10202
Szczegóły |
Tytuł |
10202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marcel Ayme
Przechodzimur
Opowiadania
T�umaczy�a Maria Ochab
Przechodzimur
W dzielnicy Montmartre, na trzecim pi�trze domu nr 75 bis przy ulicy Orchampt, mieszka� zacny jegomo�� nazwiskiem Dutilleul, kt�ry posiada� szczeg�ln� zdolno�� przechodzenia przez �ciany bez najmniejszej dla siebie niewygody. Nosi� binokle, kr�tk� czarn� br�dk� i�by� urz�dnikiem trzeciej kategorii w�Ministerstwie Rejestracji. W�zimie je�dzi� do biura autobusem, latem za� chodzi� do pracy pieszo, w�meloniku na g�owie.
Dutilleul rozpocz�� w�a�nie czterdziesty trzeci rok �ycia, gdy zda� sobie spraw� ze swej dziwnej w�a�ciwo�ci. Pewnego wieczoru, kiedy sta� w�korytarzu swego kawalerskiego mieszkania, nagle zgas�o �wiat�o; przez chwil� b��dzi� po omacku, a�kiedy �wiat�o znowu zab�ys�o, znalaz� si� nieoczekiwanie na klatce schodowej trzeciego pi�tra. Poniewa� drzwi do mieszkania by�y od wewn�trz zamkni�te na klucz, sprawa da�a mu wiele do my�lenia i�mimo �e zdrowy rozs�dek si� przed tym broni�, postanowi� wr�ci� do mieszkania tak, jak z�niego wyszed�, to znaczy przez �cian�. Dziwna ta zdolno��, nie odpowiadaj�ca �adnym jego ambicjom, nieco go zbija�a z�tropu i�nazajutrz, korzystaj�c z�wolnej soboty, poszed� do dzielnicowego lekarza, by przedstawi� mu rzecz ca��. Doktor m�g� si� przekona�, �e m�wi prawd�, i�po zbadaniu pacjenta odkry� przyczyn� choroby w�heliokolidalnym stwardnieniu nadmi�nia poprzecznego tkanki tyranidalnej. Przepisa� mu intensywne zm�czenie oraz proszek tetrawalentny, mieszanin� m�ki ry�owej z�hormonami centaura, w�dawce dw�ch pigu�ek rocznie.
Dutilleul przyj�� pierwsz� pigu�k�, reszt� za� schowa� do szuflady i�przesta� o�tym my�le�. Co do intensywnego zm�czenia, to �ycie urz�dnicze uregulowane by�o zwyczajami nie daj�cymi okazji do �adnych eksces�w, a�czas wolny od pracy po�wi�ca� na lektur� dziennik�w i�kolekcjonowanie znaczk�w pocztowych, co r�wnie� nie wymaga�o nadmiernego zu�ywania energii. Zachowa� wi�c w�dalszym ci�gu zdolno�� przechodzenia przez �ciany, ale nie korzysta� z�niej nigdy, czy to przez zapomnienie, czy te� dlatego, �e nie by� ciekaw przyg�d i�nie dawa� si� porwa� wyobra�ni. Nie przychodzi�o mu nawet do g�owy, �e m�g�by wej�� do mieszkania inaczej ni� przez drzwi, otworzywszy je uprzednio kluczem. By� mo�e, w�spokoju do�y�by staro�ci, trwaj�c w�swoich przyzwyczajeniach i�nie ulegaj�c pokusie wystawiania swych zdolno�ci na pr�b�, gdyby nie pewne nadzwyczajne wydarzenie, kt�re zburzy�o ca�e jego dotychczasowe �ycie. Prze�o�ony Dutilleula, pan Mouron, zast�pca kierownika biura, zosta� przeniesiony na inne stanowisko, a�na jego miejsce pojawi� si� niejaki Lecuyer, kt�ry m�wi� urywanymi zdaniami i�mia� w�sy przystrzy�one w�szczoteczk�. Od pierwszego dnia nowy zast�pca kierownika patrzy� z�ym okiem na Dutilleula - z�jego lorgnon na �a�cuszku i�czarn� br�dk�; traktowa� go jak jaki� przedmiot - stary, zawadzaj�cy i�niezbyt czysty. Najgorsze jednak by�o to, �e chcia� wprowadzi� w�biurze daleko id�ce reformy, kt�re ogromnie zak��ci�y spok�j podw�adnego. Od dwudziestu lat Dutilleul rozpoczyna� listy takim oto zwrotem: �W nawi�zaniu do pa�skiego szacownego pisma z�dnia tego i�tego bm. i�do wcze�niejszej wymiany list�w mi�dzy nami mam honor powiadomi� pana...� Dutilleul nie potrafi� przyzwyczai� si� do nowych obyczaj�w epistolarnych. Mimo woli wraca� do tradycyjnej maniery z�bezwiednym uporem, kt�ry pot�gowa� jeszcze stale rosn�c� wrogo�� zast�pcy kierownika. Atmosfera w�Ministerstwie Rejestracji sta�a si� niemal nie do zniesienia. Rankiem Dutilleul wyrusza� do pracy ze strachem, a�wieczorem bywa�o, �e przed za�ni�ciem przez ca�y kwadrans medytowa� w���ku.
Rozgoryczony konserwatyzmem podw�adnego, konserwatyzmem psuj�cym efekt jego reform, pan Lecuyer odes�a� Dutilleula do na wp� ciemnego pokoiku przylegaj�cego do jego gabinetu. Wchodzi�o si� tam przez niskie i�w�skie drzwi, na kt�rych widnia� jeszcze napis drukowanymi literami: �Rupieciarnia�. Dutilleul przyj�� z�rezygnacj� to bezprecedensowe upokorzenie, ale w�domu, czytaj�c w�gazecie opis jakiego� krwawego wypadku, �apa� si� na tym, �e marzy, by jego ofiar� pad� pan Lecuyer.
Pewnego dnia zast�pca kierownika wkroczy� gwa�townie do pokoiku trzymaj�c w�wyci�gni�tej r�ce jaki� list i�rykn��:
- Pan przepisze na nowo t� szmat�! Pan przepisze t� wstr�tn� szmat�, kt�ra ha�bi moje biuro!
Dutilleul chcia� zaprotestowa�, ale pan Lecuyer grzmi�cym g�osem wyzwa� go od pluskiew i�rutyniarzy, a�przed wyj�ciem zmi�� list, kt�ry trzyma� w�r�ku, i�cisn�� mu go w�twarz. Dutilleul by� cz�owiekiem skromnym, ale sw�j honor mia�. Kiedy zosta� sam w�pokoju, ogarn�a go lekka gor�czka i�nagle poczu�, �e sp�yn�o na niego natchnienie. Wsta� z�fotela i�wszed� w��cian� dziel�c� jego pokoik od gabinetu zast�pcy kierownika, tak jednak ostro�nie, by z�drugiej strony muru wy�ania�a si� tylko g�owa. Pan Lecuyer siedzia� przy biurku i�jeszcze nerwowym ruchem pi�rem przestawia� przecinek w�przedstawionym mu do aprobaty pi�mie jakiego� urz�dnika, kiedy us�ysza�, �e kto� w�jego gabinecie pokas�uje. Podni�s� oczy i�z niewypowiedzianym przera�eniem ujrza� g�ow� Dutilleula przyklejon� do �ciany jak my�liwskie trofeum. Ta g�owa by�a �ywa. Zza wisz�cego na �a�cuszku lorgnon przeszywa�a go spojrzeniem pe�nym nienawi�ci. Wi�cej, g�owa przem�wi�a:
- Panie - powiedzia�a - jest pan hultajem, chamem i��obuzem.
Oszala�y z�przera�enia Lecuyer nie m�g� oderwa� oczu od tej zjawy. Zerwa� si� wreszcie z�fotela, wypad� na korytarz i�pobieg� do pokoiku Dutilleula. Dutilleul z�obsadk� w�r�ku siedzia� na zwyk�ym miejscu pisz�c co� spokojnie i�pracowicie. Zast�pca kierownika d�ugo mu si� przygl�da�, wybe�kota� jakie� niezrozumia�e s�owa i�wr�ci� do swojego gabinetu. Gdy tylko usiad� za biurkiem, g�owa ponownie pojawi�a si� na �cianie.
- Panie, jest pan hultajem, chamem i��obuzem.
Tego dnia przera�aj�ca g�owa ukaza�a si� na �cianie dwadzie�cia trzy razy i�- z�tak�� cz�stotliwo�ci� - w�ci�gu dni nast�pnych. Dutilleul nabra� pewnej wprawy w�tej zabawie, nie zadowala� si� ju� zniewa�aniem zast�pcy kierownika, grobowym g�osem ciska� na� niejasne gro�by, przerywane zaiste demonicznym �miechem:
- Garu! Garu! Strach z�browaru! (�miech). Zmiecie i�zgniecie wszystko na �wiecie! (�miech).
Co s�ysz�c, nieszcz�sny zast�pca kierownika blad� coraz bardziej, traci� oddech, w�osy je�y�y mu si� na g�owie, a�po plecach sp�ywa� straszliwy pot, jakby by� w�agonii. Pierwszego dnia straci� p� kilo. W�nast�pnym tygodniu nie do�� �e wprost nik� w�oczach, to jeszcze nabra� zwyczaju jedzenia zupy widelcem i�salutowania policjantom. Na pocz�tku drugiego tygodnia pogotowie zabra�o go z�domu i�zawioz�o do szpitala.
Dutilleul, uwolniwszy si� od tyranii pana Lecuyer, m�g� powr�ci� do swoich ukochanych sformu�owa�: �W nawi�zaniu do pa�skiego szacownego pisma z�dnia tego i�tego...� A�jednak nie by� zadowolony. Co� si� w�nim burzy�o, jaka� nowa, nieodparta potrzeba, kt�ra by�a ni mniej, ni wi�cej tylko potrzeb� przechodzenia przez �ciany. Oczywi�cie m�g� to robi� bez trudu, np. we w�asnym domu, i�zreszt� robi�. Ale cz�owiek obdarzony wybitnymi zdolno�ciami nie mo�e zadowoli� si� d�ugo wykorzystywaniem ich na ma�� skal�. Przechodzenie przez �ciany nie mog�o by� zreszt� celem samym w�sobie. To by� tylko wst�p do przygody, kt�ra domaga�a si� dalszego ci�gu, rozwini�cia i�- w�ko�cu - nagrody. Dutilleul dobrze to rozumia�. Czu� w�sobie potrzeb� ekspansji, wci�� rosn�ce pragnienie autorealizacji i�przekroczenia samego siebie, pewn� t�sknot� b�d�c� jak gdyby wezwaniem spoza muru. Niestety brakowa�o mu celu. Szuka� natchnienia w�lekturze gazet, zw�aszcza w�artyku�ach o�polityce i�sporcie, kt�re uwa�a� za zaj�cia godne szacunku, ale przekonawszy si�, �e nie oferuj� one �adnych mo�liwo�ci osobom, kt�re przechodz� przez �ciany, ograniczy� si� do rubryki wypadk�w. Ta za� okaza�a si� niezwykle zap�adniaj�ca.
Pierwsze w�amanie Dutilleula mia�o miejsce w�wielkim przedsi�biorstwie kredytowym na prawym brzegu Sekwany. Przeszed�szy tuzin mur�w, �cian i�przepierze�, wkroczy� do wielu sejf�w, nape�ni� kieszenie banknotami, a�przed odej�ciem podpisa� si� czerwon� kred� pseudonimem �Garu-Garu�, z�pi�knym zakr�tasem, co nazajutrz ukaza�o si� we wszystkich dziennikach. Po tygodniu imi� Garu-Garu zaznawa�o ju� nadzwyczajnej s�awy. Fascynuj�cy w�amywacz, kt�ry tak pi�knie drwi� z�policji, bez reszty zyska� sobie sympati� publiczno�ci. Co noc dawa� o�sobie zna� nowym wyczynem pope�nionym ze szkod� dla jakiego� banku, jubilera lub bogacza. Tak w�Pary�u, jak na prowincji nie by�o marzycielskiej kobiety, kt�ra nie pragn�aby gor�co nale�e� dusz� i�cia�em do straszliwego Garu-Garu. Po kradzie�y s�ynnego diamentu z�Burdigala i�w�amaniu do Banku Miejskiego, kt�rego dokona� w�tym samym tygodniu, entuzjazm t�um�w si�gn�� szczytu. Minister spraw wewn�trznych zosta� zmuszony do dymisji, a�to poci�gn�o za sob� upadek ministra rejestracji. Tymczasem Dutilleul, kt�ry sta� si� jednym z�najbogatszych ludzi Pary�a, nadal zawsze punktualnie zjawia� si� w�swoim biurze i�wysuni�to nawet jego kandydatur� do palm akademickich. Rankiem z�rozkosz� wys�uchiwa� komentarzy koleg�w o�swoich wyczynach z�ubieg�ego dnia. �Ten Garu-Garu - m�wili - jest wspania�ym cz�owiekiem, nadcz�owiekiem, geniuszem�. S�ysz�c te pochwa�y Dutilleul miesza� si� i�rumieni�, a�jego spojrzenie zza lorgnon na �a�cuszku b�yska�o przyja�nie i�z wdzi�czno�ci�. Atmosfera sympatii wzbudzi�a w�nim tak� ufno��, �e w�ko�cu nie m�g� d�u�ej zachowa� tajemnicy. Z�resztk� nie�mia�o�ci, patrz�c na koleg�w czytaj�cych w�gazecie o�w�amaniu do Banku Francji, skromnie o�wiadczy�: �Wiecie, Garu-Garu to ja�. Wyznanie Dutilleula przyj�te zosta�o gromkim, nie ko�cz�cym si� �miechem; natychmiast zyska� przydomek Garu-Garu. Wieczorem, wychodz�c z�ministerstwa, koledzy kpili sobie z�niego bezlito�nie i��ycie wyda�o mu si� mniej pi�kne.
Kilka dni p�niej Garu-Garu zosta� schwytany przez patrol w�sklepie jubilerskim na ulicy de la Paix. Z�o�y� sw�j podpis przy kasie i�zacz�� �piewa� pijack� piosenk� rozbijaj�c witryny za pomoc� pucharu z�litego z�ota. Z��atwo�ci� m�g� wej�� w��cian� i�umkn�� patrolowi, ale wszystko wskazuje na to, �e chcia� zosta� aresztowany, prawdopodobnie tylko dlatego, by zamkn�� usta kolegom, kt�rych niedowierzanie go upokorzy�o. Byli istotnie zaskoczeni, kiedy nazajutrz gazety opublikowa�y na pierwszej stronie fotografi� Dutilleula. Gorzko �a�owali, �e nie poznali si� na genialnym koledze, i�w ho�dzie dla bohatera zapu�cili sobie ma�e br�dki. Niekt�rzy, pe�ni podziwu i�powodowani wyrzutami sumienia, pr�bowali nawet wyrobi� sobie r�k� na portfelach i�zegarkach przyjaci� i�znajomych.
S�dzicie niew�tpliwie, �e fakt, i� kto� daje si� z�apa� policji, by zadziwi� paru koleg�w, �wiadczy o�wielkiej lekkomy�lno�ci, niegodnej cz�owieka wyj�tkowego, ale przy takiej determinacji si�a woli znaczy niewiele. Rezygnuj�c z�wolno�ci Dutilleul s�dzi�, �e ulega dumnemu pragnieniu odwetu, podczas gdy w�rzeczywisto�ci szed� po prostu ku swemu przeznaczeniu. Cz�owiek, kt�ry przechodzi przez �ciany, nie odniesie pe�nego sukcesu, je�li cho� raz nie zazna wi�zienia. Kiedy Dutilleul znalaz� si� w�pomieszczeniach wi�zienia Sante, poczu�, �e los go rozpieszcza. Grubo�� mur�w zapowiada�a prawdziw� uczt�. Ju� nazajutrz po jego uwi�zieniu stra�nicy odkryli ze zdumieniem, �e wi�zie� wbi� gw�d� w��cian� celi i�powiesi� na nim z�oty zegarek nale��cy do dyrektora. Nie m�g� lub te� nie chcia� wyjawi�, w�jaki spos�b ten przedmiot znalaz� si� w�jego posiadaniu. Zegarek zosta� zwr�cony w�a�cicielowi, a�nazajutrz odnaleziony przy ��ku Garu-Garu wraz z�pierwszym tomem Trzech muszkieter�w po�yczonym z�biblioteki dyrektora. Personel wi�zienia Sante mia� pe�ne r�ce roboty. Stra�nicy skar�yli si�, �e dostaj� kopniaki, kt�rych pochodzenia nie spos�b wyt�umaczy�. Zdawa�o si�, �e �ciany maj� nie tylko uszy, ale i�nogi. Garu-Garu siedzia� ju� od tygodnia, kiedy dyrektor Sante wchodz�c rano do swego gabinetu znalaz� na stole list nast�puj�cej tre�ci:
�Szanowny panie dyrektorze! W�nawi�zaniu do naszej rozmowy z�17 bm. i�- dla pami�ci - do pa�skich og�lnych wskaz�wek za wartych w�instrukcji z�15 maja ubieg�ego roku, mam honor powiadomi� pana, �e zako�czy�em lektur� drugiego tomu Trzech muszkieter�w i�mam zamiar uciec tej nocy mi�dzy godzin� 11.25 a�11.35. Prosz� przyj��, panie dyrektorze, wyrazy najg��bszego szacunku. Garu-Garu�.
Mimo �cis�ego nadzoru Dutilleul zbieg� w�nocy o�godzinie 11.30. Wiadomo�� o�tym dotar�a do publiczno�ci nazajutrz rano i�wzbudzi�a nieopisany entuzjazm. A�Dutilleul, dokonawszy nowego w�amania, przez co popularno�� jego si�gn�a szczytu, zdawa� nie troszczy� si� zbytnio o�w�asne bezpiecze�stwo i�kr��y� po Montmartre, bynajmniej si� nie kryj�c. Trzy dni po ucieczce zatrzymano go tu� przed po�udniem w�kawiarni �Marzenie� przy ulicy Caulaincourt, gdzie wraz z�przyjaci�mi popija� bia�e wino z�cytryn�.
Odprowadzony do Sante i�zamkni�ty na cztery spusty w�ciemnym lochu, Garu-Garu uciek� stamt�d tego samego wieczoru i�sp�dzi� noc w�pokoju go�cinnym w�mieszkaniu dyrektora wi�zienia. Nazajutrz rano, o�dziewi�tej, zadzwoni� na s�u��c� po �niadanie i�nie stawiaj�c oporu da� si� zwin�� zawezwanym stra�nikom w���ku. Rozw�cieczony dyrektor postawi� wartownika przed drzwiami lochu i�trzyma� Dutilleula o�suchym chlebie. W�po�udnie wi�zie� zwia� na obiad do s�siaduj�cej z�wi�zieniem restauracji, a�wypiwszy kaw� zatelefonowa� do dyrektora,.
- Halo! Panie dyrektorze, przykro mi, ale przed chwil� wychodz�c zapomnia�em pa�skiego portfela, tote� jestem w�restauracji bez grosza. Czy by�by pan tak dobry i�przys�a� tu kogo�, aby uregulowa� rachunek?
Dyrektor przybieg� we w�asnej osobie, ponios�o go do tego stopnia, �e grozi� i�obra�a�. Ura�ony w�swej dumie Dutilleul zbieg� nast�pnej nocy, by ju� nie wr�ci�. Tym razem przezornie zgoli� sw� czarn� br�dk� i�zast�pi� lorgnon okularami w�szyldkretowej oprawie. Sportowy kaszkiet, marynarka w�krat� i�spodnie do gry w�golfa zmieni�y go nie do poznania. Zamieszka� w�ma�ym apartamencie przy alei Junot, dok�d jeszcze przed pierwszym aresztowaniem przeni�s� cz�� mebli oraz rzeczy, na kt�rych najbardziej mu zale�a�o. Szum wok� jego osoby zaczyna� go m�czy�, a�od czasu pobytu w�Sante nieco by� przesycony rozkosz�, jak� czerpa� z�przechodzenia przez mury. Nawet najgrubsze i�najdumniejsze zdawa�y mu si� teraz zwyk�ymi parawanami i�marzy� o�tym, by zag��bi� si� we wn�trze jakiej� pot�nej piramidy. Dojrzewa� w�nim projekt podr�y do Egiptu, tymczasem prowadzi� �ycie jak najbardziej spokojne, dziel�c czas mi�dzy kolekcj� znaczk�w pocztowych, kino i�d�ugie w��cz�gi po Montmartre. Metamorfoza by�a ca�kowita, tak �e wygolony i�okularzony w�szyldkret przechodzi� nie zauwa�ony obok najlepszych przyjaci�. Jedynie malarz Gen Paul, kt�rego uwagi nie mog�y umkn�� �adne zmiany fizjonomii starego mieszka�ca dzielnicy, rozpozna� jego prawdziw� to�samo��. Kt�rego� dnia spotka� si� twarz� w�twarz z�Dutilleulem na rogu ulicy Abreuvoir i�nie m�g� si� powstrzyma�, by nie powiedzie� mu w�swym szorstkim slangu:
- No no, widz�, �e� wskoczy� w�gabardyn� i�robisz w�konia ubusi�w. - Co w�j�zyku wulgarnym znaczy mniej wi�cej: widz�, �e przebra�e� si� za eleganta, by zmyli� inspektor�w urz�du bezpiecze�stwa.
- Och! - szepn�� Dutilleul. - Rozpozna�e� mnie.
Zaniepokoi�o go to i�postanowi� przyspieszy� wyjazd do Egiptu. Tego samego dnia po po�udniu zakocha� si� w�blond pi�kno�ci spotkanej dwukrotnie, w�ci�gu kwadransa na ulicy Lepie. Z�miejsca zapomnia� o�kolekcji znaczk�w, o�Egipcie i�piramidach. Blondyna ze swej strony przygl�da�a mu si� z�zainteresowaniem. Nic tak nie przemawia do wyobra�ni dzisiejszych m�odych kobiet jak spodnie od golfa i�okulary w�szyldkrecie. To tr�ci filmowcem i�budzi marzenia o�koktajlach i�nocach w�Kalifornii. Jak poinformowa� Dutilleula Gen Paul, pi�kna blondynka by�a niestety �on� brutala i�zazdro�nika. Ten podejrzliwy m��, kt�ry prowadzi� zreszt� do�� nieuregulowany tryb �ycia, mi�dzy dziesi�t� wiecz�r a�czwart� rano pozostawia� �on� sam�, ale przed wyj�ciem przezornie zamyka� j� w�pokoju przekr�caj�c dwa razy klucz w�zamku i�rygluj�c okiennice. W. ci�gu dnia pilnowa� jej bacznie, a�nawet zdarza�o si�, �e �ledzi� j� na ulicach Montmartre.
- Waruje przy niej jak pies... Ten wstr�tny typ nie dopu�ci, by ktokolwiek uszczkn�� jego kwiatka.
Ostrze�enia Gen Paula jeszcze bardziej rozp�omieni�y Dutilleula. Nazajutrz, ujrzawszy m�od� kobiet� na ulicy Tholoze, o�mieli� si� wej�� za ni� do mleczarni i�gdy czeka�a w�ogonku, powiedzia� jej, �e kocha j� i�szanuje, �e wie wszystko - o�z�ym m�u, zamkni�tych na klucz drzwiach i�okiennicach, ale �e jeszcze dzi� wiecz�r b�dzie w�jej pokoju. Blondynka zaczerwieni�a si�, s�oik z�mlekiem zadr�a� jej w�r�ku i�z wilgotnymi ze wzruszenia oczami westchn�a s�abo: �Niestety, prosz� pana, to niemo�liwe�.
Wieczorem, oko�o dziesi�tej, Dutilleul, pe�en rado�ci i�nadziei, czuwa� przed ogrodzonym domkiem na ulicy Norvins. Zza grubego muru stercza� tylko komin i�kurek na dachu. Drzwi w�murze otworzy�y si�, m�czyzna, starannie zamkn�wszy je za sob� na klucz, poszed� w�stron� alei Junot. Dutilleul poczeka�, a� zniknie za rogiem, i�policzy� jeszcze do dziesi�ciu. Po czym krokiem gimnastyka wszed� w�mur i�biegn�c przez przeszkody wpad� do pokoju pi�knej samotnicy. Przyj�a go w�upojeniu i�kochali si� do p�nej godziny.
Nazajutrz Dutilleul poczu� silny b�l g�owy. Rzecz by�a bez znaczenia: z�tak b�ahego powodu nie wyrzek�by si� spotkania. Niemniej odkrywszy przypadkiem pozostawione w�g��bi szuflady proszki, po�kn�� jeden rano, drugi za� po po�udniu. Wieczorem b�l g�owy troch� zel�a�, a�wzruszenie sprawi�o, �e o�nim zapomnia�. M�oda kobieta czeka�a na� z�niecierpliwo�ci�, jak� zrodzi�y w�niej wspomnienia z�wczorajszego dnia - i�tej nocy kochali si� do trzeciej nad ranem. Odchodz�c Dutilleul poczu� jakie� niezwyk�e tarcie w�biodrach i�ramionach przy przechodzeniu przez �ciany i�mury domu. Jednak nie zwr�ci� na to uwagi. Zreszt� dopiero przechodz�c przez mur ogrodzenia wyra�nie odczu� pewien op�r. Zdawa�o mu si�, �e porusza si� w�p�ynnej jeszcze, lecz grz�skiej materii, kt�ra przy ka�dym jego poruszeniu coraz bardziej g�stnieje. Kiedy uda�o mu si� wej�� ca�kowicie w�gruby mur ogrodzenia, spostrzeg�, �e nie posuwa si� naprz�d, i�przypomnia� sobie z�przera�eniem o�dw�ch proszkach, kt�re po�kn�� w�ci�gu dnia. Proszki te, kt�re wzi�� za aspiryn�, zawiera�y w�rzeczywisto�ci proszek tetrawalentny, zapisany przez doktora w�ubieg�ym roku. Skutki tego leku oraz intensywnego zm�czenia ujawni�y si� niespodziewanie.
Dutilleul jakby zastyg� wewn�trz muru. Tkwi tam do dzi�, wcielony w�kamie�. Nocni przechodnie w�druj�cy ulic� Norvins w�porze, kiedy ha�as Pary�a przycicha, s�ysz� g�uchy g�os, kt�ry zdaje si� wydobywa� zza grobu i�kt�ry bior� za skarg� wiatru wyj�cego na skrzy�owaniach. To Garu-Garu Dutilleul op�akuje koniec swej s�awnej kariery i�zbyt kr�tkiej mi�o�ci. Niekiedy w�zimowe noce malarz Gen Paul bierze gitar� i�samotnie rusza na ulic� Norvins, by pocieszy� piosenk� nieszcz�snego wi�nia, a�d�wi�ki ulatuj�ce spod jego zgrabia�ych palc�w przenikaj� do wn�trza kamienia jak krople ksi�ycowego blasku.
Sabinki
Na Montmartre, przy ulicy Abreuvoir, mieszka�a m�oda kobieta imieniem Sabina obdarzona darem wszechobecno�ci. Mog�a mno�y� si� do woli i�w tym samym czasie znajdowa� si� duchem i�cia�em w�tylu miejscach, w�ilu tylko zapragn�a. Poniewa� by�a m�atk�, a�tak rzadki dar niew�tpliwie zaniepokoi�by m�a, niczego mu nie wyjawi�a i�korzysta�a ze swej cudownej w�a�ciwo�ci tylko wtedy, gdy by�a w�domu sama. Na przyk�ad przy porannej toalecie podwaja�a si� i�potraja�a, by m�c wygodnie przyjrze� si� w�asnej twarzy, cia�u i�gestom. Napatrzywszy si� do syta, czym pr�dzej skupia�a si�, czyli zlewa�a w�jedn� osob�. Niekiedy w�zimowe lub deszczowe popo�udnia, kiedy nie chcia�o si� jej wychodzi� z�domu, Sabina mno�y�a si� przez dziesi�� albo i�dwadzie�cia, co umo�liwia�o g�o�n� i�o�ywion� konwersacj�, kt�ra nie by�a zreszt� niczym wi�cej jak rozmow� z�sam� sob�. Jej m��, Antoine Lemurier, zast�pca prezesa do spraw spornych w�S.B.N.C.A., daleki by� od tego, by domy�la� si� prawdy, i�wierzy� niez�omnie, �e posiada, jak wszyscy, �on� niepodzieln�. Raz tylko, wr�ciwszy niespodziewanie do mieszkania, ujrza� przed sob� trzy absolutnie identyczne ma��onki, kt�re patrzy�y na� sze�cioma podobnie niebieskimi i�przejrzystymi oczami. Na ten widok os�upia� i�rozdziawi� usta. Sabina natychmiast si� skupi�a, pomy�la� wi�c, �e pad� ofiar� choroby, kt�r� to opini� potwierdzi� lekarz domowy stwierdzaj�c niewydolno�� hipofizyczn� i�przepisuj�c mu szereg drogich lek�w.
Pewnego kwietniowego wieczoru, po kolacji, Antoine Lemurier sprawdza� swoje wykazy przy stole w�sto�owym, a�Sabina przegl�da�a czasopismo filmowe. Kiedy Lemurier podni�s� oczy na �on�, zaskoczy�a go jej poza i�wyraz twarzy. Siedzia�a w�fotelu z�g�ow� zwieszon� na rami�, a�pismo spad�o na pod�og�. Rozszerzone oczy b�yszcza�y �agodnym blaskiem, usta u�miecha�y si�, twarz promienia�a niewys�owion� rado�ci�. Wzruszony i�oczarowany zbli�y� si� na czubkach palc�w, nachyli� si� nad ni� z�czci� i�poj�� nie m�g�, dlaczego odsun�a go niecierpliwym gestem. Oto co si� sta�o.
Osiem dni wcze�niej, na rogu alei Junot, Sabina spotka�a dwudziestopi�cioletniego m�odzie�ca o�czarnych oczach. Zast�pi� jej stanowczo drog� i�powiedzia�: �Pani!�, a�Sabina, z�podniesion� brod� i�piorunuj�cym spojrzeniem, odpowiedzia�a: �Ale�, panie!� W�tydzie� p�niej, u�schy�ku tego kwietniowego dnia, znajdowa�a si� r�wnocze�nie w�domu i�u czarnookiego ch�opaka, kt�ry naprawd� nazywa� si� Teoremat i�uwa�a� si� za artyst� malarza. W�chwili kiedy Sabina beszta�a m�a i�odsy�a�a go do jego wykaz�w, Teoremat w�swoim atelier przy ulicy Chevalier-de-la-Barre trzyma� j� za r�ce i�szepta� czule: �Moje serce, moje skrzyd�a, duszo moja!� i�inne �liczno�ci, kt�re same cisn� si� na usta kochanka w�pierwszym okresie mi�osnej przygody. Sabina obieca�a sobie, �e skupi si� najp�niej o�dziesi�tej i�nie zgodzi na �adne powa�niejsze ust�pstwa, ale o�p�nocy wci�� jeszcze by�a u�Teoremata, a�jej skrupu�y nie mog�y by� ju� niczym wi�cej jak wyrzutami sumienia. Skupi�a si� dopiero o�drugiej nad ranem, a�w nast�pne dni jeszcze p�niej.
Co wiecz�r Antoine Lemurier podziwia� na twarzy �ony odblask rado�ci tak wielkiej, i� wydawa�a si� wr�cz nieziemska. Pewnego dnia w�chwili wzruszenia zwierzy� si� koledze z�biura: �Gdyby� m�g� j� zobaczy�, kiedy siedzimy wieczorem w�sto�owym, zdawa�oby si�, �e rozmawia z�anio�ami�.
Sabina rozmawia�a z�anio�ami przez cztery miesi�ce. Tego roku sp�dzi�a najpi�kniejsze w��yciu wakacje. By�a r�wnocze�nie z�Lemurierem nad jeziorem w�Owernii i�z Teorematem na ma�ej breto�skiej pla�y. �Nigdy jeszcze nie by�a� tak pi�kna - m�wi� m��. - Twoje oczy s� wzruszaj�ce jak jezioro o�7.30 rano�. Sabina odpowiada�a czaruj�cym u�miechem, dedykowanym, jak by si� zdawa� mog�o, niewidzialnemu duszkowi g�r. A�w tym samym czasie na piaszczystej breto�skiej pla�y opala�a si� w�s�o�cu w�towarzystwie Teoremata, oboje byli prawie nadzy. Czarnooki ch�opak nic nie m�wi�, jakby przepe�nia�o go g��bokie uczucie, kt�rego proste s�owa nie s� w�stanie wyrazi�, a�w rzeczywisto�ci dlatego, �e zm�czy� si� ci�g�ym powtarzaniem tego samego. Sabina zachwyca�a si� jego milczeniem i�wszystkim, co zdawa�o si� kry� w�sobie niewypowiedzian� nami�tno��, a�Teoremat, odr�twia�y w�zwierz�cym samozadowoleniu, spokojnie czeka� na por� obiadu i�cieszy� si� na my�l, �e wakacje nie kosztuj� go ani grosza. Sabina sprzeda�a bowiem troch� panie�skiej bi�uterii i�ub�aga�a swego towarzysza, by zgodzi� si�, �eby to ona pokry�a koszty ich pobytu w�Bretanii. Nieco zdziwiony, �e tak nie�mia�o prosi go o�zaakceptowanie czego�, co jest zrozumia�e samo przez si�, Teoremat zgodzi� si� z�naj�ywsz� wdzi�czno�ci�. Uwa�a�, �e artysta nie powinien ulega� g�upim przes�dom, on za� mniej ni� ktokolwiek. �Nie przyznaj� sobie prawa do skrupu��w - mawia� - je�li maj� mi przeszkodzi� w�realizacji dzie�a na miar� El Greca czy Velasqueza�. Utrzymywa� si� ze skromnej pensji, jak� wyznaczy� mu wuj z�Limoges, i�nie zamierza� zarabia� na �ycie malarstwem. Wznios�a i�bezkompromisowa koncepcja sztuki zabrania�a mu malowa�, gdy nie czu� natchnienia. �Je�li mam na nie czeka� nawet dziesi�� lat - m�wi� - to zaczekam�. I�to mniej wi�cej robi�. Na og� pracowa� nad wzbogaceniem swej wra�liwo�ci w�kawiarniach Montmartre albo wyostrza� sobie zmys� krytyczny patrz�c, jak maluj� przyjaciele. A�kiedy ci pytali o�jego w�asne dzie�a, odpowiada� z�namys�em: �Szukam siebie� - co nakazywa�o szacunek. Poza tym ci�kie saboty i�szerokie aksamitne spodnie, stanowi�ce cz�� jego zimowego stroju, przysporzy�y mu - mi�dzy ulic� Caulaincourt, placem du Tertre i�ulic� des Abbesses - s�awy bardzo pi�knego artysty. Najbardziej nawet nie�yczliwi zgadzali si�, �e ma w�sobie wspania�y potencja�.
Kt�rego� ranka, pod koniec wakacji, kochankowie ubierali si� w�hotelowym pokoiku z�breto�skimi meblami. Pi��set lub sze��set kilometr�w dalej, w�Owernii, ma��onkowie Lemurier byli ju� na nogach od trzeciej nad ranem: m�� wios�owa� po jeziorze i�wychwala� przed �on� pi�kno krajobrazu, Sabina za� odpowiada�a mu z�rzadka monosylabami. Ale w�breto�skim hoteliku patrz�c na morze �piewa�a mi�osne piosenki. Teoremat wzi�� portfel le��cy na kominku, wyj�� z�niego zdj�cie i�wsuwaj�c portfel do tylnej kieszeni szort�w powiedzia�:
- Sp�jrz, znalaz�em zdj�cie. To ja, tej zimy, przy Moulin de la Galette.
- Och, kochanie moje - westchn�a Sabina i�do oczu nap�yn�y jej �zy dumy i�wzruszenia.
Na zdj�ciu Teoremat sta� w�swym zimowym stroju; patrz�c na jego saboty i�szerokie, aksamitne spodnie, zgrabnie spi�te w�kostce, Sabina widzia�a, �e ma wielki talent. Poczu�a uk�ucie w�sercu i�wyrzuca�a sobie, �e ukrywa co� przed tym kochanym ch�opcem, kt�ry jest czu�ym kochankiem, a�jednocze�nie ma pi�kn�, artystyczn� dusz�.
- Jeste� pi�kny! - powiedzia�a. - Jeste� wielki. Te saboty! Te aksamitne spodnie! Ten kaszkiet z�kr�lika! Och, najdro�szy, jeste� tak czystym, tak wszystko rozumiej�cym artyst�, a�ja, kt�ra mia�am szcz�cie spotka� ci�, ukochany m�j, serce moje, skarbie jedyny, ukry�am co� przed tob�, pewien m�j sekret.
- Co ty opowiadasz?
- Kochany, powiem ci co�, o�czym przysi�g�am sobie nie m�wi� nikomu: mam dar wszechobecno�ci.
Teoremat zacz�� si� �mia�, ale Sabina powiedzia�a:
- Sp�jrz.
I w�okamgnieniu pomno�y�a si� przez dziewi��. Teorematowi zakr�ci�o si� w�g�owie, poczu�, �e traci rozum, gdy ujrza� wok� siebie dziewi�� zupe�nie identycznych Sabinek.
- Nie gniewasz si�? - spyta�a jedna z�nich z�l�kiem i�zawstydzeniem.
- Ale� sk�d - odpowiedzia� Teoremat. - Wprost przeciwnie.
U�miechn�� si� weso�o, jakby z�wdzi�czno�ci�, i�uspokojona Sabina uca�owa�a go �arliwie swymi dziewi�cioma ustami.
Na pocz�tku pa�dziernika, mniej wi�cej w�miesi�c po powrocie z�wakacji, Lemurier zauwa�y�, �e jego �ona nie rozmawia ju� prawie wcale z�anio�ami. By�a zatroskana i�melancholijna.
- Jako� mi posmutnia�a� - powiedzia� pewnego wieczoru. - Mo�e za ma�o wychodzisz. Je�li chcesz, p�jdziemy jutro do kina.
W tym samym momencie Teoremat chodzi� tam i�z powrotem po swoim atelier i�m�wi�:
- Czy ja wiem, gdzie ty teraz jeste�? Mo�e w�Javel albo na Montparnasse w�ramionach jakiego� bandyty? Albo w�Narbonie w���ku jakiego� ch�opa? Albo u�szacha Persji?
- Przysi�gam ci, najdro�szy...
- Przysi�gasz, przysi�gasz!... Gdyby� le�a�a w�obj�ciach jeszcze dwudziestu m�czyzn, te� by� przysi�ga�a, co? Zwariowa� mo�na! G�ow� trac�. Jestem na wszystko przygotowany! Och, co za nieszcz�cie!
M�wi�c o�nieszcz�ciu podni�s� oczy na jatagan, kt�ry kupi� na pchlim targu w�poprzednim roku. Aby go uchroni� przed pope�nieniem zbrodni, Sabina pomno�y�a si� przez dwana�cie, gotowa broni� dost�pu do jatagana. Teoremat uspokoi� si�. Sabina si� skupi�a. - Jaki� jestem nieszcz�liwy! - j�cza� malarz. - Jakbym nie mia� do�� innych i�tak ci�kich zmartwie�.
By�a to aluzja do zmartwie� natury materialnej i�duchowej. Zdawa� by si� mog�o, �e znajduje si� w�wyj�tkowo trudnej sytuacji. W�a�ciciel mieszkania, kt�remu by� winien za trzy miesi�ce, grozi� zaj�ciem mebli. Wuj z�Limoges brutalnie wstrzyma� comiesi�czne przekazy. Co do duszy, to przechodzi� przez bolesny, cho� wiele obiecuj�cy kryzys. Czu�, jak kipi� w�nim tw�rcze moce geniuszu, a�tu brak pieni�dzy przeszkadza w�samorealizacji. Jak�e namalowa� arcydzie�o, kiedy g��d i�komornik stoj� ju� pod drzwiami? Sabina, dr��c w�straszliwym niepokoju, czu�a, jak serce podchodzi jej do gard�a. Przed tygodniem sprzeda�a resztki bi�uterii, by uregulowa� honorowy d�ug Teoremata zaci�gni�ty u�w�a�ciciela knajpy z�ulicy Norvins, i�teraz rozpacza�a, �e nic ju� nie mo�e po�wi�ci� dla rozkwitu jego talentu. W�rzeczywisto�ci sytuacja Teoremata nie by�a ani lepsza, ani gorsza ni� zwykle. Wuj z�Limoges jak dawniej wypruwa� sobie �y�y, aby jego siostrzeniec m�g� zosta� wielkim malarzem, a�w�a�ciciel, chc�c w�naiwno�ci swojej spekulowa� na n�dzy artysty przysz�o�ci, zawsze r�wnie ch�tnie godzi� si�, by lokator p�aci� mu w�po�piechu namalowanym bohomazem. Ale Teoremat z�prawdziw� przyjemno�ci� odgrywa� rol� wykl�tego poety i�bohatera bohemy, licz�c te� w�spos�b bli�ej nie sprecyzowany na to, �e ponury obraz jego n�dzy sk�oni kochank� do szukania �mielszych rozwi�za�.
Tej nocy Sabina nie skupi�a si� w�swoim domu przy ulicy Abreuvoir, sp�dzi�a noc u�Teoremata nie chc�c zostawia� go sam na sam z�troskami. Nazajutrz obudzi�a si� obok niego wypocz�ta i�szcz�liwa.
- �ni�o mi si� - powiedzia�a - �e mieli�my ma�y sklepik przy ulicy Saint-Rustique, zaledwie dwa metry witryny. Mieli�my te� tylko jednego klienta, uczniaka, kt�ry kupowa� u�nas lizaki i�karmelki. Nosi�am niebieski fartuch z�wielkimi kieszeniami, a�ty bluz� sklepikarza. Wieczorem na zapleczu wpisywa�e� do ksi�gi utarg z�dnia: sze�� sous za karmelki. M�wi�e� do mnie w�a�nie, �e je�li interes ma si� rozwija�, to potrzebujemy nowego klienta, �e widzisz go z�bia�� brod�... Mia�am zaprotestowa�, �e z�nowym klientem nie daliby�my sobie rady, ale nie zd��y�am. Obudzi�am si�.
- S�owem - powiedzia� Teoremat z�przykrym, gorzkim �mieszkiem i�r�wnie gorzkim grymasem - s�owem - powiedzia� (lodowatym tonem, z�y, purpurowy z�w�ciek�o�ci, mierz�c j� w�ciek�ymi czarnymi oczami) - s�owem - powiedzia� Teoremat - s�owem, twoj� ambicj� jest uczyni� ze mnie sklepikarza.
- Ale� nie. Opowiadam ci sen.
- To w�a�nie m�wi�. �nisz o�tym, by mnie ujrze� w�bluzie sklepikarza.
- Och, kochanie - mi�kko zaoponowa�a Sabina. - Gdyby� si� m�g� zobaczy�! Tak ci w�niej by�o do twarzy w�tej sklepowej bluzie!
Teoremat wyskoczy� z�wrzaskiem z���ka. Zosta� zdradzony! Nie do��, �e w�a�ciciel wyrzuca go na ulic�, �e wuj z�Limoges odmawia mu prawa do jedzenia w�momencie, gdy on nosi w�sobie co�, co si� rozwija, to wielkie, kruche dzie�o, a�tu jeszcze kobieta, kt�r� kocha najbardziej w��wiecie, doprowadza go do szale�stwa i�marzy, by go st�amsi�. Widzi jego przysz�o�� w�sklepiku! Dlaczego nie w�Akademii? Teoremat miota� si� w�pi�amie po pokoju, krzycza� g�uchym, bolej�cym g�osem, �apa� si� za pier�, jakby chcia� wyrwa� sobie serce i�podzieli� je mi�dzy w�a�ciciela, wuja z�Limoges i�t�, kt�r� kocha�. Zrozpaczona Sabina odkry�a z�dr�eniem, jakich g��bi mo�e si�ga� cierpienie artysty, i�u�wiadomi�a sobie w�asn� niegodziwo��.
Wr�ciwszy w�po�udnie do domu, Lemurier ujrza� �on� w�wielkiej rozterce. Zapomnia�a nawet skupi� si� i�kiedy wszed� do kuchni, ukaza�a si� mu w�czterech postaciach zaj�tych r�nymi rzeczami, ale o�oczach jednako przymglonych melancholi�. Kompletnie go to zbi�o z�panta�yku.
- No tak - powiedzia�. - Niewydolno�� hipofizyczna zn�w daje mi si� ze znaki. Musz� zacz�� kuracj�.
Oznaki niewydolno�ci min�y i�wtedy zaniepokoi� si� powa�nie owym smutkiem, kt�ry z�dnia na dzie� ogarnia� Sabin� coraz mocniej.
- Biniu (takim zdrobnieniem ten dobry i�pe�en szlachetnych uczu� cz�owiek nazywa� sw� m�od� i�uwielbian� �on�), Biniu - powiedzia� - nie mog� znie�� widoku twego przygn�bienia. W�ko�cu sam si� rozchoruj�. Na ulicy lub w�biurze, gdy pomy�l� o�twoich smutnych oczach, serce mi zamiera i�zdarza si�, �e p�acz� w�bibu��. W�wczas szk�a okular�w zasnuwaj� si� mgie�ka, kt�r� musz� zetrze�, a�ta operacja stanowi znaczn� strat� czasu, �e nie wspomn� o�z�ym wra�eniu, jakie mo�e wywrze� widok �ez na moich prze�o�onych i�podw�adnych. Wreszcie, powiem nawet: przede wszystkim, obawiam si�, �e smutek, kt�ry nape�nia twoje oczy wdzi�kiem nieokre�lonym, przyznaj�, lecz bolesnym, �w smutek - ubolewam nad tym - niechybnie odbije si� na twoim zdrowiu. Mam nadziej�, �e si� zmobilizujesz, �e zwalczysz nastr�j, kt�ry oceniam jako niebezpieczny. Dzi� rano pan Porteur, nasz pe�nomocnik, uroczy cz�owiek zreszt�, wybornie wychowany i�tak pod ka�dym wzgl�dem doskona�y, i� nie ma potrzeby go wychwala�, pan Porteur zatem z�w�a�ciw� sobie delikatno�ci� odst�pi� mi kart� wst�pu do Longchamp, bowiem jego szwagier, kt�ry jest podobno wa�n� parysk� osobisto�ci�, ma du�e udzia�y w�wy�cigach. A��e w�a�nie potrzebujesz rozrywki... Tego popo�udnia Sabina po raz pierwszy w��yciu pojecha�a na wy�cigi do Longchamp. Po drodze kupi�a gazet� i�rozmarzy�a si� widz�c imi� konia, Teokrata VI, przedstawiaj�ce pewne onomatyczne podobie�stwo z�jej drogim Teorematem. To wydawa�o si� jej dobr� wr�b�. Ubrana by�a w�b��kitny p�aszczyk z�patarazu zdobny szasub�, a�na g�owie mia�a tonki�ski kapelusik z�opadaj�c� woalk�, m�czy�ni przygl�dali si� jej z�zainteresowaniem. Pierwsze gonitwy niezbyt j� zaciekawi�y. My�la�a o�swoim ukochanym malarzu, dr�czonym m�k� tworzenia, i�wyobra�a�a sobie b�yski jego czarnych oczu, gdy w�atelier zmaga si� z�ponur� rzeczywisto�ci�. Zapragn�a podwoi� si� i�przenie�� na ulic� Chevalier-de-la-Barre, by po�o�y� ch�odne d�onie na rozpalonym czole artysty, jak to jest w�zwyczaju kochank�w w�sytuacjach kryzysowych. Obawa, �e przeszkodzi mu w�trudzie poszukiwa�, powstrzyma�a j� od nadania sprawie dalszego biegu i�ca�e szcz�cie, gdy� Teoremat zamiast w�atelier siedzia� teraz przy obitym blach� kontuarze na ulicy Caulaincourt, pi� aramon ze szklaneczki i�zastanawia� si�, czy nie za p�no na kino.
Wreszcie konie ustawi�y si� w�szeregu, by ruszy� po Wielk� Nagrod� ministra rejestracji, i�Sabina zacz�a wypatrywa� wzrokiem Teokrata VI. Postawi�a na niego oko�o stu pi��dziesi�ciu frank�w, wszystko, co mia�a przy sobie, i�liczy�a, �e wygra do�� pieni�dzy, by uspokoi� w�a�ciciela atelier. D�okej jad�cy na Teokracie VI mia� wzruszaj�c� bia�o-zielon� czapeczk�, o�zieleni tak delikatnej, lekkiej, subtelnej i��wie�ej, �e gdyby sa�ata ros�a w�raju, to pewnie mia�aby taki kolor. Sam czubek czapeczki by� hebanowoczarny. Teokrat od pocz�tku znalaz� si� na czele i�wyprzedza inne konie o�trzy d�ugo�ci. Zdaniem bywalc�w taki pocz�tek nie przes�dza bynajmniej o�wynikach gonitwy, ale Sabina, ju� pewna triumfu i�poruszona entuzjazmem, wsta�a i�zacz�a wo�a�; �Teokrat! Teokrat!� Wok� rozleg�y si� �mieszki. Siedz�cy z�prawej strony dystyngowany starzec w�r�kawiczkach i�monoklu k�tem oka spogl�da� na ni� z�sympati�, bo wzruszy�a go jej niewinno��. Upojona zwyci�stwem Sabina krzycza�a: �Teoremat! Teoremat!� S�siedzi g�o�no bawili si� t� demonstracj�, zapominaj�c niemal o�wy�cigu. W�ko�cu spostrzeg�a to i�u�wiadomiwszy sobie swoje dziwne zachowanie, zaczerwieni�a si� ze zmieszania. Co widz�c starszy dystyngowany pan w�r�kawiczkach i�monoklu podni�s� si� i�zacz�� krzycze� najg�o�niej, jak m�g�: �Teokrat! Teokrat!� �miechy natychmiast umilk�y i�z szept�w s�siad�w Sabina dowiedzia�a si�, �e ten szlachetny pan to nie kto inny jak lord Burbury.
Tymczasem Teokrat VI straci� przewag� i�znalaz� si� na szarym ko�cu. Widz�c, �e jej nadzieje spe�z�y na niczym, �e Teoremat skazany jest na n�dz� i�- jako artysta - na niemoc, Sabina najpierw westchn�a, potem bezg�o�nie za�ka�a, wreszcie nozdrza jej zadr�a�y, a�oczy nape�ni�y si� �zami. Lord Burbury poczu� wielkie wsp�czucie. Zamieniwszy z�Sabin� kilka zda� zapyta�, czy nie chcia�aby zosta� jego �on�, gdy� posiada roczne dochody w�wysoko�ci dwustu, tysi�cy funt�w szterling�w. W�tym momencie Sabina mia�a widzenie - ujrza�a Teoremata, jak oddaje ducha na n�dznym szpitalnym ��ku przeklinaj�c Boga i�w�a�ciciela atelier. Z�mi�o�ci do kochanka i�- by� mo�e - do malarstwa odpowiedzia�a starcowi, �e zgadza si� zosta� jego �on�, powiadamiaj�c go jednocze�nie, �e sama nie posiada nic, nawet nazwiska, a�tylko imi�, i�to najzwyklejsze: Maria. Lord Burbury uzna� t� osobliwo�� za jak najbardziej pikantn� i�ucieszy� si� na my�l, jakie wra�enie wywrze to na jego siostrze Emilii, dziewicy w�pewnym wieku, kt�ra po�wi�ci�a �ycie na podtrzymywanie godnych tradycji w�historycznych rodach kr�lestwa. Nie czekaj�c ko�ca ostatniej gonitwy odjecha� samochodem wraz z�narzeczon� na lotnisko Bourget. O�sz�stej byli w�Londynie, a�o si�dmej ju� po �lubie.
W tym samym czasie gdy Sabina wychodzi�a za m�� w�Londynie, jednocze�nie jad�a kolacj� przy ulicy Abreuvoir, siedz�c naprzeciw swojego m�a, Antoine�a Lemurier. Stwierdzi�, �e ju� lepiej wygl�da, i�przemawia� do niej �agodnie. By�a wzruszona jego dobroci� i�ogarn�y j� skrupu�y, czy wychodz�c za lorda Burbury nie wykracza aby przeciw prawom ludzkim i�boskim. Sprawa by�a trudna i�poci�ga�a za sob� drug� jeszcze, mianowicie spraw� to�samo�ci ma��onki Antoine�a i�lorda. Przyjmuj�c nawet, �e ka�da z�nich by�a fizycznie niezale�n� osob�, pozostawa�o jednak prawd�, �e ma��e�stwo, cho� konsumowane w�cielesnej postaci, jest przede wszystkim zwi�zkiem dusz. Skrupu�y te by�y jednakowo� przesadne. Prawodawstwo dotycz�ce �lub�w nie bierze pod uwag� przypadk�w wszechobecno�ci i�Sabina mog�a swobodnie post�powa� zgodnie z�w�asn� wol�, a�nawet w�dobrej wierze uwa�a� si� za uczciw� wobec Boga, skoro ani jedna bulla, brewe, reskryt czy; list papieski nie musn�y nawet tej kwestii. Zbyt by�a jednak prostolinijna, by wykorzystywa� te adwokackie racje. Uzna�a te� za stosowne traktowa� swoje ma��e�stwo jako konsekwencj� i�jakby dalszy ci�g ma��e�skiej zdrady, kt�rej nic nie usprawiedliwia�o i�kt�ra pozostawa�a jak najbardziej karygodna. Pokutuj�c - wobec Boga, spo�ecze�stwa i�swojego ma��onka, kt�rych w�taki spos�b obra�a�a - Sabina zabroni�a sobie spotyka� si� kiedykolwiek z�Teorematem. Wstydzi�aby si� zreszt� stan�� przed nim po skonsumowaniu owego ma��e�stwa z�rozs�dku, na kt�re zgodzi�a si� oczywi�cie ze wzgl�du na jego s�aw� i�swoj� wygod�, na kt�re jednak z�godn� szacunku niewinno�ci� patrzy�a jak na poha�bienie ich mi�o�ci.
Trzeba powiedzie�, �e pocz�tki �ycia Sabiny w�Anglii sprawi�y, i� skrupu�y nie m�czy�y jej zbytnio, a�nawet brak Teoremata znosi�a stosunkowo �atwo. Lord Burbury by� naprawd� wyj�tkow� postaci�. By� nie tylko bardzo bogaty, ale i�pochodzi� w�prostej linii od Jana bez Ziemi, kt�ry - sprawa ma�o znana historykom - zawar� morganatyczne ma��e�stwo z�Ermessynd� de Trencavel i�mia� z�ni� siedemna�cioro dzieci. Wszystkie zmar�y w�m�odym wieku z�wyj�tkiem czternastego, Ryszarda Hugona, za�o�yciela domu Burbury. Po�r�d innych przywilej�w, jakich zazdro�ci�a mu ca�a szlachta angielska, lord Burbury posiada� r�wnie� i�ten, wy��czny, otwierania parasola w�kr�lewskich apartamentach, za� jego �ona - umbrelki. Ma��e�stwo z�Sabin� by�o wydarzeniem. Nowa lady sta�a si� obiektem �yczliwej na og� ciekawo�ci, chocia� jej szwagierka pr�bowa�a rozpuszcza� plotki, jakoby by�a kiedy� tancerk� w��Tabarin�. Sabina, kt�ra w�Anglii nazywa�a si� Mari�, by�a poch�oni�ta obowi�zkami wielkiej damy. Przyj�cia, herbatki, rob�tki szyde�kowe na biednych, golf, przymiarki nie pozostawia�y ani chwili na ziewanie. Mimo rozmaitych zaj�� nie mog�a jednak zapomnie� o�Teoremacie.
Malarz w�og�le nie interesowa� si� tym, kto regularnie przysy�a mu czeki z�Anglii, i�doskonale pogodzi� si� z�faktem, �e Sabina nie pojawia si� ju� w�jego atelier. Uwolniony od trosk materialnych dzi�ki comiesi�cznym przekazom si�gaj�cym dwudziestu pi�ciu tysi�cy frank�w spostrzeg�, �e przechodzi okres hiperwra�liwo�ci, co nie sprzyja spe�nieniu dzie�a, i��e musi si� �wyklarowa�. W�rezultacie przyzna� sobie rok odpoczynku, zdecydowany okres ten przed�u�y�, je�li zajdzie potrzeba. Coraz rzadziej widywano go na Montmartre. Klarowa� si� w�barach na Montparnasse i�knajpach Champs-Elysees, gdzie z�kosztownymi dziewczynami �y� kawiorem i�szampanem. Dowiedziawszy si�, �e prowadzi �ycie do�� nieuporz�dkowane, Sabina z�niezachwian� wiar� pomy�la�a, �e poszukuje jakiej� goyowskiej formu�y sztuki, kt�ra ��czy�aby gr� �wiate� z�wszetecznym podtekstem kobiecej maski.
Pewnego popo�udnia, wr�ciwszy z�zamku Burbury, gdzie sp�dzi�a trzy tygodnie, lady Burbury znalaz�a w�swoim wspania�ym domu przy Madison Square cztery paczki zawieraj�ce kolejno: wieczorow� sukni� z�eleasu, sukni� popo�udniow� z�rzymskiej krepy, sportow� sukienk� z�we�ny i�klasyczny kostium z�plastra. Oddaliwszy pokoj�wk� pomno�y�a si� przez pi��, by przymierzy� nowe stroje. Niespodziewanie wszed� lord Burbury.
- Kochanie! - zawo�a� - ale� masz cztery urocze siostry! I�nic mi nie powiedzia�a�!
Zamiast si� skupi�, lady Burbury zmiesza�a si� i�uzna�a za s�uszne odpowiedzie�:
- W�a�nie przyjecha�y. Alfonsyna jest o�rok ode mnie starsza: Brigitte to moja bli�niaczka. Barbe i�Rosalie s� m�odsze, r�wnie� bli�niaczki. Ludzie m�wi�, �e bardzo s� do mnie podobne.
Cztery siostry zosta�y dobrze przyj�te w�towarzystwie, wsz�dzie je fetowano. Alfonsyna po�lubi�a ameryka�skiego miliardera, kr�la garbowanej sk�ry, i�wraz z�nim przep�yn�a Atlantyk; Brigitte - maharad�� z�Gorisapuru, kt�ry zabra� j� do swej ksi���cej rezydencji; Barbe wysz�a za s�ynnego neapolita�skiego tenora, kt�remu towarzyszy�a w�tournee po ca�ym �wiecie; Rosalie wreszcie za hiszpa�skiego podr�nika, z�kt�rym pojecha�a do Nowej Gwinei bada� dziwne obyczaje Papuas�w.
Cztery te �luby, celebrowane niemal r�wnocze�nie, wywo�a�y wiele ha�asu w�Anglii i�nawet na kontynencie. W�Pary�u gazety pisa�y o�nich du�o i�zamie�ci�y zdj�cia. Pewnego wieczoru w�sto�owym przy ulicy Abreuvoir Antoine Lemurier powiedzia� do Sabiny:
- Czy widzia�a� zdj�cia lady Burbury i�jej czterech si�str? To zdumiewaj�ce, jak bardzo s� do ciebie podobne, tyle �e ty oczy masz ja�niejsze, twarz d�u�sz�, usta mniejsze, nos kr�tszy i�brod� bardziej wydatn�. Jutro wezm� gazet� i�twoj� fotografi�, by pokaza� je panu Porteur. Oniemieje.
Antoine roze�mia� si�, gdy� cieszy�o go, �e zadziwi pana Porteur, pe�nomocnika w�adz S.B.N.C.A.
- �miej� si� na my�l o�jego minie - wyja�ni�. - Biedny pan Porteur! A�propos, da� mi znowu kart� wst�pu na wy�cigi w��rod�. Jak nale�y post�pi� twoim zdaniem?
- Nie wiem - odpowiedzia�a Sabina. - Sprawa jest delikatna.
Z zatroskan� twarz� zastanawia�a si�, czy Lemurier powinien pos�a� kwiaty pani Porteur, �onie prze�o�onego w�urz�dniczej hierarchii. W�tym samym momencie lady Burbury siedz�c przy stoliku bryd�owym naprzeciwko ksi�cia Leicester, begum z�Gorisapuru le��c wyci�gni�ta w�palankinie na grzbiecie s�onia, Mrs. Smithson w�stanie Pensylwania robi�c honory domu w�swym pa�acu syntetycznie renesansowym, Barbe Cazzarini rozparta w�lo�y Opery Wiede�skiej, gdzie tenorowa� jej ilustrissime, i�Rosalie Valdez y�Samaniego le��c pod moskitier� w�sza�asie na wsi papuaskiej - wszystkie by�y r�wnie zaabsorbowane i�zastanawia�y si�, czy przy tej okazji nale�y pos�a� kwiaty ma��once pana Porteur.
Teoremat dowiedzia� si� z�gazet o�uroczysto�ciach weselnych, widzia� fotosy ilustruj�ce reporta�e i�nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e wszystkie panny m�ode to nowe wcielenia Sabiny. Z�wyj�tkiem podr�nika, kt�ry jego zdaniem mia� zaj�cie ma�o lukratywne, wyb�r ma��onk�w wyda� mu si� jak najbardziej s�uszny. W�tym samym mniej wi�cej czasie odczu� potrzeb� powrotu na Montmartre. Deszczowy klimat Montparnasse�u i�ha�a�liwa ja�owo�� Champs-Elysees m�czy�y go. Poza tym miesi�czne przesy�ki lady Burbury przydawa�y mu wi�kszego splendoru w�kafejkach Butte ni� w�obcych zak�adach. Nie zmieni� zreszt� wcale trybu �ycia i�na Montmartre zyska� sobie reputacj� krzykacza, pijaka i�rozpustnika. Przyjaciele bawili si� opowie�ciami o�jego wybrykach i�zazdroszcz�c mu nieco nowego bogactwa, z�kt�rego przecie� korzystali, mawiali z�satysfakcj�, �e jest stracony dla sztuki. Nie zapominali te� doda�, �e to wielka szkoda, gdy� ma autentyczny temperament artysty. Sabina dowiedzia�a si� o�fatalnej konduicie Teoremata i�zrozumia�a, �e stacza si� on po r�wni pochy�ej. Zachwia�o to jej wiar� w�przysz�o�� malarza, ale kocha�a go tym czulej i�oskar�a�a sam� siebie, �e to ona spowodowa�a jego upadek. Przez prawie tydzie� za�amywa�a r�ce w�czterech stronach �wiata. Wieczorem, oko�o p�nocy, wracaj�c z�kina w�towarzystwie m�a, na rogu Junot-Girardon ujrza�a Teoremata uwieszonego na r�kach dw�ch podchmielonych, rozbawionych dziewczyn. On sam, spity do nieprzytomno�ci, rzyga� winem i�miota� wstr�tne obelgi pod adresem dw�ch kreatur, z�kt�rych jedna trzyma�a go za g�ow� i�nazywa�a pieszczotliwie swoj� �wini�, a�druga kapralskim �argonem, �artobliwie ocenia�a jego mi�osne mo�liwo�ci. Widz�c Sabin� zwr�ci� ku niej sw� zbrukan� twarz, czkn�� nazwisko Burbury z�kr�tkim, lecz oburzaj�cym komentarzem i�pad� na ziemi� pod uliczn� latarni�. Od czasu tego spotkania by� dla niej ju� tylko przedmiotem nienawi�ci i�obrzydzenia. Postanowi�a o�nim zapomnie�.
Dwa tygodnie p�niej lady Burbury, rezyduj�ca w�towarzystwie m�a w�posiad�o�ci Burbury, zakocha�a si� w�m�odym pasterza z�okolicy, kt�ry przyszed� na obiad do zamku. Jego oczy nie by�y czarne, lecz bladoniebieskie, usta nie lubie�ne, lecz zaci�ni�te, wygl�d czysty i�schludny, umys� ch�odny i�pow�ci�gliwy, w�a�ciwy ludziom zdecydowanym gardzi� - tym, czego nie znaj�. Od pierwszego obiadu lady Burbury zakocha�a si� nieprzytomnie. Wieczorem powiedzia�a m�owi:
- Nie m�wi�am ci tego, ale mam jeszcze jedn� siostr�. Nazywa si� Judith.
W nast�pnym tygodniu Judith przyjecha�a do zamku i�by�a na obiedzie wraz z�pastorem, kt�ry zachowywa� si� grzecznie, lecz z�dystansem, tak jak nale�y wobec katoliczki, siedliska ��nosicielki grzesznych my�li. Po obiedzie przeszli si� po parku i�Judith, zr�cznie i�jakby przypadkowo, zacytowa�a Ksi�g� Hioba oraz Czwarte i�Pi�te Ksi�gi Moj�eszowe. Wielebny zrozumia�, �e grunt jest dobry. Osiem dni p�niej nawr�ci� Judith, pi�tna�cie dni p�niej o�eni� si� z�ni�. Ich szcz�cie trwa�o kr�tko. Pastor prowadzi� wy��cznie buduj�ce rozmowy i�nawet do poduszki wypowiada� s�owa �wiadcz�ce o�wysokim locie my�li. Judith tak bardzo nudzi�a si� w�jego towarzystwie, �e skorzysta�a ze wsp�lnej przeja�d�ki po szkockim jeziorze, by przypadkowo si� utopi�. W�rzeczywisto�ci wstrzymuj�c oddech zanurzy�a si� pod wod� i�gdy tylko znikn�a z�oczu m�a, skupi�a si� z�lady Burbury. Wielebny martwi� si� okrutnie, niemniej podzi�kowa� Panu za to, �e zes�a� na� t� ci�k� pr�b�, i�wzni�s� w�ogr�dku kamie� nagrobny in memoriam.
Tymczasem Teoremat niepokoi� si�, gdy� nie otrzyma� miesi�cznego przekazu. Pocz�tkowo s�dzi�, �e to zwyk�e op�nienie, i�usi�owa� czeka� cierpliwie, ale prze�ywszy ponad miesi�c na kredyt, postanowi� powiadomi� Sabin� o�swoich k�opotach. Trzy poranki z�rz�du na pr�no wyczekiwa� na ulicy Abreuvoir, a� spotka� j� przypadkiem o�sz�stej po po�udniu, - Sabino - powiedzia� - szukam ci� od trzech dni.
- Ale� panie, nie znam pana - odrzek�a Sabina.
Chcia�a p�j�� dalej swoj� drog�. Teoremat po�o�y� jej r�k� na ramieniu.
- Sabino, dlaczego si� na mnie gniewasz? Zrobi�em to, czego chcia�a�. Pewnego dnia postanowi�a� nie przychodzi� do mnie wi�cej, cierpia�em w�milczeniu, nie pytaj�c ci� nawet, dlaczego zrezygnowa�a� z�naszych spotka�.
- Nic z�tego nie rozumiem, co pan m�wi, ale pa�skie tykanie i�niezrozumia�e aluzje obra�aj� mnie. Prosz� pozwoli� mi przej��.
- Sabino, nie mog�a� przecie� wszystkiego zapomnie�. Przypomnij sobie.
Teoremat, nie o�mielaj�c si� jeszcze poruszy� kwestii subsydi�w, usi�owa� stworzy� pozory intymno�ci. Patetycznie przywo�ywa� wzruszaj�ce wspomnienia i�kre�li� histori� ich mi�o�ci. Ale Sabina patrzy�a na� zdumionymi, troch� przestraszonymi oczyma i�protestowa�a ze zdziwieniem raczej ni� oburzeniem. Ch�opak si� upiera�.
- Przypomnij sobie nasze wsp�lne wakacje w�Bretanii, nasz pokoik nad morzem.
- Tego lata? Ale� sp�dzi�am wakacje z�m�em w�Owernii!
- No oczywi�cie! Je�li zas�aniasz si� faktami...
- Jak to zas�aniam si� faktami? Pan sobie ze mnie drwi albo traci rozum! Prosz� mnie pu�ci�, bo b�d� krzycze�!
Zirytowany tak oczywist� z�� wol� Teoremat chwyci� Sabin� za ramiona, zaczai ni� potrz�sa� i�zaklina� si� na Boga. Sabina spostrzeg�a m�a, kt�ry przechodzi� drug� stron� ulicy nie widz�c ich i�zawo�a�a go po imieniu. Podszed� do nich i�nie zorientowawszy si� w�sytuacji przywita� si� z�Teorematem.
- Ten pan, kt�rego widz� po raz pierwszy w��yciu - wyja�ni�a Sabina - zatrzyma� mnie na ulicy. Nie do��, �e m�wi do mnie per �ty�, to traktuje mnie jak swoj� kochank�, nazywa mnie swoim kochaniem i�snuje wspomnienia o�naszej rzekomej dawnej mi�o�ci. - C� to znaczy, m�j panie? - spyta� wynio�le Antoine Lemurier. - Czy mam wnosi�, �e zamierza� pan dopu�ci� si� niegodnych i�haniebnych czyn�w? W�ka�dym b�d� razie nie przekona mnie pan, �e to maniery cz�owieka szlachetnego, uprzedzam pana.
- W�porz�dku - wyj�ka� Teoremat. - Nie chc� nadu�ywa� sytuacji.
- Niech�e pan nadu�ywa, niech si� pan nie kr�puje!