie utrzyma si� na niej.
Po ka�dym b�ysku o�lepiaj�cego �wiat�a spodziewa�a si� ujrze� konia i je�d�ca
spadaj�cych ze ska�, roztrzaskuj�cych si� o granitowe g�azy. Nagle przeszy� j� dreszcz.
Rozpozna�a je�d�ca.
Linc!
4
Holly wo�a�a go po imieniu, krzycza�a, �eby zeskoczy� z konia, ratowa� �ycie.
Nie ustawa�a w wysi�kach, chocia� wiedzia�a, �e Linc nie mo�e jej s�ysze�. Grzmot
by� teraz tak g�o�ny i d�ugotrwa�y, �e nie s�ysza�a w�asnego g�osu, cho� wrzeszcza�a na ca�e
gard�o.
Mimo wszystko wci�� krzycza�a, �eby Linc zeskoczy�, bo by� to jedyny spos�b, w jaki
m�g� si� uchroni� przed szale�stwem przera�onego konia.
Ko� ponosz�cy je�d�ca, wierzgaj�c zbiega� po usianym g�azami zboczu.
Widz�c, �e Linc nie ma zamiaru pozostawi� konia na pastw� losu, krzykn�a
przera�ona. On jednak dobrze trzyma� si� w siodle, ze wszystkich si� stara� si� powstrzyma�
konia przed upadkiem, �eby uratowa� siebie i zwierz�.
Ch