15272
Szczegóły |
Tytuł |
15272 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15272 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
KR�LEWSKI LIST
Z norweskiego prze�o�y�a
LUCYNA CHOMICZ-D�BROWSKA
POL-NORDICA Publishing Ltd.
Otwock 1995
Przek�ad elektroniczny przygotowa�
JaWa
ROZDZIA� I
Bracia von Flanck. W�a�ciwie mo�na by nazwa� ich rozb�jnikami, gdyby nie fakt,
�e w
tamtych czasach tacy ju� nie istnieli.
Gustav by� starszy. Urodziwy niczym jastrz�b, mia� w sobie ten sam majestat, to
samo
bystre spojrzenie i szlachetny profil. Rejestrowa� najl�ejsze szmery i
b�yskawicznie odwraca�
g�ow� w stron� potencjalnej ofiary. Bezlitosny i wyrachowany, ale uwielbiany
przez kobiety
jak �aden inny �o�nierz w armii kr�la Christiana IV.
Torben dor�wnywa� mu jedynie okrucie�stwem. Nikt jednak nie zwraca� na niego
uwagi, gin�� w cieniu przystojnego brata. Z tego powodu by� podw�jnie
niebezpieczny.
Przypomina� paj�ka czatuj�cego w ukryciu.
Bracia von Flanck cieszyli si� s�aw� �o�nierzy wyj�tkowo bezwzgl�dnych. Wie�� o
tym,
�e jutlandzka szlachta, duchowie�stwo i mieszczanie uciekli na wyspy Fioni� i
Zelandi�, a
tak�e do Norwegii, przyj�li z b�yskiem w oku. Tratowali ch�opom pola, pozbawiali
czci ich
�ony, grabili zapasy �ywno�ci.
Tak dotarli do Flanckshof, rozleg�ej posiad�o�ci w p�nocnej Jutlandii. Tam si�
zatrzymali. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, a niebo gorza�o jakby opromienione
j�zykami
ognia dalekiego po�aru. Bracia spogl�dali na okaza�y dw�r stanowi�cy w�asno��
ich rodu.
� Nikogo tu nie ma, Torben � odezwa� si� Gustav. � Ci n�dznicy, kt�rzy zagarn�li
nasz�
w�asno��, uciekli! Wzi�li nogi za pas.
Bracia ochoczo rzucili si� w wir wojny, kt�r� Christian IV prowadzi� w ksi�stwie
niemieckim. Zawsze na czele w wypadach, grabie�ach, najbardziej zaciekli w walce.
Kr�l,
pocz�tkowo zachwycony ich odwag�, z czasem zacz�� mie� w�tpliwo�ci. By� w�adc�
prawym
i nie tolerowa� niepotrzebnego okrucie�stwa.
Ich drogi si� jednak rozesz�y i bracia von Flanck znikn�li mu z oczu.
Zostali w��czeni do oddzia��w du�sko-niemieckich, kt�re po 1625 roku pod
dow�dztwem Wallensteina par�y na p�noc wzd�u� Jutlandii. Okryta ha�b� armia,
grabi�ca i
pl�druj�ca w�asny kraj bardziej ni� wr�g, pod��aj�cy w �lad za ni�.
� I nigdy tu nie wr�c�. Mot�och � odrzek� Torben z pogardliwym u�mieszkiem. �
Teraz
dw�r jest nasz, na zawsze.
� Tak, w tym miejscu powiemy: "�egnaj, wojenko!" � potwierdzi� Gustav. �
Oddzia�y
Wallensteina z pewno�ci� tu nie dotr�. Flanckshof le�y na p�nocno-zachodnim
kra�cu
p�wyspu, ukryte pomi�dzy zagajnikiem a morzem. Nie zauwa�� go.
� A co z listem kr�lewskim? � spyta� Torben.
Dumn� twarz Gustava �ci�gn�� grymas.
� E tam. C� jest wart akt darowizny dawno zmar�ego w�adcy? Kr�l Fryderyk
post�pi�
niesprawiedliwie, samowolnie stanowi�c, �e to nie nasz ojciec odziedziczy
Flanckshof, a jego
starsza siostra. Przecie� m�odszy brat powinien mie� pierwsze�stwo, nieprawda�?
Nasza
ciotka Lidia nie mia�a prawa zamieszka� tu razem z tym swoim kr�lewskim b�kartem.
� No, tego, czy nasza kuzynka Ann� Sofie by�a c�rk� kr�la, tak na pewno nie
wiemy.
Fryderyk II nie by� szczeg�lnie kochliwy... Oficjalnie Ann� Sofie dosta�a dw�r
dlatego, �e jej
ojciec, a m�� Lidii, zas�u�y� si� kr�lowi. Mia�a to by� tak�e kara dla naszego
ojca za to, �e nie
chcia� si� podporz�dkowa� w�adzy kr�lewskiej.
W pami�ci obu braci od�y�y wspomnienia i na nowo roznieci�y gniew w ich sercach.
Prawd� by�o, �e ich ojciec zachowa� si� wyj�tkowo podle, omal nie dopuszczaj�c
si� zdrady.
Niedaleko pada jab�ko od jab�oni! Byli nieodrodnymi synami swego ojca.
� Ten list mo�e si� okaza� niebezpieczny. Trzeba sprawdzi�, gdzie si� teraz
znajduje �
zadecydowa� Gustav. � P�ki co mo�emy rozg�osi�, �e jest sfa�szowany. Ale je�li
kr�l
Christian potwierdzi podpis swojego ojca...
� Kr�l Christian przebywa w Saksonii. A zanim wr�ci, zd��ymy zniszczy� ten
nieszcz�sny dokument � za�mia� si� Torben ubawiony swym pomys�em. � Jak s�dzisz,
bracie?
� My�l�, �e tak powinni�my uczyni�. Na wszelki wypadek.
Lidia Stake, z domu von Flanck, siedzia�a w swym mieszkaniu w Kopenhadze, do
kt�rego przeprowadzi�a si� wraz z wnukiem Ulrikiem. Jej m��, kt�ry zas�u�y� si�
niegdy�
wielce kr�lowi Fryderykowi II, ju� nie �y�. Tak jak i ich c�rka Ann� Sofie,
kt�ra otrzyma�a
Flanckshof w darze od starego kr�la. Zi�� Lidii pojecha� na wojn� i od
przera�aj�co d�ugiego
czasu nie dawa� znaku �ycia. Ulrik mia� dopiero dziesi�� lat, ale w �wietle
kr�lewskiego
dokumentu by� prawowitym spadkobierc� Flanckshof.
� Jakie to szcz�cie, �e mamy ciebie, Virginio � rzek�a Lidia do m�odziutkiej,
urzekaj�cej urod� dziewczyny, kt�ra siedzia�a obok niej na sofie i haftowa�a. �
By�a� nam
nieocenion� pomoc� w drodze do naszego nowego domu.
Dziewcz� o b��kitnych oczach spu�ci�o wzrok.
� To ja winnam podzi�kowa�, ciociu Lidio. Jestem tylko ubog� krewn� twego m�a i
nie mia�am prawa mieszka� we Flanckshof.
� Ale� mia�a�, moje drogie dziecko! A kiedy min� te ci�kie czasy, b�dziesz
mog�a tam
wr�ci� i zosta� tak d�ugo, jak zechcesz.
� Dzi�kuj�, ciociu! Czy jest prawd�, co m�wi� ludzie, �e Gustav i Torben von
Flanck
zagarn�li Flanckshof?
� Niestety tak. Ale ty przecie� spotka�a� ich kiedy�, jeszcze zanim te wszystkie
nieszcz�cia spad�y na Dani�. To bardzo �li ludzie, obydwaj!
Gustav von Flanck... Virginia zatopi�a si� w marzeniach. Up�yn�o ju� wiele
miesi�cy,
odk�d widzia�a go po raz ostatni, ale nie zapomnia�a nic z tego, co wydarzy�o
si� w mrocznej
altanie, kiedy w pa�acu w najlepsze trwa� bal. Zach�anne usta, d�onie dotykaj�ce
jej cia�a, na
co nikt dot�d nie otrzyma� przyzwolenia.
� Czy oni... bracia von Flanck... s� �onaci?
� O ile mi wiadomo, nie � odpowiedzia�a korpulentna pani Lidia z ciep�ym
u�miechem.
� Zdaje si�, �e ci dwaj nie maj� za grosz poczucia przyzwoito�ci. Musisz si�
pilnowa�, by nie
wpa�� w ich szpony, Virginio. W szczeg�lno�ci uwa�aj na Gustava! Jest
niebezpieczny dla
kobiet. Pod niew�tpliwie ujmuj�c� powierzchowno�ci� kryje si� z�y duch!
Virginia bez s�owa pochyli�a si� nad rob�tk�, ale jej twarz sp�on�a rumie�cem.
Lidia
poruszy�a si� niespokojnie.
� Na dworze kr��� plotki, �e widziano ich w Kopenhadze. Tutaj niedaleko, wczoraj
wieczorem.
Virginia skuli�a si�.
� Tutaj? � spyta�a wstrzymuj�c oddech.
Lidia, opacznie pojmuj�c reakcj� dziewczyny, zawo�a�a:
� Nie obawiaj si�! Nic nie mog� nam zrobi�.
Do pokoju wszed� kamerdyner, ich jedyny s�u��cy.
� Pan Berend Grim prosi pani� o pos�uchanie.
� O, Berend! � Twarz Lidii poja�nia�a, � Wprowad� go natychmiast!
Berend Grim zalicza� si� do grona najlepszych przyjaci� jej zi�cia. Z powodu
ran
otrzymanych w walce zosta� odes�any z Niemiec do domu. W Kopenhadze s�u�y� pani
Lidii
wielk� pomoc� i by� jej prawdziw� pociech�.
Wszed� m�odzieniec, z kt�rego ca�ej postaci emanowa� spok�j. Przywita� si�
serdecznie
z pani� Lidi�, po czym spojrza� na Virgini� tak, jakby przyby� tu w�a�nie z jej
powodu.
Uk�oni� si� dwornie, a jego szarobr�zowe oczy nape�ni�y si� czu�o�ci�.
� Panno Virginio, ciesz� si�, widz�c pani� w tak dobrym zdrowiu � rzek�, po czym
zwr�ci� si� do najwa�niejszej osoby: � Czy dobrze si� tu pani czuje, pani Lidio?
� O, tak. Ochmistrz dworski by� tak mi�y i wyszuka� dla nas ten dom. I to w
pobli�u
zamku! Wszystko jest tak, jak trzeba, drogi Berendzie. Brakuje nam jedynie
troch� s�u�by, ale
to si� da za�atwi�. Jakie nowiny dzi� ci� sprowadzaj�?
� Zatrwa�aj�ca pog�oska, pani Lidio, i, jak mi si� wydaje, nie ca�kiem
pozbawiona
podstaw.
Starsza pani gestem wskaza�a mu krzes�o obok siebie.
� Usi�d� i opowiedz nam wszystko.
� Bracia von Flanck s� w Kopenhadze.
� S�yszeli�my o tym.
� Ale oni zatrzymali si� w gospodzie w pobli�u, niedaleko rynku. Jest z nimi
towarzysz
broni tego samego pokroju co oni. Pewien m�j przyjaciel pods�ucha�, �e
zamierzaj� si� dosta�
tutaj i wykra�� kr�lewski list.
Virginia spu�ci�a oczy, ale jej drobne, kszta�tne d�onie dr�a�y tak, �e nie by�a
w stanie
utrzyma� ig�y.
� Niewykluczone, �e tak uczyni� � rzek�a pani Lidia z gorycz�. � I nie b�d�
mog�a im w
tym przeszkodzi�. Oni nie maj� �adnych skrupu��w. Co mog� pocz�� ja, leciwa
kobieta, z
dziesi�cioletnim ch�opcem, m�od� dziewczyn� i starym s�u��cym?
� Zatrzymam si� tu na jaki� czas, �eby was chroni� � powiedzia� Berend, nie
patrz�c na
Virgini�.
� Nie, m�j drogi � odrzek�a Lidia. � To nie rozwi�zuje problemu. Poza tym bracia
rozpu�cili plotk�, �e list kr�lewski zosta� sfa�szowany. Tak wi�c w�a�ciwie nikt
nie wierzy w
jego prawdziwo��.
� Dlaczego w takim razie chc� go wykra��?
� Bo ten dokument jest autentyczny. Ale jedyna osoba, kt�ra mo�e to potwierdzi�,
to
prawowity syn Fryderyka, kr�l Christian.
Wnuczek Lidii, bystry i inteligentny ch�opiec, wszed� do pokoju nie zauwa�ony
przez
nikogo.
� Ale�, babciu � odezwa� si� nieoczekiwanie. � Czy nie jest nam tu dobrze?
Przecie�
zawsze narzeka�a� na ch��d panuj�cy we Flanckshof. Moim zdaniem to tylko ziemski
zbytek i
dobra doczesne. Nie warto o nie zabiega�.
� M�j ty ma�y apostole � u�miechn�a si� Lidia. � Przesta� g�osi� te szlachetne
idee, bo
poczuj� si� winna, �e mam tak przyziemne pragnienia. Ale, m�wi�c powa�nie, ci
dwaj
okrutnicy, Gustav i Torben, nigdy nie dostan� Flanckshof. Nie zas�u�yli na to.
S� jak
szkodniki, kt�re powinno si� wyt�pi�. Moim obowi�zkiem jest zachowa� dw�r dla
ciebie, a
tak�e dla Virginii, kt�ra nie ma innego domu.
� Ale przecie� mam brata � przypomnia�a jej Virginia.
� Tak, ale to dla ciebie �adne wsparcie. Ca�ymi dniami przesiaduje w winiarni. O
czym
to ja m�wi�am? Tak, zamierzam zatrzyma� Flanckshof r�wnie� ze wzgl�du na twego
ojca,
Ulriku. Kiedy wr�ci z wojny.
� No i dla siebie, babciu.
� Nie b�d� taki zuchwa�y, m�j ch�opcze! No c�, je�li mam by� szczera, to chc�
zachowa� Flanckshof r�wnie� dla siebie. Ale, Berendzie... Powiadaj�, �e nasz
drogi kr�l
opu�ci� ju� Niemcy i ruszy� na P�noc. Najpierw, jak s�ysza�am, ma uda� si� do
Fahrmarn, a
stamt�d przez Ba�tyk do Skanii. Czy to prawda, tego nie wiem, ale jest wa�ne,
�eby odnale��
Jego Wysoko��, zanim bracia von Flanck zd��� wykra�� i zniszczy� kr�lewski list.
Czy ty...
� Oczywi�cie � odpowiedzia�, nim zd��y�a doko�czy�. � Wezm� ten dokument i udam
si� do kr�la.
� Wspaniale! M�j s�u��cy wspomnia� mi, �e dzi� wiecz�r odp�ywa statek do Skanii.
Przyjd�, kiedy si� �ciemni, Berendzie. Do tego czasu zd��� zam�wi� dla ciebie
miejsce na
tym frachtowcu i napisa� list do Jego Wysoko�ci.
� Wr�c�, pani Lidio. Mo�e pani na mnie polega�.
� Wiem, Berendzie. M�j zi�� nie mia� nigdy lepszego przyjaciela. A teraz jeste�
te�
naszym przyjacielem, moim i Virginii.
Twarz go�cia znowu nabra�a blasku. Spojrza� na dziewczyn�, ale ona zaj�ta by�a
rob�tk�.
� Dla was trojga got�w jestem umrze� � powiedzia� Berend. � Panno Virginio, czy
mog� z pani� zamieni� kilka s��w na osobno�ci?
Niech�tnie od�o�y�a tamborek i pod��y�a za nim do przedpokoju.
Popatrzy� na ni� z czu�o�ci�.
� Panno Virginio, prosz� si� opiekowa� pani� Lidi�! Czasami bywa taka
nierozwa�na.
Niech�e pani b�dzie czujna zw�aszcza wtedy, gdy pani Lidia zamyka si� w swoim
pokoju.
Wprawdzie ta na wskro� uczciwa dama twierdzi, �e nigdy nie ucina sobie
popo�udniowej
drzemki, ale sk�din�d mi wiadomo, �e jej si� to zdarza.
Berend u�miechn�� si� do Virginii. Dziewczyna jednak nie podj�a �artobliwego
tonu.
Jej ch�odne spojrzenie wyra�a�o brak zrozumienia.
� Jaki to mi�y cz�owiek � westchn�a Lidia po wyj�ciu Berenda. � Od razu
poczu�am si�
bezpieczniej. Droga Virginio, nie wydaje ci si�, �e to dla ciebie wymarzony
kandydat na
m�a? Pomy�l tylko, gdyby�...
Nagle Virginia si� poderwa�a. Na jej twarzy � twarzy porcelanowej lalki �
odmalowa�
si� grymas, kt�ry �wiadczy� o silnym wzburzeniu.
� Och, ciociu Lidio, kiedy rozmawia�y�my o moim bracie, przypomnia�am sobie, �e
obieca�am go dzi� odwiedzi�. Czy mog�abym dosta� wolne? Na kr�tko!
� Wolne? Ale�, drogie dziecko, przecie� nie jeste� s�u��c�! Oczywi�cie, �e
mo�esz
p�j�� do brata, kiedy tylko masz ochot�! Ale nie dawaj mu pieni�dzy, bo je
przepije. A skoro
ju� wychodzisz, to mo�e porozmawia�aby� z kapitanem tego frachtowca, kt�ry dzi�
odp�ywa.
We� pieni�dze, �eby mu zap�aci�. Tylko nie pokazuj ich bratu!
� Dobrze, ciociu Lidio � dygn�a Virginia. � Zrobi�, jak ka�esz, mo�esz mi
zaufa�!
Kiedy wysz�a, Lidia odetchn�a ci�ko i poleci�a s�u��cemu wsz�dzie dok�adnie
pozamyka� i nie wpuszcza� obcych.
Virginia pod��y�a w stron� rynku. Najpierw rozejrza�a si� wok�, a potem
w�lizgn�a
ukradkiem do gospody. Zapyta�a o braci von Flanck. Nie by�o ich, wyszli wiele
godzin temu i
nikt nie wiedzia� dok�d. Virginia u�miechn�a si� ujmuj�co, dygn�a grzecznie i
wysz�a. Nie
da�a po sobie pozna� rozczarowania. Co teraz zrobi?
Jej �adna twarzyczka szybko jednak poja�nia�a. Wyprostowa�a si� i spiesznie
ruszy�a w
stron� knajpy, gdzie zwyk� przesiadywa� jej brat. Kiedy� by� bardzo sprytny.
Niech�e w
ko�cu uczyni co� po�ytecznego!
Pewna m�oda dziewczyna sp�dza�a ten sam wiecz�r w dzielnicy miasta po�o�onej
blisko
portu.
Wo�ano na ni� G�upia Line. Mo�e i tkwi�aby w tym przezwisku krztyna prawdy,
gdyby
pod poj�ciem g�upoty rozumie�, �e kto� ma serce przepe�nione mi�o�ci� i
wsp�czuciem dla
innych, my�li �yczliwie o bli�nich i got�w jest odda� ostatni grosz komu�, kto
by� mo�e
wcale go bardziej nie potrzebuje.
Tu w ciasnych uliczkach portowych przylgn�o do niej przezwisko �achmaniara.
Nietrudno zas�u�y� na taki przydomek, je�li si� uwa�a, �e inni bardziej
potrzebuj� ubra�, a
wszystko, czego by dotkn��, pomazane jest smo��. Ubranie �achmaniary uszyte by�o
ze
starych work�w, stopy tak�e mia�a obwi�zane workami.
Caroline � bo tak naprawd� brzmia�o jej imi� � mia�a siedemna�cie lat. Niedawno
straci�a ojca, a matka nie �y�a ju� od dawna. By�a druga w kolejno�ci w�r�d
licznej gromady
rodze�stwa. Najstarsza siostra Lone zosta�a w domu, w ma�ej chatce krytej
strzech�, i
zajmowa�a si� m�odszymi dzie�mi. Caroline wys�ano do Kopenhagi, aby zarobi�a na
ich
codzienny chleb.
Mi�dzy siostrami a m�odszym rodze�stwem istnia�a du�a r�nica wieku, bowiem
kilkoro dzieci przysz�o na �wiat martwe, a inne umar�y wcze�nie. M�odsze
rodze�stwo by�o
zbyt ma�e, by je wys�a� do pracy, ale za to w domu pomaga�o robi� beczki.
Wszyscy pok�adali ufno�� w Caroline, kt�r� przyt�acza�o poczucie
odpowiedzialno�ci.
�achmaniara o twarzy pochlapanej smo�� i z wiecznie brudnymi r�kami... Zbyt
m�oda, zbyt
naiwna, by stawi� czo�o twardej rzeczywisto�ci.
Ojciec by� z zawodu bednarzem. W najn�dzniejszej okolicy blisko portu mia�
niewielki
warsztat, gdzie przechowywa� i sprzedawa� swoje beczki. By�a to licha buda,
wci�ni�ta
mi�dzy inne, r�wnie liche, cho� odrobin� wy�sze. W tym to baraku mieszka�a teraz
Caroline.
Na ciasnym poddaszu niemal z niczego urz�dzi�a sobie sypialni�; chcia�a, by by�o
tak jak w
domu. Ju� dawno zrozumia�a, �e rodze�stwu b�dzie trudno przetrwa�. Panowa�a
ostra
konkurencja, a dzieciaki nie mia�y do�� si�y, by robi� dobre beczki, ona sama
za� nie
nadawa�a si� na handlark�.
Caroline przez wiele lat je�dzi�a z ojcem do Kopenhagi i s�u�y�a pomoc� w
warsztacie
bednarskim. Pewnie dlatego rodze�stwo uzna�o, �e najlepiej zna si� na handlu, co
zupe�nie
mija�o si� z prawd�. By�oby du�o lepiej, gdyby to najstarsza siostra, Lone,
zaj�a jej miejsce.
Wtedy Caroline mog�aby zosta� w domu. Ale Lone obieca�a ojcu na �o�u �mierci, �e
zaopiekuje si� dzie�mi, domem i �e nie zaniedba niewielkiego sp�achetka ziemi,
jaki
posiadali.
W tej rodzinie nikt nie potrafi� my�le� praktycznie, nawet ojciec. A ju�
najmniej z nich
wszystkich G�upia Line.
Raz w tygodniu pojawia� si� najstarszy, zaledwie jedenastoletni brat, wioz�c na
dwuko�owym w�zku nowe beczki, i zabiera� zarobione przez Line miedziaki. Za
ka�dym
razem marszczy� czo�o i narzeka�, �e za ma�o dosta�a za sprzedany towar. Line
nie mia�a
odwagi wspomnie� mu o pieni�dzach, kt�re da�a pewnemu ch�opcu choremu na suchoty
i
innym biedakom, jakich spotyka�a na swej drodze. Dr�czona wyrzutami sumienia z
powodu
w�asnej rozrzutno�ci, rezygnowa�a z niewielkiego procentu, kt�ry si� jej nale�a�
na skromne
utrzymanie w wielkim mie�cie.
Nikt nie pomy�la�, �e z tego powodu �yje na granicy g�odu. Przecie� to tylko
G�upia
Line, �achmaniara!
Okolica, w kt�rej mieszka�a, nie nale�a�a do bezpiecznych. Co dzie� wieczorem
Line
zamyka�a przesi�kni�t� zapachem smo�y kryj�wk� na potr�jny skobel, po czym
wspina�a si�
po drabince na poddasze. Drzwiczki na g�rze r�wnie� zamyka�a. Z ulg� my�la�a o
tym, �e
otwory okienne wychodz� na podw�rze i dzi�ki temu mo�e na chwil� zapali� �wiec�,
nie
zauwa�ona przez nikogo.
Mieszkanie w baraku mia�o swoje zalety. Zapach smo�y odstrasza� szczury i inne
robactwo, a poniewa� buda by�a licha, nikomu nie przychodzi�o do g�owy, by si�
w�ama� do
�rodka. Poza tym nikt nie wiedzia�, �e Line tu nocuje.
Zdarza�o si�, �e czu�a si� bardzo samotna, a odg�osy z ulicy napawa�y j�
przera�eniem.
Pija�skie burdy by�y tu na porz�dku dziennym. Nigdy ich jednak nie ogl�da�a.
Natomiast
niekiedy przekrada�a si� na drug� stron� strychu i siada�a przy ciemnym okienku
wychodz�cym na ulic�. Nie widziana z zewn�trz, przygl�da�a si� kobietom w
wyzywaj�cych
strojach, kt�re wystawa�y na rogu, a potem odchodzi�y z nieznajomymi m�czyznami.
Caroline du�o o tym my�la�a. Doskonale wiedzia�a, co si� za tym kryje. Mimo
bezgranicznej n�dzy, kt�r� cierpia�a, nie mog�a zrozumie�, czemu kobiety
decydowa�y si� na
takie �ycie. Ci obrzydliwi m�czy�ni, kt�rych udawa�o im si� czasem zaczepi� �
jak mog�y
znie�� ich blisko��? Poza tym kobiety wcale nie bogaci�y si� na tym ani te� nie
stawa�y
szcz�liwsze. Przeciwnie, cz�sto chorowa�y i marz�y. Line widzia�a te�, �e
niekt�rzy
m�czy�ni zmuszali kobiety, by wystawa�y na rogu, a potem zabierali pieni�dze,
kt�re
zarobi�y.
O, nie. Mimo wszystko lepiej g�odowa�!
Nasta�y ci�kie czasy dla Kopenhagi i dla ca�ego kraju. Kr�l Christian IV
prowadzi�
wojn� w Niemczech, a to by�o kosztowne. Bieda zajrza�a do oczu mieszka�com Danii.
Wojna
mi�dzy katolikami a protestantami trwa�a ju� tak d�ugo, �e z niech�ci� rachowano
lata. Tu i
�wdzie podawano w w�tpliwo�� jej religijny charakter. W istocie by�a to walka
��dnych
w�adzy ksi���t, pa�aj�cych ch�ci� zdobycia s�awy i podporz�dkowania sobie jak
najwi�kszych obszar�w. Kr�l du�ski Christian IV nie przywi�zywa� wielkiej wagi
do
podboj�w nowych ziem, nie powodowa�y nim tak�e uczucia religijne, przede
wszystkim
pragn�� okry� si� chwa��.
Tymczasem nap�ywaj�ce wie�ci m�wi�y o znikomych post�pach w przebiegu dzia�a�
wojennych.
Jednak to nie wojna, p�ki co, dawa�a si� Caroline we znaki.
Owego wieczoru, u progu mrocznej sierpniowej nocy, na ulicy nie wida� by�o �ywej
duszy. Caroline siedzia�a przygn�biona. Dopiero co zwymy�la� j� jaki� klient,
kt�ry uzna�, �e
beczki zakupione u niej s� do niczego, i za��da� zwrotu zap�aty. Tymczasem ona
zd��y�a ju�
wys�a� wszystkie pieni�dze do domu i ba�a si� nawet pomy�le�, jak o�mieli si�
prosi� Lone,
by je odda�a.
Ostatnia kromka chleba pokry�a si� ple�ni�, my�l o maj�cej nadej�� zimie
wprawia�a
dziewczyn� w przera�enie. Ojciec rzadko mieszka� w starym baraku. Codziennie tu
doje�d�a�,
a na noc wraca� do domu. Ale rodze�stwo by�o zmuszone sprzeda� jedynego konia,
s�dz�c, �e
to poprawi sytuacj�. Line mog�a przecie� zamieszka� w drewnianej budzie na sta�e.
Teraz
jednak dziewczyn� ogarn�y w�tpliwo�ci.
Skuli�a si� na niewygodnym siedzisku przy oknie i pochlipywa�a cicho z g�odu i z
�alu
nad swym beznadziejnym losem.
Nagle z s�siedniej uliczki dosz�y j� ha�asy. Wyt�y�a wzrok, ale w mroku nocy
nic nie
mog�a dojrze�. Kto� krzykn��:
� Mamy go!
Us�ysza�a szcz�k krzy�uj�cych si� szabli, a potem znowu wo�anie:
� �ap go, Torben! Nie daj" mu uciec do portu!
Toczy�a si� zaciek�a walka. To nie by�a zwyk�a pijacka bijatyka na pi�ci i
prymitywne
no�e.
Caroline serce wali�o jak m�otem. Nale�a�a do tych ludzi, kt�rzy bez wahania
bior�
stron� s�abszego. Tu za�, jak si� mo�na by�o zorientowa� po odg�osach, jeden
mia� przeciwko
sobie kilku napastnik�w.
Nagle w oddali mign�a jej posta� m�czyzny w pelerynie, przeskakuj�cego przez
drewniane ogrodzenie, i us�ysza�a zawiedzione g�osy pozosta�ych.
Uciekinier przebieg� przez podw�rko, pokona� kolejny p�ot i pod��y� w d� ulic�,
przy
kt�rej mieszka�a.
Po�cig zd��y� dotrze� do pierwszego ogrodzenia.
Ten cz�owiek by� ranny. To wystarczy�o. Caroline zbieg�a na d�, odsun�a zasuwy
i w
jednej chwili by�a ju� na zewn�trz. Chwyci�a biegn�cego za rami� i wci�gn�a do
�rodka.
Po�piesznie zamkn�a potr�jny skobel.
Otoczy� ich mrok, g�sty od paruj�cego ciep�a, krwi ciekn�cej z ran nieznajomego,
blisko�ci drugiego cz�owieka. Caroline ju� nie by�a sama.
ROZDZIA� II
Stali w ciemno�ci, pogr��eni w martwej ciszy. Zdyszany m�czyzna stara� si�
wstrzyma� oddech. Napastnicy dobiegli do baraku i przystan�li.
� Kt�r�dy uciek�? � spyta� jeden z nich.
Drugi odpowiedzia�:
� W tych n�dznych budach nikt nie mieszka. Tu go na pewno nie ma.
S�yszeli, �e m�czy�ni chodz� dooko�a, szarpi� drzwi. Sprawdzili r�wnie� drzwi
do
warsztatu. Line odruchowo wyci�gn�a r�k� do rannego, on za� chwyci� jej d�o� i
u�cisn��
uspokajaj�co.
Zn�w us�yszeli g�osy.
� Tu go nie ma. Musia� pobiec w tamt� stron� i skr�ci� w poprzeczn� uliczk�!
Drugi zakl�� szpetnie i dorzuci�:
� A wi�c jednak dosta� si� na pok�ad statku. Jak go teraz zatrzymamy?
Kroki ucich�y.
� Mog� wr�ci� � szepn�a Line. � Je�li zechcesz, panie, p�jd� ze mn�. Pomog�...
� Dzi�kuj� � odpowiedzia� i j�kn�� z b�lu.
W ciemno�ciach z trudem wprowadzi�a go po w�skiej drabince na strych.
� Nie mieszkam zbyt �adnie � szepn�a przepraszaj�co, nim otworzy�a drzwi do
swej
male�kiej klitki. � Ale je�li zechcesz, panie, odsapn�� przez chwil�, to bardzo
prosz�!
Upewniwszy si�, czy przez szpary w oknie i drzwiach nie przedostaje si� �wiat�o,
spojrza�a przelotnie na swego go�cia. Wielkie nieba, pomy�la�a, ale� to
prawdziwy pan!
By� do�� m�ody, ubrany w purpur�, aksamitn� peleryn�, koronki, buty z cholewami.
Z
wygl�du surowy, mo�e nieszczeg�lnie urodziwy, ale bardzo poci�gaj�cy.
Spojrza� na ni� w tej samej chwili.
� Wybacz mi, prosz�. S�dzi�em, �e to jaka� uliczna dziewka, tymczasem ty jeste�
jeszcze niewinnym dzieckiem! Ale�, biedactwo, co ty masz na sobie?
� Panie, sko�czy�am siedemna�cie lat � dygn�a. � Prosz� pozwoli� mi obejrze�
pa�skie
rany. Krew z nich s�czy si� niczym najszlachetniejszy trunek!
U�miechn�� si� blado.
� Prawdziwa z ciebie poetka, nic mi nie jest... � zacz��, ale nagle poczu�, �e
chyba si�
myli. Opad� na liche pos�anie zrobione z dw�ch skrzynek, na kt�rych opiera�y si�
deski
przykryte siennikiem. Zatrzeszcza�o ostrzegawczo.
Z�apa� si� za lewe rami�, a przestraszona Line spostrzeg�a krew przeciekaj�c� mu
mi�dzy palcami.
� Czy to jedyna rana? � zapyta�a, mocz�c w wiadrze z zimn� wod� sw�j prosty szal,
kt�rym zamierza�a obetrze� krew.
� Jedyna powa�na. Jestem dobrym szermierzem � powiedzia� i j�kn��, bo woda
dosta�a
si� do rany. � Ale ich by�o trzech i nie mog�em broni� si� przed wszystkimi
r�wnocze�nie.
Szcz�cie, �e kto� pom�g� mi uciec, w ciemno�ci nawet nie widzia�em dok�adnie,
kto to by�...
Bardzo �le to wygl�da?
� Wydaje mi si�, �e nie. Rana jest d�uga, ale nie tak g��boka, by mog�a zagra�a�
�yciu.
Gdybym tylko mia�a...
Rozejrza�a si� bezradnie.
� Prosz�, we� moj� koszul� i zr�b z niej banda�e � powiedzia� szybko. � Pom� mi
j�
zdj��!
� Ale ona jest taka pi�kna!
� Bzdura � odpowiedzia�, lecz w tej samej chwili u�wiadomi� sobie, �e ta uwaga
mog�a
zabole� i wprawi� w zak�opotanie kogo�, kto nawet nie m�g� marzy� o czym� tak
kosztownym. � Musz� j� po�wi�ci� � u�miechn�� si� przepraszaj�co. � Bo mimo
wszystko
wol� zachowa� �ycie ani�eli koszul�.
To Line rozumia�a dobrze. Ostro�nie, jakby by� ze szk�a, a jego ubrania
stanowi�y
bezcenne klejnoty, pomog�a mu zdj�� peleryn�, bluz� z delikatnej sk�ry i koszul�.
Kiedy
dotkn�a nagiego ciep�ego ramienia, poczu�a dreszcz przebiegaj�cy przez jej
cia�o. Ale nie z
odrazy, wcale nie! Raczej z powodu czego� fascynuj�cego a nieznanego.
Line mia�a go��bie serce, w kt�rym natychmiast znalaz�o si� miejsce dla jej
go�cia.
�ywi�a dla� co� w rodzaju tkliwo�ci po��czonej z bezgranicznym szacunkiem.
Zawsze by�a niezr�czna i niepraktyczna, powtarzano jej to nieustannie, teraz
jednak ta
my�l sparali�owa�a j� do tego stopnia, �e nie wiedzia�a, jak podrze� koszul� na
odpowiednie
paski.
M�czyzna nie wygl�da� na poirytowanego. Line, kt�ra przywyk�a do ci�g�ego
siostrzanego: "Czy ty potrafisz cokolwiek?" odczu�a najwy�sze zdumienie, kiedy
ranny
pom�g� jej bez s�owa, �agodny i pe�en wyrozumia�o�ci.
Wreszcie najpowa�niejsza rana zosta�a opatrzona, a drobne dra�ni�cia same
przesta�y
krwawi�. Jak zauroczona wpatrywa�a si� ukradkiem w jego umi�nione barki i
jedwabist�
sk�r�, kt�ra w nik�ym blasku �ojowej �wiecy przybra�a z�ocisty odcie�.
Przybysz tak�e rozejrza� si� wko�o.
� Mieszkasz tu na sta�e? � zapyta� z niedowierzaniem.
Nie rusza� si� z pos�ania z do�� prozaicznego powodu; sufit znajdowa� si� tak
nisko, �e
nie spos�b by�o stan�� i wyprostowa� si�. Poza tym Berend czu� si� os�abiony na
skutek
du�ego ubytku krwi.
Line � za�enowana � opowiedzia�a troch� niesk�adnie o swoim rodze�stwie i o
warsztacie bednarskim ojca, nad kt�rym przej�a piecz�.
� Nasze beczki s� kiepskie � zako�czy�a, zatrzymuj�c wzrok na tej, kt�r�
wstawi�a na
poddasze, �eby j� naprawi�.
Go�� przysun�� beczk� i obejrza� j� z bliska. �cisn�� mocno, tak �e obr�cze
przesun�y
si� na w�a�ciwe miejsce.
� Twoi m�odsi bracia maj� za ma�o si�y � powiedzia�. � Ale podziwiam was � doda�
� �e
pr�bujecie sami da� sobie rad�. W�a�ciwie jak masz na imi�?
Z przyzwyczajenia rzuci�a:
� G�upia Line.
� No, chyba tak si� nie nazywasz?
� Nie, na chrzcie otrzyma�am imi� Caroline, ale nikt ju� o tym nie pami�ta.
Wszyscy
nazywaj� mnie G�upi� Line, to tak �atwo wym�wi�. Chocia� tu, na tej ulicy,
wo�aj� na mnie
�achmaniara.
Wyci�gn�� d�o� i pog�aska� dziewczyn� po policzku.
� Nie jeste� g�upia, co najwy�ej naiwnie dobra. Na przyk�ad przed chwil�!
Przecie� ci
m�czy�ni mogli mie� pow�d, �eby mnie �ciga�.
� Nie s�dz� � odpar�a Line bez namys�u. � Trzech na jednego! To tch�rzostwo. No
i ich
g�osy! Brzmia�y tak gro�nie.
� Mylisz si� s�dz�c, �e by� to napad rabunkowy na kogo� wysoko urodzonego. To ci
trzej s� szlachcicami, nie ja.
� Wygl�dasz, panie, jak szlachcic i takie� s� twoje maniery!
� Dzi�kuj� ci � u�miechn�� si�. � Nazywam si� Berend Grim i pochodz� z bardzo
dobrej
rodziny, chocia� nie szlacheckiej. B�d� tak mi�a i zwracaj si� do mnie po
imieniu. Ja za� ani
my�l� nazywa� ci� G�upi� Line, �achmaniar� czy podobnie.
� Rzeczywi�cie, Caroline brzmi znacznie lepiej. Mia�e�, panie, p�yn�� statkiem?
� Mia�e�, Berendzie, p�yn�� statkiem � poprawi� j�.
� B-Berendzie. Ale� ja nie mog�...
� Przyzwyczaisz si�. Ale co do twego pytania. Tak, rzeczywi�cie mia�em p�yn��
statkiem. Jednak ci nikczemnicy zatrzymali mnie i pewnie frachtowiec zd��y� ju�
odbi� od
brzegu. Nie wiem, jak si� teraz dostan� do Skanii. Niewiele statk�w kursuje w
ten wojenny
czas. A poza tym ci trzej pewnie pilnuj� portu.
Nagle barakiem wstrz�sn�a pot�na eksplozja. G�uche dudnienie z wolna ucicha�o.
Line mimowolnie chwyci�a Berenda za r�k�.
� Co to by�o? � spyta�a ogarni�ta trwog�. � Czy to wystrza� z armaty? Wojna,
tutaj? O
Bo�e, musz� wraca� do domu, biedne dzieciaki, powinnam by� przy nich!
� Nie, nie, to nie armata! To co� znacznie pot�niejszego. Chyba nie...
� Co takiego?
� Bo�e drogi, to chyba nie statek, kt�rym mia�em odp�yn��? Chyba nie s� tak
szaleni, by
nara�a� niewinnych ludzi dla jakiego� listu!
� Listu?
� Nie, nic takiego.
� Ale� panie, to znaczy Berendzie, gdyby zamierzali zatopi� tw�j statek, to
chyba nie
przeszkadzaliby ci dotrze� do portu.
� Rzeczywi�cie, masz racj�. I kto m�wi, �e jeste� g�upia! Nie, to pewnie
wybuch�o co�
innego. A wracaj�c do naszej rozmowy. Chc� ci powiedzie�, �e si� nie pomyli�a�.
Ci trzej to
bezwzgl�dne rzezimieszki. Sprawiedliwo�� by�a po mojej stronie. Zosta�em wys�any
w
wa�nej sprawie na drug� stron� zatoki przez najwspanialszych ludzi, jakich znam.
Berend pogr��y� si� w my�lach. Dziewczyna widzia�a, jak zmieni� si� wyraz jego
twarzy. N�dzny i ma�y �wiat Line przesta� dla niego na moment istnie�. Surowe
rysy
z�agodnia�y. Mo�na w nich by�o wyczyta� takie ciep�o, tak� tkliwo�� i... mi�o��,
�e Line
poczu�a uk�ucie w sercu.
� Wys�any... z listem?
Ockn�� si� i u�miechn�� do niej.
� Zgadza si�, m�dra Caroline.
Na ulicy rozleg� si� tupot i na poddasze dotar�y ochryp�e g�osy kilku ch�opc�w.
� Co to wybuch�o? � wo�a� jeden.
� Frachtowiec "Tilda"! Rozpad� si� w drobny mak!
Berend przerazi� si�.
� To m�j statek! Ale, na mi�y B�g, nie pojmuj�... Czy mam jeszcze innych wrog�w?
Bo
to nie byli bracia von Flanck. Nie zd��yliby przecie� dobiec do portu ani te�
za�o�y�
�adunk�w wybuchowych przed wyj�ciem frachtowca w morze.
Bracia von Flanck? Line postanowi�a zapami�ta� to nazwisko, nie dlatego, by
kiedykolwiek jeszcze mia�a zobaczy� Berenda Grima. Wiedzia�a jednak dobrze, kogo
nigdy
nie polubi.
� To okropne � wyszepta�a. � Wysadzi� statek, nie zwa�aj�c na tych wszystkich
nieszcz�nik�w, kt�rzy znajdowali si� na pok�adzie!
� Rzeczywi�cie, jak mo�na... Cho� Bogiem a prawd�, ten statek zas�ugiwa�, by
p�j�� na
dno. Kapitanem "Tildy" by� najbardziej przekupny dra� w ca�ej Danii. Bra� na
pok�ad
wy��cznie takich pasa�er�w, kt�rzy mieli do za�atwienia co� pilnego i gotowi
byli s�ono
zap�aci�.
� A wi�c tam nie by�o dzieci?
� O ile wiem, to rzadko, a raczej chyba nigdy nie zabierano dzieci na pok�ad.
� Ten list musi by� bardzo cenny! Chyba �e chodzi�o o kogo� innego?
� Dzisiaj to ja mia�em by� jedynym pasa�erem. Na taki frachtowiec rzadko
zabieraj�
wi�cej ludzi. A �adunek by� ca�kiem niewinny: g��wki kapusty. Nic nie rozumiem!
List
przedstawia warto�� dla kilku zaledwie os�b i nie wydaje mi si�, by m�g�
spowodowa� taki
kataklizm. Jedynymi, kt�rzy pragn� odebra� mi ten dokument, s� bracia von Flanck.
Ale oni
byli ze mn�.
� Czy m�g�by� panie... Berendzie... opowiedzie� mi co� o tym li�cie?
� Raczej nie, Caroline. Nie chc� nara�a� ci� na niebezpiecze�stwo. Im mniej
wiesz, tym
lepiej.
Poczu�a si� ura�ona, ale nie da�a tego po sobie pozna�. Uwa�a, pomy�la�a, �e
g�upia
Line nie dochowa tajemnicy, gdyby j� kto� wypytywa�. Albo �e sama p�jdzie i
wygada
wszystko s�siadom.
Berend spostrzeg�szy, �e dziewczyna ucich�a, spyta� pospiesznie:
� Czy m�g�bym tu zosta� par� minut? Nie czuj� si� na si�ach, aby ju� p�j��.
Widzia�a, �e cierpi. Czo�o pokry�o si� perlistym potem, zaci�ni�te usta
zdradza�y, i�
walczy z b�lem.
Prze�ama�a si� i odrzek�a, zwracaj�c si� do� po imieniu:
� Mo�esz tu nocowa�, Berendzie.
� Ach, ty wielkoduszna panienko! Gdybym zosta� tu na ca�� noc, nie zachowa�bym
si�
wobec ciebie po rycersku.
� O, ja mog� przecie� czuwa�.
� Na dworze? Nigdy w �yciu! Ale powiedz mi, Caroline, czy rzeczywi�cie
zamierzasz
mieszka� tu przez zim�.
� Tak � odpar�a �a�o�nie. � Musz�.
Na ulicy nadal s�ycha� by�o g�osy ch�opc�w.
� Mo�e podpalimy bud� �achmaniary? � zaproponowa� jeden z nich.
Berend otoczy� j� ramieniem, by doda� jej otuchy.
Inny, jakby nieco powa�niejszy g�os odpar�:
� Nie, przesta�cie! Zrobi�a wam co�? Ta �achmaniara jest ca�kiem mi�a. A poza
tym
mo�e tu nocuje?
� Co? Nocuje? To j� nastraszymy, chod�cie!
� Nie! � odezwa� si� zn�w niski g�os, kt�ry najwyra�niej nale�a� do przyw�dcy. �
Macie
si� trzyma� z dala od tej dziupli, zrozumiano? Wracamy do portu!
Berend poczu�, �e ko�ciste ramiona si� rozlu�ni�y.
� Moja droga, jaka� ty jeste� wychudzona! Sk�ra i ko�ci! Jak radzisz sobie z
jedzeniem?
� Dzi�kuj�, ca�kiem dobrze � odpowiedzia�a Line po�piesznie.
Nie uwierzy� jej.
� �wietnie! � rzuci�. � Bo jestem strasznie g�odny. Mo�esz mnie pocz�stowa�
jakim�
k�skiem?
� Panie � odrzek�a zmieszana. � Zapewne wzgardzi�by� tak skromnym pocz�stunkiem.
� Zn�w zapomnia�a�, jak mam na imi�? � spyta� �agodnie. � Jestem tak g�odny, �e
zadowol� si� czymkolwiek.
Line, nerwowo wy�amuj�c palce, wsta�a zrozpaczona i odszuka�a sple�nia�� kromk�.
Odwr�cona do Berenda plecami, usi�owa�a odkroi� co najgorsze. Jednak chleb by�
zbyt
twardy.
Berend znalaz� si� tu� za plecami dziewczyny. Wzi�� do r�ki kawa�ek starego
chleba.
� Ma�a Caroline � powiedzia� wzruszony i wytar� ostro�nie �z�, kt�ra zdradziecko
potoczy�a si� jej po policzku.
� Jak�e chcia�abym ci�, panie, ugo�ci� � wyszepta�a zasmucona. � Odda�abym ci
wszystko, co najlepsze!
� Tu nie chodzi o mnie � odrzek� Berend r�wnie zasmucony. � Akurat w tej chwili
dzi�kuj� Bogu, �e los skierowa� mnie do twego baraku, Caroline. Nie zostaniesz
tu na zim�.
Nie zostaniesz tu ani jednego dnia d�u�ej.
� Ale ja musz� � zaprotestowa�a Line, pochlipuj�c cicho. � Beczki to nasze
jedyne
�r�d�o utrzymania. A jest nas dziewi�cioro rodze�stwa.
� Za�atwi� to! Zatrudni� bednarza z prawdziwego zdarzenia. Pewnego m�odego
ch�opaka, kt�rego znam. Zajmie si� wszystkim, a ja mu b�d� za to p�aci�.
� Ale przecie� nie mo�esz...
U�miechn�� si�.
� Czy� nie m�wi�em, �e pochodz� z bardzo dobrej rodziny?
Osun�� si� ci�ko na pos�anie, bo zn�w ca�e pomieszczenie zawirowa�o mu w oczach.
� A ty, moja ma�a przyjaci�ko, b�dziesz zarabia� na chleb w inny spos�b.
Przera�enie pojawi�o si� w jej oczach.
� Co masz na my�li? � zapyta�a.
� W ka�dym razie nie to, co przysz�o ci do g�owy � roze�mia� si�. � Ci mili
pa�stwo, o
kt�rych tobie przed chwil� wspomnia�em...
� Ci od listu?
� W�a�nie! Ci pa�stwo potrzebuj� wi�cej s�u�by. Czy chcia�aby� us�ugiwa� w ich
domu,
Caroline?
Spojrza�a na swoje �achmany i wyci�gn�a przed siebie szorstkie d�onie. Berend
czyta�
w jej my�lach.
� Zadbamy o to! Gdy wstanie �wit, p�jdziesz ze mn� do domu mojej matki. Tam si�
wyk�piesz i otrzymasz czyste ubranie. Na pewno znajd� si� jakie� rzeczy po mojej
najm�odszej siostrze.
Line zamilk�a na d�u�sz� chwil�, po czym rzek�a:
� Ale ja nic nie wiem o tym, jaka powinna by� s�u��ca. Poza tym jestem
beznadziejnie
niepraktyczna, wszyscy tak m�wi�. Berendzie, prawda jest taka, �e nie nadaj� si�
do niczego
na tym �wiecie.
Z trudem powstrzymywa�a �zy.
� Prawda jest taka, Caroline, �e masz w sobie co�, czego �wiat jest okrutnie
spragniony:
gor�ce i czyste serce. Na pocz�tku b�dziesz wykonywa� proste czynno�ci, na
przyk�ad
noszenie drewna i wody. A z czasem nauczysz si� wi�cej. W tym domu mieszkaj�
wspaniali i
wyrozumiali ludzie. � Na twarzy Berenda zn�w zago�ci� �w wyraz �agodno�ci, kt�ry
dziwnie
niepokoi� Line, cho� nie pojmowa�a dlaczego. � Ale pierwsze, co zrobisz jutro
rano u mnie w
domu � ci�gn�� Berend � to zjesz solidny posi�ek!
� Nie zas�uguj� na to, nie mia�am wszak czym pocz�stowa� mego go�cia.
Berend uchwyci� jej d�onie, na nowo wstrz��ni�ty tym, jak ch�odne s� i kruche.
� Caroline, ty uratowa�a� mi �ycie!
Line na moment si� rozpogodzi�a, zaraz jednak zn�w spu�ci�a wzrok. Speszy�o j�
ciep�e
spojrzenie m�czyzny.
Berend odczuwa� niepok�j. Straci� sporo krwi i gdy pr�bowa� wsta�, kr�ci�o mu
si� w
g�owie. Gdyby tak m�g� odpocz�� tu przez noc...
Ale przecie� nie wy�le dziewczyny na dw�r, a na poddaszu opr�cz pos�ania nie
by�o nic,
na czym mo�na by usi���.
Berend by� dobrze wychowany i mia� zasady. Nie m�g� nocowa� u dziewczyny, bo
nara�a�oby to na szwank jej dobre imi�. T�umaczy� to Line, ale ona si� z nim nie
zgadza�a.
Jak mo�e j� nara�a�, skoro nikt nie wie, �e u niej przebywa. Sama za� jest pewna,
�e nie
uczyni jej nic z�ego.
W ko�cu zawarli kompromis. Berend usiad� na ��ku, opar� si� o wezg�owie i
otuli�
peleryn�. Line, tak�e spragniona snu, zwin�a si� na pos�aniu, a g�ow� po�o�y�a
na kolanach
Berenda.
Ranny usi�owa� zasn��, jednak po g�owie t�uk�y mu si� r�ne my�li i nie dawa�y
zmru�y� oka. Ma�� istot�, z kt�r� przysz�o mu dzieli� ��ko, dr�czy� podobny
niepok�j.
� Berend, sk�d ci okropni ludzie wiedzieli, �e zamierzasz p�yn�� frachtowcem?
Poruszy� si�, gdy� �cierp�a mu noga.
� W�a�nie my�l� o tym samym. Przypuszczam, �e musieli pods�ucha� moj� rozmow�,
kiedy wychodzi�em z domu, w kt�rym b�dziesz pracowa�. Pewna m�oda dama, kt�r�
tam
znam, odprowadza�a mnie do bramy, i nie�wiadoma niebezpiecze�stwa wspomnia�a co�
o
li�cie i mojej podr�y do Skanii. Widocznie moi trzej wrogowie stali w pobli�u i
us�yszeli jej
s�owa. Widziano ich bowiem, jak przez kilka dni obserwowali budynek.
� G�upia ta dama.
Poczu�a, jak napr�y� mi�nie.
� To nie jej wina � rzek�. � Przecie�, biedactwo, o niczym nie wiedzia�a.
Line umilk�a zatrwo�ona. Po chwili jednak zn�w go zagadn�a:
� Musz� najpierw pojecha� do domu i zawiadomi� o wszystkim Lone i m�odsze
rodze�stwo.
� Dobrze, za�atwimy to jutro. Teraz �pij!
Pr�bowa�a go pos�ucha�. Jej g�os, gdy zn�w si� odezwa�a, by� znacznie bardziej
zaspany.
� Oni nie wiedz�, �e �yjesz.
Berend wyrwany z drzemki natychmiast oprzytomnia�
� Co� ty powiedzia�a?
� Nikt nie wie, �e �yjesz.
� Tak, s�ysz� przecie�, tylko �e... Caroline, jeste� genialna!
� Ha � w jej g�osie zabrzmia�a gorzka ironia.
� Ale� tak, naprawd�! Ale ze mnie idiota! Nawet mi przez my�l nie przesz�o, �e
otwieraj� si� przede mn� takie mo�liwo�ci. M�j Bo�e! B�d� m�g� swobodnie dzia�a�,
chroni�
z ukrycia moich przyjaci� w domu Lidii. Caroline, pami�taj! Umar�em! Nikt nie
mo�e si�
dowiedzie�, �e �yj�. Przysi�gnij mi to!
� Nikomu nie szepn� nawet s��wkiem � przyrzek�a uroczy�cie, dumna, �e zdoby�a
jego
zaufanie.
Teraz ju� bez trudu oboje zasn�li.
Ale po�r�d cichej kopenhaskiej nocy, skrywaj�cej wszelk� bied�, brud i tragedie,
czuwa�a najokropniejsza istota, jak� mo�na sobie wyobrazi�. Swe jedyne oko
skierowa�a w
stron� baraku �achmaniary.
W tej okolicy, gdzie nie docieraj� d�wi�ki ko�cielnych dzwon�w, a �aden duchowny
nie
odwa�y si� postawi� stopy, gdzie odpadki wyrzuca si� wprost na ulic� bezpa�skim
psom i
kotom, ukry� si� w mroku nocy �w nieszcz�nik, od kt�rego odsuwali si� nawet
tr�dowaci.
Czeka� � samotny, wyrzucony poza nawias spo�ecze�stwa.
Cicha, nieruchoma posta� nie spuszcza�a wzroku z n�dznej rudery.
Jaki� nocny przechodzie�, chc�c skr�ci� sobie drog�, pod��a� ciemnymi uliczkami
i
zau�kami. Rzuci� spojrzenie w mrok, zadr�a� z trwogi i przyspieszy� kroku. Pod
nosem
mamrota� s�owa modlitwy, palce za� u�o�y� w poga�ski znak, kt�ry mia� chroni�
przed Z�ym.
ROZDZIA� III
Szarym �witem, kiedy Kopenhaga dopiero zaczyna�a budzi� si� ze snu, Line i
Berend
ruszyli ulicami i zau�kami przesi�kni�tymi st�chlizn�, w kt�rych g�o�nym echem
odbija�y si�
g�osy pierwszych robotnik�w. Szli powoli, bo Berend nie czu� si� jeszcze ca�kiem
dobrze i
cz�sto przystawa�, �eby odpocz��. Jedn� r�k� przytrzymywa� si� �cian budynk�w,
drug� za�
opiera� ci�ko na w�t�ych ramionach Line.
Line czu�a si� brudna i zaniedbana. Ukradkiem zerka�a na swego eleganckiego
towarzysza, kt�ry pewnie wstydzi� si� z ni� i��. Chyba dlatego wybra� tak
wczesn� por�, cho�
oczywi�cie zale�a�o mu r�wnie� na tym, by nie natkn�� si� na nieprzyjaci�.
Przez ca�� drog� opowiada� ciep�o i przyja�nie o domu, w kt�rym mia�a zosta�
s�u��c�:
jacy mieszkaj� tam ludzie, jak powinna si� zachowywa�. M�wi� o wspania�ej
starszej damie �
pani Lidii, ch�opcu imieniem Ulrik � zdolnym, cho� upartym i rozpieszczonym,
wreszcie � i
tu zmieni� tembr g�osu � o m�odej pannie Virginii, pi�knej, skromnej i niewinnej.
Line
musia�a obieca�, �e b�dzie dla niej szczeg�lnie mi�a, bowiem ta panna, wychowana
pod
kloszem, poj�cia nie mia�a o z�ym i brutalnym �wiecie.
Line skin�a g�ow� i prze�kn�wszy �lin� przyrzek�a, �e b�dzie pomaga� wszystkim.
� A je�li mnie tam nie zechc�? � zapyta�a.
� Na pewno zechc�. W tym domu o wszystkim decyduje pani Lidia. Darzymy si�
wzajemnym szacunkiem. Moje por�czenie z pewno�ci� jej wystarczy.
� Postaram si� nie zawie�� okazanego mi zaufania � zapewni�a Line z przej�ciem.
W
cicho�ci ducha zastanawia�a si� jednak, co powiedzia�aby na to wszystko starsza
siostra,
Lone. Lepiej nie my�le�!
Od portu dochodzi� g�uchy �oskot prze�adowywanych beczek i innych towar�w oraz
zgrzytanie podno�nik�w na kutrach rybackich. Daleko w bocznych uliczkach
pobrzmiewa�y
g�o�ne przekle�stwa.
Nagle zadr�eli. Pod �cian� budynku sta�o monstrum � niemal dos�ownie wrak
cz�owieka. Twarz zeszpecona, jedyne przekrwione oko, kt�re zezowa�o na nich.
Kaleka bez
r�ki i nogi opiera� si� ci�ko na wystruganych kulach. W�a�ciwie by�a to po��wka
cz�owieka.
Wygl�da� tak groteskowo, �e serca �cisn�� im b�l.
� Och, dlaczego �ycie jest takie okrutne � u�ali�a si� Line, kiedy go min�li. �
Kt�
pojmie my�li tego cz�owieka, jego t�sknot�, samotno��?
� Ciszej, jeszcze ci� us�yszy � odrzek� Berend. � Ale rozumiem. Nie jestem w
stanie
wyobrazi� sobie, co uczyni�bym na jego miejscu.
� Tego chyba nikt nie potrafi � odpar�a Line przygn�biona.
Szli �rodkiem ulicy po kamieniach nazywanych brukiem burmistrza. Inaczej nie
da�o si�
przej��. Wok� wala�y si� �miecie i odchody zwierz�t, a bokiem p�yn�a brunatna,
g�sta
gnoj�wka, wydzielaj�ca potworny smr�d. W drzwiach mijanych dom�w sta�y
wychudzone
dzieciaki, zasmarkane i brudne. Gapi�y si� na wspania�e szaty Berenda,
rozdziawiaj�c z
zachwytu buzie.
Obok przeszed� kondukt �a�obny. Za przera�liwie ma�� trumn� sz�a tylko rodzina.
Taki
widok nie nale�a� do rzadko�ci w portowej dzielnicy Kopenhagi. Line chwyci�a
d�o� Berenda
i �cisn�a j� mocno. Zbyt wiele rodze�stwa umar�o na jej oczach, a ostatnio
ojciec.
Domy, kt�re teraz mijali, mia�y odmienny charakter. By�y troch� przestronniejsze
i
bardziej zadbane. Tak�e ludzie byli tu inni: widzieli spiesz�cych do swych
obowi�zk�w
ubranych na czarno aptekarzy i urz�dnik�w.
� Twoja siostra ma pewnie na imi� Abelone? � spyta� z u�miechem Berend.
� Tak, i mam jeszcze m�odsz� siostr�, Magdalen� � odpowiedzia�a Line, szcz�liwa,
�e
mo�e m�wi� o swej rodzinie. � Ale na ni� wo�amy Lene.
� Line, Lone i Lene � roze�mia� si� Berend. � A jak nazywaj� si� twoi bracia?
� Eee, oni maj� ca�kiem zwyczajne imiona.
Dotarli do bardziej eleganckiej cz�ci miasta niedaleko zamku. Berend zatrzyma�
si�
przy niezwykle pi�knym, okaza�ym budynku.
� Mam sw�j klucz � wyja�ni� i otworzy� drzwi. � Prosz�, wejd� do �rodka �
powiedzia� i
przytrzyma� odrzwia.
Line speszy�a si�. Nigdy dot�d nie do�wiadczy�a takiej uprzejmo�ci. Przepych
wn�trza
onie�mieli� j� jeszcze bardziej. Czy mo�liwe, by istnia�y takie domy? Berend
musi by� chyba
co najmniej ksi�ciem!
� M�j ojciec by� obrotnym kupcem � rzek� Berend, dostrzeg�szy jej konsternacj�.
�
P�ywa� na �aglowcu "Ostindia". Ju� nie �yje. Szczerze m�wi�c, nie rozpaczam
zbytnio z tego
powodu. To by� niezwykle surowy cz�owiek, bardzo wymagaj�cy wobec swych
najbli�szych,
despota. Wszystko musia�o kr�ci� si� wok� jego osoby. Jako dziecko by�em
zupe�nie
st�amszony i gdyby nie moja matka, spokojna i wra�liwa, w mojej psychice
zasz�yby
nieodwracalne zmiany. Jego �mier� przynios�a mi niejako wybawienie. Tak jak i
moim
starszym siostrom. My�l�, �e matka tak�e odczu�a ulg�.
Berend prowadzi� Line przez okaza�e pokoje do kuchni. Dziewczyna w ko�cu
prze�ama�a si� i wykrztusi�a:
� U nas w domu by�o podobnie. Ojciec wymaga� od nas �lepego pos�usze�stwa. Je�li
kto� si� sprzeciwi�, dostawa� lanie. Nawet kiedy podro�li�my, ojciec nie
przesta� u�ywa� kija.
Ale chyba, mimo wszystko, kocha� nas. U�wiadomi�am to sobie znacznie p�niej.
Najgorsze
jest jednak to, �e Lone uwa�a, i� tak w�a�nie powinno by� i jest r�wnie surowa
jak ojciec. No,
prawie tak samo. W ka�dym razie nas nie bije.
� Doskonale ci� rozumiem! Usi�d�, Caroline, zaraz kogo� przyprowadz�.
Siad�a na krze�le w l�ni�co czystej kuchni, w kt�rej jej ma�e poddasze
zmie�ci�oby si�
kilkakrotnie. Przez wielkie okna przenika�y pierwsze promienie poranka i
odbija�y si� w
miedzianych garnkach i naczyniach wisz�cych na �cianie.
Line ci�ko westchn�a. Ogarn�a j� nieokre�lona t�sknota, wywo�ana zapewne
wrodzonym poczuciem pi�kna. W �wiecie dziewczyny szczytem wspania�o�ci wydawa�y
si�
szare wr�ble, potrafi�a bowiem dostrzec zachwycaj�ce niuanse kolorystyczne w ich
upierzeniu. Ten dom j� przyt�oczy�. Czu�a si� tak, jakby na chwil� uchylono
przed ni� bramy
raju, do kt�rego ju� w chwili narodzin zabroniono jej wst�pu,
Berend wr�ci� wraz z ochmistrzyni� oraz jaka� dam� o mi�ej powierzchowno�ci.
Line
domy�li�a si�, �e jest to jego matka. Poderwa�a si� sp�oszona i dygn�a przed
obu paniami.
Matka Berenda spogl�da�a przyja�nie spod posiwia�ych w�os�w. Wyspana i wypocz�ta,
mia�a
na sobie podomk� z jedwabnego brokatu. Line korci�o, by dotkn�� tej i niezwyk�ej
tkaniny.
� Berend powiedzia�, �e uratowa�a� mu �ycie, droga Caroline � rzek�a dama i
chwyci�a
jej d�o�. � Nie wiem, jak ci dzi�kowa�. M�j syn dobrze uczyni�, przyprowadzaj�c
ci� do nas.
Dostaniesz jedzenie i wszystko, co ci potrzebne. Jaka jeste� wychudzona! Pewnie
trzeba
b�dzie zw�zi� ubrania po mojej c�rce, ale wszystko jako� si� u�o�y. Obiecuj� ci.
Matka Berenda s�owem nie napomkn�a o �achmanach z worka, sztywnych od zastyg�ej
smo�y. Nic nie rzek�a o uwalanych r�kach i twarzy, o grudkach smo�y we w�osach,
kt�rych
nie da�o si� rozczesa�.
By�a dam�, a damy nie m�wi� takich rzeczy. Line skrz�tnie zanotowa�a w my�lach
jej
zachowanie. Dlaczego jednak ta wielka pani mia�a �zy w oczach, gdy patrzy�a na
ni�? Pewnie
tak si� przej�a swym synem, kt�remu grozi�o �miertelne niebezpiecze�stwo.
� Zaraz Gertruda pomo�e ci doprowadzi� si� do porz�dku � powiedzia�a matka
Berenda. � Potem porozmawiamy. Wy�l� list przez pos�a�ca do mojej dobrej
znajomej Lidii
Stake. Ona jest naprawd� wspania�a. B�dzie ci tam dobrze. Aha, nie wspominaj
nikomu o
Berendzie. Nikomu! Pami�taj, nigdy go nie spotka�a�! M�j syn b�dzie si� ukrywa�!
Line skin�a g�ow�, wci�� oszo�omiona now� sytuacj�. Matka Berenda poklepa�a j�
po
policzku i wysz�a z kuchni. Line us�ysza�a, jak szepta�a pod nosem:
� �achmaniara... To okropne! Potworne i niesprawiedliwe! Jak mo�na tak nazwa�
Bogu
ducha winne dziecko?
Gertruda obudzi�a kuchark� i pozosta�e s�u��ce. Line poczu�a si� ogromnie
speszona
tym, �e wywo�a�a takie zamieszanie.
� I tak musia�yby wsta� � uspokoi�a dziewczyn� Gertruda, stawiaj�c przed ni�
jad�o,
jakiego nigdy dot�d nie ogl�da�a.
Dziewczyna kuchenna rozpali�a ogie� w piecu, �eby Line si� ogrza�a. Ona
tymczasem
siedzia�a na krze�le i rozgl�da�a si� wielkimi ze zdumienia oczami. Nie
wiedzia�a, co zrobi� z
r�kami, �eby nie pope�ni� gafy.
Wszyscy byli dla niej tacy dobrzy, tacy mili. Jad�a z nabo�e�stwem, oszo�omiona
wykwintno�ci� posi�ku.
Dwie s�u��ce ch�tnie si� zgodzi�y pom�c jej w k�pieli. Line wstydzi�a si�
okropnie,
nigdy jeszcze nie rozbiera�a si� przy obcych. Wstydzi�a si� swego wychudzonego
cia�a,
wystaj�cych �eber i stercz�cych ko�ci. Dziewcz�ta wyszorowa�y j� dok�adnie. Z
w�osami
jednak nie mog�y sobie poradzi�, mimo �e my�y je i rozczesywa�y kilkakrotnie.
Sko�czy�o si�
na tym, �e musia�y poobcina� ko�tuny z grudkami zastyg�ej smo�y. Efekt mo�e nie
by�
najdoskonalszy, ale s�u��ce do�� zr�cznie u�o�y�y w�osy w �adn� fryzur�,
podpi�y spinkami i
zawi�za�y jedwabn� wst��k�. Line oniemia�a z podziwu.
Caroline dosta�a now� p��cienn� bielizn� i sukni�, w kt�rej uznano by j� za
kr�low�
balu w jej rodzinnej wsi. Tymczasem tu � niepoj�te! � powiedziano jej, �e to
jest suknia na co
dzie� do pracy. Trzeba by�o j� troch� pod�o�y� u do�u, wszy� g��biej na szwach,
poprawi� tu i
�wdzie.
S�u��ce pomaga�y jej z niek�aman� przyjemno�ci� i kiedy Line ujrza�a swe odbicie
w
lustrze, nie wierzy�a w�asnym oczom. Dziewcz�ta tak�e wydawa�y si� by�
zadowolone ze
swego dzie�a.
Line z trudem powstrzymywa�a �zy, prze�kn�a kilka razy �lin� i jako� uda�o jej
si� nie
rozp�aka�.
Och, gdyby tak mog�a pokaza� si� Berendowi! Nie odwa�y�a si� jednak wypowiedzie�
tego na g�os. Widzia�a, jak do domu wchodzi� lekarz. Domy�la�a si�, �e wezwano
go do
rannego.
� Wiesz, Line, musisz tylko troch� przyty�. Z czasem zejdzie brud z twoich d�oni,
a
wtedy strze�cie si�, m�czy�ni! � roze�mia�a si� Gertruda, a pozosta�e
dziewcz�ta jej
zawt�rowa�y.
Line zarumieni�a si�. Nieraz my�la�a o tym, czy pozna kiedy� jakiego� m�czyzn�.
Czu�a si� jednak taka bezwarto�ciowa. Ale teraz, kto wie... Opanuj si�, Line!
Chudzielec o
r�kach wiecznie uwalanych smo�� nie powinien wa�y� si� na takie my�li. Trzeba
st�pa�
twardo po ziemi. �eby tylko przyj�to j� na s�u�b� w tym przyjaznym domu!
Pani Grim, matka Berenda, klasn�a w d�onie z zachwytu, kiedy wr�ci�a do kuchni
i
zobaczy�a now� Line.
� Stangret czeka � powiedzia�a. � Zawiezie ci� do rodzinnej wioski. Berend m�wi�,
�e
chcesz najpierw jecha� do domu, prawda?
� Tak, bardzo dzi�kuj�!
� To rozs�dne. Nie mo�esz przecie� znikn�� bez s�owa. Musisz powiadomi�
rodze�stwo. A poza tym rozmawiali�my ju� z m�odym bednarzem, kt�ry zgodzi� si�
poprowadzi� wasz warsztat. Pomo�e twemu rodze�stwu wyrabia� lepsze beczki. Jest
bardzo
zr�czny, kiedy� u nas pracowa�. Ca�y zarobek ze sprzeda�y nale�e� si� b�dzie
twoim bliskim.
My op�acimy bednarza.
� Ale� to zbyt wiele!
� Za �ycie mego syna? Z pewno�ci� nie!
Line skier