1045
Szczegóły |
Tytuł |
1045 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1045 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1045 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1045 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Barani Ko�uszek
Opowiadanie historyczne
z ko�ca XVIII wieku
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g. kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa "Ludowa
Sp�dzielnia Wydawnicza",
Warszawa 1966.
Pisa�a Katarzyna Jurczyk
Korekty dokona�y
D. Jagie��o
K. Kopi�ska
Panu Wiktorowi
�odzia_Brodzkiemu *1 w dow�d
wdzi�czno�ci, przyja�ni i
wysokiego szacunku
przesy�a Autor
Cz�� pierwsza
Ulica przed pa�acem, w kt�rym
s�awny swojego czasu (1790 r.)
pan Jan Marwani *2 sprawia� dla
bawi�cej si� Warszawy reduty, *3
jednego wieczora p�nej jesieni
wcale ciekawym zabawi� si� mog�a
widokiem.
B�oto po deszczu, kt�ry nie
przestawa�, by�o ogromne. �cisk
przybywaj�cych na zabaw� i tych,
co szcz�liwym pod oknami i
przy wysiadaniu przypatrywa� si�
mogli tylko, nies�ychany, wrzawa
og�uszaj�ca. Dwie niezbyt jasno
przy�wiecaj�ce latarnie, w
kt�rych grube �oj�wki topnia�y,
nie dosy� od wiatru obwarowane,
smugami bladymi rzuca�y na b�oto
i wskazywa�y ka�u�e, bo w nich
si� blask ich odbija�.
Najrozmaitszego autoramentu *4
powozy, poczynaj�c od paradnych
karet i
karykl�w, *5 a� do sznurkami
powi�zanych fiakr�w i w�zk�w,
jedne po drugich cisn�y si� do
ganku. Wo�nice, �aj�c, smagali
batami zbyt naje�d�aj�cych,
dyszle stuka�y o pud�a lub
gwa�townie zatrzymanym koniom
ponad �by si� wysuwa�y. Z okien
powoz�w ukazywa�y si� g�owy
przybywaj�cych go�ci,
przel�k�ych lub zagniewanych.
Ciemno�� panuj�ca doko�a, bo
opr�cz dw�ch latarni Marwaniego i
kilku male�kich, z kt�rymi
ch�opcy biegali, innego �wiat�a
w ulicy nie by�o, zwi�ksza�a
jeszcze nie�ad i utrudnia�a
dostanie si� do po��danego
ganku. Tu pomimo �wie�o
postawionej, ��tej jeszcze
bariery, kt�ra mia�a budow�
ochrania� od nacisku t�umu, sta�
zast�p ciekawych tak zbity, i�
tylko g�owy nade� wystaj�ce
wida� by�o.
Przypatrzy� si� im godzi�o
zaprawd�, cho� deszcz kropi�
ch�odny i g�sty. Takiego
zbiorowiska charakterystycznych
fizjognomij *6 trudno by�o gdzie
indziej znale��. Pocz�wszy od
starc�w_�ebrak�w i �ebraczek,
kt�rzy mimo sp�nionej pory
przywlekli si� tu, rachuj�c na
to, �e zabawa i weso�o�� do
szczodrobliwo�ci pobudzaj�,
a� do czeladzi i s�ug, kapot
mieszcza�skich, przyodziewk�w
rzemie�lniczego gminu, �yd�w i
rzezimieszk�w, wszystkiego by�o
tu pe�no. M�odzie� a starzy pod
go�ym niebem i okapem, z kt�rego
deszcz si� la� d�ugimi ni�mi
srebrnymi, tak si� tu zabawiali
weso�o jak ci, kt�rym ju� muzyka
w sali przygrywa�a. S�ycha� j�
by�o to ciszej, to g�o�niej, gdy
si� drzwi przymyka�y lub
otwiera�y. G�uche burczenie
basetli wt�rowa�o �miechom
t�umu.
Ch�opaki od szewc�w z go�ymi
g�owami, w sk�rzanych
fartuszkach, bosonogie, w
pantoflach ze starych but�w
powykrajanych, rej wodzili
dowcipkuj�c. Witali oni ka�dego
wysiadaj�cego i ka�d�
przybywaj�c� mask� jakim�
rubasznym dowcipem, od kt�rego
zara�liwe powstawa�o parskanie.
Porz�dku uchwyci� nie by�o tu
komu. Dwaj dragoni, *7 naj�ci
przez antreprenera, *8 zajmowali
stanowisko wa�niejsze przy
kasie u drzwi, bo tu trzeba
by�o strzec rozsypanych
pieni�dzy, po kt�re drapie�ne
palce si�gn�� mog�y.
Powozy zaje�d�a�y jak
najbli�ej ganku, do kt�rego
suchy przyst�p przez ka�u��
g�stego b�ota zabezpiecza�y dwie
k�adki; ale z dachu tu w�a�nie
najobficiej ciek�o, a po bokach
dwie rynny drewniane strumieniami
tryska�y.
Wysiadaj�cy wi�c musieli, nim
si� pod ochro�czy dach dosta�
mogli, prze�lizgn�� si� przez
k�adk�, b�ogos�awieni z g�ry od
deszczu, a potem przeby� ganek
dosy� d�ugi, z obu stron g�sto
ciekawymi obstawiony. Nacisk do
tych pierwszych miejsc widowiska
by� tak wielki, �e bariery
trzeszcza�y, a ci, co przy nich
zajmowali stanowisko drogo
okupione, �okciami i nogami od
uduszenia broni� si� musieli.
U samych drzwi, wiod�cych do
obszernych sieni, sta�a w prawo
budka, w kt�rej bilety wnij�cia
sprzedawano, a z obu jej stron
dwaj dragoni w�saci, dobrani
tak, aby wra�ali t�umowi
uszanowanie. Ko�o niej i tam,
gdzie s�u�ba p�aszcze i okrycia
zdejmowa�a, nosz�c si� z nimi
pod �cianami, �cisk by� nie
mniejszy jak w ulicy. Lecz tu
lokaje najemni i pa�scy wi�cej
ju� z widowiskami podobnymi
obyci, nie okazywali ani tak
wrzawliwej ciekawo�ci, ani
takiej uciechy z masek
przybywaj�cych.
Znaczniejsza ich cz��, s�u�b�
znu�ona, cisn�� na ramionach
p�aszcze i futerka, szuka�a sobie
wygodnego miejsca do spoczynku.
Niekt�rzy, mimo wrzawy i
dochodz�cej tu muzyki,
popychania i ku�ak�w, pod
�cianami ju� drzema� pr�bowali.
�wawsi mi�dzy sob�, dla zabicia
czasu, zabierali si� do gry
kartami zat�uszczonymi.
Reduty pana Marwaniego, tak
jak heca, *9 nie nale�a�y do
zabaw wielkiego �wiata i tonu.
Towarzystwo tu zbiera�o si�
najr�norodniejsze i nie
najlepsze, lecz ci, co si�
bawili w�wczas nieustannie, tak
pospolitymi zabawami znudzeni
byli, tak one im spowszednia�y,
i� ch�tnie po kryjomu zab��ka�
si� byli radzi w najbrudniejszy
k�t, aby w nim znale�� rozrywk�.
Ciekawo�� ta chorobliwa s�u�y�a
wielu za wym�wk� i t�umaczenie,
gdy ni� jak� intryg� pokry� by�o
potrzeba.
Na takiej wi�c reducie �atwo
pod mask� spotka� by�o mo�na
naj�wietniejsze imiona i
osobisto�ci g�o�ne, jakich by
si� tu spodziewa� nie godzi�o.
Ja�nie pan Marwani, cz�owiek
pochodzenia zagadkowego, m�wi�cy
po polsku z cudzoziemska, ma�y,
czarny, z w�osem drobniuchno
pokr�conym na g�owie,
szepleni�cy dla zbytniego
po�piechu, bo ledwie g�b� i sob�
starczy� m�g� na wszystko,
ukazywa� si� u kasy, kt�r�
trzyma�a oty�a i wystrojona
kobieta, krzycz�ca jak
przekupka, we drzwiach sali, po
r�nych k�tach sieni. Nikn��
czasem w jakich� przej�ciach i
drzwiach, dla niego tylko si�
otwieraj�cych, ale na
najmniejszy ha�as, nad skal�
wrzawy powszedniej wyrastaj�cy,
zjawia� si� natychmiast
zaperzony. Mia� biedaczysko co
robi� i pomimo ch�odu jesiennego
pot musia� ci�gle ociera� z
czo�a. Reduta obiecywa�a si�
nadzwyczaj �wietn�, gdy�
szcz�ciem dla niej, dnia tego
mniej ni� zwykle zagra�a�a jej
konkurencja pa�ac�w i teatru.
Oko�o kasy bilet�w nie mo�na
by�o nastarczy�; jejmo��
odbieraj�ca pieni�dze dwakro�
ju� grube po�czochy,
przygotowane na zsypanie ich,
pod swoje krzes�o sk�ada�a.
Nap�yw nie ustawa�. Wprawdzie
maski by�y niezbyt wykwintne,
postacie dosy� pospolite,
domina *10 proste i lada jakie
p�aszczyki przewa�a�y, lecz
mi�dzy tym t�umem oko wprawne
kasjerki wyr�nia�o wcale pi�kne
stroje, r�czki bia�e w
pier�cieniach i mankietki
koronkowe.
Pan Marwani zna� dobrze �wiat
�wczesny, z kt�rym mia� do
czynienia, wiedzia�, �e
elegancja ani przyborem �wie�ym
nie mo�e walczy� z panami
wielkimi, �e u niego nie sz�o o
przepych, ale o bezgraniczn�
swobod�. Nie stara� si� wi�c ani
o sprz�t nowy, ani o o�wietlenie
inne nad rurkowe �oj�wki, ani o
bardzo przedni� muzyk�.
Sale by�y obszerne, otoczone
�awami wybitymi tryp� *11 wytart�
i krzes�ami nie pierwszej
�wie�o�ci; muzyka na
podwy�szeniu, z�o�ona z
kilkunastu samouczk�w, podpita,
rzn�a od ucha, ra�no, nie
troszcz�c si� zbyt o czysto��
ton�w. Mia�a ona jednak w sobie
co� dzikiego, rozkie�znanego,
upojonego jak sami muzykanci i
wlewaj�cego sza� w s�uchacz�w.
Chocia� basy monotonnie, jakby
drzemi�c, mrucza�y, skrzypce za
to, flet, klarnet, zele *12 i
b�ben dokazywa�y okrutnie.
Najbardziej skostnia�ym nogom
ta�cowa� si� chcia�o. Zachodz�c
z boku orkiestry tej, mo�na by�o
dostrzec wypr�nione piwa
butelki, kt�re o�ywienie jej
t�umaczy�y.
Skrzypek pierwszy, m�� wzrostu
okaza�ego, ubrany a� do zbytku
elegancko, z r�kawami
zakasanymi, sta� twarz� zwr�cony
do swych muzykant�w, policzkiem
niemal le��c na skrzypcach i
nog� a sob� konwulsyjnie
w�ciek�y takt wybija�.
Podkomendni jego, pomi�dzy
kt�rymi i kapoty wida� by�o, i
odzie� w�tpliwego charakteru i
nazwiska, nale�eli do "stellae
minores"; *13 dyrektor kapeli
widocznie mia� si� za
sponiewieranego wirtuoza. Czasem
te�
zamiast prostej melodii,
przymru�ywszy oko, twarz jeszcze
mocniej do skrzypc�w
przytulaj�c, wygrywa� fantazje
osobliwe, kt�re zwraca�y na�
ciekawe oczy jego towarzysz�w i
niekiedy ich ba�amuci�y. Twarz
jego rozp�omieniona, pot z czo�a
rz�si�cie spadaj�cy �wiadczy�y,
�e obowi�zek sw�j spe�nia� z
furi� i nami�tno�ci�.
By� to reputowany *14 wielce
na�wczas Sza�awski (przezwany
�urawiem, mo�e dla wzrostu),
kt�ry s�yn�� i z tego, �e na
dzie� butelek w�dki par�
wypija�, nie licz�c innych
ch�odz�cych napoj�w. Gdy nie
gra�, spa�. M�wi� ma�o, a gdy go
kto wyzwa� na rozmow�, poczyna�
j� i ko�czy� od siebie:
- W innym, panie, kraju to by
mnie z�otem zasypali, ale tu
cz�ek musi rz�poli� do ta�ca.
Wiecz�r pana Marwaniego by� w
najwi�kszym swym blasku.
W po�rodku sali wida� by�o
kup� masek: W�grzyna z olejkami,
�yda z kramikiem, Kozaka
olbrzymiego, kilku Turk�w w
turbanach ogromnych, Hiszpan�w w
kryzach, ch�opa Podlasiaka z
kobia�k� i astrologa *15 w stroju
dziwacznym. Cyganka_wr�ka, w
czerwonej ko�drze na bia�ej
koszuli, ca�a obwieszona
�wiecid�ami, napiera�a si�
d�oni przechodz�cych, kt�rym do
ucha szepta�a co� piskliwie.
Odchodzili od niej wszyscy
prawie zagniewani i burcz�cy.
Po�r�d tego t�umu, kt�rego
stroje niekoniecznie zamo�no��
wskazywa�y, sta� i wielki but,
kt�rego cholewa ponad g�ow� jego
si� wznosi�a, milcz�cy i... jak
but g�upi. Pod kutasem, kt�ry go
zdobi�, dwa otwory s�u�y�y mu do
orientowania si� w�r�d �cisku.
Wszystkich oczy jednak
szczeg�lnie na siebie zwraca�a
kobieta w przepysznym stroju
jakiej� kr�lowej Golkondy *16 czy
bajecznego pa�stwa nieznanego.
Ubi�r jej by� tak fantastyczny,
i� na odgadnienie jego
charakteru pr�no si� kusi�
by�o; ale malowniczy, bogaty i
�wietny bardzo, wszystkich
zachwyca�.
Prawda, �e i posta�, kt�r�
okrywa�, mog�a obudzi�
uwielbienie, i cho� twarzy jej
pod maseczk� wcale wida� nie
by�o, domy�lano si� pi�kno�ci
tak nadzwyczajnej oblicza, jak
cudownym by�o, co jej
towarzyszy�o. Kibi�, r�czka,
n�ka, p�e� nieco ods�onionego
popiersia by�y idealnego
rysunku, kolorytu i blasku.
Na z�otych w�osach, kt�re w
zwojach obj�tych spada�y jej na
szyj� i ramiona, kr�lowa mia�a
diadem z klejnot�w r�nych
misternie z�o�ony, ja�niej�cy
kamieniami drogimi. Nie by�y to
ani szk�a, ani czeskie kamienie,
ani owe szmaragdy
Krasickiego *17 za trzy grosze,
ale rzeczywiste brylanty, rubiny
i szafiry, tak jak prawdziwych
pere� kilka sznur�w bia�� jej
pier� zdobi�o. Na sukni z
ci�kiej materii jedwabnej
drapowa�a si� przejrzysta z
koronek z�otych druga; pas ca�y
by� l�ni�cy od mozaiki *18
ametyst�w i pere�, na r�kach
obr�cze z�ote zwija�y si�,
pospinanymi brylantowymi
fermoarami. *19 Spod sukni nawet
wygl�daj�ce trzewiczki b�yska�y
kamykami.
Str�j taki, na redut� wzi�ty,
by� jakby wyzwaniem. Niepodobna
by�o odgadn��, kt�ra z wielkich
pa� tak si� przepysznie dla
towarzystwa tak niewybrednego
mog�a ubra�.
Znawcy oceniali klejnoty same
na krocie, a nikt pochodzenia
ich nie umia� si� domy�li�. Lecz
nad nie bardziej mo�e
intrygowa�a pi�kno�� sama.
Zbiegi z wielkiego �wiata,
znaj�cy doskonale i panie
wszystkie, i ich klejnoty, ani
w�a�cicielki ich, ani
pochodzenia odgadn�� nie mogli.
Obchodzono j�, przybli�ano si�,
pogl�dano, wyzywano na rozmow�,
s�dz�c, �e si� zdradzi g�osem.
Odpowiada�a piskliwie,
dziwacznie. �amano sobie
nadaremnie g�owy.
W niewielkim od niej oddaleniu
wskazywano sobie m�czyzn�,
kt�ry z ni� mia� wej�� na sal�,
lecz teraz trzyma� si� ci�gle w
pewnej odleg�o�ci, nie
spuszczaj�c jej tylko z oka. Z
tego te� domy�la� si� niczego i
na �aden �lad wpa�� nie by�o
mo�na. Mia� na sobie str�j
francuski, elegancki,
pochodzenia paryskiego,
kamizelk� suto szyt�, mankiety
koronkowe, u trzewik�w sprz�czki
brylantowe, na ramionach czarne
domino, na peruczce kapelusik
zr�cznie rzucony. Z pewnej ju�
oty�o�ci i ruch�w domy�le� si�
by�o �atwo cz�owieka nie
pierwszej m�odo�ci. Maniery
wskazywa�y, �e do �wiata
wi�kszego nale�a�.
Kr�lowa czasem rzuca�a na�
okiem, jakby tylko przekona� si�
chcia�a, �e si� przy niej
znajduje, zreszt� zaj�ta by�a
intrygowaniem tych, co si� do
niej cisn�li. Otaczano j� ko�em
wielkim i coraz nowi przybywali
do niego. Niekt�rzy, ruszaj�c
ramionami, odchodzili
zrozpaczywszy, by mogli t�
zagadk� odgadn��. Powszechnym
prawie by�o zdaniem, �e jedna z
pa� nale��cych do rodziny
kr�lewskiej (szeptano nazwisko)
by�a t� kr�low�, a klejnoty
zapo�yczonymi ze �r�de� wielu.
Znawcom si� zdawa�o, i� niekt�re
z nich tam a tam, na tych a tych
osobach widywali. Wszystkie te
przypuszczenia jednak, pod
surow� wzi�te krytyk�, nie
wytrzymywa�y jej.
Pomi�dzy tymi, kt�rzy z
najwi�ksz� ciekawo�ci�
przypatrywali si� nieznajomej,
byli dwaj m�odzi ludzie, nie
mog�cy si� bli�ej docisn��, ale
nie spuszczaj�cy jej z oka.
Trzymali si� pod r�ce i coraz to
sobie wzajem spostrze�e� swych
udzielali. Chocia� zdawali si�
przyjaci�mi wielkimi, r�ni�
ich str�j, b�d�cy w owych
czasach oznak� przekona� i
stronnictw prawie niezb�dn�.
Starszy z nich troch�, pi�knej,
wygolonej twarzy, rzymskiego
typu, ze �licznymi z�bami, kt�re
rad w u�miechu pokazywa�, mia�
na sobie str�j wytworny i
smakowny francuski.
Postawa jak twarz uderza�a
pi�kno�ci�, o kt�rej
uwydatnienie posiadacz jej
dosy� si� zdawa� stara�. Co�
razem melancholicznego,
szyderskiego, znudzonego a
pa�skiego stanowi�o charakter
oblicza, na kt�rym �ycie gor�ce
zostawi�o ju� �lady. By� to
kwiat �wie�y jeszcze, ale ju�
wi�dnie� zaczynaj�cy. M�g� on
mie� jeszcze chwile blasku
m�odzie�czego, lecz w godzinach
powszednich znu�enie przewa�a�o.
Towarzysz jego, m�odszy,
�wie�szy, wes�, u�miechaj�cy si�
do �ycia, ca�y nim tryskaj�cy,
zdawa� si� �ywiej daleko tym, co
go otacza�o, zajmowa�. Na twarzy
jego, nie umiej�cej nic sk�ama�,
ka�de najprzelotniejsze wra�enie
malowa�o si� tak dobitnie, i�
nie dawa�o jej chwili spoczynku.
Ten mia� na sobie na�wczas
wskrzeszony, po zaniedbaniu
pewnym, szczeg�lnie przez
m�odzie�, kt�r� za sob� przyk�ad
i wola kr�lewska poci�ga�y,
ubi�r polski, wed�ug mody nowej
strannie, cho� troch� jaskrawo
i pretensjonalnie zrobiony.
Przewa�nie panowa�a w nim barwa
szlachecka, karmazynowa, *20 bo i
kontusza wy�ogi, i �upan, pas i
buty, i czapeczka na karabeli, i
rapcie ja�nia�y szkar�atem. Pod
szyj� mia� spink� z ogromnego
rubina i guzy u kontusza z
korali.
W�s blond, do g�ry podkr�cony,
nadawa� fizjognomii jak�� but� i
rycersko��. Mo�no by�o zar�czy�,
�e sobie nie da, jak m�wiono,
naplu� w kasz� i karabel� nie
darmo nosi u pasa. Twarz pomimo
to wi�cej ochoty do weso�ego
�ycia, ni� do zwady i
warcholstwa oznacza�a. �mia�
si�, patrzy�, radowa�, pyta�
towarzysza nieustannie i mo�e
go nudzi� troch�.
- Ale kt� ona jest, u licha?!
- zawo�a�, zwracaj�c si� do
ubranego po francusku i za r�k�
go cisn��. - Je�eli Tytus nie
wie, kt� wiedzie� b�dzie?
- Tytus - odpar� drugi z
u�miechem szyderskim - wprawdzie
zna Warszaw� na palcach, lecz
to... zagadka! To nie jest
kobieta naszego �wiata.
- Tak, ale �wiat�w w Warszawie
jest kilka - rzek� m�ody.
- Znam mniej wi�cej wszystkie,
nawet te, do kt�rych znajomo�ci
przyznawa� si� nie wypada -
zawo�a� znudzony - lecz powiadam
ci, kochany starosto, to
cudzoziemka, to "nouvelle
debarqu~ee". *21
- I nie jeste� ciekawy
zbadania tego zjawiska? - rzuci�
�ywo starosta.
- Owszem, ciekaw jestem i -
doda� Tytus - mog� zar�czy�, �e
t� tajemnic� odkryj�, tylko nie
tu i nie dzi�.
W tej chwili znudzony
zapatrzy� si� na kr�low�. My�l
jaka� przebieg�a mu po g�owie,
uderzy� si� z lekka w czo�o,
r�k� wydoby� z u�cisku
towarzysza i dawszy mu znak, by
w miejscu pozosta�, sam bardzo
zr�cznie si� przemykaj�c, pocz��
zbli�a� si� do zagadkowej
pi�kno�ci. Pomimo �cisku uda�o
mu si� przysun��. Wyci�gn��
szyj� i zacz�� si� pilnie
przypatrywa�, jakby znaku
jakiego szuka�. Twarz mu si�
rozja�ni�a zwyci�sko i na
miejsce do oczekuj�cego na�
starosty powr�ci�.
Temu oczy si� ciekawo�ci�
iskrzy�y.
- No c�?
- Tst! Nie trzeba zdradza�
tajemnicy - szepn�� cicho Tytus.
- Ju� wiem!
- Wiesz?
Zamiast odpowiedzi, Tytus uj��
pod rami� pana starost� i
poci�gn�� go z sob� do drugiej
sali. Nie�atwo nat�ok masek
przebi� mo�na by�o. W salach
wsz�dzie prawie najr�norodniejsze
towarzystwo grupowa�o si�,
dobieraj�c sympatiami i
antypatiami. *22 �miechy i �ajania,
szyderstwa i gro�by lata�y w
powietrzu, przerywane muzyk� i
drzwi trzaskaniem, szcz�kiem
or��w i blach, kt�re maski
przynios�y z sob�.
Tytus, kt�ry chcia� wprowadzi�
starost� w spokojniejszy zak�tek
dla odkrycia mu tajemnicy, nie
m�g� nigdzie wyszuka� dw�ch
miejsc odosobnionych. W jednej
sali grano. Oko�o faraona *23
sta�a kupa poniter�w *24 taka, �e
ani z�ota, ani banku, ani
trzymaj�cego karty dostrzec nie
by�o mo�na. Tu troch� ciszej ju�
sprawiali si� zapa�nicy, co
z losem walczyli. �awki pod
�cianami, na kt�rych karty
podarte le�a�y tu i �wdzie,
prawie by�y puste. Para zgranych
biedak�w, ze zwieszonymi
g�owami, medytowa�a na nich nad
zmienno�ci� losu, czy nad...
stawk� now�. Chocia� pokrycie
tych siedze�, zbrukane i
st�uszczone, wcale nie by�o
zach�caj�ce, starosta
niecierpliwie pierwszy pad� w
k�cie na �aw� i ogl�daj�cego si�
jeszcze i oci�gaj�cego Tytusa
przy sobie posadzi�.
- Wiesz wi�c, kto ona jest?! -
zawo�a� niecierpliwie.
- Z najwi�ksz� pewno�ci� -
odpar� zawsze oboj�tny Tytus. -
By�oby rzecz� nies�ychan�,
a�ebym ja w mie�cie kogo� nie
zna� i nie pozna�.
U�miechn�� si� z wielk�
zarozumia�o�ci� pan Tytus.
Musimy jednak, nim do dalszych
przyjdzie zwierze�, w kilku cho�
s�owach obja�ni� czytelnika o
stanowisku, jakie pan Tytus w
�wczesnym spo�ecze�stwie
zajmowa�.
By� on synem bardzo zamo�nego
kupca, rodem W�ocha, od dawna
osiad�ego w kraju i
przerobionego ju� na Polaka.
Ojciec jego, Ferotti, prowadzi�
handel wielki, troch� potem
bankowymi zajmowa� si�
interesami, dorobi� si�
ogromnego maj�tku, nadwer�y� go
nieco spekulacjami fa�szywymi i
d�wiga� si� znowu. Syn,
wychowany bardzo starannie, bo
mu ojciec wyrobi� przyj�cie do
"Collegium nobilium" *25 u
pijar�w, pozawiera� tam
znajomo�ci z paniczami i wsun��
si� z ich pomoc� w lepsze
towarzystwo.
Wed�ug naszego zwyczaju, jako
cudzoziemca, przyjmowano go,
nawet w tych domach, gdzie by
�aden nieszlachcic uzyska� nie
m�g� wst�pu. Pan Tytus, na
kt�rym ojciec wielkie pok�ada�
nadzieje, wychowany po pa�sku,
�y� po paniczowsku, traci� du�o,
robi� d�ugi, ale za to ociera�
si� o to, co Warszawa mia�a
najznakomitszego. Wielka �atwo��
w nauczaniu si� j�zyk�w obcych,
w przyswajaniu sobie tonu i
maniery �wiata wy�szego, m�odo��
i powierzchowno�� ujmuj�ca
uczyni�y go po��danym w
salonach.
Panie, kt�re po latach
trzydziestu i czterdziestu nie
wyrzeka�y si� jeszcze zalotno�ci
i przyjemnych z m�odzie��
stosunk�w, protegowa�y pana
Tytusa. Nabra� wielkiej pewno�ci
siebie i marzy� zapewne o jakim�
�wietnym ma��e�stwie, a
tymczasem bawi� si� i zabawia�
drugich, cho� sam ju� �yciem bez
celu do�� znu�ony. By� to z
prawa i przywileju mentor *26
wszystkiej m�odzie�y wchodz�cej
w �wiat, przyjaciel, doradca i
nieodst�pny towarzysz. Stara�
si� jednak dobiera� sobie uczni�w
mi�dzy najbogatszymi i
najpi�kniejsze nosz�cymi imiona.
Takim w�a�nie by� starosta,
m�ody, przysz�y dziedzic
ogromnej fortuny i jednej z
najznakomitszych rodzin,
w kraju
spadkobierca. Ojciec jego
zajmowa� w senacie krzes�o do
najpierwszych si� licz�ce. M�ody
panicz, tylko co
wyemancypowany, *27 po raz
pierwszy do Warszawy przybywa� i
wpad� zaraz w r�ce pana Tytusa.
Ojciec, niezmiernie bogaty,
ale nadzwyczaj sk�py, stosunkowo
ma�o mu dostarcza� na �ycie w
Warszawie, a starosta, surowo
dot�d trzymany, rwa� si�
nami�tnie do �ycia. Pan Tytus
by� jego Opatrzno�ci�.
- M�w, zaklinam ci�! -
powt�rzy�, pochylaj�c si� ku
przyjacielowi, m�ody panicz. -
Kto ona jest?
Tytus si� u�miechn��.
- Nie by�em pewny - odpar� -
chocia� zaraz mi na my�l
przychodzi�o, i� to chyba ona
jedna by� mo�e. Teraz twierdz� z
pewno�ci�, �e nie kto inny.
Pozna�em j� po bardzo
charakterystycznej muszce
pod�u�nej na szyi, jak ziarnko
pieprzu.
Oczy starosty zdawa�y si� spod
powiek wyskakiwa�; wstrzyma�
oddech. Tytusa bawi� si� zdawa�a
ta ciekawo��, a� do nami�tno�ci
posuni�ta.
- Jak�e si� zowie? - pyta�
starosta.
- Gdybym imi� i nazwisko
powiedzia� - odezwa� si�,
wygodniej rozsiadaj�c, pan Tytus
- tyle by�cie wiedzieli, co i
teraz. Imi� i nazwisko nic nie
m�wi�. Musz� wam opowiedzie� jej
histori�.
Starosta, kt�remu mo�e o co
innego sz�o ni� o
przys�uchiwanie si� d�ugiemu
opowiadaniu, przerwa� b�agaj�co:
- M�atka? Rozw�dka? Wdowa?
Tytus si� �mia� z
politowaniem.
- Kochany starosto - rzek� -
pos�uchajcie� i os�dzicie sami,
do jakiej j� zaliczycie
kategorii. Historia jest, s�owo
daj�, ciekawa.
Zrezygnowany starosta umilk� i
s�ucha�.
- Nie spos�b zrozumie� nic,
je�li si� nie pocznie "ab
ovo" *28 - m�wi� Tytus. - Ja
doskonale znam biografi� jej, bo
m�j ojciec z jej ojcem by�
niegdy� w stosunkach. Ambro�y
Kru�ka Zelski, zamo�ny szlachcic
z Dobrzy�skiego rodem, ale w
Lubelskiem osiad�y, za m�odu
gor�czka wielki, r�bacz i
hulaka, ale cz�owiek wielce
szlachetny i lubiany, z ojcem
moim pozna� si�, gdy jeszcze
szumia� jak m�ode piwo. Mia�
na�wczas trzy pi�kne wsie po
rodzicach i maj�tku nie trwoni�,
lecz go u�ywa� bez ogl�dania si�
bardzo na jutro. Mia� by� pi�kny
i sympatyczny, jak hubka
zapalny, �atwy do zakochania i
nieszcz�liwy w amorach, za
kt�rymi goni�. �apa�y go za
serce kobiety, kt�re do tego
my�listwa mia�y wpraw� i talent.
On rozmi�owa� si� zapalczywie,
nieopatrznie i par� razy ledwie
go z r�k bardzo niebezpiecznych
uratowano.
W Siedlcach u pani hetmanowej
Ogi�skiej, *29 gdzie bywa�,
r�wnie jak po wszystkich
pa�skich domach, pozna� on
niejak� pann� Delacour, c�rk�
by�ego oficjalisty hetmanowej,
ale wychowan� przez fantazj�
pani, kt�ra j� dzieckiem dla
pi�kno�ci pokocha�a, tak jakby
na kr�lewskie pokoje by�a
przeznaczon�. By�o to cudo
swojego czasu ta boska Aneta.
�piewa�a, gra�a, ta�cowa�a,
pisa�a �liczne wiersze
francuskie, zdobywa�a serca,
szczeg�lniej pod�y�ych pan�w, co
u hetmanowej bywali. Zdawa�o
si�, �e powinna �wietn�
nadzwyczaj zrobi� parti�. Kilka
intryg, poprowadzonych bardzo
zr�cznie, ju�, ju� mia�y do tego
doprowadzi�; lecz zdaje si�, �e
panna zwodzi�a po kilku naraz i
sko�czy�o si� na tym, �e si�
wielbiciele porozbiegali.
By�a na�wczas w ca�ym blasku
pi�kno�ci; mia�a lat zaledwie
par� nad dwadzie�cia, a nie
zdawa�o si� jej to ani
zastrasza�, ani odejmowa� w
przysz�o�� ufno�ci. Na�wczas po
wielu te� zerwanych projektach
ma��e�stwa, t�skni�cy do mi�o�ci
romansowej, pragn�cy kochania,
zjawi� si� pan Ambro�y Kru�ka
Zelski.
Aneta rzuci�a si� na� jak na
pastw� dla niej przeznaczon�. W
cieniach pi�knego parku
siedleckiego odegra� si� dramat
mi�osny, ze wszystkimi zwyk�ymi
epizodami przysi�g, zakl��
wierszami i proz�. Pan Ambro�y
oszala�, rozkocha� si� do utraty
zmys��w, a panna z krwi� ch�odn�
gra�a zn�w komedi�, maj�c�
doprowadzi� do o�tarza. O�eni�
si� nieszcz�liwy Kru�ka z
idea�em swoim, ale szcz�cie
marzone d�ugo nie trwa�o.
M�oda m�atka, nawyk�a do
�ycia w�r�d oklask�w i
uwielbie�, jedyn� mi�o�ci� pod
s�omianym dachem nie mog�a si�
zaspokoi�. Musia� stan��
pa�acyk, otwarto dom i zacz�o
si� �ycie, kt�remu pan Ambro�y
uleg� w pierwszej chwili, lecz
wkr�tce je obrzydzi�. P�ocho��
�ony sta�a si� tak widoczn�, tak
ra��c�, i� w pierwszym roku po
urodzeniu si� c�rki ma��e�stwo z
mi�o�ci owej pasterskiej
przesz�o do jawnie
wypowiedzianej wojny.
Pan Ambro�y by� gwa�towny i
nami�tny we wszystkim, Aneta
dumn� i upart�; �adne z nich
ulec nie chcia�o. Niekiedy pani
ucieka�a do Warszawy, czasem
nieszcz�liwy ma��onek zakopywa�
si� na folwarku w drugiej wsi i
wcale nie widywa� �ony. �ycie
weso�e, nieopatrzne, w�r�d roju
dawnych i nowych wielbicieli
ci�gn�o si� nieprzerwanie. M��
w ko�cu cierpie� je musia�,
lecz poznawszy lepiej Anet�,
zoboj�tnia� zupe�nie, nie
zrywaj�c z ni� dlatego tylko, i�
do jedynej c�reczki swej Aloizy
ba�wochwalczo by� przywi�zany.
Potrzebuj�c kocha�, kocha� si� w
tej �licznej c�rce swej, nad
kt�r� czuwa�, o ile m�g�. Dla
niej on zrobi� z siebie ofiar� i
pomimo wstr�tu, jaki mu
sprawia�o �ycie roztrzepanej
ma��onki, wytrwa� na
upokarzaj�cym stanowisku
oszukiwanego m�a.
Aloizka ros�a na cudo
pi�kno�ci, ale charakterem,
humorem, usposobieniami kropla w
kropl� by�a do matki podobn�.
Wielbiciele, kt�rzy dawniej i
teraz jeszcze otaczali pani�
Zelsk�, gdy Loiska dosz�a lat
pi�tnastu, zacz�li si� cisn�� do
niej. Za wcze�nie dojrza�a
dzieweczka pocz�a si� bawi�
ho�dami i pod przewodnictwem
matki stara� o �wietne wyj�cie
za m��.
Kasztelanic S., kt�rego
niegdy� zwano Apollinem *30
Mazowieckim, zapisany w
pierwszych latach swej m�odo�ci
w regestr mamy, �onaty p�niej,
rozwiedziony i niezbyt ju�
m�ody, ale zawsze jeszcze
pi�kny, pocz�� konkury o pann�
Aloiz�. By�o rzecz�
najpewniejsz�, �e rodzina mu si�
z ni� o�eni� nie pozwoli. Pan
Ambro�y te� opiera� si� ca��
si�� zbli�aniu si� niem�odego i
os�awionego cz�owieka do
dzieci�cia swego. Matka
popiera�a kasztelanica. Sta�o
si� w ko�cu, �e dawszy tylko
obietnic� o�enienia si�, wykrad�
pann� Aloiz�.
Ojciec pogoni� za nim z
lud�mi, przysi�g�szy, �e go
zabije, i by�by pewnie s�owa
dotrzyma�, gdyby go m�g�
pochwyci�.
W Warszawie kasztelanic
zawi�z� porwan� do pa�acu, ze
�lubem si� oci�ga�, a tymczasem
w kole swych znajomych jako �on�
j� przedstawia�.
Nie oznaczony ten stosunek
trwa� lat par�. Matka cz�sto w
pa�acu kasztelanica
przemieszkiwa�a, a �lub ci�gle
niby mia� si� wkr�tce odby�,
gdy... kasztelanic zmar� nagle i
panna Aloiza zosta�a, nie wiem
jak to nazwa�, s�omian� wdow�.
Rodzina jej kochanka nie chcia�a
nic wiedzie� o niej. Musia�a si�
natychmiast wynie�� z pa�acu i z
matk� razem zamieszka�a w
Warszawie.
Ambro�y, po nieszcz�liwej
pogoni za c�rk�, rzuci� si� z
rozpaczy do rzeki, ale ludzie go
wyratowali. Odwieziono go na
wie�, chorowa� d�ugo, le�a�, a�
potem jednego dnia znik� nagle i
po dzi� dzie� nie wiadomo, co
si� z nim sta�o. Jedni
utrzymuj�, �e gdzie� si� zamkn��
w klasztorze, drudzy, �e sobie
odebra� �ycie.
- Wi�c to jest ta? - przerwa�
starosta.
- Tak, to jest ta, niby wdowa
po kasztelanicu - rzek� z
u�miechem mentora Tytus - wedle
prawa panna Zelska, a jak ludzie
m�wi�...
Znacz�co ruszy� ramionami
opowiadaj�cy. Starosta ci�gle mu
w oczy patrzy� natr�tnie, zdaj�c
si� teraz w�a�nie dalszych
informacyj o Loisce
najciekawszym.
- Wi�c teraz? - szepn��.
- Teraz - ci�gle tonem
moralisty staraj�c si� m�wi�,
ko�czy� Tytus - teraz... podobno
si� pi�kna Loiska z matk�
por�ni�a. Ta siedzi na wsi, a
pi�kna s�omiana wdowa ma salon
otwarty i z wielkiego �wiata,
opr�cz kobiet naszych, kt�rym
pewnie bardzo �al, �e u niej
bywa� nie mog�, wszystko tam si�
zbiega.
- Bogata? - szepn��
zaciekawiony starosta.
Tytus ramionami poruszy�.
- Oko�o tej kobiety wszystko,
tak jak ona sama, jest
tajemnic�. Dom utrzymuje na
takiej stopie, jak gdyby by�a
bardzo zamo�n�. Widzia�e�,
starosto, klejnoty?
- Ma wi�c kogo� - rzek� cicho,
jakby si� wstydzi� tego, co
m�wi�, m�odzieniec.
Tytus si� �mia�.
- I to - odpar� - niezbadan�
jest tajemnic�.
Znamy kilku adorator�w,
trzymanych na stopie r�wnej
uprzejmo�ci. Kobieta, mimo swych
lat zaledwo dwudziestu kilku,
niezmiernie przebieg�a, zr�czna,
rozumna, dowcipna, odgaduj�ca
ludzi, umiej�ca ich prowadzi�.
Ci, co znali niegdy� jej matk�,
niepospolicie obdarzon�,
powiadaj�, �e ta j�
niesko�czenie we wszystkim
przechodzi. Dom dziwny. Opr�cz
jakiej� starszej pani,
skrzywionej i kwa�nej, nigdy tam
�adnej kobiety spotka� nie
mo�na, m�czyzn za to
wszystkich, a� do marsza�k�w
sejmowych. Na przeja�d�kach,
uroczysto�ciach, po ko�cio�ach,
na balach publicznych ona
wsz�dzie ma najlepsze miejsca,
naj�wietniejsz� stra�
przyboczn�, na ni� si�
wszystkich oczy zwracaj�.
- Kt� uchodzi za
preferowanego? - t�sknie
zagadn�� starosta.
- Ci jakoby preferowani -
rzek� Tytus - mieniaj� si� zbyt
cz�sto, by mo�na zar�czy�, i�
istotnie zas�u�yli na to
wyr�nienie.
- Widzia�e� tego pana, co sta�
przy niej? - wtr�ci� starosta. -
Kt� to m�g� by� taki? Zdaje mi
si�, �e j� wprowadzi�.
Tytus chwil� sobie
przypomina�.
- A! To nie mo�e by� kto inny,
jak W..., *31 kt�ry ze s�awnymi
klejnotami, zdobytymi gr� w
Pary�u, niedawno do Polski
powr�ci�. Tak, to on
niezawodnie. M�wiono przed kilku
dniami, �e u niej pocz�� bywa�
codziennie i par� razy gr� tam
trzyma�. Wi�c - doda� �ywo Tytus
- i klejnoty na kr�lowej
Golkondy t�umacz� si� �atwo. S�
to s�awne owe precjoza, *32
wygrane jakoby od kr�lowej Marii
Antoinetty. *33
Wszystko to, co m�wi� i o czym
napomyka� pan Tytus, by�o dla
s�uchaj�cego dosy� ciemnym.
�wie�o spod surowej klauzury
domu rodzicielskiego wyzwolony,
starosta nie pojmowa� dobrze
tych stosunk�w, z tak� �atwo�ci�
zawi�zuj�cych si� i rwanych.
Nie wiedzia�, kto by� ten W...
Zadumany, marzy� teraz o tym
w�a�nie, jakby czarodziejk�
widzie� z bliska i docisn�� si�
do niej. Z �yczeniem tym, pomimo
ju� poufa�ej przyja�ni, jaka go
��czy�a z Tytusem, wyda� si� nie
�mia� jeszcze, ale drugi �atwo
je m�g� odgadn��.
- Znasz j�? Widywa�e� bez
maski? - wtr�ci� nie�mia�o.
- Przecie� po ziarenku
pieprzyka j� pozna�em - rzek� z
pewn� przechwa�k� Tytus.
- I twarz tak pi�kna, jak
figura obiecuje?
- Mog� zar�czy�, �e ona
wszelkie obietnice i nadzieje
przechodzi - potwierdzi� Tytus.
- Twarz to jest klasycznie
pi�kna, a szata�skim ogniem
o�ywiona; oczy, kt�re m�wi�, nie
potrzebuj�c ust w pomoc
przyzywa�; wargi, co si� �miej�
tysi�cznymi odcieniami �miechu;
fizjognomia jak p�omie� ruchoma,
zawsze niezr�wnanie, bosko
pi�kna. Czarodziejka, jednym
s�owem, niebezpieczna.
Spojrza� Tytus na towarzysza
milcz�cego, wyzywaj�c go na
wyznanie, i� pragn��by zobaczy�
to b�stwo.
- Mo�esz mnie tam wprowadzi�? -
zapyta� m�odzieniec.
- Mog�, ale nie chc� -
odpowiedzia� Tytus. - Tak, nie
chc�! Pozw�l, kochany starosto,
abym by� szczerym. Jeste� m�ody,
niedo�wiadczony i strasznie
zapalny. Ona pi�kna i zr�czna.
To rzecz gro�na.
Starosta w u�miechu pokaza�
z�by bia�e i pokr�ci� w�sa.
- Czym�e to grozi� mo�e? -
odpar�. - Przecie� nie
o�enieniem, bo o tym by nawet
pomy�le� si� nie godzi�o. A
je�li worek odpokutuje, prosz�
ci�, kiedy� go lepiej u�ywa� ni�
w m�odo�ci?
Pan Tytus ramionami poruszy�.
- Nie o to idzie - rzek� - ale
uwik�awszy si� w podobne
stosunki, zawsze potem odbole�
je trzeba. �al by mi was by�o.
Starosta przymuszonym
odpowiedzia� u�miechem.
Siedzieli ci�gle na �awie.
- By�bym wam jednak bardzo
wdzi�czen - odezwa� si� -
gdyby�cie mnie jej
zaprezentowali. Wierzcie mi, nie
jestem ju� tak naiwnym, abym si�
da� wzi�� na lada plew�.
Tytus si� u�miecha�.
- To bo nie plewa - przerwa� -
wierzcie mi. Widzia�em ludzi,
posiwia�ych w boju, kt�rzy przy
niej j�zyka w g�bie zapominali.
Wcale sobie nie wyobra�ajcie,
aby by�a pospolit�, p�och�
kobiecin�. Ma tyle powagi, co
uroku, gdy chce. Potrafi by�
dziecinn�, umie si� zmieni� w
dostojn�, a nade wszystko
usidli� ka�dego, gdy si� na to
uwe�mie.
- Jednak�e - przerwa� starosta
- dot�d nie zdoby�a tego, co by
dla niej pewnie najpo��da�szym
by�o - m�a.
- Kwestia, czy dla niej jest
on po��danym - rzek� Tytus. -
Lubi swobod�. Dobrze jej jest z
tym, co ma. M�ci si� na innych
kobietach nielito�ciwym
j�zykiem. W ko�cu za�, jestem
tego pewny, gdy zamarzy o
zam��p�j�ciu, znajdzie sobie
jakiego� Tomatysa, *34 kt�ry j�
za�lubi.
- �art na stron�! - wstaj�c z
�awy, zawo�a� starosta, podawszy
r�k� przyjacielowi. - Poniewa�
przyjmuje co dzie�, spodziewam
si�, �e jutro u niej b�dziemy.
Prosz� o to.
Tytus si� sk�oni�.
- "Je m'en lave les mains" *35
- rzek� cicho.
- A teraz wr��my si�, aby tam
na ni� popatrzy� - doko�czy�
starosta, �piesz�c wyj�� z sali
gry ku muzyce i wirowi kr�c�cych
si� masek.
Tu �cisk zdawa� si� wi�kszym
jeszcze, ni� by� przed
p�godzin�, a wrzawa spot�gowa�a
si� znacznie. Maski napada�y si�
ze swobod�, kt�ra nawet sala
Marwaniego rzadko widywa�a. Z
pierwszej, w kt�rej pi�kna
kr�lowa Golkondy si� im ukaza�a,
krzyki dochodzi�y i �miechy
straszliwe, jak gdyby co� si�
tam przytrafi�o nadzwyczajnego.
W tym miejscu, gdzie sta�a
niedawno pi�kna pani z swym
towarzyszem, wida� by�o na kiju
opartego staruszka, n�dznie
przyodzianego wytartym
ko�uszkiem baranim, z kawa�kiem
p��tna szarego, przyczepionego
do twarzy na kszta�t maski, ze
dwoma w nim wystrzy�onymi
nieforemnie dziurami na oczy.
By�o to co� na kszta�t �ebraka
lub przynajmniej tak doskonale
udaj�cego n�dz� zabrukan�, �e j�
za rzeczywist� wzi�� by�o mo�na.
Z siwym na g�owie,
rozczochranym, d�ugim w�osem, z
brod� na piersi spadaj�c�,
staruszek �w zamy�lony,
zapatrzony w ziemi�, jak gdyby
nic nie widzia� i nie s�ysza�,
co si� wok� niego dzia�o, dawa�
si� szarpa� maskom, krzycze�
sobie do usz�w, potr�ca� z boku,
chwyta� za po�y, ur�ga� z
siebie. W�r�d tego zgie�ku by�
jakby skamienia�y bole�ci� i
��ta twarz jego, wykrzywiona
niby maska szyderska, wyzywa�a
t�um, kt�ry rycza� na r�ne
g�osy:
- Barani Ko�uszek! Ko�uszek
Barani!
�ebrak, kt�rego zna�a ca�a
Warszawa pod tym imieniem, od
lat ju� kilku dawa� si� widzie�
na ulicach pod ko�cio�ami, w
ko�cio�ach i w miejscach, w
kt�rych si� go najmniej
spodziewa� by�o mo�na. Znano go
z tego, �e chocia� �ebrakiem si�
by� zdawa�, nie przyjmowa� od
nikogo ja�mu�ny, ale za ka�d�
ofiarowan� sobie wywdzi�cza� si�
nauk� moraln�. Wlepia� zwykle
oczy w daj�cego j� i wybucha�
�miechem szyderskim,
naigrawaniem, czasem
nies�ychanie zuchwa�ymi
admonicjami, *36 niekiedy
grubia�skim mora�em. Z tego
powodu uznano go wariatem,
chocia� to, co m�wi�, by�o tylko
nielito�ciwie ostrym, ale zawsze
trafnym i rozumnym.
Nie wiedzia� nikt, ani kto by�
ten szalony Barani Ko�uszek, ani
sk�d tu przyby�. Obawiano si� z
nim spotyka�, uciekano od niego,
powtarzano jego apostrofy *37 i
sarkazmy, *38 a nawet na rachunek
jego tworzono je. Nigdy jednak
dot�d �ebrak ten nie o�mieli�
si� wcisn�� na redut� Marwaniego
i widz�c go tu, pow�tpiewali
wszyscy, aby to by� prawdziwy
Barani Ko�uszek; utrzymywano, �e
kto� si� za niego przebra�.
W�a�nie starosta z panem
Tytusem wchodzili do sali tej i
postrzegli obl�onego starca,
gdy w progu spotkali si� z obu
znajomym hrabi� Teofilem, jednym
z tych �wie�ych hrabi�w, kt�rych
dziesi�tkami koperty kr�lewskich
list�w kreowa�y *39 na�wczas.
Nale�a� on do rodziny niedawno
jeszcze z mrok�w niewiadomego
pochodzenia wydobytej,
w�tpliwego szlachectwa, lecz
teraz ju� uhrabionej.
Hrabia Teofil by� z powo�ania
t�yzn�, *40 cz�owiekiem
potrzebuj�cym �y�, bawi� si� i
sprzedaj�cym za krescytyw� *41
siebie, swe przekonania,
sumienie i wszystko. Nie by�o
milszego ani �atwiejszego w
�yciu cz�owieka nad niego, ale
te� na nikogo mniej rachowa� nie
by�o mo�na.
Przyjaciel najserdeczniejszy
wczoraj, jutro - na rozkaz - by�
wrogiem. Przerzuca� si� ze
stronnictwa jednego do
przeciwnego obozu, bez
najmniejszego sromu, tak
naturalnie, tak �atwo, jakby to,
co czyni�, by�o niemal
obowi�zkowym. Wszystko oboj�tnym
mu by�o, opr�cz w�asnego
dobrego bytu. Dawa� si� za
narz�dzie u�ywa� ka�demu, kto
si� nim chcia� pos�u�y�, naiwnie
tylko zapytuj�c o korzy�ci,
jakie mu to przynie�� mia�o.
Hrabia Teofil, zobaczywszy
starost�, dla kt�rego mo�nej i
wp�ywowej rodziny by� z wielk�
czo�obitno�ci�, natychmiast
powitawszy go, uwi�za� si� do
pe�nego nadziei m�odzie�ca.
- A c� tu robi Barani
Ko�uszek?! - zawo�a� Tytus.
- Nie byli�cie pa�stwo, gdy
nam tu t� scen� wyprawi�? -
zapyta� hrabia Teofil.
- Jak� scen�? - podchwyci�
starosta.
- Widz�, �e nie wiecie nic -
pocz�� �ywo hrabia. Ale� to
nieoszacowane, osobliwe! Warto
by�o pos�ucha�, a powt�rzy� si�
nie da.
- C� to takiego? Co? - bada�
ciekawy starosta.
- Scena - odezwa� si� �miej�c
hrabia. - Ja w�a�nie tylkom co
przyszed� tu, bo mi powiedziano,
�e dzi� si� u ksi�ny genera�owej
panie zm�wi�y, i� przyjd� na
redut�. Wchodz�, patrz�: w
�rodku sali otoczona t�umem stoi
w klejnotach jaka� niby kr�lowa.
Tytus przerwa�:
- Hrabia jej nie pozna�e�?
- Nie, doprawdy, �e nie -
ci�gn�� dalej Teofil.
- Chcia�em zbli�y� si� do niej
w�a�nie - podchwyci� po chwili,
wyczekawszy, czy mu Tytus nie
odkryje tajemnicy. - Wtem szmer
si� zrobi� u wnij�cia, wo�anie
jakie�. Patrz�: wsuwa si� �w
�ajdak Barani Ko�uszek. Ja bo
nie wiem, jak oni go tu mog�
cierpie� na bruku, tego �otra.
- Ale to nie mo�e by�
prawdziwy - opar� si� pan Tytus.
- Prawdziwy czy fa�szywy -
m�wi� dalej hrabia - takich
masek si� nie puszcza! Widz�:
rzuci� oczyma po sali, g�ba mu
si� do �miechu wykrzywi�a, bo
p�achta jej nie zakrywa, jak
widzicie, i zaraz przy drzwiach
chwyci� za guzik od sukni
wojewodzica - kt�rego, mimo
maski, musia� pozna� - i nu� mu
c� w uszy k�a��. Ten a� si�
z�yma i wyrywa, ale doko�a
�cisk, nie mo�e uciec, a wszyscy
w �miech. Musia� mu czym�
dopiec, bo wojewodzic jak
w�ciek�y przebi� si� nareszcie i
umkn��. To by� pocz�tek dopiero.
Ledwie ten uszed�, �ebrak ju�
pochwyci� i wzi�� na fundusz
drugiego, nie mog�em pozna�
kogo. Publika a� ryczy, wszyscy
uciekaj� ze strachu. Wtem wpad�a
mu w oczy kr�lowa w klejnotach.
Pocz�� si� w ni� niezmiernie
uparcie wpatrywa� i g�ow�
przerzuca� z ramienia na rami�.
Ta go jeszcze nie widzia�a. Sta�
niedaleko jaki� jegomo��, zdaje
mi si�, �e W... Naprz�d si�
przysun�� do niego: "Dobry
wiecz�r." Ten zmilcza� dumnie.
"Jak�e tam szansa s�u�y - rzek�
- po tej wenie, *42 kt�r��
jegomo�� mia� w Pary�u? Pono
przywiezione klejnoty kr�lewskie
tu si� rozlez� po lada jakich
szyjach i ramionach. Ale co tam
zwa�a� na to: odegrasz si�
jegomo��. A od czego volta?" *43
- Zrobi� ruch r�k�. Zaczepiony
popchn�� �ebraka i odsun�� si�.
Przyst�pi� wtedy Barani Ko�uszek
do onej kr�lowej, ale s�ysze�
nie mog�em, co do niej m�wi�.
Widzia�em tylko, jak si� jej
pok�oni� szydersko i r�k�
wywijaj�c, pocz�� sypa� wyrazami
z najwi�ksz� gwa�towno�ci�, a
publika mu wt�rowa� �miechem.
Kr�lowa sta�a jak na m�kach.
Szyja i plecy jak krwi� si�
obla�y. Zacz�a si� rzuca�, ale
�ebrak nie ust�powa�. Z
zajad�o�ci� za cofaj�c� si�
podchodzi�, �miej�c si� sam na
ca�e gard�o i w drugich
wywo�uj�c �miechy. Lito�� bra�a,
tak m�czy� t� nieszcz�liw�.
My�la�em, �e padnie trupem.
Zakrywa�a sobie oczy, uszy - ten
wrzeszcza�, miota� si� i nie
wiem, co by si� sta�o w ko�cu,
gdyby prawie omdlewaj�c� ten W.
z kim� drugim nie pochwycili i