10800

Szczegóły
Tytuł 10800
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10800 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10800 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10800 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Anna Ka�toch D�ugie Noce Ufam Ci, Panie. Domenic Jordan pochyli� si� i d�oni� w sk�rzanej r�kawicy odgarn�� zalegaj�c� pod o�tarzem warstw� bia�ego puchu. Z ust m�czyzny unosi�a si� para, mr�z szczypa� ods�oni�t� twarz. Spod �niegu ukaza�a si� dalsza cz�� napisu: Komu mam ufa�? U�miech, ju� rodz�cy si� na wargach Jordana, zamar�. Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�? S�owa wypisano czarn� farb� z boku kamiennej bry�y o�tarza. Jordan poczu� przyp�yw niepokoju. To nie by� napis, jakiego mo�na by si� spodziewa� w ko�ciele. Bardziej przypomina�o to desperacki krzyk zdradzonego cz�owieka, kt�remu tu, na Ziemi, odebrano wszelk� nadziej�. Cofn�� si�, by obj�� spojrzeniem wn�trze �wi�tyni. Drewniany dach p�k� i za�ama� si� � mo�e pod naporem �niegu kt�rej� mro�nej zimy? � lecz �ciany nadal sta�y prosto, godz�c wyszczerbionymi murami w szare, grudniowe niebo. �awek ani drzwi ju� nie by�o, zapewne drewno przyda�o si� miejscowym na opa�. Zosta� jednak krzy�, z figur� Zbawiciela, kt�ra wisia�a na obluzowanych gwo�dziach i wygl�da�a, jakby za chwil� mia�a spa��, a tak�e pokryty bia�ym puchem o�tarz. Po o�tarzu spacerowa�y kruki � dwie czarne plamy na bia�ym tle, kontrast uderzaj�co pi�kny � a ich �apki zostawia�y charakterystyczne, czteropalczaste �lady. Kto� dokarmia� mieszkaj�ce w ruinach drapie�ne ptactwo. W �niegu, zabarwionym krwi� na rudy br�z, le�a�y resztki mi�sa i ko�ci Kruki zerwa�y si� do lotu i znikn�y w oknie dzwonnicy, kt�ra, wci�� ca�a, wznosi�a si� obok ko�cio�a. Jordan skierowa� si� w stron� wyj�cia. �wiat na zewn�trz zas�any by� grubym ca�unem �niegu, pomara�czowym i r�owym w blasku zachodz�cego s�o�ca, z male�kimi srebrnymi iskierkami l�ni�cymi tam, gdzie za�amywa�y si� promienie. Naci�gn�� na g�ow� kaptur, chroni�c si� przed zimnymi podmuchami wiatru, i raz jeszcze spojrza� na zrujnowany budynek. Wiedzia� ju�, �e odk�d przed kilkudziesi�ciu laty zawali� si� dach ko�cio�a, pobo�ni mieszka�cy Almayrac chodzili na msze do s�siedniego Comblat. Ka�dej niedzieli, miesi�c po miesi�cu, z wyj�tkiem okresu pomi�dzy po�ow� grudnia, a ko�cem stycznia, kt�ry to czas nazywali D�ugimi Nocami. Wtedy Almayrac ogarnia�a fala najsilniejszych mroz�w, a na drogach tworzy�y si� zaspy si�gaj�ce doros�emu cz�owiekowi do pasa. Miejscowi siedzieli w�wczas w domach, grzali si� przy piecach i co noc palili w oknach �wiece. Mia�y one pono� odstrasza� sivadi, g�rskie demony, kt�re wraz z mrozem, wichrem i �niegiem schodzi�y w dolin�. Wszystko to us�ysza� Jordan tydzie� temu, gdy po raz pierwszy zobaczy� te �wiat�a i o nie zapyta�. Tydzie�, pomy�la�. Tyle czasu mieszka� ju� w tej niewielkiej, spokojnej mie�cinie. Jesieni� wydawa�o mu si� to znakomitym pomys�em. Kiedy wygra� pojedynek z Tobiasem d�Eyquem i nagle jego nazwisko sta�o si� znane, Jordan zacz�� odczuwa� zwi�kszony w dw�jnas�b ci�ar popularno�ci. Popularno�ci tym bardziej niebezpiecznej, �e kto� m�g� w ko�cu wpa�� na pomys� w jaki spos�b uda�o mu si� zabi� d�Eyquema. Dlatego te� uzna�, �e na kilka miesi�cy powinien wyjecha� z Alestry. Peyretou, kt�ry nie chcia� opu�ci� ci�ko chorej matki, zosta� zwolniony z obowi�zk�w s�u��cego a� do wiosny, a Jordan rozpocz�� poszukiwania domu, w kt�rym m�g�by mieszka� przez zim�. Nie mia� wielkich wymaga�, pragn�� jedynie odrobiny spokoju, by m�c doko�czy� traktat, nad kt�rym pracowa� od zesz�ego roku. Od chwili przyjazdu �y� w Almayrac dok�adnie tak jak sobie zamierzy�: wstawa� wcze�nie, pisa� a� do wieczora i prawie z nikim si� nie widywa�. Przez siedem dni nie wydarzy�o si� nic, co mog�oby zmieni� raz ustalony rytm. Dzi� jednak odkry�, �e taki tryb �ycia niezupe�nie mu odpowiada. I nie chodzi�o wcale o samotno��. Jordan nale�a� do rzadkiego typu ludzi, kt�rzy r�wnie dobrze czuj� si� w towarzystwie jak i bez niego. I wiedzia� czego mu brakuje. T�skni� za niebezpiecze�stwem, za emocjami jakie niesie ryzyko. Za tym, co czu� wtedy w Charnavin i p�niej w Tarris. I w Alestrze, gdy walczy� z Tobiasem d�Eyquem. Odkrycie to zaniepokoi�o go. Przywyk� dot�d uwa�a� si� za cz�owieka opanowanego, kt�ry w �yciu kieruje si� logik� i rozs�dkiem. Podni�s� g�ow�, spojrza� na o�nie�one szczyty otaczaj�ce dolin�, w kt�rej le�a�o Almayrac. Dolina by�a male�ka, a szczyty wysokie i bliskie. Jordan urodzi� si� w g�rach i zawsze darzy� je szacunkiem, nie l�kiem, lecz teraz mia� wra�enie, �e si� dusi. Oddycha�, wci�gaj�c w p�uca powietrze tak mro�ne i ostre, �e z ka�dym haustem czu� w piersi uk�ucie b�lu. Od zimnego wiatru jego oczy zacz�y �zawi�. Zamruga�, si�gn�� po chusteczk�. Nie zd��y� i pojedyncza �za sp�yn�a mu na policzek. Wyjed� st�d, podszepn�� mu wewn�trzny g�os. Wyjed� p�ki �nieg nie zasypie wszystkich dr�g. Ale mia� tu dom, za wynaj�cie kt�rego zap�aci� ju� spor� zaliczk�, mia� s�u��cego, kt�ry ca�kiem nie�le zast�powa� Peyretou, mia� w ko�cu spok�j potrzebny mu, by doko�czy� traktat. A Jordan by� przecie� cz�owiekiem, kt�ry kieruje si� rozs�dkiem, a nie niejasnymi przeczuciami. Chwila s�abo�ci przemin�a i my�l o wyje�dzie wydawa�a si� ju� tylko niem�dra. *** Plan Almayrac by� zdumiewaj�co prosty. Siedziby najbogatszych obywateli, murowane i okaza�e, koncentrowa�y si� wok� niewielkiego rynku, za nimi sta�y ubo�sze, drewniane domy, a jeszcze dalej, ju� na stokach g�r, mo�na by�o wypatrzy� cha�upy g�rali, kt�rzy na halach wypasali owce. Miasteczko przecina�a droga. Zaczyna�a si� u wr�t zrujnowanego ko�cio�a, wiod�a przez dzikie ��ki, teraz zas�ane �niegiem, do Almayrac, a p�niej jeszcze dalej na po�udnie, prze��cz� a� do Comblat. Jordan min�� rynek, poczt� i najlepsz� w miasteczku gospod�. Zwolni� kroku dopiero tu� ko�o domu, kt�ry wynaj�� na zim�. Wczorajszego wieczoru zauwa�y� przed przeciwleg�ym budynkiem za�adowany kuframi w�z. Odgad� w�wczas, �e nie jest jedynym obcym, kt�rego skusi� urok spokojnej zimy sp�dzonej w odci�tym od �wiata Almayrac, a oceniaj�c po ilo�ci baga�y za�o�y� te�, �e jego nowymi s�siadkami b�d� kobiety. Nie myli� si�. Przed domem sta� teraz pow�z, a o drzwiczki opiera�a si� jasnow�osa kobieta. M�wi�a co� podniesionym, ostrym tonem. Wdowa Mandrier, w�a�cicielka domu, s�ucha�a jej ze spuszczon� g�ow�. Jordan podszed� bli�ej. � Spodziewa�am si� � g�os jasnow�osej dr�a� hamowan� z�o�ci� � �e warunki naszej umowy s� jasno okre�lone. Mieszkanie przed naszym przyjazdem mia�o zosta� wysprz�tane i ogrzane. Wysprz�tane i ogrzane, czy rozumiesz pani te dwa s�owa? � Prosz� o wybaczenie � mamrota�a wdowa Mandrier. � Wynajmuj� pokoje na pi�trze od dawna, od �mierci m�a i nigdy nie by�o �adnych k�opot�w. Ale to by�o zawsze latem... To znaczy, nikt dot�d nie wynajmowa� pokoj�w zim�. I po prostu nie zd��y�am... Ale obiecuj�, �e ju� za chwil� wszystko b�dzie w porz�dku. Sara! Sara, gdzie jeste�?! � Pobieg�a w stron� domu, nawo�uj�c po drodze s�u��c�. Jasnow�osa prychn�a z pogard�. Jordan zastanowi� si�, jak kobieta bez �adnych skaz fizycznych, dobrze ubrana i niestara jeszcze mo�e sprawia� tak nieprzyjemne wra�enie. By�a wysoka, co podkre�la� fakt, �e ca�y czas trzyma�a si� prosto, zadzieraj�c jednocze�nie g�ow�. W�osy zwi�za�a na karku w ciasny w�ze�, ods�aniaj�c w ten spos�b wypuk�e czo�o i regularne, wyraziste rysy. Nie by�o w nich nic m�skiego, a jednak mo�na j� by�o okre�li� jako "przystojn�" raczej ni� "�adn�". Ubrana by�a w wys�u�ony, tani p�aszcz, zbyt cienki jak na t� pogod�, a mimo to nie dr�a�a z zimna. P�aszcz ten mia� dok�adnie ten sam kolor, co jej szare oczy, kt�re spogl�da�y teraz na Jordana nieust�pliwie i twardo. W miar� jak lustrowa�a sylwetk� m�czyzny jej wzrok �agodnia�. W ko�cu na wargach pojawi�o si� co� na kszta�t u�miechu. � Prosz� wybaczy� t� awantur� � powiedzia�a. � Czy myl� si�, s�dz�c, �e jeste� pan naszym nowym s�siadem? � Nie mylisz si�, pani. Domenic Jordan � przedstawi� si�. � Joana Lienard � zrewan�owa�a si� r�wnie uprzejmie. � Pan nie jest st�d, prawda? Sp�dzasz pan tu zim�? To zupe�nie jak my. Od dawna pan mieszka w Almayrac? � Ju� prawie trzy tygodnie. W tym momencie rozleg� si� dzieci�cy krzyk, a p�niej wybuch �miechu. Jordan rozpozna� g�os Flor, ma�ej c�reczki wdowy Mandrier. Dziewczynka wybieg�a zza rogu domu, a wok� jej n�g kr�ci� si�, poszczekuj�c jazgotliwie, �aciaty kundelek. �ciga�a j� rudow�osa panna. Z�apa�a ko�nierz Flor, przyci�gn�a do siebie i drug� r�k� wtar�a jej w twarz gar�� �niegu. Dziecko zapiszcza�o tak przenikliwie, �e Jordan zdziwi� si� jakim cudem nie pop�ka�y jeszcze szyby w oknach. � Do�� tych wyg�up�w � Joana Lienard skarci�a rudow�os� , kt�ra natychmiast pu�ci�a Flor i podesz�a do nich. � To moja c�rka. � Eli � dziewczyna wyci�gn�a d�o�. � Prosz� m�wi� mi po imieniu. Wszyscy tak na mnie wo�aj�. Tym razem Joana Lienard nie upomnia�a jej, cho� bez w�tpienia powinna to zrobi�. Zdawa�o si�, �e zbytnia swoboda c�rki nie robi na tej surowej kobiecie �adnego wra�enia. Jordan zdziwi� si�, musia� jednak przyzna�, �e podobne zachowanie pasuje do nosz�cej to m�skie imi� dziewczyny. By�a starsza ni� wydawa�a mu si� na pocz�tku, ale wyczuwa�o si� w niej w�a�ciw� m�odo�ci zadziorno�� i dynamik�. W przeciwie�stwie do stroju jej matki ubranie Eli nie by�o ani tanie ani wys�u�one � spod kr�tkiego, eleganckiego ko�uszka �mia�o wyziera�a r�wnie elegancka, ciemnob��kitna suknia, W�osy panny Lienard by�y intensywnie czerwone, a t�cz�wki r�wnie intensywnie niebieskie. W oczach mia�a ironiczny b�ysk, ch�odny i twardy, za nic nie pasuj�cy do jej m�odej buzi. � Ju� gotowe! � Wdowa Mandrier stan�a w drzwiach. W r�ku trzyma�a parciany worek. Joana Lienard wesz�a do domu. Eli zatrzyma�a si� przy gospodyni i zajrza�a do worka. � C�, przynajmniej szczury mamy z g�owy, prawda? � One zim� zawsze ci�gn� do dom�w � wymrucza�a wdowa Mandrier usprawiedliwiaj�co. Flor, zaczerwieniona jeszcze po zabawie i z zziajanym kundlem wci�� kr�c�cym si� wok� jej n�g, podesz�a do Jordana. Szarpn�a go za r�kaw. � To sivadi � szepn�a konspiracyjnie. � Sivadi pozabija�y szczury. Widzia�am, jak jeden z nich zdycha� dzi� rano przy drzwiach do piwnicy. Znaczy, D�ugie Noce zacz�y si� na dobre. *** W ko�cu przysz�a �nie�yca, zapowiadana przez miejscowych ju� od kilku tygodni. Trwa�a przez ca�y nast�pny dzie� i jeszcze kolejny. Kiedy drugiego dnia pod wiecz�r Jordan wyjrza� przez okno, zobaczy� pokrywaj�c� �wiat czap� bia�ego puchu. Potem pogoda si� poprawi�a, �nieg pada� rzadziej, przewa�nie nad ranem lub w nocy. G��wna ulica Almayrac by�a przejezdna, ale ju� za miasteczkiem, na prze��czy, drog� do Comblat tarasowa�y zaspy. Jordan zastanawia� si�, czy w razie potrzeby potrafi�by wydosta� si� z miasteczka. Takie my�li przychodzi�y mu do g�owy coraz cz�ciej, zw�aszcza wieczorem, kiedy miasto ogarnia� mrok, a w oknach zapala�y si� �wiece. Znalaz� w tych dniach cztery martwe szczury. Urok starych dom�w, pomy�la�, gdy natrafi� na pierwsze truch�o. Kaza� s�u��cemu sprz�tn�� martwe zwierz� i nie my�la� o tym wi�cej. Wdowa Mandrier mia�a racj�: zim� szczur�w w domach zawsze by�o du�o, tak du�o, �e nie istnia� spos�b, by je wszystkie wyt�pi�. By�a to jedna z tych nieprzyjemnych rzeczy, z kt�rymi, chc�c nie chc�c, nale�a�o si� pogodzi�. Tego samego dnia po po�udniu znalaz� drugiego szczura. Za�o�y� sk�rzane r�kawiczki, cie�sze ni� te, kt�re nosi� dla ochrony przed zimnem, i podni�s� zwierz�, trzymaj�c je za ogonek. Gryzo� by� zaskakuj�co lekki, a jego cia�o skurczone, jakby wyschni�te. Zaraza? pomy�la� Jordan z niepokojem. Wezwa� s�u��cego. Miro wed�ug w�asnych s��w mia� osiemna�cie lat, a wygl�da� bez ma�a na trzydzie�ci. By� chudy i wysoki, twarz mia� poci�g�� i zawsze ponur�, a szaroblond w�osy spada�y mu nieustannie na oczy. Jego policzki i czo�o pokrywa�y wypryski, kt�re � rzecz szczeg�lna � wcale nie nadawa�y mu m�odzie�czego wygl�du. Niezale�nie jednak od swojej brzydoty, Miro by� dobrym s�u��cym � cierpliwym, dok�adnym i pracowitym. Jordan, cho� zdecydowanie wola� bystrego Peyretou, by� z niego zadowolony. � Szczury zawsze gin� w D�ugie Noce � powiedzia� m�ody s�uga. � To nic takiego. Nie ma obaw. Ludzie nie umieraj�. Tylko szczury. By�a to najd�u�sza wypowied�, jak� Jordan us�ysza� od tego milkliwego ch�opaka. Gestem wskaza� mu stoj�cy przy kominku fotel. Miro usiad� na brze�ku, sztywno wyprostowany. W jednej d�oni �ciska� okr�g�y s�oiczek wosku, a w drugiej �ciereczk�, bo Jordan oderwa� go w�a�nie od pucowania mebli. � Dlaczego szczury gin�? � Przez sivadi � odpar� Miro. � Sivadi zabijaj� szczury? � upewni� si� Jordan. � A ludzi nie, bo ludzie pal� w oknach �wiece? Ch�opak skin�� g�ow� i w przekonaniu, �e wszystko zosta�o ju� wyja�nione chcia� wr�ci� do pracy. Jordan powstrzyma� go gestem d�oni. � A inne zwierz�ta? Powiedzmy koty, psy? � Czasem te� umieraj�. � A byd�o? Kury, g�si? Skini�cie g�ow�. � Ale nie ludzie. � Jordan umilk� na chwil�. � Zastan�wmy si� wi�c. Nie zapalam w nocy �wiecy. Czy to znaczy, �e i ja mog� umrze�? Miro potrz�sn�� g�ow�. � Ja co noc pal� �wiec�. Jeste� bezpieczny, panie � wyja�ni� z niewzruszon� cierpliwo�ci� � Wi�c taka �wieca chroni nie tylko osob�, kt�ra j� zapali�a, ale ca�y dom? M�ody s�u��cy przytakn��. � Dlaczego wi�c gin� koty, psy, czy szczury, kt�re te� w tym domu mieszkaj�? Ch�opak gapi� si� na Jordana bezmy�lnie. Wida� logiczne kojarzenie fakt�w i wyci�gnie wniosk�w le�a�o poza granic� mo�liwo�ci jego prostego umys�u. � Mo�e wi�c to nie sivadi, a jaki� rodzaj zarazy, na kt�r� ludzki organizm jest odporny � podpowiedzia� mu Jordan. Miro energicznie potrz�sn�� g�ow�. Nie zgadza� si�, ale brakowa�o mu argument�w, by poprze� swoj� tez�. Jordan westchn�� i pozwoli� s�u��cemu wr�ci� do pracy. Nast�pnego martwego szczura rozkroi� no�em. Nie znalaz� jednak nic, poza tym, co ju� wcze�niej podejrzewa� czyli na wp� zmumifikowanymi tkankami, jakby szczurze truch�o le�a�o przez jaki� czas w suchym pomieszczeniu. Czy zaraza � bo Jordan wci�� wierzy�, �e to w�a�nie zaraza � powodowa�a, i� organizm zwierz�cia gwa�townie traci� wod�? �a�owa�, �e nie trafi� dot�d na chorego osobnika. Mieszkaj�ce piwnicach domu szczury by�y albo �wawe i najzupe�niej zdrowe, albo martwe, jakby tajemnicza choroba atakowa�a je niezwykle szybko, w ci�gu kilku chwil odbieraj�c �ycie. *** � Zrobisz to. Grzebie� zatrzyma� si�. W blasku �wiecy w�osy Eli mia�y ciemnoczerwony kolor, prawie jak krew. Oczy matki spogl�da�y na dziewczyn� z zawieszonego nad toaletk� lustra. � Nie. Joana Lienard podj�a prac�, powoli, starannie rozczesuj�c w�osy c�rki. � Owszem, zrobisz. On jest twoj� jedyn� szans�. � Nie jest bogaty. � Wygl�da na bogatego, a ty jeste� po prostu g�upia � powiedzia�a starsza z kobiet nie znosz�cym sprzeciwu tonem. � Przez kogo musia�y�my ucieka� z Talavere? Przez kogo sp�dzamy zim� w takiej dziurze jak Almayrac? Mamo, prosz�, nie dzisiaj, pomy�la�a Eli. Odbijaj�ce si� w srebrnej tafli oczy patrzy�y na ni� surowo. � Przeze mnie. � Wiedzia�am, �e to si� tak sko�czy � sykn�a Joana Lienard, a w jej g�osie zabrzmia�a nutka triumfu. � G�upia jak wszystkie dziewuchy, leniwa, pazerna. Przyjemno�ci cia�a, wypchany �o��dek, �wiecide�ka na palcach. Zupe�nie jak zwierz�ta. Dlaczego B�g nie da� mi syna, dobrego, m�drego syna, z kt�rego mog�abym by� dumna? Wiesz, ile zap�aci�am za twoj� edukacj�? Mamo..., to nie by� nawet szept, tylko my�l. � Wiesz? � Tak. � I wszystko zmarnowa�a�. Wszystko. A teraz jeszcze si� sprzeciwiasz? O nie, moja panno. Naprawisz to, co zepsu�a�. I to szybko, p�ki jest jeszcze czas. *** � Dlaczego nigdy nie odbudowano ko�cio�a? Nie s�dz�, by to by�o trudne. Kamienne mury nadal stoj�, wystarczy�by tylko nowy dach. Jordan rzuci� to pytanie beztrosko, po prostu jako kolejny temat do rozmowy. Powoli zaczyna� �a�owa�, �e przyj�� zaproszenie don Sebastiena. Wiecz�r nale�a�o zaliczy� do wyj�tkowo nieudanych. Po kolacji � niezbyt smacznej zreszt� � towarzystwo zasiad�o w salonie. Panie we w�asnym gronie, przy kominku, podj�y nieko�cz�ce si� dywagacje na temat koligacji mieszkaj�cych w Almayrac rodzin. Jedynie Eli Lienard wy�ama�a si� i przy��czy�a do m�skiego towarzystwa. Panowie siedzieli w drugim ko�cu pokoju, w ustawionych w p�okr�g fotelach. Zawzi�cie dyskutowali o zasadach polowania na lisy i dopiero pytanie Jordana po�o�y�o kres tym rozwa�aniom. Don Sebastien spojrza� na Jordana z niech�ci�. � Boga nale�y czci� we w�asnym sercu, a nie w ko�ciele. Wi�kszo�� mieszka�c�w Almayrac podziela t� wiar�. �yjemy tu troch� na odludziu, panie Jordan, i niekt�rzy ludzie spoza doliny uznaj� nas za bezbo�nik�w, ale to nieprawda. Po prostu mamy w�asne zasady. A je�li kto� chce bra� udzia� w coniedzielnej mszy, to zawsze mo�e wybra� si� do Comblat. M�wi�c to postukiwa� paznokciami o blat stoliczka z r�anego drzewa. Paznokcie mia� d�ugie, a na ka�dym palcu nosi� pier�cie� z du�ym kamieniem. Jego koszul� zdobi�y koronki, kaftan, cho� staro�wiecki w kroju, wykonano z najlepszego materia�u, za� br�zowe, przetykane srebrnymi nitkami w�osy by�y starannie uczesane i zwi�zane na karku czarn� aksamitk�. Nie trzeba by�o jednak wielkiej spostrzegawczo�ci, by zauwa�y�, �e koszula jest raczej szara ni� bia�a, na kaftanie wida� plamy, a w�osy s� przet�uszczone. Na Jordanie ta pozorna elegancja i schludno�� sprawia�y bardziej przykre wra�enie ni� gdyby spotka� ubranego w brudne �achmany n�dzarza. Niemniej jednak w s�owach gospodarza by�o troch� racji. Zdarza�o si�, �e izolowane spo�eczno�ci tworzy�y sw�j w�asny religijny folklor, czasem bli�szy poga�skim obrz�dom ni� chrze�cija�stwu, nie m�wi�c ju� o tym, �e na p�nocy wiara zawsze by�a s�abiej zakorzeniona � Jordan dobrze o tym wiedzia�, bo sam st�d pochodzi�. Lecz z drugiej strony miasteczko, cho�by i male�kie, od p� wieku pozbawione w�asnego ko�cio�a, to by�o co� zbyt osobliwego, by t�umaczy� ten fakt lokalnymi dziwactwami. � A co z ostatnim proboszczem? � zainteresowa� si� Jordan. � Czy on nigdy nie stara� si� o odbudowanie ko�cio�a? Don Sebastien patrzy� na niego, mru��c wielkie oczy. Jego g�owa dziwnie przypomina�a odwr�con� do g�ry nogami gruszk�. Mia� bardzo szerokie, wypuk�e czo�o, du�e oczy i drobniutkie usteczka tu� nad r�wnie male�kim podbr�dkiem. Mimo to twarz gospodarza wcale nie wygl�da�a zabawnie, cho� przecie� powinna. � Pan uwielbia wsadza� nos w nie swoje sprawy, prawdy? Zdumiony Jordan zmarszczy� lekko brwi. Prawda, �e na prowincji ludzie bywali nieufni, prawda te�, �e on sam nie nale�a� do nazbyt zr�cznych rozm�wc�w, bo brakowa�o mu wyczucia intencji. Nie s�dzi� jednak, �e kiedykolwiek zas�u�y na tak ostr� reprymend�. � Prosz� o wybaczenie � powiedzia� g�adko, ale twarz don Sebastiena nie z�agodnia�a. Skin�� g�ow�, a w skinieniu tym by�o ostrze�enie, by go�� na przysz�o�� uwa�a�. Jordan uzna�, �e pora zako�czy� wizyt�. Gestem przywo�a� stoj�cego przy drzwiach s�u��cego i poprosi�, by osiod�ano i wyprowadzono ze stajni jego konia. Potem wyszed� na balkon, opar� �okcie o por�cz i spojrza� na za�nie�on� ulic�. Eli Lienard do��czy�a do niego po chwili. W oczach mia�a ten sam ch�odny, ironiczny b�ysk, kt�ry zwr�ci� jego uwag� ju� przy pierwszym spotkaniu. � Mog� panu powiedzie�, co sta�o si� z ostatnim proboszczem Almayrac. Nasza gospodyni o wszystkim mi opowiedzia�a. Chcesz pan? Przytakn��. � On znikn��. W dniu, w kt�rym zawali� si� dach ko�cio�a. A wcze�niej jeszcze podpali� plebani�. To, co z niej pozosta�o, rozebrano wiosn�. Ludzie m�wi�, �e ksi�dz oszala� i porwa� go diabe�. A mnie si� zdaje, �e ksi�ulo po prostu uciek� z miasta. Jordan powoli pokr�ci� g�ow�. � Je�li zawali� si� dach, to znaczy, �e �niegu by�o naprawd� bardzo du�o. Nie zdo�a�by przedosta� si� przez prze��cz. � Wi�c mo�e zgin�� w ko�ciele? � Znaleziono by cia�o. Usta Eli wci�� jeszcze wygina�y si� w kpi�cym u�miechu, ale w jej oczach ju� wida� by�o niepok�j. � Wi�c co pan sugerujesz? Morderstwo? Cia�o zakopane w ogr�dku? � W zmarzni�tej na ko�� ziemi i pod si�gaj�c� kilku st�p warstw� �niegu? Przesta�a si� u�miecha�. � Pan jest do�� dziwny, wiesz pan o tym? � Bo staram si� my�le� logicznie? � Wi�c co pana zdaniem sta�o si� z ksi�dzem? Jordan spojrza� na ni�, a dziewczyna cofn�a si� lekko. � Nie wiem, ale nie s�dz�, by uda�o mu si� opu�ci� Almayrac. Potrz�sn�a g�ow�, najwyra�niej niepewna, co powiedzie�. Jordan prawie jej po�a�owa�. Pod wieloma wzgl�dami by�a jeszcze bardzo m�oda i �mier� wci�� wydawa�a si� jej zbyt nierealna, by bra� j� na powa�nie. Ale przecie� jeszcze przed chwil� jej oczy b�yszcza�y ch�odnym rozbawieniem, prawie cynicznym je�li dobrze si� zastanowi�, a zachowanie � cho� nigdy nie prostackie, bo Eli Lienard maniery mia�a doskona�e � by�o zdecydowanie zbyt swobodne, jak na niewinn� pann�. Jordan pami�ta� te� par� wypowiedzianych przez ni� zda�, kt�re wpad�y mu w ucho przy kolacji. Przed domem dostrzeg� s�u��cego wyprowadzaj�ce jego konia. To nic, pomy�la�. Poczeka chwil�. � Przy stole zacytowa�a� pani fragment traktatu O pa�stwie i religii. Znasz pani Parsona? Oczy Eli b�yskawicznie odzyska�y kpi�cy wyraz. � Niewiele mi z tego przysz�o, prawda? Nikt nie podj�� dyskusji. � A Francesco Corba? Czy i jego teori� pani zna? Skin�a g�ow�. � A Donnet? Leo d�Estevenon? � Urz�dzasz mi pan egzamin? A wi�c po raz drugi tego wieczoru zosta� skarcony. Nie mia� jednak ochoty na kolejne przeprosiny, a poza tym zastanawia� si�, czy panna Lienard w og�le jest osob�, kt�r� warto przeprasza�. *** � Nazwiemy go �atka, dobrze? Flor spojrza�a na Eli z dezaprobat�. � To imi� dla krowy, nie dla psa. � Wi�c mo�e Guinot? �aciaty kundel, nie�wiadom problem�w, jakie powoduje jego imi�, sta� na ganku z rozstawionymi szeroko �apami i ch�epta� z miski mleko. Flor z komiczn� powag� zmarszczy�a brwi. � Guinot. Podoba mi si�. Jeste� Guinot, wiesz? � Obj�a psa za szyj�, a ten wyrwa� si� i prosto ze schodk�w skoczy� w wysok� zasp�. Dziewczynka roze�mia�a si� uszcz�liwiona. Eli westchn�a i posz�a na pi�tro, sk�d dobiega�o j� wo�anie matki. Po drodze przygotowa�a si� na kolejn� porcj� pretensji, �e nie zajmuje si� tym, czym powinna si� zajmowa�. *** Stali przed domem. Trzy barczyste, odziane w d�ugie p�aszcze sylwetki, wci�� jeszcze widoczne mimo g�stniej�cego mroku. Po prostu stali z zadartymi g�owami, patrz�c w okna Jordana. Ponad brukiem ulicy zap�on�y �wiat�a. Jedno, dwa, a czasem nawet wi�cej, w ka�dym domu. Liczne, ale wci�� zbyt s�abe, by rozja�ni� ciemno��, wbrew pozorom nie dawa�y wra�enia przytulno�ci i bezpiecze�stwa. Wr�cz przeciwnie, te ma�e, ��te punkciki, zawieszone nieruchomo po�r�d wietrznej nocy, wygl�da�y niepokoj�co. M�czy�ni wci�� jeszcze stali na ulicy � teraz ich sylwetki by�y tylko czarn� plam� na tle odrobin� ja�niejszego mroku. Lodowaty wiatr szarpa� ich p�aszczami, a oni tkwili w miejscu, jakby zimno nie robi�o na nich �adnego wra�enia. Jordan zastanawia� si�, czemu ma s�u�y� ta demonstracja. Zastraszeniu go? Powstrzymaniu przed wtykaniem nosa w nie swoje sprawy? Potrz�sn�� g�ow� i odsun�� si� od okna. Nie mia� zamiaru rezygnowa�. Nie teraz. Przed prawie pi��dziesi�ciu laty w Almayrac zima by�a tak ostra, �e gdy usta�a w ko�cu trwaj�ca tydzie� zamie�, z niekt�rych dom�w ludzie wychodzili przez okna, wygrzebywali si� ze �niegu jak powstaj�cy z mogi�y wampir. Wtedy zawali� si� dach ko�cio�a i proboszcz znikn�� bez �ladu. A przecie� nie m�g� opu�ci� miasteczka. Nie podczas tak surowej zimy. Mniej wi�cej w tym samym czasie z g�r zacz�y schodzi� sivadi, zabijaj�c szczury, psy i koty. Za� ludzie zacz�li pali� �wiece, by ochroni� si� przed demonami. Wszystko to Jordan wiedzia� od wdowy Mandrier, a ona z kolei od zmar�ej niedawno matki. Kobieta bez trudu zgodzi�a si� porozmawia� z Jordanem. W Almayrac, gdzie najwyra�niej mieszkali ludzie ma�om�wni i pilnuj�cy swych interes�w, wdowa Mandrier by�a jedyn� osob�, kt�ra mia�a ch�� i czas gaw�dzi� z obcymi. Nie mo�na by�o te� zapomnie� o ko�ciele. Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�? � napisa� kto� z boku o�tarza. Kto? Proboszcz, nim tak tajemniczo znikn�� z miasta? I dlaczego? Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�? Jordan raz jeszcze powt�rzy� sobie w my�lach te s�owa i dopiero teraz � nie na widok barczystych sylwetek wci�� tkwi�cych przed jego domem � poczu� rozlewaj�cy si� w piersi ch�odny l�k. *** Flor sta�a w wej�ciu zrujnowanego ko�cio�a, patrz�c przed siebie. Zmru�y�a oczy. O�lepi�a j� biel �niegu, ca�ego mn�stwa �niegu rozci�gaj�cego si� na p�askiej jak st� powierzchni a� do pierwszych zabudowa� Almayrac. Matka Flor zastanawia�a si� kiedy�, dlaczego ko�ci� zbudowano tak daleko od centrum miasta, ale wydawa�o si�, �e nikt nie zna na to pytanie odpowiedzi. Drog� od strony miasteczka nadchodzi�a charakterystyczna, wysoka i smuk�a posta� w czarnym p�aszczu, wyra�nie odcinaj�cym si� od wszechobecnej bieli. Domenic Jordan. Mo�e przyjdzie i nas st�d wyrzuci, my�la�a dziewczynka, spogl�daj�c na niego z nadziej�. Doro�li zawsze krzycz� na dzieci, �e bawi� si� w niebezpiecznych miejscach. Jordan by� teraz dok�adnie w po�owie drogi i cho� szed� w dobrym tempie, to nic nie wskazywa�o na to, by nagle mia�y mu wyrosn�� skrzyd�a i przenie�� go do wr�t zrujnowanej �wi�tyni. � Tch�rzysz, Flor? � zapyta� Lari. Ch�opak, cho� starszy o ca�e dwa lata, ch�tnie si� z ni� bawi�, bo by�a odwa�na, a przy tym silna i zr�czna. Przewa�nie bez trudu radzi�a sobie z wyzywank�, ale dzi� stali w ruinach ko�cio�a, a ona nigdy tego miejsca nie lubi�a. Zawsze kiedy tu przychodzi�a ciarki zaczyna�y biega� jej po plecach. To miejsce by�o inne, dziwne, i Flor d�ugo szuka�a stosownego okre�lenia dla tej odmienno�ci. Ko�ci� by� jakby... ciemniejszy ni� reszta �wiata. � Masz tylko wej�� na dzwonnic� i dotkn�� serca dzwonu. � W g�osie Lariego brzmia�a pogarda. Jak wszystkie dzieci b�yskawicznie potrafi� wyczu� s�abo�� i nie zawaha� si� okaza� swojej wy�szo�ci. � Chyba nie stch�rzysz przed tak prostym wyzwaniem? Zaczerwieni�a si�. Domenic Jordan by� ju� bli�ej, ale wci�� zbyt daleko, by liczy� na jego pomoc. Odwr�ci�a si� i skierowa�a w stron� prowadz�cych na dzwonnic� schodk�w. Niepewnie postawi�a nog� na pierwszym stopniu. Serce bi�o jej szybko, a w p�ucach brakowa�o tchu. Nie obejrza�a si� jednak. Wiedzia�a, �e Lari spogl�da na ni� z�o�liwie, czekaj�c, a� oka�e strach. Kr�cone schodki by�y w�ziutkie. Wspinaj�c si� Flor uwa�a�a, by nie dotkn�� przypadkiem �cian. Kamiennych, brudnych �cian. Zazwyczaj brud nie przeszkadza� jej jako� specjalnie, ale tutaj nawet kurz wydawa� si� by� w specyficzny spos�b nieprzyjemny: t�usty i ci�ki jak cmentarna ziemia. Dziewczynka wzdrygn�a si� z obrzydzeniem. Promienie s�o�ca przedostaj�ce si� przez w�skie okna dawa�y akurat na tyle �wiat�a, by nie potyka� si� na schodach. Od czasu do czasu do �rodka wpada�y te� powiewy mro�nego powietrza, ale nawet one nie zdo�a�y rozproszy� panuj�cego w dzwonnicy zaduchu. Zupe�nie jakby ta wie�a sta�a tu od tysi�ca lat, my�la�a Flor, a "tysi�c lat" znaczy�o dla niej to samo co "od pocz�tku �wiata", i jakby przez ca�y ten czas zbiera� si� tu kurz, brud i ca�e masy martwych paj�k�w. I smr�d, doda�a po chwili, ostro�nie poci�gaj�c nosem. Schodki ko�czy�y si� dobiegaj�c do wyci�tego w suficie otworu. Flor w innym miejscu pewno wzi�aby g��boki wdech, ale tutaj stara�a si� oddycha� p�ytko, wci�gaj�c powietrze przez z�by. Nie boj�, nie boj� si�, powtarza�a, ale dzi� to zakl�cie jako� nie dzia�a�o. Mimo to nie mia�a zamiaru rezygnowa�. Ostro�nie, powolutku wesz�a na ostatnie stopnie i wysun�a przez otw�r g�ow�. Najpierw zobaczy�a dzwon, mas� spi�u tak wielk�, �e rozko�ysany m�g�by zmia�d�y� j� o �cian�. A potem ujrza�a martwe ptaki. Siedzia�y przycupni�te na krokwiach, belkach, nawet na kamiennej pod�odze. Z nastroszonymi czarnymi pi�rami, pokraczne i brzydkie, jakby �mier� odebra�a im ca�y wdzi�k. Wion�o od nich ciep�ym, niezbyt silnym odorem zgnilizny. Flor otworzy�a usta i wrzasn�a. *** Jordan zr�cznie z�apa� dziewczynk�, kt�ra wpad�a na niego z impetem i omal nie wyl�dowa�a na ziemi. � Co si� sta�o? � zapyta�, nie licz�c specjalnie na odpowied�. P�acz�ce i rozhisteryzowane dzieci rzadko kiedy m�wi� rozs�dnie. Odpowiedzia� mu stoj�cy tu� obok ch�opak. � Wystraszy�a si� martwych ptak�w. � Stara� si�, naprawd� si� stara�, nada� g�osowi pogardliwe i zimne brzmienie, ale w jego oczach wida� by�o l�k. *** Ptak, kt�rego Jordan wyrzuci� przez okno dzwonnicy, by obejrze� go w pe�nym �wietle, le�a� teraz na �niegu. By� martwy od dw�ch, mo�e nawet trzech tygodni � d�u�ej z pewno�ci� nie, bo pod koniec grudnia Jordan widzia� jeszcze mieszkaj�ce w ko�ciele kruki, ca�e i zdrowe. Niska temperatura dobrze zachowa�a cia�o. Jordan wyj�� ze sk�rzanej pochewki cienki i bardzo ostry n�, kt�ry nosi� przy sobie odk�d w Almayrac tak tajemniczo zacz�y gin�� zwierz�ta. Pochyli� si�, ostro�nie naci�� krucze zw�oki i odsun�� pi�ra. Nie zdziwi� si� widz�c, �e tkanki ptaka s� lekko skurczone i podeschni�te zupe�nie jak szczury, kt�re znalaz� w domu. *** � Pan jeste� zdumiewaj�co upartym cz�owiekiem, panie Jordan. Jakich argument�w mamy u�y�, by nauczy� pana pilnowa� w�asnych spraw? Podeszli cicho i niespodziewanie. Jordan nie zd��y� nawet si�gn�� po pistolety. A przecie� ulica pokryta by�a �niegiem skrzypi�cym pod butami przy ka�dym kroku, �niegiem tak bia�ym, �e na jego tle ludzkie sylwetki od razu rzuca�y si� w oczy. Jednak niczego nie us�ysza� ani nie zobaczy� i sta� teraz przed drzwiami swego domu, czuj�c zimn� luf� wbijaj�c� mu si� w kark pomi�dzy lini� w�os�w a opuszczonym kapturem p�aszcza. Delikatnie przekr�ci� g�ow�. By�o ich trzech, tylu ilu zesz�ej nocy. Dwaj pozostali ustawili si� tak, by zas�oni� tego, kt�ry trzyma� pistolet przy jego karku. Z daleka musieli wygl�da� po prostu na grupk� znajomych rozmawiaj�cych pod drzwiami domu. � Prosz� nie chodzi� wi�cej do ko�cio�a � powiedzia� ten z pistoletem. � To ostatnie ostrze�enie. Rozumiesz pan? Zna� ten g�os. Rogier Graille, kt�rego spotka� w domu don Sebastiena. Rogier Graille, kt�ry wed�ug w�asnych s��w urodzi� si� i wychowa� w Bastenie i wspomina�, �e wci�� jeszcze nie pozby� si� tamtejszego akcentu. "Baste�czyka zawsze mo�na pozna�, po tym, �e uwielbia wino i lekko przeci�ga samog�oski, prawda?" Zabawne, ale Rogier Graille wcale nie przeci�ga� samog�osek, czego nikt poza Jordanem zdawa� si� nie zauwa�a�. Przypomina� w tym don Sebastiena, kt�ry w poplamionym kaftanie i szarej koszuli pr�bowa� udawa� eleganta � Rozumiesz pan? � Tak. � Koniec z wizytami w ko�ciele? Koniec z wypytywaniem ludzi? � Tak. Rogier Graille parskn�� pogardliwie. Ch�odny nacisk na karku Jordana zel�a�. Odwr�ci� si�. M�czy�ni, miast rozp�yn�� si� w powietrzu czego troch� si� spodziewa�, po prostu odchodzili ulic�. Wygl�dali jak najzwyklejsi mieszka�cy Almayrac. Mieszka�cy, kt�rzy skrywali tajemnic� na tyle niebezpieczn�, �e gotowi byli dla niej zabi�. *** Wdowa Mandrier, kt�ra by�a niewyczerpan� kopalni� informacji o miasteczku, powiedzia�a Jordanowi, kto dokarmia mieszkaj�ce w ruinach ptaki. Mi�o�nik kruk�w nazywa� si� Fotin Trelodi i mieszka� na obrze�ach Almayrac. Jordan spodziewa� si� jednego z owych niechlujnych dziwak�w, kt�rzy bli�nich traktuj� z pogard�, bo nad ludzi przedk�adaj� zwierz�ta. Tymczasem Trelodi okaza� si� mi�ym staruszkiem, niskim, okr�g�ym i ubranym wed�ug przebrzmia�ej dwadzie�cia lat temu mody � nawet siwe w�osy mia� u�o�one w misterne loczki wok� twarzy. Jego dom by� wypucowany do po�ysku, a ka�da rzecz najwyra�niej mia�a w nim swoje miejsce. Mimo to czu�o si� tu brak kobiecej r�ki. By�o to gospodarstwo starego kawalera, dw�ch nawet, bo Trelodi mia� s�u��cego, kt�ry przez lata upodobni� si� do swego pana i by� teraz tak samo schludny i po staro�wiecku elegancki. � Co pan wie o krukach, panie Jordan? � zapyta� staruszek, gestem zapraszaj�c Jordana do pomieszczenia, kt�re by�o czym� pomi�dzy niewielkim salonikiem a bibliotek�. Wi�kszo�� stoj�cych na p�kach ksi��ek traktowa�a o ornitologii: ptaki egzotyczne i zwyk�e, ptactwo drapie�ne, hodowla go��bi pocztowych, a nawet podr�czniki sokolnictwa � Trelodi zbiera� wszystko, co w ten czy inny spos�b dotyczy�o ptak�w. � Wiem, �e kruki bardzo rzadko ��cz� si� w stada. Najcz�ciej �yj� pojedynczo lub w parach � powiedzia� Jordan ostro�nie, bo ze strony takiego entuzjasty ba� si� wyk�adu, kt�ry natychmiast skoryguje jego pogl�dy i uzupe�ni marn� wiedz�. � A wi�c mamy tu ciekawy przypadek, prawda? Rok po roku do ruin ko�cio�a przylatuj� kruki, ca�e mn�stwo kruk�w, zak�adaj� gniazda i rok po roku gin� w czasie D�ugich Nocy, a na ich miejsce zlatuj� si� nast�pne ptaki. Dlaczego tak jest, panie Jordan? Jak pan s�dzisz? Kruki s� m�dre, czemu wi�c upieraj� si� mieszka� w miejscu, kt�re je zabija? My�la�em kiedy�, �e zdychaj� z powodu ich ilo�ci, �e dla tak wielkiego stada po prostu nie starcza po�ywienia. Dlatego zacz��em je dokarmia�. A one i tak gin�. Syte i na poz�r ca�kiem zdrowe umieraj� w czasie D�ugich Nocy. � A w tym roku? Kiedy widzia�e� je pan po raz ostatni? � Kruki zgin�y w nocy, dwudziestego dziewi�tego grudnia � odpowiedzia� Fotin Trelodi, kr�tko i zwi�le. Jordan odetchn��. Dok�adnie o t� informacj� mu chodzi�o. � Kruki zawsze gin� pierwsze � doda� jeszcze staruszek, spogl�daj�c na Jordana z u�miechem. Na jego drobnej, wygl�daj�cej jak pomarszczony p�atek r�y twarzy, malowa�a si� satysfakcja. Pewno rzadko si� zdarza�o, by kto� s�ucha� go z tak� uwag�. � Ludzie umieraj� ostatni. Jordan lekko zmarszczy� brwi, ale by�a to jedyna oznaka zdziwienia. � Powiedziano mi, �e ludzie nie gin� w czasie D�ugich Nocy. � Gin�, ale bardzo rzadko � powiedzia� staruszek, wci�� z lekkim u�mieszkiem na cieniutkich wargach. � Umieraj� tylko chorzy i s�abi, dlatego ludzie s�dz�, �e to po prostu przez pogod�, bo zim� zawsze jest wi�cej zgon�w. Ale ja widzia�em moj� siostr�. Chorowa�a na gru�lic� i umar�a w czasie D�ugich Nocy. Zgas�a w jednej chwili, jak zduszony palcami p�omie� �wiecy. Tak samo umieraj� kruki i domowe ptactwo. � Domowe ptactwo? � Kury i g�si. � Trelodi skin�� g�ow�. � Hodowa�em je kiedy�, bo lubi� nie tylko dzikie ptaki. Najpierw umieraj� kruki, a p�niej domowe ptactwo. Zawsze tak jest. � A byd�o? Szczury? Psy i koty? U�mieszek satysfakcji znik� z twarzy staruszka. Wzruszy� ramionami. � Gin� tu� po ptactwie, a wcze�niej ni� ludzie. To oczywiste. Jordan pomy�la� o tych, kt�rzy grozili mu dzi� rano. Kiedy jeszcze �y�y kruki, Fotin Trelodi prawie codziennie bywa� w zrujnowanym ko�ciele, a mimo to nikt nigdy nie usi�owa� mu przeszkodzi� � pewno dlatego, �e tamci uwa�ali go po prostu za nieszkodliwego dziwaka. A jednak Trelodiemu uda�o zauwa�y� zaskakuj�co du�o. I cho� brakowa�o mu bystro�ci � albo odwagi � by p�j�� odrobin� dalej i wyci�gn�� w�a�ciwe wnioski, to Jordan by� przekonany, �e spostrze�enia starego mi�o�nika ptak�w nie spodoba�yby si� tamtym m�czyznom. Mia� nadziej�, �e nikt nie wpadnie na to, by spyta� staruszka o mieszkaj�ce w ruinach kruki, bo na to, �e w razie czego Fotin Trelodi b�dzie na tyle m�dry, by trzyma� j�zyk za z�bami, nie by�o co liczy�. *** � Gor�czka nied�ugo spadnie � powiedzia� Jordan. � Dziewczynka powinna teraz wypocz��. Wdowa Mandrier patrzy�a na niego zal�knionymi oczami. Jej d�o� bezwiednie g�adzi�a potargane, mokre od potu w�osy �pi�cej Flor. Z drugiej strony ��ka siedzia�a Eli Lienard. Nie odzywa�a si�, ale na jej twarzy malowa� si� niepok�j. � A te sny? � spyta�a wdowa Mandrier. � Panie Jordan, te sny? Moja c�rka krzycza�a przez ca�� noc, bo wci�� �ni� si� jej jeden i ten sam koszmar. � O czym �ni pani c�rka? � O g�osach. Szepcz�cych w �niegu i zimowym wichrze g�osach. One... podobno m�wi� z�e rzeczy. To przez ten ko�ci�, pomy�la�. Strach uruchomi� w dziecku zdolno�� jasnego widzenia, do�� nietypow�, bo zamiast w wizjach przejawia si� w snach. � Jakie? � Panie Jordan, czy to naprawd� takie wa�ne? � Tak. To bardzo wa�ne. � Jordan by� cierpliwy i uprzejmy, ale nie zamierza� ust�pi�. D�o� kobiety zacisn�a si� na jasnych w�osach dziewczynki. � M�wi� o �mierci. �mierci, zapomnieniu i nico�ci. Moja Flor jest jeszcze dzieckiem i nie pojmuje takich spraw, ale tak w�a�nie zrozumia�am jej s�owa. Panie Jordan, czy te sny kiedy� si� sko�cz�? � B�d� coraz rzadsze a� w ko�cu ustan� zupe�nie. Ale to troch� potrwa. Nie ma na to lekarstwa, przykro mi. I jeszcze jedno � doda�. � Prosz� nie wspomina� nikomu o tych snach. To dla pani bezpiecze�stwa. I jej � wskaza� Flor, kt�ra zaj�cza�a nagle i potrz�sn�a g�ow�. Kobieta pochyli�a si� nad c�rk�. � Ju� dobrze, kochanie. Ciii... Jordan, �wiadom, �e nic tu po nim, skierowa� si� w stron� wyj�cia. Eli Lienard posz�a za nim. Cicho zamkn�a drzwi i gestem wskaza�a mu po�o�ony tu� obok salonik. � Musz� przyzna�, �e pa�skie s�owa maj� bardzo uspokajaj�cy wp�yw � parskn�a z ironi�, gdy znale�li si� w �rodku. � "Na to nie ma lekarstwa, przykro mi." � przedrze�nia�a go z nienagannym akcentem wy�szych sfer. � "To dla pani bezpiecze�stwa". Brakowa�o tylko �eby� zacz�� pan przepytywa� ma�� Flor! � Zrobi�bym to, gdybym s�dzi�, �e dowiem si� czego� wi�cej ni� powiedzia�a mi jej matka. � Czy pan nie ma w sercu odrobiny lito�ci?! Jordan patrzy� na dziewczyn� z przyjemno�ci�. Wychowanie, jakie otrzyma�a, zamiast st�pi� jej temperament, co mia�oby niew�tpliwie miejsce w przypadku zwyk�ej panny, tylko go oszlifowa�o, daj�c niezwyk�y rezultat. Eli Lienard potrafi�a si� z�o�ci�, ale te� nawet w z�o�ci umia�a nad sob� panowa�, wci�� zachowuj�c ch�odny, ironiczny dystans do samej siebie i doskona�e maniery. A przy tym by�a szczera, co w�r�d kobiet jej profesji zdarza�o si� niezwykle rzadko i Jordan, kt�ry przylepnej ob�udy kurtyzan nie znosi� szczeg�lnie, doceni� ten fakt. � Lito�� nigdy nie by�a moj� mocn� stron� � przyzna� z lekkim u�miechem, wcale nie rozgniewany. Eli Lienard odetchn�a, uspokajaj�c si�. � Co si� u diab�a dzieje w tym mie�cie? � w jej ustach nawet przekle�stwo zabrzmia�o elegancko. � W�a�nie pr�buj� si� tego dowiedzie�. By� mo�e b�dziesz mi mog�a pani pom�c. S�dz�, �e przynajmniej cz�� odpowiedzi kryje si� w ruinach ko�cio�a � w przeciwnym razie nie ostrzegano by mnie, bym tam nie chodzi�. K�opot tylko w tym, �e pr�cz jednego do�� dziwnego napisu nic ciekawego tam nie widz�. Ale gdyby spojrza� na to kto� nieuprzedzony, kto� kto nigdy jeszcze tam by�, c�, by� mo�e znalaz�by odpowied�. Dziewczyna zmarszczy�a brwi i spojrza�a na niego z pow�tpiewaniem. � Nie mam �adnych magicznych zdolno�ci. � To nie ma znaczenia. � I to mog�oby wyja�ni� wszystkie te dziwne zdarzenia? �mier� szczur�w? Sny Flor? Skin�� g�ow�. � Dobrze wi�c. Spr�buj� panu pom�c, cho� szczerze m�wi�c nie s�dz�, by to co� da�o. W tym momencie do saloniku zajrza�a wdowa Mandrier. � Eli, kochanie, nie wiesz mo�e gdzie jest Guinot? Flor obudzi�a si� i marudzi, �eby przyprowadzi� jej psa. � Poszukam go � obieca�a Eli. � Guinot! Guinot! Gdzie� z do�u dobieg�o g�uche, st�umione szczekni�cie. Eli wysz�a z salonu i otworzy�a prowadz�ce do piwnic drzwi. Psi g�os s�ycha� by�o teraz wyra�niej, zawzi�te ujadanie, raz po raz przechodz�ce w pe�en z�o�ci warkot. � Co on tam robi? � Wdowa Mandrier spojrza�a bezradnie na Eli. � Pewno znalaz� kolejnego martwego szczura. Wezm� �wiec� i zejd� po niego. Chwil� p�niej sz�a ju� zakurzonymi schodkami, a ponad jej wyci�gni�t� d�oni� chybota� si� w�ski p�omie� �wiecy. Jordan zawaha� si�, ale ruszy� za ni�. Korytarz rozga��zia� si� na dole. Po lewej ko�czy� si� zamkni�tymi na k��dk� drzwiami, prawa odnoga bieg�a dalej, gin�c w ciemno�ci. W powietrzu unosi� si� kurz, delikatne jak prz�dza nitki paj�czyn, a tak�e wo� ple�ni i winnego moszczu. � Do piwnic si� nie dosta� � powiedzia�a Eli. � S� zamkni�te na klucz. Musi by� gdzie� tu, w korytarzu. Skr�ci�a w prawo i po chwili faktycznie p�omie� �wiecy wy�owi� z mroku psa, obszczekuj�cego co� zawzi�cie, z nosem wci�ni�tym w k�t tu� przy kolejnych zamkni�tych na k��dk� drzwiach. � Co� ty tam znalaz�? Zostaw to, Guinot! Niedobry pies! Guinot ani my�la� s�ucha�. Z jego gard�a wydoby� si� warkot, a kr�tki, zabawny ogonek chwia� si� i podrygiwa�. � Prosz� potrzyma� �wiec�. Jordan wzi�� lichtarz, a Eli schyli�a si�. � No tak mia�am racj�. Po prostu jeszcze jeden zdech�y szczur! Chod�! Chwyci�a psa za lu�n� sk�r� na karku i poci�gn�a w ty�. W tym momencie Guinot szczekn�� raz jeszcze, kr�tko i bole�nie. Eli odruchowo polu�ni�a chwyt, ale nie pu�ci�a szczeniaka. Przez cia�o zwierz�cia przebieg�o dr�enie, od pyska a� po ogonek, kt�ry przez kr�tk� chwil� dygota� jak poruszana wiatrem trawka. Guinot pisn��. � Co mu si�...? Nie trzyma�a ju� psa. Po prostu g�aska�a go, pr�buj�c uspokoi�. Sier�� by�a ciep�a i sucha Dziewczyna nie wyczuwa�a pod d�oni� bicia serca, a boki szczeniaka nie porusza�y si� w rytm oddechu. Jordan pochyli� si�. P�omie� �wiecy odbi� si� w oczach. Guinota. Eli cofn�a r�k�. G�aska�a martwe zwierz�. *** � Chwilowo musz� radzi� sobie sam � powiedzia� Jordan, odkorkowuj�c butelk� wina. � Dzi� rano porzuci� mnie s�u��cy. Po prostu odszed� bez s�owa. � Dlaczego? � Prawdopodobnie przekonano go, by to zrobi�. Eli rozejrza�a si� dyskretnie. Mieszkanie, wynaj�te tak jak i jej z ca�ym umeblowaniem, by�o typowym, ma�omiasteczkowym wn�trzem. Nic tu nie nosi�o pi�tna indywidualno�ci chwilowego w�a�ciciela. Nic z wyj�tkiem mo�e le��cego na sekretarzyku pliku kartek. Si�gn�a po nie. Ju� w pierwszej chwili jej wzrok pad� na rysunek obdartego ze sk�ry cia�a. Ods�oni�te mi�nie wyrysowane by�y z niezwyk�� precyzj�. Kolejne karty przedstawia�y ju� nie ca�e cia�o, a poszczeg�lne jego cz�ci. Ramiona, tors, uda. I zn�w cz�ciowo zdarta sk�ra i widoczne mi�nie � tym razem wi�ksze i wyra�niejsze. Wzdrygn�a si� odruchowo. � Umarli bardzo rzadko robi� krzywd� �ywym � powiedzia� Jordan uprzejmie, wyjmuj�c jej z d�oni kartki. � A je�li pokroi� ich na kawa�ki prawdopodobie�stwo to spada prawie do zera. Zareagowa�a nerwowym chichotem. Odk�d � tak nagle, w tak niewyja�niony spos�b � zdech� Guinot, nie opuszcza� jej strach. Ba�a si� nawet bardziej ni� wtedy, w Talavere. Wtedy przynajmniej wiedzia�a, co jej grozi i wiedzia�a te� co robi�, by tego unikn��. To za�, co dzia�o si� w Almayrac wykracza�o daleko poza jej do�wiadczenie. By� mo�e Domenic Jordan potrafi� sobie z tym poradzi�. Z pewno�ci� nie wzbudza� zaufania � ju� raczej niepok�j, je�li o to chodzi � ale, Eli nie mog�a si� oprze� takiemu w�a�nie skojarzeniu, wydawa� si� tu w�a�ciwym cz�owiekiem na w�a�ciwym miejscu. Jordan rozla� wino do kieliszk�w, potem poda� dziewczynie notes w sk�rzanej oprawie. � Prosz� na to spojrze�. Jestem ciekaw, czy dojdziesz pani do tych samych wniosk�w, co ja. Usiad�a w fotelu, upi�a �yk i z powrotem odstawi�a kieliszek na stolik. Otworzy�a notes, w duchu przygotowuj�c si� na kolejny makabryczny rysunek. Na pierwszej stronie r�wnym, eleganckim charakterem pisma wypisano tylko kilka s��w: Kruki Byd�o, kury, g�si, kr�liki Szczury Koty, psy Ludzie (tylko chorzy) Podnios�a na Jordana zdumione spojrzenie. � Co to? � Wypytywa�em mieszka�c�w Almayrac i ustali�em na tej podstawie kolejno��, w jakiej w czasie D�ugich Nocy gin� zwierz�ta i ludzie. Prosz� nad tym chwil� pomy�le�. Przeczyta�a te s�owa ponownie i jeszcze raz. Kruki Byd�o, kury, g�si, kr�liki Szczury Koty, psy Ludzie (tylko chorzy) � Jest w tym pewien schemat, do�� niepokoj�cy zreszt� � podpowiedzia� jej Jordan. � Wielko�� zwierz�cia? Nie, to z pewno�ci� nie to. Rodzaj? Te� nie, bo dlaczego kury i g�si nie gin� wraz z krukami lecz wtedy, gdy umiera byd�o? Milcza�a chwil�. W salonie by�o s�ycha� trzask p�on�cego na kominku ognia i ciche tykanie zegara. � Kruki � powiedzia�a cicho. � Kruki �yj� dziko i mieszkaj� w ruinach ko�cio�a. Byd�o, kury i g�si �yj� przy gospodarstwie, ale nie w domu. I szczury. One z kolei �yj� w domu, ale kryj� si� przed cz�owiekiem. W ko�cu psy i koty... � Dalej � ponagli� j� �agodnie Jordan. � Prosz� m�wi� dalej, nawet je�li wydaje si� to pani ma�o prawdopodobne. � To wygl�da... � zawaha�a si�. � Jakby zaciska�a si� p�tla. P�tla wok� cz�owieka. Coraz bli�ej i bli�ej. Od dzikich ptak�w a� do zwierz�cia, kt�re �yje wraz z nim, siada u jego st�p czy na kolanach. Czy to, co m�wi�, ma sens? Ku przera�eniu Eli, Jordan powoli skin�� g�ow�. *** S�o�ce sta�o wysoko na niebie, o�wietlaj�c mury zrujnowanego ko�cio�a. �nieg skrzy� si� srebrzy�cie, powietrze by�o mro�ne i nieruchome. Za ruinami rysowa�a si� linia �wierk�w, ciemnozielonych i przykrytych puchat� czap�, jeszcze dalej wznosi�y si� g�rskie szczyty. Z drugiej strony le�a�o pogr��one w sennej ciszy Almayrac. Jordan i Eli Lienard przekroczyli pr�g ko�cio�a. Wzrok Jordana natychmiast przyci�gn�y wypisane z boku o�tarza s�owa. Ufam Ci, Panie. Dalsza cz�� napisu zn�w kry�a si� pod �niegiem, ale on wiedzia� przecie�, jak brzmi. Dziewczyna zrzuci�a kaptur. Na tle skrz�cej si� bieli jej w�osy l�ni�y jak p�omie�. � Napis rzeczywi�cie jest osobliwy � przyzna�a, odgarniaj�c �nieg. � Ale fakt, �e tutejszy proboszcz, bo zak�adam, �e on to napisa�, by� bliski utraty wiary, nie pomo�e nam w rozwi�zaniu zagadki. Wci�� si� ba�a, ale potrafi�a ju� zapanowa� nad strachem i sprawia�o jej to nawet pewnego rodzaju przyjemno��. Odk�d wyros�a z wieku dzieci�cego �wiczono j� w ukrywaniu w�asnych uczu� i Eli bardzo sobie t� umiej�tno�� ceni�a � by� mo�e dlatego, �e w�a�nie tego najtrudniej by�o jej si� nauczy�. Spojrza�a na Jordana i przez jej usta przemkn�� cie� kpi�cego u�miechu. Tak czy inaczej nigdy nie b�dzie w tym tak dobra jak ten milcz�cy m�czyzna. Jordan zdawa� si� mie� w sobie niewyczerpane pok�ady spokoju i cierpliwo�ci, kt�rych brakowa�o Eli. Dziewczyna kr�ci�a si� niespokojnie, ale w ko�ciele, pr�cz owego napisu i krzy�a, kt�ry wci�� wznosi� si� nad o�tarzem d�wigaj�c ci�ar Zbawiciela, nie by�o nic do ogl�dania. � Pani pochodzi z Talavere, prawda? � zapyta� Jordan niespodziewanie. � Pozna�em po akcencie. Dlaczego wi�c sp�dzasz pani zim� w miejscu takim jak Almayrac? U�miechn�a si�. Domenic Jordan by� niew�tpliwie cz�owiekiem znakomicie wychowanym i uprzejmym, a jednak nie potrafi� nada� tej rozmowie pozor�w naturalno�ci. Zada� jej pytanie po prostu po to, by zatrzyma� j� w ko�ciele jeszcze przez jaki� czas. Mimo to chcia�a odpowiedzie� uczciwie. Do�� ju� mia�a k�amstw i unik�w. Tyle �e nie tak �atwo by�o da� uczciw� odpowied�. By� mo�e rzeczywi�cie by�a to jej wina, a mo�e te� � w jakim� szerszym zakresie � by�a to wina jej matki i Eli wola�a tak w�a�nie my�le�. Joana Lienard gardzi�a w�asn� p�ci�. Kobieta w jej poj�ciu by�a istot� s�ab� i g�upi�, z natury sk�onn� do grzechu i ch�tnie ulegaj�c� najni�szym instynktom. Dla m�odej dziewczyny istnia�y tylko dwie drogi: jedn� by�o jak najsurowsze wychowanie i �ycie pod ci�g�a opiek� ojca, m�a czy brata. Drug�, dost�pn� tylko dla tych najzdolniejszych, by�o zostanie kurtyzan�. Kurtyzany wykszta�ceniem dor�wnywa�y m�czyznom, wolno im by�o ucz�szcza� do bibliotek publicznych, mog�y te� wchodzi� do m�skich klub�w i bra� udzia� w m�skich rozrywkach. Kurtyzany, je�li by�y inteligentne i potrafi�y zadba� o swoj� pozycj�, cieszy�y si� specyficznym rodzajem szacunku. T� w�a�nie drog� wybra�a dla c�rki Joana Lienard. Nie szcz�dzi�a �rodk�w, by wykszta�ci� c�rk�, a mimo to od pocz�tku powtarza�a, �e Eli z pewno�ci� si� nie uda. Bo przecie� dziewcz�ta zwykle marnuj� swoj� szans�: rodz� nie�lubne dziecko albo uciekaj� z przystojnym ch�opcem bez grosza przy duszy. Przez pi�� lat swojego towarzyskiego �ycia w Talavere, Eli czu�a si� jak linoskoczek spaceruj�cy po linie podczas gdy oczy wszystkich widz�w spogl�daj� na niego z nadziej�, �e wreszcie spadnie i z�amie sobie kark. I faktycznie, cho� niezupe�nie zgodnie z przepowiedniami Joany Lienard, tak w�a�nie si� sta�o. W tamtych dniach Eli zrozumia�a, �e matka jej nienawidzi. My�l ta, na poz�r tak absurdalna, by�a jednocze�nie zaskakuj�co trafna i dziewczyna nie potrafi�a ju� si� jej pozby�. Matka nienawidzi�a jej, bo Eli by�a m�oda i �adna. Bo mog�o jej si� uda�. Dzie�, w kt�rym Joana Lienard powiedzia�a c�rce: "A nie m�wi�am" by� dla niej dniem gorzkiego triumfu. Relacja Eli o wydarzeniach, kt�re sprawi�y, i� tej zimy znalaz�a si� w Almayrac, by�a znacznie kr�tsza i bardziej konkretna. � Przez pewien czas opiekowa� si� mn� pewien starszy m�czyzna � powiedzia�a. � Tak to w�a�nie nazywamy w Talavere. Nie "przyjaciel" tylko "opiekun". By�am dla niego �adn� zabawk�, niczym wi�cej i dra�ni�o mnie to. M�czyzna by� wdowcem, a najwi�kszym skarbem jego zmar�ej �ony by�a pi�kna diamentowa kolia. On tak�e kocha� ten klejnot i chwali� si� nim przy ka�dej okazji. A ja chcia�am go ukara�. Ukrad�am mu wi�c koli� i odes�a�am nast�pnego ranka wraz z li�cikiem, by lepiej jej pilnowa�. � Mia�a� pani wyrzuty sumienia? W pytaniu tym by� haczyk i Eli wyczu�a go b�yskawicznie. � Nie � odpowiedzia�a szczerze. � On nawet mnie nie podejrzewa� i to w�a�nie bola�o najbardziej. Chcia�am, �eby wiedzia�, i� jestem wystarczaj�co bystra i odwa�na, by zrobi� co� takiego. Jordan roze�mia� si�. Zaskoczy�o j� to, bo nie s�dzi�a dot�d, �e ten cz�owiek w og�le potrafi si� �mia�. Spowa�nia� zaraz, ale w jego oczach wci�� widzia�a weso�e b�yski, kt�re r�wnie dobrze mo�na by�o odczyta� jako kpin� jak i aprobat�. � Kiedy to by�o? � zapyta�. � Dwa i p� roku temu. Matka zap�aci�a wysok� grzywn�, by uchroni� mnie przed wi