1098
Szczegóły |
Tytuł |
1098 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1098 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
No~el Randon
Ca�y ogie� na Laleczk�
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk
z "Wydawnictwa Literackiego",
Krak�w 1990
Pisa�a J. Szopa
Korekty dokona�y:
U. Maksimowicz
i K. Kruk
I
- To mi wygl�da na zab�jstwo
na tle mi�osnym - odezwa� si�
nie�mia�o sier�ant Marly.
Inspektor Merlin spojrza� na
niego z zaciekawieniem, lecz nie
powiedzia� ani s�owa.
Jechali ju� dobre kilka minut
i milczenie ci��y�o sier�antowi,
kt�ry za wszelk� cen� chcia�
wyrazi� sw�j pogl�d na przyczyn�
morderstwa, dokonanego ubieg�ej
nocy na osobie Cezarego Pierri,
w�a�ciciela niewielkiego
handelku z owocami.
- Tak - ci�gn�� dalej nie
zra�ony zachowaniem inspektora
Marly - Pierri mia� opini�
niepoprawnego kobieciarza.
Z�ama� jakiej� damulce serce i
kropn�a go z zemsty. Kobiety to
potrafi�. Co pan na to,
inspektorze?
Merlin poprawi� si� na
siedzeniu samochodu i nie
wykazywa� ochoty do wyra�ania
swego zdania o tym, co widzieli
przed chwil� w mieszkaniu
Pierriego.
Marly przygryz� wargi. Od paru
lat stara� si� przekona� swoich
prze�o�onych, �e jego
kwalifikacje funkcjonariusza
policji zas�uguj� na lepszy los
ani�eli na skromny stopie�
sier�anta, ale nie mia�
szcz�cia. Zawsze znalaz� si�
jaki� bubek, kt�ry zbiera� owoce
jego ci�kiej i ofiarnej pracy.
Cho�by taki wypadek z szajk�
szuler�w w kasynie gry w Monte
Carlo. Wpad� na �lad, poczyni�
odpowiednie przygotowania do
uj�cia szuler�w, banda znalaz�a
si� w potrzasku, a wszystko
przypisano Carpeau, kt�ry
doskoczy� do roboty w ostatniej
chwili.
- Moj� tez� potrafi� poprze�
jeszcze innymi dowodami... -
dorzuci� chc�c wzbudzi�
zainteresowanie inspektora.
Urwa� chytrze zdanie i czeka� na
pytania Merlina.
Inspektor oderwa� wzrok od
szyby i spojrza� znowu na
sier�anta.
- To bardzo ciekawe -
powiedzia� cicho.
Marly zabiera� si� do
wy�uszczania swoich przypuszcze�
i dowod�w. Merlin po�o�y� mu
r�k� na ramieniu.
- Je�li nie b�d� czego�
wiedzia�, zwr�c� si� do ciebie.
A teraz do widzenia! - kaza�
szoferowi zatrzyma� samoch�d i
wysiad� przy najbli�szej
przecznicy.
- Nie pozwol� si� cz�owiekowi
wybi� - poskar�y� si� sier�ant
szoferowi, kt�ry patrzy� na
niego z drwi�cym u�mieszkiem z
lusterka nad kierownic�.
- Trzymaj si�, stary - rzek�
szofer. - Znasz go przecie�. On
ma ju� swoj� koncepcj�. Na pewno
jest przekonany, �e tego faceta
zamordowa� genera� de Gaulle.
- G�upie �arty - obruszy� si�
Marly. - Sta�, ja te� wysiadam.
Policyjny citroen przepchn��
si� przez ci�b� samochod�w i
przypad� do chodnika.
- A od de Gaulle'a si� odczep
- rzuci� Marly wyskakuj�c na
ulic�. - Zobaczysz, kto ma
s�uszno��. Nawet g�upiec by
pozna�, �e idzie tu o mi�o�� -
przy�o�y� dwa palce do skroni i
strzeli� ustami.
- Nam�w jak�, �eby si�
przyzna�a. Sukces b�dzie
pewniejszy - szofer nie czeka�
na odpowied� i odjecha� pe�nym
gazem. Marly pos�a� za nim
przekle�stwo, potem z�y wst�pi�
do najbli�szego bistro i zam�wi�
d�in.
Inspektor Merlin wyl�dowa�
r�wnie� w barze na placu Wilsona
niedaleko gmachu poczty. Usiad�
pod oknem i popijaj�c powoli
pernod robi�, jak to by�o w jego
zwyczaju, szczeg�owe notatki z
ogl�dzin zw�ok i miejsca
morderstwa.
"Cezary Pierri, lat 43,
w�a�ciciel handlu owocami przy
ulicy Gounoda, samotny, mieszka
w ma�ej willi. Szerokie oszklone
drzwi dziel�ce pokoje, zw�oki na
fotelu, w piersiach dziewi�� kul
z pistoletu maszynowego,
wszystkie w okolicy serca. W
mieszkaniu nic nie tkni�te.
Kluczy od mieszkania brak. W
szufladzie sto�u siedemdziesi�t
trzy tysi�ce frank�w i kilka
szton�w kasyna gry. Morderstwa
dokonano mi�dzy dwunast� a
trzeci� rano. Powierzchowne
badania nie wykazuj� �adnych
�lad�w os�b obcych. Zw�oki
odkry�a Maria Louis, dochodz�ca
sprz�taczka, zamieszka�a przy
ulicy Trachel 18. Pracuje u
Pierriego od roku. Twierdzi, �e
zamordowany przyjmowa� u siebie
wiele kobiet, lecz �adn� nie
interesowa� si� bli�ej. Pi�
wiele, lecz nigdy si� nie upija�.
Jeszcze przed �sm� rano
wychodzi� z domu, zostawiaj�c
jej klucze w skrytce ogrodowej.
Louis dzisiaj kluczy nie
znalaz�a i tkni�ta "z�ym
przeczuciem" zajrza�a przez okno
do wn�trza pokoju. Ujrzawszy
Pierriego ca�ego we krwi na
fotelu zaalarmowa�a policj�.
Pierri mieszka� w Nicei od roku!
Sk�d przyjecha�? Z kim si�
kontaktowa� w �yciu prywatnym?
Dlaczego pistolet automatyczny i
dziewi�� kul? Zaskoczenie,
fotel, szklanka soku
pomara�czowego na stole?"
- Dzie� dobry, inspektorze! -
do stolika podszed� przystojny
m�czyzna w tweedowym ubraniu.
- Dzie� dobry, Carpeau! -
Merlin zamkn�� notes i poda�
r�k� przybyszowi, kt�ry usiad�
naprzeciw.
- Sprawa dobiega ko�ca - rzek�
Alain Carpeau. - Tak jak
przypuszcza�em, �ona pu�kownika
Herpe zamieszana jest w afer�, i
s�dz�, �e w�adze zechc� wszystko
zatuszowa�. Zrobi�em swoje.
Reszta nie nale�y ju� do mnie.
- Ani do mnie - za�mia� si�
Merlin. - A panu gratuluj�.
- Nie ma czego. Partacka
robota. Stara baba nie mia�a
poj�cia, jak si� takie rzeczy
robi. Pope�ni�a szereg g�upstw.
Co s�ycha� nowego?
- Mam nowe zaj�cie. Kto�
sprz�tn�� sklepikarza, i to z
automatu.
- Czy�by gruba zwierzyna? -
gwizdn�� Carpeau.
- Jeszcze nic nie wiem.
Wygl�da dosy� podejrzanie, bo
�lad�w nie ma �adnych. Zupe�nie
jakby anio� zlecia� z nieba,
wypu�ci� seri�, po czym si�
ulotni� drog� powietrzn�.
- Zatem powodzenia! -
u�miechn�� si� Carpeau. - Licz�,
�e pozwoli mi pan troch�
odetchn��. Mierzi mnie ju� to
kasyno.
- Tak, tak. Nale�y si� panu.
Zazdroszcz�. �on� pu�kownika
pewnie ode�l� z honorami do
Anglii.
- To ju� nie nasz interes.
Teraz marz�, �eby wyjecha� do
jakiej� miejscowo�ci niedaleko
od Cannes i pop�ywa�. Najlepiej
odpoczywam w wodzie. - Carpeau
pochyli� si� nad stolikiem. -
Widz�, �e akcja si� zacz�a.
Notes si� zape�nia.
- Nie wszystko powierzam
pami�ci.
- No, a jak pan zgubi te
notatki?
- Nie zdarzy�o mi si�
dotychczas. I nigdy si� nad tym
nie zastanawia�em - inspektor
wsadzi� notes do kieszeni. -
Bior� t� spraw�, bo podoba mi
si� ten automat. Mam do�� ju�
trucizn, pistolet�w i �om�w.
Robota z automatem wygl�da mi na
afer� w lepszym stylu. "Grubsza
zwierzyna", jak si� pan wyrazi�.
- Widz� z tego, �e wpad�by pan
dopiero w entuzjazm, gdyby kogo�
zabito z armaty.
- Niestety na og� mordercy
nie maj� wyobra�ni ani armat.
Carpeau zapali� papierosa.
- Ma pan s�uszno��. Nieraz
mnie z�o�ci, jak sami
beznadziejnie naiwnie oddaj� si�
w nasze r�ce. Ja te� marz� o
walce z kim� o wielkiej
inteligencji. A tu taka �ona
pu�kownika pcha si� sama do
wi�zienia. Albo ci szulerzy.
R�cz� panu, �e Marrly, kt�ry ju�
nieraz wiele g�upstw narobi�,
da�by sobie z nimi rad�.
- Pan �ni o nadinteligencjach,
a ja o jakim� nowym Landru, tak
to bywa. Ka�dy pragnie wi�cej,
ni� ma. Trudno, musz� si�
zadowoli� morderc� z automatem.
- Ma pan ju� jakie� bli�sze
szczeg�y?
- Pierwsze spojrzenia s�
zwykle z�udne. Lubi�, jak mi si�
sprawa ule�y. Na gor�co pope�nia
si� b��dy. Pr�dzej czy p�niej
b�d� zna� morderc�. No, ale to
ju� pana nie dotyczy. Pan
pojedzie moczy� swe cia�o w
morzu.
- Marz� o tym. Lubi� wyp�yn��
daleko w morze, po�o�y� si� na
wznak i obserwowa� chmury.
Nazywam to s�uchaniem muzyki
chmur.
- To ju� oczywista poezja. Gdy
spojrz� na chmury, zawsze
dopatruj� si� kontur�w
poszukiwanych przest�pc�w. Pan
ma widocznie dusz� poety, a ja
policjanta profesjonalisty.
- Krzywdzi pan siebie -
za�mia� si� Carpeau kiwaj�c si�
wygodnie na foteliku. -
Widzia�em pana w akcji. Czysta
poezja.
- Raczej nauki �cis�e. Logika.
- A zatem logika na us�ugach
poetyckiej wyobra�ni. Zgodzi si�
pan przecie�, �e czasem
zdawa�oby si� absurdalny, wr�cz
fantastyczny i poetycki pomys�
naprowadzi� pana na w�a�ciwy
�lad.
Merlin nachyli� si� i
powiedzia� �artobliwie,
os�aniaj�c d�oni� usta od strony
baru:
- Przyznam si� panu, �e nic
mnie tak nie m�czy, jak logiczne
my�lenie. Po prostu nie cierpi�
konsekwentnie my�le�.
- W takim razie jest pan
genialny, inspektorze.
- Ale niech pan nie m�wi o tym
nikomu - pogrozi� palcem
inspektor.
- Naturalnie. Zreszt� wa�ne s�
wyniki. A te - Carpeau sk�oni�
g�ow� z szacunkiem - wzbudzaj�
og�lny podziw. R�cz� panu, �e
gdyby mordercy wiedzieli, �e ich
sprawy we�mie pan w swe r�ce,
wielu zaniecha�oby swych plan�w.
- To mi pochlebia, ale i
usypia moj� czujno��. Stan� si�
zarozumia�y.
- Co cesarskie cesarzowi,
panie inspektorze. - Carpeau
rzuci� dyskretne spojrzenie na
zegarek. - Teczka z materia�ami
pu�kownikowej Herpe zamkni�ta.
Zg�osz� si� do starego o urlop.
Podali sobie r�ce.
- �ycz� pi�knych ob�ok�w.
- A ja klucza do automatu.
- Ano, zobaczymy.
- Powodzenia.
Carpeau kiwn�� r�k� i wyszed�
z baru kieruj�c si� w stron�
gmachu poczty.
Inspektor ci�gn�� jeszcze
przez chwil� ma�ymi �yczkami
sw�j pernod i patrzy� przed
siebie wzrokiem, z kt�rego �atwo
mo�na by�o wyczyta�, i� nic nie
dostrzega, lecz pomaga jedynie
intensywnemu skupieniu.
Gdy zegar w barze wydzwoni�
jedenast�, Merlin ockn�� si� z
zamy�lenia, wyci�gn�� notes i
napisa�:
"Z automatu strzela si� z
wi�kszej odleg�o�ci celniej
ani�eli z pistoletu".
Potem jaki� czas gryz� koniec
d�ugopisu i doda� jeszcze jedno
zdanie:
"Kto na tak� pogod� chodzi w
Nicei w p�aszczu?"
Schowa� notes, uregulowa�
rachunek i cicho gwi�d��c przez
z�by stan�� na ulicy. S�o�ce
piek�o dotkliwie i Merlin
na�o�y� przeciws�oneczne
okulary. Na najbli�szym
przystanku wsiad� do autobusu.
II
Stary, kt�rego w urz�dzie
policji nazywano pu�kownikiem,
gdy� w czasie ostatniej wojny
dochrapa� si� tego stopnia
gdzie� w ruchu oporu, lubi�
za�atwia� sto spraw naraz.
Podziwiano go, gdy� mia� g�ow�
na karku i nigdy nie pomyli�
szczeg��w kradzie�y z
poszlakami zab�jstwa czy motyw�w
szanta�u z zeznaniami bigamisty.
Merlin spoczywa� w wygodnym
fotelu naprzeciw biurka starego
i obserwowa� jego mistern�
robot� z trzema telefonami.
M�wi� prawie jednocze�nie do
trzech s�uchawek i s�ucha� z
uwag� swoich rozm�wc�w,
zr�cznie przerzucaj�c to jedn�,
to drug� s�uchawk� do ucha.
Mruga� przy tym do inspektora na
znak, �e uwa�nie �ledzi przebieg
zdarze�, kt�re mu Merlin
relacjonowa�.
- Wdow� Raboux wsad�cie
tymczasem do aresztu - m�wi� do
s�uchawki w lewej r�ce, a do
s�uchawki w prawej niemal
natychmiast: - Dolary
sprawdzone. Ameryka�ski bank
potwierdzi� numery. - Do
trzeciej grzmia�: - Ja was ka��,
sier�ancie, wykastrowa�, jak mi
b�dziecie tak partoli� wszystko,
co wam si� poleci. - I znowu
druga s�uchawka podjecha�a
blisko ust. - W najbli�szym
czasie bank poda nam bli�sze
dane co do tych dolar�w.
Szukajcie dalej, powinno by� ich
wi�cej...
I tak ci�gle. Merlin sko�czy�
i czeka� na swoj� kolejk� mi�dzy
telefonami. Kiedy aparaty
uspokoi�y si�, stary opad� na
krzes�o, ale nie przesta� m�wi�.
- Morderstwo Pierriego sk�adam
wam w upominku. Nareszcie co�
ciekawego w naszym spokojnym
�yciu. Mo�na skona� z nud�w z
tymi dolarami, niewydarzonymi
tr�cicielami i samob�jcami z
Monte. Wi�c co? Rodzaj automatu,
kaliber, odleg�o��, sk�d oddano
strza�, pewnie pan ju� zna,
czekam w najbli�szych dniach na
przedstawienie mi mordercy.
Bardzo lubi� ogl�da� ich za
kratkami. Wydaj� mi si� wtedy
najmilszymi lud�mi pod s�o�cem.
Merlin nie zd��y�
odpowiedzie�, gdy d�wi�kn��
najpierw jeden telefon, potem
drugi i stary na powr�t zacz��
uprawia� �onglerk� ze
s�uchawkami.
- Do widzenia, panie
pu�kowniku - inspektor d�wign��
si� z fotela.
- To jeszcze nie wyja�nione?
Co u diab�a, wymagacie chyba
cud�w. Do widzenia, inspektorze.
Co? Porwano dziecko miss
Francji? Niemo�liwe. Miss wed�ug
regulaminu musi by� dziewic�, to
jest, chcia�em powiedzie�, pann�
- u�miech starego po�egna�
Merlina, gdy zamyka� za sob�
drzwi gabinetu.
W hali maszynistek Merlin
przywita� si� z pann� Rouy
ca�uj�c j� w r�k�, a pannie
Camlis pos�a� gor�ce
spojrzenie. Reszta dziewcz�t
oderwa�a si� od maszyn i wodzi�a
za nim wzrokiem pe�nym
uwielbienia.
Inspektor by� rzeczywi�cie
przystojnym m�czyzn� w wieku,
kt�ry sk�ania
dwudziestokilkuletnie kobiety do
westchnie� i umotywowanych
nadziei. Pasemka siwych w�os�w
na skroniach dodawa�y mu uroku,
tak jak dobremu d�inowi dodaje
prawdziwego smaku kilka kropel
vermouthu. Maszynistki
uwielbia�y inspektora i niejedna
skrycie marzy�a o zaj�ciu
niepo�ledniego miejsca w jego
sercu.
Paczka czekoladek zosta�a w
lot rozchwytana i Merlin z
u�miechem zmi�� firmow� torebk�.
Codzienna porcja czekoladek,
kt�r� sk�ada� w ofierze
sekretarkom, pog��bia�a ich
uczucia i pozwala�a mu r�wnie�
zyska� ich przychylno��.
Pannie Rouy okazywa� szczeg�lne
wzgl�dy, to ca�uj�c jej d�o�, to
zakrywaj�c oczy, gdy uda�o mu
si� zaskoczy� j� znienacka nad
maszyn�, to dmuchn�wszy w jej
jasne w�osy. By�a na pewno
najbrzydsza spo�r�d wszystkich,
i w dodatku najstarsza, lecz
inspektor ho�dowa� �elaznej
zasadzie: "Skoro znajdziesz si�
w jaskini lw�w, wybierz na
przyjaciela najgro�niejszego". A
panna Rouy mia�a przykry
charakter po��czony z
nadczynno�ci� tarczycy, kt�re to
elementy w symbiozie czyni� z
cz�owieka wieczny huragan,
zmiataj�cy wszystko, co na
drodze.
- Mamy dzisiaj �adn� pogod� -
powiedzia� inspektor poprawiaj�c
krawat - a� przykro patrze�, �e
tak marniejecie w tych murach.
- Zapraszam pana po czwartej
na pla��! - zawo�a�a panna
Camlis przekrzywiaj�c
filuternie g�ow� w jasnych
lokach.
- Nie umiem p�ywa� - Merlin
podni�s� bezradnie r�ce do g�ry.
- Nauczymy pana! - wrzasn�y
ch�rem pozosta�e. - To nie taka
wielka sztuka.
Panna Rouy odezwa�a si� z
wyrzutem w g�osie!
- Wstyd, �eby taki cz�owiek
jak pan, inspektorze, nie umia�
p�ywa�.
- Mo�e kiedy� jeszcze poprosz�
o lekcj� - powiedzia� Merlin
udaj�c zawstydzonego. Skierowa�
si� ku drzwiom.
- Niech pan zapami�ta. By�am
mistrzyni� p�ywack�, zdoby�am
z�oty medal na konkursie! -
krzykn�a panna Camlis.
- To �wietnie! - Merlin
po�egna� dziewcz�ta skinieniem
r�ki i wyszed� na korytarz. W
swoim pokoju wezwa�
telefonicznie detektywa Bartou.
Czekaj�c na jego przyj�cie
przejrza� jeszcze notatki.
Zjawi� si� Bartou, niepozorny
m�czyzna w szarym urz�dniczym
ubraniu. Z uszanowaniem sk�oni�
si� inspektorowi.
- Jestem do dyspozycji.
- Panie Bartou - rzek� Merlin
zapraszaj�c go do zaj�cia
miejsca obok biurka - czy w
pa�skiej ewidencji figuruje
cz�owiek o nazwisku Pierri?
Cezary Pierri.
Bartou zamy�li� si�, po czym
wyci�gn�� z bocznej kieszeni
marynarki niewielki zeszyt.
Chwil� szpera� w kartkach,
zapisanych maczkiem.
- Nie, panie inspektorze.
Cz�owiek o takim nazwisku nie
by� nigdy w konflikcie z
policj�. Nie widz� go r�wnie� na
mojej li�cie ludzi podejrzanych
- podni�s� na Merlina zatroskane
oczy.
- Zatem to nazwisko nic panu
nie m�wi na terenie kasyna?
- Niestety, nie.
- �redniego wzrostu,
przystojny m�czyzna po
czterdziestce, z pochodzenia
W�och, czarne w�osy, lekko
kr�cone - Merlin pr�bowa� opisa�
Pierriego. - O, tak wygl�da� -
wyj�� niewielk� fotografi�
zamordowanego i wr�czy�
detektywowi.
Bartou pokr�ci� przecz�co
g�ow�.
- Nie widzia�em. Widocznie nie
bywa� w kasynie.
- Raczej bywa�.
Detektyw roz�o�y� bezradnie
r�ce.
- Ja go nie widzia�em na oczy.
Zreszt� trudno zna� wszystkich
bywalc�w kasyna. Interesujemy
si� tylko szczeg�lnymi osobami.
Sam pan wie o tym najlepiej,
panie inspektorze.
- No nic. Dzi�kuj� panu.
Bartou wycofa� si� z pokoju z
uni�onym uk�onem. Merlin
przetar� oczy, poprawi�
machinalnym ruchem popielniczk�
na biurku. W pokoju by�o duszno
i mroczno. Okna wychodzi�y na
wysok� �cian� budynku, kt�ry
oficyn� przylega� do oficyny
prefektury.
Po chwili wr�ci� do pokoju
maszynistek. Panna Rouy
oznajmi�a mu, �e szuka� go
Carpeau.
- Carpeau �wietnie p�ywa -
powiedzia� �artobliwie Merlin. -
Co� dla pani, panno Camlis...
- Ona woli uczy� - zauwa�y�a
nie bez z�o�liwo�ci panna Rouy.
- Carpeau, bardzo przystojny
ch�opak - wtr�ci�a jedna z
maszynistek.
- Nie w moim typie - panna
Camlis wyd�a pogardliwie wargi.
- A mnie si� podoba - orzek�a
panna Rouy.
- Wygl�da jak sw�j w�asny syn
- o�wiadczy�a przekornie panna
Camlis - cer� ma jak przed
pierwsz� komuni�.
Dziewcz�ta zachichota�y
rzucaj�c na siebie
porozumiewawcze spojrzenia.
- �adny, �adny - uci��
dyskusj� inspektor. - Z takim
warto zgrzeszy�. I z g�ry
udzielam rozgrzeszenia - wykona�
w powietrzu gest absolucji.
Gdzie� z k�ta pad�o pytanie.
- A pan nigdy nie grzeszy?
Inspektor za�mia� si� weso�o.
- W moim wieku grzech w oczach
Pana Boga przemienia si� w
�mieszno��.
- C� za skromno��! -
obruszy�a si� z udawan� powag�
panna Camlis.
- No, dzieci - inspektor
roz�o�y� ramiona - radz� wam
zainteresowa� si� Carpeau.
Ch�opak na wydaniu.
Przeanalizujcie to sobie, a ja
musz� zmyka�. �ycz� dobrej wody
- przeciskaj�c si� mi�dzy
stolikami przeszed� do pokoju
dy�urnego oficera.
- Samoch�d. Wyje�d�am do
kasyna. Co� masz skwaszon� min�,
Jakubku?
Oficer po��czy� si� z gara�ami
i wyda� polecenie.
- �ona rodzi, a ja tu siedz�
na dy�urce.
- Id� do starego i powiedz mu,
�e wykona�e� wy�sze zadanie z
punktu widzenia polityki
populacyjnej i ��dasz nagrody za
udany w pe�ni efekt.
Oficer machn�� r�k�.
- Stary nie cierpi bachor�w.
Got�w mi wrzepi� jeszcze co� w
nocy. Za kar�.
- Zwr�� si� do premiera. On
lubi.
- Nie jestem usposobiony do
�art�w.
- Ja te� nie. Bywaj.
Przed gmachem czeka� ju�
czarny citroen. Merlin kaza� si�
wie�� do Monte Carlo. Szofer bez
s�owa wepchn�� si� w sznur
samochod�w i w par� minut
p�niej wypad� na wspania��
drog� prowadz�c� do Monte Carlo.
Merlin, mimo i� zna� te
dwadzie�cia kilometr�w drogi
��cz�cej Nice� z Monte prawie na
pami��, z przyjemno�ci�
wpatrywa� si� w ciemn� lini�
Alp, z dala robi�cych wra�enie
dziko�ci i naturalnego pi�kna.
Szofer nie �a�owa� samochodu i
p�dzi� k�ad�c si� mi�kko na
ostrych zakr�tach szosy, wij�cej
si� wzd�u� brzegu. Merlin z
zadowoleniem u�miecha� si�, gdy
spadali z g�ry w d�, zdawa� by
si� mog�o prosto w pian� morsk�,
by nagle skr�ci� o
siedemdziesi�t stopni i mkn��
szybciej od wiatru. Czasem
mijali wagony elektryczne, kt�re
z hukiem wpada�y w mroczne
tunele, wykute w litej skale.
Min�li Cap Ferrat, potem
Beaulieu. Morze b�yszcza�o w
s�o�cu jakby powleczone warstw�
z�ota. Palmy jak baletnice
ta�czy�y wzd�u� drogi. Merlin
m�g� na to patrze� setki razy.
Monte Carlo powita�o ich
policjantami w bia�ych
mundurach, bogato upstrzonych
z�otymi galonami. Byli tak
malowniczy jak okolica, w kt�rej
�yli. Wysokie czaka z
pi�ropuszami podkre�la�y ich
operetkowy wygl�d, ale je�li
cz�owiek rozejrza� si� tylko
baczniej woko�o, szybko
pojmowa�, �e znajduje si� w
kraju z ba�ni, w czym�, co
zosta�o wymy�lone dla zabawy, po
porostu dokomponowane do
przyrody, by by�o jeszcze
weselej i �mieszniej.
A kasyno? Inspektor
niejednokrotnie por�wnywa� je
ju� do niemodnej szkatu�ki, jak�
otrzymuje si� w spadku po
krewnym o nie najlepszym smaku
artystycznym. Ale wspania�a,
egzotyczna oran�eria przed
budynkiem kasyna, olbrzymia
kawiarnia, obok dziesi�tki
sklep�w z najdro�sz� bi�uteri� i
kioski sprzedaj�ce z wielkim
powodzeniem tysi�ce broszur z
niezawodnymi wskaz�wkami, jak
nale�y gra�, by w kr�tkim czasie
sta� si� milionerem - wzrusza�y
go. To wszystko razem mia�o w
sobie co� urzekaj�cego, co� z
zamierzch�ej przesz�o�ci, kt�ra
jeszcze trzyma si� kurczowo
�ycia, utrwalona snobizmem i
nami�tno�ci� ludzi bogatych.
Szofer zaparkowa� tu� przy
zwalistych samochodach
ameryka�skich. Merlin uda� si�
do biur kasyna. W kilka minut
p�niej rozmawia� ju� w jednym z
gabinet�w z Blockiem, detektywem
kasyna, wytwornym starszym panem
ubranym z angielska, z bia�ym
go�dzikiem w klapie.
- Panie Block - zacz�� Merlin
przyjmuj�c papierosa - czy nie
przypomina pan sobie przypadkiem
cz�owieka o nazwisku Pierri?
Cezary Pierri - to m�wi�c
podsun�� detektywowi zdj�cie.
Bloc przyjrza� si� fotografii,
po czym utkwi� wzrok w suficie i
tak skupiony my�la�
kilkadziesi�t sekund. Wreszcie
twarz mu si� rozja�ni�a.
Wiedzia�, o kogo chodzi.
- Tak - rzek� g�aszcz�c
starannie wygolon� brod� -
przypominam sobie. Kilka razy
gra� bez powodzenia. Przegra� w
sumie oko�o stu tysi�cy frank�w.
- Czy pan jest tego pewien?
Detektyw spojrza� na
inspektora zdumiony.
- Nie rozumiem pytania, panie
inspektorze. Nie zdarzy�o si�,
aby pami�� mnie kiedykolwiek
zawiod�a.
Merlin za�mia� si�
dobrodusznie.
- Wiem, �e pan ma genialn�
pami��. I kto dwa razy
przekroczy progi kasyna,
pozostaje na sta�e w pa�skiej
ewidencji. O tym, kto gra trzy
razy, wie pan wszystko.
- Pierri gra� sze�� razy -
rzek� Block, ogl�daj�c sobie
czubki but�w - zanim zosta�
zamordowany.
- O, ju� pan wie?
Block wskaza� na po�udniow�
gazet� le��c� na stole.
- To chyba jasne, inspektorze,
�e ten, kto ginie w okolicach
kasyna, bardzo nas interesuje.
Dbamy o reputacj�.
- Na to licz�. Potrzebuj�
bli�szych danych. Kto mieszka
blisko Monte Carlo i ma
pieni�dze, grywa zwykle w
kasynie. W kasynie za�atwia si�
r�wnie� wiele interes�w pomi�dzy
rozegraniem dw�ch bank�w.
- Po to tam w�a�ciwie
jeste�my, a�eby co� wiedzie� o
tych interesach.
- Doskonale. St�d ka�da
wiadomo��, pewna wiadomo�� o
osobie zamordowanego mo�e
przys�u�y� si� �ledztwu. Co pan
sobie jeszcze przypomina?
Wzrok Blocka pow�drowa� na
sufit. Merlin cierpliwie czeka�.
Po chwili detektyw o�ywi� si�.
- Pierri by� raz tylko w
towarzystwie drugiego osobnika.
Tak, ten drugi by� wy�szy od
niego, nosi� w�sy ufarbowane na
czarno i mia� na palcu sygnet z
niez�ym topazem.
- Nie wie pan, kim by� ten
drugi?
Block odpowiedzia� z grymasem
niezadowolenia:
- Powiedzia�em panu, �e
drugiego widzia�em tylko jeden
raz.
Inspektor poskroba� si�
o��wkiem po policzku.
- No to nadal nic nie wiemy.
Detektyw wzruszy� ramionami.
- Bardzo mi przykro. Sprawa ta
nas nie interesuje.
Dowiedzieli�my si�, �e by� to
w�a�ciciel sklepu i przegrana
stu tysi�cy wyklucza
samob�jstwo. Morderca nie nale�y
do naszych kompetencji.
- A czy w stosunku jednego do
drugiego nie zauwa�y� pan czego�
szczeg�lnego? Czy byli to starzy
znajomi, czy te� znajomo��
zawarta niedawno? To da si�
wyczu� ze sposobu bycia, prawda?
- Zachowywali si� jak dobrzy
znajomi. Wyszli w najlepszej
zgodzie, w dobrych humorach.
- Dzi�kuj�, panie Block. To na
razie wszystko.
- Przykro mi, �e nie zod�a�em
pana zadowoli� - rzek� detektyw
z lekk� ironi�. Wsta� i
elegancko skin�� g�ow�. -
Chacia�em jeszcze nadmieni�, �e
z biegiem lat pami�� moja raczej
si� doskonali.
- Och, panie Block - inspektor
potrz�sn�� jego r�k� - cenimy
pana jak rzadko kogo.
Niejednokrotnie �a�owa�em, �e
pan nie pracuje z nami.
Detektyw skrzywi� si� z
niesmakiem.
- Nie lubi pan policji? -
zdziwi� si� z udan� powag�
inspektor. - No c�. Nie ka�dy
lubi.
- Moi pracodawcy zaspokajaj�
moje wymagania w zupe�no�ci,
panie inspektorze.
- W takim razie powodzenia.
- Powodzenia.
Inspektor wyszed� na dw�r i
spojrza� z tarasu na mrowie
kolorowych ludzi kr�c�cych si�
po alejach. Wia� lekki wiatr od
strony morza, os�abiaj�c �ar
s�o�ca stoj�cego wysoko na
niebie.
Chwil� syci� oczy barwn�
panoram�. Potem zszed� do
kawiarni. Wypi� fili�ank� kawy,
zapisuj�c uwagi detektywa kasyna
gry. Obok przy stolikach
r�noj�zyczny t�um. Gwar g�os�w,
�miechu, nawo�ywa�. Do uszu
jego dolatywa�y strz�py rozm�w.
S�ycha� by�o s�owa niemieckie,
angielskie, w�oskie, czeskie,
serbskie.
Zamkn�wszy notes inspektor
wyszed� znowu przed kasyno,
odnalaz� sw�j samoch�d i w
niespe�na par� minut citroen
wi�z� go z powrotem do Nicei.
W prefekturze dowiedzia� si�
od dy�urnego oficera, �e pyta� o
niego jaki� m�czyzna.
- Czy poda� nazwisko?
- Nie.
- Czy nie powiedzia�, czego
chce ode mnie?
- Nie.
Merlin by� przyzwyczajony do
r�nego rodzaju odwiedzin.
Codziennie kto� pragn�� dosta�
si� do niego, aby nudzi� swoimi
podejrzeniami co do trybu �ycia
s�siad�w czy swoimi koncepcjami
na temat ostatnich wydarze�
kryminalnych. Machn�� r�k�.
Dy�urni wiedzieli, �e maj�
strzec czasu inspektora i nie
dopuszcza� nikogo bez
powa�niejszych powod�w.
- Jak wygl�da�? - zapyta� bez
zainteresowania, kieruj�c si� do
swego pokoju.
Oficer zmarszczy� czo�o.
- Jak wygl�da�? raczej
nieciekawie. Szczup�y, wysoki,
no nieciekawy. W ka�dym razie
nie wygl�da� na cz�owieka, z
kt�rym ch�tnie sp�dzi�by pan
weekend.
Inspektor roze�mia� si�.
- To dobrze, �e omin�a mnie
ta wizyta.
- Pewnie jaki� gogu� - oficer
skrzywi� si�. - Nie znosz�
ludzi, kt�rzy czerni� sobie
w�sy.
Merlin zatrzyma� si� w
drzwiach.
- Mia� uczernione w�sy?
- Tak, takie du�e - policjant
pokaza� na swojej twarzy ich
d�ugo��.
- A na palcu sygnet z topazem?
- Sygnet? Rzeczywi�cie. Na
�rednim palcu prawej r�ki nosi�
sygnet. Z ��tym topazem. Zgadza
si�. Pa�ski znajomy?
Merlin prztykn�� palcami.
- Czy zapowiedzia�, �e
przyjdzie ponownie?
- Nic nie m�wi�.
- Niech sobie pan przypomni.
Mo�e jednak co� powiedzia�?
Oficer zaprzeczy� ruchem
g�owy.
Inspektor zakl�� pod nosem.
- Gdybym wiedzia�, �e panu
zale�y na nim, wyci�gn��bym co�
z niego - usprawiedliwia� si�
oficer, widz�c, nag�e
zdenerwowanie inspektora.
- Nie tra�my nadziei - rzek�
Merlin - mo�e zjawi si� jeszcze
raz.
- Teraz ju� wiem, �e trzeba go
da� panu.
- Tak, tak - powiedzia�
spiesznie inspektor - trzeba mi
go da� natychmiast. A gdyby mnie
nie by�o, poprosi�, �eby
zaczeka�.
- A jak nie b�dzie chcia�
czeka�?
Merlin spojrza� twardo na
oficera.
- Nie wypu�ci� z budnyku.
- Tak jest, panie inspektorze.
III
W nocy ostry dzwonek telefonu
wyrwa� inspektora z g��bokiego
snu. P�przytomny namaca�
s�uchawk� telefonu stoj�cego
przy ��ku i us�ysza� s�u�bisty
g�os.
- Czy inspektor Merlin?
- Merlin.
- Tu m�wi sier�ant Gobin. Pan
inspektor chcia� bli�szych
wiadomo�ci o cz�owieku z
uczernionymi w�sami i sygnetem
na palcu.
- Do diab�a z w�sami! -
krzykn�� Merlin. - Czy zdajecie
sobie spraw�, kt�ra godzina? -
inspektor dopiero teraz spojrza�
na tarcz� zegarka z
fosforyzowanymi wskaz�wkami.
By�a trzecia czterdzie�ci osiem.
- Tak jest, panie inspektorze.
Mia�em rozkaz obudzi� pana
inspektora. Przepraszam, ale
rozkaz to rozkaz.
- Kt� wyda� takie idiotyczne
polecenie. Noc chyba nale�y do
mnie?
- Pu�kownik Renaud.
Merlin sapn�� z w�ciek�o�ci.
- No to m�w, o co chodzi.
- Przed godzin� znaleziono
zw�oki niejakiego Candy'ego.
Rysopis zgadza si� z
cz�owiekiem, kt�rego pan
poszukiwa�.
Merlin siad� na ��ku i
mocniej �cisn�� s�uchawk�. G�os
sier�anta informowa� dalej.
- Pu�kownik o�wiadczy�, �e
morderstwo to szczeg�lnie
zainteresuje pana, gdy� Candy
zosta� zastrzelony z pistoletu
automatycznego, podobnie jak ten
wczoraj.
Inspektor naraz straci� ochot�
do spania. Szybko zapali�
papierosa i wys�ucha� danych
dotycz�cych ulicy i miejsca,
gdzie pope�niono mord. Gobin
doda�, �e za kwadrans zjawi si�
samochodem pod jego mieszkaniem.
Candy zajmowa� parterowy dom w
dzielnicy willowej. Kiedy
wkroczyli z sier�antem Gobin do
ogrodu, przyj�� ich policjant
strzeg�cy bramy wej�ciowej.
- �adna robota - powiedzia� z
uznaniem.
- To si� zobaczy - rzek�
spokojnie Gobin.
- Zupe�nie jak w ameryka�skim
filmie - dorzuci� policjant -
przekonacie si�.
Weszli do o�wietlonego
przedpokoju, a potem znale�li
si� w obszernym pokoju. Na
fotelu, z r�kami zwieszonymi
bezw�adnie, siedzia� z g�ow� do
ty�u odrzucon� m�czyzna z
du�ymi czarnymi w�sami. Czujne
oko inspektora dojrza�o
natychmiast gruby sygnet z
��tym kamieniem na �rednim
palcu prawej r�ki. Candy ubrany
by� w koszul� bia��, obecnie
ca�� we krwi i poszarpan� na
piersiach od kul.
Od �ciany oderwa� si� urz�dnik
policji, w p�aszczu z
postawionym ko�nierzem.
- Witam, inspektorze -
powiedzia� przyk�adaj�c d�o� do
czo�a. - Jourbet! - zawo�a�. -
Chod� no tutaj. Inspektor ju�
jest.
Z przedpokoju wyszed� mundurowy
policjant. Zasalutowa� staj�c na
baczno�� przed inspektorem.
M�czyzna w p�aszczu obja�ni�:
- Jurbet upiek� dwie pieczenie
na jednym ogniu. Opowiedz, jak
to by�o.
Policjant g��boko wci�gn��
powietrze. Inspektor s�ucha�
obserwuj�c topografi� pokoju.
- By�o tak. Mia�em obch�d jak
zwykle. O trzeciej przewa�nie
dochodz� do bistro ojca Jakuba,
tam wypijam oran�ad� i id�
dalej. Nagle nie spodoba� mi si�
jeden taki, co przemyka� si�
przede mn�. Ju� ja mam oko na
takich. Udaj�, �e jestem zaj�ty
czym innym, ale mam go na
uwadze. On widzia�, �e ja nie
tego, wi�c buch tu, ja po
cichutku za nim. Drzwi by�y nie
domkni�te i s�czy�o si� w�skie
pasemko �wiat�a. On do �rodka,
ja za nim. Cz�sto go�cie po
pijanemu zapominaj� zamkn��
drzwi za sob�, wtedy trzeba si�
zabawi� w lokaja, no nie? -
za�mia� si� sam do siebie. - Po
co ma ich kto skrzywdzi�.
Policjant jak dobra gospodyni.
- Do rzeczy, do rzeczy -
zniecierpliwi� si� tajny agent.
- To ja za nim, jestem przy
wej�ciu, ju� mam wkroczy� do
przedpokoju, gdy drzwi si�
otwieraj� i kto� wali si� na
mnie. Cap ptaszka za ko�nierz i
mam ci�. On co� bredzi i
pokazuje r�k� na o�wietlony
korytarz. Znam si� na takich
sztuczkach. Zobaczy�, owszem,
mo�na, ale wpierw ubezpieczenie.
Za�o�y�em ptaszkowi kajdanki jak
nale�y i dopiero id� za nim do
�rodka. I zobaczy�em to -
pokaza� na zw�oki.
- O kt�rej to by�o? - zada�
pytanie inspektor.
- Dok�adnie druga trzydzie�ci
osiem. Zaraz to sobie
zanotowa�em w pami�ci. A tego tu
trzymamy. Czy pan inspektor chce
z nim pogada�?
- P�niej - inspektor zacz��
ostro�nie porusza� si� po
pokoju. Tajny agent obja�ni�:
- Candy, tak nazywa si�
oficjalny podnajemca tego domu,
ma w sobie kilkana�cie kul. Nie
liczy�em, ale tak to wygl�da. Na
pewno pistolet automatyczny. Nic
nie jest naruszone, nawet nie
chodzili�my po dywanie,
przypilnowa�em tego dok�adnie.
Inspektor spojrza� na nogi.
Sta� na mi�kkim dywanie
niebieskiego koloru. Agent i
policjant stali pod �cian� nie
zbli�aj�c si� nawet do dywanu.
- Mo�e odnajdziemy jakie�
ciekawe �lady - doda� agent.
Inspektor podszed� do
otwartego okna o niskim
parapecie. Za oknem by� ogr�d i
par� metr�w dalej niezbyt
wysokie, roz�o�yste drzewo
mandarynkowe. Odwr�ci� si�
twarz� do pokoju. Candy siedzia�
w fotelu, zwr�cony akurat
przodem do okna. Zatem strza�y
pad�y z ogrodu. Drugi fotel sta�
obok stoliczka z przyborami do
kawy. Jedna fili�anka nape�niona
by�a do po�owy brunatnym
napojem.
- C� - rzek� inspektor -
podobna historia co zesz�ej
nocy. - Czy znale�li�cie klucz
od mieszkania?
- Nie, panie inspektorze -
wypr�y� si� policjant. -
Specjalnie szuka�em.
- Dajcie mi teraz tego
osobnika.
- Rozkaz - policjant zrobi� w
ty� zwrot i wymaszerowa� z
pokoju. Zaraz wr�ci� w
towarzystwie chudego m�czyzny
ze skutymi r�kami.
- To nie ja - aresztowany
uderzy� od razu w lamentuj�cy
ton. - Jak to zobaczy�em, od
razu uciek�em. Prawda, �e od
razu uciek�em? - szuka�
potwierdzenia u policjanta.
- Zgadza si�. Co prawda, to
prawda - rzek� zgodnie Jourbet.
- Czego tu szuka�e�? - spyta�
agent.
- Ano tak wst�pi�em -
chudzielec spu�ci� g�ow�.
- Czy znasz go? - spyta�
inspektor wskazuj�c na zw�oki.
- Nie, nie znam. Widz� go po
raz pierwszy w �yciu.
- Czego wi�c tu szuka�e�?
- Czego? - aresztowany mia�
rozlatane oczy i stara� si�
ukry� strach unikaj�c wzroku
inspektora i agenta. -
Zobaczy�em, �e jest otwarte,
wi�c wst�pi�em, �eby poprosi�
o... o szklank� wody. Tak, o
wod�, bo mia�em pragnienie.
Napi�em si� i mia�em pragnienie
- odetchn�� z ulg�, pewny, �e
wyja�nienie to mia�o bardzo
przekonuj�cy argument.
- Z�odziejaszek - rzek� z
pogard� policjant.
- Pan mnie obra�a - podskoczy�
skuty. - Typowa pomy�ka. Prosz�
zbada� moj� kartotek�...
- Je�li masz czyst� hipotek� -
za�mia� si� agent - to znaczy,
�e macza�e� r�ce w tym
morderstwie.
- Kto ma dzisiaj czyst�
hipotek�? - rzek� filozoficznie
chudzielec - ale ja go nie
machn��em. No, nie wierzycie?
S�owo daj�.
Inspektor kaza� si� im
wynie��. Policjant wyprowadzi�
aresztowanego. Pozosta� agent.
- B�dziemy pracowa� normalnie?
- odezwa� si� agent.
Merlin potakn��.
- Mo�e pan inspektor ma
jeszcze jakie� �yczenia?
- Nie, przebadacie mi pok�j.
Oczywi�cie wszystkie dane
personalne, i to jak
najszybciej, kontakty
towarzyskie, s�siedzi, miejsce
pracy, daktyloskopia.
- Postaram si�, aby pan
inspektor by� zadowolony - rzek�
agent. - Na razie znale�li�my w
kieszeni marynarki t� kartk�. -
Poda� Merlinowi drukowane
zaproszenie do nocnego lokalu
"Cacadou", reklamuj�cego nowy
program.
- Dobre i to - powiedzia�
inspektor, nast�pnie d�u�sz�
chwil� przygl�da� si� zw�okom.
Nachyli� si� nad cia�em i bada�
wloty kul nie dotykacj�c
zamordowanego. Potem u�miechn��
si� z zawodow� uprzejmo�ci� do
agenta i wyszed� przed dom.
Gobin towarzyszy� mu jak cie�.
Inspektor skierowa� kroki ku
oknu wychodz�cemu na ogr�d.
Potem zr�cznie wspi�� si�
na drzewo. Gobin patrzy� na niego
ze zdziwieniem, lecz nie
reagowa� na zachowanie
inspektora. Wiedzia�, �e Merlin
uchodzi� za najzdolniejszego
inspektora w Nicei i �e nieraz
wyczynia� takie rzeczy, kt�re
je�liby si� nie sko�czy�y pe�nym
powodzeniem, wyrobi�yby mu
opini� wariata. Ale od dawna
�adnej sprawy, kt�r� mu
powierzono, nie od�o�ono do akt
z napisem: �ledztwo umorzone z
braku dowod�w.
Tymczasem inspektor zeskoczy�
z drzewa i wolno skierowa� si�
do furtki.
IV
O godzinie drugiej po po�udniu
Merlin powt�rnie zjawi� si� w
domu Candy'ego. Policjanci
wymienili ze sob�
porozumiewawcze spojrzenia.
- Oho! ma now� koncepcj� -
szepn�� jeden do drugiego.
Inspektor wbieg� do wn�trza
mieszkania. Przy stole siedzia�
tajny agent, kt�ry zerwa� si� na
jego widok.
- Czy co� si� sta�o? - spyta�
przera�ony.
- Nie - inspektor uspokoi� go
ruchem r�ki.
Zw�oki zamordowanego
spoczywa�y ju� na tapczanie,
przykryte prze�cierad�em.
Merlin poprosi� agenta, by si�
usun��, ustawi� fotel na tym
miejscu, gdzie sta� w chwili
pope�nienia morderstwa. Potem
podszed� do okna i przeci�� na
powr�t pok�j id�c po linii
strza�u w kierunku fotela.
Omin�� go i bacznie pocz��
przygl�da� si� �cianie za
fotelem oraz szafie i kredensowi
stoj�cym z ty�u i po bokach.
- Tak - powiedzia� sam do
siebie - to si� potwierdza.
- Co� nowego? - spyta� znowu
agent zaciekawiony czynno�ciami
inspektora.
- Prosz� pana, w �ledztwie
stale jest co� nowego! - odpar�
Merlin.
- No, oczywi�cie -
zaczerwieni� si� agent - ja
tylko tak...
Merlin odkry� cia�o. Candy
le�a� nagi i obmyty z zakrzep�ej
krwi. Jedynie na piersiach
poszarpanych kulami wida� by�o
jeszcze �lady wylewu. Inspektor
nachyli� si� nad zw�okami i
d�ugo przypatrywa� si� ranom.
Nag�ym ruchem zarzuci�
prze�cierad�o na zw�oki.
Za chwil� zjawi� si� wezwany
ponownie lekarz policyjny,
doktor Chapuis. Wbieg� do
mieszkania zadyszany.
- Zdaje si�, �e m�j raport
dotar� do pana, inspektorze -
powiedzia� z lekk� pretensj�, �e
wzywa si� go jeszcze raz do tej
samej roboty.
- Naturalnie, doktorze
Chapuis.
- Czy w moim raporcie by�o co�
niezrozumia�ego?
- Nie, wszystko w porz�dku.
- Zatem?
Inspektor �ci�gn�� znowu
prze�cierad�o.
- Pan napisa�, doktorze, �e
ofiara otrzyma�a osiem kul z
pistoletu maszynowego?
- Tak, prosz� policzy�.
Policzy�em. Rachunek si�
zgadza.
Chapuis uczyni� gest
zniecierpliwienia.
- Wi�c?
- A to?
Lekarz pochyli� si� nad jedn�
z ran wskazanych przez Merlina.
Po czym podni�s� zdziwione oczy.
- Wlot jednej z o�miu kul.
Kaliber dziewi��, jak i inne.
Rany zosta�y dok�adnie
zmierzone. Wiem, co do mnie
nale�y.
- To jasne, doktorze. Tylko
ten wlot jest od strony prawej,
podczas gdy siedem pozosta�ych
to wloty lewostronne.
Lekarz nie da� si� przekona�
s�owami. Bada� cia�o na nowo z
dok�adno�ci� niewiernego. Kiedy
wyprostowa� si�, by� pokonany.
- Ma pan s�uszno�� -
stwierdzi� kiwaj�c g�ow�. -
Jako� przeoczy�em. By�em
zasugerowany seri� z pistoletu.
- Dzi�kuj� - u�miechn�� si�
inspektor. - Sz�o mi tylko o
pa�skie zdanie. C�, my si� nie
znamy na zw�okach. Zajmuj� nas
raczej ludzie �ywi.
- Przepraszam - lekarz
u�cisn�� r�k� Merlinowi. -
Cz�owiek jest wiecznie taki
zagoniony, �e czasem spartoli
robot�. A panu nic nie ujdzie -
doda� z podziwem. - Nawet
g�upstwo.
- G�upstwo do g�upstwa i
morderca za kratkami.
Wyszli z domu dyskutuj�c ju� o
nowym gatunku beaujolais, kt�ry
pojawi� si� w sk�adach win.
Stary przyj�� inspektora
natychmiast po zameldowaniu
przez sekretark�.
- I jak? - zagadn�� k�ad�c
d�onie na aparatach
telefonicznych, na znak, �e
zamierza po�wi�ci� teraz czas
wy��cznie Merlinowi.
- Pierwszy krok zrobiony, ale
to ma�o, bardzo ma�o.