13480

Szczegóły
Tytuł 13480
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13480 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13480 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13480 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KRYSTYNA SIESICKA Na okładce wykorzystano reprodukcję obrazu: F. C. Frieseke—The open window Redakcja: Danuta Sadkowska © by Krystyna Siesicka, Warszawa 1997 Wydanie I ISBN 83-86129-94-4 Akapit Press 90-386 Łódź ul. Piotrkowska 182 tel.(0»42) 361214,363292 M!E!SKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA vr Zabrzu POL \ /N МЛІ. р NR IN W. 60(3 fty . Skład: Studio Men Druk poUepftQ Spółka z o.o. w Sieradzu 1. Droga przyklejona do zbocza była wąska i kręta. Patrząc w lewą szybę samochodu widziałam jedynie szarą, pozbawioną roślinności ścianę skalną przysłoniętą zieloną siatką chroniącą szosę przed obsuwającymi się drobnymi kamieniami. Po mojej prawej stronie zieleniły się gęste zarośla, za którymi przeczuwałam strome urwisko. Na ostrych wirażach wbijałam palce w siedzenie fotela, chociaż samochód prowadził mój mąż, dobry i spokojny kierowca. Nagle zarośla przerzedziły się. Zobaczyłam miasto położone w dolinie, ogarnięte zakolem rzeki. Z góry jego domy wyglądały jak małe dziecinne klocki, różowe, kremowe i białe. Zachodzące słońce wydobywało ciepło z brązu i czerwieni dachów, złociło się na smukłych wieżach kościelnych. Dostrzegłam przelotne spojrzenie mojego męża, trochę niespokojne, trochę rozbawione, którym usiłował odgadnąć, co czuję. Nic nie czułam. To, co widziałam, wydawało mi się piękne, ąle jeszcze nie moje. Na imię mam Julia. «Piszę do Ciebie. Nie chcę żadnych wątpliwości. Piszę wyłącznie do Ciebie, nikogo nie może być z nami. Na imię mam Julia. To jest dobre imię. W starożytności często nosiły je Rzymianki. I chociaż o dwóch z nich, szlachetnie zresztą urodzonych, wiadomo z całą pewnością, że nie prowadziły się moralnie, przecież nie wywarło to żadnego piętna na urodzie tego imienia.» 5 Pomiędzy kolorowymi klockami był gdzieś mój przyszły dom, którego nie znałam. Fabian opowiadał o nim z powściągliwością, którą mogłam rozumieć dwojako: dom zachwycił Fabiana, albo: dom z pewnością nie będzie mi się podobał. Sprzęty z naszego poprzedniego mieszkania zostały załadowane na jeden niewielki samochód i wyruszyły tu parę godzin przed nami, powierzone opiece kierowcy z Ośrodka Weterynaryjnego. Miałam niczym nie uzasadnioną nadzieję, że ktoś wstawi je do domu, zanim przyjedziemy, ale równie dobrze mogły czekać na nas w miejscu, którego nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić. Fabian, kiedy pytałam go o to, odpowiadał krótko: nie wiem. Spadzista droga prowadziła z trasy w dolinę, w której miasto gnieździło się jak w zielonym kokonie. Fabian jechał wolno, rozglądał się, niepewny ulic i kierunku. Dwukrotnie okrążyliśmy rynek, zanim zdecydował, że skręci w jedną z dochodzących tu ulic, wąską, ale zabudowaną dość wysokimi domami. Na jednym z nich, przeszklonym niebieskawymi szybami, dostrzegłam logo mojego banku.Ucieszyłam się, chociaż na koncie miałam zaledwie marne parę złotych. W następnym domu była cukiernia z kilkoma stolikami ustawionymi na chodniku. Przysłaniały je od słońca niebieskie parasole z białymi frędzlami. Dalej zobaczyłam dużą wystawę pełną toreb i waliz. Nad nią złociły się fantazyjne litery tworzące półkolisty napis: ANTYLOPA. Fabian zatrzymał się. - Źle pojechałem. Nie wiem, gdzie będę mógł zawrócić. A byłem pewien. Byłem pewien, że powinienem skręcić. Rozejrzał się i do tych paru krótkich zdań dorzucił jeszcze jedno. -Niech to diabli. Ponieważ Fabian stał, a ulica była jednokierunkowa, za nim zatrzymał się rząd samochodów. Dwa dostawcze, śmieciarka i kilka osobowych. Jeden z kierowców musiał naciskać sygnał, bo rozlegało się miarowe kląskanie. - Masz tylko jedną drogę, Fabianie - powiedziałam słodziutko. - Wiem o tym, Julio - odparł. Sprawy nie wyglądały najlepiej, Fabian był wściekły. - Mylimy się oboje, jest jeszcze inna droga - powiedział i wjechał na chodnik. 6 Natychmiast pojawił się pan w granatowym mundurze z efektowną naszywką Straży Miejskiej na rękawie i powitał Fabiana uprzejmie. _\Vitampana. _ o! Miło widzieć... - mruknął Fabian. _ Dla mnie to również wielka przyjemność. pan ze Straży Miejskiej wyciągnął gruby notes, otworzył go, zapisał numer naszego samochodu i poprosił Fabiana o dokumenty, które następnie studiował z wielkim zainteresowaniem. _ Weterynarz? - upewnił się. Ponieważ kilka lat temu wydawało mi się, że moim powołaniem jest psychologia, wyraz twarzy pana ze Straży Miejskiej był dla mnie zupełnie czytelny. Ten człowiek miał w domu chorego psa, albo kota, albo jakieś inne zwierzę i Fabian spadł mu na chodnik prosto z nieba. - W naszym mieście - powiedział - nie ma weterynarza. -Jest-odparł Fabian. - Nie ma. Stary doktor sprzedał swój gabinet razem z pacjentami. Temu nowemu jakoś nie spieszno. - Jestem właśnie nowym weterynarzem - powiedział Fabian, a ja wyciągnęłam rękę po jego dokumenty. Pan ze Straży Miejskiej podał mi je bez słowa. Zdjął czapkę i trzymając ją ponad głową, małym palcem masował odciśnięte nad daszkiem czoło. - Świnka morska mi niedomaga - wyznał otwarcie. Wyglądał na bardzo zmartwionego. Fabian zapytał o objawy. Opowiadał, więc szczegółowo, położył czapkę na masce naszego samochodu i rękoma opisywał teraz wielkość swojej świnki, jej wygląd i dolegliwości. Fabian słuchał i patrzył uważnie. - Zaraz do pana przyjadę, proszę mi' zanotować swój adres. Muszę tylko zawieźć żonę do domu, jest zmęczona podróżą. - A gdzie państwo będą mieszkać? - zapytał pan ze Straży. Zamieniłam się w słuch. Ja na to pytanie, jak dotąd, nie otrzymałam wyczerpującej odpowiedzi. Fabian spojrzał na mnie i uśmiechnął się, potem spojrzał na pana i spoważniał. 7 -Na plebanii. Przez chwilę patrzyli na siebie, a ja wiedziałam, że te ich spojrzenia coś muszą znaczyć. - Na starej plebanii? - upewnił się pan ze Straży. -Tak. -No, no... Włożył czapkę, zajrzał do samochodu, przez chwilę przyglądał mi się, wreszcie zapytał: - A pani wie, że tam straszy? No cóż, teraz już wiedziałam. Stara plebania była rozłożystym białym domem stojącym na skraju miejskiego parku, dość daleko od kościoła. Skośny dach wysunięty był ponad okna, cynobrowymi falbankami obramowania zaciemniając pokoje. W czasie deszczu z nieszczelnych rynien z łomotem lały się strumienie wody, ale za to w upalne dni w mieszkaniu było zawsze chłodno i miło. «Od pierwszej chwili pokochałam starą plebanię, nie sądź, że dałam się łatwo przestraszyć gadaniem o duchach. Zresztą w tej chwili najważniejszy jest próg i na próg zwróć szczególną uwagę, bardzo mi na tym zależy. I nie pozwól, żebym Cię nabrała: w tej opowieści o duchach nie będzie już ani słowa, zobaczysz. Mm...zawahałam się, bo jak dobrze sprawę rozważyć, cała ta historia jest wyłącznie o duchach. Zabawne. Nie, wcale nie zabawne.» Dzień, w którym po raz pierwszy stanęłam w progu mojego domu, był jednym z tych dni jesiennych, które lubię za ich barwę i zapach. Drzewa miejskiego parku stanowiły piękne złotorude tło dla bieli domu, chociaż na trawniku przed wejściem leżały już opadłe liście, a drobne chryzantemki, rosnące wzdłuż ścieżki, straciły kolor. Nasze wielkie kartony z książkami i szkłem stały za progiem, czyjeś życzliwe ręce głębiej wsunęły paki z ubraniami i niezliczoną ilość toreb, do których bezładnie wrzuciliśmy drobiazgi. Pod ścianą ustawiono mój ulubiony stół i krzesła wywodzące się z rodzin- 8 nego domu Fabiana, obok nich ciężkie dębowe regały na książki, i dwa tapczany. Nie zabraliśmy więcej mebli, bo Fabian dysponował sporą sumą przeznaczoną na zagospodarowanie naszego nowego domu. Prawdę mówiąc dostał pieniądze od matki, która po śmierci jego ojca sprzedała mieszkanie i przekazała Fabianowi przypadającą mu część, jak zwykle skrupulatna we wszystkim. Jeszcze nie tak dawno była sędzią, teraz przeszła na emeryturę, bez stresów zresztą, bo zawsze potrafiła kierować swoimi emocjami i znajdować ujście dla przyjaznej ludziom energii. Miała przyjechać do nas za dwa dni swoim wygodnym, dużym samochodem, do którego zamierzała zmieścić trzy kartony z pościelą, dwa psy, moją kotkę Mrs. Robinson z małymi kociętami, klatkę z papugą i naszą córkę Julię. «Czekałaś na nią, prawda? Czekałaś na Julię. Myślałaś, że będzie nosiła jakieś inne imię, Natalka, na przykład, albo Weronika. Tak powinno być w książce, W życiu jednak bywa inaczej. Fabian powiedział, że nie czuje się na siłach kochać kogoś, kto nie ma na imię Julia, bo los tak pokierował imionami w naszej rodzinie, że również matka Fabiana jest Julią. Kiedy urodziła się nasza córka, zdecydowaliśmy, że będzie Moniką i była Moniką, dopóki Fabian po dwóch dniach nie zapisał jej w urzędzie jako Julii. Pomyliłeś się, zawołałam, kiedy pokazał mi dokument. Ale skąd, zaprzeczył, mogę kochać tylko Julię. Tak było. Wracajmy.» Zauważyłam ten próg, kiedy wchodziliśmy do środka, i pamiętam, że pomyślałam wtedy: koniecznie trzeba go wymienić. Był krzywy, z dziwacznym wgłębieniem pośrodku, wyraźnie wydeptanym setkami, tysiącami stóp, które po nim przechodziły, zanim tu stanęłam w moich czerwonych sandałach, jeszcze zupełnie obca, chociaż Fabian miał już notarialnie poświadczone prawo własności tego domu. On też spojrzał na próg, może nie zauważył go, kiedy był tu za pierwszym razem, bo nachylił się i przesunął po nim ręką, jakby chciał sprawdzić, czy na drewnie nie ma zadziorów. Nie było, przeciwnie, próg aż lśnił powierzchnią wygładzoną przez czas. 9 Dom był piękny. Z małej sieni szerokie dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do wielkiego pokoju z trzema oknami. Drugie, mniejsze do kuchni, a trzecie do wewnętrznego korytarza, stąd wchodziło się do trzech sporych sypialni. W kuchni była spiżarnia, przysłonięte podłogową klapą zejście do piwnicy, a w rogu wąskie, przytulone do ściany schody na strych. W pierwszej chwili nie dotarło to do mnie, bo zauroczył mnie dom, ale szybko zorientowałam się, że właściwie nie ma tu miejsca na gabinet weterynaryjny, i zlękłam się, że Fabian wpadł na pomysł wykorzystania w tym celu pięknego salonu. - A gdzie ty będziesz przyjmował? - zapytałam patrząc na Fabiana z przerażeniem. - Dom jest ogromny, ale... Wtedy wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna. W głębi ogrodu stał mały pawilon, od dodatkowego wejścia prowadziła do niego betonowa ścieżka, ujęta przystrzyżonym żywopłotem. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu jest tak pięknie ? -Nie byłem pewien- No, właśnie. Fabian. Nigdy niczego nie był pewien, chyba że sprawy dotyczyły zwierząt. Zostawił mnie samą i pojechał do pana ze Straży Miejskiej, któremu chorowała świnka morska. Cavia porcella. Odprowadziłam go do drzwi, zamknęłam się na klucz i ruszyłam w głąb domu. Wolno szłam z pomieszczenia do pomieszczenia i korzystając z tego, że nikt mnie nie widzi, kłaniałam się ścianom. Witałam swój dom, wtapiałam się w czas jego trwania. 2. Na imię mam Julia. Jestem matką Fabiana. Mała Julia, która siedzi za moimi plecami ze słuchawkami na uszach, jest moją wnuczką. Jadę do domu, który kupił mój syn, i przygotowuję się na wstrząs. Myślę uporczywie, jak się zachować, żeby nikt nie zauważył tego, co się ze mną dzieje. Nie myślę nawet o Fabianie, który wiecznie jest nieprzytomny, ani o wnuczce, 10 bo zacznie zwiedzać kąt po kącie i to zaprzątnie ją bez reszty. Boję się wrażliwości mojej synowej. Przed nią najtrudniej będzie mi ukryć rozedrganie, które już w sobie czuję. Julia ze słuchawkami na uszach zawsze mówi o wiele głośniej, niż trzeba, nie jestem głucha, to ona nie słyszy nawet samej siebie, zakrzyczana przez jakiegoś wrzaskuna, którego nazywa: piosenkarz. Prosi, żebym zatrzymała się przy najbliższych krzaczkach, dobrze, przy okazji skorzystają na tym psy Fabiana. Biedna Mrs. Robinson, kotka mojej synowej, jest unieruchomiona przy swoich kociętach, śpi wyciągnięta obok Julii, a te małe kluski wtuliły jej się w brzuch. Najbardziej męczy się papuga, siedzi na drążku i tylko od czasu do czasu skrzeczy niecierpliwie, jej klatka stoi na siedzeniu obok i Roza usiłuje bawić mnie rozmową, nie wiem, o co jej chodzi, doprawdy. Co za podróż, ale nie powinnam narzekać, sama zaproponowałam, że przywiozę im Julię i wszystkie zwierzęta, nikt mnie o to nie prosił. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, gdzie Fabian kupił dom. No, nareszcie są jakieś krzaki. Nie, to chyba drobna przesada! Julia poleciała tam, nawet nie zdejmując słuchawek, szarpie się teraz z suwakiem dżinsów, w zębach trzyma przewody od walkmana i kręci się w kółko. Psy Fabiana poszły w las jak ogary u Żeromskiego. Nie wychodzę z samochodu, mam nadzieję, że cała trójka szybciej wróci, kiedy zobaczą, że mnie z nimi nie ma, skąd, Julia właśnie zaczęła zbierać jagody. Wołam, ale przecież mnie nie słyszy, a psy znalazły łachę piasku i zaczęły kopać dół. Wreszcie zapędziłam całe towarzystwo do samochodu. Póki jechałam autostradą, nie było najgorzej, dopiero kiedy zaczęły się wzniesienia i musiałam zjechać w boczną drogę wijącą się przy zboczu, spotęgował się mój niepokój i ogarnęło mnie dziwne uczucie, wracałam. Nie było to żadne deja vu, bo przecież wracałam naprawdę. Z jednej strony widziałam siatkę zabezpieczającą drogę przed obsypywaniem się kamieni, z drugiej zarośla i nagle prześwit pomiędzy nimi. Zobaczyłam miasto w dole, całe w pastelowych kolorach. Czy ono było takie? Nie, było szare, w mojej pamięci było szare, ale może to pamięć wyblakła. Czy w ogóle świeciło tu słońce? Co za bzdurne myśli przychodzą mi do głowy. Zobaczyłam w lusterku, że Julia zdjęła słuchawki i również patrzy w dół, przechylając się nad śpiącą Mrs. Robinson. -Czy to jest to miasto? -To. - Wygląda ładnie. Może jednak da się w nim jakoś żyć. - Chyba nie ma drugiego zdania, w którym tak dokładnie miesza się nadzieję z wątpliwością. -Owszem, jest. -Na przykład? - Na przykład: sądzę, że nie da się żyć w tym mieście, ale może się mylę. Czy długo zostaniesz u nas, babciu? Myślę, że nie da mi się długo zostać w tym mieście, ale może się mylę, miałam ochotę odpowiedzieć Julii. - Nie wiem, zobaczymy. Wolniutko zjeżdżałam w dół. Fabian powiedział mi, że mam pytać o starą plebanię, a ja drogę na starą plebanię miałam w pamięci jak pacierz. Okazało się jednak, że zapomniałam pacierza, bo okrążyłam rynek i wjechałam w jakąś jednokierunkową ulicę, na której był bank. - Antylopa - usłyszałam Julię. Rozejrzałam się, zobaczyłam sklep z torbami i walizkami. Nad drzwiami był napis: ANTYLOPA. - Mamusia musi mi kupić torbę do szkoły. - Mamusia nic nie musi. -Wiele rzeczy musi. Nie miałam ochoty na dyskusje z moją wnuczką, musiałam wydostać się z tej ulicy. Pojechałam przed siebie i wreszcie znalazłam jakieś rondo, które okrążyłam. A skąd tu się wzięło rondo, pomyślałam bez cienia logiki. Znowu znalazłam się na rynku. Poznałam aptekę. Stary, secesyjny dom, brązowe drzwi. Przez szyby zobaczyłam dawny, nie zmieniony wystrój wnętrza: mahoniowe szafy ze złoconymi uchwytami i białe tabliczki z czarnymi napisami. Mój Boże, gdzie pan się podział, panie magistrze Laube? 12 - Dlaczego zatrzymałaś się tu, babciu? Czy widzisz tę dziewczynę na przystanku? Może to jakaś z mojej przyszłej szkoły. -Może. - Jest ładna. Ciekawe, czy mama kupiła mi płyn na pryszcze - zaniepokoiła się i przesunęła dłońmi po policzkach. - Mam parchy. - Uważaj, żebyś nie zaraziła psów. I Mrs. Robinson. - Babciu, czy ty nigdy nie możesz być poważna? - Jestem poważna. Swojego czasu byłam nawet sędzią. - Czy rozśmieszałaś cały sąd? -Nie, nigdy. - Szkoda, bo teraz odbijasz sobie na mnie. Uważaj,babciu, przejedziesz policjanta! - krzyknęła. Zahamowałam, klatka z Rozą zachwiała się, ale już miałyśmy policjanta na głowie. Zasalutował, przywitał nas uprzejmie, zajrzał do samochodu i szczęśliwie oniemiał. - Jesteśmy rodziną weterynarza - przedstawiła nas Julia. - Moja babcia, ja, dwa psy, papuga, Mrs. Robinson i kocięta. - Jaka Robinson? - zaciekawił się policjant. -Mysyz. - A! - zrozumiał. - Mysyz. Angielka? - Yes! - powiedziała moja wnuczka. Położyłam rękę na kierownicy i schowałam twarz w zagięciu łokcia. Widocznie pan policjant przyglądał mi się i długo myślał, ale w końcu usłyszałam, jak mówi: - Powiedz Mysyz Robinson, żeby nie płakała, ja wiedzieć, że u nich jechać lewa strona, ja darować mandat. - Oh, thank you very much! Never mind! Pleased to meet you! Where's the nearest police station? Biedna Julia wyszukiwała w pamięci zgrzebne zdanka z rozmówek angielskich, wreszcie policjant wybawił ją z kłopotu zamykając dyskusję. - To be or not to be - powiedział i znowu zasalutował, ale tym razem na pożegnanie. 13 Wyprostowałam się i kładąc ręce na kierownicy, obdarzyłam pana policjanta najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki potrafiłam się zdobyć. - Dziękuję - powiedziałam. - Bardzo pan był miły. Znowu zasalutował i też uśmiechnął się do nas, do mnie krócej, do Julii dłużej. Patrzyła w niego jak urzeczona, był piękny jak Hugh Grant. Odjechałyśmy, a ona jeszcze długo oglądała się za siebie. - Babciu, on świetnie wiedział, że to nie ty jesteś Mrs.Robinson, on sobie ze mnie żartował. - Obawiam się, że masz rację - przyznałam. - Myślisz, że mi daruje? - Sądzę, że tak, wygląda na chłopca z poczuciem humoru. Znowu przesunęła ręką po policzku. - Żeby tylko mama kupiła mi ten płyn - westchnęła. Wiedziałam, że chociaż jeszcze dobrze nie wjechałyśmy do tego miasta, Julia już była zakochana. Takie to widać miasto, pomyślałam, dobre na miłość. 3. Mój tata twierdzi, że nasze przybycie tutaj pod opieką Straży Miejskiej i pana policjanta możemy uważać za dobry omen. Moja babcia natomiast uważa, że bardziej przydałby się jakiś widomy znak, że czuwa nad nami opatrzność. Nie wiem, kto ma rację, mnie się ten policjant bardzo podobał. Z twarzy, bo co do zachowania, nie umiem się do tego ustosunkować. Na imię mam Julia. W rodzinie mówi się o mnie „mała Julia", co miało swoje uzasadnienie, dopóki nie przerosłam babci i mamy, stając się najwyższą Julią z nas trzech, teraz jest tylko zabawne. Właściwie nawet lubię być „małą Julią", kiedy tak stoimy obok siebie i ja patrzę sobie z góry na strzępiastą fryzurę mojej mamy i niepokorną, złocistą babci. Moja babcia czasami postanawia wyglądać jak porządna babcia. Idzie do fryzjera i każe rozprostować sobie włosy, ale kiedy wraca do domu, natychmiast myje 14 głowę i wszystko jest po staremu. Mój tata twierdzi, że babcia nie powinna walczyć z naturą. Mój tata też nie walczył z naturą i dlatego mam na imię Julia, a nie Monika. Pozwolili, żebym wybrała sobie sypialnię, ale skończyło się na tym, że wylądowałam w tej, na którą miałam najmniejszą ochotę, zawsze wykręcają kota ogonem. Nie jest najgorzej, okna mojego pokoju wychodzą na park miejski i to jest bardzo piękny widok. Okazało się, że w pobliżu naszego domu mieszka pan, który ma wytwórnię mebli rattanowych, więc stałam się posiadaczką bardzo ładnego wnętrza, wiem, że będę lubiła mój pokój. Właściwie jest jedynym miejscem w domu, które ma już wygląd taki, jaki powinien mieć, brakuje jeszcze firanek. Reszta domu jest tragiczna, bo mama nie może podjąć decyzji, jak go urządzić, sama nie wie, czego chce, tata mówi, że nie będzie się wtrącał, a babcia... Babcia zachowuje się dziwnie. Od pierwszej chwili, odkąd przekroczyła próg naszego nowego domu, przyciska sobie skronie czubkami palców, a kiedy mamę to zaniepokoiło, powiedziała tylko: nic, to mi przejdzie. Mama chciała wiedzieć, co babci przejdzie, ale ona tylko pokręciła głową, minął trzeci dzień od naszego przyjazdu, a ona ciągle jest nieswoja i przyciska skronie. Nie chciała wybrać sobie sypialni, powiedziała, że nie ma zamiaru tu siedzieć wiecznie, a kiedy będzie przyjeżdżała, wystarczy jej, jeżeli prześpi się w salonie, który na pewno będzie piękny, bo już teraz babcia widzi, że mama wkłada serce w ten dom. Ja ciągle jeszcze nie widzę w nim serca, tylko bałagan i furę nie rozpakowanych kartonów. Wczoraj byłam w szkole. Okropnie nie lubię zmian, a dopóki tata nie kupił tego, co tu kupił, wiecznie jeździliśmy z kąta w kąt i tak naprawdę nigdy nie miałam szkoły, do której mogłam się przywiązać, ani koleżanek, z którymi zdążyłabym się zaprzyjaźnić, bo do tego potrzebne są lata. Tak mi się zdaje. Nie widziałam w mojej nowej klasie tej dziewczyny, którą zobaczyłam jadąc tu z babcią, widocznie nie jest mi pisana, ale były inne, naprawdę bardzo miłe. Na pierwszy rzut oka, co będzie na drugi rzut oka, tego nie wiem. Chłopcy głupawi. Zauważyłam, że wszyscy chłopcy w naszym wieku są głupawi, myślę, że rozumu przybywa im wolniej niż wzrostu, 15 *arvzvkowałabym nawet twierdzenie, że im wyższy, tym głupszy. Moja mania mówi że jestem przemądrzała, nie cierpię jej wtedy, w końcu za dwa lata skończę osiemnaście i nie mogę być ciągle idiotką. Babcia mówi, ze za jej czasów nie było szkół koedukacyjnych i że ona dziękuje za to Bogu, bo ostało jej oszczędzone zakochiwanie się we wszystkich chłopakach z klasy Po kolei Babcia bardzo się myli, bo doprawdy nie sposób zakochać się W koledze z klasy, to jest psychiczna niemożliwość. W takim chłopaku me ma żadnej tajemnicy i widzi go się zawsze od najgorszej strony. Nie sądzę, żebym miała jakieś kłopoty z nauką w nowej szkole, chociaż sa troChę dalej z matmą, niż ja byłam w mojej poprzedniej. Mam zamiar uczvć się bardzo dobrze, ale taki zamiar mam zawsze na początku roku, albo jakLieniam szkołę, potem bywa różnie. Podobno oni tu często jeżdżą na wvcieczki ciekawe, czy mi się uda chociaż raz gdzieś pojechać, zanim się stad wyprowadzimy, ale może się nie wyprowadzimy, bo to jest pierwszy dom który tata kupił na własność. Do tej pory, jak miała być jakaś szkolna wvcieczka, natychmiast chorowałam na anginę albo na grypę, na odrę, na świnkę mogłabym tak chyba wymienić wszystkie.choroby według alfabetu Gdyby tata załatwił nam dostęp do Internetu, nie zależałoby mi na żadnych wycieczkach. Siedziałabym sobie przy komputerze, z nogami na biurku jadłabym suszone śliwki i - fmuu! - po świecie. W zimie grzejni-czek w lecie wiatraczek, marzenie. Tata jednak mówi, ze takie moje nodeiście do sprawy dowodzi, że internet jest zagrożeniem dla mojego intelektu i nie ma zamiaru ulec moim prośbom. Nawet komputer wylądował w iego małym pawilonie, w którym będzie przyjmował zwierzaki. Wszys-tk e choroby swoich pacjentów tata będzie miał opisane w komputerze, juz w nim figuruje świnka morska pana ze Służby Miejskiej, która szczęśliwie wydobrzała po jednym zastrzyku, więc nie zajmuje dużo RAMu. Nie mam ooiecia jakim cudem doszłam do tej świnki morskiej, aha, tata zabrał kom-outer do pawilonu. Ale co z tego? Aha, myślałam o tym Internecie. Ich pani od biologii jest chora, więc nie wiem, jaka będzie. Nie wiem też dlaczego napisałam „ich" pani, przecież to jest i „moja" pani, jeszcze jej nie widziałam, może dlatego nie czuję, żeby była bardzo moja... 16 ... przerwałam, nie mam pojęcia, co z tą babcią. Zajrzała do pokoju, zobaczyła, że piszę. - Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała. Weszła i przez chwilę patrzyła w róg pokoju, w którym niczego nie ma, ale ona tak patrzyła, jakby coś oglądała. Później spojrzała na sufit i z podniesioną głową stała przez chwilę pośrodku pokoju. -Nie ma lampy. - Nie ma, ale mama mówi, że nie kupi byle jakiej. - Słusznie. Podeszła do okna, było otwarte, usiadła na parapecie i patrzyła w dół, na ogród i na pawilonik taty. - Podoba ci się tu, babciu? -Tak, bardzo. - To dlaczego nie chcesz zostać z nami dłużej? - Jeszcze trochę pobędę - powiedziała. Przestałam się odzywać, bo miałam wrażenie, że w czymś jej przeszkadzam. Siedziała na parapecie długo, splotła ręce w tyle głowy i patrzyła na ogród. Widziałam jak za oknem opadają liście. Pochyliłam się i udawałam, że coś piszę, ale tylko zamazywałam kratki w zeszycie. 4. Psy spały w kuchni. Upodobały sobie miejsce pod schodami prowadzącymi na strych, więc właśnie tam ustawiliśmy ich legowiska, jedno obok drugiego, zupełnie jak w naszym poprzednim domu. Linka wybrała sobie to w kącie, Smyczek pod pierwszym stopniem. Teraz przypatrywały się spokojnie, jak opróżniam karton z napisem „KUCHNIA", ale obydwa poderwały się, kiedy weszła mama Fabiana, i zaczęły ocierać się o jej nogi. - Linieją - powiedziałam. - Będziesz cała w sierści. Psy Fabiana są młodymi wyżłami, jesteśmy do nich przywiązani, ale Julia Najstarsza rozpuszcza je straszliwie. Teraz usiadła na zawiązanym 17 sznurkami wieli- kartonie, który stał pod oknem, i przypatrując się kuchennym meblom, przywiezionym ze sklepu parę godzin temu, drapała Linkę i Smyczka za uszami. - Jesteś pewna, że nie ma w nich korników? - zaniepokoiła się. Kupiłam meble w sklepie z antykami, chociaż nie były żadnymi antykami, tylko zwyczajnymi starymi meblami stojącymi na zapleczu, przysłaniał je tam japoński parawan. Parawan też kupiłam, wydał mi się urzekający i chciałam go mieć w dużym pokoju, który zamierzałam podzielić na zaciszne kąciki, zostawiając cały środek wolny. Mojej teściowej podobał się ten projekt. Podobały jej się również dwa dębowe kredensy i stół, które kupiłam do kuchni. - Są w bardzo dobrym stanie, mamo, znakomicie utrzymane i odświeżone. Zawsze marzyłam o takich meblach, są piękne, prawda? - Tak, są piękne - powiedziała cicho. Zbyt cicho. SpoJrza*am na nią, siedziała na kartonie, psy trzymały łby na jej kolanach, a ona delikatnie bawiła się ich uszami. Zobaczyłam, że odpowiada mi nie patrząc na meble, tylko na ścianę przy drzwiach, o którą oparłam japoński parawan, nie widziała go jeszcze. -Coś ty kupiła.Mio- Była bezgranicznie zdumiona, nie pytała mnie, co kupiłam, bo to było oczywiste, tylko dziwiła się temu. Postawiłam na kuchence patelnię, którą właśnie wyjęłam z pudła, i podeszłam do parawanu. Uniosłam go, był lekki, więc bez trudu rozłożyłam go przed Julią. - Spójrz, manio- Bez słowa patrzyła na kremowe skrzydła ujęte bambusowymi prętami. Wyraźny był na nich rysunek bladoróżowych kwiatów wiśni, między którymi zieleniły się nikłe listki. - Gdzie znalaz^ś ten parawan? - spojrzała wreszcie na mnie.- Na strychu? - Skąd, mamo, w ogóle jeszcze nie byłam na strychu. Kupiłam parawan razem z kredensami i stołem. Podoba ci się? -Podoba mi się- 18 Patrzyłam na nią zdumiona. Od chwili, kiedy tu przyjechała, moja teściowa zachowywała się dziwnie, pytałam nawet parę razy, czy nic jej nie jest. Zaprzeczała, mówiła, że czuje się doskonale, a jednak była jakaś inna niż zwykle, wyciszona i nieswoja. - Chciałabym, żebyśmy jutro wyszły razem, dziś zobaczyłam tajemniczy sklepik, który mnie zaciekawił - mówiłam składając parawan. - A ty, mamo, nawet nosa nie wysunęłaś z domu, nie jesteś ciekawa, jak wygląda miasto? Jest naprawdę śliczne. -Czy psy jadły, Julio? -Jadły. - Widziałam miasto, kiedy jechałyśmy tutaj. A gdzie się urządziła Mrs. Robinson? - Mamo... - wepchnęłam się między psy i przykucnęłam obok jej kolan. - Widzę, że coś ci jest. - Nic mi nie jest, dziecko - pogładziła mnie po policzku i uśmiechnęła się. - Doprawdy. - Mnie nie nabierzesz. - Wiem - przyznała. - Mam nie pytać? - domyśliłam się. - Nie pytaj. Więc nie pytałam. «Zapewne jesteś ciekawa, czy wymieniłam już próg. Nie, nie wymieniłam go jeszcze, ale byłam u stolarza, podałam mu dokładne wymiary i zamówiłam nowy, solidny próg do naszego domu. Widziałam nawet drewno, z którego ma być zrobiony, ale biedny stolarz сіефі akurat na korzonki nerwowe, więc umówiliśmy się, że zrobi go, jak tylko poczuje się lepiej. Sprawę progu przysłonimy na razie parawanem.» Moja teściowa podniosła się, otrzepała spódnicę z psiej sierści, złożyła kilka gazet, które rzuciłam na podłogę wypakowując karton, i sięgnęła po stary numer „Twojego Stylu" bez potrzeby zabrany tu przeze mnie. 19 - Poczytani sobie - powiedziała przeglądając pismo. - Nie widziałam tego numeru- Uparła się, że będzie sypiać w dużym pokoju, więc większość nie rozpakowanych rzeczy umieściliśmy w tym, który poprzednio przeznaczyliśmy dla niej, a w przyszłym salonie ustawiliśmy tapczan. Tam się rozgościła. Tam też zastałam ją, kiedy po chwili zajrzałam, żeby zapytać, czy nic apije się ze mną herbaty. - Chętnie - powiedziała. - Ale najpierw chodź, coś ci pokażę. Znalazła w „Twoim Stylu" zdjęcia pięknej kuchni, z kredensami podobnymi do moich, były tam też piękne kolorowe zasłonki w oknach, zabawnie podpięte na bokach. - Tak - powiedziałam. - Chcę mieć coś takiego. - Mogłabym ci uszyć, zanim wyjadę, musiałabyś tylko jutro znaleźć materiał, który będzie ci odpowiadał. - Poszukam, kiedy wybiorę się do sklepu, o którym ci mówiłam, kołacze mi się p0 głowie, że obok był jakiś z materiałami. Może znajdę tam ładny kreton na firankę do pokoju Julii. Moja teściowa złożyła pismo i gładziła palcem połyskliwą okładkę. - W jej pokoju brakuje lampy. Myślałaś o czymś? - Trudno będzie znaleźć coś, co pasuje do rattanowych mebli. - Вус moze mleczne szkło z delikatnym kwiatowym wzorem byłoby odpowiednie. Mleczne ^кіо і kwiatowym wzorem do rattanowych mebli ? Ostatnia rzecz, która prZyszłaby mi do głowy, ale nie odezwałam się, żeby nie urazić mamy Fabiana_ - Zobaczymy _ powiedziałam w końcu. - Nie będę niczego kupować pospiesznie. W kuchni zagwizdał czajnik. Julia podniosła się i narzuciła na ramiona sweter. -Zrobiło sic chłodno. - Bój? siCj że to mieszkanie będzie zimne, chociaż przy lokalnym ogrzewaniu 2:awsze można sobie jakoś z tym poradzić. 20 - Dawniej - powiedziała moja teściowa - były tu piece. Piękne piece z kolorowych kafli. Najpiękniejszy w pokoju Julii, stał w samym rogu. - Skąd wiesz, mamo? Zatrzymałyśmy się w sieni przed drzwiami do kuchni i popatrzyłam na moją teściową ze zdumieniem. - Ach... - roześmiała się krótko. - Tak sobie wyobrażam. - No, tak! - przyznałam. - Zapewne kiedyś były tu piece. Weszłyśmy, zajęłam się nalewaniem herbaty, ona stanęła przy złożonym parawanie. - Piękny. Oryginalny japoński - jeszcze raz pochwaliła mój nabytek. -Chciałabym, żebyś zasłoniła nim mój tapczan, czy to możliwe? Dopóki nie wyjadę, mógłby tam stać. - Oczywiście, że też wcześniej nie wpadłam na ten pomysł, bardzo się cieszę, mamo, że ten parawan tak ci się podoba. Rozłożyła go ostrożnie. - Na każdej części ma inną gałązkę - podziwiała.- Ta wydaje mi się najpiękniejsza, spójrz... Jednocześnie usłyszałyśmy, że skrzypi otwierana furtka, spojrzałyśmy w okno i zobaczyłyśmy, że ktoś idzie w stronę pawilonu Fabiana. - Chryste Panie! -jęknęłam. - Policja. Moja teściowa zbliżyła się do okna i przyglądała się przez chwilę. - Nie denerwuj się, znam go, to miły chłopiec. - Jaki chłopiec, przecież to jest policjant! - denerwowałam się, jakbym coś miała na sumieniu... - Skąd go znasz? - O mało nie przejechałam kiedyś biedaka - odparła moja teściowa beztrosko. W pawilonie Fabiana nie było, więc wizyta policjanta w mojej kuchni zbliżała się nieuchronnie, widziałyśmy, że idzie w stronę domu, a już po chwili dzwonił do drzwi. - Chodź ze mną, mamo - poprosiłam tchórzliwie. - Muszę go przecież wpuścić. Zasalutował i uśmiechnął się, widząc moją teściową. 21 - Good afternoon, Mrs. Robinson! - powiedział. Zadziwiła mnie, doprawdy, zwłaszcza, kiedy reagując na imię kotki, odpowiedziała bez sensu. - Good afternoon, my heart! How fast are we going? Policjant wyjął z kieszeni znaczek firmowy Forda i podał go mamie Fabiana. - Przyczepił się do mnie, proszę pani, tego dnia, kiedy niechcący wpadłem na pani samochód. - O, jakże się cieszę, że go odzyskałam! Ogromnie pan miły! Bez tego znaczka mój samochód wygląda tak, jakby ktoś zrobił mu dziurę w twarzy. Właśnie pijemy herbatę, moja synowa parzy wprost znakomitą, zapraszamy pana! Zdumiewała mnie coraz bardziej, bo nigdy nie parzyłam dobrej herbaty, tylko byle jaką w torebkach, którą ona uważała za zwyczajną truciznę i świństwo. Awansowana na wybitną herbaciarkę przyglądałam się policjantowi z przyjemnością, ponieważ wydawał mi się uderzająco podobny do Hugh Granta. I wtedy na scenę wkroczyła trzecia Julia. Zjawiła się w drzwiach prowadzących z wewnętrznego korytarza do sieni, włosy miała rozpuszczone i przysięgłabym, że użyła przed chwilą mojej pomadki do ust. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ona też musiała zobaczyć Hugh Granta, kiedy szedł od strony pawilonu. Zbliżała się do niego ze sztywno wyciągniętą ręką. Nie wiem, w jakim widziała to filmie, ale gest był iście królewski. Prawdę mówiąc Hugh Grant powinien teraz ująć jej dłoń i ucałować czubki palców, ale nie zrobił tego i moja biedna córka omal nie została ze sztywną ręką aż do końca aktu. Na szczęście zreflektowała się i opuściła ją klepiąc po głowie Linkę, która właśnie do niej podeszła. Hugh Grant przyjął zaproszenie na herbatę, skłonił się nisko przed nami trzema i przedstawił się. Na imię miał Przemek, co moja córka skwitowała lekkim skrzywieniem nosa. W czasie herbaty powiedziała dwa razy „tak" i raz „nie", może dlatego, że Hugh Grant w ogóle nie dopuszczał nas do słowa. Ujawnił nam za to całe swoje dossier, wiedziałyśmy już, że zaczął studiować zaocznie psy- 22 chologię, poznałyśmy jego rodzinę, znak zodiaku, hobby dziadka i początek kariery scenicznej babci, której wojna nie pozwoliła rozwinąć skrzydeł. Przy karierze scenicznej babci, mama Fabiana ożywiła się i ku mojemu zdumieniu wykazała szczególne zainteresowanie tym faktem. Mnie osobiście nie wydawał się szczególnie interesujący. Ciekawiło mnie raczej, jakim cudem dowiedział się, gdzie mieszka Mrs. Robinson - moja teściowa, i zapytałam go o to. - Przecież pracuję w policji, a my mamy swoje sposoby - odparł tajemniczo i dumnie. Robiłam herbatę i o mało nie wylałam wrzątku na rękę. Słysząc zwrot „mamy swoje sposoby", zawsze wpadam w panikę, niezależnie od tego, kto go używa. Natomiast pozostałe Julie uśmiechały się, jedna traktując to tłumaczenie jako żart, druga, może, dostrzegła w nim wymowny sygnał, że oto ma nareszcie do czynienia z prawdziwym mężczyzną. «Przyznam Ci się otwarcie: cierpiałam patrząc, jak moją córkę porywa uczucie do Hugh Granta, którego do tej pory wielbiła na ekranie, a tu nagle stanął przed nią prawie jak żywy, tylko niestety nie dostrzegał jej. Niechby nawet miał na imię Przemek, chociaż nie lubiła tego imienia, ale niechby patrzył na nią, niechby się zachwycił, niechby jej powiedział chociaż jedno miłe słowo, a tu nic. Sądzisz, że nie wiedziałam, co ona czuje? Wiedziałam. 1 mylisz się, przypuszczając, że wydawało mi się to śmieszne albo nieważne. Zapewne i ona, mała Julia, myślała wtedy, że nie potrafię czuć razem z nią, co za pomyłka, doprawdy.» Zbliżała się północ, a ja nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w okno naszej ciągle jeszcze nie urządzonej sypialni i widziałam w nim gwiazdy, bo noc była pogodna, bezchmurna. Fabian spał już dawno, wydawało mi się teraz, że to ja ukołysałam go opowieściami o firankach, lampach, parawanie i pewnym samowarze, który wpadł mi w oko minionego dnia. Muszę się pilnować, pomyślałam, bo on w końcu nie będzie miał ze mną o czym rozmawiać, zamienię się w beznadziejną kurę domową, bez żadnych zaintere- 23 sowań i ambicji. I wtedy usłyszałam jakiś szelest. Natychmiast przypomniał mi się pan ze Straży Miejskiej, który pytał mnie, czy wiem, że w starej plebanii straszy. Zaczęłam nasłuchiwać, odgłosy, które tu dobiegały, nie były znajomym stukiem psich pazurów o podłogę ani pomiaukiwaniem Mrs. Robinson. To skrzypnęły drzwi, najwyraźniej otwierane wolno, żeby nie obudzić nikogo, potem usłyszałam czyjś stłumiony gwałtownie kaszel. To nie Julia, ale być może mama Fabiana udała się na jakąś nocną wędrówkę po domu. Wstałam, narzuciłam na siebie swój duży, ciepły szal i cicho wyszłam z pokoju. Przez uchylone drzwi dojrzałam blade, migoczące światło w kuchni, zbliżyłam się i zajrzałam. Moja teściowa szła wolno, trzymając w ręku zapaloną świecę, której płomyk osłaniała drugą dłonią. Patrzyła przed siebie, ale poruszała głową, jakby szukała czegoś w półmroku. Czy oglądała moje kredensy, czy półkę, którą wieczorem zawiesiłam pomiędzy nimi, nie wiedziałam. Rozespane psy uniosły łby, ale nie ruszyły się z legowisk, umordowane długim spacerem, na który zabrał je Fabian przed snem. Julia, z twarzą oświetloną delikatnym płomykiem świecy, w długiej nocnej koszuli i krótszej białej narzutce, wyglądała zjawiskowo. Szła teraz w stronę schodów prowadzących na strych.W pierwszej chwili chciałam wejść do kuchni i zapalić tam światło, bo to, co robiła moja teściowa, wydawało mi się jakimś szaleństwem, ale kiedy już sięgałam do drzwi, żeby je pchnąć i uchylić szerzej, coś mnie powstrzymało. Była to ręka mojej córki Julii, którą poczułam na swojej, i szept: -Zostaw ją, mamo... Matka Fabiana wchodziła po stopniach wolno, niepewnie, nie osłaniała już płomienia świecy, tylko trzymała się poręczy wąskich schodów. U ich szczytu stanęła, sięgnęła po klucz wiszący na gwoździu wbitym w drewnianą framugę, wsunęła go do zamka i przekręciła. Drzwi na strych otworzyły się z cichym skrzypnięciem, ona weszła tam i zamknęła je za sobą. Julia i ja zostałyśmy w zupełnej ciemności. - Co robimy? - zapytałam. - Wróćmy każda do siebie - powiedziała Julia. 24 I tak zrobiłyśmy. Leżałam obok Fabiana i nasłuchiwałam, po jakimś czasie skrzypnęły drzwi do dużego pokoju, moja teściowa wracała. Pomyślałam, że mała Julia na pewno też nie śpi. W tym domu spokojnie spał jedynie Fabian i nasze zwierzęta. 5. Moja synowa wprost na siłę wyciągnęła mnie z domu. Od starej plebanii do sklepów, które chciała odwiedzić, był spory kawałek, ale część drogi można było przejść parkiem. Postanowiłyśmy nie jechać samochodem, tylko skorzystać z pięknej pogody i zrobić sobie krótki, jesienny spacer. Lubię w Julii jej swobodę milczenia. Możemy długo iść obok siebie, nie rozmawiać i nie ma w tym niczego peszącego, przeciwnie, fakt, że nie narzucamy sobie obowiązku mówienia, stwarza między nami szczególny rodzaj zażyłości. Z parku weszłyśmy na plac. Wydał mi się zupełnie obcy. Otoczony pozbawionymi urody blokami, musiał być jakimś zupełnie nowym tworem władców tego miasta, na domiar złego zapomnieli wpuścić tu architektów zieleni. Uciekłyśmy stamtąd bocznymi ulicami, które szybko doprowadziły nas do starej zabudowy, przyjaznej i zadbanej. Nie potrafiłam ocenić, czy dobrze zrobiłam ulegając Julii. Może powinnam siedzieć w domu i nie wychodzić naprzeciw ulicom, domom, starym drzewom, piekarni Ruczyriskiego, znajomym mostkom wiszącym nad rzeką. Jednocześnie czułam, że skoro już tu jestem i skoro mają zamieszkać w tym mieście moje dzieci, rzucone przypadkowo w to niezwykłe dla mnie miejsce, powinnam odważnie dotknąć kory starych drzew, zjeść u Ruczyńskiego rogalik z makiem, przejść po mostku, a nawet zajrzeć do kościoła. Powinnam po prostu pogodzić się z miastem, ze starą plebanią i z pawilonem, w którym Fabian będzie teraz leczył zwierzęta. - To jest ten sklep, mamo - powiedziała Julia. Już od chwili błąkałyśmy się po wąskich staromiejskich uliczkach, wśród których Julia nie mogła jakoś odnaleźć upatrzonego przez siebie 25 sklepu, był jednak. Miał wąskie, przeszklone do połowy drzwi i witrynę, która stanowiła raczej jedną ze ścian niż miejsce na wystawę. Spojrzałam przez nią w głąb i od razu wiedziałam, że Julia miała rację, było to jakieś' niezwykłe miejsce, pełne przeróżnych drobiazgów ze szkła, miedzi i drewna. Małe witraże, stare świeczniki, porcelanowe figurki, wszystko porozstawiane na półkach, kolumienkach, na stołach przykrytych wzorzystymi obrusami w różnych kolorach i serwetkami z kordonku. Pod sufitem wisiały lampy, na ścianach kinkiety i gobeliny. Obrazki, stare mapy, ryciny, malowidła na drewnie. Podłoga zastawiona była koszami pełnymi motków kolorowej wełny i fajansowymi pojemnikami, w których roiły się guziki. W tym sklepie było wszystko, a przez uchylone drzwi wionęły na ulicę zapachy ziół, orzeźwiający lawendy, słodkawy suszonych śliwek, cierpki jarzębiny i duszny paczuli. Pośrodku sklepu, przy okrągłym wiklinowym stole zarzuconym pasmami koronek, w głębokim bujanym fotelu siedziała szczupła, blada kobieta. Ciemne włosy miała ściągnięte w gładki kok, przytrzymany szylkretowymi długimi szpilkami. Patrzyłyśmy przez szybę, jak spokojnymi ruchami ręki wyszywała srebrną nitką wzór na czarnym aksamicie. - Teraz rozumiesz, dlaczego chciałam, żebyś tu ze mną przyszła- powiedziała Julia. - Jest w tym wszystkim coś niezwykłego. Otworzyła szerzej drzwi i weszłyśmy do sklepu. Szczupła kobieta prawie bezgłośnie odpowiedziała na nasze powitanie, nie uniosła głowy i nie przerwała wyszywania, najwyraźniej przyzwyczajona do ludzi zaglądających tu bez zamiaru kupowania czegokolwiek, a jedynie po to, żeby obejrzeć osobliwą kolekcję, którą się otaczała. Chodziłyśmy po sklepie w milczeniu, szybko upatrzyłam wyżła z brązu, którego mogłabym kupić Fabianowi, ale odłożyłam go na miejsce, później zatrzymał mnie przy sobie słucki pas przewieszony przez wygiętą poręcz krzesła. To Julia zauważyła lampę. Nie pokazała mi jej od razu, najpierw spostrzegłam zmieszanie na jej twarzy i jakiś spłoszony uśmiech. Podeszłam bliżej. -Co, Julio? 26 - Widziałaś ją? - zapytała speszona. Nie miałam pojęcia, o czym mówi, w tym sklepie było tyle rzeczy. Uniosła głowę i spojrzała w górę, więc zrobiłam to samo. Pod samym sufitem, na trzech krótkich, miedzianych łańcuchach wisiała lampa w kształcie sporej misy, której brzegi ujęto spatynowaną trochę obejmą. Była z mlecznego szkła o delikatnym kwiatowym wzorze. Patrzyłam bez słowa. Nie wiem, co jawiło się na mojej twarzy, ale Julia zbliżyła się i objęła mnie ramieniem. -Kupimy ją, mamo... - Na pewno jest upiornie droga... - Wszystko jedno, kupimy ją i tak... Rozmawiałyśmy szeptem, a lampa wisiała nad naszymi głowami. I wtedy Julia zadała mi pytanie, które mnie zdumiało. - Czy to jest właśnie ta lampa? Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że winna jej jestem chociaż okruch szczerości. - Nie wiem, ale jest taka sama. Ciemnowłosa kobieta nie była zachwycona, kiedy Julia powiedziała, że zdecydowałyśmy się na kupno. Ociągała się ze zdjęciem lampy z haka wkręconego w sufit. Powiedziała, że mosiężne łańcuchy są trudne do utrzymania, szybko ciemnieją, a jedno z ogniw jest przetarte i trzeba na nie bardzo uważać. Stała pod lampą trzymając w ręku długi kij zakończony mocnym uchwytem, który służył do zdejmowania zawieszonych wysoko przedmiotów, najwyraźniej czekała, że zrezygnujemy z zakupu. - Jestem zdecydowana - powiedziała Julia. Miała przy sobie książeczkę czekową Fabiana, wyjęła ją z torebki, być może ciemnowłosa kobieta dostrzegła w tym ostatnią szansę. - Nie przyjmuję czeków - oświadczyła oschle. - Dobrze - odparła Julia krótko i wyjęła portfel. - Nie wiem, jak się zabierzecie z tą lampą, jest ciężka - walczyła tamta do ostatka. - Proszę tylko zapakować, w przeciągu godziny przyjadę po nią samochodem. 27 Przyjęła od Julii pieniądze, na pokwitowaniu podpisała się niewyraźnym zawijasem, ale obok przystawiła pieczątkę. Spojrzałam, był tam adres i nazwa firmy: „YOLANDA". 6. Nie ma na całym świecie gorszego kierowcy niż moja mama. Myślałam, że zwariuję, kiedy usiłowała nas wydostać ze ślepej uliczki, w którą się władowała, jadąc po lampę do mojego pokoju. Byłam wściekła również dlatego, że kupiła ją nie pytając mnie o zdanie. W końcu pokój jest mój i dużo się o tym mówi, tylko jak przychodzi co do czego, okazuje się, że nie mam nic do gadania. - Czy Yolanda to jest imię, mamo? Cofała samochód i miotała nim od krawężnika do krawężnika, byłam przypięta pasami, ale rzucało mną jak kukłą. - Siedzisz, jakbyś była workiem ziemniaków - mruknęła, kiedy wyszły-śmy na prostą. - Czy Yolanda to jest imię, mamo? - zapytałam znowu. - Nie wiem. Wyjrzała przez boczne okienko, bo chyba nie mogła się połapać, którędy ma dalej jechać. - Ale jak przypuszczasz? - Przypuszczam, że imię. - Przez igrek? - A dlaczego nie? - Jeżeli to jest imię, ta kobieta powinna być piękna. - Wcale nie jest piękna. -Jak wygląda? - Boże, Julio! Zobaczysz ją za chwilę. - O ile znajdziesz sklep. - O ile znajdę sklep. 28 Yolanda. Imię wydawało mi się fascynujące, byłam bardzo ciekawa, jak ta kobieta wygląda. - Czy jest podobna do jakiegoś psa? W naszej rodzinie był to najprostszy sposób opisywania ludzi, może dlatego, że tata jest weterynarzem. Jakimś cudem mama zdołała zatrzymać się przed pasami, więc udało jej się nie przejechać staruszki przechodzącej przez jezdnię. Doprawdy, prowadziła samochód jeszcze gorzej niż babcia, co było prawie nie do pomyślenia, a jednak. - Czy jest podobna do jakiegoś psa, mamo? - Myślę. Chyba nie. - Masz zielone światło - uprzytomniłam jej. - Może trochę przypomina dobermana, doberman ma taki klinowaty łeb. - A ona ma klinowaty łeb? - Ma wąską, długą twarz, ciemne włosy i brązowe oczy. Spójrz, kto tu stoi, nasz przyjaciel Hugh Grant. - Przejedź go, zobaczymy, co będzie. - Nie mogę go przejechać, bo musi nam przenieść lampę ze sklepu do samochodu, porządny policjant powinien pomagać ludziom, a nie tak stać i gapić się przed siebie. - Pewnie jest na służbie i gapienie się przed siebie to jego obowiązek, zresztą skąd może wiedzieć, że ma lampę do przeniesienia. - Zaraz się dowie. Moja mama podjechała do Hugh Granta, wyjrzała z okna samochodu i uśmiechnęła się słodko. Zszedł z wysepki, zasalutował, potem zdjął czapkę i wsunął ją pod pachę. Przechyliłam się w stronę mamy, żeby lepiej go widzieć. Przyglądał nam się, a po chwili powiedział zdumiony: - Panie są szalenie do siebie podobne. Panie! Spojrzałam na mamę, na jej białoróżową buzię, niebieskie oczy i brązową czuprynkę. No, jeżeli tak, to wszystko w porządku, z moją urodą nie musiało być aż tak źle, jak mi się czasami zdawało. Powiedział: panie, zatem nie miał mnie za dzieciaka. Bogu Najwyższemu niech będą dzięki. 29 - Pan na służbie, panie Przemku? - zapytała moja mama ozdabiając twarz swoimi ślicznymi, białymi zębami, nad którymi srodze napracował się pewien ortodonta, kiedy była małą dziewczynką. Spojrzał na zegarek. - Za dziesięć minut kończę - odparł i nagle zwrócił się do mnie. - A jak się miewa Mrs. Robinson? - Dziękuję, trzy tygodnie temu urodziła kocięta, ale miewa się już zupełnie dobrze. - Pytam o twoją babcię! - rozes'miał się. Moja mama zachichotała, potrafiła być naprawdę nieznośna. - Moja teściowa czuje się dobrze, właśnie dziś kupowałyśmy razem lampę do pokoju Julii, teraz jadę ją odebrać - powiedziała. - Do sklepu z lampami trzeba skręcić tam! - wskazał małą, boczną ulicę. - Kupiłam ją w sklepie „Yolanda". -Ach, uYolandy... A więc na pewno to jest imię, zagadka rozwiązana. Hugh Grant znowu spojrzał na zegarek, potem na mamę, na mnie i znowu na zegarek. - Może niech pani zjedzie w zatoczkę i poczeka chwilę, już tu idzie kolega, który ma mnie zmienić. Do Yolandy trzeba jechać zupełnie inaczej, pokazałbym pani. Mam nadzieję, że ta lampa nie jest ciężka? Owszem, zapytał z nadzieją, ale wyraźnie liczył na to, że nasz nowy nabytek swoje waży. - Jest diabelnie ciężka. Byłabym wdzięczna, gdyby pan nam pomógł -powiedziała moja mama otwarcie. - Zrobię to chętnie. Mama zjechała do zatoczki. Hugh Grant w