13264
Szczegóły |
Tytuł |
13264 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13264 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13264 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13264 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Elizabeth Hawksley
Brzydula
1
Wszystko zaczęło się w grudniu 1813 roku. Tego dnia uświadomiłam sobie, że
Balquidder pragnie mojej
śmierci.
To brzmi jak początek jednej z moich „powieści gotyckich”, czyli romansów grozy
(trzytomowe wydanie,
Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, cena trzy gwinee), niemniej jest prawdą.
Faktycznie, we Władczyni Sokolego Gniazda, powieści, którą wtedy pisałam,
podstępne knowania podłego
mnicha, Era Bartolomea, zmuszają moją bohaterkę, Angelinę, do ucieczki z domu.
Zgodnie z konwencją tego
typu romansów, znajduje ona schronienie w zrujnowanym zamku, stojącym na
szczycie pokrytych śniegiem
Alp.
Nigdy nie byłam w Szwajcarii, nie wiem, czy zamki są tam budowane nad
przepaściami, ale jest to powieść
gotycka i moi czytelnicy tego właśnie oczekują.
Odbiegłam od tematu. Może niezbyt daleko, ponieważ również i ja, tak jak
Angelina, musiałam ratować się
ucieczką. Nie lubię też wzmianek o Balquidderze. Nawet teraz trudno jest mi o
nim pisać. Nie udało mu się
mnie zniszczyć, ale za to doprowadził do zguby innych osób.
A oto historia mojego młodocianego szaleństwa — a raczej głupoty — która zaczęła
się, kiedy miałam
szesnaście lat, a zakończyła tej przerażającej nocy, na zamarzniętej Tamizie
podczas zimowego festynu. Był
luty, rok 1814, a ja miałam już dwadzieścia pięć lat.
Zacznę jednak od początku. Ja, Emilia Daniels, urodziłam się 15 stycznia 1789
roku. Moja matka była o wiele
młodsza od ojca, a ja byłam ich jedynym dzieckiem. Matka była idealną
przedstawicielką swojej epoki —
miała romantyczną naturę. Zalewała się łzami, czytając Cierpienia młodego
Wertera, i odznaczała się
skłonnością do marzeń. Biedna mama. Bardzo mi jej brakuje. Pisałam dla niej
krótkie opowiadania, a ona
obsypywała mnie pocałunkami, chwaląc moje zdolności. Żadna z nas nie zaznała
nadmiaru uczucia ze strony
ojca.
Tolley, pokojówka matki, nie lubiła ojca. Czułam to, chociaż nigdy nie wyrażała
swojej niechęci wprost.
„Matka panienki mogła wyjść za mąż za markiza”, lubiła powtarzać. „Trzykrotnie
ją o to błagał, na kolanach”.
To wprawiało mnie zawsze w zdumienie. Czy w taki sposób powinni oświadczać się
mężczyźni? Nie mogłam
sobie wyobrazić ojca w takiej sytuacji. Wydawało mi się, że nie mógłby zgiąć
kolan, bo bardzo by przy tym
trzeszczały. Było oczywiste, że w oczach Tolley zwykły pan Daniels, chociaż
posiadał odpowiedni majątek,
stał nieporównanie niżej od anonimowego markiza.
Mama była wyznawczynią idei Jeana Jacques”a Rousseau, więc wzrastałam zgodnie z
własną naturą. Moje
fantazjowanie znajdowało poklask, a moje uczucia były niezgruntowane. Teraz
dopiero widzę, jakie to było
nierozsądne. Bóg jeden wie, ile przez to wycierpiałam. Były okresy, kiedy
potępiałam matkę za sposób, w jaki
mnie wychowywała, a jednocześnie starałam się znaleźć argumenty na jej. obronę.
Nigdy nie potrafiłam
rozstrzygnąć tej kwestii, a moja miłość do niej zawsze jest stłumiona pytaniem
„dlaczego mi pozwoliłaś” lub
też „ale to ty powinnaś była wiedzieć”. Lecz wracajmy do mojej historii.
Mój ojciec należał jeszcze do epoki Oświecenia, był opanowany, rozsądny i,
według mnie, okropnie
staroświecki. Rzadko go widywałam. Kiedy się spotykaliśmy, głaskał mnie po
głowie beznamiętnym gestem,
pytał: „No i jak, Emilio, czy jesteś grzeczną dziewczynką?” i odsyłał do
dziecinnego pokoju, zanim zdążyłam
wyjąkać odpowiedź. Rozpaczliwie pragnęłam miłości, chciałam go kochać, ale kiedy
jeden jedyny raz
zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam, skrzywił się z niesmakiem. „Trochę
umiaru, Emilio”, powiedział.
To było jedno z największych upokorzeń, jakich doznałam w życiu, i już na zawsze
zrezygnowałam z
podobnych prób.
Teraz rozumiem, że był on samotnym człowiekiem, który zachowywał się z chłodną
rezerwą, aby nie
okazywać swoich prawdziwych uczuć. Kiedy uważał, że ma rację, potrafił być
nieugięty Był jednocześnie
sprawiedliwy i otoczony ogólnym szacunkiem. Nie potrafił jednak przejawiać
serdeczności, przynajmniej w
stosunku do żony i córki, chociaż widywałam, jak żartował z pracownikami w
majątku. To sprawiało mi ból.
Małe dziewczynki potrzebują miłości ojców, a ja zawsze czułam się niezręcznie w
towarzystwie swojego.
Nigdy nie odniosłam wrażenia, aby fakt mojego istnienia sprawiał mu jakiekolwiek
zadowolenie.
Musiał zdawać sobie sprawę, że wychowywanie mnie na dziecko natury nie było zbyt
dobrym przygotowaniem
do życia, ponieważ postanowił; że sam wybierze mi guwernantkę. Zapewne myślał,
że surowość panny Chase
będzie stanowić przeciwwagę płochości matki. Ja, oczywiście, nienawidziłam panny
Chase i unikałam jej, jak
mogłam, a mama udzielała mi swojego wsparcia.
— Emilio, kochanie — mówiła — chyba nie chcesz siedzieć przy lekcjach w tak
piękny dzień. Pojedźmy na
spacer.
Ze śmiechem biegłam do swojej guwernantki.
— Panno Chase, boli mnie głowa. Mama zabiera mnie na świeże powietrze.
Panna Chase nie miała w takim wypadku nic do powiedzenia. Kiedy powóz ruszał,
pokazywałam język w
nadziei, że guwernantka stoi w oknie szkolnego pokoju.
Czy wyrosłabym z tego w swoim czasie? Pewnie tak. Ale kiedy miałam dziewięć lat,
moja mama rozchorowała
się, jak zwykle w zimie, a lekarze robili co mogli, puszczając jej krew i
stosując przeróżne mikstury.
Cóż mogę powiedzieć? Dzieciom nie udziela się informacji. Wiedziałam, że coś
przede mną ukrywają.
Zaczęłam mieć koszmarne sny, a panna Chase karciła mnie, że w nocy budzę ją
głośnymi krzykami. Nie
miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć ze swoich obaw. Zakradałam się pod
drzwi pokoju matki — nie
wolno mi było wchodzić do środka — i siadywałam tam, tak blisko, jak tylko było
to możliwe. Dowiedziałam
się wtedy, że czas może się zatrzymać i stać się niemożliwą do zniesienia
teraźniejszością, z którą musi się żyć,
dzień po dniu.
Którejś nocy wślizgnęłam się do pokoju. Tolley spała na krześle. Mama jęczała i
rzucała się na łóżku.
— Mamo?
Jej twarz była pokryta kroplami potu. Nie pachniała już tak, jak moja mama.
Przeraziłam się nagle.
— Mamo! zawołałam z płaczem.
Co się z nią stało? Dlaczego mnie nie poznaje?
— Panno Emilio — usłyszałam głos zbudzonej nagle Tolley — nie powinna panienka
tu przychodzić.
Pokojówka wstała z krzesła, aby przetrzeć twarz mamy chusteczką o lawendowym
zapachu i dać jej wody.
Potem Tolley obróciła się do mnie, twarz miała bardzo smutną.
— Chodź, dziecko, pocałuj mamę. No, dobrze. Teraz już wracaj do łóżka.
Niechętnie ucałowałam wilgotny, lepki policzek mamy.
— Ona wyzdrowieje, prawda? — pytałam błagalnie, ale Tolley nie odpowiadała.
Już nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Umarła wczesnym rankiem.
Rok później mój ojciec ponownie się ożenił.
Znienawidziłam macochę od pierwszego wejrzenia, pewnie było to nieuniknione.
Była energiczną praktyczną
kobietą która nie bawiła się w żadne bzdury, a ja widziałam w niej osobę, która
przywłaszczyła sobie prawa
mojej matki.
— Panie Daniels — słyszałam, jak mówiła do mojego ojca. — Emilię trzeba wziąć w
karby, bo inaczej nic
dobrego z niej nie wyrośnie. Nie potrafi zrobić prostego ściegu, cały czas
siedzi z nosem w książce i zachowuje
się okropnie.
— Rób to, co uważasz za słuszne, moja droga — odpowiedział jej ojciec. — Ona nie
jest ładnym dzieckiem,
jest zbyt chuda i ma za duży nos, ale otrzyma majątek swojej matki, a ja
chciałbym, żeby dobrze wyszła za
mąż. Moja pierwsza żona — dodał po chwili — miała bardzo dziwne poglądy na
wychowywanie dziewcząt.
— Godzina szycia dziennie. Będę również kontrolować jej lektury — zdecydowała
macocha.
Idąc za pierwszym impulsem, wpadłam do pokoju.
— Nie!— krzyczałam, bijąc macochę pięściami. — Nienawidzę cię... nienawidzę.
Nie mogłam powiedzieć nic więcej, ponieważ wybuchnęłam rozpaczliwym płaczem.
Ojciec szybko otarł mi łzy
— Już dosyć, Emilio. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynce. Przeproś swoją
mamę i idź do dziecinnego
pokoju.
— Ona nie jest moją mamą! — krzyknęłam.
Nigdy nie nazwałabym mamą tej osoby o nalanej twarzy. Wyrwałam się ojcu i
wybiegłam z pokoju. Nawet
teraz to wspomnienie sprawia mi przykrość, ale nie z powodu mojego zachowania.
Zdałam sobie wtedy sprawę,
że ojciec nie żywił żadnych cieplejszych uczuć do matki, że widział jedynie jej
lekkomyślność. Jej żywe,
wesołe usposobienie nie było cechą, której mogłoby mu brakować. Ja strasznie
tęskniłam za mamą a nikt,
łącznie z moim ojcem, nie wydawał się przygnębiony jej utratą. Nikt również nie
rozumiał mojej rozpaczy.
Przez długie miesiące płacz utulał mnie do snu. Po raz pierwszy w życiu czułam
się osamotniona. Nie miałam
nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Tolley odeszła, chociaż pisała do mnie kilka
razy w roku, niech Bóg jej
to wynagrodzi. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Nowa pani Daniels była
intruzem. Postanowiłam
walczyć z nią wszelkimi możliwymi środkami, ale niewiele mogłam zrobić. Po dwóch
latach miałam już
dwóch przyrodnich braci i przestałam być ośrodkiem zainteresowania.
Śmierć matki spowodowała, że trudno było mi znosić rzeczywistość. Nadal niezbyt
dobrze sobie z tym radzę.
Zawsze mi się wydawało, że jeśli zanadto wychylę głowę, znajdzie się ktoś, kto
mi ją odstrzeli. Nie stałam się
więc łatwą do prowadzenia, posłuszną dziewczynką jaką miała nadzieję zobaczyć we
mnie macocha.
Wycofałam się do świata swoich marzeń.
Często się zastanawiałam, czy fantazjowanie nie jest ucieczką wielu samotnych
dzieci. Jeśli o mnie chodzi,
świat wyobraźni pełen rycerzy, dziewic, czarodziejów i złych wiedźm pozwalał mi
zapomnieć o mojej niedoli.
Żal mi teraz tej małej Emilii, która miała serce tak otwarte na uczucie miłości.
Trochę zrozumienia ze strony
ojca lub macochy pozwoliłoby mi pogodzić się z żałobą i żyć w realnym świecie,
zamiast w kraju fantazji. Oni
jednak uważali za swój obowiązek tłumienie wszelkich objawów „niestosownych”
uczuć.
Nauczyłam się nienawidzić ojca i macochę. Ta nienawiść mnie zżerała. Czułam, jak
spopiela mi serce.
Gdybym wtedy mogła wyrazić swoje uczucia, gdyby ktoś mnie chciał zrozumieć...
ale nie mogłam na to liczyć.
Odgrywałam się więc na moich przyrodnich braciach, szczypiąc ich mocno, kiedy
nikt nie widział. Ich okrzyki
bólu były balsamem dla mojego zbolałego serca Potem czułam się winna i
nienawidziłam ich za to, że
wywołują we mnie takie uczucie. I tak to się działo.
Wydaje mi się czasem, kiedy budzę się w środku nocy, że to właśnie ta nienawiść
ściągnęła na mnie pomstę w
postaci Balquiddera.
Kiedy byłam nasto1atk zaczytywałam się powieściami pani Radcliffe, Mnichetn pana
Lewisa, Zamkiem
Otranto pana Walpole’a i wieloma innymi. Tam znajdowałam to wszystko, za czym
tęskniłam.
W wieku czternastu lat sama zaczęłam pisać powieści gotyckie. Mogłam wreszcie
organizować świat wedle
własnych życzeń. Moje bohaterki zwykle miały niebieskie oczy; moje własne oczy
były szare z żółtymi
plamkami — jeden z moich przyrodnich braci powiedział, że są koloru mgły. Miałam
długie, proste,
jasnokasztanowate włosy, które musiałam zaplatać na noc, aby następnego dnia
układały się w fale. Byłam
nieduża, do szesnastu lat płaska jak deska, a nawet później nie byłam zbyt
dobrze pod tym względem
wyposażona przez naturę. Miałam zbyt szerokie usta i za duży nos. Jest więc
rzeczą oczywistą, że moje
bohaterki miały usteczka jak pączek róży, klasyczne nosy i figury, których nie
powstydziłaby się sama Wenus.
Dlaczego tak dużo o tym piszę? Chcę dać wam jakieś wyobrażenie swojej osoby w
tamtych czasach, a
jednocześnie zwlekam z rozpoczęciem właściwej opowieści. Ponieważ prawda jest
taka, że boję się powracać
myślą do pana Balquiddera. Nawet teraz, kiedy go sobie przypomnę, dłonie mam
spocone ze strachu. Był
potężnym mężczyzną. Był naprawdę ogromny i groźny.
Właśnie dzięki niemu nauczyłam się tak dobrze odmalowywać złoczyńców. Jestem w
tym prawdziwą
mistrzynią. Złowieszczy Era Bartolomeo ściga moją bohaterkę, Angelinę
Mountfalcon, na przestrzeni dwóch i
pół tomu. Ma żółtą cerę, czarne oczy i długie, szponiaste palce. Pan Balquidder
był bardzo gruby i miał
jasnoniebieskie oczy. Mój wydawca uważa, że postać Era Bartolomea robi wielkie
wrażenie na czytelnikach,
otrzymywał w tej sprawie listy od wielu utytułowanych dam. Wracajmy jednak do
mojej opowieści.
Uwieńczeniem szaleństw mojej młodości była ucieczka ze Stephenem Kirkwallem.
Miałam wtedy szesnaście
lat, a on był młodym adwokatem z Edynburga, a przynajmniej tak o sobie mówił na
pieszej wędrówce
wakacyjnej. Poznałam go w Ainderby Hall, u swojego ojca chrzestnego, pana
Beresforda, którego posiadłość
oddalona była tylko o dziesięć mil od naszej siedziby, Tranters Court. Mój
ojciec chrzestny zachęcił pana
Kirkwalla do łowienia ryb w rzece, która przepływała przez jego majątek.
Gościłam wtedy u Beresfordów. Pani
Beresford wiedziała, jak drażni mnie obecność macochy i chociaż nigdy jej głośno
nie krytykowała, zapraszała
mnie często na kilkutygodniowy pobyt. Myślę, że sama pragnęła mieć córkę.
Potrafiła umiejętnie poskramiać
moje szaleństwa, a robiła to tak delikatnie, że czułam się u nich zupełnie
swobodnie. W Ainderby Hall
spędziłam najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa.
Przez górną część parku przepływała malownicza rzeka. Można było na nią patrzeć
ze sztucznie utworzonego
pagórka, na którym odtworzono ruiny małej budowli z wieżyczkami. Lubiłam tam
siedzieć i oddawać się
marzeniom. Słyszałam, że jakiś młody człowiek uzyskał pozwolenie na łowienie ryb
w tym odcinku rzeki, i
opanowała mnie ciekawość. I tak się wszystko zaczęło.
Kiedy go zobaczyłam, uderzył mnie przede wszystkim jego niedbały strój. Miał
długie włosy, spadające
swobodnie na zawiązaną na szyi chustkę, którą nosił zamiast krawata. Wydał mi
się bardzo przystojny.
Zostawił wędkę w wodzie, obłożoną kamieniami, żeby się nie przewróciła, a sam
leżał na plecach z
zamkniętymi oczami. Dla żartu rzuciłam do wody mały kamyk, który wpadł obok
spławika. Stephen poderwał
się i zaczął wyciągać wędkę. Zachichotałam.
Obrócił się szybko, rzucił wędkę i podszedł do mnie.
— To ty, mały łobuziaku.
— Leniuchu — powiedziałam. — Nie wierzę, że naprawdę masz zamiar łowić ryby.
Stephen roześmiał się. Mierzył mnie uważnym wzrokiem, a ja czułam, że się
rumienię. Miałam szesnaście
lat, niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i na tyle już się zaokrągliłam, że można
mnie było nazwać szczupłą, a
nie chudą.
— Jesteś sama? — spytał, szukając wzrokiem guwernantki.
— Mieszkam w Ainderby Hall. Pan Beresford jest moim ojcem chrzestnym.
Stephen usiadł obok mnie, oparłszy łokcie na kolanach.
— Kirkwall — powiedział. — A ty jesteś...
Nie wydawał się zakłopotany naszym niekonwencjonalnym spotkaniem, a ja,
oczywiście, gardziłam wszelkimi
konwenansami. Dlaczego nie mielibyśmy odezwać się do siebie, zanim nas sobie
przedstawiono?
Niecierpliwiły mnie takie staroświeckie formalności. Sama potrafiłam się
zaprezentować.
— Panna Daniels.
Spędziliśmy wspólnie cały ranek, a kiedy się rozstawaliśmy, dał mi do
zrozumienia, że następnego dnia
przyszedłby również łowić ryby, gdybym ja też tu była. W jego oczach wyczytałam
„przyjdź, proszę” oraz że
miły jest mu mój widok. Od śmierci mamy był pierwszą osobą która traktowała mnie
jak kogoś ważnego.
Nie wątpiłam w jego podziw ani szczerość. Nie mówiłam nikomu o naszych
spotkaniach. Wkrótce się
zakochałam. Dokładnie pamiętam tę chwilę. Siedzieliśmy na trawie. Stephen plótł
wianek ze stokrotek, a ja
rzucałam kamyki do wody. Rozmawialiśmy o jakichś głupstwach. Czułam się
szczęśliwa, tego ranka świat miał
szczególny urok. Obrócił się i włożył mi wianek na głowę. Nasze oczy się
spotkały. Cały wszechświat zamarł.
Zalała mnie fala gorąca, zabrakło mi tchu. Stephen uśmiechał się łagodnie.
Odwróciłam głowę i nadal
wrzucałam kamyki do rzeki. Nie do końca wiedziałam, co się wydarzyło, ale byłam
pewna, że wszystko uległo
zmianie.
Spotykaliśmy się nadal, kiedy wróciłam do domu, do Tranters Court. Pan
Beresford, nie podejrzewając zdrady,
polecił Stephena mojemu ojcu, który z kolei zaprosił go do łowienia ryb w naszej
posiadłości. Tutaj Stephen
przestał nawet udawać, że łowi. Spacerowaliśmy, nad rzek pod osłoną drzew, i
rozmawialiśmy, trzymając się
za ręce. Zwierzyłam mu się ze wszystkich swoich trosk.
— Nie będziesz przynajmniej musiała borykać się z brakiem pieniędzy — powiedział
Stephen.
Wiedziałam już, że z trudem zdobywa pieniądze, aby móc rozwinąć skrzydła w
wybranym przez siebie
zawodzie. Z niekłamaną pasją roztaczał przede mną projekty czynienia ludziom
dobra.
— Dostanę po matce osiem tysięcy funtów — powiedziałam — ale wolałabym być
biedna.
Kiedy Stephen po raz pierwszy mnie pocałował, myślałam, że umrę z zachwytu. Do
dziś pamiętam ten
rozkoszny dreszcz.
A kiedy spytał: „Czy poślubisz mnie, Emmy?”, nie zastanawiałam się ani chwili.
— Tak! Tak! — zawołałam, zarzucając mu ręce na szyję.
— Taka jesteś kochana! Ale, jak wiesz, nie jesteś pełnoletnia. Będziemy musieli
uciec. Czy wystarczająco mnie
kochasz, aby się na to zdecydować?”
— Jak możesz O to pytać?
Nie przyszło mi nawet do głowy, że mężczyzna, który miał jakiekolwiek poczucie
honoru, powinien był
najpierw zwrócić się o pozwolenie do mojego ojca. Ja nie cierpiałam zwracać się
z czymkolwiek do ojca,
wydawało mi się więc naturalne, że mój przyszły mąż też wolałby tego uniknąć. A
zresztą, po co nam było
pozwolenie? Stephen mnie kochał. Wkrótce odniesie sukces w swoim zawodzie. Będę
panią samej siebie, będę
żyła z ukochanym mężczyzną i ucieknę od domowej tyranii. Jak bohaterki moich
opowiadań.
Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. W prawdziwej powieści gotyckiej bohater musi
udowodnić swoją
wartość na przestrzeni trzech tomów — nie bałamuci niedoświadczonej dziewczyny w
przeciągu miesiąca.
Niestety, rozsądek nie miał z tym nic wspólnego. Rozkoszowałam się tą sytuacją.
Bałam się, że Stephen może
opuścić mnie pod koniec wakacji i zostawić ze złamanym sercem. Muszę przyznać,
że to wszystko miało dla
mnie pewien urok.
Nie chcę być niesprawiedliwa. Myślę, że Stephen szczerze mnie polubił. Miał
swoje słabości, ale nie był złym
człowiekiem. Problem polegał na tym, że nie potrafił rozdzielić dwóch rzeczy:
luźnej obietnicy pracy,
otrzymanej od przypadkowo napotkanego człowieka, od oszałamiającego sukcesu, w
jaki potrafiła to
przekształcić jego wyobraźnia. On sam tak silnie w to wierzył, że mógł każdego
przekonać. Dopiero po wielu
latach nauczyłam się odsiewać te czarowne urojenia od faktów, na których się
opierały.
Dowodem mojej ogromnej niechęci do macochy może być fakt, że moją pierwszą
myślą, kiedy Stephen
zaproponował ucieczkę, było: „To będzie dla niej nauczka”. Stephen wiedział, że
otrzymam majątek matki,
osiem tysięcy funtów. Był zrozpaczony z powodu swojej obecnej sytuacji
finansowej i obiecał, że zwróci mi
pieniądze, kiedy jego sytuacja ulegnie poprawie. Żadne z nas nie wątpiło, że
nastąpi to szybko.
Wyruszyliśmy do Edynburga wynajętym jednokonnym powozikiem, kiedy cała rodzina
była w kościele.
Przygotowania do ucieczki były szalenie ekscytujące. Chciałam być sam na sam ze
Stephenem, cieszyłam się,
że będę mogła doświadczyć intymnych przeżyć, o czym marzyłam, a jednocześnie
bałam się, że zostanę
przyłapana. Wzięłam tylko jedną małą walizkę i biżuterię mojej matki. Moje
przyszłe życie miało być,
oczywiście, nieustającym pasmem szczęścia. Nie miałam pojęcia, za jaką cenę
wynajmuje się powozy, i nigdy
nie zastanawiałam się nad tym, skąd się bierze pieniądze.
Podczas ucieczki na północ Stephen zachowywał się nienagannie. Jego
powściągliwość wzmagała tylko mój
zapał. Starałam się wykorzystać każdą okazję, aby go całować i obsypywać
pieszczotami, ale on tylko
uśmiechał się i delikatnie mnie odsuwał.
— Jesteś namiętną dziewczyną — powiedział, obdarzając mnie lekkim pocałunkiem —
ale musisz jeszcze
zaczekać.
Zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety, umieścił mnie u pewnej szacownej wdowy na
czas, kiedy szukał dla
nas mieszkania i czynił przygotowania do ślubu.
— Myślałam, że masz dom — powiedziałam.
Byłam zdziwiona, ponieważ mówił mi o nowoczesnym domu w nowej dzielnicy miasta.
— Ten dom należy do przyjaciela — odparł, marszcząc brwi. — Zresztą i tak nie
byłby dla nas odpowiedni.
Och, pomyślałam tylko. Mówił, jakby to był jego dom, ale pewnie źle go
zrozumiałam.
— Znalazłem dla nas mieszkanie na Cant”s Close. Jest mniejsze niż to, w jakim
chciałbym z tobą zamieszkać,
Emmy, ale kiedy tylko stanę na nogi, możemy się przeprowadzić. To nie potrwa
długo. Będzie ci się tam
podobać, w pokojach jest dębowa boazeria.
— Na pewno je polubię.
Zaczęłam w to powątpiewać już w chwili, kiedy zobaczyłam ulicę. Cant”s Close był
wąskim, ciemnym,
brudnym zaułkiem pomiędzy High Street a Cowgate, którego środkiem płynął
cuchnący rynsztok. Domy były
pochylone ze starości. W powietrzu unosił się zapach moczu, piwa i zepsutego
mięsa. Z otwartych okien
zwisało na drągach przybrudzone sadzą pranie. Nie śmiałam spojrzeć na Stephena.
Czy to tutaj miał być nasz
dom?
W połowie zaułka znajdował się większy dom, z wejściem ozdobionym kolumnami, na
których stały duże
kamienne urny. Nad drzwiami wyryty był herb. Szerokie, kręcone schody prowadziły
na pierwsze piętro, gdzie
mieliśmy mieszkać. Tak jak mówił Stephen, pokoje były wyłożone dębową boazerią i
niegdyś musiały być
bardzo ładne. Pamiętam jeszcze skurcz żołądka, jaki odczuwałam, kiedy byliśmy
oprowadzani przez
właścicielkę, ale nic nie mówiłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, i nie chciałam
zbyt wiele myśleć. To tylko
tymczasowe mieszkanie, przypominałam sobie. Wkrótce się stąd wyprowadzimy.
Wzięliśmy ślub w kaplicy katedry St. Giles 13 września 1805 roku.
Moja noc poślubna była koszmarem. Kiedy nadszedł ten moment, byłam spięta i
przerażona, uleciała cała moja
poprzednia skwapliwość. Stephen wydał mi się nagle obcym mężczyzną.
— Rozsuń nogi, Emmy — powiedział rozkazującym tonem.
— Czy nie możemy jeszcze trochę zaczekać? — szepnęłam, szukając u niego otuchy.
— Daj spokój. Przecież chcesz być kobietą.
Oddychał ciężko i coraz silniej mnie trzymał.
To wszystko trwało tak długo. Nie zwracał uwagi na to, że płakałam z bólu i
strachu, a kiedy już było po
wszystkim, osunął się na mnie i zasnął. Następnego ranka zbudziłam się z
uczuciem smutku i rozczarowania
tak silnym, jakiego nigdy przedtem nie doznałam. Stephen przeprosił mnie. Mówił,
że poniosła go namiętność.
Wybaczyłam mu. Ale chociaż bardzo się starałam wmówić sobie, że wszystko jest w
porządku, wiele się
zmieniło.
Rano napisałam do ojca, aby go zawiadomić, jak bardzo jestem szczęśliwa.
Ojciec nie pozwolił nam skorzystać nawet z odsetek, jakie przynosił mój majątek.
Napisał mi, że moje
pieniądze są w zarządzie powierniczym i tam pozostaną, dopóki nie skończę
dwudziestu pięciu lat. Sytuacja
byłaby inna, gdybym wyszła za mąż za jego zgodą. Ponieważ tego nie zrobiłam, on
nie ma zamiaru udostępnić
moich pieniędzy mojemu mężowi nawet na dzień wcześniej, niż będzie musiał to
zrobić. Reszta listu była
przepojona wrogą dezaprobatą i lodowatym dystansem. Odczuwałam fizyczne
cierpienie, czytając te słowa.
Ten list zapisał się w moim umyśle jak koszmar senny.
— Dwadzieścia pięć! — zawołał Stephen, kiedy odczytałam mu tę część listu, która
dotyczyła mojego majątku.
— Nic mi o tym nie mówiłaś.
Zaczął chodzić po pokoju, zaciskając na przemian dłonie. Wyraźnie zbladł..
— Nic o tym nie wiedziałam — usprawiedliwiałam się. — Ale czy to ma jakieś
znaczenie, Stephen? Przecież
masz obiecaną pracę. Damy sobie radę, prawda? Zobaczysz, jaką będę dobrą
gospodynią. -
— To się nie spodoba Balquidderowi.
Nie mogę już uniknąć tematu Archibalda Balquiddera. Trudno mi oddzielić to, co
wiem teraz, od tego, co
wiedziałam wtedy. Ale od samego początku nie lubiłam go i wzbudzał we mnie
strach. Był najlepszym
przyjacielem mojego męża. Stephen miał w stosunku do niego zobowiązania, których
nie rozumiałam, jednak z
tego, co mówił., wynikało, że były one poważne.
Pierwsza rzecz, jaka się rzucała w oczy, to to, że pan Balquidder był bardzo
gruby. Miał okrągłą, świecącą
twarz, a wśród fałdów tłuszczu błyszczały niebieskie, świńskie oczka. Miał też
bardzo małe usta, czego
osobiście nie lubię u mężczyzn, i rozsiewał zapach pomady różanej. Właściwie
można powiedzieć, że
śmierdział tą pomadą. Wydawało mi się czasem, że chce w ten sposób zabić swój
okropny zapach.
Ubierał się bardzo niechlujnie. Ubranie miał zwykle poplamione tłuszczem i
resztkami jedzenia. Nic dziwnego,
biorąc pod uwagę jego maniery przy stole. Wchodził do naszego mieszkania z miną
właściciela i stawał tyłem
do kominka, podnosząc do góry marynarkę, aby ogrzać siedzenie.
— Dobry Boże, człowieku, nie mogłeś sobie znaleźć dziewuchy trochę bardziej przy
kości, zamiast tego
chudzielca? — zapytał Stephena, kiedy po raz pierwszy mnie zobaczył.
Niby miało to zostać powiedziane na osobności, ale przeznaczone było również dla
moich uszu. Sposób, w jaki
się śmiał, dał mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać, czy Stephen nie mówił
mu o moich
niezadowalających postępach łóżkowych.
Uważałam, że jest odrażający. To jeszcze nie wszystko. Serce podchodziło mi do
gardła, kiedy znajdowaliśmy
się w jednym pokoju. Bałam się go, chociaż nie chciałam się do tego przyznać.
Jak mogłam czuć strach przed
człowiekiem, który był najbliższym przyjacielem mojego męża? Starałam się
widzieć w nim po prostu
ekscentryka, ale to mnie nie uspokajało.
Myślę, że od razu wyczułam w nim człowieka, który jest gotów usunąć każdego, kto
stanie mu na drodze.
Wyraźnie nie lubił kobiet, a ja nie mogłam zrozumieć dlaczego. W jego obecności
wydarzały się przedziwne
rzeczy. Kiedyś, przez przypadek, wylał mi na rękę wrzącą herbatę. Innym razem
stanął mi na stopę tak mocno,
że przez tydzień nie mogłam chodzić. Nigdy mnie nie przeprosił.
— Jestem mu winien pięć tysięcy funtów, Emmy — wyznał mi Stephen pewnego
wieczoru, w kilka dni po
otrzymaniu przeze mnie listu od ojca.
Pięć tysięcy funtów! To była olbrzymia suma pieniędzy. Co on z nimi zrobił?
— Oczywiście, wszystko mu oddam. Pracujemy teraz z Jamiem Kinrossem nad tym
nowym projektem. Ale w
tej chwili sprawy nie wyglądają dobrze.
Jaki projekt? Nie miałam pojęcia..
— Pan Balquidder pożyczył ci pięć tysięcy funtów?
Byłam młoda i niedoświadczona, ale nawet ja wiedziałam, że na taką sumę musiał
żądać jakiegoś
zabezpieczenia. Ponownie odczułam skurcz żołądka.
— Czy pożyczyłeś te pieniądze pod zastaw mojego majątku?
Stephen odwrócił wzrok.
— Stephen; kocham cię. Wszystko, co posiadam, należy również do ciebie, ale...
• — To tylko pożyczka, Emily. Przecież bym ciebie nie ograbił.
— Oczywiście, że nie — powiedziałam, chociaż ciężko mi było na sercu.
Stephen zdążył już zastawić kilka sztuk mojej biżuterii. Jak damy sobie radę?
Pani MacLaren, właścicielka
domu, już kilkakrotnie upominała się o pieniądze.
— Czy ty w ogóle masz jakieś pieniądze? — spytałam.
— Nie martw się, Emmy — odparł Stephen. — Widzę po twojej minie, że ta Stara
Pokraka — Stephen lubił
dawać” ludziom przezwiska — dręczyła cię o komorne. Niech sobie poczeka.
— Nie wyrzuci nas?
— Nonsens. Nie zaprzątaj tym sobie swojej ślicznej główki.
Miałam pięć szylingów w portmonetce. Stephen dał mi trzy funty, kiedy zastawił
pierwszą sztukę mojej
biżuterii, ale to były jedyne pieniądze, jakie od niego dostałam. A od tamtej
pory zastawił kolejnych kilka
sztuk. Pani MacLaren miała nam dawać wieczorny posiłek, ale jej tłuste gulasze
były zupełnie niejadalne.
Zwykle ograniczałam się do gorącego placka, który kupowałam na ulicy, lub chleba
z serem. Stephen
przeważnie jadał z przyjaciółmi na mieście.
Chciałabym teraz opisać lokal, w którym mieszkałam przez osiem lat mojego
małżeństwa. Dopóki nie
uciekłam.
Mieliśmy dwa pokoje i maleńki schowek pod schodami. W pierwszym pokoju była
boazeria, piękny dębowy
kominek, ładna sztukateria na suficie i duże okno, które wychodziło na Dickon”s
Close. Meble pamiętały
lepsze czasy, ale były jeszcze w dobrym stanie. Nasza sypialnia była również
wyłożona dębową boazerią, a
łóżko wsparte na czterech pięknie rzeźbionych kolumienkach i osłonięte z lekka
wystrzępionymi zasłonami. W
jakiś sposób podobał mi się ten spłowiały przepych. Myślałam wtedy o bohaterkach
pani Radcliffe. To miejsce
byłoby dla nich odpowiednie. Posunęłam się nawet do tego, że zaczęłam opukiwać
boazerię, mając nadzieję
znaleźć ukryte schody czy też jakąś skrytkę. Naturalnie, niczego nie znalazłam.
Obowiązkiem Jeanie, służącej właścicielki, było sprzątanie naszego mieszkania,
ale nie bardzo się do tego
przykładała. Codziennie rano zostawiała na podeście pusty kubełek, a ja
wylewałam do niego nieczystości.
Potem Jeanie zabierała kubełek, aby wylać go do rynsztoka. Kiedy zalegaliśmy z
czynszem, natychmiast
odbijało się na to obsłudze. Nasze pojemniki na węgiel były puste albo
znajdowaliśmy tam małe, wilgotne
kawałki, które dawały więcej dymu niż ciepła.
Duma powstrzymywała mnie od powiadomienia rodziny o mojej sytuacji.
Perswadowałam sobie, że wszystko zmieni się na lepsze, kiedy Stephen dostanie
odpowiednią pracę. Nie
chciałam się przyznać, że popełniłam okropny błąd.
Zachorowałam. Piersi bolały mnie od kaszlu, wysuszona skóra pękała mi z zimna i
krwawiła.
Nie wiem, co Stephen robił całymi dniami. Wychodził rano, żegnając mnie wesoło.
— Cześć, Emmy. Uważaj na siebie i trzymaj się ciepło. Nie daj się tej Starej
Pokrace..
Po chwili słyszałam, jak zbiegał ze schodów, zaczepiając po drodze Jeanie.
Nazywała ją czarnoskórą panienką.
Ale Jeanie traktowała jego słowa jak komplement, czego się mogłam domyślać,
słysząc jej odpowiedzi.
Stephen był zaangażowany w jakiś niezbyt czysty interes, a ja wiedziałam już, że
nie należy się o nic
dopytywać. Od czasu do czasu dawał mi gwineę i robiłam, co mogłam, aby starczyło
nam na przeżycie.
To biedne popychadło, Jeanie, okazało się moim zbawieniem.. Pewnego ranka
zastała mnie pogrążoną we
łzach. Tak bardzo bolała mnie popękana skóra.
Podeszła do mnie i poklepała po plecach swoją spracowaną ręką.
— Nie ma co płakać. Może przynieść pani trochę brandy?
— Och, Jeanie — wyjęczałam. — Czy w Edynburgu zawsze jest tak zimno? Chyba już
nigdy nie będzie mi
ciepło.
— Pani MacLaren uważa, że powinni jej państwo coś zapłacić.
— Przypomnę o tym mężowi — powiedziałam z ciężkim westchnieniem.
— Mężczyźni! — parsknęła Jeanie. — Gdybym ja miała wasze możliwości, lepiej bym
sobie radziła.
— Tak? A co byś zrobiła, Jeanie?
Byłam zdumiona, ponieważ nie przychodziło mi do głowy, że mogłaby żywić jakieś
ambicje.
— Umiałabym czytać i pisać, a wtedy mogłabym dostać lepszą pracę.
Zerwałam się z krzesła, zapomniawszy o bólu.
— Nauczę cię czytać i pisać.
Potrzebowałam jakiegoś zajęcia. Jedyną rzeczą jaką robiłam, było cerowanie i
przyszywanie guzików, a w
dodatku nie umiałam i nie lubiłam cerować. Natomiast z powodzeniem mogłam uczyć
czytania i pisania.
Naturalnie, źle się do tego zabrałam. Byłam zbyt ambitna, chciałam wprowadzić
swoją uczennicę w uroki
poezji, ale rycerze i piękne damy nudzili ją. Lubiła za to mrożące krew w żyłach
opowieści o morderstwach —
im bardziej okrutne, tym lepiej. Zobaczyłam, że jeśli mam ją nauczyć czytać, to
przede wszystkim muszę brać
pod uwagę jej zainteresowania i cierpliwie posuwać się krok po kroku.
Kiedy Jeanie nauczyła się alfabetu, przyniosła zniszczony egzemplarz „Newgate
Calendar”, z którego
odczytywałyśmy historie potwornych zbrodni i opowiadania o ostatnich chwilach
osób skazanych na śmierć.
Jeanie łapczywie pochłaniała te opowieści.
— To wspaniałe! — wołała.
Lepiej czytała, niż pisała, ale po pewnym czasie potrafiła przynajmniej zrobić
listę zakupów.
Za to teraz mój pojemnik na węgiel był zawsze pełny. Jeanie nauczyła mnie
również, jak należy sprzątać. Pod
jej kierunkiem zrobiłam też politurę do mebli z oleju lnianego, terpentyny, octu
i alkoholu. Zabrałam się do
czyszczenia dębowej boazerii i naszego orzechowego łoża. Zajęło mi to długie
tygodnie, ale wreszcie miałam
zajęcie, nie było mi zimno, a moje samopoczucie poprawiło się. Pierwszy raz w
życiu zetknęłam się z ciężką
pracą. Pani Chase byłaby ze mnie dumna.
Pewnego dnia, w lutym 1807 roku, kiedy skończyłam już osiemnaście lat, poznałam
drukarza, pana Iryine”a,
który mieszkał na St. Peter”s Pend, niedaleko Cowgate. Wyszłam po zakupy. Ulica
była oblodzona, niosłam
ciężki koszyk, poślizgnęłam się i straciłam równowagę. Zatrzymałam się, aby
złapać oddech, i zaczęłam
przyglądać się dziwnemu, staremu domostwu. Była to naprawdę wiekowa budowla, z
fasadą wyłożoną
drewnem. Każde kolejne piętro wystawało poza obręb niższego. Niewielkie okienka
składały się z małych
szybek, łączonych ołowiem. Zewnętrzne schody prowadziły do bogato zdobionych
drzwi, nad którymi widniał
napis: FABER QUISQUE SUAE FORTUNAE.
Dowiedziałam się później, że ten łaciński napis oznaczał „Każdy jest kowalem
własnego losu”. Jak bardzo ten
zwrot odnosi się do mnie, pomyślałam.
Usłyszałam odgłos upadku i okrzyk bólu. Jakiś starszy mężczyzna upadł, uderzając
głową o słupek do
przywiązywania koni. Szybko podbiegłam do niego. Wydawał się oszołomiony i miał
już wielkiego guza na
głowie. Poranił sobie również ręce na oblodzonym chodniku.
— Dojdę do swoich drzwi — powiedział, kiedy pomogłam mu się podnieść.
— Ale pan krwawi. Odprowadzę pana do domu — zaprotestowałam, podnosząc jego
skórzaną torbę. — To
książki! — zawołałam, uradowana.
— Tak, jestem drukarzem. To książki religijne, chyba nie zainteresują panienki.
— Kocham książki! — wykrzyknęłam, nie mogąc powstrzymać łez. — Kiedy wyszłam za
mąż, musiałam
zostawić wszystkie swoje książki.
— Pani jest mężatką? Taka młoda panienka?
— Jestem panią Stephenową Kirkwall. Jestem mężatką od osiemnastu miesięcy.
Przeszliśmy przez ulicę i pan Iryine zaczął wchodzić na schody domu, który tak
podziwiałam.
— Pan tu mieszka! — wykrzyknęłam. — Oglądałam ten dom i usiłowałam zrozumieć
napis.
— To była własność pana Symsona, drukarza. Teraz jest tu inaczej.
Wskazał mi napis nad sklepem na parterze „Sprzedawca ryb” i na pierwszym piętrze
„Strzyżenie i golenie”.
— Ja mieszkam na ostatnim piętrze — powiedział. — Tam mam swoje maszyny
drukarskie. Niech pani do nas
zajdzie, pani Kirkwall, żona na pewno będzie chciała pani podziękować.
Iryine”owie byli prostymi ludźmi, prowadzącymi spokojne, pracowite życie i
bardzo sobie oddanymi. Ich
meble były stare, ale widać było, że dobrze się wśród nich czują. Były również
pięknie wypoliturowane —
teraz się na tym znałam — a dywan i zasłony były misternie pocerowane.
Kiedy siedziałam u nich, pijąc herbatę z cieniutkiej porcelanowej filiżanki,
poczułam nagle taką tęsknotę za
domem, że nie mogłam powstrzymać łez. Przestałam udawać. Moje małżeństwo było
katastrofą. Jak mogłam
być tak nieostrożna! Zrobiłam rzecz nie do naprawienia.
— Och, moje biedactwo! — powiedziała pani Iryine z matczyną troską w głosie.
— Przepraszam — wyjąkałam.
Gorączkowo szukałam chusteczki. Pani Iryine podała mi swoją, odstawiła na bok
filiżankę i pozwoliła mi się
swobodnie wypłakać. Zwierzyłam im się ze wszystkiego — mówiłam o niechęci, jaką
odczuwała do mnie
macocha, o chłodnym traktowaniu mnie przez ojca i o mężu, któremu niezbyt dobrze
się układa. Nie mogłam
się zdobyć na to, aby powiedzieć im, jak bardzo rozczarowało mnie małżeństwo, o
mojej samotności i strachu
przed tym, co będzie dalej.
— Nie chcę narzekać — powiedziałam, prostując się na krześle i wycierając oczy.
— Wiem, że muszę ponosić
konsekwencje swojej lekkomyślności. Ale wizyta u państwa przypomniała mi dom.
To wyznanie nie do końca było prawdziwe. Nie tęskniłam za chłodnym
tradycjonalizmem Tranters Court, ale
za miłą atmosferą Ainderby Hall i za Beresfordami.
Jestem istotą bez serca, pomyślałam, że od czasu zamążpójścia nie napisałam ani
razu do pani Beresford. Z
jedynego nieprzyjemnego listu, jaki dostałam od ojca, dowiedziałam się, że
zarówno ona, jak i mój chrzestny
ojciec byli zgnębieni faktem, że to za ich przyczyną w moim życiu pojawił się
Stephen. A ja snułam niemądre
mrzonki, że napiszę do nich, kiedy Stephen zdobędzie pozycję w świecie. Wtedy
przekonają się, że dokonałam
słusznego wyboru.
Dom Iryine”ów stał się dla mnie bezpiecznym azylem, dzięki nim potrafiłam
zachować psychiczną
równowagę. Pan Iryine dał pierwszą próbę mojego pisarstwa do druku. Napisałam
dla szkółki niedzielnej
opowiadanie o beztroskiej Marjorie, która podarła modlitewnik matki, aby
zakręcić papiloty, i omal nie poszła
za to do piekła. Naturalnie, ponieważ to była opowieść z morałem, Marjorie
musiała odczuć skruchę,
pozwoliłam jej jednak mieć trochę przyjemności z niewłaściwego zachowania. Pani
Iryine uznała, że jest to
wartościowa literatura, i przekonała męża, aby opublikował moją historyjkę wraz
z odpowiednimi ilustracjami.
Dostałam trzy gwinee, a książeczka dobrze się sprzedawała. Ja zawsze trzymałam
stronę Marjorie i często się
zastanawiałam, czy moi młodzi czytelnicy nie mieli o niej takiego samego zdania.
Pochwaliłam się swoim sukcesem Stephenowi i było to nierozsądne posunięcie.
Natychmiast pożyczył ode
mnie owe cenne trzy gwinee.
— Chciałam zapłacić pani MacLaren — perswadowałam mu. — Zalegamy z czynszem za
sześć tygodni.
— Emmy, zwrócę ci te pieniądze. — Stephen był zniecierpliwiony. — Nie ma o co
robić zamieszania.
Kiedy Balquidder dowiedział się o moim sukcesie literackim, dostał ataku
śmiechu.
Niech skonam, ożeniłeś się z intelektualistką! Zapędź ją do roboty. Nie żałuj
bata. Możesz żyć z jej pisaniny.
— Trzy gwinee nie wystarczą na długo — powiedział smętnie Stephen. Uśmiechnął
się jednak, zadowolony z
aprobaty Balquiddera.
— Ona może pisać w tym schowku — powiedział Balquidder. — Możesz ją tam zamykać
na klucz, jeśli
zajdzie taka potrzeba.
Leżał w naszym jedynym fotelu, rozrzucił szeroko nogi, a brzuch wylewał mu się
ze spodni. Co chwila
opuszczał rękę, aby się podrapać. Na stoliku obok fotela stało ciasto, które
pożerał, odgryzając duże kawały.
Kiedy się śmiał, z ust wylatywały mu okruszki.
Byłam obecna przy tej rozmowie, ale nauczyłam się już, że nie należy się
odzywać. Siedziałam więc w
milczeniu i nienawidziłam go z głębi serca. Balquidder nie lubił, kiedy kobiety
wtrącały się do rozmowy, a ja
dobrze pamiętałam, że Stephen jest mu winien owe nieszczęsne pięć tysięcy
funtów.
Zwykle nie wychodził przed zapadnięciem nocy. Szłam więc wcześnie spać, ponieważ
rano czekało mnie
sprzątanie. Przeważnie zastawałam przelewający się nocnik i resztki jedzenia na
dywanie. Nasz drogocenny
węgiel był spalony do ostatniego kawałka.
O wykorzystaniu schowka myślałam już od kilku tygodni. Było tam pełno rupieci,
których pani MacLaren nie
chciała wyrzucić ani usunąć. Kiedy nie było jej W domu, wyniosłyśmy
razem z Jeanie wszystko na strych. Wybieliłam ściany, kupiłam używane biurko i
dywan i założyłam zamek
w drzwiach. Nie chciałam, aby ktokolwiek tam zaglądał, ponieważ postanowiłam
zająć się gotyckim
romansem, który zaczęłam pisać jeszcze w domu, i zobaczyć, czy uda się go
sprzedać.
Po chwili wahania pokazałam go pani Iryine.
— Moja droga pani Kirkwall — powiedziała, kiedy przyszłam z następną wizytą. —
Ta pani książka! Dawno
się tak nie uśmiałam.
— Śmiała się pani! To miało być śmiertelnie poważnie — zaprotestowałam.
Jednak sama też nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Kiedy to pisałam, byłam
jeszcze dzieckiem. Teraz
doskonale zdawałam sobie sprawę z moich absurdalnych pomysłów.
— Jednak coś w tym jest — mówiła, głaszcząc mnie po ręce. — Uważam, że powinna
pani jeszcze raz to
napisać. Takie rzeczy bardzo dobrze się teraz sprzedają. Pan Iryine nie zajmuje
się tego typu literaturą, ale
wiem, że zna w Londynie wydawcę, do którego mógłby panią skierować.
Wybrałam sobie pseudonim. Przestawiłam litery swojego panieńskiego nazwiska,
Emilia Daniels, i wyszedł z
tego Daniel Miller. Jego pierwsza książka, wydana przez Robinson 8 Robinson,
Paternoster Row, Londyn, pod
tytułem Zamek Apollinari cieszyła się umiarkowanym powodzeniem. Sprzedałam swoje
prawa autorskie za
pięćdziesiąt gwinei. Te pieniądze całkowicie odmieniły moje życie. Po raz
pierwszy poczułam, że do pewnego
stopnia panuję nad swoją przyszłością. To honorarium okazało się później
niesłychanie przydatne. Kiedy
ukazało się drugie wydanie mojej książki, pan Robinson okazał się dżentelmenem i
przysłał mi kolejne
dwadzieścia pięć gwinei. Za następną książkę, Fatum rodu Ansbach, dostałam sto
gwinei. Te pieniądze oraz
honoraria za opowiadania dla szkółki niedzielnej pozwalały mi utrzymywać nasz
dom na skromnej, ale
Przyzwoitej stopie. Nie powiedziałam mężowi o Danielu Millerze. Jeśli dziwił go
fakt, że dajemy sobie radę, to
nic na ten temat nie mówił. Zresztą on traktował pieniądze w myśl powiedzenia
„łatwo przyszło, łatwo poszło”.
Prawdopodobnie w ogóle się nad tym nie zastanawiał.
Pewnego wieczoru, na początku 1808 roku, usłyszałam rozmowę mojego męża i
Balquiddera. Miała ona mieć
daleko idące konsekwencje.
Przyszli razem. Wiedziałam od razu, że będą siedzieć całą noc. Byłam zaziębiona
i położyłam się do łóżka.
Zostawili drzwi szeroko otwarte i nie zniżyli nawet głosu.
— To wszystko przez ten cholerny projekt ustawy na rzecz zniesienia niewolnictwa
— mówił Balquidder. —
Co ten parlament sobie wyobraża? Kupcy zbankrutują, upadnie handel. Jeśli my
przestaniemy handlować
niewolnikami, będą to robić Hiszpanie i Portugalczycy. No i, oczywiście,
Amerykanie.
Słyszałam, jak splunął do kominka.
— Zainwestowałeś w to pieniądze?
— Naturalnie. Mam dwa statki do przewozu niewolników i, do diabła, potrzebuję
pieniędzy. Mam przecież
plantację w Dcmerara. Chcę się przestawić na uprawę trzciny cukrowej, a to
wymaga dużych inwestycji. Poza
tym potrzebuję czarnuchów do pracy. Nie ma sensu zajmować się ich hodowlą.
Żeńskie czarnuchy nie są
wystarczająco płodne i trzeba zbyt długo czekać, aby był jakiś pożytek z ich
bachorów. Przynajmniej
dwanaście lat, a i tak połowa z nich będzie żeńskimi czarnuchami. Mówię ci,
Stephen, robi się niedobrze.
— Nie można tego jakoś obejść?
— Tak — powiedział Balquidder z ustami pełnymi jedzenia.
Wszystko przewidziałem. Teraz rejestruję moje statki w Lizbonie i będę musiał
prowadzić handel za
pośrednictwem Brazylii, ale to jest cholerne zawracanie głowy. Mogę kupować
niewolników w Brazylii, ale
trzeba ich przewieźć do Demerara, a oni umierają w czasie podróży albo dostają
szkorbutu i do niczego się nie
nadają. Do zeszłego roku brałem ich prosto z Afryki Zachodniej. Mogłem wybrać
tych, którzy zdrowi dojadą
na miejsce, a słabszych sprzedać od razu.
— Czy rejestrowanie statków do przewozu niewolników w Lizbonie nie jest
sprzeczne z prawem?
— Są sposoby, aby obejść prawo — roześmiał się Balquidder. Usiadłam na łóżku,
zapominając o swoim
zaziębieniu. Balquidder był wmieszany w handel niewolnikami? Uważnie śledziłam
projekt ustawy przeciwko
niewolnictwu i często dyskutowałam na ten temat z państwem Iryine. Pan Iryine
był zagorzałym stronnikiem
Stowarzyszenia na rzecz Zniesienia Niewolnictwa.
Podejrzewam, że moje uczucia dla Afrykanów, którzy wpadli w ręce handlarzy
niewolników, były raczej
romantycznej niż humanitarnej natury, ale wszystko się we mnie burzyło na samą
myśl o niewolnictwie. Kiedy
byłam dzieckiem, mama zabrała mnie w odwiedziny do swojej przyjaciółki, która
przyjechała do wód
leczniczych w Harrogate. Usługiwał jej czarny chłopiec. Byłam nim zafascynowana.
Miał około ośmiu lat,
mniej więcej tyle co ja, a jego skóra miała kolor wypolerowanej śliwki. Miał
duże, brązowe oczy i najbielszy
uśmiech, jaki w życiu widziałam.
Jego pani często go pieściła. Nosił zdobione złotem szkarłatne spodnie i taką
samą kurtkę oraz złotą czapeczkę.
Dopiero po pewnym czasie zauważyłam złotą obrożę, na której było wyryte jego
imię, „Caesar”. A Poniżej: „
Własność pani Wells z Camworthy Park, hrabstwo Somerset”.
Byłam Potwornie zaszokowana On widział wyraz mojej twarzy. Przez parę sekund
patrzyliśmy na siebie, a
potem jednocześnie odwróciliśmy wzrok. Nie spojrzał na mnie do końca naszych
odwiedzin.
- Tak, kochanie — tłumaczyła mi później matka. — To na pewno jest bardzo smutne,
ale nie zapominaj, że on
został zabrany z okropnego pogańskiego kraju i jest teraz w pięknym domu
pomiędzy chrześcijanami
Rozmowa mojego męża z Balquiddere przypomniała mi Caesara i mój Ówczesny ból i
gniew. Ale oni zmienili
temat.
— Potrzebuję tych pieniędzy, Stephen. Napisz do starego Danielsa i wyperswaduj
mu, aby przekazał Emilii jej
pieniądze. Już przeszło dwa lata jesteście małżeństwem, to chyba dosyć.
Nie cierpiałam, kiedy mówił o mnie per Emilia. Nie miał prawa mówić mi po
imieniu. Ale on traktował
wszystkich w ten sam sposób Początkowo myślałam, że to jakiś rodzaj
demokratycznego radykalizmu, dopóki
się nie zorientowałam że był to wyraz pogardy. Nikt, nawet Stephen, który uważał
go za swojego przyjaciela,
nie zwracał się do niego per Archie czy też Archibald
Nie chciałam, aby moje pieniądze zostały przeznaczone na statki do przewozu
niewolników, ale jak mogłam
temu przeciwdziałać? Kilka razy zaczynałam pisać list do ojca, lecz nie mogłam
zmusić się do tego, aby choć w
części odsłonić przed nim nasze bardziej niż skromne bytowanie. Nie chciałam, by
macocha triumfowała
Postanowiłam napisać do mojego ojca chrzestnego i kochanej pani Beresford.