10800
Szczegóły |
Tytuł |
10800 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10800 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10800 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10800 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Ka�toch
D�ugie Noce
Ufam Ci, Panie.
Domenic Jordan pochyli� si� i d�oni� w sk�rzanej r�kawicy odgarn�� zalegaj�c� pod
o�tarzem warstw� bia�ego puchu. Z ust m�czyzny unosi�a si� para, mr�z szczypa� ods�oni�t�
twarz.
Spod �niegu ukaza�a si� dalsza cz�� napisu: Komu mam ufa�?
U�miech, ju� rodz�cy si� na wargach Jordana, zamar�.
Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�?
S�owa wypisano czarn� farb� z boku kamiennej bry�y o�tarza. Jordan poczu� przyp�yw
niepokoju. To nie by� napis, jakiego mo�na by si� spodziewa� w ko�ciele. Bardziej
przypomina�o to desperacki krzyk zdradzonego cz�owieka, kt�remu tu, na Ziemi, odebrano
wszelk� nadziej�.
Cofn�� si�, by obj�� spojrzeniem wn�trze �wi�tyni. Drewniany dach p�k� i za�ama� si� �
mo�e pod naporem �niegu kt�rej� mro�nej zimy? � lecz �ciany nadal sta�y prosto, godz�c
wyszczerbionymi murami w szare, grudniowe niebo. �awek ani drzwi ju� nie by�o, zapewne
drewno przyda�o si� miejscowym na opa�. Zosta� jednak krzy�, z figur� Zbawiciela, kt�ra
wisia�a na obluzowanych gwo�dziach i wygl�da�a, jakby za chwil� mia�a spa��, a tak�e
pokryty bia�ym puchem o�tarz.
Po o�tarzu spacerowa�y kruki � dwie czarne plamy na bia�ym tle, kontrast uderzaj�co
pi�kny � a ich �apki zostawia�y charakterystyczne, czteropalczaste �lady. Kto� dokarmia�
mieszkaj�ce w ruinach drapie�ne ptactwo. W �niegu, zabarwionym krwi� na rudy br�z, le�a�y
resztki mi�sa i ko�ci
Kruki zerwa�y si� do lotu i znikn�y w oknie dzwonnicy, kt�ra, wci�� ca�a, wznosi�a si�
obok ko�cio�a.
Jordan skierowa� si� w stron� wyj�cia. �wiat na zewn�trz zas�any by� grubym ca�unem
�niegu, pomara�czowym i r�owym w blasku zachodz�cego s�o�ca, z male�kimi srebrnymi
iskierkami l�ni�cymi tam, gdzie za�amywa�y si� promienie.
Naci�gn�� na g�ow� kaptur, chroni�c si� przed zimnymi podmuchami wiatru, i raz jeszcze
spojrza� na zrujnowany budynek. Wiedzia� ju�, �e odk�d przed kilkudziesi�ciu laty zawali� si�
dach ko�cio�a, pobo�ni mieszka�cy Almayrac chodzili na msze do s�siedniego Comblat.
Ka�dej niedzieli, miesi�c po miesi�cu, z wyj�tkiem okresu pomi�dzy po�ow� grudnia,
a ko�cem stycznia, kt�ry to czas nazywali D�ugimi Nocami. Wtedy Almayrac ogarnia�a fala
najsilniejszych mroz�w, a na drogach tworzy�y si� zaspy si�gaj�ce doros�emu cz�owiekowi do
pasa. Miejscowi siedzieli w�wczas w domach, grzali si� przy piecach i co noc palili w oknach
�wiece. Mia�y one pono� odstrasza� sivadi, g�rskie demony, kt�re wraz z mrozem, wichrem
i �niegiem schodzi�y w dolin�.
Wszystko to us�ysza� Jordan tydzie� temu, gdy po raz pierwszy zobaczy� te �wiat�a i o nie
zapyta�.
Tydzie�, pomy�la�. Tyle czasu mieszka� ju� w tej niewielkiej, spokojnej mie�cinie.
Jesieni� wydawa�o mu si� to znakomitym pomys�em. Kiedy wygra� pojedynek
z Tobiasem d�Eyquem i nagle jego nazwisko sta�o si� znane, Jordan zacz�� odczuwa�
zwi�kszony w dw�jnas�b ci�ar popularno�ci. Popularno�ci tym bardziej niebezpiecznej, �e
kto� m�g� w ko�cu wpa�� na pomys� w jaki spos�b uda�o mu si� zabi� d�Eyquema. Dlatego
te� uzna�, �e na kilka miesi�cy powinien wyjecha� z Alestry. Peyretou, kt�ry nie chcia�
opu�ci� ci�ko chorej matki, zosta� zwolniony z obowi�zk�w s�u��cego a� do wiosny,
a Jordan rozpocz�� poszukiwania domu, w kt�rym m�g�by mieszka� przez zim�. Nie mia�
wielkich wymaga�, pragn�� jedynie odrobiny spokoju, by m�c doko�czy� traktat, nad kt�rym
pracowa� od zesz�ego roku.
Od chwili przyjazdu �y� w Almayrac dok�adnie tak jak sobie zamierzy�: wstawa�
wcze�nie, pisa� a� do wieczora i prawie z nikim si� nie widywa�. Przez siedem dni nie
wydarzy�o si� nic, co mog�oby zmieni� raz ustalony rytm. Dzi� jednak odkry�, �e taki tryb
�ycia niezupe�nie mu odpowiada. I nie chodzi�o wcale o samotno��. Jordan nale�a� do
rzadkiego typu ludzi, kt�rzy r�wnie dobrze czuj� si� w towarzystwie jak i bez niego.
I wiedzia� czego mu brakuje. T�skni� za niebezpiecze�stwem, za emocjami jakie niesie
ryzyko. Za tym, co czu� wtedy w Charnavin i p�niej w Tarris. I w Alestrze, gdy walczy�
z Tobiasem d�Eyquem.
Odkrycie to zaniepokoi�o go. Przywyk� dot�d uwa�a� si� za cz�owieka opanowanego,
kt�ry w �yciu kieruje si� logik� i rozs�dkiem.
Podni�s� g�ow�, spojrza� na o�nie�one szczyty otaczaj�ce dolin�, w kt�rej le�a�o
Almayrac. Dolina by�a male�ka, a szczyty wysokie i bliskie. Jordan urodzi� si� w g�rach
i zawsze darzy� je szacunkiem, nie l�kiem, lecz teraz mia� wra�enie, �e si� dusi.
Oddycha�, wci�gaj�c w p�uca powietrze tak mro�ne i ostre, �e z ka�dym haustem czu�
w piersi uk�ucie b�lu. Od zimnego wiatru jego oczy zacz�y �zawi�. Zamruga�, si�gn�� po
chusteczk�. Nie zd��y� i pojedyncza �za sp�yn�a mu na policzek.
Wyjed� st�d, podszepn�� mu wewn�trzny g�os. Wyjed� p�ki �nieg nie zasypie wszystkich
dr�g.
Ale mia� tu dom, za wynaj�cie kt�rego zap�aci� ju� spor� zaliczk�, mia� s�u��cego, kt�ry
ca�kiem nie�le zast�powa� Peyretou, mia� w ko�cu spok�j potrzebny mu, by doko�czy�
traktat.
A Jordan by� przecie� cz�owiekiem, kt�ry kieruje si� rozs�dkiem, a nie niejasnymi
przeczuciami. Chwila s�abo�ci przemin�a i my�l o wyje�dzie wydawa�a si� ju� tylko
niem�dra.
***
Plan Almayrac by� zdumiewaj�co prosty. Siedziby najbogatszych obywateli, murowane
i okaza�e, koncentrowa�y si� wok� niewielkiego rynku, za nimi sta�y ubo�sze, drewniane
domy, a jeszcze dalej, ju� na stokach g�r, mo�na by�o wypatrzy� cha�upy g�rali, kt�rzy na
halach wypasali owce. Miasteczko przecina�a droga. Zaczyna�a si� u wr�t zrujnowanego
ko�cio�a, wiod�a przez dzikie ��ki, teraz zas�ane �niegiem, do Almayrac, a p�niej jeszcze
dalej na po�udnie, prze��cz� a� do Comblat.
Jordan min�� rynek, poczt� i najlepsz� w miasteczku gospod�. Zwolni� kroku dopiero tu�
ko�o domu, kt�ry wynaj�� na zim�.
Wczorajszego wieczoru zauwa�y� przed przeciwleg�ym budynkiem za�adowany kuframi
w�z. Odgad� w�wczas, �e nie jest jedynym obcym, kt�rego skusi� urok spokojnej zimy
sp�dzonej w odci�tym od �wiata Almayrac, a oceniaj�c po ilo�ci baga�y za�o�y� te�, �e jego
nowymi s�siadkami b�d� kobiety.
Nie myli� si�. Przed domem sta� teraz pow�z, a o drzwiczki opiera�a si� jasnow�osa
kobieta. M�wi�a co� podniesionym, ostrym tonem. Wdowa Mandrier, w�a�cicielka domu,
s�ucha�a jej ze spuszczon� g�ow�.
Jordan podszed� bli�ej.
� Spodziewa�am si� � g�os jasnow�osej dr�a� hamowan� z�o�ci� � �e warunki naszej
umowy s� jasno okre�lone. Mieszkanie przed naszym przyjazdem mia�o zosta� wysprz�tane
i ogrzane. Wysprz�tane i ogrzane, czy rozumiesz pani te dwa s�owa?
� Prosz� o wybaczenie � mamrota�a wdowa Mandrier. � Wynajmuj� pokoje na pi�trze od
dawna, od �mierci m�a i nigdy nie by�o �adnych k�opot�w. Ale to by�o zawsze latem... To
znaczy, nikt dot�d nie wynajmowa� pokoj�w zim�. I po prostu nie zd��y�am... Ale obiecuj�,
�e ju� za chwil� wszystko b�dzie w porz�dku. Sara! Sara, gdzie jeste�?! � Pobieg�a w stron�
domu, nawo�uj�c po drodze s�u��c�.
Jasnow�osa prychn�a z pogard�. Jordan zastanowi� si�, jak kobieta bez �adnych skaz
fizycznych, dobrze ubrana i niestara jeszcze mo�e sprawia� tak nieprzyjemne wra�enie. By�a
wysoka, co podkre�la� fakt, �e ca�y czas trzyma�a si� prosto, zadzieraj�c jednocze�nie g�ow�.
W�osy zwi�za�a na karku w ciasny w�ze�, ods�aniaj�c w ten spos�b wypuk�e czo�o
i regularne, wyraziste rysy. Nie by�o w nich nic m�skiego, a jednak mo�na j� by�o okre�li�
jako "przystojn�" raczej ni� "�adn�". Ubrana by�a w wys�u�ony, tani p�aszcz, zbyt cienki jak
na t� pogod�, a mimo to nie dr�a�a z zimna. P�aszcz ten mia� dok�adnie ten sam kolor, co jej
szare oczy, kt�re spogl�da�y teraz na Jordana nieust�pliwie i twardo.
W miar� jak lustrowa�a sylwetk� m�czyzny jej wzrok �agodnia�. W ko�cu na wargach
pojawi�o si� co� na kszta�t u�miechu.
� Prosz� wybaczy� t� awantur� � powiedzia�a. � Czy myl� si�, s�dz�c, �e jeste� pan
naszym nowym s�siadem?
� Nie mylisz si�, pani. Domenic Jordan � przedstawi� si�.
� Joana Lienard � zrewan�owa�a si� r�wnie uprzejmie. � Pan nie jest st�d, prawda?
Sp�dzasz pan tu zim�? To zupe�nie jak my. Od dawna pan mieszka w Almayrac?
� Ju� prawie trzy tygodnie.
W tym momencie rozleg� si� dzieci�cy krzyk, a p�niej wybuch �miechu. Jordan
rozpozna� g�os Flor, ma�ej c�reczki wdowy Mandrier. Dziewczynka wybieg�a zza rogu domu,
a wok� jej n�g kr�ci� si�, poszczekuj�c jazgotliwie, �aciaty kundelek. �ciga�a j� rudow�osa
panna. Z�apa�a ko�nierz Flor, przyci�gn�a do siebie i drug� r�k� wtar�a jej w twarz gar��
�niegu. Dziecko zapiszcza�o tak przenikliwie, �e Jordan zdziwi� si� jakim cudem nie pop�ka�y
jeszcze szyby w oknach.
� Do�� tych wyg�up�w � Joana Lienard skarci�a rudow�os� , kt�ra natychmiast pu�ci�a
Flor i podesz�a do nich.
� To moja c�rka.
� Eli � dziewczyna wyci�gn�a d�o�. � Prosz� m�wi� mi po imieniu. Wszyscy tak na mnie
wo�aj�.
Tym razem Joana Lienard nie upomnia�a jej, cho� bez w�tpienia powinna to zrobi�.
Zdawa�o si�, �e zbytnia swoboda c�rki nie robi na tej surowej kobiecie �adnego wra�enia.
Jordan zdziwi� si�, musia� jednak przyzna�, �e podobne zachowanie pasuje do nosz�cej to
m�skie imi� dziewczyny. By�a starsza ni� wydawa�a mu si� na pocz�tku, ale wyczuwa�o si�
w niej w�a�ciw� m�odo�ci zadziorno�� i dynamik�. W przeciwie�stwie do stroju jej matki
ubranie Eli nie by�o ani tanie ani wys�u�one � spod kr�tkiego, eleganckiego ko�uszka �mia�o
wyziera�a r�wnie elegancka, ciemnob��kitna suknia, W�osy panny Lienard by�y intensywnie
czerwone, a t�cz�wki r�wnie intensywnie niebieskie. W oczach mia�a ironiczny b�ysk,
ch�odny i twardy, za nic nie pasuj�cy do jej m�odej buzi.
� Ju� gotowe! � Wdowa Mandrier stan�a w drzwiach. W r�ku trzyma�a parciany worek.
Joana Lienard wesz�a do domu. Eli zatrzyma�a si� przy gospodyni i zajrza�a do worka.
� C�, przynajmniej szczury mamy z g�owy, prawda?
� One zim� zawsze ci�gn� do dom�w � wymrucza�a wdowa Mandrier
usprawiedliwiaj�co.
Flor, zaczerwieniona jeszcze po zabawie i z zziajanym kundlem wci�� kr�c�cym si�
wok� jej n�g, podesz�a do Jordana. Szarpn�a go za r�kaw.
� To sivadi � szepn�a konspiracyjnie. � Sivadi pozabija�y szczury. Widzia�am, jak jeden
z nich zdycha� dzi� rano przy drzwiach do piwnicy. Znaczy, D�ugie Noce zacz�y si� na
dobre.
***
W ko�cu przysz�a �nie�yca, zapowiadana przez miejscowych ju� od kilku tygodni. Trwa�a
przez ca�y nast�pny dzie� i jeszcze kolejny. Kiedy drugiego dnia pod wiecz�r Jordan wyjrza�
przez okno, zobaczy� pokrywaj�c� �wiat czap� bia�ego puchu. Potem pogoda si� poprawi�a,
�nieg pada� rzadziej, przewa�nie nad ranem lub w nocy. G��wna ulica Almayrac by�a
przejezdna, ale ju� za miasteczkiem, na prze��czy, drog� do Comblat tarasowa�y zaspy.
Jordan zastanawia� si�, czy w razie potrzeby potrafi�by wydosta� si� z miasteczka. Takie
my�li przychodzi�y mu do g�owy coraz cz�ciej, zw�aszcza wieczorem, kiedy miasto ogarnia�
mrok, a w oknach zapala�y si� �wiece.
Znalaz� w tych dniach cztery martwe szczury. Urok starych dom�w, pomy�la�, gdy
natrafi� na pierwsze truch�o. Kaza� s�u��cemu sprz�tn�� martwe zwierz� i nie my�la� o tym
wi�cej. Wdowa Mandrier mia�a racj�: zim� szczur�w w domach zawsze by�o du�o, tak du�o,
�e nie istnia� spos�b, by je wszystkie wyt�pi�. By�a to jedna z tych nieprzyjemnych rzeczy,
z kt�rymi, chc�c nie chc�c, nale�a�o si� pogodzi�.
Tego samego dnia po po�udniu znalaz� drugiego szczura. Za�o�y� sk�rzane r�kawiczki,
cie�sze ni� te, kt�re nosi� dla ochrony przed zimnem, i podni�s� zwierz�, trzymaj�c je za
ogonek. Gryzo� by� zaskakuj�co lekki, a jego cia�o skurczone, jakby wyschni�te. Zaraza?
pomy�la� Jordan z niepokojem.
Wezwa� s�u��cego.
Miro wed�ug w�asnych s��w mia� osiemna�cie lat, a wygl�da� bez ma�a na trzydzie�ci. By�
chudy i wysoki, twarz mia� poci�g�� i zawsze ponur�, a szaroblond w�osy spada�y mu
nieustannie na oczy. Jego policzki i czo�o pokrywa�y wypryski, kt�re � rzecz szczeg�lna �
wcale nie nadawa�y mu m�odzie�czego wygl�du. Niezale�nie jednak od swojej brzydoty,
Miro by� dobrym s�u��cym � cierpliwym, dok�adnym i pracowitym. Jordan, cho�
zdecydowanie wola� bystrego Peyretou, by� z niego zadowolony.
� Szczury zawsze gin� w D�ugie Noce � powiedzia� m�ody s�uga. � To nic takiego. Nie
ma obaw. Ludzie nie umieraj�. Tylko szczury.
By�a to najd�u�sza wypowied�, jak� Jordan us�ysza� od tego milkliwego ch�opaka.
Gestem wskaza� mu stoj�cy przy kominku fotel. Miro usiad� na brze�ku, sztywno
wyprostowany. W jednej d�oni �ciska� okr�g�y s�oiczek wosku, a w drugiej �ciereczk�, bo
Jordan oderwa� go w�a�nie od pucowania mebli.
� Dlaczego szczury gin�?
� Przez sivadi � odpar� Miro.
� Sivadi zabijaj� szczury? � upewni� si� Jordan. � A ludzi nie, bo ludzie pal� w oknach
�wiece?
Ch�opak skin�� g�ow� i w przekonaniu, �e wszystko zosta�o ju� wyja�nione chcia� wr�ci�
do pracy.
Jordan powstrzyma� go gestem d�oni.
� A inne zwierz�ta? Powiedzmy koty, psy?
� Czasem te� umieraj�.
� A byd�o? Kury, g�si?
Skini�cie g�ow�.
� Ale nie ludzie. � Jordan umilk� na chwil�. � Zastan�wmy si� wi�c. Nie zapalam w nocy
�wiecy. Czy to znaczy, �e i ja mog� umrze�?
Miro potrz�sn�� g�ow�.
� Ja co noc pal� �wiec�. Jeste� bezpieczny, panie � wyja�ni� z niewzruszon� cierpliwo�ci�
� Wi�c taka �wieca chroni nie tylko osob�, kt�ra j� zapali�a, ale ca�y dom?
M�ody s�u��cy przytakn��.
� Dlaczego wi�c gin� koty, psy, czy szczury, kt�re te� w tym domu mieszkaj�?
Ch�opak gapi� si� na Jordana bezmy�lnie. Wida� logiczne kojarzenie fakt�w i wyci�gnie
wniosk�w le�a�o poza granic� mo�liwo�ci jego prostego umys�u.
� Mo�e wi�c to nie sivadi, a jaki� rodzaj zarazy, na kt�r� ludzki organizm jest odporny �
podpowiedzia� mu Jordan.
Miro energicznie potrz�sn�� g�ow�. Nie zgadza� si�, ale brakowa�o mu argument�w, by
poprze� swoj� tez�. Jordan westchn�� i pozwoli� s�u��cemu wr�ci� do pracy.
Nast�pnego martwego szczura rozkroi� no�em. Nie znalaz� jednak nic, poza tym, co ju�
wcze�niej podejrzewa� czyli na wp� zmumifikowanymi tkankami, jakby szczurze truch�o
le�a�o przez jaki� czas w suchym pomieszczeniu. Czy zaraza � bo Jordan wci�� wierzy�, �e to
w�a�nie zaraza � powodowa�a, i� organizm zwierz�cia gwa�townie traci� wod�? �a�owa�, �e
nie trafi� dot�d na chorego osobnika. Mieszkaj�ce piwnicach domu szczury by�y albo �wawe
i najzupe�niej zdrowe, albo martwe, jakby tajemnicza choroba atakowa�a je niezwykle
szybko, w ci�gu kilku chwil odbieraj�c �ycie.
***
� Zrobisz to.
Grzebie� zatrzyma� si�. W blasku �wiecy w�osy Eli mia�y ciemnoczerwony kolor, prawie
jak krew.
Oczy matki spogl�da�y na dziewczyn� z zawieszonego nad toaletk� lustra.
� Nie.
Joana Lienard podj�a prac�, powoli, starannie rozczesuj�c w�osy c�rki.
� Owszem, zrobisz. On jest twoj� jedyn� szans�.
� Nie jest bogaty.
� Wygl�da na bogatego, a ty jeste� po prostu g�upia � powiedzia�a starsza z kobiet nie
znosz�cym sprzeciwu tonem. � Przez kogo musia�y�my ucieka� z Talavere? Przez kogo
sp�dzamy zim� w takiej dziurze jak Almayrac?
Mamo, prosz�, nie dzisiaj, pomy�la�a Eli.
Odbijaj�ce si� w srebrnej tafli oczy patrzy�y na ni� surowo.
� Przeze mnie.
� Wiedzia�am, �e to si� tak sko�czy � sykn�a Joana Lienard, a w jej g�osie zabrzmia�a
nutka triumfu. � G�upia jak wszystkie dziewuchy, leniwa, pazerna. Przyjemno�ci cia�a,
wypchany �o��dek, �wiecide�ka na palcach. Zupe�nie jak zwierz�ta. Dlaczego B�g nie da� mi
syna, dobrego, m�drego syna, z kt�rego mog�abym by� dumna? Wiesz, ile zap�aci�am za
twoj� edukacj�?
Mamo..., to nie by� nawet szept, tylko my�l.
� Wiesz?
� Tak.
� I wszystko zmarnowa�a�. Wszystko. A teraz jeszcze si� sprzeciwiasz? O nie, moja
panno. Naprawisz to, co zepsu�a�. I to szybko, p�ki jest jeszcze czas.
***
� Dlaczego nigdy nie odbudowano ko�cio�a? Nie s�dz�, by to by�o trudne. Kamienne
mury nadal stoj�, wystarczy�by tylko nowy dach.
Jordan rzuci� to pytanie beztrosko, po prostu jako kolejny temat do rozmowy. Powoli
zaczyna� �a�owa�, �e przyj�� zaproszenie don Sebastiena. Wiecz�r nale�a�o zaliczy� do
wyj�tkowo nieudanych. Po kolacji � niezbyt smacznej zreszt� � towarzystwo zasiad�o
w salonie. Panie we w�asnym gronie, przy kominku, podj�y nieko�cz�ce si� dywagacje na
temat koligacji mieszkaj�cych w Almayrac rodzin. Jedynie Eli Lienard wy�ama�a si�
i przy��czy�a do m�skiego towarzystwa. Panowie siedzieli w drugim ko�cu pokoju,
w ustawionych w p�okr�g fotelach. Zawzi�cie dyskutowali o zasadach polowania na lisy
i dopiero pytanie Jordana po�o�y�o kres tym rozwa�aniom.
Don Sebastien spojrza� na Jordana z niech�ci�.
� Boga nale�y czci� we w�asnym sercu, a nie w ko�ciele. Wi�kszo�� mieszka�c�w
Almayrac podziela t� wiar�. �yjemy tu troch� na odludziu, panie Jordan, i niekt�rzy ludzie
spoza doliny uznaj� nas za bezbo�nik�w, ale to nieprawda. Po prostu mamy w�asne zasady.
A je�li kto� chce bra� udzia� w coniedzielnej mszy, to zawsze mo�e wybra� si� do Comblat.
M�wi�c to postukiwa� paznokciami o blat stoliczka z r�anego drzewa. Paznokcie mia�
d�ugie, a na ka�dym palcu nosi� pier�cie� z du�ym kamieniem. Jego koszul� zdobi�y koronki,
kaftan, cho� staro�wiecki w kroju, wykonano z najlepszego materia�u, za� br�zowe,
przetykane srebrnymi nitkami w�osy by�y starannie uczesane i zwi�zane na karku czarn�
aksamitk�. Nie trzeba by�o jednak wielkiej spostrzegawczo�ci, by zauwa�y�, �e koszula jest
raczej szara ni� bia�a, na kaftanie wida� plamy, a w�osy s� przet�uszczone. Na Jordanie ta
pozorna elegancja i schludno�� sprawia�y bardziej przykre wra�enie ni� gdyby spotka�
ubranego w brudne �achmany n�dzarza.
Niemniej jednak w s�owach gospodarza by�o troch� racji. Zdarza�o si�, �e izolowane
spo�eczno�ci tworzy�y sw�j w�asny religijny folklor, czasem bli�szy poga�skim obrz�dom ni�
chrze�cija�stwu, nie m�wi�c ju� o tym, �e na p�nocy wiara zawsze by�a s�abiej zakorzeniona
� Jordan dobrze o tym wiedzia�, bo sam st�d pochodzi�. Lecz z drugiej strony miasteczko,
cho�by i male�kie, od p� wieku pozbawione w�asnego ko�cio�a, to by�o co� zbyt osobliwego,
by t�umaczy� ten fakt lokalnymi dziwactwami.
� A co z ostatnim proboszczem? � zainteresowa� si� Jordan. � Czy on nigdy nie stara� si�
o odbudowanie ko�cio�a?
Don Sebastien patrzy� na niego, mru��c wielkie oczy. Jego g�owa dziwnie przypomina�a
odwr�con� do g�ry nogami gruszk�. Mia� bardzo szerokie, wypuk�e czo�o, du�e oczy
i drobniutkie usteczka tu� nad r�wnie male�kim podbr�dkiem. Mimo to twarz gospodarza
wcale nie wygl�da�a zabawnie, cho� przecie� powinna.
� Pan uwielbia wsadza� nos w nie swoje sprawy, prawdy?
Zdumiony Jordan zmarszczy� lekko brwi. Prawda, �e na prowincji ludzie bywali nieufni,
prawda te�, �e on sam nie nale�a� do nazbyt zr�cznych rozm�wc�w, bo brakowa�o mu
wyczucia intencji. Nie s�dzi� jednak, �e kiedykolwiek zas�u�y na tak ostr� reprymend�.
� Prosz� o wybaczenie � powiedzia� g�adko, ale twarz don Sebastiena nie z�agodnia�a.
Skin�� g�ow�, a w skinieniu tym by�o ostrze�enie, by go�� na przysz�o�� uwa�a�.
Jordan uzna�, �e pora zako�czy� wizyt�. Gestem przywo�a� stoj�cego przy drzwiach
s�u��cego i poprosi�, by osiod�ano i wyprowadzono ze stajni jego konia. Potem wyszed� na
balkon, opar� �okcie o por�cz i spojrza� na za�nie�on� ulic�.
Eli Lienard do��czy�a do niego po chwili. W oczach mia�a ten sam ch�odny, ironiczny
b�ysk, kt�ry zwr�ci� jego uwag� ju� przy pierwszym spotkaniu.
� Mog� panu powiedzie�, co sta�o si� z ostatnim proboszczem Almayrac. Nasza
gospodyni o wszystkim mi opowiedzia�a. Chcesz pan?
Przytakn��.
� On znikn��. W dniu, w kt�rym zawali� si� dach ko�cio�a. A wcze�niej jeszcze podpali�
plebani�. To, co z niej pozosta�o, rozebrano wiosn�. Ludzie m�wi�, �e ksi�dz oszala� i porwa�
go diabe�. A mnie si� zdaje, �e ksi�ulo po prostu uciek� z miasta.
Jordan powoli pokr�ci� g�ow�.
� Je�li zawali� si� dach, to znaczy, �e �niegu by�o naprawd� bardzo du�o. Nie zdo�a�by
przedosta� si� przez prze��cz.
� Wi�c mo�e zgin�� w ko�ciele?
� Znaleziono by cia�o.
Usta Eli wci�� jeszcze wygina�y si� w kpi�cym u�miechu, ale w jej oczach ju� wida� by�o
niepok�j.
� Wi�c co pan sugerujesz? Morderstwo? Cia�o zakopane w ogr�dku?
� W zmarzni�tej na ko�� ziemi i pod si�gaj�c� kilku st�p warstw� �niegu?
Przesta�a si� u�miecha�.
� Pan jest do�� dziwny, wiesz pan o tym?
� Bo staram si� my�le� logicznie?
� Wi�c co pana zdaniem sta�o si� z ksi�dzem?
Jordan spojrza� na ni�, a dziewczyna cofn�a si� lekko.
� Nie wiem, ale nie s�dz�, by uda�o mu si� opu�ci� Almayrac.
Potrz�sn�a g�ow�, najwyra�niej niepewna, co powiedzie�. Jordan prawie jej po�a�owa�.
Pod wieloma wzgl�dami by�a jeszcze bardzo m�oda i �mier� wci�� wydawa�a si� jej zbyt
nierealna, by bra� j� na powa�nie.
Ale przecie� jeszcze przed chwil� jej oczy b�yszcza�y ch�odnym rozbawieniem, prawie
cynicznym je�li dobrze si� zastanowi�, a zachowanie � cho� nigdy nie prostackie, bo Eli
Lienard maniery mia�a doskona�e � by�o zdecydowanie zbyt swobodne, jak na niewinn�
pann�. Jordan pami�ta� te� par� wypowiedzianych przez ni� zda�, kt�re wpad�y mu w ucho
przy kolacji.
Przed domem dostrzeg� s�u��cego wyprowadzaj�ce jego konia. To nic, pomy�la�. Poczeka
chwil�.
� Przy stole zacytowa�a� pani fragment traktatu O pa�stwie i religii. Znasz pani Parsona?
Oczy Eli b�yskawicznie odzyska�y kpi�cy wyraz.
� Niewiele mi z tego przysz�o, prawda? Nikt nie podj�� dyskusji.
� A Francesco Corba? Czy i jego teori� pani zna?
Skin�a g�ow�.
� A Donnet? Leo d�Estevenon?
� Urz�dzasz mi pan egzamin?
A wi�c po raz drugi tego wieczoru zosta� skarcony. Nie mia� jednak ochoty na kolejne
przeprosiny, a poza tym zastanawia� si�, czy panna Lienard w og�le jest osob�, kt�r� warto
przeprasza�.
***
� Nazwiemy go �atka, dobrze?
Flor spojrza�a na Eli z dezaprobat�.
� To imi� dla krowy, nie dla psa.
� Wi�c mo�e Guinot?
�aciaty kundel, nie�wiadom problem�w, jakie powoduje jego imi�, sta� na ganku
z rozstawionymi szeroko �apami i ch�epta� z miski mleko.
Flor z komiczn� powag� zmarszczy�a brwi.
� Guinot. Podoba mi si�. Jeste� Guinot, wiesz? � Obj�a psa za szyj�, a ten wyrwa� si�
i prosto ze schodk�w skoczy� w wysok� zasp�. Dziewczynka roze�mia�a si� uszcz�liwiona.
Eli westchn�a i posz�a na pi�tro, sk�d dobiega�o j� wo�anie matki. Po drodze
przygotowa�a si� na kolejn� porcj� pretensji, �e nie zajmuje si� tym, czym powinna si�
zajmowa�.
***
Stali przed domem. Trzy barczyste, odziane w d�ugie p�aszcze sylwetki, wci�� jeszcze
widoczne mimo g�stniej�cego mroku. Po prostu stali z zadartymi g�owami, patrz�c w okna
Jordana.
Ponad brukiem ulicy zap�on�y �wiat�a. Jedno, dwa, a czasem nawet wi�cej, w ka�dym
domu. Liczne, ale wci�� zbyt s�abe, by rozja�ni� ciemno��, wbrew pozorom nie dawa�y
wra�enia przytulno�ci i bezpiecze�stwa. Wr�cz przeciwnie, te ma�e, ��te punkciki,
zawieszone nieruchomo po�r�d wietrznej nocy, wygl�da�y niepokoj�co.
M�czy�ni wci�� jeszcze stali na ulicy � teraz ich sylwetki by�y tylko czarn� plam� na tle
odrobin� ja�niejszego mroku. Lodowaty wiatr szarpa� ich p�aszczami, a oni tkwili w miejscu,
jakby zimno nie robi�o na nich �adnego wra�enia.
Jordan zastanawia� si�, czemu ma s�u�y� ta demonstracja. Zastraszeniu go?
Powstrzymaniu przed wtykaniem nosa w nie swoje sprawy?
Potrz�sn�� g�ow� i odsun�� si� od okna. Nie mia� zamiaru rezygnowa�. Nie teraz.
Przed prawie pi��dziesi�ciu laty w Almayrac zima by�a tak ostra, �e gdy usta�a w ko�cu
trwaj�ca tydzie� zamie�, z niekt�rych dom�w ludzie wychodzili przez okna, wygrzebywali
si� ze �niegu jak powstaj�cy z mogi�y wampir. Wtedy zawali� si� dach ko�cio�a i proboszcz
znikn�� bez �ladu. A przecie� nie m�g� opu�ci� miasteczka. Nie podczas tak surowej zimy.
Mniej wi�cej w tym samym czasie z g�r zacz�y schodzi� sivadi, zabijaj�c szczury, psy
i koty. Za� ludzie zacz�li pali� �wiece, by ochroni� si� przed demonami.
Wszystko to Jordan wiedzia� od wdowy Mandrier, a ona z kolei od zmar�ej niedawno
matki. Kobieta bez trudu zgodzi�a si� porozmawia� z Jordanem. W Almayrac, gdzie
najwyra�niej mieszkali ludzie ma�om�wni i pilnuj�cy swych interes�w, wdowa Mandrier by�a
jedyn� osob�, kt�ra mia�a ch�� i czas gaw�dzi� z obcymi.
Nie mo�na by�o te� zapomnie� o ko�ciele.
Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�? � napisa� kto� z boku o�tarza. Kto? Proboszcz, nim tak
tajemniczo znikn�� z miasta? I dlaczego?
Ufam Ci, Panie. Komu mam ufa�? Jordan raz jeszcze powt�rzy� sobie w my�lach te s�owa
i dopiero teraz � nie na widok barczystych sylwetek wci�� tkwi�cych przed jego domem �
poczu� rozlewaj�cy si� w piersi ch�odny l�k.
***
Flor sta�a w wej�ciu zrujnowanego ko�cio�a, patrz�c przed siebie. Zmru�y�a oczy.
O�lepi�a j� biel �niegu, ca�ego mn�stwa �niegu rozci�gaj�cego si� na p�askiej jak st�
powierzchni a� do pierwszych zabudowa� Almayrac. Matka Flor zastanawia�a si� kiedy�,
dlaczego ko�ci� zbudowano tak daleko od centrum miasta, ale wydawa�o si�, �e nikt nie zna
na to pytanie odpowiedzi.
Drog� od strony miasteczka nadchodzi�a charakterystyczna, wysoka i smuk�a posta�
w czarnym p�aszczu, wyra�nie odcinaj�cym si� od wszechobecnej bieli. Domenic Jordan.
Mo�e przyjdzie i nas st�d wyrzuci, my�la�a dziewczynka, spogl�daj�c na niego z nadziej�.
Doro�li zawsze krzycz� na dzieci, �e bawi� si� w niebezpiecznych miejscach.
Jordan by� teraz dok�adnie w po�owie drogi i cho� szed� w dobrym tempie, to nic nie
wskazywa�o na to, by nagle mia�y mu wyrosn�� skrzyd�a i przenie�� go do wr�t zrujnowanej
�wi�tyni.
� Tch�rzysz, Flor? � zapyta� Lari. Ch�opak, cho� starszy o ca�e dwa lata, ch�tnie si� z ni�
bawi�, bo by�a odwa�na, a przy tym silna i zr�czna. Przewa�nie bez trudu radzi�a sobie
z wyzywank�, ale dzi� stali w ruinach ko�cio�a, a ona nigdy tego miejsca nie lubi�a. Zawsze
kiedy tu przychodzi�a ciarki zaczyna�y biega� jej po plecach. To miejsce by�o inne, dziwne,
i Flor d�ugo szuka�a stosownego okre�lenia dla tej odmienno�ci. Ko�ci� by� jakby...
ciemniejszy ni� reszta �wiata.
� Masz tylko wej�� na dzwonnic� i dotkn�� serca dzwonu. � W g�osie Lariego brzmia�a
pogarda. Jak wszystkie dzieci b�yskawicznie potrafi� wyczu� s�abo�� i nie zawaha� si� okaza�
swojej wy�szo�ci. � Chyba nie stch�rzysz przed tak prostym wyzwaniem?
Zaczerwieni�a si�. Domenic Jordan by� ju� bli�ej, ale wci�� zbyt daleko, by liczy� na jego
pomoc.
Odwr�ci�a si� i skierowa�a w stron� prowadz�cych na dzwonnic� schodk�w. Niepewnie
postawi�a nog� na pierwszym stopniu. Serce bi�o jej szybko, a w p�ucach brakowa�o tchu. Nie
obejrza�a si� jednak. Wiedzia�a, �e Lari spogl�da na ni� z�o�liwie, czekaj�c, a� oka�e strach.
Kr�cone schodki by�y w�ziutkie. Wspinaj�c si� Flor uwa�a�a, by nie dotkn�� przypadkiem
�cian. Kamiennych, brudnych �cian. Zazwyczaj brud nie przeszkadza� jej jako� specjalnie, ale
tutaj nawet kurz wydawa� si� by� w specyficzny spos�b nieprzyjemny: t�usty i ci�ki jak
cmentarna ziemia. Dziewczynka wzdrygn�a si� z obrzydzeniem. Promienie s�o�ca
przedostaj�ce si� przez w�skie okna dawa�y akurat na tyle �wiat�a, by nie potyka� si� na
schodach. Od czasu do czasu do �rodka wpada�y te� powiewy mro�nego powietrza, ale nawet
one nie zdo�a�y rozproszy� panuj�cego w dzwonnicy zaduchu. Zupe�nie jakby ta wie�a sta�a
tu od tysi�ca lat, my�la�a Flor, a "tysi�c lat" znaczy�o dla niej to samo co "od pocz�tku
�wiata", i jakby przez ca�y ten czas zbiera� si� tu kurz, brud i ca�e masy martwych paj�k�w.
I smr�d, doda�a po chwili, ostro�nie poci�gaj�c nosem.
Schodki ko�czy�y si� dobiegaj�c do wyci�tego w suficie otworu. Flor w innym miejscu
pewno wzi�aby g��boki wdech, ale tutaj stara�a si� oddycha� p�ytko, wci�gaj�c powietrze
przez z�by.
Nie boj�, nie boj� si�, powtarza�a, ale dzi� to zakl�cie jako� nie dzia�a�o. Mimo to nie
mia�a zamiaru rezygnowa�.
Ostro�nie, powolutku wesz�a na ostatnie stopnie i wysun�a przez otw�r g�ow�.
Najpierw zobaczy�a dzwon, mas� spi�u tak wielk�, �e rozko�ysany m�g�by zmia�d�y� j�
o �cian�.
A potem ujrza�a martwe ptaki.
Siedzia�y przycupni�te na krokwiach, belkach, nawet na kamiennej pod�odze.
Z nastroszonymi czarnymi pi�rami, pokraczne i brzydkie, jakby �mier� odebra�a im ca�y
wdzi�k. Wion�o od nich ciep�ym, niezbyt silnym odorem zgnilizny.
Flor otworzy�a usta i wrzasn�a.
***
Jordan zr�cznie z�apa� dziewczynk�, kt�ra wpad�a na niego z impetem i omal nie
wyl�dowa�a na ziemi.
� Co si� sta�o? � zapyta�, nie licz�c specjalnie na odpowied�. P�acz�ce i rozhisteryzowane
dzieci rzadko kiedy m�wi� rozs�dnie.
Odpowiedzia� mu stoj�cy tu� obok ch�opak.
� Wystraszy�a si� martwych ptak�w. � Stara� si�, naprawd� si� stara�, nada� g�osowi
pogardliwe i zimne brzmienie, ale w jego oczach wida� by�o l�k.
***
Ptak, kt�rego Jordan wyrzuci� przez okno dzwonnicy, by obejrze� go w pe�nym �wietle,
le�a� teraz na �niegu. By� martwy od dw�ch, mo�e nawet trzech tygodni � d�u�ej z pewno�ci�
nie, bo pod koniec grudnia Jordan widzia� jeszcze mieszkaj�ce w ko�ciele kruki, ca�e
i zdrowe.
Niska temperatura dobrze zachowa�a cia�o. Jordan wyj�� ze sk�rzanej pochewki cienki
i bardzo ostry n�, kt�ry nosi� przy sobie odk�d w Almayrac tak tajemniczo zacz�y gin��
zwierz�ta. Pochyli� si�, ostro�nie naci�� krucze zw�oki i odsun�� pi�ra. Nie zdziwi� si� widz�c,
�e tkanki ptaka s� lekko skurczone i podeschni�te zupe�nie jak szczury, kt�re znalaz� w domu.
***
� Pan jeste� zdumiewaj�co upartym cz�owiekiem, panie Jordan. Jakich argument�w
mamy u�y�, by nauczy� pana pilnowa� w�asnych spraw?
Podeszli cicho i niespodziewanie. Jordan nie zd��y� nawet si�gn�� po pistolety.
A przecie� ulica pokryta by�a �niegiem skrzypi�cym pod butami przy ka�dym kroku,
�niegiem tak bia�ym, �e na jego tle ludzkie sylwetki od razu rzuca�y si� w oczy. Jednak
niczego nie us�ysza� ani nie zobaczy� i sta� teraz przed drzwiami swego domu, czuj�c zimn�
luf� wbijaj�c� mu si� w kark pomi�dzy lini� w�os�w a opuszczonym kapturem p�aszcza.
Delikatnie przekr�ci� g�ow�. By�o ich trzech, tylu ilu zesz�ej nocy. Dwaj pozostali ustawili
si� tak, by zas�oni� tego, kt�ry trzyma� pistolet przy jego karku. Z daleka musieli wygl�da� po
prostu na grupk� znajomych rozmawiaj�cych pod drzwiami domu.
� Prosz� nie chodzi� wi�cej do ko�cio�a � powiedzia� ten z pistoletem. � To ostatnie
ostrze�enie. Rozumiesz pan?
Zna� ten g�os. Rogier Graille, kt�rego spotka� w domu don Sebastiena. Rogier Graille,
kt�ry wed�ug w�asnych s��w urodzi� si� i wychowa� w Bastenie i wspomina�, �e wci�� jeszcze
nie pozby� si� tamtejszego akcentu. "Baste�czyka zawsze mo�na pozna�, po tym, �e uwielbia
wino i lekko przeci�ga samog�oski, prawda?"
Zabawne, ale Rogier Graille wcale nie przeci�ga� samog�osek, czego nikt poza Jordanem
zdawa� si� nie zauwa�a�. Przypomina� w tym don Sebastiena, kt�ry w poplamionym kaftanie
i szarej koszuli pr�bowa� udawa� eleganta
� Rozumiesz pan?
� Tak.
� Koniec z wizytami w ko�ciele? Koniec z wypytywaniem ludzi?
� Tak.
Rogier Graille parskn�� pogardliwie. Ch�odny nacisk na karku Jordana zel�a�.
Odwr�ci� si�. M�czy�ni, miast rozp�yn�� si� w powietrzu czego troch� si� spodziewa�,
po prostu odchodzili ulic�. Wygl�dali jak najzwyklejsi mieszka�cy Almayrac.
Mieszka�cy, kt�rzy skrywali tajemnic� na tyle niebezpieczn�, �e gotowi byli dla niej
zabi�.
***
Wdowa Mandrier, kt�ra by�a niewyczerpan� kopalni� informacji o miasteczku,
powiedzia�a Jordanowi, kto dokarmia mieszkaj�ce w ruinach ptaki. Mi�o�nik kruk�w nazywa�
si� Fotin Trelodi i mieszka� na obrze�ach Almayrac.
Jordan spodziewa� si� jednego z owych niechlujnych dziwak�w, kt�rzy bli�nich traktuj�
z pogard�, bo nad ludzi przedk�adaj� zwierz�ta. Tymczasem Trelodi okaza� si� mi�ym
staruszkiem, niskim, okr�g�ym i ubranym wed�ug przebrzmia�ej dwadzie�cia lat temu mody �
nawet siwe w�osy mia� u�o�one w misterne loczki wok� twarzy. Jego dom by� wypucowany
do po�ysku, a ka�da rzecz najwyra�niej mia�a w nim swoje miejsce. Mimo to czu�o si� tu brak
kobiecej r�ki. By�o to gospodarstwo starego kawalera, dw�ch nawet, bo Trelodi mia�
s�u��cego, kt�ry przez lata upodobni� si� do swego pana i by� teraz tak samo schludny i po
staro�wiecku elegancki.
� Co pan wie o krukach, panie Jordan? � zapyta� staruszek, gestem zapraszaj�c Jordana do
pomieszczenia, kt�re by�o czym� pomi�dzy niewielkim salonikiem a bibliotek�. Wi�kszo��
stoj�cych na p�kach ksi��ek traktowa�a o ornitologii: ptaki egzotyczne i zwyk�e, ptactwo
drapie�ne, hodowla go��bi pocztowych, a nawet podr�czniki sokolnictwa � Trelodi zbiera�
wszystko, co w ten czy inny spos�b dotyczy�o ptak�w.
� Wiem, �e kruki bardzo rzadko ��cz� si� w stada. Najcz�ciej �yj� pojedynczo lub
w parach � powiedzia� Jordan ostro�nie, bo ze strony takiego entuzjasty ba� si� wyk�adu,
kt�ry natychmiast skoryguje jego pogl�dy i uzupe�ni marn� wiedz�.
� A wi�c mamy tu ciekawy przypadek, prawda? Rok po roku do ruin ko�cio�a przylatuj�
kruki, ca�e mn�stwo kruk�w, zak�adaj� gniazda i rok po roku gin� w czasie D�ugich Nocy,
a na ich miejsce zlatuj� si� nast�pne ptaki. Dlaczego tak jest, panie Jordan? Jak pan s�dzisz?
Kruki s� m�dre, czemu wi�c upieraj� si� mieszka� w miejscu, kt�re je zabija? My�la�em
kiedy�, �e zdychaj� z powodu ich ilo�ci, �e dla tak wielkiego stada po prostu nie starcza
po�ywienia. Dlatego zacz��em je dokarmia�. A one i tak gin�. Syte i na poz�r ca�kiem zdrowe
umieraj� w czasie D�ugich Nocy.
� A w tym roku? Kiedy widzia�e� je pan po raz ostatni?
� Kruki zgin�y w nocy, dwudziestego dziewi�tego grudnia � odpowiedzia� Fotin Trelodi,
kr�tko i zwi�le.
Jordan odetchn��. Dok�adnie o t� informacj� mu chodzi�o.
� Kruki zawsze gin� pierwsze � doda� jeszcze staruszek, spogl�daj�c na Jordana
z u�miechem. Na jego drobnej, wygl�daj�cej jak pomarszczony p�atek r�y twarzy, malowa�a
si� satysfakcja. Pewno rzadko si� zdarza�o, by kto� s�ucha� go z tak� uwag�. � Ludzie
umieraj� ostatni.
Jordan lekko zmarszczy� brwi, ale by�a to jedyna oznaka zdziwienia.
� Powiedziano mi, �e ludzie nie gin� w czasie D�ugich Nocy.
� Gin�, ale bardzo rzadko � powiedzia� staruszek, wci�� z lekkim u�mieszkiem na
cieniutkich wargach. � Umieraj� tylko chorzy i s�abi, dlatego ludzie s�dz�, �e to po prostu
przez pogod�, bo zim� zawsze jest wi�cej zgon�w. Ale ja widzia�em moj� siostr�. Chorowa�a
na gru�lic� i umar�a w czasie D�ugich Nocy. Zgas�a w jednej chwili, jak zduszony palcami
p�omie� �wiecy. Tak samo umieraj� kruki i domowe ptactwo.
� Domowe ptactwo?
� Kury i g�si. � Trelodi skin�� g�ow�. � Hodowa�em je kiedy�, bo lubi� nie tylko dzikie
ptaki. Najpierw umieraj� kruki, a p�niej domowe ptactwo. Zawsze tak jest.
� A byd�o? Szczury? Psy i koty?
U�mieszek satysfakcji znik� z twarzy staruszka. Wzruszy� ramionami.
� Gin� tu� po ptactwie, a wcze�niej ni� ludzie. To oczywiste.
Jordan pomy�la� o tych, kt�rzy grozili mu dzi� rano. Kiedy jeszcze �y�y kruki, Fotin
Trelodi prawie codziennie bywa� w zrujnowanym ko�ciele, a mimo to nikt nigdy nie usi�owa�
mu przeszkodzi� � pewno dlatego, �e tamci uwa�ali go po prostu za nieszkodliwego dziwaka.
A jednak Trelodiemu uda�o zauwa�y� zaskakuj�co du�o. I cho� brakowa�o mu bystro�ci �
albo odwagi � by p�j�� odrobin� dalej i wyci�gn�� w�a�ciwe wnioski, to Jordan by�
przekonany, �e spostrze�enia starego mi�o�nika ptak�w nie spodoba�yby si� tamtym
m�czyznom. Mia� nadziej�, �e nikt nie wpadnie na to, by spyta� staruszka o mieszkaj�ce
w ruinach kruki, bo na to, �e w razie czego Fotin Trelodi b�dzie na tyle m�dry, by trzyma�
j�zyk za z�bami, nie by�o co liczy�.
***
� Gor�czka nied�ugo spadnie � powiedzia� Jordan. � Dziewczynka powinna teraz
wypocz��.
Wdowa Mandrier patrzy�a na niego zal�knionymi oczami. Jej d�o� bezwiednie g�adzi�a
potargane, mokre od potu w�osy �pi�cej Flor. Z drugiej strony ��ka siedzia�a Eli Lienard. Nie
odzywa�a si�, ale na jej twarzy malowa� si� niepok�j.
� A te sny? � spyta�a wdowa Mandrier. � Panie Jordan, te sny? Moja c�rka krzycza�a
przez ca�� noc, bo wci�� �ni� si� jej jeden i ten sam koszmar.
� O czym �ni pani c�rka?
� O g�osach. Szepcz�cych w �niegu i zimowym wichrze g�osach. One... podobno m�wi�
z�e rzeczy.
To przez ten ko�ci�, pomy�la�. Strach uruchomi� w dziecku zdolno�� jasnego widzenia,
do�� nietypow�, bo zamiast w wizjach przejawia si� w snach.
� Jakie?
� Panie Jordan, czy to naprawd� takie wa�ne?
� Tak. To bardzo wa�ne. � Jordan by� cierpliwy i uprzejmy, ale nie zamierza� ust�pi�.
D�o� kobiety zacisn�a si� na jasnych w�osach dziewczynki.
� M�wi� o �mierci. �mierci, zapomnieniu i nico�ci. Moja Flor jest jeszcze dzieckiem i nie
pojmuje takich spraw, ale tak w�a�nie zrozumia�am jej s�owa. Panie Jordan, czy te sny kiedy�
si� sko�cz�?
� B�d� coraz rzadsze a� w ko�cu ustan� zupe�nie. Ale to troch� potrwa. Nie ma na to
lekarstwa, przykro mi. I jeszcze jedno � doda�. � Prosz� nie wspomina� nikomu o tych snach.
To dla pani bezpiecze�stwa. I jej � wskaza� Flor, kt�ra zaj�cza�a nagle i potrz�sn�a g�ow�.
Kobieta pochyli�a si� nad c�rk�.
� Ju� dobrze, kochanie. Ciii...
Jordan, �wiadom, �e nic tu po nim, skierowa� si� w stron� wyj�cia. Eli Lienard posz�a za
nim. Cicho zamkn�a drzwi i gestem wskaza�a mu po�o�ony tu� obok salonik.
� Musz� przyzna�, �e pa�skie s�owa maj� bardzo uspokajaj�cy wp�yw � parskn�a
z ironi�, gdy znale�li si� w �rodku. � "Na to nie ma lekarstwa, przykro mi." � przedrze�nia�a
go z nienagannym akcentem wy�szych sfer. � "To dla pani bezpiecze�stwa". Brakowa�o tylko
�eby� zacz�� pan przepytywa� ma�� Flor!
� Zrobi�bym to, gdybym s�dzi�, �e dowiem si� czego� wi�cej ni� powiedzia�a mi jej
matka.
� Czy pan nie ma w sercu odrobiny lito�ci?!
Jordan patrzy� na dziewczyn� z przyjemno�ci�. Wychowanie, jakie otrzyma�a, zamiast
st�pi� jej temperament, co mia�oby niew�tpliwie miejsce w przypadku zwyk�ej panny, tylko
go oszlifowa�o, daj�c niezwyk�y rezultat. Eli Lienard potrafi�a si� z�o�ci�, ale te� nawet
w z�o�ci umia�a nad sob� panowa�, wci�� zachowuj�c ch�odny, ironiczny dystans do samej
siebie i doskona�e maniery. A przy tym by�a szczera, co w�r�d kobiet jej profesji zdarza�o si�
niezwykle rzadko i Jordan, kt�ry przylepnej ob�udy kurtyzan nie znosi� szczeg�lnie, doceni�
ten fakt.
� Lito�� nigdy nie by�a moj� mocn� stron� � przyzna� z lekkim u�miechem, wcale nie
rozgniewany.
Eli Lienard odetchn�a, uspokajaj�c si�.
� Co si� u diab�a dzieje w tym mie�cie? � w jej ustach nawet przekle�stwo zabrzmia�o
elegancko.
� W�a�nie pr�buj� si� tego dowiedzie�. By� mo�e b�dziesz mi mog�a pani pom�c. S�dz�,
�e przynajmniej cz�� odpowiedzi kryje si� w ruinach ko�cio�a � w przeciwnym razie nie
ostrzegano by mnie, bym tam nie chodzi�. K�opot tylko w tym, �e pr�cz jednego do��
dziwnego napisu nic ciekawego tam nie widz�. Ale gdyby spojrza� na to kto� nieuprzedzony,
kto� kto nigdy jeszcze tam by�, c�, by� mo�e znalaz�by odpowied�.
Dziewczyna zmarszczy�a brwi i spojrza�a na niego z pow�tpiewaniem.
� Nie mam �adnych magicznych zdolno�ci.
� To nie ma znaczenia.
� I to mog�oby wyja�ni� wszystkie te dziwne zdarzenia? �mier� szczur�w? Sny Flor?
Skin�� g�ow�.
� Dobrze wi�c. Spr�buj� panu pom�c, cho� szczerze m�wi�c nie s�dz�, by to co� da�o.
W tym momencie do saloniku zajrza�a wdowa Mandrier.
� Eli, kochanie, nie wiesz mo�e gdzie jest Guinot? Flor obudzi�a si� i marudzi, �eby
przyprowadzi� jej psa.
� Poszukam go � obieca�a Eli. � Guinot! Guinot!
Gdzie� z do�u dobieg�o g�uche, st�umione szczekni�cie.
Eli wysz�a z salonu i otworzy�a prowadz�ce do piwnic drzwi. Psi g�os s�ycha� by�o teraz
wyra�niej, zawzi�te ujadanie, raz po raz przechodz�ce w pe�en z�o�ci warkot.
� Co on tam robi? � Wdowa Mandrier spojrza�a bezradnie na Eli.
� Pewno znalaz� kolejnego martwego szczura. Wezm� �wiec� i zejd� po niego.
Chwil� p�niej sz�a ju� zakurzonymi schodkami, a ponad jej wyci�gni�t� d�oni� chybota�
si� w�ski p�omie� �wiecy. Jordan zawaha� si�, ale ruszy� za ni�.
Korytarz rozga��zia� si� na dole. Po lewej ko�czy� si� zamkni�tymi na k��dk� drzwiami,
prawa odnoga bieg�a dalej, gin�c w ciemno�ci. W powietrzu unosi� si� kurz, delikatne jak
prz�dza nitki paj�czyn, a tak�e wo� ple�ni i winnego moszczu.
� Do piwnic si� nie dosta� � powiedzia�a Eli. � S� zamkni�te na klucz. Musi by� gdzie� tu,
w korytarzu.
Skr�ci�a w prawo i po chwili faktycznie p�omie� �wiecy wy�owi� z mroku psa,
obszczekuj�cego co� zawzi�cie, z nosem wci�ni�tym w k�t tu� przy kolejnych zamkni�tych
na k��dk� drzwiach.
� Co� ty tam znalaz�? Zostaw to, Guinot! Niedobry pies!
Guinot ani my�la� s�ucha�. Z jego gard�a wydoby� si� warkot, a kr�tki, zabawny ogonek
chwia� si� i podrygiwa�.
� Prosz� potrzyma� �wiec�.
Jordan wzi�� lichtarz, a Eli schyli�a si�.
� No tak mia�am racj�. Po prostu jeszcze jeden zdech�y szczur! Chod�!
Chwyci�a psa za lu�n� sk�r� na karku i poci�gn�a w ty�.
W tym momencie Guinot szczekn�� raz jeszcze, kr�tko i bole�nie. Eli odruchowo
polu�ni�a chwyt, ale nie pu�ci�a szczeniaka.
Przez cia�o zwierz�cia przebieg�o dr�enie, od pyska a� po ogonek, kt�ry przez kr�tk�
chwil� dygota� jak poruszana wiatrem trawka.
Guinot pisn��.
� Co mu si�...?
Nie trzyma�a ju� psa. Po prostu g�aska�a go, pr�buj�c uspokoi�. Sier�� by�a ciep�a i sucha
Dziewczyna nie wyczuwa�a pod d�oni� bicia serca, a boki szczeniaka nie porusza�y si� w rytm
oddechu.
Jordan pochyli� si�. P�omie� �wiecy odbi� si� w oczach. Guinota.
Eli cofn�a r�k�. G�aska�a martwe zwierz�.
***
� Chwilowo musz� radzi� sobie sam � powiedzia� Jordan, odkorkowuj�c butelk� wina. �
Dzi� rano porzuci� mnie s�u��cy. Po prostu odszed� bez s�owa.
� Dlaczego?
� Prawdopodobnie przekonano go, by to zrobi�.
Eli rozejrza�a si� dyskretnie. Mieszkanie, wynaj�te tak jak i jej z ca�ym umeblowaniem,
by�o typowym, ma�omiasteczkowym wn�trzem. Nic tu nie nosi�o pi�tna indywidualno�ci
chwilowego w�a�ciciela. Nic z wyj�tkiem mo�e le��cego na sekretarzyku pliku kartek.
Si�gn�a po nie.
Ju� w pierwszej chwili jej wzrok pad� na rysunek obdartego ze sk�ry cia�a. Ods�oni�te
mi�nie wyrysowane by�y z niezwyk�� precyzj�. Kolejne karty przedstawia�y ju� nie ca�e
cia�o, a poszczeg�lne jego cz�ci. Ramiona, tors, uda. I zn�w cz�ciowo zdarta sk�ra
i widoczne mi�nie � tym razem wi�ksze i wyra�niejsze.
Wzdrygn�a si� odruchowo.
� Umarli bardzo rzadko robi� krzywd� �ywym � powiedzia� Jordan uprzejmie, wyjmuj�c
jej z d�oni kartki. � A je�li pokroi� ich na kawa�ki prawdopodobie�stwo to spada prawie do
zera.
Zareagowa�a nerwowym chichotem. Odk�d � tak nagle, w tak niewyja�niony spos�b �
zdech� Guinot, nie opuszcza� jej strach. Ba�a si� nawet bardziej ni� wtedy, w Talavere. Wtedy
przynajmniej wiedzia�a, co jej grozi i wiedzia�a te� co robi�, by tego unikn��. To za�, co
dzia�o si� w Almayrac wykracza�o daleko poza jej do�wiadczenie. By� mo�e Domenic Jordan
potrafi� sobie z tym poradzi�. Z pewno�ci� nie wzbudza� zaufania � ju� raczej niepok�j, je�li
o to chodzi � ale, Eli nie mog�a si� oprze� takiemu w�a�nie skojarzeniu, wydawa� si� tu
w�a�ciwym cz�owiekiem na w�a�ciwym miejscu.
Jordan rozla� wino do kieliszk�w, potem poda� dziewczynie notes w sk�rzanej oprawie.
� Prosz� na to spojrze�. Jestem ciekaw, czy dojdziesz pani do tych samych wniosk�w, co
ja.
Usiad�a w fotelu, upi�a �yk i z powrotem odstawi�a kieliszek na stolik. Otworzy�a notes,
w duchu przygotowuj�c si� na kolejny makabryczny rysunek.
Na pierwszej stronie r�wnym, eleganckim charakterem pisma wypisano tylko kilka s��w:
Kruki
Byd�o, kury, g�si, kr�liki
Szczury
Koty, psy
Ludzie (tylko chorzy)
Podnios�a na Jordana zdumione spojrzenie.
� Co to?
� Wypytywa�em mieszka�c�w Almayrac i ustali�em na tej podstawie kolejno��, w jakiej
w czasie D�ugich Nocy gin� zwierz�ta i ludzie. Prosz� nad tym chwil� pomy�le�.
Przeczyta�a te s�owa ponownie i jeszcze raz.
Kruki
Byd�o, kury, g�si, kr�liki
Szczury
Koty, psy
Ludzie (tylko chorzy)
� Jest w tym pewien schemat, do�� niepokoj�cy zreszt� � podpowiedzia� jej Jordan.
� Wielko�� zwierz�cia? Nie, to z pewno�ci� nie to. Rodzaj? Te� nie, bo dlaczego kury
i g�si nie gin� wraz z krukami lecz wtedy, gdy umiera byd�o?
Milcza�a chwil�. W salonie by�o s�ycha� trzask p�on�cego na kominku ognia i ciche
tykanie zegara.
� Kruki � powiedzia�a cicho. � Kruki �yj� dziko i mieszkaj� w ruinach ko�cio�a. Byd�o,
kury i g�si �yj� przy gospodarstwie, ale nie w domu. I szczury. One z kolei �yj� w domu, ale
kryj� si� przed cz�owiekiem. W ko�cu psy i koty...
� Dalej � ponagli� j� �agodnie Jordan. � Prosz� m�wi� dalej, nawet je�li wydaje si� to pani
ma�o prawdopodobne.
� To wygl�da... � zawaha�a si�. � Jakby zaciska�a si� p�tla. P�tla wok� cz�owieka. Coraz
bli�ej i bli�ej. Od dzikich ptak�w a� do zwierz�cia, kt�re �yje wraz z nim, siada u jego st�p
czy na kolanach. Czy to, co m�wi�, ma sens?
Ku przera�eniu Eli, Jordan powoli skin�� g�ow�.
***
S�o�ce sta�o wysoko na niebie, o�wietlaj�c mury zrujnowanego ko�cio�a. �nieg skrzy� si�
srebrzy�cie, powietrze by�o mro�ne i nieruchome. Za ruinami rysowa�a si� linia �wierk�w,
ciemnozielonych i przykrytych puchat� czap�, jeszcze dalej wznosi�y si� g�rskie szczyty.
Z drugiej strony le�a�o pogr��one w sennej ciszy Almayrac.
Jordan i Eli Lienard przekroczyli pr�g ko�cio�a.
Wzrok Jordana natychmiast przyci�gn�y wypisane z boku o�tarza s�owa.
Ufam Ci, Panie.
Dalsza cz�� napisu zn�w kry�a si� pod �niegiem, ale on wiedzia� przecie�, jak brzmi.
Dziewczyna zrzuci�a kaptur. Na tle skrz�cej si� bieli jej w�osy l�ni�y jak p�omie�.
� Napis rzeczywi�cie jest osobliwy � przyzna�a, odgarniaj�c �nieg. � Ale fakt, �e tutejszy
proboszcz, bo zak�adam, �e on to napisa�, by� bliski utraty wiary, nie pomo�e nam
w rozwi�zaniu zagadki.
Wci�� si� ba�a, ale potrafi�a ju� zapanowa� nad strachem i sprawia�o jej to nawet pewnego
rodzaju przyjemno��. Odk�d wyros�a z wieku dzieci�cego �wiczono j� w ukrywaniu
w�asnych uczu� i Eli bardzo sobie t� umiej�tno�� ceni�a � by� mo�e dlatego, �e w�a�nie tego
najtrudniej by�o jej si� nauczy�. Spojrza�a na Jordana i przez jej usta przemkn�� cie� kpi�cego
u�miechu. Tak czy inaczej nigdy nie b�dzie w tym tak dobra jak ten milcz�cy m�czyzna.
Jordan zdawa� si� mie� w sobie niewyczerpane pok�ady spokoju i cierpliwo�ci, kt�rych
brakowa�o Eli. Dziewczyna kr�ci�a si� niespokojnie, ale w ko�ciele, pr�cz owego napisu
i krzy�a, kt�ry wci�� wznosi� si� nad o�tarzem d�wigaj�c ci�ar Zbawiciela, nie by�o nic do
ogl�dania.
� Pani pochodzi z Talavere, prawda? � zapyta� Jordan niespodziewanie. � Pozna�em po
akcencie. Dlaczego wi�c sp�dzasz pani zim� w miejscu takim jak Almayrac?
U�miechn�a si�. Domenic Jordan by� niew�tpliwie cz�owiekiem znakomicie
wychowanym i uprzejmym, a jednak nie potrafi� nada� tej rozmowie pozor�w naturalno�ci.
Zada� jej pytanie po prostu po to, by zatrzyma� j� w ko�ciele jeszcze przez jaki� czas.
Mimo to chcia�a odpowiedzie� uczciwie. Do�� ju� mia�a k�amstw i unik�w. Tyle �e nie
tak �atwo by�o da� uczciw� odpowied�.
By� mo�e rzeczywi�cie by�a to jej wina, a mo�e te� � w jakim� szerszym zakresie � by�a
to wina jej matki i Eli wola�a tak w�a�nie my�le�. Joana Lienard gardzi�a w�asn� p�ci�.
Kobieta w jej poj�ciu by�a istot� s�ab� i g�upi�, z natury sk�onn� do grzechu i ch�tnie
ulegaj�c� najni�szym instynktom. Dla m�odej dziewczyny istnia�y tylko dwie drogi: jedn�
by�o jak najsurowsze wychowanie i �ycie pod ci�g�a opiek� ojca, m�a czy brata. Drug�,
dost�pn� tylko dla tych najzdolniejszych, by�o zostanie kurtyzan�.
Kurtyzany wykszta�ceniem dor�wnywa�y m�czyznom, wolno im by�o ucz�szcza� do
bibliotek publicznych, mog�y te� wchodzi� do m�skich klub�w i bra� udzia� w m�skich
rozrywkach. Kurtyzany, je�li by�y inteligentne i potrafi�y zadba� o swoj� pozycj�, cieszy�y si�
specyficznym rodzajem szacunku.
T� w�a�nie drog� wybra�a dla c�rki Joana Lienard. Nie szcz�dzi�a �rodk�w, by
wykszta�ci� c�rk�, a mimo to od pocz�tku powtarza�a, �e Eli z pewno�ci� si� nie uda. Bo
przecie� dziewcz�ta zwykle marnuj� swoj� szans�: rodz� nie�lubne dziecko albo uciekaj�
z przystojnym ch�opcem bez grosza przy duszy. Przez pi�� lat swojego towarzyskiego �ycia
w Talavere, Eli czu�a si� jak linoskoczek spaceruj�cy po linie podczas gdy oczy wszystkich
widz�w spogl�daj� na niego z nadziej�, �e wreszcie spadnie i z�amie sobie kark.
I faktycznie, cho� niezupe�nie zgodnie z przepowiedniami Joany Lienard, tak w�a�nie si�
sta�o.
W tamtych dniach Eli zrozumia�a, �e matka jej nienawidzi. My�l ta, na poz�r tak
absurdalna, by�a jednocze�nie zaskakuj�co trafna i dziewczyna nie potrafi�a ju� si� jej pozby�.
Matka nienawidzi�a jej, bo Eli by�a m�oda i �adna. Bo mog�o jej si� uda�. Dzie�, w kt�rym
Joana Lienard powiedzia�a c�rce: "A nie m�wi�am" by� dla niej dniem gorzkiego triumfu.
Relacja Eli o wydarzeniach, kt�re sprawi�y, i� tej zimy znalaz�a si� w Almayrac, by�a
znacznie kr�tsza i bardziej konkretna.
� Przez pewien czas opiekowa� si� mn� pewien starszy m�czyzna � powiedzia�a. � Tak
to w�a�nie nazywamy w Talavere. Nie "przyjaciel" tylko "opiekun". By�am dla niego �adn�
zabawk�, niczym wi�cej i dra�ni�o mnie to. M�czyzna by� wdowcem, a najwi�kszym
skarbem jego zmar�ej �ony by�a pi�kna diamentowa kolia. On tak�e kocha� ten klejnot
i chwali� si� nim przy ka�dej okazji. A ja chcia�am go ukara�. Ukrad�am mu wi�c koli�
i odes�a�am nast�pnego ranka wraz z li�cikiem, by lepiej jej pilnowa�.
� Mia�a� pani wyrzuty sumienia?
W pytaniu tym by� haczyk i Eli wyczu�a go b�yskawicznie.
� Nie � odpowiedzia�a szczerze. � On nawet mnie nie podejrzewa� i to w�a�nie bola�o
najbardziej. Chcia�am, �eby wiedzia�, i� jestem wystarczaj�co bystra i odwa�na, by zrobi� co�
takiego.
Jordan roze�mia� si�. Zaskoczy�o j� to, bo nie s�dzi�a dot�d, �e ten cz�owiek w og�le
potrafi si� �mia�. Spowa�nia� zaraz, ale w jego oczach wci�� widzia�a weso�e b�yski, kt�re
r�wnie dobrze mo�na by�o odczyta� jako kpin� jak i aprobat�.
� Kiedy to by�o? � zapyta�.
� Dwa i p� roku temu. Matka zap�aci�a wysok� grzywn�, by uchroni� mnie przed
wi