11484

Szczegóły
Tytuł 11484
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11484 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ostatnia Bitwa Autor: Jedi Nadiru Radena Gwiezdne Wojny Rycerze Starej Republiki Ostatnia Bitwa 3960 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci Na podstawie gry fabularnej „Knights of the Old Republic” Cztery tysiące lat przed powstaniem Imperium Galaktycznego, Republika stoi w obliczu kryzysu. Darth Malak, ostatni żyjący uczeń Mrocznego Lorda Revana sprowadził niezniszczalną armadę Sith na łono całkowicie nieprzygotowanej na to Galaktyki. Niszcząc wszelki opór, ekspansywna wojna Malaka pozostawiła Zakon Jedi rozdarty i wrażliwy na ataki, w czasie, gdy niezliczona ilość Rycerzy Jedi ginie w bitwach, a wielu innych przysięga lojalność nowemu Mistrzowi Sith. Za sprawą Cartha Onasiego, Bastili Shan i tajemniczego padawana Jedi, odkryte zostaje miejsce ukrycia superbroni Malaka, Gwiezdnej Kuźni. Nad planetą-miastem Coruscant ogromna flota Republiki przygotowuje się do zadania ostatecznego ciosu siłom Mrocznego Lorda Sith... Rozdział I – Republika Galaktyczna ********** Coruscant – odwieczna stolica Galaktyki, centrum wszelkiego istnienia i najważniejszy świat Republiki Galaktycznej niespokojnie migotał na tle ogromnej tarczy biało-żółtawego słońca układu Coruscant, opromieniony łagodnym blaskiem, wypływającym z transparistalowych okien gigantycznych wieżowców, które już tysiące lat temu nieprzenikalnym płaszczem pokryły ostatni skrawek niezabudowanej przestrzeni. Jedyna w swoim rodzaju, zadziwiająca swoim niepojętym majestatem planeta wbrew logice większości istot inteligentnych nadal niesłychanie się rozwija, stanowiąc doskonały przykład działalności Republiki i jej pacyfistycznej polityki, opierającej się na wzajemnej tolerancji i zaufaniu. Onieśmielająca swoim splendorem, tarcza gigantycznej metropolii zachwycała swoją nieprzemijalnością i niemal wyczuwalną potęgą, uwitą całe tysiąclecia temu przez inteligentne organizmy, lśniąc się niezwykłą poświatą miliardów świateł, nadających planecie wygląd gigantycznego klejnotu Corusca, od którego tak naprawdę otrzymała swą nazwę - choć zawsze znajdą się tacy, co uparcie twierdzą, że było odwrotnie. Otoczona dziesiątkami milionów sztucznych satelitów, milionami niewielkich stacji kosmicznych, setkami tysięcy przybywających lub odlatujących z Republic City gwiezdnych statków, tysiącami ogromnych zwierciadeł planetarnych, gotowych na wezwanie oświetlić każdy obszar tytanicznego miasta, zdawała się nie odczuwać upływu czasu, nie pomna na setki coraz to nowych kryzysów, nierozumnych konfliktów bądź też wielkich galaktycznych wojen, dumnie unosząc się na orbicie swojej żółtej gwiazdy. Zupełnie nie bacząc na usilne działania wielu rządnych władzy istot, czy też jakiekolwiek sytuacje polityczne, właściwie samym swoim istnieniem zaprzeczała wszystkiemu. Glob wydawał się również nie zauważać, ani tym bardziej zwracać uwagi na olbrzymią flotyllę okrętów Republiki, które niespokojnie wisiały w czarnej otchłani próżni tuż nad monumentalną Stolicą Galaktyki. Naprędce zebrana armada ponad stu statków, może nie była siłą zdolną zwyciężyć w wielkiej bitwie, lecz ten, kto ją wystawił, zrobił to, aby obronić ów wspaniały świat, jak i też w następstwie mnóstwo innych. Niewielka flota – biorąc pod uwagę ogólną liczebność pojazdów wojennych, wchodzących w skład całej Wielkiej Armii Republiki – składała się głównie z dwóch rodzajów machin bojowych: krążowników uderzeniowych i nieco mniejszych fregat szturmowych. Te pierwsze – a było ich około czterdziestu - zwane były powszechnie Capitolami, gdyż stanowiły trzon wszystkich flot republikańskich. Pomalowane na metaliczny, zmatowiały kolor, przepasany gdzieniegdzie pasami ciemnoczerwonej barwy, statki miały ponad dwieście metrów i swoim kształtem przypominały gigantyczny młotek. Na jego uzbrojenie wchodziły zaś cztery podwójne ciężkie działa laserowe, standardowo skierowane w przód. Natomiast fregaty szturmowe Republic Fleet Systems klasy Defender zbudowane były na podstawie prostego, podłużnego prostopadłościanu. Prawie stu pięćdziesięciometrowe maszyny zaopatrzone były w dwa ciężkie podwójne działa laserowe zainstalowane na przedzie oraz całkiem mocne silniki, w gruncie rzeczy niczym szczególnym się nie wyróżniały i można by powiedzieć, iż w tym właśnie celu zostały one zaprojektowane; fregaty te miały być jedynie wsparciem ogniowym dla dużo mocniejszych i lepszych Capitolów, a ich główną zaletą prawie dwa razy większa prędkość bojowa. Oczywiście szkieletem żadnej flotylli nie były wielkie okręty liniowe, lecz znacznie drobniejsze gwiezdne statki: zwykłe, niewielkie myśliwce, leciutko, lecz groźnie kąsające gigantów. W tym dniu Republika dysponowała dwoma ich rodzajami: podstawowym, typu Republic oraz typu Crusader, przemykające pomiędzy większymi statkami, niczym olbrzymie roje owadów. Republic Fighters – jak nazywano te pierwsze – zwinne i smukłe, skonstruowane były do walki kołowej, spisując się w niej dokładnie tak, jak chcieli tego inżynierzy. Dzięki niesamowitym prędkościom osiąganym przez pojedynczy silnik fuzyjny, Republic był w stanie prześcignąć i wymanewrować niemal każdy do tej pory zbudowany w Znanej Galaktyce pojazd. Gdy patrzyło się na niego z góry, przypominał duży, opływowy trójkąt ostry, podzielony na cztery części. Jedyne, co pozostawało do życzenia w konstrukcji Republic Fightera to zupełny brak opancerzenia i tarcz ochronnych; z tego też powodu tylko najodważniejsi piloci odważyli się w nim zasiadać... lub też ci, którzy nie mieli innego wyboru. Crusader z kolei, była to wielce różniąca się od Republic Fightera jednostka. Pojazd ten w niczym nie przypominał swojego odległego prekursora, jakim był szybki i zwrotny Republic. Kadłub maszyny był płaski i podłużny, lecz w przeciwieństwie do innych myśliwców nie leżał w czasie lotu poziomo, ale pionowo. W czasie startu plecy pilota skierowane były do podłoża. Kabina znajdowała się zatem na samym czubku maszyny, tuż przed zamontowanymi po obu bokach dwoma dużymi, cylindrycznymi silnikami, które dawały mniej mocy niż napęd Republica. Na szczęście wszelkie niedogodności w pełni rekompensowały mocne osłony i dobrej jakości pancerz. Daleko za wszystkimi okrętami, na samym końcu armady Republiki utrzymywały pozycje ponad dwukrotnie większe od Capitolów statki w kształcie niezwykle szerokiego, płaskiego prostopadłościanu o długości nieprzekraczającej czterystu metrów - ledwo widoczne na tle tarczy Coruscant, ale wystarczająco wyraźne, by nie uznać ich za fantom. Dziesięć Republikańskich lotniskowców klasy Sentinel, mogących bez trudu pomieścić w sobie dwa pełne skrzydła myśliwskie, tudzież niemal sto dość przestronnych kabin dla ich pilotów oraz mechaników. W pewnej chwili wszystkie okręty znajdujące się w składzie floty, rozpoczęły formować nowy szyk, pomału uaktywniając swoje silniki, a myśliwce ruszyły do swoich hangarów na olbrzymich lotniskowcach. Około sto dwadzieścia z nich skierowało się do swoich lądowisk na czterdziestu Capitolach, które we wnętrznościach na śródokręciu chowało trzy doskonale przygotowane miejsca do lądowania dla lekkich pojazdów takich jak Republic Fighter. Flotylla powoli zaczęła opuszczać orbitę Coruscant, dokonując przy tym gruntownej zmiany szyku. Trzydzieści fregat Defender wysunęło się na czoło armady, mieszając się z dwudziestką Capitolów. Po piętnaście zostało wysłanych na skrzydła floty, a reszta krążowników ustawiła się pomiędzy przednią grupą a lotniskowcami, gotowych w razie konieczności wesprzeć inne okręty. Naprędce zwołana ze wszystkich stron Znanej Galaktyki, VI Flota Republiki admirał Forn Dodonny była przygotowana do wyruszenia i ostatecznej bitwy. Bitwy, która miała zadecydować o losach Republiki Galaktycznej. Rozdział II – Spotkanie po latach ********** Republikański myśliwiec, połyskując odbitym w owiewce srebrzystym blaskiem słońca systemu Coruscant, z niezwykłą gracją osiadł na platformie lądowiska hangaru okrętu „Savior” - aktualnie flagowej jednostki admirał Forn Dodonny i mistrza Jedi Vandara Tokare; głównodowodzących nowo powstałej VI Floty Republiki Galaktycznej. Niebieskooki mężczyzna siedzący na ciemnym fotelu maszyny, szybko zdjął kask pilota i zmierzwił swoje długie, sięgające ramion czarne włosy palcami okrytymi rękawicami identycznego koloru. Natychmiast zerwał je z dłoni i po odsunięciu się srebrzystej owiewki, gładko wyskoczył z pojazdu, z głuchym odgłosem uderzając ciemnobrązowymi butami wojskowego kroju o metalowe podłoże. Na jego twarzy zagościł zawadiacki półuśmieszek, gdy niemal arogancko poprawił na sobie piaskowo-brązową tunikę, opatrzoną na barkach atramentowymi pasami ze sztucznej skóry; srebrny cylinder swobodnie dyndający u ciemnego pasa wydawał się być tylko zbędnym dodatkiem. Mężczyzna nie zdążył przestąpić nawet dwóch kroków, kiedy niespodziewanie zza jego pleców rozległ się roześmiany głos: - Pięknie wykonałeś tą ostatnią pętlę, Arun! Jesteś w tym mistrzem! Na ironiczny wydźwięk wypowiedzi Arun Radena odwrócił głowę w prawo, posyłając zwodniczy uśmiech Jekalowi – młodemu pilotowi Republic Fightera, wysokiemu blondynowi o nader wysokim ego, odzianemu w brązowo-żółty kombinezon, który właśnie – jak to w jego zwyczaju - z impertynenckim półuśmieszkiem i większym rumorem niż odgłos wybuch detonatora termicznego, zeskoczył na matowo-szarą platformę lądowiska. Podejrzewając kolejny wymyślny podstęp młodzieńca, Radena już sposobił się do rzucenia jakiejś kąśliwej odpowiedź na temat wyczynów „kogoś innego”, gdy uśmiech zainteresowanego jeszcze bardziej się rozszerzył. - Ale i tak byłem od ciebie lepszy! Chłopak z bezczelnością wypisaną na rozpromienionej twarzy, błyskawicznie rzucił się w bieg przez całe lądowisko, natychmiast dopadając do najbliższych drzwi, za którymi jeszcze szybciej zniknął, nonszalancko błyskając okiem na pożegnanie. - Ach, te dzieciaki! – westchnął teatralnie Arun i kręcąc głową powtórnie; tym razem bez żadnych uśmieszków „w stylu Jekala” - poprawił swój ubiór; bez dwóch zdań: przydałoby mu się porządne prasowanie – uznał mężczyzna – Pół godziny w kokpicie Republic Fightera to może mało ale wystarczy, żeby pomyśleć o kąpieli i zmianie ubrania... Nagle usłyszał piskliwy chichot któregoś z jego pilotów – bodajże Sullustanina Haggi’ego – obserwującego całe poprzednie zdarzenie z bezpiecznej odległości. - Jekal chyba nigdy się nie zmieni – zauważył niewysoki Haggi, zakładając rękę na rękę, po czym w dziwny sposób począł przyglądać się swoimi wielkimi, czarnymi oczyma na postać, która właśnie wkroczyła do wnętrza lądowiska i najwyraźniej zaczęła kierować się w stronę jego rozmówcy. Pilot omal nie przetarł oczu ze zdziwienia, szybko zorientowawszy się, kim owa osoba jest - choć nigdy tak naprawdę nie widział jej na własne oczy – i uśmiechnął się, co wyglądało trochę nienaturalnie dla ludzkiego oka, zwarzywszy na przeszkadzające istocie obwisłe płaty skóry po obu bokach twarzy. - Tak... – Radena w zadumie spojrzał na myśliwiec Jekala błyszczący blaskiem lamp jarzeniowych, nie spostrzegając przy tym osoby, idącej zdecydowanie i wprost do niego – To chyba jedyna rzecz w całej Galaktyce, która nigdy się nie zmieni, Haggi... - Nie byłabym tego tak pewna, mistrzu Radena. Znam skądś ten głos… nie, to niemożliwe! – Arun Radena zmarszczył brwi i nie wierząc własnym uszom odwrócił się. Ujrzał wysoką, brązowowłosą kobietę w tradycyjnym, ciemno-brunatnym ubiorze rycerza Jedi, która z przekornym uśmiechem na niezwykle delikatnej i łagodnej twarzy cicho podeszła do na wpół zamurowanego Radeny - i to było tylko tyle, na co stać było w tej chwili mózg pilota, jeżeli chodzi o bodźce wzrokowe. - Vima!? – wyjąkał, tym razem nie wierząc swoim oczom. Vima Sunrider roześmiała się lekko. Radena - w lekkim szoku, przechodzącym powoli w bezgraniczne zdumienie - musiał przyznać, że blisko czterdziestoletnia kobieta, będąca córką sławnej Nomi Sunrider wciąż wygląda tak samo pięknie i uroczo jak prawie dwadzieścia cztery lata temu, gdy pierwszy raz ją zobaczył. I wcale nie zmieniła swojego sposobu bycia sprzed pięciu, kiedy miał okazję ostatni raz ją widzieć. Tak samo upinała swoje długie włosy, nadal na jej szyi wisiał złocisty amulet, podarowany jej przez umierającego Ulica Qel-Dromę, na barkach tuniki zaszyte dwa gładkie czarne pręgi, mocno kontrastujące z resztą ubioru, lecz pasujące do rubinowo-brązowych włosów rozwiewanych za plecami, a po obu stronach zielono-czarnego pasa niezmiennie dyndały dwa miecze świetlne: jej własny – prosty, lecz wyjątkowo elegancki zbudowany w czasie nauki i drugi, Ulica Qel-Dromy. Spoglądając z podziwem na smukłą sylwetkę Sunrider uświadomił sobie, że Vima w dalszym ciągu jest jedną z trzech najbardziej utalentowanych Jedi – licząc w tym także młodą Bastilę Shan oraz Revana – jakich kiedykolwiek miał zaszczyt poznać w swojej niemal czterdziestojednoletniej egzystencji jako rycerz Zakonu Jedi i tak naprawdę szczerze wątpił, by to kiedykolwiek miało się zmienić. Niewątpliwie nikt nie dorównywał Vimie Sunrider umiejętnościom oraz zapałem. - Długo się nie widzieliśmy Arun – po błyskawicznym zlustrowaniu jego postury, oblicze Vimy wykrzywił na wpół kpiący uśmieszek; rzecz jasna całkowicie pozbawiony wszelkiej złośliwości – Faktycznie ani trochę się nie zmieniłeś. Tym razem to Radena się roześmiał. - To samo mogę powiedzieć o tobie – rycerz Jedi chwycił w objęcia dawno niewidzianą przyjaciółkę, która chcąc nie chcąc odpowiedziała mu podobnym uściskiem – Dobrze cię widzieć Vima. - Ciebie też Arun. Ileż to już lat minęło? - Co najmniej z pięć, jeżeli nie więcej... Po długiej chwili odsunęli się od siebie i z szerokimi uśmiechami na twarzach spojrzeli sobie głęboko w oczy. Dawno nieoglądany widok pięknych, zielonych oczu kobiety przywrócił z powrotem kilka ciepłych, odległych wspomnień o czasach, które - przynajmniej w jego własnym odczuciu – były lepsze; czasach, które bez wikłania się w zawiłe szczegóły, można by nazwać spokojnym okresem międzywojennym. Cień tych wspomnień został również w jego oczach, ale prawie całkowicie zasłoniła go ponura teraźniejszość – wyczuł, że Vima doskonale to dostrzegła, i chociaż w jej roześmianych oczach nie zdołał wychwycić tylu mrocznych doświadczeń, ilu on przeżył w przeciągu pół dekady, potęga ich długoletniej przyjaźni była w stanie przebić się przez każdą barierę, aby odepchnąć ból i mrok, na rzecz zaległej przeszłości wypisanej w sercu. Niemniej jednak jakaś niewyraźna, ciemna plama tliła się w umyśle Sunrider. Z nieukrywanym niepokojem wejrzał w głąb szmaragdowych tęczówek kobiety i na moment na ich tle spostrzegł, niczym czarny satelita na tle błękitno-zielonego Alderaanu bolesną skazę; jakby nie dość dobrze zagojoną ranę... Wszystko to ulotniło się, kiedy Sunrider znacząco rzuciła okiem ponad jego ramieniem, utrzymując łagodny uśmiech na wargach. - Jedno na pewno nie zmieniło się od tych pięciu lat: wciąż młodsi są o jeden mały krok przed tobą. - He – Arun cynicznie prychnął – Żebyś tylko wiedziała, jaka jest ta dzisiejsza młodzież... szacunku za grosz. Gdyby tylko ich zdolności były tak wielkie jak arogancja, to mielibyśmy tą wojnę wygraną już parę lat temu. - Cóż – Vima tajemniczo błysnęła do niego okiem – Pewnie my też kiedyś tacy byliśmy. - Tak, tak... – Radena zachichotał, ponownie zaglądając w roześmiane oczy mistrzyni Jedi, uzyskując przy tym jednoznaczną gwarancję, iż coś dręczy córkę Nomi Sunrider. Chociaż zaniepokojony, nie zamierzał pytać o nic. - Stare, dobre czasy... hmm. Jeżeli te stare były dobre to, jakie są teraz? – rycerz podrapał się po brodzie – Tak czy inaczej nie jesteśmy tu zdaje się po to, by wspominać największe przygody młodości, czyż nie? Vima Sunrider uśmiechnęła się blado, wykrzywiając nieznacznie usta. - Niestety to prawda. Darth Malak i jego Czarny Zakon nie dają o sobie zapomnieć. Zwłaszcza tutaj i w takiej sytuacji. - Nie jest tak źle – optymistycznie rozpoczął starszy o niecały rok Jedi, znowuż odwracając głowę w kierunku myśliwca Jekala – Republika wciąż kontroluje osiemdziesiąt procent swoich terytoriów, w tym cztery z sześciu najważniejszych stoczni wojennych. Nawet nie dodając do tego faktu, że Sithowie nie posiadają już nawet jednego ważnego świata, od czasu bezsensownego unicestwienia powierzchni planety-miasta Taris. Poza tym żadna z naszych placówek nie stała się celem ataku Dartha… Arun gwałtownie zamilkł, wyczuwając nagły przypływ negatywnych myśli u Vimy, który nabrał w Mocy tak niesamowitej siły, iż nie sposób było tego nie wyczuć. Kiedy jego oczy skierowały się na Vimę, dosłownie zamarł z przerażenia. Z jej ściągniętej bólem twarzy można było wyczytać tak wielki smutek i żal, że Radena nie na żarty się zaniepokoił: nie wiedział tak zrozpaczonej przyjaciółki od czasu... nie – uświadomił sobie z przestrachem – nigdy nie widział jej w takim stanie. To mogło oznaczać, że stało się coś bardzo, ale to bardzo złego... - Co się stało? – wyszeptał łagodnie, ujmując jej lewą dłoń w swoją rękę. - Jeszcze nie słyszałeś, prawda? – cicho powiedziała Sunrider; niemal tak cicho, ze ledwo rozumiał jej słowa – Enklawa Jedi na Dantooine została... całkowicie unicestwiona. W pierwszej chwili słyszalna z największym trudem wypowiedź Vimy, zupełnie do niego nie dotarła. Nagle zrozumiał - i żałował tego. Czując w żołądku olbrzymią kulę lodu, omal się nie przewrócił, gdy uzmysłowił sobie znaczenie słów mistrzyni Jedi... Dantooine... To niemożliwe! – krzyczał jego umysł, lecz gdzieś w głębi siebie rycerz wiedział, że to prawda. Prawda, która uderzyła go w twarz niczym potężny głaz. Akademia na Dantooine została unicestwiona. Zmieciona z powierzchni ziemi. Miejsce, w którym wychowywał się przez lata... jedna z ostatnich bezpiecznych przystani w tej Galaktyce... eteryczna akademia, z którą wiązał tak wiele radosnych wspomnień z przeszłości, otoczona przepiękną panoramą, kojących umysł żółto-beżowych traw, setkami rozłożystych drzew i krystalicznie czystych rzeczek... i teraz wszystko to po prostu... nie istnieje. A wraz z nią dziesiątki rycerzy Jedi… Vima Sunrider lekko przyciągnęła do siebie zupełnie zamroczonego Radenę, delikatnie kładąc prawą dłoń na jego ramieniu. Rycerz z nieskrywanym bólem zdawał się patrzeć w coś, znajdującego się daleko za plecami kobiety, zupełnie roztrzęsiony po doznanym wstrząsie. - Przepraszam – powiedziała miękko, starając się wyłapać błędny wzrok mężczyzny – Myślałam, że już wiesz... - Kiedy? – nagle jęknął, jakby zupełnie nie spostrzegając przed sobą postaci czterdziestoletniej kobiety. Patrząc na niego Vima z największym trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy, bezskutecznie próbując przywołać do umysłu pierwszą linijkę kodeksu Jedi: „Nie ma emocji – jest spokój”... na próżno jednak, gdyż w tym momencie wydała się ona równie bezduszna i zimna, co blok durabetonu. - Prawie dziesięć dni temu – Sunrider w końcu nie opanowała swoich uczuć i musiała otrzeć rękawem pojedynczą łzę, usilnie starając się mówić w miarę normalnie – Flota Sith zaatakowała bez żadnego ostrzeżenia... Uratowali się tylko członkowie Rady Dantooine, mistrz Tokare, Dorak, Lamar, Lestin… Vima z trudem przełknęła ślinę. -...reszta nie przeżyła ataku... mistrzowie Yyui, Uk-Tra... Nawart nie żyją. Brązowowłosa kobieta mocno przytuliła do siebie wyższego rycerza i wtuliła się w jego ramię głową. Wiedziała dokładnie jak czuje się jej przyjaciel. Dwoje Jedi trwało tak w objęciach przez dłuższą chwilę, gdy wreszcie – z wielkim trudem – trzeźwość powróciła do rozumu Radeny. Niespodziewanie począł czuć coraz większą złość do Sithów – prawdziwych winowajców katastrofy na Dantooine. Natychmiast opanowała go płonąca wściekłość, jednak bardzo prędko ją opanował. Nigdy do tej pory nie czuł czegoś takiego... zawsze, gdy Sithowie niszczyli miasta pełne niewinnych ludzi, bestialsko mordowali ich mieszkańców, czy zwyczajnie bombardowali planetę tak jak Taris, uważał to za jeszcze jeden powód, aby powstrzymać Malaka i jego zgraję Ciemnych Jedi. To była czysta statystyka, nic więcej. Teraz wkroczyło to na zupełnie inne tory. Stało się osobistą sprawą. A nie powinno. Jedi musi myśleć rozsądnie, kierować się logiką, nie emocjami. Niewątpliwie strata Enklawy na Dantooine to poważny cios dla Zakonu Jedi, ale jeżeli Sithowie naprawdę myślą, że to choć na trochę przystopuje działania rycerzy Jedi to są w głębokim błędzie. - Sithowie za to zapłacą – cicho przyrzekł, z ponurą determinacją w głosie, odsuwając od siebie na odległość ramion Sunrider – Obiecuję, że Sithowie nigdy nie zapomną tej bitwy. Vima jedynie lekko kiwnęła głową. - Na pewno nie zapomną – zdumiona, że powiedziała te słowa kobieta zachłysnęła się, lecz po chwili zrozumiała, iż w takim momencie nie ma sensu moralizować... chociaż... Vima spojrzała przenikliwie w błękitne oczy zdruzgotanego mężczyzny i dokończyła, wkładając w swoje słowa jak najwięcej tylko potrafiła stanowczości – Nie pozwólmy jednak, żeby emocje przyćmiły nasz rozum. Inaczej skończymy jak Revan i Malak, lub ich zwolennicy... w otchłani Ciemnej Strony Mocy. Możemy obiecać Sithom jedynie karę i potępienie, a nie zemstę. Być może... – oczy jego przyjaciółki zamgliły się – Być może nawet uda nam się ofiarować im odkupienie... Odkupienie... Nadal jednak jego umysłu nie opuścił zamglony obraz dziesiątków sczerniałych ciał zabitych Jedi, pośród palących się ruin Enklawy na Dantooine – świadectwo morderstwa Sithów i jednocześnie niepokojące widmo, które napłynęło do jego głowy właściwie znikąd. Arun ponuro zwrócił się w stronę Sunrider, wyłapując jej współczujący wzrok. - Nawet nie ma mowy, by kierowała nami zemsta, Vimo – zapewnił, z niezwykłą zaciętością w głosie. Ton wypowiedzi nagle stał się lodowaty – Ale Sithom nie ujdzie to płazem. Mistrz Jedi głęboko odetchnął, próbując do końca wyrzucić z siebie złość i żal. W tej chwili nie było najmniejszego powodu, dla którego to wydarzenie miało stać powyżej jakiejkolwiek innej zbrodni Dartha Malaka i jego armii, więc starając się otrząsnąć z apokaliptycznych wizji Dantooine – i choć nie udało mu się to w pełni – powiedział spokojnie: - Nie sądziłem, że coś takiego może się przydarzyć Enklawie na Dantooine... Nie możemy dopuścić by coś takiego kiedykolwiek się powtórzyło – Radena cięzko westchnął – Nigdy więcej... nie sądzę, by odwrócenie ich od Ciemnej Strony było kiedykolwiek możliwe. Vima Sunrider w smutku pokręciła głową, ponownie opierając dłoń na ramieniu mężczyzny. - Nie możemy tracić nadziei. Nawet w takich chwilach jak ta. Arun Radena nawet nie musiał patrzeć na twarz przyjaciółki, aby ujrzeć prawie lustrzane odbicie swojej. Na jej czole jak żywo malowała się, skryta do niedawna udręka, ból i przygnębienie jeszcze większe niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy jeszcze nie widział, by Vimę Sunrider opanowało większe przygnębienie, niż dzisiaj... aż bał się pomyśleć, jak wielce przybita była, gdy pierwszy raz dowiedziała się o tragedii na Dantooine. Niemniej spostrzegł, że powoli czoło jego przyjaciółki rozpogadza się, a ją samą opuszczają mroczne myśli. Postanowił już więcej nie wspominać o katastrofie Enklawy i chcąc nieco rozluźnić temat, zapytał po chwili: - A tak w ogóle, to co tu robisz? Myślałem, że twój oddział stacjonuje teraz gdzieś koło Sluis Van. - Tak, to prawda. Byliśmy w przestworzach Sluis Van, ale dowództwo doszło do wniosku, że w tym regionie moja eskadra się marnuje. Skierowano nas na Borleias, gdzie od razu mieliśmy okazję wykazać się w walce. Przypadkiem uratowaliśmy parę frachtowców z Ryloth, ciężko uszkodzonych po potyczce z Sith Fighterami w przestrzeni Balmorry – Jedi instynktownie pogładziła swój złoty amulet – Gdy dostaliśmy wiadomość od admiralicji na Coruscant, że w trybie pilnym potrzebują wszystkich możliwych okrętów wojennych, nasz „Freedom” skoczył w nadprzestrzeń i tak się tu znalazłam. Sunrider skończyła i krzyżując ręce na piersi, skupiła wzrok na Arunie. - A co ty tu robisz? Radena roześmiał się cicho – jakimś cudem udała mu się ta ciężka sztuka - wymownie poklepując rękojeść swojego miecza świetlnego. - To długa historia i na... - Lubię długie historie – szybko odparowała Vima – Przecież wiesz. Nie? Arun Radena leciutko się skrzywił, ale nie zrobił tego na tyle subtelnie, by umknęło to uwadze kobiety. - No tak... ale to naprawdę długa opowieść. Sunrider pozwoliła sobie na przeciągły gwizd i przebiegła wzrokiem po całej sylwetce mistrza Jedi, omiatając go od stóp do głów. - Czyżby nasz Jedi miał coś do ukrycia? Kącik ust rycerza mimowolnie uniósł się w ironicznym uśmiechu. - Jeżeli ktoś coś tu ukrywa, to na pewno nie jestem to ja... - Nie wiem, o czym mówisz – Vima zrobiła minę niewiniątka i już miała coś powiedzieć, kiedy nagle ich rozmowę przerwało piskliwe buczenie, dochodzące od strony mężczyzny. Mistrzyni ze zdziwieniem rzuciła okiem na Radenę, ale ten tylko wzruszył ramionami, odczepiwszy od pasa mały komunikator. Jego kciuk automatycznie powędrował do przełącznika i gdy urządzenie ożyło, Jedi rzekł: - Arun Radena. Słucham? - Mistrzu Jedi – odezwał się komunikator przefiltrowanym, męskim głosem, zupełnie pozbawionym uczuć – Mistrz Vandar Tokare rozkazuje panu natychmiast zgłosić się na mostek. Rycerz pokręcił głową w geście rezygnacji. - Zrozumiałem. Urządzenie cicho pisnęło i Radena zwinnym ruchem odłożył je z powrotem na miejsce, odnosząc przy tym dziwne wrażenie, że oczy jego towarzyszki taksują go zaciekawione. - Mistrz Vandar Tokare rozkazuje? – brwi Vimy podniosły się w pobłażliwym grymasie. - Masz rację – odparł natychmiast, widząc wymowną minę kobiety – Ten gość z łączności jest mocno przewrażliwiony na punkcie „wydawania rozkazów”. I przyznam szczerze: wyjątkowo upierdliwy z niego facet. Nawet droidy protokolarne nie są aż tak czepialskie, jak on. - Może on po prostu nie lubi... jak to ktoś powiedział: „przewrażliwionych na swoim punkcie” Jedi – zadrwiła Sunrider, z trudem powstrzymując się od gwałtownego śmiechu. - I kto to mówi?! Arun w duchu szeroko się uśmiechnął. Teraz naprawdę powróciła Vima Sunrider jaką znał – beztroska, radosna, niesamowicie żywiołowa, energiczna i ogólnie rzecz ujmując szczęśliwa z życia. Nawet wielka tragedia Enklawy nie powstrzymała jej olbrzymiej woli życia i niesienia pomocy. Zresztą, kto wie? Może nawet umocniła w przekonaniu, że teraz rycerze Jedi są o wiele bardziej potrzebni niż czterdzieści lat temu w wojnie z Exar Kunem. Radena w głębi siebie bardzo ją za to podziwiał i szanował; w końcu niezwykle rzadko natrafiało się na osobę, która nie tylko opiera się zakusom Ciemnej Strony, ale również swoją obecnością tak wysoce motywuje innych do czynienia dobra i walki przeciwko Sithom, że nie sposób było zwątpić w potęgę Jasności i nadzieję w ostateczne zwycięstwo nad Darthem Malakiem, czy innym Mrocznym Lordem aktualnie dzierżącym ten tytuł. Gdyby Arun miał zgadywać, to bez cienia wątpliwości powiedziałby, że jedynie Vima Sunrider praktykowała pogląd, iż każdego – nawet największego z Mrocznych Lordów, włączając w to samego Exar Kuna i Dartha Malaka – da się przywrócić z powrotem na ścieżkę Jasnej Strony Mocy. Uważała, że nawet w tak owładniętej Ciemną Stroną, doszczętnie skorumpowanej przez mroczne siły duszy Malaka znajduje się choć odrobina, malutka część dobra, która jest w stanie się obudzić i odwrócić przeznaczenie... ale tylko pod warunkiem, że będzie ktoś, kto potrafi odpowiednio ją rozbudzić. Niemniej, nawet Radena nie ma na tyle odwagi by powiedzieć, czy odkupienie kogoś tak zepsutego do szpiku kości jak Lord Malak w ogóle jest możliwe – i to biorąc pod uwagę sprawę Datha Revana. Arun ponownie się uśmiechnął w głębi siebie, choć jego myśli powędrowały gdzieś dalej. Nawet, jeżeli cała Galaktyka zostanie opanowana przez Lordów Sith i nie pozostanie w niej żaden Jedi, nadzieję nie zniszczy nic, choćby największa i najpotężniejsza broń wszechświata. Zawsze pozostanie ktoś sprawiedliwy, ktoś, kto natchnie istoty żywe otuchą i nie pozwoli by zło totalnie zwyciężyło. Niemniej jednak, dopóki pozostanie choć jeden Jedi, jeden jedyny... nawet wtedy Imperium Sith nie będzie mogło się nazwać zwycięzcą. - No więc skoro musisz iść, nie będę ci przeszkadzała i... - Nie, choć ze mną – odparł szybko, zaglądając w roześmiane, ale wciąż ogarnięte niewypowiedzianym smutkiem oczy – Lepiej zorientujesz się w sytuacji. - Może – kobieta dziwnie popatrzyła na mężczyznę – Ale stojąc tu chyba raczej niczego się nie dowiem, więc... prowadź mistrzu Jedi. - Jasne, jasne – ironicznie odrzekł, słysząc lekki chichot Vimy. Arun Radena i Vima Sunrider ruszyli wprost pod ogromne, zaokrąglone po obu bokach grodzie, które cicho syknęły, otwierając się pod wpływem ich obecności. Sullustanin Haggi rzucił im pożegnalne spojrzenie i zabrał się za swoje sprawy. Jedi wyszli z hangaru do doskonale oświetlonego wszędobylskimi lampami jarzeniowymi korytarza o szerokości pięciu standardowych metrów, ze ścianami o zaokrąglonym i wklęsłym wycięciu wewnątrz. Wysoki na dwa metry jawił się biało-szarym odcieniem, normalnym w tego typu okrętach oraz ciemnoczerwoną barwą, charakterystycznym dla Republiki kolorem. Jednego za to nie dało się w żaden sposób zamaskować – zresztą po co? Pokład dosłownie lśnił blaskiem czystości, naprawdę bardzo rzadko spotykaną nawet na statkach Republiki Galaktycznej. Zapewne rząd zakupił więcej robotów typu T3 – przemknęło przez myśl rycerzowi – Bądź, co bądź to w końcu okręt flagowy admirała floty i wstyd, żeby był brudny. Nagle Radena – niemal całkowicie osnuty myślami o przeszłości i nieciekawej teraźniejszości, które go niespodziewanie napadły – ze zdziwieniem spostrzegł, iż stoi już przed durastalowymi ciemnoczerwono-białymi wrotami, broniącymi dostępu na mostek okrętu flagowego admirał Forn Dodonny i namalowanym nad nimi napisem bridge. Drzwi z sykiem rozsunęły się na oba boki i Arun - nieumiejętnie udając, że nie widzi spojrzenia Vimy Sunrider, zaciekawionego jego niezdecydowanym zachowaniem - przekroczył próg ogarniętego cichymi rozmowami mostka flagowca. Pierwszą rzeczą, jaką miał okazję zobaczyć wchodzący od lewej strony, była zasłaniająca prawie całą ścianę olbrzymia, holograficzna mapa. Lśniąca żółtawym blaskiem, wskazywała obecną sytuację strategiczną w trakcie bitwy, w tym położenie zarówno własnych jak i wrogich statków – rzecz jasna, jeżeli posiadało się takową informację. Potem można było zauważyć niezwykle nowoczesne stanowiska z komputerami, zainstalowane pod każdym z eliptycznych iluminatorów. Nie sposób było też nie spostrzec niewielkiego zagłębienia, znajdującego się dokładnie na samym środku pokładu, do którego - jakby trochę na siłę – wkomponowano dwa przeciwstawne fotele, przed którymi sterczały dwa wielkie monitory. Niemniej pod jednym względem mostek Capitola nie przypadł do gustu rycerzowi Jedi – za sprawą metalowej podłogi, nikt nie miał nawet najmniejszych szans, aby niezauważalnie przedostać się do środka, bez wiedzy oczu i uszu przebywających wewnątrz. Najlepszym tego przykładem stał się on sam, gdy nadzwyczaj silny odgłos stąpnięcia buta, przypłacił odwróceniem się głów ponad połowy z obecnych w środku - miało to jednak swoje zalety, gdyż mistrz błyskawicznie zapoznał swoje oczy ze wszystkimi zebranymi na mostku, którzy właśnie w tej chwili z nieukrywanym zdziwieniem obejrzeli się na Radenę. Pierwszą osobą była oczywiście głównodowodząca całą flotą, wysoka, szczupła pani admirał Forn Dodonna, odziana w bardzo elegancki mundur – Republika zawsze troszczyła się o swój wizerunek wśród obywateli – obszyty serią złoto-żółtych belek i szlifów na matowych rękawach oraz nogawkach, a także naznaczony na piersi czerwoną oraz żółtą barwą, spotykaną wszędzie, gdzie tylko istnieje Republika. Całość wieńczyła tradycyjna admiralska czapka o dokładnie takiej samej kolorystyce, spod której zgrabnie wysypywały się krótkie, kasztanowe włosy. Choć Arun nie był znawcą, mógłby powiedzieć, iż Dodonna zdecydowanie nie należy do jakichś piękności, ale swój urok na pewno ma i na swój sposób jest też ładna... zwłaszcza jak na wojskowego. Admirał znana była ze stosowania tradycyjnych i sprawdzonych strategii, toteż Radena od samego początku trochę obawiał się, czy wybór jej na dowódcę floty, która miała rozbić niekonwencjonalną armadę Dartha Malaka był słuszny. Drugą postacią był wszystkim bardzo dobrze znany mistrz Jedi Vandar Tokare. Co prawda wysokością nie przekraczał siedemdziesięciu centymetrów, a i wielkością również niespecjalnie się wyróżniał, to jednakże ponad siedmiuset letni zielony mistrz o dużych, odstających na obie strony uszach, przez nikogo nie był lekceważony – wręcz przeciwnie, darzono go wielkim szacunkiem i poważaniem. Jego opinie i rady były zawsze wysoko cenione, zarówno w środowisku Jedi jak i poza nim. W dzisiejszych czasach nie znalazłaby się istota o większej sile woli i mądrości. Trzecim osobnikiem był niski, okryty brązowawą sierścią Bothanin, doświadczony dowódca Dwudziestego Czwartego Skrzydła Myśliwskiego Republiki Galaktycznej, komandor Sonmil Dey’lya. Wreszcie czwartą osobą stojącą dziś przed Dodonną, okazał się bardzo dobrze znany mu z przeszłości dwudziestoczteroletni rycerz Jedi Xofe Jaace, sławny dowódca Eskadry Sztylet, w większości składającej się z samych Jedi, która latając na zmodyfikowanych Republic Fighterach wsławiła się między innymi bardzo aktywnym udziałem w bitwie, w której zginął Darth Revan. Niezwykle przystojny mężczyzna, odziany w błękitną tunikę Jedi był dla wielu osób – głównie kobiet rodzaju ludzkiego – przykładem idealnego rycerza Jedi: długie, czarne włosy związane z tyłu, perfekcyjna sylwetka, niemal sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości, łagodna i wiecznie wyrażająca cierpliwość twarz... inaczej mówiąc faktycznie idealny mężczyzna i Jedi... ale Radena bardzo dobrze wiedział, że prawda przebiega nieco innym torem... Trochę zaniepokojeni tym, ze najwyraźniej przerwali jakąś ważną konwersację owych czterech osób, Arun Radena i Vima Sunrider nieśmiało ruszyli do przodu, błyskawicznie dołączywszy do pozostałych. Rycerz przywitał wszystkich szybkim kiwnięciem głowy. - Dobrze, że już jesteś mistrzu Radena – uprzejmie powiedziała admirał Dodonna, kierując czujne oczy na postać Vimy. - Mistrzyni Sunrider – rzekł nieco skrzekliwym głosem Vandar Tokare – Dobrze się składa, iż dołączyła pani do nas. Dodonna uważnie zlustrowała kobietę, ale najwyraźniej szybka reakcja Tokare wystarczyła, aby przestała się martwić, że ktoś niepowołany usłyszy ich naradę. Zresztą na ogół Jedi należeli do grona osób, którym warto zaufać. - Jak już zapewne wiecie – rozpoczęła admirał lekko wyniosłym tonem, wskazującym na zmęczenie – Przed dwudziestoma ośmioma godzinami otrzymaliśmy pilną wiadomość od załogi „Ebon Hawk’a”. Carth Onasi oraz Bastila Shan odnaleźli Gwiezdną Kuźnię i za chwilę wejdziemy w nadprzestrzeń kierując się do punktu, który wskazał nam kapitan Onasi w swej wiadomości... Jak na komendę, przed dowódcą armady wyprężył się jakiś oficer. - Koordynaty wprowadzone. Flota gotowa do skoku, pani admirał. Dodonna omiotła spojrzeniem oblicza wszystkich zgromadzonych i leciutko kiwnęła głową. - Doskonale. Proszę wydać rozkaz do skoku. - Tak jest, pani admirał. Przez chwilę wszyscy odwrócili wzrok na iluminatory, by podziwiać białe smugi gwiazd, które zamieniły się w piękną błękitną mozaikę gwiazd, gdy okręty VI Floty Republiki wkroczyły w nadprzestrzenny tunel. Po paru sekundach zebrani odwrócili głowy, ale zanim Forn Dodonna zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedził ją Xofe Jaace. - A więc tajemnicza Gwiezdna Kuźnia została odnaleziona, a my lecimy prosto do niej, by ją zniszczyć. Zgadza się? - Taki jest cel naszej misji – potwierdziła kobieta – Z taką różnicą, że nie wiemy, czym jest ta Gwiezdna Kuźnia i tym bardziej nie mamy najmniejszego pojęcia, jak ją zniszczyć... nie mówiąc już o tym czy to w ogóle możliwe. - Na pewno jest jakąś superbronią Sithów – od razu podsunęła Vima – To oczywiste. - Zgadzam się – przytaknął Vandar Tokare – Pytanie tylko, czym dokładniej jest owa Kuźnia? - Wszechpotężną bronią, olbrzymią fabryką, czy też zupełnie czymś innym? A może jakimś zaginionym artefaktem Ciemnej Strony Mocy? - Zapewne stacją bojową – rzekł cicho Bothanin – Może nawet na tyle potężną, by unicestwić jednym uderzeniem naszą małą flotę. - Nie sądzę – wtrącił Arun, kręcąc głową – Najprędzej fabryką broni. Gdyby było inaczej, musielibyśmy już wcześniej mieć z nią do czynienia, a z raportów wynika jasno, że żadna jednostka floty Sith, z jaką mieliśmy okazję do tej pory walczyć niczym nie wyróżnia się na tyle, by być Gwiezdną Kuźnią. Mistrz Vandar cichym pomrukiem przyznał Radenie rację. - Wystarczy zresztą spojrzeć na nazwę – rzekł kapitan Jaace – Kuźnia. Dla mnie to oczywiste, że kuźnia musi coś wykuwać, co najprawdopodobniej oznacza, że jest fabryką. Zresztą wątpię, by ktokolwiek – zwłaszcza Lord Sith o dość wybujałym ego - w ten sposób nazwał potężną, typowo destrukcyjną broń. - Proste i logiczne rozumowanie, kapitanie – Dodonna zwróciła się do Xafe’a – To także wyjaśniłoby w najlepszy sposób, dlaczego Malak, a wcześniej i Revan ma tyle okrętów liniowych o nieznanej nam konstrukcji. - Pozostaje jednak jeszcze jedna, mała nieścisłość – natychmiast podjął Arun – Jakim cudem zwykła fabryka była w stanie przewrócić na Ciemną Stronę Mocy kogoś tak potężnego jak Revan? Vandar Tokare z udręczonym wyrazem twarzy skierował swoje zielone oczy na oblicze rycerza Jedi. - Niezgłębione tajemnice Ciemnej Strony i Sithów są. Rada na Dantooine... – tu zielony mistrz przerwał na moment – Rada na Dantooine wszystkie okoliczności wzięła pod uwagę i doszła do wniosku, iż Revan i Malak zagłębiać się zaczęli w mrocznej stronie Mocy już w trakcie Mandaloriańskich Wojen. - To prawda – przytaknęła Vima Sunrider - Na pewno Gwiezdne Mapy miały swój udział w zdradzie dwóch najznamienitszych Jedi. Z tego, co nam opisała Bastila Shan wynika, że te artefakty były w pewien sposób przesiąknięte Ciemną Stroną... Tak jak na Yavinie IV świątynie Exara Kuna... bądź grobowce Lordów Sith na Korribanie. - A jeżeli same tylko Mapy są nią ogarnięte, to jak jest z Gwiezdną Kuźnią? Mistrz Vandar w zaciekawieniu popatrzył na Aruna, konsumując w swych myślach wniosek rycerza. Vima za to zauważyła, że Sonmil Dey’lya niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. - Takie dyskusje nie mają sensu – rzekł oschle Bothanin, po wysłuchaniu rozmowy trzech Jedi – Teraz bardziej powinniśmy się skupić na organizacji naszych sił i przygotowaniach do ataku, a nie na niepotrzebnych nikomu konwersacjach w stylu „jak to było?”. Arun Radena mimowolnie się uśmiechnął, słysząc tą jakże nadzwyczaj trafną uwagę, nieprzyzwyczajonego do takich rozmów, wojskowego Republiki. - Kapitan Dey’lya ma rację – powiedział chwilkę później, starając się by z jego twarzy zniknął uśmieszek – W tej chwili możemy jedynie zawierzyć swój los Onasiemu, Bastili i Reva... Arun o wiele za późno zorientował się, ze właśnie popełnił duży, bardzo duży błąd. - Revanowi? – rzuciła niepewnie Vima Sunrider, z dziwnym wyrazem twarzy wpatrując się w niepocieszonego mistrza Jedi. W takich chwilach nie tylko rycerz Jedi wolałby być gdzie indziej. Nie tak to miało wyglądać – pomyślał Radena, gdy Admirał Forn Dodonna z niemym wyrzutem w oczach, ostro spojrzała na Radenę, po czym głośno westchnęła i oświadczyła zdecydowanym głosem: - Przykro mi, ze jeszcze nie zostaliście poinformowani o tym fakcie. - Jakim fakcie? – coraz bardziej ogłupiona Vima, przeskakiwała wzrokiem to z Vandara na Radenę i z powrotem. Xofe wzruszył niepewnie ramionami i popatrzył w oczy Bothaninowi, który najwyraźniej też nie miał pojęcia, o co chodzi. Admirał floty jeszcze raz westchnęła. - Revan nie zginął. Vimy Sunrider bardziej oniemieć już nie mogła, lecz wystarczyło spojrzeć na Xofe Jaace’a, aby uznać, że nie jest aż tak źle z Vimą. Młody pilot wyglądał dokładnie tak, jakby zobaczył ducha Exara Kuna. Tak samo zdumiony jak reszta był komandor Sonmil Dey’lya, ale doświadczony dowódca najszybciej oprzytomniał i zadał najważniejsze pytanie: - Jak to nie zginął? Radena postanowił, ze wyręczy admirał Dodonnę i sam wszystko spokojnie wyprostuje: - Wtedy, na flagowym okręcie Mrocznego Lorda – powoli zaczął i starannie dobierając słowa, spoglądał raz to na twarz Vimy, raz na Bothanina i Jaace’a – Darth Revan nie zginął, ale odniósł bardzo ciężkie rany... jego umysł został całkowicie i nieodwracalnie unicestwiony, wszystkie wspomnienia zatarte, a pamięć kompletnie wymazana. - Całkowicie unicestwiony... – Vima z przerażeniem w oczach zmarszczyła brwi i uniosła głowę – To musiało być okropne... - Niemal całkowicie... pozostały jedynie najmocniejsze i najbardziej wyraziste wspomnienia związane z Gwiezdnymi Mapami i swoim... – Arun przez chwilkę poszukiwał odpowiedniego słowa -... upadkiem. Bastila Shan uratowała go od pewnej śmierci, wykorzystując cały swój potencjał Mocy, czego efektem ubocznym stała się nierozerwalna więź pomiędzy nią a Revanem. Radena przystanął na sekundę, tak aby cała trójka spokojnie mogła skonsumować właśnie otrzymane informacje, które z trudem można by nazwać „łatwymi do przyjęcia”. Wystarczyło zresztą popatrzeć na Sunrider, w której zapewne kołatały się teraz setki myśli, gdy ze wzrokiem wbitym w podłogę, starała się zapanować nad nimi. Bothanin zawiesił spojrzenie w mozaikę nadprzestrzeni za iluminatorem i mruknął bezgłośnie. - Ale – cicho powiedział Xofe, z oczami skierowanymi na swoje buty, nieświadomie leciutko pocierając swoją brodę – Jakim cudem żył dalej... bez wspomnień i pamięci? - Najwyższa Rada Jedi w stolicy uznała, że należy... – Arun głośno westchnął, świadomy tego, że to, co zaraz powie na pewno nikomu się nie spodoba i bynajmniej ani trochę nie podniesie nadszarpniętego już do granic możliwości autorytetu Najwyższej Rady mistrzów Zakonu – wszczepić Revanowi nową tożsamość: lojalnego i oddanego Republice żołnierza i obdarować nowymi wspomnieniami... Dokładnie tak jak przewidywał Radena, Xofe Jaace z niemałym oburzeniem podniósł głowę i marszcząc groźnie brwi zlustrował rycerza. - Jak Rada śmiała w ogóle zrobić coś takiego?! – na oblicze mężczyzny przypłynęło więcej krwi - Przecież Revan stał po Ciemnej Stronie! Był Mrocznym Lordem Sith, a to nie jest jakiś mało znaczący tytuł. W każdej chwili mógł przejść na nią z powrotem i zdradzić Zakon Jedi jeszcze raz! Tym razem odezwał się Vandar Tokare, mocno artykułując swoje słowa: - Najwyższa Rada przyjęła na siebie odpowiedzialność i zaryzykowała. - Poza tym Revan utracił umysł – dopowiedział błyskawicznie Arun, widząc że zielonkawy mistrz Jedi nie najlepiej rozegrał tą partię – Umysł, który – jeżeli można tak powiedzieć – był po Ciemnej Stronie. Musicie sobie uświadomić, że ten człowiek kompletnie się zmienił... nie jest już tym samym Revanem, Mrocznym Lordem Sith. Nie jest nawet Revanem z czasów Mandaloriańskich Wojen. Jedyne, co tak naprawdę w nim pozostało to olbrzymi potencjał Mocy i talent doskonałego dowódcy. Kapitan Jaace zmyślił się głęboko, kręcąc głową. Wciąż nie był przekonany. Radena pomyślał, że to w końcu nie wina młodego rycerza; gdybym właśnie teraz dowiedział się, że Revan żyje też byłbym w wielkim szoku, a to znacznie zaćmiłoby mój osąd, nie? - I to właśnie ten potencjał może go zaprowadzić na poprzednia ścieżkę. Vima Sunrider, która wreszcie obudziła się z letargu, podniosła rękę wyprzedzając wypowiedź Radeny – Jeżeli tak, to będzie to wyłącznie nasza wina... wina Zakonu Jedi, wina Rady na Dantooine, która nieodpowiednio przygotowała go do wypełnienia swojej misji, niedostatecznie dobrze ukazała mu korupcję i zło Ciemnej Strony Mocy. „Padawan” wykazał się już swoimi czynami na wielu planetach – a zwłaszcza na Korribanie – że jest oddanym sługą Jasnej Strony, wielokrotnie przy tym opierając się Ciemnej Stronie. Radena, choć ucieszony wsparciem Vimy, mocno zmarszczył brwi. - Skąd wiedziałaś, że tak zwany „Padawan” to Revan? - To chyba oczywiste, nie? – kobieta uśmiechnęła się przelotnie. Arun odpowiedział stonowanym uśmiechem. - Po tych rewelacjach, rzeczywiście ciężko się nie domyśleć... - Powiedziała pani, że oparł się Ciemnej Stronie – przerwał niespokojnie Xofe Jaace ponownie powracając do dyskusji – Jestem jednak pewien, że wtedy nie wiedział, że jest Revanem... a może on w ogóle jeszcze tego nie wie? A to wiele zmienia. - Nie – zdecydowanie zaprzeczył Tokare – Wie na pewno kim jest. - Bastila przyrzekła Najwyższej Radzie, że powie Revanowi o prawdzie, zanim odkryją położenie Gwiezdnej Kuźni – natychmiast sprostował Radena, widząc zdziwienie na obliczu młodego mężczyzny – Sądzę, iż ze swojej przysięgi się wywiązała. - A co, jeżeli coś złego stałoby się Bastili i ta nie zdążyłaby mu powiedzieć? – drążył dalej pilot Republic Fightera. - To wtedy wyczulibyśmy to w Mocy. - Nigdy niczego nie można być pewnym mistrzu Radena – rzekł łagodnie Vandar Tokare – Jednak mistrz Radena ma rację. Gdyby Bastila zginęła, na pewno wyczułaby to Rada. - Jak? Jeżeli Shan znajdowała się na samym krańcu Galaktyki... - Nawet, jeżeli by tam była – przerwał gwałtownie Arun – Jej losy za bardzo związane są z mistrzami Najwyższej Rady, by ci nic nie wyczuli, Xofe! - Nie wiem, myślę że... - Wystarczy już tego – raptownie przerwała Sunrider, za co olbrzymie wdzięczny był Radena – Sprzeczanie się nie ma sensu. Co się stało, to się stało, a co ma się stać, to się stanie; Revan jest teraz na pokładzie „Ebon Hawk’a” i my, ani nikt inny nawet jeżeli byśmy tego chcieli, nic nie możemy na to poradzić. - Mistrzyni Sunrider ma rację – od razu powiedziała admirał Dodonna, widząc iż Jaace przygotowuje jakaś odpowiedź – W tej chwili naszym głównym celem jest zniszczenie Kuźni. - Los Revana spoczywa teraz w rękach jego samego i jego przyjaciół, a nasz w naszych i powinniśmy się skoncentrować na tym, by ten los sobie możliwie jak najbardziej poprawić – ostro przypomniał Sonmil Dey’lya niczym ciosem miecza świetlnego kończąc dyskusję. Na dłuższą chwilę zapadła cisza, zmącona jedynie rozmowami na pokładzie mostka; mostka huczącego plotkami, wywołanymi przez rozmowę zakończoną przed paroma sekundami. Arun, pobieżnie przeskakując z jednej twarzy na drugą spostrzegł, że młody Jaace wciąż rzuca groźn