13530

Szczegóły
Tytuł 13530
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13530 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13530 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13530 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Danuta Bieńkowska Daniel wśród rycerzy okrągłego stołu *.#?•«; Nasza Księgarnia Warszawa 1987 Okładkę i stronę tytułową projektował DARIUSZ MIROŃSKI Text © Copyright by Danuta Bieńkowska, Warszawa 1987 ПЕЗГюЗи^7"*-^ Jtf?.?. № ty Щ , „•>.'<, M , ,, - ' • Rozdział I •)І 17 Na pół zbudzony Daniel ujrzał przed sobą czworobok chybotliwych liści wtopiony w brunatne desenie tapety, a niżej szafkę z marmurowym blatem, białą miednicę i pękaty porcelanowy dzban na wodę. Dopiero po chwili zrozumiał, że to zieleń zza okna odbija się w wielkim lustrze pochyło zawieszonym nad staroświecką, całkiem już niepotrzebną tutaj umywalnią, podczas gdy on sam leży w szerokim, mahoniowym łożu. na którym profesor Skinner sypiał za czasów swojej młodości. Nie chciało mu się wstawać, odczuwał szczególnego rodzaju zmęczenie, inne niż po wycieczce czy grze w piłkę, znacznie bardziej dokuczliwe, wprawiające go w stan rozdrażnienia i sprzeciwu wobec wszystkich i wszystkiego. Po kilku tygodniach samodzielnego życia w Anglii Daniel miał powrócić do roli dwunastoletniego ucznia. Gdyby — zgodnie z planem rodziców — zaraz po przyjeździe do Londynu trafił pod opiekuńcze skrzydła państwa Skinnerów. przeszedłby zmianę warunków jak wietrzną ospę. lekko i niegroźnie. Ale wybuch bomby na dworcu, nagłe rozstanie z opiekunką, podróż autostopem z Londynu do Walii, wszystkie przygody, jakie przeżył w ciągu miesiąca, zwłaszcza zaś dramatyczne zdarzenia na farmie koło Pwlhelli. naruszyły jego równowagę wewnętrzną *. Miał iuż właściwie dosyć obczyzny i najchętniej wróciłby do rodzinnego domu. ale było to niemożliwe, więc tym bardziej irytujące. Przyznając, że sam nabroił i spowodował taki * Patrz: ..Daniel w paszczy Iwa" 5 stan rzeczy, nie mógł przezwyciężyć przekory, która musiała być nieznośna dla otoczenia. Wstał wreszcie i wyjrzał na dwór. W różowym świetle sierpniowego poranka widziany z góry ogród budził się dopiero do życia. Pokój Daniela znajdował się w środkowej części starego, jednopiętrowego domu, który miał dwa boczne, parterowe skrzydła, niby ramiona podkowy obejmujące rozległy trawnik. Lewe. dłuższe, obrośnięte dzikim winem, rzucało cień na kwitnące krzewy róż. Żaluzje w oknach były jeszcze spuszczone, z wyjątkiem dwóch ostatnich, naprzeciwko małej piaskownicy i kortu tenisowego otoczonego wysoką siatką. Między kortem a bukszpanowym, biegnącym w poprzek trawnika, żywopłotem leżała czerwona piłka. Nie wiadomo dlaczego Daniel odniósł wrażenie, że ten niski żywopłot stanowi nieprzekraczalną granicę. W prawym skrzydle domu. skąpanym w blasku słońca, które pogłębiało fiolet kwiatów klematisu. okna otwarto już szeroko. Z kuchni dolatywał smakowity zapach smażonego boczku. Daniel pobiegł boso do sąsiadującej z sypialnią łazienki, wziął natrysk i osuszywszy się z grubsza miękkim ręcznikiem wskoczył w ubranie, porzucone wieczorem na śmiesznie wygiętym krześle obitym szarozielonym aksamitem. Przeczesywał czuprynę przed lustrem, gdy rozległo się pukanie do drzwi. — Śniadanie czeka na dole — oznajmiła pani Cobb. Szuranie starych nóg zacichło na schodach. Daniel posłał łóżko, rzucił okiem na oszkloną szafę z książkami, biurko z globusem i wielkie mapy rozjaśniające ciemne tło ścian. Nie rozpakowane jeszcze rzeczy Daniela psuły porządek, jaki panował tu od lat. Sweter rzucony na poręcz łóżka domagał się złożenia i schowania do szafy. Daniel machnął ręką. Trudno. Nie od razu Kraków zbudowano. Wszedł na czworoboczną galeryjkę, idącą dookoła klatki schodowej, i zbiegł po ciemnych, dębowych stopniach do holu, łączącego się z obszerną, mroczną jadalnią. Na tle zielonych tapet w brązowe esy-floresy stały ciemne, masywne kredensy i serwantki. Kilka obrazów, przedstawiających owoce, kwiaty i świeżo upolowaną, jeszcze broczącą krwią dziczyznę, miało zapewne stwo- 6 rzyć przytulniejszy nastrój, lecz Daniel wzdrygnął się na widok zająca o skrwawionej na piersiach sierści. Wielki, owalny stół zajmował środek jadalni. Znajdowały się na nim dwa nakrycia i czajnik z herbatą otulony włóczkowym kapturkiem. Na wprost wejścia z holu pani Skinner stała przy szklanych drzwiach do ogrodu. — Spójrz. Danielu — powiedziała nie odwracając się do niego — jak te róże ładnie wyglądają w rannym słońcu. Podszedł do niej. nie wiedząc, co odpowiedzieć, i przez^chwilę przypatrywał się kwitnącym krzakom. — Rozkwitły na twoje powitanie — dodała obejmując ramieniem jego plecy. Musiała wyczuć napięcie mięśni, nieuchwytny opór chłopca, bo cofnęła rękę. — Dobrze spałeś? Siadajmy do śniadania. Pani Cobb w ciemnej sukni i białym fartuszku podała miseczki z cząstkami grejpfruta, płatki owsiane i jajka na boczku. — Powinniśmy wyjść zaraz po śniadaniu — stwierdziła pani Skinner nie zwracając uwagi na milczenie Daniela. — Ta twoja skomplikowana podróż z Londynu do Edynburga pokrzyżowała nam trochę plany. Chcieliśmy, żebyś najpierw obejrzał sobie miasto i przywyknął do nowych warunków, ale nie ma już na to czasu. — Myślałem, że rok szkolny zaczyna się we wrześniu, jak u nas. — Nie robię ci przecież wymówek. Ale podczas waszej wyprawy autostopem przekonałeś się chyba, że codzienne życie w Anglii bardzo się różni od życia w Warszawie. Zapewne Szkocja wyda ci się jeszcze dziwniejszym krajem. Będziesz musiał przystosować się do tutejszej szkoły, do sposobu bycia kolegów, do ich swoistego poczucia humoru. Chciałabym, żebyś zawsze na mnie liczył i ^ez skrępowania korzystał z mojej pomocy w takim stopniu, w jakim będę mogła ci jej udzielić. — Dziękuję pani. Rok nie wyrok. — Co to ma znaczyć? — To takie nasze powiedzonko. Rok prędko zleci. — Nie przesądzajmy z góry. jak długo u nas zostaniesz. Może aż do skończenia szkoły. 7 Daniel uśmiechem pokrył zakłopotanie. Wcale nie miał ochoty zapuszczać tutaj korzeni. Przyjemnie spędzić wakacje w obcym kraju, ciekawie pobyć w nim przez rok. Ale dłużej? Miał całkiem dosyć trzech lat spędzonych za granicą i chodzenia do szkoły dla cudzoziemców, gdzie wykładano po angielsku. Na wszystkie wakacje letnie przyjeżdżał jednak do Polski, a właściwie do babci, która wprawdzie przez większą część roku mieszkała z rodziną w Warszawie, lecz na lato wracała do Gostynina, do starego domu z ogrodem. Daniel ganiał z chłopakami nad jezioro i do lasu, otrząsał jabłka z drzew, budował wigwam wśród starych krzaków porzeczek, objadał się agrestem. Po południu dochodził z kuchni znakomity zapach smażonych konfitur, sygnalizujący, że trzeba iść po spodeczek szumowin zebranych z malin „dochodzących" już w miedzianej miednicy. Na podwieczorek zawsze było domowe ciasto z kruszonką. na kolację młode kartofle z koperkiem i zsiadłe mleko. Można by sądzić, że babcia żyje tylko po to. żeby wszystkim dogadzać, przyrządzać smakołyki, kłaść na miejscu rzeczy rozrzucone po całym mieszkaniu, łatać, cerować, usuwać plamy, cudownie sklejać rozbite naczynia, łagodzić nastroje, za-żegnywać nieporozumienia, ratować domowy budżet niewielką pożyczką „do pierwszego". Wydawała się tak niezbędna domownikom, że właśnie po to, żeby oszczędzić jej kłopotów z niesfornym Danielem, ojciec postanowił wysłać go do swoich szkockich przyjaciół. Szymon, najstarszy z rodzeństwa, także twierdził, że pobyt w Szkocji wyjdzie Danielowi na dobre, bo chłopak pozna kawał świata, nauczy się języka, no i przywyknie do dyscypliny. „Gdyby był leniem i hultajem — powiedział ojciec owego pamiętnego wieczoru, kiedy zapadła decyzja wysłania Daniela do Skinne-rów — tobym go z domu nie puścił. Ale jest zdolny, potrafi przyłożyć się do pracy, jeśli go coś naprawdę zajmuje, dużo czyta i ogromnie ciekaw jest wszystkiego. Stąd biorą się te jego dziwne pomysły. Za bardzo jest rozwinięty na swój wiek. łjo ma znacznie starsze od siebie rodzeństwo. Za kilka lat różnice znikną..." Myśl o domu rodzinnym rozkleiła trochę Daniela. Bo jeśliby został dłużej w Edynburgu, to Szymon i Gosia całkiem by od niego odwykli. 8 — Stanie się. jak zechcesz — powiedziała-pani Skinner. — Jeśli postanowisz wrócić wcześniej... Spojrzał na nią z wdzięcznością. Napotkał jej dobre, mądre oczy i odetchnął z ulgą. Mimo niezłej znajomości angielszczyzny prowadzenie rozmowy pełnej niedopowiedzeń przerastało jego siły. W ciągu całego, prawie dwunastoletniego życia, nigdy nie stawiano mu tak dużych wymagań. Wczuła się widocznie w jego położenie, bo powiedziała z uśmiechem: * ii — Wypiłeś już herbatę? No. to chodźmy. Trzeba kupić rzeczy niezbędne do szkoły. Pojedziemy autobusem, przystanek jest przed domem. Z tamtej strony ogrodu zatrzymuje się inny autobus, który by nam bardziej odpowiadał, ale nigdy nie przechodzimy za żywopłot z bukszpanu. W lewym skrzydle domu mieszka brat mojego męża z żoną i dziećmi. Nie chcemy im przeszkadzać. — Rozumiem. , — Dlatego też chciałabym cię prosić — pani Skinner była jakby zmieszana — żebyś na razie nie szukał towarzystwa tych chłopców. Może później... — Oni tu nie przychodzą? — Sam wiesz, że starzy ludzie nie są zabawni dla młodzieży. Idziemy? — Jestem gotów. Kiedy znaleźli się na ulicy. Daniel od razu uległ czarowi tego miasta. Niebo było jakby spłowiałe. barwy domów, drzew i kwiatów niezwykle delikatne, pozbawione wszelkiej jaskrawości, bogate w tysiąc odcieni. Wysiedli w śródmieściu przed wielkim domem towarowym. Pani Skinner szybko poprowadziła chłopca w głąb magazynu, gdzie znajdowało się stoisko z odzieżą szkolną. Siwy. szczupły sprzedawca w ciemnym garniturze powitał nadchodzących klientów jak starych znajomych i zapytał, do jakiej szkoły chodzi Daniel, jaki rozmiar ubrań nosił w ubiegłym roku. — Czy nie zechciałby pan sprawdzić, jaki rozmiar teraz jest potrzebny — wtrąciła szybko pani Skinner. — Dan tak urósł w czasie wakacji... 9 Sprzedawca z namaszczeniem wziął miarę, wynotował wszystkie dane na karteczce, porównał z wiszącą na ścianie tabelką i oświadczył triumfalnie: — Będzie leżało jak ulał. Bez pośpiechu podreptał ku półkom, na których piętrzyły się mundurki, ubrania sportowe, bielizna. — Czy podać cały zestaw? — Tak. bardzo proszę. — Ależ ja... — szeptem zaprotestował Daniel — przywiozłem wszystko z domu... — Wiem. Tylko że tutaj musisz być ubrany zgodnie z regulaminem szkoły. Tak samo jak twoi koledzy — odparła cichutko pani Skinner. Sprzedawca nie zwrócił uwagi na ich rozmowę, zajęty kompletowaniem ubrań, swetrów, dresów, kostiumów gimnastycznych, koszul i podkolanówek. Na koniec przyniósł wełniany krawat w zielone i szafirowe skośne paski. — Krawat? Dla mnie? — zdumiał się Daniel. — Nie umiem go nawet zawiązać. — Pokażę ci, jak się to robi. Wszyscy uczniowie z twojej szkoły je noszą. Sprzedawca przedstawił rachunek. Pani Skinner sięgnęła do torebki po książeczkę czekową, wypełniła czek i dołączyła wizytówkę. — Zechce pan odesłać nam paczkę do domu. — O której godzinie? — Dziś po południu. Daniel wyszedł stropiony. Kwota, jaką pani Skinner zapłaciła za jego ekwipunek, wydała mu się astronomiczna. Ze ściśniętym sercem myślał o daremnych wysiłkach babuni, by zapakować wszystko, co byłoby mu potrzebne za granicą. A teraz tamte jego rzeczy okażą się nieprzydatne, za nowe zaś rodzice Daniela nigdy nie będą mogli zwrócić pieniędzy. Czyż nie przestrzegano go w domu, żeby nie był „popraszajką" wobec kolegów czy dorosłych, żeby nigdy nie przyjmował prezentów, za które nie mógłby się zrewanżować? Czuł się upokorzony tym nieoczekiwanym darem 10 i nagle uświadomił sobie, ile to profesor Skinner będzie musiał wydać na jego pobyt. Poczucie uzależnienia i przymus wdzięczności stawały Danielowi kością w gardle. Pani Skinner z uśmiechem spojrzała na chmurną twarz chłopca. — Co byś powiedział, gdybym ci zaproponowała teraz obejrzenie Muzeum Dzieciństwa? Museum of Childhood? Cudownie naśladowała oksfordzki akcent komentatorów telewizyjnych, chociaż w potocznej rozmowie mówiła z akcentem szkockim, wszystkie słowa z „r" hurkotały w jej ustach jak ^kamyki w górskim strumyku, a ostatnie głoski zanikały, tak że Daniel nie zawsze ją rozumiał. Oczywiście, musiał przyjąć propozycję. W ogóle coraz więcej musiał, skoro był gościem tutaj i korzystał z dobroci Skinnerów. Co innego w Warszawie. Tam mógł sobie pozwolić nawet na drobne wybryki w szkole, bo był najzdolniejszym uczniem w klasie; ilekroć nauczyciel „za karę" wyrywał go do tablicy. Daniel odpowiadał co najmniej na czwórkę z każdego przedmiotu. Wprawdzie zmniejszano mu nieraz stopnie ze względu na zachowanie, ale to już była inna para kaloszy. Do domu też wracał, kiedy chciał, narażając się w najgorszym razie na gderanie babuni. — Przypominasz mi młodego tygrysa, którego zamknięto w ogrodzie zoologicznym — zażartowała pani Skinner. — Krąży wściekły po rozległym wybiegu i marzy o ucieczce. — Ja nie marzę. — Nigdy? O niczym? — uśmiechnęła się z niedowierzaniem. — Czasami... Muzeum okazało się instytucją niezwykłą. Przekroczywszy jej progi Daniel znalazł się w innym, dawno minionym czasie, jakby za sprawą czarów przeniesiono go do jednego z wiktoriańskie . domków dla lalek, w którym odtworzono wiernie wnętrze mieszkalne sprzed stu lat. Była tu bawialnią z pluszowymi fotelami i kanapą, z aksamitnymi zasłonami w oknach, jadalnia bardzo podobna do tej. w której Daniel zjadł rano śniadanie, sypialnia rodziców, pokoje dziecinne z tapetami w kwiatki jabłoni, izdebki dla służby na poddaszu i obszerna kuchnia na dole z przyległym do niej pokojem kredensowym, gdzie w ogromnych sza- li fach przechowywano sztućce, naczynia, szkło i porcelanę, bieliznę stołową. W takich domach mieszkali przed stu laty ludzie zamożni, o takim mieszkaniu marzyły małe dziewczynki sadowiąc swoje lalki w bawialni i każąc im naśladować zachowanie osób dorosłych. Tylko oni byli ważni, dzieci i ryby głosu nie miały. Te grzeczne dziewczynki z kokardami we włosach, w sukniach do kostek i białych fartuszkach z krochmalonymi falbankami spoglądały godnie z pożółkłych fotografii na ścianach muzeum. W gablotkach pod szkłem przetrwały medale, wstążki, dyplomy, jakimi nagrodzono te małe uczennice za pilność w nauce i dobre sprawowanie. Obok zaprezentowano kolekcję biczyków. dyscyplin i trzcinek, którymi karcono niegrzeczne dzieci w myśl zasady, że: „rózeczką dziateczkr Duch Święty bić każe". A oto i regulaminy szkolne, jeden surowszy od drugiego, przewidujące w szkole karę chłosty. Dalej fotografie drużyn sportowych, małych jeźdźców biorących wysokie przeszkody, wioślarzy w pasiastych kostiumach kąpielowych z nogawkami do kolan, cyklistów na welocy- pedach. Uśmiech z rzadka rozjaśniał młode twarze. Obowiązywała uprzejma powaga, przestrzeganie konwenansów. Ojciec, surowy pan domu. był wyrocznią i postrachem. Oto widzimy go, jak z namaszczeniem kraje pieczeń baranią przy niedzielnym stole, by za chwilę podać każdemu z członków rodziny należną mu porcję. Siedzi, oczywiście, na pierwszym miejscu; matka, w sukni z bufiastymi rękawami i obcisłym gorsem, zapięta pod szyją, zadowala się miejscem po prawej stronie męża. Na innym zdjęciu prezentuje się w całej okazałości: ma suknię powłóczystą, bardzo wciętą w talii, na głowie ogromny kapelusz z piórami. Dzieci idą za nią pod opieką guwernantki. Gdy trochę podrosną, wyśle się je do szkoły z internatem, skąd będą przyjeżdżały tylko na wakacje. Szkoły takie również można obejrzeć na zdjęciach. Obok nich szkolne parki, tereny sportowe. Także sypialnie w internacie, refektarze, w których podczas posiłków czyta się budujące powiastki. Nikt nie rozczula się specjalnie nad zdrowiem czy samopoczuciem. Zachowały się pod szkłem recepty i wskazówki lekarzy, jak należy postępować z małymi pacjentami w razie choroby. 12 Po skończeniu szkoły dziewczęta wrócą do domu, by przygotować się do zamążpójścia. Chłopcy, być może, pójdą na uniwersytet albo przejmą po ojcu zakład pracy. Spójrzcie, jacy poważni i pewni siebie stoją na stopniach szkoły w dniu rozdania świadectw. Nie w głowie im już książki z zabawnymi ilustracjami ani zabawki, które na zawsze pozostały w dziecinnych pokojach. Daniel obojętnie minął kolekcję lalek, mimo że niektóre pochodziły z wykopalisk i liczyły sobie po kilka tysięcy lat. Uwagę jego przykuł automat w kształcie szafki, której górna część za szkłem przedstawiała salon fryzjerski. Golibroda z brzytwą* w dłoni pochylał się nad siedzącym w fotelu klientem. Kiedy Daniel wrzucił pensa, stary mechanizm zazgrzytał, golibroda podniósł brzytwę i uciął głowę klientowi. Nacisnął zapadnię, trup spadł do lochu, fryzjer zajął poprzednie miejsce, na fotelu zasiadł nowy gość. — Dziwna zabawka — stwierdził Daniel. — Wypróbuj także drugą — pani Skinner wskazała automat z umieszczoną za szkłem bawialnią. Kominek, miękkie fotele, biblioteka z książkami, zaciągnięte w oknach zasłony. Cicho, przytulnie i bezpiecznie. Ale po wrzuceniu pensa nagle zegar wybijał godzinę dwunastą, z szafy wypadał kościotrup, na palenisko kominka osuwały się zwłoki, w lustrze pojawiała się śmierć z kosą, przez okno zaglądał wampir. — Takie zabawki zastępowały dawniej filmy grozy — stwierdziła pani Skinner. — Ludzie chyba lubią, żeby ich trochę straszyć. Zawsze opowiadano sobie przerażające historie o duchach, w bajkach istniały smoki i potwory, Andersen i Grimmowie pisywali bardzo ponure opowiastki. No a teraz nakręca się filmy o krwiożerczych rekinach albo kosmicznych wojnach. Wyszli na High Street, główną ulicę starego Edynburga, .ani Skinner podjęła znowu tonem przewodniczki: — Królewski Szlak, idący od wzgórza zamkowego do pałacu Holyroodhouse, jest żywą ilustracją historii Szkocji. Zapewne wiesz, że już w siódmym stuleciu powstała tutaj warownia króla Edwina. Za Malcolma Drugiego w jedenastym stuleciu zbudowano rezydencję królewską. Król Dawid Pierwszy w trzynastym wieku rozszerzył miasto i założył w Holyrood opactwo, na miej- 13 scu którego wzniesiono pałac królewski. Mieszkała w nim Maria Stuart. Sam zwiedzisz z czasem stare miasto, jeśli tylko przyjdzie ci ochota. Nie sądzę jednak, żeby chłopcy w twoim wieku przepadali za zwiedzaniem zabytków, nawet tak czcigodnych, jak katedra świętego Idziego, ani za oglądaniem domów, w których mieszkali ludzie tak sławni, jak Walter Scott. Zamek — to co innego. Zresztą widok z jego murów jest wart obejrzenia. Mówiła teraz swoim zwykłym tonem, szła szybko, bez wysiłku, jak młoda dziewczyna. W lekkim, granatowym kostiumiku i białej bluzce wyglądała niemal na studentkę. Daniel ani rusz nie potrafił określić jej wieku. Wprawdzie w gęstych, krótko przystrzyżonych włosach srebrzyły się siwe pasemka, lecz cerę miała świeżą, bez żadnych zmarszczek. Nie była nawet ładna, lecz uśmiechała się ujmująco, z wdziękiem, przy czym jej niebieskofiołkowe oczy promieniowały pogodą i dobrocią. Zamek stał na wzniesieniu górującym nad całym miastem. Niebo ze spłowiałego błękitu rozpinało się nad nim jak namiot. Z wałów obronnych rozciągał się rzeczywiście piękny widok na zabudowania i rozległe parki. W dali majaczyła smuga morza. Pani Skinner zaprowadziła najpierw Daniela do wzniesionej na Castle Rock budowli upamiętniającej udział Szkotów w pierwszej wojnie światowej. Całe ściany pokryte były nazwiskami żołnierzy poległych za ojczyznę. W głowie mąciło się od ilości pułków, oddziałów i formacji wojskowych. — Byliśmy zawsze biedni — powiedziała smutno pani Skinner. — Ziemia jest niezbyt żyzna, klimat surowy, zwłaszcza na północy, sieć dróg i kolei była niewystarczająca. Od połowy ubiegłego stulecia wyemigrowały ze Szkocji dwa miliony ludzi, aby szukać pracy na obczyźnie. Wielu Szkotów zaciągało się do wojska. Pewien znajomy Polak mówił mi. że w najsławniejszej waszej powieści występuje szkocki oficer nazwiskiem Ketling. — Owszem, w Trylogii Sienkiewicza. — Szkoci bardzo się różnią od Anglików. Nic dziwnego, są mieszaniną wielu nacji: Celtów przybyłych z Walii lub Irlandii. Skandynawów. Teutonów. Flamandów. no i Anglów. oczywiście. Chrześcijaństwo zostało tutaj wprowadzone za sprawą irlandz- 14 kiego mnicha, świętego Kolumby — w szóstym wieku. W dobie reformacji Szkoci nigdy nie zgodzili się na wprowadzenie liturgii ani hierarchii Kościoła Anglikańskiego. Szlachta, mieszczanie i chłopi szkoccy podpisali w siedemnastym wieku tak zwany con-venant. czyli układ, na mocy którego zobowiązali się do wierności swojemu kościołowi. Mają chyba surowsze obyczaje niż Anglicy. Są poważni, konsekwentni... Zresztą sam ocenisz. Wejdźmy teraz do malutkiej kapliczki, zbudowanej w jedenastym wieku. Zmieści się w niej z trudem kilkanaście osób. Zbudowano ją dla świętej Małgorzaty, królowej Szkocji. — Przecież protestanci nie uznają świętych. — Ale ta królowa żyła jeszcze w czasach katolickich. Była wnuczką króla angielskiego Edmunda Ironside. Kiedy po jego śmierci na tron angielski wstąpił Knut z Danii, synowie Edmunda schronili się na Węgrzech, u króla Stefana. — Pojechali aż na Węgry? Tak daleko? — Wyobraź sobie. Młodszy syn Edmunda zmarł młodo, lecz drugi. Atheling. wychował się pod opieką królowej Giseli. żony Stefana, a później ożenił z jej krewniaczką, księżniczką Agatą. Mieli troje dzieci: syna Edgara oraz dwie córki: Krystynę i Małgorzatę. To imię. tak dziś pospolite, pochodzi z greckiego i oznacza perłę. Małgorzata miała się stać perłą Szkocji. — Jakim cudem? — Po śmierci króla Knuta i jego dwóch synów Anglicy powołali na tron Edwarda, zwanego Wyznawcą ze względu na niezwykłą pobożność. Wychował się w Normandii pod opieką benedyktynów i złożył ślub czystości. Był człowiekiem łagodnym i cnotliwym. Kanonizowano go w tysiąc sto sześćdziesiątym pierwszym roku. — Strasznie dużo było tych świętych w koronach. Czj naprawdę żyli tak świątobliwie? — Zapewne. Myślę jednak, że i papieżom zależało na zjednaniu sobie przychylności wiernych, którzy chełpili się swoimi świętymi wobec innych nacji. Ale wracajmy do Edwarda Wyznawcy. Ponieważ nie oczekiwał potomka, wezwał z Węgier Athelinga obiecując mu sukcesję po sobie. Z niewiadomych przyczyn Atheling wkrótce zmarł. Wdowa wraz z dziećmi pozostała na dworze 15 Wyznawcy. Małgorzata miała wówczas lat dziesięć, umiała czytać po łacinie i mówiła po francusku. Wychowana w myśl reguły świętego Benedykta była dziewczynką równie religijną, co pracowitą. — Skąd o tym wiadomo? — Z życiorysu napisanego przez jej kapelana. — Może dworski kapelan wyolbrzymiał zalety księżniczki? — Jeśli będziesz mi przerywał, nie skończę do wieczora! — Milczę jak głaz! — W kilka lat później na gościnnym dworze króla Edwarda Wyznawcy zjawił się książę Malcolm, brat króla Szkocji Duncana. którego zamordował Makbet. Wiesz chyba, kto to był? — Nie wiem. — Wódz Szkotów, a po zamordowaniu Duncana — król Szkocji. Szekspir napisał tragedię pod tytułem Makbet. O Szekspirze słyszałeś? — Oczywiście! — Makbet zginął w bitwie pod Lumphanan. pobity przez syna Duncana. Malcolm zasiadł na tronie szkockim. W tysiąc siedemdziesiątym roku Małgorzata została jego żoną i królową Szkocji. Była czułą matką ośmiorga dzieci i litościwą królową. Zawsze dbała o swoich poddanych, a zwłaszcza o ich chrystianizację... Zdaje mi się jednak, że będziesz musiał uzupełnić swoje wiadomości z historii i literatury, aby utrzymać się na poziomie klasy... Tego samego zdania był profesor Skinner. Po kolacji zaprosił Daniela na rozmowę do biblioteki, w której całe ściany zastawiono szafami. Przez rozsuwane, szklane drzwiczki widać było wielkie, opasłe tomiska w solidnych oprawach. Profesor miał na sobie ten sam elegancki garnitur, w którym tak zabawnie prezentował się na tle wiejskiego krajobrazu, kiedy Daniel rozmawiał z nim po raz pierwszy. Teraz.biedząc w głębokim skórzanym fotelu, wyglądał wspaniale. Brązowe oczy spoglądały poważnie spod krzaczastych brwi. Daniel poczuł się jak na cenzurowanym. Głupio mu było. że nie słyszał o Makbecie, i tak mało — prawdę powiedziawszy — o Szekspirze. A może nawet 16 i słyszał, tylko wyleciało mu to z głowy? Czyżby profesor zamierzał mu roztrząsać sumienie? Czy pragnął mu pomóc? — Zapisany zostałeś do prywatnej szkoły — wyjaśnił rzeczowo. — Chcemy ci ułatwić nadrobienie materiału, którego ze zrozumiałych względów nie znasz. Historii Anglii, literatury, nawet języka... W szkołach państwowych klasy są liczniejsze, nauczyciele nie mają czasu na zajmowanie się każdym uczniem z osobna. Tutaj, o ile zajdzie potrzeba, będziesz mógł korzystać przez pewien czas ze • specjalnych lekcji wyrównawczych. Mam nadzieję, że dasz sobie radę. ** — Postaram się. — Miałem możność stwierdzić, że niezbyt liczysz się z otoczeniem i przychodzą ci do głowy nader oryginalne pomysły. Byłoby dobrze, gdybyś nad tym zapanował, przynajmniej na początku. Wprawdzie szkoła jest bardzo nowoczesna i na wiele uczniom pozwala, jednakże trzeba przestrzegać określonych zasad... Pamiętaj, że już w pierwszych tygodniach wychowawcy urobią sobie opinię o tobie i trudno ją będzie później zmienić. W twoim interesie... * — Wiem! — wtrącił niecierpliwie Daniel. Profesor Skinner przygryzł wargi. Nie był przyzwyczajony do tego. by mu przerywano. Powstrzymał się jednak od skarcenia chłopca. Najwidoczniej oboje z żoną postanowili tresować go łagodnie, cierpliwie, z uśmiechem. W tej chwili Daniel miał ochotę uciec, wyrzec się wszystkiego i czmychnąć do Warszawy. Ale profesor już wstał i ująwszy go za ramię podszedł do jednej z szaf bibliotecznych. — Pozwolę ci na coś, co dotąd było zabronione wszystkim domownikom. Na swobodne korzystanie z księgozbioru. x taj jest historia Anglii i Szkocji, dalej historia powszechna, historia Grecji i Rzymu. W sąsiedniej szafie geografia. Na górze, w twoim pokoju, zostały książki mojej młodości: Walter Scott, Stevenson, no i Dickens. Radzę ci czytać po kolei. To świetne dla poznania języka, więcej, dla poznania ducha tego kraju. I jeszcze jedno: w szkole zaproponują wam zajęcia dodatkowe. Nie spiesz się z wyborem. Wysłuchaj lekcji wprowadzających. Przyjrzyj się za- 17 jęciom i ćwiczeniom. A potem, nie licząc się z niczym, wybierz to. co cię zainteresuje najbardziej. Być może zdecyduje to o twoich dalszych studiach. — Dobrze... — I pamiętaj: nikt cię tu nie zje, lecz nikt nie będzie się z tobą specjalnie cackał. Jesteśmy twardzi, mrukliwi, nieufni, skryci. Ale potrafimy być wiernymi przyjaciółmi. I pamiętaj: mów zawsze prawdę, bądź odważny i koleżeński. Chyba dziś nie mam ci już nic więcej do powiedzenia. ф;\ ;и,'..і,.^ьп <-.->•<!> лі • "i< 1 .. iv:<\ . j 1 Rozdział II Początek roku szkolnego niewiele się różnił do normalnych dni lekcyjnych. Obyło się bez apelu, przemówień i miłego zamieszania, chłopcy ledwie mieli czas przywitać się po drodze do wyznaczonej im klasy, gdzie zasiedli przy jednoosobowych stolikach ustawionych w trzech szeregach. Trochę się przy tym spierali, bo nikt nie chciał znaleźć się blisko tablicy, ale nim Daniel zdążył poznać bodaj paru kolegów, dzwonek przerwał rozmowy i do klasy wszedł nauczyciel matematyki z plikiem druczków zawierających regulamin szkolny, plan zajęć i jakieś dodatkowa informacje, których przestudiowanie należało odłożyć na później. Rozdając druczki młody nauczyciel witał się z uczniami, żartował i przekomarzał się trochę, lecz w chwilę później już pisał na tablicy zadanie, jak mówił — powtórkowe, nawiązujące do programu poprzedniej klasy. — Macie dziesięć minut na rozwiązanie — powiedział siadając przy swoim stoliku na wprost Daniela, któremu przypadło miejsce w środkowym rzędzie między Alekiem a Haraldem. Alek był wysokim, barczystym rudzielcem o miłych niebieskich oczach. Harald natomiast wydał się Danielowi na pierwszy rzut oka b" .-dzo niesympatyczny. Miał bladą cerę, ciemne, proste włosy i drwiący wyraz ust. który nie opuszczał go nawet podczas rozwiązywania zadania, mimo że biedził się nad nim bez powodzenia. — Skończyliście? — zapytał matematyk. — Kto mi poda wynik? Nikt się nie zgłosił. — Harald pewno już uporał się z problemem. Prawda? — Nie jeszcze... 19 — Więc może ktoś inny? Objął wzrokiem klasę. Napotkał spojrzenie Daniela, uśmiechnął się zachęcająco. Daniel podniósł rękę. Zadanie wydało mu się łatwe, sporo podobnych rozwiązywał przed wakacjami. Podszedł do tablicy, pisał szybko, wyraźnie. Pierwszy raz cieszyło go posługiwanie się cudownym językiem matematyki, znakami zrozumiałymi dla wszystkich ludzi świata. — Dobrze, dziękuję. — Nauczyciel z sympatią popatrzył na nowego ucznia. Daniel wrócił na miejsce. W ciągu kilku sekund potrzebnych na przejście od tablicy do stolika poczuł jednak stężałą niechęć klasy. Alek siedział ze spuszczoną głową pilnie obserwując czubek długopisu. Podczas przerwy Daniel zapytał wprost: — Alek. masz mi coś za złe? — Nie trzeba było wyrywać się z odpowiedzią. — Wcale się nie wyrwałem! — Jesteś nowy i nie powinieneś się popisywać. A zresztą. Harald zawsze był najlepszy z matmy, więc poczuł się dotknięty. — Takim głupstwem? Skąd mogłem wiedzieć? Naprawdę nie chciałem zrobić mu przykrości. Zabrakło czasu na dalsze wyjaśnienia, trzeba było przejść do pracowni biologicznej. Każdy z chłopców miał tam dla siebie mikroskop i zestaw preparatów do obejrzenia. Daniel nieco się stropił. Nigdy dotąd nie posługiwał się mikroskopem samodzielnie. Na szczęście Alek siedział przy sąsiednim stoliku i najwidoczniej dobrze sobie radził. Rysował z przejęciem to. co zobaczył na szkiełku, i starannie kolorował kredką. Wystarczyło go naśladować. Gorzej było ze zrozumieniem wykładu nauczyciela, gdyż Daniel nie znał angielskiej terminologii naukowej. Myślał ze strachem, że trzeba będzie w domu przerobić materiał z pomocą słownika. Tylko czy słownik wyjaśni wszystko? * Najgorsza okazała się lekcja historii. Podczas omawiania skutków, jakie miała dla Anglii wojna stuletnia, nie potrafił odpowiedzieć na najprostsze pytania. Harald uśmiechał się z wyższością. 20 W czasie przerwy, kiedy chłopcy wybiegli na podwórze, historyk wezwał Daniela do pokoju nauczycielskiego i dał mu kilka książek wyrażając nadzieję, że w ciągu miesiąca nadrobi braki w nowym dla niego przedmiocie. Gdyby jednak miał jakieś trudności. Harald mógłby mu pomóc. — O nie. dziękuję! — zaprotestował Daniel. — Dam sobie radę sam. — Jak chcesz. Praca w zespole przynosi dobre wyniki. A propos. Jutro macie zajęcia na basenie. Grasz w water-polo? Twoja klasa ma rozegrać wkrótce mecz ze szkołą państwową. Aletf jest kapitanem drużyny. Daniel pływał słabo, nie miał pojęcia o grze w water-polo. Jak się jutro zachować? Kto mógłby mu życzliwie doradzić? Podczas południowego posiłku, który był czymś pośrednim między drugim śniadaniem a obiadem, zapytał Aleka. czy nie chciałby z nim razem wracać po lekcjach do domu. o ile. oczywiście, byłoby mu to po drodze. Niestety. Alek mieszkał w internacie i nie wolno mu było wychodzić poza teren szkoły. Zrozumiał jednak, że Daniel pragnie pomówić z nim na osobności, zjadł szybko swoją porcję i zaproponował obejrzenie parku. Odprowadzeni ironicznym spojrzeniem Haralda zagłębili się w cienistą aleję starych wiązów. — Nie lepiej mieszkać w domu? — podjął rozmowę Daniel. — Pewnie, że lepiej. Ale moi rodzice mają farmę w Ayrshire. niedaleko Lochfield, gdzie urodził się Fleming, odkrywca penicyliny. Wiesz chyba...? — Uhm. — To nieduża farma. Chcieliby, żebym poszedł na studia. Więc muszę najpierw skończyć dobrą szkołę średnią, żeby dos^ \. stypendium. Mój brat płaci za tę szkołę. Kupę forsy — westchnął. — Ale jemu się na szczęście powiodło. Pracuje w Londynie przy komputerach. — A ty co chcesz rooić? — Prowadzić badania. Jak Fleming. To pasjonujące, prawda? — Uhm. — Nie jesteś gadułą. 21 — Jestem ogłuszony. No. nie dosłownie! Tylko że wszystko tutaj wydaje mi się takie inne niż w Polsce. — Dawno przyjechałeś? — Przed niespełna miesiącem. — Z rodzicami? — Sam. — Po co? — Rodzice chcieli, żebym dobrze nauczył się angielskiego. — Wolałbyś zostać u siebie? — Nie wiem. Tu jest ciekawie. — Bo inaczej. U kogo mieszkasz? U krewnych? — Nie. U profesora Skinnera. — Phi! Wygrałeś los na loterii. Skinner to sławny uczony. I bogaty. Jego rodzice mieli kopalnię węgla. Ciekaw jestem, jaką minę zrobi Harald, kiedy się dowie, że mieszkasz u Skinnerów. Jego ojciec jest dyrektorem banku. — To dlatego Harald zadziera nosa? — Zauważyłeś? Nie tylko dlatego... — Jest Anglikiem? — Skąd wiesz? — To się słyszy. — Więc nie muszę ci tłumaczyć. — A jednak byłeś zły. że chciałem odpowiadać z matmy. — Bo Harald naprawdę świetnie się uczy. — Pewno nauczyciele mają dla niego względy. — Bzdura! Stopnie wystawia się u nas na podstawie testów przesyłanych do innej szkoły. Ci. co je oceniają, nie znają nazwisk uczniów. Oceny są więc na pewno bezstronne. Harald ma najwięcej punktów z matmy i historii. — A ty? — Z biologii, chemii... Wracajmy, dzwonią! — Chciałem cię o coś zapytać. * — Później, nie możemy się spóźnić! Biegiem. Dan! Tego dnia jednak nie nadarzyła się już sposobność rozmowy i Daniel wrócił do domu nie wiedząc, jak ma się zachować na basenie. Pani Cobb uprzedziła go w drzwiach, że na obiad przyjdą 22 goście, więc powinien trochę odświeżyć się przed ósmą. Wbiegł do swojego pokoju, żeby wreszcie zebrać myśli. Stanął przy oknie wychodzącym na ogród. Zmierzch zapadał, w lewym skrzydle budynku paliły się światła za szczelnie zasuniętymi zasłonami. Dwaj chłopcy jeszcze grali w piłkę za żywopłotem. Byli chyba niewiele starsi od Daniela, może nawet w jego wieku, tylko trochę wyżsi. Dlaczego pani Skinner prosiła, by się z nimi nie bawił? Niedawno podlany trawnik dyszał wilgocią, pachniały gorzko jakieś krzewy. Pokój Daniela tchnął dostatkiem, książki zachęcały do spokojnej lektury, meble z litego drewna były miłe* w dotyku, mapy na ścianie nasuwały myśli o dalekich podróżach, dostępnych, zdawałoby się. każdemu. A przecież, wbrew pozorom, i ten świat krył zasadzki, nie wszystkich równie szczodrze obdarzał, i tu istniały najrozmaitsze układy, różnice stanowisk i majątku. Głód przypomniał Danielowi, że powinien się przygotować do obiadu. Może będzie mógł wcześniej wstać od stołu i zajrzeć do encyklopedii? Na pewno znajdzie tam wiadomość o water-polo. Przynajmniej kilka słów, żeby nie uchodzić za durnia. Kiedy około ósmej wyszedł ze swojego pokoju, goście stali już w holu przed otwartymi drzwiami jadalni. Pan Skinner przedstawił im Daniela, po czym ich z kolei żartobliwie zaprezentował: — Oto doktor Barber, znakomity chirurg. Wielu mieszkańców Edynburga zawdzięcza mu życie. Pan Robert Walton, który — być może — kiedyś uwieczni nas wszystkich w swoich powieściach. Wreszcie James Reid, mój brat cioteczny; jesteśmy w równym wieku i zżyliśmy się jak bracia rodzeni. To archeolog, poszukujący od lat prawdy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Goście wymienili z Danielem kilka zdawkowych uwag, ^ak zwykli czynić dorośli z dziećmi gospodarza. Odetchnął z ulgą, gdy wreszcie podano obiad i pani Skinner pokierowała konwersacją. Chłopiec jakbv przestał istnieć dla osób siedzących przy stole, mógł więc przypatrzyć się im do woli. Doktor Barber był przystojnym mężczyzną o ujmującym sposobie bycia, bez cienia szorstkości właściwej chirurgom. Krótko ostrzyżona czupryna, czerstwa opalenizna i lśniąca biel zębów 23 nadawały mu wygląd młodzieńczy, mimo że dobiegał już sześćdziesiątki. Pan Walton. jak kania deszczu, wyczekiwał chwili, w której mógłby popisać się dowcipem lub zabawnym paradoksem. Ilekroć doktor Barber zaczynał wywód, biedny pisarz robił smętną minę i błagalnym wzrokiem spoglądał na panią domu. która niby dobra wróżka jednym słowem potrafiła ukrócić potok wymowy sympatycznego chirurga, dając panu Waltonowi pole do popisu. Archeolog, chudy, wysoki, nieco przygarbiony brunet w okularach, przysłuchiwał się rozmowie, z rzadka wtrącając jakieś nieefektowne zdanie, które nie zwracało niczyjej uwagi. Miał czarne, mądre oczy i nieco zakłopotany uśmiech. Profesor Skinner prawie się nie odzywał, śledząc przyjaciół rozbawionym spojrzeniem. O Danielu jakby zapomniał. Korzystając z tego chłopak zaraz po deserze wymknął się do biblioteki i wyjąwszy tom encyklopedii usadowił się wygodnie w fotelu pod stojącą lampą z wielkim, czerwonym abażurem wykończonym złotymi frędzlami. Zawsze lubił przeglądać encyklopedie, ta zaś miała wspaniałe ilustracje i mapy, więc zagłębił się w niej z rozkoszą i nie spostrzegł wejścia czterech panów. — A cóż ty tu robisz? — zdziwił się profesor Skinner. — Ślęczysz nad encyklopedią? Czego chcesz się dowiedzieć o tej porze? — Jakie są zasady gry w water-polo — bąknął zaskoczony Daniel. — To najlepszy kawał tygodnia! — zaśmiał się hałaśliwie po-wieściopisarz. — Encyklopedia Brytyjska w charakterze podręcznika gier sportowych! — Nie podręcznika, lecz źródła informacji o sporcie, który panom jest świetnie znany, a którego ja nie miałem okazji uprawiać w Polsce — odciął się rezolutnie Daniel. — Skoro panowie przywiązują do sportu taką wagę... — Jasne, że przywiązujemy! — przerwał mu doktor Barber. — Pamiętam, jak Fleming zawsze powtarzał, że nie ma lepszego sposobu poznania natury ludzkiej niż uprawianie sportów, a zwłaszcza gier zespołowych, bo członek drużyny sportowej gra nie dla siebie, lecz dla zespołu, a to najlepszy trening dla przyszłego le- 24 karzą. Lekarz bowiem, przystępując do prawdziwej gry, jaką jest walka o życie, powinien mieć przede wszystkim na względzie dobro pacjenta, nie własną korzyść. Lekarze zawsze działają zespołowo i ci. którzy grają egoistycznie, mając na widoku dobro osobiste, obniżają poziom zespołu. — Sport wywarł wielki wpływ na drogę życiową Fleminga — powiedział pan Skinner do Daniela. — Gdyby od wczesnej młodości nie pływał jak ryba. zapewne nie zacząłby pracować w londyńskim szpitalu St. Mary. którego drużyna piłkarska chciała go mieć w swoim składzie. Tam zaś poznał Wrighta, dzięki któremu został bakteriologiem. Opowiadał o tym zabawnie przy każdej okazji. — Och. Fleming miał osobliwe poczucie humoru! — wtrącił Walton. — Pamiętam, jak wybraliśmy go na rektora uniwersytetu w Edynburgu... — Studenci szkoccy sami obierali swego rektora — wyjaśnił Danielowi profesor Skinner. — Była to właściwie godność honorowa. Rektor miał tylko obowiązek przewodniczenia w Univer-sity Court. gdzie zapadały najważniejsze decyzje w sprawach * administracyjnych i finansowych. Studenci wyrażali więc hołd ludziom wybitnym. Jedni popierali kandydaturę polityka, inni pisarza, jeszcze inni uczonego lub sławnego aktora. Nie masz pojęcia, jak zabawna i zacietrzewiona była walka przedwyborcza! — Kampanię elektoralną prowadziliśmy wszelkimi możliwymi środkami — podjął znowu chirurg. — Przy pomocy afiszów, sloganów, a nawet walki wręcz, bo nieraz w nocy dochodziło do bójek między konkurencyjnymi kolporterami plakatów. Stronnictwo Fleminga składało się głównie ze studentów medycyny, dla których był on ucieleśnieniem marzeń... — Najgroźniejszym rywalem uczonego był Aga Khan. członek Izby Lordów. Kawaler Orderu Wielkiej Gwiazdy Indii, człowiek niesłychanie bogaty, stale pokazywany na łamach poczytnych tygodników. Jego zwolennicy postanowili porwać studenta, który przyjechał do Londynu, aby przedstawić Flemingowi oficjalną propozycję. Medycy pokrzyżowali ich plany i przywieźli Fleminga do Edynburga samochodem. 25 — Co ciekawsze — nie dawał za wygraną Barber — sir Аіехап-der Fleming otrzymał tysiąc dziewięćdziesiąt sześć głosów, natomiast Aga Khan tylko sześćset sześćdziesiąt. Oto triumf nauki nad bogactwem! — Fleming miał w życiu wiele szczęścia. 1 romantyczną miłość w ostatnich latach... — Zdaje się. że już pora spać. Danielu! — stwierdził profesor Skinner. — Dobranoc, chłopcze! Daniel naprawdę był senny, choć rozmowa starszych panów wydawała mu się zabawna. Nie mógł sobie wyobrazić tego połączenia uniwersyteckiej powagi ze studencką swobodą, tumultem, nocnymi przemarszami po ulicach uśpionego miasta. — Jeszcze tylko jedno słowo! — zatrzymał go chirurg. — Muszę ci powiedzieć, że już po oficjalnych uroczystościach, po wygłoszeniu przemówienia inauguracyjnego, które było bardzo dowcipne. Fleming poszedł z nami do siedziby Stowarzyszenia Studentów. Co mówię, wcale nie poszedł, bo raczej nieśliśmy go. podrzucając w górę. przy wtórze śpiewów i krzyków, przy dźwięku trąb i organków. Aż dziw. że tego nie odchorował, miał przecież wtedy ze siedemdziesiąt lat! Cudowny człowiek! - . Rozdział III M Zajęcia na pływalni zaczęły się od skoków z trampoliny. Daniel, który tylko przez jeden rok szkolny uczył się pływać, skakać nie potrafił, choć jego starszy brat pływał wyczynowo w Pałacu Młodzieży, zdobył mistrzostwo juniorów, a podczas wakacji nad morzem robił wszystko, żeby wykrzesać z Daniela zdolności sportowe. Omal go nie utopił, zmusiwszy do wypłynięcia daleko za boje. co skończyło się interwencją ratownika. Od tego czasu Daniel bał się wody i nie chciał skakać do basenu nawet z brzegu. Teraz jednak, gdy wszyscy koledzy skakali po kolei, uznał, że nie wolno mu się zblamować. Chłopcy od biedy mogli zrozumieć, że nie znał historii Anglii, lecz mieliby go za ofermę, gdyby zawahał się przed skokiem. Wszedł więc na trampolinę i naśladując swoich poprzedników rozhuśtał ją trochę, po czym z determinacją rzucił się w błękitną toń basenu, pamiętając jedynie o tym, żeby nie plasnąć brzuchem o powierzchnię. Woda sama wypchnęła go do góry i gdy znowu ujrzał światło dzienne, poczuł się tak, jakby mu darowano życie. Dopłynął do drabinki, nogi mu trochę drżały, gdy wychc ził. Puścił mimo uszu uwagę instruktora, że wybicie było za słabe i linia ciała niestylowa. Ogromna radość wypełniała mu serce. Nie był gorszy od innych, przełamał wewnętrzne opory, przemógł paraliżujący go stracn. Nikt się nie domyślił, że skoczył pierwszy raz w życiu! Później szło mu już nieźle nawet podczas gry w piłkę. Nie miał ambicji, żeby Alek włączył go do drużyny rozgrywającej mecz 27 z inną szkołą. Niech sobie wybierze najlepszych z całej klasy. Chociaż... W tym miejscu ktoś jakby przełączył jego myśli na drugi bieg. Skoro był tutaj jedynym Polakiem, skoro na podstawie jego zachowania urabiano sobie opinię o polskiej młodzieży, może powinien się zdobyć na maksymalny wysiłek i wejść do reprezentacji klasy? Jeśli treningi potrwają kilka tygodni, to istnieje przecież nikła szansa powodzenia. Wprawdzie instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek odwodziły go od tego, lecz duma narodowa pobudzała do szaleńczych przedsięwzięć. W Polsce nigdy by mu do głowy nie przyszło ubiegać się o dobre stopnie ani o sukcesy w sporcie. Wcale nie chciał być prymusem. Wystarczały mu nawet „państwowe" trójki. Dlaczego więc teraz porywał się na coś, co przerastało siły? Tożby się Szymon zdziwił! Mimo wielkiego zmęczenia wyszedł z pływalni w świetnym nastroju. Na korytarzu kręciło się paru chłopców przy automatach z cukierkami. Właściwie i Daniel zasłużył sobie na czekoladę, a przynajmniej na gumę do żucia, która była tutaj pierwszorzędna... Ledwo się przemógł, żeby jej nie kupić, ale już wtedy, gdy profesor Skinner wręczył mu pierwszą tygodniówkę, postanowił jak najmniej wydawać i gromadzić pieniądze na wysłanie świątecznych prezentów do domu. Nie mógł liczyć na żaden zarobek. Wszelkie dodatkowe zajęcia naruszyłyby ustalony porządek dnia. Gdyby na przykład udało mu się roznosić gazety przed pójściem do szkoły, pani Cobb musiałaby mu wcześniej podawać śniadanie i na pewno nie byłaby zachwycona. Skinnerowie też mogliby to mieć mu za złe. może krępowaliby się wobec sąsiadów, którzy gotowi by pomyśleć, że opiekunowie skąpią chłopcu na drobne wydatki. Najlepiej byłoby pomówić o tym szczerze z. panem Skin-nerem. Daniel obawiał się jednak, że profesor mógłby go opacznie zrozumieć, uznać to za przymówienie się o datki dla rodziny, za chęć wycyganienia czegoś więcej, niż otrzymywał. Dobrobyt, w jakim żył obecnie, umniejszał jego swobodę. Kiedy podróżował z Tomem autostopem, czuł się wolny jak ptak i nikomu nie potrzebował się tłumaczyć. Teraz nawet oszczędzać musiał ukradkiem, a upominki wysyłać w sekrecie, żeby tym za- 28 możnym ludziom nie wydały się żenujące, żeby nie pomyśleli ze współczuciem, jakie to drobiazgi mogą sprawić radość mieszkającym w Polsce krewnym. Kiedy wrócił ze szkoły, pani Skinner piła herbatę w ogrodzie. Siedziała samotnie przy stole nakrytym pomarańczowym obrusem, na który przez gałęzie żółtolistnego klonu padały drobne plamki słońca. — Witaj. Dani — powiedziała miękko, zawierając w tym spieszczeniu imienia całą swoją czułość. — Siadaj przy mnie. Mamy dzisiaj pyszne pomarańczowe herbatniki w polewie czekoladowej. Ale najpierw zjedz kanapkę. Założę się. że jesteś głodny... — Jak wilk. — ... i że ci się dziś powiodło w szkole. — Też prawda. Podała mu filiżankę wonnej herbaty, podsunęła mleko w dzbanuszku i srebrną cukiernicę. Patrzyła z zadowoleniem, jak wcina sandwicze. Z drugiej strony bukszpanowego żywopłotu również jedzono podwieczorek. Ciemnowłosa kobieta w amarantowym hinduskim sari trzymała na kolanach małą. może dwuletnią dziewczynkę. Chłopcy — chyba bliźniacy — najwidoczniej cieszyli się też dobrym apetytem. Ale te dwa stoliki odgradzała jakby szklana przegroda. Nie wymieniono ani słowa, starano się nawet nie patrzeć poza żywopłot. Daniel pomyślał, że zazwyczaj pani Skinner piła tutaj swoją herbatę samotnie i może było jej trochę przykro. Dopiero jego obecność zapewniła stan równowagi. Korciło go. by dowiedzieć się czegoś o sąsiadach, czuł jednak przez skórę, że zadawanie pytań byłoby nietaktem. I ona go nie pytała o przyczynę dob' .go samopoczucia. Przyjaźń kiełkowała powoli w cierpliwym milczeniu, łatwo by ją zmrozić nieopatrznym słowem. Rozmowa była tylko wypełnianiem ciszy. — Piękne dziś popołudnie. Jeśli pogoda utrzyma się do końca tygodnia, pojedziemy na wieś. Lubisz łowić ryby? — Owszem. Pani Skinner podała mu dorodne jabłko. Trzymała na kolanach 29 otwartą książkę, jakby chciała dać do zrozumienia Danielowi, że może odejść, gdy tylko tego zapragnie. Ogród przypominał wyblakłą akwarelę, całą w półtonach i ćwierćświatłach. Nikt się nie spieszył donikąd. Siwa, stareńka pani Cobb odpoczywała na ławeczce przed kuchnią. Jej mąż. jeszcze od niej starszy, powoli rozwijał wąż do polewania. — Zaniosłam ci do pokoju papier listowy i znaczki. Może będziesz miał ochotę napisać do swoich. Skrzynka pocztowa jest na rogu ulicy, zaraz za przystankiem autobus