KRYSTYNA SIESICKA Na okładce wykorzystano reprodukcję obrazu: F. C. Frieseke—The open window Redakcja: Danuta Sadkowska © by Krystyna Siesicka, Warszawa 1997 Wydanie I ISBN 83-86129-94-4 Akapit Press 90-386 Łódź ul. Piotrkowska 182 tel.(0»42) 361214,363292 M!E!SKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA vr Zabrzu POL \ /N МЛІ. р NR IN W. 60(3 fty . Skład: Studio Men Druk poUepftQ Spółka z o.o. w Sieradzu 1. Droga przyklejona do zbocza była wąska i kręta. Patrząc w lewą szybę samochodu widziałam jedynie szarą, pozbawioną roślinności ścianę skalną przysłoniętą zieloną siatką chroniącą szosę przed obsuwającymi się drobnymi kamieniami. Po mojej prawej stronie zieleniły się gęste zarośla, za którymi przeczuwałam strome urwisko. Na ostrych wirażach wbijałam palce w siedzenie fotela, chociaż samochód prowadził mój mąż, dobry i spokojny kierowca. Nagle zarośla przerzedziły się. Zobaczyłam miasto położone w dolinie, ogarnięte zakolem rzeki. Z góry jego domy wyglądały jak małe dziecinne klocki, różowe, kremowe i białe. Zachodzące słońce wydobywało ciepło z brązu i czerwieni dachów, złociło się na smukłych wieżach kościelnych. Dostrzegłam przelotne spojrzenie mojego męża, trochę niespokojne, trochę rozbawione, którym usiłował odgadnąć, co czuję. Nic nie czułam. To, co widziałam, wydawało mi się piękne, ąle jeszcze nie moje. Na imię mam Julia. «Piszę do Ciebie. Nie chcę żadnych wątpliwości. Piszę wyłącznie do Ciebie, nikogo nie może być z nami. Na imię mam Julia. To jest dobre imię. W starożytności często nosiły je Rzymianki. I chociaż o dwóch z nich, szlachetnie zresztą urodzonych, wiadomo z całą pewnością, że nie prowadziły się moralnie, przecież nie wywarło to żadnego piętna na urodzie tego imienia.» 5 Pomiędzy kolorowymi klockami był gdzieś mój przyszły dom, którego nie znałam. Fabian opowiadał o nim z powściągliwością, którą mogłam rozumieć dwojako: dom zachwycił Fabiana, albo: dom z pewnością nie będzie mi się podobał. Sprzęty z naszego poprzedniego mieszkania zostały załadowane na jeden niewielki samochód i wyruszyły tu parę godzin przed nami, powierzone opiece kierowcy z Ośrodka Weterynaryjnego. Miałam niczym nie uzasadnioną nadzieję, że ktoś wstawi je do domu, zanim przyjedziemy, ale równie dobrze mogły czekać na nas w miejscu, którego nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić. Fabian, kiedy pytałam go o to, odpowiadał krótko: nie wiem. Spadzista droga prowadziła z trasy w dolinę, w której miasto gnieździło się jak w zielonym kokonie. Fabian jechał wolno, rozglądał się, niepewny ulic i kierunku. Dwukrotnie okrążyliśmy rynek, zanim zdecydował, że skręci w jedną z dochodzących tu ulic, wąską, ale zabudowaną dość wysokimi domami. Na jednym z nich, przeszklonym niebieskawymi szybami, dostrzegłam logo mojego banku.Ucieszyłam się, chociaż na koncie miałam zaledwie marne parę złotych. W następnym domu była cukiernia z kilkoma stolikami ustawionymi na chodniku. Przysłaniały je od słońca niebieskie parasole z białymi frędzlami. Dalej zobaczyłam dużą wystawę pełną toreb i waliz. Nad nią złociły się fantazyjne litery tworzące półkolisty napis: ANTYLOPA. Fabian zatrzymał się. - Źle pojechałem. Nie wiem, gdzie będę mógł zawrócić. A byłem pewien. Byłem pewien, że powinienem skręcić. Rozejrzał się i do tych paru krótkich zdań dorzucił jeszcze jedno. -Niech to diabli. Ponieważ Fabian stał, a ulica była jednokierunkowa, za nim zatrzymał się rząd samochodów. Dwa dostawcze, śmieciarka i kilka osobowych. Jeden z kierowców musiał naciskać sygnał, bo rozlegało się miarowe kląskanie. - Masz tylko jedną drogę, Fabianie - powiedziałam słodziutko. - Wiem o tym, Julio - odparł. Sprawy nie wyglądały najlepiej, Fabian był wściekły. - Mylimy się oboje, jest jeszcze inna droga - powiedział i wjechał na chodnik. 6 Natychmiast pojawił się pan w granatowym mundurze z efektowną naszywką Straży Miejskiej na rękawie i powitał Fabiana uprzejmie. _\Vitampana. _ o! Miło widzieć... - mruknął Fabian. _ Dla mnie to również wielka przyjemność. pan ze Straży Miejskiej wyciągnął gruby notes, otworzył go, zapisał numer naszego samochodu i poprosił Fabiana o dokumenty, które następnie studiował z wielkim zainteresowaniem. _ Weterynarz? - upewnił się. Ponieważ kilka lat temu wydawało mi się, że moim powołaniem jest psychologia, wyraz twarzy pana ze Straży Miejskiej był dla mnie zupełnie czytelny. Ten człowiek miał w domu chorego psa, albo kota, albo jakieś inne zwierzę i Fabian spadł mu na chodnik prosto z nieba. - W naszym mieście - powiedział - nie ma weterynarza. -Jest-odparł Fabian. - Nie ma. Stary doktor sprzedał swój gabinet razem z pacjentami. Temu nowemu jakoś nie spieszno. - Jestem właśnie nowym weterynarzem - powiedział Fabian, a ja wyciągnęłam rękę po jego dokumenty. Pan ze Straży Miejskiej podał mi je bez słowa. Zdjął czapkę i trzymając ją ponad głową, małym palcem masował odciśnięte nad daszkiem czoło. - Świnka morska mi niedomaga - wyznał otwarcie. Wyglądał na bardzo zmartwionego. Fabian zapytał o objawy. Opowiadał, więc szczegółowo, położył czapkę na masce naszego samochodu i rękoma opisywał teraz wielkość swojej świnki, jej wygląd i dolegliwości. Fabian słuchał i patrzył uważnie. - Zaraz do pana przyjadę, proszę mi' zanotować swój adres. Muszę tylko zawieźć żonę do domu, jest zmęczona podróżą. - A gdzie państwo będą mieszkać? - zapytał pan ze Straży. Zamieniłam się w słuch. Ja na to pytanie, jak dotąd, nie otrzymałam wyczerpującej odpowiedzi. Fabian spojrzał na mnie i uśmiechnął się, potem spojrzał na pana i spoważniał. 7 -Na plebanii. Przez chwilę patrzyli na siebie, a ja wiedziałam, że te ich spojrzenia coś muszą znaczyć. - Na starej plebanii? - upewnił się pan ze Straży. -Tak. -No, no... Włożył czapkę, zajrzał do samochodu, przez chwilę przyglądał mi się, wreszcie zapytał: - A pani wie, że tam straszy? No cóż, teraz już wiedziałam. Stara plebania była rozłożystym białym domem stojącym na skraju miejskiego parku, dość daleko od kościoła. Skośny dach wysunięty był ponad okna, cynobrowymi falbankami obramowania zaciemniając pokoje. W czasie deszczu z nieszczelnych rynien z łomotem lały się strumienie wody, ale za to w upalne dni w mieszkaniu było zawsze chłodno i miło. «Od pierwszej chwili pokochałam starą plebanię, nie sądź, że dałam się łatwo przestraszyć gadaniem o duchach. Zresztą w tej chwili najważniejszy jest próg i na próg zwróć szczególną uwagę, bardzo mi na tym zależy. I nie pozwól, żebym Cię nabrała: w tej opowieści o duchach nie będzie już ani słowa, zobaczysz. Mm...zawahałam się, bo jak dobrze sprawę rozważyć, cała ta historia jest wyłącznie o duchach. Zabawne. Nie, wcale nie zabawne.» Dzień, w którym po raz pierwszy stanęłam w progu mojego domu, był jednym z tych dni jesiennych, które lubię za ich barwę i zapach. Drzewa miejskiego parku stanowiły piękne złotorude tło dla bieli domu, chociaż na trawniku przed wejściem leżały już opadłe liście, a drobne chryzantemki, rosnące wzdłuż ścieżki, straciły kolor. Nasze wielkie kartony z książkami i szkłem stały za progiem, czyjeś życzliwe ręce głębiej wsunęły paki z ubraniami i niezliczoną ilość toreb, do których bezładnie wrzuciliśmy drobiazgi. Pod ścianą ustawiono mój ulubiony stół i krzesła wywodzące się z rodzin- 8 nego domu Fabiana, obok nich ciężkie dębowe regały na książki, i dwa tapczany. Nie zabraliśmy więcej mebli, bo Fabian dysponował sporą sumą przeznaczoną na zagospodarowanie naszego nowego domu. Prawdę mówiąc dostał pieniądze od matki, która po śmierci jego ojca sprzedała mieszkanie i przekazała Fabianowi przypadającą mu część, jak zwykle skrupulatna we wszystkim. Jeszcze nie tak dawno była sędzią, teraz przeszła na emeryturę, bez stresów zresztą, bo zawsze potrafiła kierować swoimi emocjami i znajdować ujście dla przyjaznej ludziom energii. Miała przyjechać do nas za dwa dni swoim wygodnym, dużym samochodem, do którego zamierzała zmieścić trzy kartony z pościelą, dwa psy, moją kotkę Mrs. Robinson z małymi kociętami, klatkę z papugą i naszą córkę Julię. «Czekałaś na nią, prawda? Czekałaś na Julię. Myślałaś, że będzie nosiła jakieś inne imię, Natalka, na przykład, albo Weronika. Tak powinno być w książce, W życiu jednak bywa inaczej. Fabian powiedział, że nie czuje się na siłach kochać kogoś, kto nie ma na imię Julia, bo los tak pokierował imionami w naszej rodzinie, że również matka Fabiana jest Julią. Kiedy urodziła się nasza córka, zdecydowaliśmy, że będzie Moniką i była Moniką, dopóki Fabian po dwóch dniach nie zapisał jej w urzędzie jako Julii. Pomyliłeś się, zawołałam, kiedy pokazał mi dokument. Ale skąd, zaprzeczył, mogę kochać tylko Julię. Tak było. Wracajmy.» Zauważyłam ten próg, kiedy wchodziliśmy do środka, i pamiętam, że pomyślałam wtedy: koniecznie trzeba go wymienić. Był krzywy, z dziwacznym wgłębieniem pośrodku, wyraźnie wydeptanym setkami, tysiącami stóp, które po nim przechodziły, zanim tu stanęłam w moich czerwonych sandałach, jeszcze zupełnie obca, chociaż Fabian miał już notarialnie poświadczone prawo własności tego domu. On też spojrzał na próg, może nie zauważył go, kiedy był tu za pierwszym razem, bo nachylił się i przesunął po nim ręką, jakby chciał sprawdzić, czy na drewnie nie ma zadziorów. Nie było, przeciwnie, próg aż lśnił powierzchnią wygładzoną przez czas. 9 Dom był piękny. Z małej sieni szerokie dwuskrzydłowe drzwi prowadziły do wielkiego pokoju z trzema oknami. Drugie, mniejsze do kuchni, a trzecie do wewnętrznego korytarza, stąd wchodziło się do trzech sporych sypialni. W kuchni była spiżarnia, przysłonięte podłogową klapą zejście do piwnicy, a w rogu wąskie, przytulone do ściany schody na strych. W pierwszej chwili nie dotarło to do mnie, bo zauroczył mnie dom, ale szybko zorientowałam się, że właściwie nie ma tu miejsca na gabinet weterynaryjny, i zlękłam się, że Fabian wpadł na pomysł wykorzystania w tym celu pięknego salonu. - A gdzie ty będziesz przyjmował? - zapytałam patrząc na Fabiana z przerażeniem. - Dom jest ogromny, ale... Wtedy wziął mnie za rękę i zaprowadził do okna. W głębi ogrodu stał mały pawilon, od dodatkowego wejścia prowadziła do niego betonowa ścieżka, ujęta przystrzyżonym żywopłotem. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu jest tak pięknie ? -Nie byłem pewien- No, właśnie. Fabian. Nigdy niczego nie był pewien, chyba że sprawy dotyczyły zwierząt. Zostawił mnie samą i pojechał do pana ze Straży Miejskiej, któremu chorowała świnka morska. Cavia porcella. Odprowadziłam go do drzwi, zamknęłam się na klucz i ruszyłam w głąb domu. Wolno szłam z pomieszczenia do pomieszczenia i korzystając z tego, że nikt mnie nie widzi, kłaniałam się ścianom. Witałam swój dom, wtapiałam się w czas jego trwania. 2. Na imię mam Julia. Jestem matką Fabiana. Mała Julia, która siedzi za moimi plecami ze słuchawkami na uszach, jest moją wnuczką. Jadę do domu, który kupił mój syn, i przygotowuję się na wstrząs. Myślę uporczywie, jak się zachować, żeby nikt nie zauważył tego, co się ze mną dzieje. Nie myślę nawet o Fabianie, który wiecznie jest nieprzytomny, ani o wnuczce, 10 bo zacznie zwiedzać kąt po kącie i to zaprzątnie ją bez reszty. Boję się wrażliwości mojej synowej. Przed nią najtrudniej będzie mi ukryć rozedrganie, które już w sobie czuję. Julia ze słuchawkami na uszach zawsze mówi o wiele głośniej, niż trzeba, nie jestem głucha, to ona nie słyszy nawet samej siebie, zakrzyczana przez jakiegoś wrzaskuna, którego nazywa: piosenkarz. Prosi, żebym zatrzymała się przy najbliższych krzaczkach, dobrze, przy okazji skorzystają na tym psy Fabiana. Biedna Mrs. Robinson, kotka mojej synowej, jest unieruchomiona przy swoich kociętach, śpi wyciągnięta obok Julii, a te małe kluski wtuliły jej się w brzuch. Najbardziej męczy się papuga, siedzi na drążku i tylko od czasu do czasu skrzeczy niecierpliwie, jej klatka stoi na siedzeniu obok i Roza usiłuje bawić mnie rozmową, nie wiem, o co jej chodzi, doprawdy. Co za podróż, ale nie powinnam narzekać, sama zaproponowałam, że przywiozę im Julię i wszystkie zwierzęta, nikt mnie o to nie prosił. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, gdzie Fabian kupił dom. No, nareszcie są jakieś krzaki. Nie, to chyba drobna przesada! Julia poleciała tam, nawet nie zdejmując słuchawek, szarpie się teraz z suwakiem dżinsów, w zębach trzyma przewody od walkmana i kręci się w kółko. Psy Fabiana poszły w las jak ogary u Żeromskiego. Nie wychodzę z samochodu, mam nadzieję, że cała trójka szybciej wróci, kiedy zobaczą, że mnie z nimi nie ma, skąd, Julia właśnie zaczęła zbierać jagody. Wołam, ale przecież mnie nie słyszy, a psy znalazły łachę piasku i zaczęły kopać dół. Wreszcie zapędziłam całe towarzystwo do samochodu. Póki jechałam autostradą, nie było najgorzej, dopiero kiedy zaczęły się wzniesienia i musiałam zjechać w boczną drogę wijącą się przy zboczu, spotęgował się mój niepokój i ogarnęło mnie dziwne uczucie, wracałam. Nie było to żadne deja vu, bo przecież wracałam naprawdę. Z jednej strony widziałam siatkę zabezpieczającą drogę przed obsypywaniem się kamieni, z drugiej zarośla i nagle prześwit pomiędzy nimi. Zobaczyłam miasto w dole, całe w pastelowych kolorach. Czy ono było takie? Nie, było szare, w mojej pamięci było szare, ale może to pamięć wyblakła. Czy w ogóle świeciło tu słońce? Co za bzdurne myśli przychodzą mi do głowy. Zobaczyłam w lusterku, że Julia zdjęła słuchawki i również patrzy w dół, przechylając się nad śpiącą Mrs. Robinson. -Czy to jest to miasto? -To. - Wygląda ładnie. Może jednak da się w nim jakoś żyć. - Chyba nie ma drugiego zdania, w którym tak dokładnie miesza się nadzieję z wątpliwością. -Owszem, jest. -Na przykład? - Na przykład: sądzę, że nie da się żyć w tym mieście, ale może się mylę. Czy długo zostaniesz u nas, babciu? Myślę, że nie da mi się długo zostać w tym mieście, ale może się mylę, miałam ochotę odpowiedzieć Julii. - Nie wiem, zobaczymy. Wolniutko zjeżdżałam w dół. Fabian powiedział mi, że mam pytać o starą plebanię, a ja drogę na starą plebanię miałam w pamięci jak pacierz. Okazało się jednak, że zapomniałam pacierza, bo okrążyłam rynek i wjechałam w jakąś jednokierunkową ulicę, na której był bank. - Antylopa - usłyszałam Julię. Rozejrzałam się, zobaczyłam sklep z torbami i walizkami. Nad drzwiami był napis: ANTYLOPA. - Mamusia musi mi kupić torbę do szkoły. - Mamusia nic nie musi. -Wiele rzeczy musi. Nie miałam ochoty na dyskusje z moją wnuczką, musiałam wydostać się z tej ulicy. Pojechałam przed siebie i wreszcie znalazłam jakieś rondo, które okrążyłam. A skąd tu się wzięło rondo, pomyślałam bez cienia logiki. Znowu znalazłam się na rynku. Poznałam aptekę. Stary, secesyjny dom, brązowe drzwi. Przez szyby zobaczyłam dawny, nie zmieniony wystrój wnętrza: mahoniowe szafy ze złoconymi uchwytami i białe tabliczki z czarnymi napisami. Mój Boże, gdzie pan się podział, panie magistrze Laube? 12 - Dlaczego zatrzymałaś się tu, babciu? Czy widzisz tę dziewczynę na przystanku? Może to jakaś z mojej przyszłej szkoły. -Może. - Jest ładna. Ciekawe, czy mama kupiła mi płyn na pryszcze - zaniepokoiła się i przesunęła dłońmi po policzkach. - Mam parchy. - Uważaj, żebyś nie zaraziła psów. I Mrs. Robinson. - Babciu, czy ty nigdy nie możesz być poważna? - Jestem poważna. Swojego czasu byłam nawet sędzią. - Czy rozśmieszałaś cały sąd? -Nie, nigdy. - Szkoda, bo teraz odbijasz sobie na mnie. Uważaj,babciu, przejedziesz policjanta! - krzyknęła. Zahamowałam, klatka z Rozą zachwiała się, ale już miałyśmy policjanta na głowie. Zasalutował, przywitał nas uprzejmie, zajrzał do samochodu i szczęśliwie oniemiał. - Jesteśmy rodziną weterynarza - przedstawiła nas Julia. - Moja babcia, ja, dwa psy, papuga, Mrs. Robinson i kocięta. - Jaka Robinson? - zaciekawił się policjant. -Mysyz. - A! - zrozumiał. - Mysyz. Angielka? - Yes! - powiedziała moja wnuczka. Położyłam rękę na kierownicy i schowałam twarz w zagięciu łokcia. Widocznie pan policjant przyglądał mi się i długo myślał, ale w końcu usłyszałam, jak mówi: - Powiedz Mysyz Robinson, żeby nie płakała, ja wiedzieć, że u nich jechać lewa strona, ja darować mandat. - Oh, thank you very much! Never mind! Pleased to meet you! Where's the nearest police station? Biedna Julia wyszukiwała w pamięci zgrzebne zdanka z rozmówek angielskich, wreszcie policjant wybawił ją z kłopotu zamykając dyskusję. - To be or not to be - powiedział i znowu zasalutował, ale tym razem na pożegnanie. 13 Wyprostowałam się i kładąc ręce na kierownicy, obdarzyłam pana policjanta najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki potrafiłam się zdobyć. - Dziękuję - powiedziałam. - Bardzo pan był miły. Znowu zasalutował i też uśmiechnął się do nas, do mnie krócej, do Julii dłużej. Patrzyła w niego jak urzeczona, był piękny jak Hugh Grant. Odjechałyśmy, a ona jeszcze długo oglądała się za siebie. - Babciu, on świetnie wiedział, że to nie ty jesteś Mrs.Robinson, on sobie ze mnie żartował. - Obawiam się, że masz rację - przyznałam. - Myślisz, że mi daruje? - Sądzę, że tak, wygląda na chłopca z poczuciem humoru. Znowu przesunęła ręką po policzku. - Żeby tylko mama kupiła mi ten płyn - westchnęła. Wiedziałam, że chociaż jeszcze dobrze nie wjechałyśmy do tego miasta, Julia już była zakochana. Takie to widać miasto, pomyślałam, dobre na miłość. 3. Mój tata twierdzi, że nasze przybycie tutaj pod opieką Straży Miejskiej i pana policjanta możemy uważać za dobry omen. Moja babcia natomiast uważa, że bardziej przydałby się jakiś widomy znak, że czuwa nad nami opatrzność. Nie wiem, kto ma rację, mnie się ten policjant bardzo podobał. Z twarzy, bo co do zachowania, nie umiem się do tego ustosunkować. Na imię mam Julia. W rodzinie mówi się o mnie „mała Julia", co miało swoje uzasadnienie, dopóki nie przerosłam babci i mamy, stając się najwyższą Julią z nas trzech, teraz jest tylko zabawne. Właściwie nawet lubię być „małą Julią", kiedy tak stoimy obok siebie i ja patrzę sobie z góry na strzępiastą fryzurę mojej mamy i niepokorną, złocistą babci. Moja babcia czasami postanawia wyglądać jak porządna babcia. Idzie do fryzjera i każe rozprostować sobie włosy, ale kiedy wraca do domu, natychmiast myje 14 głowę i wszystko jest po staremu. Mój tata twierdzi, że babcia nie powinna walczyć z naturą. Mój tata też nie walczył z naturą i dlatego mam na imię Julia, a nie Monika. Pozwolili, żebym wybrała sobie sypialnię, ale skończyło się na tym, że wylądowałam w tej, na którą miałam najmniejszą ochotę, zawsze wykręcają kota ogonem. Nie jest najgorzej, okna mojego pokoju wychodzą na park miejski i to jest bardzo piękny widok. Okazało się, że w pobliżu naszego domu mieszka pan, który ma wytwórnię mebli rattanowych, więc stałam się posiadaczką bardzo ładnego wnętrza, wiem, że będę lubiła mój pokój. Właściwie jest jedynym miejscem w domu, które ma już wygląd taki, jaki powinien mieć, brakuje jeszcze firanek. Reszta domu jest tragiczna, bo mama nie może podjąć decyzji, jak go urządzić, sama nie wie, czego chce, tata mówi, że nie będzie się wtrącał, a babcia... Babcia zachowuje się dziwnie. Od pierwszej chwili, odkąd przekroczyła próg naszego nowego domu, przyciska sobie skronie czubkami palców, a kiedy mamę to zaniepokoiło, powiedziała tylko: nic, to mi przejdzie. Mama chciała wiedzieć, co babci przejdzie, ale ona tylko pokręciła głową, minął trzeci dzień od naszego przyjazdu, a ona ciągle jest nieswoja i przyciska skronie. Nie chciała wybrać sobie sypialni, powiedziała, że nie ma zamiaru tu siedzieć wiecznie, a kiedy będzie przyjeżdżała, wystarczy jej, jeżeli prześpi się w salonie, który na pewno będzie piękny, bo już teraz babcia widzi, że mama wkłada serce w ten dom. Ja ciągle jeszcze nie widzę w nim serca, tylko bałagan i furę nie rozpakowanych kartonów. Wczoraj byłam w szkole. Okropnie nie lubię zmian, a dopóki tata nie kupił tego, co tu kupił, wiecznie jeździliśmy z kąta w kąt i tak naprawdę nigdy nie miałam szkoły, do której mogłam się przywiązać, ani koleżanek, z którymi zdążyłabym się zaprzyjaźnić, bo do tego potrzebne są lata. Tak mi się zdaje. Nie widziałam w mojej nowej klasie tej dziewczyny, którą zobaczyłam jadąc tu z babcią, widocznie nie jest mi pisana, ale były inne, naprawdę bardzo miłe. Na pierwszy rzut oka, co będzie na drugi rzut oka, tego nie wiem. Chłopcy głupawi. Zauważyłam, że wszyscy chłopcy w naszym wieku są głupawi, myślę, że rozumu przybywa im wolniej niż wzrostu, 15 *arvzvkowałabym nawet twierdzenie, że im wyższy, tym głupszy. Moja mania mówi że jestem przemądrzała, nie cierpię jej wtedy, w końcu za dwa lata skończę osiemnaście i nie mogę być ciągle idiotką. Babcia mówi, ze za jej czasów nie było szkół koedukacyjnych i że ona dziękuje za to Bogu, bo ostało jej oszczędzone zakochiwanie się we wszystkich chłopakach z klasy Po kolei Babcia bardzo się myli, bo doprawdy nie sposób zakochać się W koledze z klasy, to jest psychiczna niemożliwość. W takim chłopaku me ma żadnej tajemnicy i widzi go się zawsze od najgorszej strony. Nie sądzę, żebym miała jakieś kłopoty z nauką w nowej szkole, chociaż sa troChę dalej z matmą, niż ja byłam w mojej poprzedniej. Mam zamiar uczvć się bardzo dobrze, ale taki zamiar mam zawsze na początku roku, albo jakLieniam szkołę, potem bywa różnie. Podobno oni tu często jeżdżą na wvcieczki ciekawe, czy mi się uda chociaż raz gdzieś pojechać, zanim się stad wyprowadzimy, ale może się nie wyprowadzimy, bo to jest pierwszy dom który tata kupił na własność. Do tej pory, jak miała być jakaś szkolna wvcieczka, natychmiast chorowałam na anginę albo na grypę, na odrę, na świnkę mogłabym tak chyba wymienić wszystkie.choroby według alfabetu Gdyby tata załatwił nam dostęp do Internetu, nie zależałoby mi na żadnych wycieczkach. Siedziałabym sobie przy komputerze, z nogami na biurku jadłabym suszone śliwki i - fmuu! - po świecie. W zimie grzejni-czek w lecie wiatraczek, marzenie. Tata jednak mówi, ze takie moje nodeiście do sprawy dowodzi, że internet jest zagrożeniem dla mojego intelektu i nie ma zamiaru ulec moim prośbom. Nawet komputer wylądował w iego małym pawilonie, w którym będzie przyjmował zwierzaki. Wszys-tk e choroby swoich pacjentów tata będzie miał opisane w komputerze, juz w nim figuruje świnka morska pana ze Służby Miejskiej, która szczęśliwie wydobrzała po jednym zastrzyku, więc nie zajmuje dużo RAMu. Nie mam ooiecia jakim cudem doszłam do tej świnki morskiej, aha, tata zabrał kom-outer do pawilonu. Ale co z tego? Aha, myślałam o tym Internecie. Ich pani od biologii jest chora, więc nie wiem, jaka będzie. Nie wiem też dlaczego napisałam „ich" pani, przecież to jest i „moja" pani, jeszcze jej nie widziałam, może dlatego nie czuję, żeby była bardzo moja... 16 ... przerwałam, nie mam pojęcia, co z tą babcią. Zajrzała do pokoju, zobaczyła, że piszę. - Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała. Weszła i przez chwilę patrzyła w róg pokoju, w którym niczego nie ma, ale ona tak patrzyła, jakby coś oglądała. Później spojrzała na sufit i z podniesioną głową stała przez chwilę pośrodku pokoju. -Nie ma lampy. - Nie ma, ale mama mówi, że nie kupi byle jakiej. - Słusznie. Podeszła do okna, było otwarte, usiadła na parapecie i patrzyła w dół, na ogród i na pawilonik taty. - Podoba ci się tu, babciu? -Tak, bardzo. - To dlaczego nie chcesz zostać z nami dłużej? - Jeszcze trochę pobędę - powiedziała. Przestałam się odzywać, bo miałam wrażenie, że w czymś jej przeszkadzam. Siedziała na parapecie długo, splotła ręce w tyle głowy i patrzyła na ogród. Widziałam jak za oknem opadają liście. Pochyliłam się i udawałam, że coś piszę, ale tylko zamazywałam kratki w zeszycie. 4. Psy spały w kuchni. Upodobały sobie miejsce pod schodami prowadzącymi na strych, więc właśnie tam ustawiliśmy ich legowiska, jedno obok drugiego, zupełnie jak w naszym poprzednim domu. Linka wybrała sobie to w kącie, Smyczek pod pierwszym stopniem. Teraz przypatrywały się spokojnie, jak opróżniam karton z napisem „KUCHNIA", ale obydwa poderwały się, kiedy weszła mama Fabiana, i zaczęły ocierać się o jej nogi. - Linieją - powiedziałam. - Będziesz cała w sierści. Psy Fabiana są młodymi wyżłami, jesteśmy do nich przywiązani, ale Julia Najstarsza rozpuszcza je straszliwie. Teraz usiadła na zawiązanym 17 sznurkami wieli- kartonie, który stał pod oknem, i przypatrując się kuchennym meblom, przywiezionym ze sklepu parę godzin temu, drapała Linkę i Smyczka za uszami. - Jesteś pewna, że nie ma w nich korników? - zaniepokoiła się. Kupiłam meble w sklepie z antykami, chociaż nie były żadnymi antykami, tylko zwyczajnymi starymi meblami stojącymi na zapleczu, przysłaniał je tam japoński parawan. Parawan też kupiłam, wydał mi się urzekający i chciałam go mieć w dużym pokoju, który zamierzałam podzielić na zaciszne kąciki, zostawiając cały środek wolny. Mojej teściowej podobał się ten projekt. Podobały jej się również dwa dębowe kredensy i stół, które kupiłam do kuchni. - Są w bardzo dobrym stanie, mamo, znakomicie utrzymane i odświeżone. Zawsze marzyłam o takich meblach, są piękne, prawda? - Tak, są piękne - powiedziała cicho. Zbyt cicho. SpoJrza*am na nią, siedziała na kartonie, psy trzymały łby na jej kolanach, a ona delikatnie bawiła się ich uszami. Zobaczyłam, że odpowiada mi nie patrząc na meble, tylko na ścianę przy drzwiach, o którą oparłam japoński parawan, nie widziała go jeszcze. -Coś ty kupiła.Mio- Była bezgranicznie zdumiona, nie pytała mnie, co kupiłam, bo to było oczywiste, tylko dziwiła się temu. Postawiłam na kuchence patelnię, którą właśnie wyjęłam z pudła, i podeszłam do parawanu. Uniosłam go, był lekki, więc bez trudu rozłożyłam go przed Julią. - Spójrz, manio- Bez słowa patrzyła na kremowe skrzydła ujęte bambusowymi prętami. Wyraźny był na nich rysunek bladoróżowych kwiatów wiśni, między którymi zieleniły się nikłe listki. - Gdzie znalaz^ś ten parawan? - spojrzała wreszcie na mnie.- Na strychu? - Skąd, mamo, w ogóle jeszcze nie byłam na strychu. Kupiłam parawan razem z kredensami i stołem. Podoba ci się? -Podoba mi się- 18 Patrzyłam na nią zdumiona. Od chwili, kiedy tu przyjechała, moja teściowa zachowywała się dziwnie, pytałam nawet parę razy, czy nic jej nie jest. Zaprzeczała, mówiła, że czuje się doskonale, a jednak była jakaś inna niż zwykle, wyciszona i nieswoja. - Chciałabym, żebyśmy jutro wyszły razem, dziś zobaczyłam tajemniczy sklepik, który mnie zaciekawił - mówiłam składając parawan. - A ty, mamo, nawet nosa nie wysunęłaś z domu, nie jesteś ciekawa, jak wygląda miasto? Jest naprawdę śliczne. -Czy psy jadły, Julio? -Jadły. - Widziałam miasto, kiedy jechałyśmy tutaj. A gdzie się urządziła Mrs. Robinson? - Mamo... - wepchnęłam się między psy i przykucnęłam obok jej kolan. - Widzę, że coś ci jest. - Nic mi nie jest, dziecko - pogładziła mnie po policzku i uśmiechnęła się. - Doprawdy. - Mnie nie nabierzesz. - Wiem - przyznała. - Mam nie pytać? - domyśliłam się. - Nie pytaj. Więc nie pytałam. «Zapewne jesteś ciekawa, czy wymieniłam już próg. Nie, nie wymieniłam go jeszcze, ale byłam u stolarza, podałam mu dokładne wymiary i zamówiłam nowy, solidny próg do naszego domu. Widziałam nawet drewno, z którego ma być zrobiony, ale biedny stolarz сіефі akurat na korzonki nerwowe, więc umówiliśmy się, że zrobi go, jak tylko poczuje się lepiej. Sprawę progu przysłonimy na razie parawanem.» Moja teściowa podniosła się, otrzepała spódnicę z psiej sierści, złożyła kilka gazet, które rzuciłam na podłogę wypakowując karton, i sięgnęła po stary numer „Twojego Stylu" bez potrzeby zabrany tu przeze mnie. 19 - Poczytani sobie - powiedziała przeglądając pismo. - Nie widziałam tego numeru- Uparła się, że będzie sypiać w dużym pokoju, więc większość nie rozpakowanych rzeczy umieściliśmy w tym, który poprzednio przeznaczyliśmy dla niej, a w przyszłym salonie ustawiliśmy tapczan. Tam się rozgościła. Tam też zastałam ją, kiedy po chwili zajrzałam, żeby zapytać, czy nic apije się ze mną herbaty. - Chętnie - powiedziała. - Ale najpierw chodź, coś ci pokażę. Znalazła w „Twoim Stylu" zdjęcia pięknej kuchni, z kredensami podobnymi do moich, były tam też piękne kolorowe zasłonki w oknach, zabawnie podpięte na bokach. - Tak - powiedziałam. - Chcę mieć coś takiego. - Mogłabym ci uszyć, zanim wyjadę, musiałabyś tylko jutro znaleźć materiał, który będzie ci odpowiadał. - Poszukam, kiedy wybiorę się do sklepu, o którym ci mówiłam, kołacze mi się p0 głowie, że obok był jakiś z materiałami. Może znajdę tam ładny kreton na firankę do pokoju Julii. Moja teściowa złożyła pismo i gładziła palcem połyskliwą okładkę. - W jej pokoju brakuje lampy. Myślałaś o czymś? - Trudno będzie znaleźć coś, co pasuje do rattanowych mebli. - Вус moze mleczne szkło z delikatnym kwiatowym wzorem byłoby odpowiednie. Mleczne ^кіо і kwiatowym wzorem do rattanowych mebli ? Ostatnia rzecz, która prZyszłaby mi do głowy, ale nie odezwałam się, żeby nie urazić mamy Fabiana_ - Zobaczymy _ powiedziałam w końcu. - Nie będę niczego kupować pospiesznie. W kuchni zagwizdał czajnik. Julia podniosła się i narzuciła na ramiona sweter. -Zrobiło sic chłodno. - Bój? siCj że to mieszkanie będzie zimne, chociaż przy lokalnym ogrzewaniu 2:awsze można sobie jakoś z tym poradzić. 20 - Dawniej - powiedziała moja teściowa - były tu piece. Piękne piece z kolorowych kafli. Najpiękniejszy w pokoju Julii, stał w samym rogu. - Skąd wiesz, mamo? Zatrzymałyśmy się w sieni przed drzwiami do kuchni i popatrzyłam na moją teściową ze zdumieniem. - Ach... - roześmiała się krótko. - Tak sobie wyobrażam. - No, tak! - przyznałam. - Zapewne kiedyś były tu piece. Weszłyśmy, zajęłam się nalewaniem herbaty, ona stanęła przy złożonym parawanie. - Piękny. Oryginalny japoński - jeszcze raz pochwaliła mój nabytek. -Chciałabym, żebyś zasłoniła nim mój tapczan, czy to możliwe? Dopóki nie wyjadę, mógłby tam stać. - Oczywiście, że też wcześniej nie wpadłam na ten pomysł, bardzo się cieszę, mamo, że ten parawan tak ci się podoba. Rozłożyła go ostrożnie. - Na każdej części ma inną gałązkę - podziwiała.- Ta wydaje mi się najpiękniejsza, spójrz... Jednocześnie usłyszałyśmy, że skrzypi otwierana furtka, spojrzałyśmy w okno i zobaczyłyśmy, że ktoś idzie w stronę pawilonu Fabiana. - Chryste Panie! -jęknęłam. - Policja. Moja teściowa zbliżyła się do okna i przyglądała się przez chwilę. - Nie denerwuj się, znam go, to miły chłopiec. - Jaki chłopiec, przecież to jest policjant! - denerwowałam się, jakbym coś miała na sumieniu... - Skąd go znasz? - O mało nie przejechałam kiedyś biedaka - odparła moja teściowa beztrosko. W pawilonie Fabiana nie było, więc wizyta policjanta w mojej kuchni zbliżała się nieuchronnie, widziałyśmy, że idzie w stronę domu, a już po chwili dzwonił do drzwi. - Chodź ze mną, mamo - poprosiłam tchórzliwie. - Muszę go przecież wpuścić. Zasalutował i uśmiechnął się, widząc moją teściową. 21 - Good afternoon, Mrs. Robinson! - powiedział. Zadziwiła mnie, doprawdy, zwłaszcza, kiedy reagując na imię kotki, odpowiedziała bez sensu. - Good afternoon, my heart! How fast are we going? Policjant wyjął z kieszeni znaczek firmowy Forda i podał go mamie Fabiana. - Przyczepił się do mnie, proszę pani, tego dnia, kiedy niechcący wpadłem na pani samochód. - O, jakże się cieszę, że go odzyskałam! Ogromnie pan miły! Bez tego znaczka mój samochód wygląda tak, jakby ktoś zrobił mu dziurę w twarzy. Właśnie pijemy herbatę, moja synowa parzy wprost znakomitą, zapraszamy pana! Zdumiewała mnie coraz bardziej, bo nigdy nie parzyłam dobrej herbaty, tylko byle jaką w torebkach, którą ona uważała za zwyczajną truciznę i świństwo. Awansowana na wybitną herbaciarkę przyglądałam się policjantowi z przyjemnością, ponieważ wydawał mi się uderzająco podobny do Hugh Granta. I wtedy na scenę wkroczyła trzecia Julia. Zjawiła się w drzwiach prowadzących z wewnętrznego korytarza do sieni, włosy miała rozpuszczone i przysięgłabym, że użyła przed chwilą mojej pomadki do ust. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ona też musiała zobaczyć Hugh Granta, kiedy szedł od strony pawilonu. Zbliżała się do niego ze sztywno wyciągniętą ręką. Nie wiem, w jakim widziała to filmie, ale gest był iście królewski. Prawdę mówiąc Hugh Grant powinien teraz ująć jej dłoń i ucałować czubki palców, ale nie zrobił tego i moja biedna córka omal nie została ze sztywną ręką aż do końca aktu. Na szczęście zreflektowała się i opuściła ją klepiąc po głowie Linkę, która właśnie do niej podeszła. Hugh Grant przyjął zaproszenie na herbatę, skłonił się nisko przed nami trzema i przedstawił się. Na imię miał Przemek, co moja córka skwitowała lekkim skrzywieniem nosa. W czasie herbaty powiedziała dwa razy „tak" i raz „nie", może dlatego, że Hugh Grant w ogóle nie dopuszczał nas do słowa. Ujawnił nam za to całe swoje dossier, wiedziałyśmy już, że zaczął studiować zaocznie psy- 22 chologię, poznałyśmy jego rodzinę, znak zodiaku, hobby dziadka i początek kariery scenicznej babci, której wojna nie pozwoliła rozwinąć skrzydeł. Przy karierze scenicznej babci, mama Fabiana ożywiła się i ku mojemu zdumieniu wykazała szczególne zainteresowanie tym faktem. Mnie osobiście nie wydawał się szczególnie interesujący. Ciekawiło mnie raczej, jakim cudem dowiedział się, gdzie mieszka Mrs. Robinson - moja teściowa, i zapytałam go o to. - Przecież pracuję w policji, a my mamy swoje sposoby - odparł tajemniczo i dumnie. Robiłam herbatę i o mało nie wylałam wrzątku na rękę. Słysząc zwrot „mamy swoje sposoby", zawsze wpadam w panikę, niezależnie od tego, kto go używa. Natomiast pozostałe Julie uśmiechały się, jedna traktując to tłumaczenie jako żart, druga, może, dostrzegła w nim wymowny sygnał, że oto ma nareszcie do czynienia z prawdziwym mężczyzną. «Przyznam Ci się otwarcie: cierpiałam patrząc, jak moją córkę porywa uczucie do Hugh Granta, którego do tej pory wielbiła na ekranie, a tu nagle stanął przed nią prawie jak żywy, tylko niestety nie dostrzegał jej. Niechby nawet miał na imię Przemek, chociaż nie lubiła tego imienia, ale niechby patrzył na nią, niechby się zachwycił, niechby jej powiedział chociaż jedno miłe słowo, a tu nic. Sądzisz, że nie wiedziałam, co ona czuje? Wiedziałam. 1 mylisz się, przypuszczając, że wydawało mi się to śmieszne albo nieważne. Zapewne i ona, mała Julia, myślała wtedy, że nie potrafię czuć razem z nią, co za pomyłka, doprawdy.» Zbliżała się północ, a ja nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w okno naszej ciągle jeszcze nie urządzonej sypialni i widziałam w nim gwiazdy, bo noc była pogodna, bezchmurna. Fabian spał już dawno, wydawało mi się teraz, że to ja ukołysałam go opowieściami o firankach, lampach, parawanie i pewnym samowarze, który wpadł mi w oko minionego dnia. Muszę się pilnować, pomyślałam, bo on w końcu nie będzie miał ze mną o czym rozmawiać, zamienię się w beznadziejną kurę domową, bez żadnych zaintere- 23 sowań i ambicji. I wtedy usłyszałam jakiś szelest. Natychmiast przypomniał mi się pan ze Straży Miejskiej, który pytał mnie, czy wiem, że w starej plebanii straszy. Zaczęłam nasłuchiwać, odgłosy, które tu dobiegały, nie były znajomym stukiem psich pazurów o podłogę ani pomiaukiwaniem Mrs. Robinson. To skrzypnęły drzwi, najwyraźniej otwierane wolno, żeby nie obudzić nikogo, potem usłyszałam czyjś stłumiony gwałtownie kaszel. To nie Julia, ale być może mama Fabiana udała się na jakąś nocną wędrówkę po domu. Wstałam, narzuciłam na siebie swój duży, ciepły szal i cicho wyszłam z pokoju. Przez uchylone drzwi dojrzałam blade, migoczące światło w kuchni, zbliżyłam się i zajrzałam. Moja teściowa szła wolno, trzymając w ręku zapaloną świecę, której płomyk osłaniała drugą dłonią. Patrzyła przed siebie, ale poruszała głową, jakby szukała czegoś w półmroku. Czy oglądała moje kredensy, czy półkę, którą wieczorem zawiesiłam pomiędzy nimi, nie wiedziałam. Rozespane psy uniosły łby, ale nie ruszyły się z legowisk, umordowane długim spacerem, na który zabrał je Fabian przed snem. Julia, z twarzą oświetloną delikatnym płomykiem świecy, w długiej nocnej koszuli i krótszej białej narzutce, wyglądała zjawiskowo. Szła teraz w stronę schodów prowadzących na strych.W pierwszej chwili chciałam wejść do kuchni i zapalić tam światło, bo to, co robiła moja teściowa, wydawało mi się jakimś szaleństwem, ale kiedy już sięgałam do drzwi, żeby je pchnąć i uchylić szerzej, coś mnie powstrzymało. Była to ręka mojej córki Julii, którą poczułam na swojej, i szept: -Zostaw ją, mamo... Matka Fabiana wchodziła po stopniach wolno, niepewnie, nie osłaniała już płomienia świecy, tylko trzymała się poręczy wąskich schodów. U ich szczytu stanęła, sięgnęła po klucz wiszący na gwoździu wbitym w drewnianą framugę, wsunęła go do zamka i przekręciła. Drzwi na strych otworzyły się z cichym skrzypnięciem, ona weszła tam i zamknęła je za sobą. Julia i ja zostałyśmy w zupełnej ciemności. - Co robimy? - zapytałam. - Wróćmy każda do siebie - powiedziała Julia. 24 I tak zrobiłyśmy. Leżałam obok Fabiana i nasłuchiwałam, po jakimś czasie skrzypnęły drzwi do dużego pokoju, moja teściowa wracała. Pomyślałam, że mała Julia na pewno też nie śpi. W tym domu spokojnie spał jedynie Fabian i nasze zwierzęta. 5. Moja synowa wprost na siłę wyciągnęła mnie z domu. Od starej plebanii do sklepów, które chciała odwiedzić, był spory kawałek, ale część drogi można było przejść parkiem. Postanowiłyśmy nie jechać samochodem, tylko skorzystać z pięknej pogody i zrobić sobie krótki, jesienny spacer. Lubię w Julii jej swobodę milczenia. Możemy długo iść obok siebie, nie rozmawiać i nie ma w tym niczego peszącego, przeciwnie, fakt, że nie narzucamy sobie obowiązku mówienia, stwarza między nami szczególny rodzaj zażyłości. Z parku weszłyśmy na plac. Wydał mi się zupełnie obcy. Otoczony pozbawionymi urody blokami, musiał być jakimś zupełnie nowym tworem władców tego miasta, na domiar złego zapomnieli wpuścić tu architektów zieleni. Uciekłyśmy stamtąd bocznymi ulicami, które szybko doprowadziły nas do starej zabudowy, przyjaznej i zadbanej. Nie potrafiłam ocenić, czy dobrze zrobiłam ulegając Julii. Może powinnam siedzieć w domu i nie wychodzić naprzeciw ulicom, domom, starym drzewom, piekarni Ruczyriskiego, znajomym mostkom wiszącym nad rzeką. Jednocześnie czułam, że skoro już tu jestem i skoro mają zamieszkać w tym mieście moje dzieci, rzucone przypadkowo w to niezwykłe dla mnie miejsce, powinnam odważnie dotknąć kory starych drzew, zjeść u Ruczyńskiego rogalik z makiem, przejść po mostku, a nawet zajrzeć do kościoła. Powinnam po prostu pogodzić się z miastem, ze starą plebanią i z pawilonem, w którym Fabian będzie teraz leczył zwierzęta. - To jest ten sklep, mamo - powiedziała Julia. Już od chwili błąkałyśmy się po wąskich staromiejskich uliczkach, wśród których Julia nie mogła jakoś odnaleźć upatrzonego przez siebie 25 sklepu, był jednak. Miał wąskie, przeszklone do połowy drzwi i witrynę, która stanowiła raczej jedną ze ścian niż miejsce na wystawę. Spojrzałam przez nią w głąb i od razu wiedziałam, że Julia miała rację, było to jakieś' niezwykłe miejsce, pełne przeróżnych drobiazgów ze szkła, miedzi i drewna. Małe witraże, stare świeczniki, porcelanowe figurki, wszystko porozstawiane na półkach, kolumienkach, na stołach przykrytych wzorzystymi obrusami w różnych kolorach i serwetkami z kordonku. Pod sufitem wisiały lampy, na ścianach kinkiety i gobeliny. Obrazki, stare mapy, ryciny, malowidła na drewnie. Podłoga zastawiona była koszami pełnymi motków kolorowej wełny i fajansowymi pojemnikami, w których roiły się guziki. W tym sklepie było wszystko, a przez uchylone drzwi wionęły na ulicę zapachy ziół, orzeźwiający lawendy, słodkawy suszonych śliwek, cierpki jarzębiny i duszny paczuli. Pośrodku sklepu, przy okrągłym wiklinowym stole zarzuconym pasmami koronek, w głębokim bujanym fotelu siedziała szczupła, blada kobieta. Ciemne włosy miała ściągnięte w gładki kok, przytrzymany szylkretowymi długimi szpilkami. Patrzyłyśmy przez szybę, jak spokojnymi ruchami ręki wyszywała srebrną nitką wzór na czarnym aksamicie. - Teraz rozumiesz, dlaczego chciałam, żebyś tu ze mną przyszła- powiedziała Julia. - Jest w tym wszystkim coś niezwykłego. Otworzyła szerzej drzwi i weszłyśmy do sklepu. Szczupła kobieta prawie bezgłośnie odpowiedziała na nasze powitanie, nie uniosła głowy i nie przerwała wyszywania, najwyraźniej przyzwyczajona do ludzi zaglądających tu bez zamiaru kupowania czegokolwiek, a jedynie po to, żeby obejrzeć osobliwą kolekcję, którą się otaczała. Chodziłyśmy po sklepie w milczeniu, szybko upatrzyłam wyżła z brązu, którego mogłabym kupić Fabianowi, ale odłożyłam go na miejsce, później zatrzymał mnie przy sobie słucki pas przewieszony przez wygiętą poręcz krzesła. To Julia zauważyła lampę. Nie pokazała mi jej od razu, najpierw spostrzegłam zmieszanie na jej twarzy i jakiś spłoszony uśmiech. Podeszłam bliżej. -Co, Julio? 26 - Widziałaś ją? - zapytała speszona. Nie miałam pojęcia, o czym mówi, w tym sklepie było tyle rzeczy. Uniosła głowę i spojrzała w górę, więc zrobiłam to samo. Pod samym sufitem, na trzech krótkich, miedzianych łańcuchach wisiała lampa w kształcie sporej misy, której brzegi ujęto spatynowaną trochę obejmą. Była z mlecznego szkła o delikatnym kwiatowym wzorze. Patrzyłam bez słowa. Nie wiem, co jawiło się na mojej twarzy, ale Julia zbliżyła się i objęła mnie ramieniem. -Kupimy ją, mamo... - Na pewno jest upiornie droga... - Wszystko jedno, kupimy ją i tak... Rozmawiałyśmy szeptem, a lampa wisiała nad naszymi głowami. I wtedy Julia zadała mi pytanie, które mnie zdumiało. - Czy to jest właśnie ta lampa? Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że winna jej jestem chociaż okruch szczerości. - Nie wiem, ale jest taka sama. Ciemnowłosa kobieta nie była zachwycona, kiedy Julia powiedziała, że zdecydowałyśmy się na kupno. Ociągała się ze zdjęciem lampy z haka wkręconego w sufit. Powiedziała, że mosiężne łańcuchy są trudne do utrzymania, szybko ciemnieją, a jedno z ogniw jest przetarte i trzeba na nie bardzo uważać. Stała pod lampą trzymając w ręku długi kij zakończony mocnym uchwytem, który służył do zdejmowania zawieszonych wysoko przedmiotów, najwyraźniej czekała, że zrezygnujemy z zakupu. - Jestem zdecydowana - powiedziała Julia. Miała przy sobie książeczkę czekową Fabiana, wyjęła ją z torebki, być może ciemnowłosa kobieta dostrzegła w tym ostatnią szansę. - Nie przyjmuję czeków - oświadczyła oschle. - Dobrze - odparła Julia krótko i wyjęła portfel. - Nie wiem, jak się zabierzecie z tą lampą, jest ciężka - walczyła tamta do ostatka. - Proszę tylko zapakować, w przeciągu godziny przyjadę po nią samochodem. 27 Przyjęła od Julii pieniądze, na pokwitowaniu podpisała się niewyraźnym zawijasem, ale obok przystawiła pieczątkę. Spojrzałam, był tam adres i nazwa firmy: „YOLANDA". 6. Nie ma na całym świecie gorszego kierowcy niż moja mama. Myślałam, że zwariuję, kiedy usiłowała nas wydostać ze ślepej uliczki, w którą się władowała, jadąc po lampę do mojego pokoju. Byłam wściekła również dlatego, że kupiła ją nie pytając mnie o zdanie. W końcu pokój jest mój i dużo się o tym mówi, tylko jak przychodzi co do czego, okazuje się, że nie mam nic do gadania. - Czy Yolanda to jest imię, mamo? Cofała samochód i miotała nim od krawężnika do krawężnika, byłam przypięta pasami, ale rzucało mną jak kukłą. - Siedzisz, jakbyś była workiem ziemniaków - mruknęła, kiedy wyszły-śmy na prostą. - Czy Yolanda to jest imię, mamo? - zapytałam znowu. - Nie wiem. Wyjrzała przez boczne okienko, bo chyba nie mogła się połapać, którędy ma dalej jechać. - Ale jak przypuszczasz? - Przypuszczam, że imię. - Przez igrek? - A dlaczego nie? - Jeżeli to jest imię, ta kobieta powinna być piękna. - Wcale nie jest piękna. -Jak wygląda? - Boże, Julio! Zobaczysz ją za chwilę. - O ile znajdziesz sklep. - O ile znajdę sklep. 28 Yolanda. Imię wydawało mi się fascynujące, byłam bardzo ciekawa, jak ta kobieta wygląda. - Czy jest podobna do jakiegoś psa? W naszej rodzinie był to najprostszy sposób opisywania ludzi, może dlatego, że tata jest weterynarzem. Jakimś cudem mama zdołała zatrzymać się przed pasami, więc udało jej się nie przejechać staruszki przechodzącej przez jezdnię. Doprawdy, prowadziła samochód jeszcze gorzej niż babcia, co było prawie nie do pomyślenia, a jednak. - Czy jest podobna do jakiegoś psa, mamo? - Myślę. Chyba nie. - Masz zielone światło - uprzytomniłam jej. - Może trochę przypomina dobermana, doberman ma taki klinowaty łeb. - A ona ma klinowaty łeb? - Ma wąską, długą twarz, ciemne włosy i brązowe oczy. Spójrz, kto tu stoi, nasz przyjaciel Hugh Grant. - Przejedź go, zobaczymy, co będzie. - Nie mogę go przejechać, bo musi nam przenieść lampę ze sklepu do samochodu, porządny policjant powinien pomagać ludziom, a nie tak stać i gapić się przed siebie. - Pewnie jest na służbie i gapienie się przed siebie to jego obowiązek, zresztą skąd może wiedzieć, że ma lampę do przeniesienia. - Zaraz się dowie. Moja mama podjechała do Hugh Granta, wyjrzała z okna samochodu i uśmiechnęła się słodko. Zszedł z wysepki, zasalutował, potem zdjął czapkę i wsunął ją pod pachę. Przechyliłam się w stronę mamy, żeby lepiej go widzieć. Przyglądał nam się, a po chwili powiedział zdumiony: - Panie są szalenie do siebie podobne. Panie! Spojrzałam na mamę, na jej białoróżową buzię, niebieskie oczy i brązową czuprynkę. No, jeżeli tak, to wszystko w porządku, z moją urodą nie musiało być aż tak źle, jak mi się czasami zdawało. Powiedział: panie, zatem nie miał mnie za dzieciaka. Bogu Najwyższemu niech będą dzięki. 29 - Pan na służbie, panie Przemku? - zapytała moja mama ozdabiając twarz swoimi ślicznymi, białymi zębami, nad którymi srodze napracował się pewien ortodonta, kiedy była małą dziewczynką. Spojrzał na zegarek. - Za dziesięć minut kończę - odparł i nagle zwrócił się do mnie. - A jak się miewa Mrs. Robinson? - Dziękuję, trzy tygodnie temu urodziła kocięta, ale miewa się już zupełnie dobrze. - Pytam o twoją babcię! - rozes'miał się. Moja mama zachichotała, potrafiła być naprawdę nieznośna. - Moja teściowa czuje się dobrze, właśnie dziś kupowałyśmy razem lampę do pokoju Julii, teraz jadę ją odebrać - powiedziała. - Do sklepu z lampami trzeba skręcić tam! - wskazał małą, boczną ulicę. - Kupiłam ją w sklepie „Yolanda". -Ach, uYolandy... A więc na pewno to jest imię, zagadka rozwiązana. Hugh Grant znowu spojrzał na zegarek, potem na mamę, na mnie i znowu na zegarek. - Może niech pani zjedzie w zatoczkę i poczeka chwilę, już tu idzie kolega, który ma mnie zmienić. Do Yolandy trzeba jechać zupełnie inaczej, pokazałbym pani. Mam nadzieję, że ta lampa nie jest ciężka? Owszem, zapytał z nadzieją, ale wyraźnie liczył na to, że nasz nowy nabytek swoje waży. - Jest diabelnie ciężka. Byłabym wdzięczna, gdyby pan nam pomógł -powiedziała moja mama otwarcie. - Zrobię to chętnie. Mama zjechała do zatoczki. Hugh Grant wrócił na wysepkę, po chwili obok niego stanął drugi policjant, obydwaj otworzyli swoje notesy, coś zapisywali, podjechał radiowóz z napisem „POLICJA", ktoś z niego wysiadł i rozmawiał z nimi. Wreszcie Przemek był wolny, wsiadł do naszego samochodu i ruszyliśmy w stronę Yolandy. Nie wiem, jak mam opisać jej sklep. Trzeba go po prostu zobaczyć, bo nie można sobie wyobrazić. To jest najbardziej czarodziejskie miejsce, 30 jakie w swoim życiu widziałam, najbardziej czarodziejskie, urokliwe, najpiękniejsze, zaskakujące. Wiedziałam, że będę do niego zaglądać, dopóki ta cała Yolanda mnie nie wyrzuci. Czy była podobna do dobermana? Może trochę, ale one mają miłe pyski, łagodne spojrzenia, są przyjazne, wesołe. Yolanda jest ponura i ciemna. Było coś ciemnego nie tylko w jej kolorycie, ale i w tym co z niej samej szło w stronę ludzi. Budziła niepokój. Moja mama, kiedy wracaliśmy już do domu, powiedziała, że im dłużej myśli o niej i o tym sklepie, tym bardziej wydaje jej się, że w Yolandzie jest coś tragicznego. - Co pan o niej wie, panie Przemku? - zapytała. Przemek siedział z tyłu i trzymał na kolanach lampę do mojego pokoju, zajmowała masę miejsca, a do tego Przemek bał się, że może ją stłuc, kiedy mama będzie forsowała wyboje przy podjeździe do starej plebanii. - Niewiele wiem o Yolandzie. Podobno przyjechała tu parę lat temu i kupiła mały antykwariat, w którym potem stworzyła ten dziwny sklep. Mieszka na jego zapleczu w bardzo małym pokoju z łazienką i z aneksem kuchennym. - Skąd ma te wszystkie rzeczy, które tam są? - Trochę kupuje, trochę bierze w komis, dużo rzeczy robi sama. - Jest bardzo dziwna - powiedziała moja mama. - Czy pan wie, że ona wcale nie miała ochoty sprzedać mi tej lampy? - Mówią o niej, że niechętnie sprzedaje. Podobno przyzwyczaja się do przedmiotów, bo dużo o nich wie. Mama ściągnęła brwi, jak zawsze, kiedy coś ją zastanawia, potem spojrzała na mnie, jakby chciała sprawdzić, czy i ja nie myślałam o czymś szczególnym. Oczywiście, myślałam. 7. Fabian nie miał racji, wychodząc z pawilonu łupnęłam drzwiami, co było głupie, niepotrzebne i nie stanowiło żadnego argumentu. Nikt jeszcze 31 nikogo nie przekonał trzaśnięciem drzwiami. Moja córka Julia za takie zachowanie wędrowała do swojego pokoju i nie dostawała kolacji. Lubiła zresztą tę karę, bo mogła spokojnie czytać, nikt jej nie kazał wyrzucać śmieci ani biegać do sklepu po nie zrobione zakupy. Na kolację i tak nigdy nic nie chciała jeść, bo zdawało jej się, że jest za gruba, dawała się namówić jedynie na twarożek, ale życie bez twarożku było dla niej piękniejsze niż życie z twarożkiem, więc wszystkie kary, które wymyślałam, kiedy Julia trzaskała drzwiami, były do niczego. Nie mogłam siebie posłać do pokoju, bo miałam jeszcze mnóstwo roboty, więc po kilku krokach zawróciłam do pawilonu, gdzie mój mąż spokojnie ustawiał szczepionki przeciwko wściekliźnie na jednej półce, pękate butelki z glukozą na drugiej i coś tam jeszcze na trzeciej. - Hallo! - powiedział na mój widok, zupełnie tak, jakby mnie nie widział przez tydzień. - Miło, że przyszłaś. Uwielbiałam go, doprawdy nie mieściło mi się w głowie, że zanim go poznałam, miałam ochotę kochać się w innych chłopakach. - Fabianie, zachowałam się obrzydliwie, wybacz mi. Odstawił karton z butelkami soli fizjologicznej i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - A co ty takiego zrobiłaś, Julio, słonko? - Pokłóciłam się z tobą. - Nie miałem o tym pojęcia. - Trzasnęłam drzwiami - ciągnęłam swoją spowiedź. - A kiedy już byłam na zewnątrz, powiedziałam: „niech to wszyscy diabli". - Jakie masz rozkoszne grzechy, Julio, postaraj się wyliczyć ich jeszcze trochę. Widziałam, że był na mnie wściekły, ale robił, co mógł, żebyśmy doszli ze sobą do ładu, więc też musiałam się o to postarać. - Obiecuję ci, że więcej nie będę wydawała pieniędzy na żadne rupiecie, ta lampa była moim ostatnim bezmyślnym wydatkiem, ale kupiłam ją głównie dlatego, że tak bardzo chciała tego twoja mama. - Nie zwalaj lampy na moją mamę. 32 - Tak było. A ponieważ wszystkie pieniądze, jakie masz, pochodzą ze sprzedaży jej mieszkania i działki, więc chyba powinna być w naszym domu chociaż ta jedna głupia lampa, która będzie jej się podobać. - Wracamy do punktu wyjścia, Julio. Czuję, że nasze małżeństwo rozleci się z powodu lampy. Przypuszczam, że będziemy mieli najciekawszy proces rozwodowy stulecia, usiadłaś na moim kartonie z antybiotykami, słonko. - Czy mógłbyś, Fabianie, obejrzeć ją w końcu i mimo wszystko powiedzieć mamie, że jest śliczna? - Mama nigdy nie uczyła mnie kłamstwa, dopiero ty zostałaś moją mistrzynią. Pachniał jakimś lekarstwem i może trochę naszymi psami, wilgotnymi po deszczu, ale miał kochające ramiona, w których dobrze mi było śmiać się i płakać. - Niemądra Julia... - powiedział czule. - Niemądra, kochana Julia. Wyszliśmy z pawilonu i pobiegliśmy w stronę domu, siąpił drobny kapuśniaczek, psy biegły obok poszczekując. Julia oglądała telewizję, więc przemknęliśmy się do jej pokoju, w którym u sufitu wisiała lampa, starannie podłączona przez uczynną policję, i na przekór moim obawom wyglądała tam świetnie. Fabian przysiadł na odsuniętym od biurka rattanowym krześle Julii, uniósł głowę i patrzył. Zdziwiło mnie nagłe skupienie, które zobaczyłam na jego twarzy. -Mogłabyś włączyć? Stałam przy drzwiach, więc miałam kontakt pod ręką. Lampa dała ciepłe, różowe światło i chociaż za oknem nie było jeszcze ciemno, zobaczyłam, że twarz Fabiana nabrała dziwnie teatralnego koloru. Nie odrywał wzroku od mlecznego klosza, patrzył w górę jak urzeczony, ale nie zachwyt był w jego spojrzeniu, tylko nieopisane zdumienie. - Podoba ci się? Milczał. Milczał długo. Czy w ogóle byłam obecna w tym pokoju? Czy może nagle Fabian wyłączył mnie ze swojej świadomości i został sam w świecie, do którego nie miałam dostępu. Nagle w progu stanęła moja teściowa. Chwilę przyglądała się niemej scenie, która rozgrywała się w świetle lampy. Fabian grał główną rolę, pomiędzy nim a kloszem z mlecznego szkła trwał niesłyszalny dialog. O co pytał Fabian i jaką otrzymał odpowiedź? - Mamo... - poprosiłam cicho. - Zrób coś... I wtedy ona zgasiła światło. Przez chwilę Fabian siedział z przymrużonymi oczyma, jakby go raziła ciemność, a Julia przyglądała mu się niespokojnie. Wstał i bez słowa skierował się do drzwi. W progu popatrzył na nas i powiedział nieswoim głosem: - Ta lampa jest z innego życia. Widziałyśmy, jak zatrzymał się pośrodku wewnętrznego korytarza i rozejrzał dokoła siebie, bo ciągle nie mógł zapamiętać, które drzwi są do łazienki, potem usłyszałyśmy szum natrysku w kabinie. - Miałaś przykrości z powodu tej lampy - powiedziała Julia ze smutkiem. - Nie - skłamałam. «Widzisz, są takie kłamstwa, które Bóg nam darowuje jeszcze przed rozgrzeszeniem, od Ciebie tylko zależy, czy potrafisz poruszać się w ich cienkiej materii i czy nigdy nie popełnisz błędu w rozpoznaniu: mogę czy nie mogę skłamać? Powinnam czy nie powinnam? Te kłamstwa miłe Bogu, nazywają się delikatność.» Tej nocy Fabian nie mógł usnąć, ja także nie spałam. Leżeliśmy obok siebie i miarowo oddychając udawaliśmy sen. W ciszy uczyłam się nocnej mowy naszego domu: skrzypienia, chrobotów, tykania zegara, który przywieziony z poprzedniego mieszkania odzywał się inaczej, jego tykanie było bardziej dosłowne. Mała Julia również zwróciła na to uwagę. -1 jego «bum», mamo, tu jest bardziej matowe. Czekałam teraz na to «bum», chciałam się przekonać, czy Julia ma rację. W dużym pokoju zakasłała moja teściowa. Przy kolacji powiedziała nam bez żadnych wstępów: - Muszę się zbierać do domu. Nasza papuga Roza wrzasnęła. Uwielbiała Julię Najstarszą i wiedziała, co znaczy, kiedy mówi: zbierać się do domu. Koniec z kolbami miodowymi, wspólnie jedzonymi jabłkami i rozmowami o życiu, które ze sobą prowadziły. - Kupię ci jutro nową klatkę - powiedziała Julia. - Masz już starą. Dostaniesz ode mnie ładną, z frymuśnymi drążkami. - Mogłabyś jeszcze zostać - poprosiłam. - Dziękuję, Julio, wyjadę za trzy dni. - Ale przyjedziesz? - Może na święta. - Do świąt jest jeszcze okropnie daleko, babciu! - powiedziała z wyrzutem moja córka. - Czas szybko leci. Rzeczywiście, właśnie rozległo się to matowe «bum», na które czekałam, muzyczna ilustracja moich myśli. Fabian poruszył się, leżał teraz na wznak, z ramionami skrzyżowanymi pod głową, miał otwarte oczy, nawet nie udawał, że śpi. - Co ci nie daje spokoju? - zapytałam bardzo cicho, żeby mógł udawać, że nie słyszy. Zamknął oczy i odetchnął głębiej, chyba to nawet było westchnienie. Wsunęłam rękę do jego dłoni, pogłaskał mnie leciutko, a więc to nie ucieczka ode mnie, tylko niemożność powrotu, jakaś mroczna siła trzymała Fabiana daleko stąd. «Chcę mówić z Tobą zwyczajnie. Jesteś młoda, może nawet młodsza od małej Julii, ale to nie znaczy, że nie potrafisz zrozumieć. Leżymy z Fabianem obok siebie, blisko. Trzymam rękę w jego dłoni, chciałabym towarzyszyć mu w dalekiej wędrówce jego myśli, ale mnie nie zaprosił. Wiele razy było tak, że i ja nie zapraszałam Fabiana do swoich myśli. Jest w tym pewna prawidłowość: w miłości ludzie nie mogą być jednością, do uczucia trzeba dwojga, prawda? Zgrać siebie tak, żeby dwa instrumenty współ- brzmiały, to jest sztuka. I to jest muzyka miłos'ci. Nie wierz tym bajkom o jedności duszy i ciała w związku dwojga ludzi. Dbaj o swoją piękną inność. I szanuj tę obok.» Następnego dnia moja córka wybiegła z domu bez śniadania, zdążyłam jej tylko wrzucić do torby pojemnik z kanapkami i małe pudełko soku pomidorowego. Fabian, który pierwszego pacjenta miał o siódmej, wyszedł z domu z twarzą poszarzałą zarostem i z elektryczną maszynką do golenia w ręku. Byłam pewna, że jadąc przez miasto spotka pana ze Straży Miejskiej albo Hugh Granta i że w końcu, któryś z nich wrzepi nam inauguracyjny mandat, nawet byłam ciekawa, ile się dostaje za jazdę przy goleniu. Byłam śpiąca. Tapczan w naszej sypialni wabił mnie miękką poduszką, więc ulegle pomyślałam, że tak naprawdę to wcale nie ma potrzeby, żebym od samego rana narzucała sobie wewnętrzną dyscyplinę, do czego przez całe dzieciństwo wdrażał mnie tata. Chwile załamania, myślałam wsuwając się pod kołdrę, są rzeczą ludzką, a nawet przyjemną, jeżeli nikomu nie szkodzą, oczywiście. W moim przypadku szkodziły jedynie stryszkowi, na którym chciałam dziś zrobić porządek. No to nie zrobię, wielkie rzeczy, ciągnęłam dalej swój wątek, miotana okropnymi wyrzutami sumienia. Chyba mogę się trochę przedrzemać, tłumaczyłam sobie, jeżeli prawie całą noc czuwałam nad bezsennością polskiej weterynarii, która musiała dziś postawić na nogi wszystkie niedomagające zwierzęta w tym mieście. Nie mam pojęcia, kiedy usnęłam, musiały to być sekundy. Obudziło mnie słońce i poszczekiwanie psów. Wyjrzałam przez okno, listonosz wrzucił do skrzynki korespondencję i pisma. Samochód mojej teściowej stał na podjeździe, w domu pachniało kawą, ale Julii Najstarszej nie było. Znalazłam w kuchni karteczkę, z której uśmiechało się do mnie słońce narysowane jej ręką. Obok wykaligrafowała informację, że poszła się przejść. 36 8. Najpierw ścieżką przez park, a potem chwilę na mostku. Poprzez półkole brązowoczerwonych buków widać stąd białe mury starej plebanii, zupełnie jak kiedyś. Prawda jest taka, że nie ma w tym wszystkim winy Fabiana, kupił dom, pawilon i spory kawałek ogrodu, miasto jest piękne, a zwierzęta chorują jak wszędzie. Zdecydował się szybko, bo byli inni nabywcy, którzy tylko czekali, że Fabian zrezygnuje. Miał pierwszeństwo, bo płacił gotówką i jeszcze obiecał przeprowadzić starego weterynarza, który marzył o spokojnej emeryturze w małej nadmorskiej miejscowości, takiej jak ta, z której Julia i Fabian tak bardzo chcieli wyjechać do większego miasta. Podjęli szybką decyzję, szczęśliwi, że będą mieli dla mnie niespodziankę, kiedy wreszcie przestanę wygrzewać się na plaży Morza Śródziemnego, dlatego teraz stoję na mostku, całkowicie bezradna wobec faktów i niespodzianki. Idę wolno w stronę kościoła i wspominam starego księdza proboszcza, to był taki miły człowiek, pogodny, zawsze obiecywał dzieciom niebo, nigdy nie straszył ich piekłem, pewnie dlatego lubiły chodzić do kościoła. Poznałam go, kiedy przyjechałam tu na ślub mojej siostry Anielki, który to był rok? Nad czym ja się zastanawiam, dwa lata przed urodzinami Fabiana, proste. Postanowiłam zajrzeć do kościoła, Anielka brała ślub przed ołtarzem w bocznej nawie, bo lubiła buzię Matki Boskiej z Dzieciątkiem, która tam czuwała. Nie chciała, żeby jakaś inna Matka Boska była świadkiem jej ślubu, ksiądz proboszcz cieszył się, też miał sentyment do bocznej nawy. Przypomniało mi się to wszystko, kiedy wchodziłam do pustego kościoła, w którym tylko niziutka zakonnica zmieniała kwiaty, przyklękając raz po raz przed głównym ołtarzem, pachniało liliami, stukały na posadzce obcasy moich sandałków. Mój Boże, dlaczego zabrałeś z bocznej nawy Śliczną Panienkę, rozżaliłam się, widząc, że teraz jest tam inny obraz. Dopiero po chwili rozpoznałam na nim świętego Franciszka z Asyżu, trzymającego w zagięciu łokcia delikatnego białego gołębia i to mnie wzru- 37 szyło. Święty Franciszek, który tak bardzo kochał zwierzęta, swoich braci mniejszych, witał w tym mieście Fabiana weterynarza. Witał w bocznej nawie, w której niegdyś brała ślub moja siostra Anielka. Symbol? Może symbol, może przypadek. Chciałam się pomodlić, ale jakoś mi nie szło. Ślicznej Panienki nie było, przy świętym Franciszku nie mogłam się skupić, przeszkadzały mi pazurki gołębia, bo tu malarzowi zabrakło talentu. Wreszcie modlitwa przyszła, ale bez słów, stała się jedynie skupieniem, dopiero po chwili pojęłam, że je kieruję do mojej siostry Anielki i że może to jest grzechem, ale tak bardzo chciałam podziękować jej w tym miejscu za wszystko, czym była w moim życiu. Wyszłam z kościoła w nastroju metafizycznym i wiedziałam, że muszę się jakoś z niego wydobyć. Poszłam więc do piekarni Ruczyńskiego. Tu zmieniło się wszystko. Daremnie szukałam po ścianach wielkich malowideł, na których kiedyś pełno było rumianego pieczywa, tureckich chlebków i wysypujących się z koszy apetycznych bułeczek. Teraz wisiały na nich reklamy, zapewniające, że margaryna jest zdrowsza niż masło. Nie było też u Ruczyńskiego rogalików z makiem, którymi tak zachwycała się Anielka. Na pewno jesteś głodna, mówiła, kiedy przyjechałam, żeby poznać nareszcie rodzinę jej wspaniałego narzeczonego, Leonarda. Na pewno jesteś głodna, zaraz polecimy do Ruczyńskiego na rogaliki z makiem! Doprawdy, słyszę jej słowa i dzwoneczki dźwięczące przy drzwiach, kiedy wpadałyśmy do piekarni. Nie ma rogalików, nie ma dzwoneczków ani ciężkiej wielkiej kasy z korbką, za którą siadywała gruba pani Ruczyńska. Tylko we mnie jest głos mojej siostry Anielki. Weszłam w ulicę, na której swój sklep miała Yolanda, bo chciałam kupić dla Fabiana wyżła z brązu. Ta myśl nie dawała mi spokoju od chwili, kiedy zobaczyłam u niej tego psa. Yolanda stała na krześle i przypinała do ściany kapelusz ze słomki, pięknie przyozdobiony sztucznymi kwiatami. Miał szafirowe wielkie rondo, pod którym wyobraziłam sobie natychmiast twarz mojej synowej Julii. Słysząc, że otwieram drzwi, Yolanda spojrzała na mnie przez ramię, nie odpowiedziała na powitanie, tylko skinęła głową, 38 co zresztą było zrozumiałe, bo w ustach trzymała kilka szpilek, którymi przypinała rondo kapelusza do słomkowej maty. Wyżła znalazłam w tym samym miejscu, w którym go widziałam poprzednio. Tym razem obejrzałam sobie figurkę dokładnie i położyłam na stole przyrzuconym koronkami. - Czy mogłabym zobaczyć jeszcze ten kapelusz? - zapytałam. - Właśnie go przypięłam - powiedziała Yolanda niechętnie. - Jest nie do sprzedania? - Owszem, do sprzedania, ale mówię, że właśnie go przypięłam. Psa trzeba czyścić bardzo starannie. - Myślę, że będzie czyszczony bardzo starannie. - Specjalnym środkiem. Lampa przymocowana solidnie? - Solidnie. Zeszła z krzesła, oparta teraz o stary, stojący zegar, przyglądała mi się uważnie, jakby oceniając, czy znajdzie na mnie nabywcę w swoim sklepie, i ile też mogę być warta. - Mieszkacie na starej plebanii? - zapytała. - Moje dzieci tam mieszkają. - Lampa wróciła na stare kąty. A więc jednak było tak, jak myślałam, to ta lampa, nie cierpiałam na żadne urojenia. Wzięłam do ręki pasmo koronki i udawałam, że oglądam. - Pewnie sprzedał ją poprzedni weterynarz? - zapytałam. - Nie, jeszcze dawniej ktoś wstawił. Nie wiem kto. Kupiłam lampę razem ze sklepem, mówili mi, że tu wisi ze trzydzieści lat, albo dłużej, i że dawniej była na plebanii. Niechże pani zostawi tę koronkę, rozleci się, stara jest. Odłożyłam koronkę i zajęłam się teraz przeciąganiem nitek, które psy, albo Mrs. Robinson wyciągnęły mi ze swetra, ale miałam za krótkie paznokcie. - A z tamtych lat... z tej plebanii... ma pani coś jeszcze? - Żebym tak wiedziała na pewno, to nie. Wyjęła szydełko z wełny leżącej w koszu na podłodze i podeszła z nim do mnie. Bez słowa sięgnęła po brzeg swetra i zaczęła przewijać nitki. Była tak blisko, że czułam wionący od niej zapach paczuli. 39 _ Nie wiem, zresztą - powiedziała nagle. - Mam tu jeszcze miednicę i dzbanek. Wie pani, dawniej bywały takie w pokojach, zanim porobili łazienki. - Miednicę i dzbanek... w jakim kolorze? - Lila. W różowe kwiaty. Miednica i dzbanek. Lila w różowe kwiaty. Miednica i dzbanek Anielki. 9. Już z pół godziny siedzieliśmy przed domem wpatrując się w furtkę, mojej babci ciągle nie było. Tata co pięć minut spoglądał na zegarek, a mama patrzyła raz na niego, raz na mnie i bez przerwy potrząsała głową ruchem, który przełożony na słowa brzmiałby: nie mam pojęcia, gdzie ona się podziała. Żadne z nas nie miało pojęcia. - Coś musimy zrobić - zdecydowała wreszcie. -Ale co?-zapytałam. - Nie wiem, gdybym wiedziała, dawno bym to zrobiła. Może powinniśmy zawiadomić Straż Miejską i policję. - Straż Miejska i policja poszli na ryby. Spotkałem ich, kiedy wracałem z owczej farmy, proponowali, żebym się wybrał razem z nimi. - Są jeszcze inni ludzie w tych służbach, Fabianie. Nagle mama znieruchomiała, przycichła, usłyszeliśmy, że nadjeżdża samochód, a ponieważ nasze stały na podjeździe, musiał to być jakiś obcy, który z pewnością zmierzał do starej plebanii, bo tylko tu prowadziła droga. I rzeczywiście, pod furtkę podjechała taksówka. Moja babcia wysiadła z niej. Na głowie miała szafirowy kapelusz ze słomki, w ręku trzymała złocistą klatkę, którą poprzedniego dnia obiecała Rozie. Za nią szedł pan kierowca niosąc przed sobą wielką porcelanową miednicę i dzbanek na wodę. - Chryste Panie! Gdyby ktoś chciał ode mnie kupić moją babcię, sprzedałabym ją za małe pieniądze. 40 - Może lepiej przestań się wygłupiać, Julio - powiedziała moja mama przez zęby. Tata milczał, myślę, że w duchu dziękował niebiosom za to, że w końcu zesłały na babcię emeryturę i że nie widzą jej w tej chwili wszyscy prokuratorzy, obrońcy, ławnicy, oskarżeni i woźni sądowi. - Julio! - wołała z daleka w stronę mamy. - Ten kapelusz, który mam na głowie, kupiłam dla ciebie, prawda, że piękny? - Piękny - wyszeptała moja mama tak cicho, że chyba słyszały ją jedynie więdnące wzdłuż ścieżki chryzantemy. - Dla Rozy klatka na osiedliny - powiedziałam. - Myślę, tato, że tobie przypadnie w udziale miednica, a mnie dzbanek. W krytycznych momentach życia moja mama bardzo ograniczała swój repertuar: - Może lepiej przestań się wygłupiać, Julio. Tata milczał. Patrzył na zbliżającego się pana kierowcę, a potem nagle ruszył w jego stronę krokiem zwierzęcia skradającego się po zdobycz. Zobaczyłam, że kiedy stanęli na wprost siebie, mój tata zapatrzył się w miednicę i w dzbanek, zupełnie jakby były jakimiś nadzwyczajnymi muzealnymi eksponatami. Kierowca postawił je na trawniku. Babcia pożegnała się z nim miło, potem włożyła mojej mamie na głowę kapelusz i podała jej klatkę dla Rozy. - Martwiliśmy się o ciebie - zganiła ją mama. - Zasiedziałam się u Yolandy, przepraszam. Mój tata pochylił się i wodził palcami po wyszczerbionym nieco brzegu miednicy, potem pochylił się jeszcze bardziej i zaczął oglądać różowe kwiaty na dzbanku. Wreszcie spojrzał na babcię. - Jeżeli pozwolisz, mamo, wezmę to do pawilonu. Milcząc skinęła głową. - A dla ciebie nie mam nic, Julio - powiedziała i odgarnęła mi grzywkę ruchem, którego nie cierpiałam. - Ale ponieważ tata wziął dzbanek i miednicę, ty weź sobie tego pieska. Dostałam wyżełka z brązu. 41 - Babciu, dla mnie naprawdę liczy się tylko to, że mam ciebie. I nie chcę, żebyś' od nas wyjeżdżała - powiedziałam płaczliwie. Ogarnęła mnie bezbrzeżna ulga, że nic jej się nie stało, że nie złamała nogi ani ręki, czego zawsze się bałam, bo przecież miała osteoporozę. - Wiem, Julio, ale ten wyżełek jest ładny, musisz przyznać? Mówiła do mnie, widziałam jednak, że naprawdę patrzy tylko na mojego tatę, który właśnie wstawił dzbanek do miednicy i teraz uważnie niósł to wszystko przed sobą, ostro pokrzykując na wpadające mu pod nogi psy. Wrócił dopiero, kiedy mama zadzwoniła do pawilonu i powiedziała, że obiad jest na stole. Usiadł, wziął do ręki łyżkę i przez chwilę siedział wpatrując się tępo w zupę pomidorową z makaronem. - Czemu nie jesz, Fabianie? - zapytała babcia. - Nie jem? - zdziwił się. - A rzeczywiście. Po obiedzie, który mama podała nie zdejmując z głowy kapelusza, babcia zaparzyła kawę. Roza panoszyła się w klatce, oglądała ją, sprawdzała na drążkach siłę swoich pazurów. - Pójdę się przejść - powiedziałam. - Tylko nie przepadnij tak jak ja. Uprzedzam cię, że u Yolandy jest teraz przerwa obiadowa. Moja mama stanęła przy otwartym oknie i poprawiła w szybie swój kapelusz. Miała minę dziewczyny zadowolonej ze swojej urody, zazdrościłam jej, bo ja zawsze patrzyłam na siebie z niechęcią, chociaż może sytuacja polepszyła się nieznacznie, kiedy Hugh Grant powiedział, że jestem podobna do mamy, a mama kupiła mi płyn na parchy. Babcia myliła się, nie miałam najmniejszego zamiaru iść do Yolandy, przeciwnie, poszłam w głąb ogrodu. Okna w pawilonie były zamknięte, ale kiedy stanęłam zupełnie blisko i przysłoniłam rękoma światło padające z boku, zobaczyłam dokładnie pierwsze pomieszczenie, to z ceratowym stołem i przeszklonymi gablotami. Była tu też duża biała umywalnia na porcelanowej nodze, nad nią wisiał elektryczny grzejnik na wodę. W rogu pokoju stało biurko taty, na nim komputer, obok niego urządzenie do oglądania zdjęć rentgenowskich. 42 Przeniosłam się do drugiego okna. Tu tata miał magazyn leków i narzędzi, ściany zastawione były regałami i oszklonymi półkami. W jednym z rogów zobaczyłam okrągły metalowy stolik pomalowany na biało, to na nim tata ustawił miednicę i dzbanek. W nieskazitelnej jasności tego pomieszczenia wyglądały jak wyszukany ozdobny element. Nie zauważyłam, kiedy Hugh Grant stanął obok mnie. - Ładnie to tak podglądać rodzonego ojca?- zapytał. - Ładnie - powiedziałam. - Spójrz sam, co on tam ma. Przemek też przysłonił oczy od światła i oboje wpatrywaliśmy się teraz w głąb pokoju. - Znam ten dzbanek, on jest w porządku, ale miednica ma wyszczerbiony brzeg. - Przemek przechylił trochę głowę, żeby zobaczyć dokładniej, i poczułam ciepło jego policzka tuż przy swoim, zrobiło mi się słabo. - Twój tata kupił to u Yolandy. - Babcia kupiła. - Mrs. Robinson? -Tak. - Ciekawe. Oderwaliśmy się od okna, dopiero teraz zauważyłam, że Przemek postawił przy oknie swoją wędkę. - Złowiłeś coś? - Chwała Bogu, nie. - Dlaczego, chwała Bogu? - Nie cierpię łowić ryb, żal mi ich, i brzydzę się robaków. - Hugh Grant - powiedziałam. - Ty chyba jesteś pomylony. - Nie. Pomylonych nie przyjmują do policji, przechodzi się nawet specjalne badania. Znowu przysłonił sobie światło i zajrzał do pawilonu. - Twoja babcia lubi różne stare rupiecie. Wtedy ta lampa, teraz te porcelany... - Widziałeś sam, jak dobrze lampa wygląda w moim pokoju. -Fakt. 43 - A te porcelany tutaj też. Teraz ja chciałam zobaczyć wszystko jeszcze raz, więc znowu zbliżyłam twarz do szyby i zrobiłam zasłonki z rąk. _ Widzisz coś, chyba nie? Z mojego miejsca jest lepiej - objął mnie ramieniem i przysunął bliżej siebie, robiło mi się coraz bardziej słabo -Widzisz teraz, Jula? J Nigdy w życiu nikt nie mówił do mnie Jula, na ten pomysł woadł do piero Hugh Grant. Jula! Boże święty, jak ja go l*WS££ z jego drugiej strony, bo od tej ciągle jeszcze miałam na policzku śladv do parchach, ale on i tak patrzył tylko na miednicę i dzbanek - Ciekawi mnie, skąd Yolanda to wzięła - zastanowił się - Mnie też ciekawi - przyznałam. - Może razem czegoś się dowiemy, jak myślisz, Jula? W ogóle nie myślałam, traciłam przytomność ' śnie chwil, przyjmuję propozycję małżeńską zupełnie żywego Hugh Granta. 10. W słomkowym kapeluszu, który dostałam od mojej teściowe,' wv brałam się na miasto, żeby kupić materiał na firanki do kuchni Długo przebierałam w przeróżnych kretonach, ale w końcu znalazłam coś,'co było nawet dosc podobne do zasłonek, które Julia Najstarsza znalazła w Jwoim Stylu". Przechodząc obok sklepu Yolandy <2її££ przed siebie zęby przypadkiem tam nie zajrzeć, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Yolanda walcowatą zmiotką zrobioną z piór i umieszczoną na długim drążku, omiatała wiszące pod sufitem lampiony i abażury. Musiała byc tym bardzo zajęta, bo kiedy już znalazłam się w środku, podeszła do drzwi i zmieniła wiszący na nich kartonik z napisem: Z P.SAM.I NIE WOLNO! 44 na kartonik z napisem: ZAMKNIĘTE Z POWODU SPRZĄTANIA! No, ale ja już byłam w środku, prawda? Obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i powiedziała kategorycznie: - Nie wymieniam zakupionego towaru. Początkowo nie wiedziałam, jaki towar Yolanda ma na myśli, ale szybko zobaczyłam jej wzrok wbity w mój kapelusz, w którym zresztą byłam zakochana od pierwszego wejrzenia i którego nigdy w życiu nie nazwałabym towarem, bo to brzmi bezdusznie. - Nie zamierzam wymieniać żadnego towaru, przeciwnie, chciałam coś kupić, ale skoro jest zamknięte... - Niech się pani rozejrzy - mruknęła łaskawie i wspinając się na palcach zaczęła omiatać pomarańczowy lampion. - Moja teściowa wyjeżdża i chciałam kupić dla niej coś miłego. - Miłego? Miłego to ja tu nic nie mam. Miłego... - powtórzyła pogardliwie Yolanda i pokręciła głową. - Też coś... - Ma pani dużo miłych rzeczy. W ogóle pani sklep podoba nam się nadzwyczajnie. - A pani to polonistka? -Nie, dlaczego? - Bo mówi pani tak po literacku. Podoba nam się nadzwyczajnie! -przedrzeźniała mnie. A jak mam mówić, do diabła, ty okropna babo, pomyślałam. Czekaj, jak ci kiedyś powiem nie po literacku, to dopiero zobaczysz, głupia jędzo. - Lubię ładną polszczyznę i dlatego jej używam, to jest coś, co sprawia mi przyjemność. Spojrzała na mnie i strzepnęła pióra zmiotki. - Dobrze pani w tym kapeluszu. Starsza pani miała rację. Pogłębia kolor oczu. 45 - A te porcelany tutaj też. Teraz ja chciałam zobaczyć wszystko jeszcze raz, więc znowu zbliżyłam twarz do szyby i zrobiłam zasłonki z rąk. - Widzisz coś, chyba nie? Z mojego miejsca jest lepiej - objął mnie ramieniem i przysunął bliżej siebie, robiło mi się coraz bardziej słabo. -Widzisz teraz, Jula? Nigdy w życiu nikt nie mówił do mnie Jula, na ten pomysł wpadł dopiero Hugh Grant. Jula! Boże święty, jak ja go kochałam. Wolałabym stać z jego drugiej strony, bo od tej ciągle jeszcze miałam na policzku ślady po parchach, ale on i tak patrzył tylko na miednicę i dzbanek. - Ciekawi mnie, skąd Yolanda to wzięła - zastanowił się. - Mnie też ciekawi - przyznałam. - Może razem czegoś się dowiemy, jak myślisz, Jula? W ogóle nie myślałam, traciłam przytomność. - O, tak! - powiedziałam, z trudem łapiąc oddech, bo czułam, że w tej właśnie chwili przyjmuję propozycję małżeńską zupełnie żywego Hugh Granta. 10. W słomkowym kapeluszu, który dostałam od mojej teściowej, wybrałam się na miasto, żeby kupić materiał na firanki do kuchni. Długo przebierałam w przeróżnych kretonach, ale w końcu znalazłam coś, co było nawet dość podobne do zasłonek, które Julia Najstarsza znalazła w „Twoim Stylu". Przechodząc obok sklepu Yolandy starałam się patrzeć przed siebie, żeby przypadkiem tam nie zajrzeć, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Yolanda walcowatą zmiotką zrobioną z piór i umieszczoną na długim drążku, omiatała wiszące pod sufitem lampiony i abażury. Musiała być tym bardzo zajęta, bo kiedy już znalazłam się w środku, podeszła do drzwi i zmieniła wiszący na nich kartonik z napisem: Z P.SAM.I NIE WOLNO! 44 na kartonik z napisem: ZAM.KNIĘTE Z POWODU SPRZĄTANIA! No, ale ja już byłam w środku, prawda? Obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i powiedziała kategorycznie: - Nie wymieniam zakupionego towaru. Początkowo nie wiedziałam, jaki towar Yolanda ma na myśli, ale szybko zobaczyłam jej wzrok wbity w mój kapelusz, w którym zresztą byłam zakochana od pierwszego wejrzenia i którego nigdy w życiu nie nazwałabym towarem, bo to brzmi bezdusznie. - Nie zamierzam wymieniać żadnego towaru, przeciwnie, chciałam coś kupić, ale skoro jest zamknięte... - Niech się pani rozejrzy - mruknęła łaskawie i wspinając się na palcach zaczęła omiatać pomarańczowy lampion. - Moja teściowa wyjeżdża i chciałam kupić dla niej coś miłego. - Miłego? Miłego to ja tu nic nie mam. Miłego... - powtórzyła pogardliwie Yolanda i pokręciła głową. - Też coś... - Ma pani dużo miłych rzeczy. W ogóle pani sklep podoba nam się nadzwyczajnie. - A pani to polonistka? -Nie, dlaczego? - Bo mówi pani tak po literacku. Podoba nam się nadzwyczajnie! -przedrzeźniała mnie. A jak mam mówić, do diabła, ty okropna babo, pomyślałam. Czekaj, jak ci kiedyś powiem nie po literacku, to dopiero zobaczysz, głupia jędzo. - Lubię ładną polszczyznę i dlatego jej używam, to jest coś, co sprawia mi przyjemność. Spojrzała na mnie i strzepnęła pióra zmiotki. - Dobrze pani w tym kapeluszu. Starsza pani miała rację. Pogłębia kolor oczu. 45 Pogłębia kolor oczu, czy Yolanda daje mi sygnał, że i ona potrafi być artystką w doborze słów, czy kpi? Odwróciła się ode mnie plecami i zaczęła poprawiać kompozycję z suszonych kwiatów, która stała na postumencie, w ozdobnym majolikowym wazonie. Zaczęłam wolno chodzić po sklepie, z nadzieją, że znajdę coś wyjątkowego dla Julii Najstarszej. Yolanda miała piękne patery i cukiernice, ale były to rzeczy zbyt drogie dla mnie. Nie mogłam przecież kupić mamie Fabiana czegoś' za pieniądze, które ona sama nam dała, a moje oszczędności stopniały beznadziejnie. Na stole przy oknie leżały okazałe łyżki i widelce, jakich dawniej używano do wielkich półmisków. Pomiędzy nimi zobaczyłam niedbale rzucony mały, srebrny nożyk do masła, to było coś, czego szukałam. Na trzonku, między delikatnymi kwiatami wpleciony był ozdobny inicjał: «A». Żałowałam, że nie było to «J», ale nożyk był tak ładny, że nie wahałam się ani chwili. Yolanda zawinęła go w kolorowy papier. Pakując, raz po raz podnosiła głowę i przyglądała mi się. - To starsza pani jest teściową? -Tak. - Babka naszego Przemka mówi, że piękna z niej była kobieta. - Babka Przemka? A skąd ona ją zna? - Nie wiem, ale mówiła. Rozpoznała ją, kiedy szła do kościoła, a starsza pani akurat z kościoła wychodziła. Babka Przemka chciała się kształcić na aktorkę, pewnie gdzieś w świecie na siebie wpadły. - Moja teściowa była sędzią, nigdy nie miała żadnych związków z teatrem. - Ja tam nie wiem, nie pytałam. A może to zwyczajnie jakaś pomyłka, bo nie rozmawiały przy kościele. Babka Przemka za późno sobie uprzytomniła, że starsza pani to panienka Julia ze starej plebanii, siostra tej biednej Anieli. - Coś się pokręciło babci pana Przemka, moja teściowa nie ma siostry i nigdy nie miała. Yolanda przechyliła głowę na bok i patrzyła na mnie z politowaniem, jak na nieudolnego kłamczucha. 46 - Julia ma na imię? - zapytała. - Julia. -No. Tym krótkim słowem może zamknęła dyskusję, ale jednocześnie czułam, że przede mną otwiera wejście do labiryntu. Wejść czy nie wejść? Tak wiele było dziwnych sygnałów. Yolanda podała mi zawinięty starannie nożyk do masła. - Niech tylko pani weźmie od teściowej parę groszy, niedobrze jest dawać komuś ostre za darmo, przyjaźń przecina. Zabrzmiało złowróżbnie. Pomyślałam, że chociaż nie wierzę w gusła i zabobony, muszę pamiętać o tym, żeby mama Fabiana dała mi monetę za nożyk. Jadąc do domu przypomniałam sobie dokładnie, jak Julia Najstarsza wypytywała Hugh Granta o karierę sceniczną jego babki, o której opowiadał, kiedy zatrzymała go u nas na herbacie. Czyją znała? Czego szukała na strychu? Co było z tą lampą? Wejść czy nie wejść do labiryntu? Wejść. «Wejść, taką podjęłam wtedy decyzję, stało się. Posłuchaj mnie, nigdy nie wchodź w czyjeś tajemnice nie proszona. Mną kierowała ciekawość, nic więcej. I przez głupią ciekawość omal nie naruszyłam porządku spraw, które toczyły się torem ustalonym od lat. Torem, który ktoś wytyczył, bo miał prawo, bo chciał. Nie, nie rób tego, bo jeżeli nie zdążysz zatrzymać się w porę, będzie ci gorzko. Wstyd.» Zastałam Julię Najstarszą siedzącą w wiklinowym fotelu ustawionym na trawniku przed domem. Był słoneczny dzień, opadłe liście złociły się wokół fotela i na gałęziach nad głową Julii, ona sama otulona była szalem w kolorach jesieni, czytała. Widząc mnie zdjęła okulary i wsunęła je między kartki książki, którą położyła na kolanach. - Mamo, wyglądasz cudownie! Wyglądasz jak dama z angielskiego filmu, która wypoczywa w swojej wiejskiej posiadłości. - Jestem damą z polskiej rzeczywistości, którą na tym fotelu posadził pewien weterynarz. Nie bądź taką snobką, Julio, i nie ładuj mnie do anglosaskich póz! 47 Śmiałyśmy się, usłyszały nas psy, przybiegły zaraz i jak szalone zaczęły gonić się po szeleszczących liściach. - Mrs. Robinson wyprowadziła dziś na spacer kocięta, żałuj, że nie widziałaś, były nieopisanie śmieszne. Pomyślałam, że Yolanda zwróciłaby uwagę na słowo „nieopisanie", więc opowiedziałam mojej teściowej przebieg naszej rozmowy w sklepie. Przyglądała mi się podejrzliwie. - Mów od razu, co kupiłaś u Yolandy. Nie powtórzę Fabianowi, bądź spokojna. «Och, te nasze tajemnice, te małe sekrety, to ukrywanie słabostek. Te porozumiewawcze uśmiechy, te szepty: nie mów nikomu. Te chichoty, które zadziwiają innych: z czego te wariatki się śmieją? Drobne okruchy przyjaźni, może błahe i śmieszne, ale jakie wiążące, jak to się pamięta. Mało brakowało, doprawdy...» Położyłam na kolanach Julii płaski pakuneczek. Spojrzała zdziwiona. -To dla mnie? - Dla ciebie. I za moje pieniądze, nie za twoje! - zastrzegłam. Znowu zaczęłyśmy się śmiać, psy rozszczekały się towarzysko. - Co też ty mi kupiłaś za swoje pieniądze?- zastanawiała się Julia i palcami usiłowała przez papier rozpoznać przedmiot. - Dziwny jakiś kształt, nie mam pojęcia. Rozwinęła kolorowy papier. Nawet nie zauważyłam, że Yolanda dodatkowo owinęła nożyk różową bibułką. Julia, drażniąc się ze mną i ze sobą także, złożyła najpierw papier, a potem wolno zaczęła odwijać bibułkę. Wreszcie srebrny nożyk leżał na jej kolanach, delikatnie połyskując na różowym tle. Julia patrzyła. - Nożyk do masła... - powiedziała cicho. - To jest nożyk do masła, Julio. Pochyliła głowę. Delikatnie gładziła palcem wypukły wzór, drobne kwiatki i fantazyjną literę «A». Zauważyłam lekkie drżenie jej ust, potem opanowała się, spojrzała na mnie z ukosa i uśmiechnęła się. 48 -Jest piękny... Nagle uświadomiłam sobie, że w swoim domu moja teściowa ma ręcznie haftowany obrus z białego adamaszku, którego używa tylko przy wyjątkowych okazjach, i mówi o nim „rodzinna pamiątka". Prasowałam go niedawno, kiedy podejmowała pierwszych gości na nowym mieszkaniu, kupionym po sprzedaży poprzedniego, zbyt obszernego na jej obecną samotność. Mozoliłam się długo nad zgniecionym haftem, ale u Yolandy nie skojarzyłam kwiatów i litery «A», o którą prasując zapytałam. Julia odpowiedziała mi wtedy swobodnie: zapewne obrus należał do kogoś z rodziny ojca, nie wiem, nie pamiętam. Skłamała, pomyślałam teraz, musiała dobrze wiedzieć, jakim cudem do niej trafił. Zobaczyłam, że różową bibułką Yolandy Julia wyciera z policzków łzy. Właściwie miałam już pewność, znała ten nożyk. 11. Może ten pierwszy raz był najtrudniejszy, może teraz będzie mi łatwiej tu przyjeżdżać. Na dawny obraz nałoży się obecny, warstwa na warstwę, jak w malarstwie, kiedy jakieś płótno pokrywano nową treścią i trzeba było kolejnego mistrza, żeby tę dawną odkrył, odtworzył. E tam, jakoś sobie z tym poradzę. Myszy chroboczą w kuchni. Wystarczy, żeby moja synowa lekko tupnęła nogą, a milkną, udają, że ich nie ma. Lekceważą obecność Mrs. Robinson i kociąt, sądzę, że sprowadziły się już na zimowisko, biedne polne myszy przepłoszone nocnymi chłodami. One nie rozmnażają się zimą, tłumaczy Fabian, kiedy Przemek proponuje, że wysypie piwnicę suszonym kwiatem rumianku, od którego, jak twierdzi jego babcia, myszy uciekają. Nie, nie będziemy ich przeganiać, nikomu nie szkodzą, wystarczy, że wyłoży im się trochę sera albo kawałek pieczywa. Fabian. Nawet komara odgania od siebie lekkim ruchem ręki, nawet do mola mówi: sio! Anielka była taka. 49 Nie poznałabym babci Przemka, nawet gdybym stanęła z nią twarz w twarz, a przecież to jest ta śliczna Zosia, której marzyło się aktorstwo i cały wielki świat. Ona również nie pomyślałaby nawet przez chwilę, że widzi przed sobą Julię ze starej plebanii, siostrę Anielki, żony Leonarda. Wygodnie ukryta pod obecnym nazwiskiem, mogę tu chodzić między ludźmi, których kiedyś znałam, bo jak pod maseczką z weneckiego karnawału artysta czas schował moje rysy. Siedzę na tapczanie zasłonięta parawanem w kwiaty i rozmyślam, zamiast zabrać się do pakowania. Nie wzięłam dużo rzeczy, ale zawsze będą tego ze dwie torby. Zabieram ze sobą kociątko Mrs.Robinson, małe białe maleństwo w szare łatki, które z pewnością zacznie się panoszyć w moim życiu, cieszę się na tó. Zdjęłam poszewki, złożyłam prześcieradło, zaraz zaniosę to wszystko do pralki. Tak jak po przyjeździe tutaj nie miałam ochoty wychodzić z domu, tak teraz ciągnie mnie, żeby jeszcze raz przejść się po mieście. Zrobię to, mam zamiar wyjechać po obiedzie, jest jeszcze czas na pakowanie. Włożyłam ciepłą kurtkę mojej synowej, bo dzień zrobił się chłodny, jak to przewidziały myszy, a ja wzięłam ze sobą tylko cienki sweter. Julia pojechała z Fabianem do owczej farmy, bo chorują tam owce i trzeba szczepić całe stado. Julia będzie pomagała. Z zawodu jest tłumaczką, ale bywa również asystentką Fabiana i nawet to lubi. W ich sypialni wydzieliła sobie kącik, w którym stanął stolik z jej laptopem i mała wiklinowa etażerka ze słownikami. Teraz będzie tłumaczyła jakieś wielkie tomisko, ale zabierze się do pracy dopiero, kiedy uzna dom za urządzony. Dziś chętnie pojechała z Fabianem. Ubrała się w zielony dres i czerwone gumowce, pstrokatą chustką przewiązała włosy, podobna była do naszej wielobarwnej Rozy. Nie dziwię się Fabianowi, że uwielbia Julię, bo ona jest wyjątkową dziewczyną, natomiast często zastanawiam się, jakim cudem Julia zatrzymała się przy moim Fabianie. Tak trudno pod jego małomównością i osobliwym poczuciem humoru, które czasami przeraża nawet odpornych na horrory, a które niestety odziedziczyła po nim moja wnuczka, odkryć czułą delikatność, która w Fabianie jest najcenniejsza. Julia ją odkryła. 50 Myśląc o tym wszystkim nawet nie spostrzegłam, kiedy znalazłam się w mieście. Weszłam na promenadę zamkniętą dla ruchu kołowego. Nie zaglądałyśmy tu z Julią, więc wielki kwietnik w środku miasta był dla mnie niespodzianką. W betonowych donicach wspaniale tu kwitły płomienne pelargonie, chociaż ich czupryny tarmosił już jesienny wiatr. O ile dobrze pamiętam, kiedyś wzdłuż tej ulicy ciągnęły się stragany warzywne i nabiałowe. Anielka, już po ślubie z Leonardem, przybiegała tu z głębokim wiklinowym koszykiem, kupowała osełki masła, białe sery z odciśniętymi śladami płótna na trójkątnych apetycznych ciałkach, pęki cebuli z długimi zielonymi szczypiorami, pachnącą włoszczyznę. Stałam pod pękatym słupem ogłoszeniowym, patrzyłam w głąb promenady i widziałam przed sobą to wszystko, czego już nie ma, ocierałam się o miniony czas jak Mrs. Robinson o nasze ręce. Dość. Pomyślałam, że powinnam wpaść do Yolandy i pożegnać się z nią, uciekałam od świadomości, że to jedynie pretekst, bo tak naprawdę chcę żeby mnie znowu ogarnął zapach ziół i cynamonu, lawendy i paczuli. Niestety sklep był zamknięty, Yolanda nie zostawiła nawet kartonika z informacją, mogłam tylko stanąć przed witryną i z daleka łakomie oglądać porozstawiane fantazyjnie skarby. W pudle po wypakowanych książkach mała Julia wymościła miękkie posłanie, bok jednej ze ścian wysłała starą króliczą skórką, żeby kociątko Mrs. Robinson miało się do czego przytulić. Wyjechałam po obiedzie. 12. Moja babcia wyjechała. Staliśmy we trójkę przed furtką i patrzyliśmy, jak jej samochód zbliża się do zakrętu drogi. Po chwili zniknął nam z oczu. Nawet psy znieruchomiały, stały obok nas zupełnie ogłupiałe, przestał im się zgadzać rachunek. Nagle moja mama zasłoniła ręką usta, jakby chciała stłumić krzyk, ale jej się nie udało. 51 - Boże, co ja zrobiłam! - zawołała. Patrzyliśmy na nią wyczekująco, tata i ja. I psy. Wiadomo było, że zaraz będzie musiała powiedzieć, co takiego zrobiła, skoro już zaczęła. - Zapomniałam powiedzieć mamie, żeby mi dała trochę pieniędzy! Mój tata oniemiał, ale ja nie wytrzymałam. - Mamo, przecież babcia kupiła nam ten dom i dała na meble. Chcesz z niej wycisnąć jeszcze? - Zapomniałam powiedzieć, żeby mi dała chociaż dwadzieścia groszy! - To ja ci dam dwadzieścia groszy - powiedział mój tata wspaniałomyślnie i wyjął z kieszeni portmonetkę. - Nawet mogę ci dać dwadzieścia pięć groszy, jeżeli chcesz. - Ty sobie żarty ze mnie robisz, Fabianie, a to wszystko może się źle skończyć! Yolanda powiedziała, że ostre przecina przyjaźń. - Yolanda! - żachnął się mój tata. - Nie mogę słuchać o tej babie-Jakie ostre, o czym ty mówisz? - Kupiłam mamie nożyk do masła. U Yolandy. I ona powiedziała, że jak się komuś daje ostre, to trzeba wziąć za to pieniądze, chociaż parę groszy, bo inaczej przetnie się przyjaźń. - Wiesz co, Julio... - mój tata pokręcił głową z ubolewaniem. - Gdyby nie to, że jesteś moją żoną, to bym się z tobą rozszedł. - Rozejdź się z nią, tato - ucieszyłam się. - Iśki rodzice rozeszli się i ona ma teraz pysznie. Mamie mówi, że tata jej nie daje tygodniówki, a tacie, że mama jej nie daje, i w ten sposób ma dwie. Mama jej kupuje buty i tata jej kupuje buty... - A ty będziesz chodziła boso, słoneczko, bo ani mama ci nie kupi butów, ani tata. - Przestańcie! Pomyślcie lepiej, co ja mam teraz zrobić? - Nadaj depeszę do mamy, żeby ci telegraficznie przysłała dwadzieścia groszy. Doprawdy, Julio, godzę się pokornie na to, że połowa sklepu Yolandy ląduje u nas w domu, ale może nie ściągaj tutaj jej gustów i zabobonów. - To nic nie kosztuje, tato. Gusła i zabobony Yolanda rozdaje za darmo. 52 - Weź dla mnie pół kilograma, jak będziesz u niej następnym razem. Chodźcie, psy! Tata był wściekły, a może tylko zmartwiony, że babcia wyjechała od nas, i dlatego zrobił się oburkliwy. Gwizdnął na psy i zabrał je do pawilonu. Mama była naprawdę zgnębiona. - Przecież chyba nie wierzysz w te głupoty - starałam się ją pocieszyć. - Nie wierzę, ale wolałabym wziąć od babci te dwadzieścia groszy i mieć spokój. Czy odrobiłaś już lekcje na jutro? - Kiedy miałam odrobić? Jak wróciłam ze szkoły, to zaraz był obiad, a kiedy skończył się obiad, zaczęła wyjeżdżać babcia. Dziś oboje z tatą macie zły dzień. - Jesteśmy zmęczeni, byliśmy na owczej farmie ze szczepionką. Idzie policja. Rzeczywiście, Hugh Grant szedł w stronę naszego domu. - Może babcia zdążyła kogoś przejechać, zanim wdrapała się na autostradę. - Julio! - fuknęła moja mama i pomachała ręką w stronę Przemka. -Witaj, Hugh! - zawołała. - Mówili na owczej farmie, że się zwalniasz z policji! - Dostałem stypendium, przenoszę się na dzienne studia. Niezupełnie zwalniam się z policji, proszę pani, bo po studiach będę dalej pracował, tylko może nie jako mundurowy. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, jeżeli dostał stypendium, to znaczy wyjeżdża, a jak wyjeżdża, to na pewno pozna jakąś dziewczynę, a jak pozna jakąś dziewczynę, to już ona go z rąk nie wypuści. Przemek stanął obok nas. - Mrs. Robinson już nie ma - stwierdził z żalem. - Szkoda, doprawdy. Spotkałem jej samochód przy rondzie... - Jechał sam? A gdzie podział moją babcię? - zapytałam zgryźliwie. -Julio, dajże spokój! Zachowujesz się niegrzecznie. Mówiła do mnie jak do małej dziewczynki, i to przy Hugh Grancie! A przecież, gdybym teraz chciała zachować się w sposób, który wiernie od- 53 dałby moje uczucia, powinnam usiąść na kamieniu pod dębem i gorzko zapłakać. Ciekawe, czy i wtedy moja mama znalazłaby jakąś' nieznośną formułkę dla mnie. - Ja też zadałem sobie to pytanie, kiedy zauważyłem, że samochód stoi przy rondzie i nikogo nie ma za kierownicą - powiedział Hugh Grant, czym dobił mnie do reszty. - Ale na szczęście zobaczyłem, że Mrs. Robinson leci po jezdni. Wyciągnął w stronę mamy otwartą dłoń, na której leżała dwudziesto-groszówka. - Teściowa prosiła, żebym oddał zaraz po służbie. Powiedziała, że to pilna sprawa i że pani z pewnością domyśli się, o co chodzi. Mama złapała dwadzieścia groszy, jakby to był jakiś drogocenny skarb, którego za nic nie chciała utracić, i może tak było do pewnego stopnia. - Panie Przemku, jest pan zupełnym aniołem! - zawołała. Przemek w mundurze policjanta, wcale nie wyglądał na anioła, odwrotnie, budził we mnie respekt przypominający inne strony zaświatów, ale i tak czułam się beznadziejnie w nim zakochana. Wiedziałam, że dzięki ambicjom zawodowym zapewne go stracę na przełomie miesiąca, a był już dwudziesty. Mama chuchnęła na dwudziestogroszówkę, jak baba na straganie na pierwszy utarg, i powiedziała, że musi iść do taty, żeby rozwiązać konflikt rodzinny, który bardzo nam się zasuplił. - A co się stało, Jula, twoim rodzicom? -Nic. - To co im się zasupliło? -Nic. - Jesteś w złym humorze? - Jestem. - To fatalnie. -Fatalnie. -To ja już pójdę. -Idź. Nie odchodził jakoś, oglądał czubek brzozy chwiejącej się na wietrze i pogwizdywał cichutko. 54 - Kiedy wyjeżdżasz? -Dokąd? - Na te studia. - W ogóle nie wyjeżdżam. - Przecież nie ma uczelni w naszym mieście. - Ale jest dworzec autobusowy. - Będziesz się telepał autobusem dzień w dzień? - Początkowo, potem kupię sobie samochód. - Za to stypendium? - Nie. Za to, co odłożyłem pracując, jeszcze mi brakuje, ale dorobię. - Imponujesz mi, Hugh Grant. Nigdy nie udało mi się odłożyć ani grosza. - Dlaczego mówicie o mnie i do mnie: Hugh Grant? Mam przyzwoite polskie imię Przemysław. - Mówimy tak, bo jesteś bardzo podobny do tego aktora, chyba wiesz o tym? - A do kogo jest podobna Mrs. Robinson? Dlaczego nie ma na imię Mruczka? Czy nie mogłabyś mówić do mnie Przemek? - Mogłabym, Hugh Grant, ale nie będę. Odkąd dowiedziałam się, że jego studia nie zakłócą moich uczuć, poczułam się zdecydowanie lepiej. - Właściwie jesteś okropną dziewczyną, nie wiem, po co tu wiecznie przychodzę. - Przyniosłeś dwadzieścia groszy mojej mamie. - No tak, ale już dawno powinienem wracać do domu. Trzeba, żebyśmy w końcu zajęli się tą miednicą i dzbankiem, przecież chcemy wiedzieć, w jaki sposób znalazły się u Yolandy - przypomniał sobie. - Musielibyśmy pójść do sklepu i zapytać. - Możesz? - Jak odrobię lekcje, inaczej mama mnie nie puści. - A ja muszę iść do domu, żeby się przebrać. To jak? Za dwie godziny przed Yolandą? - Za dwie godziny przed Yolandą. 55 Usiadłam przy biurku, wyjęłam zeszyty i książki. Świetnie mi szło, ani nie zamazywałam bezmyślnie kratek, ani nie rozwiązywałam krzyżówki, ani nie słuchałam radia, po prostu przyzwoicie odrabiałam lekcje jak jakiś głupi kujon. Miłość do Hugh Granta uskrzydlała mnie, czułam, że zdam maturę, dostanę się na studia, nie zostanę żadną kurą domową, tylko błyskotliwą specjalistką od zarządzania, albo sędzią jak babcia, albo w ogóle wymyślę coś nadzwyczajnego. Po prostu będę musiała to zrobić, bo czułam, że Przemek nie zniesie przy sobie żadnej głupiej dziewczyny, a poza tym sama nagle zapragnęłam wiedzieć więcej, niż wiem. I to nie tylko w sprawie miednicy i dzbanka. Chciałam, żeby on mnie cenił. Na razie postanowiłam cenić się sama. Zobaczyłam, że Przemek stoi już przed Yolandą, więc zwolniłam i szłam sobie ulicą jakby nigdy nic, nawet zatrzymałam się przed sklepem z butami i oglądałam wystawę. Do umówionej godziny brakowało jeszcze dwóch minut, byłam bardzo zadowolona, że to on był przed czasem, a nie ja. Wcale nie miałam wrażenia, że umówiłam się z nim w sprawie miednicy i dzbanka, czułam się tak, jak powinna czuć się dziewczyna, kiedy idzie na spotkanie z ukochanym. - Co ty się tak ślimaczysz, Jula? - zawołał z daleka. - Nie dość, że spóźniłaś się piętnaście minut, to jeszcze idziesz jak po smole! - Wcale się nie spóźniłam, opowiadasz jakieś głupoty. Spojrzałam na zegarek, chodził. Hugh Grant pokazał mi swój, było na nim kwadrans później niż na moim. - To twój się spieszy. - Mój się nie spieszy, to twój się późni. Pokazał mi duży zegar wiszący nad sklepem jubilera, rzeczywiście, to mój się późnił. - Przepraszam cię, Przemku - powiedziałam skruszona. - Strasznie mi jest głupio, ale sam widzisz... W sklepie Yolandy były dwie panie. Chciały kupić kinkiet na ścianę, którego Yolanda broniła jak lwica, najpierw powiedziała, że jest atrapą, potem, że jak go się włączy do kontaktu, to natychmiast wysiadają korki, a w końcu, że kosztuje dwa razy drożej, niż początkowo mówiła, bo kartka 56 z ceną jest nieważna. Panie wyglądały na osoby, które kupią kinkiet pomimo wszystkich trudności stwarzanych przez Yolandę, ale właśnie w tej chwili do sklepu weszła jakaś kobieta i powiedziała, że tej nocy zmarła ciotka jej sąsiadki. - Taki dramat! - wołała. - Żaden dramat. Dramat byłby dopiero, moja Heleno, jeśliby ludzie nie umierali. Masz pojęcie, co by się wtedy działo na świecie ? Jak sobie człowiek to wyobrazi, śmierć wydaje się przyjemnością. Po tej filozoficznej uwadze Yolandy, dwie panie wyszły ze sklepu bez słowa. Wyszła również sąsiadka sąsiadki zmarłej ciotki. Yolanda była wyprowadzona z równowagi, bez przerwy otrzepywała rękoma sweter, albo poklepywała się po udach. Wyglądała, jakby ją coś okropnie gryzło. - Nie lubię opowieści o śmierci - powiedziała nagle. - A na dokładkę ta zmarła kobieta była bardzo porządnym człowiekiem, żal mi jej bardzo. Przemek, ja tego kinkietu nie sprzedam - przypomniała sobie nagle. - Pewnie, dlaczego ma go pani sprzedawać? Niech sobie wisi - powiedział Przemek spokojnie. Yolanda stanęła pod ścianą, zaczęła polerować kinkiet ściereczką i w ogóle nie zwracała na nas uwagi. Nie miałam zamiaru zaczynać żadnej rozmowy, bo prawdę mówiąc trochę się bałam Yolandy, ale Przemek najwyraźniej postanowił przełamać milczenie. - Babcia Julii kupiła u pani bardzo piękną miednicę i dzbanek -powiedział bohatersko. Yolanda spojrzała na mnie. - To ty też jesteś Julia?- zapytała. -Tak. Wróciła do swojego polerowania, ale uwagę Przemka zlekceważyła zupełnie. - Ojciec Julii postawił miednicę i dzbanek na białym stołku w swoim gabinecie - dorzucił. Dopiero teraz dotarło do mnie to słowo „też", którego użyła Yolanda. Zdobyłam się na odwagę i zapytałam: 57 - A skąd pani wie, że moja mama na imię ma Julia? - Nie wiedziałam, jak ma na imię twoja mama. Myślałam o babci -strzepnęła ściereczkę. - Babcia twoja jest Julia. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, bałam się kolejnego pytania: a skąd pani wie? Przemek się nie bał. - A skąd pani wie? Znowu strzepnęła ściereczkę, patrzyła chwilę na kinkiet, palcem przetarła na nim jakąś plamę i dalej zaczęła go polerować. - Skąd pani wie, że jej babcia ma na imię Julia? Szybko śmigała ściereczka po wygiętym złocistym łuku, kinkiet lśnił. Yołanda nie patrzyła na nas. -Ty się, Przemuś, zapytaj o to swojej babci. -Mojej babci? - No co tak się dziwisz, masz przecież babcię, nie? -Mam. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, dopiero Yolanda zapytała dziwnie łagodnym tonem: - To mówicie, że ładnie wygląda dzbanek i miednica na starej plebanii? - Ładnie - powiedzieliśmy jednocześnie. - Nawet bardzo ładnie - dorzucił Przemek po chwili. - Tak się zastanawiamy, pani Yolando, skąd to się u pani wzięło? - Ja tam nie wiem, skąd się wzięło, było, jak kupiłam sklep. Starsza pani bardzo się naparła na te porcelany. Mówiłam, że miednica ma brzeg obtłuczony, a dzbanek jest przy uchu odpryśnięty, ale gdzie tam, trzymała go przy sobie i jak dziecko kołysała... Yolanda złożyła ściereczkę. Do sklepu wszedł starszy mężczyzna i zaczął chodzić pomiędzy sprzętami. Pomyślałam, że więcej niczego tu się nie dowiemy. Starszy pan sięgnął po przycisk do papieru, ciężki, mosiężny. - Ile kosztuje? - zainteresował się. - Drogo - wyjaśniła Yolanda krótko. Rozpoczynała kolejną walkę, nie miałam już siły. - Chodźmy...- poprosiłam cicho Przemka. 58 Pożegnaliśmy się z Yolanda, ale zanim po wyjściu ze sklepu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, przeleciał obok nas mały chłopak i robiąc do Przemka głupie miny, zawołał głośno: -Te, glina! Przemek tylko pokiwał głową, ale nie odezwał się. Przez chwilę szliśmy obok siebie, potem wskoczyłam na murek otaczający trawnik i starałam się iść po nim zachowując równowagę. - Wstydzisz się chodzić po ulicy z gliniarzem, co? - zapytał Hugh Grant za moimi plecami. Zeskoczyłam i dalej już szłam obok niego, z rękoma grzecznie założonymi do tyłu, dopiero po paru krokach uświadomiłam sobie, że to musi wyglądać tak, jakbym miała na nadgarstkach założone kajdanki. Nie wiem, dlaczego zachciało mi się płakać. - Nie bądź głupi, Hugh Grant... - powiedziałam. 13. - Posuń się, waćpanna... Fabian usiadł obok mnie na kanapce przed telewizorem. Chcieliśmy obejrzeć wieczorne Wiadomości, jednocześnie popijając doskonały sok, który Julia pracowicie wycisnęła ze świeżych pomarańczy. Nasz pokój miał już wygląd zbliżony do tego, który sobie wymarzyłam. Psy przywlokły się tu za Fabianem, umordowane jak zwykle o tej porze, bo o szóstej wychodził z nimi na długi spacer i niezależnie od pogody ostro biegali we trójkę, żeby utrzymać się w dobrej formie. Czasami zabierała się z nimi Julia, ale ostatnio jakoś mniej dbała o swoją kondycję, natomiast bardziej o urodę. Linka i Smyczek runęły u stóp Fabiana, Mrs. Robinson i kocięta kotłowały się na dywanie. Za japońskim parawanem, w zacisznym kąciku, w którym stał tylko fotel, lampa na wysokiej bambusowej nodze i stolik z klatką Rozy, siedziała Julia i kończyła artykuł, który mozolnie studiowała od kilku dni. 59 «Piszę o tym, bo chcę, żebyś wiedziała, w jakiej to działo się chwili: w takiej dobrej, cichej, w której czułam się bezpieczna, kochana i kochająca. Słuchaj, to są chwile bezcenne. Pojąć nie mogę, dlaczego dokładniej pamięta się rozpacz, nieporozumienia, klęski, niż te spokojne, wspólne szczęścia. Kochaj spokojne wieczory, nawlekaj je na swoją nitkę jak niezwykłe korale. Przepraszam.» I wtedy zadzwonił dzwonek przy furtce. Fabian zbliżył się do okna, żeby zobaczyć, kto stoi w świetle latarni. - Nie wiem. Jakaś kobieta, pewnie będę musiał jechać do psa, albo do kota, bo żadnego zwierzaka przy niej nie widzę. Poszedł otworzyć, a kiedy wrócił, powiedział trochę zdziwiony: - To do ciebie, Julio, nie wiem kto, ta pani czeka przed domem, nie chciała wejść. Usiadł z powrotem na kanapce, sięgnęłam po swój szal, zawinęłam się nim i wyszłam naprzeciw... Drzwi były uchylone, widocznie Fabian nie wiedział, co zrobić, kiedy nieznajoma odmówiła wejścia do domu. Nie stała za progiem, tylko głębiej, tam gdzie kończył się podjazd, a zaczynał trawnik, w miejscu, którego nie oświetlały nasze dwie latarenki, ani ta przy domu, ani ta przy furtce. Zbliżyłam się, zaskoczona jej rezerwą i niepewna, jak mam się zachować. - Pani chciała się ze mną widzieć... proszę, może pani jednak wejdzie... zrobiło się chłodno... Mówiłam to wszystko przyglądając się uważnie, ale naprawdę nie wiedziałam, kim jest, nie widziałam jej nigdy, z pewnością zapamiętałabym tę twarz, zniszczoną już, ale bardzo piękną, te ogromne ciemne oczy i zdumiewająco długie rzęsy. - Nie będę wchodziła, dziękuję pani - powiedziała cichym, jednak dziwnie młodym głosem. - Chciałam z panią zamienić dwa słowa. Tak zupełnie między nami, na osobności. - Proszę, niech pani wejdzie - nalegałam. - Mój mąż ogląda telewizję, córka jest zajęta, znajdziemy miejsce, żeby spokojnie porozmawiać. 60 - Nie, nie! - zaprzeczyła gwałtownie. Chociaż przy powitaniu powiedziała mi swoje nazwisko, ciągle nie wiedziałam, kim jest, widocznie ona też uznała, że powinna to uściślić. - Jestem babcią Przemka. Zna pani Przemka, prawda? Babcia Hugh Granta, patrzcie tylko, a ja od paru dni myślałam, jakby tu zobaczyć się z nią i niby niechcący zapytać, kim była ta Anielka, o której napomknęła Yolanda, i z jaką Julią myliła moją teściową. A tu, proszę, babcia Przemka stoi na brzegu trawnika. Chciała być aktorką, ja myślę, z taką urodą większość dziewczyn marzyłaby o scenicznej karierze, jeszcze teraz mogłaby grać piękne, stare damy, i ten głos ma tak znakomicie ustawiony... - Pani przecież zna Przemka? Ponowiła pytanie, bo patrzyłam na nią oszołomiona i milczałam. - Oczywiście, wszyscy znamy Przemka, zaprzyjaźnił się z moją córką, proszę, niech pani wejdzie - opamiętałam się. Spojrzała w uchylone drzwi domu, przez które widać było tylko pierwszą sień i w głębi część rozjaśnionej światłem kuchni. - Pewnie zmieniło się tam wszystko. - Pani znała ten dom? Skinęła głową. - Bywała pani na starej plebanii? - Znałyśmy się z Anielką - powiedziała krótko i nagle zmieniła ton z zadumanego na rzeczowy. - Wiem, że kupujecie panie u Yolandy różne stare przedmioty, mówiła mi. Przyszłam zapytać, czy nie jest pani potrzebny stary obrus, ręcznie haftowany. Mam wyjątkowo piękny, jeszcze wypra-wowy mojej matki. Żal mi się z nim rozstawać, ale muszę, tak się składa, wie pani, jak to bywa. Mogłabym go wstawić do Yolandy, na pewno szybko znalazłby się nabywca, tylko że wolałabym... - zawahała się. - Ach... no... wolałabym nie sprzedawać go obcym. Kim jestem dla niej, pomyślałam, jeżeli nie obcą? Kimże ja dla niej jestem? Obrus? A ja nawet jeszcze nie mam porządnego stołu. Patrzyła wyczekująco, dlaczego nie chciała wejść? Z kim myli moją teściową? To 61 pytanie znowu zaczęło łomotać mi w głowie, jeżeli chcę wejść' do labiryntu, może powinnam zacząć od kupienia obrusa, kto wie. - Ma go pani przy sobie? - Nie, muszę wynies'ć z domu tak, żeby nikt nie widział, najpierw chciałam się upewnić, że pani jest zainteresowana. Zainteresowana to ja byłam, ale czym innym, nie obrusem. Kupię go, pomyślałam, czuję, że go kupię. Postanowiłam być dla siebie twarda. - Chciałabym go zobaczyć, ale najpierw muszę zapytać męża. Boże, jak to głupio brzmi, zupełnie jakbym nie miała nic do gadania w tym domu. Muszę zapytać męża, czy mogę kupić obrus! - To może niech pani pójdzie i zapyta - powiedziała. - Ja tu zaczekam. -Czy doprawdy... - Nie, nie! - nie pozwoliła mi nawet skończyć zdania- Zaczekam tutaj, jest ładny wieczór. Fabian oglądał prognozę pogody, przysiadłam na kanapce i zaczęłam skubać rękaw jego swetra. -Fabianie...słuchaj... - Słucham. - Fabianie, czyja mogę kupić obrus? -Jaki obrus? - Och, piękny, nie wyobrażasz sobie, ręcznie haftowany. - Słonko, przecież my nie mamy stołu - mówił wpatrzony w mapę pogody. - Ale przecież kiedyś będziemy mieli. - Kiedyś. -No, kiedyś. Mogę? - Co, czy możesz? - Czy mogę kupić obrus? Wiem, że wydałam już masę pieniędzy. Oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie podejrzliwie. - Czy ta pani to jest Yolanda? - Och, nie! Skąd! - uspokoiłam go. - No to kup sobie ten obrus. 62 Stała ciągle w tym samym miejscu, widziałam, że przechyliła głowę i patrzyła w oświetlone okna dużego pokoju, ale przez firanki, które już w nich wisiały, nie mogła chyba dużo zobaczyć. - Przerobiła pani salon?- zapytała, kiedy do niej podeszłam. - Nie. Urządziłam go, ale ścian nie ruszałam, jeżeli to pani ma na myśli. - To duży, piękny pokój, zawsze był ozdobą starej plebanii. Anielka go lubiła, lubiła też mały z widokiem na ten pawilonik, w którym ksiądz proboszcz kiedyś miał kancelarię. Stał tam piękny piec. Z ozdobnych ciemnozielonych kafli, drzwiczki kute, żeliwne, pewnie już go nie ma? To o tym piecu mówiła moja teściowa. Później wyparła go się i powiedziała, że istnieje tylko w jej wyobraźni, a tymczasem kiedyś on rzeczywiście był. - Nie ma - przyznałam. - Ale nie ja go rozebrałam. Myślę też, że nie zrobiła tego Anielka. Byłam już w labiryncie. Czy weszłam na dobrą ścieżkę? - Anielka? A kiedy miała to zrobić? Po śmierci nie rozbiera się pieców, miła pani. Jak z tym obrusem? Mąż się zgodził? - Tak. Czy możemy umówić się na jutro? - Tak, oczywiście. Zapraszam panią do siebie. Najwyraźniej broniła się przed wejściem do mojego domu, trudno. Postanowiłam, że nie będę nalegała, bałam się, że znowu popełnię jakiś błąd. Otworzyła małą, płócienną torebkę, którą miała przewieszoną przez ramię i wyjęła z niej wizytówkę. - To mój adres, miło mi będzie gościć panią u siebie. Niezależnie od tego, czy dojdziemy do porozumienia w sprawie obrusa. - Dziękuję, czy mogę być o dwunastej? - Tak. To dobra pora na herbatę. Pożegnałyśmy się, ale jeszcze przez chwilę stałam przed domem i patrzyłam, jak idzie w stronę furtki. I wtedy zobaczyłam, że ona zatrzymuje się, odwraca i patrzy na dom. Uniosłam w górę rękę i pomachałam jej, ale nie zauważyła tego, być może miała słaby wzrok, być może myśli tak bardzo zaprzątnięte czymś innym, że na nic nie zwracała uwagi. 63 «Zatrzymaj się teraz razem ze mną. Wracając do domu, po raz pierwszy pomyślałam, że przez próg, który chciałam wymienić, kiedyś przechodziła Anielka. Stanęłam i przez chwilę patrzyłam na wydeptane wieloma butami wgłębienie, tędy i ona musiała chodzić w jesiennych kaloszach, zimowych kozakach, letnich sandałkach. Kto wie, czy czasami obok niej nie przebiegała Julia, moja teściowa. Pomyślałam o tym po raz pierwszy, więc zatrzymaj się ze mną i pozwól mi na chwilę zadumy, zanim zacznę Ci dalej opowiadać tę historię.» - Kupiłaś sobie ten obrus? - zapytał Fabian. - Decyzję podejmę jutro. - Czy jest bardzo drogi? - Nie wiem. Nie zapytałam o cenę. -Julio... - Nie zapytałam, przepraszam. Mała Julia usiadła na dywanie obok leżących psów i przez chwilę usiłowaliśmy oglądać film, ale to było niemożliwe. - Tato, czy nie mogłabym dostać wcześniej tygodniówki? - Dlaczego? Masz jakieś szczególne wydatki? - Właściwie tak. - Jakie mianowicie? - Widziałam u Yolandy coś, co bardzo mi się podobało. I było w twoim guście. Pomyślałam, że mogę to coś kupić, a potem sprzedać ci po trochę wyższej cenie. Nie martw się, skóry z ciebie nie zedrę. - Mowy nie ma. Nie dam się nabrać. Mówisz tak, ponieważ wiesz, że cierpnę na sam dźwięk tego imienia, i robisz sobie żarty. - Zabijasz we mnie ducha przedsiębiorczości, tato. A skądinąd, mógłbyś się kiedyś wybrać z nami do Yolandy, żeby przekonać się na własne oczy, jak tam jest pysznie. - Dziękuję, wierzę wam na słowo. Zobacz, co jest na drugim programie, ten film jest potwornie nudny. - Tato, przepaliła się żarówka w mojej lampie, mógłbyś zmienić? Na dwójce są gadające głowy. Mówią o samolocie drapieżniku, chcecie tego słuchać? 64 - O drapieżniku ja nie chcę - powiedziałam zdecydowanie. - To daj mi nową żarówkę, wziąłbym sam, ale ciągle nie wiem, gdzie co tu jest, z najwyższym trudem trafiam do łazienki. - Fabian zastanowił się nad czymś, a potem dorzucił: - Dziwne. -Co jest dziwne, tato? - Dziwne, że jakoś nie mogę nauczyć się tego domu, a jednocześnie mam wrażenie, jakbym tu kiedyś był. - Może byłeś... - powiedziała Julia i spojrzała na Fabiana z zaciekawieniem. - Może byłeś, tylko nie pamiętasz. - Nigdy nie byłem nawet w tym mieście. - Może byłeś - upierała się Julia zupełnie niepotrzebnie. - Może byłeś jako małe dziecko. - Mama powiedziałaby mi przecież. - Fabian potarł ręką czoło-Jestem zmęczony myśleniem o tej sprawie. - O sprawie, że tu byłeś? - dociekała nasza córka. -Tak, i o paru innych. -Jakich? Podniosłam się. - Chodź, Fabianie, dam ci żarówkę. We trójkę poszliśmy do pokoju Julii. Zapaliła lampkę przy tapczanie, żeby oświetlić pokój, Fabian stanął na krześle, przesunął ręką po gładkim szkle klosza. - Ta lampa, na przykład, od pierwszej chwili wydaje mi się znajoma. Tym razem Julia milczała, było to czujne milczenie, wpatrywała się w Fabiana wyczekująco. - Weź ode mnie żarówkę - poprosiłam - i wkręć ją. Byłam niespokojna. Nie chciałam czegoś dla Fabiana, chociaż nie wiedziałam, czego dla niego nie chcę. Czy pani wie, że tam straszy, zapytał mnie pan ze Straży Miejskiej, kiedy przyjechaliśmy tutaj. Tak. Właśnie teraz straszyło mnie coś niewiadomego, coś, co Julia Najstarsza ukrywała przed nami. Fabian wymienił żarówkę, lampa u sufitu błysnęła swoim różowym, ciepłym światłem, przez chwilę stał na krześle i patrzył na nią. 65 - No, dobrze... - powiedział wreszcie schodząc. - Muszę iść jeszcze na chwilę do pawilonu. Kłamał, znałam go dobrze, nie musiał. Julia zamknęła się w łazienc. usłyszałam szum wody, którą puściła do wanny. Przeszłam do sieni i narzuciłam na siebie kurtkę. W pawilonie w obydwu oknach paliło się światło, kiedy byłam już blisko, przez jedno zobaczyłam Fabiana. Stojąc nieruchomo pośrodku małego magazynu leków, wpatrywał się w porcelanową miednicę i dzbanek, które Julia kupiła u Yolandy. Na wysypanej żwirem ścieżce usłyszałam kroki, obejrzałam się, to szła moja córka. Stanęła przy mnie, razem patrzyłyśmy na zadumanego Fabiana. - Mam do ciebie prośbę - powiedziałam. -Jaką? - Nie męcz go. Milczała, w zaroślach skrzypiały świerszcze, gdzieś pohukiwała pójdźka. - Dobrze - zgodziła się w końcu. - Dobrze, mamo, masz rację.. Objęłam ją i wróciłyśmy do domu. 14. Kochani! Mała Julia prosi, żebym zasiadła przy starej sekreterze i w pomarańczowym świetle lampy napisała do Was list. Niesłychanie poetyczna prośba. Jednak w dalszym ciągu nie mam ani starej sekretery, ani lampy, która daje pomarańczowe światło, chociaż prawdę mówiąc moje małe dębowe biureczko z biegiem lat dogania wartością starą sekreterę, natomiast pomarańczowe światło lampy, którego domaga się Julia, ciągle jest blado-żółte. Piszę więc list w nie do końca spełnionych warunkach, niemniej przyznaję, że najdłuższa nawet rozmowa telefoniczna jest zupełnie czymś innym niż list i nigdy go nie zastąpi. Kociątko Mrs. Robinson miewa się znakomicie, tylko ciągle jeszcze nie ma imienia, obawiam się, że kiedy w końcu stanie się wielką starą kocicą, 66 ciągle jeszcze będzie się o nim mówiło kociątko Mrs. Robinson, i proszę Cię, Fabianie, żebyś takie imię wpisał do jej paszportu, ponieważ w przyszłym roku zamierzam zabrać ją ze sobą na wakacje. Ja również czuję się dobrze. Gotuję sobie dietetyczne obiadki, chodzę na długie spacery, dużo czytam. Prowadzę zatem życie zdrowe, aczkolwiek może nieco monotonne. Zbyt wiele zmian zaszło w moim życiu jednocześnie, przejście na emeryturę i odejście Leonarda. Odejście Leonarda i zmiana mieszkania. Zupełnie inne otoczenie, nie znani sąsiedzi i ciągle odejście Leonarda. Staram się stworzyć sobie nowe nawyki, rytmy, wejść w to odmienione życie jak w nową sukienkę, ale ta sukienka źle na mnie leży. Pytasz mnie, Julio córeczko, kiedy do Was przyjadę, bo za mną tęsknisz. Wielka to dla mnie radość, i dla Ciebie chyba też, że możemy tęsknić za sobą. Pomyśl, jaka byłaby to niewygoda, gdybyśmy miały siebie dosyć. Bardzo mnie zdziwił, Fabianie, Twój dopisek do listu obu Julii. Nie rozumiem, o co Ci chodzi właściwie? Jak to, czy byłeś w tym mieście jako dziecko? Być może ze szkolną wycieczką, to prawdopodobne, ale naprawdę nie pamiętam wszystkich tras, które przemierzyłeś w swoim życiu. Lampa, o którą pytasz, jest dość podobna do tej, którą mam u siebie, nie uważasz? Oczywiście różni się kolorem i fakturą szkła, bo moja jest trochę porowata, wisiała zawsze w naszej sypialni, jeszcze w czasach, kiedy stało w niej i twoje dziecinne łóżeczko. Sądzę, że teraz musiało dopaść Ciebie echo z tamtych lat. Nie myśl o tym, doprawdy nie warto. Cieszę się z wiadomości, że Hugh Grant dostał stypendium. Przekażcie Przemkowi gratulacje i pozdrowienia ode mnie. Czy znalazłyście może coś niezwykłego w sklepie Yolandy? Zapomniałam Wam powiedzieć, że drzewka różane, które rosną przy furtce, wymagają opatulenia na zimę. Widziałam na strychu maty słomiane, pozawijajcie nimi drzewka, osłońcie to wszystko płachtami folii i okręćcie sznurkiem. Na górze i przy ziemi zawiążcie tak, żeby drzewka przypominały cukierki. Rośliny są jak ludzie, potrzebują miłości, ale i ludzie są jak rośliny, pozbawieni miłości więdną. 67 Dobrze, że mam Was, bo dzięki temu moje życie bez Leonarda jest trudne, ale nadal piękne. Całuję Was Julia Najstarsza 15. Mój tata odłożył list babci, sięgnął po słone orzeszki i trzymając przed sobą pełną garść, gryzł po jednym. - Nie mam pojęcia, co moja mama robiła na strychu, ta kobieta mnie zdumiewa. Wy nie wiecie, czego tam szukała? - Nie wiemy - odpowiedziałyśmy zgodnie z prawdą. A potem mama dodała: - Może nic nie robiła, tylko chciała zobaczyć, jak tam jest. - A jak tam jest właściwie? - Jak pójdziesz po słomiane maty, rozejrzyj się przy okazji - poradziła moja mama. - Jak ja tam byłam, nie zauważyłam niczego szczególnego. - Yolanda na pewno znalazłaby tam masę rzeczy. - Nie bądź taki jadowity, Fabianie. - Nie jestem jadowity, tylko dowcipny, słonko. - Ach, tak? - zdziwiła się moja mama. - Nie wiedziałam. - A ja znalazłam tam jedną rzecz niezwykle ciekawą - powiedziałam. - Mianowicie? - Portret proboszcza. - Obecny proboszcz nigdy tu nie mieszkał, a poprzedni wyniósł się, jak wybudowano nową plebanię. -Skąd wiesz, tato? - Kiedy kupowałem dom, sprawdzałem w księgach wieczystych. - Więc kto mieszkał przed nami? - Weterynarz, przed nim nie było innych właścicieli, oprócz administracji kościelnej. 68 Popatrzyłyśmy z mamą na siebie, żadna z nas nie odezwała się słowem. - Przez jakiś czas mieszkała tu rodzina starego proboszcza, ale po jego śmierci natychmiast się wynieśli. Młody proboszcz nawet ich nie znał, sam mi opowiadał - powiedział tata. - Jaki młody proboszcz, tato? Przecież chodzę do kościoła i widziałam wszystkich księży, nie ma wśród nich żadnego młodego, a nasz proboszcz jest już kompletnie stary. - Właśnie ten kompletnie stary, to jest ten młody, o którym mówię -wyjaśnił tata. - Przestańcie! - zdenerwowała się moja mama. - Fabianie, jeżeli będziesz jadł tyle orzeszków ziemnych, urośnie ci ogromny brzuch. - Marzę o tym - powiedział tata, wsypał sobie resztkę orzechów do ust i otrzepał ręce. - Idę na strych, czy któraś z was wybierze się ze mną? Wybrałyśmy się obydwie, bo obydwie tak samo bałyśmy się, że tata na strychu może odkryć coś, co go znowu wprowadzi w dziwny stan zamyślenia, którym sam się chyba niepokoił tak jak i my. Strych ciągnął się nad całym naszym mieszkaniem, miał dwa okna na swoich krótszych ścianach. W jednej jego części wisiały zaczepione na zardzewiałych hakach stare sznury do suszenia bielizny, w drugiej leżały słomiane maty, obok nich stała brązowa drewniana balia. Za oknami ciemniało, a słaba żarówka zawieszona pośrodku dawała niemiłe, mdłe światło. - Paskudnie tu jest - stwierdziła mama. - Chodźmy stąd, jak będą ci potrzebne maty do opatulenia róż, wiesz, gdzie możesz je znaleźć, a teraz chodźmy, Fabianie, chodźmy...- nalegała. - Czekaj, jak już tu jesteśmy, chcę się rozejrzeć, gdzie widziałaś portret proboszcza, Julio? -Tam! Pod jednym z okien ustawione były jakieś stare dykty i tektury, to między nimi widziałam portret, ale nawet nie przyjrzałam mu się dokładnie, bo był zakurzony, zobaczyłam księżą koloratkę pod brodą mężczyzny i odstawiłam go z powrotem. Teraz tata otrząsnął portret z kurzu, ale tylko posypał się pył, sam obraz dalej został poszarzały i niewyraźny. 69 - Nawet nie wiadomo, co z tym zrobić, zniszczyć głupio, trzymać też głupio - rozmyślała głośno moja mama. Tata podniósł z podłogi kawałek starej flaneli, przetarł nią płótno i ramy. Trzymając portret przed sobą, stanął pod żarówką. I wtedy spojrzeliśmy w oczy proboszcza. Pierwsza odezwała się mama, szepnęła tylko: - Ależ, Fabianie... - Nie wiem, skąd znam tę twarz - powiedział mój tata. Ja wiedziałam. Widywał tę twarz codziennie patrząc w lustro. Mama wyjęła mu portret z rąk i trzymając go przy sobie, popychała tatę w stronę drzwi. Podziwiałam ją, bo kiedy zeszliśmy po schodach, sięgnęła po torbę foliową, wsunęła do niej portret proboszcza i wcisnęła go w szparę między ścianą a kredensem. - Nie będziemy sobie zawracać tym głowy, Fabianie - powiedziała. -Czy będziesz jeszcze jechał do tego psiaka, którego potrącił samochód, czy mam już robić kolację? Jeżeli mam robić kolację, to co wolicie: parówki czy zapiekankę? Mówiła szybko, nie patrząc na tatę. Otworzyła lodówkę i zaglądała do niej czekając, aż podejmiemy decyzję. - Pojadę do tego psa. Niby jest z nim wszystko w porządku, ale chcę sprawdzić. Na kolację wolałbym parówki. - Będziesz za godzinę? - Szybciej. Tata wziął swoją czarną torbę, pomachał nam i wyszedł z kuchni. Trzasnęły drzwi i dopiero wtedy mama usiadła na krześle, odchyliła głowę do tyłu i odetchnęła. -Ufff... - Mamo, muszę ci coś powiedzieć - zaczęłam niepewnie, bo widziałam, że jest bardzo zdenerwowana, a ja tu jeszcze miałam coś w zanadrzu. - Ja też muszę ci coś powiedzieć - odparła. Wyprostowała się i spojrzała na mnie. - Mów pierwsza. 70 -Widziałam się dzisiaj z Przemkiem. -I co? - Rozmawiał ze swoją babcią, bo Yolanda powiedziała nam, że ona wie coś o naszej babci. Mama uniosła brwi, ale nie wyglądała na zaskoczoną. -1 co wie babcia Przemka o naszej babci? - Wie, że nasza babcia ma na imię Julia, bo znały się kiedyś. A teraz spotkała ją przed kościołem. - Wiem. Yolanda mówiła mi o tym. - Nic mi nie powiedziałaś, a przecież obydwie wiedziałyśmy, że coś się dzieje. - Początkowo wszystko wydawało mi się takie niedorzeczne. - A teraz? - Myślę, że coś w tym jest. -Jakaś tajemnica? - Może tajemnica. Co jeszcze mówił Przemek? - zapytała po chwili. - Że na naszej plebanii bardzo dawno temu mieszkała jakaś Anielka i że to do niej przyjeżdżała babcia, kiedy była młodą dziewczyną. Niczego więcej Przemek się nie dowiedział. - Byłam u jego babci dziś rano. Zdębiałam. Moja mama otworzyła karton soku z marchwi i wyjęła z kredensu dwie szklanki. 16. - ...więc jak usłyszałam imię Anielka, powiedziałam, że kupię ten obrus. Chciałam się jeszcze raz z nią spotkać. Myślałam, że dowiem się czegoś więcej, rozumiesz? «A» na nożyku i to samo «A» na serwecie babci nie dawało mi spokoju. Anielka, Anielka! Nigdy nie słyszałam o żadnej Anielce w rodzinie taty. Moja córka patrzyła na mnie wyczekująco, a miałam jej jeszcze dużo do powiedzenia, niestety. 71 - Przyszłam punktualnie, czekała na mnie z herbatą, było nakryte do stołu, ładne cienkie filiżanki, kryształowa miseczka z konfiturami, herbatniki. - Staroświecko? - zapytała Julia zachłannie. «Staroświecko, co to znaczy dla Julii? A dla Ciebie? Że ładne cienkie filiżanki? Możliwe. Że kryształowa miseczka z konfiturami? Możliwe. Anie staroświecko, to znaczy jak? W kubkach? W słoiku ze zdrapaną do połowy etykietą? W pytaniu Julii była nostalgia. Za czym ona tęskni, co ją męczy ? Przecież staram się, żeby nasz stół zawsze ładnie wyglądał, ale może jest dla niej za mało staroświecki! Za mało staroświecki dla mojej córki z walkmanem na uszach i w dżinsach poprzecinanych żyletką. A może to zauroczenie sklepem Yolandy obudziło w Julii takie tęsknoty, nie wiem.» - Może nie tyle staroświecko, ile ładnie - odpowiedziałam wymijająco - prosiła, żebym usiadła, a sama poszła po obrus. Rozejrzałam się, to jest taki typowy pokój starszej pani, która obstawia się pamiątkami. - Nasza babcia nie obstawia się pamiątkami, utyka je po różnych mysich dziurach. - Babcia Przemka obstawia się, pełno tam różnych zdjęć, bibelotów, wszystko to, co nasza babcia chowa, babcia Przemka trzyma na wierzchu. Widziałam ze trzy zdjęcia Hugh Granta z różnych epok. Przyniosła obrus. -Ładny? - Ładny, ale nie kupiłam. - Dlaczego? - Bo ona się rozmyśliła. Sądzę, że cała historia z obrusem była zwyczajną bajką, babcia Przemka w ogóle nie miała zamiaru niczego sprzedawać. Ściągnęła mnie do siebie, bo ambitnie chciała mi udowodnić, że nie miałam racji, kiedy upierałam się w rozmowie z Yolandą, że nasza babcia nigdy nie miała siostry o imieniu Anielka i że to babci Przemka coś plącze się w głowie. - Nie mówiłaś mi, mamo, że rozmawiałaś z Yolandą - oburzyła się Julia. 72 Dolałam soku do jej szklanki, chociaż jeszcze nie wypiła wszystkiego. - Nie chciałam, żebyś sobie nabijała tym głowę. - Przecież widziałaś, że i tak mam nabitą. - Chciałam wam czegoś oszczędzić, tobie i tacie - tłumaczyłam się. -Nie wiem czego, ale instynktownie czuję, że skoro babcia coś przed nami ukrywa, powinno zostać ukryte. - Ale sama w to wchodzisz. Miała rację. -1 teraz mówisz mi o tym - atakowała. - Bo widzę, że zaczynasz myszkować w tej sprawie. - Czy babcia Przemka coś ci udowodniła? - Tak, udowodniła. Pokazała mi zdjęcie ze ślubu Anielki. Anielka z mężem w kościele, Anielka z mężem w ogrodzie przy starej plebanii... Julia spojrzała za okno, jakby chciała sprawdzić, czy nie został tam po nich jakiś ślad. - Anielka z mężem i swoją druhną. Druhna stoi obok Anielki i trzyma w ręku bukiety kwiatów. -1 to jest babcia - domyśliła się natychmiast Julia. -I to jest babcia. - Może tylko podobna? - Nie, to babcia. Trzyma w ręku bukiety, wpatrzona w męża swojej siostry. - Jak miał na imię mąż Anielki? - Leonard...on miał na imię Leonard... Milczała. Sięgnęła po szklankę, wypiła kilka łyków, potem odstawiła ją od siebie. - Nie podoba mi się - powiedziała. Czekałam. Byłam pewna, że zaraz zacznie mówić dalej, ale nie chciałam jej przyspieszać. - Nie podoba mi się, że babcia swojej siostrze zdmuchnęła sprzed nosa męża. Prawdę mówiąc, mnie się to też niezbyt podobało. 73 - Wstyd jej i dlatego robi z tego tajemnicę - mówiła dalej Julia. -Powiem ci tylko, mamo, że zrobiła mi piekło, kiedy odbiłam chłopaka Ulce! A ja przecież nie wyszłam za mąż za chłopaka Ulki i Ulka nie była moją siostrą! Widziałam, że jest bliska łez, powstrzymywał ją tylko dalszy atak furii. - A ten facet, mamo, którego trzymasz za kredensem, to jest kto, chciałabym wiedzieć? Ja też chciałabym wiedzieć. - To nie jest żaden facet, to jest ksiądz, sama widziałaś koloratkę. Opamiętała się. - Niczego więcej nie udało się wycisnąć z babci Hugh Granta? - Niczego. Na każde z moich pytań odpowiadała: nie wiem. Mówię ci, chciała tylko dowieść sobie i mnie, że z nikim nie pomyliła babci. - A obrus? Pokazała ci go w ogóle? - Obrus jak obrus. Nie zwariowałabym na jego punkcie, nawet gdyby mi chciała sprzedać, ale powiedziała, że kiedy go wyjmowała z szuflady, zrozumiała, że nie potrafi się z nim rozstać. - Co zamierzasz zrobić z tym wszystkim? Powiesz babci? - Nie wiem. Ciągle nie daje mi spokoju dziwne zachowanie taty, zupełnie jakby chciał z okruchów wspomnień sklecić jakąś całość. - Może babcia ukrywa przed nami nie tylko to, że poderwała męża Anielce, ale i to, że tata w dzieciństwie był kiedyś na starej plebanii? - Tak właśnie myślę - przyznałam. - Może trzeba mu pomóc - powiedziała Julia. - Może trzeba mu przeszkodzić. - Dlaczego? - Bo ciągle jeszcze mam nadzieję, że powinnyśmy ufać Najstarszej Julii. Znowu spojrzała w okno, zapatrzyła się. Spojrzałam i ja. Zmierzchało, ale widać było stary dąb rosnący w głębi ogrodu. Miotany wiatrem gubił liście, płynęły w powietrzu. - On wie - powiedziała moja córka. -Ale liście nie wiedzą. 74 «Następnego dnia rano, kiedy Julia poszła już do szkoły, a Fabian przyjmował w pawilonie swoich pacjentów, przyszedł stolarz. Padał deszcz, więc szybko biegł od furtki chowając głowę pod długim pakunkiem zawiniętym w przemoczone gazety. Był to nowy próg naszego domu. Rozcięłam sznurek, którym okręcono mokry papier, wyjęłam równo przycięty, wypolerowany kawałek drewna i oparłam go o ścianę przy drzwiach wejściowych. Stolarz musiał przeczekać ulewę, więc jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o anomaliach atmosferycznych, ale jego pytanie o to, kiedy będzie mógł przymocować próg, zbyłam bliżej nie określonym terminem. Domyślasz się, prawda? Domyślasz się, że kiedy poszedł, złapałam nowy próg i zaniosłam go na strych.» 17. Kochany mój Fabianie, dziś list specjalny, urodzinowy. Tylko czego można Ci życzyć, jeżeli wszystko to, co najważniejsze, już masz? Chyba, żeby trwało dalej i dalej było źródłem wielkiej szczęśliwości. Dzień, w którym się urodziłeś, pamiętam sekunda po sekundzie, a ta, w której podano mi Ciebie zawiniętego w kocyk, była najwspanialszą w moim życiu. Długo mogłabym opisywać, jaki byłeś paskudny i jak bardzo się darłeś, ale Ty zawsze wściekasz się, kiedy Ci to wypominam, więc może tym razem daruję Ci tę opowieść, i to będzie moim dla Ciebie prezentem na urodziny. Twoje Damy milczą ostatnio, żadna z Nich nie ma widać czasu na pisanie listów, co mnie napawa nadzieją, że Julia uwiła już Wasze gniazdo i zabrała się do tłumaczenia, a druga Julia uczy się tak pilnie, że na nic innego nie ma czasu. W porywach tylko ogarnia mnie niepokój, że przyczyna Ich milczenia tkwi w czym innym, i wtedy podejrzewam jedną o budowę kominka w dużym pokoju, a drugą o potajemne schadzki z Hugh Grantem. Ciebie, mój drogi Fabianie, nie podejrzewam o nic, wiem po prostu, że nie znosisz pisać listów. 75 Czytałam ostatnią książkę Fromma, który, jak wiesz, jest mi szczególnie bliski, przywiozę Wam ją, bo jest mądra, chociaż być może znajdzie też i wielu oponentów, zwłaszcza pośród naukowców, którzy upatrują przyszłość naszego świata w bezwzględnym postępie techniki. Jak myślisz, czy kiedyś dojdziemy do tego, że ludzie zaczną produkować roboty z ludzkim sercem ? Ta dość makabryczna wizja spędza mi sen z oczu. Ostatnio zebrałam się w sobie i podjęłam trud zrobienia porządku w papierach Leonarda, wyobraź sobie, że znalazłam wśród nich zdjęcie, o którym w ogóle nie wiedziałam, że istnieje! Nie mam pojęcia, gdzie było robione, w każdym razie jest na nim zakątek w jakimś ogrodzie, stół nakryty do podwieczorku, a na plecionych krzesłach siedzi wokół niego cała nasza rodzina: Leonard, ty, wuj Leonarda i ja w bajecznie pięknej sukni. Sędziwy wuj w sutannie wygląda bardzo godnie. Piszę Ci o tym, bo chcę, żebyś wiedział, kto jest na tym zdjęciu, jeżeli kiedyś wpadnie Ci w ręce, a mnie nie będzie, może nie tyle na świecie, ile akurat pod ręką. Pamiętam tego wuja znakomicie, kiedy go poznałam, mimo swojego wieku był jeszcze pięknym mężczyzną, zawsze zastanawiałam się, dlaczego poszedł do seminarium duchownego. Teraz, w miarę im bliższy staje mi się Fromm, tym lepiej rozumiem takie wybory. Zapomniałam, że siadałam do pisania tego listu z zamiarem przekazania Ci śmiesznych historyjek z mojego obecnego życia, stosownych na dzień urodzin, a tymczasem znalazłam się w jakimś bliżej nieokreślonym ogrodzie w towarzystwie duchownego wuja. Słuchaj, to jest prawda, że w miarę jak przybywa człowiekowi lat, coś dziwnego dzieje się z pamięcią! Mnie to nie ominęło: zapominam, że nalałam sobie herbatę, i szykuję następną, chociaż ta pierwsza stoi na stole w pokoju i paruje, za to pamiętam doskonale, że wuj Leonarda nosił do sutanny wiśniowe półbuci-ki, czego jeszcze z pewnością nie pamiętałam kilkanaście lat temu. A w tej chwili, Fabianie, ogarnęła mnie zgroza, bo właśnie mój komputer zasygnalizował, że w swoim słowniku nie ma słowa „półbuciki"! Znając moje przekorne usposobienie, domyślasz się, że natychmiast sprawdziłam, czy jest w tej jego mądrej pisowni pewien brzydki wyraz, dość powszechnie 76 używany. Jest, Fabianie, jest! A półbucików nie ma, półbuciki już nie z tego są świata! Domyślasz się też, że natychmiast złapałam za mysz i stanowczo poleciłam mojemu komputerowi: DODAJ! A więc jeszcze jaką taką władzę mam i nad komputerem, i nad półbucikami. Tęsknię za Wami bardzo, co niewątpliwie zaowocuje tym, że wkrótce mój samochód pojawi się przed starą plebanią. Powiedz Julii, że długo zastanawiałam się nad tą sprawą i doszłam do wniosku, że nie mogę się dłużej opierać, i jeżeli chce w jednym z małych pokoi urządzić gościnny, z którego mogłabym korzystać w czasie pobytu u Was, nie będę się sprzeciwiać. Ściskam czule Julia Najstarsza 18. Jestem wściekła. Jestem wściekła na moją babcię. Tata dał mi do przeczytania list, który dostał od niej na swoje urodziny. Babci wydaje się, że jest szalenie dowcipna pisząc, że posądza mnie o potajemne schadzki z Hugh Grantem, a ja dałabym miesiąc życia za to, żeby on raczył spojrzeć na mnie jak na dziewczynę, a nie jak na rodzonego brata. Gdybym chciała, mogłabym chodzić z piętnastoma chłopakami z naszej szkoły, tylko nie chcę, bo mi się wcale nie podobają, podoba mi się jedynie Hugh Grant. Może przesadziłam trochę z tymi piętnastoma, ale z dwoma na pewno mogłabym chodzić, a z jednym to już z całą pewnością, bo mnie nawet pocałował na szkolnej dyskotece, wcale to zresztą nie było przyjemne. Wiem, że byłoby przyjemne szalenie, gdyby mnie pocałował Hugh Grant. Wiem, po prostu mam wewnętrzne przekonanie. Nie dam się więcej pocałować żadnemu z tych parszywców, którzy przychodzą na dyskoteki, będę cierpliwie czekała, aż Hugh Grant zrozumie, że jestem jedyną kobietą w jego życiu. 77 Inna rzecz, że nie widziałam go nigdy z żadną dziewczyną, jeżeli gdzieś chodzi, to tylko ze mną, ale właśnie tak ze mną chodzi jak z bratem. Raz byliśmy w kinie, raz na wystawie rzeźby, a raz na popołudniowym nabożeństwie w niedzielę. W tę niedzielę to nawet byłam w kościele aż dwa razy, bo jak wybrałam się po południu na spacer, to spotkałam Przemka, który właśnie szedł na mszę, bo przed południem miał służbę i nie mógł. Wtedy skłamałam, że ja też rano nie byłam i dopiero teraz idę, więc dzięki Bogu poszliśmy razem. W kościele nie mogłam się w ogóle skupić, bo bez przerwy patrzyłam na piękny profil Hugh Granta, ale to przecież nie był grzech, tak uważam, bo na jednej mszy i tak już byłam i modliłam się gorąco, prosząc niebiosa, żeby Hugh Grant wreszcie mnie pokochał. Uważam również moje kłamstwo, że nie byłam w kościele, za dobry uczynek, bo chyba nie jest grzechem, jeżeli chodzi się do kościoła dwa razy dziennie. Mama mówi, że mam wszystko poprzestawiane w głowie, ale radzi mi, żebym była cierpliwa, bo też bardzo długo kochała się bez wzajemności, zanim tata raczył zauważyć, że ona w ogóle jest na świecie, i po raz pierwszy powiedział do niej słonko. Moja mama długo sądziła, że tata mówi do niej słonko, bo taka jest miła i ciepła, i radosna dla niego, bardzo była tym zachwycona, ale potem okazało się, że on ma na myśli jej włosy rdzawobrązowe, od spodu trochę jaśniejsze, co sprawia, że ma głowę podobną w kolorze do łebka słonki, scolopax rusticola, którą kiedyś, jeszcze na pierwszym roku studiów, znalazł ze złamaną nóżką, wyleczył i pokochał. Mama wcale nie miała złamanej nóżki, tylko ten łebek rdzawobrązowy, i tata nie musiał jej leczyć, ale również pokochał ją obłędnie, a mama była jeszcze bardziej zachwycona, niż wtedy, kiedy myślała, że jest dla niego słonkiem. Właśnie idzie Hugh Grant od furtki. Swój rower oparł o drzewo, widocznie nie ma zamiaru składać dłuższej wizyty na starej plebanii. - Cześć, Jula! Zobaczył, że siedzę w oknie ze swoimi papierami, szkoda, jeszcze gotów pomyśleć, że go tu wypatrywałam. - Nie widziałaś przypadkiem Stefana? Miał być u twojego taty ze swoją świnką morską. 78 Stefan to przyjaciel Przemka, ten o którym mówi się u nas pan ze Straży Miejskiej. A więc Hugh Grant nawet nie tutaj idzie, a jedynie szuka Stefana. - Nie widziałam. Co jest jego śwince? - Oko jej łzawi, smutny widok, wygląda, jakby płakała. - Zdarza się u świnek, tata ją szybko wyleczy. -A ty? Co robisz? - Siedzę w oknie i rozmawiam z tobą, młodzieńcze. - A tak naprawdę ? - Z całą pewnością naprawdę. - Och, Jula, chyba znowu coś ciebie pokąsało. Rozpacz mnie pokąsała, ty młody idioto, miałam ochotę wyznać Hugh Grantowi otwarcie. Przychodzisz tutaj i pytasz o świnkę morską. A potem jak z łaski, o to co ja robię. Co ja robię? Piszę referat z historii, referat o konflikcie papiesko cesarskim, a jednocześnie umieram z tęsknoty za tobą, to robię. - Taka ładna dziewczyna, ale czasami jak masz tę swoją minę i jak otworzysz buzię, można się załamać. - Mogę nie otwierać buzi. Nie muszę. - Z kolei żadna przyjemność chodzić z dziewczyną, która jest tylko ładna, ale nie otwiera buzi. - Przecież ze mną nie chodzisz, więc nie powinno ci to przeszkadzać. -Tak? A z kim chodzę? - Nie wiem, nie pilnuję. -A szkoda. - Dopiero byłbyś wściekły, gdybym pilnowała. - Skąd wiesz? A może mi tego właśnie brak? Miałam ochotę uciec, zapaść się pod ziemię, bo nie wiedziałam, czy Hugh Grant mówi serio, czy tylko żartuje. Spojrzałam na niego, uśmiechał się, ale spoglądał na mnie poważnie. Ta zagadka była dla mnie nie do rozwiązania. - Wiesz coś na temat konfliktu papiesko cesarskiego? - zapytałam. 79 - Wiem. Pisałem z tego referat, który chyba jeszcze gdzieś mam, bo dostałem „bdb", więc zostawiłem go jako dokument dla przyszłych pokoleń. Na kiedy potrzebujesz? -Na jutro. - Przywiozę ci, tylko uważaj i jakby się pojawił Stefan, powiedz mu, że będę za godzinę, dobrze? - Dobrze. I dziękuję ci, Przemek. Podchodził już do swojego roweru, kiedy zawołałam: - Hugh Grant, zaczekaj! Przystanął i obejrzał się. - Tylko żebyś mi żadnych dziewczyn po drodze nie zaczepiał! - Jędza! - roześmiał się. A mój tata do mamy mówi słonko. 19. Tego dnia, kiedy Fabian pojechał do stadniny koni, Julia nieoczekiwanie wróciła ze szkoły po czterech lekcjach. Postanowiłam skorzystać z okazji, że jesteśmy same, i zanieść portret proboszcza na nową plebanię, bez obawy, że gdzieś po drodze mogę spotkać Fabiana. - Chodź ze mną - powiedziałam, kiedy Julia zjadła drugie danie i sięgnęła po deser. - Będzie mi raźniej. - Czy zamierzasz go tam zostawić, mamo? - Nie wiem, co zamierzam. Zobaczę na miejscu. Wiem, że nie mogę przez całe życie trzymać za kredensem portretu. Być może jest na plebanii ktoś, kto znał tego księdza, i to ułatwi mi podjęcie decyzji. Jeżeli będę wiedziała, kim był, będę też wiedziała, co z nim zrobić. Julia odsunęła od siebie miseczkę z budyniem, którego nawet nie zaczęła jeść, i spojrzała na mnie z przyganą. - Jestem pewna, że to jest mój pradziadek z bocznej linii, mamo. Wuj dziadka Leonarda, ten, którego zdjęcie babcia znalazła w starych doku- 80 mentach. Tata jest do niego podobny jak dwie krople wody, tacie brakuje tylko koloratki, a mógłby zostać księdzem. - Tata nie nadaje się na księdza. - Dlaczego? -Bo ja ci to mówię. - Tak czy inaczej, mamo, nie powinnaś rozstawiać rodziny po kątach. - Co ty opowiadasz, Julio? Przecież właśnie chcę wyjąć twojego ciotecznego pradziadka zza kredensu i znaleźć dla niego odpowiednie miejsce. Nie wiem, o co ci chodzi. - Uważam, że powinien zostać z nami. Może jest naszym bliskim krewnym, a ty chcesz go koniecznie upchnąć na nowej plebanii. - W ogóle nie wiadomo, kim jest, i właśnie tego mam nadzieję się dowiedzieć. Wyjęłam portret z foliowej torby, starannie go odkurzyłam, podobieństwo Fabiana do księdza z portretu było uderzające. - Jeżeli jest moim ciotecznym pradziadkiem, powieszę go u siebie w pokoju - powiedziała Julia stanowczo. - Nie zrobisz tego. Nie zrobisz tego ze względu na tatę i babcię Julię. Zawahała się. - Może Yolanda weźmie go do siebie. - To byłoby jakieś rozwiązanie - przyznałam. - Ale chyba go nie sprzedasz? - zaniepokoiła się. - Nie sprzedaje się rodzinnych portretów. - Jeszcze dopłacę Yolandzie, niech tylko go weźmie. Zawinęłam obraz w kolorowy, kwiecisty papier, który nam został po urodzinowych prezentach Fabiana. - Nie możesz go zanieść na plebanię w takim papierze, mamo, wygląda niepoważnie. Rozwinęłam obraz i trzymając go przed sobą jak tarczę, bezradnie stałam w kuchni. Po raz pierwszy rodzina mojego męża wydała mi się nieznośnie uciążliwa, nawet nasza córka wyprowadzała mnie z równowagi. Wyjęła z szuflady dużą reklamówkę, wzięła z moich rąk portret i ostrożnie 81 wsunęła go do torby. Na szczęście nie zauważyła, że była to reklamówka z czerwonym zajączkiem wielkanocnym, który na uszach miał zawiązaną zieloną kokardę, bo spojrzała tylko na jedną stronę. - Chodźmy - zarządziła. Nowa plebania była dość daleko, więc wzięłyśmy samochód, przez całą drogę Julia z posępną miną siedziała obok mnie i milczała. - Ksiądz proboszcz jest bardzo miłym człowiekiem. Wolałabym, mamo, żebyś była dla niego uprzejma. - Dla wszystkich jestem uprzejma. - Chciałabym, żebyś była szczególnie uprzejma dla księdza proboszcza, jest sędziwym człowiekiem i zasługuje na szacunek. - Wiesz ty co, Julio? Zostaw mnie z tym portretem i wysiądź! - zdenerwowałam się. Gwałtownie zjechałam na pobocze i stanęłam. Policjant pojawił się przede mną błyskawicznie. - Przykro mi bardzo - powiedział salutując. - Będę musiała zdrowo dołożyć do twojego pradziadka z bocznej linii... - warknęłam w stronę Julii. Wyjrzała przez okienko i uśmiechnęła się promiennie. - Cześć, Kostek! - zawołała. - Jak się masz? Mamo, pozwól, że ci przedstawię, to jest właśnie ten Kostek, kolega Przemka, o którym tyle wam opowiadałam. Nigdy w życiu nie słyszałam o żadnym koledze Przemka, nigdy. - Dzień dobry, panie Kostku! Jestem mamą Julii. - Bardzo mi przykro! - powtórzył, ale zauważył niezręczność i natychmiast poprawił się. - To znaczy bardzo mi przyjemnie, muszę pobrać od pani mandat. Płaci pani teraz czy dać kredytowy? - No, wiesz! - zgorszyła się Julia. - Mandat? Od mojej mamy? Ty chyba zgłupiałeś? - Daj spokój, Jula! Nie utrudniaj mi pracy. - To jest praca? Wyłudzanie pieniędzy od porządnej kobiety? - Mogę dać kredytowy... mnie nie zależy... nie muszę pobierać gotówki - męczył się. 82 - Niech pan pobiera! - zdecydowałam. Wiedziałam, że kiedyś w końcu będziemy musieli zacząć płacenie mandatów, to miasto i tak dostatecznie długo było dla nas życzliwe. - Wolałbym dać pani kredytowy, niech pani weźmie kredytowy... - Niech pan pobiera! - zażądałam kategorycznie. - Niech pani weźmie kredytowy, niech pani to dla mnie zrobi! - błagał. - Pobieraj, jak ci moja mama mówi! - krzyknęła Julia. - Ale ty jeszcze sobie, Kostek, ten mandat popamiętasz! - Cicho siedź, Jula, bo inaczej będziesz odpowiadała za obrazę! - Daj mu w łapę, mamo! Daj mu w łapę i zgłoś, że przyjął, ja będę świadkiem! - O, Jula! Tego to już za dużo! To już ci nie ujdzie na sucho! - Ma pan rację, panie Kostku, to jej nie ujdzie na sucho, ja to z nią załatwię... - łagodziłam. - Nie, proszę pani! Ja sam to załatwię! - Ona żartowała! Ma takie poczucie humoru. Julia, przeproś pana Kostka - zażądałam. - Za nic w świecie - powiedziała Julia. Trzymała w objęciach torbę z portretem ciotecznego pradziadka i patrzyła przed siebie z uniesioną w górę brodą, stojący obok Kostek stał się dla niej powietrzem. Podał mi mandat kredytowy. - Wezwanie za obrazę będzie doręczone pocztą. - Jestem nieletnia - wtrąciła Julia krótko. - To pójdziesz do poprawczaka. Wtedy otworzyła drzwiczki samochodu, wyskoczyła z niego i machnęła portretem pradziadka, Kostek uskoczył w bok. - W życiu swoim nie zatańczę z tobą na żadnej dyskotece! - zawołała. -Zobaczysz! Przemkowi powiem, że pocałowałeś mnie na urodzinach Baśki! A wiesz, jak to się nazywa? To się nazywa molestowanie nieletnich! Wezwanie będzie ci doręczone pocztą! 83 Patrzyłam na nich trzymając mandat kredytowy w ręku i nie miałam pojęcia, co robić. - Chyba muszę wezwać policję - powiedziałam wreszcie. Sięgnęłam po telefon komórkowy, który miałam w schowku, i okazało się, że to był świetny pomysł, bo oboje zjednoczyli się przeciwko mnie, Julia wyrwała mi słuchawkę, a Kostek mandat kredytowy. - To były żarty, proszę pani, nigdy nie oskarżyłbym Juli o obrazę władzy, skąd! Za dobrze się znamy, całowaliśmy się na urodzinach Baśki, teraz to było takie przyjacielskie przekomarzanie, doprawdy, proszę pani... - Mamo, jeżeli zadzwonisz na policję, ja się zabiję! Kompletnie nie masz wyczucia, co kiedy można i do jakiego stopnia! Pomyślałam, że jak wrócimy do domu, to tak jak nigdy w życiu jej nie sprałam, tak ją spiorę. - Wsiadaj! A pana proszę o oddanie mi mojego mandatu kredytowego, chcę zapłacić gotówką. - Ale, proszę pani, skąd... - Chcę zapłacić mandat, i to już! - wrzasnęłam. Dokoła nas stała już spora grupka ludzi, więc Julia pokornie wsiadła do samochodu, a zrozpaczony Kostek zaczął wypisywać mi mandat gotówkowy. Zapłaciłam, ruszyłyśmy. Byłam kompletnie roztrzęsiona i jak zwykle w chwilach skrajnego zdenerwowania nuciłam sobie półgłosem piosenkę, którą zwykł śpiewać mój dziadek: „... ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną! Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną..." A skoro nuciłam, Julia wiedziała, że jest źle. «Właśnie, jedna różą, druga kaliną, nie ma na to żadnej rady. I nie tylko dlatego byłam zdenerwowana, że Julia awanturowała się na ulicy, a ja musiałam zapłacić mandat, ale przede wszystkim dlatego, że całowała się z Kostkiem na urodzinach jakiejś Baśki. Kostka miałam już wątpliwą przyjemność poznać, o Baśce coś tam słyszałam, zresztą nie była taka znowu ważna. Ważny był fakt, że Julia szybko wtopiła się w swoje towarzystwo, 84 a ja nagle zostałam z boku, jak ta kwoka, której kurczak przeniósł się na inne podwórko i lata tam z obcymi kurczakami, a kwoka nie ma na to żadnego wpływu, może sobie najwyżej gdakać. Jeszcze się przekonasz, jak to jest, kiedy Ci Twój własny kurczak czmychnie spod skrzydeł i będziesz biegać wzdłuż siatki, bo jedyne, co Ci zostanie, to właśnie gdakać ze strachu na samą myśl o tym, co kurczaka za tą siatką może spotkać.» Kiedy wysiadłyśmy przed nową plebanią, zerwał się silny wiatr, tarmosił torbą z obrazem, szarpał nas za włosy, sypał piaskiem. - Czy pamiętasz, mamo, o czym rozmawiałyśmy, zanim wszczęłaś tę awanturę o mandat? Szła teraz tyłem, bo w ten sposób łatwiej było jej walczyć z wiatrem, ze skrzywioną buzią i przymrużonymi oczyma usiłowała też bronić się przed piaskiem, ale jego podmuchy sypały ze wszystkich stron. Pomyślałam, że ta pogoda jest złowieszcza, i może byłoby lepiej nie chodzić na nową plebanię. - Nie pamiętam, o czym rozmawiałyśmy. Z trudem szłam pod wiatr, przytrzymując ręką oszalałe włosy. - Prosiłam cię, żebyś była uprzejma dla księdza proboszcza - przypomniała mi. Wreszcie pokonałyśmy krótki odcinek drogi od parkingu do drzwi plebanii, wiatr wydłużył go w nieskończoność. Przycisnęłam guzik domofonu i spojrzałam na Julię. - Ja też proszę, żebyś była uprzejma dla księdza proboszcza - powiedziałam. A potem obydwie patrzyłyśmy na siebie wyniośle. Otworzyła nam starsza pani ubrana w długą brązową suknię. Miała przyjazne, uśmiechnięte oczy, więc pomyślałam z ulgą, że niedobre przeczucia, które przed chwilą mną owładnęły, były mylące. Przedstawiłam jej siebie i Julię, i zapytałam o księdza proboszcza. Okazało się, że wyjechał na dwa dni i we wszystkich sprawach zastępuje go młody wikary. - A może ja mogę w czymś pomóc? - zapytała życzliwie. - Jestem siostrą proboszcza, więc jeżeli sprawa nie dotyczy kościoła... Zawiesiła głos patrząc wyczekująco. 85 - W zasadzie sprawa nie dotyczy kościoła - powiedziałam. - Mamy pewien problem. Wyjaśniłam, że jestem żoną weterynarza i że dopiero od niedawna mieszkamy na starej plebanii, którą mój mąż odkupił od swojego poprzednika razem z całymi weterynaryjnymi zobowiązaniami. Słuchając mnie potakiwała szybkimi rucłiami siwej głowy, podobnej do kulki puchatego przekwitłego mlecza. Wydała mi się tak sympatyczna, że nagle zaczęłam w niej dostrzegać kogoś, kto z pewnością zaofiaruje się z pomocą w moich dość dziwacznych problemach, musiałam je tylko składnie wyartykułować. Darowałam jej wszystkie nasze rodzinne zawirowania, nie miałam zresztą ochoty o nich mówić, i poprzestałam na opowieści o strychu, na którym moja córka znalazła portret księdza. - Nie wiem, co mamy z nim zrobić, rozumie pani z pewnością, że sytuacja jest dość niezręczna. - Oczywiście, oczywiście - powtarzała. Jednocześnie spoglądała ciekawie na torbę z czerwonym zającem, którą trzymała Julia. Wreszcie zaprosiła nas do pokoju. Na dużym stole było tam rozłożone pranie, najwyraźniej szykowane do magla, bo sporo równo złożonych serwetek i obrusów leżało już w wiklinowym koszu ustawionym na krześle. Na drugim, w czystej poszewce reszta czekała na swoją kolejkę. Pokój był duży i jasny, w rogu stały trzy niewielkie fotele i okrągły stolik przykryty kordonkowa serwetą. - Siadajcie, moje drogie - zaprosiła nas białowłosa pani. Julia usiadła tyłem do pokoju, ale ja widziałam przed sobą całą tę ścianę, którą ona miała za plecami. Nad długim mahoniowym bufetem wisiał na niej portret mężczyzny.Większy od naszego i zadbany, ciemne, drewniane ramy, w które był oprawiony, lśniły świeżą politurą. Byłam szczęśliwa, że Julia go nie widzi, bo miałam czas, aby przywyknąć do myśli, że ksiądz, na którego portret, patrzyłam nie jest Fabianem. Siwa pani zauważyła moje zaskoczenie. - Co, moje dziecko? - zapytała. - Czyżby portret, który znalazłyście u siebie na strychu, był podobny? 86 - Chyba tak... - powiedziałam niepewnie. Julia odwróciła się. Przez chwilę patrzyła w milczeniu na wiszący za nią obraz, a później wyjęła z torby nasz portret. Siostra księdza proboszcza spojrzała i uśmiechnęła się. - Tak sobie myślałam - powiedziała. - Tak sobie myślałam, że to będzie on. Długo mieszkał na starej plebanii. Mój brat to go nie pamięta, bo jeszcze chłopaczkiem był, jakeśmy tu przyjeżdżali, ale ja tak! Miły był to ksiądz i dobroci nadzwyczajnej, o każdego zadbał, o każdym pomyślał, a jak się przeniósł na nową plebanię, to w starej umieścił swoją daleką rodzinę, kuzyna z żoną, w biedzie byli, a właśnie urodziło im się maleństwo. - Maleństwo...? - powtórzyła Julia i spojrzała na mnie. - Ano, maleństwo. Chłopaczek... -Jak miał na imię? - A kto by to pamiętał, tyle lat minęło. Wiem tylko, że kiedy stary proboszcz zmarł, ci młodzi zaraz stąd wyjechali. Słyszałam potem, że wielkie nieszczęście ich spotkało. Młoda pani zmarła tragicznie czy coś. Dlaczego tak się o to dopytujesz, dziecinko? Julia opuściła głowę, wyskubywała nitkę z rozciętych na kolanie dżinsów. - Ciekawa jestem... mieszkali tam, gdzie ja teraz mieszkam... chciałabym dowiedzieć się czegoś o nich... na przykład, jak miała na imię ta pani, która tragicznie zmarła... Była speszona, czuła, że nie jest w porządku wobec miłej siostry księdza proboszcza. Ja zresztą też nie byłam w porządku, bo jej pozwalałam na te wszystkie podchwytliwe pytania. - Jak miała na imię? A tego to ja też nie pamiętam. Nigdy ich za dobrze nie znałam, a do imion nie mam głowy. - Może Julia, jak ja? - dopytywała moja córka uparcie. - Nie, Julia to jej nie było. Inaczej jakoś. Staruszka zamyśliła się, wyraźnie chciała sobie przypomnieć. - Nie, nie... - zrezygnowała. - Nie pamiętam. Julia na kolanie wyprostowała zgniecioną torbę, gładziła ją przez chwilę, a potem sięgnęła po obraz, który leżał na stoliku obok niej. 87 - Nie róbcie sobie kłopotu z portretem - powstrzymała ją siostra proboszcza. - Jego miejsce jest tu albo w kościelnej kancelarii. Mamy w parafii pana, który nam wszystkie malowidła utrzymuje w pięknym porządku, zajmie się też i tym portretem, a później to już znajdziemy dla niego jakieś godne miejsce. Podobał mi się ten pomysł, chociaż widziałam, że Julia nie jest nim zachwycona, bo patrzyła na mnie niepewnie. - Będę pani wdzięczna - powiedziałam zdecydowanie. - Ja również uważam, że kościelna kancelaria będzie najodpowiedniejszym miejscem dla tej pamiątki. Jak się ten proboszcz nazywał? Zamówię u grawera odpowiednią tabliczkę, żeby ją potem umieścić na ramie. Siwa pani wyjęła z kredensu mały notes, wyrwała kartkę i zaczęła starannie rysować na niej literę po literze imię i nazwisko starego proboszcza. Czekałyśmy z Julią w napięciu. Julia pierwsza wzięła kartkę do rąk. Patrzyłam jej przez ramię. Nazwisko było obce. Znajome imię. Fabian. - Czy pani jest pewna? - spytałam zaskoczona. - Jestem pewna - odparła z przekonaniem. Ożywiła się i zwróciła do Julii wyraźnie zadowolona z siebie. - O, widzisz! Pytałaś, jak mały chłopczyk miał na imię. Właśnie Fabian mu dali, po proboszczu! Tacy byli wdzięczni swojemu krewnemu, że pozwolił im zamieszkać na starej plebanii, kiedy szukali dla siebie dachu nad głową. Pożegnała nas miło, zapytała jeszcze, czy Julia była już bierzmowana, dopytywała, jak nam się mieszka na starej plebanii i czy mój mąż, tak jak poprzedni weterynarz przyjmuje w pawilonie. Wiatr nie przycichł i z trudem wróciłyśmy do samochodu. Siedziałyśmy przypięte pasami, aleja ciągle nie ruszałam, nie odzywałyśmy się do siebie, wreszcie spojrzałam na Julię pytająco, chociaż bez słów. - No, nie wiem... - powiedziała. - Czy nigdy nie widziałaś metryki taty? - Widziałam dziesiątki razy. -I co? 88 -Leonard i Julia. - A miejsce urodzenia? - dociekała. -Nowa Wieś. - Dużo jest Nowych Wsi. - Babcia mówiła, że byli w drodze, kiedy złapały ją bóle, i że ta Nowa Wieś była zupełnym przypadkiem. Julia wyjęła ze schowka atlas samochodowy, zobaczyłam, że szuka Nowej Wsi w spisie miejscowości. Tak jak przypuszczała, było ich tam dużo. Sprawdzała teraz na szczegółowych mapkach. Czekałam. - Jest - powiedziała. - Trzydzieści kilometrów stąd. I to chyba nie jest żadna wioska, tylko zupełnie duże miasteczko. Mogli go tam zgłosić w urzędzie. A gdzie był chrzczony? - Nie wiem, nie pytałam nigdy, wszędzie mógł być chrzczony, kiedy tata był mały, ciągle jeździli po kraju, przecież Leonard był geodetą. Dopiero, kiedy babcia zaczęła pracować, zamieszkali w jednym miejscu. Nie wiem, gdzie tata był chrzczony. - I nie dowiesz się tego, mamo, bo babcia kłamie jak najęta. -stwierdziła Julia.- Ona w ogóle nie jest moją babcią, nie chcę jej. Moją prawdziwą babcią jest Anielka. «Tego dnia znowu nieobojętnie przeszłam przez próg naszego domu. Julia zaraz po powrocie zabrała psy na długi spacer, chciała dojść z nimi do wąwozu, który ciągnął się daleko za naszym ogrodem. Wyrok, który wydała na Julię Najstarszą, wstrząsnął mną. A gdyby tak Fabian nie kupił starej plebanii, a gdybyśmy tu nigdy nie trafili, a gdyby nie było Yolandy i jej sklepu? Musi przecież istnieć jakaś przyczyna, dla której Julia ukrywa przed nami prawdę, myślałam nie po raz pierwszy. Czy mam prawo dochodzić jej tylko dlatego, że chcę zaspokoić swoją ciekawość? Ale jeżeli cofnę się teraz, zostaje jeszcze moja uparta córka, która nie ustąpi tak łatwo. Przyznam Ci się: poszłam na strych, przysiadłam na wystającej ze ściany belce i myślałam o tym wszystkim patrząc na mój nowy próg. Gładki, lśniący, nie tknięty niczyją stopą. Nie lubiłam go, niestety.» 89 Kiedy zeszłam na dół, pośrodku kuchni siedziała Mrs. Robinson, przy niej kotłowały się kocięta, czekały na swój obiad, zbliżała się ich pora. Dałam im trochę białego sera, a kiedy wyjmowałam z lodówki kartonik, w którym trzymałam gotowaną rybę, usłyszałam, że w pokoju dzwoni telefon. Pomyślałam, że Fabianowi szykuje się pacjent, więc jeszcze zanim podniosłam słuchawkę, sięgnęłam po notes i długopis. Usłyszałam łagodny, cichy głos, to jakaś pani pytała, czy jestem żoną weterynarza, a kiedy potwierdziłam, zawołała z ożywieniem: - Ja, proszę pani, dzwonię właściwie do pani córki! A moja córka właśnie wróciła do domu, pierwsze wbiegły do pokoju psy, a ona za nimi, zmarznięta jakaś, z pochmurną buzią. - Już ją proszę - powiedziałam, ale usłyszałam jeszcze krótkie wyjaśnienie. - Jestem siostrą księdza proboszcza, panie były u mnie nie tak dawno. - Ach tak! Pani głos od razu wydał mi się znajomy. Julia jest obok mnie. - Mam dla niej wiadomość! - usłyszałam jeszcze, ale już Julia wyjęła mi słuchawkę z rąk. Odpowiedziała na powitanie, ale potem trzymała słuchawkę przy uchu i tylko czasami powtarzała: tak, tak, rozumiem. Później podziękowała za coś, pożegnała siostrę proboszcza i położyła słuchawkę. Wsunęła ręce do kieszeni kurtki, stanęła naprzeciwko mnie i patrzyła mi w oczy. To nie był dobry wzrok. - Nie dawało jej spokoju imię matki małego Fabiana. Po naszym wyjściu zaczęła szukać w księgach parafialnych, czy nie ma tam jakiegoś wpisu, bo wydawało jej się, że bardzo chciałabym wiedzieć jak najwięcej o ludziach, którzy tu przed nami mieszkali. Rodzicami Fabiana byli Leonard i Aniela, a jego matką chrzestną Julia. Odwróciła się i gwizdnęła na psy. - Wyjdę z nimi jeszcze. - Daj spokój, jest zimno. Wróć, porozmawiamy. Zatrzymała się. - Czy wiesz, dlaczego ona to zrobiła? 90 -Nie wiem. - To o czym mamy rozmawiać? - Może zrobiła to z powodu, który uznała za konieczny, może po prostu trzeba jej zaufać i zostawić całą tę sprawę w spokoju - usiłowałam znowu bronić Najstarszej Julii. -O, nie! - Tata nie może wiedzieć o tym - powiedziałam zdecydowanie. Psy niecierpliwiły się, poszczekiwały przed drzwiami, Julia zaciągnęła suwak kurtki i włożyła kaptur na głowę. - W porządku - powiedziała. - Ja mu nie powiem. Odprowadziłam ją, psy przepychały się przy wyjściu, a potem biegły do furtki, za nimi szybko szła Julia. Spojrzałam na wydeptany próg, przez który tyle razy przechodzić musiała moja teściowa, Anielka. Wiedziałam, że go nie zmienię. 20. « Droga moja Julio! Ucieszył mnie Twój list, bo przyzwyczaiłam się już do Waszych epistolarnych raportów, chociaż rozumiem, że wcale nie jest tak łatwo znaleźć czas na ich pisanie. Pytasz, jak urządzić pokój dla mnie, a przecież wiesz, że przyjeżdżając do was tylko co jakiś czas i tylko na kilka dni, będę się czuła świetnie w każdym wnętrzu, które wymyślisz. Działaj więc po swojemu tak, żebyś sama była zadowolona, bo myślę, że częściej będziesz z tego pokoju korzystała niż ja. Myślę, że przyjadę za jakieś dwa, trzy tygodnie, uzależniam to od pana glazurnika, który robi mi coś tam w kuchni i trochę się grzebie. Już się zaczęłam przyzwyczajać do mojego nowego mieszkania i nawet je polubiłam. Powiedz Mrs. Robinson, że jej kociątko wyrasta na miłą i grzeczną panienkę, zresztą przywiozę ją ze sobą, więc sami się przekonacie. A propos kociątka, nie masz pojęcia, jaki miałam zabawny sen. Otóż śniło mi się, że wróciła do mnie moja poprzednia kotka. I w tym śnie 91 robiłam dla niej ciepły kubraczek na drutach, co jest o tyle zdumiewające, że jak wiesz, nigdy w życiu nie zrobiłam niczego na drutach. Kotka sobie siedzi, a ja sobie dziergam, aż wreszcie mój sen się kończy. Następnej nocy, wyobraź sobie, pojawia mi się ta sama kotka, tylko już ubrana w kubraczek, który jej w poprzednim śnie zrobiłam. Czy to nie piękne? Byłam bardzo ciekawa, co stanie się z kotką i z kubraczkiem kolejnej nocy, ale kolejnej nocy nie miałam już żadnego snu. Widzisz, takie głupotki Ci wypisuję, ale oprócz nich dzieje się koło mnie również i trochę poważniejszych rzeczy. Nie będę Ci o nich szczegółowo pisała, bo niezbyt są wesołe, wiążą się z nieustannym porządkowaniem dokumentów, listów i papierów pozostałych po Leonardzie. Część z nich, postanowiłam przekazać Fabianowi, bo dla niego na pewno będą stanowiły rodzinną pamiątkę. Sporo zniszczyłam i ten fakt obudził we mnie refleksje nad losem. W życiu każdego człowieka są jakieś tajemnice, które stanowią jego własność niesłychanie prywatną, nie uważasz? Czułam się dziwnie dotykając tajemnic Leonarda, starałam się omijać je wzrokiem, szykując stosik papierów, a nawet zdjęć, które zdecydowałam się spalić, ponieważ ogień uznałam za najszlachetniejszą formę zniszczenia tego, co powinno być zniszczone. Wyrzucam sobie, że zbyt późno pokochałam Leonarda. Zawsze podobał mi się jako mężczyzna, wiesz przecież, jaki był przystojny, nawet jako starszy pan. Od pierwszej chwili, kiedy go poznałam, lubiłam na niego patrzeć, lubiłam słuchać jego głosu, teraz wydaje mi się to takie powierzchowne. Prawdziwą miłość do niego odczułam o wiele później. Może wyda Ci się dziwne, ale w naszym związku było inaczej niż jest zwykle, najpierw łączyła nas przyjaźń, dopiero po latach oboje zrozumieliśmy najważniejsze. Niemniej całe moje życie spędzone z Leonardem było szczęśliwe. Zapędziłam się w rozmyślania i dobrze, ale powinnam zostawić je dla siebie, tymczasem wpakowałam je do listu i nadziwić się teraz nie mogę, jak głupio potrafią wyglądać myśli, kiedy przełoży się je na słowa! Ty myślisz słowami czy obrazami, Julio? Musimy porozmawiać kiedyś o tym, bo to jest bardzo interesujące. 92 Robi się naprawdę coraz chłodniej i dziś znowu zaczęłam się obawiać, że Fabian nie zabezpieczy w porę drzewek różanych przy furtce, być może martwię się o to dlatego, że sama mam takie złe doświadczenia ogrodnicze. Raz zaziębiłam róże, kiedyś za mocnym podlewaniem zmarnowałam kwiaty. Miewałam jednak i nieoczekiwane niespodzianki, któregoś roku mieszkaliśmy w domu z niewielkim ogrodem, Fabian był jeszcze zupełnie mały, więc Leonard doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zasiać wszędzie trawę, na której będzie mógł swobodnie biegać nie marnując nam żadnych roślin. Ja jednak marzyłam o kilku grządkach kolorowych kwiatów. Z giętkich gałązek zrobiłam płotek, którym otoczyłam klomb przed domem. Wyobraź sobie, że po kilkunastu dniach mój płotek wypuścił liście i w ten sposób pośrodku trawnika wyhodowałam spory żywopłot, który zupełnie zasłonił moją mizerną hodowlę. Czytam „Dzienniki" Stefana Kisielewskiego i tak bardzo żałuję, że wyszły dopiero teraz, wyobrażam sobie, jaką byłyby wspaniałą lekturą dla Leonarda. Przywiozę je, kiedy będę jechała do Was. Popatrz, ciągle mam silną potrzebę dzielenia się swoimi wrażeniami z kimś bliskim. Fakt, że nie można tego robić, jest jedną z uciążliwości, które niesie samotność. Całuję Was wszystkich Wasza Julia Najstarsza Mama pozwoliła mi przeczytać ten list z taką miną, jakby chciała powiedzieć: a nie mówiłam! Mamę bardzo łatwo nabrać na różne takie gładkie słówka, na niedomówienia i czary mary, sama wypróbowałam to na niej i prawie zawsze mi się udawało. Inna rzecz, że Ust przyszedł w odpowiednim momencie, zupełnie jakby babcia Julia wiedziała, że krążymy wokół jej tajemnic i że nic nie powstrzyma mnie od ich rozwiąza- 93 nia. Uważam zresztą, że sprawa i tak jest dostatecznie jasna, chciałabym, tylko wiedzieć, dlaczego został urządzony cały ten cyrk, w którym babcia wystąpiła w roli woltyżerki. Od rana miałam zły dzień. Zmieniła się pogoda, ucichł wiatr i nagle zapanowała piękna późna jesień, ładniejsza niż wszystkie inne pory roku. Była sobota i w południe przyjechał Hugh Grant na swoim górskim rowerze. Zaczął mnie namawiać, żebyśmy pojechali na krótką wycieczkę w stronę fortów, nie byłam tam jeszcze i miałam na to wielką ochotę, ale mój rower jest starym gruchotem w porównaniu z tym, którym jeździ sobie po mieście Przemek, i było mi wstyd wyciągać go na światło dzienne, więc powiedziałam, że boli mnie gardło. Głupio, wiem. Wzięliśmy psy i poszliśmy w stronę mojego jaru, bardzo lubię tam chodzić, psy wariują. Najpierw Przemek nic nie mówił, tylko był ponury. - Jeżeli jesteś zły, to po co mnie tu wleczesz? Myślisz, że to przyjemnie tak iść i patrzeć na twoją nadętą minę? - A myślisz, że mnie było przyjemnie wysłuchiwać głupot, które Kostek wygadywał o tobie? Musiałaś na całą ulicę wrzeszczeć, że się z nim całujesz? Musiałaś? Potrzebne ci to było do szczęścia? - Wcale się z nim nie całowałam - wyparłam się. - To był przypadek. - Jaki przypadek, jaki przypadek? Jeszcze nie słyszałem o czymś takim, żeby dziewczyna przez przypadek całowała się z chłopakiem. - No to właśnie słyszysz. Kostek jest zresztą bardzo miły. - Czy całujesz się z każdym bardzo miłym? - Nie, nie z każdym. Z tobą się jeszcze nie całowałam. -A miałabyś ochotę? - Może bym i miała. - Akurat. Przecież jestem gliną. - No to co? Masz jakąś obsesję. Kostek też jest gliną. - Podobno całowałaś się z nim przez przypadek. - Z tobą też mogłabym przez przypadek. - Za nic w świecie. Za skarby nie będę się z tobą całował przez żaden przypadek. 94 Boże, jak głupio rozgrywałam moją sprawę z Hugh Grantem! - Chciałam ci tylko powiedzieć, że to nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. - Dziękuję, zrozumiałem. - Och, źle zrozumiałeś. - Och, dobrze zrozumiałem. Byliśmy już w jarze i idąc obok siebie, z wściekłością wzbijaliśmy w górę wysuszone liście. Dookoła nas drzewa złociły się od tych, które jeszcze nie spadły, a nad wąwozem wisiało niebo tak jasne, tak bardzo niebieskie. Marzyłam o tym, żeby Hugh Grant mnie pocałował, ale on miał w głowie tylko tego nieszczęsnego Kostka, o którym ja przecież nawet nie pomyślałam od chwili, kiedy wrzepił mandat mojej mamie. A potem powiedziałam zupełnie nieoczekiwanie coś, z czym zupełnie nie umiałam sobie poradzić. - Hugh Grant, moja babcia Julia nie jest moją prawdziwą babcią! -Jak to? Opowiedziałam mu wszystko, ale jednocześnie zalewałam się łzami, bo wiele dałabym za to, żeby babcia Julia była moja babcią, ponieważ kochałam ją tak, jak kocha się babcię, a Anielka była dla mnie tylko kimś nieobecnym w moim życiu. Przemek wyjął z kieszeni paczkę chusteczek ligninowych i cierpliwie podawał mi jedną po drugiej, a potem objął mnie, przytulił mocno do siebie i z całą pewnością zaraz zacząłby mnie całować, ale kiedy psy zobaczyły, co się święci, zaczęły ujadać i szarpać Hugh Granta za nogawki. - Nie martw się - powiedział. - Przyjdziemy tu kiedyś bez psów. 22. Długo nie mogłam znaleźć dywanu, ale wreszcie odkryłam go na samym dnie paki, w której niedawno przywieziono resztę rzeczy z naszego poprzedniego domu. Zależało mi na nim, bo to był dywan pochodzący 95 z mieszkania Najstarszej Julii i Leonarda, który Julia dała mi tuż przed swoją przeprowadzką. Był dość duży, wełniany, jego intensywnie wiśniowy kolor tłumiły popielate koła, w których umieszczono delikatne w rysunku kosze z kwiatami. Nie był specjalnie piękny, ale Julia, kiedy mi go dawała, pochyliła się nad nim, widziałam to, i przesunęła po nim ręką. Zrozumiałam wtedy, że to jest gest pożegnalny, i zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno. Teraz przypomniałam sobie, że mam ten dywan i że z całą pewnością powinien znaleźć się w pokoju, który szykowałam dla Julii. Położony, zajmował prawie całą powierzchnię podłogi, a kiedy zawiesiłam na mahoniowym karniszu stare kordonkowe firanki w kolorze ciemnego złota, pokój nabrał osobliwego charakteru, chociaż jeszcze nie było w nim żadnych mebli. Postanowiłam, że następnego dnia udam się do sklepu Yolandy, żeby znaleźć coś, co może będzie szczególnie pasowało do tego wnętrza. Przez cały wieczór łasiłam się do Fabiana, nie ukrywając, że chodzi mi o drobny datek na rzecz upiększenia pokoju Julii Najstarszej, i przyznać muszę, że Fabian tym razem okazał się szczodry. - Czuję, że wrócisz od tej wariatki z workiem pełnym staroci, które ktoś wyrzucił na śmietnik. Ona tam wszystko zbiera i teraz wciśnie ci za moje ciężko zarobione pieniądze. Jesteś niepoprawna, słonko. Przyznałam Fabianowi rację, bo wiedziałam, że to mu zawsze bardzo poprawia samopoczucie, zwłaszcza, kiedy decyduje się na jakiś większy wydatek. Schowałam zwitek banknotów do torebki i wprost nie mogłam doczekać się następnego dnia, tak bardzo chciałam biec do Yolandy, żeby przetrząsnąć jej sklep. - Może zajrzałabyś do pokoju babci i zobaczyła, jak ładnie wygląda jej dywan i kordonkowe firanki - zaproponowałam mojej córce, kiedy skończyła odrabiać lekcje i usiadła w dużym pokoju przed telewizorem. -Jutro wybieram się do Yolandy, chcę zobaczyć, czy nie ma u siebie czegoś interesującego, jeżeli masz ochotę, możemy umówić się po szkole i pójść do niej razem. Przemilczała moją propozycję, chociaż miałam nadzieję, że ułagodzi ona jej wrogi stosunek do Julii Najstarszej. Wstała jednak i poszła do poko- 96 ju, żeby obejrzeć dywan. Wróciła dość szybko i z powrotem usiadła przed telewizorem. -No i jak, Julio? - Ładnie. - A co z jutrzejszym dniem? Milczała głaszcząc jedno z kociąt Mrs. Robinson. - Mogę pójść - powiedziała wreszcie. - No wiesz, łaski to ja nie potrzebuję. Wzruszyłam ramionami, bo już mnie doprowadzała do wściekłości. - Nie robię ci żadnej łaski, mamo, pójdę chętnie. Po prostu, nie radzę sobie z tym wszystkim...- zmieniła nagle ton. «To mogłam zrozumieć, ja też radziłam sobie nie nadzwyczajnie. Starałam się bardzo, ale myśl o tym, co będzie, kiedy Julia Najstarsza podjedzie pod dom, wysiądzie z samochodu i... och, nie! Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, co stanie się po „i". Chciałam jednak, żeby miała tu swój pokój, w którym będzie czuła się dobrze. Pomijając wszystko, przecież odkąd weszłam do tej rodziny, była ze mną, była z Julią od chwili jej urodzenia, przez całe życie była z Fabianem, kimkolwiek dla niego jest. My mieliśmy wygodną nieświadomość, a dla niej, czym był każdy dzień? Może właśnie należy miłosiernie zdjąć z Julii tajemnicę, z którą tak długo musiała żyć? Musiała czy chciała? Widzisz, ile niewiadomych było przede mną tego dnia, kiedy wchodziłam z moją córką do sklepu Yolandy ?» Umówiłyśmy się na parkingu, przez chwilę czekałam na Julię. Kiedy nadeszła i wrzuciła swoją szkolną torbę do samochodu, wolno ruszyłyśmy w stronę starych uliczek. Z daleka zobaczyłyśmy Yolandę, długą szczotką zakończoną wiązką szmatek spłukiwała z piany okno wystawowe. Znowu była w obcisłej brązowej sukni, która jej sięgała prawie do kostek i w czarnych nieskazitelnie czystych tenisówkach. Głowę miała ciasno owiniętą pomarańczową, szyfonową chustką, której końce sterczały po bokach jak psie uszka. 97 - Jednak jest podobna do dobermana, miałaś rację - stwierdziła Julia. -Nie wpuści nas, zobaczysz. Powie, że jest zamknięte z powodu mycia okna szmatami na kiju. - Dzień dobry, pani Yolando! - zawołałam najobrzydliwszym z moich przymilnych głosików. Spojrzała w naszą stronę, skinęła głową, ale zaraz odwróciła się i wspięta na palcach, usiłowała teraz ściągnąć pianę spod górnej listwy okiennej. Podeszłyśmy bliżej, na drzwiach wejściowych wisiał kartonik z napisem: P.OSZŁAM. DO BANKU ZARAZ WRACAM. - Czy pani naprawdę jest w banku? - zapytała Julia przekonana, że Yolanda kupi ten żart. Nie kupiła. Spojrzała na Julię niechętnie. - Nie bądź ty taka dowcipna, bo jeszcze ci powiem, że dla ciebie zawsze jestem w banku. - Czy długo będzie pani zajęta? Nie odwróciła się nawet w moją stronę. - Krótko - powiedziała. Stałyśmy przed drzwiami sklepu czekając cierpliwie. Wreszcie Yolanda wycisnęła nad wiadrem mokre frędzle szmatek, wytarła ręce w ścierkę leżącą na parapecie wystawowego okna i zaczęła szukać czegoś w kieszeni sukni. - Klucze diabeł ogonem nakrył - stwierdziła. Wyjęła z kieszeni chustkę, jakiś wymięty list i kłębek kolorowego sznurka. Kluczy nie było. Wrzuciła wszystko z powrotem, złożyła ręce i wzniosła oczy do nieba. Święty Antoni Padewski, mój przyjacielu niebieski, powiedziała, niech się święci twoja chluba, niech się znajdzie moja zguba. Czekałyśmy w napięciu, po chwili Yolanda otworzyła oczy, rozejrzała się i bardzo przytomnie zajrzała pod wycieraczkę leżącą przed wejściem do sklepu. Wyjęła spod niej klucze i otworzyła drzwi. Weszła i odwróciła kartonik. Naszym oczom ukazał się złowieszczy napis: 98 NIECZYNNE Z P.OWODU CHOROBY Julia przykucnęła na chodniku, oparła łokcie na kolanach i ujęła brodę dłońmi. - Ciekawe... - powiedziała. Yolanda zamknęła drzwi i weszła w głąb sklepu, niosąc ze sobą wiadro i kij ze zwisającymi smętnie szmatkami. .- Nie czujesz się obrażona? - zapytała Julia. Przez chwilę analizowałam ten złożony problem. - To bardzo dziwne, ale ona nie jest w stanie mnie obrazić. - Rozumiem. To co robimy? -Pójdziemy na lody. W tej samej chwili Yolanda podeszła do drzwi, zdjęła z nich kartonik i otworzyła. - Możecie wejść. Otwarte. Spojrzała na pocięte spodnie Julii i skrzywiła się. - Eech... - stęknęła tylko. Wdychałyśmy zapachy sklepu Yolandy i wolno snułyśmy się po całym pomieszczeniu. - Czego szukacie? - zapytała konkretnie. - Nie wiemy - przyznałam się. - Czegoś ładnego. -W jakim kolorze? Pytanie wcale nie było takie niedorzeczne, przecież ani szmaragdowy, ani pomarańczowy, ani nawet czerwony zupełnie nie pasowałby do pokoju, który już zaczęłam urządzać. - Miedzianym - powiedziałam odważnie. - Miedzianym... - powtórzyła Yolanda w zadumie. - Miedziany mam samowar, ale on nie jest do sprzedania. - Dlaczego? - zapytałam. - Dlatego - wyjaśniła krótko. Ale ja już bardzo chciałam go mieć. Pomyślałam, że w czasach, kiedy na starej plebanii mieszkała moja teściowa Anielka, mógł być jakiś samo- 99 war, może nawet nie używany, chociaż prawdziwy tulski. W kącie bocznego pomieszczenia zauważyłam wciśnięty między dwie etażerki nieduży okrągły stolik. Miał ładnie wygięte nogi i szklany blat objęty drewnianą ramą, pod szkłem widać było napiętą na niej siatkę z rafii. Była w starozłotym kolorze kordonkowej firanki, którą zawiesiłam w pokoju Julii Najstarszej. Na tym stoliku samowar prezentowałby się wspaniale. Zastanawiałam się jedynie nad zawartością własnej portmonetki. Yolanda, widząc mój wzrok wbity w stolik, powiedziała zdecydowanie. -Mazłamaną nogę. Obejrzałam wszystkie cztery, żadna nie była złamana. - To mi nie przeszkadza. - Chyba nie chce pani zaśmiecać domu? -Podoba mi się. Usiadła na drewnianym bujanym fotelu, położyła ręce na poręczach i huśtając się, uważnie śledziła każdy krok Julii, chyba nie miała do niej zaufania i bała się, że niepostrzeżenie zwinie jakiś drobiazg. Fotel też był dobry. Obudowa łóżka, które kiedyś widziałam w sklepie z antykami, a które teraz zamarzyło mi się do pokoju mojej teściowej Julii, była z takiego samego drewna. -A ten fotel? Yolanda wzruszyła ramionami. - Widzi pani, że na nim siedzę. - Ale widzę też karteczkę z ceną. -A,tóstara. -A nowa jaka jest? Yolanda zwilżyła koniuszkiem języka skórkę przy paznokciu i podsuwając palec pod same oczy usiłowała ją teraz zerwać. - A ja wiem? Nie wiem. Nie myślałam. - Mogłaby pani pomyśleć? Pokręciła głową niechętnie. - Oj, z panią to ja mam, doprawdy! Co pani przyjdzie, to muszę coś sprzedać. 100 - Mamo, tu jest piękny zegarek, mały, stojący! - zawołała Julia. - Zostaw mi ten zegarek, nie ruszaj! - zdenerwowała się Yolanda. Zegar, który odkryła Julia, był pozłacaną ażurową kolumienką z białym porcelanowym krążkiem otoczonym rzymskimi cyframi. Chodziły po nim czarne ozdobne nóżki wskazówek. Nie mogłam oderwać wzroku od niego, Julia też patrzyła jak urzeczona. Yolanda stanęła obok nas. - Ile kosztuje? - nieostrożnie zadałam pytanie. Yolanda milczała. - Na to pytanie czas da odpowiedź, mamo - zauważyła Julia spokojnie. Yolanda sięgnęła po zegarek, przez chwilę przyglądała mu się, wreszcie powiedziała łagodniejąc. - Czas nie daje odpowiedzi, on tylko stawia kolejne pytania. Wpatrywałyśmy się w Yolandę, która przesuwała palcem po szklanej wypukłej osłonie wskazówek. Nagle, szybkim ruchem podała mi zegarek. - Pani go sobie weźmie. Bardziej wam się należy niż komu innemu. Pani go weźmie. Prezent od Yolandy. - Przecież ja tak nie mogę... - Pani weźmie, powiedziałam. Prezent od Yolandy. Stałyśmy z Julią obok sjebie, zapatrzone w zegar, niepewne, co robić, jak się zachować. } - O nim to ja wiem na pewno, że jest ze starej plebanii. Rozpoznała go babcia Przemka między rzeczami, które stamtąd były. To zegar Anielki. i Wpatrywała się w nas swoim ciemnym, pochmurnym wzrokiem, jakby chciała wypatrzyć nim, ile my wiemy. Nie wiedziałyśmy wiele, a czas postawił przed nami kolejne pytanie. Tego dnia, późnym wieczorem pan ze Straży Miejskiej przywiózł nam rzeczy, które kupiłam u Yolandy. Fabian przyjmował swoich pacjentów w pawilonie, więc szczęśliwie mogłam zniszczyć rachunek, który mi Yolanda przesłała przez niego, sądząc, że zapomniałam wziąć. Pomimo szczodrości Fabiana, wolałam, żeby nie widział rachunku z bliska. Przy naszej pomocy pan ze Straży Miejskiej wtaszczył fotel, stolik i samowar do pokoju. Już od progu wiedziałam, że będzie świetnie. Drewniane łóżko 101 pan ze Straży Miejskiej obiecał przywieźć następnego dnia, bo miał tylko tę małą przyczepkę przy samochodzie i nie mógł zabrać wszystkiego jednocześnie. I tak spadł nam jak z nieba. Wyjeżdżając z parkingu o mało nie potrąciłam samochodu z piekarni Ruczyńskiego i pan ze Straży Miejskiej przyleciał, bo chciał wypisać mi mandat. Wtedy Julia przypomniała sobie, że jego tata ma przyczepkę, którą wozi jarzyny na targ, i tak długo chwaliła świnkę morską pana ze Straży Miejskiej, aż przewiezienie wszystkich zakupów od Yolandy do naszego domu stało się zupełnym drobiazgiem. Byłam bardzo spięta w czasie ich rozmowy, bo bałam się, że Julia była z panem ze Straży Miejskiej na urodzinach albo imieninach, albo na dyskotece i że znowu dowiem się czegoś, czego może wolałabym nie dowiadywać się na parkingu. Doznałam bardzo dziwnego uczucia, kiedy kupione u Yolandy rzeczy stanęły w pokoju Najstarszej Julii. Stolik z samowarem znalazł miejsce w rogu, przy oknie. Fotel postawiłam z drugiej strony, tak że w dzień padało tu dobre światło, ale już wiedziałam, że brakuje odpowiedniej lampy. Jedna ściana została pusta, wyobraziłam sobie przy niej łóżko, które z samego rana miał przywieźć pan ze Straży Miejskiej, i postanowiłam, że ustawię obok szafkę do tej pory stojącą w sieni pod lustrem. Chowaliśmy w niej przeczytane gazety i właściwie tylko zajmowała tam miejsce, a pożytek był z niej mały. Przeniosłam ją do pokoju w czasie, gdy Julia i pan ze Straży Miejskiej pili herbatę w kuchni. Była to stara szafka nocna z sypialni moich rodziców, która stojąc na wiśniowym dywanie Julii Najstarszej, nagle wypowiedziała się niezwykłą urodą. Postawiłam na niej zegar od Yolandy, a potem usiadłam na bujanym fotelu i patrzyłam. «Jakim dziwnym domem staje się stara plebania, prawda? Pomyśl, odkąd tu przyjechałam, od sprzętu do sprzętu snuje się życie, moje i nie moje jednocześnie. To, które trwa, i to, które było. Od sprzętu do sprzętu. Cicho tyka zegar, który kiedyś w tym domu już odmierzał czas. Stawia kolejne pytania, powiedziała Yolanda. To my musimy dać odpowiedź. Myślałaś kiedyś o tym? Ja nie, ja dopiero teraz, ale to jest trudne....» 102 - Nie, dziękuję - powiedziałam. - Albo może tak, poproszę, tylko nie za mocną. Julia zrobiła mi herbatę,więc usiadłam obok nich przy stole w kuchni. Przez okno widziałam światło w pawilonie, Fabian ciągle jeszcze przyjmował pacjentów. - Bardzo jestem panu wdzięczna, panie... - zawahałam się. - Ja mam na imię Stefan. - Panie Stefanie - dokończyłam. - Drobiazg, pani doktorowo. Świnka morska pana ze Straży Miejskiej bardzo dobrze wpłynęła na moje stanowisko, musiała cieszyć się wyśmienitym zdrowiem. - Jak się czuje pana świnka? - Dziękuję, w porządku. - Cieszę się. - Ja też - powiedział Stefan. - A państwu jak się tutaj mieszka? Przypomniałam sobie, że to on straszył mnie duchami, kiedy wjeżdżaliśmy z Fabianem do miasta. - Mówił pan, że straszy na starej plebanii, mylił się pan, to bardzo spokojny, cichy dom. - Tak mówiła matka weterynarza, który tu mieszkał, zanim pani mąż kupił plebanię. Mówiła, że skrzypi podłoga, najbardziej w tym pokoju, do którego wnosiłem meble, bo to był pokój tej świętej pamięci Anielki, co to pani wie. - Ja nic nie wiem - powiedziałam udając brak zainteresowania. Julia sięgnęła po gazetę i zaczęła sprawdzać program telewizyjny. Najwyraźniej obydwie sądziłyśmy, że Stefan będzie chciał obudzić naszą ciekawość i zacznie wtedy snuć swoją opowieść, ale on przeciwnie, zniechęcił się i zamilkł. Julia odłożyła gazetę, udawała teraz, że ziewa. - No i co z tą świętej pamięci Anielką? - zapytała. Obierałam cytrynę ze skórki, cienki żółty pasek zwijał się już na talerzyku. - Lubi pani taki kwas? - zapytał Stefan krzywiąc się. - Ja nie cierpię. 103 -A ja lubię. - No to, co z tą Anielką? - ziewnęła znowu Julia,wspaniała aktorka. - Z jaką znowu Anielką? - zapytałam ja, nie mniej znakomita. - No, z tą świętej pamięci. - Och, Jula, uszanuj! - skarcił ją Stefan. - Ja szanuję, pytam, bo ty zacząłeś. - O tej Anielce nie mówi się u nas od lat - powiedział. I nagle Julia zadała pytanie, które i mnie przychodziło czasem na myśl. - Dlaczego? Czy popełniła samobójstwo? - Och, Jula! - żachnął się znowu Stefan. - To dlaczego o niej się u was nie mówi?- nalegała Julia. - Co ja tam będę o cudzych tajemnicach gadał, jak to się działo, to mnie jeszcze na świecie nie było. Spod jakiego ty jesteś znaku, Jula? - Skorpion. -Ja Ryba. - A co to ma do tej Anielki? - Nie wiem, nic nie ma. Mówiłem, że mnie wtedy na świecie nie było, i taką miałem myśl. Ukroiłam plasterek cytryny, wrzuciłam go do szklanki i łyżeczką przyciskałam do dna. - Coś ty się tak wywinął z tej opowieści? - zniecierpliwiła się Julia.- Jak ciebie na świecie nie było, to skąd o tym wszystkim wiesz? - Słyszało się to i owo, a to babka mówiła, a to matka. -Zabiła kogoś? - Coś ty, Jula! Anielka prawie jak święta. Starsze kobiety płakały, jak o niej mówiły. - Ale ty nie jesteś starszą kobietą,więc mów i nie płacz! Stefan, słyszysz! - Co mam mówić? Jej mąż był krewniakiem proboszcza i jak wybudowali nową plebanię, to on zamieszkał na starej. Z żoną zamieszkał. I to właśnie była ta Anielka. W całym mieście ją kochali, bo taka była, no, nie wiem jaka, taka, że ją kochali. 104 - Nie mógłbyś składniej mówić? - No, przecież nie znałem tej Anielki, to skąd mogę wiedzieć, jaka była, Jula, pomyśl tylko! - zdenerwował się Stefan. - Daj panu Stefanowi opowiadać, przecież to może być piękna historia - powiedziałam, ciągle wyciskając cytrynę łyżeczką. Zachęcony odchrząknął i wypił parę łyków herbaty. - No więc, urodził im się synek, i ty mnie Jula nie pytaj, jak mu było na imię, bo nie wiem. -Nie pytam. - Urodził im się synek i któregoś roku Anielka wyjechała na Boże Narodzenie do swoich rodziców. I tam stała się ta rzecz. Poszli całą rodziną na pasterkę, a tu nagle krzyk, że w mieście pożar. To palił się drewniany dom rodziców Anielki. Płonął jak pochodnia, a w domu było dziecko i niania. Anielka pierwsza wpadła na piętro i wyniosła z płomieni chłopczyka. Jeszcze miała na tyle przytomności, że go owinęła w kocyk tak, że ogień tylko mu liznął włoski. Julia milczała, a ja cichutko uderzałam łyżeczką o szklankę. - Umarła po kilku dniach, przed śmiercią powierzyła synka swojej siostrze, ale wzięła od niej najświętsze słowo, że go zaadoptuje tak, żeby malutki nigdy nie dowiedział się, że Anielka straciła dla niego życie. Za nic nie chciała, żeby jej syn żył z taką myślą. I tyle, Jula, jest tego opowiadania. Zobaczyłam, że zgasło światło w pawilonie. Podniosłam się i zabierając ze sobą szklankę z herbatą, pożegnałam Stefana. Wolałam nie patrzeć na Julię. W dużym pokoju włączyłam telewizor, ale wyłączyłam głos i usiadłam na kanapie. Zaczynały się Wiadomości, więc wiedziałam, że co najmniej przez pół godziny nikt się tu do mnie nie odezwie. Wszedł jednak Fabian i powiedział: - Posuń się, waćpanna. I to było dobre. 105 23. No, więc przyjechałam. Tym razem bez trudu trafiłam na parking, z którego najbliżej miałam do sklepu Yolandy. Kociątko leżało do góry brzuchem pod tylną szybą samochodu i grzało się na słońcu. Wyglądało jak mały Muminek, nawet nie drgnęło, kiedy wysiadłam i zamknęłam drzwiczki. -Dzień dobry pani! Odwróciłam się, to Hugh Grant, który widocznie miał dziś służbę przy parkingu. - Dzień dobry, panie Przemku! - ucieszyłam się. - Jak się pan miewa? Czy coś przeskrobałam, że pan tu na mnie czyha? - Ależ skąd, wjechała pani na parking jak wytrawny rajdowiec, przewrócił się tylko kosz na śmiecie, ale to nie figuruje w moim rejestrze wykroczeń. - Niech pan nie żartuje! -Ależ ja nie żartuję. Rozejrzałam się, rzeczywiście kosz ze śmieciami leżał jak długi przy wjeździe na parking. - Nie mam pojęcia, jak to się stało! - Ja też, ale fakt jest faktem. Muszę ogłosić w miejscowym radiu, że pani przyjechała. Zawsze uprzedzamy ludzi o grożącym niebezpieczeństwie. - Będę panu bardzo wdzięczna, Hugh Grant. Niech pan to zrobi. Zacznę nareszcie spokojnie poruszać się po mieście. Co tam słychać u mojej rodziny? - Myślę, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie mieliśmy żadnych doniesień, z Julą widziałem się w południe, zanim zacząłem służbę. Też mi nic nie mówiła. - Nie była dziś w szkole? - Była, ale niechcący wpadłem na nią, kiedy w czasie przerwy leciała do Ruczyńskiego po drożdżówki - spojrzał na zegarek. - A po szkole ona ma dziś angielski. 106 - Policja jest dobrze poinformowana. - O, tak, policja ma swoje metody. Śmiał się, był taki miły. Szkoda, pomyśląjam pesymistycznie, że Julia trafiła na niego za wcześnie. - Idę do Yolandy, bo chciałabym kupić j^ drobiazg dla mojej synowej. - Yolanda na pewno bardzo się zmartwi, j^ paflią zobaczy w drzwiach -przewidział. Yolanda rzeczywiście wyglądała na przygnębią, k*e