13572

Szczegóły
Tytuł 13572
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13572 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13572 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13572 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BRIAN LUMLEY TYTUS CROW #1 KRETOCHŁONY Tłumaczenie: Stefan Baronowski Pamięci Augusta Derletha, który dał mi swoje błogosławieństwo. Pragnę także podziękować wszystkim twórcom makabrycznych opowiadań, którzy w ciągu wielu lat przyczynili się do rozwijania mitologii Cthulhu H. P. Lovecrafta, dzięki czemu mitologia ta jest wciąż żywa. Kto wiecznie kłamie, śmierć mu nie sądzona W dziwnych eonach maże i śmierć skona. 1 Głębokie pieczary (Z teczki Tytusa Crowa) Blowne House Leonard's-Walk Heath London 18 maja 196- Ref. -53/196- G. K. Lapham&Co. Head Office, GKL Cuttings 117 Martin Fludd St. Nottingham, Notts. Szanowny Panie, Pragnę zmienić swoje instrukcje tak, aby obejmowały jedynie najistotniejsze przypadki i w tym zakresie będę jak zwykle wdzięczny za pańską współpracę. Nie należy tych słów rozumieć jako zamiaru porzucenia moich zwyczajów; przeciwnie, ale na razie życzyłbym sobie, aby skupił Pan swoje wysiłki na zdobyciu wszystkich relacji dotyczących pewnej konkretnej dziedziny. Potrzebuję kopii wszystkich wycinków prasowych z każdego spośród czterdziestu trzech dzienników, odnoszących się do takich zdarzeń jak trzęsienia ziemi, wstrząsy podziemne, osunięcia gruntu i temu podobne zjawiska (o ile to możliwe, sięgających trzech lat wstecz) i proszę postępować zgodnie z moim życzeniem aż do odwołania. Dziękuję za życzliwe zainteresowanie. Z wyrazami szacunku, T. Crow Blowne House 19 maja Ref. -55/196- Edgar Harvey, Esq. Harvey, Johnson&Harvey, Solicitors 164-7 Mylor Rd. Radcar, Yorks. Szanowny Panie, Jak rozumiem, jest Pan agentem literackim Paula Wendy-Smitha, młodego autora romantycznych i/lub makabrycznych opowiadań i po jego tajemniczym zniknięciu w 1933 roku został Pan wykonawcą jego testamentu. Byłem wówczas bardzo młody, ale pamiętam to wszystko dzięki pewnym szczególnym okolicznościom, jakie towarzyszyły publikacji ostatniego opowiadania tego autora (które, jak się wydaje, wiążą się ze zniknięciem zarówno jego samego, jak i jego wuja, archeologa nazwiskiem sir Amery Wendy-Smith), a która została wstrzymana. Pragnę zapytać, czy opowiadanie, o którym mowa, zostało opublikowane, a jeśli tak, to gdzie mógłbym dostać jego egzemplarz. Oczekuję pańskiej rychłej odpowiedzi. Z poważaniem, T. Crow Harvey, Johnson&Harvey Mylor Rd. Radcar, Yorks. 22 maja Blowne House Szanowny Panie, Odpowiadając na pańskie pytanie (ref. 55/196- z 19 maja), pragnę stwierdzić, że istotnie byłem wykonawcą testamentu Paula Wendy-Smitha i że na kilka lat wstrzymano publikację jednego z jego opowiadań, dopóki w 1937 roku autor i jego wuj nie zostali oficjalnie uznani za „zaginionych lub zmarłych". Opowiadanie to, zresztą dosyć błahe, zostało niedawno opublikowane w pięknie wydanym, dużym zbiorze makabrycznych opowiadań. Załączam jego odbitkę, a także, gdyby interesowała Pana cała książka, wizytówkę wydawcy. Mam nadzieję, że otrzymane informacje całkowicie Pana satysfakcjonują. Z poważaniem, Edgar Harvey Blowne House 25 maja Ref. -58/196- Features Reporter Coalville Recorder 77 Leatham St. Coalville, Leics. Szanowny Panie, Przez całe życie interesowałem się zjawiskami sejsmicznymi i dlatego ogromnie zainteresował mnie pański artykuł w numerze Recordera z 18 maja. Wiem, że pańska relacja jest na tyle kompletna, na ile każdy przeciętny człowiek mógłby oczekiwać, ale zastanawiam się, czy byłby Pan w stanie dopomóc mi w moim własnym, nieco bardziej specjalistycznym śledztwie. Wstrząsy podziemne, które Pan tak znakomicie opisał, interesują mnie szczególnie i byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby zechciał Pan dostarczyć mi dodatkowych, związanych z nimi szczegółów. Obliczenia, jakie przeprowadziłem - choć nieścisłe - sugerują, iż wstrząsy w Coalville miały charakter liniowy; inaczej mówiąc, wystąpiły niemal dokładnie na linii południe-północ i to w porządku chronologicznym: te wysunięte najbardziej na południe pojawiły się na początku. Tak przynajmniej mi się wydaje i byłbym wdzięczny, gdyby Pan zechciał potwierdzić moje podejrzenia (albo ewentualnie im zaprzeczyć). Załączam zaadresowaną kopertę ze znaczkiem. Pozostaję z poważaniem, Tytus Crow Blowne House 25 maja Ref. -57/196- Raymond Bentham, Esq. 3 Easton Crescent Alston, Cumberland Szanowny Panie, Po zapoznaniu się z wycinkiem z numeru Northern Daily Mail z 18 maja, pragnę stwierdzić, że niezmiernie zainteresował mnie ten artykuł, zawierający niektóre fragmenty pańskiego sprawozdania, dotyczącego zachodniej części starych wyrobisk Kopalni Hardena i bardzo żałuję, że sir David Betteridge, doradca naukowy Zarządu Kopalni Północno- Wschodnich, potraktował pańskie sprawozdanie w tak lekceważący sposób. W moim mniemaniu, choć przyznam, że niewiele wiem o Panu i pańskiej pracy, zarząd tak wielkiego i znanego przedsiębiorstwa zachował się w sposób dość nieodpowiedzialny, zatrudniając przez dwadzieścia lat inspektora i w ciągu tego czasu nie zorientował się, że jego „władze umysłowe pozostawiają nieco do życzenia"! Teraz nie jestem już zbyt młody; w rzeczywistości, mając sześćdziesiąt trzy lata, jestem znacznie starszy niż Pan, lecz mam pełne zaufanie do własnych władz umysłowych i zapoznawszy się z pewnymi szczegółami pańskiego sprawozdania, które mogę potwierdzić (choć w dosyć osobliwy sposób), jestem także pewien, że ma Pan zupełną słuszność, jeśli chodzi o pańskie spostrzeżenia dotyczące zaprzestania prac w wyrobiskach Kopalni Hardena. Wszelako powód mojej pewności w tej materii musi niestety pozostać tajemnicą - jak większość ludzi, nie lubię drwin i jestem pewien, że Pan to zrozumie - ale mam nadzieję, że dowodem mojej szczerości będzie ten list. Ażeby uspokoić Pana, że go nie nabieram, ani w jakiś złośliwy sposób nie próbuję podważyć wniosków pańskiego sprawozdania, pragnę zwrócić Pana uwagę na następujące fakty. Wspomina Pan tylko o pewnych zarysach, wyrytych na ścianach owych odkrytych przez Pana, nowych i tajemniczych tuneli, wydrążonych (czy, jak Pan utrzymuje, „wypalonych") w skale na głębokości mili pod powierzchnią ziemi i odnoszę wrażenie, że nie ma Pan szczególnej ochoty dokładnie opisywać treści czy kształtu tych zarysów. Czy wolno mi zaryzykować przypuszczenie, że nie chce Pan, aby go znów wyśmiano, co mogłoby mieć miejsce, gdyby Pan rzeczywiście opisał swe odkrycie? I czy wolno mi powiedzieć, co miano- wicie zobaczył Pan na ścianach tych nieznanych tuneli; owe dziwne kształty, przedstawiające podobizny jakichś żywych stworzeń - przypominających wydłużone ośmiornice czy kałamarnice, pozbawione głów i oczu - właściwie robaków z mackami o gigantycznych rozmiarach? Czy ośmielę się wyłożyć karty na stół i wspomnieć o dźwiękach, jakie Pan słyszał tam, w głębi Ziemi; dźwiękach, których źródłem w żadnym wypadku nie mogły być pęknięcia naprężeniowe ścian szybu, nawet gdyby kopalnia, o której mowa, nie była eksploatowana od pięciu lat i była źle zabezpieczona? Użył Pan słowa śpiew, panie Bentham, ale szybko się Pan wycofał, kiedy pewien reporter zaczął sobie żartować. Jednakże ja potraktowałem pańskie słowa poważnie: powiedział Pan śpiew i jestem pewien, że dokładnie to miał Pan na myśli! Skąd to wiem? Powtórzę, że nie wolno mi ujawnić źródła moich informacji; byłbym jednak wdzięczny, gdyby zechciał Pan wyrazić swoje zdanie na temat poniższego tekstu: Ce'haiie ep-ngh fl'hur Chanie fhtagn, Ce'haiie fhtagn ngh Shudde-M'ell. Hai G'hame orr'e ep fl'hur, Shudde-M'ell ican-icanicas fl'hur orr'e G'hame. W tej chwili nie chciałbym wyjaśniać mego zainteresowania tą sprawą ani też pochodzenia moich informacji, ale żywię nadzieję, że wkrótce otrzymam pańską odpowiedź i bardziej szczegółowe sprawozdanie z tego, co Pan napotkał pod ziemią. Pozostaję z poważaniem, Tytus Crow Coahille Recorder Coalville, Leics. 28 maja Blowne House Szanowny Panie, W odpowiedzi na pański list nr 58/196- z dnia 25 maja donoszę, co następuje. Wstrząsy podziemne, jakie nawiedziły Coalville w hrabstwie Leicestershire w dniu 17 maja po południu, miały, jak Pan słusznie wywnioskował, charakter liniowy. (I rzeczywiście wystąpiły na linii południe-północ; w rzeczywistości pobiegły, jak sądzę, dalej w głąb kraju.) Jak Pan z pewnością wie, Coalville leży w samym środku obszaru rozwijającego się przemysłu górniczego i niewątpliwie wytłumaczenia owych wstrząsów należy szukać w zapadaniu się starych wyrobisk w tym obszarze. Wstrząsy trwały od 16.30 do 20.00, lecz nie były szczególnie silne - choć, jak mi powiedziano, bardzo źle się odbiły na kilku pacjentach leżącego w pobliżu Sanatorium Thornelee. Prawie rok temu miały także miejsce inne niewielkie osunięcia gruntu, ale ich zasięg był znacznie mniejszy. Mniej więcej w tym samym czasie, w wyniku zawalenia się bardzo wąskiego i mało wydajnego pokładu, straciło życie pięciu górników. Brat - bliźniak jednego z nich znajdował się w tym czasie w innej części kopalni i jego późniejsza choroba stała się tematem sensacyjnych artykułów prasowych. Nie pisałem o tym przypadku; uczynił to w wielce niesmaczny sposób jakiś pismak z Recordera, opatrując swoją relację nagłówkiem: „Horror braci syjamskich!" Najwyraźniej bliźniak, który ocalał, stracił zmysły dokładnie w tym samym momencie, w którym jego brat i jego towarzysze zginęli! Powinna Pana zainteresować seria artykułów, które zamierzam przygotować dla Recordera, pt. „Historia kopalni w Midlands" i które ukażą się w tym roku. Jeśli Pan sobie życzy, z przyjemnością prześlę je Panu, jak tylko ujrzą światło dzienne. Z wyrazami szacunku, William Plant Alston, Cumberland 28 maja Blowne House Szanowny Panie, List pański otrzymałem wczoraj po południu, ale ponieważ nie mam wprawy w pisaniu listów, nie jestem pewien, jak Panu odpowiedzieć, ani czy potrafię dobrać odpowiednie słowa. Po pierwsze, pragnę stwierdzić, że ma Pan zupełną rację, jeśli chodzi o rysunki na ścianach tuneli - a także jeśli chodzi o ten śpiew. Nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób mógł się Pan o tym dowiedzieć! O ile wiem, jestem jedynym człowiekiem, jaki był w tym szybie od czasu zamknięcia kopalni i niech mnie diabli, jeśli istnieje jakieś inne miejsce na ziemi czy pod nią, w którym można usłyszeć takie dźwięki, jakie ja tam usłyszałem, albo zobaczyć takie rysunki, jakie ja tam zobaczyłem. Ale Pan oczywiście je widział! Dowodzą tego owe szalone słowa, które Pan przytacza, a które dokładnie zgadzają się z tym, co wtedy usłyszałem... Oczywiście powinienem był tam pójść z kolegą, ale się akurat rozchorował, a ja myślałem, że będzie to po prostu kolejne rutynowe zadanie. Jak Pan wie, tak nie było! Powód, dla którego wysłano mnie na dół dla przeprowadzenia inspekcji w starej kopalni był dwojaki: jako młody człowiek pracowałem na wszystkich tych pokładach i dobrze znałem drogę, no i oczywiście (do diabła z tym, co mówi Betteridge!) jestem doświadczonym inspektorem, ale przede wszystkim kimś, kto musi zdecydować, czy opuszczone pokłady można podeprzeć belkami czy też zasypać. Przypuszczam, że liczne osunięcia ziemi i zawały wokół Ilden i Blackhill przyprawiły ostatnio członków Zarządu Kopalni o niezły ból głowy. Ale prosił mnie Pan o bardziej szczegółowy opis tego, na co się natknąłem pod ziemią i spróbuję to teraz opowiedzieć. Jednak czy mogę oczekiwać, że wszystko, co powiem, pozostanie tajemnicą? Widzi Pan, za kilka lat mam otrzymać od Zarządu Kopalni wysoką emeryturę, a oni naturalnie dosyć się przejmują krytycznymi artykułami prasowymi, zwłaszcza takimi, które budzą zaniepokojenie miejscowych właścicieli ziemskich czy przedsiębiorców budowlanych. Ludzie nie kupują domów, które nie są bezpieczne, ani ziemi, która jest narażona na osunięcia! A ponieważ już raz dostałem reprymendę, nie chcę ryzykować swojej emerytury... Myślę, że tym, co naprawdę zdenerwowało moich szefów, było to, co mówiłem o owych tunelach, które odkryłem pod ziemią - nie starych, podpartych belkami chodnikach, lecz prawdziwych tunelach - owalnych i starannie wygładzonych, niewątpliwie sztucznego pochodzenia. Nie był to jeden tunel, jak pisał Mail, lecz było ich z pół tuzina! Prawdziwy labirynt. Mówiłem, że ściany tych tuneli zostały wypalone, nie zaś wydrążone i tak było rzeczywiście. Tak przynajmniej wyglądały; jak gdyby zostały od wewnątrz pokryte płynną lawą, która potem zastygła! Ale teraz trochę się zagalopowałem. Lepiej więc zacznę od początku... Dostałem się na dół głównym szybem w Harden, korzystając ze starej, awaryjnej windy, której dotąd nie zdemontowano. Na górze było paru chłopaków na wypadek, gdyby stara maszyneria nawaliła. W ogóle się nie denerwowałem; rozumie Pan, robiłem to od dawna, znam wszelkie zagrożenia i wiem, czego się można spodziewać. Wziąłem ze sobą na dół papużkę w klatce. Powiesiłem klatkę na drewnianym daszku windy i zacząłem rozglądać się wokół. Uważam, że są stare, sprawdzone sposoby. Weterani wykorzystywali kanarki, a ja wziąłem papużkę. Na wypadek, gdyby był tam obecny gaz kopalniany, czyli metan. Jego duża koncentracja sprawia, że ptaszek natychmiast traci przytomność i jest to sygnał, że trzeba się wynosić! Miałem na sobie ubiór ochronny i wysokie buty na wypadek, gdyby była tam woda - Harden leży niedaleko morza, a szyb jest jednym z najgłębszych w kraju. Spodziewałem się wody, ale jak się okazało, byłem w błędzie; było zupełnie sucho. Miałem na głowie hełm z potężną lampą oraz mapę chodników i pokładów - standardowa procedura, choć w moim przypadku właściwie niepotrzebna. W każdym razie pomyślnie zjechałem na dół i dałem chłopakom na górze sygnał, że dojechałem szczęśliwie, po czym ruszyłem poziomym korytarzem w stronę zachodnich chodników i pokładów węgla. Musi Pan zrozumieć, panie Crow, że główne korytarze są często bardzo szerokie. Niektóre z nich są prawie tak wielkie, jak tunel londyńskiego metra. Wspominam o tym, aby podkreślić, że nie było powodów do klaustrofobii czy czegoś w tym rodzaju i nie było tak, jakbym nie był w kopalni przedtem - ale tam coś było! Trudno mi to wyjaśnić na papierze, ale - sam nie wiem - miałem uczucie, że... to było, jakby... czy Pan jako dziecko, bawiąc się w chowanego, wchodził do pokoju, w którym ktoś się ukrył? Jest ciemno, nie może Pan go dojrzeć, a on siedzi cichutko jak myszka, ale mimo to wie Pan, że on tam jest! Takie właśnie miałem wrażenie w tej opuszczonej kopalni. Była rzeczywiście opuszczona - w każdym razie wtedy... No, więc otrząsnąłem się z tego i ruszyłem dalej, aż w końcu doszedłem do zachodniej sieci chodników. To prawie dwie mile od głównego szybu. Po drodze napotykałem dowody niszczejącego belkowania stropu, ale to nie wyjaśniało w wystarczający sposób osunięć ziemi na powierzchni. O ile byłem w stanie stwierdzić, nie było żadnych zawałów. Jednak w powietrzu unosił się smród, jakiego nie czułem nigdy przedtem, ale nie był to gaz, który wywierałby jakieś działanie na papużkę czy mnie samego. Po prostu bardzo nieprzyjemny zapach. Na samym końcu korytarza, niemal dokładnie pod Blackhill, natknąłem się na pierwszy z nowych tuneli. Odchodził od głównego korytarza w kierunku przeciwnym do morza i szczerze mówiąc, stanąłem jak wryty. Co by Pan sobie pomyślał na moim miejscu? Był to poziomy tunel o twardych, regularnych ścianach, ale wydrążono go w litej skale, nie zaś w węglu! Staram się być na bieżąco, jeśli chodzi o metody stosowane w kopalniach, ale od samego początku byłem całkiem pewien, że ten tunel nie został wydrążony przy użyciu metody czy maszyn, jakie znałem. A mimo to wydawało mi się, że musiałem coś przegapić. Jednak tunel nie był zaznaczony na mapie, więc w końcu powiedziałem sobie, że zanim zamknięto kopalnię, musiano tutaj wypróbowywać jakieś nowe maszyny. Mówię Panu, byłem cholernie poirytowany - nikt mnie o tym nie uprzedził! Wylot tunelu miał średnicę około ośmiu stóp i choć jego strop nie był w ogóle podparty, otwór wydawał się solidny, najzupełniej bezpieczny. Postanowiłem nim pójść, aby się przekonać, dokąd sięga. Ten tunel, panie Crow, miał pół mili długości; w ogóle nie był belkowany, był prosty jak strzała i stanowił najstaranniej wydrążony otwór, jaki zdarzyło mi się widzieć w ciągu dwudziestu pięciu lat pracy. Mniej więcej co dwieście jardów łączyły się z nim pod kątem prostym podobne tunele i na trzech tego rodzaju rozgałęzieniach widać było duże zwały materiału skalnego. To kazało mi zachować ostrożność. Najwyraźniej te tunele nie były tak solidne, jak się wydawało! Nie wiem, skąd to się wzięło, ale nagle przyszły mi na myśl olbrzymie krety! Kiedyś widziałem taki sensacyjny film o podobnych zwierzętach. Może stąd wzięła się ta myśl. W każdym razie ledwie mi to przyszło do głowy, znalazłem się w miejscu, gdzie do głównego tunelu dochodził jeszcze jeden, ale ten wiódł do góry! W stropie widniał otwór, którego brzegi były zaokrąglone i gładkie, jakby wskutek działania wysokiej temperatury. Od tej chwili poruszałem się niezwykle wolno, ale wkrótce wydostałem się z tunelu i znalazłem się w wielkiej grocie. W każdym razie wziąłem to za grotę, ale gdy uważniej przyjrzałem się jej ścianom, zorientowałem się, że to nie grota! Było to po prostu miejsce, skąd rozgałęziały się liczne tunele. Strop podtrzymywały filary przypominające stalagmity. Tam właśnie zobaczyłem te rzeźby, te rysunki stworów przy- pominających ośmiornice, wyryte na ścianach i nie potrzebuję mówić, jakiego mi to napędziło strachu! Nie kręciłem się tam zbyt długo (poza wszystkim smród był potworny), ale na tyle długo, że zdołałem stwierdzić, iż od jednej ściany do drugiej było około pięćdziesięciu stóp i że ściany były pokryte substancją przypominającą lawę. Podłoga była dosyć płaska i pokryta małymi kamieniami, a w samym środku tego miejsca znalazłem cztery duże perły. Miały około czterech cali średnicy, były bardzo twarde i błyszczące. Niech mnie Pan nie pyta, jak się tam znalazły - nie mam pojęcia i nie rozumiem, jak mogły tam powstać w sposób naturalny, jak inne perły, które widziałem w dzieciństwie. W każdym razie włożyłem je do torby, po czym ruszyłem z powrotem do końca zachodniego wyrobiska. Wtedy byłem już na dole około półtorej godziny. Idąc w głąb pokładów węgla, nie udało mi się dojść zbyt daleko. Połowa chodników zawaliła się, ale wkrótce odkryłem, co było tego przyczyną! Stare wyrobiska były podziura- wione jak ser szwajcarski tymi przeklętymi tunelami, które przechodziły zarówno przez węgiel, jak i przez litą skałę! Wtedy w jednym z ocalałych, starych pokładów, gdzie wciąż znajdowało się trochę niskogatunkowego węgla, natknąłem się na jeszcze coś dziwnego. Jeden z nowych tuneli został wydrążony równolegle do dawnego pokładu i zwróciłem uwagę, że jego ściany nie były z owej substancji podobnej do lawy, lecz ze smolistej masy, dokładnie takiej, jaka powstaje w piecach koksowniczych, tylko że ta tutaj była twarda niczym skała... I to wszystko. Miałem już dość i ruszyłem w drogę powrotną w kierunku głównego szybu i windy. Właśnie wtedy wydało mi się, że usłyszałem ów śpiew. Wydało mi się? - ja go naprawdę usłyszałem i był dokładnie taki, jak Pan go opisał! Był bardzo cichy, wydawało się, że dochodzi z bardzo daleka, jak szum morza w muszli albo dawno słyszana melodia, która nam chodzi po głowie... Wiedziałem jednak, że nigdy czegoś takiego tutaj nie słyszałem i jak najszybciej podążyłem w stronę windy. No cóż, niewiele już mam do dodania. Prawdopodobnie i tak powiedziałem zbyt wiele i tylko mam nadzieję, że nie jest Pan taki, jak Ci reporterzy. Jednakże chciałem wreszcie zrzucić to z serca, więc czym się właściwie przejmuję? W końcu dotarłem do dolnej części szybu, gdzie nie słyszałem już tego śpiewu; chłopakom czekającym na górze dałem sygnał, żeby mnie wyciągali. Kiedy się znalazłem na po- wierzchni, złożyłem raport, ale nie tak szczegółowy jak tutaj, po czym poszedłem do domu... Zatrzymałem na pamiątkę te perły, w ogóle o nich nie wspominając w swoim raporcie. Nie sądzę, aby mogły się komuś na coś przydać. Mimo wszystko, można by powiedzieć, że je ukradłem. To znaczy, jakkolwiek by było - no cóż, nie należą do mnie, prawda? Mógłbym je wysłać do muzeum w Sunderland albo w Radcar i przypuszczam, że personel zorientowałby się, skąd pochodzą... Następnego ranka zjawili się reporterzy z Daily Mail. Dowiedzieli się o mojej relacji i postanowili wyciągnąć ze mnie, ile się da. Odniosłem wrażenie, że się ze mnie podśmiewają, więc nie powiedziałem im zbyt wiele. Kiedy wreszcie dali mi spokój, musieli wybrać się do starego Betteridge'a. Teraz Pan zna resztę. I to, panie Crow, już wszystko. Jeśli jest jeszcze coś, co chciałby Pan wiedzieć, niech się Pan odezwie. Co do mnie, jestem ciekaw, skąd się Pan dowiedział tak wiele o całej tej sprawie i dlaczego chce Pan wiedzieć więcej... Z poważaniem, R. Bentham PS. Może Pan słyszał, że planowano wysłać na dół jeszcze dwóch inspektorów, aby naprawili to, co ja „spaprałem". Ale nie udało się. Zaledwie parę dni temu wszystko zawaliło się! Droga między Harden a Blackhill zapadła się w kilku miejscach na głębokość dziesięciu stóp, a w Castle-Ilden zawaliło się kilka stodół. Trzeba było także wzmocnić ściany w gospodzie Red Cow w Harden i od tego czasu notowano lekkie wstrząsy na całym obszarze. Jak powiedziałem, cała kopalnia była poprzecinana tymi tunelami. Jestem zaskoczony (i rad!), że wytrzymała tak długo. I jeszcze jedno. Myślę, że źródłem smrodu, o którym mówiłem, musiał mimo wszystko być jakiś gaz. Na pewno od tego czasu mam jakiś mętlik w głowie. Byłem potem bardzo osłabiony i niech mnie diabli, jeśli wciąż nie słyszę tego okropnego, zawodzącego dźwięku! To oczywiście sprawa wyobraźni, bo może mi Pan wierzyć, że stary Betteridge nawet w połowie nie miał racji, jeśli chodzi o to, co o mnie mówił... R.B. Blowne House 30 maja Raymond Bentham, Esq. Szanowny Panie, Dziękuję za szybką odpowiedź na mój list z 25 maja i byłbym bardzo zobowiązany, gdyby Pan zechciał poświęcić tyle samo uwagi mojemu kolejnemu listowi. Z konieczności ten list jest krótki (mam na głowie mnóstwo ważnych spraw do załatwienia), ale usilnie proszę, aby Pan postąpił według moich wskazówek, choć mogą się Panu wydać dziwne i aby uczynił to Pan bezzwłocznie! Przekonał się Pan, jak dokładnie opisałem rysunki, znajdujące się na ścianach owej wielkiej, sztucznej groty i jak wiernie udało mi się oddać na papierze ten dziwny śpiew, który Pan słyszał pod ziemią. Teraz moim największym pragnieniem jest, aby Pan nie zapomniał moich poprzednich wniosków i uwierzył mi, gdy powiem, że w wyniku zabrania owych pereł, znalezionych w tunelach kopalni Harden, znalazł się Pan w wielkim i okropnym niebezpieczeństwie! W istocie uważam, że to niebezpieczeństwo rośnie z każdą chwilą! Proszę, aby Pan wysłał je do mnie; myślę, że wiem, co należy z nimi zrobić. I powtarzam, proszę bez zwłoki przekazać mi te perły; w przeciwnym razie niech Pan, na miłość boską, przynajmniej usunie je ze swego domu! Dobrym rozwiązaniem byłoby wrzucenie ich do szybu tej kopalni, jeżeli to możliwe; jednak, niezależnie od tego, jaki Pan wybierze sposób, niech się Pan ich pozbędzie szybko! Mogą się okazać znacznie bardziej niebezpieczne niż dziesięciokrotnie większa ilość nitrogliceryny! Szczerze oddany, Tytus Crow Blowne House 30 maja, godz. 17. P. Henri-Laurent dc Marigny Drogi Henri, Próbowałem dwukrotnie dodzwonić się do ciebie w ciągu dzisiejszego dnia, ale dowiedziałem się, że jesteś w Paryżu na aukcji antyków! Twoja gosposia mówi, że nie wie, kiedy wrócisz. Mam nadzieję, że niedługo. Możliwe, że będę bardzo potrzebował twojej pomocy! List ten będzie czekał na ciebie, gdy wrócisz. Nie trać czasu i przyjeżdżaj tak szybko, jak to możliwe! Tytus 2 Dziwne i przerażające cuda (Z notatnika Henri-Laurenta de Marigny) Od wielu tygodni miałem to dziwne i niewytłumaczalne uczucie - głęboko zakorzeniony lęk, psychiczny niepokój - a skumulowany efekt tej trudnej do określenia atmosfery wszechogarniającej histerii i niezwykłego napięcia moich zazwyczaj tak mocnych nerwów, był okropny i obezwładniający. W żaden sposób nie mogłem pojąć, skąd wzięły się te ponure obawy, czy choćby odgadnąć źródła przytłaczającej atmosfery, która zdawała się rozpościerać wszędzie wokół mnie w sposób niemal namacalny, zarówno we śnie jak i na jawie, lecz kombinacja tych przyczyn wystarczyła aż nadto, by wygnać mnie z Londynu i poszukać schronienia na kontynencie. Rzekomo udałem się do Paryża, aby wyszukać w House du Fouche pewne wschodnie antyki, ale kiedy się zorientowałem, że ta ucieczka do mego rodzinnego miasta nie przyniosła mi ulgi od denerwującego, fatalnego nastroju, zupełnie nie wiedziałem, co ze sobą począć. W końcu, zaledwie po czterech dniach pobytu, zrobiwszy tylko bardzo niewielkie zakupy - jak przypuszczam, dla usprawiedliwienia swojej podróży - postanowiłem wracać do Anglii. W chwili, gdy mój samolot wylądował w Londynie, odniosłem dziwne wrażenie, że mnie tutaj z Francji wezwano i przekonałem się, że to wrażenie było prawdziwe, gdy po przyjeździe do domu zastałem list od Tytusa Crowa. List leżał od dwóch dni na stole w moim gabinecie, gdzie położyła go gosposia; jednak choć wiadomość brzmiała bardzo tajemniczo, natychmiast poprawiła mi nastrój, pomagając uwolnić się od nękającego mnie od wielu tygodni przygnębienia, więc pośpieszyłem co tchu do Blowne House. Było popołudnie, gdy dotarłem do leżącego na peryferiach długiego, parterowego domu Crowa, a gdy potężnie zbudowany okultysta otworzył mi drzwi, byłem naprawdę zdumiony zmianami, jakie nastąpiły na jego obliczu w ciągu trzech miesięcy, czyli od chwili, gdy widziałem go po raz ostatni. Wyglądał na ogromnie zmęczonego, to było oczywiste, a twarz miał wymizerowaną i poszarzałą. Na jego wysokim czole pojawiły się głębokie zmarszczki świadczące o trawiącym go niepokoju; szerokie ramiona zapadły się; cały jego wygląd zdradzał nieustanną intensywną pracę, którą najwyraźniej musiał podjąć. Jego pierwsze słowa były niemal oczywiste. - De Marigny, dostałeś mój list! Dzięki Bogu! Jeśli kiedykolwiek potrzebna była druga głowa, to właśnie teraz. Już ledwo trzymam się na nogach, to doprowadza mnie do szału! Potrzebuję trzeźwego umysłu, świeżego podejścia - mój Boże, jak to dobrze, że jesteś! Crow zaprosił mnie do środka, zaprowadził do swojej pracowni i gestem wskazał, abym usiadł. Ale ja stałem, z niedowierzaniem rozglądając się po pokoju. Gospodarz nalał mi kieliszek brandy i ciężko opadł na fotel za wielkim biurkiem. Jak mówiłem, rozglądałem się po jego pracowni z niedowierzaniem: trzeba wam wiedzieć, że pracownia Tytusa Crowa (w której mieścił się jego wspaniały księgozbiór dzieł poświęconych okultyzmowi), choć jest jego oczkiem w głowie, nader często jest sceną aktywnego działania, kiedy to mój przyjaciel zagłębia się w owe dziwne obszary swych badań; ponadto byłem raczej nawykły do widoku tego miejsca, nie odznaczającego się nadmiernym porządkiem — ale nigdy dotąd nie widziałem tak kompletnego chaosu, jaki teraz panował w tym pomieszczeniu! Mapy, tabele i atlasy leżały pootwierane wszędzie wokół, zaścielając całą podłogę od ściany do ściany tak, że musiałem po nich stąpać, chcąc dostać się do krzesła; rozmaite dokumenty, z których wiele oznaczono przypiętymi do nich skrawkami papieru, spoczywały na skraju zaśmieconego biurka oraz na stojącym obok małym stoliczku; ponumerowane wycinki prasowe widać było wszędzie, wiele z nich było pożółkłych, najwyraźniej ze starości, inne zaś najwyraźniej całkiem świeże; wielki notes, którego strony pokrywały od góry do dołu niedbałe lub nakreślone w pośpiechu bazgroły, leżał u moich stóp, a przemieszane ze sobą rzadkie i powszechnie dostępne książki z takich tajemniczych lub mało znanych dziedzin jak mitologia, antropologia i archeologia, leżały rzucone niedbale w rogu pokoju, u stóp wielkiego szafkowego zegara. Wokół panował zupełny bałagan i to wzbudziło moją ciekawość do tego stopnia, że pierwsze słowa, jakie wyszły z moich ust, można by w innych, mniej dziwacznych okolicznościach poczytywać za zwykłe wścibstwo. - Tytusie! Co u licha...? Wyglądasz, jakbyś przez tydzień nie zmrużył oka - i ten bałagan! - Jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju, w którym panował zamęt, tak daleki od poprzedniej normalności. - Och, spałem, de Marigny, spałem — odparł Crow nieprzekonująco - choć muszę przyznać, że mniej niż zwykle. Ale obawiam się, że to moje zmęczenie ma zarówno fizyczne jak i psychiczne źródło. Jednak na Boga, cóż to za zagadka i trzeba ją rozwiązać! - Potrząsnął trzymanym w dłoni kieliszkiem i zmęczenie widoczne w tym ruchu zadało kłam jego słowom, wypowiedzianym w nagłym przypływie energii. - Wiesz - powiedziałem, czekając aż Crow zdecyduje się mnie oświecić - chciałem, żeby ktoś poprosił mnie o pomoc, jeszcze zanim dostałem twój list. Nie wiem, o co tu chodzi, nie mam zielonego pojęcia, co to za „zagadka", ale czy uwierzysz, że pierwszy raz od wielu tygodni mam ochotę stawić czemuś czoło? Ogarnęła mnie jakby czarna chmura, jakiś osobliwy nastrój beznadziei i wtedy właśnie otrzymałem twój list. Crow spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę na bok i uśmiechając się z żalem. - Tak? Więc jest mi bardzo przykro, bo o ile nie jestem w błędzie, ten „osobliwy nastrój beznadziei" w niedługim czasie ogarnie cię znowu! - Jego uśmiech znikł prawie natychmiast. - Ale to, w co się wpakowałem, to nic zabawnego, Henri, naprawdę nie. Knykcie mu zbielały, gdy chwycił poręcze swego wysokiego fotela i pochylił się nad biurkiem. - De Marigny, jeśli moje podejrzenia są słuszne, to w tej właśnie chwili świat stoi w obliczu nieprawdopodobnej, wręcz niewiarygodnej okropności. Ale ja wierzę, że tak jest... a przede mną byli inni, którzy także wierzyli! - Byli inni, Tytusie? - Zwróciłem uwagę na lekki nacisk, jaki nadał temu słowu. - A więc teraz jesteś w lej wierze osamotniony? - Tak, a przynajmniej tak myślę. Ci inni, o których wspomniałem... już ich nie ma! Spróbuję to wyjaśnić. Mój wymizerowany przyjaciel usiadł wygodnie w fotelu i wyraźnie się rozluźnił. Na moment zamknął oczy i wiedziałem, że zastanawia się, w jaki sposób najlepiej opowiedzieć całą historię. Po chwili zaczął mówić spokojnym i opanowanym głosem. - De Marigny, jestem rad, że należymy do tego samego gatunku; niech mnie diabli, jeśli wiem, komu mógłbym to powierzyć, gdybyśmy nie byli ze sobą tak blisko. Oczywiście są inni, którzy mają takie same zamiłowania, których fascynują rzeczy zakazane, ale nie ma nikogo, kogo znałbym tak dobrze, jak ciebie i z kim mógłbym się dzielić przeżyciami, jakich obaj doznaliśmy i przed którymi drżeliśmy ze strachu. Od czasu, gdy przybyłeś z Ameryki do Londynu jeszcze jako mały chłopiec, istnieje między nami nieuchwytna nić porozumienia. Ależ tak! Łączy nas nawet ten zegar, niegdyś należący do twego ojca! - Wskazał dziwaczne okropieństwo, które tykało w kącie. - Tak, dobrze, że należymy do tego samego gatunku, bo jak mógłbym wytłumaczyć komuś obcemu te fantastyczne rzeczy, które trzeba jakoś wyjaśnić? I nawet gdybym zdołał to uczynić, nie znajdując się w pokoju ze ścianami obitymi gąbką, któż dałby mi wiarę? Nawet ty, mój przyjacielu, możesz uznać, że to zupełnie nie do wiary. - Och, daj spokój, Tytusie - poczułem, że muszę mu przerwać. - Nie ma chyba nic bardziej niewiarygodnego niż sprawa Kamienia Wikingów, w którą mnie wciągnąłeś! A Zwierciadło Nitocris, o którym mówiłem ci poprzednio? To było prawdziwe zagrożenie i horror! Nie, mój przyjacielu, to nie w porządku, jeżeli wątpisz w czyjąś lojalność, zanim nie poddałeś ją próbie. - Nie wątpię w twoją lojalność, Henri - wręcz przeciwnie - ale to, na co się natknąłem, jest... fantastyczne! Mamy tu do czynienia z czymś więcej niż okultyzm - o ile okultyzm w ogóle wchodzi tu w rachubę - jest w tym mit i legenda, sen i urojenie, okropny strach i przerażające relikty! - Relikty? - Tak, tak sądzę; ale pozwól, że opowiem ci to po swojemu. Więc już mi nie przerywaj. Będziesz zadawał pytania, kiedy skończę. Zgoda? Niechętnie skinąłem głową. - Powiedziałem, relikty, tak - ciągnął Crow. - Pozostałości z mrocznych i nieokreślonych epok oraz niezliczonych obrotów czasu i istnienia. Spójrz tutaj: widzisz tę skamieniałość? - Sięgnął do szuflady biurka i wyjął amonita, pochodzącego z plaż na północnym wschodzie kraju. - Żywe stworzenie, które niegdyś zamieszkiwało ciepłe morza, tuż obok pierwszych przodków człowieka. Było tam, zanim przedpotopowy Adam nauczył się chodzić, czy choćby pełzać! Ale wiele milionów lat wcześniej, być może przodek tej właśnie skamieniałości, Muensteroceras, jeden z pierwszych amonitów, żył w morzach wczesnego karbonu. Wracając do reliktów, w owych prastarych oceanach, obok Muensteroceras, żyły bardziej ruchliwe i wyżej rozwinięte organizmy, a wśród nich ryba o nazwie Coelacanthus - a jednak żywą rybę tego gatunku, który był uważany za wymarły od wczesnego triasu, złowiono na Madagaskarze w 1938 roku! Nie nawiązuję do tego właśnie przypadku, ale mamy poza tym potwora z Loch Ness i wielkie jaszczury z jeziora Tasek Bera na Malajach - więc dlaczego właściwie takie stworzenia nie miałyby istnieć w świecie, w którym żyją słynne smoki z wyspy Komodo, nawet jeśli przez wielu ludzi są uważane za czysty mit - a nawet Yeti i zachodnioniemieckie Wald-Schrecken. Ponadto niższe, absolutnie autentyczne organizmy, i to bardzo liczne, przetrwały do dziś nietknięte przez ewolucję. - No więc, takie organizmy, rzeczywiste czy nie, można nazwać reliktami, a mimo to Coelacanthus, Nessie i wszystkie inne stanowią geologiczne niemowlęta w porównaniu ze stworzeniami, których istnienie podejrzewam! W tym miejscu Crow zrobił pauzę, wstał i ociężale przeszedł przez zasłany książkami i papierami pokój, aby ponownie napełnić mój kieliszek, po czym wrócił do biurka i ciągnął dalej. - Zdałem sobie sprawę z istnienia tych reliktów, przynajmniej początkowo, w wyniku snów, jakie mnie nawiedzały; teraz uważam, że te sny miały swoje podstawy. Od wielu lat wiem, że posiadam silnie rozwinięte zdolności psychiczne; oczywiście wiesz o tym, ponieważ sam takie posiadasz, choć w mniejszym stopniu niż ja. - (Jak twierdzi sam Tytus Crow, to wielka pochwała!) - Jednakże dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z faktu, że te moje „zmysły" nadal funkcjonują - i to, w istocie, bardziej wydajnie - kiedy jestem pogrążony we śnie. W przeciwieństwie do owego dawno zaginionego przyjaciela twego zmarłego ojca, Randolpha Cartera, nigdy nie byłem wielkim marzycielem; zazwyczaj moje sny pojawiają się nieregularnie i są bardzo mgliste, fragmentaryczne; wiele z nich jest zapewne wynikiem późno spożywanych posiłków. Jednak niektóre były... odmienne! - Więc choć zdałem sobie sprawę ze swych zdolności psychicznych dosyć późno, mam dobrą pamięć i na szczęście - a może na nieszczęście, zależnie od punktu widzenia - moją pamięć wspomaga fakt, że od dawna wiernie zapisywałem wszystkie swoje sny, których treść była niezwykła czy szczególnie barwna; nie pytaj, dlaczego! Powiedziano mi, że zapisywanie wrażeń to typowa cecha okultystów. Ale niezależnie od powodu zapisywałem prawie wszystko, co mi się przydarzyło i co wydawało mi się ważne. A sny zawsze mnie fascynowały. - Pomachał ręką wskazując rozłożone na podłodze papiery. - Pod tymi mapami znajdziesz książki Freuda, Schracha, Junga i paru innych. Ostatnio wywarł na mnie wrażenie fakt, że wszystkie moje „ekscentryczne" sny w ciągu ponad trzydziestu lat występowały równocześnie z poważnymi i dalekosiężnymi wydarzeniami na jawie! - Pozwól, że przytoczę parę przykładów. - Wybrał jakiś stary, cienki dziennik spośród leżących na blacie i otworzył go na uprzednio zaznaczonej stronie. - W listopadzie i grudniu 1935 roku w moich snach powtarzał się koszmar, który obracał się wokół kilku okropnych stworów. Były to skrzydlate, bezimienne stworzenia, przypominające nietoperze, za którymi podążałem, lecąc ponad fantastycznymi, urwistymi szczytami w kierunku dziwnych obszarów, do których nigdy nie dotarłem. Tym snom towarzyszył dziwny, eteryczny śpiew, który potem rozpoznałem jako Cthaat Aąuadingen i który, jak sądzę, stanowi część Necronomiconu; to śmiercionośny śpiew, de Marigny! Za jakąś dżunglą znajdowało się okropne miejsce, wielkie, nieregularne koło gnijącej ziemi, w którego środku... wirowała jakaś Rzecz, okryta zieloną peleryną, która sama żyła własnym życiem. W powietrzu unosił się obłęd, czyste szaleństwo! Do dziś wciąż nie odcyfrowałem wielu zaszyfrowanych fragmentów Cthaat Aąuadingen - i, na Boga, wcale nie zamierzam tego uczynić! - ale śpiew, który słyszałem w mych snach, tkwi tam nadal i Bóg raczy wiedzieć, co miał przywoływać! - A na jawie? -Nie mogłem się powstrzymać od pytania, choć pamiętałem, że miałem milczeć i czekać aż skończy. - Co działo się w świecie rzeczywistym w czasie tych dziwnych snów? - No cóż - odpowiedział powoli - w sylwestra miały miejsce pewne koszmarne wydarzenia w Sanatorium Oakdeene koło Glasgow. W rzeczywistości pięciu pacjentów zmarło owej nocy w swych celach; zginął także pielęgniarz na odludnej drodze, w pobliżu sanatorium. Najwyraźniej został zaatakowany prze jakąś bestię... która rozszarpała go na strzępy, po czym częściowo pożarła! Oprócz tych zgonów, zupełnie niewyjaśnionych, jeden pielęgniarz oszalał, a co może najbardziej zdumiewające, jeszcze pięciu pacjentów, poprzed- nio określanych jako przypadki „beznadziejne", zostało zwolnionych - byli zupełnie zdrowi! Jeśli sobie życzysz, możesz to wszystko znaleźć w moich wycinkach z tego okresu... - Zgadzam się, że sądząc z tego, co ci opowiedziałem, opisane wydarzenia wydają się nie mieć nic wspólnego z mymi snami; niemniej jednak po owej sylwestrowej nocy te sny już nie powróciły! - Ale to jeszcze nie wszystko, bo jak sprawdziłem, przed okropnymi wydarzeniami tamtej nocy najgorsi pacjenci Oakdeene zaintonowali jakiś szalony śpiew. Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, iż był to ten sam śpiew i być może służył temu samemu celowi. - Tak czy owak, idźmy dalej. W ciągu następnych trzydziestu lat - kontynuował Crow, zamknąwszy pierwszy dziennik i biorąc do ręki kolejny - miałem kilka mniejszych koszmarów - w sumie nie więcej niż jakieś dwa tuziny i oczywiście wszystkie je zapisałem - ale w głowie utkwił mi zwłaszcza jeden z nich; za chwilę o nim opowiem. A pod koniec 1963 roku, poczynając od dziesiątego listopada, znów zaczął mnie prześladować straszny sen, którego areną była ogromna, podwodna forteca, zamieszkana przez istoty, jakich więcej nie chciałbym oglądać, czy to we śnie czy to na jawie! - Te stwory w bastionie na dnie morza stanowiły - nie wiem, jak to określić - przekleństwo najokropniejszych mitów sięgających wczesnej starożytności, były istotami bez precedensu, jeśli nie liczyć cyklu przemian Cthulhu i Yog-So-thoth. Większość z nich zajmowała się jakimiś niejasnymi przygotowaniami o charakterze magicznym czy może naukowym, służyła pomocą w podmorskich fabrykach produkujących coś, co należałoby nazwać raczej obdarzonym ruchem śluzem niż istotami organicznymi... co przypomina odrażające stwory Shoggoth z Necronomiconu i mitów Cthulhu. - Te stwory - nazywam je Morskimi Shoggoth - niewątpliwie służyły swym panom, ale pewna ich liczba trzymała straż nad jakąś istotą pochodzącą z pradawnych epok. Mam dziwne wrażenie, że ten... Odmieniec - który oprócz kompletnego wyobcowania był najwyraźniej obłąkany - że to był w istocie ludzki umysł uwięziony w ciele jednej z tych żyjących w morzu istot! - W okresie, kiedy prześladowały mnie te sny, miały miejsce szczególnie ponure wydarzenia w świecie rzeczywistym. Wybuchały bunty w zakładach dla obłąkanych w całym kraju, odbywały się kultowe zgromadzenia na terenie Środkowej Anglii i na północnym wschodzie, zanotowano wiele samobójstw wśród członków cyganerii artystycznej, a wszystko to osiągnęło punkt krytyczny, gdy z morza, koło wysp Vestmann na Atlantyku, wyłoniło się Surtsey. - Oczywiście znasz podstawowy element mitów Cthulhu: w nieokreślonej przyszłości Lord Cthulhu powstanie ze swej morskiej siedziby w Głębokim R'lyeh, aby odzyskać swe posiadłości na suchym lądzie. To wszystko było przerażające i powodowany jakimś niezdrowym zainteresowaniem przez długi czas zbierałem wycinki prasowe i artykuły dotyczące Surtsey. Jednakże nie wydarzyło się już nic więcej i w końcu wulkaniczne Surtsey ostygło i stało się nową wyspą, wprawdzie pozbawioną życia, ale dziwnie tajemniczą. Mam wrażenie, Henri, że Surtsey stanowiło jedynie pierwszy etap, że te istoty z moich snów są rzeczywiste i że zamierzały wynieść na powierzchnię cały łańcuch wysp i dziwnych miast - lądów zatopionych w zamierzchłych czasach - rozpoczynając zmasowany atak na zdrowie psychiczne mieszkańców Ziemi ...atak, którym miał dowodzić Lord Cthulhu, jego „bracia" i ich poplecznicy, którzy niegdyś panowali tu, gdzie teraz panują ludzie. Na pierwszą wzmiankę o cyklu przemian Cthulhu, musiałem uruchomić swoją zdolność jednoczesnej koncentracji w wielu kierunkach. Jedna część mego umysłu śledziła to, co mówił Crow, ale druga podążała innym torem. Wiedziałem bowiem o wiele więcej na temat cyklu przemian Cthulhu niż podejrzewał mój wymizerowany i przepracowany przyjaciel. W rzeczywistości od czasu pewnych przeżyć, kiedy to przez krótki czas byłem w posiadaniu przeklętego zwierciadła królowej Nitocris, spędziłem wiele czasu zestawiając legendy i pradawne mity dotyczące Cthulhu i żyjących wówczas istot, znalezione w zapisach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Szperając wśród takich „zakazanych" książek, znalazłem pewne fragmenty w fotokopii Pnakotic Manuscript, będącej w posiadaniu Muzeum Brytyjskiego, które rzekomo stanowiły informacje dotyczące zaginionej „Wielkiej Rasy", żyjącej w czasach poprzedzających jeszcze czasy prehistoryczne; podobne informacje można także znaleźć na stronach dzieła R'lyeh Text, jakoby autorstwa popleczników samego Wielkiego Cthulhu; w Unaussprechlichen Kullen von Junzla i w moim własnym egzemplarzu De Vermis Mysleriis Ludwiga Prinna, przy czym obie te książki czytałem w bardzo okrojonym wydaniu; w Cultes des Goules hrabiego d'Erlette i w znacznej mierze zmyślonych Notes on the Necronomicon Ferry'ego; w odkrywczych a zarazem niepokojąco mało konkretnych Reve/ations of Glaaki; oraz w owych niezaszyfrowanych fragmentach bezcennego egzemplarza Cthaat Aquadingen, będącego w posiadaniu Tytusa Crowa. Z niejakim sceptycyzmem czytałem o siłach i bóstwach nieprawdopodobnie starej mitologii; byli tam łagodni i pokojowo nastawieni Starsi Bogowie, zamieszkujący pałac Orion i świadomi nieustannej walki między różnymi rasami na Ziemi a Siłami Zła; owe złe bóstwa, Wielcy Prastarzy, nad którymi panował (których stworzył?) ślepy, zidiociały bóg Azathoth, ,Pieniacz", bezkształtny produkt najniższych poziomów nuklearnego chaosu, z którego bierze początek nieskończoność; Yog-Sothoth, który jest „jedyny i wszechobecny", istniejąc jednocześnie we wszystkich czasach i w całej przestrzeni; Nyarlathotep, czyli Posłaniec; Wielki Cthulhu, „mieszkaniec głębin" w R'lyeh; Hastur Nieopisany, główny żywioł przestrzeni międzygwiazdowej i atmosfery, przyrodni brat Cthulhu; oraz Shub- Niggurath, „czarny kozioł z lasu tysiąca młodych", symbol płodności cyklu. Były tam także inne stworzenia i istoty - takie jak Dagon, bóg-ryba Filistynów i Fenicjan, władca Tych-z-Głębin, sojusznik i sługa Cthulhu; Ogary Tind'losi; Yibb-Tslll, Nyogtha i Tsathoggua; Lloigor, Zhar i Ithaqua; Shudde-M'ell, Glaaki i Daoloth - i wiele, wiele innych. Wiele z tych istot żyło w mitach i poświęcano im niemało miejsca w książkach. Inne natomiast były mniej znane, wspominano o nich rzadko i tylko w mglisty sposób. W zasadzie legenda, o której mowa, przedstawiała się następująco. W czasach tak odległych, że określenie Crowa „geologiczne niemowlęta" było zupełnie usprawiedliwione, Starsi Bogowie ukarali Wielkich Prastarych za wzniecony przez nich bunt, zsyłając ich w rozmaite miejsca odosobnienia - Hastur znalazł się w jeziorze Hali w Carcosa; Cthulhu w podmorskim R'lyeh na Pacyfiku; Ithaqua w lodowych pustkowiach Arktyki; Azathoth, Yog- Sothoth i Yibb-Tstll w obszarze chaosu poza strukturami geometrycznymi, które mają nieskończenie wiele postaci, lecz tylko jedną powierzchnię; Tsathoggua w hiperborejskich jamach i podobnie Shudde-M'ell, który wylądował w zaginionych podziemnych labiryntach - na wolności pozostał tylko Nyarlathotep. Bowiem kierowani swą nieskończoną mądrością i miłosierdziem, Starsi Bogowie nie tknęli go, aby mógł kursować między rozmaitymi sferami i przekazywać samotnym banitom słowa wszystkich wygnanych Sił Zła. Rozmaite magiczne symbole, znaki i pieczęci sprawiały, że Wielcy Prastarzy pozostawali od niepamiętnych czasów uwięzieni (marny truizm), a książki, zwłaszcza Necronomicon, którego autorem był obłąkany Arab, Abdul Alhazred, ostrzegały przed zdjęciem owych pieczęci i możliwymi próbami przywrócenia Wielkich Prastarych jako władców swych dawnych włości, podejmowanymi przez naiwnych lub „opętanych" śmiertelników. Cała ta legenda była fascynująca, ale tak jak w przypadku innych prymitywnych fantazji, można ją było traktować wyłącznie jako mit, a możliwa realność jego przypuszczeń i sugestii mogła przekonać tylko najbardziej naiwnych. I tak nadal uważałem, pomimo tego, co Crow powiedział mi w przeszłości oraz rzeczy, na które sam się natknąłem. Wszystkie te myśli przelatywały mi przez głowę równocześnie, ale dzięki temu, że umiałem koncentrować się na wielu rzeczach na raz, nic nie uroniłem z relacji Tytusa Crowa dotyczącej snów, które miał w ciągu minionych trzydziestu lat oraz ich implikacji w odniesieniu do prawdziwych