12175
Szczegóły |
Tytuł |
12175 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12175 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12175 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12175 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hanna Kaltenbergh
Gruczoł
ona nie mogła nadziwić się komputerowi. Dlaczego wybrał właśnie jej
męża? Przez dwadzieścia lat wspólnego życia przekonała się przecież,
że Wel był uosobieniem słabości. Miał oczywiście i rozliczne uroki.
Głównie towarzyskie. Potrafił interesująco opowiadać: skupiał na
sobie uwagę ludzi w każdym wieku. Ale często blagował albo zmieniał
zdanie w zależności od tego, co mogło wywołać poklask, bądź zdobyć
mu sympatie słuchaczy. W rezultacie lubiano go, lecz nie traktowano
poważnie.
Kiedy Iona przyłapywała Wela na kłamstwach lub odżegnywaniu się od
spraw, które poprzedniego dnia jeszcze popierał, czyniła mu gorzkie
wyrzuty. Oczywiście robiła to nocą, gdy byli już sami, a wszystkie
nieprzenikacze pozostawmy na pewno włączone. Mówiła mężowi:
- Nie wolno ci być chorągiewką na dachu. Ośmieszasz się nie tylko
przede mną. Taka Rewa na przykład dobrze wiedziała, że blagujesz.
Rewa - drobiazg. Jest moją przyjaciółką. Ona ci nie zaszkodzi. Ale
Eno czy Kepih... Z nimi nic nie wiadomo. Udają życzliwych, licho
wie, co myślą.
Wel wściekał się:
- Nie twoja sprawa! Zresztą i tak nic nie rozumiesz! Ani ty, ani
cała ta twoja Rewa. Lepiej pilnowałaby gruczołów dokrewnych -
naturalnych i syntetycznych. Podobno na nich się zna... Hm, zresztą
w to wątpię. Powtarzam: nic nie rozumiecie, a macie czelność się
wtrącać. Ptasie móżdżki! Kretynki!
Och, rozumiały go aż nadto. Wel udawał ważnego i puszył się, a
równocześnie brakowało mu pewności siebie. Dlatego chłonął łakomie
każdy, nawet mało znaczący dowód uznania. Zresztą o znaczące nigdy
nie umiał walczyć. W rezultacie jego sukcesy zaczynały się i
kończyły w kuluarach i przy stolikach bufetu. Gdzie indziej,
zaledwie lubiano go. Zwłaszcza jednak lubiano go wyzyskiwać w
Instytucie Prognoz Postępu, w którym tkwił od lat i niezmiennie
pozwalał sobie wpychać najmniej interesujące tematy. Potulnie
wykonywał żmudne prace potrzebne innym do efektownych syntez i
uogólnień. Gorzej jeszcze. Do ciekawych programów brano go "na
murzyna":
- Wel, pomóż, zaplątałem się. Chyba mi nie odmówisz, stary.
Oczywiście nie potrafiłby odmówić. Sypał pomysłami, ślęczał po
nocach. A inni oficjalnie uznawani za autorów pracy, porastali w
piórka i potem wypinali pierś, żeby ułatwić przypięcie orderów. Rewa
śmiała się z tego:
- Widocznie Wel potrzebuje, żeby go wyzyskiwali.
Dla Iony taki obrót spraw był bolesny. Zwłaszcza że i Wel, gdy
napotkał kant grubszego kalibru, łamał się, popadał w depresję i
zupełnie zaniedbywał Instytut. Tworzyło się błędne kółko. W okresach
załamań Wel jeszcze bardziej osłabiał swoją pozycje, wiec potem
skwapliwie przystawał na wyzyskiwanie, żeby rozpędzić zbierające się
chmury. A to po pewnym czasie znów wpędzało go w depresje. I w
ramiona Iony. Musiała pocieszać Wela jak dziecko. Szkoda tylko, że
uparcie nie chciał uczyć się na błędach. Gdy Iona po tygodniu
czułości wygarniała mu wreszcie tak zwaną całą prawdę zawsze się
obrażał. A w Instytucie z fazy załamania przechodził do fazy
przypodobywania się otoczeniu.
rzeciw ingerencji komputerów w losy ludzkie Iona buntowała się już
parokrotnie. Najpierw, kiedy maszyna przetwarzająca dane wybrała za
nią studia, które określały przyszły zawód.
- Ionko - tłumaczyła jej matka - Najtrudniej człowiekowi znać samego
siebie. Praca zawodowa to nieraz pół życia. Kiedyś młodzież sama
wybierała sobie szkoły średnie i wyższe. I było pełno pomyłek
życiowych. A jaki stan gospodarki... jaka bieda.
Od dzieciństwa Iona marzyła o zawodzie aktorki. Z woli komputera
została jednak pedagogiem. Rzeczywiście w atelier mogło jej się nie
udać. Ileż aktorek gra same "ogony". Z dzieciakami natomiast radziła
sobie świetnie, i one też ją uwielbiały. Sprawiało to Ionie masę
przyjemności. W dodatku chyba rzeczywiście potrafiła pakować
dzieciom do główek wszystkie te mądrości, jakie przeznaczono na ich
wiek.
Drugi raz stanęła przed komputerem, gdy należało pomyśleć o
zamążpójściu.
- Już wole być samotna - popłakiwała.
- Nie dziwacz! Samotność jest kalectwem - oburzała się matka. I znów
zaczęła długie gadanie o tym, że ludzie dobierali się dawniej sami,
zawsze w zaślepieniu. Potem w wypadku złego doboru następowało
piekło pożycia lub nawet rozwód. Istna plaga rozwodów, których
współcześnie jest przecież bardzo mało. Dzieje się tak dzięki
obiektywizmowi komputerów. Sumują cechy i pragnienia. Kojarzą pary o
cechach uzupełniających się, a pragnieniach właśnie podobnych.
Wstępujesz wyznaczonego dnia o określonej godzinie na wskazany
chodnik w Hali Ślubów i masz pewność, że chodnikiem naprzeciwko
płynie w twoją stronę partner idealny dla ciebie.
Tere-fere... Ionie komputer wybrał Wela. Słabeusza, choć wolałaby
znaleźć oparcie w silnym mężczyźnie. Niepłodnego, mimo że przekazała
informacje o chęci posiadania dzieci. A do tego Wel nieudolnie
pragnął tej nieszczęsnej popularności, co Ionie wydawało się zawsze
niskie i głupie. Nawet marząc o zawodzie aktorki myślała przede
wszystkim o przeżyciu większej ilości wzruszeń, niż dostarcza
normalny życiorys, a nie o popularności. Stawać przed kamerami z
wciąż nową rolą wsączaną w pamięć przez sen. A wiec i we śnie
uaktywniać emocje. To ją pociągało... Po prawdzie uczniowie też
potrafili ją wzruszać. A męża mimo wszystko pokochała.
- Bo komputer bierze pod uwagę także cechy i pragnienia
nieuświadomione - mówiła jej Rewa, wspaniała przyjaciółka. Tym
wspanialsza, że samodzielnie wybrana. Widząc, jak Iona garnie się do
jej dzieci, jak dojmująco odczuwa brak własnych - doradzała najpierw
sztuczne zapłodnienie.
- Posłuchaj, głuptasie. Dziś komórki rozrodcze rozbija się na
poszczególne chromosomy, dzieli i dowolnie zestawia. Nie tylko pleć
można wybrać, ale kolor włosów jednego dawcy doczepić do zalążka
sylwetki drugiego. I dołożyć zapowiedź kształtu nosa z jeszcze innej
komórki. Pójdź do Banku Nienarodzonych. Na ekranie wyświetlą ci
kilka czy kilkanaście kombinacji z domieszką tego, co ewentualnie
sama dzieciakowi przekażesz. Portrecik niemowlaka, dwulatka,
dziesięciolatka. Najpiękniejsze i najzdolniejsze dzieci są właśnie z
Banku rodem. Wiem o tym na pewno, jestem przecież lekarką. I mam
kolegów, którzy w Banku pracują. Mogłabym cię zaprotegować. Po
znajomości, prócz komórek z katalogu, podsuną ci jeszcze parę
specjalnych. Zawsze takie mają od dawców spełniających pod względem
fizycznym i psychicznym wszystkie wymagania. Trzymają je dla
protegowanych biorczyń oczywiście.
W tajemnicy przed Welem wielokrotnie chodziła do Banku. Z trwogą, że
im się tam uprzykrzy. Ale pracownicy Banku cierpliwie klecili jej
portrety córeczek i synków, które mogłaby urodzić. Aż ktoś
współczująco napomknął, że powinna przyjść z mężem. We dwoje łatwiej
wybiorą. Ależ ona była gotowa mieć każde z tych dzieci. Wszystkie
wryły się jej w serce. Cóż, Wel nie chciał żadnego, nawet
najpiękniejszego. Po prostu nie życzył sobie.
- Jasne. On, gdyby nawet mógł też nie zostałby ojcem. Rozpieściłaś
go. Dlatego nie zamierza z nikim się dzielić tym twoim ciągłym
bieganiem na paluszkach, usługiwaniem, ocieraniem łez. A czy jako
matka miałabyś tyle cierpliwości dla mężowskich kaprysów? Wątpię -
sama odpowiedziała sobie Rewa. - I chyba on, ten twój kopnięty Wel,
wystarczająco zastępuje ci dziecko. W przeciwnym wypadku dawno byś
go zostawiła. Tutaj już Rewa nie miała racji. Choć przyjaźniły się
od dawna, jej system wartości był przecież inny, niż Iony. Rewa
kochała dzieci i męża. Ale najmocniej angażowała się w pracę. Umiała
koncentrować na niej wszystkie myśli. Była zdolna i piekielnie
pracowita. Odnosiła sukcesy. Stała się pupilką profesora. Ponieważ
była w dodatku najładniejszą lekarką kliniki zazdrośnicy głośno
plotkowali o jej romansie z szefem. Wyssali ten romans z palca. Ale
skutecznie umieli zatruwać Rewie życie. W odpowiedzi pracowała
jeszcze usilniej i starała się wyglądać jeszcze ładniej. A przy
okazji odrobinę kokietowała profesora. Przyszły następne sukcesy.
Plotki i dogryzania zwiększały się, nieraz doprowadzając Rewe do
skrywanego płaczu. Pacjenci również za nią nie przepadali. Mieli
swoje racje. Owszem, pomagała im, jednak traktowała ich bezosobowo.
Spieszyła się do laboratorium, do biblioteki, na konferencje. Brakło
jej wciąż czasu dla rodziny. Iona w sytuacji Rewy wolałaby
zrezygnować z wygórowanych ambicji i cieszyć się dziećmi, i więcej
wiedzieć o kłopotach męża. Miał chyba jakieś kłopoty Rewie jakby
obojętne. Ograniczała się do troski o jego zdrowie. W razie potrzeby
sama kurowała się skutecznie z wszystkiego, choć była przecież
endokrynologiem-chirurgiem. Tylko za leczenie dzieci nie miała
odwagi się brać.
nieoczekiwanej decyzji komputera Iona dowiedziała się właśnie od
Rewy. Wcześniej nawet niż Wel. Wróciła ze szkoły i na wszelki
wypadek wyłączyła nieprzenikacz. Mogło się zdarzyć, że Wel lub Rewa
zechcą z nią zamienić parę słów. Rzeczywiście wkrótce brzęknął
sygnał i na ekran wpłynęła pracownia Rewy z nią w fotelu,
uśmiechniętą od ucha do ucha.
- Ionko, bomba! - zawołała bardzo podniecona. - Będziemy wszczepiać
Welowi GSD. No, wiesz ten Gruczoł Sprawnego Decydowania. Masz
pojecie. Komputer wytypował właśnie jego z pośród tysiąca
kandydatów. Ich stary zestarzał się zupełnie. Ktoś nowy musi
pokierować Instytutem. Dzięki naszej klinice tworzy się wspaniała,
niezawodna kadra kierownicza. A teraz będzie do niej należał i Wel.
- I on się zgodził?
- Wel jeszcze nic nie wie. Powiedzą mu o tym za jakieś pół godziny.
Po cichu wyszłam z sali, w której na oczach rady naukowej dokonał
się wybór. A Wel, nie obraź się, jest kopnięty. Jednak nie aż tak,
żeby odrzucić zawrotną karierę. Och, zacznie się wam teraz
powodzić... w ogóle desze się ze wszystkich dotychczasowych
wszczepień. Operacja wyszła z fazy eksperymentalnej, nie stwarza
najmniejszych niebezpieczeństw. Tym razem dodatkowo raduje mnie
myśl, że los wskazał twojego męża, też w końcu przyjaciela.
- Ale operacja, to zawsze operacja... Ból.. I te wszystkie zmiany...
- Operacją się nie przejmuj. Nic strasznego. Spróbuje ci ją
dyskretnie pokazać. Ból żaden. Zmiany korzystne. Wel stanie się
pięknym, potężnym mężczyzną zdolnym do rozkazywania. Nie zmęczyła
cię jeszcze jego szmatłowatość?
- Właśnie. On jest zbyt chwiejny...
- Wkrótce o tym zapomnisz. Zrobimy z niego chłopa jak stal. No,
cześć! - Rewa zniknęła.
Zdziwienie i wątpliwości Iony zaczęły ustępować marzeniom o
dostatku. Oboje z mężem należeli do tych ludzi, którzy niczego nie
potrafią się dochrapać. Po dwudziestu latach małżeństwa stan
posiadania mniej niż średni. Uzbierasz na jedno, popsuje się drugie.
A Iona tak lubiła piękne wnętrza, tak nieraz tęskniła do pięknych
kiecek. I do nowszych robotów gospodarskich. Spojrzała w lustro. Nie
jest jeszcze stara. Jeśli ubierze się dobrze i uwolni od
chronicznego zatroskania znów poczuje się prawdziwą kobietą. Terkot
ekranu. Wel:
- Słuchaj ! Wszczepią mi GSD! Ty wiesz, co to w ogóle jest?!
- Wiem, wiem...
- Prawda, od Rewy. I pewnie obie macie coś przeciwko. Sądzicie, że
się nie nadaje.
- Otóż wyobraź sobie, że nic nie mamy przeciwko.
ni do operacji biegły błyskawicznie. Ostatniego wieczoru już w
klinice Wel załamał się. Nie chce żadnych wszczepień.
Iona pobiegła do Rewy:
- Ratuj go! Zrób coś!
Przyjaciółka roześmiała się beztrosko:
- Każdy z nich tak. Tchórzą w ostatniej chwili. Przecież Wel
podpisał zgodę na operacje. Gdyby teraz pozwolić mu odejść miałby
pretensje do końca życia. A po wszczepieniu będzie nam wdzięczny.
Zyska wspaniały syntetyczny gruczoł. I wszystkie naturalne zaczną
pod jego wpływem lepiej działać. Zyska nową postać, na pewno zrobi
karierę. Nikt już nie zdoła go zepchnąć z funkcji kierowniczej.
Możliwe będą tylko następne awanse.
Dopiero co czas gnał, jak wariat, a ostatnia noc wlokła się w
nieskończoność. Ani chwili snu mimo proszków i usypiającej muzyki.
Od świtu Iona zasiadła przed ekranem. Długo, długo nic. Pięć razy
sprawdzała, czy aby przez pomyłkę nie włączyła nieprzenikacza. Ale w
ścianach mieszkania nie tkwiła żadna przeszkoda. A ekran pozostawał
pusty.
Brzdęk. No wreszcie. Stół operacyjny otoczony mnóstwem ludzi w
czerwieni. Czerwień - kolor endokrynologii. Kitle lekarskie
skojarzyły się Ionie z ubiorem kata. Jedną z tych osób jest Rewa.
Którą? Obojętne. Ważny jest tylko on, Wel na stole operacyjnym
pochylonym trochę jak zjeżdżalnia. Twarzy męża nie może dostrzec.
Ukryto ją pod narkotyzującą aparaturą. Widzi jego bezradnie
rozrzucone chuderlawe nogi. I głowę - ogoloną. Głowa jest właśnie
polem operacyjnym. Okropność. Ludzie w czerwieni coś mówią. Dźwięk
do Iony nie dociera. Ale nad jedną z masek osłaniających usta i pod
lekarską mycką spostrzega w końcu niebieskie oczy Rewy. Roześmiane.
Nie musi być tak źle.
Przyjaciółka chwyta w urękawiczone dłonie przezroczysty pojemnik.
Pływa w nim liliowego koloru twór o nieregularnym kształcie. Ten
gruczoł. Rewa wywołuje chyba zdziwienie kolegów. Mówią coś. Szkoda,
że brak dźwięku... Och, zaraz zacznie się wszczepianie. Żeby tylko
Welowi czegoś nie uszkodzili. Laser sięgnie milimetr dalej niż
trzeba i... Co to? Obraz zgasł. Widocznie Rewa uznała, że Iona
więcej nie powinna oglądać.
Po operacji Wel od razu czul się dobrze, jadł, dowcipkował. Wkrótce
wypełnił sobą szczelnie przygotowane wcześniej piżamy z obszernymi
kurtkami i szerszymi nogawkami spodni. Najpierw wystąpiły zmiany
zewnętrzne polegające na przyroście tkanki mięśniowej. Ten sam
kościec, a jakby inny typ fizyczny. Wel cieszył się:
- Dotknij bicepsów! Rewa też promieniała.
- I włosy, patrz, jak bujnie rosną. Przed ogoleniem miał mniej. A
tors jak mu pociemniał.
- Włosów miał zawsze bardzo dużo - zaprotestowała Iona.
Wcale nie była pewna, czy mąż wyładniał. Rysy twarzy rozlały się.
Ściągnięte policzki Wela, które bardzo lubiła stały się już tylko
wspomnieniem. Pierwsze zmiany psychiczne dały o sobie znać podczas
wizyty krawca. Wel nigdy nie dbający o ubranie teraz zażądał
najlepszego fachowca z próbkami najlepszych materiałów i żurnalem.
Nie mizdrzył się do krawca, co dawniej by zrobił, nie zdawał się na
niego, tylko sam zastanawiał się nad krojem i barwą. Pedantycznie i
drobiazgowo tropił niedokładności roboty. Kolejne wizyty i
przymiarki nie męczyły Wela, tylko krawca.
- Nie czepiaj się drobiazgów - doradzała Rewa zgorszonej Ionie.
Poczekaj, aż Wel opuści klinikę. Wtedy - wreszcie - zmiany cię
ucieszą.
domu Iona zorientowała się szybko, co naprawdę dawał syntetyczny
gruczol. Nie tyle zdolność sprawnych decyzji, co niezachwianą
pewność siebie. Wel czarował i blagował, jak dawniej, potrafił też
po swojemu zaprzeć się wczorajszych przekonań. Nie robił tego jednak
po to, żeby przypodobać się innym. Na niczyjej sympatii mu nie
zależało. Teraz kłamał lub zmieniał poglądy wyłącznie dla wygody, z
taktycznych względów. Złą decyzją najzwyczajniej się nie przejmował.
Ukrywał błąd lub zrzucał winę na współpracowników. A z wielkim
hałasem reklamował wszystkie decyzje trafne, nawet gdy mało
znaczyły. Jak kościec Wela pokryła tkanka rozwiniętych mięśni i
tłuszczu, tak jego charakter porósł po wszczepieniu syntetycznego
gruczołu tupetem. Nie było już mowy o wypłakiwaniu się w ramionach
żony po porażkach. Nikt zresztą nie śmiałby Wela skrzywdzić. Mimo
pozorów swobodnej atmosfery, w Instytucie drżano przed nowym, a
przecież tak długo znanym dyrektorem. Znanym z poprzedniej
postaci...
Wel w domu nie radził się, nie dzielił wątpliwościami, bo już ich
nie miał. Owszem, obchodziły go trochę domowe inwestycje. Dbał o
podniesienie standardu życiowego. Zadaniem Iony było urządzić
wszystko jak najlepiej. Sprawdzał czy to, co kupiła utrafia w jego
gust. Niezadowolony ganił Ione ostro, choć krótko. Miał masa nowych
zajęć, przeważnie wcale nienaukowych. Narady, spotkania kurtuazyjne,
bankiety. Ich małżeńskie noce też się zmieniły. Na gorsze. Na
początku, gdy szedł do niej taki odmienny, z grubym karkiem i udami
atlety, odczuwała wstręt. Drażnił ją też nowy zapach skóry Wela.
Później wróciło przyzwyczajenie, odarte jednak z dawnej czułości.
Z Rewą pokłóciła się na amen. Uważała, że wszczepienie GSD jest
krzywdą, a nie genialnym osiągnięciem społecznym.
- Jaka będzie ta nasza kadra kierownicza? - wołała z oburzeniem. - A
żony, a dzieci tych "powszczepieńców" za jakie grzechy mają
cierpieć? W imię czego ja utraciłam męża, z którym byłam szczęśliwa.
Dlaczego musze żyć z pyszałkiem?
- Szcześliwa... akurat. Wiem co nieco o twoim utraconym szczęściu.
- I po co wszczepiać GSD małemu, nieszkodliwemu blagierowi.
Czy potrzebny był wam duży blagier?
- Kandydatów wybiera komputer, nie klinika - syknęła Rewa i włączyła
swój nieprzenikacz.
o półrocznej przerwie, trudnej do zniesienia dla obu, Rewa pojawiła
się na ekranie ze spłoszonym spojrzeniem,
- Pozwól wpaść do ciebie. Łatwiej mi będzie gadać przy kieliszku
czegoś mocniejszego. Ale błagam, zrób tak, żeby Wela nie było w
domu.
Warunek łatwy do spełnienia. Więc spłakały się obie, uściskały,
przeprosiły.
- Przepraszać powinnam wyłącznie ja - powiedziała w końcu Rewa. -
Gruczoł nie wpłynął na Wela dodatnio. A tak się entuzjazmowałam
wszczepieniami. Wel przychodzi do nas na okresowe badania. Był dziś
i... i bezwstydnie mnie podrywał, robił niesmaczne propozycje.
Uważaj: on gotów cię puścić kantem. Taki kawał życia w biedzie, przy
mężu niedojdzie nie umiejącym zarobić. Wreszcie masz trochę grosza.
Nie daj sobie tego odebrać.
- Siłą go nie przytrzymam...
- Też racja.
Wieczorem Wel spytany, czy ma w planach rozwód roześmiał się:
- Coś ty! Ach, wiec pogodziłyście się z Rewą. Na rozwodzie mi nie
zależy, tylko stałem się normalnym mężczyzną. Rewa rzeczywiście jest
wciąż ponętna, choć znam lepsze i młodsze.
- Normalni mężczyźni nie mają w sobie syntetycznych gruczołów.
- Normy się zmieniają, moja droga. Dziwne; żeś tego nie zauważyła.
Iono, wytrzymałaś ze mną tak długo - wytrzymaj do końca.
krótce wybuchła afera z Kepihem. Wel postanowił zwolnić go z pracy
rozdmuchując do gigantycznych rozmiarów jakieś drobnic
niedopatrzenia. Kepih całe życie związał z Instytutem, był autorem
wielu interesujących prac prognostycznych, których trafność
potwierdziła praktyka. Zwolnienie w zaawansowanym wieku oznaczało
dla niego degradacje. Nie ma przecież drugiego Instytutu Prognoz
Postepu. Kepih mógł się zaczepić ewentualnie w małej placówce
przyzakładowej. Odreagowywał to okropnie. Znalazł się nawet w
szpitalu, chory z upokorzenia i gniewu, że musi właśnie z Welem
przegrać. Iona dowiedziała się o wszystkim od Era, który prosił ją,
żeby wpłynęła na męża i spowodowała zmianę niesprawiedliwej decyzji.
Naiwny Erl Nie miała na Wela odrobiny wpływu. Mąż wysłuchał jej,
wyrzuty puścił mimo uszu, a potem cynicznie i szczerze powiedział,
czemu to zrobił:
- Potrzebuje etatu. Widziałaś w dzienniku Kongres Kadry
Kierowniczej? Prosił mnie o ten etat kolega siedzący po mojej prawej
ręce. Potrzebuje kogoś dobrze urządzić. Wszedłem z nim w układy.
Straciłbym odmawiając.
- Ale Kepiha masz na sumieniu!
- Jakoś nie czuję - roześmiał się. - Kepih to stary histeryk. W
szpitalu dadzą mu na uspokojenie i zakrzątnie się wokół następnej
pracy. Instytut nie zajmuje się dobroczynnością.
- Kepih należy do wybitnych prognostyków...
- Należał. Przejrzałem indeks jego prac. Od pięciu lat nie zrobił
nic rewelacyjnego. Każda następna robota słabsza od poprzedniej.
Wiec drugi argument za zwolnieniem. Poza tym czy ja się wtrącam do
"jedynek", które stawiasz w szkole? I - wybacz - mam kontrolną
wizytę w klinice. Musze lecieć. Obiecuje nie podrywać Rewy.
- Wel, zastanów się! Wel, gdzie twoja sławetna życzliwość. Zawsze
pomagałeś kolegom, a teraz,.. Błagam cię, Wel!
o wyjściu męża Iona wywołała z pamięci naradę Kongresu Kadry
Kierowniczej. Kolega po prawej stronie Wela był też
"powszczepieńcem". Łatwo ich rozpoznawała, stali się podobni. Te
grube karki, te oczy pyszałków. Co będzie, kiedy u steru znajdą się
już sami ludzie z wszczepionym GSD?
- Brzdęk... Wel na ekranie:
- Wiesz? Dzisiejsza analiza wykazała, że stałem się płodny. Możesz
jeszcze urodzić bez obaw o zdrowie dziecka i własne - twierdzi Rewa.
Wiec zdecydowałem się na dziecko. Przyda ci się. Mniej będziesz się
interesowała moimi sprawami. Pa...Całuje.
Gorączkowo zbierała myśli. Dziecko? Jakie to będzie dziecko? Po
godzinie powtórzyła pytanie Rewie. Czy nagle, bo za sprawą GSD,
płodny Wel przekazuje w genach swoje dawne cechy? Czy - obecne?
- Jeszcze nie wiemy. Wszczepienia są całkiem świeżą sprawą. Przyjdź
wieczorem. Zastanowimy się, co masz robić? Będziesz?
- Raczej nie...
Iona dokładnie wyłączyła wszystkie nieprzenikacze i zabrała się do
pakowania walizki. Weźmie tylko niezbędne rzeczy. Parę sztuk
bielizny, przybory toaletowe. Wystarczy. Byle prędzej opuścić ten
dom.