11499
Szczegóły |
Tytuł |
11499 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11499 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11499 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11499 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mroczne Imperium:
C i e n i e J e d i
MATEUSZ „RICKY” GODOŃ
Mroczne Imperium:
C i e n i e J e d i
Mateusz Godoń (Ricky Skywalker)
OKŁADKA I ILUSTRACJE:
Ida Łucja Soroko (TIBI_TIBI)
WYKONANIE E-BOOKA:
Paweł Borawski (Fett)
REDAKCJA TECHNICZNA:
Alinea
Marcin Bąk (Shedao Shai)
Michał Wolski (Misiek z LO2)
KOREKTA:
Zuzanna Komińczyk (Gilraen)
Jakub Frąckowiak (Anor)
* * *
Moim najlepszym przyjaciołom, Cecie i JORowi,
Alinei, bez której ta powieść i ja sam nie bylibyśmy tym, czym jesteśmy,
Lady Este i Gilraen - najbardziej odlotowym siostrom (wszech)świata,
oraz wszystkim, którzy marzą, by ta wspaniała galaktyka
była czymś więcej, niż tylko piękną fantazją
Dawno, dawno temu,
w odległej galaktyce...
Po śmierci Dartha Vadera i Imperatora Palpatine’a oraz zniszczeniu
drugiej Gwiazdy Śmierci, siły Sojuszu Rebeliantów ogłosiły utworzenie
Nowej Republiki na przeważającej części terytorium galaktyki. Jednak
brak setek Rycerzy Jedi przemierzających galaktyczne szlaki, a także
przywiązanie do starej, sprawdzonej władzy powodowały, że nie wszystkie
systemy były skłonne przystąpić do młodej konfederacji.
Nastały długie lata krwawych walk. Dzięki błyskotliwej akcji
członków elitarnej Eskadry Łotrów Republika przejęła Coruscant, planetę
będącą od tysięcy lat galaktycznym centrum władzy – czy to podczas
rządów Starej Republiki, czy Imperium. Radość Rebeliantów nie trwała
jednak długo – wkrótce po przejęciu stolicy, do znanych przestworzy
powrócił Thrawn, ostatni Wielki Admirał Imperium. Z pomocą szalonego
klona Jedi, Joruusa C’baotha, skupił on wokół siebie porozrzucane po
galaktyce imperialne flotylle, scalając je ponownie w potężną siłę,
stanowiącą poważne zagrożenie dla istnienia Nowej Republiki. Jednak
doskonały plan ponownego odbicia galaktyki upadł, kiedy Thrawn został
zdradzony z najmniej oczekiwanej strony – przez Noghrich, doskonałych
strażników i wyborowych zabójców.
Wydawało się, że po pokonaniu Thrawna nic nie powstrzyma Nowej
Republiki przed ostatecznym przejęciem władzy w galaktyce. Pod wodzą
Admirała Ackbara zaczęła szybko odzyskiwać terytoria stracone w trakcie
walk z siłami błękitnoskórego dowódcy.
Jednak przez cały czas poważnym problemem - twierdzą nie do
zdobycia - były przestworza Głębokiego Jądra. Tamtejsze światy,
doskonale ufortyfikowane, najskuteczniej ze wszystkich opierały się
zakusom „parszywych Rebeliantów”. Ich lojalność wobec Imperium ani
trochę nie zmniejszyła się od czasu śmierci Imperatora. Wiele istot
zamieszkujących te planety wierzyło nawet w to, że Palpatine wcale nie
umarł na pokładzie drugiej Gwiazdy Śmierci. Plotki głosiły, że kilku
szturmowców odnalazło ciężko rannego wodza na dnie szybu energetycznego
i przeniosło go na pokład wahadłowca, który odleciał w przestworza na
chwilę przed wybuchem. Wedle tych pogłosek, Imperator trafił do
supernowoczesnej kliniki na Byss w Głębokim Jądrze, gdzie lekarze
uratowali go od śmierci.
Od tego momentu minęło jednak już niemal sześć lat. Wielu zaczęło
tracić nadzieję, że ich wódz kiedykolwiek powróci. Niektórzy jednak
byli bardziej wtajemniczeni w sprawę; wiedzieli, że te plotki są
bliższe prawdy, niż większość osób sądziło.
Otóż ci „wtajemniczeni” – członkowie tak zwanego Rządzącego Kręgu
Imperatora - wiedzieli, jak potężny tak naprawdę był Imperator
Palpatine. I co można zdziałać mając za sprzymierzeńca Moc – a ściślej
jej Ciemną Stronę – w połączeniu z zakazaną technologią...
...klonowaniem.
Bastion
Tysiące lat świetlnych od Byss i Głębokiego Jądra, w tej części Odległych Rubieży, która
znajduje się najbliżej Nieznanych Terytoriów, w głównym garnizonie planety Bastion dosłownie
wszystko stanęło na głowie. Wszystkie dźwięki zlały się w jeden głośny szum, słyszalny chyba w
każdym zakamarku fortu. Gdzie by nie spojrzeć, żołnierze opuszczali swe stanowiska i kierowali
się ku placowi defiladowemu. Nie wyglądało to jednak zbyt dobrze. Szturmowcy wchodzili na
plac pojedynczo, w bardzo powolnym tempie.
- Powinni to robić... w bardziej skoordynowany sposób - mruknął do siebie Moff Disra,
odwracając się od okna w sterylnie czystej kwaterze dowodzenia garnizonem. Złączył szponiaste
dłonie za plecami, spoglądając gniewnie na dowódcę fortu. - Kapitanie Maldini! Długo jeszcze
potrwa ten żałosny pokaz nieudolności? Ci żołnierze nie zachowują się tak, jak szturmowcy
Imperium, tylko jak żałosne rebelianckie ścierwojady, które nawet nie potrafią naśladować
wojska!
Oficer pośpiesznie stanął na baczność, jak rażony gromem.
- Sir... zaraz wydam odpowiedni rozkaz - odparł, po czym odwrócił się w kierunku drzwi.
Disra jednak szybko przyhamował jego zapędy.
- Stój! Stąd... - Moff wyciągnął otwartą dłoń, wskazując na opuszczone stanowisko
łącznościowca. - Stąd też możesz wydać te rozkazy. Szybko! Ten przekaz z Byss może się
pojawić w każdej chwili! Nie chciałbym, aby nowy władca Imperium mówił do pustego placu!
Ty też nie powinieneś tego chcieć - dodał złośliwie.
- Na pewno nie chcę - odparł coraz bardziej przerażony kapitan.
Disra powoli odwrócił się z powrotem do okna. Przez chwilę nic się nie działo, a potem na
placu pojawiło się ponad tysiąc szturmowców, podzielonych na równiutkie rzędy po dwudziestu
żołnierzy w każdym.
Zaledwie dziesięć minut później plac defiladowy wypełniony był kilkoma tysiącami
szturmowców i wieloma mniej znaczącymi oficerami. Imperialni żołnierze szeptali między sobą,
wymieniając się domysłami na temat tego, co też może być tak pilne, że odrywa się ich od
codziennych obowiązków. Doktryny jeszcze z czasów Wielkiego Moffa Tarkina mówiły o tym,
że takie postępowanie możliwe jest jedynie w kilku przypadkach. Jednym z takich przypadków
mógł być adresowany do ogółu obywateli przekaz pochodzący od władcy Imperium.
Właśnie na taką sytuację wskazywał ogromny holoekran, ustawiony na podwyższeniu przed
wszystkimi szturmowcami.
Nagle ekran rozbłysnął jaskrawym światłem i pojawiła się na nim blada i pomarszczona twarz
w kapturze, dobrze znana nie tylko zwolennikom Imperium. Twarz należąca do Imperatora
Palpatine’a.
- Żołnierze Imperium! Pewnie przez ostatnie sześć lat żyliście z bolesną świadomością, że ja,
Imperator Palpatine, zostałem pokonany przez Luke’a Skywalkera. Ale nie! Ja żyję! Mnie się nie
da zabić! Istnieję bowiem bezcieleśnie - przede wszystkim jako energia... i władza!
Imperator westchnął cicho.
- Przykro mi, że musiałem na tak długo pozostawić Imperium bez odpowiedniego
przywódcy... beze mnie. Parszywi Rebelianci zdążyli w tym czasie odebrać nam to, co w imię
sprawiedliwości powinno być nasze. Taak... - Imperator uśmiechnął się złowrogo. - Taak... ale
teraz to wszystko powróci do nas. Nowy Ład znów zapanuje jak galaktyka długa i szeroka! -
Palpatine prawie krzyczał. - Przygotujcie się do mojego powrotu! Niedługo wszechświat znów
ujrzy potęgę Strony Mroku - głos Imperatora znów wrócił do normy; jego miejsce na ekranie
zajęły twarze sześciu mężczyzn. Ubrani oni byli w standardowe imperialne mundury admiralskie.
Po chwili ciszy ponownie odezwał się Imperator, lecz obraz nadal przedstawiał szóstkę
wojskowych. - Admirał Thrawn starał się przywrócić Imperium dawną świetność... starał się...
zadał Rebelii ciężkie straty... ale jednak zawiódł. Ci oto przywódcy - admirałowie i moffowie,
dzięki którym choć część naszej gwiezdnej floty nie została przejętą lub zniszczona przez
Rebelię, postanowili niedawno ponownie oddać się pod moją komendę... byśmy razem mogli
przygotować uderzenie, którego Rebelianci się nie spodziewają... i nie przetrwają! - Imperator
podniósł głos. - Atak na Coruscant!
Przez tłum przeszedł nagły szmer zaskoczenia. Po chwili, wystarczającej do ucichnięcia
szeptów, na ekranie pojawiła się ponownie twarz Palpatine’a.
- Niedługo zaatakujemy Coruscant... bądźcie gotowi.
Holoekran zgasł tak samo nagle, jak się włączył. Obecni nie ruszali się jednak z zajmowanych
miejsc. Nie potrafili uwierzyć w to, co właśnie zobaczyli.
I
N i e w y k o n a n e M i s j e
R O Z D Z I A Ł
1
Nar Shaddaa; kilka tygodni później
Nar Shaddaa, księżyc huttańskiej planety Nal Hutta, od setek lat można było opisać tymi
samymi słowami - parszywy, śmierdzący, brudny. Doprawdy, na „księżycu przemytników”, jak
go nazywano z uwagi na ciągłą obecność w tym miejscu tysięcy szmuglerów i innych typków
spod ciemnej gwiazdy, niewiele było miejsc, których nie można było określić w ten sposób.
O hangarze naprawczym Shuga Ninxa, który na pierwszy rzut oka wcale nie różnił się od
reszty księżyca, dało się mimo wszystko powiedzieć tylko, że jest brudny. Powietrze natomiast
było tu nawet znośne; na upartego można się było przyczepić jedynie do wyczuwalnej w
powietrzu woni olejów i smarów. A już na pewno nikt nie mógł nazwać tego miejsca
parszywym. Ninx starał się, by każda istota, która odwiedzała jego warsztat, czuła się jak u siebie
w domu. Każda, nie licząc imperialnych szturmowców.
Obecnie, zresztą właściwie tak było zawsze, hangar wypełniony był przeróżnymi typami
statków - myśliwcami, frachtowcami, znalazła się tu nawet lekka kanonierka klasy Skipray.
Dookoła nich krzątała się cały czas chmara mechaników i techników. Uwagę Ninxa absorbował
jednak w tej chwili tylko jeden - zmodyfikowany koreliański YT-2000, „Pogromca”, należący do
postaci, która przyglądała się nowemu, ale jeszcze nie dokończonemu statkowi Shuga, „Starlight
Intruderowi”. Był to młody, nieźle zbudowany mężczyzna o dosyć długich włosach w kolorze
ciemny blond i szaroniebieskich, wiecznie rozmarzonych oczach, które niejedno już chyba
widziały. Łowca nagród, Daol Naberrie.
- Hej, Daol! Jak ci się podoba ten statek? - Nieco stłumiony głos wspólniczki Ninxa, Salli
Zend, dobiegający z wnętrza frachtowca, wyrwał łowcę z rozmyślań.
- No cóż... dla mnie, to on wygląda jak stara, poobijana puszka z karmą dla Hutta - odparł
Daol z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy.
Salla westchnęła teatralnie.
- Naberrie?
- Tak?
- Zadam ci jedno pytanie. Czy ty zawsze musisz być tak cholernie szczery?
Naberrie zachichotał cicho.
- No przecież dobrze wiesz, że żartowałem. Fakt, piękny to on nie jest, ale ważne jak będzie
latał, nieprawdaż? - odpowiedział coraz bardziej rozbawiony Daol, po czym zwrócił się do
Ninxa: - Shug, długo jeszcze będziesz naprawiał ten hipernapęd?
- Chwilę to potrwa. Co ty sobie myślisz, że wyjmuje się zepsuty, wkłada nowy i wszystko
zrobione? Trzeba trochę przy tym pomajstrować - jakby na potwierdzenie swych słów Ninx
zaczął szybko kręcić kluczem hydraulicznym. - A co, spieszy ci się?
- Skądże. Właśnie o to chodzi, że nie. Mam coś do załatwienia.
Wielopoziomowe miasta mają to do siebie, że im niżej się schodzi, tym gorsze otoczenie się
widzi. Nie chodzi nawet o budynki, a o istoty, które można tam spotkać. Żebracy, złodzieje... Te
niższe poziomy są także miejscami schadzek nieco mniej zepsutych istot, właśnie tutaj
załatwiających swoje interesy.
Członkowie Czarnego Słońca, przemytnicy, szpiedzy... i łowcy nagród.
W oczach wielu to tylko niewiele lepsze od bycia żebrakiem czy złodziejem.
Kilkanaście minut po opuszczeniu warsztatu Shuga, Daol Naberrie wszedł do bardzo dobrze
znanej wszystkim przemytnikom i łowcom nagród spelunki o nazwie „Meltdown Cafe”. Należała
ona do byłego przemytnika, Mikka Lesneya, który jakieś piętnaście lat wcześniej postanowił się
ustatkować i za zarobione na przemycie pieniądze kupił lokal. Nie był on luksusową restauracją,
lecz jedynie miejscem, gdzie dało się wypić, a nawet zjeść coś, co nie przypominało w smaku
nerfiego łajna.
Było to wszak jedno z tych miejsc, gdzie roiło się od podejrzanych typków, osobników
przeróżnych ras i parających się różnymi zajęciami. W powietrzu unosił się przemieszany zapach
potu, alkoholu i dymu t’bac; w przeciwległym kącie lokalu Naberrie zauważył innego łowcę,
pochodzącego z planety Gand Zuckussa, i porozumiewawczo skinął mu głową. Gandyjski
najemnik odpowiedział przyjaznym salutem.
- Coś podać? - spytał krępy barman, gdy młody łowca zbliżył się do lady.
- Koreliańską brandy.
Szklanka trzymana przez gorylowatego barmana napełniła się do połowy złocistym drinkiem.
- Dwa kredyty - powiedział beznamiętnie humanoid.
Na blacie pojawiła się pięciokredytówka rzucona przez Daola.
- Reszty nie trzeba - mruknął, szybkim ruchem zgarnąwszy szklankę ze stołu. Klucząc przez
kilka minut po lokalu, znalazł wreszcie wolny stolik. Przysiadł na krzesełku i zaczął pić drinka,
przysłuchując się dźwiękom muzyki jizzowego zespołu, którego kawałki w porównaniu z tym, co
na Tatooine grali niegdyś Modal Nodes czy Max Rebo Band, wydawały się zwyczajnym
amatorstwem.
W czasach, kiedy punktualność nieraz miała wpływ na czyjeś życie lub czyjąś śmierć,
większość istot nauczyła się, że aby przetrwać, najlepiej zawsze zjawiać się na czas. A jednak,
wysłannik Czarnego Słońca, z którym był umówiony Daol, spóźniał się już niemal o
standardową godzinę. Znudzony Naberrie podświadomie sprawdził, czy nadal do jego pasa
przypięte są dwa znajome ciężary: blaster i starannie ukryty miecz świetlny. Przejechał dłonią po
rękojeści miecza. Ten ruch - dotknięcie archaicznej, obecnie niemal niespotykanej broni,
wywołał falę wspomnień o latach dzieciństwa na Naboo - planecie małej i prowincjonalnej, choć
z tradycjami i ustaloną renomą w galaktyce; o ucieczce z rodzinnego domu po tym, jak
imperialni szturmowcy w bestialski sposób pozbawili życia jego najbliższych krewnych. O
niedokończonym szkoleniu Jedi i o chwili, kiedy Imperium zadało mu kolejny bolesny cios,
zabijając Jaxa Pavana, jego mistrza Jedi... a także o początkach w środowisku łowców nagród -
trudnych, choć nieco złagodzonych dzięki predyspozycjom do władania Mocą.
Przerwał rozmyślania o własnej przeszłości, gdy do jego stolika zbliżył się wysoki, dosyć
masywnie zbudowany człowiek w czarnym stroju, szczelnie przykrywającym niemal każdy
skrawek jego ciała. Było w nim coś nietypowego; coś, co nie bardzo pasowało Daolowi do
powszechnie przyjętych norm. Naberrie próbował wybadać go poprzez Moc, ale nie wyczuł nic.
Zupełnie tak, jakby Cuf nie istniał. Muszę na niego uważać, pomyślał Naberrie.
- Sarlacc zeżre wszystko - powiedział mężczyzna, siadając na krześle naprzeciw Daola.
Łowca odetchnął z ulgą. To na pewno była osoba, z którą miał się spotkać, skoro podała
umówione hasło. Zauważył jednak, że mówi on z raczej niespotykanym akcentem.
Uśmiechnął się do przybysza.
- Nawet mandaloriańska zbroja przed nim nie chroni. Jestem Daol Naberrie.
Człowiek skinął ukrytą w kapturze głową.
- Wiem. Ja nazywam się Pedric Cuf. Pozwolisz, że przejdę od razu do rzeczy? - Cuf odczekał
moment potrzebny, by Naberrie przytaknął. - Mamy dla ciebie propozycję, łowco... - zawiesił na
chwilę głos. Po krótkiej chwili wahania ściągnął z głowy kaptur, ukazując twarz pospolitego
człowieka o krótko przystrzyżonych, czarnych włosach. Przypatrując mu się badawczo, Daol
zauważył, że jedno z jego oczu było jakby przedzielone na pół. Wyglądało dziwnie, jak nie od
kompletu... tak, jakby droidowi protokolarnemu zamontować część od astromecha. - Chcemy,
byś złapał dla nas człowieka nazwiskiem Sedriss - ciągnął dalej Cuf. - Jest wysoko postawionym
urzędasem imperialnym i ostatnio bardzo przeszkadzał nam w handlu w światach Jądra.
- W handlu czym? - zainteresował się Daol.
Cuf wzruszył ramionami.
- Aaa... krajowymi wyrobami... z Ryloth, z Kessel. Wiesz, o co chodzi.
Łowca uśmiechnął się szelmowsko. Rzecz jasna, Pedricowi chodziło o powszechnie znane
środki odurzające, ryll i błyszczostym.
- Ile?
- Czego?
- Nagroda.
- Aaa... - wysłannik Czarnego Słońca zaczynał się powtarzać. - Trzydzieści tysięcy kredytów.
Naberrie oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu.
- Wiesz, Cuf... Za taką cenę, to ja wam mogę najwyżej nerfa złapać. Stówa, z czego połowa z
góry. - Wstał, odsuwając od siebie krzesło, i spojrzał na Cufa z góry. - Inaczej... poszukacie sobie
innego łowcy.
- Zaczekaj.
Daol ponownie zajął miejsce przy stoliku.
- Cenisz się prawie jak Boba Fett - uśmiechnął się Cuf, nie odsłaniając zębów. - Ale Fett jest
ostatnio nieuchwytny. Dlatego Czarne Słońce chce, bym wynajął ciebie. Tylko, żeby móc
zgodzić się na sto tysięcy, muszę się skonsultować z przełożonymi.
- Byle szybko.
Łowca skrzyżował ręce na piersi, przyglądając się Cufowi, który wyciągnął z kieszeni
płaszcza komunikator, oddalając się w stronę wyjścia.
R O Z D Z I A Ł
2
Nar Shaddaa
Nie minęło dziesięć minut, a Cuf był już z powrotem przy stoliku. Na jego twarzy malowała
się jednak duża niepewność. Nie mogąc wybadać go Mocą, Daol nie mógł być pewien, czy
chodziło o niezdecydowanie samego Cufa, czy może jego przełożonych.
- Możemy ci dać sto tysięcy... - zaczął powoli Cuf; Naberrie uśmiechnął się lekko. Gdyby
udało mu się wykonać misję, dostałby dziesięć razy więcej, niż obecnie miał na koncie. - Ale
jako zaliczkę dostaniesz tylko piętnaście, łowco. Za duże ryzyko.
Daol uniósł brew. To chyba nie będzie kolejna akcja polegająca na wyciągnięciu byle
urzędasa z jego przytulnego gabineciku.
- Jakie ryzyko?
Twarz Cufa przybrała niewinny wyraz.
- No wiesz... to wysoko postawiony oficer... nie myśl, że nie będzie przy nim szturmowców -
wyjaśnił spokojnie; zupełnie, jakby chodziło o kilka robaków, których ugryzienie może wywołać
lekkie swędzenie skóry.
Naberrie uznał to wyjaśnienie za jedyne, jakie może wyciągnąć z Cufa. Zresztą, nie było ono
pozbawione sensu.
Skinął głową.
- W porządku. A ile mam czasu, by wykonać zadanie?
- Czas nieograniczony, ale zależy nam, byś zrobił to jak najszybciej... wiesz, nasi klienci się
niecierpliwią... - Cuf pochylił się nagle nad stolikiem. - I pamiętaj, Naberrie: zależy mi na
dyskrecji - dodał stanowczo.
- Jasne. - Daol uśmiechnął się szczerze, podając Cufowi prawą rękę. - Właśnie wynająłeś
łowcę nagród.
Łowca szybko wstał i ruszył do wyjścia. Cuf odprowadził go wzrokiem. Vigo wiedział, że
wykonanie planu, który od kilku tygodni dojrzewał w jego głowie, zależy teraz w dużej mierze
od poczynań młodego Naberrie. Gdyby tylko mógł, wynająłby do tego zadania kogoś znacznie
bardziej doświadczonego, jak Boba Fett czy Bossk - i z chęcią zapłaciłby im nawet więcej, niż te
marne sto tysięcy kredytów. Dla jego prawdziwych mocodawców pieniądze nie grały
najmniejszej roli. Już wkrótce przekonają się o tym wszyscy mieszkańcy tego wszechświata.
Nie mógł jednak wynająć najlepszych łowców w galaktyce, jednocześnie nie zwracając na
siebie niepożądanej uwagi.
Bo obecnie w życiu istoty podającej się za Pedrica Cufa najważniejsza była dyskrecja.
Tymczasem Daol, nie mając już nic do załatwienia, skierował się z powrotem ku hangarowi
Shuga. Po kilku minutach skręcił w uliczkę, będącą skrótem do bazy mechanika. Było tu jeszcze
brudniej i ciemniej, niż w innych częściach koreliańskiej dzielnicy. Korytarz cuchnął
zmieszanym smrodem odchodów i alkoholu; idąc nim, Naberrie słyszał chrzęst rozgniatanych
własnymi butami kawałków szkła, będących prawdopodobnie odłamkami butelek po tanich
wyskokowych trunkach.
- Ty. Młody. Podejdź no tu - rozległo się nagle z bliżej nieokreślonego kierunku.
Łowca rozejrzał się w poszukiwaniu istoty, która wypowiedziała te słowa. Po chwili ujrzał ją -
starą, zgarbioną kobietę, siedząca na ziemi pod ferrobetonową ścianą tunelu. Jej pomarszczona,
starcza twarz była ledwo widoczna z kupy łachmanów, ale łowca mógł przysiąc, że oczy
żebraczki jaśnieją blaskiem rzadko spotykanym w takich zakątkach.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Przepraszam. Eee... nie mam drobnych - odparł wymijająco, zamierzając uniknąć pogawędki
z żebraczką.
- Nie, chłopcze. Vima wie - stwierdziła spokojnie, jakby przerabiała to już setki razy. Jej
drżący głos wyrażał ledwo zauważalne rozbawienie.
Naberrie skrzywił się, jakby dostał pięścią w twarz.
- Wiesz, że nie mam forsy? To po co mnie zatrzymujesz? - warknął z irytacją.
- Nie o to Vimie chodzi. Vima wie.... Vima czuje, kim naprawdę jesteś, chłopcze.
Daol sięgnął po Moc i wreszcie zrozumiał: podobnie jak on sam, ta starucha była obdarzona
predyspozycjami Jedi.
Westchnął cicho, unosząc oczy w górę.
- Czego ode mnie chcesz? - Przykucnął, by jego oczy znalazły się na poziomie twarzy Vimy.
Babka uśmiechnęła się, ukazując niemal bezzębne dziąsła.
- Chcę ci o czymś opowiedzieć, chłopcze - wyjaśniła. - Słuchaj i weź sobie do serca słowa
starej Vimy: takich jak ty… uzdolnionych do władania Mocą... jest wielu... ale boicie się
zjednoczyć, boicie się razem stanąć przeciwko ciemnościom. Jeden Jedi samotnie nie odeprze
mroku... a razem... razem Jedi będą światłem, który rozjaśni ciemność!
Daol pokręcił głową, z trudem powstrzymując śmiech.
- Ej... o czym ty bredzisz? Zaszyłaś się na Nar Shaddaa, i chyba od dobrych siedmiu lat nie
oglądałaś Holowiadomości, babciu... Palpatine, Vader i inni Mroczni Jedi dawno nie żyją...
- Cicho bądź - przerwała mu, jednocześnie dotykając kościstym palcem czubka jego nosa. -
Ciemności powracają... potężniejsze niż kiedykolwiek. - Vima zamknęła oczy, jakby szukając
czegoś w sobie... lub w Mocy - Daol nie do końca wiedział, które przypuszczenie jest bliższe
rzeczywistości. - Spotkasz kogoś, kto może okazać się przydatny... kogoś, kto być może będzie
kiedyś twoją ostatnią deską ratunku... lecz przyjdzie potem czas, że ty będziesz musiał potem tej
osobie pomóc wyrwać się z objęć mroku...
- Przecież ja nawet nie jestem Jedi... a skoro jesteś taka mądra, to czemu sama nie staniesz do
walki?
Uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Vima jest za stara... i nie jest godna nazywać siebie Jedi... a ty... jesteś nim, ale musisz w to
uwierzyć. Wszystko sprowadza się do wiary, chłopcze.
Daol wstał, opierając dłonie na biodrach.
- Dobra, niech będzie na twoje... o co chodzi z tymi ciemnościami? I gdzie mam szukać tej
osoby?
W tym momencie babka skierowała wzrok ku czemuś, co znajdowało się za plecami Daola.
Łowca odwrócił się, by zobaczyć, co to takiego, jednak poza oddalonym o kilkadziesiąt metrów,
dziobatym Rynem nie znalazł niczego, co nie byłoby stałym elementem otoczenia. Kiedy zwrócił
się ponownie do Vimy, miejsce, które zajmowała przed kilkoma sekundami, okazało się puste.
Naberrie rozejrzał się i zauważył, że nie ma jej też nigdzie w pobliżu. Po prostu zniknęła, nie
pozostawiając po sobie ani śladu.
Czyżby była duchem?
Wzruszywszy ramionami, szybkim krokiem ruszył ku hangarowi Ninxa.
Byss
Odbicie. Pchnięcie. Blok. Fioletowe ostrze poruszało się w rękach młodej blondynki
średniego wzrostu tak szybko, iż postronny obserwator, nie wiedząc na kogo patrzy, mógł
pomyśleć, że widzi właśnie osobę, która ma za sobą co najmniej dwadzieścia lat szkolenia w
dziedzinie szermierki. Jednak Sandra Vidaan, bo tak nazywała się owa dziewczyna, sama mając
dopiero osiemnaście lat, walki mieczem uczyła się zaledwie od czterech. Dopiero dzień
wcześniej powróciła na Byss; przez kilka poprzednich tygodni szkoliła się wraz z Mrocznymi
Jedi na Vjun.
Nagły cios z półobrotu zaskoczył jej przeciwnika, który był treningowym droidem. Automaty
takie jak ten zostały zaprojektowane i zbudowane parę lat wcześniej na polecenie samego Dartha
Vadera, Mrocznego Lorda Sith. Już to, że Vader ćwiczył walkę mieczem właśnie z tego typu
robotami, mogło wywołać sprzeczne uczucia w sercach osób, które trenowały z owymi
automatami. U jednych wstręt, u innych raczej dodatkową motywację, by spróbować dorównać
osiągnięciom Czarnego Lorda.
Osiągnięciom w szybkości rozbijania droidów w pył.
Cios musiał naprawdę zaskoczyć robota, gdyż po chwili jego głowa i korpus wylądowały w
dwóch różnych częściach sali. Sandra podeszła do chronometru. Należała raczej do tej drugiej
grupy osób: nie może być inaczej, kiedy jest się Ręką Imperatora... Dziewczyna spojrzała na
wyświetlacz. Nie było tak źle, pomyślała. Czterdzieści siedem sekund było jej rekordem
życiowym. No, ale do najlepszego wyniku Dartha Vadera, jeśli oczywiście to, co twierdził
Imperator było prawdą, brakowało jej mniej więcej pół minuty...
- Bardzo dobrze, moja droga przyjaciółko. Prawie tak samo perfekcyjnie, jak został
przeprowadzony nasz atak na Coruscant - powiedział ktoś nieoczekiwanie. Sandrę zaskoczyło, iż
nie wyczuła, że ktoś dostał się do sali. Uczucie to jednak minęło, gdy uświadomiła sobie, do
kogo należy ten głos. Słyszała go już wiele razy przez ostatnie cztery lata.
Był to głos Imperatora Palpatine’a.
- Nie spodziewałam się, że tak świetnie umiesz się maskować w Mocy. Zanim nie odezwałeś
się, nawet nie wiedziałam, że jesteś w pobliżu, panie - wyszeptała, odwróciwszy się ku swojemu
rozmówcy. Oczy dziewczyny spotkały się przez chwilę z przenikliwym wzrokiem Palpatine’a.
Jakim cudem on jeszcze żyje? - pomyślała Sandra, patrząc na Imperatora. Gdyby nie Ciemna
Strona, ten stary człowiek z pewnością od dawna byłby martwy.
Jeśli w ogóle można go było jeszcze nazwać człowiekiem.
- I dlatego musisz się jeszcze sporo nauczyć - odezwał się Palpatine po chwili ciszy. - A teraz
chcę, abyś przerwała ćwiczenia i udała się za mną. Mamy od kilku dni gościa, którego chciałbym
ci przedstawić, Sandro.
Dziewczyna zgasiła miecz.
- To z nim pewnie spędzałeś ostatnio tyle czasu, panie?
Imperator skinął głową.
- Masz rację.
- Kim on jest?
- Naszym nowym sojusznikiem. Nie pytaj o to więcej. Za chwilę sama go poznasz - głos
Imperatora był stanowczy, lecz nie dało się w nim słyszeć gniewu.
- Oczywiście, Panie - odpowiedziała pokornie dziewczyna.
Ruszyli dobrze oświetlonym korytarzem ku środkowej części wielkiego budynku zwanego
Cytadelą Byss. Nowa stolica Imperium bardzo przypominała zresztą niedawno odbite Coruscant,
z tą jednak różnicą, że tu nie wszystkie skrawki lądu były zabudowane. A na Coruscant tak, poza
jednym, niewielkim: najwyższym pasmem górskim na planecie, Manarai. Znajdowała się tam
jedynie nieduża, aczkolwiek bardzo ekskluzywna restauracja o tej samej nazwie. Za czasów
największej świetności Imperium, aby zjeść w niej obiad, trzeba było składać rezerwację na
wiele tygodni wcześniej.
Szli wolno, ponieważ Vidaan musiała się dostosować do kroku niemłodego już Palpatine’a.
Nie mogła przecież wyprzedzać swojego mistrza. Po kilku minutach marszu tunelami pełnymi
szturmowców i szaleńczej jazdy turbowindami, dotarli w końcu do celu. Komnata, do której
weszli, była osobistym pokojem Imperatora, do którego rzadko kiedy i rzadko kto miał wstęp
(oczywiście, poza droidami sprzątającymi). Jednak Sandra, sięgnąwszy Mocą do komnaty,
wyczuła obecność jednej osoby. I to takiej, która świetnie umiała się posługiwać największą siłą
Jedi i Sithów.
Całe pomieszczenie utrzymane było w stylu, którego dziewczyna nie potrafiła
zidentyfikować. Pośrodku stało łoże - proste, ale wygodne. Obok łóżka znajdował się nietypowy
stojak, nad którym unosił się Holocron, starożytne urządzenie nauczające adeptów Mocy. Było
ono przydatne zarówno Sithom, jak i Jedi; ten akurat egzemplarz zawierał nauki ze wskazaniem
na tych drugich. Durastalowe ściany pomieszczenia nie były jednobarwne, lecz mieniły się
wieloma kolorami, od ciemnej zieleni do czerni. W jedną z nich wbudowane były drzwi
prowadzące poprzez korytarz do sali, w której Vidaan nigdy nie była. Dziewczyna wiedziała
jednak, co się tam znajduje.
Imperatorskie laboratorium klonujące.
Na brzegu łóżka siedział osobnik, którego obecność Sandra wyczuła wcześniej. W tej chwili
niezwykle ciekawiło ją, kim się on okaże. Bądź co bądź, Palpatine rzadko przyjmował tu gości.
Prawdę mówiąc, to chyba nigdy.
Na pewno nie był to żaden z Mrocznych Jedi - tych znała wszystkich, więc Imperator nie miał
powodu, by ich jej przedstawiać. Zatem, kim mógł być ten użytkownik Mocy?
Z rozmyślań wyrwał ją głos Palpatine’a:
- Mój przyjacielu... oto osoba, o której ci mówiłem. Moja Mroczna Wojowniczka... moja
Ręka... Sandra Vidaan.
Dziewczyna skłoniła się lekko gościowi i zauważyła na jego ukrytej pod kapturem twarzy
skierowany do niej uśmiech. Po chwili osobnik wstał i zdjął kaptur. Sandrze aż zaparło dech w
piersiach. Miała przed sobą całkiem przystojnego, choć nie najwyższego mężczyznę o
rozczochranych blond włosach. Widziała go już wcześniej, ale wyłącznie na hologramach.
Zresztą... jego oblicza trudno było nie znać.
- Sandro... przedstawiam ci nowego Mrocznego Lorda Sith. Luke’a Skywalkera.
R O Z D Z I A Ł
3
Nar Shaddaa
Długi na ponad kilometr i wyposażony w automatyczny system obronny szyb, przez który
leciał „Pogromca”, był korytarzem wylotowym z hangaru Shuga. Z zewnątrz tunel ten
zamaskowany był wielkim holoekranem reklamowym, mającym za zadanie ustrzec mechanika
przed nieproszonymi gośćmi - szturmowcami Imperium.
Takie zabezpieczenie było potrzebne szczególnie, jeśli miewało się tak znanych, a zarazem
tak poszukiwanych przez Imperiali gości, jak ci, których widział Naberrie, kiedy opuszczał
hangar Ninxa.
Dwoje ludzi - kobieta i mężczyzna, wysoki nawet jak na swą rasę Wookie, no i oczywiście ten
złoty, wiecznie bełkoczący android. Czwórka bohaterów Rebelii, za którą Imperium z całą
pewnością odpaliłoby mu całkiem niezłą sumkę... może nawet okrągły milion kredytów.
Jednak akurat ten łowca z powodu wydarzeń ze swojej przeszłości nigdy nie pracował dla
Imperium.
„Pogromca” wystrzelił jak z procy między wystającymi iglicami budynków Nar Shaddaa.
Siedzący w sterowni statku Daol ucieszył się, że nareszcie opuszcza ten wstrętny świat. Na jego
twarzy rozkwitł jeszcze szerszy uśmiech, kiedy przypomniał sobie, jak targował się z Ninxem o
cenę naprawy jego statku. Shug chciał od niego dwa tysiące kredytów, jednak stanęło na tysiącu
dwustu („puścisz mnie z torbami, Naberrie!”). Polecił swojemu droidowi przeszukanie ostatnich
notek w HoloNecie; spodziewał się, że znajdzie wśród nich jakieś wskazówki na temat miejsc, w
których ostatnio widziano pewną istotę. Był nią znany pośrednik, a za odpowiednią opłatą także
informator dla łowców nagród.
Daol także należał do grona osób płacących mu za informacje.
Astromech, któremu Naberrie nadał żartobliwe imię Świstak, pisnął na znak, że poszukiwane
dane zostały odnalezione. Łowca spojrzał na wyświetlacz, na którym pojawiła się informacja, że
pośrednik przebywa obecnie w jednym z sektorów na Odległych Rubieżach.
- Gdzie? - spytał droida Daol.
NA PEWNO CHCESZ WIEDZIEĆ? - pytanie zadane przez Świstaka pojawiło się na monitorze,
umieszczonym tuż przy tablicy kontrolnej hipernapędu.
- Tak. Przecież musimy tam polecieć! - Daol nie był tym razem w nastroju do żartów. - No, to
gdzie? - rzucił łowca. Na ekranie wyświetliła się nazwa systemu planetarnego. Rzut okiem na
monitor wystarczył, by łowca zupełnie stracił dobre samopoczucie. - Świetnie. Lecimy na
największe zadupie znanej części galaktyki. Oblicz skok.
Łowca wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni i bezceremonialnie wyszedł ze sterowni.
Na wyświetlaczu wciąż widniał napis z nazwą planety, którą podał przed chwilą Świstak.
TATOOINE.
Byss
Sala treningowa wywarła niemały podziw na Skywalkerze. Tak przynajmniej odczuła jego
emocje Sandra, kiedy kilkanaście godzin po pierwszym, i jak dotąd jedynym ich spotkaniu miała
na polecenie Imperatora zmierzyć się z nim w walce na miecze świetlne. Specjalnie na ten
pojedynek, podobnie jak na pierwsze spotkanie, Luke został przez Palpatine’a zwolniony z
koordynowania ruchów wojsk w bitwie o planetę Mon Calamari. Przypomniała sobie, że kiedy
jako czternastolatka pierwszy raz zobaczyła tę świetnie wyposażoną salę, obudziły się w niej te
same uczucia, co teraz w Luke’u. Sama jednak w tej chwili odczuwała tylko strach. Po raz
pierwszy bowiem miała walczyć na miecze z żywym, na pewno o wiele lepiej od niej
wyszkolonym przeciwnikiem.
I do tego ten przeciwnik był synem Dartha Vadera.
Wiedziała, że to nie będzie łatwy pojedynek, ale na pewno nikt tu nie zginie, ponieważ
Imperator zaznaczył, że to ma być trening. Jednak Sandra bała się Luke’a, gdyż pamiętała, co
mówił jej o nim Palpatine: będąc niecałkiem wyszkolonym Jedi, Skywalker trzykrotnie walczył
ze swoim ojcem, za każdym razem wychodząc z tego cało - ewentualnie z drobnymi
uszkodzeniami ciała - albo też wygrywając.
Była jednak dobrze przygotowana do tej walki. Mając za sprzymierzeńca Ciemną Stronę
Mocy, wiedziała, że Luke będzie musiał sporo się natrudzić, by ją pokonać.
W przeciwnym rogu sali, która rzeczywiście wywarła na nim duże wrażenie, Luke
medytował, przygotowując się do pojedynku. Skywalker też się bał, ale nie Sandry. Bał się po
prostu, by nie zrobić dziewczynie żadnej krzywdy. Dla Luke’a bowiem mogła być ważnym
ogniwem we wskrzeszeniu zakonu Jedi, tak samo, jak było nim pomyślne wykonanie pewnego
planu, który realizował, przybywając na Byss.
Luke wstał, odpinając rękojeść miecza od pasa. Zauważył zdziwienie malujące się na twarzy
dziewczyny, która spoglądała na jego prawą rękę... a raczej jej kikut. Imperator zaproponował
mu bowiem wymianę starej protezy dłoni na nową, lepszą... a Luke ochoczo przystał na tę
propozycję. W tej walce mógł więc posługiwać się wyłącznie lewą ręką. Spojrzał na Sandrę z
niemym pytaniem, czy jest gotowa do treningu. Gdy dziewczyna potwierdziła skinieniem głowy,
dotknięciem Mocy uruchomił swój nowy, dopiero co ukończony miecz i rubinowy promień
metrowej długości z sykiem przeciął powietrze.
Fioletowe ostrze Sandry Vidaan uaktywniło się ułamek sekundy później niż to, które należało
do Skywalkera. Dziewczyna szybko ruszyła do przodu, otwierając się na Moc. Poczuła, jak
niszczycielska energia rozchodzi się po jej ciele, podpowiadając Sandrze, kiedy uderzyć. Luke ze
stoickim spokojem odbił jej pierwsze natarcie, nawet nie zadając sobie trudu przystąpienia do
kontrataku. Sandra uderzyła zatem ponownie, tym razem z prawej strony. Skywalker ponownie
nie miał żadnych problemów z odparowaniem ciosu. Dziewczyna postanowiła więc zmienić
taktykę. Zaczęła oddawać serie krótkich, niesygnalizowanych uderzeń. Coraz szybciej...
przyspieszyła tak, że żadna istota niewrażliwa na Moc nie mogłaby nawet marzyć o uchyleniu się
przed jej ciosem. Z pewnością jednak do tych istot nie zaliczał się Luke Skywalker. Jednakże,
choć nowy Lord Sith nadal odbijał każde uderzenie Sandry, teraz nie przychodziło mu to tak
łatwo, jak wcześniej.
System Tatooine
W niecałą dobę po opuszczeniu Nar Shaddaa koreliański YT-2000 wyskoczył z
nadprzestrzeni w systemie składającym się z dwóch bliźniaczych słońc - Tatoo I i Tatoo II - oraz
pustynnej planety znanej jako Tatooine, centrum przestępstwa galaktyki. Z uwagi na wysokie
temperatury panujące na tym surowym świecie Naberrie bardzo nie lubił odwiedzać tej planety,
ale jako łowca nagród często był do tego zmuszony. Cieszył się jednak, iż tym razem zejście na
powierzchnię nie będzie konieczne, gdyż pajęczarz Bilans - osobnik, z którym Daol miał się
spotkać, miał w zwyczaju przyjmować swoich interesantów na pokładzie własnego statku.
Po kilku minutach Świstak poinformował łowcę, że sensory statku wychwyciły sygnał z
transpondera frachtowca należącego do Bilansa. Naberrie wyjrzał przez iluminator i zobaczył na
tle tarczy Tatooine unoszący się w oddali, samotny frachtowiec. Postanowił więc skontaktować
się z pajęczarzem przez komunikator.
- Bilans, jesteś tam?
Brak odzewu.
- Bilans, tu Daol Naberrie... czy mnie słyszysz?
Znowu bez odpowiedzi.
- Bilans, ty śmierdząca kupo nerfiego łajna... jeśli nie odezwiesz się w ciągu pięciu sekund,
zmieszam ciebie, twój statek i twoje cholerne zawiązki z próżnią!
- Czy ja dobrze słyszę? Czy to mój przyjaciel, Daol Naberrie? - nareszcie odezwał się
pajęczarz. Agresja werbalna to jednak zawsze najlepszy sposób na zmuszenie kogoś do
wypowiedzi.
- Oszczędź sobie - odpowiedział chłodno łowca. - Zostaw sobie podlizywanie na inną okazję.
Teraz musisz mi pomóc.
- Ale chyba nie przez komunikator? Wiesz przecież, że ktoś tam na dole mógłby nas
podsłuchać... nie mówiąc już o pilotach statków, którzy mogliby się tu przybłąkać.
- Jasne - łowca przybliżył „Pogromcę” do frachtowca Bilansa, „Pajęczyny”, na odległość
kilkunastu metrów, po czym zredukował prędkość statku do minimum. - Uruchom rękaw
transferowy, pajęczarzu.
Byss
Dziewczyna walczyła teraz z dziką zaciętością. Wiedziała już, że Luke’a jednak można
pokonać, mimo iż pojedynek toczył się dwie godziny, a wcale nie było widać rozstrzygnięcia.
Kolejna już próba Sandry wytrącenia Skywalkerowi miecza z ręki, co wedle ustaleń Imperatora
miało zakończyć pojedynek, nie powiodła się. W pewnym momencie dziewczyna wpadła na
pomysł, którego wykonanie mogło przynieść jej zwycięstwo. Błyskawicznie rzuciła się w dół,
uginając lewe kolano tak, że niemal dotknęło podłoża; z tej pozycji wybiła się w górę, wcześniej
ustawiając miecz w poziomie na wysokości brzucha. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
taki cios, zadany z pełną siłą, powinien z łatwością wybić miecz z rąk przeciwnika. Przecież
przerabiała to już tyle razy z droidami!
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Mistrz Jedi to jednak nie robot treningowy.
Gdy opadła na ziemię, ujrzała go stojącego spokojnie metr poza zasięgiem jej ostrza.
Uśmiechnęła się do niego sarkastycznie, po czym cięła mieczem na odlew. Skywalker w tej
samej chwili ruszył, by zablokować cios. Nagle Sandra usłyszała niepokojący trzask w rękojeści
swej broni i w ułamku sekundy fioletowa klinga zniknęła. Luke nie zdążył jednak zatrzymać
swego uderzenia i czerwone ostrze z sykiem rozcięło dziewczynie biodro. Upadając, dostrzegła
jeszcze wielkie przerażenie malujące się na twarzy Skywalkera.
A potem była tylko ciemność.
R O Z D Z I A Ł
4
System Tatooine
Rozglądając się po wnętrzu statku Bilansa można było odnieść wrażenie, iż naprawdę jest się
w środku ogromnej pajęczyny. Ściany pomieszczenia, w którym znajdował się Daol, a także
pozostałych kabin, pokryte były warstwą grubej białej sieci. Tu i ówdzie dojrzeć można było
zawiązki, pomagające Bilansowi w pracy i w sterowaniu frachtowcem. Kilka mniejszych zwisało
z sufitu na cienkich nitkach. Ich fasetkowate oczka z ciekawością przyglądały się łowcy nagród.
Z tego, co zdołał się dowiedzieć Naberrie, sam pośrednik także był dawniej zawiązkiem innego
pajęczarza, Kud’ara Mub’ata. Jednak, gdy tylko nadarzyła się okazja, Bilans we współpracy z
byłym szefem Czarnego Słońca - sławnym tak za życia, jak i po śmierci, falleeńskim księciem
Xizorem - zabił swego stwórcę, a zarazem ojca, przejmując wszystkie jego konta i aktywa.
W korytarzu rozległ się dźwięk postukiwania chitynowych odnóży o metal.
- Witam cię ponownie w moim skromnym sanktuarium, Daolu Naberrie - usłyszał łowca,
odwróciwszy się w stronę pajęczarza. Gospodarz rozpostarł przednie odnóża w imitacji
ludzkiego gestu powitania. - Jak długo się nie widzieliśmy, przyjacielu?
- Zbyt krótko, bym zdążył zapomnieć twoje zakazane oblicze, Bilans - warknął Naberrie w
odpowiedzi.
- Ach, to twoje nabooańskie poczucie humoru... - westchnął jego rozmówca. Bez wątpienia
pajęczarz pomyślał, iż Daol żartuje. Łowca postanowił nie wyprowadzać go z błędu. Zamiast
tego lekko przekrzywił głowę na bok, przyglądając się badawczo Bilansowi.
- Co? - burknął Bilans, dostrzegłszy dziwne zachowanie swojego gościa.
- Kiedy byłem tu ostatnio, wydawałeś się nieco... mniejszy.
- Możliwe. Wciąż jeszcze rosnę. Jak ci idą interesy?
Daol wzruszył ramionami.
- W miarę dobrze... choć mogłoby być lepiej. A tobie?
- Jak zwykle...
Naberrie skrzywił się lekko, żałując, iż jemu nie szło ostatnio tak pomyślnie. U Bilansa „jak
zwykle” oznaczało bowiem mniej więcej tyle, co „zyski mierzone w milionach kredytów”.
- Co cię do mnie sprowadza? Szukasz roboty? - spytał pajęczarz, wyrywając młodego łowcę z
zamyślenia.
- Raczej informacji, Bilans - odrzekł Daol.
- Na temat?
- Pewnego wysoko postawionego Imperiala...
- ...którego masz zgarnąć - dokończył za łowcę Bilans. - Za jaką cenę?
Naberrie uśmiechnął się szelmowsko.
- Sto tysięcy kredytów - wypalił. Natychmiast wyczuł falę zdumienia, która pojawiła się w
polu Mocy. Jej źródłem był Bilans.
Pajęczarz ożywił się wyraźnie.
- Nieźle... jeśli się nie mylę, to nagroda mieszcząca się w pierwszej dwudziestce najwyższych
nagród w historii... kto jest zleceniodawcą?
- Czarne Słońce, a co?
- To, że już wszystko jasne. Pewnie dają za niego tyle kasy, bo szkodzi im w jakichś wysoko
opłacalnych interesach.
Daol skinął głową.
- W rozprowadzaniu przyprawy w Głębokim Jądrze Galaktyki.
- No więc sam widzisz. Pozwolisz, że przejdziemy do sterowni? Tam są moje wszystkie bazy
danych... i połączenie z HoloNetem.
- Jasne. Chodzi mi o informacje na temat niejakiego Sedrissa. Uprzedzając twoje kolejne
pytania, nie powiedzieli mi nic więcej, poza tym, o czym mówiłem wcześniej. Aha - i jeszcze, że
mogę się spodziewać przy nim oddziału szturmowców.
- Hmmm... - zamyślił się Bilans w momencie, gdy wkraczali do sterowni. - To trochę
podejrzane... chociaż w stylu Czarnego Słońca. Za czasów Xizora często tak postępowali.
- Ale Xizor od dawna...
- Rzeczywiście, on nie żyje. Ale wierz mi, mój drogi Daolu: zwyczaje potrafią żyć wiecznie...
zwłaszcza w organizacjach takich, jak ta. Wyszukiwacz... - zwrócił się pajęczarz do jednego ze
swoich zawiązków. Daol przyzwyczaił się już, że Bilans, podobnie jak jego ojciec Kud’ar
Mub’at, nadaje swym dzieciom imiona zgodnie z zastosowaniem. - Znajdź mi dane na temat
człowieka o nazwisku Sedriss. Poczekaj chwilę - rzekł, zwracając się do łowcy.
Zawiązek podreptał w stronę terminala, szczęśliwy, że wreszcie może się na coś przydać.
- Nie znaleziono nic na temat człowieka o nazwisku Sedriss - odezwał się po paru minutach. -
Czy kontynuować poszukiwania?
- Nie - odparł Bilans. Zauważył pytające spojrzenie Daola, więc wyjaśnił: - jeżeli mój
komputer nie znajduje informacji w bazach danych czy w sieci, to znaczy, że ich po prostu tam
nie ma. Ale może jest jeszcze jeden sposób... Słuchacz! - krzyknął pajęczarz; po krótkiej chwili
w polu widzenia łowcy pojawił się niewielki zawiązek, który mógłby zmieścić się na ludzkiej
dłoni. - Czy którykolwiek z moich gości wspominał kiedyś o kimś, kto nazywałby się Sedriss?
- Tak - piskliwym, a zarazem podnieconym głosikiem odpowiedział Słuchacz. - Admirał
Terradoc powiedział, gdy był tu przed kilkoma tygodniami, że „Lord Sedriss nie byłby
zadowolony, gdyby wiedział, że zadaję się z takimi...”
- Wystarczy - przerwał mu nagle Bilans. - Czy mówił coś konkretnego o tym Sedrissie?
- Nie.
- Dziękuję ci więc. Świetnie się spisałeś - odprawił go Bilans.
Łowca nagród obserwował, jak Słuchacz chowa się w kącie kabiny.
- Dowiedzieliśmy się więc, że twój towar jest lordem - zagadnął do niego pajęczarz. - Przykro
mi, ale nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Chyba będziesz musiał poszukać gdzie indziej.
Daol ponownie skinął głową.
- Taa, dzięki. Masz rację - lepiej już pójdę... poszukać gdzie indziej.
Skierował się w stronę śluzy z poczuciem, że jednak będzie musiał udać się na powierzchnię
Tatooine.
Byss
Dziewczyna powoli otworzyła oczy. Nad nią znajdowało się źródło żółtego, oślepiającego
światła. Spojrzała w prawo i już wiedziała, gdzie jest. Białe ściany z metalowymi półeczkami, na
których gdzieniegdzie leżały pakiety medyczne, powiedziały jej wszystko. Znajdowała się w
pomieszczeniu szpitalnym. Do głowy zaczęły cisnąć się jej wspomnienia niedawnych
wydarzeń... trening z Lukiem... czerwone ostrze wchodzące w jej ciało... i ból, jakiego jeszcze
nigdy nie doznała...
- A potem straciłaś przytomność i musiałem zanieść cię do szpitala - usłyszała nagle.
Z niemałym zaskoczeniem obróciła głowę w drugą stronę i ujrzała Luke’a, siedzącego na
krześle i szeroko uśmiechającego się do niej.
- Wynoś się z mojej głowy, Skywalker! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - Długo tak
leżę?
Luke zmarszczył czoło, gorączkowo zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jakieś dwadzieścia kilka godzin - oznajmił w końcu.
- Ile?! - Aż ją to przeraziło. - A ty tu cały czas siedzisz?
- Nie... nie cały czas - Jedi obdarzył ją ponownie tym szelmowskim uśmieszkiem. - Wiesz,
Imperator byłby wściekły, gdybym marnował tyle czasu, siedząc tu. A jeszcze bardziej wściekłby
się, gdyby coś ci się stało.
Brwi dziewczyny powędrowały do góry.
- A stało się?
- Hmmm... rozcięcie było dość powierzchowne, a droidy medyczne obłożyły ci je
opatrunkiem bacta. O ile się nie mylę, wszystko powinno być w porządku.
- Mógłbyś to sprawdzić? - poprosiła, przejechawszy palcami po biodrze. Poczuła tylko lekkie
szczypanie.
Luke wzruszył ramionami.
- Lepiej niech robot się tym zajmie... MD7, podejdź tutaj i sprawdź stan zdrowia pacjentki.
- Tak jest, Lordzie Skywalker - odparł droid; przysunąwszy się do łóżka, na którym leżała
Sandra, odchylił jej ubranie i rozpoczął zdejmowanie plastra. Następnie pobierając próbkę skóry
dziewczyny zbadał jej biodro. - Stan uszkodzonej tkanki jest dobry. Aby została wyleczona w stu
procentach, pacjentka powinna jeszcze przez pełną dobę nosić opatrunek - stwierdził po krótkiej
chwili MD7, po czym założył Sandrze nowy plaster. - Gotowe. Pacjentka może odejść.
- Dziękuję, MD7 - odparł Luke, a następnie zwrócił się do dziewczyny: - Pomogę ci wstać.
Sandra spojrzała na niego spode łba.
- Poradzę sobie. Nie mam jeszcze osiemdziesięciu lat.
- A ile masz? - wypalił bez namysłu Skywalker. Niemal natychmiast na jego twarzy pojawił
się wyraz zakłopotania. - Przepraszam. Nie powinienem zadawać takich pytań. Wiem, że kobiety
ich nie lubią.
Vidaan nie mogła powstrzymać cichego chichotu.
- Nie szkodzi. Nic w tym złego. Mam osiemnaście lat. - Umilkła na moment, nie przestając
jednak się uśmiechać. - Wiesz, czasami zachowujesz się tak, jakbyś miał obok siebie androida-
zabójcę, który jest znawcą protokołu i za najlżejsze odchylenie od niego chce ci strzelić w łeb.
Skywalker ponownie wzruszył ramionami.
- Niewiele się mylisz. Mam takiego droida, tylko zamiast strzelania zaczyna bełkotać i
panikować. - Widząc, że wywołał u Sandry jeszcze większe rozbawienie, Luke odczekał
stosowną chwilę, po czym powiedział poważnym tonem: - Imperator przysłał mnie po ciebie.
Chce, byśmy się udali do jego komnat. Podobno będzie tam też jakiś... hmmm... Sedriss.
Dziewczyna skinęła głową.
- A, tak. Mroczny Jedi Palpatine’a. Nie lubię go; jest najbardziej szorstkim i zimnym