16551

Szczegóły
Tytuł 16551
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16551 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NA WSCHODZIE Obrazek współczesny narysowany z natury przez B. Bolesławitę. All is true Poznań. Nakładem i czcionkami Ludwika Merzbacha. 1866 SŁÓWKO WSTĘPNE. Obrazy z życia współczesnego, któreśmy tu skreślili przeznaczone były pierwotnie do odcinka Dziennika Poznańskiego, do którego redakcyi pisaliśmy przesyłając jej „Na wschodzie”, co następuje: „Żądaliście odemnie powieści do odcinka pisma Waszego — którego wytrwałą, ciężką i szacowną pracę na kresach, każdy uznaje; — było nie małem zadaniem dla mnie odpowiedzieć wezwaniu Waszemu. Powieść w książce, a powieść w odcinku dziennika, są to dwie wcale różne rzeczy; treścią i wykonaniem odchodzą od siebie. Wątpię nawet, czy potrafię, jakbym pragnął, Was i siebie zaspokoić. Dać głodnym czytelnikom na pastwę postacie wymarzone bez związku z życiem codziennem, dzisiejszem, które dziennik wypeł- nia cały; — drażnić ich dumasowską intrygą rozczłonkowaną na małe dozy, pobudzać chorobliwą ciekawość, bawić bezmyślne próżniactwo, — nie zdało mi się właściwem ani dla Was ani dla mnie. Wziąłem więc coś ze starego koszyka wspomnień i notatek podróżnych, co się daje do dni i spraw dzisiejszych zastosować. Dziennik nawet w odcinku, o dniu obecnym zapominać niepowinien..; do kości i szpiku musi być przejęty swym czasem i zaprzątnieniami chwili. Pewien jestem, że u nas większość zrozumie zadanie i myśl tego obrazka; ale dla uprzedzonych i niechętnych, (jacy się też na bożym świecie znaleść mogą), potrzebuję słów kilka powiedzieć, — szczerych, z dobrą wiarą. Powieść osnuta jest na obrazie życia i zabiegów zachodnich kolonistów w Rosyi; wizerunek ten jest prawdziwym, nieszczęściem (nie moja wina) pochlebnym nie jest; mogą to przypisać, niesłusznie często zarzucanej nam niechęci przeciwko narodowi niemieckiemu. Co do mnie, nierozumiem międzynarodowych nienawiści, w sercu ich niemam; szanuję wielce jasnego i zdrowego ducha narodowości niemieckiej, ale niemogę się pogodzić ze skrzywionym, spaczonym, ciasnym kierunkiem, jaki mu nadają w praktyce. Kochamy i szanujemy wszyscy wielkich poetów i filozofów Germanii, pracowitych jej uczonych i badaczów, podziwiamy wytrwały trud przemysłu i handlu; ale tych pięknych i szlachetnych stron charakteru pogodzić niepotrafimy nigdy z tem co sam naród poniża, co moralność jego publiczną obala, co w ostatku musi się odbić w losach tego spółeczeństwa... czytającego z zapałem tak piękne księgi, a idącego w stronę przeciwną, zasadom, które one im wskazują. W życiu politycznem na zewnątrz narodu żadna z tych prawd wielkich, które on wypiastował dla siebie, nie zdaje się względem drugich obowiązującą. Pomiędzy poezyą i filozofią niemiecką a niemiecką polityką i społecznością jest przepaść. Dwie te twarze jednego lica zdają się sobie urągać i sprzeciwiać najdziwaczniej. Dla tego szanując naród, niepodobna mu nie wyrzucać jego wad i nielogiczności postępowania. Powieść dotyka tylko maleńkich epizodów wielkiego dramatu tego zdobycia cichego, pokątnemi intry- gami rosyjskiego państwa, a zachodów skrzętnych o zabicie narodowości polskiej. Trudno od nas wymagać miłości za nienawiść, okazywaną zawsze i wszędzie z zażartością, której żaden interes uniewinnić nie może. Język, obyczaj, byt sam zagrożone są wszędzie, gdziekolwiek się stykamy z narodowością niemiecką, która nie siłą cywilizacyi swej i wyższości chce nas przemódz i pochłonąć (byłoby to grą szlachetną), ale środkami przemocy, siły albo rachuby na namiętności nasze, których wyzyskiwanie może być zręczną spekulacyą, ale nigdy nie będzie postępowaniem szlachetnem Dodajmy do tego potwarze, jakiemi ciska na nas dziennikarstwo i literatura, obrachowane, zręczne, a miotane w celu zohydzenia nas i odjęcia nam współczucia, bez sumiennego zbadania prawdy. W walce z żywiołem niemieckim, który zbrojniejszym jest i szczęśliwiej do niej uorganizowanym niż my, nawet pobici mieć za sobą będziemy sąd historyi, nie takiej, jak ją dziś piszą interesa i namiętności, ale jaką ją stworzy rozum i sprawiedliwość. Jeśli wolno było jednemu z najznakomitszych nowoczesnych powieściopisarzy niemie- ckich, Gustawowi Freitagowi, wystawić społeczność naszą z najmniej korzystnej strony, pomijając jasne — mamy najzupełniejsze prawo, jeśli nie z równym talentem, to z miłością prawdy i znajomością stosunków narysować słaby obrazek jednej cząstki społeczeństwa niemieckiego, przesiedlonego do Rosyi. Ujemna strona, którą zręcznie pochwycił Freitag w Soll und Haben, była i jest dla nas nauką; przyjmujemy ją na duchowną korzyść naszą i radzibyśmy, by z równie zimną krwią, z równą bezstronnością sądu szanowni sąsiedzi przejrzeli się w słabym obrazku małej — radbym jak najmniejszej — cząstki swojego społeczeństwa. „ Nie wiele do tego listu dodać możemy, dla wyjaśnienia celu i myśli głównej tego obrazka, niestety, aż nadto prawdziwego, bo na podstawie prawdziwych faktów osnutego. Nie jest to fantazyjny i tendencyjny wymysł powieściopisarki, jest to historya w tej formie przystępnej i żywej, w której dla największej liczby czytających' dawać ją potrzeba Szczęśliwszym niż nasz narodom wolno marzyć i tworzyć, my w niedoli obecnej mamy aż nadto obfity materyał, któremu jedno to zarzucić by można że jest zbyt poetycznym, zbyt nieprawdopodobnym, tak że raczej go do wymagań ogółu łagodzić potrzeba niż spotęgowywać. — Surowej prawdy tych dziejów krwawych, tych szkarad nadludzkich — niczyje serce by niezniosło, gdyby je słowo z całą siłą, potęgą oburzenia i jęku powtarzać chciało.... Pierwszy to może przykład epoki która aby w nią uwierzono musi połowę swej boleści zamknąć w sobie... W liście poprzedzającym wypowiedziano już że żadna międzynarodowa niechęć, średniowieczna, barbarzyńska piórem autora nie kierowała — chociażby expektoracye nieustanne prasy niemieckiej wszelkich odcieni i obudzić ją i usprawiedliwić bardzo mogły. W literaturze polskiej, nie mamy prawie przykładów takich zajadłych napaści na narodowość niemiecką, jak w niemieckiej, chlubiącej się swem cywilizatorstwem, na naszą. W życiu, w obyczajach ścieraliśmy się często z sąsiadami w sposób nieprzyjaźny, ale w sferach ducha mieliśmy dla czystego ducha Germanii poszanowanie i miłość. Więcej u nas zajmowano się literaturą niemiecką, znano ją lepiej, tłómaczono z niej chętniej, niż we Francyi gdzie od niedawna dopiero nieco pilniej zajmują się żywotem społecznym i umysłową działalnością Niemiec. Umieliśmy oddzielić zawsze waśń powszedniego życia od idei braterstwa w sferach... jasnych poezyi, filozofii, pracy duchowej. — Niemcy chlubiący się wyższością swoją nigdy tak dla nas sprawiedliwymi być nie umieli. W literaturze ich, z prawie nieznaczącemi wyjątkami wszystko tchnie ku nam zastarzałą nienawiścią, uprzedzeniami, wzgardą. Aż do dnia dzisiejszego się to przedłuża, aż do historyi p. Caro i Kulturgeschichte Adlera, który nieumiejąc języka polskiego, pisze historyą obyczaju i żywota polskiego!! Cóż dopiero powiedzieć o dziennikarzach, o perjodycznych z literatury sprawozdaniach w której Polenfresserstwo jest codzień modniejsze i serdeczniej przyjmowane. — W tych smutnych dziejach dni ostatnich, gdy w każdym narodzie choć garstka się znalazła uczciwych ludzi, co dochodzili sumiennie prawdy i z niej dla nas współczucie wyczerpnęli — nie znamy prawie przykładu aby nam choć surową sprawiedliwość oddała prasa niemiecka. Stała się ona sprzymierzeńcem wiernym idei moskiewskich co tem dziwniej uderzać musiało, że jednocześnie w sprawie swojej własnej narodowości, popierała zasady całkiem przeciwne. Ta nielogiczność nie raziła nikogo, wydawała się naturalną w imie polityki i słuszną... bo miano ją za praktyczną. Germania nawet liberalna urobiła sobie system, wysnuła jakieś o starej Polsce idee dla siebie, na których opierając się, śmiało twierdziła czarnem, co gdzie indziej obwołała białem. Niewiem co tu było więcej podziwiać, zuchwalstwo tych kontrastów czy nielogiczność ich oburzającą, a powszechnie przyjętą. Jeśli wiele mamy do wyrzucania mocarstwom które nas na łup i pastwę rewolucyonistom mongolskim oddały, nieszanującym nic w świecie — więcej może dziennikarstwu i literaturze która w sprawie ogólnej, ludzkiej, społecznej, powodowała się chwilowemi interesikami i z wyższego stanowiska na pobojowisko cywilizacyi z barbarzyństwem spojrzeć nieumiała. Obok napadań na nas gwałtownych, namiętnych, potwarczych, mały błysk czystej prawdy — nie miłej zapewne, ale rzeczywistej — który w tych obrazach wyprowadzamy jest bardzo słabym odwetem. My- lim się, bo nawet bez myśli odwetu, ale z innych pobudek malować potrzeba była i tę stronę życia współczesnego Rosyi, aby po niej została pamiątka, dokument do przyszłego sądu... sądu wieków i ludów, do którego się odwołujemy. Die Weltgeschchte ist das Weltgericht. B. Bolesławita. Lucerna, w Szwajcaryi. Kwiecień 1866. Wybrzeża morza Czarnego w okolicach miasta Odessy nie są wcale krainą wdzięczną, ani malowniczą; za polskich czasów w XV jeszcze wieku całe te przestrzenie, na których dozwalano Tatarom koczującym stada wypasać, a które oni później zajęli prawem przedawnienia, zwały się — Dzikiemi polami. W istocie były to pustynie, w pośród których wyobraźnia wędrowców mieściła dziwotwory, owego barańca — roślinę wyjadającą do koła wszystko, niebiesko-nogą przepiórkę, mnóstwo istot rzadkich, osobliwych, których jednak oko ludzi później już nigdy nie oglądało. Kraj ten od niepamiętnych czasów pozbawiony lasów, zeschły i spalony, niezamieszkany, narażony na długie w lecie posuchy, bo go rzadko nawiedzają deszcze, okrywały niedawno temu (nim przyszła kolonizacya i uprawa) — olbrzymie trawy, burzany i osty, bujające żywo, póki lato nadchodząc nie wypaliło zieleni ze szczętem... Naówczas stała się szeroka pustynia równiną płową, nad wyraz smutną, gdzie niegdzie sterczącemi scytyjskiemu kurhanami jak brodawkami okrytą... Reszta zieleni i zarośli kryła się cała wśród ogromnych parowów przed wieki wymytych potokami, które przecinają step w różnych kierunkach... Te bałki (tak je tu zowią) jedne szerokie z kredziastemi bokami, oszarpanemi przez spadające wody, inne stoczyste i okryte murawą, zachowywały w sobie trochę cienia, czasem mały strumyczek, do którego zwierz w posuchę przywabiony nadbiegał i koło którego się gnieździł; prawdziwe wśród pustyni oazy, ludziom służyły też za drogi i chwilowo schronienia, gdy się puszczali w te niegościnne stepy.... Zyzna to wszakże była ziemia, od dawna nietknięta lemieszem, wypoczywająca wieki, od prastarych wędrówek narodów, które ją tylko grobowcami zaludniły. Pierwszy, co ją zaorał a ziarno w nią rzucił zdziwił się bujnemu plonowi, który wydała. Przed stu laty jednak jeszcze ledwie się rzadki zbłąkany zbieg, uciekający z zamieszkanego świata, odważył tu osiedlić na bezpańskiej ziemi, stojącej otworem pierwszemu lepszemu przybyszowi. Ale smutno i ciężko ukrywać się było w tej samotni, którą i dzicz już tatarska przebiegać przestała. Nie było drzewa, aby sklecić nawet szałas mizerny, opału zimą, zielonego dachu szumiących lasów latem, w spieki brakło wody, a bliżej brzegów morza wykopane studnie słoną tylko gąszcz dawały. W zawieje zimowe wilków tylko stada przebiegały pola i suwały się bałkami za pastwa,. Nigdzie drogi i śladu ludzkiego żywota przeszłego, oprócz jak kretowiska zielone wyglądających mogił tajemniczych, których początku niepamiętali ludzie. Na pięć wieków przed erą, naszą już one jak dziś tu stały tajemnicze i bezimienne. Tatarskie szlaki zarastały powoli, gdy i sami Tatarowie spędzeni ku półwyspowi już z niego wybiegać nie śmieli. Powoli zaczęli ludzie owdowiałą ziemię zajmować a byli to ci, co nigdzie żadnej swojej nie mieli, wygnańcy bezdomni, lękający się sprawiedliwości złoczyńcy, wędrowcy niespokojni marzący o łatwej zdobyczy. Była chwila, gdy urzędnicy dwugłowemu orłowi służący, domyślali się tej prawdy, iż ziemia bez ludzi jest wartością umarłą, że tylko intelligencya i praca cenę jej dać mogą i życie... pomyślano o kolonizacyi opuszczonych brzegów morza Czarnego... chciano sprowadzić Słowian coby się ła- two przyswoić mogli, ściągnięto nieco Bułgarów, naostatek, gdy kolonizacje te niewiodły się, puszczono wieść po Niemczeech o błogosławionej ziemi stojącej otworem. Pierwszy, co do niej znęcał uczynił ją, miodem i mlekiem płynącą krainą, choć nic tam jeszcze, nawet woda nie przepływała zeschłego stepu, ale nad miód i mleko droższem było, że tam zabiegliwy człowiek mógł zająć sobie na królowanie tyle tej ziemi pustej ile zapragnął.. nic nikomu nie płacąc. Ludziom, którym gdzieindziej było tak ciasno, że się ich ogrody na łokcie mierzyły, uśmiechało się to rozległe państwo choć w pustyni i wózki płótnem kryte, chudemi końmi i psami ciągnione skierowały się... na wschód! Na wschód! Nach Osten! Ziemi owej obiecanej było dosyć, ale na niej ani trawy nawet... ani grubszego badyla... spieczona opoka, niebo ołowiane, w dali zapadło kipiące i nadąsane morze niegościnne, czarne... tak puste jak wybrzeża, bez żagli, wysp... umarłe. Przyznać potrzeba niepospolitą odwagę temu, co się tam pierwszy z wózkiem zatrzymał, i wykopawszy w ścianie parowu norę, począł klecić domostwo a miękiego kamienia, którego wszędzie pod warstwą ziemi rodzajnej było pełno. Od tej epoki do lat naszych wiele się już lu- dzką pracą, i zabiegliwością zmieniło. Dziś to jest inna kraina.. znać w niej już ludzi, chociaż człowieka jeszcze nie ma... krzątają się pionierowie przyszłości, trzebiąc dla niej pola, na których równie złote kłosy jak płowe chwasty wyrosnąć jeszcze mogą. Pomiędzy starą zatoką, przez Tatarów ChadżiBey niegdyś zwaną, a Limanem Dniestrowym, po nad którym sterczą szare mury dawnego Białogrodu (Akerman) na takim stepie dziewiczym mrówią się już przybylcy z nad Sali, Elby i Renu. Nic smutniejszego nad te kolonie do kamiennych obozowisk podobne, pod sznur wyciągnięte po moskiewsku, regularnie wedle tradycyi niemieckich pobudowane, przy których trochę zieleniny w ogrodzie, gdzieniegdzie suchotnicza akacya z za kamiennego wygląda płotu, ale ani drzewa, ani cienia, ani wdzięku. Rzekłbyś norymbergskie zabawki dla dzieci, tak te budyneczki o czerwonych i szarych dachach wszystkie do siebie są podobne, schludne, nie piękne choć praktyczne. Na całej przestrzeni kuli ziemskiej gdziekolwiek zabiegliwy kolonista niemiecki postawił stopę, wszędzie się zjawia ten norymbergski domek o dwóch szczytach nagich, o małych okienkach, ze swą, strukturą niesmaczną, ale obrachowaną, aby objęła wiele i wygodnie. Znajdziesz go w Ameryce, w Australii, około Saratowa i tu w okolicy Dniestru. W każdym z nich cicho szemrze warsztat przędzący przyszłość. Jest to już w naturze germańskiej, jak w naturze niektórych roślin po całej kuli ziemskiej rozsianych, że im wszędzie, na każdym gruncie, na piasku, w glinie, czarnoziemiu i błocie równie dobrze. Czy zadaniem tego pokolenia równie jak tych roślin jest objąć pod swe panowanie wszystkie niezarosłe kątki świata... niewiem, to pewna, że gdziekolwiek gęściej się ludzie nie zasiali, germański kolonista zjawił się, domek sklecił i przędzie. Nieraz się to myślało, że gdyby tak rozpierzchłe siły były skupione w jedną massę, rzuciły się systematycznie na jedną jaką, część świata niezamieszkałą, jużby były stworzyć mogły drugą Amerykę niemiecką, i zwiększyłyby macierzystą potęgę niezwyciężoną młodych sił kolonią. Ale w instynktowym tym pochodzie znać planu innego nie było, dotąd nad... opanowanie całego świata powoli. Na to więc jeszcze jakie tysiące lat poczekać będą musieli, bo sobie za szerokie zakreślili pole działania... chociaż labor improbus omnia vincit. Tego im odmówić niemożna, że jak mrówki pracować umieją. Niemożna się powstrzymać od pewnego rodzaju admiracji, patrząc naprzykład, jak się to w państwie moskiewskiem udało dobrze, wygodnie, trwale a nieznacznie i cichuteńko rozgościć; jak ten żywioł obcy poślubił wybornie dwa interesa razem, moskiewski i swój własny, jak je przejednał i połączył, jak Naostatek zręcznie się udało postawić nogę tam i zwaśnić, i w waśni stać potrzebnym, i nieufność wzajemną rozbudzić i niechęć zobopólną rozżarzyć, i wodę zmącić i sieć w nią sobie zapuścić. Tu kolonista w tem błogosławionem państwie Bezho-łowja (bezgłowem) przynosi głowę swą dobrze zorganizowaną, i mile musi być przyjęty, bo wypełnia brak wielki; a że gdzie głowy tam i siła, cóż dziwnego, że on tu właściwie i panem i gospodarzem i jak u siebie w domu... wszystko wszystkiem. Do wygód tego położenia należy, że to, co się czyni nie bardzo miłego, czem się chlubić nie warto, cudzym podpisem opatrzone idzie na obcy rachunek. Od najwyższego stanowiska do najpodrzędniejszego w Rosyi znajdziecie wszystko obsadzone przybyszami czuwającymi pilno, aby się nic bez nich nie działo. To też począwszy od największego z nieszczęść naszych, od rozbioru Polski, który cały wypadł nie na korzyść Słowian i Rosyi, znajdziecie wszędzie ślad przyjaznej dłoni, nie lęka się ona wci- snąć pomiędzy drzwi... bo się im zaniknąć nie da. Obie strony skazane są na waśń i jedzenie się wiekuiste... a z walki, zręczny pośrednik co ją zrodzić umiał, korzysta. Wszystkie następstwa tego fałszywego kroku, w który krótkowidząca moskiewska polityka wciągnąć się dała, aż do exterminacyi dni dzisiejszych, idą nie na korzyść Rosyi. — Is fecit cui prodest, naturalnie... Nitkę tych robót, które z tak przedziwną instynktową prowadzono logiką, począwszy od prastarych czasów zakonów nad Wisłą wojujących, aż do nowiuteńkich osad nad Euxynem... nitkę wciskającą się, wplatającą wszędzie, nieprzerwaną od sił tysiąca lat — gdyby kto z dziejów wyciągnąć całą potrafił, byłoby się czemu podziwować. Z nieubłaganą wytrwałością wkręcała się ona wszędzie — budowała miasta, wznosiła fabryki, obalała trony, rozszarpywała prowincye, wprowadzała dynastye. murowała kolonie, biła drogi szerokie, jednała i waśniła wedle potrzeb swych chwilowych, a snuła się ciągle i ciągle coraz ciaśniej obejmując nas i państwo carów....oboje osłabić, jedno zniszczyć, drugie opanować było potrzeba. Rzecz jest na wpół dokonana, a gdy się oczy otworzyły zapóźno... już na pobojowisku dużo tru- pów, które niezmartwychwstaną i wiele nieprzejednanych nienawiści nad niemi; a Moskwa dzisiejsza z wyłupionemi oczyma nie może dojrzeć, że swoją przyszłość morduje... Ale to tak wszystko dzięki nieopatrzności i dobroduszności słowiańskiej, poszło słodko, cicho, a aktorowie istotni tak doskonale byli ciągle ukryci, że ani posądzać było można, by oni sznurkami tych lalek poruszali. W ostatkich stu kilkudziesięciu leciech podbili Moskwę bez rozlewu krwi na wieki wieków. Dziś gdyby się chciała wyzwolić, jest dużo zapóżno. Pod rozmaitemi imionami od góry do dołu siedzą rozstawione czaty, a poczciwy brodacz żegnajacy się przed Bohorodycą ani się domyśla, że za kołnierzem ma anioła stróża, który każdego ruchu jego pilnuje. Dzisiejsi politycy, etnografowie, jeografowie i różni logowie i grafowi o, mylą się grubo, licząc państwo moskiewskie do słowiańskich krajów... Myli się szanowny Duchiński, licząc je za mongolskie — jest czysto niemieckiem tylko... Statystyka urzędowa nie wykazuje tego żywiołu, który jak klin wbił się w samo państwa serce, ani tak licznym, ani tak przeważnym jak on jest w istocie: nie widać go na oko, ale czuć wszędzie. Policyant jakiś francuski. miał zwyczaj mawiać gdy mu zbrodni jakiej przyczyn poszukiwać kazano:... Trzeba śledzić, w każdej na dnie znajdzie się kobieta. Tu można rzec, że w każdej moskiewskiej robocie znajdzie się dobrze poszukawszy, ów zatajony kolonista. W istocie on tu niewidzialny panuje, włada, występuje jako rodowity Słowianin w imię słowiańskich interesów, gdy je potrzeba poplątać, w imię sprawy ludzkości, gdy trzeba oczy zamydlić, w imię liberalizmu, gdy chodzi o przerobienie przeszłości, w imię konserwatyzmu przeciwko rewolucyi gdy dogodniej, w imię zasad najróżniejszych, a zawsze ostatecznie w imię swojego tylko dobra, które istotnie ma na celu. Gdyby historya mogła kiedy dojść do tego, żeby została prawdomówną mistrzynią, a nie bałamutnym oratorem i błyskotliwym paradoxem, jakim jest dotąd — coby to za przedmiot był dla niej, wykazać rolę żywiołu tego przedsiębiorczego wśród słowiańskiego świata!! Pochwycić go na uczynku wśród tej roboty cichej, dokonywanej więcej nocą, niż dniami, tak milczkiem a nieznacznie, iż dopiero po skutkach robotników skrytych domyślać się można. Ta praca wieków, tak świetnych już dościgająca skutków, zdumiewa, a w zimnym widzu, na którego się skórze nie odbywa mogłaby istotnie obudzić uszanowanie, podziw nad instynktem całych mass, ożywionych w ciągu wieków ciągle jedną myślą, pracujących dla jednego celu, nie zbaczających na włos z drogi, jaką instynkt narodowy wskazuje... Dużo wprzód niźli Drangnach Osten sformułowanym został jako przykazanie narodowe, bez samowiedzy kierował robotą wiekową. Jak mrówki przenoszące się z miejsca na miejsce ogromnemi szeregi, cisnęli się na wschód wszelkiego rodzaju koloniści, by posiąść ową ziemię obiecaną: w postaci uczonych cywilizatorów i przebiegłych finansistów, wytrawnych agronomów, usłużnych kapitalistów, doświadczonych taktyków i strategików, pracowitych rolników, fabrykantów, rzemieślników, przedsiębiorców... Każdy z chyłkieme swem narzędziem przystąpił na miejsce i niby nieco poczynał robić około swego, jak gdyby tylko interes osobisty miał na celu. Znalazło się jednak w końcu ciało doskonale spójne, zorganizowane bez poprzedniemi umowy, posłuszne skazówkom przewódzców, których stanowisko samo i położenie wyznaczało, działające jako jeden człowiek na korzyść narodu. Takim sposobem obsiedli koloniści całą Moskwę od najodleglejszych gubernii, łańcuch stanowiąc nieprzerwany aż do miejsca, gdzie sznurem tym wiążą się z macierzystem łonem starej Germanii na słowiańsko-lechickich posiadłościach jak kleszcz już wpiętej.. Trzeba było w istocie siły niepospolitej, przebiegłości ogromnej, ażeby nigdzie nawet podejrzeń nie obudzić; by u nich być serdecznie a przyjacielsko z nami; by na gruncie moskiewskim tak doskonale wdziać imię, obyczaj, język, prawosławie, fanatyzm tamtejszy; żeby się nigdzie nie dać ująć na przeniewierstwie; jedną nogą stanąć na stopniach tronu, drugą wpośród ludu i rozpuścić pasożytne gałązki, gdziekolwiek niemi jaką szparkę okryć, do jakiej narości przyczepić się było można. Dziś, jak widzimy, Kaufmann nie ustępuje Murawjewowi i — mówiąc językiem Shakespeara — przemurawjewił Murawjewa (przeherodził Heroda). a o tem, czego nie widać, nie ma co mówić. Cała ta historya walki starej Rosyi z Polską podżeganej nieustannie, w której różne role przychodziło odegrywać elementom kolonizatorskim, tak doskonale posługuje interesom postępu na wschód i królowaniu na wschodzie, iż w niej trudno się nie domyślać roboty przyjacielskiej starego naszego znajomego. Nie ulega wątpliwości, że Moskale się byli poznali jakoś w końcu na tem, że pod pantoflem swoich gości przyklapnięci siedzieli, gdy wielki ów pan w nagrodę zasług prosił u cesarza, żeby go zrobił Niemcem.. poczynało grozić niebezpieczeństwo, ale je odwrócono fanatyzm budząc na Polaków i idąc w pomoc przeciwko nim z zapałem i poświęceniem, łatwemi do wytłómaczenia... gdyż doskonale służą sprawie naszych gości. w Rosyi. W tej chwili przyjaźń znowu między starymi sprzymierzeńcami jak najściślejsza, jak najgorętsza... znikły różnice narodowości wobec głodu polakożerstwem się nasycającego. Dosyć się przypatrzeć ustawom, organizacyi, a nawet lekko zbadać język zdrajcę, by się przekonać, że Rosya wszystko czem żyje, porusza się, zawdzięcza Niemcom. Byli oni i są jej nauczycielami; stworzyli wojsko, administracyą, flotę; gdzie stąpić, zawadza się o wyraz niemiecki, o ślad niemczyzny nieprzetrawionej, o łupinkę zjedzonego owocu. Uczeń wprawdzie niewiele przynosi honoru nauczecielowi, ale w tem, co potrzeba jest posłuszny, a zdaje się, że i mistrzowi o to idzie, żeby wychowania zbyt prędko nie dokończył i zawsze był potrzebnym. Dziś koloniści poprzychowywali się i poczuli potrzebę uczynienia pewnych ustępstw miłości własnej Moskwy, która czuje się potężną, a podpiwszy sobie i rozhulawszy się gotowaby... ale taki jeden godny człek jak von Kaufmann nie zbawiż i nie przejedna z niemiecką ludnością najupartszych prawosławców ? Nie ma więc obawy o przyszłość najmniejszej, a gdyby i była, już dziś za późno się leczyć, kiedy choroba we krwi, w ciele, w caluteńkim organizmie nią przejętym. Moskwa słaba zyskała sprzymierzeńca, ale dziś ona tylko jest odpowiedzialnym redaktorem... pisma, w którem ma udział bardzo podrzędny. Rozbiór mikroskopowy społeczeństwa moskiewskiego wykazałby najlepiej co to tam jest obcego pierwiastku pod kaftanem, sarafanem i ohrejduszką. Mało rodzin nie może się pochwalić jakiem pokrewieństwem z cywilizatorami, jakąś kropelką krwi szlachetniejszej. Najściślejsze połączenie aborigenów z kolonistami, wedle wiekuistego prawa, które żywiołowi wyższemu daje pierwszeństwo w pokoleniach następnych, wydało naturalnie potomstwo więcej podobne do zachodniego pierwiastku, niż do dzikiej płonki, na której on był zaszczepiony. Ale dość lub nadto tego wstępu, w który nas mimowolnie wniosło rozmyślanie nad stepem u brzegów morza Czarnego. Nieść z sobą światło, pokój, zgodę, postęp, miłość pracy, chrześciańskie prawdy, bliźniego umiłowanie... o jakże byłoby pięknem powołaniem... gdyby się tylko to powołanie czuło, spełniało i nie siało nasion, z których., co urośnie?... wie tylko — Bóg; tymczasem niezawodnie — kartofel. * * * Wędrowiec z nad Renu lub Sprei, któregoby niewygodna powózka moskiewska tłukąc mu boki dowiozła w okolice naddniestrzańskie — zdziwiłby się niepomału wpośród stepu nagiego, w małem wgłębieniu równiny, znajdując porządną, zupełnie jakby kędyś z Niemiec przerzuconą, czarodziejską laską, osadę.... Zdawałoby mu się, że trafiające się w suche dnie lata fata morgana łudzą jego oczy... ale nie... W pobliżu osady spotkałby z fajką porcelanową na krótkim cybuszku, w szlafmycy na głowie i kamizoli z ogromnemi guzami idącego współziomka, a spytawszy go o nazwisko wsi, dowiedziałby się, że to jest... Luisendorf. Co za dziw, niedaleko znajduje się maleńki Potsdam, miniaturowy Stuttgard, Dorotheenberg, Michelsdorf, Emilienthal itp. Słowem są, to sobie drobne Niemcy na pustkowiu, wysiadujące nową ojczyznę jak struś jaja na piasku. Luisendorf należy do najstarszych kolonii w tym zakącie, a w Luisendorfie ów domek zczernialy nieco, niepokaźny, około którego rosną cztery akacye, starsze... który okala murek z suchych poskładanych kamieni widocznie starszy nad inne: to relikwia, to pierwsza budowa i praojciec całej tej dziś tak porządnie i trwale zbudowanej wsi, w której już nawet i kircha wcale porządna świeżemi jeszcze żółcieje ścianami na pagórku. W tym niepoczesnym domku żyje ośmdziesiątletni, siwowłosy patryarcha, ojciec rozrodzonej familii, pierwszy śmiały pionier, co na tym stepie zatknął niewidzialną czarno-czerwono-złotą chorągiew i podbił potem i trudem tę ziemię dla Germanii Jana Gotlieba Henryka Schultze znają naokoluteńko, nie tylko Niemcy osadnicy, którzy go wysoce szanują, ale sąsiedni Bulgarowie, dalsi Wołochy; a nawet w Odessie, gdzie jest główny zarząd kolonii niemieckich; gdy przyjedzie z interesem, śliczna pani Hahn przyjmuje go w swoim salonie, poi kawą i uśmiecha mu się wdzięcznie. J. G. H. Schultze jest w istocie znakomitością wśród kolonistów, ich doradzcą, wyrocznią, wodzem, głową. Opowiadają starzy ludzie, że J. G. II. Schultze, zwany pospolicie starym Gotliebem, przed wielą już laty, młodym jeszcze człowiekiem, z tłómoczkiem na plecach, o kiju, z sercem atoli mężnem, z niewielą talarami w kieszeni, ale z poczuciem siły wewnętrznej — przywędrował do Odessy. Była to chwila, gdy kolonizacyi pragniono; Gotlieb puścił się na wędrówkę w okolicę, rozpatrzył dobrze i mężnie pierwszy oświadczył, że nietylko sam rolę weźmie, ale sobie towarzyszów z Niemiec sprowadzi, byleby mu dobre dano warunki. Jego śmiałość, roztropność i pewność siebie zjednała mu u ówczesnej władzy łaski i Gotlieb dostał grunt na osadę, której był założycielem. Miejsce to, które się zwało dawniej Karabal nie rychło nowe otrzymało nazwisko; dopiero po odbytej podróży do Niemiec, z której Gotlieb sobie towarzyszkę życia i pracy pannę Luizę Koch przywiódł i kilku towarzyszów broni, wieś nazwano na cześć pięknej jasnowłosej i niebieskookiej żony Schultza: Luisendorf. Historya wzrostu i rozszerzenia się osady byłaby bardzo ciekawą, ale brak do niej materyałów; jedynym mogłoby być opowiadanie założyciela ośmdziesiąt-kilkoletniego Gotlieba, ale staruszek nigdy bardzo mównym niebył, a w ostatnich latach fajki z ust nie wypuszcza i ledwie się półsłowy odzywa. Nie żeby na wszystko szwankował, bo to się wcale postrzegać nie daje; ale więcej się w sobie zaniknął a trochę zdumniał staruszek. Ma też prawo być dumnym, bo mu się nader szczęśliwie powiodło. Mało założycieli gradów i osad własnemi oczyma oglądać mają szczęście, tak rozkwitłe dzieło swoje. Gdy stary Gotlieb siądzie obok swojego równie już starego domku z babuleńką Luizą, otoczony wnukami, a pojrzy z górnego piętra pięknej Lauby, którą sobie postawił, na Luisendorf, serce mu rośnie. Ten siwowłosy patryarcha ze swą, fajką, szlafmycą, pończochami, trzewikami, kaftanem, wygląda zupełnie otoczony rodziną, na ładny obrazek Ludwika Richtera. Nieraz podróżny, przebiegając wieś, w której teraz jest już i stacya pocztowa i hotel Gambrinus, i kościołek i szkółka dla dzieci i Bierlocal z kręgielnią i t. d. mija laubę szanownego Gotlieba, mimowolnie uchylając głowę przed staruszkiem, całe dnie spędzającym w chłodku, częścią nad biblią, w części z własnemi myślami, których głębi nikt nie zbadał. Liczna rodzina otacza patryarchę Luisendortu, synowie, córki zamężne, wnuki, a nawet prawnucząt para: wszystkim poszło ręką na świecie z małemi wyjątkami i nie wszyscy pozostali na wyrobio- nym trudem dziadowskim zagonie. Dużo się z tego rozpierzchło po szerokiem państwie moskiewskiem. Gotlieb mało mówi. bada chętnie, nie wyrokuje nigdy, ze zdaniem własnem jest ostrożny. Nie wyrzekł się on kierowania losami rodziny, ale aforystycznie rozkazuje młodszym, radzi starszym, nie tłómaczy się nigdy, przyczyn nie zdaje się badać lub objawiać ich nie lubi. Jedynym przedmiotem, o którym w ciasnem kółku swoich krewnych z upodobaniem opowiada, to o pierwszych czasach swojego osiedlenia, o trudnościach, jakie tu spotykał \i miał do przezwyciężenia. I w tem jednak jest ostrożnym bardzo, zwłaszcza, gdy mu instytucye krajowe i ludzi wyżej położonych sądzić przychodzi; naówczas fakta nagie podaje wstrzymując się od komentarzy draźliwych... westchnie czasem lub nawet nagle zamilczy, spotkawszy na drodze coś bardzo trudnego do uniewinnienia. Uśmiech szyderski ale łagodny, politowania pełen, ucina powieść... Gotleb nakłada fajkę i milczy. Wstrzemięźliwości tej, długim latom pracy swej winien zapewne, że i władze tak szczególne (gdyż kolonie niemieckie zarząd swój mają osobny) jak i krajowe w ogóle jak najlepiej go uważają.. Posiada on ich nieograniczoną ufność.. i u rządu ma jak najlepszą notę... W czasie objazdu tych prowincyi przez cesarza Mikołaja, który konie przeprzęgał w Luisendorfie, Gotlieb miał zaszczyt chleb i sól w imieniu kolonii niemieckich ofiarować N. Panu na srebrnej tacce.. ze stosowną mówką w rodzinnym języku.. Tacka i solniczka robione były kosztem kolonistów w Odessie u najlepszego złotnika z kunsztem w istocie wielkim, bo wyglądały poważnie i ciężko, a nie ważyły wiele i kosztowały nie drogo... N. Pan z tego powodu za szczycił starca medalem złotym na wstędze orderu ś. Aleksandra, który Gotlieb z upodobaniem wkłada! W dnie uroczyste, kawałek zaś czerwonej wstążeczki nosił zawsze, nawet u letniego kaftanika... Cesarz Mikołaj podał nawet rękę Gotliebowi i uścisnął dłoń jego, co on zawsze wspominał, nie przytaczając wszakże, iż przez wdzięczność rękaw munduru cesarskiego pocałował z wielkiem wzruszeniem. Przed swojemi tłómaczył się z tego bałwochwalstwa tem, że., jak mówił — był to przecie niemiecki monarcha. Za takiego on w oczach patryarchy Luisendorfu uchodził... Z rozczuleniem dodawał starzec, iż w rysach, postawie, głosie mowy, przypominał mu ukochaną dynastyą,.. — a do poszanowania jakiem starca otaczano, przyczyniło się i to, że miał najstarszego syna w Petersburgu, na wysokiem już stanowisku militarnem.. i w wielkich łaskach u dworu, a z potężnemi stosunkami w stolicy... Michał lwanowicz Schultze, syn starego Gotlieba, zawczasu przez ojca oddanym był do wojska. Wielkie talenta, pamięć nadzwyczajna, umysłu bystrość, ślepe posłuszeństwo rozkazom starszych, tak prędko nim pokierowały, że bez żadnej protekcyi dostał się do akademii wojennej i w niej potem jako instruktor był użyty. Przymioty, któremi się odznaczał, umiejętność kilku języków, gotowość na spełnienie najtrudniejszych poleceń, rzucały go potem w różne gałęzie ministeryum wojny. Używano go trochę wszędzie, gdziekolwiek rozsądku i szparkiego a roztropnego trzeba było człowieka. Michał Iwanowicz przeskakując stopnie, doszedł do rangi jenerała, zostawując majorami ledwie swych dawnych towarzyszów. Był to l'homme ?tout faire na dworze cesarza Mikołaja wojskowym i choć stale przywiązany do akademii, odrywanym nieustannie być musiał do różnych, jak w Moskwie zowią, szczególnych poleceń. W radach pilnych, gdy zaufanego, dyskretnego, milczącego a niezbyt chciwego potrzeba było sługi, na któregoby i rozsądek i milczenie rachować było można, posyłano po Michała Iwanowicza, dawano mu paszport, pieniądze i instrukcyą, szeroką władzę użycia dyskrecyonalnych środków i zawsze prawie z najzawilszych poleceń wychodził zwycięsko. Tym sposobem robiąc, karyerę, dostawał w drodze łaski: krzyże, krzyżyki, pieniężne nagrody, tytuły, a co najwięcej, stał się niesłychanie potrzebnym. Gdy inni na tym pełnym intryg i zawiści dworze łączyli się z jakąś partyą, dworowali jakiemuś faworytowi, służyli wyłączniej którejś z tych znakomitości, co składały kamaryllę i używały chwilowego wpływu a łaski nadzwyczajnej,. Michał Iwanowicz tak zręcznie manewrował ze strategią sobie właściwą, że nikomu się nie naraził, nikogo nieprzyjacielem niemiał, wszystkim równie był miłym i w żadną sieć dworską wplątać się nie dozwolił. Grzeczny dla każdego, nikogo do zbyt poufałych zwierzeń nie dopuszczał; nie mogąc ich uniknąć, przyjmował je milcząco, nie dając znaku ani współczucia ani oburzenia; a gdy go za narzędzie użyć próbowano, usuwał się w sposób nie obrażający. Niektórzy znajdowali, że bardzo wysoko patrzał, a szczególniej mu za złe miano w tym świecie, gdzie przekupstwo jest chlebem powszednim, a wypotrzebowywanie stanowiska gwoli własnemu interesowi tradycyonalnem — że się okazywał nielito- ściwie czystym w sprawach pieniężnych i po prostu mówiąc, kraść niechciał. Przykre to naturalnie robiło wrażenie na towarzyszach, było bowiem jakby im w oczy rzuconą wymówką; ale zacny Michał Iwanowicz, jak skoro sam odpowiedzialnym nie był, na cudze grzeszki patrzał z wyrozumiałością dla słabości ludzkiej tak dziwną, iż nawet złodziejów miał po sobie. Michał Iwanowicz był żonaty i zdaje się, że tajemnicze małżeństwo owe jeszcze go w znaczeniu, na majątku i wpływie podniosło. To ożenienie należało pewnie do najważniejszych wypadków jego życia.. Wkrótce po niem bowiem, już uszlachcony rangą, dostał od Mikołaja tytuł barona i herb, pół orła rosyjskiego, a w połowie tarczy dwie szable na krzyż na księdze leżące... To pewna, że Michał Iwanowicz czuł już od kilku lat potrzebę przybrania sobie towarzyszki życia... Pomiędzy arystokracya rosyjską mimo stopnia, wychowania, bardzo pięknej powierzchowności, uchodził on za dorobkowicza i ciężko mu tu było wielkie sobie obiecywać powodzenie. Postanowił był więc szukać ładnej twarzyczki, wychowania i posagu w tej klasie, która żon dostarczać zwykła takim wyrosłym z niczego znakomi- tościom. W wolnych od zatrudnień chwilach począł bywać wieczorami w kilku poważniejszych domach kupieckich, będąc z systemu za ożenieniem z Moskiewką. — Musiało mu to na coś być potrzebnem. Zofia Piotrówna piękna, dorodna, wesoła, prostego serca i umysłu panienka, powierzchowności miłej, bardzo mu do serca przypadła..... Ojciec obiecywał przeszło sto tysięcy rubli posagu... Najgorzej się wszakże stało, że Michał Iwanowicz nieopatrznie jakoś, może, po odczytaniu Hermana i Doroty, czy jakich podbudzających poezyi niemieckich, zakochał się straszliwie, wcale nie po jeneralsku w swojej przyszłej... Stęskniony widać do uczucia jakiego w życiu nie doznał, pozwolił sobą owładnąć Zofii Piotrównie. Dziewcze wychowane skromnie, zakochało się też w jenerale doprawdy, i rodzice patrzeli na to, uśmiechając się z kątka i czekając tylko, rychło się uroczyście oświadczy. Stadło było ze wszech miar dobrane, obie strony zadowolnione, przyszłość jasna się obiecywała... marzono o niej, mówiono półsłówkami. Jenerał tę cudną wiosnę spóźnionego żywota widocznie chciał przeciągnąć.., zwlekał ożenienie bawiąc się tą miłością, czystą, gemüthlich, wesołą, niewinną. Wielkie to szczęście, że się był nieoświadczył i rzeczy nie doprowadził do niepowrotnych przyrzeczeń, któreby był musiał dotrzymać. Już się zbierało na wyznania, na prośbę u rodziców o rękę panny, gdy jednego ranka, jenerał odebrał karteczkę od starego hr. A.. wzywającą go wieczór na herbatę, dla pomówienia w pilnym interesie z wyższego rozkazu. Michał Iwanowicz był dobrze z hrabią A.. jak ze wszystkimi należącymi do ściślejszej kamarilli, w szczególnych jednak łaskach u niego nie był. Zdziwiło go trochę zaproszenie, ale posłusznym być musiał. O godzinie bliskiej tej, która mu była wyznaczoną, zajechał jeszcze do Zofii.. zabawił z nią wesoło żartując kwadrans i do zobaczenia nazajutrz pożegnawszy, udał się do pałacu. Nikt nie wie, jaki był przedmiot rozmowy pomiędzy dwoma współziomkami, gdyż hr. A... był także pochodzenia germańskiego... to pewna, że Michał Iwanowicz wyszedł z tej konferencji we cztery oczy jak nieprzytomny, blady, że wpadł do karety i niewiedział, jak ona go do domu odwiozła, że się nie rozbierał do późna, i chodził łamiąc ręce po sali, że nazajutrz pisał, dostał urlop na kilkanaście dni, jeździł do ojca do Luisendorfu, że tu przybywszy miał z nim bardzo długą naradę ta- jemniczą” a po niej z oczyma zaczerwienionemi, milczący, chory, przybity powrócił do Petersburga. Widać, że tam Michał Iwanowicz był oczekiwanym i bardzo potrzebnym, gdyż wprost z rogatek odebrał polecenie jechania do Carskiego Sioła, gdzie jenerał A.. przebywał. W sukniach podróżnych, jak stał był zaraz wprowadzonym do gabinetu.. i tam parę godzin pozostał. Rozmowy naturalnie nikt podsłuchiwać nie mógł. ale była żywa, długa i skończyła się tem, że we drzwiach wyprowadzając go, A uściskał serdecznie, dając mu termin na jutro... Jenerał nie pojechał tego dnia do Zofii, chociaż w domu znalazł aż dwa od rodziców jej zaproszenia; ulubiony jego sługa Wańka (w istocie Johann i Niemiec, ale doskonale znaturalizowany) nadzwyczajnie był przestraszony tem, że się spać nawet, mimo znużenia podróżą, nie kładł, całą noc przesiedział w fotelu, palił papiery, wzdychał i chodził. Nad rankiem siadł pisać list długi do Zofii i nazajutrz rano go wyprawił... Co się stało w domu kupca, niewiedziano, ale chodziły wieści, że Zofia niebezpiecznie chorowała, a mimo to jenerał już tam nawet nie pojechał się dowiedzieć. Wieczorem udał się dosyć wystrojony do jenerała A., który razem z nim do karety siadłszy, kazał jechać ku admiralicji... Tam wysiedli przed pysznym pałacem jak najwytworniej -urządzonym, pełnym służby w liberyi herbownej, kwiatów, bronzów i dywanów... Wyglądał ten gmach na zaczarowaną krainę cudów tem więcej, że w przyćmionym jego salonie, z niezmiernym gustem urządzonym, który zdala woniał jak ogród wiosenny, znaleźli na szezlągu... prześliczną, białą jak śnieg.. królewnę.. Obok niej siedziała wielkiego tonu i wspaniałej postawy niewiasta hrabina.. X... Hrabinie X.. i Irenie Sergiejewnie córce jej hr. A... przedstawił pana jenerała, który się obu paniom przypomniał, miał bowiem szczęście widywać je na balach u dworu.. Irena Sergejewna była frejliną... Przyjęto Michała Iwanowicza jak najlepiej, a Irena parzała na niego długo jak w tęczę, jakby badała tę męzką twarz, pod której bladą naówczas maską, nic prócz odważnej rezygnacyi wyczytać nie było można. Zaproszono jenerałów na herbatę, ale hr. A... musiał odjechać zaraz z powodów służbowych, Michał Iwanowicz zaś pozostał do późna. Szczegóły bliższe tych odwiedzin nikomu wiadome nie były. We dwa tygodnie potem dosyć prywatnie, ale jedak zaszczycony samego panującego przytomnością;, odbył się ślub jenerała, świeżo kreowanego barona von Schultze z hrabianką Ireną... Było to małżenstwo niezmiernie świetne, gdyż hrabianka pochodziła ze starej arystokratycznej rodziny — tatarskiej, miała imię piękne, posag ogromny, związki i wpływy przeważne u dworu, wielki nawet szacunek najwyżej położonej osoby___ drudzy mówili więcej jeszcze..; była nadzwyczajnej piękności, młoda.. i bardzo starannie wychowana... Baron Michał Iwanowicz wchodził przez nią w świat nowy.. faworytów; ale od ożenienia swojego posmutniał, stracił wiele z dawnej żywości, jakoś po nim zbytniego szczęścia widać niebyło... Pożycie młodej pary osłonione było tajemnicą... Wprawdzie jenerał zajął mieszkanie na dole w pałacu żony, ale był tam prawie jak obcym... Niezmiernie miał wiele zajęcia zawsze, bardzo często wysyłano go na Kaukaz, w oddalone gubernie, z misyami różnemi do Niemiec, przywoził z sobą zawsze krzyże, łaski nowe i rósł w znaczeniu, ale zdawał się zamęczony nawałem pracy... Z Ireną widywali się rzadko, ceremonialnie prawie, nie jak małżonkowie, ale jak dobrzy przyjaciele i znajomi... Biedna opuszczona z powodu jego rozlicznych zajęć kobieta, zabawiała się życiem wielkiego świata, do którego należała i sierotką kilkoletnią, którą sobie była przybrała... Była też to śliczna dziecina... Po cichu bardzo szeptano, ale to mogły być plotki, że Zofia... nieposzła za mąż, że jenerał potajemnie do niej powrócił, że ją widywał, że tam trwały jakieś tajemnicze stosunki. Ci co znali jenerała dowodzili, że od czasu świetnego swego ożenienia dziwnie się był odmienił... posmutniał, zdziczał, surowszym się stał i drażliwszym niż kiedykolwiek. Pomimo tak znakomitego wyniesienia się Michała Iwanowicza, nic zerwał był on wcale stosunków z rodzicielskim domem., pisywał do ojca, czasem go odwiedzał na krótko i między Luisendorfem a Petersburgiem listy chodziły regularnie... W stanowczych chwilach życia, jak. przed ożenieniem swojem, niespuszczając się na nic, jenerał brał pocztę i wpadał do ojca na chwilę... Naówczas starzec i on zamykali się w osobnej izbie na długą rozmowę, po której już kilka chwil rodzinie tylko poświęciwszy i znajomym... Michał Iwanowicz pędził znów nazad do stolicy. Oprócz jenerała i barona, który tak wysoko podniósł rodzinę Schultzów z Luisendorfu, stary Gottlieb miał jeszcze synów trzech, a i z tych każdy na swój sposób bardzo sobie szczęśliwie dali radę na świecie. Drugim po jenerale był Gottlieb junior noszący imię ojca, który znaczną już miał fabrykę sukienną i przędzalnią w samym Luisendortie. Był to człowiek czynny, pracowity, cały oddany swemu geszeftowi, powierzchowności prostej i dosyć zaniedbanej, ale dosyć światły i bardzo roztropny. Zawcześnie się był ożenił w Saksonii, dokąd umyślnie sobie po żonę pojechał do znajomych i miał już wnuków ze starszej córki. Obok staroświeckiego domku patryarchy kolonii, Gottlieb junior, pobudował sobie już daleko okazalszy. Przytykał doń długi wązki budynek zawierający przędzalnie i warsztaty, zabudowania na skład wełny, magazyny i inne potrzebne niniejsze domki, przy których się nieco najemników niemieckich mieściło. Gottlieb junior już się był dosyć znacznego dorobił majątku, a zdawało się, że idzie do szybkiego wzrostu fortuny, bo co rok prawie fabrykę swą rozszerzał i ulepszał. Trzeci syn, ukończywszy nauki w Odessie, poszedł do cywilnej służby, w której niemniej od braci był szczęśliwym, zajmował już bowiem w kancelaryi jenerał gubernatora Chersonu i Krymu posadę zna- czną i dążył do wyższej talentem i pracowitością. Mało był podobnym do obu swych braci, których powierzchowność zdradzała pochodzenie ludowe; wychowanie odebrawszy świetniejsze, za czasów księcia Worońcowa, mając zręczność zbliżyć się do dobrego towarzystwa, jakie go otaczało, wykształcił się na angielskiego gentlemana pod wpływem na pół brytańskich obyczajów i życia rodziny księcia, który był też więcej może Anglikiem niż Moskalem. Nie przestając być w duszy Niemcem, Fryderyk trochę na kosmopolitę zakrawał; miał nadzieję pójść drogą dyplomatyczną, ale ta go zawiodła, gdyż nadto był potrzebnym w miejscu, by go chciano przenieść gdzieindziej. Ożeniony z Niemką także, żył na dosyć dobrej stopie w Odessie, gdzie nawet pobudował sobie małą gotycką willę u brzegu morza. Był on częstym gościem w Luisendorfie; ale choć go ojciec lubił, mniej się z nim jakoś rozumieli niż drudzy bracia. Fryderyk czytał dosyć, a w polityce miał pojęcia trochę odmienne i nazywano go w rodzinie bardzo liberalnym. W istocie przeczuwał on tylko radykalizm późniejszy i przeiął był rewolucyjne pojęciu młodych Moskali, które w mm tylko od wybujania praktyczność niemiecka strzegła. Czwarty a najmłodszy, Johann, mieszkał z rodzi- cami razem; jego w myśli przeznaczał ojciec na spadkobiercę patryarchalne) starej kamieniczki i szerokiego obszaru ziemi, której część tylko wydzielił był pod zabudowania i ogród Gottliebowi junior. W czasach gdy ów pierwszy kolonista zjawił się na Karabalu, ziemia była prawie bezpańską” nie miała ona żadnej wartości, staruszek umiał naówczas, zakładając wieś pamiętać o sobie i wydzielić lwią, część w tym stepie, który na