1045

Szczegóły
Tytuł 1045
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1045 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1045 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1045 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski Barani Ko�uszek Opowiadanie historyczne z ko�ca XVIII wieku Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g. kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza", Warszawa 1966. Pisa�a Katarzyna Jurczyk Korekty dokona�y D. Jagie��o K. Kopi�ska Panu Wiktorowi �odzia_Brodzkiemu *1 w dow�d wdzi�czno�ci, przyja�ni i wysokiego szacunku przesy�a Autor Cz�� pierwsza Ulica przed pa�acem, w kt�rym s�awny swojego czasu (1790 r.) pan Jan Marwani *2 sprawia� dla bawi�cej si� Warszawy reduty, *3 jednego wieczora p�nej jesieni wcale ciekawym zabawi� si� mog�a widokiem. B�oto po deszczu, kt�ry nie przestawa�, by�o ogromne. �cisk przybywaj�cych na zabaw� i tych, co szcz�liwym pod oknami i przy wysiadaniu przypatrywa� si� mogli tylko, nies�ychany, wrzawa og�uszaj�ca. Dwie niezbyt jasno przy�wiecaj�ce latarnie, w kt�rych grube �oj�wki topnia�y, nie dosy� od wiatru obwarowane, smugami bladymi rzuca�y na b�oto i wskazywa�y ka�u�e, bo w nich si� blask ich odbija�. Najrozmaitszego autoramentu *4 powozy, poczynaj�c od paradnych karet i karykl�w, *5 a� do sznurkami powi�zanych fiakr�w i w�zk�w, jedne po drugich cisn�y si� do ganku. Wo�nice, �aj�c, smagali batami zbyt naje�d�aj�cych, dyszle stuka�y o pud�a lub gwa�townie zatrzymanym koniom ponad �by si� wysuwa�y. Z okien powoz�w ukazywa�y si� g�owy przybywaj�cych go�ci, przel�k�ych lub zagniewanych. Ciemno�� panuj�ca doko�a, bo opr�cz dw�ch latarni Marwaniego i kilku male�kich, z kt�rymi ch�opcy biegali, innego �wiat�a w ulicy nie by�o, zwi�ksza�a jeszcze nie�ad i utrudnia�a dostanie si� do po��danego ganku. Tu pomimo �wie�o postawionej, ��tej jeszcze bariery, kt�ra mia�a budow� ochrania� od nacisku t�umu, sta� zast�p ciekawych tak zbity, i� tylko g�owy nade� wystaj�ce wida� by�o. Przypatrzy� si� im godzi�o zaprawd�, cho� deszcz kropi� ch�odny i g�sty. Takiego zbiorowiska charakterystycznych fizjognomij *6 trudno by�o gdzie indziej znale��. Pocz�wszy od starc�w_�ebrak�w i �ebraczek, kt�rzy mimo sp�nionej pory przywlekli si� tu, rachuj�c na to, �e zabawa i weso�o�� do szczodrobliwo�ci pobudzaj�, a� do czeladzi i s�ug, kapot mieszcza�skich, przyodziewk�w rzemie�lniczego gminu, �yd�w i rzezimieszk�w, wszystkiego by�o tu pe�no. M�odzie� a starzy pod go�ym niebem i okapem, z kt�rego deszcz si� la� d�ugimi ni�mi srebrnymi, tak si� tu zabawiali weso�o jak ci, kt�rym ju� muzyka w sali przygrywa�a. S�ycha� j� by�o to ciszej, to g�o�niej, gdy si� drzwi przymyka�y lub otwiera�y. G�uche burczenie basetli wt�rowa�o �miechom t�umu. Ch�opaki od szewc�w z go�ymi g�owami, w sk�rzanych fartuszkach, bosonogie, w pantoflach ze starych but�w powykrajanych, rej wodzili dowcipkuj�c. Witali oni ka�dego wysiadaj�cego i ka�d� przybywaj�c� mask� jakim� rubasznym dowcipem, od kt�rego zara�liwe powstawa�o parskanie. Porz�dku uchwyci� nie by�o tu komu. Dwaj dragoni, *7 naj�ci przez antreprenera, *8 zajmowali stanowisko wa�niejsze przy kasie u drzwi, bo tu trzeba by�o strzec rozsypanych pieni�dzy, po kt�re drapie�ne palce si�gn�� mog�y. Powozy zaje�d�a�y jak najbli�ej ganku, do kt�rego suchy przyst�p przez ka�u�� g�stego b�ota zabezpiecza�y dwie k�adki; ale z dachu tu w�a�nie najobficiej ciek�o, a po bokach dwie rynny drewniane strumieniami tryska�y. Wysiadaj�cy wi�c musieli, nim si� pod ochro�czy dach dosta� mogli, prze�lizgn�� si� przez k�adk�, b�ogos�awieni z g�ry od deszczu, a potem przeby� ganek dosy� d�ugi, z obu stron g�sto ciekawymi obstawiony. Nacisk do tych pierwszych miejsc widowiska by� tak wielki, �e bariery trzeszcza�y, a ci, co przy nich zajmowali stanowisko drogo okupione, �okciami i nogami od uduszenia broni� si� musieli. U samych drzwi, wiod�cych do obszernych sieni, sta�a w prawo budka, w kt�rej bilety wnij�cia sprzedawano, a z obu jej stron dwaj dragoni w�saci, dobrani tak, aby wra�ali t�umowi uszanowanie. Ko�o niej i tam, gdzie s�u�ba p�aszcze i okrycia zdejmowa�a, nosz�c si� z nimi pod �cianami, �cisk by� nie mniejszy jak w ulicy. Lecz tu lokaje najemni i pa�scy wi�cej ju� z widowiskami podobnymi obyci, nie okazywali ani tak wrzawliwej ciekawo�ci, ani takiej uciechy z masek przybywaj�cych. Znaczniejsza ich cz��, s�u�b� znu�ona, cisn�� na ramionach p�aszcze i futerka, szuka�a sobie wygodnego miejsca do spoczynku. Niekt�rzy, mimo wrzawy i dochodz�cej tu muzyki, popychania i ku�ak�w, pod �cianami ju� drzema� pr�bowali. �wawsi mi�dzy sob�, dla zabicia czasu, zabierali si� do gry kartami zat�uszczonymi. Reduty pana Marwaniego, tak jak heca, *9 nie nale�a�y do zabaw wielkiego �wiata i tonu. Towarzystwo tu zbiera�o si� najr�norodniejsze i nie najlepsze, lecz ci, co si� bawili w�wczas nieustannie, tak pospolitymi zabawami znudzeni byli, tak one im spowszednia�y, i� ch�tnie po kryjomu zab��ka� si� byli radzi w najbrudniejszy k�t, aby w nim znale�� rozrywk�. Ciekawo�� ta chorobliwa s�u�y�a wielu za wym�wk� i t�umaczenie, gdy ni� jak� intryg� pokry� by�o potrzeba. Na takiej wi�c reducie �atwo pod mask� spotka� by�o mo�na naj�wietniejsze imiona i osobisto�ci g�o�ne, jakich by si� tu spodziewa� nie godzi�o. Ja�nie pan Marwani, cz�owiek pochodzenia zagadkowego, m�wi�cy po polsku z cudzoziemska, ma�y, czarny, z w�osem drobniuchno pokr�conym na g�owie, szepleni�cy dla zbytniego po�piechu, bo ledwie g�b� i sob� starczy� m�g� na wszystko, ukazywa� si� u kasy, kt�r� trzyma�a oty�a i wystrojona kobieta, krzycz�ca jak przekupka, we drzwiach sali, po r�nych k�tach sieni. Nikn�� czasem w jakich� przej�ciach i drzwiach, dla niego tylko si� otwieraj�cych, ale na najmniejszy ha�as, nad skal� wrzawy powszedniej wyrastaj�cy, zjawia� si� natychmiast zaperzony. Mia� biedaczysko co robi� i pomimo ch�odu jesiennego pot musia� ci�gle ociera� z czo�a. Reduta obiecywa�a si� nadzwyczaj �wietn�, gdy� szcz�ciem dla niej, dnia tego mniej ni� zwykle zagra�a�a jej konkurencja pa�ac�w i teatru. Oko�o kasy bilet�w nie mo�na by�o nastarczy�; jejmo�� odbieraj�ca pieni�dze dwakro� ju� grube po�czochy, przygotowane na zsypanie ich, pod swoje krzes�o sk�ada�a. Nap�yw nie ustawa�. Wprawdzie maski by�y niezbyt wykwintne, postacie dosy� pospolite, domina *10 proste i lada jakie p�aszczyki przewa�a�y, lecz mi�dzy tym t�umem oko wprawne kasjerki wyr�nia�o wcale pi�kne stroje, r�czki bia�e w pier�cieniach i mankietki koronkowe. Pan Marwani zna� dobrze �wiat �wczesny, z kt�rym mia� do czynienia, wiedzia�, �e elegancja ani przyborem �wie�ym nie mo�e walczy� z panami wielkimi, �e u niego nie sz�o o przepych, ale o bezgraniczn� swobod�. Nie stara� si� wi�c ani o sprz�t nowy, ani o o�wietlenie inne nad rurkowe �oj�wki, ani o bardzo przedni� muzyk�. Sale by�y obszerne, otoczone �awami wybitymi tryp� *11 wytart� i krzes�ami nie pierwszej �wie�o�ci; muzyka na podwy�szeniu, z�o�ona z kilkunastu samouczk�w, podpita, rzn�a od ucha, ra�no, nie troszcz�c si� zbyt o czysto�� ton�w. Mia�a ona jednak w sobie co� dzikiego, rozkie�znanego, upojonego jak sami muzykanci i wlewaj�cego sza� w s�uchacz�w. Chocia� basy monotonnie, jakby drzemi�c, mrucza�y, skrzypce za to, flet, klarnet, zele *12 i b�ben dokazywa�y okrutnie. Najbardziej skostnia�ym nogom ta�cowa� si� chcia�o. Zachodz�c z boku orkiestry tej, mo�na by�o dostrzec wypr�nione piwa butelki, kt�re o�ywienie jej t�umaczy�y. Skrzypek pierwszy, m�� wzrostu okaza�ego, ubrany a� do zbytku elegancko, z r�kawami zakasanymi, sta� twarz� zwr�cony do swych muzykant�w, policzkiem niemal le��c na skrzypcach i nog� a sob� konwulsyjnie w�ciek�y takt wybija�. Podkomendni jego, pomi�dzy kt�rymi i kapoty wida� by�o, i odzie� w�tpliwego charakteru i nazwiska, nale�eli do "stellae minores"; *13 dyrektor kapeli widocznie mia� si� za sponiewieranego wirtuoza. Czasem te� zamiast prostej melodii, przymru�ywszy oko, twarz jeszcze mocniej do skrzypc�w przytulaj�c, wygrywa� fantazje osobliwe, kt�re zwraca�y na� ciekawe oczy jego towarzysz�w i niekiedy ich ba�amuci�y. Twarz jego rozp�omieniona, pot z czo�a rz�si�cie spadaj�cy �wiadczy�y, �e obowi�zek sw�j spe�nia� z furi� i nami�tno�ci�. By� to reputowany *14 wielce na�wczas Sza�awski (przezwany �urawiem, mo�e dla wzrostu), kt�ry s�yn�� i z tego, �e na dzie� butelek w�dki par� wypija�, nie licz�c innych ch�odz�cych napoj�w. Gdy nie gra�, spa�. M�wi� ma�o, a gdy go kto wyzwa� na rozmow�, poczyna� j� i ko�czy� od siebie: - W innym, panie, kraju to by mnie z�otem zasypali, ale tu cz�ek musi rz�poli� do ta�ca. Wiecz�r pana Marwaniego by� w najwi�kszym swym blasku. W po�rodku sali wida� by�o kup� masek: W�grzyna z olejkami, �yda z kramikiem, Kozaka olbrzymiego, kilku Turk�w w turbanach ogromnych, Hiszpan�w w kryzach, ch�opa Podlasiaka z kobia�k� i astrologa *15 w stroju dziwacznym. Cyganka_wr�ka, w czerwonej ko�drze na bia�ej koszuli, ca�a obwieszona �wiecid�ami, napiera�a si� d�oni przechodz�cych, kt�rym do ucha szepta�a co� piskliwie. Odchodzili od niej wszyscy prawie zagniewani i burcz�cy. Po�r�d tego t�umu, kt�rego stroje niekoniecznie zamo�no�� wskazywa�y, sta� i wielki but, kt�rego cholewa ponad g�ow� jego si� wznosi�a, milcz�cy i... jak but g�upi. Pod kutasem, kt�ry go zdobi�, dwa otwory s�u�y�y mu do orientowania si� w�r�d �cisku. Wszystkich oczy jednak szczeg�lnie na siebie zwraca�a kobieta w przepysznym stroju jakiej� kr�lowej Golkondy *16 czy bajecznego pa�stwa nieznanego. Ubi�r jej by� tak fantastyczny, i� na odgadnienie jego charakteru pr�no si� kusi� by�o; ale malowniczy, bogaty i �wietny bardzo, wszystkich zachwyca�. Prawda, �e i posta�, kt�r� okrywa�, mog�a obudzi� uwielbienie, i cho� twarzy jej pod maseczk� wcale wida� nie by�o, domy�lano si� pi�kno�ci tak nadzwyczajnej oblicza, jak cudownym by�o, co jej towarzyszy�o. Kibi�, r�czka, n�ka, p�e� nieco ods�onionego popiersia by�y idealnego rysunku, kolorytu i blasku. Na z�otych w�osach, kt�re w zwojach obj�tych spada�y jej na szyj� i ramiona, kr�lowa mia�a diadem z klejnot�w r�nych misternie z�o�ony, ja�niej�cy kamieniami drogimi. Nie by�y to ani szk�a, ani czeskie kamienie, ani owe szmaragdy Krasickiego *17 za trzy grosze, ale rzeczywiste brylanty, rubiny i szafiry, tak jak prawdziwych pere� kilka sznur�w bia�� jej pier� zdobi�o. Na sukni z ci�kiej materii jedwabnej drapowa�a si� przejrzysta z koronek z�otych druga; pas ca�y by� l�ni�cy od mozaiki *18 ametyst�w i pere�, na r�kach obr�cze z�ote zwija�y si�, pospinanymi brylantowymi fermoarami. *19 Spod sukni nawet wygl�daj�ce trzewiczki b�yska�y kamykami. Str�j taki, na redut� wzi�ty, by� jakby wyzwaniem. Niepodobna by�o odgadn��, kt�ra z wielkich pa� tak si� przepysznie dla towarzystwa tak niewybrednego mog�a ubra�. Znawcy oceniali klejnoty same na krocie, a nikt pochodzenia ich nie umia� si� domy�li�. Lecz nad nie bardziej mo�e intrygowa�a pi�kno�� sama. Zbiegi z wielkiego �wiata, znaj�cy doskonale i panie wszystkie, i ich klejnoty, ani w�a�cicielki ich, ani pochodzenia odgadn�� nie mogli. Obchodzono j�, przybli�ano si�, pogl�dano, wyzywano na rozmow�, s�dz�c, �e si� zdradzi g�osem. Odpowiada�a piskliwie, dziwacznie. �amano sobie nadaremnie g�owy. W niewielkim od niej oddaleniu wskazywano sobie m�czyzn�, kt�ry z ni� mia� wej�� na sal�, lecz teraz trzyma� si� ci�gle w pewnej odleg�o�ci, nie spuszczaj�c jej tylko z oka. Z tego te� domy�la� si� niczego i na �aden �lad wpa�� nie by�o mo�na. Mia� na sobie str�j francuski, elegancki, pochodzenia paryskiego, kamizelk� suto szyt�, mankiety koronkowe, u trzewik�w sprz�czki brylantowe, na ramionach czarne domino, na peruczce kapelusik zr�cznie rzucony. Z pewnej ju� oty�o�ci i ruch�w domy�le� si� by�o �atwo cz�owieka nie pierwszej m�odo�ci. Maniery wskazywa�y, �e do �wiata wi�kszego nale�a�. Kr�lowa czasem rzuca�a na� okiem, jakby tylko przekona� si� chcia�a, �e si� przy niej znajduje, zreszt� zaj�ta by�a intrygowaniem tych, co si� do niej cisn�li. Otaczano j� ko�em wielkim i coraz nowi przybywali do niego. Niekt�rzy, ruszaj�c ramionami, odchodzili zrozpaczywszy, by mogli t� zagadk� odgadn��. Powszechnym prawie by�o zdaniem, �e jedna z pa� nale��cych do rodziny kr�lewskiej (szeptano nazwisko) by�a t� kr�low�, a klejnoty zapo�yczonymi ze �r�de� wielu. Znawcom si� zdawa�o, i� niekt�re z nich tam a tam, na tych a tych osobach widywali. Wszystkie te przypuszczenia jednak, pod surow� wzi�te krytyk�, nie wytrzymywa�y jej. Pomi�dzy tymi, kt�rzy z najwi�ksz� ciekawo�ci� przypatrywali si� nieznajomej, byli dwaj m�odzi ludzie, nie mog�cy si� bli�ej docisn��, ale nie spuszczaj�cy jej z oka. Trzymali si� pod r�ce i coraz to sobie wzajem spostrze�e� swych udzielali. Chocia� zdawali si� przyjaci�mi wielkimi, r�ni� ich str�j, b�d�cy w owych czasach oznak� przekona� i stronnictw prawie niezb�dn�. Starszy z nich troch�, pi�knej, wygolonej twarzy, rzymskiego typu, ze �licznymi z�bami, kt�re rad w u�miechu pokazywa�, mia� na sobie str�j wytworny i smakowny francuski. Postawa jak twarz uderza�a pi�kno�ci�, o kt�rej uwydatnienie posiadacz jej dosy� si� zdawa� stara�. Co� razem melancholicznego, szyderskiego, znudzonego a pa�skiego stanowi�o charakter oblicza, na kt�rym �ycie gor�ce zostawi�o ju� �lady. By� to kwiat �wie�y jeszcze, ale ju� wi�dnie� zaczynaj�cy. M�g� on mie� jeszcze chwile blasku m�odzie�czego, lecz w godzinach powszednich znu�enie przewa�a�o. Towarzysz jego, m�odszy, �wie�szy, wes�, u�miechaj�cy si� do �ycia, ca�y nim tryskaj�cy, zdawa� si� �ywiej daleko tym, co go otacza�o, zajmowa�. Na twarzy jego, nie umiej�cej nic sk�ama�, ka�de najprzelotniejsze wra�enie malowa�o si� tak dobitnie, i� nie dawa�o jej chwili spoczynku. Ten mia� na sobie na�wczas wskrzeszony, po zaniedbaniu pewnym, szczeg�lnie przez m�odzie�, kt�r� za sob� przyk�ad i wola kr�lewska poci�ga�y, ubi�r polski, wed�ug mody nowej strannie, cho� troch� jaskrawo i pretensjonalnie zrobiony. Przewa�nie panowa�a w nim barwa szlachecka, karmazynowa, *20 bo i kontusza wy�ogi, i �upan, pas i buty, i czapeczka na karabeli, i rapcie ja�nia�y szkar�atem. Pod szyj� mia� spink� z ogromnego rubina i guzy u kontusza z korali. W�s blond, do g�ry podkr�cony, nadawa� fizjognomii jak�� but� i rycersko��. Mo�no by�o zar�czy�, �e sobie nie da, jak m�wiono, naplu� w kasz� i karabel� nie darmo nosi u pasa. Twarz pomimo to wi�cej ochoty do weso�ego �ycia, ni� do zwady i warcholstwa oznacza�a. �mia� si�, patrzy�, radowa�, pyta� towarzysza nieustannie i mo�e go nudzi� troch�. - Ale kt� ona jest, u licha?! - zawo�a�, zwracaj�c si� do ubranego po francusku i za r�k� go cisn��. - Je�eli Tytus nie wie, kt� wiedzie� b�dzie? - Tytus - odpar� drugi z u�miechem szyderskim - wprawdzie zna Warszaw� na palcach, lecz to... zagadka! To nie jest kobieta naszego �wiata. - Tak, ale �wiat�w w Warszawie jest kilka - rzek� m�ody. - Znam mniej wi�cej wszystkie, nawet te, do kt�rych znajomo�ci przyznawa� si� nie wypada - zawo�a� znudzony - lecz powiadam ci, kochany starosto, to cudzoziemka, to "nouvelle debarqu~ee". *21 - I nie jeste� ciekawy zbadania tego zjawiska? - rzuci� �ywo starosta. - Owszem, ciekaw jestem i - doda� Tytus - mog� zar�czy�, �e t� tajemnic� odkryj�, tylko nie tu i nie dzi�. W tej chwili znudzony zapatrzy� si� na kr�low�. My�l jaka� przebieg�a mu po g�owie, uderzy� si� z lekka w czo�o, r�k� wydoby� z u�cisku towarzysza i dawszy mu znak, by w miejscu pozosta�, sam bardzo zr�cznie si� przemykaj�c, pocz�� zbli�a� si� do zagadkowej pi�kno�ci. Pomimo �cisku uda�o mu si� przysun��. Wyci�gn�� szyj� i zacz�� si� pilnie przypatrywa�, jakby znaku jakiego szuka�. Twarz mu si� rozja�ni�a zwyci�sko i na miejsce do oczekuj�cego na� starosty powr�ci�. Temu oczy si� ciekawo�ci� iskrzy�y. - No c�? - Tst! Nie trzeba zdradza� tajemnicy - szepn�� cicho Tytus. - Ju� wiem! - Wiesz? Zamiast odpowiedzi, Tytus uj�� pod rami� pana starost� i poci�gn�� go z sob� do drugiej sali. Nie�atwo nat�ok masek przebi� mo�na by�o. W salach wsz�dzie prawie najr�norodniejsze towarzystwo grupowa�o si�, dobieraj�c sympatiami i antypatiami. *22 �miechy i �ajania, szyderstwa i gro�by lata�y w powietrzu, przerywane muzyk� i drzwi trzaskaniem, szcz�kiem or��w i blach, kt�re maski przynios�y z sob�. Tytus, kt�ry chcia� wprowadzi� starost� w spokojniejszy zak�tek dla odkrycia mu tajemnicy, nie m�g� nigdzie wyszuka� dw�ch miejsc odosobnionych. W jednej sali grano. Oko�o faraona *23 sta�a kupa poniter�w *24 taka, �e ani z�ota, ani banku, ani trzymaj�cego karty dostrzec nie by�o mo�na. Tu troch� ciszej ju� sprawiali si� zapa�nicy, co z losem walczyli. �awki pod �cianami, na kt�rych karty podarte le�a�y tu i �wdzie, prawie by�y puste. Para zgranych biedak�w, ze zwieszonymi g�owami, medytowa�a na nich nad zmienno�ci� losu, czy nad... stawk� now�. Chocia� pokrycie tych siedze�, zbrukane i st�uszczone, wcale nie by�o zach�caj�ce, starosta niecierpliwie pierwszy pad� w k�cie na �aw� i ogl�daj�cego si� jeszcze i oci�gaj�cego Tytusa przy sobie posadzi�. - Wiesz wi�c, kto ona jest?! - zawo�a� niecierpliwie. - Z najwi�ksz� pewno�ci� - odpar� zawsze oboj�tny Tytus. - By�oby rzecz� nies�ychan�, a�ebym ja w mie�cie kogo� nie zna� i nie pozna�. U�miechn�� si� z wielk� zarozumia�o�ci� pan Tytus. Musimy jednak, nim do dalszych przyjdzie zwierze�, w kilku cho� s�owach obja�ni� czytelnika o stanowisku, jakie pan Tytus w �wczesnym spo�ecze�stwie zajmowa�. By� on synem bardzo zamo�nego kupca, rodem W�ocha, od dawna osiad�ego w kraju i przerobionego ju� na Polaka. Ojciec jego, Ferotti, prowadzi� handel wielki, troch� potem bankowymi zajmowa� si� interesami, dorobi� si� ogromnego maj�tku, nadwer�y� go nieco spekulacjami fa�szywymi i d�wiga� si� znowu. Syn, wychowany bardzo starannie, bo mu ojciec wyrobi� przyj�cie do "Collegium nobilium" *25 u pijar�w, pozawiera� tam znajomo�ci z paniczami i wsun�� si� z ich pomoc� w lepsze towarzystwo. Wed�ug naszego zwyczaju, jako cudzoziemca, przyjmowano go, nawet w tych domach, gdzie by �aden nieszlachcic uzyska� nie m�g� wst�pu. Pan Tytus, na kt�rym ojciec wielkie pok�ada� nadzieje, wychowany po pa�sku, �y� po paniczowsku, traci� du�o, robi� d�ugi, ale za to ociera� si� o to, co Warszawa mia�a najznakomitszego. Wielka �atwo�� w nauczaniu si� j�zyk�w obcych, w przyswajaniu sobie tonu i maniery �wiata wy�szego, m�odo�� i powierzchowno�� ujmuj�ca uczyni�y go po��danym w salonach. Panie, kt�re po latach trzydziestu i czterdziestu nie wyrzeka�y si� jeszcze zalotno�ci i przyjemnych z m�odzie�� stosunk�w, protegowa�y pana Tytusa. Nabra� wielkiej pewno�ci siebie i marzy� zapewne o jakim� �wietnym ma��e�stwie, a tymczasem bawi� si� i zabawia� drugich, cho� sam ju� �yciem bez celu do�� znu�ony. By� to z prawa i przywileju mentor *26 wszystkiej m�odzie�y wchodz�cej w �wiat, przyjaciel, doradca i nieodst�pny towarzysz. Stara� si� jednak dobiera� sobie uczni�w mi�dzy najbogatszymi i najpi�kniejsze nosz�cymi imiona. Takim w�a�nie by� starosta, m�ody, przysz�y dziedzic ogromnej fortuny i jednej z najznakomitszych rodzin, w kraju spadkobierca. Ojciec jego zajmowa� w senacie krzes�o do najpierwszych si� licz�ce. M�ody panicz, tylko co wyemancypowany, *27 po raz pierwszy do Warszawy przybywa� i wpad� zaraz w r�ce pana Tytusa. Ojciec, niezmiernie bogaty, ale nadzwyczaj sk�py, stosunkowo ma�o mu dostarcza� na �ycie w Warszawie, a starosta, surowo dot�d trzymany, rwa� si� nami�tnie do �ycia. Pan Tytus by� jego Opatrzno�ci�. - M�w, zaklinam ci�! - powt�rzy�, pochylaj�c si� ku przyjacielowi, m�ody panicz. - Kto ona jest? Tytus si� u�miechn��. - Nie by�em pewny - odpar� - chocia� zaraz mi na my�l przychodzi�o, i� to chyba ona jedna by� mo�e. Teraz twierdz� z pewno�ci�, �e nie kto inny. Pozna�em j� po bardzo charakterystycznej muszce pod�u�nej na szyi, jak ziarnko pieprzu. Oczy starosty zdawa�y si� spod powiek wyskakiwa�; wstrzyma� oddech. Tytusa bawi� si� zdawa�a ta ciekawo��, a� do nami�tno�ci posuni�ta. - Jak�e si� zowie? - pyta� starosta. - Gdybym imi� i nazwisko powiedzia� - odezwa� si�, wygodniej rozsiadaj�c, pan Tytus - tyle by�cie wiedzieli, co i teraz. Imi� i nazwisko nic nie m�wi�. Musz� wam opowiedzie� jej histori�. Starosta, kt�remu mo�e o co innego sz�o ni� o przys�uchiwanie si� d�ugiemu opowiadaniu, przerwa� b�agaj�co: - M�atka? Rozw�dka? Wdowa? Tytus si� �mia� z politowaniem. - Kochany starosto - rzek� - pos�uchajcie� i os�dzicie sami, do jakiej j� zaliczycie kategorii. Historia jest, s�owo daj�, ciekawa. Zrezygnowany starosta umilk� i s�ucha�. - Nie spos�b zrozumie� nic, je�li si� nie pocznie "ab ovo" *28 - m�wi� Tytus. - Ja doskonale znam biografi� jej, bo m�j ojciec z jej ojcem by� niegdy� w stosunkach. Ambro�y Kru�ka Zelski, zamo�ny szlachcic z Dobrzy�skiego rodem, ale w Lubelskiem osiad�y, za m�odu gor�czka wielki, r�bacz i hulaka, ale cz�owiek wielce szlachetny i lubiany, z ojcem moim pozna� si�, gdy jeszcze szumia� jak m�ode piwo. Mia� na�wczas trzy pi�kne wsie po rodzicach i maj�tku nie trwoni�, lecz go u�ywa� bez ogl�dania si� bardzo na jutro. Mia� by� pi�kny i sympatyczny, jak hubka zapalny, �atwy do zakochania i nieszcz�liwy w amorach, za kt�rymi goni�. �apa�y go za serce kobiety, kt�re do tego my�listwa mia�y wpraw� i talent. On rozmi�owa� si� zapalczywie, nieopatrznie i par� razy ledwie go z r�k bardzo niebezpiecznych uratowano. W Siedlcach u pani hetmanowej Ogi�skiej, *29 gdzie bywa�, r�wnie jak po wszystkich pa�skich domach, pozna� on niejak� pann� Delacour, c�rk� by�ego oficjalisty hetmanowej, ale wychowan� przez fantazj� pani, kt�ra j� dzieckiem dla pi�kno�ci pokocha�a, tak jakby na kr�lewskie pokoje by�a przeznaczon�. By�o to cudo swojego czasu ta boska Aneta. �piewa�a, gra�a, ta�cowa�a, pisa�a �liczne wiersze francuskie, zdobywa�a serca, szczeg�lniej pod�y�ych pan�w, co u hetmanowej bywali. Zdawa�o si�, �e powinna �wietn� nadzwyczaj zrobi� parti�. Kilka intryg, poprowadzonych bardzo zr�cznie, ju�, ju� mia�y do tego doprowadzi�; lecz zdaje si�, �e panna zwodzi�a po kilku naraz i sko�czy�o si� na tym, �e si� wielbiciele porozbiegali. By�a na�wczas w ca�ym blasku pi�kno�ci; mia�a lat zaledwie par� nad dwadzie�cia, a nie zdawa�o si� jej to ani zastrasza�, ani odejmowa� w przysz�o�� ufno�ci. Na�wczas po wielu te� zerwanych projektach ma��e�stwa, t�skni�cy do mi�o�ci romansowej, pragn�cy kochania, zjawi� si� pan Ambro�y Kru�ka Zelski. Aneta rzuci�a si� na� jak na pastw� dla niej przeznaczon�. W cieniach pi�knego parku siedleckiego odegra� si� dramat mi�osny, ze wszystkimi zwyk�ymi epizodami przysi�g, zakl�� wierszami i proz�. Pan Ambro�y oszala�, rozkocha� si� do utraty zmys��w, a panna z krwi� ch�odn� gra�a zn�w komedi�, maj�c� doprowadzi� do o�tarza. O�eni� si� nieszcz�liwy Kru�ka z idea�em swoim, ale szcz�cie marzone d�ugo nie trwa�o. M�oda m�atka, nawyk�a do �ycia w�r�d oklask�w i uwielbie�, jedyn� mi�o�ci� pod s�omianym dachem nie mog�a si� zaspokoi�. Musia� stan�� pa�acyk, otwarto dom i zacz�o si� �ycie, kt�remu pan Ambro�y uleg� w pierwszej chwili, lecz wkr�tce je obrzydzi�. P�ocho�� �ony sta�a si� tak widoczn�, tak ra��c�, i� w pierwszym roku po urodzeniu si� c�rki ma��e�stwo z mi�o�ci owej pasterskiej przesz�o do jawnie wypowiedzianej wojny. Pan Ambro�y by� gwa�towny i nami�tny we wszystkim, Aneta dumn� i upart�; �adne z nich ulec nie chcia�o. Niekiedy pani ucieka�a do Warszawy, czasem nieszcz�liwy ma��onek zakopywa� si� na folwarku w drugiej wsi i wcale nie widywa� �ony. �ycie weso�e, nieopatrzne, w�r�d roju dawnych i nowych wielbicieli ci�gn�o si� nieprzerwanie. M�� w ko�cu cierpie� je musia�, lecz poznawszy lepiej Anet�, zoboj�tnia� zupe�nie, nie zrywaj�c z ni� dlatego tylko, i� do jedynej c�reczki swej Aloizy ba�wochwalczo by� przywi�zany. Potrzebuj�c kocha�, kocha� si� w tej �licznej c�rce swej, nad kt�r� czuwa�, o ile m�g�. Dla niej on zrobi� z siebie ofiar� i pomimo wstr�tu, jaki mu sprawia�o �ycie roztrzepanej ma��onki, wytrwa� na upokarzaj�cym stanowisku oszukiwanego m�a. Aloizka ros�a na cudo pi�kno�ci, ale charakterem, humorem, usposobieniami kropla w kropl� by�a do matki podobn�. Wielbiciele, kt�rzy dawniej i teraz jeszcze otaczali pani� Zelsk�, gdy Loiska dosz�a lat pi�tnastu, zacz�li si� cisn�� do niej. Za wcze�nie dojrza�a dzieweczka pocz�a si� bawi� ho�dami i pod przewodnictwem matki stara� o �wietne wyj�cie za m��. Kasztelanic S., kt�rego niegdy� zwano Apollinem *30 Mazowieckim, zapisany w pierwszych latach swej m�odo�ci w regestr mamy, �onaty p�niej, rozwiedziony i niezbyt ju� m�ody, ale zawsze jeszcze pi�kny, pocz�� konkury o pann� Aloiz�. By�o rzecz� najpewniejsz�, �e rodzina mu si� z ni� o�eni� nie pozwoli. Pan Ambro�y te� opiera� si� ca�� si�� zbli�aniu si� niem�odego i os�awionego cz�owieka do dzieci�cia swego. Matka popiera�a kasztelanica. Sta�o si� w ko�cu, �e dawszy tylko obietnic� o�enienia si�, wykrad� pann� Aloiz�. Ojciec pogoni� za nim z lud�mi, przysi�g�szy, �e go zabije, i by�by pewnie s�owa dotrzyma�, gdyby go m�g� pochwyci�. W Warszawie kasztelanic zawi�z� porwan� do pa�acu, ze �lubem si� oci�ga�, a tymczasem w kole swych znajomych jako �on� j� przedstawia�. Nie oznaczony ten stosunek trwa� lat par�. Matka cz�sto w pa�acu kasztelanica przemieszkiwa�a, a �lub ci�gle niby mia� si� wkr�tce odby�, gdy... kasztelanic zmar� nagle i panna Aloiza zosta�a, nie wiem jak to nazwa�, s�omian� wdow�. Rodzina jej kochanka nie chcia�a nic wiedzie� o niej. Musia�a si� natychmiast wynie�� z pa�acu i z matk� razem zamieszka�a w Warszawie. Ambro�y, po nieszcz�liwej pogoni za c�rk�, rzuci� si� z rozpaczy do rzeki, ale ludzie go wyratowali. Odwieziono go na wie�, chorowa� d�ugo, le�a�, a� potem jednego dnia znik� nagle i po dzi� dzie� nie wiadomo, co si� z nim sta�o. Jedni utrzymuj�, �e gdzie� si� zamkn�� w klasztorze, drudzy, �e sobie odebra� �ycie. - Wi�c to jest ta? - przerwa� starosta. - Tak, to jest ta, niby wdowa po kasztelanicu - rzek� z u�miechem mentora Tytus - wedle prawa panna Zelska, a jak ludzie m�wi�... Znacz�co ruszy� ramionami opowiadaj�cy. Starosta ci�gle mu w oczy patrzy� natr�tnie, zdaj�c si� teraz w�a�nie dalszych informacyj o Loisce najciekawszym. - Wi�c teraz? - szepn��. - Teraz - ci�gle tonem moralisty staraj�c si� m�wi�, ko�czy� Tytus - teraz... podobno si� pi�kna Loiska z matk� por�ni�a. Ta siedzi na wsi, a pi�kna s�omiana wdowa ma salon otwarty i z wielkiego �wiata, opr�cz kobiet naszych, kt�rym pewnie bardzo �al, �e u niej bywa� nie mog�, wszystko tam si� zbiega. - Bogata? - szepn�� zaciekawiony starosta. Tytus ramionami poruszy�. - Oko�o tej kobiety wszystko, tak jak ona sama, jest tajemnic�. Dom utrzymuje na takiej stopie, jak gdyby by�a bardzo zamo�n�. Widzia�e�, starosto, klejnoty? - Ma wi�c kogo� - rzek� cicho, jakby si� wstydzi� tego, co m�wi�, m�odzieniec. Tytus si� �mia�. - I to - odpar� - niezbadan� jest tajemnic�. Znamy kilku adorator�w, trzymanych na stopie r�wnej uprzejmo�ci. Kobieta, mimo swych lat zaledwo dwudziestu kilku, niezmiernie przebieg�a, zr�czna, rozumna, dowcipna, odgaduj�ca ludzi, umiej�ca ich prowadzi�. Ci, co znali niegdy� jej matk�, niepospolicie obdarzon�, powiadaj�, �e ta j� niesko�czenie we wszystkim przechodzi. Dom dziwny. Opr�cz jakiej� starszej pani, skrzywionej i kwa�nej, nigdy tam �adnej kobiety spotka� nie mo�na, m�czyzn za to wszystkich, a� do marsza�k�w sejmowych. Na przeja�d�kach, uroczysto�ciach, po ko�cio�ach, na balach publicznych ona wsz�dzie ma najlepsze miejsca, naj�wietniejsz� stra� przyboczn�, na ni� si� wszystkich oczy zwracaj�. - Kt� uchodzi za preferowanego? - t�sknie zagadn�� starosta. - Ci jakoby preferowani - rzek� Tytus - mieniaj� si� zbyt cz�sto, by mo�na zar�czy�, i� istotnie zas�u�yli na to wyr�nienie. - Widzia�e� tego pana, co sta� przy niej? - wtr�ci� starosta. - Kt� to m�g� by� taki? Zdaje mi si�, �e j� wprowadzi�. Tytus chwil� sobie przypomina�. - A! To nie mo�e by� kto inny, jak W..., *31 kt�ry ze s�awnymi klejnotami, zdobytymi gr� w Pary�u, niedawno do Polski powr�ci�. Tak, to on niezawodnie. M�wiono przed kilku dniami, �e u niej pocz�� bywa� codziennie i par� razy gr� tam trzyma�. Wi�c - doda� �ywo Tytus - i klejnoty na kr�lowej Golkondy t�umacz� si� �atwo. S� to s�awne owe precjoza, *32 wygrane jakoby od kr�lowej Marii Antoinetty. *33 Wszystko to, co m�wi� i o czym napomyka� pan Tytus, by�o dla s�uchaj�cego dosy� ciemnym. �wie�o spod surowej klauzury domu rodzicielskiego wyzwolony, starosta nie pojmowa� dobrze tych stosunk�w, z tak� �atwo�ci� zawi�zuj�cych si� i rwanych. Nie wiedzia�, kto by� ten W... Zadumany, marzy� teraz o tym w�a�nie, jakby czarodziejk� widzie� z bliska i docisn�� si� do niej. Z �yczeniem tym, pomimo ju� poufa�ej przyja�ni, jaka go ��czy�a z Tytusem, wyda� si� nie �mia� jeszcze, ale drugi �atwo je m�g� odgadn��. - Znasz j�? Widywa�e� bez maski? - wtr�ci� nie�mia�o. - Przecie� po ziarenku pieprzyka j� pozna�em - rzek� z pewn� przechwa�k� Tytus. - I twarz tak pi�kna, jak figura obiecuje? - Mog� zar�czy�, �e ona wszelkie obietnice i nadzieje przechodzi - potwierdzi� Tytus. - Twarz to jest klasycznie pi�kna, a szata�skim ogniem o�ywiona; oczy, kt�re m�wi�, nie potrzebuj�c ust w pomoc przyzywa�; wargi, co si� �miej� tysi�cznymi odcieniami �miechu; fizjognomia jak p�omie� ruchoma, zawsze niezr�wnanie, bosko pi�kna. Czarodziejka, jednym s�owem, niebezpieczna. Spojrza� Tytus na towarzysza milcz�cego, wyzywaj�c go na wyznanie, i� pragn��by zobaczy� to b�stwo. - Mo�esz mnie tam wprowadzi�? - zapyta� m�odzieniec. - Mog�, ale nie chc� - odpowiedzia� Tytus. - Tak, nie chc�! Pozw�l, kochany starosto, abym by� szczerym. Jeste� m�ody, niedo�wiadczony i strasznie zapalny. Ona pi�kna i zr�czna. To rzecz gro�na. Starosta w u�miechu pokaza� z�by bia�e i pokr�ci� w�sa. - Czym�e to grozi� mo�e? - odpar�. - Przecie� nie o�enieniem, bo o tym by nawet pomy�le� si� nie godzi�o. A je�li worek odpokutuje, prosz� ci�, kiedy� go lepiej u�ywa� ni� w m�odo�ci? Pan Tytus ramionami poruszy�. - Nie o to idzie - rzek� - ale uwik�awszy si� w podobne stosunki, zawsze potem odbole� je trzeba. �al by mi was by�o. Starosta przymuszonym odpowiedzia� u�miechem. Siedzieli ci�gle na �awie. - By�bym wam jednak bardzo wdzi�czen - odezwa� si� - gdyby�cie mnie jej zaprezentowali. Wierzcie mi, nie jestem ju� tak naiwnym, abym si� da� wzi�� na lada plew�. Tytus si� u�miecha�. - To bo nie plewa - przerwa� - wierzcie mi. Widzia�em ludzi, posiwia�ych w boju, kt�rzy przy niej j�zyka w g�bie zapominali. Wcale sobie nie wyobra�ajcie, aby by�a pospolit�, p�och� kobiecin�. Ma tyle powagi, co uroku, gdy chce. Potrafi by� dziecinn�, umie si� zmieni� w dostojn�, a nade wszystko usidli� ka�dego, gdy si� na to uwe�mie. - Jednak�e - przerwa� starosta - dot�d nie zdoby�a tego, co by dla niej pewnie najpo��da�szym by�o - m�a. - Kwestia, czy dla niej jest on po��danym - rzek� Tytus. - Lubi swobod�. Dobrze jej jest z tym, co ma. M�ci si� na innych kobietach nielito�ciwym j�zykiem. W ko�cu za�, jestem tego pewny, gdy zamarzy o zam��p�j�ciu, znajdzie sobie jakiego� Tomatysa, *34 kt�ry j� za�lubi. - �art na stron�! - wstaj�c z �awy, zawo�a� starosta, podawszy r�k� przyjacielowi. - Poniewa� przyjmuje co dzie�, spodziewam si�, �e jutro u niej b�dziemy. Prosz� o to. Tytus si� sk�oni�. - "Je m'en lave les mains" *35 - rzek� cicho. - A teraz wr��my si�, aby tam na ni� popatrzy� - doko�czy� starosta, �piesz�c wyj�� z sali gry ku muzyce i wirowi kr�c�cych si� masek. Tu �cisk zdawa� si� wi�kszym jeszcze, ni� by� przed p�godzin�, a wrzawa spot�gowa�a si� znacznie. Maski napada�y si� ze swobod�, kt�ra nawet sala Marwaniego rzadko widywa�a. Z pierwszej, w kt�rej pi�kna kr�lowa Golkondy si� im ukaza�a, krzyki dochodzi�y i �miechy straszliwe, jak gdyby co� si� tam przytrafi�o nadzwyczajnego. W tym miejscu, gdzie sta�a niedawno pi�kna pani z swym towarzyszem, wida� by�o na kiju opartego staruszka, n�dznie przyodzianego wytartym ko�uszkiem baranim, z kawa�kiem p��tna szarego, przyczepionego do twarzy na kszta�t maski, ze dwoma w nim wystrzy�onymi nieforemnie dziurami na oczy. By�o to co� na kszta�t �ebraka lub przynajmniej tak doskonale udaj�cego n�dz� zabrukan�, �e j� za rzeczywist� wzi�� by�o mo�na. Z siwym na g�owie, rozczochranym, d�ugim w�osem, z brod� na piersi spadaj�c�, staruszek �w zamy�lony, zapatrzony w ziemi�, jak gdyby nic nie widzia� i nie s�ysza�, co si� wok� niego dzia�o, dawa� si� szarpa� maskom, krzycze� sobie do usz�w, potr�ca� z boku, chwyta� za po�y, ur�ga� z siebie. W�r�d tego zgie�ku by� jakby skamienia�y bole�ci� i ��ta twarz jego, wykrzywiona niby maska szyderska, wyzywa�a t�um, kt�ry rycza� na r�ne g�osy: - Barani Ko�uszek! Ko�uszek Barani! �ebrak, kt�rego zna�a ca�a Warszawa pod tym imieniem, od lat ju� kilku dawa� si� widzie� na ulicach pod ko�cio�ami, w ko�cio�ach i w miejscach, w kt�rych si� go najmniej spodziewa� by�o mo�na. Znano go z tego, �e chocia� �ebrakiem si� by� zdawa�, nie przyjmowa� od nikogo ja�mu�ny, ale za ka�d� ofiarowan� sobie wywdzi�cza� si� nauk� moraln�. Wlepia� zwykle oczy w daj�cego j� i wybucha� �miechem szyderskim, naigrawaniem, czasem nies�ychanie zuchwa�ymi admonicjami, *36 niekiedy grubia�skim mora�em. Z tego powodu uznano go wariatem, chocia� to, co m�wi�, by�o tylko nielito�ciwie ostrym, ale zawsze trafnym i rozumnym. Nie wiedzia� nikt, ani kto by� ten szalony Barani Ko�uszek, ani sk�d tu przyby�. Obawiano si� z nim spotyka�, uciekano od niego, powtarzano jego apostrofy *37 i sarkazmy, *38 a nawet na rachunek jego tworzono je. Nigdy jednak dot�d �ebrak ten nie o�mieli� si� wcisn�� na redut� Marwaniego i widz�c go tu, pow�tpiewali wszyscy, aby to by� prawdziwy Barani Ko�uszek; utrzymywano, �e kto� si� za niego przebra�. W�a�nie starosta z panem Tytusem wchodzili do sali tej i postrzegli obl�onego starca, gdy w progu spotkali si� z obu znajomym hrabi� Teofilem, jednym z tych �wie�ych hrabi�w, kt�rych dziesi�tkami koperty kr�lewskich list�w kreowa�y *39 na�wczas. Nale�a� on do rodziny niedawno jeszcze z mrok�w niewiadomego pochodzenia wydobytej, w�tpliwego szlachectwa, lecz teraz ju� uhrabionej. Hrabia Teofil by� z powo�ania t�yzn�, *40 cz�owiekiem potrzebuj�cym �y�, bawi� si� i sprzedaj�cym za krescytyw� *41 siebie, swe przekonania, sumienie i wszystko. Nie by�o milszego ani �atwiejszego w �yciu cz�owieka nad niego, ale te� na nikogo mniej rachowa� nie by�o mo�na. Przyjaciel najserdeczniejszy wczoraj, jutro - na rozkaz - by� wrogiem. Przerzuca� si� ze stronnictwa jednego do przeciwnego obozu, bez najmniejszego sromu, tak naturalnie, tak �atwo, jakby to, co czyni�, by�o niemal obowi�zkowym. Wszystko oboj�tnym mu by�o, opr�cz w�asnego dobrego bytu. Dawa� si� za narz�dzie u�ywa� ka�demu, kto si� nim chcia� pos�u�y�, naiwnie tylko zapytuj�c o korzy�ci, jakie mu to przynie�� mia�o. Hrabia Teofil, zobaczywszy starost�, dla kt�rego mo�nej i wp�ywowej rodziny by� z wielk� czo�obitno�ci�, natychmiast powitawszy go, uwi�za� si� do pe�nego nadziei m�odzie�ca. - A c� tu robi Barani Ko�uszek?! - zawo�a� Tytus. - Nie byli�cie pa�stwo, gdy nam tu t� scen� wyprawi�? - zapyta� hrabia Teofil. - Jak� scen�? - podchwyci� starosta. - Widz�, �e nie wiecie nic - pocz�� �ywo hrabia. Ale� to nieoszacowane, osobliwe! Warto by�o pos�ucha�, a powt�rzy� si� nie da. - C� to takiego? Co? - bada� ciekawy starosta. - Scena - odezwa� si� �miej�c hrabia. - Ja w�a�nie tylkom co przyszed� tu, bo mi powiedziano, �e dzi� si� u ksi�ny genera�owej panie zm�wi�y, i� przyjd� na redut�. Wchodz�, patrz�: w �rodku sali otoczona t�umem stoi w klejnotach jaka� niby kr�lowa. Tytus przerwa�: - Hrabia jej nie pozna�e�? - Nie, doprawdy, �e nie - ci�gn�� dalej Teofil. - Chcia�em zbli�y� si� do niej w�a�nie - podchwyci� po chwili, wyczekawszy, czy mu Tytus nie odkryje tajemnicy. - Wtem szmer si� zrobi� u wnij�cia, wo�anie jakie�. Patrz�: wsuwa si� �w �ajdak Barani Ko�uszek. Ja bo nie wiem, jak oni go tu mog� cierpie� na bruku, tego �otra. - Ale to nie mo�e by� prawdziwy - opar� si� pan Tytus. - Prawdziwy czy fa�szywy - m�wi� dalej hrabia - takich masek si� nie puszcza! Widz�: rzuci� oczyma po sali, g�ba mu si� do �miechu wykrzywi�a, bo p�achta jej nie zakrywa, jak widzicie, i zaraz przy drzwiach chwyci� za guzik od sukni wojewodzica - kt�rego, mimo maski, musia� pozna� - i nu� mu c� w uszy k�a��. Ten a� si� z�yma i wyrywa, ale doko�a �cisk, nie mo�e uciec, a wszyscy w �miech. Musia� mu czym� dopiec, bo wojewodzic jak w�ciek�y przebi� si� nareszcie i umkn��. To by� pocz�tek dopiero. Ledwie ten uszed�, �ebrak ju� pochwyci� i wzi�� na fundusz drugiego, nie mog�em pozna� kogo. Publika a� ryczy, wszyscy uciekaj� ze strachu. Wtem wpad�a mu w oczy kr�lowa w klejnotach. Pocz�� si� w ni� niezmiernie uparcie wpatrywa� i g�ow� przerzuca� z ramienia na rami�. Ta go jeszcze nie widzia�a. Sta� niedaleko jaki� jegomo��, zdaje mi si�, �e W... Naprz�d si� przysun�� do niego: "Dobry wiecz�r." Ten zmilcza� dumnie. "Jak�e tam szansa s�u�y - rzek� - po tej wenie, *42 kt�r�� jegomo�� mia� w Pary�u? Pono przywiezione klejnoty kr�lewskie tu si� rozlez� po lada jakich szyjach i ramionach. Ale co tam zwa�a� na to: odegrasz si� jegomo��. A od czego volta?" *43 - Zrobi� ruch r�k�. Zaczepiony popchn�� �ebraka i odsun�� si�. Przyst�pi� wtedy Barani Ko�uszek do onej kr�lowej, ale s�ysze� nie mog�em, co do niej m�wi�. Widzia�em tylko, jak si� jej pok�oni� szydersko i r�k� wywijaj�c, pocz�� sypa� wyrazami z najwi�ksz� gwa�towno�ci�, a publika mu wt�rowa� �miechem. Kr�lowa sta�a jak na m�kach. Szyja i plecy jak krwi� si� obla�y. Zacz�a si� rzuca�, ale �ebrak nie ust�powa�. Z zajad�o�ci� za cofaj�c� si� podchodzi�, �miej�c si� sam na ca�e gard�o i w drugich wywo�uj�c �miechy. Lito�� bra�a, tak m�czy� t� nieszcz�liw�. My�la�em, �e padnie trupem. Zakrywa�a sobie oczy, uszy - ten wrzeszcza�, miota� si� i nie wiem, co by si� sta�o w ko�cu, gdyby prawie omdlewaj�c� ten W. z kim� drugim nie pochwycili i