3357
Szczegóły |
Tytuł |
3357 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3357 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3357 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3357 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CLIVE CUSSLER
Na dno nocy
Prolog
NOC ZAG�ADY
Rozdzia� 1
Maj 1914. Stan Nowy Jork
Coraz ja�niejsze rozb�yski wskazywa�y, �e "Manhattan Limited" wje�d�a w rejon silnej burzy. Szyny ugina�y si� pod ci�kim poci�giem, p�dz�cym przez wiejski krajobraz. Gigantyczny pi�ropusz dymu bucha� z komina lokomotywy, siej�c na nocnym niebie nowe, przelotne gwiazdy. Maszynista wyci�gn�� z kieszonki kombinezonu srebrnego walthama; otworzy� kopert� zegarka i w krwawym �wietle paleniska spojrza� na tarcz�. To, co zobaczy�, zmartwi�o go bardziej ni� nadchodz�ca burza: czas mkn�� nieub�aganie naprz�d i coraz mniejsze by�y szans� zmieszczenia si� w rozk�adzie jazdy.
Schowa� zegarek i wychyli� g�ow� za okno. Nasycone kreozotem podk�ady �miga�y mi�dzy o�mioma ko�ami nap�dowymi lokomotywy; by�a to ogromna maszyna, typu Consolidation 2-8-O. Maszynista by� dumny ze swojej "cwa�uj�cej Leny" -jak czule okre�la� te 236 tysi�cy funt�w �elastwa. Zbudowana ledwie trzy lata temu w zak�adach Alco Schenectady, wci�� jeszcze l�ni�a nieskazitelnie czarnym lakierem. W�ski czerwony pas bieg� przez ca�� d�ugo�� kot�a, a na �cianie widnia� r�cznie wymalowany z�oty numer "88".
Maszynista ws�uchiwa� si� przez chwil� w stalowy stukot k� na z��czeniach szyn; ca�ym cia�em wyczuwa� pot�ny impet lokomotywy i siedmiu prowadzonych przez ni� wagon�w.
Potem przesun�� manetk� szybko�ci o jeszcze jedn� kresk� wy�ej.
W ostatnim wagonie - by�a to luksusowa salonka d�uga na siedemdziesi�t st�p - w przedziale bibliotecznym siedzia� przy biurku Richard Essex. Znu�ony monotoni� podr�y, ale jednocze�nie zbyt zm�czony prac�, aby zasn��, pisa� dla zabicia czasu d�ugi list do �ony. Opisa� ju� bogato zdobione wn�trze wagonu: misternie rze�bione orzechowe boazerie, r�cznie kute mosi�ne lampy elektryczne, wy�cie�ane czerwonym pluszem obrotowe fotele i palmy w wielkich donicach. Wspomnia� nawet o kryszta�owych lustrach i mozaikowych posadzkach w przylegaj�cych do czterech przestronnych sypialni �azienkach.
Za jego plecami, w saloniku widokowym, kt�rego �ciany zdobi�y rze�bione boazerie, gra�o w karty pi�ciu �o�nierzy ochrony w cywilnych ubraniach. Dym z pi�ciu cygar zg�stnia� w b��kitn� chmur� pod brokatowym sufitem. Pi�� karabin�w le�a�o bez�adnie w�r�d sprz�t�w. Od czasu do czasu kt�ry� z graczy pochyla� si� nad du�� mosi�n� spluwaczk�, ustawion� na perskim dywanie. �aden z nich, pomy�la� Essex, nie zazna� zapewne w �yciu wi�kszego luksusu. Rz�d wydawa� na ten pa�ac na k�kach co najmniej siedemdziesi�t dolar�w dziennie; po to tylko, aby bezpiecznie przetransportowa� �wistek papieru.
Westchn�� i pochyli� si� nad listem, by dopisa� ostatnie zdanie. Potem wsun�� arkusz do koperty, zaklei� j� i schowa� do wewn�trznej kieszeni. Nadal nie odczuwa� senno�ci, siedzia� wi�c bez ruchu, patrz�c przez �ukowat� wn�k� okna na nocny krajobraz. Za oknem przemyka�y ma�e stacyjki i budki dr�nik�w nieodmiennie zapowiadane kilka sekund wcze�niej dono�nym gwizdem lokomotywy. Essex wsta�, rozprostowa� ko�ci i poszed� do jadalni, r�wnie eleganckiej jak pozosta�e przedzia�y salonki. Usiad� przy mahoniowym stoliku: srebrna zastawa i kryszta�owe kielichy podkre�la�y �nie�n� biel obrusa. Rzuci� okiem na zegarek: dochodzi�a druga.
- Czym mog� s�u�y�, panie Essex? - Czarnosk�ry kelner wyr�s� przed nim jak spod ziemi. Essex podni�s� wzrok i u�miechn�� si�.
- Wiem, �e ju� bardzo p�no, ale mo�e m�g�bym jeszcze co� przek�si�?
- Z przyjemno�ci� pana obs�u��, sir. Na co ma pan ochot�?
- Co�, co by mi pomog�o zasn��. Kelner b�ysn�� z�bami w u�miechu.
- Sugerowa�bym flaszk� burgunda, mamy tu Pommarda, i czark� dobrego gor�cego bulionu z ma��.
- Doskonale, dzi�kuj�.
P�niej, s�cz�c wyborne wino, Essex pr�bowa� zgadn��, czy takie same k�opoty z za�ni�ciem ma teraz Harvey Shields.
Rozdzia� 2
Harvey Shields spa� g��boko. Tak mu si� przynajmniej zdawa�o. Bo to, czego do�wiadcza�, nie mog�o by� niczym innym jak koszmarem lennym. Zgrzyt rozdzieranej stali, okrzyki pe�ne �miertelnego b�lu i przera�enia, dobiegaj�ce z totalnej ciemno�ci - by�y zbyt straszne, aby mog�y by� jaw�. Ogromnym wysi�kiem woli pr�bowa� wyrwa� si� z piekielnej wizji i powr�ci� do spokojnego snu i dopiero wtedy zda� sobie spraw� z realno�ci b�lu, przeszywaj�cego wszystkie jego zmys�y.
Gdzie� z do�u s�ysza� gwa�towny szum wody, rw�cej przez ciasne tunele, potem do jego p�uc wdar�o si� silne uderzenie wiatru. Pr�bowa� otworzy� oczy, ale powieki wydawa�y si� zlepione g�stym klejem. Nie wiedzia� jeszcze, �e to jego w�asna krew. Nie wiedzia� te�, �e jego cia�o, skurczone w pozycji p�odowej, uwi�z�o w twardym u�cisku ch�odnego metalu.
Dopiero nasilaj�cy si� b�l i rze�ki zapach ozonu przenios�y go na wy�szy poziom �wiadomo�ci. Pr�bowa� poruszy� r�k� lub nog�, ale ani drgn�y. Wok� zapanowa�a nagle dziwna cisza: s�ycha� by�o tylko szum wody. Jeszcze raz spr�bowa� wyrwa� si� z kr�puj�cego go niewidzialnego imad�a. Zaczerpn�� tchu i napi�� wszystkie mi�nie do granic mo�liwo�ci.
Prawa r�ka wyrwa�a si� z �elaznego u�cisku i z impetem uderzy�a w rozdart� blach�. Ostry b�l rozcinanej sk�ry rozbudzi� go definitywnie. Star� z powiek wilgotny klej i popatrzy� na to, co jeszcze niedawno by�o kabin� pierwszej klasy na luksusowym liniowcu p�yn�cym z Kanady do Anglii.
Znikn�a gdzie� du�a mahoniowa komoda, znikne�o biurko i nocny stoliczek. W �cianie przylegaj�cej do prawej burty statku widnia�a ogromna dziura o postrz�pionych brzegach. Shields zobaczy� najpierw g�st� mg�� wype�niaj�c� ciemno��, potem, ni�ej, czarn� powierzchni� Rzeki �wi�tego Wawrzy�ca. I nic wi�cej: mia� przed sob� bezdenn�, bezgraniczn� otch�a�. Po chwili jednak dostrzeg� w pobli�u jak�� ja�niejsz� plam� i zrozumia�, �e nie jest tu sam. Rozpozna� dziewczynk� z s�siedniej kabiny; z rozbitej �ciany na wprost jego twarzy wystawa�a g�owa i blade rami�. G�owa by�a nienaturalnie wykr�cona, z ust s�czy�a si� krew, barwi�c szkar�atem d�ugie z�ote w�osy, opadaj�ce mi�kk� fal� ku pod�odze.
Wstrz�s wywo�any tym widokiem szybko ust�pi� miejsca dramatycznej refleksji; dopiero teraz, patrz�c na martw� dziewczynk�, Shields zrozumia�, �e i jego chwile s� policzone. I wtedy nag�a b�yskawica roz�wietli�a jego pami��.
Ale daremnie przeszukiwa� wzrokiem zdemolowane wn�trze: nigdzie nie m�g� dostrzec teczki dyplomatki, z kt�r� nie rozstawa� si� ani na chwil�. Jeszcze raz podj�� pr�b� uwolnienia cia�a z �elaznej klatki. Pot wyst�pi� mu na czo�o, ale wysi�ek by� bezowocny. Podczas tej pr�by zorientowa� si� jednak, �e od pasa w d� nie ma czucia; wcze�niejsze podejrzenie, �e ma p�kni�ty kr�gos�up, przerodzi�o si� w straszn� pewno��.
Nagle wielki transatlantyk przechyli� si� gwa�townie i zastyg� w agonalnej pozie nad powierzchni� rzeki, kt�ra mia�a sta� si� jego grobem. Pasa�erowie - niekt�rzy w wieczorowych strojach, ale wi�kszo�� w bieli�nie nocnej - mrowili si� na pochy�ych pok�adach, pr�buj�c dotrze� do �odzi ratunkowych, albo skakali do zimnej wody, chwytaj�c si� rozpaczliwie wszystkiego, co mog�o utrzyma� ich na powierzchni. Nie by�o nadziei: zaledwie minuty dzieli�y ich od momentu, w kt�rym statek pogr��y si� ostatecznie i osi�dzie na zawsze na dnie - niespe�na dwie mile od brzegu.
- Marta!
Wo�anie dochodzi�o przez po�aman� cz�ciowo �cian� kabiny gdzie� z wewn�trznego korytarza. Shields drgn�� i obr�ci� g�ow� w tamt� stron�. Po chwili zn�w us�ysza� ten g�os.
- Tutaj! - zawo�a�. - B�agam, niech mi pan pomo�e!
Nie by�o odpowiedzi, ale z korytarza da� si� s�ysze� odg�os, jakby kto� przedziera� si� przez rumowisko. Po chwili jaka� r�ka odsun�a p�kni�ty p�at przepierzenia i w szczelinie ukaza�a si� twarz okolona siw� brod�.
- Moja Marta! Widzia� pan moj� Mart�?
Przybysz niew�tpliwie by� w szoku: wyrzuca� z siebie s�owa mechanicznie i beznami�tnie. Oczy, pod okropnie pokaleczonym czo�em, gor�czkowo przeszukiwa�y wn�trze kabiny.
- Ta ma�a blondynka? - spyta� Shields.
- Tak, tak! To moja c�rka!
Shields ruchem g�owy wskaza� uwi�zione w �cianie zw�oki.
- Obawiam si�, �e ju� nie �yje.
Brodaty m�czyzna rozepchn�� ciasn� szczelin� i wczo�ga� si� do wn�trza. Po chwili by� ju� przy zw�okach. Jego twarz zastyg�a w niemym niedowierzaniu. R�k� dotkn�� krwawi�cej wci�� g�owy dziewczynki, pog�adzi� z�ociste w�osy. Milcza�.
- Chyba nie cierpia�a - powiedzia� pocieszaj�co Shields. Nieznajomy nie odpowiada�.
- Wsp�czuj� panu - mrukn�� Shields konwencjonalnie. Poczu�, jak statek zn�w gwa�townie przechyla si� na prawo. Przez wielki otw�r w burcie ju� ca�kiem blisko widzia� powierzchni� wody. Mia� coraz mniej czasu; musia� jako� wedrze� si� w �wiat my�li zrozpaczonego ojca i sk�oni� go, by zaj�� si� jego dyplomatyczn� teczk�.
- Czy mo�e mi pan powiedzie�, co si� sta�o?
- Kolizja. - Odpowied� by�a cicha. - By�em w�a�nie na pok�adzie. W tej mgle uderzy� w nas inny statek. Wbi� si� dziobem w burt�.
Zamilk� na chwil�, wyci�gn�� chusteczk� i zaczai �ciera� krew z twarzy dziewczynki.
- Marta tak strasznie chcia�a p�yn�� ze mn� do Anglii. Jej matka sprzeciwia�a si�, ale ja si� zgodzi�em... Bo�e, gdybym m�g� przewidzie�... - G�os starego cz�owieka za�amywa� si�.
- Nic pan ju� nie poradzi. Teraz musi pan ratowa� w�asne �ycie. Popatrzy� na Shieldsa nie widz�cym wzrokiem.
- To ja j� zabi�em - wyszepta�.
Shields nie oponowa�. W nag�ym odruchu desperacji podni�s� g�os.
- Niech pan pos�ucha! Tu gdzie� le�y teczka z bardzo wa�nymi dokumentami; trzeba j� dostarczy� do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie. Niech pan j� znajdzie, b�agam!
Powierzchnia wody by�a ju� tak blisko, �e dostrzega� drobne wiry i t�uste plamy oleju. Jeszcze kilka sekund, a rzeka wedrze si� do kabiny i zaleje j�. Z zewn�trz dobiega�y j�ki i krzyki walcz�cych ze �mierci� ludzi.
- Prosz� mnie pos�ucha�, p�ki jeszcze jest czas... Pa�ska c�rka nie �yje. - W�ciekle wali� pi�ci� w postrz�pion� blach�, nie zwa�aj�c na b�l zdzieranej sk�ry. - Niech pan ucieka, jeszcze ma pan szans�. Teczk� odda pan kapitanowi,' on b�dzie wiedzia�, co z tym zrobi�.
Ojciec dziewczynki otworzy� wreszcie dr��ce usta.
- Nie mog� zostawi� Marty samej, po ciemku... Ona boi si� ciemno�ci...
M�wi� co� jeszcze, ale coraz ciszej, jak ksi�dz przed o�tarzem, i Shields nie rozumia� ju� jego s��w. To by� koniec. Nie by�o �adnego sposobu, by wyrwa� starego cz�owieka z ob��du rozpaczy. Pochyli� si� nad g�ow� c�rki i uca�owa� jej czo�o. A potem jego cia�em wstrz�sn�� nie kontrolowany szloch.
Shieldsa dziwnie to uspokoi�o. Nagle pogodzi� si� z niepowodzeniem swoich pr�b, zoboj�tnia� na ca�� groz� sytuacji, przesta� si� ba� nadchodz�cej nieuchronnie �mierci. Jego umys� rejestrowa� bieg zdarze� jakby z zewn�trz, z dystansu i z niezwyk�� jasno�ci�.
Gdzie� w trzewiach okr�tu nast�pi�a eksplozja: wybuch�y wielkie kot�y. Transatlantyk przewr�ci� si� na prawy bok, potem, zaczynaj�c od rufy, szybko zsun�� si� pod powierzchni�. Od momentu kolizji do chwili kiedy znikn�� z oczu ludzi rozpaczliwie walcz�cych o �ycie w lodowatej wodzie, min�� zaledwie kwadrans. Zegary w zatopionym kad�ubie zatrzyma�y si� o 2:10 nad ranem.
Harvey Shields nie pr�bowa� ju� walczy�. Nie pr�bowa� chwyta� powietrza w p�uca, by na par� sekund odsun�� od siebie to, co by�o nieuniknione. Otworzy� szeroko usta i niemal �apczywie wch�on�� fal� cuchn�cej wody. Szok wywo�any brakiem tlenu, b�l i cierpienie - nie trwa�y d�ugo. Jego �wiadomo�� zgas�a jak wy��czona lampa.
I nie by�o ju� nic, absolutnie nic.
Rozdzia� 3
Diabelska noc, pomy�la� Sam Harding, kasjer kolejowy na linii New York & Quebec Northern Railroad. Sta� na peronie swojej stacji, patrz�c jak w�ciek�e uderzenia wichru niemal do ziemi przyginaj� wysokie topole znacz�ce lini� tor�w.
W ten spos�b ko�czy�a si� niezwyk�a o tej porze roku fala upa��w: najgor�tszy maj od 1880 roku, jak g�osi� wielk� czerwon� czcionk� lokalny tygodnik. Burza by�a nieuniknionym efektem gwa�townego och�odzenia: w ci�gu godziny temperatura spad�a o 24 stopnie: Harding, kt�ry wyszed� na peron tylko w cienkiej koszuli, ju� po chwili trz�s� si� z zimna.
Daleko przed nim, w g��bokiej ciemno�ci, przesuwa� si� powoli �a�cuszek �wiate�: towarowe barki ci�gn�ce w g�r� rzeki. ��te �wiate�ka pozycyjne kolejno wy�ania�y si� zza filar�w wielkiego mostu.
Wacketshire to niewielka osada, ale przebiegaj�ca przez ni� linia kolejowa mia�a ogromne znaczenie. W kierunku p�nocnym tory bieg�y prosto w stron� pobliskiej stolicy stanu, Albany; jad�ce stamt�d i ze wschodniej Kanady poci�gi tu� za stacj� Hardinga skr�ca�y ostro w lewo, na most Deauville nad Hudsonem, by za rzek�, w Columbiaville, skierowa� si� ponownie na po�udnie, do Nowego Jorku.
Nie spad�a jeszcze ani jedna kropla, ale w powietrzu czu�o si� ju� zapach deszczu. Harding podszed� do swojego forda T. Kabina samochodu mia�a drewniane boki i cho� by� to solidny d�b, uzna�, �e lepiej nie ryzykowa�. Spu�ci� ceratowe rolety, zainstalowane na kraw�dziach dachu, zwisaj�ce linki zamocowa� w knagach zaciskowych podwozia i wr�ci� do budynku stacji.
Hiraam Meechum, telegrafista, siedzia� zgarbiony nad szachownic�. Oddawa� si� swojej ulubionej rozrywce: na odleg�o�� gra� partyjk� z jakim� innym telegrafist�. Szyby w oknach brz�cza�y pod uderzeniami wiatru, co w po��czeniu z regularnym stukotem telegrafu Meechuma tworzy�o skomplikowany, ale dziwnie zgodny rytm. Harding podszed� do naftowej kuchenki, zdj�� dymi�cy dzbanek i nala� sobie kawy do kubka.
- Kto wygrywa? - spyta�.
Meechum podni�s� wzrok znad szachownicy.
- Lepiej spytaj najpierw, z kim gram. To Standish z Germantown; cholernie twardy zawodnik.
Zaterkota� klucz telegrafu. Meechum s�ucha� przez chwil�, potem przesun�� figur� na szachownicy.
- Kr�lowa na b4 - mrukn��. - No, to rzeczywi�cie nieweso�o. Harding wyj�� z kieszonki zegarek i spojrza� na tarcz�. Zmarszczy�
powa�nie brwi.
- "Manhattan Limited" ma ju� dwana�cie minut sp�nienia.
- Pewnie z powodu tej burzy - powiedzia� Meechum. Wystuka� sw�j kolejny ruch, po�o�y� nogi na stole i, odpr�ony, czeka� na odpowied� przeciwnika.
Kiedy piorun uderzy� w drzewo na s�siedniej ��ce, wszystkie belki drewnianego budynku stacji a� j�kn�y. Harding nadal pi� spokojnie swoj� kaw�, pomy�la� jednak o piorunochronie na dachu stacji: czy na pewno jest w porz�dku? Z tych my�li wyrwa� go d�ugi dzwonek telefonu, wisz�cego na �cianie nad biurkiem.
- To pewnie tw�j dyspozytor; dowiemy si�, co z tym sp�nionym poci�giem - pr�bowa� si� domy�li� Meechum.
Harding podszed� do telefonu, podci�gn�� na wysoko�� ust mikrofon, zainstalowany na gi�tkim ramieniu, i przy�o�y� do ucha ma��, okr�g�� s�uchawk�.
- Wacketshire - zg�osi� do mikrofonu nazw� stacji. G�os dyspozytora z Albany ledwo przebija� si� przez morze szum�w i trzask�w, wywo�anych burz�.
- ...most ...czy widzisz most?
Harding spojrza� w okno wychodz�ce na wsch�d. Za s�abo o�wietlonym peronem rozci�ga� si� nieprzenikniony mrok.
- Na razie nie widz�. Musz� poczeka� na nast�pn� b�yskawic�.
- Czy on tam jeszcze stoi?
- A dlaczego mia�by nie sta�? - spyta� z irytacj�.
- Przed chwil� dzwoni� do nas z Catskill szyper holownika z piekieln� awantur�. Twierdzi, �e jaki� d�wigar spad� z mostu i rozbi� mu bark�. Agent w Columbiaville jest przera�ony, bo "Limited" do tej pory nie pojawi� si� u nich.
- Uspok�j go, do nas te� jeszcze nie dojecha�.
- Jeste� pewien?
Harding potrz�sn�� g�ow� z niedowierzaniem: jak mo�na zadawa� tak g�upie pytania?
- S�uchaj, do cholery! Ja chyba dobrze wiem, czy poci�g przejecha� przez moj� stacje, czy nie.
- Chwa�a Bogu, zd��yli�my... - Mimo zak��ce� na linii, Harding dos�ysza� w g�osie dyspozytora westchnienie ulgi. - "Limited" wiezie dziewi��dziesi�ciu ludzi, nie licz�c obs�ugi, i jak�� grub� ryb� w specjalnej rz�dowej salonce. Zatrzymaj poci�g na swojej stacji, a o �wicie sprawd� most.
- Rozumiem - stwierdzi� Harding i od�o�y� s�uchawk�. Zdj�� ze �ciany du�� lamp� z czerwon� szyb� i potrz�sn�� ni�, chc�c upewni� si�, czy w �rodku jest dosy� nafty. Potem zapali� knot. Meechum patrzy� na niego znad szachownicy ze zdumieniem.
- Chcesz zatrzyma� "Limited"?!
- To polecenie z Albany. M�wi�, �e jaki� d�wigar spad� z mostu. Chc�, �ebym to sprawdzi�, zanim przepuszcz� poci�g.
- To mo�e p�jd� zapali� latarni� na semaforze?
Ostry gwizd przebi� si� do nich przez szum wiatru. Harding nadstawi� ucha, pr�buj�c oceni� odleg�o��. Po chwili rozleg� si� drugi gwizd, tylko nieznacznie g�o�niejszy.
- Nie zd��ysz. Poradz� sobie t� lamp�...
W tym momencie gwa�townie otworzy�y si� drzwi. Na progu sta� nieznajomy m�czyzna; jego oczy nerwowo przeszukiwa�y wn�trze. Mia� postur� d�okeja: by� niski i chudy jak szczapa. W�sy koloru s�omy i takie� w�osy osobliwie komponowa�y si� z wielk� s�omkow� panam� na g�owie. Ubranie wskazywa�o na wybredny gust w�a�ciciela i jego krawca. Garnitur by� angielskiego kroju, z jedwabnymi lam�wkami, ostre jak brzytwa kanty spodni ko�czy�y si� dok�adnie na butach, uszytych z dw�ch rodzaj�w br�zowej sk�ry. Tym jednak, co najbardziej przykuwa�o wzrok, by� automatyczny pistolet Mauzer w jego drobnej, niemal kobiecej d�oni.
- Co za cholera? - mrukn�� Meechum, nieco przestraszony.
- To jest napad, panowie. My�la�em, �e to oczywiste. - Nieznajomy podni�s� bro�, a na jego twarzy pojawi� si� ledwie dostrzegalny u�miech.
- Pan chyba oszala� - odezwa� si� Harding. - Tu nie ma nic do zabrania.
Macie tu sejf - powiedzia� napastnik, wskazuj�c luf� na Htalow� skrzynk� w k�cie, w pobli�u biurka Hardinga. - A w sejfach bywaj� r�ne warto�ciowe rzeczy... na przyk�ad pieni�dze na wyp�at�.
- Cz�owieku, wiesz, co ryzykujesz? Napad na kolej to zbrodnia przeciwko pa�stwu. A tu si� nie ob�owisz. Wacketshire to sami rolnicy, tu nie ma �adnych pieni�dzy na wyp�aty; tu nawet banku
nie ma.
- Nie mam ochoty rozmawia� o gospodarce Wacketshire. -
Odwiedziony kurek mauzera nie pozostawia� co do tego �adnej w�tpliwo�ci. - Otwiera� sejf, no ju�!
Znowu rozleg� si� gwizd, tym razem du�o bli�ej. Harding mia� do�� do�wiadczenia, by wiedzie�, �e poci�g jest ju� zaledwie �wier� mili od
stacji.
- Okay, zrobi� wszystko, czego pan chce, ale najpierw musz� zatrzyma� ten poci�g.
Rozleg� si� strza�: szachownica Meechuma rozlecia�a si� w drzazgi.
Pionki zagrzechota�y po pod�odze.
- Zatrzyma� poci�g? Mo�e by�cie wymy�lili co� m�drzejszego! Harding patrzy� na rabusia wzrokiem, w kt�rym malowa�a si� autentyczna groza.
- Pan nie rozumie. Most jest prawdopodobnie zerwany!
- Doskonale rozumiem... Pr�bujesz mnie wykiwa�.
- Przysi�gam na Boga...
- On m�wi prawd� - w��czy� si� Meechum. - Przed chwil�
dostali�my ostrze�enie z Albany.
- Niech�esz pan zrozumie - b�aga� Harding. - Chce pan zamordowa� stu ludzi?!
Przerwa�, bo na ramie okna pojawi� si� blask reflektor�w lokomotywy. Poci�g musia� by� ju� bardzo blisko.
- O Bo�e! - j�kn�� Harding.
Meechum wyrwa� mu z r�ki latarni� i rzuci� si� w stron� otwartych drzwi. Ponownie odezwa� si� mauzer: kula trafi�a Meechuma w biodro. Run�� na ziemi� blisko progu, ale natychmiast zerwa� si� na kolana, chwyci� lamp� i zamachn�� si�, chc�c rzuci� j� na tory. Cz�owiek w s�omkowym kapeluszu by� szybszy: lew� r�k� z�apa� mocno przegub Meechuma, praw� uderzy� go luf� pistoletu w g�ow�. Silnym kopni�ciem zatrzasn�� drzwi. Potem odwr�ci� si� do Hardinga i warkn��:
- Otwieraj ten cholerny sejf!
Harding patrzy� na brocz�cego krwi� Meechuma i czu�, jak �o��dek podje�d�a mu pod gard�o. Opanowa� si� jednak i zrobi�, co mu kazano. Odwr�cony ty�em do okna kr�ci� nerwowo tarcz� szyfrowego zamka, z bezsiln� rozpacz� ws�uchuj�c si� w �oskot przelatuj�cego przez stacj� poci�gu. �wiat�a kolejnych pulman�w rytmicznie rozja�nia�y wn�trze pokoju. Potem przez par� minut s�ysza� jeszcze odg�os k� ostatniego wagonu, coraz cichszy i coraz odleglejszy. "Manhattan Limited" p�dzi� niestrudzenie w ciemno��, w stron� mostu.
Wszystkie zapadki zamka trafi�y na swoje miejsca; Harding odsun�� d�wigni� rygiel i otworzy� ci�kie drzwi sejfu. W �rodku le�a�o kilka ma�ych pakiet�w, po kt�re nie zg�osili si� adresaci, stary dziennik zawiadowcy i kasetka z pieni�dzmi. Rabu� szybko otworzy� kasetk� i przeliczy� zawarto��.
- Osiemna�cie dolar�w i czterna�cie cent�w - stwierdzi� bez emocji. - Zawrotna suma to nie jest, ale przez par� dni powinno mi starczy� na �arcie.
Starannie pouk�ada� banknoty w sk�rzanym portfelu, a bilon wsun�� do kieszeni spodni. Rzuci� pust� kasetk� na biurko, przekroczy� nieruchome cia�o Meechuma i znikn�� w burzy za drzwiami. Meechum j�kn�� i poruszy� si�.
- Co z poci�giem? - wymamrota�. Harding przykl�kn�� i podtrzyma� g�ow� telegrafisty.
- Paskudnie krwawisz - powiedzia�. Wyci�gn�� z kieszeni chustk� i przycisn�� j� do rany.
- Zadzwo� na wschodni brzeg... zapytaj, czy poci�g dojecha� - wykrztusi� Meechum przez zaci�ni�te z b�lu z�by.
Harding ostro�nie opu�ci� g�ow� przyjaciela na pod�og�. Pochyli� si� nad mikrofonem i przesun�� d�wigni� sygna�u wywo�awczego. Trzymaj�c s�uchawk� przy uchu krzykn�� par� razy do mikrofonu, ale nie by�o �adnej odpowiedzi. Zamkn�� na chwil� oczy, jak przy modlitwie, potem spr�bowa� jeszcze raz. Bez skutku; nie by�o ��czno�ci z drugim brzegiem rzeki. Zdenerwowany, szybko przekr�ci� tarcz� kierunkow� i pr�bowa� po��czy� si� z dyspozytorem w Albany. Ale i tutaj s�ysza� tylko trzaski.
- Nic z tego - powiedzia� z trudem; czu� w gardle dziwn� sucho�� i gorycz. - Burza zerwa�a po��czenia. Nagle zaterkota� klucz telegrafu.
- Na szcz�cie telegraf jeszcze dzia�a - odezwa� si� Meechum. Po chwili, ws�uchawszy si� w sygna�y, doda�: - To Standish, zrobi� wreszcie nast�pny ruch.
Z trudem przezwyci�aj�c b�l, doczo�ga� si� do sto�u. Si�gn�� do aparatu, przerwa� po��czenie z partnerem szachowym i nada� sygna� alarmowy. Potem przez d�u�sz� chwil� dwaj m�czy�ni patrzyli na
siebie w milczeniu, boj�c si� wypowiedzie� pytanie, kt�re zaprz�ta�o ich my�li: co zobacz� o �wicie? Przez otwarte wci�� drzwi wdziera� si� do pokoju wiatr, zdmuchuj�c z biurka lu�ne kartki papieru.
- Spr�buj� zawiadomi� Albany - odezwa� si� wreszcie Meechum. - A ty id�, zobacz, co z mostem.
Harding rzuci� si� na o�lep do drzwi i pobieg� jak w transie po nier�wnym nasypie. Bieg� szybko, niemal trac�c oddech i czuj�c, jak serce wali szalonym rytmem. Tor zacz�� wspina� si� stromym wiaduktem na poziom mostu i Harding musia� troch� zwolni�. Kiedy wreszcie znalaz� si� na szczycie, znowu ruszy� biegiem. Ju� na pierwszym prz�le mostu potkn�� si� i upad�, bole�nie kalecz�c sobie kolano o �rub� mocuj�c� szyn�. Wsta� i poku�tyka� dalej. Tak dotar� do ko�ca drugiego prz�s�a - i stan�� w niemym przera�eniu.
Przed nim otwiera�a si� przepa��. Ca�e �rodkowe prz�s�o zapad�o si� w szarych wodach Hudsonu, 150 st�p poni�ej miejsca, na kt�rym sta�. Tam te�, na dnie rzeki, znalaz� si� "Manhattan Limited" - a w nim setka pasa�er�w: m�czyzn, kobiet i dzieci.
- Zgin�li... wszyscy zgin�li! - szlocha� Harding w bezsilnej w�ciek�o�ci. - Dla marnych osiemnastu dolar�w...
Cz�� I
GAROTA MAXA ROTJBAIX
Rozdzia� 4
Luty 1989. Waszyngton, D.C.
Nie by�o nic niezwyk�ego w cz�owieku, kt�ry siedzia� lekko zgarbiony na tylnym siedzeniu pospolitego forda, jad�cego wolno ulicami Waszyngtonu: Dla przechodni�w, kt�rzy na skrzy�owaniach przechodzili przed mask�, ten cz�owiek m�g� by� na przyk�ad drobnym kupcem, kt�rego siostrzeniec podwozi rano do sklepu. Nikt nie zwraca� uwagi na umieszczon� na tablicy rejestracyjnej ma�� plakietk� Bia�ego Domu.
Alan Mercier - oty�y, �ysiej�cy - m�g�by bez charakteryzacji gra� Falstaffa; ale pod t� rubaszn� powierzchowno�ci� kry� si� ostry jak brzytwa, analityczny umys�. Mercier nie troszczy� si� zbytnio o sw�j wygl�d; uzna�, �e nie jest manekinem do prezentacji mody, i nieodmiennie nosi� wymi�te garnitury, kupione okazyjnie na wyprzeda�y, z bia�� lnian� chustk� niechlujnie wetkni�t� do kieszonki. To by�y jego znaki rozpoznawcze, ch�tnie wy�miewane i wyolbrzymiane przez karykaturzyst�w politycznych.
Bo Alan Mercier nie by� drobnym kupcem. By� pierwszym doradc� prezydenta do spraw bezpiecze�stwa pa�stwa. �wie�o mianowany na to stanowisko - bo i prezydent by� �wie�o wybrany - wci�� jeszcze ma�o znany by� opinii publicznej. Mia� jednak za sob� efektown� karier� uniwersyteck�; w �rodowisku akademickim s�yn�� z niezwyk�ego daru przewidywania biegu wydarze� mi�dzynarodowych. Kiedy zwr�ci� na niego uwag� nowy prezydent, by� dyrektorem Komitetu Zapobiegania Kryzysom �wiatowym.
Mercier poprawi� na nosie okulary a la Ben Franklin i si�gn�� po le��c� obok czarn� walizeczk�; po�o�y� j� na kolanach i otworzy� pokryw�. Wn�trze pokrywy wype�nia� ekran, w dolnej cz�ci walizki mie�ci�a si� klawiatura, zwie�czona dwoma rz�dami kolorowych �wiate�ek. Wystuka� kombinacj� cyfr i czeka�, a� wys�any przez satelit� sygna� uruchomi komputer stoj�cy w jego gabinecie w Bia�ym Domu. Po chwili komputer zacz�� przekazywa� informacje, zarejestrowane' ostatnio przez asystent�w Merciera.
Informacje w�drowa�y drog� radiow� w postaci zaszyfrowanej; bateryjny mikroprocesor le��cy na kolanach Merciera dekodowa� je; w ci�gu milisekund i wy�wietla� tekst na ekranie ma�ymi, zielonymi literkami. Najpierw pojawi�a si� tam bie��ca poczta, potem notatki s�u�bowe personelu Agencji Bezpiecze�stwa Pa�stwowego, wreszcie rutynowe raporty dzienne z r�nych agend rz�dowych, przede wszystkim z Dow�dztwa Po��czonych Sztab�w i z Centralnej Agencji Wywiadowczej. Mercier szybko zapami�tywa� jedn� informacje po drugiej, po czym usuwa� je z pami�ci laptopa.
Dwie notatki pozosta�y na ekranie. Kiedy samoch�d wje�d�a� w zachodni� bram� Bia�ego Domu, Mercier wci�� jeszcze �l�cza� nad nimi, wyra�nie zaintrygowany. W ko�cu westchn�� ci�ko, nacisn�� wy��cznik i zamkn�� walizeczk�.
Zaledwie dotar� do swego gabinetu i zasiad� za biurkiem, si�gn�� po s�uchawk� i po��czy� si� z Departamentem Energii. Ju� w po�owie pierwszego sygna�u odezwa� si� jaki� m�ski g�os.
- Biuro doktora Kleina.
- M�wi Alan Mercier. Czy jest ju� Ron?
Po kr�tkiej pauzie w s�uchawce zabrzmia� g�os Ronalda Kleina, ministra energii.
- Cze��, Alan. Czym mog� s�u�y�?
- Czy mia�by� dzisiaj dla mnie par� minut?
- Prawd� m�wi�c, jestem bardzo zaj�ty...
- To powa�na sprawa, Ron. Znajd� dla mnie jak�� chwil�.
Klein nie lubi� takiej presji, ale z tonu Merciera wywnioskowa�, �e doradca prezydenta nie da si� dzisiaj sp�awi�. Przykry� d�oni� mikrofon i przez chwil� naradza� si� ze swoim sekretarzem. Potem znowu si� odezwa�:
- Mi�dzy drug� a wp� do trzeciej, pasuje ci?
- �wietnie - odpar� Mercier. - Mam roboczy obiad w Pentagonie, to wpadn� do ciebie wracaj�c. Do zobaczenia...
- Poczekaj, powiedzia�e�, �e to powa�na sprawa.
- Nazwijmy to inaczej. - Mercier zrobi� pauz� dla lepszego efektu. - To co�, co na pewno popsuje dzi� humor prezydentowi. Tobie te�.
W Owalnym Gabinecie prezydent Stan�w Zjednoczonych rozpar� si� wygodnie w fotelu i przymkn�� oczy. Jego umys� musia� przez minut� lub dwie odpocz�� od stresu wywo�anego intensywn� prac�. Ulotnie, jak na cz�owieka, kt�ry dopiero par� tygodni temu obj�� najwy�szy urz�d w pa�stwie, wygl�da� na bardzo zm�czonego i przepracowanego. Po d�ugiej i wyczerpuj�cej kampanii wyborczej ci�gle nie m�g� doj�� do siebie.
Prezydent nie odznacza� si� aktorsk� urod�. By� niewysoki, w�osy mia� przerzedzone i przypr�szone siwizn�, a na twarzy, niegdy� weso�ej i u�miechni�tej, malowa�a si� teraz niemal wy��cznie ponura powaga.
Kiedy w weneckie okna gabinetu niespodziewanie zab�bni� marzn�cy deszcz, otworzy� oczy. Na zewn�trz, na Pennsylvania Avenue, samochody i ludzie poruszali si� po �liskich nawierzchniach jak na zwolnionym filmie. Prezydent zat�skni� nagle do rodzinnego stanu New Mexico, gdzie klimat by� o wiele �yczliwszy dla istot ludzkich. Niestety, teraz, na tym stanowisku, nie m�g� ju� sobie pozwoli� na improwizowan� wycieczk� z namiotem w ukochane g�ry Sangre de Cristo.
W�a�ciwie nigdy w �yciu nie d��y� do stanowiska prezydenta, nie mia� takich ambicji. Przez dwadzie�cia lat s�u�by w Senacie sumiennie zapracowa� na miano dobrego gospodarza spraw publicznych. Nominacj� kandydack� swojej partii uzyska� w�a�ciwie przypadkiem: jaki� dociekliwy reporter wygrzeba� w biografii g��wnego faworyta podejrzane operacje finansowe i dzia�aczom uczestnicz�cym w konwencji nie pozostawa�o nic innego, jak postawi� na czarnego konia.
- Panie prezydencie? - G�os sekretarki wyrwa� go z zamy�lenia.
- Tak?
- Jest ju� pan Mercier z danymi o stanie bezpiecze�stwa.
- W porz�dku, niech wejdzie.
Mercier wszed� do gabinetu i usiad� naprzeciw prezydenta. Po�o�y� na biurku gruby skoroszyt.
- Jak wygl�da �wiat dzisiaj? - Prezydent u�miechn�� si� blado.
- Raczej ponuro, jak zwykle... M�j zesp� przygotowa� prognoz� na temat rezerw energetycznych pa�stwa. Konkluzje nie s� zbyt radosne.
- To dla mnie nic nowego. A co wynika z ostatnich raport�w?
- CIA ocenia, �e ropa na Bliskim Wschodzie sko�czy si� za dwa lata. To b�dzie oznacza�o zmniejszenie �wiatowej produkcji do po�owy dzisiejszego popytu. Rosjanie te� ju� si�gaj� po �elazne rezerwy, a meksyka�ska bonanza pozostaje w sferze marze�. Co si� tyczy naszych w�asnych zasob�w...
- To ju� wiem - przerwa� prezydent. - Wiem tak�e, �e te wielkie poszukiwania, kt�re zacz�y si� par� lat temu, doprowadzi�y do odkrycia zaledwie paru ma�ych p�l.
Mercier zacz�� kartkowa� le��cy przed nim skoroszyt.
- Energia s�oneczna, wiatraki, samochody elektryczne... to oczywi�cie by�yby jakie� rozwi�zania. Niestety, ich technologia jest ci�gle na takim mniej wi�cej poziomie, jak telewizja w latach czterdziestych.
- A paliwo syntetyczne?
- Za p�no zacz�li�my prace. Min� jeszcze co najmniej cztery lata, zanim ruszy na wi�ksz� skal� produkcja paliwa z �upk�w oleistych.
- Wi�c nie ma �adnej nadziei?
- Owszem, jest. Zatoka �wi�tego Jakuba.
- Ten kanadyjski program energetyczny?
Mercier skin�� g�ow� i zacz�� z pami�ci cytowa� statystyk�:
- Osiemna�cie tam, dwana�cie elektrowni, oko�o dziewi�tnastu tysi�cy pracownik�w i zmiana biegu dwu rzek, ka�da z nich wielka jak Colorado. Je�li wierzy� opracowaniom kanadyjskim, to najwi�kszy i najkosztowniejszy projekt hydroenergetyczny w historii ludzko�ci.
- Kto tym kieruje?
- Quebec Hydro, zarz�d energetyczny prowincji. Zacz�li prace w 1974. Nak�ady s� ogromne: dwadzie�cia sze�� miliard�w dolar�w, w wi�kszo�ci z bank�w nowojorskich.
- A ile to daje energii?
- Na razie ponad sto miliard�w wat�w; w ci�gu dwudziestu lat ta liczba ma si� podwoi�.
- Ile z tego p�ynie do nas?
- Wystarcza na o�wietlenie pi�tnastu stan�w. Twarz prezydenta ponownie spochmurnia�a.
- Nie podoba mi si� takie uzale�nienie od Quebecu. Czu�bym si� bezpieczniej, gdyby�my sami produkowali energi� na w�asne potrzeby, na przyk�ad w elektrowniach atomowych.
Mercier sceptycznie pokr�ci� g�ow�.
- Niestety, nasze si�ownie nuklearne zaspokajaj� zaledwie jedn� trzeci� potrzeb.
- Jak zwykle, zbytnio si� z tym grzebali�my.
- Tak - zgodzi� si� Mercier - ale przyczyny by�y r�ne. Koszty budowy i modernizacji s� ogromne i ci�gle rosn�. Zaczyna te� brakowa� uranu. No i op�r ze strony ruch�w ekologicznych jest coraz wi�kszy.
Prezydent zamy�li� si� g��boko.
- Wsz�dzie stawiali�my na jakie� niewyczerpane rezerwy - ci�gn�� Mercier - a tych rezerw nie ma. Zap�dzili�my si� w �lepy zau�ek. A tymczasem s�siedzi z p�nocy zrobili powa�ny krok do przodu. Nie mamy wyboru, musimy korzysta� z ich energii.
- Ile za to p�acimy?
- Bogu dzi�ki, Kanadyjczycy stosuj� te same stawki co nasze przedsi�biorstwa energetyczne.
- Przynajmniej jeden jasny promyk.
- Tak, ale to nic pewnego. Musimy si� liczy� z pewn� niemi�� mo�liwo�ci�. W lecie ma si� odby� w Quebecu referendum w sprawie pe�nej niepodleg�o�ci.
- Na razie premier Sarveux skutecznie blokuje separatyst�w. Chyba nie my�lisz, �e to si� zmieni?
- Owszem, my�l�. Premier prowincji, Guerrier, i jego Parti Quebecois mog� tym razem zdoby� du�o g�os�w.
- Zerwanie z Kanad� bardzo du�o by ich kosztowa�o. Nie sta� ich na to, ju� teraz maj� k�opoty gospodarcze.
- Licz� na wsparcie finansowe Stan�w Zjednoczonych.
- A je�li nie damy?
- To albo podnios� stawk� za pr�d, albo wyci�gn� wtyczk�.
- Guerrier musia�by zwariowa�, �eby odci�� dostawy energii. Dobrze wie, �e odpowiemy ci�kimi sankcjami gospodarczymi. Mercier spojrza� na prezydenta ponuro.
- Up�ynie wiele tygodni, a mo�e nawet miesi�cy, zanim Quebec odczuje te sankcje. Przez ca�y ten czas nasze g��wne centra przemys�owe b�d� sparali�owane.
- Strasznie czarny obraz malujesz.
- O, to tylko t�o. Na pierwszym planie jest AQL. Wie pan oczywi�cie, co to takiego?
Prezydent skrzywi� si� z niesmakiem. AQL, Stowarzyszenie Wolnego Quebecu, by�o nielegaln�, terrorystyczn� organizacj�, kt�ra zamordowa�a ju� kilku wybitnych polityk�w kanadyjskich.
- Najnowszy raport CIA - kontynuowa� Mercier - sugeruje, �e maj� powi�zania z Moskw�. Gdyby dorwali si� do w�adzy w wolnym Quebecu, mieliby�my tam drug� Kub�.
- Drug� Kub�... - powt�rzy� prezydent mechanicznie. - Tak, i to tak�, kt�ra mo�e rzuci� Ameryk� na kolana.
Prezydent wsta� z fotela i podszed� do okna. Przez d�u�sz� chwil� milcza�, z przykro�ci� patrz�c na przykrywaj�c� ogrody Bia�ego Domu lodow� skorup�. Kiedy znowu odwr�ci� si� do Merciera, w jego spojrzeniu malowa�y si� niepok�j i zatroskanie.
- Nie mo�emy na to pozwoli�, Alan. Nie mo�emy te� p�aci� B�g wie ile za pr�d, nie sta� nas na to. Powiem ci w zaufaniu - tobie i tutaj mog� to powiedzie�: pa�stwo jest kompletnie sp�ukane. Jak tak dalej p�jdzie, za par� lat nie pozostanie nam nic innego, jak og�osi� bankructwo i zwin�� kramik.
Mercier przygarbi� si�, jakby przygnieciony zbyt du�ym ci�arem.
- Mam nadziej�, �e za pa�skiej kadencji do tego nie dojdzie.
- No w�a�nie! Wszyscy tak m�wi�. Pocz�wszy od Franklina Roosevelta ka�dy prezydent przerzuca na barki nast�pnego coraz wi�ksze obci��enia finansowe. W rezultacie sytuacja jest taka, jaka jest: wystarczy dwudziestodniowa przerwa w dostawach pr�du do p�nocno-zachodnich stan�w, a katastrofa b�dzie totalna i nieodwracalna.
- Ma pan jaki� spos�b, �eby powstrzyma� Quebec przed robieniem g�upstw?
- Chyba nie. Nie mamy wielkiego wyboru.
- Zawsze i wsz�dzie, jak ju� wszystko zawiedzie, pozostaj� jeszcze dwa wyj�cia - odezwa� si� sentencjonalnie Mercier. - Pierwsze to modli� si� o cud.
- A drugie?
- Wywo�a� wojn�...
Dok�adnie o 14:30 Mercier wszed� do budynku Forrestala przy Independence Avenue i wjecha� wind� na si�dme pi�tro. Bez specjalnych ceremonii wprowadzono go do obitego pluszem gabinetu Ronalda Kleina, ministra energii.
Nos przypominaj�cy dzi�b kondora i d�ugie siwe w�osy nadawa�y Kleinowi wygl�d uczonego. Mimo nadnaturalnego wzrostu - mia� sze�� st�p i pi�� cali - zwinnie wypl�ta� si� zza sto�u konferencyjnego, przy kt�rym siedzia� nad stert� dokument�w, i wyci�gn�� r�k� na powitanie.
- No wi�c co to za straszna sprawa? - spyta� tonem pogodnej rozmowy towarzyskiej. ,
- Mo�e nie straszna, ale dziwna - odpar� Mercier. - G��wne Biuro Obrachunkowe domaga si� rozliczenia sze�ciuset osiemdziesi�ciu milion�w dolar�w wyp�aconych z bud�etu federalnego na badania nad r�d�k�.
- Nad czym?!
- Nad r�d�k� - powt�rzy� spokojnie Mercier. - Geologowie nazywaj� tak wszystkie niekonwencjonalne urz�dzenia do wykrywania podziemnych z��.
- Ale co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Te pieni�dze zosta�y skierowane trzy lata temu do Departamentu Energii. Do dzisiaj nie zosta�y rozliczone. Chyba dobrze by by�o, gdyby twoi ludzie zbadali t� spraw�. To jest Waszyngton: za b��dy poprzednich ekip atakowana jest obecna. Je�li poprzedni minister wywali� bezsensownie kup� publicznych pieni�dzy, to chyba lepiej, aby� zna� fakty, zanim jaki� nadgorliwy pose� przeprowadzi �ledztwo na w�asn� r�k� i roztr�bi to w prasie.
- Dzi�kuj� za ostrze�enie. - G�os Kleina brzmia� najzupe�niej szczerze. - Ka�� moim ludziom przejrze� szafy.
Po wyj�ciu Merciera doktor Klein podszed� do kominka i d�ugo wpatrywa� si� w wielkie �wie�e polano le��ce na okopconym ruszcie.
- To niesamowite - mrukn��. - Jak mo�na by�o straci� z oczu sze��set osiemdziesi�t milion�w?
Rozdzia� 5
Pomieszczenie generator�w elektrowni, najnowszej w systemie hydroenergetycznym St. James Bay, mog�o oszo�omi� ka�dego. Charles Sarveux mia� przed sob� komor� o powierzchni pi�ciu hektar�w, wykut� w granitowej skale 120 jard�w pod powierzchni�. Trzy szeregi generator�w nap�dzanych turbinami wodnymi - ka�dy zesp� mia� rozmiary pi�ciopi�trowego domu - nieprzerwanie produkowa�y energi� rz�du miliard�w wat�w. Sarveux g�o�no wyrazi� sw�j podziw, ku rado�ci towarzysz�cych mu dyrektor�w Quebec Hydro Power; nale�a�o to do jego zwyk�ych obowi�zk�w, ale tym razem nie musia� niczego udawa�: hala generator�w rzeczywi�cie zrobi�a na nim ogromne wra�enie. By�a to jego pierwsza wizyta w tym przedsi�biorstwie jako premiera Kanady, tote� zadawa� wszystkie przewidziane rytua�em pytania.
- Jak� moc daje taki generator?
- Pi��set megawat�w, panie premierze - odpowiedzia� naczelny dyrektor systemu, Percival Stuckey. Sarveux skin�� z uznaniem g�ow�, a na jego twarzy pojawi� si� subtelny u�miech aprobaty: szczeg�lna umiej�tno��, kt�ra tak bardzo przyda�a si� w kampanii wyborczej.
Oceniany jako przystojniak, zar�wno przez kobiety jak i przez m�czyzn, Sarveux m�g� pod tym wzgl�dem skutecznie konkurowa� z Johnem F. Kennedym lub z Anthonym Edenem. Jasnoniebieskie oczy mia�y hipnotyczny blask, bujne szpakowate w�osy, uczesane modnie, ale zarazem naturalnie podkre�la�y ostry rysunek twarzy. �redniego wzrostu, proporcjonalnie zbudowany, by�by idealnym klientem ka�dego krawca; w rzeczywisto�ci nigdy ich nie odwiedza�: kupowa� seryjne garnitury w domach towarowych. By�a to tylko jedna z wielu drobnych cech sprawiaj�cych, �e tylu wyborc�w kanadyjskich mog�o si� z nim uto�samia�. Wysuni�ty na premiera w wyniku kompromisu miedzy libera�ami, Parti� Kanady Niepodleg�ej i frankofo�sk� Parti Quebecois, ju� trzy lata ta�czy� na linie, skutecznie zapobiegaj�c rozpadowi kraju na suwerenne prowincje. Sam widzia� w sobie drugiego Lincolna, walcz�cego o jedno�� narodu, o zachowanie wsp�lnego domu. Ale tylko jego stanowczo�� - gro�ba u�ycia armii - trzyma�a jeszcze w szachu radykalnych separatyst�w. Jego idee polityczne, apele o wzmocnienie rz�du federalnego trafia�y na mur g�uchego oporu.
- Mo�e chcia�by pan obejrze� central�? - zasugerowa� Stuckey. Sarveux obejrza� si� na swego sekretarza.
- Jak stoimy z czasem? Jeffery, m�ody cz�owiek o bardzo powa�nym wygl�dzie, spojrza� na zegarek.
- Zaczynamy si� spieszy�, panie premierze. Najdalej za p� godziny powinni�my by� na lotnisku.
- My�l�, �e mo�emy troch� �cisn�� dalszy program - oznajmi� Sarveux z u�miechem. - Tutaj nie chcia�bym pomin�� niczego, co warte obejrzenia.
Dyrektor skin�� g�ow� z zadowoleniem i poprowadzi� ca�� grup� do windy. Wysiedli dziesi�� pi�ter wy�ej i stan�li przed drzwiami z napisem: TYLKO DLA PERSONELU. Stuckey wyj�� plastikow� kart� magnetyczn� i wsun�� j� w szczelin� zamka.
- Bardzo mi przykro, panowie - o�wiadczy� - ale ze wzgl�du na szczup�o�� pomieszcze� centrali mog� zabra� ze sob� tylko pana premiera.
Ludzie z ochrony osobistej Sarveux zacz�li protestowa�, ale premier uspokoi� ich ruchem r�ki i ruszy� za Stuckeyem. Drzwi zamkn�y si� za nimi automatycznie. Po przej�ciu d�ugiego korytarza stan�li przed nast�pnymi drzwiami i dyrektor musia� ponownie u�y� swojej karty magnetycznej.
Centrala systemu elektrowni Zatoki �wi�tego Jakuba by�a rzeczywi�cie ma�a i bardzo oszcz�dnie wyposa�ona. Czterej operatorzy siedzieli przed konsolet�, pe�n� r�nokolorowych �wiate�ek i prze��cznik�w; nad ni�, na �cianie, znajdowa�a si� tablica z setkami wska�nik�w i zegar�w. Jedynymi meblami, je�li nie liczy� monitor�w telewizyjnych zawieszonych pod sufitem, by�y cztery krzes�a zaj�te przez operator�w.
Sarveux rozgl�da� si� uwa�nie.
- Nigdy bym nie uwierzy�, �e tak wielk� produkcj� energii mo�e kierowa� zaledwie czterech ludzi.
- W istocie prac� wszystkich tych elektrowni i stacji transformator�w kieruj� komputery, w pomieszczeniu znajduj�cym si� dwa pi�tra pod nami - wyja�ni� Stuckey. - Ca�y proces jest w dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu procentach zautomatyzowany. To, co pan tu widzi, panie Sarveux, to czterostopniowy system sterowania r�cznego, kt�ry mo�e przej�� zadania komputer�w w razie awarii.
- A wi�c ludzie maj� tu jeszcze jak�� cz�stk� w�adzy? - za�artowa� Sarveux.
- Owszem, wci�� jeszcze na co� si� przydajemy - podchwyci� dowcip Stuckey. - Zosta�o par� takich dziedzin, w kt�rych nie mo�na do ko�ca ufa� elektronice.
- Dok�d idzie ca�a ta energia?
- Za par� dni, kiedy system osi�gnie pe�n� sprawno�� operacyjn�, b�dziemy obs�ugiwa� ca�e Ontario, Quebec i p�nocno-wschodnie stany USA.
Nag�a my�l zakie�kowa�a w g�owie Sarveux.
- A co b�dzie, je�li zdarzy si� niemo�liwe? Stuckey nie zrozumia�.
- Przepraszam...?
- No... wielka awaria, katastrofa �ywio�owa, sabota�.
- Tylko jakie� wielkie trz�sienie ziemi mog�oby zatrzyma� produkcj�. Awarie poszczeg�lnych urz�dze� niczym nie gro��: mamy systemy rezerwowe.
- A sabota�, napad terrorystyczny? - powt�rzy� Sarveux.
- Brali�my to pod uwag� przy planowaniu obiektu - odpar� Stuckey z pewno�ci� siebie. - Nasze zabezpieczenia elektroniczne to prawdziwy cud najnowocze�niejszej techniki; a opr�cz tego mamy jeszcze pi��set os�b ochrony. Nawet najlepiej wyszkoleni komandosi musieliby walczy� dwa miesi�ce, �eby dosta� si� do tego pomieszczenia.
- Ale potem mogliby wy��czy� ca�y system?
- Nie. To wymaga zgodnego dzia�ania pi�ciu wtajemniczonych os�b. - Stuckey wskaza� czterech operator�w. - Pi�t� osob� jestem ja sam. Ka�dy z nas zna tylko cz�� instrukcji, niezb�dnej do zatrzymania systemu. Jak pan widzi, niczego nie przeoczyli�my.
Sarveux nie by� tego ca�kiem pewien, ale nie wyrazi� g�o�no swoich w�tpliwo�ci. Wyci�gn�� r�k� na po�egnanie.
- Musz� przyzna�, �e ta wizyta zrobi�a na mnie du�e wra�enie. Dzi�kuj� panu.
Foss Gly bardzo starannie wybra� czas i miejsce likwidacji Charlesal Sarveux. Wzi�� pod uwag� wszelkie mo�liwe trudno�ci, nawet tej najmniej prawdopodobne, i przygotowa� odpowiednie przeciwdzia�ania. � Skrupulatnie wyliczy� k�t wznoszenia samolotu i jego pr�dko��. Wiele godzin zaj�y te� pr�by praktyczne - zanim Gly uzyska� pewno��, �e wszystkie tryby spisku zadzia�aj� z wymagan� precyzj�.
Miejscem akcji by�o pole golfowe, oddalone o mil� od lotniska St. James Bay, na przed�u�eniu g��wnego pasa startowego. W tym miejscu, wed�ug oblicze� zamachowca, samolot premiera powinien znale�� si� na wysoko�ci 1500 st�p i osi�gn�� szybko�� 180 w�z��w. Gly postanowi� u�y� dwu brytyjskich wyrzutni rakiet ziemia-powietrze typu "Argo", skradzionych z arsena�u armii w Val Jalbert. Wyrzutnia mia�a niewielkie rozmiary, wa�y�a razem z pociskiem zaledwie trzydzie�ci funt�w i mo�na j� by�o bez trudu ukry� w zwyk�ym plecaku turystycznym.
U�o�ony plan by� od pocz�tku do ko�ca wzorem dobrej roboty. Do jego realizacji wystarczy�o zaledwie pi�ciu ludzi, w tym trzech na polu golfowym, przebranych za turyst�w-narciarzy, i jednego z ukryt� kr�tkofal�wk� na tarasie dworca lotniczego. Kiedy rakiety, automatycznie kieruj�ce si� na silne �r�d�a ciep�a, zostan� wystrzelone, tr�jka narciarzy powr�ci spokojnie na pusty o tej porze roku parking przy klubie golfowym, gdzie za kierownic� terenowego samochodu przez ca�y czas czeka� pi�ty i ostatni uczestnik akcji.
Gly obserwowa� niebo przez siln� lornetk�. Dwaj towarzysz�cy mu spiskowcy montowali wyrzutnie. Zacz�� pada� drobny �nieg, ograniczaj�c widoczno�� do jednej trzeciej mili. By�a to zarazem dobra i z�a okoliczno��. Dobra, bo bia�a kurtyna �niegu chroni�a ich przed wzrokiem przypadkowych obserwator�w. Z�a, bo oni sami widzieli przelatuj�ce nad nimi samoloty zaledwie przez par� sekund - i tyle tylko czasu mieli, by wycelowa� i odpali� rakiety. W�a�nie od strony lotniska pojawi� si� z rykiem odrzutowiec British Airways. Gly spojrza� na zegarek; ju� po sze�ciu sekundach maszyna znikn�a w wiruj�cej bieli. Niedobrze, pomy�la�. Szans� precyzyjnego trafienia by�y w tych warunkach wr�cz znikome. Strzepn�� �nieg z bujnej jasnej czypryny i opu�ci� lornetk�, ods�aniaj�c czerstw�, kwadratow� twarz. M�g� si� podoba� kobietom. Piwne oczy mia�y sympatyczny wyraz, a ostro zarysowany podbr�dek zdradza� sportowy, ch�opi�cy temperament. Tylko nos, du�y i zniekszta�cony licznymi z�amaniami w b�jkach ulicznych, psu� efekt - ale jego licznym dziewczynom jako� to nie przeszkadza�o.
Nagle male�ki aparat nadawczo-odbiorczy w kieszeni jego kurtki o�y�.
Tu Baza do Brygadzisty. Nacisn�� guzik nadawania.
- Tu Brygadzista, co tam u was?
Claude Moran, fanatyczny marksista, pracuj�cy w sekretariacie gubernatora generalnego, sta� na tarasie dworca lotniczego i przez grub� szyb� obserwowa� ko�uj�ce samoloty. Poprawi� s�uchawk� w uchu i zacz�� m�wi� do wpi�tego w klap� male�kiego mikrofonu.
- Mam ju� t� rur� dla ciebie. Mo�esz przyj�� ci�ar�wk�?
- Tak. Kiedy j� wy�lesz?
- Zaraz, jak tylko roz�aduj� ten ameryka�ski statek.
Niewinnie brzmi�ca rozmowa mia�a zmyli� ewentualnego przypadkowego s�uchacza. Gly odczytywa� jednak s�owa Morana po swojemu: samolot premiera jest drugi w kolejce do startu; najpierw wystartuje rejsowa maszyna American Airlines.
- W porz�dku, Baza. Daj zna�, jak ci�ar�wka ruszy. Osobi�cie Gly nie mia� nic do Charlesa Sarveux. Dla niego by�o to tylko nazwisko w gazetach. Gly nie by� nawet Kanadyjczykiem. Urodzi� si� w Arizonie, w mie�cie Flagstaff, jako owoc jednodniowego pijackiego flirtu zawodowego zapa�nika z nieletni� c�rk� szeryfa. Jego dzieci�stwo by�o koszmarem; dziadek szeryf ci�gle bi� go i maltretowa�. Chc�c prze�y�, Gly musia� sta� si� twardy i bezwzgl�dny. W ko�cu przyszed� dzie�, kiedy pobi� starego na �mier� i uciek� ze swojego stanu. Od tej pory cz�sto ju� musia� walczy� o �ycie. Tak� mia� prac�. Zacz�� od okradania pijak�w w Denver, potem kierowa� gangiem z�odziei samochod�w w Los Angeles, jeszcze p�niej porywa� cysterny z benzyn� w Teksasie.
Ale nie uwa�a� si� za zawodowego morderc�. Wola� okre�lenie: "koordynator". By� specjalist� nr 1: cz�owiekiem, kt�rego wzywa si� na pomoc, kiedy wszyscy inni zawiedli. S�yn�� z zimnej krwi i z wyj�tkowej skuteczno�ci dzia�a�.
Na tarasie widokowym lotniska Moran przybli�y� twarz do szyby, a� pokry�a si� mg�� jego oddechu. Przetar� szyb� d�oni�, dostatecznie szybko, by zauwa�y�, jak samolot premiera znika w wiruj�cym �niegu w drodze na koniec pasa startowego.
- Brygadzista?
- Tak, s�ucham ci�, Baza?
- Przepraszam, ale straszny tu ba�agan papierkowy; nie mog� ci poda� dok�adnego terminu dostarczenia rury.
- Zrozumia�em. Skontaktuj si� ze mn� po obiedzie. Moran nie mia� tu ju� nic do roboty. Zjecha� schodami do g��wnego holu, nie zatrzymuj�c si� wyszed� na zewn�trz i przywo�a� taks�wk�. Usiad� z ty�u, zapali� papierosa i da� si� ponie�� marzeniom: zastanawia� si�, jakiego stanowiska w nowym rz�dzie Quebecu powinien za��da� za swoje us�ugi.
Na polu golfowym Gly jeszcze raz czujnie spojrza� na ludzi z wyrzutniami. Obaj kl�czeli w �niegu, przygotowani do strza�u, wpatrzeni w wizjery.
- Przed tym naszym startuje jeszcze jeden - przypomnia�.
Min�o prawie pi�� minut, zanim Gly us�ysza� zbli�aj�cy si� ryk silnik�w. Pracowa�y na pe�nych obrotach, by oderwa� ci�k� maszyn� od przypr�szonego �niegiem asfaltu. Wbi� wzrok w �nie�n� zas�on�, z kt�rej za chwil� powinny wy�oni� si� czerwono-niebieskie znaki American Airlines.
Zbyt p�no przypomnia� sobie, �e samoloty wioz�ce g�owy pa�stw maj� pierwsze�stwo przed zwyk�ymi lotami rejsowymi. Zbyt p�no rozpozna� w bia�ej zadymce charakterystyczny czerwony li�� klonu.
- To Sarveux! - wykrzykn��. - Strzela�, do cholery, strzela�! Dwaj kl�cz�cy m�czy�ni odpalili rakiety w odst�pie sekundy. Pierwszy zd��y� skierowa� luf� wyrzutni w stron� samolotu, ale rakieta min�a statecznik za daleko i pod zbyt ostrym k�tem, by jej czujnik ciep�a m�g� rozpozna� cel. Drugi strzelec zachowa� si� rozwa�niej. Przez jakie� sto jard�w prowadzi� celownikiem kad�ub samolotu, zanim wreszcie nacisn�� spust.
Rakieta "wyczu�a" wysok� temperatur� spalin skrajnego prawego silnika i pop�dzi�a za nim. Wybuch zniszczy� turbin� - ale trzej ludzie, kt�rzy pozostali na polu golfowym, nie mogli ju� tego wiedzie�. Samolot premiera niemal natychmiast znikn�� im z oczu i dopiero po wielu sekundach dotar� do nich st�umiony huk eksplozji. Czekali jeszcze przez chwil� na odg�osy katastrofy, ale daremnie: wycie silnik�w gas�o w oddali spokojnie i r�wnomiernie. Szybko rozmontowali obie wyrzutnie, schowali je do plecak�w i ruszyli na nartach w stron� klubowego parkingu. Wkr�tce ich samoch�d wmiesza� si� w strumie� pojazd�w na autostradzie wiod�cej od Zatoki �wi�tego Jakuba do Otta wy.
Prawy zewn�trzny silnik stan�� w p�omieniach. Przez os�on� przebi�y si� wyrwane wybuchem �opatki turbiny: niekt�re z si�� od�amk�w granatu uderzy�y w s�siedni, wewn�trzny silnik, przecinaj�c przewody paliwa i blokuj�c wt�rn� spr�ark�.
W kabinie pilot�w odezwa� si� d�wi�k alarmu. Ray Emmett, pierwszy pilot, zamkn�� dop�yw paliwa do prawych silnik�w i uruchomi� freonowe ga�nice. Dalsze czynno�ci przewidziane instrukcj� alarmow� przej�� drugi pilot, Jack May.
- Kanada Jeden do wie�y James Bay. Mamy tu pewien problem, wracamy do was - powiedzia� Emmett r�wnym, spokojnym g�osem.
- Zg�aszasz sytuacj� krytyczn�? - spyta� rutynowo kontroler lotniska.
- Tak - potwierdzi� Emmett.
- Uwalniamy pas dwa-cztery. L�dowanie standardowe?
- Nie, James Bay. Dwa silniki nieczynne, jeden w ogniu. Lepiej wy�lij na pas ekipy.
Po kr�tkiej chwili kontroler odezwa� si� ponownie.
- Ekipy po�arnicze i ratunkowe w drodze. Mo�esz l�dowa�, Kanada Jeden. Powodzenia. - Wola� nic wi�cej nie m�wi�. Wiedzia�, �e pilot pracuje teraz w strasznym napi�ciu, i nie chcia� go dekoncentrowa�. Ludzie z wie�y kontrolnej mogli ju� tylko bezradnie obserwowa� dalsze zdarzenia.
Samolot niebezpiecznie traci� szybko��. Emmett skierowa� dzi�b maszyny lekko w d�: pr�dko�� wzros�a do dwustu dziesi�ciu w�z��w, zawr�ci� �agodnym, szerokim �ukiem. Na szcz�cie zadymka zmala�a. Pilot widzia� ju� pod sob� p�aski, wiejski krajobraz, a daleko z przodu pocz�tek pasa "dwa-cztery".
W tylnym, reprezentacyjnym przedziale odrzutowca dwaj policjanci z Kr�lewskiej Konnej, stanowi�cy nieodst�pn� ochron� premiera, podj�