11039
Szczegóły |
Tytuł |
11039 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11039 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11039 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11039 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TADEUSZ ŻELEŃSKI ( B O Y)
MARYSIEŃKA SOBIESKA
« MARYSIEŃKA SOBIESKA » W OCZACH HISTORYKA
Habent sua fata libelli – ten znany aforyzm rzymskiego gramatyka ciśnie się na papier
w chwili, gdy przychodzi mi pisać wstęp do pracy BoyaŻeleńskiego Marysieńka Sobieska.
Bo też ciekawe są jej losy. Książka ta, jedyna bodaj ściśle historyczna praca znanego
pisarza, aczkolwiek wywołała wielkie wrażenie w kołach czytelników, została zrazu
pominięta milczeniem przez fachowców. Dwa czołowe organy historyczne, „ Kwartalnik
Historyczny ” i „ Przegląd Historyczny ” , zachowały o niej do końca wyniosłe milczenie.
Gdy wreszcie po pewnym czasie, pod wrażeniem popularności książki, cech fachowych
historyków uznał, że jednak należy się o niej wypowiedzieć, specjalista od tych
zagadnień zabrał głos na łamach „ Wiadomości HistorycznoDydaktycznych ” , pisma
przeznaczonego dla nauczycieli szkół średnich, i nie omieszkał szeroko i długo tłumaczyć
się, dlaczego w ogóle o książce tej pisze. W samej recenzji nie wysilał się specjalnie,
by zbić szczegółowo twierdzenia autora; poprzestał na wytknięciu paru błędów, zaatakowaniu
ujęcia tematu ( zdaniem recenzenta, Boy dał nie tyle monografię Marysieńki, ile dzieje
jej miłości) , a wreszcie stwierdził, że Boy, który nie przewertował wielu zespołów
archiwalnych w różnych miastach Europy, nie ma prawa wypowiadać swego sądu o Marysieńce,
a tym bardziej o Sobieskim. Recenzent zapowiadał w końcu, że po napisaniu szeregu
monograficznych rozpraw nadejdzie czas na obszerną monografię naukową Sobieskiego,
na podstawie której będzie można dopiero wypowiedzieć ostatnie słowo o tym monarsze
i jego żonie.
Od tego czasu upłynęło wiele lat, a zapowiedziana monografia Sobieskiego dotąd nie
mogła się ukazać. Tymczasem Marysieńka pojawia się w coraz to nowym wydaniu, przy
czym poprzednie nakłady, przekraczające liczbę 10 000 egzemplarzy, rozchodziły się
w mig. Tym samym jednak można bez przesady przypuszczać, że już nie dziesiątki, ale
chyba setki tysięcy czytelników – książka ta przecież trafiła do bibliotek – kształtują
swój pogląd na tę królowę i jej męża, a w pewnej mierze także na dość ważny okres
dziejów Polski na podstawie pracy Boya. Zapewne też ta sytuacja sprawiła, że w
chwili gdy miała się ukazać szósta edycja Marysieńki, w r. 1956, wydawnictwo zwróciło
się do podpisanego, należącego do oficjalnego cechu historyków, by opatrzył ją wstępem,
w którym by wypowiedział opinię o jej wartości.
Książki Boya nie miałem w ręce od czasów przedwojennych. Czytałem ją zaraz po ukazaniu
się i wówczas wyrobiłem sobie o niej sąd – co tu ukrywać – nie odbiegający od wyżej
wzmiankowanej recenzji. Wobec tego wydawało mi się, że napisanie o Marysieńce nie
będzie przedstawiało poważniejszych kłopotów. Ot, jeszcze raz stwierdzi się, że
książka Boya nie ma wartości historycznej, powie się coś o epoce i wstęp będzie
gotów. Trudności zaczęły się jednak, kiedy sięgnąłem po egzemplarz i przeczytałem
książkę po raz drugi. Ponowne z nią spotkanie ukazało mi Marysieńkę Sobieską w innym
świetle. Na wszelki wypadek postanowiłem pracę Boya skonfrontować ze źródłami i fachowymi
opracowaniami. Dzięki temu żyłem przez kilka dni blisko, możliwie blisko tych czasów
i ludzi. Pod pióro cisnął się szereg uwag.
6 Tak więc, po pierwsze, doszedłem do przekonania, że aczkolwiek Boy nie
był historykiem, to jednak fachowy historyk nie powinien lekceważyć jego pracy. Boy
był nie tylko znakomitym krytykiem, ale również doskonałym. psychologiem, a te właściwości
przydać się mogą i historykowi. Czy jednak możemy pracę Boya uważać za monografię
Marysieńki Sobieskiej? Rzecz oczywista, jeśli przyjmiemy, że monografia winna dać
dokładny życiorys danej postaci, to książka Boya, ograniczona głównie do okresu
poprzedzającego czasy królowania Marysieńki, zbywająca na kilku stronicach lata 1683
– 1696, nie może uchodzić za monografię w ścisłym tego słowa znaczeniu. Inna rzecz,
że mimo to książka ta daje ciekawy i zasadniczo wierny portret tej Francuzki na tronie
polskim. Wszak wiemy dobrze, że czasem, by wyrobić sobie właściwe pojęcie o kimś,
nie trzeba zaznajamiać się z jego życiorysem, lecz wystarczy poznać kilka ważnych
a istotnych szczegółów jego życia. Dodajmy, że ten obraz, nakreślony wyrazistym
i mistrzowskim piórem Boya, wbija się lepiej w pamięć niż podobizna narysowana ze
wszystkimi szczegółami przez sumiennego, ale zarazem rozwlekłego historyka, co
to zasypuje czytelnika mnóstwem drobnych, czasem nieważnych szczegółów.
Trochę inaczej przedstawia się sprawa z drugą postacią występującą na kartach tej
książki, a zasłaniającą niekiedy tytułową bohaterkę – mianowicie z Janem Sobieskim.
Skupienie głównej uwagi na okresie poprzedzającym czasy królowania musiało siłą faktu
skrzywić sam obraz. Wprawdzie Sobieski, w chwili gdy obejmował rządy w Polsce,
liczył czterdzieści pięć lat, czyli był człowiekiem całkowicie dojrzałym i ukształtowanym,
wiemy jednak dobrze, że nieraz nowe stanowisko wydobywa z człowieka cechy i właściwości,
których poprzednio nie znaliśmy. Poza tym przy postaci Sobieskiego specjalnie wyraźnie
wychodzi na jaw główna słabość metody Boya, polegająca na tym, że rozpatruje swych
bohaterów w oderwaniu od podłoża i warunków, w których wyrośli.
– Jest rzeczą znaną, że w drugiej połowie XVII wieku Polska, która nadal szczyciła
się mianem rzeczypospolitej szlacheckiej i z dumą podkreślała zasadę równości,
panującą wewnątrz klasy szlacheckiej, była w gruncie rzeczy państwem, w którym coraz
silniejszy wpływ na rządy wywierali magnaci. W kraju niewątpliwie zacofanym pod względem
gospodarczym, w którym brak było przemysłu i wielkiego handlu, podstawą zamożności,
a tym samym i wpływów politycznych, były posiadłości ziemskie. Pod koniec XVI i na
początku XVII wieku obserwujemy też w Polsce zjawisko koncentracji ziemi w rękach
magnackich, w wyniku czego poszczególni magnaci stają się właścicielami setek wsi
i dziesiątków miasteczek. W tych posiadłościach, zwłaszcza w należących do nich wsiach,
panowie byli niemal absolutnymi władcami, decydującymi o losie i bycie swych poddanych.
Dzięki tym majątkom gromadzili magnaci w swych rękach poważne fundusze, zapewniające
im w państwie stanowisko niewiele słabsze od monarszego. Nikogo też w Polsce nie
dziwiło, że zamożniejsi magnaci utrzymywali własne, nieraz dość liczne wojska,
posiadali, okazałe rezydencje, utrzymywali stosunki dyplomatyczne z ościennymi władcami.
Przy takim układzie sił – w ustroju formalnie demokratycznym, oddającym decyzję
w sprawach państwowych w ręce reprezentantów szlachty – magnaci mogli liczyć na
to, że uda im się przy pomocy zależnej od nich lub zastraszonej szlachty przeprowadzić
na sejmiku wybór powolnych sobie posłów, którzy następnie albo przeprą ich wolę w
izbie po-
7 selskiej, albo przynajmniej udaremnią niewygodne dla swych mocodawców
poczynania dworu. Pamiętajmy bowiem o tym, że magnaci przybywali na sejmiki z orszakiem
szlachty, bądź to swych urzędników, bądź też osób opłacanych przez siebie, „ jurgieltników
” , jak się wówczas mówiło. Zjawiwszy się zaś w miejscu sejmiku, w jakichś Proszowicach,
Środzie czy Szadku, występowali „ szumno ” i na ucztach, przy kielichach przekonywali
bardziej samodzielnie myślących. Tych zaś, którzy próbowali oprzeć się ich argumentacji,
mogli co najmniej zastraszyć albo też uprzykrzyć im życie skutecznie, skoro posiadali
swych , , ludzi ” w sądach prowincjonalnych i centralnych. Czyż dziwne, że wychowani
w takich warunkach magnaci wyrastali często na ludzi mierzących świat i sprawy jego
miarą własnych interesów, na ludzi niekarnych, nierzadko warcholskich, czasem zaś
okrutnych jeśli nie zbrodniczych?
Na tle magnaterii Jan Sobieski, człowiek w gruncie rzeczy dobry, życzliwy ludziom
– przedstawia się raczej korzystnie. Boy słusznie wprawdzie podkreśla, że nielitościwe
postępowanie króla wobec tego nieszczęsnego dragona, który zabił świeżo przez Paska
ofiarowaną wydrę, rzuca cień na jego postać. Niewątpliwie, ale jakże drobnym wyda
się to okrucieństwo wobec zachowania się takiego Mikołaja Ossolińskiego, który –
jak pisze pamiętnikarz – „ żonę swoją zmierziwszy sobie, odesłał ją z dziećmi do
matki, a sam wziąwszy violenter pannę jedną z Przemyśla, mieszczkę, z nią licentiose
żył, wydał ją potem za mąż za szlachcica, sługę swego, którego potem utopić kazał,
a sam z nią [ znowu ] mieszkał ” . Co to wobec Warszyckiego, wojewody mazowieckiego,
który służącą swej żony dla błahego podejrzenia niemal na śmierć rózgami zasiec kazał.
Dodajmy, że oba uczynki przeszły magnatom bezkarnie, przy czym w pierwszym wypadku,
jak pisze pamiętnikarz, „ prawem nie czyniono dla osławy panów Ossolińskich ” ( krewniak
zbrodniarza był przecież podkanclerzym) .
Z drugiej strony te warunki życia magnatów, zapewniające im, bez żadnego wysiłku
z ich strony majątek, wpływy i otrzymywane nieraz we wczesnej młodości zaszczyty
i honory, wychowywały czasem kompletnych niedołęgów, nie orientujących się w sprawach,
jakie z racji ich stanowisk przychodziło im rozstrzygać.
Otóż dopiero pamiętając o tych dwu krańcowych typach, między którymi istniał cały
szereg pośrednich, można sobie wyrobić należyty sąd o Sobieskim. Poza tym trzeba
jeszcze pamiętać o jednej sprawie. Byłoby dużym uproszczeniem, gdybyśmy wszystkich
w czambuł magnatów traktowali jako ludzi nieuczciwych i głupich, wykorzystujących
w sposób karygodny istniejące stosunki. Znajdowały się wśród nich niewątpliwie
jednostki myślące, które zdawały sobie sprawę ze słabości Rzeczypospolitej i z konsekwencji,
jakie to za sobą pociągało. Magnaci tego pokroju zdawali sobie sprawę z konieczności
naprawy państwa, i gotowi byli we własnym, dobrze zrozumianym interesie poprzeć dążenia
króla do wzmocnienia władz centralnych. Z cichą zazdrością obserwowali oni porządki
w sąsiednich, lepiej rządzonych państwach, niektórzy zaś z nich, widząc mizerne
rezultaty podejmowanych prób naprawy państwa, w chwilach zniechęcenia gotowi byli
wręcz myśleć o wyjeździe z Polski. „ O zacneż to państwo Germania! ” – wzdycha jadący
przez Niemcy do Francji Krzysztof Opaliński. „ Szczęśliweż to generalstwo w cudzych
krajach – wtóruje mu z innej beczki Jan Sobieski kilkanaście lat później – gdzie
nie buntuje się żołnierz, gdzie hetman o samej tylko myśli bitwie, mając komisarzy
do za-
8 płaty, do wszelkich potrzeb. ” Na tym tle bardziej zrozumiała staje się nie-
oczekiwana zgoda Sobieskiego na ekspatriację, proponowaną mu, na szczęście bez
skutku, przez Marysieńkę. Wszak nawet Czarniecki zgłaszał swą gotowość przejścia
na obcą służbę w momencie zniechęcenia, a ilość Polaków szukających np. w pierwszej
połowie XVII wieku szczęścia pod obcymi sztandarami była większa, niżby można przypuszczać.
Podobnie jak Sobieski staje się bardziej zrozumiały, gdy umieścimy go na tle czasów
i warunków, w których wyrósł, tak i Marysieńkę można oceniać dopiero uświadomiwszy
sobie, że i ona jest dzieckiem swej warstwy – przeżywającej również swój rozkład
feudalnej szlachty i magnaterii francuskiej. Była ona wyraźną kopią, w pomniejszeniu,
intrygantek, awanturnic politycznych grasujących we Francji, zwłaszcza w okresie
Frondy, w rodzaju księżny de Chevreuse czy księżny de Longueville, które ustąpiły
z widowni politycznej dopiero pod naciskiem dochodzącego z powrotem do głosu absolutyzmu
królewskiego.
Spróbujmy teraz z kolei przypatrzyć się samej książce i rozważyć, o ile słusznie
Boy oświetla poszczególne wypadki i samych bohaterów. Zaczynając więc od młodych
lat Sobieskiego stwierdźmy zaraz, że Boy zbyt łagodnie ocenia fakt zdrady magnaterii
i szlachty w czasie najazdu szwedzkiego. Wina poszczególnych jednostek jest tu oczywiście
rozmaita. Więcej zawinił dowódca pospolitego ruszenia pod Ujściem, Krzysztof Opaliński,
który pierwszy kapitulował przed Szwedami i skłonił do tego szlachtę wielkopolską.
Mniejsza jest wina choćby ówczesnego poety Wacława Potockiego, który przerażony łupiestwem
obcych żołdaków, sam arianin, szukał opieki pod skrzydłami króla szwedzkiego, w chwili
kiedy już prawie cała Polska poddała się Karolowi Gustawowi. Niewątpliwie fakt,
że w Polsce był tron elekcyjny, że król przedwcześnie opuścił terytorium państwa
polskiego, ułatwiał wyrzeczenie się prawowitego króla, niemniej wina zdrajców pozostawała
obiektywną winą. Jeśli zaś chodzi o magnatów, to u nich, zapewne też u Sobieskiego,
przejście na stronę szwedzką było podyktowane względem na osobiste korzyści, przede
wszystkim nadzieją, że przy pomocy króla szwedzkiego uda im się utrzymać w swych
rękach bogate ziemie wschodnie, zagrożone już od dłuższego czasu przez powstanie
ludu ukraińskiego.
Podana przez Boya ocena sprawy nieco późniejszej – starań Ludwiki Marii, podjętych
w celu przeprowadzenia elekcji za życia Jana Kazimierza, jest w zasadzie słuszna.
Rzeczywiście jej plany reformy państwa, mającej na celu ukrócenie władzy magnatów
właśnie przy pomocy magnatów, stanowiły raczej błędne koło. Na usprawiedliwienie
królowej można powiedzieć, że głosy nawołujące do reformy państwa i elekcji, jak
to wówczas mówiono, vivente rege, wychodziły początkowo istotnie z kół magnackich.
Błąd Ludwiki Marii polegał na tym, że nie zorientowała się dość wcześnie, iż głosów
tych, które odezwały się w chwili katastrofy państwa polskiego, nie można brać poważ-
nie i że z chwilą kiedy sytuacja Rzeczypospolitej uległa polepszeniu, poszczególni
magnaci, przerażeni widmem wzmocnienia władzy królewskiej, wycofają się z zajętego
poprzednio stanowiska.
Czy rzeczywiście w tej sytuacji nie było żadnego wyjścia dla dworu? Wydaje się,
że można było i wówczas pomyśleć o przeprowadzeniu planów w oparciu o drobną i średnią
szlachtę, wykorzystując jej niechęć do magnaterii. Wprawdzie droga ta, wobec zależności
szlachty od magnaterii, nie była łatwa,
9 wymagała też sporego wysiłku i pracy agitacyjnej. Poza tym królowa, związa-
na znacznie silniej z magnaterią polską, obca szerokim masom szlacheckim, łudziła
się, że zdoła złotymi łańcuchami przywiązać poszczególnych magnatów do tronu.
Co do sprawy rokoszu Lubomirskiego, omawianej również przez Boya – pozory mogły w
oczach ówczesnej szlachty przemawiać za Lubomirskim, aczkolwiek Radziejowski nie
był znowu w takich splendorach ( nie odzyskał swej dawnej godności) , a Bogusław
Radziwiłł był w zaszczytach, ale u elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma,
szlachta zaś chciała potem na konwokacji pozbawić go godności poselskiej, jako
urzędnika obcego władcy. Obecnie jednak wiemy na podstawie znajomości archiwów obcych,
że Lubomirski był pospolitym zdrajcą. Chociaż wszczynał rokosz pod hasłem wolnej
elekcji, znalazłszy się za granicami kraju równocześnie ofiarowywał na prawo i lewo
koronę polską, a zarazem ostrzegał cesarza, że Polacy zamierzają pogodziwszy się
z Moskwą uderzyć na Śląsk w celu rewindykowania tych ziem dla Rzeczypospolitej. Rzecz
oczywista, że te tajne rokowania Lubomirskiego z obcymi dworami nie były znane szlachcie,
która mogła wierzyć, iż marszałek koronny padł ofiarą intryg i zawiści królowej.
Dlatego też i Sobieski niechętnie przyjmował godności po skazanym Lubomirskim,
tym bardziej że w Polsce uchodziło w ogóle za rzecz niewłaściwą dziedziczyć godności
po kimś skazanym ze względów politycznych. By skończyć już ze sprawą Lubomirskiego,
stwierdźmy jeszcze, że nieoczekiwane zakończenie rokoszu, polegające na tym, że
zwycięzca ukorzył się przed zwyciężonym królem, było z pewnością spowodowane przez
szlachtę znużoną uciążliwą wojną domową i zapewne obawiającą się, by przedłużanie
tej krwawej gonitwy po Polsce nie skończyło się jakimiś ruchami społecznymi, tym
bardziej że zarówno król, jak i Lubomirski próbowali zwracać się o pomoc do chłopów.
Opisując następnie przebieg elekcji pierwszego po długim czasie Piasta, Boy ulega
tu typowej dla siebie i „ personalistycznych ” historyków skłonności do szukania
małych przyczyn dla wielkich skutków i przypisuje Marysieńce – idąc za Chavagnakiem
– zbyt wielki wpływ na wybór Wiśniowieckiego. Relacja wspomnianego dyplomaty jest
dość fantastyczna i w świetle innych współczesnych źródeł nie zasługuje na wiarę.
Podobnie przesadnie przedstawia Boy rolę Marysieńki w czasie drugiej elekcji. Prawda,
że Sobieski wyraźnie usuwał się wówczas w cień i w wielu wypadkach posługiwał się
Marysieńką, niemniej nie trzeba jednak było wówczas specjalnych intryg, by na tronie
polskim osadzić zwycięzcę spod Chocimia.
Słuszne są uwagi Boya o dworze Sobieskiego, zwłaszcza o trudnościach z ceremoniałem
monarszym. Jest to o tyle ciekawe, że nie tak dawno, za Wazów, na dworze polskim
panował jednak dość ściśle przestrzegany ceremoniał, który nawet zadziwiał obcokrajowców.
Uwagi dalsze Boya o sprzedawaniu urzędów państwowych przez królową i króla są niewątpliwie
trafne, ale trzeba pamiętać, że zwyczaj ten sięga dawniejszych czasów. Handel urzędami
miał swoje uzasadnienie, gdyż przynosiły one posiadaczom poważne korzyści. Fakt
więc, że obejmujący urząd wpłacał pewną sumę królowi, można by traktować jako pewnego
rodzaju opodatkowanie jego późniejszych dochodów. Podobny zwyczaj istniał też na
dworze francuskim, w Polsce zaś sprzedaż
10 urzędów na większą skalę uprawiał Władysław IV, potem Jan Kazimierz i je-
go małżonka. Ludwika Maria. Rzecz jasna, że nie możemy tu zająć się szczegółową analizą
omyłek i błędów Boya. Niektóre zresztą sam sprostował w posłowiu do drugiego wydania,
inne jednak pozostały. Dla przykładu:
Boy niesłusznie twierdzi ( str. 66) , jakoby Ludwika Maria dała niezależną od hetmanów
komendę Stefanowi Czarnieckiemu – w rzeczywistości otrzymał on ją z rąk króla przebywającego
wówczas na Rusi, podczas gdy królowa znajdowała się jeszcze w Głogówku.
Z kolei musimy się zająć problemem w książce bodaj najważniejszym – stosunkiem Marysieńki
do Sobieskiego. Czy rzeczywiście wpływ jej był tak przemożny, jak to przedstawił
Boy? Sprawa ta, trzeba przyznać, nie jest łatwa, albowiem z wcześniejszego okresu
życia Sobieskiego ocalała stosunkowo drobna część jego korespondencji z postronnymi
osobami, a zachowała się wyjątkowo dobrze korespondencja z Marysieńką. Wskutek tego
poznajemy całe postępowanie Sobieskiego przez pryzmat listów kochanka, a potem go-
rąco kochającego męża. Wydaje się nam, że Boy popełnia tu błąd – który mu zresztą
krytyka wytknęła – polegający na tym, że zbyt dosłownie bierze zapewnienia Sobieskiego
w rodzaju: „ Waszmość dla mnie wszystkim, kiedy ja Wmci nie mam, ni ocz na świecie
nie dbam. ” Nie chodzi o to, by kwestionować szczerość Sobieskiego w chwili, gdy
pisał te słowa, opanowany przemożną tęsknotą i miłością. Ale i on delikatnie zwraca
Marysieńce uwagę, że istnieją także takie sprawy jak obowiązek wodza itp. Innymi
słowy, wydaje się, że aczkolwiek wpływ Marysieńki na Sobieskiego był rzeczywiście
wielki, nawet bardzo wielki, to jednak wypowiedzi jego w listach do żony przyjmować
należy z pewną dozą krytycyzmu. Boy nie odkrywał tu zresztą spraw nieznanych; w
gruncie rzeczy szedł w ślady Tadeusza Korzona, który w wielkim, przeszło 1500 stronic
liczącym dziele ( Dola i niedola Jana Sobieskiego, 1898) przedstawił życie Sobieskiego
aż do chwili objęcia rządów królewskich. Otóż już Korzon z naciskiem podkreślił wielki
wpływ Marysieńki na małżonka, z tym tylko, że wyraził to delikatniej od Boya, a poza
tym utopił swoje sądy w szeroko opowiadanej historii owych czasów. Niemniej jednak
zbieżność opinii jest chwilami tak silna, że kiedy ostatnio rozczytałem się na nowo
w ustępach książki Korzona poświęconych tym problemom, chwilami traciłem niemal
rozeznanie, kogo czytam – Boya czy Korzona, Rzecz oczywista reservatis reservandis:
Korzon, wychowany w okresie pozytywizmu, wykładający na warszawskich kompletach historię
pannom z tak zwanych dobrych sfer, nie używa tak dosadnego języka jak Boy, nie mówiąc
już o tym, że nie korzysta z oryginalnych listów Sobieskiego, lecz zadowala się oczyszczonym
tekstem Helcla. No i daleko Korzonowi do takiej znajomości spraw miłosnych, jaką
posiada Boy. . .
Czytelnik książki Boya będzie przekonany, że to Marysieńka wciągnęła Sobieskiego
do francuskiego stronnictwa Ludwiki Marii. Z danych archiwalnych jednak wynika,
że zobowiązał się do popierania spraw elekcyjnych jeszcze w r. 1659, kiedy jego
stosunki z wojewodziną Zamoyską były zaledwie w zalążku. Rację jednak ma Boy, że
później właśnie Marysieńka, prowadzona zresztą przez Ludwikę Marię, utrzymała go
w stronnictwie francuskim, że dzięki jej wpływowi Sobieski zdecydował się na przyjęcie
godności po Lubomirskim i na objęcie dowództwa w wojnie. Już jednak twierdzenie
Boya, że
11 gdyby nie chwilowa nieobecność Marysieńki w Polsce w roku 1667, nie było-
by Podhajec – jest sądem przejaskrawionym. Wszak Marysieńką była w kraju i było już
po ślubach karmelickich, a Sobieski bił się dzielnie na wschodzie razem z królem
Janem Kazimierzem, była w kraju – a Sobieski odniósł świetne zwycięstwo pod Chocimiem.
Zgodniej z prawdą ujmował tę sprawę Korzon, gdy pisząc o roku 1667 stwierdzał: „
. . . pomimo wszystkich wyrzekań ( Sobieskiego) na osamotnienie i tęsknoty za nieobecną
żoną, tę nieobecność uznajemy za nader pomyślny dla zakochanego Celadona wypadek,
który go wyzwalał z pęt jedwabnych i przywracał mu utraconą od lat trzech samodzielność
” .
Podobnie przedstawia się sprawa zachowania się Sobieskiego po Podhajcach. Wówczas
to, jak wiadomo, rozentuzjazmowane tłumy szlacheckie gotowe były okrzyknąć go dyktatorem,
oddać w jego ręce całkowite kierownictwo spraw państwowych; tymczasem Sobieski
nie skorzystał z tej okazji i dobrowolnie usunął się w cień. Boy tłumaczy ten fakt
jedynie tęsknotą hetmana za Marysieńką, jego gotowością do opuszczenia kraju, by
szybciej móc się połączyć z ukochaną żoną. I znowu ma słuszność, gdy twierdzi, że
stosunek Sobieskiego do Marysieńki odegrał tu dużą rolę, wydaje się jednak, że nie
ma racji, jeśli usiłuje tłumaczyć postępowanie hetmana wyłącznie motywem miłości
do żony. Poważną rolę odegrała tu inna cecha – jakaś niechęć do podejmowania ważnych
decyzji, brak żądzy władzy. Wszak nawet później zgodził się przyjąć koronę królewską
dlatego, że wydawało mu się to jedynym sposobem, by – uniknąć panowania jakiejś „
małpy ” w rodzaju Wiśniowieckiego lub „ łapserdaka ” Neuburczyka. W roku 1667 Sobieski
był daleki jeszcze od tego, by starać się o koronę królewską, wystarczał mu urząd
hetmański, a i ten ciążył mu niesłychanie, jeśli zaś chciał kogo ujrzeć na tronie,
to jak wiemy, jakiegoś księcia francuskiego.
Osobna sprawa, która wywołała zastrzeżenia historyków, a mogła zgorszyć wielu czytelników
– to sposób przedstawienia genezy wyprawy Sobieskiego pod Wiedeń. Nie dziwmy się
tu ani jednym, ani drugim. Boy mianowicie wśród przyczyn, które doprowadziły do przymierza
Sobieskiego z Austrią, a w konsekwencji do odsieczy wiedeńskiej, na pierwszym miejscu
wymienia urazę Marysieńki wobec Ludwika XIV, który nie chciał papie d' Arquien
dać tytułu para. Wprawdzie potem sam przyznaje, że powód ten nie był jedynym, i
wymienia szereg innych, niemniej czytelnik może, zwłaszcza jeśli czyta pospiesznie,
pozostać pod wrażeniem, że czysto prywatna uraza Marysieńki zadecydowała o tym
historycznym fakcie.
Rzecz jasna, że takie postawienie sprawy może zgorszyć czytelnika wychowanego na
dawnych podręcznikach, pamiętającego słynne: „ Przybyliśmy, zobaczyliśmy, a Bóg
zwyciężył. ” Historycy zaś, którzy przez dłuższy czas usiłowali przekonywać swych
czytelników o tym, że wyprawa na Wiedeń była pewnego rodzaju koniecznością dziejową,
musieli też czuć się urażeni, że Boy psuje ich robotę. Otóż znowu trzeba przyznać,
że Boy, ujmując tak sprawę, ulega tu swej tendencji do personalistycznego ujmowania
dziejów i pewnej publicystycznej przekorze, chociaż, jak widzimy, zdaje sobie sprawę
z tego, że istniały również i inne przyczyny kierujące Sobieskiego pod Wiedeń. Co
mówi dziś o tym historia?
Niewątpliwie Sobieski ze względu na swą przeszłość i długą tradycję był początkowo
zwolennikiem przymierza z Francją. By podtrzymać to przymie-
12 rze, zdecydował się nawet zawrzeć pokój z Turcją, a wobec tego, że jego mło-
da królewskość potrzebowała sukcesów dla utwierdzenia na tronie nie tyle jego samego,
co jego rodziny ( co było marzeniem Sobieskiego) , zdecydował się szukać ich w przymierzu
ze Szwecją i Francją, w walce z elektorem brandenburskim. Takim sukcesem miało
być odebranie elektorowi Prus. Atoli ten zgodny z interesami polskimi plan okazał
się nierealny. Szwecja wykazała absolutne niedołęstwo, spóźniła się z mobilizacją
swych wojsk, a potem dała się sromotnie pobić elektorowi brandenburskiemu. W dodatku
pomysł przymierza ze Szwedami napotkał niezrozumienie i niechęć w szerokich kołach
szlacheckich, zaś zagrożony elektor, rozporządzając znaczną ilością swych stronników
w Polsce, nie omieszkał zamącić poszczególnych sejmów. W dodatku wkrótce pokazało
się, że Turcja nie chce być w rękach króla francuskiego pokornym barankiem i nadal
poważnie zagraża wschodnim granicom Polski. W takiej sytuacji jest zrozumiałe, że
Sobieski zdecydował się na przerzucenie steru politycznego o 180 stopni, na zawarcie
przymierza z Austrią, przy której boku – zdawało się – będzie mógł z powodzeniem
prowadzić dalszą wojnę z Turcją, zgodnie z wolą większości szlacheckiej. Skoro
zaś potem rzeczywiście zawarto przymierze z Austrią, trzeba było z tego wyciągnąć
konsekwencje i iść pod Wiedeń. Że to przejście od przymierza z Francją do przy-
mierza z Austrią dokonało się tym łatwiej, iż odpowiadało zamiarom królowej, nikt
nie myśli negować; stwierdza to nawet ostrożny historyk w swych
Dziejach Polski nowożytnej, pisząc: „ . . . pewną rolę odegrały pobudki osobiste,
mianowicie urażona miłość własna królowej Marii Kazimiery, wbrew której niełatwo
było zakochanemu mężowi forsować swe plany. ”
Sprawa wyprawy wiedeńskiej zaprowadziła nas do królewskich czasów Jana III. Okres
ten został przez Boya potraktowany po macoszemu. Jak już zauważyliśmy, stało się
to ze szkodą nie tyle może dla Marysieńki, ile dla Sobieskiego. Jan III bowiem
wówczas, gdy wypaliły się już częściowo pierwsze ognie miłości do żony, znalazłszy
się na królewskim tronie, czynił poważne wysiłki, by wyprowadzić nawę państwową na
korzystniejsze wody. Wystarczy wymienić jego plany odzyskania Prus, zamysły naprawy
państwa, zainteresowanie sprawami bałtyckimi. Inna rzecz, że gdy plany królewskie
kolejno rozbiły się o przeszkody stawiane przez magnaterię i szlachtę, gdy następnie
prowadzone przez króla po kampanii wiedeńskiej wyprawy przeciw Turkom skończyły się
niepowodzeniem, król powoli, coraz bardziej, wycofuje się w zacisze domowe, by w
Wilanowie czy Żółkwi pędzić życie zamożnego szlachcica.
To życie starzejącego się króla, opisane dokładnie w nie znanym Boyowi pamiętniku
Kazimierza Sarneckiego, owiewa dziwna melancholia. Schorowany, cierpiący Sobieski
tylko chwile, w których czuje się lepiej, czasem poświęca sprawom polityki. Gdy
czuje się zdrów, najchętniej dogląda gospodarki. Cieszy się, że zasadzone drzewa
się przyjęły, wizytuje nowe budowle. To znów gra w szachy czy warcaby, wreszcie gawędzi
z dworzanami i rodziną. Czasem każe Kozakom śpiewać dumy kozackie i wołoskie, a gdy
wspomnienia obiegną go silniej, wówczas sam nuci dumki pod wtór bandury. Czytając
Sarneckiego przekonujemy się, że Marysieńka otaczała wówczas króla najczulszą opieką
i wcale nie była tą „ piekielną babą ” , jak chce Boy. Tragizm ostatnich dni Sobieskiego,
awanturniczy okres wdowieństwa Marysieńki Boy, trzeba przyznać, przedstawił dobrze.
13 Pozostaje nam na zakończenie zająć się jeszcze jedną sprawą. Boy wpraw-
dzie pod koniec swego dzieła umieścił obfitą bibliografię, czytelnik jednak nie mający
może czasu na przegryzanie się przez szereg prac szczegółowych, oczekiwałby od autora
wstępu wskazania jakiejś nowej, obszernej i w pełni aktualnej naukowo monografii
o tym, bądź co bądź, nieprzeciętnym wodzu i królu. Muszę go jednak zawieść: książki
takiej nie ma.
Tych, którzy chcieliby zapoznać się bliżej z postacią zwycięzcy spod Wiednia, musimy
jednak odesłać do zbioru jego listów do Marysieńki, wydanych tym razem bez cenzury
obyczajowej, przez Leszka Kukulskiego w książce: Jan Sobieski, Listy do Marysienki
( Warszawa 1962) . Krótkie charakterystyki Sobieskiego znajdzie czytelnik w książce
Janusza Wolińskiego Z dziejów wojny i polityki w dobie Jana Sobieskiego ( Warszawa
1960) oraz w książce Mariana Kukiela Od Wiednia do Maciejowic. Studia i szkice
historyczne ( Londyn 1965) .
Władysław Czapliński
14
I ZAMIAST PRZEDMOWY
Kiedy szanowna firma księgarska 1 podejmując cykl biografii historycznych zaproponowała
mi napisanie Marysieńki ( Sobieskiej) , myśl wydała mi się kusząca. Cóż za bogactwo
materiału! Miłość Sobieskiego do pięknej Francuzki – jakaż to ciekawa powieść psychologiczna,
podszyta romansem rycerskim, intrygą polityczną w wielkim stylu. Co za kontrasty:
królewski płaszcz z gronostajów rzucony na zmiętoszone łóżko w Pielaskowicach czy
w Jaworowie; Piast ożeniony z Celimeną 2 ; pierwsza wielka ofensywa wpływów francuskich
na Polskę, no i odsiecz austriackiego Wiednia jako finał tej dwudziestoletniej propagandy,
skutecznej jak wszystkie propagandy. . . splot zagadnień jakże bogatych, pasjonujących,
skomplikowanych. I ten uroczy barok, w jakim się kształtuje ów heroiczny poemat!
Już, już objawił mi się wąsal Sobieski jako pyzaty barokowy aniołek, to dmący w surmę
zwycięstwa, to stulający buzię do pocałunku!
Ale równocześnie obiegły mnie wahania. Znów być wymyślanym, i głupio wymyślanym!
Tak bardzo nieprzyjazne jest u nas nastawienie ogółu do kogoś, kto szuka ludzkiej
prawdy pod oficjalnym banałem! Tak mi się już przejadło czytać bzdury o pomniejszaniu
wielkości i o „ życiu ułatwionym ” ! A jeżeli kiedy, to tutaj grozi niebezpieczeństwo,
bo czyż Marysieńka nie wydaje się wcieloną małością Sobieskiego, personifikacją mniej
chlubnych stron jego historii; czyż go ta Francuzeczka wciąż nie ściąga z pomnika
za połę kontusza na ziemię? Ale gdyby się w tym rozpatrzyć, okaże się, iż wielkość
z małością spojone są tu tak ściśle, że odgrodzić ich niepodobna, tak jak nie zdołali
rozdzielić Sobieskiego z Marysieńką ci, co chcieli nie dopuścić jej do koronacji.
Zatem, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza.
Ani człowiek, ani nauka. A nauka bywa tu w kłopocie. Prof. Konopczyński stwierdza
w Encyklopedii Akademii Umiejętności 3 , że czasy Sobieskiego są szczególnie przez
naszą historię zaniedbane. „ Historycy – pisze – woleli nie tykać tej epoki, jakby
bojąc się rozwiać historię o wielkim człowieku przez drobiazgowy wgląd w jego postępki.
”
W istocie, jest to bohater szczególnie kłopotliwy. Wciąż go trzeba tłumaczyć, wciąż
rozgrzeszać, znajdować dla niego okoliczności łagodzące. Wciąż się jak gdyby chowa.
. . Ale to może dlatego, że go się bierze zbyt górnie. Wówczas Sobieski nudzi się
i zmyka. A skoro go powiesić na ścianie między Chrobrym a Kościuszką, co chwila wyłazi
z ramek, aby załatwić jakąś ludzką potrzebę. Łatwiej byłoby go może zrozumieć, gdyby
się pogodzić z tym, że to, co się uważa za jego słabość czy skazę, było najistotniejszym
motorem jego życia.
1 . . . firma księgarska. . . – „ Książnica Atlas ” . 2 Celimena – bohaterka komedii
Moliera Mizantrop, , młoda kokietka. 3 Encyklopedia Akademii Umiejętności – Encyklopedia
Polska, t. V, Historia polityczna
Polski, t. II, Kraków 1923.
15 Sam Sobieski daje nam wskazówkę w tej mierze. Weźmy do rąk jego nie-
oszacowane listy do Marysieńki i zajrzyjmy pod r. 1667. Jesteśmy we Lwowie w miesiącu
wrześniu, w dobie rodzącej się wielkości hetmana, w najwspanialszym może momencie
jego życia, tuż przed śmiertelnymi dniami, gdy Sobieski zamknie się ryzykownym
manewrem w Podhajcach, aby ściągnąć na siebie przeważające siły nieprzyjaciela i
pobić go na głowę. Ma wszystkiego 7000 wojska, a ciągnie na niego – tak donosi do
Paryża Marysieńce – 100 000 Tatarów i 50 000 Kozaków. I Równocześnie opisuje jej
przygodę, jaka mu się w tej chwili zdarzyła z jej powodu. Nie było od niej listów,
a gruchnęła tu wiadomość, że Marysieńka jest chora. Co się z nim stało pod wpły-
wem tej wiadomości i co się z nim działo przez dwa tygodnie, to „ wszystko miasto
i cała Polska powie, bo nie masz tego dziecięcia, które by się nad nim nie użaliło
” . Sam zachorował z żalu i niepewności, tak że bliski był śmierci. Towarzysze broni
nie odstępowali go ani na chwilę; nacierali go gorczycą, wciąż mu serdeczną wódkę
u nosa trzymali. Nie było kościoła, szpitala, więzienia, gdzie by się przez te
dwa tygodnie nie modlono – za zdrowie Marysieńki. On sam kościoły ślubował ufundować,
ślubował pościć o chlebie i wodzie w obozie. A patrząc na jego boleść spowiednik
jego ksiądz Solski, płakał tylko – nad sobą i powtarzał: „ Czemu ja tak Boga kochać
nie mogę! ” Aż wreszcie przyszła wiadomość, że Marysieńką zdrowa, i – wszystko jak
ręką odjął. Wstał i był zdrów. „ Owo – kończy Sobieski – jest to taka i tak dziwna
historia, o której wieki pisać będą mogły. ”
Zauważmy: jest to bodajże pierwsza okoliczność, że Sobieski uczuł się postacią
historyczną; uczuł, że wieki będą mogły pisać o jego przygodzie. I może miał rację.
Bitew było w świecie bez liku, większych i mniejszych, ale taki list jak ów ze Lwowa
10 septembra roku 1667 był i będzie tylko jeden. Czytałem gdzieś aforyzm, który mnie
zafrapował: mianowicie, że gdzie się biją dwie strony, tam jedna bywa zazwyczaj pobita,
z czego niekoniecznie wynika, aby wódz przeciwnej strony był geniuszem. I Sobieski
ma zapewne świadomość, że takich potyczek jak te, które dotąd staczał, były w historii
tysiące; ale ma zarazem przeczucie, że taką przygodę miłosną jak Jego niełatwo znalazłoby
się w dziejach i że „ wieki o niej będą mogły pisać ” . Jak o tej Kleopatrze 4 ,
która była jego ulubionym romansem.
Mogłyby – ale nie piszą, przynajmniej u nas. Nawet nie bardzo czytają. Wspomniałem
listy Sobieskiego. Rozkoszna książka. Ale jak wydane! Przed osiemdziesięciu blisko
laty, w ogromnym, nieczytelnym tomisku – dziś rzadkość antykwarska – skastrowane
przez wydawcę 5 . A listy Marysieńki? Jeszcze gorzej; tych niewiele, które wydano
drukiem, zgubiono w ogromnym tomie archiwalnych materiałów historycznych 6 . O
tyle słusznie, że kto wie, czy owe listy to nie jest dziś najwalniejszy materiał
historyczny do Sobieskiego. W każdym razie czuje się tu człowiek na znacznie pewniejszym
gruncie niż gdzie indziej. Bo coś mi się widzi, że gdy chodzi o nasz wiek XVII, okrutnie
się zaczyna ziemia chwiać pod nogami pani Historii. Zwłaszcza wszystko, co
4 Patrz rozdział V, „ Konfitury ” . 5 . . . skastrowane przez wydawcę – listy Sobieskiego.
. 6 . . . w ogromnym tomie archiwalnych materiałów historycznych – Pisma do wieku
i spraw
Jana Sobieskiego, Acta historica, t. II, cz. 1 i 2, razem str. 1666 ( wyd. Fr. Kluczycki)
.
16 jest związane z historią militarną ówczesnej Polski. Niedawna dyskusja 7 , z
takim talentem i brawurą przeprowadzona przez Olgierda Górkę, na temat wojen kozackich
jest tego przykładem. Przede wszystkim wczorajsza wojna, która stosunek do wojen
w ogóle i do ich strony technicznej uczyniła czymś o wiele konkretniejszym – i krytyczniejszym
– niż to było możliwe u książkowych uczonych, patrzących na sprawy wojenne oczami
zakamieniałych cywilów. Takie pojęcia, jak możliwości mobilizacyjne i transportowe,
aprowizacja, mapa sztabu generalnego, wątpliwa wartość dokumentarna komunikatów
wojennych, wszystko to z naocznej rzeczywistości zaczęto przenosić wstecz i żywymi
doświadczeniami oświetlać dawne dzieje. Ten i ów z historyków sam niedawno dowodził
pułkiem czy batalionem na polu bitwy; z konieczności ma inne oko na te sprawy.
Zaczęto poddawać krytyce tradycyjne cyfry „ nawały wroga ” , która stale przekraczała
jakoby dwudziestokrotnie i więcej garstkę naszych rycerzy. Co więcej, raz wszedłszy
na drogę sceptycyzmu zaczął ciekawy historyk zaglądać do archiwów „ pohańca ” i
znalazł w nich, że tam znowuż bohaterska garstka Turków i Tatarów raz po raz opiera
się przemożnej nawale Polaków. Taki był obustronny fason; a często chodziło o jedną
i tę samą bitwę. I łatwo może się zdarzyć, że jaki spec od historii militarnej
– nie ubliżając w niczym osobistej dzielności Sobieskiego – ujmie jedno zero z
cyfry owych 150 000 podhajeckich nieprzyjaciół; ale najsroższy bodaj rewizjonista
przeczytawszy jego listy do Marysieńki nie ujmie nic z jego miłości, tak jak nie
ujmie nic z owych tysiąca czerwonych złotych, które na intencję ozdrowienia Marysieńki
pan hetman polny obiecał „ dać na dobre uczynki, tj. na murowanie oo. bonifratellów
” , i z drugiego tysiąca czerwonych złotych „ na dokończenie murów panien karmelitanek
naszych bosych ” , ani z tych dziewięciu kościołów, w których miało się odprawiać
po dziewięć mszy przez dziewięć niedziel.
Rzecz prosta, iż pozycje te – i inne tym podobne – choć tak wzruszające, nie usprawiedliwiałyby
naszego zainteresowania ową tak namiętnie kochaną kobietą. Ale mała jej rączka z
przyległościami staje się niesłychanie interesująca przez transmisje dziejowe,
które rozszerzyły jej teren operacyjny. Widzimy tę rączkę działającą z niezawodną
precyzją w trudnym momencie rokoszu Lubomirskiego i wielkiej gry Marii Ludwiki,
i w obu elekcjach, i w polityce zagranicznej króla Jana, i w szansach wyprawy wiedeńskiej.
Różowy języczek Marysieńki jest raz po raz w wahaniach dziejowych języczkiem u wagi.
Natrafiamy wciąż na jej buzię wertując dokumenty archiwalne francuskiego ministerstwa
spraw zagranicznych 8 ( wydane przez naszą Akademię Umiejętności) , korespondencję
ambasadora Francji ze swoim ministrem, ba, z samym Ludwikiem XIV. Wszędzie Marysieńka,
jej ambicje, jej kombinacje, jej fochy, jej pretensje.
7 Niedawna dyskusja. . . – Boy pisze tu o dyskusji wywołanej artykułami prof. Olgierda
Górki na temat prawdy historycznej Ogniem i mieczem, ogłaszanymi w prasie warszawskiej
( „ Pion ” , „ Gazeta Polska ” , „ Polska Zbrojna ” ) , zebranymi potem w książce
pt. „ Ogniem i mieczem ” a rzeczywistość historyczna. Warszawa 1934. Trwałym dorobkiem
tej dyskusji m. in. było bardziej krytyczne ustosunkowanie się historyków do sprawy
liczebności wojsk biorących udział w wojnach XVII w.
8 . . . wertując dokumenty. . . francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych. .
. – Archiwum spraw zagranicznych francuskie do dziejów Jana III, opr. K. Waliszewski,
Acta historica, t. III, V i VII.
17 Wydawca listów Sobieskiego do Marii Kazimiery, Helcel, powiada, że nasz
bohater traci na poznaniu go z tych listów. Ja bym sądził przeciwnie. Bo te fakty,
które świadczą przeciw niemu, ukryć by się nie dały; wiadome są i skądinąd; ale dopiero
te listy, w których zwierza ukochanej kobiecie swoje najpoufniejsze myśli, dają każdemu
faktowi właściwe oświetlenie, a zwłaszcza właściwy styl. Ten styl, zaczerpnięty
częścią z serca, a częścią z francuskich romansów, które nasz Polak nie tylko czytał
w obozie, ale wcielił je w czyn ze wspaniałym rozmachem, ta gra w Celadona i Astreę,
w Sylwandra i Dianę 9 nie jest – jak często mówiono – śmiesznostką czy słabostką
bohatera; wręcz przeciwnie, ten styl jest samą istotą jego odczuwania, jest dlań
– w pewnym zwłaszcza momencie życia – rzeczywistością przesłaniającą mu wszystkie
inne. I tylko w tym stylu da się pogodzić sprzeczności jego charakteru, a raczej
postępków. Kiedy pod datą 4 października 1667 r. z obozu w Podhajcach czytamy pamiętny
uniwersał, w którym przyrzeka – i nie ma w tych jego słowach żadnej przesady – ,
, całość dobra pospolitego własnym zasłonić trupem, dając się in victimam 10 miłey
Oyczyźnie ” , a wiemy skądinąd, że przez cały ten czas on, wielki marszałek koronny
i hetman polny, prowadził targi z Wersalem, aby po narzuconej krajowi elekcji Francuza
przehandlować swoje godności za tytuł marszałka Francji z dodatkiem francuskiego
księstwa i miłej gotowizny i na zawsze wynieść się z Polski, wydaje się to jednym
potworne, drugim niezrozumiałe; inni wreszcie wolą udać, że tego nie widzą. Ale kiedy
już po zwycięstwie podhajeckim czytamy w jego liście do Marysieńki, że „ Rzeczpospolita
ma być za co obligowana Sylwandrowi ” 11 , i kiedy, omawiając z żoną rokowania wersalskie,
stale nazywa Wersal, wedle umownego klucza, palais enchanté ( zaczarowany pałac)
– zaczynamy wchodzić w jego sposób odczuwania. Zakon rycerski, którego Sobieski
jest ozdobą, z tradycji swoich zawsze był po trosze międzynarodowy: alboż nie było
wędrownych rycerzy, u których nie o to chodziło, gdzie i za kogo walczyli, ale
czy walczyli dzielnie? On, Sylwander, oddał usługi Rzeczypospolitej, a teraz chce
odebrać, wraz z Marysieńką, nagrodę – w , , zaczarowanym pałacu ” . Aniby się zawahał:
ojczyzna jego jest tam, gdzie jest ona. Czyż nie mówi mu tego jego serce i czyż nie
tak jest w romansach? Nie mierzmy patriotyzmu zwycięzcy podhajeckiego dzisiejszymi
. pojęciami, a oszczędzimy sobie przy jego historii wielu drażliwych momentów. To
nie jest bohater z Sienkiewicza; a jeżeli ktoś powiedział, że psychikę Sobieskiego
odmalował Sienkiewicz w Kmicicu, można by się na to zgodzić chyba z tą poprawką,
że jego Oleńkąregalistką była – Marysieńka, co czyni charakterystykę naszego regalisty
nieskończenie bardziej powikłaną. . . Zwłaszcza w czasie panowania Michała Ko-
rybuta.
Postacie naszych wielkich bohaterów rodzą w nas rozmaite uczucia. Tak np. Żółkiewski
budzi w nas cześć, Batory grozę; Sobieski – z pewnością nie mniejszy od tamtych –
budzi mimowolny uśmiech. Nie tylko przez swą sarmacką postać Fredrowskiego Cześnika
( nie ufajmy zbytnio tym pozorom! ) , nie tylko przez ten pantofelek, który go tak
skutecznie przycisnął; ale przez to, że lwia – w każdym sensie – część jego historii
jest po trosze komedią w
9 . . . gra w Celadona i Astreę, w Sylwandra i Dianę. . . – patrz rozdział V, , „
Konfitury ” . 10 In victimam – na ofiarę. 11 „ Rzeczpospolita ma być za co obligowana
Sylwandrowi. . . ” – patrz rozdział V, „ Konfitu-
ry ” .
18 największym stylu. Sobieski to jest uroczy „ bohater mimo woli ” ; człowiek,
który wciąż chce się spaskudzić i nie może lub nie potrafi; który raz po raz chce
iść drogą najłatwiejszą, a idzie najbardziej niebezpieczną i stromą; który chciałby
być rentierem i żonkosiem i wciąż jest rycerzem, straceńcem, niestrudzonym strażnikiem
granic, puklerzem ojczyzny. Bo zważmy, że od r. 1662 aż po r. 1673 bez przerwy toczą
się najpierw prywatne konszachty, później, ze wzrostem jego znaczenia, półoficjalne
rokowania, mające umożliwić Janowi Sobieskiemu całkowite wyniesienie się z Polski
i naturalizację we Francji. I najczęściej nie jakieś wewnętrzne sprzeciwy moralne
czy patriotyczne udaremniają mu ten zamiar, ale po prostu piętrzące się z komediową
przekorą komplikacje i przeszkody. A podczas tego – Podhajce, Bracław, Kalnik,
Chocim. . . Aż wreszcie po Chocimiu los przygwoździł naszego Celadona koroną do miejsca
i położył koniec jego tęsknotom za palais enchanté. Biedna Astrea 12 też musiała
pogodzić się z losem, choć nie ręczę, czyby i wówczas nie oddała tego polskiego tronu
za „ taburet ” w Wersalu i tytuł diuka dla papy d' Arquien.
Bo i na tronie Marysieńka pozostała mała. . . Ale czy powtarzając ten powszechny
wyrok nie popełniamy błędu optycznego? Wielkość kobiety inne ma kryteria. Przykuć
do siebie wspaniałego człowieka, najlepszego w kraju; urzec go tak, że może go zostawiać
samego na rok i dłużej bez obawy przelotnej nawet rywalki; igrać z nim bez miary,
panować nad nim na wszelkie sposoby, zachować dlań przez lat trzydzieści urok fizyczny
i duchowy, dzielić wszystkie jego myśli, plany i zamiary, podsadzić go na tron i
usiąść mu tam na kolanach, i to wszystko będąc prawie bez ustanku w ciąży, rodząc
kilkanaścioro dzieci żywych i umarłych – czy to nie jest swego rodzaju wielkość,
niech odpowiedzą kobiety. I zawracać ( obłudnie) hetmanowi głowę w czasie klęski
pod Mątwami, że ją zdradza, a królowi w czasie odsieczy Wiednia, że rzadko pisze!
Podczas gdy korpulentny zwycięzca, który już po krześle na koń wsiadał, pisał, nie
otarłszy nawet potu z czoła, wprost z pola bitwy pod Wiedniem, na bębnie, sążniste
epistoły, nigdy nie zapominając , , ucałować milion razy wszystkich śliczności i
wdzięczności najukochańszego ciałeczka ” .
Tak więc mogłoby się okazać nawet i to, że wielkość Marysieńki nie lęka się na swój
sposób rywalizacji z wielkością jej małżonka i może mniej się obawia ofensywy nowoczesnych
historyków. . . Bo kto wie, ile w najbliższym czasie Olgierd Górka, zbliżający się
powoli, ale nieubłaganie do Sobieskiego, obetnie z potęgi tureckiej pod Wiedniem,
którą sam Sobieski szacuje na 300 000 luda, a inni uczestnicy walki obliczają na
300 000 namiotów, licząc po trzy lub cztery twarze na namiot. I wszystko to w puch
rozbiła w parę godzin jedna szarża kawalerii! Ale nie obawiajmy się o wielkość
Sobieskiego: dosyć jej zostanie. Ani ja nie gotuję na nią żadnego zamachu. Nigdy
nie jest moją intencją pomniejszać prawdziwą wielkość; czasem tylko czuję potrzebę
wskazać; że mechanizm jej i jej drogi są nieco inne, niż się zdawkowo przyjmuje.
I że nic jej tak skutecznie nie unicestwia niż pietystyczny konwencjonalizm.
Tu sama obecność Marii Kazimiery wystarczy, aby uchronić od takiego niebezpieczeństwa!
Bo przecież nie o Sobieskim mam pisać, ale o niej; i nie rozdział historii polskiej
mam tu kreślić, ale po prostu historię jej samej. A
12 Astrea – patrz rozdział V, , „ Konfitury ” .
19 jeżeli, spełniając wedle możliwości swoich to zadanie, siłą rzeczy będę musiał
potrącić o czyny Sobieskiego i przypomnieć kawał dziejów Polski, będzie to raczej
podszewka tych czynów i dziejów, skrojona ze spódniczki owej kobiety, bardzo pospolitej
i niepospolitej zarazem, zabłąkanej na naszą ziemię cudzoziemki, którą bohater
nasz spolszczył na wieki, chrzcząc ją perwersyjnym imieniem Marysieńki.
* Tak, nie obawiajmy się o Sobieskiego. Nie ma nic do stracenia. Bo mimo cennych
publikacji w tym zakresie, gdyby się spytać, co przeciętny Polak wie o Sobieskim,
okazałoby się możliwe, iż wie tyle, że miał piękne wąsy i że bił Turków. Ale dziś
wąsy golimy, do Turków nie mamy żadnej nienawiści – i oto kult Sobieskiego zawisł
po trosze w powietrzu. To są niebezpieczeństwa wiązania czyjejś chwały z rzeczami
przemijającymi.
Natomiast ten sam przeciętny Polak byłby może bardzo zdziwiony, gdybym mu się zwierzył,
że Jan Sobieski, od czasu jak się z nim zapoznałem bliżej, jest dla mnie jednym z
najciekawszych pisarzy XVII wieku, mimo że jego nazwiska nie znajdzie się w żadnym
podręczniku literatury. Co pisał? Właśnie owe listy do ukochanej kobiety, do własnej
żony. Dla naszej historii literatury