Silva Daniel - Gabriel Allon (19) - Nowa dziewczyna
Szczegóły |
Tytuł |
Silva Daniel - Gabriel Allon (19) - Nowa dziewczyna |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Silva Daniel - Gabriel Allon (19) - Nowa dziewczyna PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Silva Daniel - Gabriel Allon (19) - Nowa dziewczyna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Silva Daniel - Gabriel Allon (19) - Nowa dziewczyna - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Daniel Silva
Nowa dziewczyna
Przełożyła Alina Patkowska
Strona 3
Pamięci pięćdziesięciu czterech dziennikarzy z całego świata,
którzy zginęli w 2018 roku.
Oraz, jak zawsze, mojej żonie Jamie i dzieciom,
Nicholasowi i Lily.
* * *
Co się stało, odstać się nie może.
William Szekspir „Makbet”, akt V, scena 1
przeł. Józef Paszkowski
Strona 4
Strona 5
PRZEDMOWA
W sierpniu 2018 roku zacząłem pracę nad powieścią
o młodym arabskim księciu, który pragnął zmodernizować
swój religijnie nietolerancyjny kraj i zainicjować rozległe
zmiany na całym Bliskim Wschodzie oraz w szerzej pojętym
świecie islamskim. Porzuciłem ten manuskrypt dwa miesiące
później, gdy okazało się, że pierwowzór mojej postaci,
Mohammed bin Salman z Arabii Saudyjskiej, był zamieszany
w brutalne zamordowanie Dżamala Chaszukdżiego,
saudyjskiego dysydenta i felietonisty „The Washington Post”.
Niektóre wątki tej powieści są oczywiście zainspirowane
wypadkami towarzyszącymi śmierci Chaszukdżiego.
Pozostałe rzeczy wydarzyły się tylko w świecie wyobraźni,
który zamieszkuje Gabriel Allon, jego współpracownicy
i wrogowie.
Strona 6
CZĘŚĆ PIERWSZA
PORWANIE
Strona 7
1
Genewa
To Beatrice Kenton pierwsza zakwestionowała tożsamość
nowej dziewczynki. Stało się to w pokoju nauczycielskim
o trzeciej piętnaście w piątek, pod koniec listopada. Nastrój
był radosny i nieco buntowniczy, jak zwykle w piątkowe
popołudnia. To znana prawda, że żadna profesja nie
wyczekuje końca tygodnia pracy bardziej niż nauczyciele,
nawet ci z tak elitarnych instytucji jak Szkoła
Międzynarodowa w Genewie. Rozmawiano o planach na
weekend. Beatrice milczała, bo nie robiła żadnych planów
i nie chciała przyznawać się do tego przed kolegami. Miała
pięćdziesiąt dwa lata, była niezamężna i właściwie bez
rodziny oprócz starej bogatej ciotki, która każdego lata
przygarniała ją w swojej posiadłości w Norfolk. Weekendy
spędzała zwykle w centrum handlowym Migros i na
spacerach dokoła jeziora ze względu na obwód talii, który,
podobnie jak wszechświat, nieustannie się rozszerzał.
Pierwszy poniedziałek roku szkolnego był dla Beatrice jak
oaza na pustyni samotności.
Geneva International, szkoła założona przez od dawna już
nieistniejącą organizację międzynarodową, przeznaczona
była dla dzieci przebywających w mieście dyplomatów.
Szkoła ta, w której Beatrice uczyła literatury i pisania,
kształciła uczniów z ponad setki krajów świata. Nauczyciele
byli podobnie międzynarodową grupą. Dyrektor robił, co
mógł, żeby zintegrować personel, organizował koktajle,
ogniska, pikniki i wycieczki, mimo to w pokoju
Strona 8
nauczycielskim panowały stosunki plemienne. Niemcy
trzymali się z Niemcami, Francuzi z Francuzami, Hiszpanie
z Hiszpanami. Tego piątkowego popołudnia jedyną obecną
w pokoju Brytyjką oprócz panny Kenton była Cecelia Halifax
z wydziału historii. Cecelia miała burzę czarnych włosów
oraz przewidywalne poglądy polityczne, którymi przy każdej
okazji dzieliła się z panną Kenton z uporem godnym lepszej
sprawy. Opowiadała jej również ze szczegółami o swoim
burzliwym romansie z Kurtem Schröderem, geniuszem
matematycznym z Hamburga, który porzucił dochodową
karierę inżyniera, by uczyć jedenastolatków mnożenia
i dzielenia.
Pokój nauczycielski znajdował się na parterze
osiemnastowiecznej wiejskiej rezydencji pełniącej funkcję
budynku administracyjnego. Okna z ołowiowymi szybami
wychodziły na podjazd, na którym w tej chwili
uprzywilejowani uczniowie Geneva International wsiadali na
tylne kanapy luksusowych limuzyn produkcji niemieckiej,
z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi. Gadatliwa
Cecelia Halifax usadowiła się obok drzwi, nie przestając
paplać o skandalu w Londynie mającym jakiś związek z MI6
i rosyjskim szpiegiem. Beatrice prawie jej nie słuchała.
Patrzyła na tę nową dziewczynkę.
Jak zwykle wychodziła ze szkoły na samym końcu. Była
wątłą, ale już piękną dwunastolatką o żywych, świetlistych
brązowych oczach i włosach jak skrzydła kruka. Ku
wielkiemu niezadowoleniu Beatrice szkoła nie wymagała
mundurków, obowiązywały tylko zasady dotyczące stroju,
które co wolnomyślniejsi uczniowie lekceważyli bez żadnych
oficjalnych sankcji. Ale ta nowa dziewczynka do nich nie
należała. Od stóp do głów ubrana była w kosztowne rzeczy
Strona 9
z kraciastej wełny, jakie można znaleźć w butiku Burberry
w Harrodsie. Zamiast nylonowego plecaka miała skórzaną
torbę na książki, balerinki z patentowej skóry błyszczały
lakierem. Wyglądała skromnie i bardzo porządnie, ale
Beatrice pomyślała, że jest w niej coś dziwnego. Różniła się
od pozostałych dzieci. Miała w sobie coś królewskiego. Tak,
to było odpowiednie słowo: królewskiego.
Pojawiła się w szkole dwa tygodnie po rozpoczęciu
semestru jesiennego. Nie była to idealna sytuacja, ale takie
rzeczy często się zdarzały w Geneva International, gdzie
rodzice uczniów przypływali i odpływali jak wody Renu.
Dyrektor David Millar upchnął ją w grupie, z którą Beatrice
miała trzecią lekcję, a w której i tak było już o dwóch
uczniów za dużo. Dokumenty, na podstawie których przyjęto
ją do szkoły i których kopie dyrektor przekazał Beatrice, ziały
wielkimi dziurami nawet jak na tutejsze standardy.
Stwierdzały tylko, że dziewczynka nazywa się Dżihan
Tantawi, jest narodowości egipskiej oraz że jej ojciec jest
biznesmenem, a nie dyplomatą. Oceny miała przeciętne,
uważano, że jest inteligentna, ale nie wybitna. „Ptak gotów
zerwać się do lotu” – napisał David na marginesie. W gruncie
rzeczy jedynym ciekawym aspektem tych dokumentów była
rubryka przeznaczona na „szczególne wymagania” uczniów.
Zdawało się, że dla rodziny Tantawi najważniejsza jest
dyskrecja. Bezpieczeństwo, napisał David, to priorytet.
Właśnie dlatego tego popołudnia, jak i każdego innego, na
podjeździe obecny był Lucien Villard, szef szkolnej ochrony.
Lucien został importowany z Francji. Był weteranem Service
de la Protection, jednostki policyjnej odpowiedzialnej za
ochronę odwiedzających kraj cudzoziemskich dygnitarzy
i wyższych urzędników francuskich. Poprzednio pracował
Strona 10
w Pałacu Elizejskim, gdzie był członkiem osobistej ochrony
prezydenta Republiki. Dla Davida Millara imponujące CV
Luciena stanowiło dowód, że szkoła bardzo poważnie traktuje
bezpieczeństwo uczniów. Dżihan Tantawi nie była jedynym
dzieckiem wymagającym szczególnej ochrony.
Ale nikt nie przyjeżdżał do tej szkoły i jej nie opuszczał
z taką pompą jak ta nowa dziewczynka. Czarny mercedes, do
którego się wsuwała, mógłby wozić głowę państwa albo
potentata finansowego. Beatrice niezbyt dobrze znała się na
samochodach, lecz miała wrażenie, że karoseria jest
kuloodporna, podobnie jak szyby. Za nim jechał zawsze drugi
samochód, range rover, a w nim siedziało czterech ponurych
osiłków w ciemnych garniturach.
– Jak myślisz, kto to jest? – zastanowiła się głośno, patrząc
na dwa samochody, które właśnie wyjeżdżały na ulicę.
– Ten rosyjski szpieg? – zdziwiła się Cecelia Halifax.
– Ta nowa dziewczynka – odrzekła Beatrice przeciągle, po
czym dodała tonem wyrażającym powątpiewanie: – Dżihan.
– Podobno jej ojciec jest właścicielem połowy Kairu.
– Kto tak mówił?
– Veronica.
Veronica Alvarez była gorącokrwistą Latynoską z wydziału
plastycznego i obok Cecelii jednym z najmniej wiarygodnych
źródeł plotek w całej szkole.
– Mówi, że jej matka jest spokrewniona z egipskim
prezydentem. Jest jego siostrzenicą albo może kuzynką.
Beatrice popatrzyła na Luciena Villarda, który przechodził
przez placyk przed szkołą.
Strona 11
– A wiesz, co ja myślę?
– Co?
– Myślę, że ktoś tu kłamie.
* * *
I tak oto Beatrice Kenton, zahartowana w bojach
weteranka kilku mniej znanych prywatnych szkół brytyjskich,
która przyjechała do Genewy w poszukiwaniu romansu
i przygody, lecz nie znalazła tu ani jednego, ani drugiego,
rozpoczęła prywatne dochodzenie, by odkryć prawdziwą
tożsamość nowej uczennicy. Na początek wpisała nazwisko
Dżihan Tantawi w białe okienko domyślnej przeglądarki
internetowej. Na ekranie pojawiło się kilka tysięcy wyników,
ale żaden nie miał nic wspólnego z piękną dwunastolatką,
która wchodziła do klasy na początku każdej trzeciej lekcji,
nie spóźniając się nawet o minutę.
W następnej kolejności Beatrice sprawdziła portale
społecznościowe, ale znów nie znalazła ani śladu swojej
uczennicy. Zdawało się, że ta dziewczynka jest jedyną
dwunastolatką na całym bożym świecie, która nie prowadzi
równoległego życia w cyberprzestrzeni. Beatrice uznała to za
godne pochwały, bo niejednokrotnie widziała, jak
destrukcyjne emocjonalnie i rozwojowo może być nieustanne
pisanie wiadomości, tweetowanie i dzielenie się zdjęciami.
Niestety takie zachowania nie ograniczały się do dzieci.
Cecelia Halifax nie potrafiła nawet pójść do toalety, nie
zamieszczając na Instagramie własnego wyretuszowanego
zdjęcia.
Ojciec, niejaki Adnan Tantawi, był równie anonimowy
w cyberświecie. Beatrice znalazła kilka odnośników do
Tantawi Construction, Tantawi Holdings i Tantawi
Strona 12
Development, ale nic o nim samym. W dokumentach
z przyjęcia Dżihan do szkoły podany był prestiżowy adres
przy route de Lausanne. Beatrice przeszła się tamtędy
w sobotę po południu. Kilka domów dalej stała rezydencja
słynnego szwajcarskiego przemysłowca Martina
Landesmanna. Podobnie jak wszystkie nieruchomości po tej
stronie Jeziora Genewskiego, dom otoczony był wysokim
murem i nadzorowany przez kamery bezpieczeństwa.
Beatrice zajrzała do środka między prętami bramy
i dostrzegła wypielęgnowany zielony trawnik ciągnący się aż
do portyku wspaniałej willi w stylu włoskim. W jej stronę
natychmiast ruszył mężczyzna, z pewnością jeden z tych
osiłków z range rovera. Nawet nie próbował ukrywać, że pod
marynarką ma broń.
– Propriété privée! – zawołał po francusku z mocnym
obcym akcentem.
– Excusez-moi – wymamrotała Beatrice i szybko odeszła.
Następną część dochodzenia rozpoczęła rankiem
w najbliższy poniedziałek. Przez trzy dni uważnie
obserwowała tajemniczą nową uczennicę. Zauważyła, że
Dżihan czasami z opóźnieniem reaguje na swoje imię oraz że
z nikim w szkole się nie zaprzyjaźniła ani nie próbowała
zaprzyjaźnić. Wychwalając dziewczynkę za zupełnie
przeciętny esej, przekonała się, że Dżihan bardzo mało wie
o Egipcie. Wiedziała, że Kair to duże miasto położone nad
rzeką, i niewiele więcej. Twierdziła, że jej ojciec jest bardzo
bogaty, buduje wielkie apartamentowce i biurowce,
a ponieważ jest przyjacielem egipskiego prezydenta, Bractwo
Muzułmańskie nie lubi go i dlatego musieli zamieszkać
w Genewie.
– Dla mnie to brzmi zupełnie rozsądnie – stwierdziła
Strona 13
Cecelia.
– To brzmi jak zmyślona historyjka – zaprotestowała
Beatrice. – Wątpię, czy kiedykolwiek widziała Kair na własne
oczy. Właściwie nie jestem pewna, czy ona w ogóle jest
Egipcjanką.
Następnie Beatrice skupiła uwagę na matce. Widywała ją
głównie przez przyciemniane kuloodporne szyby limuzyny
oraz przy tych rzadkich okazjach, gdy kobieta opuszczała
tylne siedzenie kanapy samochodu i witała Dżihan na
placyku. Miała jaśniejszą skórę i włosy niż dziewczynka, była
atrakcyjna, ale sprawiała wrażenie osoby o niższej pozycji
społecznej. W gruncie rzeczy Beatrice nie dostrzegała między
nimi żadnego podobieństwa. Ich relacje były uderzająco
chłodne. Beartice nie zauważyła ani jednego pocałunku czy
ciepłego uścisku. Rzuciła jej się w oczy również groźna
nierównowaga sił: to Dżihan, a nie matka, była z nich dwóch
ważniejsza.
Gdy listopad przeszedł w grudzień i na horyzoncie
majaczyły już ferie świąteczne, Beatrice spróbowała spotkać
się z dziwnie chłodną matką tajemniczej uczennicy.
Pretekstem miały być postępy Dżihan w angielskim, ocenione
na podstawie dyktanda i testu leksykalnego. Wynik Dżihan
mieścił się w dolnej jednej trzeciej, ale był znacznie lepszy
niż wynik młodego Callahana, syna urzędnika Ambasady
Brytyjskiej, dla którego angielski był językiem ojczystym.
Beatrice napisała mejla z prośbą o spotkanie w terminie
dogodnym dla pani Tantawi i wysłała go na adres, który
znalazła w dokumentach dziewczynki. Gdy przez kilka dni nie
dostała odpowiedzi, wysłała wiadomość powtórnie i wówczas
otrzymała łagodną naganę od Davida Millara, dyrektora.
Okazało się, że pani Tantawi nie życzy sobie żadnych
Strona 14
bezpośrednich kontaktów z nauczycielami Dżihan. Beatrice
powinna przesłać swoje uwagi w mejlu do Davida, a on
przekaże je pani Tantawi. Beatrice podejrzewała, że dyrektor
zna prawdziwą tożsamość Dżihan, wiedziała jednak, że nie
powinna o tym wspominać, nawet w sposób zawoalowany.
Łatwiej byłoby wyciągnąć jakiś sekret od szwajcarskiego
bankiera niż od dyskretnego dyrektora międzynarodowej
szkoły w Genewie.
Pozostawał jej tylko Lucien Villard, francuski szef ochrony.
Beatrice zajrzała do niego w piątek po południu, gdy miała
wolną godzinę. Jego pokój mieścił się w suterenie obok
schowka na szczotki, gdzie urzędował podejrzany drobny
Rosjanin, dzięki któremu działały komputery. Lucien był
szczupły, silny i nie wyglądał na swoje czterdzieści osiem lat.
Pożądała go połowa kobiet z pokoju nauczycielskiego, łącznie
z Cecelią Halifax, która bezskutecznie próbowała go
poderwać, zanim trafiła do łóżka ze swoim teutońskim
geniuszem matematycznym obutym w korkowe sandały.
– Zastanawiałam się – powiedziała Beatrice, opierając się
z udawaną nonszalancją o futrynę otwartych drzwi Luciena –
czy mogłabym z panem chwilę porozmawiać o tej nowej
dziewczynce.
Lucien podniósł głowę znad biurka i spojrzał na nią
chłodno.
– O Dżihan? Dlaczego?
– Bo martwię się o nią.
Przykrył stertą papierów leżący przed nim telefon
komórkowy. Beatrice nie miała pewności, ale wydawało jej
się, że to inny telefon, nie ten, który Lucien zwykle miał przy
sobie.
Strona 15
– Martwienie się o Dżihan, panno Kenton, to moja praca,
a nie pani.
– To nie jest jej prawdziwe nazwisko, prawda?
– Skąd pani to przyszło do głowy?
– Uczę ją. Nauczyciele widzą różne rzeczy.
– Chyba nie czytała pani uwag w dokumentach Dżihan
dotyczących plotek i zbędnej gadaniny. Radziłbym
przestrzegać tych instrukcji, w innym wypadku będę
zmuszony zwrócić na to uwagę monsieur Millarowi.
– Proszę mi wybaczyć, nie miałam zamiaru…
Lucien podniósł rękę.
– Proszę się nie martwić, panno Kenton. To pozostanie
entre nous.
Dwie godziny później, gdy pisklęta elity dyplomatycznej
z całego świata przemierzały placyk przed château, Beatrice
znów wyglądała przez ołowiowe szyby w oknie pokoju
nauczycielskiego. Dżihan jak zwykle wyszła na samym końcu.
Nie, pomyślała Beatrice, nie Dżihan, tylko ta nowa
dziewczynka. Przemknęła lekko po bruku, machając torbą
z książkami i nie zwracając uwagi na Luciena Villarda, który
szedł obok niej. Kobieta czekała obok otwartych drzwi
limuzyny. Dziewczynka spojrzała na nią przelotnie i wsiadła
do środka. Beatrice widziała ją po raz ostatni.
Strona 16
2
Nowy Jork
Sarah Bancroft zrozumiała, że popełniła okropny błąd,
w chwili, gdy Brady Boswell zamówił drugie martini
belvedere. Jedli kolację w Casa Lever, eleganckiej włoskiej
restauracji przy Park Avenue ozdobionej litografiami
Warhola, które stanowiły niewielką część kolekcji należącej
do właściciela restauracji. To Brady wybrał miejsce. Był
dyrektorem skromnego, ale dość prestiżowego muzeum w St.
Louis i przyjeżdżał do Nowego Jorku dwa razy w roku na
największe aukcje, by przy okazji sprawdzić, zwykle na koszt
innych, co miasto ma do zaoferowania w sferze
gastronomicznej. Sarah stanowiła dla niego idealną ofiarę.
Miała czterdzieści trzy lata, jasne włosy, niebieskie oczy, była
bardzo inteligentna i niezależna, a co więcej, cały
zdemoralizowany świat sztuki Nowego Jorku wiedział, że ma
dostęp do nieograniczonych zasobów finansowych.
– Na pewno nie chcesz do mnie dołączyć? – zapytał
Boswell, podnosząc kolejnego drinka do wilgotnych ust. Miał
twarz o barwie średnio wypieczonego steku z łososia, a nad
nią staranną siwą zaczeskę. Jego muszka była przekrzywiona,
podobnie jak okulary w oprawkach ze skorupy żółwia, za
którymi mrugały załzawione oczy. – Okropnie nie lubię pić
sam.
– Jest pierwsza po południu.
– Nie pijesz do lunchu?
Już nie piła do lunchu, ale bardzo ją kusiło, by złamać dane
Strona 17
sobie słowo, że w ciągu dnia będzie zachowywać
abstynencję.
– Lecę do Londynu – wypalił Boswell.
– Naprawdę? Kiedy?
– Jutro wieczorem.
Szkoda, że nie wcześniej, pomyślała Sarah.
– Podobno tam studiowałaś?
Ostrożnie skinęła głową.
– Courtauld. – Nie miała ochoty przez cały lunch omawiać
swojego życiorysu. Podobnie jak wielkość jej konta w banku
był szeroko znany w nowojorskim świecie sztuki, a w każdym
razie jego część.
Sarah Bancroft skończyła Dartmouth College, a potem
studiowała historię sztuki w słynnym Instytucie Sztuki
Courtaulda w Londynie i obroniła doktorat na Harvardzie.
Dzięki kosztownemu wykształceniu, finansowanemu
w całości przez ojca, bankiera inwestycyjnego Citigroup,
zdobyła pozycję kuratora Galerii Phillipsa w Waszyngtonie,
na którym to stanowisku zarabiała tyle co kot napłakał.
Porzuciła galerię w dziwnych okolicznościach i podobnie jak
obraz Picassa, zakupiony na aukcji przez tajemniczego
nabywcę z Japonii, zniknęła z widoku publicznego. Pracowała
wtedy dla CIA i podjęła się dwóch niebezpiecznych zadań dla
legendarnego agenta izraelskiego, Gabriela Allona. Teraz
nominalnie zatrudniało ją nowojorskie Muzeum Sztuki
Współczesnej, gdzie opiekowała się największą atrakcją –
zdumiewającą, wartą pięć miliardów dolarów kolekcją
obrazów artystów współczesnych i impresjonistów, która
wcześniej należała do nieżyjącej Nadii al-Bakari, córki
Strona 18
nieprzyzwoicie bogatego saudyjskiego inwestora Ziziego al-
Bakariego.
To wyjaśniało, dlaczego Sarah jadła lunch w towarzystwie
kogoś takiego jak Brady Boswell. Niedawno zgodziła się
wypożyczyć kilka mniej znaczących obrazów z kolekcji
Okręgowemu Muzeum Sztuki w Los Angeles i Brady Boswell
chciał być następny w kolejce. Wiedział jednak, że nie jest
mu to pisane, bo jego muzeum nie może się poszczycić
wystarczającą pozycją i rodowodem, więc gdy wreszcie
złożyli zamówienie, wypełniał ciszę rozmową o niczym, by
opóźnić nieuniknioną odmowę. Sarah poczuła ulgę. Nie lubiła
konfrontacji. Przeżyła ich wystarczająco wiele jak na jedno
życie. A właściwie na dwa życia.
– Słyszałem o tobie paskudną plotkę.
– Tylko jedną?
Boswell uśmiechnął się.
– I co to była za plotka?
– że masz dodatkową pracę po godzinach.
Wyszkolona w sztuce oszustwa Sarah bez trudu ukryła
niepokój.
– Naprawdę? I gdzie niby pracuję?
Boswell pochylił się i ściszył głos do konfidencjonalnego
szeptu.
– Podobno jesteś potajemnym doradcą artystycznym CBM.
– Inicjałami CBM powszechnie nazywano przyszłego króla
Arabii Saudyjskiej. – I podobno pozwoliłaś mu wydać pół
miliarda dolarów na tego wątpliwego Leonarda.
– To nie jest wątpliwy Leonardo.
Strona 19
– A zatem to prawda!
– Nie bądź śmieszny, Brady.
– Zaprzeczenie, które nie jest zaprzeczeniem – odrzekł
z uzasadnioną podejrzliwością.
Sarah podniosła prawą rękę, jakby składała uroczystą
przysięgę.
– Nie jestem ani nigdy nie byłam doradcą do spraw sztuki
niejakiego Chalida bin Mohammeda.
Boswell wyraźnie jej nie wierzył. W końcu, nad zestawem
włoskich przystawek, poruszył temat wypożyczenia obrazów.
Sarah udawała obojętność, a potem poinformowała go, że
w żadnym wypadku nie wypożyczy mu ani jednego obrazu
z kolekcji al-Bakari.
– A może jakiegoś Moneta albo dwa? Albo chociaż
Cézanne’a
– Przykro mi, ale to wykluczone.
– A może Rothko? Masz ich tyle, że nawet nie zauważysz
braku jednego.
– Brady, proszę cię.
Skończyli lunch w zgodzie i rozstali się na chodniku Park
Avenue. Sarah postanowiła wrócić do muzeum pieszo. Po
jednej z najcieplejszych jesieni za ludzkiej pamięci na
Manhattan w końcu dotarła zima. Bóg jeden wie, co
przyniesie nowy rok. Zdawało się, że cała planeta przyczaiła
się między dwoma ekstremami. Sarah też. Jednego dnia była
sekretnym żołnierzem w globalnej wojnie z terroryzmem,
następnego kuratorką jednej z najwspanialszych kolekcji
dzieł sztuki na świecie. W jej życiu nie było drogi środka.
Strona 20
Ale gdy skręciła we Wschodnią Pięćdziesiątą Trzecią, naraz
uświadomiła sobie, że jest śmiertelnie znudzona. Owszem,
cały świat muzealny jej zazdrościł, ale kolekcja Nadii al-
Bakari mimo całej swojej wspaniałości i szumu, jaki wywołała
tuż po otwarciu, właściwie nie wymagała żadnej opieki.
Sarah była tylko jej atrakcyjną publiczną twarzą i od
pewnego czasu zbyt często wychodziła na lunch
w towarzystwie ludzi takich jak Brady Boswell.
Tymczasem w jej życiu prywatnym nie działo się nic. Choć
kalendarz miała pełen imprez i przyjęć, na których zbierano
fundusze, nie udało jej się poznać mężczyzny w odpowiednim
wieku i o odpowiedniej profesji. Owszem, spotykała wielu
mężczyzn tuż po czterdziestce, ale tych nie interesowały
związki – Boże, jak nienawidziła tego słowa – z kobietami
w podobnym wieku. Mężczyzn po czterdziestce pociągały
ponętne dwudziestotrzyletnie nimfetki, leniwe istoty, które
paradowały po Manhattanie w legginsach, z matami do jogi
pod pachą. Sarah obawiała się, że wkracza w świat drugich
żon. W najbardziej mrocznych chwilach widziała siebie
u boku bogatego sześćdziesięciotrzylatka, który farbuje
włosy i regularnie przyjmuje zastrzyki botoksu oraz
testosteronu. Jego dzieci z pierwszego małżeństwa uznają ją
za niszczycielkę małżeństw i będą nią pogardzać. Po długiej
terapii wspierającej płodność urodzi starzejącemu się
małżonkowi jedno dziecko, które będzie musiała
wychowywać sama po tragicznej śmierci męża przy czwartej
próbie zdobycia Mount Everestu.
Gwar tłumu w atrium galerii MoMA na chwilę podniósł ją
na duchu. Kolekcja Nadii al-Bakari znajdowała się na
pierwszym piętrze, gabinet Sarah na trzecim. Miała
dwanaście nieodebranych połączeń. Zwykły zestaw: pytania