1098

Szczegóły
Tytuł 1098
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1098 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

No~el Randon Ca�y ogie� na Laleczk� Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego", Krak�w 1990 Pisa�a J. Szopa Korekty dokona�y: U. Maksimowicz i K. Kruk  I - To mi wygl�da na zab�jstwo na tle mi�osnym - odezwa� si� nie�mia�o sier�ant Marly. Inspektor Merlin spojrza� na niego z zaciekawieniem, lecz nie powiedzia� ani s�owa. Jechali ju� dobre kilka minut i milczenie ci��y�o sier�antowi, kt�ry za wszelk� cen� chcia� wyrazi� sw�j pogl�d na przyczyn� morderstwa, dokonanego ubieg�ej nocy na osobie Cezarego Pierri, w�a�ciciela niewielkiego handelku z owocami. - Tak - ci�gn�� dalej nie zra�ony zachowaniem inspektora Marly - Pierri mia� opini� niepoprawnego kobieciarza. Z�ama� jakiej� damulce serce i kropn�a go z zemsty. Kobiety to potrafi�. Co pan na to, inspektorze? Merlin poprawi� si� na siedzeniu samochodu i nie wykazywa� ochoty do wyra�ania swego zdania o tym, co widzieli przed chwil� w mieszkaniu Pierriego. Marly przygryz� wargi. Od paru lat stara� si� przekona� swoich prze�o�onych, �e jego kwalifikacje funkcjonariusza policji zas�uguj� na lepszy los ani�eli na skromny stopie� sier�anta, ale nie mia� szcz�cia. Zawsze znalaz� si� jaki� bubek, kt�ry zbiera� owoce jego ci�kiej i ofiarnej pracy. Cho�by taki wypadek z szajk� szuler�w w kasynie gry w Monte Carlo. Wpad� na �lad, poczyni� odpowiednie przygotowania do uj�cia szuler�w, banda znalaz�a si� w potrzasku, a wszystko przypisano Carpeau, kt�ry doskoczy� do roboty w ostatniej chwili. - Moj� tez� potrafi� poprze� jeszcze innymi dowodami... - dorzuci� chc�c wzbudzi� zainteresowanie inspektora. Urwa� chytrze zdanie i czeka� na pytania Merlina. Inspektor oderwa� wzrok od szyby i spojrza� znowu na sier�anta. - To bardzo ciekawe - powiedzia� cicho. Marly zabiera� si� do wy�uszczania swoich przypuszcze� i dowod�w. Merlin po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Je�li nie b�d� czego� wiedzia�, zwr�c� si� do ciebie. A teraz do widzenia! - kaza� szoferowi zatrzyma� samoch�d i wysiad� przy najbli�szej przecznicy. - Nie pozwol� si� cz�owiekowi wybi� - poskar�y� si� sier�ant szoferowi, kt�ry patrzy� na niego z drwi�cym u�mieszkiem z lusterka nad kierownic�. - Trzymaj si�, stary - rzek� szofer. - Znasz go przecie�. On ma ju� swoj� koncepcj�. Na pewno jest przekonany, �e tego faceta zamordowa� genera� de Gaulle. - G�upie �arty - obruszy� si� Marly. - Sta�, ja te� wysiadam. Policyjny citroen przepchn�� si� przez ci�b� samochod�w i przypad� do chodnika. - A od de Gaulle'a si� odczep - rzuci� Marly wyskakuj�c na ulic�. - Zobaczysz, kto ma s�uszno��. Nawet g�upiec by pozna�, �e idzie tu o mi�o�� - przy�o�y� dwa palce do skroni i strzeli� ustami. - Nam�w jak�, �eby si� przyzna�a. Sukces b�dzie pewniejszy - szofer nie czeka� na odpowied� i odjecha� pe�nym gazem. Marly pos�a� za nim przekle�stwo, potem z�y wst�pi� do najbli�szego bistro i zam�wi� d�in. Inspektor Merlin wyl�dowa� r�wnie� w barze na placu Wilsona niedaleko gmachu poczty. Usiad� pod oknem i popijaj�c powoli pernod robi�, jak to by�o w jego zwyczaju, szczeg�owe notatki z ogl�dzin zw�ok i miejsca morderstwa. "Cezary Pierri, lat 43, w�a�ciciel handlu owocami przy ulicy Gounoda, samotny, mieszka w ma�ej willi. Szerokie oszklone drzwi dziel�ce pokoje, zw�oki na fotelu, w piersiach dziewi�� kul z pistoletu maszynowego, wszystkie w okolicy serca. W mieszkaniu nic nie tkni�te. Kluczy od mieszkania brak. W szufladzie sto�u siedemdziesi�t trzy tysi�ce frank�w i kilka szton�w kasyna gry. Morderstwa dokonano mi�dzy dwunast� a trzeci� rano. Powierzchowne badania nie wykazuj� �adnych �lad�w os�b obcych. Zw�oki odkry�a Maria Louis, dochodz�ca sprz�taczka, zamieszka�a przy ulicy Trachel 18. Pracuje u Pierriego od roku. Twierdzi, �e zamordowany przyjmowa� u siebie wiele kobiet, lecz �adn� nie interesowa� si� bli�ej. Pi� wiele, lecz nigdy si� nie upija�. Jeszcze przed �sm� rano wychodzi� z domu, zostawiaj�c jej klucze w skrytce ogrodowej. Louis dzisiaj kluczy nie znalaz�a i tkni�ta "z�ym przeczuciem" zajrza�a przez okno do wn�trza pokoju. Ujrzawszy Pierriego ca�ego we krwi na fotelu zaalarmowa�a policj�. Pierri mieszka� w Nicei od roku! Sk�d przyjecha�? Z kim si� kontaktowa� w �yciu prywatnym? Dlaczego pistolet automatyczny i dziewi�� kul? Zaskoczenie, fotel, szklanka soku pomara�czowego na stole?" - Dzie� dobry, inspektorze! - do stolika podszed� przystojny m�czyzna w tweedowym ubraniu. - Dzie� dobry, Carpeau! - Merlin zamkn�� notes i poda� r�k� przybyszowi, kt�ry usiad� naprzeciw. - Sprawa dobiega ko�ca - rzek� Alain Carpeau. - Tak jak przypuszcza�em, �ona pu�kownika Herpe zamieszana jest w afer�, i s�dz�, �e w�adze zechc� wszystko zatuszowa�. Zrobi�em swoje. Reszta nie nale�y ju� do mnie. - Ani do mnie - za�mia� si� Merlin. - A panu gratuluj�. - Nie ma czego. Partacka robota. Stara baba nie mia�a poj�cia, jak si� takie rzeczy robi. Pope�ni�a szereg g�upstw. Co s�ycha� nowego? - Mam nowe zaj�cie. Kto� sprz�tn�� sklepikarza, i to z automatu. - Czy�by gruba zwierzyna? - gwizdn�� Carpeau. - Jeszcze nic nie wiem. Wygl�da dosy� podejrzanie, bo �lad�w nie ma �adnych. Zupe�nie jakby anio� zlecia� z nieba, wypu�ci� seri�, po czym si� ulotni� drog� powietrzn�. - Zatem powodzenia! - u�miechn�� si� Carpeau. - Licz�, �e pozwoli mi pan troch� odetchn��. Mierzi mnie ju� to kasyno. - Tak, tak. Nale�y si� panu. Zazdroszcz�. �on� pu�kownika pewnie ode�l� z honorami do Anglii. - To ju� nie nasz interes. Teraz marz�, �eby wyjecha� do jakiej� miejscowo�ci niedaleko od Cannes i pop�ywa�. Najlepiej odpoczywam w wodzie. - Carpeau pochyli� si� nad stolikiem. - Widz�, �e akcja si� zacz�a. Notes si� zape�nia. - Nie wszystko powierzam pami�ci. - No, a jak pan zgubi te notatki? - Nie zdarzy�o mi si� dotychczas. I nigdy si� nad tym nie zastanawia�em - inspektor wsadzi� notes do kieszeni. - Bior� t� spraw�, bo podoba mi si� ten automat. Mam do�� ju� trucizn, pistolet�w i �om�w. Robota z automatem wygl�da mi na afer� w lepszym stylu. "Grubsza zwierzyna", jak si� pan wyrazi�. - Widz� z tego, �e wpad�by pan dopiero w entuzjazm, gdyby kogo� zabito z armaty. - Niestety na og� mordercy nie maj� wyobra�ni ani armat. Carpeau zapali� papierosa. - Ma pan s�uszno��. Nieraz mnie z�o�ci, jak sami beznadziejnie naiwnie oddaj� si� w nasze r�ce. Ja te� marz� o walce z kim� o wielkiej inteligencji. A tu taka �ona pu�kownika pcha si� sama do wi�zienia. Albo ci szulerzy. R�cz� panu, �e Marrly, kt�ry ju� nieraz wiele g�upstw narobi�, da�by sobie z nimi rad�. - Pan �ni o nadinteligencjach, a ja o jakim� nowym Landru, tak to bywa. Ka�dy pragnie wi�cej, ni� ma. Trudno, musz� si� zadowoli� morderc� z automatem. - Ma pan ju� jakie� bli�sze szczeg�y? - Pierwsze spojrzenia s� zwykle z�udne. Lubi�, jak mi si� sprawa ule�y. Na gor�co pope�nia si� b��dy. Pr�dzej czy p�niej b�d� zna� morderc�. No, ale to ju� pana nie dotyczy. Pan pojedzie moczy� swe cia�o w morzu. - Marz� o tym. Lubi� wyp�yn�� daleko w morze, po�o�y� si� na wznak i obserwowa� chmury. Nazywam to s�uchaniem muzyki chmur. - To ju� oczywista poezja. Gdy spojrz� na chmury, zawsze dopatruj� si� kontur�w poszukiwanych przest�pc�w. Pan ma widocznie dusz� poety, a ja policjanta profesjonalisty. - Krzywdzi pan siebie - za�mia� si� Carpeau kiwaj�c si� wygodnie na foteliku. - Widzia�em pana w akcji. Czysta poezja. - Raczej nauki �cis�e. Logika. - A zatem logika na us�ugach poetyckiej wyobra�ni. Zgodzi si� pan przecie�, �e czasem zdawa�oby si� absurdalny, wr�cz fantastyczny i poetycki pomys� naprowadzi� pana na w�a�ciwy �lad. Merlin nachyli� si� i powiedzia� �artobliwie, os�aniaj�c d�oni� usta od strony baru: - Przyznam si� panu, �e nic mnie tak nie m�czy, jak logiczne my�lenie. Po prostu nie cierpi� konsekwentnie my�le�. - W takim razie jest pan genialny, inspektorze. - Ale niech pan nie m�wi o tym nikomu - pogrozi� palcem inspektor. - Naturalnie. Zreszt� wa�ne s� wyniki. A te - Carpeau sk�oni� g�ow� z szacunkiem - wzbudzaj� og�lny podziw. R�cz� panu, �e gdyby mordercy wiedzieli, �e ich sprawy we�mie pan w swe r�ce, wielu zaniecha�oby swych plan�w. - To mi pochlebia, ale i usypia moj� czujno��. Stan� si� zarozumia�y. - Co cesarskie cesarzowi, panie inspektorze. - Carpeau rzuci� dyskretne spojrzenie na zegarek. - Teczka z materia�ami pu�kownikowej Herpe zamkni�ta. Zg�osz� si� do starego o urlop. Podali sobie r�ce. - �ycz� pi�knych ob�ok�w. - A ja klucza do automatu. - Ano, zobaczymy. - Powodzenia. Carpeau kiwn�� r�k� i wyszed� z baru kieruj�c si� w stron� gmachu poczty. Inspektor ci�gn�� jeszcze przez chwil� ma�ymi �yczkami sw�j pernod i patrzy� przed siebie wzrokiem, z kt�rego �atwo mo�na by�o wyczyta�, i� nic nie dostrzega, lecz pomaga jedynie intensywnemu skupieniu. Gdy zegar w barze wydzwoni� jedenast�, Merlin ockn�� si� z zamy�lenia, wyci�gn�� notes i napisa�: "Z automatu strzela si� z wi�kszej odleg�o�ci celniej ani�eli z pistoletu". Potem jaki� czas gryz� koniec d�ugopisu i doda� jeszcze jedno zdanie: "Kto na tak� pogod� chodzi w Nicei w p�aszczu?" Schowa� notes, uregulowa� rachunek i cicho gwi�d��c przez z�by stan�� na ulicy. S�o�ce piek�o dotkliwie i Merlin na�o�y� przeciws�oneczne okulary. Na najbli�szym przystanku wsiad� do autobusu. II Stary, kt�rego w urz�dzie policji nazywano pu�kownikiem, gdy� w czasie ostatniej wojny dochrapa� si� tego stopnia gdzie� w ruchu oporu, lubi� za�atwia� sto spraw naraz. Podziwiano go, gdy� mia� g�ow� na karku i nigdy nie pomyli� szczeg��w kradzie�y z poszlakami zab�jstwa czy motyw�w szanta�u z zeznaniami bigamisty. Merlin spoczywa� w wygodnym fotelu naprzeciw biurka starego i obserwowa� jego mistern� robot� z trzema telefonami. M�wi� prawie jednocze�nie do trzech s�uchawek i s�ucha� z uwag� swoich rozm�wc�w, zr�cznie przerzucaj�c to jedn�, to drug� s�uchawk� do ucha. Mruga� przy tym do inspektora na znak, �e uwa�nie �ledzi przebieg zdarze�, kt�re mu Merlin relacjonowa�. - Wdow� Raboux wsad�cie tymczasem do aresztu - m�wi� do s�uchawki w lewej r�ce, a do s�uchawki w prawej niemal natychmiast: - Dolary sprawdzone. Ameryka�ski bank potwierdzi� numery. - Do trzeciej grzmia�: - Ja was ka��, sier�ancie, wykastrowa�, jak mi b�dziecie tak partoli� wszystko, co wam si� poleci. - I znowu druga s�uchawka podjecha�a blisko ust. - W najbli�szym czasie bank poda nam bli�sze dane co do tych dolar�w. Szukajcie dalej, powinno by� ich wi�cej... I tak ci�gle. Merlin sko�czy� i czeka� na swoj� kolejk� mi�dzy telefonami. Kiedy aparaty uspokoi�y si�, stary opad� na krzes�o, ale nie przesta� m�wi�. - Morderstwo Pierriego sk�adam wam w upominku. Nareszcie co� ciekawego w naszym spokojnym �yciu. Mo�na skona� z nud�w z tymi dolarami, niewydarzonymi tr�cicielami i samob�jcami z Monte. Wi�c co? Rodzaj automatu, kaliber, odleg�o��, sk�d oddano strza�, pewnie pan ju� zna, czekam w najbli�szych dniach na przedstawienie mi mordercy. Bardzo lubi� ogl�da� ich za kratkami. Wydaj� mi si� wtedy najmilszymi lud�mi pod s�o�cem. Merlin nie zd��y� odpowiedzie�, gdy d�wi�kn�� najpierw jeden telefon, potem drugi i stary na powr�t zacz�� uprawia� �onglerk� ze s�uchawkami. - Do widzenia, panie pu�kowniku - inspektor d�wign�� si� z fotela. - To jeszcze nie wyja�nione? Co u diab�a, wymagacie chyba cud�w. Do widzenia, inspektorze. Co? Porwano dziecko miss Francji? Niemo�liwe. Miss wed�ug regulaminu musi by� dziewic�, to jest, chcia�em powiedzie�, pann� - u�miech starego po�egna� Merlina, gdy zamyka� za sob� drzwi gabinetu. W hali maszynistek Merlin przywita� si� z pann� Rouy ca�uj�c j� w r�k�, a pannie Camlis pos�a� gor�ce spojrzenie. Reszta dziewcz�t oderwa�a si� od maszyn i wodzi�a za nim wzrokiem pe�nym uwielbienia. Inspektor by� rzeczywi�cie przystojnym m�czyzn� w wieku, kt�ry sk�ania dwudziestokilkuletnie kobiety do westchnie� i umotywowanych nadziei. Pasemka siwych w�os�w na skroniach dodawa�y mu uroku, tak jak dobremu d�inowi dodaje prawdziwego smaku kilka kropel vermouthu. Maszynistki uwielbia�y inspektora i niejedna skrycie marzy�a o zaj�ciu niepo�ledniego miejsca w jego sercu. Paczka czekoladek zosta�a w lot rozchwytana i Merlin z u�miechem zmi�� firmow� torebk�. Codzienna porcja czekoladek, kt�r� sk�ada� w ofierze sekretarkom, pog��bia�a ich uczucia i pozwala�a mu r�wnie� zyska� ich przychylno��. Pannie Rouy okazywa� szczeg�lne wzgl�dy, to ca�uj�c jej d�o�, to zakrywaj�c oczy, gdy uda�o mu si� zaskoczy� j� znienacka nad maszyn�, to dmuchn�wszy w jej jasne w�osy. By�a na pewno najbrzydsza spo�r�d wszystkich, i w dodatku najstarsza, lecz inspektor ho�dowa� �elaznej zasadzie: "Skoro znajdziesz si� w jaskini lw�w, wybierz na przyjaciela najgro�niejszego". A panna Rouy mia�a przykry charakter po��czony z nadczynno�ci� tarczycy, kt�re to elementy w symbiozie czyni� z cz�owieka wieczny huragan, zmiataj�cy wszystko, co na drodze. - Mamy dzisiaj �adn� pogod� - powiedzia� inspektor poprawiaj�c krawat - a� przykro patrze�, �e tak marniejecie w tych murach. - Zapraszam pana po czwartej na pla��! - zawo�a�a panna Camlis przekrzywiaj�c filuternie g�ow� w jasnych lokach. - Nie umiem p�ywa� - Merlin podni�s� bezradnie r�ce do g�ry. - Nauczymy pana! - wrzasn�y ch�rem pozosta�e. - To nie taka wielka sztuka. Panna Rouy odezwa�a si� z wyrzutem w g�osie! - Wstyd, �eby taki cz�owiek jak pan, inspektorze, nie umia� p�ywa�. - Mo�e kiedy� jeszcze poprosz� o lekcj� - powiedzia� Merlin udaj�c zawstydzonego. Skierowa� si� ku drzwiom. - Niech pan zapami�ta. By�am mistrzyni� p�ywack�, zdoby�am z�oty medal na konkursie! - krzykn�a panna Camlis. - To �wietnie! - Merlin po�egna� dziewcz�ta skinieniem r�ki i wyszed� na korytarz. W swoim pokoju wezwa� telefonicznie detektywa Bartou. Czekaj�c na jego przyj�cie przejrza� jeszcze notatki. Zjawi� si� Bartou, niepozorny m�czyzna w szarym urz�dniczym ubraniu. Z uszanowaniem sk�oni� si� inspektorowi. - Jestem do dyspozycji. - Panie Bartou - rzek� Merlin zapraszaj�c go do zaj�cia miejsca obok biurka - czy w pa�skiej ewidencji figuruje cz�owiek o nazwisku Pierri? Cezary Pierri. Bartou zamy�li� si�, po czym wyci�gn�� z bocznej kieszeni marynarki niewielki zeszyt. Chwil� szpera� w kartkach, zapisanych maczkiem. - Nie, panie inspektorze. Cz�owiek o takim nazwisku nie by� nigdy w konflikcie z policj�. Nie widz� go r�wnie� na mojej li�cie ludzi podejrzanych - podni�s� na Merlina zatroskane oczy. - Zatem to nazwisko nic panu nie m�wi na terenie kasyna? - Niestety, nie. - �redniego wzrostu, przystojny m�czyzna po czterdziestce, z pochodzenia W�och, czarne w�osy, lekko kr�cone - Merlin pr�bowa� opisa� Pierriego. - O, tak wygl�da� - wyj�� niewielk� fotografi� zamordowanego i wr�czy� detektywowi. Bartou pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Nie widzia�em. Widocznie nie bywa� w kasynie. - Raczej bywa�. Detektyw roz�o�y� bezradnie r�ce. - Ja go nie widzia�em na oczy. Zreszt� trudno zna� wszystkich bywalc�w kasyna. Interesujemy si� tylko szczeg�lnymi osobami. Sam pan wie o tym najlepiej, panie inspektorze. - No nic. Dzi�kuj� panu. Bartou wycofa� si� z pokoju z uni�onym uk�onem. Merlin przetar� oczy, poprawi� machinalnym ruchem popielniczk� na biurku. W pokoju by�o duszno i mroczno. Okna wychodzi�y na wysok� �cian� budynku, kt�ry oficyn� przylega� do oficyny prefektury. Po chwili wr�ci� do pokoju maszynistek. Panna Rouy oznajmi�a mu, �e szuka� go Carpeau. - Carpeau �wietnie p�ywa - powiedzia� �artobliwie Merlin. - Co� dla pani, panno Camlis... - Ona woli uczy� - zauwa�y�a nie bez z�o�liwo�ci panna Rouy. - Carpeau, bardzo przystojny ch�opak - wtr�ci�a jedna z maszynistek. - Nie w moim typie - panna Camlis wyd�a pogardliwie wargi. - A mnie si� podoba - orzek�a panna Rouy. - Wygl�da jak sw�j w�asny syn - o�wiadczy�a przekornie panna Camlis - cer� ma jak przed pierwsz� komuni�. Dziewcz�ta zachichota�y rzucaj�c na siebie porozumiewawcze spojrzenia. - �adny, �adny - uci�� dyskusj� inspektor. - Z takim warto zgrzeszy�. I z g�ry udzielam rozgrzeszenia - wykona� w powietrzu gest absolucji. Gdzie� z k�ta pad�o pytanie. - A pan nigdy nie grzeszy? Inspektor za�mia� si� weso�o. - W moim wieku grzech w oczach Pana Boga przemienia si� w �mieszno��. - C� za skromno��! - obruszy�a si� z udawan� powag� panna Camlis. - No, dzieci - inspektor roz�o�y� ramiona - radz� wam zainteresowa� si� Carpeau. Ch�opak na wydaniu. Przeanalizujcie to sobie, a ja musz� zmyka�. �ycz� dobrej wody - przeciskaj�c si� mi�dzy stolikami przeszed� do pokoju dy�urnego oficera. - Samoch�d. Wyje�d�am do kasyna. Co� masz skwaszon� min�, Jakubku? Oficer po��czy� si� z gara�ami i wyda� polecenie. - �ona rodzi, a ja tu siedz� na dy�urce. - Id� do starego i powiedz mu, �e wykona�e� wy�sze zadanie z punktu widzenia polityki populacyjnej i ��dasz nagrody za udany w pe�ni efekt. Oficer machn�� r�k�. - Stary nie cierpi bachor�w. Got�w mi wrzepi� jeszcze co� w nocy. Za kar�. - Zwr�� si� do premiera. On lubi. - Nie jestem usposobiony do �art�w. - Ja te� nie. Bywaj. Przed gmachem czeka� ju� czarny citroen. Merlin kaza� si� wie�� do Monte Carlo. Szofer bez s�owa wepchn�� si� w sznur samochod�w i w par� minut p�niej wypad� na wspania�� drog� prowadz�c� do Monte Carlo. Merlin, mimo i� zna� te dwadzie�cia kilometr�w drogi ��cz�cej Nice� z Monte prawie na pami��, z przyjemno�ci� wpatrywa� si� w ciemn� lini� Alp, z dala robi�cych wra�enie dziko�ci i naturalnego pi�kna. Szofer nie �a�owa� samochodu i p�dzi� k�ad�c si� mi�kko na ostrych zakr�tach szosy, wij�cej si� wzd�u� brzegu. Merlin z zadowoleniem u�miecha� si�, gdy spadali z g�ry w d�, zdawa� by si� mog�o prosto w pian� morsk�, by nagle skr�ci� o siedemdziesi�t stopni i mkn�� szybciej od wiatru. Czasem mijali wagony elektryczne, kt�re z hukiem wpada�y w mroczne tunele, wykute w litej skale. Min�li Cap Ferrat, potem Beaulieu. Morze b�yszcza�o w s�o�cu jakby powleczone warstw� z�ota. Palmy jak baletnice ta�czy�y wzd�u� drogi. Merlin m�g� na to patrze� setki razy. Monte Carlo powita�o ich policjantami w bia�ych mundurach, bogato upstrzonych z�otymi galonami. Byli tak malowniczy jak okolica, w kt�rej �yli. Wysokie czaka z pi�ropuszami podkre�la�y ich operetkowy wygl�d, ale je�li cz�owiek rozejrza� si� tylko baczniej woko�o, szybko pojmowa�, �e znajduje si� w kraju z ba�ni, w czym�, co zosta�o wymy�lone dla zabawy, po porostu dokomponowane do przyrody, by by�o jeszcze weselej i �mieszniej. A kasyno? Inspektor niejednokrotnie por�wnywa� je ju� do niemodnej szkatu�ki, jak� otrzymuje si� w spadku po krewnym o nie najlepszym smaku artystycznym. Ale wspania�a, egzotyczna oran�eria przed budynkiem kasyna, olbrzymia kawiarnia, obok dziesi�tki sklep�w z najdro�sz� bi�uteri� i kioski sprzedaj�ce z wielkim powodzeniem tysi�ce broszur z niezawodnymi wskaz�wkami, jak nale�y gra�, by w kr�tkim czasie sta� si� milionerem - wzrusza�y go. To wszystko razem mia�o w sobie co� urzekaj�cego, co� z zamierzch�ej przesz�o�ci, kt�ra jeszcze trzyma si� kurczowo �ycia, utrwalona snobizmem i nami�tno�ci� ludzi bogatych. Szofer zaparkowa� tu� przy zwalistych samochodach ameryka�skich. Merlin uda� si� do biur kasyna. W kilka minut p�niej rozmawia� ju� w jednym z gabinet�w z Blockiem, detektywem kasyna, wytwornym starszym panem ubranym z angielska, z bia�ym go�dzikiem w klapie. - Panie Block - zacz�� Merlin przyjmuj�c papierosa - czy nie przypomina pan sobie przypadkiem cz�owieka o nazwisku Pierri? Cezary Pierri - to m�wi�c podsun�� detektywowi zdj�cie. Bloc przyjrza� si� fotografii, po czym utkwi� wzrok w suficie i tak skupiony my�la� kilkadziesi�t sekund. Wreszcie twarz mu si� rozja�ni�a. Wiedzia�, o kogo chodzi. - Tak - rzek� g�aszcz�c starannie wygolon� brod� - przypominam sobie. Kilka razy gra� bez powodzenia. Przegra� w sumie oko�o stu tysi�cy frank�w. - Czy pan jest tego pewien? Detektyw spojrza� na inspektora zdumiony. - Nie rozumiem pytania, panie inspektorze. Nie zdarzy�o si�, aby pami�� mnie kiedykolwiek zawiod�a. Merlin za�mia� si� dobrodusznie. - Wiem, �e pan ma genialn� pami��. I kto dwa razy przekroczy progi kasyna, pozostaje na sta�e w pa�skiej ewidencji. O tym, kto gra trzy razy, wie pan wszystko. - Pierri gra� sze�� razy - rzek� Block, ogl�daj�c sobie czubki but�w - zanim zosta� zamordowany. - O, ju� pan wie? Block wskaza� na po�udniow� gazet� le��c� na stole. - To chyba jasne, inspektorze, �e ten, kto ginie w okolicach kasyna, bardzo nas interesuje. Dbamy o reputacj�. - Na to licz�. Potrzebuj� bli�szych danych. Kto mieszka blisko Monte Carlo i ma pieni�dze, grywa zwykle w kasynie. W kasynie za�atwia si� r�wnie� wiele interes�w pomi�dzy rozegraniem dw�ch bank�w. - Po to tam w�a�ciwie jeste�my, a�eby co� wiedzie� o tych interesach. - Doskonale. St�d ka�da wiadomo��, pewna wiadomo�� o osobie zamordowanego mo�e przys�u�y� si� �ledztwu. Co pan sobie jeszcze przypomina? Wzrok Blocka pow�drowa� na sufit. Merlin cierpliwie czeka�. Po chwili detektyw o�ywi� si�. - Pierri by� raz tylko w towarzystwie drugiego osobnika. Tak, ten drugi by� wy�szy od niego, nosi� w�sy ufarbowane na czarno i mia� na palcu sygnet z niez�ym topazem. - Nie wie pan, kim by� ten drugi? Block odpowiedzia� z grymasem niezadowolenia: - Powiedzia�em panu, �e drugiego widzia�em tylko jeden raz. Inspektor poskroba� si� o��wkiem po policzku. - No to nadal nic nie wiemy. Detektyw wzruszy� ramionami. - Bardzo mi przykro. Sprawa ta nas nie interesuje. Dowiedzieli�my si�, �e by� to w�a�ciciel sklepu i przegrana stu tysi�cy wyklucza samob�jstwo. Morderca nie nale�y do naszych kompetencji. - A czy w stosunku jednego do drugiego nie zauwa�y� pan czego� szczeg�lnego? Czy byli to starzy znajomi, czy te� znajomo�� zawarta niedawno? To da si� wyczu� ze sposobu bycia, prawda? - Zachowywali si� jak dobrzy znajomi. Wyszli w najlepszej zgodzie, w dobrych humorach. - Dzi�kuj�, panie Block. To na razie wszystko. - Przykro mi, �e nie zod�a�em pana zadowoli� - rzek� detektyw z lekk� ironi�. Wsta� i elegancko skin�� g�ow�. - Chacia�em jeszcze nadmieni�, �e z biegiem lat pami�� moja raczej si� doskonali. - Och, panie Block - inspektor potrz�sn�� jego r�k� - cenimy pana jak rzadko kogo. Niejednokrotnie �a�owa�em, �e pan nie pracuje z nami. Detektyw skrzywi� si� z niesmakiem. - Nie lubi pan policji? - zdziwi� si� z udan� powag� inspektor. - No c�. Nie ka�dy lubi. - Moi pracodawcy zaspokajaj� moje wymagania w zupe�no�ci, panie inspektorze. - W takim razie powodzenia. - Powodzenia. Inspektor wyszed� na dw�r i spojrza� z tarasu na mrowie kolorowych ludzi kr�c�cych si� po alejach. Wia� lekki wiatr od strony morza, os�abiaj�c �ar s�o�ca stoj�cego wysoko na niebie. Chwil� syci� oczy barwn� panoram�. Potem zszed� do kawiarni. Wypi� fili�ank� kawy, zapisuj�c uwagi detektywa kasyna gry. Obok przy stolikach r�noj�zyczny t�um. Gwar g�os�w, �miechu, nawo�ywa�. Do uszu jego dolatywa�y strz�py rozm�w. S�ycha� by�o s�owa niemieckie, angielskie, w�oskie, czeskie, serbskie. Zamkn�wszy notes inspektor wyszed� znowu przed kasyno, odnalaz� sw�j samoch�d i w niespe�na par� minut citroen wi�z� go z powrotem do Nicei. W prefekturze dowiedzia� si� od dy�urnego oficera, �e pyta� o niego jaki� m�czyzna. - Czy poda� nazwisko? - Nie. - Czy nie powiedzia�, czego chce ode mnie? - Nie. Merlin by� przyzwyczajony do r�nego rodzaju odwiedzin. Codziennie kto� pragn�� dosta� si� do niego, aby nudzi� swoimi podejrzeniami co do trybu �ycia s�siad�w czy swoimi koncepcjami na temat ostatnich wydarze� kryminalnych. Machn�� r�k�. Dy�urni wiedzieli, �e maj� strzec czasu inspektora i nie dopuszcza� nikogo bez powa�niejszych powod�w. - Jak wygl�da�? - zapyta� bez zainteresowania, kieruj�c si� do swego pokoju. Oficer zmarszczy� czo�o. - Jak wygl�da�? raczej nieciekawie. Szczup�y, wysoki, no nieciekawy. W ka�dym razie nie wygl�da� na cz�owieka, z kt�rym ch�tnie sp�dzi�by pan weekend. Inspektor roze�mia� si�. - To dobrze, �e omin�a mnie ta wizyta. - Pewnie jaki� gogu� - oficer skrzywi� si�. - Nie znosz� ludzi, kt�rzy czerni� sobie w�sy. Merlin zatrzyma� si� w drzwiach. - Mia� uczernione w�sy? - Tak, takie du�e - policjant pokaza� na swojej twarzy ich d�ugo��. - A na palcu sygnet z topazem? - Sygnet? Rzeczywi�cie. Na �rednim palcu prawej r�ki nosi� sygnet. Z ��tym topazem. Zgadza si�. Pa�ski znajomy? Merlin prztykn�� palcami. - Czy zapowiedzia�, �e przyjdzie ponownie? - Nic nie m�wi�. - Niech sobie pan przypomni. Mo�e jednak co� powiedzia�? Oficer zaprzeczy� ruchem g�owy. Inspektor zakl�� pod nosem. - Gdybym wiedzia�, �e panu zale�y na nim, wyci�gn��bym co� z niego - usprawiedliwia� si� oficer, widz�c, nag�e zdenerwowanie inspektora. - Nie tra�my nadziei - rzek� Merlin - mo�e zjawi si� jeszcze raz. - Teraz ju� wiem, �e trzeba go da� panu. - Tak, tak - powiedzia� spiesznie inspektor - trzeba mi go da� natychmiast. A gdyby mnie nie by�o, poprosi�, �eby zaczeka�. - A jak nie b�dzie chcia� czeka�? Merlin spojrza� twardo na oficera. - Nie wypu�ci� z budnyku. - Tak jest, panie inspektorze. III W nocy ostry dzwonek telefonu wyrwa� inspektora z g��bokiego snu. P�przytomny namaca� s�uchawk� telefonu stoj�cego przy ��ku i us�ysza� s�u�bisty g�os. - Czy inspektor Merlin? - Merlin. - Tu m�wi sier�ant Gobin. Pan inspektor chcia� bli�szych wiadomo�ci o cz�owieku z uczernionymi w�sami i sygnetem na palcu. - Do diab�a z w�sami! - krzykn�� Merlin. - Czy zdajecie sobie spraw�, kt�ra godzina? - inspektor dopiero teraz spojrza� na tarcz� zegarka z fosforyzowanymi wskaz�wkami. By�a trzecia czterdzie�ci osiem. - Tak jest, panie inspektorze. Mia�em rozkaz obudzi� pana inspektora. Przepraszam, ale rozkaz to rozkaz. - Kt� wyda� takie idiotyczne polecenie. Noc chyba nale�y do mnie? - Pu�kownik Renaud. Merlin sapn�� z w�ciek�o�ci. - No to m�w, o co chodzi. - Przed godzin� znaleziono zw�oki niejakiego Candy'ego. Rysopis zgadza si� z cz�owiekiem, kt�rego pan poszukiwa�. Merlin siad� na ��ku i mocniej �cisn�� s�uchawk�. G�os sier�anta informowa� dalej. - Pu�kownik o�wiadczy�, �e morderstwo to szczeg�lnie zainteresuje pana, gdy� Candy zosta� zastrzelony z pistoletu automatycznego, podobnie jak ten wczoraj. Inspektor naraz straci� ochot� do spania. Szybko zapali� papierosa i wys�ucha� danych dotycz�cych ulicy i miejsca, gdzie pope�niono mord. Gobin doda�, �e za kwadrans zjawi si� samochodem pod jego mieszkaniem. Candy zajmowa� parterowy dom w dzielnicy willowej. Kiedy wkroczyli z sier�antem Gobin do ogrodu, przyj�� ich policjant strzeg�cy bramy wej�ciowej. - �adna robota - powiedzia� z uznaniem. - To si� zobaczy - rzek� spokojnie Gobin. - Zupe�nie jak w ameryka�skim filmie - dorzuci� policjant - przekonacie si�. Weszli do o�wietlonego przedpokoju, a potem znale�li si� w obszernym pokoju. Na fotelu, z r�kami zwieszonymi bezw�adnie, siedzia� z g�ow� do ty�u odrzucon� m�czyzna z du�ymi czarnymi w�sami. Czujne oko inspektora dojrza�o natychmiast gruby sygnet z ��tym kamieniem na �rednim palcu prawej r�ki. Candy ubrany by� w koszul� bia��, obecnie ca�� we krwi i poszarpan� na piersiach od kul. Od �ciany oderwa� si� urz�dnik policji, w p�aszczu z postawionym ko�nierzem. - Witam, inspektorze - powiedzia� przyk�adaj�c d�o� do czo�a. - Jourbet! - zawo�a�. - Chod� no tutaj. Inspektor ju� jest. Z przedpokoju wyszed� mundurowy policjant. Zasalutowa� staj�c na baczno�� przed inspektorem. M�czyzna w p�aszczu obja�ni�: - Jurbet upiek� dwie pieczenie na jednym ogniu. Opowiedz, jak to by�o. Policjant g��boko wci�gn�� powietrze. Inspektor s�ucha� obserwuj�c topografi� pokoju. - By�o tak. Mia�em obch�d jak zwykle. O trzeciej przewa�nie dochodz� do bistro ojca Jakuba, tam wypijam oran�ad� i id� dalej. Nagle nie spodoba� mi si� jeden taki, co przemyka� si� przede mn�. Ju� ja mam oko na takich. Udaj�, �e jestem zaj�ty czym innym, ale mam go na uwadze. On widzia�, �e ja nie tego, wi�c buch tu, ja po cichutku za nim. Drzwi by�y nie domkni�te i s�czy�o si� w�skie pasemko �wiat�a. On do �rodka, ja za nim. Cz�sto go�cie po pijanemu zapominaj� zamkn�� drzwi za sob�, wtedy trzeba si� zabawi� w lokaja, no nie? - za�mia� si� sam do siebie. - Po co ma ich kto skrzywdzi�. Policjant jak dobra gospodyni. - Do rzeczy, do rzeczy - zniecierpliwi� si� tajny agent. - To ja za nim, jestem przy wej�ciu, ju� mam wkroczy� do przedpokoju, gdy drzwi si� otwieraj� i kto� wali si� na mnie. Cap ptaszka za ko�nierz i mam ci�. On co� bredzi i pokazuje r�k� na o�wietlony korytarz. Znam si� na takich sztuczkach. Zobaczy�, owszem, mo�na, ale wpierw ubezpieczenie. Za�o�y�em ptaszkowi kajdanki jak nale�y i dopiero id� za nim do �rodka. I zobaczy�em to - pokaza� na zw�oki. - O kt�rej to by�o? - zada� pytanie inspektor. - Dok�adnie druga trzydzie�ci osiem. Zaraz to sobie zanotowa�em w pami�ci. A tego tu trzymamy. Czy pan inspektor chce z nim pogada�? - P�niej - inspektor zacz�� ostro�nie porusza� si� po pokoju. Tajny agent obja�ni�: - Candy, tak nazywa si� oficjalny podnajemca tego domu, ma w sobie kilkana�cie kul. Nie liczy�em, ale tak to wygl�da. Na pewno pistolet automatyczny. Nic nie jest naruszone, nawet nie chodzili�my po dywanie, przypilnowa�em tego dok�adnie. Inspektor spojrza� na nogi. Sta� na mi�kkim dywanie niebieskiego koloru. Agent i policjant stali pod �cian� nie zbli�aj�c si� nawet do dywanu. - Mo�e odnajdziemy jakie� ciekawe �lady - doda� agent. Inspektor podszed� do otwartego okna o niskim parapecie. Za oknem by� ogr�d i par� metr�w dalej niezbyt wysokie, roz�o�yste drzewo mandarynkowe. Odwr�ci� si� twarz� do pokoju. Candy siedzia� w fotelu, zwr�cony akurat przodem do okna. Zatem strza�y pad�y z ogrodu. Drugi fotel sta� obok stoliczka z przyborami do kawy. Jedna fili�anka nape�niona by�a do po�owy brunatnym napojem. - C� - rzek� inspektor - podobna historia co zesz�ej nocy. - Czy znale�li�cie klucz od mieszkania? - Nie, panie inspektorze - wypr�y� si� policjant. - Specjalnie szuka�em. - Dajcie mi teraz tego osobnika. - Rozkaz - policjant zrobi� w ty� zwrot i wymaszerowa� z pokoju. Zaraz wr�ci� w towarzystwie chudego m�czyzny ze skutymi r�kami. - To nie ja - aresztowany uderzy� od razu w lamentuj�cy ton. - Jak to zobaczy�em, od razu uciek�em. Prawda, �e od razu uciek�em? - szuka� potwierdzenia u policjanta. - Zgadza si�. Co prawda, to prawda - rzek� zgodnie Jourbet. - Czego tu szuka�e�? - spyta� agent. - Ano tak wst�pi�em - chudzielec spu�ci� g�ow�. - Czy znasz go? - spyta� inspektor wskazuj�c na zw�oki. - Nie, nie znam. Widz� go po raz pierwszy w �yciu. - Czego wi�c tu szuka�e�? - Czego? - aresztowany mia� rozlatane oczy i stara� si� ukry� strach unikaj�c wzroku inspektora i agenta. - Zobaczy�em, �e jest otwarte, wi�c wst�pi�em, �eby poprosi� o... o szklank� wody. Tak, o wod�, bo mia�em pragnienie. Napi�em si� i mia�em pragnienie - odetchn�� z ulg�, pewny, �e wyja�nienie to mia�o bardzo przekonuj�cy argument. - Z�odziejaszek - rzek� z pogard� policjant. - Pan mnie obra�a - podskoczy� skuty. - Typowa pomy�ka. Prosz� zbada� moj� kartotek�... - Je�li masz czyst� hipotek� - za�mia� si� agent - to znaczy, �e macza�e� r�ce w tym morderstwie. - Kto ma dzisiaj czyst� hipotek�? - rzek� filozoficznie chudzielec - ale ja go nie machn��em. No, nie wierzycie? S�owo daj�. Inspektor kaza� si� im wynie��. Policjant wyprowadzi� aresztowanego. Pozosta� agent. - B�dziemy pracowa� normalnie? - odezwa� si� agent. Merlin potakn��. - Mo�e pan inspektor ma jeszcze jakie� �yczenia? - Nie, przebadacie mi pok�j. Oczywi�cie wszystkie dane personalne, i to jak najszybciej, kontakty towarzyskie, s�siedzi, miejsce pracy, daktyloskopia. - Postaram si�, aby pan inspektor by� zadowolony - rzek� agent. - Na razie znale�li�my w kieszeni marynarki t� kartk�. - Poda� Merlinowi drukowane zaproszenie do nocnego lokalu "Cacadou", reklamuj�cego nowy program. - Dobre i to - powiedzia� inspektor, nast�pnie d�u�sz� chwil� przygl�da� si� zw�okom. Nachyli� si� nad cia�em i bada� wloty kul nie dotykacj�c zamordowanego. Potem u�miechn�� si� z zawodow� uprzejmo�ci� do agenta i wyszed� przed dom. Gobin towarzyszy� mu jak cie�. Inspektor skierowa� kroki ku oknu wychodz�cemu na ogr�d. Potem zr�cznie wspi�� si� na drzewo. Gobin patrzy� na niego ze zdziwieniem, lecz nie reagowa� na zachowanie inspektora. Wiedzia�, �e Merlin uchodzi� za najzdolniejszego inspektora w Nicei i �e nieraz wyczynia� takie rzeczy, kt�re je�liby si� nie sko�czy�y pe�nym powodzeniem, wyrobi�yby mu opini� wariata. Ale od dawna �adnej sprawy, kt�r� mu powierzono, nie od�o�ono do akt z napisem: �ledztwo umorzone z braku dowod�w. Tymczasem inspektor zeskoczy� z drzewa i wolno skierowa� si� do furtki. IV O godzinie drugiej po po�udniu Merlin powt�rnie zjawi� si� w domu Candy'ego. Policjanci wymienili ze sob� porozumiewawcze spojrzenia. - Oho! ma now� koncepcj� - szepn�� jeden do drugiego. Inspektor wbieg� do wn�trza mieszkania. Przy stole siedzia� tajny agent, kt�ry zerwa� si� na jego widok. - Czy co� si� sta�o? - spyta� przera�ony. - Nie - inspektor uspokoi� go ruchem r�ki. Zw�oki zamordowanego spoczywa�y ju� na tapczanie, przykryte prze�cierad�em. Merlin poprosi� agenta, by si� usun��, ustawi� fotel na tym miejscu, gdzie sta� w chwili pope�nienia morderstwa. Potem podszed� do okna i przeci�� na powr�t pok�j id�c po linii strza�u w kierunku fotela. Omin�� go i bacznie pocz�� przygl�da� si� �cianie za fotelem oraz szafie i kredensowi stoj�cym z ty�u i po bokach. - Tak - powiedzia� sam do siebie - to si� potwierdza. - Co� nowego? - spyta� znowu agent zaciekawiony czynno�ciami inspektora. - Prosz� pana, w �ledztwie stale jest co� nowego! - odpar� Merlin. - No, oczywi�cie - zaczerwieni� si� agent - ja tylko tak... Merlin odkry� cia�o. Candy le�a� nagi i obmyty z zakrzep�ej krwi. Jedynie na piersiach poszarpanych kulami wida� by�o jeszcze �lady wylewu. Inspektor nachyli� si� nad zw�okami i d�ugo przypatrywa� si� ranom. Nag�ym ruchem zarzuci� prze�cierad�o na zw�oki. Za chwil� zjawi� si� wezwany ponownie lekarz policyjny, doktor Chapuis. Wbieg� do mieszkania zadyszany. - Zdaje si�, �e m�j raport dotar� do pana, inspektorze - powiedzia� z lekk� pretensj�, �e wzywa si� go jeszcze raz do tej samej roboty. - Naturalnie, doktorze Chapuis. - Czy w moim raporcie by�o co� niezrozumia�ego? - Nie, wszystko w porz�dku. - Zatem? Inspektor �ci�gn�� znowu prze�cierad�o. - Pan napisa�, doktorze, �e ofiara otrzyma�a osiem kul z pistoletu maszynowego? - Tak, prosz� policzy�. Policzy�em. Rachunek si� zgadza. Chapuis uczyni� gest zniecierpliwienia. - Wi�c? - A to? Lekarz pochyli� si� nad jedn� z ran wskazanych przez Merlina. Po czym podni�s� zdziwione oczy. - Wlot jednej z o�miu kul. Kaliber dziewi��, jak i inne. Rany zosta�y dok�adnie zmierzone. Wiem, co do mnie nale�y. - To jasne, doktorze. Tylko ten wlot jest od strony prawej, podczas gdy siedem pozosta�ych to wloty lewostronne. Lekarz nie da� si� przekona� s�owami. Bada� cia�o na nowo z dok�adno�ci� niewiernego. Kiedy wyprostowa� si�, by� pokonany. - Ma pan s�uszno�� - stwierdzi� kiwaj�c g�ow�. - Jako� przeoczy�em. By�em zasugerowany seri� z pistoletu. - Dzi�kuj� - u�miechn�� si� inspektor. - Sz�o mi tylko o pa�skie zdanie. C�, my si� nie znamy na zw�okach. Zajmuj� nas raczej ludzie �ywi. - Przepraszam - lekarz u�cisn�� r�k� Merlinowi. - Cz�owiek jest wiecznie taki zagoniony, �e czasem spartoli robot�. A panu nic nie ujdzie - doda� z podziwem. - Nawet g�upstwo. - G�upstwo do g�upstwa i morderca za kratkami. Wyszli z domu dyskutuj�c ju� o nowym gatunku beaujolais, kt�ry pojawi� si� w sk�adach win. Stary przyj�� inspektora natychmiast po zameldowaniu przez sekretark�. - I jak? - zagadn�� k�ad�c d�onie na aparatach telefonicznych, na znak, �e zamierza po�wi�ci� teraz czas wy��cznie Merlinowi. - Pierwszy krok zrobiony, ale to ma�o, bardzo ma�o.