14557

Szczegóły
Tytuł 14557
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14557 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14557 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14557 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Nienacki: LI�CIE D�BU Tom pierwszy. KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA LUBLIN 1990,; . Projekt ok�adki i strony tytu�owejJERZY KOSTKARedaktorMARYLA KOWALSKARedaktor technicznyZBIGNIEW KR�LKorektorHALINA OBRO�LI�SKACopyright by Zbigniew NienackiLublin 1990ISBN 83-03-03259-3�5^5Pozycja wydana z dorobku i za zgod� Sp�dzielni Wydawniczej"Czytelnik"Akc. KRAJOWAAGENCJAWYDAWNICZALUBLIN 1990Wydanie drugie, poprawione i uzupe�nione. Nak�ad 29650+350 egz. Obj�to�� ark. wyd.14, ark. druk. 14,5. Papier offsetowy, kl. III, 70 g, rola 61 cm. Oddano do sk�adaniaw styczniu 1990 r. Podpisanodo druku w listopadzie 1990 r. Druk uko�czono w grudniu 1990 r. Nr prod. XII/626/88/W. Druk: Rzeszowskie Zak�ady GraficznewRzeszowie, ul. Marchlewskiego 19. �arn. 5420/90T^- 23 O00"CZʌ� PIERWSZAM�y�o, ca�y las zasnuwa�aniebieskawa mgie�ka. Drzewa gubi�yli�cie, kt�re pod ci�arem wilgociwolno opada�y na ziemi�i k�ad�y si� na niej z cichym szelestem. Piaszczysta droga ca�a by�aw plamach brunatnych,��tych i oliwkowych; za�cielaj�cej� li�cielepi�y si� do wojskowych but�w Marcina. Zdawa�o mu si�, �e czyni�y je jeszcze ci�szymi. Szczeg�lnie prawa noga odczuwa�a ten ci�ari po jakim� czasie zacz�� na ni� kule�. Wtedy prze�o�y� zielony. woreczek do lewej r�ki, a praw� podni�s� z ziemis�katykij. Mia�on chropaw�,sp�kan�powierzchni�, kt�r�nieprzyjemnie wyczuwa�wydelikacon� d�oni�. Ale wsparcie si� na nimprzynosi�o ulg� obola�ej nodze. Wiedzia� zreszt�,�edroga nie jestdaleka. Jeszczetylko rozstajez kapliczk� na starym d�bie, a potemlas zacznie si� przerzedza�,mi�dzy szkielecimi ga��ziami m�odychjesion�w poka�e si� nieboi r�wnina p�l. Ze skraju lasu zobaczyna horyzonciezatarteprzezdeszczow� mg�� wysokie topole. Nim wejdzie nagrz�sk� odb�otadrog� do wsi, odrzuci kij ispr�buje i�� nie ku�tykaj�c. Niechcia�wraca� do domu jak proszalnydziadz kosturem. Przystan��. Rozpi�� g�rne guziki szynela, bo zrobi�o musi� gor�co. Mimo deszczu powietrze by�o ciep�e, cho�przepe�nione wilgoci�i zapachem butwiej�cych li�ci. Ca�ylas szepta� szmerem kropel skapuj�cych z ga��zi,ale jemu wydawa�o si�, �e wszystko wok� niego,a tak�e on sam, wch�oni�te zosta�o przez ogromn�cisz�. T�skni�zani� i oto teraz pogr��a� si� w niejcoraz g��biej. Kilkakrotniewestchn�� g��boko, wietrz�czapach le�nej wilgoci, kory drzewneji mch�w. I raptem znowu, ale tym razem ju� najpe�niej,u�wiadomi�sobie,�e wraca do domu i dzieligo od niego tylko niewielka prze. strze�lasu i p�l. A wtedy natychmiast ruszy� w dalsz� drog�, mocnowbijaj�c kij w grube p�achty gnij�cych li�ci. Narozstajach, obok d�bu z wisz�c� nanim kapliczk�, zobaczy�trzech ludzi i osiod�ane konie. Jeszcze pozostawali daleko, zaledwiemajaczyli we mgle snuj�cej si� mi�dzydrzewami. Marcin przystan��namoment izaraz ruszy� dalej. Nie odczuwa� strachu, lecz tylkoodrobin� niepokoju wywo�anego widokiem osiod�anych koni. Zezwieszonymi �bami sta�y obok siebie skubi�c po��k��, jesienn� traw�. L�ni�y na nich siod�a, a gdy podszed�bli�ej, us�ysza� pobrz�kiwanie strzemion i w�dzide�. Zrobi�kilka krok�w i uludzi czekaj�cych na rozstajachspostrzeg� automaty, zielone wojskowe kurtki. W okamgnieniu poj��wszystkoi tylko na chwil� przymkn�� powieki,jakby ra�onynag�ym�wiat�em. Ale kroku ju�nie zwolni�. Stali zwr�cenitwarzami ku sobie. Jedenz nich pali� papierosai obokniego zastyg� k��b sinego dymu. Udawali, �enie widz�nadchodz�cego, byli nieruchomi,jak gdyby tak�e zastygli w wilgotnym powietrzu le�nym. Mogli si� wydawa� jak�� zjaw�, z�udzeniep�oszy� tylko brz�k strzemion iw�dzide�. Ej, ty! Zaczekaj! zawo�ano, gdy ju�ich prawiemija�. Zatrzyma�si� iobr�ci�ku nim g�ow�. Uwa�nymispojrzeniamilustrowali jego ci�kie buty, wojskowy szynel, zielony woreczek i rogatywk�. Podejd� no bli�ej powiedzia� �niadym�czyzna z tr�jk�tn�czarn� br�dk�. Micha�patrzy� ponadg�ow� Marcina, na czubek olszyny, gdziena szkieleciedrzewa wisia� tylko jeden li��. Dla Marcina by�o terazoczywiste, �e ten rozpozna� gojeszcze wtedy, gdy ukaza�im si�wperspektywiele�nej drogi. On go te� ju� wtedy dostrzeg� i zrozumia�, �e niedadz� mu przej��. Wiedzia�,�e wko�cu musi pa�� tenokrzyk "zaczekaj". Wolno i niech�tniepost�pi� cztery kroki, kt�re go od nichdzieli�y. Trzeci z nich ma�y, o krostowatejtwarzy,kt�ra wydawa�a si�jakby dziobatarzek� cicho do Marcina:Dokumenty! I poprawi� naramieniupasek automatu. Marcin si�gn�� r�k� do wewn�trznej kieszeni szynela. Wyczu�paznokciamikartonik ksi��eczki wojskowej, ale nie zd��y� uchwyci� jejpalcami. W oczach b�ysn�o mu nagleczerwono, us�ysza� trzasknaduchem i dopiero potem poczu� b�lw prawym policzku. Trzy razydosta� wtwarz tak silnie, �e a� zachwia� si� na nogach. W ustach odrazumia� sucho,j�zyk sta� si�twardy i jakby wype�ni� ca�e usta. Zaczekajno, my sami. znowu szeptemrzek� ten ma�y. Marcin nawet nie by�pewien, czyto ongo uderzy�. Mia� wida�wpraw�w takim szybkim iostrym biciu,bonawet si� nie zadysza�. D�o�jego te� by�adobra do bicia, w�ska iko�cista. Jego d�ugiepalce szybkoprzebieg�ywzd�u�szynela, czteremaoszcz�dnymi ruchamidotkn��miejsc, gdziespodziewa� si� wymaca� bro�. Potemwyj�� z kieszeni Marcina jego ksi��eczk� wojskow� i poda� brodatemu. Tamten nieodrazu zajrza� do dokument�w. Rozpi�ty szynelMarcina ods�oni� na jego piersi sze�� b�yszcz�cych medali i krzy�. Brodaty nie spuszcza� znich oczu, jakbyliczy� je razi drugi, i dokonywa�w pami�ci jakiego�rachunku, od kt�regotwarz musi� napi�a, zadrga�ymi�nie policzk�w, szcz�kawysun�a si� do przodu,a broda nastroszy�a jak sier��u podra�nionego psa. Dopieroterazrozchyli�ok�adki ksi��eczki wojskowej ipowoli przewraca� kartk�po kartce. Marcinowi wydawa�o si�,�e szelest tych kartek jest bardzog�o�nyi rozchodzi si� szeroko. S�ysza� narastaj�cy �omotw�asnegosercai z�o�ci�o go, �e i oni tomo�e s�ysz�. Nie chcia� si� ba�,ale nie umia�powstrzyma� przy�pieszonychuderze�krwi,kt�re odczuwa� w skroniach iw prawym policzku. Dra�ni�o go, �e mimo �omotaniaw skroniach s�yszy tak wyra�nie szmer kropel deszczu, nawet skrzypienie trawyw ko�skich z�bach. Wszystkie ted�wi�ki odczuwa� jakgro�b�, zapowied� czego� strasznego, co mia�o zaraznast�pi�. Podchwyci�spojrzenieMicha�a. Czujne, ukradkowe i ciekawe. Alezaraz potem Micha� znowu utkwi� oczyw czubek olszyny i oboj�tniezaci�ga� si� papierosem. Marcin wyczuwa� nozdrzami zapach dymutytoniowego, md�y,dusz�cy. Ogarn�o go uczucie przygn�bienia,u�wiadomi� sobie, �e musi im si� wydawa� �a�osny w starym szynelu,wzab�oconych butach, z nie ogolon� blad� twarz�. I ten zielonyworeczek w r�ku, i kij, kt�ry wci�� jeszcze, przez zapomnienie,trzyma� w d�oni. Micha�upu�ci� papierosaw mokr� taw�. �arz�cy si� niedopa�ekzasycza�cicho i zgas�. Ledwie uchwytnym dla oka ruchem d�oni. wskaza� ma�emuzielony woreczek. Ma�y wyrwa� go z r�kiMarcina,rzuci� na ziemi�, przykl�kn�� i zacz�� rozwi�zywa� opl�tuj�cy gosznurek. Wreszcie wsadzi�r�k� do worka. Bochenekchleba. Chleb. I trzeci bochenek stwierdzi� z rozczarowaniemwg�osie. Podni�s�si� z kl�czek. Otwartyworeczek le�a� u n�g Marcina,mi�dzy fa�dami zielonegosukna po�yskiwa�a br�zowa sk�rka dobrzewypieczonego bochenka. Brodaty zamkn��ksi��eczk� itrzyma� j� delikatnie wdw�chpalcach. Ze szpitala wracasz, tak? Zdemobilizowany? spyta�. Nieczekaj�c na odpowied�pogoni�nast�pnym pytaniem: Nawojowa�e� si�? A terazdo domu, na gospodark�, tak? Ch�op jeste�, co? Tak odpowiedzia� Marcin, bo potychpytaniach nast�pi�apauza. Gdzie ci� rani�o? W nog�. Na Wale Pomorskim. Musia�e� si� nie�le zas�u�y�, �e ci tyle blaszek dali. Komunista? Nie.Ale wojowa�e� dla nich. Zas�ugiwa�e� si�,tak? To by�a wojna. Z Niemcami. Amy nie walczyli�my z Niemcami? podni�s� g�os. Ty,ciemny trepie, nicnierozumiesz. Ale strzela� to umiesz, co? Grabi�te� umiesz, co? Ziemi� z reformy wzi��e�? Nie.Maszw�asn�? Dwa hektary. Po matce. Patrzcie go, niewzi��? Ma dwa hektary i nie wzi��. A gdzie�e�si� taki uchowa�? Nafroncie by�em. Ale terazci dadz�. Za te blaszki. B�dziesz si� m�g� na�re�ziemi, a�cibebechy wyjd�. Ty ciemny trepie,nic nie rozumiesz. Dadz� ci,a potem odbior�. Ko�chozyza�o��, rozumiesz? Ale typewnie chcesz ko�choz�w. Ty o niczym innym nie marzysz, tylkoo ko�chozach. Nie,ja was znam, ciemne trepy. Wzi�� to we�miecie,ale nie b�dziecie chcieli odda�. Tylko�e oni was zmusz�. A mo�eciebie zrobi� komisarzem? Co? Zas�u�ony jeste�, to ci� zrobi� komisarzem. Alenie zd���. Niezdech�e� w szpitalu, to zdechniesz teraz,tutaj, w tym lesie. No, dlaczego zamkn��e� g�b�? Urwa�, a ma�yskurczy� si� i z podskokiem uderzy� Marcinawten sam prawy policzek. Tym razem uderzenie by�osilniejszei Marcin upad�na jedno kolano. To ta przekl�ta noga odm�wi�a mupos�usze�stwa. Jaki s�aby. zdumia� si� ma�y. Brodatypog�aska� w zamy�leniuswoj� br�dk�. Co z nim zrobimy? zwr�ci�si� raptemdo Micha�a. Ten wzruszy�ramionami. Jago znam rzek�. Jeste�myztej samej wsi. Z ��g�w. ��gi? zastanowi� si� brodaty. To wie� zalasem powiedzia� Micha�. Spalonawczterdziestym czwartym. Pu�� wolno tego cz�owieka. Si�gn�� dokieszeni i wyj�� z niej pod�u�n�, srebrn�papiero�nic�. Zapali�, awtedy Marcin zauwa�y�, �e jego niegdy� okr�g�a twarzz rumie�cami jak u dziewczynyteraz by�a wychud�a,sczernia�a,o zapadni�tych oczach. I znowuMicha� zrobi� �w ledwo dostrzegalny gestd�oni�, ale tymrazem w kierunkubrodacza. No id�! Brodacz nag�ym ruchem wr�czy�Marcinowi jegoksi��eczk� wojskow�. Id�.Jakzechcesz si� ze�wini�, to ci� znajdziemy. Rozumiesz, ciemny trepie? Marcin podni�s� si� z kl�czek. Podj��zielonyworeczek, schowa�dokieszeni sw�j wojskowydokument. W milczeniu odwr�ci� si�i powoli ruszy� drog�w stron� nieba prze�wituj�cego mi�dzy drzewami. Przez kr�tk� chwil� podejrzewa�,�e strzel� muwplecy. Garbi�si� nat� my�l, ale nie przy�piesza� kroku. Szed� pow��cz�cci�kimi butami, do kt�rych lepi�y si�mokre li�cie. Po chwili us�ysza� za sob� narastaj�cy t�tent koni. Min�li gow galopie, kopytarozrzuca�ygrudy mokrej ziemi. Przejechali niespojrzawszyna niego na przedzie brodacz, zanim ma�y, a nako�cu Micha�. Rytmicznie unosi� si� na siodle, naplecach podskakiwa� mu automat. Szeroki zad czarnego konia l�ni�jak wysmarowany past�. Marcin odrzuci� kij. Dotkn�� palcamipoliczka, kt�ry go pali�,jakby mu zdarto zniego sk�r�. Obliza�j�zykiemwargi i wyczu�wustach s�ony smak. Splun�� ze wstr�tem,wzbiera�o w nim uczuciew�ciek�o�ci inienawi�ci do samego siebie. My�la� o bli�nie na nodze,. ropiej�cej podbanda�em, wspomnia�, �e upad� na kolano, gdy ma�yuderzy� go niespodziewanie. Micha� udawa�, �e tego nie widzi, patrzy� na czubek drzewa, ale przecie�musia� to widzie� i mo�enawets�ysza� narastaj�cy w Marcinie �omot serca. Marcinnie m�g�sobiedarowa�, �e si� tak ba�. Jak nigdy, tak si� ba�. Wi�cej ni�przedbunkrem na bagnach,gdzie krwawi�c przele�a� p� dnia. Przy�pieszy� kroku. Szed� nie utykaj�c, b�l wnodze g�uszy�anienawi��i w�ciek�o��. Ci�ko dysz�c stan�� wreszcie na skraju lasu. Najpierw spojrza� w prawo po �agodnej pochy�o�ci wzg�rz rozci�gaj�cych si� wzd�u�rzeki. W mglistym od deszczu powietrzu s�aborysowa�y si� sylwetki trzech je�d�c�wp�dz�cych po szczycie pag�rka. Pochy�o�� by�a niedawno zorana,na czarnych garbach mokrejziemi �azi�y stada wron. Tam, gdzie p�dzili je�d�cy, wronypodrywa�ysi� do lotu i z g�o�nym krakaniemodlatywa�y wstron� lasu. Kiedy je�d�cy znikn�li za wzg�rzem, popatrzy�w lewo,w stron�szeregu wysokich top�l widniej�cych na zamglonym horyzoncie. Widokich by� mu dobrzeznany, spodziewa� si� go,a przecie� nieomaldozna� radosnego zaskoczenia, �e w�a�nie okaza� si� taki,jakiegooczekiwa�. �lizga� si� wzrokiem po garbach zaoranej ziemi,odnajdywa�samotne gruszena miedzach, poro�ni�tetarnin� sterty kamieni. Ka�dy krzaki kamie� by�mu tu dobrze znajomy. M�g�,przymkn�wszy oczy, powiedzie�:"Tam, gdzie jest trzecia topola licz�codprawej strony, stoi nasza cha�upa". Ale nic nie powiedzia�,bo niechcia� nazwa� rado�ci,kt�ra googarn�a. IIOd p�nocy ci�gn�y po niebie szare zwaliska chmur. Sun�ynisko,nieomal strz�pi�c si�o wysokietopole, kt�reju� pogubi�yli�cie. Mi�dzy topolami sz�agrz�ska droga przez wie�; po jednejstronie rozci�ga�y si� sadyogrodzone rozwalaj�cymi si� p�otami, podrugiej stercza�y osmalone kikuty komin�w. Tu i �wdzie biela�ygliniane�cianybez dach�w, z pustymi otworami okien i drzwi;w trawie wala�y si� nadpalone belki. Ocala�y tylko dom Grochal�w, bo cho�znajdowa� si� w �rodkuwsi, by� murowany i kryty dach�wk�,i cha�upa Marcina, bo sta�aju� pozawsi�, w polu obokrozstaj�wz krzy�em. Niemieccy �andar10mi zostawili j� jakby na po�miewisko, przypomina�abowiem kurniklub chlew z przetr�conym dachemi stercz�cymi �ebramikrokwi,z kt�rych wiatrzdar�s�omiane poszycie. Inne cha�upy, obory i stodo�y w ��gach Ch�opskich sp�on�y w marcow� noc 1944. Nawetpi�kna, dopiero co przedwojn� zbudowana z d�bowego drzewazagroda Mikin�w. Zosta�y po niej dwa kominy, od cha�upy i piekarnika, reszta za� zmieni�a si� w kup� gruz�wporo�ni�tych traw�i �opianami. Wie� ��gi Ch�opskierozci�ga�a si� wzd�u�kr�tego koryta rzeki,nawy�szym jej brzegu. Ku rzecepo �agodnej pochy�o�ci zbiega�ysady i pa�niki,za rzek� by�y podmok�e ��ki, a dalejzwart� �cian�r�s� znowu las, tak samo rozleg�y i g�sty jak ten, kt�rym Marcinprzyszed� od stacji kolejowej. Przed wsi�jedna droga skr�ca�adorzeki, przeskakiwa�a j� drewnianym mostem, apotem znika�a w lesiebukowym. W styczniu 1945roku most zawali� si� pod ci�aremrosyjskiego czo�gu i odt�d na drug� stron�trzeba by�o przep�ywa��dk�albojecha� wozem przez br�d nieco poni�ej wsi. Jeszcze inna droga wlok�asi� mi�dzy wydmami piasku i kar�owatymi sosnami a�do ��g�w Szlacheckich. W s�siedztwie bia�egopa�acuiczerwonych ob�rdworskichsta� zbudowany zczerwonejceg�y ko�ci� z przysadzist� wie�� o barokowym he�mie z mosi�nejblachy. Przed ko�cio�em wybrukowano kamieniamidu�y plac, przykt�rym w pod�u�nym murowanym budynku z drewnian� wie�yczk�mie�ci�y si�remiza stra�acka i poczta, wdrewniaku poro�ni�tymdzikim winem znajdowa� si� urz�d gminny, a przybocznej uliczce szko�a: pi�trowy du�y budynek, otynkowany i pomalowany na kremowo. Prawie p� setki zagr�d rozsiad�o si� wzd�u� trzech dr�grozchodz�cych si� gwia�dzi�cie odplacu przed ko�cio�em. �adnejz zagr�d w��gach Szlacheckich Niemcy nie spalili w t� noc, gdyp�on�y ��gi Ch�opskie. Nie tkn�li tak�e pa�acu i zabudowa�dworskich. Nikt z ��g�w Szlacheckichnie zgin�� w t� straszn� marcow�noc; w ��gach Ch�opskich zgin�li niemal wszyscy. W trzech miejscach spalonej wsi zauwa�y�Marcin bia�e, �wie�ebelki i sterty desek. Odbudowywa� si� Plaskota, bo wprzeddzie�strasznej nocy pojecha� na podwod�z w�jtem; u Fonta�skich ocala�doros�y syn, Franek,gdy� tej nocy zasn�� w knajpie w ��gachSzlacheckich i pijaniute�ki przele�a� w niejdo rana. Uratowa� �ycietak�e i Roman Tr�bski, bo gdy zacz�o si� podpalaniei ob�awa,11. wskoczy� do p�ytkiej studni. Zapalenia p�uc si� nabawi�, ale �ycieocali�, i teraz obor� now� stawia�. W jego sadzie mi�dzy nadpalonymi jab�onkami ��ci�y si� belki nowych przyciesi. "Do zimy zd��yzbudowa� obor� pomy�la� Marcin. Jate� zaczn� od obory". Szed�przez wie�nie kulej�c. Nogaprzesta�a go bole�, tylkopodpalcami w bucie mia� mokro, zapewne spod banda�a wyciek�a muropa. Nie sp�oszy� �adnej kury, nigdzie nie zaszczeka� pies, niespotka� nikogo. Aleprzecie� dymi�o si� z zamieszka�ejprzez Tr�bskiego jamy na kartofle i z piwnicy Plaskoty, i z komina murowanego domu Grochal�w. Zbli�aj�c si� do tego domu przy�pieszy� kroku. Chcia�, �ebytaw�dr�wkaobokmieszkania Hanki trwa�a jaknajd�u�ej, a przecie�w�a�nie przeszed� szybciej ni� dot�d. Chcia� mi�dzy zielonymi listkami pelargonii, stoj�cych w oknach, zobaczy� jej twarz, a przecie�mijaj�c dom Grochal�w nawet nie spojrza� wjego stron�. Jeszczekilkadziesi�t krok�w i zobaczy� swoj�cha�up�. Za�amana strzechaukazywa�a nagie krokwie, drewniana szopa, w kt�rej matkatrzyma�a prosiaka i kury, by�a podparta spr�chnia�� belk�. Nic si� tunie zmieni�o, tyle tylko �e kilka dalszych krokwi odartych zosta�oz poszycia i nowa by�abelkawspieraj�ca �cian� szopy. Wszed� na �cie�k� od drogi dodomu. Ros�ytu krzaki dzikiejr�y, sczernia�e teraz i je��ce si� uschni�tymi ga��zkami. Spomi�dzykrzak�w wybieg� rudy pies z podkulonym ogonem i ogl�daj�c si� naMarcina uciek� w pole. Pies by� chudy, �ebra stercza�y mujakkrokwie wdachu ich cha�upy. Drzwi dosienizasta� otwarte. Pochyli� g�ow�, bo sie� by�a niska. Po lewejr�ce mia� drzwido izby, jedynej w ca�ejcha�upie. Drug�cz�� domostwa zajmowa�a obora. "Krowy ju�nie ma. Zdech�a"przypomnia�sobie listod matki. Podni�s� ostro�nie �elazny skobel. Nie chcia�, �eby zad�wi�cza�. Pragn�� zaskoczy�matk�, wej�� do chaty niezauwa�ony. Mo�ezaj�ta przy kuchnius�yszyza plecami jego kroki, odwr�ci si� izawo�a: "Och, Marcin! Matko Przenaj�wi�tsza, Marcin! " Tak,w�a�nietego okrzyku oczekiwa�. Tylko tego. By� pewien, �e ten jedenokrzykzap�aci�bymu zawszystko, co ju� min�o. By�tego pewienw ow�noc na bagnach, gdy le�a� naprzeciwbunkra roziskrzonego ogniemkarabin�w maszynowych i rozmy�la�, jaka b�dzie zap�atadla tych,co prze�yj�. J�zef Fabisiak umar� nad ranem w tym samym leju,12gdzie le�a� Marcin. "Mamo! " krzykn��i potem ju� znieruchomia�. Marcin os�oni� si� jego trupem i le�eli tak przytuleni do siebiew t� d�ug�noc. Mamo szepn�� Marcin zdejmuj�ccicho skobel. Stare�elastwozabrz�cza�o g�o�niej,ni� si� tego spodziewa�. Wi�c szybkootworzy� szeroko drzwi i stan��w progu. Od razu poj��, co si� tu sta�o. Wydawa�o mu si�,�e poj��wszystko,jeszcze zanim zobaczy�. W p�mroku izby o jednymokniegromnica p�on�a czerwonawym p�omieniemi z�oty jej blask o�wietla� d�oniematki. D�onie te,trzymaj�ce gromnic�, zobaczy� najpierw ko�ciste, ��te, zezgrubieniami w stawach. Potem dopierozobaczy� twarz, ostry du�ynos, ko�cisty podbr�dek, zaci�ni�te ustaisiwe w�osy wychylaj�ce si� spod ciasno zawi�zanej chustki. Blaskp�omienia pe�ga�po twarzy i czyni� j� ruchliw�,ale jakby jeszczebardziej pozbawia� �ycia, mrocznymi plamamik�ad� si� na zamkni�tych powiekachoczu, kre�li� na policzkach iprzy ustach czarnebruzdy. Niech b�dzie pochwalonyJezus Chrystus powiedzia� p�g�osem Marcin. Na wieki wiek�w odrzek�y dwie stare kobiety, skulone na�awce obok ��ka ze zmar��. Zna� je. To by�y stara Fonta�ska istaraMas�ochowa z ��g�wSzlacheckich. W blasku gromnicy i onewygl�da�y jak trupyz woskowymi twarzami i ostrymiprofilami. Tylko oczy mia�y �ywe,b�yszcz�cejak czarne paciorki. Marcinprzest�pi�pr�g izby, cicho zamkn�� za sob� drzwi. Wieczny odpoczynek racz jej da� Panie rzek�. A one doko�czy�y �piewnie:A�wiat�o�� wiekuista niechaj jej �wieci. Na wieki wiek�w. Amen szepn�� Marcin. I zdj�� czapk�. Przebieg� wzrokiem izb� szukaj�c sprz�tu, na kt�rym m�g�bypo�o�y�sw�j zielony worek i czapk�. Siekn�apod�oga pod jegobuciorami, ka�demu st�pni�ciu towarzyszy�o skrzypienie spr�chnia�ych desek. Z�o�y� woreczekna stole, na wierzch rzuci�czapk�wojskow�. Staruchy poruszy�ysi� na�awce i przesun�y na sam jej brze�ek, czyni�c mu miejsce obok siebie. Innego sprz�tu do siedzenianie by�o. 13. Ale on nie usiad�. Przykl�kn��na obydwa kolana obok ��kai prze�egna� si�. Patrzy�y munawargi drgaj�cebezszelestn�modlitw�. Obserwowa�y go ciekawie, chcia�y podpatrzy� i zapami�ta� jegogest, wyraz oczu i twarzy, odkry� jego my�li. Po sumie w niedziel�b�d�mog�y opowiada�: "Marcin wr�ci� z wojska, otworzy� drzwii zobaczy�, �ematkaumar�a. Upad� nakolana i p�aka�. "Nie p�aka�. Wsta� z kl�czek i usiad� oboknich, twarz� do zmar�ej. Nie zdj�� szynela, jakbywst�pi� tutylko na chwil� i zarazmia�zamiar gdzie�p�j��. Po�o�y� d�onie na kolanach, przymkn�� oczy,potem nagle otworzy� je i znowu zamkn��. Troch� si� go ba�y. Pami�ta�ygo jako wyrostka, a wr�ci� m�czyzna w wojskowej czapce iszynelu. S�ysza�y, �e by�w lesie, apotem na froncie. Wi�c wydawa�si� im ju� zupe�niekim� obcym, nieMarcinem, co krow�pasa� po rowach. Zauwa�y�,�e na gromnicy zrobi� si� gruby sopel z wosku i kilka��tychkropelspad�o matce na d�onie. Wyj�� z jejr�kgromnic�iprzylepi� j� do kantu �awki. Rozpi��pod szyj� guziki swej koszuliizdj�� przez g�ow�posrebrzanykrzy�yk na �elaznym �a�cuszku. Dosta� go od matki, gdymia� wyjecha� na roboty do Niemiec. W�o�y�krzy�yk w d�onie matki, palce jejowijaj�c �a�cuszkiem. Kiedy to si�sta�o? spyta� ztwarz� zwr�con� w stron�zmar�ej, jakby to od niej, a nie od staruchoczekiwa�odpowiedzi. Poruszy�y si� rado�nie. Ju� go si� nie ba�y. Wczoraj napodwiecz�r. Ale od tygodnia jej si� na �mier�mia�o powiedzia�a Fonta�ska. Co wiecz�r wychodzi�a przedcha�up� i czeka�a naciebie. M�wi�a, �elada dzie� powr�cisz z wojska. Ale ju�tydzie�nie wychodzi�a, bosi� jej brak�o. Nicnie jad�a w p� s�owa przerwa�a jej Mas�ochowa. Co zjad�a, tozwr�ci�a. Grocholanka tu codziennieprzybiega�ai jedzenie przynosi�a z domu. Ale matka nic do ust nie bra�a. A zetrzy dni to te� inicju� nie m�wi�a. Jakby ci�glespa�a. A�i zasn�a. A lekarz? mrukn�� Marcin. Nic si�nie odezwa�y. Niepojmowa�y, o czym m�wi�. By�doktor? spyta� gro�nie Marcin. Znowu poruszy�y si� na �awce. Tym razem niespokojnie. Nie, nijakiego dochtora nie by�o rzek�a Fonta�ska. Sk�dby si� tu wzi�� docht�r? spyta�a zdumionym g�osem. 14Znowupatrzy�y na niego ciekawie. Dziwny si� zrobi� ten Marcin. W �wiecie bywa�, anicnie rozumia�. Nawet niepodzi�kowa�, �eprzysz�y do zmar�ej i ostatni� pos�ug� jej odda�y, �wi�teczn� koszul�,kaftan i kieck� ze skrzyni wyci�gn�y i nazmar�� wdzia�y. A najgorsze, �e znowumilcza�. Tylko �wiecazacz�a skwiercze�. Siedzia�nieruchomo i nie sapa� jak to ch�op,ale zdawa�osi�, �ew og�le nieoddycha jak ta zmar�a. Raptem stara Mas�ochowa zawy�acichutko:Nie doczeka�a si� ciebie, syneczku, nie doczeka�a. Drgn��. Spojrza� na ni� gro�nie, a� j� ciarki przesz�y. Skuli�a si�pod tym spojrzeniemi okry�a wielk� chust�w krat�. Fonta�ska te�poprawi�a na sobietakie same chu�cisko iobydwie by�y podobne dodw�ch opatulonych na zim� chocho��w. Wypali�o si� ju� sporo�wiecy, a on wci�� tkwi� na �awce nieruchomo, z przymkni�tymi oczami. Rwa�o gostrasznie w chorej nodze,ale oneo tym niewiedzia�y, drga�ymu wargi, wi�cmy�la�y, �esi�ci�gle modli za matk�. Po godzinie cichute�ko wymkn�y si� z cha�upy, zaniepokojonejego milczeniemi nieruchom� postaw�. Wizbie panowa� ju� zupe�nymrok,bojesienny wiecz�r zapada� wcze�nie, krzywe okno by�obrudne i przepuszcza�oniewiele �wiat�a. �wiecana �awieo�wietla�azab�ocone deski pod�ogi, fragment��ka z bia�ym prze�cierad�emi le��c� na nim zmar��. Blask si�ga� tylko do ko�cistych r�k matki,Marcin przesun�� �wiec� a� nasam koniec �awki, aby itwarz sta�asi� widoczna. Gdy kobiety wysz�y,odetchn�� g��bieji nie�mia�ym gestem dotkn�� palcami d�oni zmar�ej, jakby dopieroteraz chcia� si� upewni�,'�e naprawd�nie �yje. Mia� palcezzi�bni�te i zaledwie wyczu� ch��d�mierci. Ale zapewne wcale nie o to mu chodzi�o, chcia� si� poprostu przywita� tym dotkni�ciem i po�egna� zarazem. Potem wsta�i podszed�dostoj�cej w rogu du�ej drewnianej szafki. Znalaz� tamlamp� i butelk� z naft�. Nape�ni� lamp�, zapali� knoti za�o�y� szk�o. P�niej chwyci�kube�ek z pod�ogi i wyszed� z cha�upy. Studniaw podw�rzu mia�awysoki �uraw, kt�ryzaskrzypia� g�o�no, gdy pochyli� go w czarn� g��bi�. I ten skrzyp nagle ucieszy�Marcina,wyda� mu si� dobrze znajomy, bliski od najwcze�niejszegodzieci�stwa. Tak, to jedno pozosta�o tu takie jak dawniej. WolnoWyci�gn�� kube�ek s�uchaj�cz przyjemno�ci�, jak �uraw popiskuje,15. poj�kuje, zgrzyta. Wracaj�cdo cha�upy na chwil� przystan�� i pozostawi�kube�ek na �rodku podw�rza. By�o ju� prawie zupe�nie ciemno, szemra�deszcz na kupach starej,gnij�cej s�omy porozw��czonej po obej�ciu. Marcin zajrza�doszopy, gdzie kiedy� matka trzyma�a �winie i kury, a potem do obory. Pomimomroku wiedzia� po chwili, �e w ca�ej zagrodzie on tylko by�jedyn��yw� istot�. Po�pieszniewr�ci� doizby, zzu� prawybut, bo noga bola�agocoraz bardziej. Nala� do miski zimnej wody, postawi� nog� na �awcei powoli odwin�� onucki. Ropa przes�czy�a si� przez banda�. Sycz�cz b�lu oderwa�go od rany, potem skrawkiem czystego banda�aumoczonego wwodzie d�ugo przemywa� pod�u�n� cuchn�c�ran� na�ydce. Jak wielki ptak, podskakuj�c najednejnodze, dobrn�� do skrzyni stoj�cej pod �cian�. Kiedy� matka trzyma�a tam swoj� bielizn�i ubranie, teraz w skrzyni by� tylko k��b brudnych szmat. Po cierpliwych poszukiwaniach odnalaz� czysty r�cznik, przedar� gowzd�u�i obwi�za� nim ran�. Znowu zawin�� onucki i w�o�y�nog� do buta. Przezca�y tenczas ani razu nie spojrza� na matk�, jakby mu by�oprzykro, �e my� ran� w jej obecno�ci, nie szanuj�c majestatu �mierci. �wieca wypali�a si� dopo�owy. Zdmuchn�� j�, bo drugiej niewidzia� w szafce, a jutro ranoalbo w po�udnie przed pogrzebemnale�a�o j�znowu zapali�. Zreszt�, kto�jeszcze m�g� odwiedzi�zmar��, a w takichrazach pal�ca si� �wieca nadawa�a izbie bardziejuroczystycharakter. Usiad� na �awie twarz� do��ka. Odczu�g��d i nagle u�wiadomi�sobie, �e szukaj�c wszafce butelki z naft�,nie znalaz� ani kawa�kachleba czy garnuszka z mlekiem lub t�uszczem. W cha�upienie by�oani odrobiny jedzenia. "Mo�e ona zmar�a z g�odu? " przenikn�ago my�l, kt�ra pochwili przerodzi�a si�w pewno��. Zapewne w ostatnim tygodniumatka mo�ei sama odmawia�apokarmu, kt�ry jejprzynosi�a Grocholanka. Ale przedtem? Od po�aru i owej nocy, gdyzabitoojca? Codzia�o si� tutaj przez tylemiesi�cy? Gdzie jest ich ca�y dobytek? Gdzies� prosiaki i kury? Przez ca�y czas pobytu na froncie i potem wszpitalu otrzyma�Marcin tylko cztery listy od matki. Nie umia�apisa�i nalistach odniejpoznawa�charakter pisma Grocholanki, kt�rydobrzepami�ta�,bo chodzilido jednej klasy. Czymatka pozwoli�ajej pisa� prawd�? 16W listachnie by�o ani s�owa o chorobie. Pisa�a tylko: "Wr��jaknajszybciej, bo ziemi� tu daj�. I ty dostaniesz, bojeste� na wojnie,gospodarzemsi� staniesz, jak inni. ".Znowuodczu� g��d,ale nie o�mieli� si� rozwi�za� zielonego woreczka, gdzie mia� bochenek chleba z dobrze wypieczon� br�zow�sk�rk�. Przera�a�ago my�l, �e m�g�by je�� obok tej, kt�rajeszczewczoraj umiera�a z g�odu. Ogarn�� go strach na my�l o jej �mierci,doznawa� trwogi my�l�c,�e jeszcze wczoraj do sytana�era�si�w szpitalu,gdy ona, oddalona o trzysta kilometr�w, czeka�a naniego, nie jedz�c ju� nic i gasn�c jak ta �wieca. Czu� nienawi�� dolekarza szpitalnego, kt�rego pos�ucha�i zosta�jeszcze tydzie� w szpitalu. "Ch�op nie powinien nikogo s�ucha�. Nikt mu dobrze nie�yczy" pomy�la� z wrogo�ci�. A potemprzybi�a go rozpacz i a�zgarbi� si� na �awce, wciskaj�c brod� wrozpi�tyko�nierz szynela. Itak jak wtedy,gdyojciec sprzeda� go na roboty do Niemiec,wszystko, co go otacza�o, wyda�o mu si� nienawistne. By�odla niegojasne, �e nie zad�wi�czy skobel wdrzwiach i nie wejdzie nikt, kto mupowie: "Masz, todla ciebie. Czekali�my z tym natw�j powr�t". Niepoka�� muzaoranego pola, kt�re b�dzie jego, nie us�yszy za �cian�izby szurania krowiego boku czochraj�cego si�o deskicha�upy. Niktopr�cz niego nie podniesie cia�a zmar�ej, �ebyj� w�o�y� do trumny. Wiedzia�, �e jutro rano b�dziemusia�p�j�� do gminy iprosi�otrumn�, o konia i w�z dla przewiezienia matki na cmentarz. Potem zobaczy swoje niezorane na zim� dwahektary, �ebra krokwi,ple�niej�c�gnoj�wk� woborze, zeschni�te �ajno w pustym kurniku. Wszystko tu sta�o przeciw niemu:ug�r za domem, nagie krokwie,pusta obora, b�l w nodze, nawetto cia�o matki ogarni�te przez�mier�,kt�ra w�o�y�a mu na ramiona jeszcze jedenci�ar. Przysun�� �aw� do�ciany iwspar� si� o ni� plecami, wyci�gaj�cprzedsiebie nogi. Ogarnia�ogo coraz wi�ksze znu�enie i gasi�ow nimnienawi��. Chwilami zaczyna�drzema�,a wtedy wydawa�omu si�, �e tak�e umiera, wi�cca�ym wysi�kiem woli otwiera� oczy,�eby widzie� przed sob� osmalony na czarnoklosz lampy i jej��tawy blask. K�cikiemoczu dostrzega� nogi zmar�ej obute wwysokie,sznurowane trzewiki �wi�teczne. W �ydce pulsowa� mu b�l, alei on usypia�, �mi� jak chory z�b. Za oknem zerwa� si�wiatri od czasu do czasu bezlistna ga��zkabzu t�uk�a o szyb� krzywegookna. 2 -17. IIMatka najbardziej ba�a si� g�odu. Odk�d si�ga� pami�ci�,my�log�odzie prze�ladowa�a j� wdzie� i w nocy. Budzi�a si� przej�tatrwog�, �e liszakrad� si� dokurnika, zdech�a kt�ra� ze �wi� lubkrowa po�kn�a gw�d�. Ka�de ztakich zdarze� kojarzy�o si� w jejwyobra�ni z nastaniem chwili, w kt�rejnie znajdzie jajekw kurzymgnie�dzie, zabraknie �wi� w chlewiei krowy w oborze, i ona nieb�dzie mia�a co da� je�� m�owii Marcinowi. Z trwog� �egna�a si�,widz�c na wiosn�wychylaj�c� si�zza horyzontu gradow� chmur�,nieustannieszepta�amodlitwy w porze sianokos�wi �niw;jesieni�l�ka�a si�, czystarczy a� do wiosny pokarmu dla krowy. Ka�da poradnia, ka�da pora roku nios�a ze sob� gro�b�: pom�r na kury i bydl�ta, susz� albo pow�d�. "A wtedy jak cz�sto opowiada�aMarcinowi ludziep�jd� dolasu, abyssa� kor� z drzew". W maju wraz z Marcinem ubiera�a kolorowymi papierkami krzy�na rozstajach. Wieczorem schodzi�a si� tam ca�a wie� i �piewa�anabo�ne pie�ni. Jedna z nich wydawa�a si� Marcinowi gro�na i z�owr�bna, a w�r�d dziesi�tka innych g�os�w wyr�nia� w niej g�osmatki. Od p�l szed�wtedy wiosenny zapach rozkrzewiaj�cej si�zieleni, nabagnach przy rzecerechota�y �aby, migota�y�wiecerozstawione na p�otku ogradzaj�cym krzy� rozstajny, polaz wolnazapada�y wmroknocy, a nadtym wszystkim wznosi�a si�ponurapie��: "Odpowietrza, g�odu, ogniai wojnyyy zachowaj nas Panieeee". OjciecMarcina pozostawa� daleko od tych wszystkich trw�g. By�cz�owiekiem weso�ym, nigdy nie trapi� si� tym, co mog�o nadej��jutro. Lubi� �piewa� piosenki weso�e, �ywe,nieprzyzwoite. Cz�sto si�mia� pokazuj�c ��te od tytoniu z�by. Potrafi� pracowa�, ale wtedygdynaprawd� musia� lub gdypraca zdarzy�a si� w gromadzie. Bogatsi gospodarzech�tnie najmowali go do m�ocki, �niw lub wykopk�w,poniewa� by�a w nim ambicja, aby nieustannie popisywa� si�sw� si�� i wytrwa�o�ci�. Zawsze pierwszy wi�d� kopaczy i jego redliny najwcze�niej bywa�y rozkopane. On najszybciej dochodzi� zeswoim pokosem do ko�ca pola, agdy zabra� si� do zrzucaniasnopk�w na maszyn�, niemal zasypywa� j� nimi,a� puszczaj�cyzbo�e w maszyn� musia� wo�a�: "Janek, wolniej, bo radyda� niemog�! "18Ojcu potrzebna by�a widownia i podziw. Skoro znalaz�si� samnasam z robot� na swoich dw�ch hektarach, sz�omu niesporo, cochwila przystawa� i skr�ca� papierosa,aniezaczyna�roboty, dop�kipapierosanie wypali�doko�ca. Matkadobrze zna�a t� s�abo��ojca. Przychodzi�ana pole im�wi�a: "Plaskota obredli� dopo�udnia ca�eswojepole, a tytego kawa�ka od wczoraj nie mo�esz obrobi�". Ojciec u�miecha� si� wtedy ironicznie:"Do po�udnia? pyta� niedowierzaj�co. No, pewnie, bo ma konia. A ja obredlam motyk�". Ale po trzechgodzinach i ich ziemniaki by�y okopane. W takichchwilach Marcin lubi� pa�� krow� namiedzy i przygl�da� si�, jakojciec pracuje, rytmicznie pochylagrzbieti prowadzi motyk� wyrywaj�c chwasty i zagarniaj�c ziemi�wok� ziemniaczanychkrzak�w. Niekiedy prostowa� si� iramieniem ociera�pot z czo�a. Wtedyzauwa�a� wpatrzonego w siebie Marcina. "Hej, hej! wo�a�kuniemu. Czego si� tak gapisz? Nie widzia�e�ludzkiej maszyny? "Potem, gdy Marcin podr�s�, ju� sam obredla�ziemniaki i wykonywa� ca�� robot�w polu. Ojciec najmowa� si� u gospodarzy albo dopracy w lesie. Wtedy to po razpierwszy zacz�� marzy�: ,,Gdybymmia� konia i w�z,tobymdobrze zarobi� nawyw�zce drzewa. Mikina, bogaty gospodarz, a nawyr�b je�dzi. Gdybym mia� konia i w�z,postawi�bymnowy dom i obor�jak u prawdziwych gospodarzy". To by�oju� wczasiewojny. Jej pierwszy, drugi, a nawet trzecirok nie pozostawi�yw pami�ci Marcina �adnych g��bszych �lad�w. W tych latachojciec m�wi� domatki: "Jest niebezpiecznie, ale przynajmniej mo�na�y�, nie tak jak dawniej". Bo pracowa� w lesiei z le�niczym robi� r�ne kombinacje z drzewem, przynosi� do domuSporo pieni�dzy, sprawi� sobiena niedziel� d�ugie buty sk�rzane,we�niane spodnie do but�wi grub� kurtk� z wojskowegosukna. "Ech, gdybymmia� konia. " powtarza� teraz prawie codziennie. Bywa� w domuzreszt� tylkop�nym wieczorem, ca�� trosk� ogospodarstwo sk�adaj�c na matk� iMarcina, kt�ry by� z tego bardzodumny. Ziemi�ora� im Mikina albo Grochala, nie musieliim zatoodrabia�; ojciec p�aci� za konia got�wk� zarobion� przydrzewiew lesie. Ale na kupno konia wci�� mu nie starcza�o pieni�dzy. KiedyJu� prawie usk�ada�, upi� si� w karczmie w ��gach Szlacheckich' kto� okrad�go z pieni�dzy. Wi�c znowu codziennie wieczoremMarcin s�ysza�tosamo gadanie: "Ech, gdybymmia� konia,inaczej"ym si� urz�dzi�. " W tych latach zreszt� wojna i g��d omija�y ��gi219. Ch�opskie. We wrze�niu tylko malutki oddzia�ek polskich�o�nierzyprzemkn�� noc� przez wie� i rozp�yn�� si�w lasach, Niemcy wkroczyli do wsi bez wystrza�u. Wydawa� si�mog�o,�e gdzie� tamwysoko wys�uchano g�o�nego wo�ania matki namajowych �piewachprzy rozstajnym krzy�u. Ale w 1943 rokuco� si� zacz�o zmienia�, jakby g�os matki�piewaj�cej przy krzy�u nie mia� ju� tejsi�y inie m�g� si� wznie��wysoko. Wieczory majoweby�y ciep�e, ciche ipogodne,niebomia�ogranatow� g��bok� barw�, p�omienie �wiecna rozstajupali�y si�r�wno, a �piewprzykrzy�u brzmia� dono�nie. A przecie� Marcinwyczuwa� jaki� niepok�j we wszystkim, co go otacza�o,w ludziach,z kt�rymi si� styka�, w ojcu,matce, nawetw przyrodzie. Niepokoi�Marcina ostry zapach wilgotnej wiosennej ziemi, razi�a go �wie�aziele�, jakby otopo raz pierwszy w �yciu zobaczy� j� tak intensywn�i �wie��. Niepokoi� go zapach bzu za oknem izby. Niepok�j by�w nim samym, lecz ono tym nie wiedzia�. To nieotaczaj�cy go �wiat, ale onsam,Marcin, dojrza� do wydarze�,okt�rych nigdy nie my�la� ani si� spodziewa�. W majowe wieczory,siedz�c z Micha�em na trawie obok wielkiego kamienia przy rozstajnym krzy�u,ws�uchiwa� si� w piskliwe, �a�obne g�osy �piewaj�cychkobiet, a przecie� to nie �w �piew dr�czy�go niepokojem i budzi�chwilami bolesny skurcz serca. Wgromadce dziewcz�t, kt�re przykucn�y z drugiej strony krzy�a, nieustannieszuka� wzrokiem Hanki,a gdy odnajdywa� jej twarz, niepok�j �w wzrasta�, ogarnia�ogo naprzemian uczucie smutku lub ogromnej rado�ci. Grocholanka g�osmia�a delikatny, cichy, o ciep�ym brzmieniu, potrafi� go wyr�ni�w�r�d dziesi�tek innych kobiecych g�os�w, tak jak kiedy� umia�us�ysze� g�os matki. Hanka �piewa�a z przymkni�tymi oczami iwtedy o�miela� si�patrze� prosto w jej twarz, dotyka� spojrzeniemjej przymkni�tychpowiek, �lizga� si� spojrzeniem po policzkach, zawisa� wzrokiemnarozchylonych, wilgotnych ustach. Cieszy� si�, �esiada�a zawszeblisko �wiec pal�cych si� na p�otku, m�g� ci�glemie� jej twarz przedoczami, gdy on sam ukrywa� si� w ciemno�ci wieczoru, daleko pozazasi�giem chybotliwego blasku. Nie chcia�, aby wiedzia�a, �e na ni�nieustannie patrzy, icho� zdawa� sobie spraw�, �eona jego twarzynie mo�ezobaczy�, to ucieka� od niej spojrzeniem,gdy otwiera�aoczy i kierowa�a je na Chrystusa rozwieszonego na krzy�u. 20Wtemajowewieczory wydawa�a mu si� tak niezwykle pi�kna, �epatrz�c na ni�doznawa�zawrotu g�owy, jakby wspi�� si� na jak��ogromn� wysoko�� i spogl�da� stamt�d w d� na obszar zielonejwiosennej ziemi. Z trwog� u�wiadomi�sobie, �eprzychodzi podkrzy�, aby modli� si� niedo Chrystusa rozpi�tego na drewnianychramionach, ale �e modli si� do niej, i jesttomodlitwagor�tsza ni�wszystkie inne, kt�re dot�d wznosi� doBoga. Uwa�a� to za �wi�tokradztwo, wydawa�o musi�, �e strasznie tymgrzeszy i zostanieza tokiedy�pot�piony na wieki. A ona stawa�a si� dla niego czasem istot�pozaziemsk�. Przestawa� wierzy�, �e jestkim� z krwi i ko�ci tak jakmatka, jak on sam, jak Micha�. Nie ufa� w�asnym zmys�om, kt�rem�wi�y mu, �e podobnie jak onjad�a ispa�a, wygania�a krowy naug�r pod lasem, a nie takdawnosiedzia�a znimw szkolew jednej�awce i mia�a takjak on palce pobrudzone czarnymatramentem. Kiedy ko�czy�y si� �piewyi gaszono �wiecena p�otku, aon iMicha�odprowadzali Hank� a� pod jej domdoznawa� uczucia radosnegozdumienia,�e onaidzie obok niego, odpowiadana pytania, �miejesi� lub gniewa z �art�w, kt�re robi�Micha�. To zdumienie by�otakradosne i niepokoj�ce zarazem, �e prawie zawsze Marcin milcza�,przej�ty nim g��boko,i dziwi�si� �mia�o�ci Micha�a,kt�ry w nocnymmroku chwyta� Hank�za czarnegrube warkoczei dra�ni�si�z ni�rozwi�zuj�c jej kokardki. Nie pot�pia�go za to, przeciwnie,cieszy� si� z tego, bo cho�on sam nigdy si� nie o�miela� dotkn�� jejw�os�w, to przecie� Micha� przez sw� �mia�o��, przezto, �e j�dotyka�,czyni� mu j�bli�sz�, odbiera� jej�w nieziemski urok i dawa�nadziej�, �e i Marcin tak�e o�mieli si� jej dotkn��. Podkoniec majaMicha� Mikina przesta� przychodzi� na wieczorne �piewy podkrzy�em. Spotkawszy Marcina t�umaczy� si�, �eojciecka�e mu wieczorami pilnowa� w oborze krowy, kt�ra lada dzie� masi�ocieli�. Krowa jednak ocieli�a si�, aMicha� wci�� nie bywa� podkrzy�em. Kt�rego� wieczoru Marcin zauwa�y�,�e Micha� jecha�narowerze do ��g�w Szlacheckich. Mo�e je�dzi� tam codziennie? Odt�d, przezte kilka dni a� do ko�camaja, Marcin sam odprowadza� Hank� pod jej dom. Szli przewa�nie w milczeniuprzezPogr��on�w mrokuwie�, mi�dzy starymi topolami,gdzie mrok by�tak g�sty,�e zdawa�o si� mo�na go by�o kraja�no�em jak kawa�smo�y. Tu� przed domemGrochal�w Marcin zdobywa� si� na od^g�, aby wyb�ka� par� s��w o tym,�e dzi� pod krzy�em by�o21. �adniejni� dot�d, �abyciszej rechota�ynad rzek� i pewniejutro nieb�dzie s�o�ca. Wci�� jeszcze nieo�miela� si�dotkn�� warkocza Hanki. Raz tylko, gdy nagle zza w�g�a cha�upy Plaskot�w wyskoczy�czarnypies, kt�ry zerwa� si� z �a�cucha i szczekaj�c w�ciekle rzuci�si� do Hanki, Marcinzas�oni� j� sob� i pies znikn�� wciemno�ci. Zal�knionadziewczynana kr�tk� chwil� przytuli�a si� do Marcina,a w�wczas mia� jej w�osy przy swoichustach, czu� ciep�y zapach jejkarku. Tego wieczoru przed rozstaniemHanka zapyta�a Marcina:AMicha�? Pogniewa� si�na nasczy co? Krowy cielnejpilnujeodrzek� Marcin. Dziewczyna za�mia�a si� ironicznie, jakby daj�c do zrozumienia:"Mnie nienabierzesz natakie gadanie". I wtedy Marcin poj��, �eo przyczynach nieobecno�ciMicha�a ona wie wi�cej ni�on. Zapewneco� nieco� dowiedzia�a si� od swych dw�ch starszychbraci; oni tak�epod koniec maja przestali przychodzi�pod krzy� na rozstaju. Nie pr�bowa� pyta�Hanki, bo muby�owstyd, �etak ma�o wieo swoim przyjacielu. Niepyta� tak�e samego Micha�a, raptem bowiemuderzy�o go z niezwyk�� si��, �ewci�gutych kilku dni tamtenzmieni� si�z ch�opaka w kawalerczaka, sta� si� doros�y. Ta doros�o��Micha�a zapewne trudna by�a do dok�adnegookre�lenia, aleMarcinwyczuwa� j� doskonale. Wyra�a�a si� w ruchach i gestach, w wi�kszej pewno�ci siebie. Na twarzy Micha�a zacz��go�ci� nie znany tamdot�d u�mieszek pogardliwej wy�szo�ci,z jak� traktowa�zacz�� nietylko Marcina, alei wszystkich woko�o, nie wy��czaj�c w�asnychrodzic�w i Hanki. W niedziel� podczas sumy, gdy jak zwyklezamiast wko�ciele wystawali ko�o organist�wki, Micha� po raz pierwszy w �yciu wyj�� z kieszeni pude�ko papieros�w i pocz�stowa� nimidw�ch braci Hanki,a ci, cho� starsi od niegoo trzy i cztery lata,przyj�li papierosy. Niepomni naprzepa��dziel�c� doros�ych od"podro�laka", zarechotali na �artobliw� uwag� Micha�ao przechodz�cej ko�o nich dziewczynie. I ubiera� si� zacz�� Micha�inaczej ni�dot�d, staranniej, z wielk�dba�o�ci� o sw�j wygl�d. Od�wi�tnebutyz cholewami i bryczesy zak�ada�teraz na co dzie� po robocie iparadowa� w nich po wsi albo wskakiwa� na rower i jecha� do ��g�wSzlacheckich. Od�wi�tne butyi bryczesynajbardziejchyba przemawia�ydoMarcinaiutwierdza�y go w przekonaniu, �ew �yciu jego przyjaciela22zasz�a jaka� zasadniczazmiana. A wyja�nienie Micha�a przyj�� jakowykr�t. ,,Buty? " zdumia� si�Micha�. Musz� je doniszczy�,ho z nich-wyrastam, rozumiesz? Zreszt� takie buty ju�teraz niemodne. Powinnymie� wy�szepodbicie,sztywn� cholewk� i wysokinapletek". Z t� now� mod� na "oficerki" to by�a prawda,ale mimo wszystko d�ugie butyMicha�a uwa�a� Marcinza bardzopi�kne i za nicnie w�o�yfcbyichna co dzie�. Ta lekkomy�lno��Micha�a jednakimponowa�a Marcinowi,kt�ry zapragn�� tak�e sta� si� doros�y, taksamo szybko jakMicha�. Dlatego poprosi� ojca, �eby go zabra� zesob� na wyr�b dolasu. "Chc� zarobi�" powiedzia�. W lesie na robocie by� tylko pi�� razy. Ale oddrwali dowiedzia�si� czego�, co rzuci�o mu pewne �wiat�o na zmiany, jakie nast�pi�ywMichale;. Tu,na tej polanie, zbieraj� si� i �wicz�. Widzisz, jaka porytaziemia? powiedzia� mujeden z drwali. Kto?spyta�, cho� natychmiast zrodzi�si� w nimdomys�. Nie wiadomoodrzek� tamten wzruszaj�cramionami. Zabola�o to Marcina, �e pozosta� poza kr�giem tajemnicy, w kt�r� wszed� Micha�. Kto� wci�gn�� w ni�Micha�a, a jego pomin��. Dlaczego? Marcin by� tylko o rok m�odszy od Micha�a, ito niemog�omie�� takwielkiego znaczenia. Tego wieczoru wracaj�cz wyr�budrwale wst�pili do knajpyw ��gach Szlacheckich. Marcin otrzyma� pierwsz� swoj� wyp�at�i mia� oboowi�zek postawi� butelk� w�dki. Ojciecprzyzwoli� mu nato, sam taik�e chcia� si� napi�. Ch�opak wypi� trzy kieliszki w�dki,wi�cej nie chcia�, bo mu nie smakowa�a. Za to ojciec dobrze sobiedola� i gdy p�nym wieczorem wracali razem �cie�k� przez wydmynad rzek�,;, g�o�no �piewa�, a� echo pohukiwa�owlesie po drugiejstronie woody. Marcina v�dka wprawi�a w ponury nastr�j i jakbyobna�y�a wv nimwszystko, co go bola�o. "Nie chc� mnie? To ija si�bez nich oobejd�" my�la� z zawzi�to�ci�. Pokols-acji wyskoczy� na ��ki, abynarwa� trawy dla kr�lik�w,kt�re mia��wklatkach zawieszonych na �cianie w oborze. W�dkadopiero ten raz zacz�a dzi��a� i wpewnejchwili ch�opak a� zatoczy�si� na k�pp� olszyn zarastaj�cychbrzeg rzeki. By�o to niezwyklePrzyjemne uczucie, lekko�� jaka� i radosne wirowanie �wiata. Przykl�kn�� naa ��ce i pe�nyidi gar�ciami rwa� �wie��, soczyst� traw�,23. mokr� od rosy. Chrz�ci�aw jego r�kach, pachnia�a surow�woni�zielenizny. Gdy narwa�jej du�� nar�czi u�o�y� na kupce, naglezachcia�o mu si� spa� i tak jak kl�cza�, po�o�y� g�ow� na ziemiprzytulaj�c policzki do trawy. Tu�przy ustach mia� listekmi�ty,oostrej dra�ni�cej woni, chwyci� go wargami i �u� smakuj�c przyjemny mi��sz. Otacza�aMarcinacisza��k, podkre�lona bulgotem wody,kt�ratu� obokpodmywa�a korzenie nadbrze�nych olszyn. Potem odezwa�si� nagle sp�oszony przez kogo� derkacz. Senno�� odlecia�a Marcina,jak i ten ptak. Us�ysza� bowiem g�os Hanki, kr���cej w mrokuw�r�d krzak�w iolszyn. Szybko podni�s�si� ztrawy izerwawszynowy listek mi�ty, gryz�c go w z�bach, poszed�w kierunku dziewczyny. Kto to? krzykn�a, bo wyr�s� przed ni� niespodziewanie. -Kaczka nam zgin�a wyja�ni�a,gdy go rozpozna�a. Ma�a? Malu�ka. Pewnie j�jastrz�bporwa�. Podobno za rzek� w lesie uwi�sobie gniazdo. Ale matka kaza�amiszuka�. Ta�, ta�,ta� wo�a�a w mrok, w krzaki nad rzek�. Chwyci� j� wp�, podni�s� do g�ry i po�o�y� na trawie. 'Odpycha�ago od siebie,wo�a�a: "Pu��, s�yszysz, pu�� mnie! Co ty,Marcin,pu�� mnie! " Przygni�t� j� sob� i ca�owa�wusta, wpoliczki,woczy,w czarnewarkocze, kt�re zwyczajem dziewcz�t nosi�a przerzucone na piersi. W�o�y� r�k�podsukienk�, dotkn�� jej kolan,przesun�� d�o� na uda. By�y zimne od ch�odu, jaki podnosi�si� odmokrych ��k. Ten ch��d,a mo�e zetkni�cie jego d�oniz jej nagimcia�em otrze�wi�y Marcina. Raptem przestraszy� si� tego, cozrobi�,jegod�o� nie o�mieli�a si� posun�� dalej. Hanka odgad�a to, bonatychmiast wyrwa�a si� spod niego, ale nie uciek�a, tylko odsun�asi� niecoi usiad�a obok. Jak ty �adniepachniesz powiedzia�a g�osemzd�awionymprzez zm�czenie wywo�aneszarpaniem si� z nim. Nicsi�nie odezwa�. Wzi�� j� za warkocz i przyci�gn��ku sobie. Podda�a si�temu przywo�aniu, po�o�y�a mu g�ow� na kolanach. Znowu ca�owa� j�w usta, w oczy, w warkocze. Przyzwala�a na to,d�o�mitylko broni�a swej sukienki obci�gni�tej na kolanach. Nie wiedzia�am, �e jeste� taki za�mia�a si� cichutko. Potemchwyci�a palcami warkocz ijego ko�cem �askota�a mu usta. 24Jaki? spyta�. No, taki jak teraz. Jaki? powt�rzy� pytanie. Nie wiedzia�am, �e tak przyjemnie pachniesz. Micha�a czu�papierosami. Nie lubi� tego. Zamar�. Ca�owa�a�si� z nim? sykn��. I bole�nie poci�gn�� j� zawarkocz. Pu�� mnie. Co ty? Wyrwa�a mu z r�k warkocz. Nie b�dzieszsi� z nikim ca�owa�. Z nikim. Tylko ze mn�. Tak przyrzek�a szybko. Ogarn�a go rado��. Znowu pochyli� si� ku niej, obj�� j� mocnoramionami i ca�owa� w twarz, w oczy,w warkocze. Niezr�cznieoddawa�a mu poca�unki,usta mia�a wilgotne,jakby zroszone traw�,na kt�rej siedzieli. Jutro b�dziemy si� tego wstydzi� rzek�a. Tak?Przekonaszsi�. Ja to wiem. B�dziemy si� tego wstydzi� powiedzia�a z powag�, �wiadoma,�e ma nadnim przewag� do�wiadczenia. Dlaczegob�dziemy si� wstydzi�? Nie wiem. Bo to grzech. Pewnie dlatego. Dlatego powt�rzy� bezwiednie, cho� nieby� pewien, czyb�dzie si�tegowstydzi�. Zerwa�asi� z trawy, poprawi�asukienk� i warkocze. P�jd� ju�,bomatka pomy�li, �ezgin�amna��kach. Zosta� prosi�. Nie, nie, nie mog�. To grzech, rozumiesz? Chwyci� j�za r�k� i zatrzyma�. Z nikiminnym, pami�taj. Skin�a g�ow�iwyszepta�a:Dobrze. Wyj�a mu z d�oni swoj� r�k� i pobieg�a przez ��ki w stron�wsi. Podni�s� si� z trawy ospale. Nogi, r�ce,g�owa i ramiona, wszy^ko tozacz�omu ci��y�. Odczuwa� bole�nie swoje po��danie doHanki, wydawa�o mu si�ono zm�czeniem. Powl�k� si� na miejsce,Sdzie le�a�a kupka narwanej trawy, wzi�� j� pod pach� i poszed�w stron� cha�upy. 25. Ojciecju�spa�, matka siedzia�aprzy kuchni zap�akana. Pomy�la�,�e pewnie si� pok��cili, boojciec po wypiciu w�dki niekiedy wybucha� z�o�ci� obyle g�upstwo. Wi�c powiedzia� tylko dobranoc i wyni�s� si� na strych nad obor�, gdzie z odrobiny zesz�orocznego sianaus�a� sobie gniazdo do spania. Nocowa� tam zawsze ju� od maja,izba bowiem by�aciasnaiduszna. Nazajutrz kosi� skrawek ��ki nad rzek�, matkaprzynios�amuobiad. W milczeniu patrzy�a, jak jad�,siedz�cpod olszyn� i trzymaj�c garnek mi�dzy kolanami. Nie spuszcza�a z niego oczu, co goz pocz�tku zdumia�o, a potem zaniepokoi�o. Mo�e kto� widzia�, jaksi� ca�owa� zHank� na ��kach? Wola� o nic nie pyta� i udawa�, �enie dostrzega upartychspojrze� matki. Ojciecwr�ci�wcze�niejz lasu. Ubierz si� �wi�teczniepowiedzia� do Marcina. P�jdziemydo so�tysa. Po co? Zobaczysz burkn��. Matka rozp�aka�a si�. Nie,nie. Prosz� ci�, nier�b tego m�wi�a do ojca. Tylko wzruszy� ramionami. Tak musi by� rzek�. Nie, nie, b�agam ci� prosi�a matka. Przecz�copokr�ci� g�ow�, jakby strz�saj�c z siebie jej pro�b�. Nieawanturowa� si�, nie krzycza�, m�wi� cichoi spokojnie. Powiedzia�em ciwczoraj:pr�dzej czyp�niejnam go zabior�. B�dzie mia� osiemna�cie lat, zabior� go, anipi�niesz. Zabior� go,bomamy najmniejziemi w ca�ej wsi. A terazmo�na za niego co�wytargowa�. Musz� mie� w�z i konia. Chcesz, �eby ionprzez ca�e�ycie, tak jaki my �y� w n�dzy? B�d� mia� w�z i konia, zarobi�w lesie trzy razy tyle co teraz. Trzy? Dziesi�� razytyle. Dokupi si�ziemi. Jak Marcin wr�ci, zostanie gospodarzem. Ubieraj si�! dopieroteraz krzykn�� gniewnie na Marcina,zauwa�ywszy, �e przys�uchuje si� ich rozmowie, zamiast nak�ada�wi�teczne szmaty. Matka p�aka�a. I toby�o jedyne, co s�ysza� w tejtrudnej chwili. Jeszcze nie bardzo rozumia�,oco chodzi, ale powoli rodzi�si�w nim domys�. Zblad�idr��cymi palcami wci�ga�na nogi od�wi�tnetrzewiki. Nie odezwa� si�,'nie zapyta�, boniem�g� z siebie g�osuwydusi�. 26No, chod�! rzek�ojciec. Marcinposzed� za nimpos�usznie,wci�� niemy, gdzie� we wn�trzudygocz�cy z trwogi. Matka ci�glep�aka�a. So�tysem by� J�zef Dzi�g. Jego zagrodamie�ci�a si� po s�siedzkuz zagrod� Mikin�w. Nie by�o to daleko odcha�upyMarcina, najwy�ej pi��set metr�w. Alew�dr�wkawydawa�a si� Marcinowi bardzo d�uga. Z przedziwn� wyrazisto�ci� rzuca�y mu si� w oczy jakie�szczeg�y drogi: u�amany ko�ek w p�ocie, p�kni�cie w korze przydro�nejtopoli, kszta�t kamienia, o kt�ry si� potkn��. Chcia� my�le�o tym, co go za chwil� czeka, i niepotrafi� si� skupi�. Przez g�ow�przelatywa�y mu strz�pkinajdziwaczniejszych spostrze�e�: "Kto wy�ama� ten ko�ek; topola ju� pr�chnieje, powinni j��ci�� naopa�;ojciecma siwe w�osy na skroniach, osiwia� chyba niedawno,bodot�d tegoniespostrzeg�; niebieskakr�lica b�dziesi�nied�ugokoci�,nosi ju� s�om� na gniazdoi wyrywa sobie futro z piersi". Dr��y�Marcina strach i to on p�oszy� w nim wszystkie my�li, przegania� jejak porywisty wiatr wiosenne chmury. Nie weszli docha�upyDzi�ga, ale skierowalisi� do sadu. Nazaro�ni�tym traw� kopcu piwnicznym odbywa�ysi�zazwyczaj wioskowe zebrania. Byli ju� tam prawiewszyscy gospodarze, brakowa�otylko Wawrzonka. Ch�opi siedzieli grupami, rozmawiali p�g�osem,palilipapierosy. Zdawa�o si�, �e w og�le nie zwr�ciliuwagi ani naojca Marcina, ani na ch�opaka. Zreszt�z ojcem Marcina nigdy si�nie liczyli, mia� najmniej ziemi w wiosce. Ojciec usiad� obok Dzi�ga, kt�ry nosi� przezwisko"Marsza�ek",bo przypomina� Pi�sudskiego. Jego w�sy by�y d�ugie i siwe, nadwarg�z��k�e od nikotyny. Dzi�g wypluwszy niedopa�ek papierosa,powiedzia� cicho do ojca Marcina:Janek, tw�j ch�opak jest za m�ody. Ma dopiero siedemna�cie lat. Ojciec za�mia� si�. Nie odrazu odpowiedzia�. Najpierw skr�ci�Papierosa, zapali� go i dopierowtedy Marcin us�ysza� jego g�os:Nikt mu w metryk� nie b�dzie zagl�da�, bo inie potrzeba. A ch�opak jest du�y, wyro�ni�ty. Wygl�da na osiemna�cie albo' wi�cej. Marcin sta�obok piwnicymi�dzysiedz�cymich�opami,wi�cka�dy^g� mu si� przyjrze� do woli. Obmacywali go spojrzeniami, mierzylikrokiem. Marcin zaczerwieni� si�, czuj�c na sobie te spojrzenia. 27. Du�y on jest, fakt. Nie powiem, �e jest ma�y skin��g�ow�stary Jastrz�bski. Tylko �e nie barczysty. Mog� go odrzuci�. Grochalasplun�� na niedopa�ek, potem rzuci� go i staranniebutemwgni�t� wziemi�. Im tam wszystkojedno. Nawet garbategowezm�, byle imda�. Ale m�odego szkoda. Zgubi si� we�wiecie, radysobie nieda. Starszegoby trzeba posia�. Plaskota a�si� �achn��:Dobrze ci tak m�wi�. To po�lijswoich ch�opak�w. Dw�chich masz. Jak d�by. Grochala pokiwa�g�ow�:Ale i ziemi mam du�o. Od morgisi� liczy. Kto� musi ziemi�obrobi� ikontyngent odda�. �by ludziom rozbijaj�. W ��gach Szlacheckich z�by komu�wybili sapa� Plaskota. Grochalawzruszy� ramionami:Ty te� za m�odu z�