13956
Szczegóły |
Tytuł |
13956 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13956 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13956 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13956 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NINA KIRIKI HOFFMAN
ZBIÓR OPOWIADAŃ
Bogowie życzeń
- NIE, PRUDENCE - powiedziała Maggie do sześcioletniej dziewczynki. - Nie wchodź
do fontanny.
Wczesne poranne słońce rozgrzewało piaskowego koloru płyty na zócalo i odbijało
się
błyskami w wodzie starej fontanny. Krótkie włosy Prudence lśniły złotem, a jej
ubranko - żółta
koszulka, różowe szorty, odblaskowozielone plastikowe, przezroczyste sandałki -
było tak
jaskrawe, że aż raziło wzrok. Maggie zmrużyła oczy w szparki.
- Ale, Maggie... - zaprotestowała Prudence. Pokazała palcem monety, które
połyskiwały
srebrnymi iskierkami na ciemnym mozaikowym dnie dolnego basenu fontanny. Z
górnej misy
kapała woda. Krople tworzyły zachodzące na siebie kręgi, które marszczyły
powierzchnię wody.
Maggie poczuła przypływ zaprawionej zniecierpliwieniem miłości do prawie
siostry,
prawie córki.
- Nie możesz wziąć tych monet. Ludzie zostawili je dla bogów życzeń.
- Gorąco - rzekła Prudence.
Nic dodać, nic ująć. Maggie otarła czoło krótkim rękawem koszulki i zapragnęła,
żeby
gdzieś blisko mogły kupić coś zimnego do picia. Placyk był opustoszały. W
jasnych kamiennych
murach kościoła naprzeciw motelu wszystkie drzwi i małe okienka były zamknięte.
Obejrzała się na hotelową werandę, krytą strzechą z palmowych liści. Pod ścianą
stały
wyplatane fotele i niewielkie kanapy, pomiędzy nimi stoliki ze szklanymi
blatami. Gęsty cień
kusił. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby tam posiedzieć, ale Prudence chciała
rozejrzeć się
po okolicy.
Dziewczynka zawsze budziła się razem ze słońcem, a ponieważ na tej wycieczce
mieszkały w jednym pokoju, Maggie także wstawała wcześnie. Wyślizgnęły się z
hotelu, nawet
nie zapukawszy do drzwi łączących ich pokój z pokojem rodziców małej. Niech Tom
i Laura
jeszcze sobie śpią, pomyślała Maggie, czy też robią to, na co mają ochotę w taki
poranek. Przyda
im się trochę czasu spędzonego sam na sam, a o wakacjach w Baja mówili już od
siedmiu lat.
Maggie jako nastolatka została poniekąd adoptowana przez Toma i Laurę. Kiedy
urodziła się
Prudence, Maggie została jej opiekunką. Praca ta cieszyła ją i nie sprawiała
trudności.
W wieku dwudziestu trzech lat dziewczyna podjęła już postanowienie, że
wyspecjalizuje
się w opiece nad dziećmi. Być może nad szczególnymi dziećmi - każdy dorosły
członek rodziny
Prudence, którego poznała Maggie, władał szczególnego rodzaju umiejętnościami.
Dziewczyna
spodziewała się, że Prudence w wieku dojrzewania również rozwinie w sobie jeden
lub więcej
talentów. Maggie nie była pewna, co się stanie, gdy przebudzą się zdolności
Prudence. Ona sama
nie miała żadnych, poza miłością, umiejętnością perswazji i nawiązywania
ścisłego kontaktu
właśnie teraz, kiedy dziewczynka była jeszcze zbyt mała, żeby się sprzeciwiać.
- Usiądźmy w cieniu - zaproponowała Maggie. Miała w torebce talię kart. Ostatnio
uczyła
Prudence grać w kasyno.
Przed wyjściem z pokoju wysmarowała grubo siebie i małą kremem z filtrem numer
piętnaście, ale nie była pewna efektu.
- Muszę wejść do wody - oznajmiła dziewczynka i przechyliła się przez krawędź.
- Nie.
Woda prawdopodobnie krążyła w fontannie latami. Kto wie, co w niej pływa? Maggie
skierowała się ku werandzie. Spodziewała się, że Prudence pójdzie za nią. Mała
wskoczyła do
fontanny. Woda wzbiła się i plusnęła na płyty koloru lwiej skóry.
Maggie zawróciła pędem.
Co wstąpiło w Prudence? Nigdy nic nie robiła na przekór. Zwykle była idealnym
dzieckiem, posłusznym i dobrze wychowanym. Opiekunka zaniepokoiła się. -
Prudence!
Dziewczynka zanurzyła się całkowicie pod wodę. Przecież może się utopić. Maggie
wskoczyła za nią i chwyciła ją za ramię. A wtedy wszystko wokół się zmieniło.
Czy było mokro?
Zimno? Gorąco? Nie umiała tego stwierdzić. Wszystko pociemniało. Czuła ciarki na
skórze. Nie
miała uczucia, że jest pod wodą ani w jakimś innym określonym miejscu. Grunt
usunął jej się
spod nóg i zaczęła spadać, nie puszczając Prudence.
Pasma barwnego światła i cienia wirowały jakby w łagodnym cyklonie, a one tkwiły
w
samym oku. Runęła lawina szeptów, po hiszpańsku, angielsku, w innych językach.
Maggie
skupiła się na tych, które była w stanie zrozumieć. „Życzę sobie wygrać na
loterii”. „Niech on
mnie zawsze kocha”. „Chcę awansu”. „Ten srebrny; życzę sobie, żeby tatuś mi go
kupił”. „Życzę
sobie, żeby rak mamy zniknął”. „Rany, gdybym mógł mieć wszystko na świecie,
jakiś naprawdę
fajny samochód - może ferrari? Albo alfa romeo! To by było moje życzenie. No!”
„Życzę sobie,
żeby ona tak na niego nie patrzyła”. „Proszę, czy mógłbym mieć kucyka?” „Nowy
rower
terenowy”. „Chcę, żeby te wakacje nigdy się nie skończyły”. „Tę Barbie w
skafandrze
kosmicznym!” „Chociaż jedną randkę z facetem, który nie jest głupkiem. Proszę,
proszę!”
„Życzę sobie, żeby ona dała mi cały dzień”. „Jednego całusa”. „Chcę się
pieprzyć!”
„Chcę odzyskać moją córeczkę”.
Wirujące światła i przemieszane, czasem płaczliwe, rozmaicie brzmiące głosy
rozpłynęły
się. Ostatnie życzenie powtarzało się. Głos był kobiecy, cichy i smutny.
Świat przemieścił się na nowo, a powietrze zajaśniało. Maggie mocniej
przytrzymała
ramię Prudence. Pod ich stopami pojawiła się podłoga z czerwonawych terakotowych
płytek.
Popołudniowe słońce przesiewało się przez koronkowe firanki. Z prawej stały
szafki i wyłożony
kafelkami kuchenny blat, miodowego koloru kuchenka i lodówka. Pachniało kawą i
przypaloną
grzanką. Cicho grała muzyka. Coś klasycznego, uznała Maggie. Nie bardzo znała
się na muzyce
poważnej, poznawała ją po dużej liczbie instrumentów i braku perkusji, a
śpiewanie irytowało ją.
To czyjaś elegancka kuchnia, pomyślała dziewczyna. Nie wiedziała, jak obie z
Prudence
znalazły się tam i dlaczego.
Rozejrzała się i zobaczyła ciemnowłosą kobietę, która siedziała przy stole z
jasnego
drewna. Stół ustawiono pod oknem wychodzącym na ogród pełen kwiatów. Kobieta
opierała
policzki na dłoniach, palcami zakrywała oczy. Przed nią stał duży kubek do kawy
w kolorze
brzoskwini. Pociągnęła nosem i otarła łzę. Prudence stała nieruchomo. Maggie
spojrzała na nią i
głośno wciągnęła powietrze. Zniknął jasnowłosy skrzacik w koszulce, różowych
szortach i
zielonych sandałkach. Pojawiła się ciemnowłosa dziewczynka w niebieskiej
sukience do kolan, z
białą falbanką u dołu. Obca twarzyczka spoglądała poważnie spod starannej
fryzurki.
Maggie mocniej ścisnęła ją za ramię.
- Prudence! Co się stało? Co robisz?
Dziecko spojrzało w górę. Oczy piaskowego koloru zmieniły się w
ciemnoniebieskie,
opalona buzia nabrała odcienia kości słoniowej. Co to za magia? Prudence nie
powinna
przejawiać żadnych talentów aż do wieku dojrzewania. Czy sama się odmieniła?
Jak? Coś było
nie w porządku! - Mamo - odezwała się Prudence.
Kto to powiedział? Głos był niższy niż u Prudence.
Kobieta przy stole spojrzała przez palce i otworzyła usta.
- Jennifer! Jennifer... Och, coś mi się zwiduje!
Otarła oczy.
Prudence postąpiła ku niej trzy kroki. Wysunęła się spod dłoni Maggie.
Dziewczyna
poczuła przypływ dezorientacji. Poszybowała w stronę sufitu. Sięgnęła w dół i
chwyciła pasmo
ciemnych teraz, długich i wijących się włosów Prudence. Zakotwiczyła się na
tyle, by opaść
stopami na podłogę.
- Jennifer... - wyszeptała kobieta przy stole.
- Mamo.
Dziewczynka - czy to była Prudence? jeśli nie, kim w takim razie jest i jak to w
ogóle
możliwe? - postąpiła jeszcze dwa kroki do przodu. Kobieta zerwała się z krzesła
i uklękła przed
Prudence. Przed Jennifer. Dziewczynka wyciągnęła ramiona. Kobieta uniosła rękę i
dotknęła jej
policzka, potem wybuchnęła płaczem i ukryła twarz w dłoniach. - Ale... takie
rzeczy... myślałam,
że nie zdarzają się naprawdę - wyszeptała, kiedy trochę się uspokoiła.
Dziecko podeszło bliżej i uściskało ją. Maggie poczuła się zagubiona w smutku
tej
kobiety, w jej pełnej niewiary radości. Zagubiona w tajemnicy przemiany
Prudence. To musiało
być życzenie z fontanny. To ono przekształciło dziecko. Ale co będzie dalej?
Kobieta życzyła
sobie odzyskać córeczkę. Teraz córka Toma i Laury, Prudence, zniknęła, a Maggie
zgubiła się
gdzieś pomiędzy fontanną a życzeniem. Nie znajdowała się w domu tej obcej
kobiety w
dostatecznym stopniu, żeby tamta mogła ją zobaczyć lub usłyszeć, a nawet
niewystarczająco w
środku samej siebie, żeby podlegać prawom grawitacji. Gdzie jest jej reszta? Czy
kiedykolwiek
będzie znowu miała masę?
Co stanie się, myślała, jeśli puszczę małą; pofrunę do sufitu? A może polecę do
skraju
nicości? Czy stanę się znowu sobą w fontannie? A może po prostu rozpadnę się na
milion
kawałków i już nigdy się nie pozbieram? Po co o tym myśleć? Za nic nie mogła
zostawić
Prudence, bez względu na to, w kogo się przemieniła. Powierzono jej przecież
opiekę nad małą
od samego początku.
Zacisnęła palce na pasemku włosów dziewczynki i usiłowała stać w miarę pewnie na
podłodze.
- Mamo! - Dziecko zarzuciło ręce na szyję kobiety.
- Jenny... Och, Jenny! Tak za tobą tęskniłam! Nigdy już mnie nie opuszczaj!
Dziecko przycisnęło buzię do ramienia matki.
- Prudence - szepnęła Maggie. - Czy musimy tu zostać aż do końca twojego życia?
Mała pokręciła przecząco głową. Nie odrywała buzi od ramienia kobiety.
Dziewczyna odetchnęła i postanowiła poczekać, co będzie dalej.
Maggie? Gdzie jesteś?- zapytał głos w jej głowie. Tom! Uff. Poczuła się
bezpieczniejsza.
Niezbyt często odzywał się do niej w ten sposób, ale teraz znakomicie wybrał
moment. Dobrze,
że mógł jej w ten sposób dosięgnąć. I tylko on był w stanie wydobyć ją i małą z
tej dziwnej
sytuacji, tylko on.
Nie wiem, pomyślała. Jestem z Prudence. Coś dziwnego się tu dzieje.
Co? Nic wam nie jest?
Chyba nie. Trudno powiedzieć. Nie wydaje mi się, żeby nam coś bezpośrednio
groziło.
Zabiorę was stamtąd.
Nie! Nie. Jeszcze nie. Nie wiem, co by się stało, gdybyś to zrobił. Kobieta
ucałowała
buzię Prudence, uściskała ją mocno i pocałowała jeszcze raz, z wyrazem
niebiańskiej błogości na
twarzy.
- Moja maleńka - mruczała i ściskała dziewczynkę jeszcze mocniej.
- Mamo... - powiedziała Prudence drżącym głosikiem.
Co się dzieje? - żądał odpowiedzi Tom.
Poczekaj. Proszę cię, poczekaj jeszcze chwilę.
- O co chodzi, kochanie? - zapytała kobieta. Ujęła małą za ramiona i odsunęła
się trochę
tak, żeby móc jej zajrzeć w twarz.
- Mamo, nie przyszłam tu, żeby zostać.
- Co?! - Zabrzmiało to tak, jakby podłoga usunęła jej się nagle spod nóg.
- Życzyłaś sobie, żebym wróciła, no i wróciłam. Ale nie mogę długo zostać.
- Nie odchodź - poprosiła matka. - Nie mogę cię znowu stracić. - Nie mogę długo
zostać -
powtórzyło dziecko. - Przyszłam tylko po to, żeby się pożegnać.
- Nie. Nie! - Przycisnęła znów małą do siebie. - Nie pozwolę ci odejść!
Cichy głosik powiedział:
- Czy tak chcesz mnie zapamiętać? Chcesz, żebym ja ciebie zapamiętała w ten
sposób,
mamo? Czy takie są ostatnie słowa, które chcesz mi powiedzieć? Aż dreszcz
przechodzi,
pomyślała Maggie. Prudence zwykle tak nie mówiła. Kiedy w ogóle się odzywała.
No tak, ale to nawet nie był głos Prudence.
- Nie, maleńka. Och, nie. Dlaczego musisz odejść?
- Bo ja umarłam, mamo.
Maggie zadrżała. Patrzyła, jak tamta kobieta siada i patrzy na dziecko szeroko
rozwartymi
oczami. Buzia Prudence/Jennifer sprawiała wrażenie spokojnej i smutnej.
Dziewczynka
uśmiechnęła się lekko i dotykając piersi powiedziała:
- To jest córeczka kogoś innego, ona musi wrócić do swojej mamy i tatusia.
Martwią się o nią teraz.
- Co? - Kobieta wyglądała na zagubioną i smutną.
- Mamo, muszę zaraz iść. Ja tylko chciałam tym razem naprawdę się pożegnać.
- Och, kochanie! Czy powiesz mi jedną rzecz?
- Po to tu jestem.
- Czy on cię bardzo skrzywdził, ten człowiek, który cię porwał?
Dziecko zesztywniało.
- Zapytaj o coś innego, mamo.
Łzy płynęły po twarzy kobiety.
- Czy teraz już nic ci nie jest, maleńka?
- Nie. Jestem szczęśliwa i nie jestem sama. Dobrze było w końcu umrzeć. Wszystko
w
porządku, mamo.
- Tak mi przykro. Tak mi okropnie przykro.
- To nie twoja wina.
- Moja. - Ukryła oczy w zgięciu łokcia. - Gdybyśmy tylko nie poszły do tego
parku...
gdybym patrzyła na ciebie przez cały czas... gdybym zabrała psa... - To nie
twoja wina, mamo.
Stało się to, czego nie możemy zmienić, a teraz już wszystko w porządku.
Naprawdę, mamo.
Matka uściskała ją i znowu pocałowała w policzek.
- Och, Jenny. Kocham cię. Zawsze cię będę kochać. - Ja też cię kocham, mamo. -
Dziecko
pogłaskało matkę po policzku. - Pamiętaj, już nic mi nie jest. Już nie musisz
się o mnie martwić.
- Dobrze, Jenny. - Pociągnęła nosem i siedziała cichutko, przyglądając się
małej.
Maggie pochyliła się do przodu i zajrzała w twarz Jennifer. Dziewczynka
uśmiechnęła się
i uniosła rękę.
- Cześć, mamo. Zobaczymy się kiedyś.
- Do zobaczenia, Jenny.
Pokój wokół nich zniknął. Maggie i Prudence znalazły się w mrocznym miejscu bez
ścian. Jennifer rozpłynęła się, pozostawiając Prudence - jasnowłosego,
piaskowookiego skrzata w
jaskrawym ubranku. Objęła Maggie za kolana i płakała, dopóki dziewczyna nie
nachyliła się i nie
wzięła jej na ręce. Tom, zabierz nas teraz, poprosiła Maggie.
Wokół nich zmaterializował się pokój hotelowy. Okna były szeroko otwarte, białe
koronkowe firanki falowały na wietrze, pachniało egzotycznymi kwiatami i
zielenią. Podłogę
zaściełały rattanowe maty, a tapety były jasnozielone. Tom, w białym płaszczu
kąpielowym,
jakie przydzielano gościom razem z ręcznikami, siedział na brzegu wielkiego
rozścielonego
łóżka. Laura, przykryta kołdrą i jeszcze rozczochrana po nocy, odgarnęła z czoła
jasne włosy i
usiadła. Prudence szlochała w ramionach Maggie. Dziewczyna postąpiła w stronę
łóżka i usiadła
zwrócona w stronę Toma, który położył rękę na plecach córeczki. Laura wsunęła
się między nich
i też dotknęła małej.
- Co się stało? - zapytał Tom.
- Coś ci jest? - próbowała dowiedzieć się Laura.
- Jest przestraszona - powiedziała Maggie.
- Och, mamo! - zawołała Prudence. Nie puszczając Maggie, objęła matkę za szyję.
- To, co stało się z tamtą dziewczynką, było takie okropne!
- Widziałaś to, Pru? - spytała Maggie.
- Ona nie chciała o tym myśleć, ale kiedy jej mama o to zapytała, to musiała
pomyśleć.
To było straszliwe! Zupełnie okropne! Ludzie nie mogą... - Popatrzyła w twarz
Maggie, a jej
płowe oczy rozszerzyły się. - Ludzie robią takie rzeczy innym ludziom?
Dziewczyna poczuła, że serce jej się ściska. Prudence była za mała, żeby
dowiadywać się
o takich sprawach. Maggie, sama nie będąc o wiele starsza, widziała straszne
rzeczy, jakie
zdarzyły się z jej matką, lecz wolałaby tego nie widzieć i nie wiedzieć. Mocniej
przytuliła
dziewczynkę. - Co się stało? - powtórzył Tom. Jego głos brzmiał lodowato. Maggie
ogarnął lęk,
zimny jak warstwa śniegu. Miała pod opieką to dziecko, które kochała jak nikogo
na świecie, i
pozwoliła mu znaleźć się w niebezpieczeństwie. Gdyby Tom zabrał je obie od razu,
kiedy tylko
chciał to zrobić, może Prudence nie zobaczyłaby tych okropnych obrazów. Dlaczego
mu nie
pozwoliłam? - pomyślała. - Wskoczyłam do wody - oznajmiła Prudence, patrząc na
ojca. Powoli
puściła Laurę i oburącz objęła Maggie. Przytuliła buzię do jej szyi, wciąż
patrząc na rodziców. -
Maggie mówiła mi, żebym tego nie robiła, ale ja i tak wskoczyłam. Laura dotknęła
ramienia
Toma. Patrzył na nią przez chwilę, aż opuściło go napięcie.
- Co się stało? - zapytał po raz trzeci, tym razem już zwyczajnie.
- W wodzie były pieniążki i wołały do mnie - powiedziała Prudence.
- Co? - spytał Tom.
- Pieniążki miały na sobie uczucia. Niektóre były bardzo mocne. - To była
studnia życzeń
- rzekła Maggie. - To znaczy, właściwie fontanna życzeń. Tam, na placu.
Prudence potarła oczy.
- Tam było mnóstwo kolorów. I trochę smaków. Mnóstwo melodyjek wołało do mnie.
Chciałam wejść do tej fontanny tak, jak czasem chce mi się lodów. - Widzisz,
Prudence...
- włączyła się Laura. - Nie powinnaś... nie powinnaś umieć odczuwać, jak rzeczy
myślą. Jesteś
jeszcze za mała. - Ja też tak myślałam - powiedziała Maggie.
Mała popatrzyła na Toma.
- Maggie mówiła mi, żebym tam nie wchodziła, tatusiu. Trzy razy mówiła. Ale te
uczucia
przyciągały mnie, więc wskoczyłam.
- A ja wskoczyłam za nią - dodała Maggie. - Nie natrafiłyśmy na dno.
- Wpadłyśmy w takie miejsce z głosami.
- To były życzenia. Te wszystkie życzenia, które ludzie wypowiadają, kiedy
wrzucają
monety do wody - wyjaśniła Maggie.
Tom zaintrygowany zmarszczył brwi. Zerknął na równie zdziwioną Laurę. - Ludzie
mówili, czego chcą. Samochodów. Pieniędzy. Całusa. Wszystkiego. A potem jedna
pani
powiedziała... - Prudence pociągnęła nosem. - Chciała mieć z powrotem swoją
córeczkę, a potem
my... ja... - Mała spojrzała wyczekująco na Maggie. - Życzenie ją zabrało -
uzupełniła
dziewczyna. - Porwało Prudence, zmieniło ją w inną małą dziewczynkę i wysłało
nas do jej
matki. Właściwie wysłało ją. Ja tylko zabrałam się z nią.
- Nigdy nie słyszałam o czymś takim - odezwała się Laura.
Tom pokręcił głową.
- Ani ja.
Nie wydawał się już rozgniewany, tylko zdumiony i zaniepokojony. Maggie głaskała
plecy Prudence. Dziecko odprężyło się wyraźnie, a dziewczyna zdała sobie sprawę,
jak sztywno
siedziało do tej pory. Może też się martwiła, myślała Maggie. Nigdy dotąd nie
widziała, żeby
Tom gniewał się na mnie. Próbowała mi pomóc. Bronić mnie. Pocałowała małą w
czubek głowy.
- Prudence zmieniła się w kogoś innego... - powiedziała powoli Laura. - A co
tobie się zdarzyło?
- Stałam się duchem - odparła Maggie. - Matka nie widziała mnie. Kiedy puściłam
Prudence, zaczęło mnie znosić nie wiadomo gdzie. - Obie przemieniłyście się, bo
wskoczyłyście
do fontanny? Nie podoba mi się to.
- Tom zmarszczył brwi.
- A co było potem? - Laura odgarnęła włosy z czoła małej i spojrzała jej uważnie
w oczy.
- Tamta dziewczynka była we mnie. Miałam na sobie jej sukienkę. Miałam jej
włosy.
Byłam nawet wyższa! Jej mamusia siedziała przy stole i płakała, a dziewczynka we
mnie mówiła
do niej. Jej mama ściskała mnie tak mocno, że aż bolało.
- Pewnie się bałaś, co? - Tom dotknął głowy córki. - Można się przestraszyć,
kiedy ktoś
mówi za ciebie.
- Nie wiem... - Prudence zawahała się, uniosła brwi. - Nie bałam się jej. Była
całkiem
miła. I powiedziała, że wróciła tylko na chwilę, żeby pożegnać się ze swoją
mamusią, bo ona
sama umarła. Ale potem było to okropne. Maggie głaskała ją po plecach. Prudence
pociągała
nosem.
Tom obserwował wyraz twarzy Maggie.
- Matka zapytała małą - mruknęła dziewczyna - czy... czy ten człowiek, który ją
porwał i
zabił, bardzo ją skrzywdził.
- Jenny nie chciała powiedzieć - szepnęła Prudence - ale pomyślała o tym i
zobaczyła to
znowu. Robił jej okropne rzeczy, mamo. Jak człowiek może coś takiego zrobić?
Jenny nigdy nie
zrobiła mu nic złego! - Och, moja malutka... - Laura wyciągnęła ramiona.
Prudence drżąc
odchyliła się trochę od Maggie, żeby matka mogła ją objąć.
- Nie wiedziałam, że to się stanie. - Maggie cały czas trzymała małą za ramię. -
Bo
inaczej od razu poprosiłabym, żebyś nas wyciągnął. Nie wiedziałam! - Skąd miałaś
wiedzieć? -
Wydawał się wstrząśnięty, ale już przynajmniej nie przeszywał jej wzrokiem. -
Nie zna się
pytania, dopóki nie zostanie zadane. Maggie pokręciła głową.
- Jennifer rozmawiała z mamą. Żegnała się z nią. Myślałam, że możemy poczekać,
aż to
zrobi, zanim poprosimy cię o pomoc. Jennifer zniknęła z parku, gdzie była z
mamą. Matka nie
widziała jej więcej aż do chwili, kiedy Prudence wskoczyła do fontanny.
- Życzenie pocieszyło rozpaczającą kobietę - rzekł Tom.
- Tak.
- Rozumiem to, Mag.
- Ale teraz Prudence ma te okropne obrazy w głowie.
Tom pogłaskał jasną główkę córki.
- Powiedziała, że już teraz nic jej nie jest - szepnęła mała, kołysana i
głaskana. - Po prostu
nie żyje.
Tom westchnął, przyjrzał się jej z przechyloną głową, a potem zerknął na Maggie.
- Dziękuję, że byłaś z nią - rzekł cicho.
- Kocham ją z całego serca.
Westchnął znowu.
Dzieci są porywane, myślała Maggie. Nie można nic na to poradzić. Porywają je
życzenia
albo mężczyźni, kobiety albo inne dzieci. Nie mogłam jej powstrzymać. Nawet
żebym
najbardziej w świecie chciała, nie mogłam. Matka Jennifer też nie mogła jej
upilnować.
- Nigdy nie puścić - wyszeptała.
Tom położył ciepłą rękę na jej kolanie.
- Wcześniej czy później trzeba.
- Lepiej później.
- Później - powtórzył jak echo.
Laura przestała tulić Prudence i mała spojrzała jej w twarz.
- Widziałaś wszystko, co się zdarzyło? - spytała matka.
Prudence zarumieniła się gwałtownie.
- Widziałaś, jak ten człowiek podszedł do Jennifer i słyszałaś, jak namówił ją,
żeby z nim
poszła?
- Lody - szepnęła dziewczynka. - Powiedział jej, że zabierze ją na lody. -
Nieważne, jak
przyjemnie coś brzmi i jak miły jest ten ktoś, kto ci to proponuje; jeśli to
ktoś obcy, nie bierz -
powiedziała Laura. - Zawołaj mnie, tatusia, Maggie albo panią wychowawczynię.
Nie idź z nikim
innym. - Nie będę. Nie będę!
Laura pocałowała jasną główkę.
- Jesteś głodna?
Mała przestała wyglądać na zapatrzoną w coś straszliwego w środku własnego
umysłu.
- Okropnie głodna! - zawołała.
- No to dobrze. Oboje z tatusiem zaraz się ubierzemy i wszyscy będziemy mogli
zejść na
dół na śniadanie.
MAGGIE I PRUDENCE przeszły do swojego pokoju, żeby poczekać.
- Powinno się wiedzieć - oznajmiła dziewczynka.
Siedziała na łóżku, a Maggie szczotkowała jej włosy.
- Co wiedzieć?
- Kiedy ktoś chce cię skrzywdzić. Powinno się wiedzieć. Tacy muszą mieć w sobie
coś,
po czym można poznać.
Wzięła od Maggie szczotkę. Dziewczyna usiadła i mała zaczęła ją z kolei
szczotkować.
- Może mają. Ale większość z nas nie umie tego zauważyć. Pomyślała o ludziach w
jej
życiu, którzy niezbyt dobrze jej życzyli. Obce ręce wyciągały się do niej, żeby
pomóc. Wiele ją
krzywdziło. Za każdym razem myślała, że zostanie uratowana. W końcu wybrała
Toma, a on
naprawdę ją uratował. Miała nadzieję, ale nie wiedziała na pewno, że on tak
postąpi. - Gdybym
miała sobie czegoś życzyć, to właśnie tego - mówiła Prudence. - Żebym zawsze
mogła wiedzieć,
kiedy ktoś obcy chce mnie skrzywdzić. Maggie wyprostowała się. Fontanna życzeń
znajdowała
się na placu i była coś winna Prudence. Choć czy dla fontanny miało to
znaczenie, Maggie nie
wiedziała. Czy jest jakieś poczucie sprawiedliwości u fontanny życzeń?
Ale co szkodzi spróbować?
- Poczekaj chwilę. - Sięgnęła po torebkę i wyszukała ćwierćdolarówkę. - Zróbmy
to. -
Postukała w drzwi pomiędzy pokojami. - Schodzimy na zócalo! - krzyknęła do Toma
i Laury, po
czym chwyciła Prudence za rękę. Znów stały przy fontannie i patrzyły, jak krople
spadające z
górnej misy marszczą powierzchnię wody w dolnej. Monety połyskiwały na mrocznym
dnie.
Dziewczyna trzymała mocno Prudence.
- Czy życzenia dalej wołają do ciebie? - zapytała. Mała przełknęła ślinę.
Kiwnęła głową.
Pochyliła się do przodu i zapatrzyła na srebrzyste błyski.
Maggie wręczyła jej ciepłą i wilgotną monetę.
- Powiedz życzenie.
Prudence wzięła pieniążek.
- Chciałabym móc poznać, kiedy ludzie chcą mnie skrzywdzić, żebym mogła trzymać
się
od nich z daleka - wyrecytowała i upuściła monetę do wody. Ćwierćdolarówka
kołysała się z
boku na bok, opadając na dno, a potem zniknęła. - O! - Dziewczynka przycisnęła
rękę do piersi.
Popatrzyła na Maggie wielkimi oczami.
- Czy to bolało? - spytała z uśmiechem tamta.
- Nie. To było, jakby dotknął mnie tu ciepły palec.
Tom i Laura podeszli do nich. Laura nachyliła się i zanurzyła palec w wodzie.
- Coś tu jest - powiedziała.
Tom zmarszczył brwi i pochylił się również, aż prawie dotknął twarzą wody.
- Coś dziwnego - oznajmił.
- Dziękuję za spełnienie życzenia - Prudence zanurzyła rękę. Po wodzie pobiegły
kręgi, aż
napotkały inne i rozbiły się o nie.
- Ja też dziękuję - szepnęła Maggie. Jeśli życzenie miało się sprawdzić, byłaby
to
najlepsza rzecz, jakiej mogła sobie życzyć dla Prudence. Mała przez dłuższą
chwilę wpatrywała
się w srebrzyste iskierki na dnie fontanny. - Żadne z nich nie chciało mnie
skrzywdzić -
oznajmiła. - Te życzenia. Nie chciały zrobić nic złego.
- Teraz to już nie ma znaczenia. - Maggie mocniej zacisnęła palce na jej
ramieniu. - Jenny
też nie chciała dla ciebie nic złego. Chodźmy na śniadanie. Dziewczynka wolną
ręką sięgnęła w
stronę wody. Laura ujęła jej palce. Wszyscy troje odwrócili się od fontanny i
poszli w kierunku
hotelowej kawiarni.
Przełożyła Izabela Miksza
Od autorki
Kiedy pracowałam nad tym opowiadaniem, przeczytałam cztery czy pięć książek o
przesądach, a potem nagle przypomniałam sobie, że przecież całkiem niedawno
napisałam już
opowiadanie, w którym pojawiła się studnia życzeń. Na nowo sprawdziłam materiały
źródłowe.
W żadnej książce nie pisze się dużo o studniach życzeń, ale widuję je wszędzie,
i tak się
zastanawiam: czyje to łaski usiłujemy kupić? Moja historia akurat nie odpowiada
na to pytanie...
Drzewa wiecznie senne
(Trees Perpetual of Sleep)
Zapuściły się za daleko w las, za daleko od ludzi jak na gust Matt. Dopóki Matt
miała
wolny wybór, nazywała domem cały świat, ale zwykle trzymała się tych części
świata, gdzie były
drogi, samochody, domy i ludzie, rzeczy, z którymi mogła rozmawiać.
Wolałaby nigdy nie spotkać panny Terry Dane, nastolatki w niemodnych ciuchach i
czarownicy.
Granie świerszczy i szmer strumyka wypełniały dźwiękiem leśne powietrze.
Ostatnie
promienie słońca właśnie gasły na wierzchołkach drzew wokół polany, a intensywny
błękit
letniego nieba powoli przechodził w noc. Wszędzie pachniało zielenią i wilgocią.
Bagnisty grunt
mlaskał pod wojskowymi butami Matt.
Terry ułożyła krąg czerwonych róż na poczerniałym od ognia kamiennym ołtarzu
pośrodku polany i otwarła plecak. Szepcząc jakieś słowa, wyjmowała z plecaka
rozmaite
dziwaczne przedmioty.
Każdą rzecz starannie układała na kamieniu, błogosławiła i przygotowywała do
użytku.
Matt żałowała, że nie ma na czym usiąść. Gdyby usiadła na trawie, przemoczyłaby
sobie
dżinsy. Cholerna Terry z tą swoją ceremonią Pełni Lata.
Szepczące drzewo po drugiej stronie kamienia, jedyne drzewo na polanie, miało
wielkie
korzenie, niektóre wystające z ziemi, grube i sękate. Matt obeszła dookoła
wielki szary kamień i
przysiadła na łuku wygiętego korzenia.
Terry otworzyła wielką, nadgryzioną przez czas księgę i umieściła ją w widocznym
miejscu, jak książkę kucharską.
Wykonała kilka płynnych gestów i wypowiedziała kilka słów.
Zapaliła czerwone świece, a potem pomachała zapaloną pałeczką kadzidła, za którą
ciągnęły się w powietrzu cienkie smużki rzadkiego dymu i zapach odległej wsi.
Spiętrzyła na
kamieniu trójkątny stosik drewna wewnątrz różanego kręgu, po czym strzeliła
palcami. Drewno
zapłonęło jasnym płomieniem. Niezła sztuczka.
Matt podciągnęła kolana do piersi i oparła się o pień drzewa.
Szorstka kora zaczepiała o jej krótko obcięte włosy. Matt nie wiedziała, co to
za gatunek
drzewa, ale pachniało bardzo przyjemnie, trochę jak nowe ołówki na początku roku
szkolnego.
Terry cichym głosem czytała z książki, dotykając przedmiotów, które ułożyła na
ołtarzu.
Podnosiła po kolei wodę, kryształ, kadzidło, sól i nóż. Zacisnąwszy nóż w prawej
dłoni, stała
przez chwilę nieruchomo, z oczami wzniesionymi do ciemniejącego nieba.
Potem zrobiła ukośne nacięcie na lewej dłoni i krople krwi zaczęły kapać w
płomienie.
- Poświęcenie - powiedziało drzewo za plecami Matt.
- Uhmm - mruknęła Matt. Nauczyła się siedzieć cicho, kiedy
Terry była zajęta. Pewnego razu gadała w trakcie rzucania czaru, na skutek czego
mały
wiaterek, który wywołała Terry, wymknął się spod kontroli i dręczył je obie
przez trzy dni.
- Ja też to miałem. Prawie.
- Cii - syknęła Matt. Złoto-pomarańczowe światło otaczało głowę i ręce Terry.
Młoda
czarownica uniosła dłonie do nieba i wymówiła jeszcze kilka słów, a światło
wokół niej
pojaśniało.
Terry na chwilę zacisnęła dłonie. Potem je otwarła i złoto-pomarańczowe światło
popłynęło z jej palców, połowa do nieba, połowa na ziemię. Złożyła razem dłonie
i stała w
milczeniu, a światło stopniowo przygasło. Wszędzie zapadła cisza.
Terry głęboko wciągnęła powietrze i wypuściła je powoli.
Zmieniła pozycję, rozluźniła ramiona. Pobłogosławiła wszystkie przybory i
schowała je z
powrotem do plecaka. Na koniec przesunęła ręce przez płomienie, które strzeliły
wysoko i
zgasły.
- Dyscyplina - powiedziało drzewo.
- Ciii! - powtórzyła Matt.
- Ona już skończyła.
- Cii? - zapytała Terry. Potrząsnęła rękami i uśmiechnęła się do Matt. Rozcięcie
na lewej
dłoni już się zagoiło.
- Nie mówiłam do ciebie - wyjaśniła Matt. - Rozmawiałam z tym drzewem... z
drzewem?
- Chociaż zwykle nie rozmawiasz z drzewami.
- Nigdy - szepnęła Matt.
- Ja też kiedyś wykazywałem taką dyscyplinę i poświęcenie - odezwało się
ponownie
drzewo. - No, może nie do tego stopnia.
- Mówiłaś, że rozmawiasz tylko z ludzkimi rzeczami - zauważyła Terry. - Co to
znaczy?
Poklepała swój plecak, wzleciała w górę i usadowiła się na najwyższej części
kamienia,
ponad miejscem, gdzie odprawiała ceremonię.
- Mogę rozmawiać z rzeczami, przy których ludzie majstrowali.
Znam to uczucie, dlatego jesteśmy pokrewni.
- Hmm - mruknęła Terry. Otworzyła zewnętrzną kieszeń plecaka, wyłowiła dwa
batoniki
granola i rzuciła jeden do Matt. - Ale teraz rozmawiasz z tym drzewem.
Matt przekręciła się na korzeniu i spojrzała na pień drzewa.
Kora była grubo pofałdowana, poprzecinana pionowymi szczelinami.
Matt przyłożyła dłoń do pnia i poczuła szorstką powierzchnię, bez żadnych
pęknięć.
- Jak mogę z tobą rozmawiać? - zapytała. - Nic nie wiem o naturze.
- Nie jestem naturalny - odparło drzewo.
- Och - powiedziała Matt. Pomyślała, czy nie powinna wstać.
Wolała jednak siedzieć na nienaturalnym drzewie niż wspinać się na skałę Terry.
- Kiedyś byłem czarownikiem - powiedziało drzewo. - Teraz tylko patrzę, jak
czarownice
przychodzą tutaj, do Kamienia
Bramy. Czasami budzi mnie rozlew mocy.
- I co ono mówi? - zainteresowała się Terry.
- Co ci się stało? - zapytała Matt.
- Nie uważałem przy czarowaniu i zaklęcie obróciło się przeciwko mnie.
- Jej - westchnęła Matt i zastanowiła się, czy coś takiego może przydarzyć się
Terry i czy
tego jej życzy.
- Możecie mnie stąd wypuścić?
- Co?
- Myślałem nad tym od wieków. Opracowałem zaklęcie, które powinno mnie uwolnić,
ale
potrzebuję pomocy.
- Matt - odezwała się Terry. - Mów do mnie. - Użyła rozkazującego tonu.
- On był czarownikiem, dopóki nie spartolił zaklęcia i został uwięziony w
drzewie -
wyjaśniła Matt, teraz już całkiem przekonana, że drzewo jest rodzaju męskiego. W
stosunkach z
Terry najbardziej nie znosiła tego, że Terry mogła jej po prostu coś rozkazać, a
Matt
wypełniała polecenie, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć. Terry nie robiła tego
często - inaczej
Matt znalazłaby jakiś sposób, żeby rozerwać wiążące zaklęcie, nawet za cenę
życia.
- Opracował zaklęcie, żeby się uwolnić. Potrzebuje naszej pomocy.
- Ona cię zniewala? - zapytało drzewo.
- Zaklęcie wiążące - mruknęła Matt.
- Moje kondolencje - powiedziało drzewo. - Jak to się stało?
- Hm. - Nie powinna była się zatrzymywać przy zepsutym samochodzie Terry.
Samochód
ostrzegł Matt, że Terry jest czarownicą, ale ona nie zrozumiała tego dosłownie,
dopóki nie było
za późno.
Pomimo wiążącego zaklęcia Matt lubiła mieszkać z Terry i jej mamą, przynajmniej
na
początku. Ostatnio coś zaczęło zgrzytać.
- Och. Racja. Trudno ci wyjaśnić, kiedy ona słucha - zreflektowało się drzewo. -
Hmm.
Ty mnie słyszysz, a ona nie?
- Uhum.
- Jesteś czarownicą?
- Nie.
- Nie jesteś? Chwileczkę. Jak to możliwe?
- Jestem tylko sobą, Matt.
- Matt - odezwała się Terry. Zabębniła palcami w kolano.
- Co?
Terry zmarszczyła brwi.
- No i?
- Chcesz mu pomóc z tym zaklęciem? - zapytała Matt.
- Czy ona jest dobrą czarownicą? - zastanowiło się drzewo. - Nie, nie
odpowiadaj.
Widziałem ją przy robocie i jest jedną z najlepszych.
- Wyciągnij od niego to zaklęcie. - Terry rozsunęła zamek błyskawiczny plecaka,
wyjęłą
starą księgę i otwarła ją na czystej kartce, blisko końca. Z zewnętrznej
kieszeni plecaka
wyciągnęła ołówek. - Pomyślę nad tym.
- Ona jest dobrą czarownicą, ale czy ona jest dobrą czarownicą? - mamrotało do
siebie
drzewo. - Dowód: samotnie odprawia ceremonię przesilenia. Aspołeczna czarownica.
Wyrzutek
czy samotna z wyboru? Dowód: przywiązuje do siebie inną osobę.
Hmm. Hmm. Czy mówiła ci, dlaczego cię przywiązała? Zrobiłaś jej coś?
- Tak. Nie - odpowiedziała Matt.
- Czy on w końcu chce naszej pomocy? - burknęła Terry.
Zmarszczyła brwi. Matt wiedziała z doświadczenia, że irytacja u
Terry zwykle zapowiadała poważne kłopoty dla wszystkich dookoła.
Drzewo powiedziało:
- Przez wolę i rozum spętałem siebie. Przez czary i moce spętałem siebie. Przez
drewno i
wodę spętałem siebie. Przez jedno w drugie spętałem siebie. Teraz jestem gotów
się uwolnić.
Teraz jestem gotów pokonać swój strach. Teraz jestem gotów pójść na wojnę. Przez
drewno i wodę uwalniam siebie. Przez czary i moce uwalniam siebie. Przez rozum i
wolę
uwalniam siebie.
- Matt - powtórzyła Terry.
- Zaczekaj chwilę - poprosiła Matt. Położyła dłonie na pniu.
Drzewo drżało.
- Woda - szepnęło. Matt pobiegła do strumienia, zaczerpnęła wody w złożone
dłonie,
przyniosła z powrotem i wylała na pień.
- Drewno.
Matt rozejrzała się, zobaczyła nadpalony patyk w resztkach ogniska na kamiennym
ołtarzu, podniosła go i dotknęła końcem pnia.
- Wola - szepnęło drzewo.
Matt położyła dłonie na pniu i pomyślała o uwięzieniu. Terry chyba nie umiała
zdobywać
przyjaciół, więc musiała ich tworzyć.
Miała siostrę bliźniaczkę, która wyruszyła na jakąś magiczną wyprawę, co
doprowadzało
Terry do szału, chociaż Matt wiedziała o tym wyłącznie dlatego, że mieszkała w
pokoju
należącym dawniej do bliźniaczej siostry, oddzielonym tylko szafą od pokoju
Terry, i w nocy
słyszała, jak Terry krzyczy i szlocha przez sen. Terry miała również byłego
chłopca i
nauczycielkę-czarownicę, która nie chciała z nią więcej rozmawiać. Tyle
dowiedziała się Matt z
ukradkowych rozmów z rzeczami w pokoju Terry. Nic dziwnego, że ona czuje się
samotna,
pomyślała Matt; ale czy to znaczy, że musiała mnie do siebie przywiązać? Mogłam
nawet ją
polubić, gdyby dała mi szansę.
- Chcę odzyskać wolność, chcę odzyskać wolność, chcę odzyskać wolność -
wyrecytowała Matt, opierając dłonie na pniu. Mówiła za niego i za siebie. Drzewo
wydawało się
ciepłe i wciąż dygotało pod jej palcami.
- Matt! - krzyknęła Terry.
Drzewo zadrżało mocniej, rozwarło się z głośnym trzaskiem i wypluło bladego
chłopca.
- Ale nie wiemy, kto to jest ani... - zaczęła Terry.
Drzewo zamknęło paszczę. Kora zrosła się z powrotem. Matt poklepała pień,
odsunęła się
od drzewa i spojrzała na chłopca, który leżał w wilgotnej trawie, wstrząsany
drgawkami. Był
nagi, chudy jak patyk, włosy miał długie, ciemne i zmierzwione, kilka kosmyków
jeszcze
zaczepiało się o korę drzewa. Powieki mu zatrzepotały. Zakaszlał.
- ...czy jest dobrą osobą - dokończyła Terry.
Matt pochyliła się nad chłopcem.
- Zimno ci? - zapytała. Ściągnęła kraciastą flanelową koszulę i okryła go. Sama
została w
czarnej podkoszulce.
- Pić - szepnął.
Matt podeszła do skały.
- Daj mi butelkę z wodą.
Terry uniosła brwi, ale otworzyła plecak, wygrzebała butelkę i podała
przyjaciółce.
Matt przyklękła na trawie, lekceważąc przemoczone kolana, oparła głowę chłopca
na
swoim udzie i przechyliła butelkę tak, żeby woda ciurkała mu do ust. Na mgnienie
znalazła się z
powrotem w zaułku, pomagała swojemu przyjacielowi Denzelowi napić się z butelki
w brązowej
papierowej torbie, próbowała zachęcić kulę w jego wnętrznościach do wyjścia,
próbowała
nakłonić krew do pozostania w ciele, próbowała namówić ubranie do zatamowania
krwotoku z
rany, próbowała nawet mówić do zarazków, chociaż nigdy przedtem tego nie robiła.
To okropne,
kiedy mówienie do niczego nie prowadzi.
Obejmowała bladą głowę chłopca, poiła go po trochu wodą i czekała, aż przełknie,
głaskała jego splątane włosy. Oczy miał zielone i pachniał jak drzewo.
Po chwili wyciągnął rękę i odebrał jej butelkę. Usiadł z wysiłkem, po czym wypił
resztę
wody.
- Dziękuję - powiedział. - Tyle lat na szlaku czarownic i dopiero ty, nie-
czarownica,
dopiero ty mi pomogłaś.
Pomogła mu... Tak samo wpakowała się w kłopoty z Terry. Kiedy
Terry rzuciła na nią wiążące zaklęcie, Matt przyrzekła sobie, że na przyszłość
zostawi
czarownice w spokoju. Zazwyczaj dotrzymywała takich obietnic.
- Jak się nazywasz? - zapytała.
- Lewis - odpowiedział. Przeciągnął się, najpierw jedna ręka do nieba, potem
druga.
Podrapał się po nosie i uśmiechnął się do niej, pokazując dołek w lewym
policzku.
- Matt - powiedziała, wyciągając rękę.
- Miło mi poznać. - Uścisnął jej dłoń.
- A to jest Terry - oznajmiła Matt.
- Cześć - powiedział Lewis, uśmiechając się do Terry. Kiwnęła głową bez
uśmiechu,
wsparłszy dłonie na kolanach.
- Jak się dostałeś do tego drzewa? - zapytała Matt po krótkiej chwili
niezręcznego
milczenia. - Co chciałeś zrobić?
- Przyszedłem tutaj, żeby uciec od wojny. Wszyscy mężczyźni i chłopcy wyjeżdżali
za
morze, oprócz tych, którzy mieli jakąś wymówkę albo byli za starzy. Pomyślałem,
że jeśli się
zmienię, mogę zostać w domu. Ale nie określiłem wystarczająco dokładnie, w co
chcę się
zmienić.
- A w co chciałeś się zmienić? - zapytała Terry.
- No - odparł - na pewno nie w drzewo. - Podniósł się, oparł plecy o pień i
przycisnął
dłonie płasko do kory. - To ciągle ja.
Tylko tyle urosłem.
Przechylił głowę do tyłu i zapatrzył się w gałęzie. Potem zamknął oczy.
Żaby odezwały się chórem w strumieniu, kiedy najdłuższy dzień w roku ustąpił
miejsca
najkrótszej nocy.
- Jeszcze jest wojna? - wyszeptał.
- Pewnie tak - odparła Terry. - Zawsze gdzieś jest jakaś wojna. Ale ludzie już
nie muszą
walczyć wbrew swojej woli.
Jesteś czarownikiem i nie potrafiłeś wymyślić lepszego sposobu, żeby uniknąć
poboru?
W gęstniejącej ciemności Matt nie widziała wyraźnie, ale zdawało jej się, że
Lewis
nabiera ciała, traci swój zagłodzony wygląd, kiedy tak opierał się o pień
drzewa. Liście nad jego
głową zaszumiały, chociaż nie było wiatru. Z góry spadł grad suchych gałązek.
Matt chwyciła
jedną. Gałązka wydawała się uschnięta; pod naciskiem palców rozsypała się,
pozostawiając po
sobie ulotny zapach zieleni.
Terry wyjęła trzy świece z plecaka i zapaliła je dotknięciem palców. Nakapała
wosku i
przylepiła świece na kamieniu obok siebie. Płomyki paliły się równo i spokojnie.
- Miałem lepszy plan - powiedział wreszcie Lewis. Głos mu się pogłębił, nabrał
barwy. -
Po prostu nie wyszło.
Odsunął się od drzewa. Był wyraźnie masywniejszy. Uniósł jedną stopę nad ziemią,
potem drugą.
- Och - mruknął, dotykając podeszwy. - Jakie to dziwne.
Przyłożył dłoń do piersi, potem dotknął kory drzewa.
- Czuję się taki nagi. Nic dziwnego, że ludzie noszą ubrania.
- Podniósł porzuconą koszulę Matt i narzucił ją bez zapinania.
Rękawy były o wiele za krótkie. - Nie całkiem pasuje, ale lepsze to niż nic.
Podszedł do Matt, chwycił ją z tyłu za łokcie i postawił na nogi. Ręce miał
ciepłe i silne.
W pierwszym odruchu chciała kopnąć go i wyrwać się, ale powściągnęła tę chęć.
Lewis zwrócił
się do Terry:
- Pewnie wymyśliłaś już jakiś sprytny plan, żeby przywiązać tego chłopca?
Terry uniosła brwi. Po chwili potrząsnęła głową.
- Nie mam żadnego planu - zaprzeczyła. - Odkryłam, że czasami różne rzeczy
pojawiają
się w moim życiu, kiedy ich potrzebuję... dary duchów... i potrzebowałam Matt.
- Do czego? - zapytali chórem Matt i Lewis.
Terry spuściła głowę i wbiła wzrok we własne dłonie, splecione na podołku.
- No wiesz - powiedziała. Podniosła głowę i spojrzała w oczy
Matt. Jej oczy zalśniły w blasku świec, bursztynowe światło opromieniło połowę
twarzy.
- Och, jesteś taka dziecinna! - zawołała Matt.
Terry odgarnęła włosy z czoła i odpowiedziała przelotnym uśmiechem.
Lewis puścił łokcie Matt, dotknął jej ramienia.
- Ty ją rozumiesz?
- Ona ma świra na punkcie władzy - odparła Matt, kiedy już spróbowała ułożyć
sobie w
głowie to, co zrozumiała.
- Cooo? - warknęła Terry.
- Co to znaczy? - zdziwił się Lewis.
- Ty nie... ty uciekasz od... nie poświęcasz czasu, żeby zdobyć... idziesz na
skróty. -
Sfrustrowana Matt uniosła zaciśnięte pięści. - Żeby poznać ludzi, trzeba czasu.
To niełatwe.
Czasami ludzie cię krzywdzą i ty ich krzywdzisz. Ale ty, ty nie musisz czekać.
Masz tę moc.
Używasz jej, żeby dostać, czego potrzebujesz, bo samo czekanie z nadzieją, że
ktoś ci pomoże,
trwa zbyt długo i nie zawsze skutkuje. Możesz stworzyć... stworzyć przyjaźń,
nawet nie słuchając
drugiej osoby. Nigdy nie musisz ryzykować, że ktoś cię zrani. Ty po prostu...
wymuszasz to
siłą... i nic na to nie można poradzić.
- Nie - powiedziała Terry, potrząsając głową. - To nieprawda.
- Wiem, że to robisz, bo straciłaś ich wszystkich - mówiła
Matt. - Wszyscy inni odeszli, oprócz twojej mamy, a ona boi się ciebie. Ciągle
oszukujesz.
- Nie, do cholery - krzyknęła Terry i uderzyła otwartą dłonią w udo. - Nie.
Zamknij się.
Ale nie użyła rozkazującego głosu, więc Matt ciągnęła:
- Nigdy mnie nie pytałaś. Skąd wiesz, że bym odmówiła?
- Wszyscy, których ostatnio pytałam, odmówili.
- Mnie nie pytałaś.
Terry mocno splotła dłonie. Czubkiem języka dotknęła górnej wargi.
- Czy zostaniesz moją przyjaciółką?
- Zdejmij wiążące zaklęcie.
Przez długą chwilę Terry siedziała z pochyloną głową.
Wreszcie otworzyła zamek błyskawiczny plecaka, wydobyła mały czarny woreczek, a
z
woreczka wyjęła coś wielkości orzecha.
Wymruczała kilka słów i potrzymała niewielki przedmiot nad płomieniem świecy.
Spalił
się szybko, pozostawiając po sobie zapach jakby zwęglonych włosów. Matt poczuła
rozluźnienie
ucisku gdzieś w okolicach żołądka.
Terry otrzepała ręce.
- Okay - powiedziała Matt. - Tak.
- I nie odejdziesz?
- Odejdę. To nie znaczy, że przestanę być twoją przyjaciółką.
Ale musisz traktować mnie z szacunkiem albo przez wzgląd na samą siebie będę
musiała
z tobą zerwać.
Terry zawahała się i wreszcie powiedziała:
- Nie bardzo wiem, jak mam postępować. Pomożesz mi?
- Jasne.
- No, pięknie - odezwał się Lewis. Od tyłu oplótł Matt ramionami. - Teraz, kiedy
jesteś
wolna...
- Przestań - syknęła Matt, szarpiąc go za ramiona. Nawet nie drgnęły. On
rzeczywiście się
rozrósł, odkąd drzewo go wypluło.
- Nie zrobię ci krzywdy - zapewnił.
- Więc puść. Nie słuchałeś? Nie wolno nikogo zmuszać. To boli.
Uścisnął ją i opuścił ramiona.
- Brakowało mi kontaktu z ludźmi. Brakowało mi zwyczajnego chodzenia. -
Wyciągnął
obie ręce do nieba, obrócił głowę w prawo i w lewo, opuścił ręce i wykręcił
górną połowę ciała.
Pochylił się, dotknął palców u nóg. Odszedł od drzewa najpierw spacerowym
krokiem, potem
zwolnił, kiedy dotarł do krańca łąki. Obejrzał się na drzewo.
- Ciągle nie mogę uwierzyć...
Matt przysunęła się do skały, a Terry chwyciła ją za rękę i wciągnęła na
wierzchołek,
może z niewielką pomocą usłużnego powietrza albo tych sił, dzięki którym
pozostawała czysta i
sucha nawet wśród błota i brudu.
- ...że mogę po prostu odejść. Od lat nie oglądałem tej łąki z innej strony. -
Głos
przycichł, kiedy chłopiec odszedł dalej.
- Czujesz się bezpieczna w lesie nocą? - szepnęła Matt do
Terry.
- Raczej tak - odszepnęła Terry. - Szanuję duchy drzew i strumieni, a one
wiedzą, że je
szanuję, i nie próbujemy zaszkodzić sobie nawzajem. Tylko ludzie mnie
przerażają. - Spojrzała w
stronę, gdzie znikł Lewis.
- A wielkie zwierzęta, które zjadają ludzi?
- Tutaj takich nie ma.
- Nie ma kuguarów ani niedźwiedzi? Skąd wiesz?
Terry zaśmiała się cicho w ciemnościach. Świece stały po drugiej stronie i z
punktu
widzenia Matt oświetlały tylko trochę trawy oraz połowę drzewa, z którego
wyszedł Lewis.
- Jeśli napotkamy jakieś wielkie, groźne zwierzę, znam bardzo szybki czar
mylący, który
powinien je odgonić.
- Wypróbowałaś go już? A jeśli nie podziała?
Terry sięgnęła do tyłu po plecak i przyciągnęła go na kolana.
- Jeśli chcesz, mogę cię szybko osłonić czarem odstraszającym zło - szepnęła.
- Czy to podziała na ludzi?
- Nie wiem. Kolejna rzecz, której nie sprawdzałam.
- Zaczynam tracić zaufanie do Lewisa - wyznała Matt.
- Ja od początku mu nie ufałam.
- Dlaczego? - zdziwiła się Matt. Czy Terry odkryła jakiś pozazmysłowy powód?
- Bo mam podejrzliwą naturę.
Z ciemności odezwał się głos Lewisa:
- Wiecie, na co mam ochotę? Na porządny gruby stek. I może piwo. Lodowato zimne.
Taak. Jest taka restauracja, Przystań
Morleya, gdzie można przycumować łodzie i kajaki i jeść tuż obok
Młynówki, pięknie tam jest w letnią noc... znacie to miejsce?
- O jakim mieście mówisz? - zapytała Terry.
- Nasienny Bród.
- W Nasiennym Brodzie nie ma żadnej Młynówki - oświadczyła.
- Co?
- Nie ma żadnej Młynówki ani Przystani Morleya.
- Jak to możliwe? Och. Czas. - W jego głosie zabrzmiał smutek. - Czy... czy
zabierzecie
mnie do miasta i pomożecie mi odnaleźć jakieś punkty orientacyjne?
Terry podniosła jedną świecę. Matt obserwowała, jak linia dzieląca światło od
mroku
przesuwa się po twarzy przyjaciółki.
- No, ja już złożyłam ofiary - powiedziała Terry po chwili.
Światło zaledwie musnęło sylwetkę Lewisa. Stał na skraju lasu niczym niewyraźny
cień
boga. - Mogę wracać. Matt?
- Mogę wracać w każdej chwili. - W nocy robiło się chłodno, a ona oddała
zapasową
koszulę. Podrapała ukąszenie komara na ramieniu.
- Zeskocz, to dam ci świecę.
Matt ześliznęła się z głazu. Terry wymówiła zaklęcie nad świecą i podała ją
Matt.
- Będzie się paliła stałym płomieniem, ale niczego nie podpali - oznajmiła. -
Lewis?
Chcesz światło?
- Nie.
Terry zgasiła palcami drugą świecę i zaczarowała trze