1154

Szczegóły
Tytuł 1154
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1154 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1154 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1154 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ma�gorzata Musierowicz K�amczucha Wydawnictwo Akapit Press, 1991 r. korekta anna Koczaska Maj 1977 1. Wielkie historie mi�osne mog� nie mie� ko�ca. Ale co musz� mie� nieodzownie - to pocz�tek. Oto wi�c niebanalny pocz�tek skomplikowanej i pe�nej przeszk�d historii mi�osnej: By� pi�kny dzie� majowy. Niebo by�o b��kitne. S�o�ce przygrzewa�o. Ch�odne fale Ba�tyku bi�y o bia�y piasek niedalekiej pla�y i wydziela�y o�ywcz� wo�, niesion� na skrzyd�ach silnego wiatru po niskich uliczkach �eby (wojew�dztwo s�upskie, PRL). By�a godzina Jedenasta trzydzie�ci pi��. Drobna czarnow�osa dziewczyna w wielkich okularach sta�a na nabrze�u portu rybackiego, przygl�daj�c si� ze znudzeniem i rezygnacj� steranemu wiekiem kutrowi "�e-12". Na pok�adzie tej rozklekotanej jednostki p�ywaj�cej stali: masywny szyper w czerwonej czapce oraz podpity brygadzista. k��cili si� nami�tnie o wysoko�� premii dla za�ogi kutra. - Tato!... To ja ju� p�jd�... - p� gniewnie, p� prosz�co odezwa�a si� dziewczyna w okularach. - Masz czeka�, Aniela! - gro�nie rzuci� w jej stron� szyper i natychmiast powr�ci� do wymiany zda� z brygadzist�. Aniela westchn�a i wymierzy�a lekkiego kopniaka s�upkowi do cumowania. Aniela nie by�a pi�kno�ci�. Nie wyr�nia�a si� te� niczym szczeg�lnym, je�li chodzi o powierzchowno��. Mia�a wszak�e du�o tego, co si� nazywa urokiem osobistym. Czarne �ywe oczy, iskrz�ce si� weso�o zza grubych szkie�, patrzy�y z lekka rozbie�nie i z lekka ironicznie. Czarne w�osy otacza�y jej g�ow� jak puszysta czapeczka i ko�czy�y si� kr�tkim, grubym warkoczem, �ci�gni�tym gumk�. Policzki mia�a Aniela r�owe, nos spory i zawadiacki, a wyraz jej ust wskazywa� na temperament wybuchowy i daleki od �agodno�ci. Wygl�da�a na kogo�, kto ma tak zwany charakterek. Teraz sta�a kiwaj�c si� na pi�tach i nudz�c si� niemi�osiernie i nie mia�a poj�cia, �e oto za chwil� zacznie si� w jej �yciu co� nowego i nieodwracalnego. Zupe�nie jakby palec losu popchn�� w stron� nabrze�a �w wielki, bia�y samoch�d, kt�ry zatrzyma� si� z cichym szelestem opon tu� za plecami Anieli. �eba jest miejscowo�ci� wczasow� o statusie kurortu, tote� byle fiat nie wzbudzi tu sensacji. Bia�y Mirafiori nie wzbudzi�by jej r�wnie�, gdyby nie jego sensacyjna zawarto��. A zreszt�, nawet ta zawarto�� by�a sensacyjna aktualnie dla jednej tylko osoby: dla Anieli. Nonszalancko pykn�y drzwiczki i z samochodu wysun�� si� wysoki z�otow�osy ch�opak o szafirowych oczach. Ubrany by� w czerwone bermudy i bia�y sweter, mia� rzymski profil i by� pi�kny jak Apollo. Kr�c�c na palcu k�ko z kluczykami podszed� leniwie do kutra "�e-12" i z odcieniem ciekawo�ci pocz�� przygl�da� si� scenie na pok�adzie. - Co oni robi�? - spyta� w przestrze�. Urzeczona jego widokiem Aniela uzna�a, �e pytanie skierowane jest zapewne do niej. Z wyj�tkiem za�ogi kutra, obserwuj�cej z niedu�ej odleg�o�ci utarczk� szypra z brygadzist�, w promieniu dwudziestu metr�w nie by�o nikogo innego, kto m�g�by uchodzi� za adresata tego pytania. - Oni si� k��c� - odpowiedzia�a zatem i po�apawszy si� w u�amku ostatniej chwili, �e ma na nosie szpec�ce okulary, b�yskawicznie zerwa�a je i schowa�a do kieszeni sp�dnicy. Uczyni�a to w sam� por�; Apollo w�a�nie kierowa� na ni� szafirowe reflektory swych oczu. Aniela sta�a we wdzi�cznej pozie, l�ni�c z�bami w u�miechu i �ciskaj�c pod pach� torb� z ksi��kami. -Z�otow�osy ch�opak przyjrza� si� jej z aprobat�, unosz�c lew� brew na widok jej szkolnego fartucha z bia�ym ko�nierzykiem. - Liceum? - spyta�. Jak�e mi�o by�oby odpowiedzie�, �e owszem. Niestety, w �ebie nie by�o liceum. - Chodz� do �smej klasy - odpar�a Aniela, wci�� szczerz�c w u�miechu z�by, o kt�rych wiedzia�a, �e s� �adne. - A co ty tu robisz o tej porze? - z�otow�osy bezwiednie odda� jej u�miech. - Dok�adnie to samo co ty... o tej porze. - Ja jestem na wakacjach. - Ju�? - Przeszed�em zapalenie p�uc i mama wys�a�a mnie nad morze. Jod, rozumiesz, i te rzeczy. - Chodzisz do og�lniaka? - Tak - rzek� on, wyjmuj�c papiero�nic�. - Ko�cz� drug� klas�. Bezbrze�na nuda. - W Gda�sku ten og�lniak? - podpytywa�a Aniela niby to oboj�tnie. - W Poznaniu. "W Poznaniu! - pomy�la�a bole�nie. - Tak daleko!" Ch�opak otworzy� papiero�nic� niezbyt wprawnie, zapali� i cisn�� zapa�k� za siebie. Odkaszln�wszy lekko doda� st�umionym g�osem: - Jutro rano wyje�d�amy. No, siedzimy tu ju�, b�d� co b�d�, ponad dwa tygodnie. Zapad�o milczenie, s�ycha� by�o tylko gwa�town� oracj� szypra w czerwonej czapce, wyg�aszan� zachrypni�tym od argumentacji basem. "Ju� jutro!" - szarpn�o si� co� w pi�tnastoletnim sercu Anieli, wprawiaj�c je w dziwny, wibruj�cy ruch, zako�czony skurczem �alu. Oto przez dwa tygodnie ten ksi��� z bajki chodzi� po ulicach jej rodzinnego miasteczka, nudz�c si� zapewne niemi�osiernie, przez dwa tygodnie przechodzi� pod jej oknami, a jej ani razu nie przysz�o do g�owy, �e Przeznaczenie zdecydowa�o przys�a� do �eby ten koncentrat m�skiego czaru. Lecz przecie� nie wszystko jeszcze by�o stracone. "We�my za �eb Przeznaczenie" - pomy�la�a Aniela dziarsko. By�a ona osob� energiczn� i pe�n� �yciowej dynamiki. Nigdy niewaha�a si� bez potrzeby w obliczu jakiej� decyzji. - Jak ci na imi�? - spyta�a rzeczowo. - Pawe� - odpar� z�otow�osy. - Masz tu jeszcze co do roboty? Bo ja zaraz lec�. - Dok�d lecisz? - spyta� Pawe�, z ulg� wyrzucaj�c papierosa. - Na pla��. Urwa�am si� ze szko�y specjalnie w tym celu. Czuj� si� nie dotleniona. - Podjedziemy wozem - rzek� Pawe� niedbale. Ojciec powierzy� mu kluczyki od fiata tylko po to, by odstawi� go na parking w porcie, poniewa� pod poblisk� restauracj� "Pere�ka", gdzie mieli zje�� obiad, obowi�zywa� zakaz postoju. Pawe� jednak�e nie widzia� potrzeby dzielenia si� t� wiadomo�ci� z czarnow�os� tubylcz� dziewczyn�. Otworzy� przed ni� drzwiczki z min� tak oboj�tn�, jakby przez ca�e �ycie nie robi� nic innego, tylko podwozi� dziewczyny fiatem Mirafiori. Aniela wsiad�a jak w transie. - A ta zn�w co?! - wrzasn�� na to impetycznje szyper w czerwonej czapce, podskakuj�c ze z�o�ci� na pok�adzie kutra. - Co zn�w robi ta dziewucha?! Aniela, wracaj no mi tu! Lecz Aniela nie ba�a si� w tej chwili ojca. Widzia�a tylko te szafirowe, promienne oczy. - Jed�my - wion�a subtelnym szeptem, podczas gdy jej ojciec wydziera� si� z pok�adu: - Sk�r� z�oj�! Wracaj! - Czego chce ten typ? - zainteresowa� si� Pawe�, zapuszczaj�c silnik. - Zwariowa� - powiedzia�a s�odko Aniela. - Nie zwracajmy na niego uwagi. Odjechali. 2. W odr�nieniu od wielu innych (filmowych na przyk�ad) historii mi�osnych, kt�re ko�cz� si� scen� poca�unku, historia Paw�a i Anieli poca�unkiem si� zacz�a. Zdarzenie to mia�o miejsce w okolicy sma�alni ryb "Przysmak", przy ulicy Turystycznej. Sma�alnia zreszt� o tej porze roku by�a zamkni�ta na g�ucho. Na jej pustym, betonowym podje�dzie Pawe� zaparkowa� fiata, by dalsz� drog� ku pla�y odby� przez las. Poca�owa� Aniel�, jak tylko wyszli z samochodu. Zaraz te� dostrzeg� z odraz� jakiego� umorusanego p�taka, kt�ry podgl�da� zza wywr�conej dnem do g�ry ��dki. Drugi taki kry� si� za pniem sosny. - Chod�my st�d - rzek� gniewnie. - Pe�no tu jakich� szczeniak�w. Zauwa�y�, �e tubylcza dziewczyna sp�oszy�a si� na widok podgl�daczy. - A niech to - powiedzia�a. - To dzieci s�siada. - Chod�my st�d. - Chod�my. Ruszyli ku pla�y asfaltowan� ulic� Turystyczn�. Upojona pierwszym w �yciu poca�unkiem, jak te� i faktem, �e Pawe� obejmuje j� za ramiona, Aniela natychmiast zapomnia�a o podgl�daj�cych synkach piekarza, a nies�usznie. Ch�opcy nie opu�cili jej ani na chwil�. Na pla�y usiedli opodal i niby to buduj�c zamki, nie spuszczali oka z Anieli i jej kawalera. Aniela ich nie widzia�a. Godzina na wietrznej pla�y min�a jak sen. Pawe�, pokonawszy pocz�tkow� irytacj�, postanowi� po prostu zignorowa� p�tak�w. Deklamowa� wiersze, co Aniel� wprawi�o w bezkrytyczny zachwyt. Powiedzia� te�, �e zakocha� si� w niej od absolutnie pierwszego wejrzenia. Poza tym du�o milczeli, patrzyli sobie w oczy oraz trzymali si� za r�ce. Potem jako� nagle Pawe� si� ockn�� i przypomnia� sobie, �e tatu� czeka na niego w restauracji "Pere�ka", gdzie mieli zje�� obiad. - No. to teraz ju� pewnie nie czeka - powiedzia�a �artobliwie Aniela, kt�ra mog�aby tak siedzie� na pla�y cho�by i do jutra rana. On jednak�e uzna�, �e musi wraca�. Zapisa� sobie adres Anieli i powiedzia�, �e wpadnie po ni� zaraz po obiedzie. - Jaka szkoda, �e ci� nie spotka�em wcze�niej - doda� gor�co. - To straszne, �e si� jutro rozstaniemy. - O, tak - westchn�a Aniela, wznosz�c na niego oczy pe�ne �ez. - Masz oczy jak bezbronna sarenka - wzruszy� si� Pawe� i nawet ciche burczenie, jakie rozleg�o si� w jego �o��dku, mia�o jaki� �a�osny ton. - Zosta�o nam tylko jedno popo�udnie i wiecz�r. Musimy je prze�y� bardzo pi�knie. - Na przyk�ad jak? - zainteresowa�a si� Aniela. - Chod�my na razie - rzek� on. - Trzeba si� rozsta� na godzin�. Obowi�zek to obowi�zek. 3. Aniela odprowadzi�a go a� pod same drzwi restauracji "Pere�ka", z kt�rych wali�a kwa�na wo� piwa i papieros�w. Pawe� znikn�� do�� spiesznie w gwarnym wn�trzu - widzia�a jeszcze, jak siada� przy stoliku obok t�giego pana o nalanej twarzy i t�umaczy� si� przed nim, przyk�adaj�c d�o� do piersi. "Oho, tatu� czeka�" - pomy�la�a Aniela i czmychn�a spod drzwi restauracji. Posz�a do domu. Mieszka�a z ojcem na pi�terku, o trzy bramy dalej. Parter ich niebieskiego domku zajmowa�a od dwudziestu lat rodzina Kurk�w. Aniela zapuka�a do nich i nacisn�a klamk� w nadziei, �e zastanie swoj� przyjaci�k�, Kasi� Kurk�wn�, i natychmiast opowie, �e Wielka Mi�o�� nareszcie przeci�a drog� jej �ycia swym �wietlistym pasmem. Niestety, pr�cz zwietrza�ej woni sma�onej cebuli mieszkanie Kurk�w nie odpowiedzia�o niczym na jej stukanie. Natomiast na pi�terku s�ycha� by�o ci�kie kroki ojca Anieli, kt�ry kr�ci� si� po kuchni z�y, bo g�odny. - A, jeste� nareszcie! - krzykn�� ze wzburzeniem na widok wchodz�cej c�rki. - Co to ma by�, pytam?! Gdzie ty si� podziewasz? Czy ci nie kaza�em czeka�? Nie do��, �e ci� przy�apuj� na wagarach, to jeszcze dzieci piekarza mi m�wi�, �e si� ca�owa�a� z tym lalusiem!!! - On nie jest �adnym lalusiem! - wybuchn�a Aniela. - Jest lalusiem do kwadratu! - wrzasn�� ojciec. By� on porywczy i mia� du�e nadci�nienie. Kocha� Aniel�, ale nie mia� do niej cierpliwo�ci. Od czasu gdy jej matka zmar�a, wychowywa� dziewczynk� z ca�ym po�wi�ceniem, ale po dwunastu latach tych stara� stwierdzi�, �e nie tylko nie rozumie swego dziecka, ale �e wr�cz wymyka si� ono ca�kowicie jego wp�ywom. - Obiadu ojcu nie zrobisz, koszule nie wyprasowane ju� drugi tydzie�, w kredensie pusto, a ty sobie chodzisz na wagary! Z lalusiami! - Jajka s� - powiedzia�a Aniela gro�nie i ponuro. - Naprawd� nie umiesz usma�y� sobie jajecznicy? - Do�� mam takiego jedzenia! Chod�my do "Pere�ki". - O, nie, nie. Nigdy w �yciu - zl�k�a si� Aniela. - Zjad�bym kotleta. I gor�cej zupy. - Przecie� dzi� poniedzia�ek. Bezmi�sne dania. Zn�w chcesz ryb� je��? - Za nic. - Ju� ja lepiej zrobi� nale�niki. Smaczne, szybkie - powiedzia�a Aniela nieostro�nie. - Potem musz� wyj��, wi�c... J�zef Kowalik, ojciec pi�tnastoletniej c�rki Anieli, nastawi� uszu. - Dok�d wyj��? - zdenerwowa� si� ponownie. - Do kole�anki. Musz� si� pouczy�. - Czy ta kole�anka ma fiata Mirafiori? - Tato!!! - No, co, co robisz minki?! K�amiesz mi tu w �ywe oczy, a potem minki, tego... - Tato, ja musz� wyj��, wierz mi... - Nigdy! - rykn�� ojciec. - Zostaniesz w domu! Zamkn� ci�, do diab�a, na klucz! Ju� ja ci poka�� k�ama�! Z lalusiami na wagary biega�! - Oni nie s� �adnymi lalusiami! - Jacy oni? Jacy oni, pytam? Widzia�em tylko jednego, a tu si� okazuje, �e wi�cej znasz takich! - Nie znam nikogo! - krzykn�a Aniela, �omoc�c pi�ciami w st�. - Spotka�am przypadkiem koleg�, a ty go od razu nazywasz lalusiem! - A ci inni? - Jacy inni? - Inni lalusie! - Zwariowa� mo�na! I tak dalej, i tak dalej. Zb�dne by�oby przytacza� przebieg ca�ej awantury. Zw�aszcza �e niezale�nie od jej przebiegu wynik i tak nie ulega� w�tpliwo�ci: w pr�bie si� g�r� by� ojciec. Waln�� g��wnymi drzwiami i zamkn�wszy je na klucz z zewn�trz, zbieg� z �omotem po schodach. Uda� si� do restauracji "Pere�ka" na obiad z�o�ony z zupy grochowej i morszczuka panierowanego oraz piwa. Zrozpaczona Aniela zosta�a w pustym pokoju, gdzie, przeklinaj�c despotyzm ojca i spogl�daj�c co chwila na zegarek, gor�czkowo przebiega�a w my�lach wszystkie mo�liwo�ci dotarcia do Pawe�ka, kt�ry przecie� ka�dej chwili m�g� zapuka� do drzwi. Zwia� oknem? Niepodobna. Okna ich mieszkania wychodzi�y na podw�rze s�siedniej posesji, kt�re zabudowane by�o do po�owy chlewikiem z nierogacizn�. Gdyby nawet zdo�a�a przej�� po w�skim gzymsie pod oknem, zeskoczy� na dach chlewika, a nast�pnie z dachu na ziemi� i tak znalaz�aby si� w potrzasku, bo z podw�rza wyj�� mo�na by�o albo przez drzwi domku s�siad�w, albo przez bardzo wysoki mur naje�ony od�amkami szk�a. �adna z tych dr�g nie wchodzi�a w rachub�. By�a wszak�e jeszcze jedna mo�liwo��. Tu� obok kuchni mie�ci�a si� malutka spi�arnia, z kt�rej okr�g�e okienko, umieszczone pod sufitem w celach wentylacyjnych, wychodzi�o na klatk� schodow� w okolicy p�pi�tra. Gdyby tylko zdo�a�a si� przez nie przecisn��... "Musz�!" - twardo postanowi�a Aniela. Bez w�tpienia trzeba by�o to zrobi�. Ostatnie godziny ostatniego dnia w �ebie powinien Pawe�ek sp�dzi� z ni�. To nie ulega�o w�tpliwo�ci. Nie darmo Przeznaczenie postawi�o na drodze jej �ycia tego cudownego ch�opca. Zmarnowa� tak� szans� - znaczy�oby okaza� niewybaczalny bezw�ad i g�upot�. Zdj�a ostro�nie okulary i od�o�y�a je na p�k�. Rozebra�a si� do bielizny, by jak najbardziej zmniejszy� sw� obj�to��. Nast�pnie otworzy�a okienko w spi�arni. Sweter i sp�dnic� zwin�a w tobo�ek, tobo�ek chwyci�a w z�by, wlaz�a na szafk�, wspi�a si� na palce i przecisn�a g�ow� przez okienko. Od razu zrozumia�a, �e to, co czyta�a kiedy� w ksi��kach przygodowych na temat przeciskania si� przez r�ne otwory, odnosi�o si� raczej do ch�opc�w. Ksi��ki przygodowe twierdzi�y bowiem, �e najwa�niejsze w takiej sytuacji - to przecisn�� g�ow�, a reszta ju� jako� si� prze�li�nie. Zapewne u os�b p�ci m�skiej, pozbawionych, jak wiadomo, biustu, zasada ta mog�a by� s�uszna. Natomiast klatka piersiowa Anieli zakleszczy�a si� w otworze okiennym. Tak czy inaczej, Aniela utkwi�a w okienku na dobre, a wszelkie gwa�towne ruchy, jakie wykonywa�a, by si� z niego wydosta�, sytuacj� tylko pogarsza�y: teraz nie mog�a nie tylko wyle�� na schody, ale nawet cofn�� si� do wn�trza spi�arni. Ten moment wybra�o sobie Przeznaczenie, by postawi� zn�w na drodze �ycia Anieli z�otow�osego Pawe�ka. Pogwizduj�c wbieg� on z ulicy na parter, stwierdzi�, �e znajduj� si� tam tylko drzwi z napisem "Kurka", i wobec tego wbieg� na pi�terko, przeskakuj�c po pi�� stopni swymi d�ugimi nogami. G�owa i biust Anieli, tkwi�ce w okr�g�ej ramie tu� pod sufitem na kszta�t trofeum my�liwskiego, z tobo�kiem w z�bach i groz� w wytrzeszczonych oczach, szcz�liwie nie znalaz�y si� w polu jego widzenia. Stuka� do drzwi i nas�uchiwa�, stuka� zn�w i syka� ze zniecierpliwieniem. a wreszcie, po d�u�szej chwili bezowocnego czekania, zawiedziony zawr�ci�. Tymczasem Aniela, widz�c, jak Pawe� oddala si� i znika z jej domu, a tym samym i z �ycia, dokona�a ostatniego rozpaczliwego wysi�ku. Zapar�a si� czubkami st�p o przeciwleg�� �cian� spi�arni, napi�a mi�nie, odepchn�a si� nogami z olbrzymi�, z rozpaczy zrodzon� si�� i katapultowa�a si� wreszcie, spadaj�c z g�uchym �omotem na schody. Niestety, zanim dosz�a do siebie, zanim zreflektowa�a si�, �e ma na sobie wy��cznie figi i biustonosz, zanim lataj�cymi z po�piechu r�kami wdzia�a sweterek i sp�dnic� i zbieg�a po schodach na �eb, na szyj� - Pawe�ek znikn��. Daremnie a� do wieczora szuka�a go po ulicach, daremnie zagl�da�a do "Pere�ki" i "Morskiego Oka", daremnie s�ab�a na widok bia�ych fiat�w. Pawe�ka nigdzie nie by�o. Przetrz�sn�a niemal ca�e miasto, lecz by�o to zupe�nie beznadziejne. Nie wiedzia�a nawet, czy mieszka on w domu wczasowym, czy w kwaterze prywatnej. Nie wiedzia�a o nim w og�le nic. Nie zna�a nawet jego adresu. Wiedzia�a tylko, �e mieszka w Poznaniu, lecz wobec faktu, �e Pozna� liczy p� miliona mieszka�c�w, a ona nie zna nawet nazwiska Paw�a, nie mia�o to najmniejszego znaczenia. 4. Aniela Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba woj. s�upskie Pozna�, 29 maja 77 Moja Anielko! Nawet nie wiesz, jak mile Ci� wspominam. Tylko przez godzin� mogli�my by� ze sob�, lecz bywaj� godziny, kt�re znacz� wi�cej ni� lata. Nie wiem, dlaczego nie by�o Ci� w domu wtedy, po obiedzie. By�em u Ciebie nieraz. Niestety, drzwi by�y wci�� zamkni�te. Wyjecha�em bardzo zmartwiony i do dzi� nie wiem, czy nie sta�o Ci si� co� z�ego. Odezwij si�, napisz. Ca�uj� Ci� -Pawe� Nowacki M�j adres: Roosevelta 5 a m. 2 60-829 Pozna� PS. Bardzo mi si� spodoba� domek, w kt�rym mieszkasz. Stoi w dobrym punkcie, przy g��wnej ulicy, a jednak niedaleko od pla�y. W zwi�zku z tym nasun�� mi si� pewien pomys�: czy u kogo� z s�siad�w, na przyk�ad, nie znalaz�by si� pok�j czteroosobowy do wynaj�cia? Chodzi o lipiec. Znajomi rodzic�w wybieraj� si� nad morze, a sama wiesz, jakie s� problemy ze znalezieniem kwatery. B�d� Ci bardzo wdzi�czny za pomoc. Napisz szybko. Pawe� Pawe� Nowacki ul. Rosevelta 5a m. 2 60-829 Pozna� �eba, 2 czerwca 77 Cze��, Pawe�. Dzi�kuj� za list. S�siadka z parteru zgodzi�a si� wynaj�� pok�j tym twoim czterem znajomym osobom. Co za szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, �e spotkali�my si�, prawda? Szcz�liwy zw�aszcza dla tych znajomych. Gdyby� jeszcze kiedy� potrzebowa� ode mnie podobnej us�ugi, pisz �mia�o. �ciskam d�o� - Aniela Aniela Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba Pozna�, 5 czerwca 77 Kochana Anielko! Dzi�kuje za list i za�atwienie pokoju! Ale je�li my�lisz, �e tylko dlatego pisa�em do Ciebie, to znaczy, �e mnie jeszcze nie znasz! Pisa�em, ho� t�skni� za tob�! My�l� o Tobie! Chcia�bym Ci� zobaczy�! Nie umiem pisa� list�w, ale je�li si� do tego przyzwyczaisz, to mo�e zrozumiesz, co czuje moje serce. Ca�uj� Ci� - Pawe� Liceum Poligraficzno-Ksi�garskie Pozna� ul. R�ana 17 �eba, 8 czerwca 77 Szanowna Dyrekcjo, Zwracam si� z uprzejmym pytaniem, w jaki spos�b mog�abym sta� si� uczennic� Liceum Poligraficznego. B�d� wdzi�czna za bli�sze informacje. Mieszkam stale w �ebie (woj. s�upskie), st�d moje pytanie o internat: czy s� wolne miejsca? I od czego zale�y przyznanie miejsca w internacie? Czy wymagane jest z�o�enie egzaminu wst�pnego? I kiedy? Musz� doda�, �e zale�y mi ogromnie na mo�liwo�ci nauki w Liceum Poligraficzno-Ksi�garskim, gdy� zar�wno poligrafia, jak i ksi�garstwo s� moim �yciowym powo�aniem. Uprzejmie prosz� o odpowied� - z powa�aniem Aniela Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba Pozna�, 16 czerwca 1977 Ob. Aniela Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba woj. s�upskie W odpowiedzi na pismo Obywatela l-lelki) sekretariat Liceum Poligraficzno-Ksi�garskiego informuje, �e przyj�cia do tut. Liceum na podstawie konkursu �wiadectw odb�d� si� w dniach 27 i 28 czerwca br. Wymagane dokumenty: podanie, 3 zdj�cia, �yciorys, �wiadectwo uko�czenia szko�y podstawowej. Przyznanie internatu uzale�nione jest od ilo�ci reflektuj�cych os�b, jak r�wnie� od spe�nienia wymaganych przepisami warunk�w. Pierwsze�stwo w przyj�ciach maj� cz�onkowie rodzin, kt�rych doch�d miesi�czny na g�ow� utrzymuje si� w granicach przeci�tnej lub poni�ej wy�ej wymienionej. Zast�pca dyrektora - podpis nieczytelny Kasia Kurk�wna ul. Ko�ciuszki 44 m. 1 84-360 �eba Pozna�, 2 lipca 77 Kochana Kasiu, jaka szkoda, �e Ci� tu nie ma. Tak si� przyzwyczajam m�wi� Ci o wszystkim, �e teraz chyba p�kn� z nadmiaru nie wyznanych prze�y�. Beznadziejnie zakochana chodz� samotnie po obcym mie�cie i nie mam do kogo ust otworzy� - z wyj�tkiem portierki w Domu Turysty, gdzie przespa�am trzy noce. Warto by�o zainwestowa� w te noclegi, bo przynajmniej doczeka�am si� og�oszenia wynik�w. Jestem przyj�ta! A� mnie to zdziwi�o. By�am przygotowana na ostr� walk� konkurencyjn�, na pokonywanie wszelkich mo�liwych przeszk�d, a tu nic. Jak w mas�o. Przyznano mi nawet internat, cho� nie wszystkim podobno przys�uguje ten zaszczyt. Ale w�a�nie zaczynam si� zastanawia�, czy z niego skorzystam. Internat jest, owszem, blisko szko�y, ale za to strasznie daleko od... Pawe�ka! Natomiast nasza pozna�ska rodzina (kuzyn ojca, m�wi�am Ci, pami�tasz?) zrz�dzeniem losu mieszka dos�ownie dwie�cie metr�w od domu Paw�a. Postanowi�am wkr�ci� si� do nich za wszelk� cen�. Oczywi�cie nie m�w o tym mojemu tacie!!! A Pawe�ka w Poznaniu nie ma... To jest najsmutniejsze. Dzwoni� co dzie� po sto razy, a telefon nie odpowiada. Widocznie wszyscy wyjechali na wakacje. No, nic. Jako� doczekam wrze�nia. Mi�o�� tak wielka jak nasza nie umiera przez g�upie dwa miesi�ce. Najbardziej mnie martwi to ohydne Liceum Poligraficzne. Co ja tam, biedna, b�d� robi�? Paw�a nie ma, teatry maj� przerw� urlopow�. Wracam do domu. Autostopem, jak zwykle. Pa, zobaczymy si� za tydzie�. Aniela J�zef Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba Kochany tato! Na odwrocie poczt�wki widzisz Ratusz Pozna�ski. Pi�kna rzecz. Renesans. Przyj�to mnie do Liceum Poligraficznego na podstawie mojego wspania�ego �wiadectwa. Wi�c sam widzisz. Po co to by�o stawia� op�r? Wracam natychmiast. Autostopem. B�d� w domu za kilka dni. Po drodze chc� zwiedzi� zabytkowe miasta: Gniezno, Toru�, Malbork i oczywi�cie Gda�sk. B�dzie to bardzo pouczaj�ca wyprawa. Caluj� - Anielka Aniela Kowalik ul. Ko�ciuszki 44 m. 2 84-360 �eba Le�nicz�wka Pustelnia 11 lipca 77 Droga Anielko! Napisa�em do Ciebie obrzydliwy list, a ty si� s�usznie obrazi�a� i milczysz. Wybacz mi, ja naprawd� nie umiem pisa� list�w i jako� zawsze pisz� co innego, ni� mam na my�li. T�sknie za Tob� dzie� i noc. Tu jest wspaniale, najlepiej bior� liny. Z�apa�em te� na haczyk z �odzi wielkiego szczupaka. Mama upiek�a go z grzybami w cie�cie, pyszny by�, palce liza�. Czy mog�aby� mi przys�a� swoj� fotografi�. Troszk� ju� zapominam, jak wygl�dasz. Ja posy�am Ci moj�. Ten ma�y facet obok mnie to pan Genio, le�niczy. Zdj�cie zrobi� nam gajowy po polowaniu na dzika. Ustrzeli�em ody�ca. Le�niczy obieca� nam kie�base i szynk� z tego dzika. Szynka taka ma podobno niezapomniany aromat, i smak. Ca�uj� Ci� gor�co - Pawe� PS. To czarne na dole fotki - to zad dzika. Ca�y odyniec nie zmie�ci� si� w kadrze. Sierpie� 1977 1. Ulica Dworcowa - prosty odcinek mi�dzy budynkiem dworca kolejowego Pozna� G��wny a reprezentacyjnym rondem Kopernika - obsadzona akacjami o przysypanych sadz� li�ciach, jest przestronna i pustawa nawet w dzie� powszedni. Tego niedzielnego, deszczowego popo�udnia ulice Poznania by�y wr�cz wyludnione. Tu i �wdzie widzia�o si� pojedyncze postacie poznaniak�w. trwo�liwie os�aniaj�cych przed deszczem swoje niedzielne przyodziewki. Jedna tylko posta� maszerowa�a dziarsko w�r�d zimnego kapu�niaczku. By�a to Aniela Kowalik, kt�ra w�a�nie przyby�a do stolicy Wielkopolski po raz drugi, a nastawienie mia�a wybitnie podbojowe. Kapu�niaczek przeszkadza� jej o tyle, �e pokrywa� g�st� ros� szk�a okular�w. Jednak�e gdy tylko je zdj�a i schowa�a do kieszeni, deszcz m�g� sobie pada�, ile chcia�. Ani sp�owia�y podkoszulek, ani sprana sp�dnica z drelichu, ani wielki parciany plecak z klap� zapinan� na rzemyki nie by�y wra�liwe na wilgo�. Co za� do pot�nych rybackich gumiak�w, kt�re Aniela uzna�a za wskazane przywdzia� w tym dniu, to nie by�o wr�cz stosowniejszego obuwia na te warunki atmosferyczne. Nie m�wi�c ju�, �e w takim dopiero obuwiu Aniela wygl�da�a dok�adnie tak, jak chcia�a, mianowicie - jak sierotka. 2. Pierwsz� rzecz�, jak� uczyni�a po wydostaniu si� ze strefy dworcowej, by�o zej�cie do podziemia ronda Kopernika, gdzie, jak pami�ta�a z poprzedniej czerwcowej wizyty w Poznaniu, znajdowa�y si� automaty telefoniczne. Wy�uska�a monet� z kieszeni sp�dnicy, poprawi�a szelki plecaka i wcisn�a si� wraz z nim do o�wietlonej kabiny. Dr��c ze wzruszenia, uroczy�cie nakr�ci�a numer Pawe�ka, po czym zamar�a, przymykaj�c powieki. Urywany sygna�. - Halo? - da� si� s�ysze� aksamitny, najmilszy w �wiecie g�os. Aniela milcza�a, woln� d�o� przyciskaj�c do dudni�cego szale�czo serca. Gwa�towny rumieniec obla� j� od st�p do g��w. Ze wzruszenia nie mog�a wykrztusi� ani s�owa. - Halo? - rzuci� Pawe�ek raz jeszcze z intonacj�, kt�ra pozwala�a si� domy�la�, �e za chwil� rzuci i s�uchawk�. Aniela opanowa�a si� z wysi�kiem. Ju�-ju� chcia�a si� odezwa�, lecz nagle zn�w zabrak�o jej odwagi. Wreszcie znalaz�a honorowe wyj�cie z sytuacji. - Czy to Sp�dzielnia Zaopatrzenia i Zbytu? - spyta�a imituj�c doskonale suchy g�os gorliwej ksi�gowej. - Pomy�ka - mrukn�� Pawe�ek. - Niech pan nie udaje, kierowniku. - Co? Pomy�ka, m�wi� pani. - Ja wiem, �e kierownik udaje. Co z tym transportem? - Z transportem? Pomy�ka. Pomy�ka, m�wi�! - Nie by�y �wie�e. My wyci�gniemy konsekwencje. - Kto wyci�gnie? - zl�k� si� nieco Pawe�ek.-Pani dzwoni pod niew�a�ciwy numer. - Ale przyzna pan, �e nie by�y �wie�e? - To mieszkanie prywatne! - A, to przepraszam. - No, nareszcie. - Zaj�am panu tyle czasu... - Owszem. - A co pan robi�, kiedy zadzwoni�am? - Jad�em podwieczorek - rzek� Pawe� bardzo oschle. - Pani pozwoli, �e sko�cz� rozmow�. Do widzenia. I od�o�y� s�uchawk�. 3. Rozpromieniona Aniela wychyn�a z przej�cia podziemnego przed hotelem "Merkury", Sta�y tam l�ni�ce samochody z zagraniczn� rejestracj� oraz kolejka krajowc�w przy postoju, na kt�rym nie by�o taks�wek. Pod pasiastymi parasolami na tarasie hotelowej kawiarni siedzia�y pi�kne dziewczyny, o wygl�dzie �urnalowym oraz zamo�ni panowie, o wygl�dzie zachodnioeuropejskim. Aniela stan�a na brzegu chodnika wraz ze swym wyp�owia�ym plecakiem. Wyraz og�uszonego szcz�ciem zakochania znika� z wolna z jej twarzy, ust�puj�c miejsca nasuwaj�cej si� mgie�ce nie�mia�o�ci. Ale mgie�ka nie�mia�o�ci nie by�a chyba zbyt cz�stym go�ciem pod tymi okularami. - E, co mi tam mrukn�a pod nosem Aniela. Poprawi�a uwieraj�c� szelk� i spojrza�a zdobywczo w perspektyw� ulicy Roosevelta. Ulic� t� gna�y samochody osobowe i gnu�nie p�dz�ce tramwaje w kolorze zielono-��tym. Jak tylko usta� deszczyk, wylegli na chodniki poznaniacy uformowani w typowe niedzielne grupy rodzinne. Cech� charakterystyczn� takich grup s� paczki ciastek trzymane za dno lub za sznureczek przez tatusi�w i dziadk�w, a tak�e wystrojone dzieci, ci�gnione za r�czki przez wystrojone mamy i babcie. Tego roku pozna�skie grupy rodzinne opanowa�a nami�tno�c do ubranek d�insowych z Pewexu, cechuj�cych si� wymy�lnym krojem i horrendaln� cen� w dolarach. Ubranka d�insowe, odzie� kosztowna i nobilituj�ca, noszone by�y z nale�n� rozwag� i szacunkiem. Na tym tle Aniela Kowalik ze swymi gumiakami i plecakiem wygl�da�a malowniczo i beztrosko - i tak te� si� czu�a. Nie�wiadoma bod�cych j� zewsz�d krytycznych spojrze�, maszerowa�a sobie �wawo, a� dotar�a na most Teatralny, bli�ej skrzy�owania. Na przed�u�eniu ulicy Roosevelta, widnia� szereg wielkich kamienic secesyjnych, kt�re zajmowa�y ca�� lew� stron� ulicy. By�y to �liczne kamienice. zdobne w stiuki, p�askorze�by i ornamenty, koj�ce swymi wdzi�cznymi liniami zanu�one w oko dwudziestowiecznego przechodnia. Nie ich uroda jednak�e spowodowa�a ca�� seri� czu�ych spojrze�, jakie Aniela wys�a�a w ich kierunku. Tak samo czule zapewne wpatrywa�aby si� w bloki osiedla imienia Wielkiego Pa�dziernika, gdyby w kt�rym� z nich mieszka� Pawe�ek. A mieszka� najwyra�niej w kamienicy koloru ciemnoszarego, z bia�ymi girlandami wok� okien, ta bowiem by�a pi�ta w rz�dzie. 4. Most Teatralny, r�wnoleg�y do Dworcowego, przerzucony jest nad dziesi�tkiem tor�w kolejowych. Ko�czy si� zielonymi zaro�lami, kt�re nale�� do ma�ego parku, lub raczej ziele�ca, zwanego powszechnie "Teatralk�". Po prawej w�ski, cienisty odcinek ulicy Stalingradzkiej przylega do olimpijskiego gmachu Opery z za�niedzia�ym Pegazem na szczycie dachu. Od ulicy Fredry zbiega ku Teatralce bardzo stromy trawnik, kt�ry zim� przekszta�ca si� w najpopularniejszy w Poznaniu tor saneczkowy. Skwerek, poro�ni�ty wytart� muraw�, opatrzony w piaskownice i �aweczki, otaczaj� z trzech stron wysokie, soczystozielone �ciany ogromnych kasztan�w. W g��bi, za kasztanami, kryj� si� w ogr�dkach stare wille jednakowego brudnoszarego koloru, kt�ry jest mieszanin� kurzu dziesi�cioleci z sadz� przeje�d�aj�cych opodal niezliczonych poci�g�w. Na skwerek mo�na zej�� po kamiennych schodkach albo wymin�� naro�ny kiosk "Ruchu" i dosta� si� na �wirowan� �cie�k�. Obie te drogi by�y jednak zbyt konwencjonalne jak na upodobania Anieli. Zbieg�a ona z toru saneczkowego, z ca�ym impetem przeby�a d�ugi odcinek zrudzia�ego trawnika i raptownie zahamowa�a przy samym kraw�niku. Przed ni� wznosi�a si� niedu�a pi�trowa willa, kt�rej ciemny fronton urozmaica�y szkar�atnymi plamami kwitn�ce na balkonie pelargonie. Powy�ej balkonu, w otwartym oknie poddasza, suszy�y si� dwa niebieskie podkoszulki dzieci�ce, cztery pary ma�ych skarpetek. a tak�e nawleczone na nitk� grzyby. Zza grzyb�w dobiega� m�ski g�os �piewaj�cy od serca piosenk� pod tytu�em "Sing-Sing". a towarzyszy�o mu rytmiczne postukiwanie o metalicznym zabarwieniu. 5. Ten g�os nale�a� do Mamerta Kowalika, trzydziestotrzyletniego chirurga, ojca dwojga dzieci i m�a trzydziestoletniej pianistki imieniem Teofila. Mamert siedzia� w kuchni, pi� kompot �liwkowy, stuka� �y�eczk� w spodek i patrzy� na swoj� mi�� �on� i na swoje mi�e dzieci, kt�ra to tr�jka gra�a w�a�nie w cymbergaja na pod�odze. Og�lnie bior�c, niedziela by�a udana. Przed po�udniem Kowalikowie byli na grzybach w puszczy Zielonce, wr�cili poci�giem oko�o drugiej, usma�yli ma�laki i zjedli je z chlebem. Teraz dzie� chyli� si� ku spokojnemu ko�cowi; Mamert nawet nie musia� p�dzi� dzi� do szpitala na obch�d, bo akurat nie by�o �adnych nowych pacjent�w, a ordynator pojecha� na tydzie� do Pragi. Zanosi�o si� na to, �e wiecz�r up�ynie bez �adnych zak��ce�. Ledwie to Mamert pomy�la�, do drzwi kuchni nie�mia�o zastukano. - Prosz�! - zawo�a�. Drzwi skrzypn�y i wesz�a objuczona plecakiem Aniela. U�miechn�a si� promiennie i zach�caj�co. Rozejrza�a si� po kolorowym wn�trzu ma�ej kuchni. Ujrza�a siedz�cego za sto�em w�satego rudawego dryblasa, kt�ry jakim� nieuchwytnym wyrazem srogo�ci, a tak�e kszta�tem typowo Kowalikowego nosa przypomnia� jej ojca. Ujrza�a te� kl�cz�c� na pod�odze okr�g��, niedu�� blondynk� o weso�ych niebieskich oczach i sk�onno�ci do tycia. P�ta�y si� tam te� jakie� dzieci, kt�re jednak�e niczym nadzwyczajnym si� nie odznacza�y i dlatego Aniela nie zwr�ci�a na nie uwagi. - Dzie� dobry - powiedzia�a. - No to ja ju� jestem. - Tosiu - rzek� Mamert do �ony. - Ta pani ju� jest. - By� pewien, �e skoro on nie ma poj�cia, o co tej dziewczynie chodzi, to znaczy, �e wie o tym jego �ona. Wariant najbardziej zbli�ony do prawdy, a mianowicie - �e ani on, ani Tosia nie maj� poj�cia o zamiarach tej chudej okularnicy, nie przyszed� mu jeszcze do g�owy. - Dzie� dobry - powiedzia�a Tosia wstaj�c z pod�ogi i masuj�c pulchne kolano. - Eee, pani do nas? - No, tak! - powiedzia�a Aniela tonem, jakby to si� rozumia�o samo przez si�. - A... w jakiej sprawie? Aniela przeros�a kunsztem Eleonor� Duse. - Jak to w jakiej sprawie? - spyta�a z �agodnym wyrzutem, po czym, jakby w przeb�ysku zrozumienia, doda�a: - Ach! No, tak! Widz�, �e list tatusia nie doszed�. Tym razem zar�wno Mamert, jak i Mamertowa objawili rosn�ce zainteresowanie.Co do Mamerci�tek za�, porzuci�y one cymbergaja i podesz�y tu� pod nos Anieli, ogl�daj�c j� jak dziw natury. - O! �liczne dzieci! - zachwyci�a si� Aniela nieco przesadnie. Tosia i Mamert wygl�dali na speszonych. Komplement by� szyty zbyt ju� mo�e grubymi ni�mi. Dzieci Kowalik�w by�y z pewno�ci� inteligentne, sympatyczne i nie pozbawione nawet pewnego dziecinnego wdzi�ku, jednak�e nikt, nawet rozkochana w nich matka, nie odwa�y�by si� nazwa� je �licznymi. Pi�cioletnia Romcia by�a p�askim, zezowatym stworzonkiem o ko�cistych kolankach i sztywnej konopnej czuprynie. Tomcio - lat sze�� i p� - rudawy my�liciel, na�ogowo ogryzaj�cy paznokcie, pozbawiony wskutek upadku na rowerze dw�ch g�rnych mlecznych siekaczy - mia� piegowat�, tr�jk�tn� twarz o wyrazie stanowczym i rozkojarzonym jednocze�nie. Oboje ubrani byli w pasiaste koszulki i czerwone majtki. Oboje mieli rozleg�e br�zowe strupy na kolanach. Poza tym, po kilku godzinach sp�dzonych w �wie�o zmoczonym deszczem ogr�dku, oboje byli strasznie, kompromituj�co brudni. Nasta�a chwila dziwnej ciszy. Aniela zastanawia�a si� czujnie, kto te� odezwie si� pierwszy i jakie b�dzie to pytanie. Pad�o ono z ust Romci. - Czy biedronka ma uszy? - spyta�a celuj�c palcem wskazuj�cym w Aniel�. Zaskoczona Aniela przyjrza�a si� dok�adnie stworzeniu, kt�re sta�o tu� przed ni� czekaj�c surowo na odpowied�. Romcia mia�a b��kitne oczy i wodzi�a nimi ch�odno i obiektywnie po twarzy go�cia. - Nie wie - mrukn�� Tomcio., szturchaj�c siostr� �okciem. - Tak te� my�la�em. Od odpowiedzi najwyra�niej mog�o wiele zale�e�. Aniela zdecydowa�a si� w jednej chwili. - Biedronka nie ma uszu - odpar�a stanowczo. - Ale wcale tego nie �a�uje. Gdyby mia�a uszy, zam�czy�by j� huk odrzutowc�w. Dzieci spojrza�y po sobie. - Dobrze m�wi. - Dobrze. Sympatyczna, okulary ma. - I zeza. Na ich drobne twarzyczki wyp�yn�� z wolna wyraz akceptacji. - Odjazd, dzieciaki, wypijcie wreszcie swoje mleko - przegoni� je Mamert. - Prosz� bardzo - zwr�ci� si� do Anieli. - Prosz� siada� i opowiedzie� nam wszystko ze szczeg�ami. - Wujku! - krzykn�a nagle Aniela i rzuciwszy si� znienacka Mamertowi na szyj�, poca�owa�a go d�wi�cznie w oba policzki. Mamert natychmiast si� zez�o�ci�. - Co to, co jest?! - krzykn�� g�osem tak bardzo podobnym do g�osu jej ojca, �e Aniela omal si� nie roze�mia�a. - Ciociu! - zawo�a�a wi�c, padaj�c w kr�g�e ramiona Tosi. - Cze�� - powiedzia�a Tosia i parskn�a �miechem. - Prosimy o wyja�nienia. - Nazywam si� Kowalik - wyja�ni�a Aniela. - Zabawny zbieg okoliczno�ci - przyzna� Mamert. - To nie �aden zbieg okoliczno�ci! - zakrzykn�a rado�nie Aniela. - Pan jest moim stryjkiem, wujku! - Bzdury - o�wiadczy� Mamert. - Nigdy w �yciu nie by�em niczyim stryjkiem. Podszed� Tomcio. - Dlaczego ja tak nienawidz� mleka? - spyta� z nag�� ufno�ci�, bior�c Aniel� za r�k� i powa�nie patrz�c jej w oczy. - Mo�e dlatego, �e jest bardzo po�ywne - wyt�umaczy�a mu Aniela. - A to mo�liwe - zgodzi� si� ch�opiec. Aniela u�miechn�a si� porozumiewawczo do Mamert�w i paln�wszy si� nagle w czo�o, zawo�a�a: - O, na �mier� zapomnia�am! Tatu� przysy�a wujkowi paczk�! - pogmera�a w plecaku i wyj�a ze� d�ugi pakiet w zat�uszczonym papierze. - Jaki tatu�? - spyta� Mamert z zupe�nym spokojem. W tym r�ni� si� od ojca Anieli. Ojciec Anieli nigdy i w �adnych okoliczno�ciach nie potrafi�by tak skutecznie st�umi� irytacji. "Co chirurg, to chirurg" - pomy�la�a z uznaniem Aniela i wyja�ni�a: - J�zef Kowalik. Syn Weroniki i Jana. Zamieszka�y w �ebie. Rybak dalekomorski. - J�zek! - ucieszy� si� Mamert. - Co� podobnego! J�zek jest twoim ojcem?! Ostatnio widzia�em go ze sto lat temu, na weselu naszej ciotki. Kompletnie si� wtedy ur... to jest, �wietnie si� wtedy bawili�my. - No, wi�c J�zek to m�j tata - o�wiadczy�a Aniela. - Prosz�, oto w�gorze - wr�czy�a paczk� Tosi. Pani domu, w jednej chwili uwolniona od nast�pstw trudno�ci i napi�� rynkowych, przejawi�a entuzjazm. - Jakie wspania�e! - zawo�a�a, wysypuj�c w�gorze na p�misek. Na widok ich dorodnej t�usto�ci Mamert, karmiony od d�u�szego czasu pasztet�wk� z drobiu i ��tymi serami o smaku gumy, popad� w radosny zachwyt. - Ten ma dobrze! - zawo�a�. - Co dzie� �wie�e rybki! Mo�e trzeba mi by�o zosta� rybakiem, Tosiu! Jest to zaw�d, przy kt�rym mo�na si� wy�ywi�, w przeciwie�stwie do chirurgii. - S�ysza�em o cz�owieku, kt�ry zjad� drugiemu trzustk� - wtr�ci� Tomcio rzeczowo. - To chyba �le s�ysza�e� - stwierdzi� jego ojciec. - Gdzie jest trzustka? - Natychmiast chcia�a wiedzie� c�rka chirurga. - Tato, a ja nie mam trzustki. - Jaka szkoda, �e list tatusia nie doszed�. - Aniela wr�ci�a, z uporem do najwa�niejszej dla niej kwestii. - Bo ciocia teraz na pewno b�dzie zaskoczona... - M�w mi po imieniu - zaproponowa�a Tosia. - Czym mam by� zaskoczona? - No, tym, �e chc� tu zamieszka� - powiedzia�a s�odko Aniela i zatoczy�a d�oni� wok�, wskazuj�c mieszkanie Mamert�w. 6. Tosia pomilcza�a chwil�, wreszcie u�miechn�a si� s�abo i powiedzia�a: - Owszem. Jestem zaskoczona. - Ja te� - rzek� Mamert. - Ja chyba bardziej - doda�a Tosia. - Sam nie wiem - zastanawia� si� Mamert. - Mo�e na jedn� noc da�oby si� co� urz�dzi�... mamy przecie� hamak. Mo�na by go rozpi�� w korytarzu, ko�o �azienki. - Ciotka Lila - powiedzia�a Tosia. - No, co ciotka Lila? - Kto to jest ciotka Lila? - spyta�a Aniela, mrugaj�c czarnymi rz�sami z doskonale udanym wyrazem bezradno�ci. - Jak ci na imi�? - spyta� Mamert. - Aniela. - No wi�c, Anielko... Dom, w kt�rym mieszkamy, jest w�asno�ci� ciotki Lili. Odnajmujemy od niej ten kawa�ek strychu. Mamy tu kuchenk� i pok�j, nadzwyczaj ciasny, w kt�rym mieszkamy we czworo. - Rozumiem - zrozumia�a Aniela. - Czy ciotka Lila jest te� z Kowalik�w? - A, nie - odpar� Mamert. - Nie jest z Kowalik�w. Ona jest ciotk� Tosi. Tak �e nie masz co liczy� na poczucie solidarno�ci klanowej. - Ciotka Lila jest nieoceniona - powiedzia�a Tosia tonem obronnym. - Tylko �e tu nigdzie nie ma ju� wolnego k�ta. Kwaterunek wlaz� cioci na metra� i pilnuje. - No, chyba �eby zechcia�a ciocia przenocowa� Anielk� u siebie... - Daj spok�j, Mamercie.Nie wypada nawet prosi�. - No - tak, racja. - Ale ja jutro spr�buj� z ciotk� pogada�. Mo�e co wymy�li. - No, spr�buj, Tosiu, spr�buj. - A co ci� w�a�ciwie sprowadza do Poznania, Anielko? - spyta�a Tosia sadzaj�c go�cia za sto�em i cz�stuj�c kompotem �liwkowym. - Pierwszego wrze�nia zaczynam nauk� - odpowiedzia�a Aniela. - Bez nauki ani rusz. Tak �e mo�na powiedzie�, sprowadzi� mnie tu g��d wiedzy. 7. Tego wieczoru Mamerci�tka zosta�y wys�ane do ��ek szybciej ni� zwykle, mimo i� d�awi�y si� protestami, spragnione towarzystwa nowej i obiecuj�cej cioci Anielki. Wyk�pane, uroczo czyste i r�owe, pachn�ce myd�em rumiankowym i truskawkow� past� do z�b�w, wycisn�y na policzkach Anieli po soczystym poca�unku i z �alem w sercach uda�y si� na spoczynek. Tosia z westchnieniem ulgi zamkn�a za nimi drzwi pokoju i przygotowa�a ci�ko strawn� kolacj� z w�gorzem. Nast�pnie zgasi�a g�rn� lamp� i w��czy�a staro�wiecki telewizor stoj�cy na lod�wce. Mamert, nieszcz�sny produkt epoki, nie umia� je�� kolacji nie ogl�daj�c Wieczoru z Dziennikiem. Poniewa� jednak za cienk� �cian� w s�siednim pokoju le�a�y dzieci, na kt�re o tej porze zwykle sp�ywa� pokrzepiaj�cy rodzic�w sen, fonia w telewizorze bywa�a tradycyjnie wy��czana, p�ki Mamerci�tka ostatecznie nie posn�y. Mamert siedzia� wi�c cicho przed mrugaj�cym ekranem, jad�, pi�, patrza� na zmieniaj�ce si� obrazy hal monta�owych i p�l buraczanych i usi�owa� odgadn�� z miny spikera, czy nie zdarzy�o si� aby co� wstrz�saj�cego. Tosia cicho i zwinnie krz�ta�a si� po malutkiej kuchence, kt�rej sko�ny drewniany sufit m�g�by nada� styl zachodnioeuropejski, gdyby nie psuj�ce ten efekt liche meble t�ocz�ce si� poni�ej. Ambitna pani domu usi�owa�a, co prawda, dopasowa� wn�trze kuchni do znanych jej z czasopism wzor�w kapitalistycznych - to wieszaj�c pod pu�apem warkocz czosnku, a to marszcz�c u okna firank� w kratki, a to stawiaj�c na stole gustowny rustykalny bukiecik - jednak�e jedyn� rzecz�, jak� uda�o jej si� osi�gn��, by�o wra�enie ubogiej przytulno�ci. Za w�skimi drzwiczkami, prowadz�cymi do pokoju, z wolna cich�y szepty i chichoty oraz pobrz�kiwanie por�czy metalowych ��eczek. Jeszcze przed kolacj� Mamert zam�wi� piln� rozmow� z �eb�, mia� bowiem ochot� pogada� z nagle odnalezionym kuzynem i zawiadomi� go, �e Aniela dotar�a bezpiecznie pod ich dach. Nie zwr�ci� uwagi na min� swego go�cia; Aniela da�aby wszystko, co mia�a, byle Mamert nie uzyska� po��czenia z �eb�. Ojciec bowiem nie mia� najmniejszego poj�cia, �e odwiedzi�a ona Mamert�w i, rzecz jasna, nie by� wtajemniczony w jej dalekosi�ne plany. Po prognozie pogody za drzwiami ucich�o. Jednocze�nie te� na dole, w hallu, rozleg� si� dzwonek telefonu. Mamert zbieg� na parter, a Aniela zacz�a gry�� paznokie�. 8. - Halo! - wrzeszcza� Mamert do s�uchawki. - Halo, czy to ty, J�zek? - Przbrzpsz - odpowiedziano mu z Oddali; - Co?! - Przbrzpsz, przbrzpsz! Przbrzpsz! - Prosz� przekr�ci� przez zero! - zawo�a� Mamert uprzejmym g�osem. - Sam se przekr�� - zaproponowa�a s�uchawka. - No, nareszcie! To ty, J�zek? - Nie, to nie ja - odpowiedzia� chrapliwy, bezp�ciowy g�os w eterze. - To znaczy ja, ale nie J�zek. J�zek jest w morzu. - A z kim ja m�wi�? - A ja? - podejrzliwie poinformowa� si� g�os w s�uchawce. - M�wi Mamert Kowalik. - Aha. - A kto, przepraszam, przy telefonie? - nie ust�powa� Mamert, cho� pewnego rodzaju rozpaczliwe przeczucie m�wi�o mu, �e rozmowa raczej nie b�dzie nale�a�a do owocnych. - Kurka - pad�a wyczerpuj�ca odpowied�. - Pani Kurka? - Pan Kurka, bucu jeden! Mamert zirytowa� si� w mgnieniu oka. - Prosz� pana. Chodzi o to, �e c�rka J�zka jest w�a�nie u nas. I niech mi pan pozwoli powiedzie�... - Halo? - s�odko wtr�ci�a telefonistka w �ebie. - M�wi si�? - M�wi. R�nie bywa, panie Kurka, dzieci uciekaj� z dom�w, pan rozumie. Chcia�bym wiedzie�, co J�zek o tym s�dzi. - Aniela wyjecha�a - przerwa� pan Kurka. - Nie ma w domu Anieli. Wyjecha�a, panie. - M�wi si�, halo? M�wi si�? - M�wi. Panie Kurka, ja wiem, �e wyjecha�a. Ja pytam, czy J�zek o tym wie. - Pojecha�a do Poznania. Do Poznania, panie. Zadzwo� pan jutro, jak J�zek wr�ci! - zdenerwowa� si� pan Kurka. - Ja tu jeszcze musz� wytrze� mu plecki. Do widzenia. - Do widzenia - podda� si� Mamert. Pan Kurka powstrzyma� si� jeszcze przez chwil� od od�o�enia s�uchawki. - To jak, zadzwonisz pan jutro? - Mo�e - rzek� Mamert. - Mo�e. Dobranoc, panie Kurka. 9. - Anielka, co� ty mi za numer poda�a? Komu to pan Kurka wyciera plecki? - chcia� wiedzie� Mamert wkraczaj�c do kuchni z impetem w�a�ciwym Kowalikom. Aniela, lekko wyl�kniona, zachichota�a gorliwie. - Pan Kurka to nasz s�siad z parteru - wyja�ni�a. - On czasem przychodzi do Filipa. To ubogi rencista. - Ten Filip? - Nie, Kurka, Filip, ehm, to m�j brat przyrodni. Ma p�tora roku. - A Kurka? - A Kurka to ubogi rencista. Przyda mu si� par� groszy. Tak m�wi Marylka. - A kto to jest Marylka? - spyta�a t�po Tosia. - Marylka to moja macocha - powiedzia�a Aniela z ci�kim westchnieniem. - Mi�a dziewczyna. Ma dwadzie�cia lat. Mamertowie spojrzeli po sobie do�� przeci�gle. - Wszystko jasne - mrukn�a Tosia, t�umi�c w sobie poryw wsp�czucia, pchaj�cego j� zawsze do nieobliczalnych post�pk�w. - Marylka nie ma czasu nawet dla dziecka - snu�a si� cicha opowie�� Anieli. - W przetw�rni rybnej pracuje si� na dwie zmiany. - To panu Kurce wpadaj� niez�e sumki - trze�wo zauwa�y�a Tosia. Aniela spu�ci�a rz�sy. - Nie za wielkie. Na og� Marylka nie jest rozrzutna. Ja zajmowa�am si� Filipkiem. Od urodzenia. - Ach, tak - �agodnie powiedzia�a Tosia. Z chwili na chwil� taja�a jej rezerwa wobec niespodziewanego go�cia. - No, c� - dorzuci�a zbieraj�c ze sto�u szklanki i talerzyki. - Rozpakuj sw�j plecak, Anielko, a my ci zaraz rozwiesimy hamak. 10. W k�cie kuchni, na pod�odze, u�o�y�a Aniela zawarto�� swego plecaka. By�y to g��wnie ksi��ki. Zauwa�alna garderoba panny Kowalik by�a mniej ni� skromna: po�atana pracowicie bluzka, dwa sweterki lichego gatunku i sfatygowane spodnie z niebieskiego zamteksu. �adnych pantofli, najwyra�niej owe rybackie gumiaki by�y jedynym obuwiem, jakie posiada�a biedna sierota. Tosia robi�a w�a�nie przegl�d tej n�dzy, kiedy do kuchni wszed� Mamert. - No, hamak wisi, dziewczyna si� myje - powiedzia�. Spojrza� na min� �ony i zdziwi� si�. - O co chodzi? - Wyrobi�am sobie jak najgorsze zdanie o twojej rodzinie - o�wiadczy�a Tosia, wydymaj�c r�owe wargi. - Nie kupuj� dziecku but�w, oto co wida� na pierwszy rzut oka. - Tak, J�zkowi wida� nie przeszed� ten poci�g do kieliszka - rzek� Mamert z nieco ob�udnym ubolewaniem. - Pami�taj, �eby� jutro om�wi�a spraw� z ciotk� Lil�. - Wiesz - westchn�a Tosia. - Smutne jest �ycie tego dziecka. - O. tak. Biedna ma�a. - Musia�a prze�y� okropne chwile z t� macoch�. - W�a�nie. Zastanawia�em si� nawet, czy ona po prostu nie uciek�a z domu... ale nie, ten Kurka wie o jej wyje�dzie. - Pytanie, czy wie o tym i jej ojciec. - Ba! Trzeba do niego napisa�. Przy okazji. Zr�b, �ono, herbaty. Sucho mi w gardle po tych w�gorzach. 11. "Wszystko wed�ug planu - my�la�a triumfalnie Aniela, wprawiaj�c hamak w �agodny ruch wahad�owy. - Naprawd� ciekawe, �e ludzie po�kn� ka�d� bajeczk�, je�li im siej� poda w spos�b wiarygodny" - u�miechn�a si� z pewn� wy�szo�ci�. Zza drzwi kuchni dobiega� szmer rozm�w i cichy �miech, zag�uszany d�wi�kami burzliwej sonaty, kt�r� w mieszkaniu na parterze odtwarza�y czyje� niezbyt wprawne palce. Po prawej stronie szumia�a woda w rurach �azienkowych; z ty�u, znad g�owy Anieli, nap�ywa�y przez okienko wychodz�ce na dach dalekie g�osy wielkomiejskiej ulicy. W chwilach gdy szalona pianistka z parteru czyni�a przerw� (zapewne po to - my�la�a Aniela - by rwa� w�osy z g�owy), wyra�niej mo�na by�o s�ysze� stuk kropel rozbijaj�cych si� o blaszany parapet okienka. Zn�w deszcz przechodzi� nad Poznaniem. Aniela nie mog�a zasn�� mimo zm�czenia. Obce d�wi�ki i zapachy cudzego domu wprawia�y j� w nieu�wiadomiony niepok�j. Ko�ysa�a si� lekko w swym hamaku, le��c na wznak, z r�kami pod�o�onymi pod g�ow�, i patrzy�a na sw�j cie� poruszaj�cy si� na �cianie. My�la�a o deszczu. Ten sam deszcz stuka w tej chwili o parapety wszystkich okien w mie�cie. S�ycha� go na pewno w tajemniczych zak�tkach secesyjnej kamienicy przy Roosevelta. Pawe� by� mo�e te� le�y teraz bezsennie. Mo�e zreszt� ogl�da telewizj�, mo�e czyta, a mo�e pisze list do �eby, do dalekiej Anieli Kowalik, i nawet si� nie domy�la, �e ona jest tak blisko - dos�ownie na s�siedniej ulicy... Ach, cudowny, wymarzony, jedyny na �wiecie... Ach, dla niego, dla niego... dla niego skoczy�aby nawet z wie�y renesansowego ratusza. Dla niego gotowa by�a na najdalej id�ce po�wi�cenia i ofiary. To dla niego namota�a ca�� skomplikowan� intryg� z Liceum Poligraficznym. To dla niego nara�a�a si� na trudy i upokorzenia. Wystarczy� jeden jego list - ten pierwszy - by popad�a w otch�a� rozpaczy. Wystarczy� jeden list - ten drugi - by zdecydowa�a si� w jednej chwili, �e dalsz� nauk� pobiera� b�dzie w jakiejkolwiek szkole �redniej, byle tylko w Poznaniu. Wertuj�c informatory natrafi�a na wzmiank� o Liceum Poligraficznym. To by�o co� w sam raz! W ca�ej Polsce p�nocnej nie by�o niczego w tym rodzaju. A wi�c powstawa� dobry pretekst do upierania si� przy Poznaniu. Co prawda na sam� my�l o poligrafii w og�le Aniela doznawa�a skurczu szcz�k, jak przy t�umionym ziewaniu, lecz pociesza�a si� my�l�, �e dzi�ki Przeznaczeniu odpowiednia dla jej cel�w szko�a nie jest przynajmniej Technikum Mi�snym. I zacz�a wmawia� swemu ojcu, �e marzy o zawodzie drukarza. Ojciec by� zdecydowanie przeciwny. O�wiadczy�, �e miejsce Anieli jest w liceum w L�borku, o dwadzie�cia dziewi�� kilometr�w od �eby, a nie na ko�cu �wiata. Doda�, �e je�li Aniela post�pi po swojemu, mo�e si� wi�cej nie pokazywa� w domu i nie odzywa� do w�asnego ojca. A ju� na pewno niech nie liczy na jego wsparcie. Wszystkie te przeszkody by�y fraszk�. Nie ma przeszk�d dla prawdziwej mi�o�ci. Jak dot�d, wszystko wok� sprzyja�o potwierdzeniu tej tezy. Aniela westchn�a z g��bi piersi, przepe�niona uczuciem rozkosznego samounicestwienia, i zn�w wprawi�a hamak w ruch. Stan ci�kiego zakochania by� bez w�tpienia bardzo przyjemny. A najprzyjemniejsza by�a �wiadomo��, jak przemi�� niespodziank� sprawi Pawe�kowi, kiedy zjawi si� w ko�cu czerwca w Poznaniu i zamelduje mu, �e odt�d b�d� ju� razem, zawsze razem, razem przez co najmniej cztery lata... Ale w ko�cu czerwca Pawe�ek by� na wakacjach. W lipcu, podczas gdy on byczy� si� w le�nicz�wce, Aniela pracowa�a na akord w przetw�rni rybnej w �ebie i zarobi�a oko�o tysi�ca z�otych na pierwsze pozna�skie wydatki. Nie mog�a liczy� na ojca pod wzgl�dem finansowym, poniewa� apodyktyczny rodzic d�sa� si� na ni� w dalszym ci�gu i uparcie twierdzi�, �e nie zamierza ponosi� koszt�w jej kaprysu. Potem nadszed� sierpie� i wreszcie jest si� w Poznaniu. Wszystko posz�o jak z p�atka! B�d� teraz mogli widywa� si� co dzie�, wpada� do siebie nawzajem na popo�udniowe herbatki, chodzi� do kina i do dyskoteki, do Opery (koniecznie na "Wesele Figara") i do teatru, ach, do teatru! Blisko�� teatr�w by�a upajaj�ca. Kto wie, czy nie r�wnie upajaj�ca jak �wiadomo��, �e Pawe� jest tak blisko. O dwie�cie metr�w st�d - Teatr Nowy. Jeden przystanek do Teatru Polskiego. Opera - po drugiej stronie jezdni. Teatry studenckie. Wszystko si� zobaczy, oczywi�cie z Pawe�kiem. O, bardzo dobrze, �e nie odpisa�a na dwa jego listy. Nie przysz�o jej to �atwo, ale te� ka�dego dnia cieszy�a si� wizj� niespodzianki, jaka czeka Pawe�ka w sierpniu, a tak�e t�umaczy�a sobie, �e najbardziej cenione s� rzeczy trudno dost�pne, a zasada ta dotyczy nie tylko szynki, lecz r�wnie� uczu� dziewcz�cych. Ale teraz - teraz mo�na by ju� poniek�d odst�pi� od tych pryncypi�w. Bo niby sk�d Pawe�ek ma wiedzie�, �e ona jest tu�? Czas na niespodziank�. "Jutro z samego rana - pomy�la�a Aniela - zadzwoni� do niego. Automat jest na mo�cie Teatralnym". Zreszt�, po co biega� a� na most Teatralny. Telefon jest i tu, w hallu na dole. I w�a�ciwie dlaczego mia�aby czeka� a� do jutra? Kt�ra to godzina? Za dziesi�� jedenasta... Och, Pawe�ek... co te� on powie, jak us�y