16556

Szczegóły
Tytuł 16556
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16556 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16556 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16556 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NOWE STUDJA LITERACKIE przez J.I. Kraszewskiego Nakładem S. Orgelbranda Księgarza, przy ulicy Miodowej Nr. 496. 1843. Za pozwoleniem Cenzury Rządowej. w Drukarni S. Strąbskiego, przy ulicy Bednarskiej Nr. 2690. Korrekta podług pisowni Autora. Wydając pierwszy tom Studjów, nie sądziliśmy wcale, aby nam przyszło ciągnąć je dalej; zebrawszy w nim i dawniejsze i nowe o kwestjach literackich artykuły, oddaliśmy je na sąd czytelników, ze zwykłą rezygnacją na wszelkiego rodzaju wyroki. Z podziwieniem spotkało nas lepsze, niżeśmy się spodziewali przyjęcie; kilka osób, których zdanie cenim wysoko, życzyły nam rozwinąć obszerniej, rzucone w pierwszej xiążce myśli, inni zachęcali nas do zastanowienia się szczegółowego nad dawnemi pisarzami polskiemi. Łatwo nam było pochlebnej rady posłuchać, a zebrane dawniej materjały, ułatwiły dalszą pracę. W tym tomie dajemy czytelnikom naszym, dwa artykuły o literaturze teraźniejszej i krytyce, Rys dziejów języka polskiego, będący wyjątkiem z Rozprawy konkursowej, napisanej dla otrzymania katedry języka polskiego Uni- wersytecie S. Włodzimierza; rozprawy aż nadto dla nas pochlebnie ocenionej przez Radę Uniwersytetu, która nas na tę posadę wyznaczyć raczyła, a zająć jej tylko nieprzewidzane niedozwoliły nam okoliczności, — nareście rozbiór dzieł Klonowicza, a mianowicie jego sławnej Victoria Deorum. Ten ostatni artykuł był wprawdzie drukowany przed kilką laty w Wizerunkach naukowych, aleśmy go teraz poprawili i uzupełnili. Następne tomy, zawierać będą przegląd pism, prawie wszystkich znakomitszych pisarzy dawnych polskich, jako: Kochanowskiego, Reja, Górnickiego, Grochowskiego, Miaskowskiego, Twardowskiego, a z późniejszych: Trembeckiego, Naruszewicza, Krasickiego. Przegląd ten przeplatany będzie artykułami o nowej literaturze i nowych dziełach, zasługujących na obszerny rozbiór. Niemożemy oznaczyć jeszcze, jaka, jeśli Bóg życia dozwoli, będzie obszerność tych Studjów; każdy tom stanowiąc osobną całość, zupełnie odrębną, nieobowiązując do nabywania reszty, oznaczony jednak będzie bieżącą liczbą dla rozróżnienia. W przeciągu roku, ukaże się mniej więcej dwa tomy; możemy to przyrzekać, mając znaczną liczbę dawniej nagromadzonych materjałów, które tylko porządkujem i przerabiamy. Nie będziemy tu protestować się przeciw żadnej krytyce, ani dziękować za pochwały, pierwszego ciągu Studjów; prosiemy owszem sami o jak najżwawsze krytyki, o jak najmniej ogólników pochwalnych, które niedowodzą nic, nad wielką grzeczność i uprzejmość autorów. Spór w przedmiotach takich, jest pożądany; a jeśli w walce o prawdę, dostanie się komu po uszach, (choćby mnie samemu), chlubna to będzie rana, zyskana w bojn o dobrą sprawę. J. I. Kraszewski. D. 20 Listopada 1842 roku Gródek. Tom I. I. SĄD KRYTYKI I CZYTELNIKÓW. Krytyka jest rozpoznaniem (recenzją) i rozbiobiorem dzieł, jest ukazaniem na ich zalety i wady. Krytyka, powiadają, kieruje zdaniem ogółu o utworze i wyrozumowywa uczucia, jakich doznają czytelnicy, niewiedząc co je rodzi. Krytyka jednem słowem jest analizą, jest rozbiciem dzieła na jego części składowe, pierwiastkowe, ocenieniem ich wartości pojedynczej i wywagą całości. Krytyka jest rozbiorem. Możeż się ona jako rozbiór korzystnie do wszystkiego i zawsze zastosować? Rzeczy, które czuć koniecznie potrzeba, aby je ocenić, podpadająli pod tak zwaną pospolicie krytykę? Całe państwo poezij, czy i jak jej podlega? Są to zapytania, które rozwiązuje dwoista natura krytyki. Jest krytyka, cała rozumowa, cała analityczna, zimna, prawidłowa, czepiająca się formy i litery; jest druga, która nieinaczej się tworzy, jak wychodząc z uczucia; krytyk czyta, czuje głęboko, a nareście, gdy sprawę zdaje ze swego uczucia, bada w sobie, dla siebie i dla nauki ogółu, jego przyczyn. Taka tylko krytyka dla dzieł imaginacij, uczucia, natchnienia, dobrą być i sprawiedliwą może. Ale zawsze dobrą i sprawiedliwą tylko względnie do indywiduum, jakie ją tworzy. Jeśli co do krytyka, trudno bywa bez względnie prawdziwą i sprawiedliwą w oczach wszystkich. Dla czego? Bo ona zawsze jest tylko wyrazem zdania jednego, pojedyńczego, człowieka i od moralnej wartości jego, wartość jej zawisła. Weźmijmy z historij literatury przykłady, a przekonamy się, jak bardzo rzadko, krytyka officjalna, została ostatecznym sądem dla dzieła. Pospolicie potomność odrzuca je całkiem i tworzy zupełnie nowe o utworach pisarzy zdanie. Krytyka indywidualna zostaje zdaniem tych tylko, którzy sympatyzują z jej autorem. Im więc krytyk dobitniej będzie w sobie, sobą, wyrażał i przedstawiał uczucie i zdanie ogółu, tem krytyka jego będzie pewniejszą sankcij i przyjęcia. Tymczasem najpowszechniej się dzieje, że nietylko krytykę współczesną zbija sąd potomności, ale nawet uczucie współczesnych samych. A gdy tak jest, krytyk, może się wziąść do innego rzemiosła (bodajby miał szyć buty (*) nic on nie sprawi i nie dojdzie do niczego swoją krytyką. Powtarzamy, ogółu sąd, jest jedynym sprawiedliwym sądem. Składa się on z pojedyńczych zdań, mało od siebie różnych, jednej barwy i charakteru, które formują jedno zdanie - bezwzględnie w swoim czasie i miejscu, prawdziwe. Zdanie czyli sąd ogółu, po tem się poznaje, że je usłyszysz z ust najróżniej usposobionych ludzi, co sobie nigdy swych myśli przelać nie mogli. — Zdanie ogółu, maluje czucie ogółu. Vox populi, vox Dei. Rozumie się, że za ogół bierzemy, część najoświeceńszą w narodzie. Zdanie to jest jedynym sprawiedliwym sądem o dziele i takowe potomność potwierdza. Krytyk przed tem zdaniem, jest niejako adwokat przed sądem, co wnosi sprawę, broni jej lub potępia, ale sam nie decyduje. Wpły- -------------------------------- (*) Ne sutor itd. wać on może na decyzją, ale jej ogłosić nie w prawie. Nie myślmy, ażeby pochlebiać potrzeba było tłumowi i jegom passjom, aby cię tłum osądził pochlebnie, aby cię do serca przycisnął. Nie, ón gorzką nawet prawdę uczuje i przyjmie; ón się da pisarzowi poprowadzić, skoro pisarz i ón współczują z sobą. To co w listach swych, napisał Seneka (*) iż nie chciał podobać się ogółowi, bo co chwalił ogół, ón tego nie umiał, a co ón umiał, tego ogół nie mógł chwalić, maluje i czas w jakim pisał i pisarza. Za wzgardę, wzgardą dziś zapłacono Senece, ceniąc go tylko jako zręcznego szermierza i sofistę. Dziś o nim że samym zdania wszystkich, zlały się w jeden sąd powszechny. Pisarz nie potrzebuje pochlebiać, aby byt zrozumiany, uczuty i oceniony, ón ma być tylko częścią wyrażającą całość sobą, a co utworzy w jakimkolwiek kierunku, mając swój zaród, swoją przyczynę, równie w nim jak w całości, którą wyraża, przez nią zostanie przyjęte. Też są warunki krytyki, co indywidualnem nie będąc zdaniem, chce głosem powszechnym -------------------------------------------------------------------------- (*) Nunquam volui populo placere, nam quae ego scio non probat populus, quae probat populus ego nescio. Seneca Epist. XXIX. przemawiać. Krytyk, zasługujący na to nazwanie, którego głos ma pójść dalej nad swój wiek, winien też jak pisarz, wyrażać ogół, czuć z ogółem i być niejako tem tylko wyższym od niego, że sobie sprawę z siebie zdać umie, że ma samopoznanie, którego tamtemu brakuje. Krytyk, aby zdanie jego zostało przyjęte, winien w niem tylko wydać to, co wszyscy czują, nie co ón osobiście, indywidualnie doznaje, winien być tłumaczem ludu. To co zowiemy ogółem, powszechnością, ludem, jest częścią najoświeceńszą narodu, jakeśmy powiedzieli wyżej. Część ta dawniej niewielka, dziś coraz jest liczniejszą. Kiedy oświecenie było udziałem klassy, professją, że tak powiem pewną, zdanie tej klassy stanowiło zdanie powszechne. Ale naówczas, przez to samo, że ci tylko prawie czytali i sądzili, co sami także pisali i tworzyli, zdanie ogółu, bywało niesprawiedliwe, bo niem kierowały często osobiste i stronnicze niechęci. Dlatego to, ze starożytnych pisarzy, częściej czytujem odwołania do sądu ludzi wyborowych, do kwiatu klassy oświeconej, współczującej z pisarzem, częstsze narzekania na brak związku, między autorem, a ogółem. Takiej natury jest wyżej cytowany wykrzyknik Seneki i jedno miejsce Plutarcha, żalącego się, że niemoże mówić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mówić nie chce (*). Dzisiejszy stosunek pisarza do ogółu, jest cale inny, a zdanie ludu oświeconego (nie już klassy tylko jednej, z niewielkiej liczby uczonych złożonej), daleko bardziej stanowcze, daleko prawdopodobniej sprawiedliwe. Przypuszczono w filozofij rozum zbiorowy, rozum powszechny, zgadzający się na jedne prawdy, będące zasadniczemi i bezwzględnie prawdziwemi; czemużbyśmy nie mieli przypuścić, że zdanie zbiorowe, zdanie większości, jest najsprawiedliwsze i jedyne prawdziwe?? Ale wróćmy do Krytyków. Ci adwokaci, wnoszący sprawę przed sąd potomności, najczęściej ją dotąd przed nią przegrywają. Nie brak nam dawnych i nowych przykładów ślepoty krytyki, która stawiąc się prawie zawsze na stanowisku przeszłości, sądząc dla przeszłości, że tak powiem i z przyjętych praw przez nią, na nic się nie zdała, skoro krok dalej postąpim. Krytyka nie idzie nigdy równym krokiem z całym ruchem umysłowym, z literaturą, ona ------------------------------------------------------------- (*) ??? ??? ??? ??????, ??? ? ??? x?????, ??? ?? ó ??? x?????. ??? ?????? (Vita Isocrat. Plutarch). się wlecze za nią, ciągniona przez nią, wlecze się powolnie, ociągając, oglądając w tył i wzdychając do przeszłości. Krytykę wiedzie z sobą literatura, nie krytyka literaturę; toż samo dowodzi, jak ona jest słaba, zawsze prawie, jak małą gra rolę. Najrozgłośniejsze zdanie krytyka, zaszumiawszy jak wykrzyk wśród głośnego chórowego śpiewu, tonie w odgłosie jego. Rzadko, nadzwyczaj rzadko, krytyka odważy się postąpić naprzód i proroczym zawołać głosem, a wówczas natchniona, odbije się echem w potomności. Ale taką krytykę tworzą pospolicie, wcale nie tak zwani z powołania krytycy. Krytyka ze stanowiska przeszłości, jest jedna z najfałszywszych, opierając się na spełnionem, sama się wskazuje na zapomnienie, na odepchnięcie. Protestując się przeciw wszelkiemu postępowi, któren jakikolwiek jest, postępem się nazywa, zostaje za nim w tyle. Ginie głosem wołającego na puszczy. Równie niedostateczną, nieskuteczną jest krytyka indywidualna, a tem może niedostateczniejszą, im wybitniejsza indywidualność, im sprzeczniejszy duch co ją tworzy, z duchem ogułu, z usposobieniem powszechnem. Taka krytyka, jest tylko ciekawym pomnikiem sposobu widzenia, postrzegania i sądzenia, ale miejsca niema w historij literatury i ruchu umysłowego. Są dzieła, którym krytyka nic zarzucić nie może, nic nie zarzuca, owszem wychwala je, wynosi, wskazuje za wzory; a przecież nikt ich nie czyta, nie przypadły do serca nikomu, nie słychać o nich, tylko z tytułu znane, rodzą się i w aureoli pochwał, niepoznane, nie czytane, zamierają. Są inne, na które krytyka najzajadlej następuje, które z błotem miesza, których wady dobitnie wskazuje, które potępia i zabija; a jednak są czytane namiętnie, żyją i żyć będą, przeżywszy bezsilny głos krytyki. Czem się to dzieje? Tem właśnie, że krytyka nie jest i być nie chce, głosem ogółu, tylko wyrazem zdania indywidualnego lub zdania partij. Żaden krytyk nie pomyślał, czy ma to współczucie z ogółem, które jedynie go poświęca i zdolnym do tego powołania czyni, żaden nie sprobował się wprzód nim zaczął pisać, nie zastanowił się nad Jem, czy pierwsze jego zdanie przyjęte zostało lub nie! Tym czasem powtarzamy, krytyk jak pisarz, winien być tylko organem ogółu, wyrozumowującym jego uczucie, winien podsłuchiwać głos ludu i wypowiedzieć, co słyszał, winien pisać jak pisał ów muzyk swoją diabelską Sonatę(*), pod dyktowaniem niewidzialnego Jeśli zdanie krytyka różni się zupełnie od powszechnego, powinien zdać sobie sprawę, z przyczyn tej różnicy i jej natury—powinien się zastanowić sumiennie nad sobą, czyli się nie rozbratał z zdaniem powszechnem i nie poszedł ciasną drożyną widoków stronniczych, zastosowań systematycznych. Kry tyk jakeśmy rzekli, utwory sztuki rozpoznając, naprzód czuć powinien, potem rozumować i rozbierać. — Czucie powinno być dla niego skazówką najpierwszą, bo utwory natchnienia, uczucia, sercem i duszą wprzód się powinny czytać niż głową. Wskaże mu potem rozum, zastanowienie chłodne dla czego tak jest, jak jest i dla czego tam a tam, nie uczuł co by był uczuć powinien. — Swoje własne jednak uczucie krytyk powinien poddać niejako (chcąc aby jego rozbiór sankcjonowało zdanie powszechne), uczuciu powszechnemu, które ma podsłuchać nie ważąc lekce jego objawień. On za powszechność rozumować, ona za niego czuć prawie powinna. Budować ma na tem założeniu; inaczej zbuduje kruchą lepiankę jednodniową, do której nikt zajrzeć nie przyjdzie, inaczej krytyka jego będzie pojedynczym -------------------------------------------------------------- (*) Podobno Tartini, bez znaczenia głosem, jakim dziś prawie są wszystkie nasze krytyki, do których po upływie pewnego czasu zajrzeć bez zdumienia nie podobna. Krytyka bowiem więcej jeszcze niż cała literatura starzeje i zostaje w tyle od powszechnego ruchu, dla tego, że w początkach już, była tuż w prawdzie za literaturą, ale zawsze już w tyle. Spójrzmy dzisiaj na sądy przed dziesięcią laty, przed piętnastą wywoływane na utwory, które trafiły do serca ludu i zostały okrzyknione arcydziełami, spójrzmy a przekonamy się jak były fałszywe. Dopiero powszechny odgłos uwielbienia, naprowadził krytykę na właściwą drogę, zmusił ją do szukania tam piękności, gdzie ich wprzód dojrzeć nie mogła, otworzył jej oczy. Krytyka jest terminem historycznie środkującym między dzieły a teorją. Z niej i z nich rodzi się dopiero tak zwana teorja, przychodząca wówczas, gdy literatura albo osłabła i bezsilna kona, albo w udzielnej sferze tworzyć zaczyna. Naturalna tendencja krytyki sprowadzania utworów wszystkich, do najprostszego ich wyrazu, do ogólnej formuły jedynej, czyni ją zimną i oschłą. Zamiast iść z postępem, ona chce uprawidłować postęp i dla ułatwienia sobie sądu w miejscu osadzić wszystko. Analiza anato- miczna zawsze jest najłatwiejsza na trupie. To też krytyka współczesna niesłychanie trudna, kaleczy siebie i to co rozbiera, a najswobodniej panuje dopiero na martwych, na smętarzu literackim, w wiekach niepłodności — odrętwienia. Krytyka, powiadają, jest potrzebną dla pisarzy, potrzebną dla ogółu — pierwszych i drugich ona prowadzi. Tak — prawda, ale o tyle tylko, o ile idzie z ruchem umysłowym wieku i współczuciem powszechnem; o tyle o ile pisarzy skierowuje ku ogółowi, ogół ku pisarzom, pośrednicząc i tłumacząc tylko. Krytyk jest, rzekliśmy, adwokatem przed sądem potomności nieodwołanym i ostatecznym, — krytyk także jest adwokatem ogółu, ón wyraża to co ogół czuje i myśli, a czego wyrazić sam niepotrafi. Taką powinna być krytyka, ma li mieć istotne w literaturze i jej historii znaczenie. Jest li taką dzisiaj?? o tem bardzo jeszcze wątpiemy. W powszechnej krytyce, nie tylko u nas, ale wszędzie, brak sumienia, brak uznania swojej ważności, nadto pośpiechu, nadto lekkomyślności, nadto zarozumiałości. Krytyk bierze dzieło pod sąd, niepytając jakie ono wrażenie zrobi na nim, co zawiera, ale do jakiego autor należał stronnictwa, do jakiego wyznania literackiego. Nie czytając, już wie co ma powiedzieć, czego będzie szukał w pisarzu, na co nastawał. Nie daje się uczuciu, odpycha je, a mimowolnie uczuwszy co piękne, tai się z wrażeniem swojem, usiłując wyrozumować przeciw sobie samemu nawet, że to co utworzył pisarz, pięknem i dobrem być niemoże, szukając czasem sposobów dowiedzenia, jak dalece lepiejby było, gdyby było inaczej! Krytyka niesumienna, jest zupełnie bez znaczenia i bez celu. Nikogo ona niepowiedzie za sobą, a odgłosem nawet swoim, wzbudzając często ciekawość do dzieła, naprowadza na przeczytanie go i ocenienie całkiem sobie przeciwne. Autorowie kierować się nią nie myślą, powszechność nie może; — głosy krytyków niepoświęconych odzywają się jak brzęki owadów i nikną. Nikt z niemi nie sympatyzuje, prócz takich co zdania swego nie mają, a wziąwszy cudze, nie wiedzą z którego końca niem sobie usłużyć. Krytyka także jest kapłaństwem; nie jest to wyjawienie zdania jedynego wyłącznego, ale powinno być głosem ogółu, lub wyrazem tego głosu. Im więcej głosów powie na nią, że jest prawdziwą, tem będzie prawdziwszą, tem pewniej absolulnie (w swoim czasie i miejscu) prawdziwą. Krytyka, która całą sferą, całym widnokręgiem, różni się od zdania powszechnego i będąc mu przeciwległym biegunem, sądzi, że pokieruje zdaniem ogółu — jest bezskuteczną i do niczego nie wiedzie, mieniąc się wyższą nad pospolity sposób widzenia rzeczy, jest zboczeniem tylko lub cofnieniem się. Powiedzieliśmy to kilkakroć i dowodem za nami jest cała niemal historja literatury, że krytyka idzie za literaturą, z literaturą, ale dotąd nic widzieliśmy jej, aby szła kiedy naprzód. Naturą jej jest pracować nad spełnionem, nad przeszłem, szukając punktu porównania zwraca się nieustannie w świat przeszły, ogląda martwych — ztąd tendencja jej do zostawania w tyle, do cofania, i usiłowanie wstrzymania wszystkich z sobą. Krytyka w znaczeniu jej dotychczasowem jest — negacją nieustanną. Nie było by tak, gdyby krytycy chcieli się przekonać, że powinni być tylko tłumaczami ogółu, wyrazicielami jego myśli. Na ówczas krytyka istotnie szła by na równi z literaturą, sympatyzowała z nią i część jej stanowiła. Krytyka raz przejęta duchem powszechności, potrafiłaby tymże duchem kierować, prostować jego zboczenia j oczyszczać sąd ogółu. Tego dokazać nie może stawiąc się przeciw niemu, obok niego, a nigdy w nim i z nim, działając w innej własnej sferze, niedostępna duchowi wieku i narodu, i pochwycić go niemogąc. Krytyka indywidualna największą jest wadą, że najzupełniej do niczego się nie przydała i jest, jakeśmy rzekli, bez znaczenia. Zdanie pojedyńczego człowieka wysłuchane zostaje z mniejszą lub większą uwagą, w miarę jak człowiek ten większe lub mniejsze wzbudza zaufanie, a potem zapomniane. Tam tylko gdzie pojedynczy człowiek stał się organem ogółu, gdzie wypowiedział czucie powszechne i wychodząc z punktu, na którym stoją wszyscy, podszedł krokiem dalej od wszystkich, tam tylko skutecznie działa. Ta tylko część krytyki jego cóś waży. Resztę zabija i przeważa, zmazuje szmer równej wagi, a większej liczby zdań indywidualnych, co malując człowieka i jego usposobienia, nic więcej nie malują i nie znaczą. Krytyki w duchu ogółu, nie tylko bywają przyjęte i sakcjonowane przez potomność, ale w współczesnej literaturze, zyskują rozgłos, znaczenie prawdziwe i zaraz wyróżniają się dobitnie od krytyk indywidualnych i stronniczych, stojąc od nich wyżej, bo na równi najwyższego sądu — sądu powszechności. Lecz powiecie mi, krytyka przecie nieraz, jak widziemy, spowodowała całkowitą w zda- niu i wyobrażeniach ogółu, odmianę, krytyka wywróciła nieprawnie nabyte tytuły sławy i wywiodła imiona nieznane z niesłusznego zapomnienia? Proszę o przykłady. Bywało tak w istocie i dzieje się dziś jeszcze; wszechmocność krytyki na martwych już literaturach i dziełach zapomnianych, wszechwładnie się okazuje. — Łatwo jest krytyce mówić do przekonania, gdzie nikt jej nie przeczy, gdzie mówi sama, bo sama jest tylko. Łatwo wywrócić sławę, która była czczym tytułem, ale widzieliśmy stokroć jak bezsilna przy jenjuszach olbrzymach, co zajmując wszystkich, czytani są zawsze i wzbudzają zawsze jedne uczucia, pomimo najróżniejszych krytyk. Czemu krytyka nieraz zajadle kąsając Homera, Danta, Shakspearea — rozbiła się o nich ?? Czemu drugich tak łatwo powaliła o ziemię ? Zaledwie upodobanie ogółu w pisarzu ustało, chwytając porę krytyka występowała, aby zabić — umarłego. Chodziła po placu boju ścinająć głowy poległym. Lecz gdy ogół sercem przystał do pisarza, co zrobiła kiedy krytyka??? W powszechnym zapale, uniesieniu, uwielbieniu, głos krytyki rozbijał się jak brzęk muchy, gdy ryczy morze i wiatry szumią. Niepotrafiła ona nawet wyrobić tak nazwanej reakcij, póki za- rodek jej nie wykluł się sam w powszechności, raz wykluty łatwo już było wyhodować krytyce. Cóż więc znaczy krytyka indywidualna, krytyka sama przez się, krytyka jako zdanie sprawy z jednego zdania, jako jedno przeczenie, gdzie ogół jest przeciw niej? — najzupełniej nic. Często bardzo krytyka sił swych próbuje, nie już negacją, ale tworzeniem, biorąc na się reabilitacją imion zapomnianych lub zapoznanych, tworząc, że tak powiem, nowych ludzi, nowych pisarzy. Zwracając tym sposobem uwagę na nich, jeśli krytyk miał przeczucie smaku i zdania powszechności, udaje mu się dojść celu i wynieść na piedestał swego bohatera; przeciwnie, jeśli to tylko wybryk indywidualny, nie wiedzie do niczego. Na chwilę wypłynąwszy nad fale, imie nieznane na wieki znowu w nich tonie. Missją krytyki przedewszystkiem, jest i powinno być, torowanie drogi dla historij literatury; małe jest jej działanie na pisarzy, żadne prawie na ogół, zawsze widziemy ją śpiesznie doganiającą literaturę, ale zawsze w tyle — niechżeby pojęła się i raz wyszła z błędnego stanowiska. Usiłując panować teraźniejszości, a zawsze za nią prawie zostając, lub jedną przynajmniej nogą na smętarzu przeszłości, nie może krytyka działać skutecznie. Zamiast opierać się na tej przeszłości, która ją oddala od właściwego stanowiska i cofa, niechby stanowczo oparła się na zdaniu ogółu i z niego wychodziła, niechby poddała się mu i usiłowała tylko zbadać przyczyny uczucia powszechnego, wyłożyć je. Tym sposobem objaśniła by teraźniejszość i potrafiła nią kierować, do niej należąc, w niej będąc, część jej stanowiąc. Nie wlokła by się z tyłu, ale szła równolegle z literaturą. Na krytyka nie subtelnej zdolności nicowania i wywracania wszystkiego, nie szermierskich talentów stylu szukać by należało, ale wyraziciela doskonałego zdania i uczucia powszechności; któren by to zdanie i uczucie wyrazić, wyrozumować potrafił, co by miał jedno tylko więcej od ogółu — samopoznanie. Taki krytyk istotnie działać by mógł i na ogół i na pisarzy, a jego zdanie stanowiąc część historij literatury, nie poszło by w zapomnienie, potomność by je uznała, jeśli nie absolutnie prawdziwem, to przynajmniej w miejscu i czasie. Tym czasem głosy krytyki, są to rysy nie do historij literatury, ale do drobnej historij stronnictw politycznych, literackich, lub wprost do biografij krytyków, głosy martwe i bez oddźwięku, co w długiem życiu dzieła, rzadko mu towarzyszą, najczęściej ozwą się przy narodzeniu proroczo, zawstydzą się kłamstwem swem i na wieki umilkną; lub znowu dźwięczą rozgłośnie gdy już dzieło dawno umarło, a każdy się dziwi, dla czego tak uparcie się odzywają o nieexystującem. * * * Każdy czyn jest wcieleniem myśli, i każdy utwór sztuki, jest także realizacją, wcieleniem idei mniej więcej szczęśliwem i silnem. Do krytyki należy rozpoznać ideę i jej wcielenie, to jest myśl i formę, powiedzieć jak się do siebie mają, czy się z sobą godzą i czy z siebie nawzajem wypływają. Aby tego dojść, krytyka ma przed sobą ideał dzieła wymarzony i porównywa go z dziełem samem. Ukazanie różnic ideału tego od rzeczywistości, ukaże niedostatki dzieła. W dawnej literaturze, ideały służące za miarę porównania, stały gotowe. Niepotrzebował ich krytyk wymyślać, miał je dane, miał prawidła niezmienne, do wymierzenia idei i ocenienia formy. Krytyka była tak łatwą, że się w końcu stała prawie bezmyślną i mechaniczną. W każdym uprawianym rodzaju, były wzory ' uważane za najwyższą doskonałość, krytyk brał je do porównania i niemi wzrost nowego dzieła mierzył. Zjawiała się Epopeja — wywodzono epopeję starożytnych, zaśpiewał kto odę, brano Horacego do ręki, aby zobaczyć, czy zupełnie tak natchniony został i prawidłowie wcielił swoje natchnienie autor. Czasem doskonale naśladujące nowsze twory ułatwiały porównanie. Krytyka szła mierząc i przymierzając tylko, a co nie podchodziło do miary, brakowała z pogardą. Dziś cale co innego; mamy literaturę prawie bez prawideł, (w której raczej prawidła są, ale nie było czasu ich wyciągnąć jeszcze), niezgodziliśmy się na arcydzieła do porównania służyć mogące, krytyka więc cale inaczej postępować sobie musi. Niema się ona na czem oprzeć, prócz indywidualnego pojęcia rzeczy i własnego ideału. Krytyk stawi przed sobą nie już jak dawniej arcydzieło exystujące do porównania, ale ideał wymarzony przez siebie na umyślnie. Ideał ten w miarę jak chce, może wynieść wyżej daleko nad dzieło, które sądzi, lub zniżyć go ku niemu. Nic mu arbitralności nie broni, nic od niej go nie zasłania. Jego wymysł jest prawem, pojmiemy łatwo, jak ten wymysł indywidualnie różny być może i często fałszywy, jak sąd oparty na porównaniu z takim ideałem, często krzywym być musi. Do tego — w dawnej literaturze, zbliżenie w for- mach i ideach do utworów uważanych za najdoskonalsze, było poczytywane za zasługę, dziś toż samo, jest grzechem. Potrzeba przedewszystkiem oryginalności. Krytyk obszerne ma pole do okazania, jako nikt oryginalnym w istocie nie jest. Znajdzież się bowiem myśl i forma, bez zarodku w przeszłości, bez jenealogij, co by się nie dała do czegoś przyrównać i od czegoś wyprowadzić??? Krytyka w nowszej literaturze, jest więc samopaśnem uganianiem się za ideałami, których arcydzielności nic nie potwierdza i nikt nie uznaje, jest nie podpartą niczem, wahającą się, słabą. Taka krytyka odzywać się musi bez przekonania, a przekonanie zastępując wrzawą, krzykiem i udaną pewnością siebie, wydaje się łatwo, że niema prawdziwej siły i podpory w niczem. Na tysiącu sprzeczności złapać ją można, dziś odwołuje się do przeszłości i staje na zapomnianem stanowisku, jutro wybiega naprzód ze swoim własnym ideałem w ręku, któren sama tylko ubóstwia i za wzór uznaje. A jak dawna krytyka grzeszyła przywiązując się do formy i tę uważając za koniecznie pewnemi warunkami, pewne myśli wyrażającą; tak nowa często zapomina całkowicie o formie, wiążąc się do idei. Nieśmie ona stanowić nowych form i nie umie sobie zdać sprawy, jakie są lepsze, zarówno więc przyjmuje najwyszukańsze i najprostsze, najstosowniejsze i najdziwaczniej wybrane. Tym czasem zastanawiając się nad ideą i rozwinieniem jej w dziele, a niechcąc się zniżyć do rozpatrywania drobnych szczegółów, nieodbicie jednak do harmonijnej całości potrzebnych, upoważnia niejako milczeniem swojem nadużycia wszelkiego rodzaju, licząc je wszystkie na karb natchnienia, gdy są po większej części, zimną rachubą lub naganną opieszałością i nierozwagą. Nigdy formy, nigdy styl nie był tak zaniedbany, nigdy język tak zuchwale kaleczony, jak pod panowaniem dzisiejszej krytyki. Widziemy wychodzące dzieła, których autorowie, grammatyki, pisowni, znaczenia wyrazów nie znają. Piękne w nich myśli okupują usterki stylu, ależ najpiękniejsze myśli, aby w całem świetle zajaśniały, powinny być przynajmniej niepokaleczonym wyrażone językiem. Widziemy z tego wszystkiego cośmy wyżej powiedzieli, że dzisiejsza krytyka, jest bezskuteczną i bezsilną. Potrzeba jej koniecznie czegoś co by ją uprawniło, usankcjonowało, na czem by się oparła; bo osobistego widzi mi się nie dosyć nigdy, a tam gdzie się wyrokuje o utworze dla wszystkich przeznaczonym, mało jednego arbitralnego zdania. Widziemy znowu, że i dawna i nowa krytyka w rozpoznawaniu wartości dzieł, niema słuszności za sobą. — Sądy jej unieważnia potomność, i krytyka coraz poprawiać się musi, przystając na wyrok ogółu. Co dziś okrzyczała złem, jutro uwielbione przez wszystkich, dobrem uznać musi, zapominając co mówiła przed chwilą. Dla czegóż więc nie wyrzec by się indywidualnego zdania, usiłując wniknąć w sąd ogółu i ograniczyć się wyrozumowaniem go, wykładem jego racjonalnym ? gdy sąd ogółu (zawsze w miejscu i czasie) jedynie się okazuje sprawiedliwym. Vox populi, vox Dei. Zawsze głos większości oświeconej potwierdziła potomność; rzadko krytykę indywidualną usankcjonowała przyszłość, przyjmując ją za wyraz swego sposobu widzenia. Krytykiem więc dzisiaj najsprawiedliwszym i jedynie namaszczonym, nazwę, nie zręcznego budowniczego systematu i tworzyciela ideałów, ale człowieka, co jak każdy inny pisarz narodowy, uznany został przez ogół, za organ jego, co w sobie wyraża usposobienia narodu i czuje jego uczuciem i instynktowie trafia na sądy mass. Takiego tylko krytyka głos i dla pisarza i dla czytelników, będzie ważnym, nauczającym, stanowczym. Odwołać się od niego pod sąd większości nie można, bo całą ma za sobą; walczyć z nim jednemu nie podobna. Indywidualne przekonanie autora o wartości własnego utworu, ustąpić musi zdaniu, które podziela większość. To dla pisarza. Ogól w duchu sądu rozpoznając swój sąd własny, da się naprowadzić na dalsze jego wynikłości, da się nawet w części sądu swego sprostować, gdy punkt wyjścia krytyka i ogółu jest jeden. To dla czytelników. Krytyka więc zamiast jak dawniej opierać się na prawidłach pewnych, wyciągnionych sztucznie i dość arbitralnie z dzieł uznanych za idealnie doskonałe, dziś winna uznać jedynym prawidłem sąd i smak ogółu; a krytyk co się w urywkach swych niezgadza z sądem ogółu, może być pewien, że błądzi. Odwoływanie się do potomności, bardzo wygodne dla krytyków i pisarzy, dowodzi tylko braku związku między ich czasem a niemi — a zatem zupełną ich nieużyteczność na miejscu i w czasie, w jakiem są. II. LITERATURA JAKO SZTUKA. Powiedzieliśmy wyżej, że wszelkie dzieło ludzkie, wszelki utwór człowieka, jest tylko wcieleniem jego myśli, jest to myśl jego ożywiona, zamieniona w fakt, nie jako w istotę przez niego z danych pierwiastków — stworzoną. Człowiek nic tworzy pierwiastków, tylko je z sobą kombinuje i łączy w pewien właściwy sobie sposób i ta kombinacja, jest jego kreacją. Chodzi o to i chodzić powinno wcielającemu myśl swoją człowiekowi, aby ją jak najdoskonalej, jak najpiękniej, najwyraźniej wydał z siebie. Do tego pomaga mu albo uczucie silne swojej myśli, albo pojęcie warunków, pod któremi myśl ta ma się najpotężniej wcielić. Z tąd pochodzi dwojaki sposób, doskonałego wcielania myśli; albo silnem uczuciem ich, które instynktowo drogę wskazuje, albo pojęciem warunków. W pierwszem niema, w drugiem jest samopoznanie. W pierwszem pisarz niewie, że jest i jak jest artystą; w drugiem zna warunki sztuki i na korzyść ich swoją używa. Są całe epoki w literaturze, pochodzące z tego lub tamtego źródła. Pisarze pierwszych epok, więcej mają uczucia, drugich więcej zastanowienia i przemysłu. Odrzucić z pogardą jedną lub drugą epokę wyłącznie, postawić je za szrankami historij umysłowej człowieka, niepodobna. W tej i drugiej epoce są myśli, różnym tylko sposobem właściwym czasowi wcielane. Epoki tylko bezmyślne, w których ludzie kręcąc się w kole danych kilku uczuć i pojęć, nic nie tworzyli, a wszystko przerabiali, mogą być wysunięte i to nie z historij form, której konieczną część stanowią, ale z historij myśli, bo nic swojego, własnego nie dały. Jak literatura, tak inne sztuki jej pokrewne i Z nią razem stanowiące wielką całość sztuki — są różnemi językami na wyrażenie różnego sto- pnia myśli ludzkich. One wszystkie trzymają się za ręce i wedle symbolicznego rodowodu starożytności, są sobie rodzonemi siostrami. . Nazwano te języki, sztukami, może dla tego, że dotąd mało uprawne, z trudnością używane, trudniej jeszcze pojmowane były, ale tak zawsze być nie może. Pierwszym językiem człowieka, najprostszym, służącym do wydania myśli najpospolitszych, uczuć najcalszych (entier) jest mowa gestów, mimika. Drugim mowa słów, trzecim mowa obrazów, plastyczna (malarstwo, snycerstwo), ostatnim muzyka. Mowa słów wyraża to, czego gęsta już wypowiedzieć nie potrafią, malarstwo z rzeźbą (dwie sztuki stanowiące właściwie jedną z tą różnicą tylko, że malarstwo na gładkiej powierzchni działa, a rzeźba wypukłemi), kompletują to, czego język nie opisze, żywem niejako przedstawieniem słów; muzyka nareście wyraża te myśli niepochwycone, tajemnicze, z których dotąd człowiek sam sobie nawet sprawy szczegółowej zdać nie może, nie umie, myśli najszczytniejsze, a przez nią jedną mogące się przelać, objawić. Na poparcie ostatniego twierdzenia, chciejmy uważać, że płacz jest prawie spiewem, a u narodów w pół dzikich, najsilniejsze wrażenia wylewają się jakimś jękiem śpiewanym, jakąś pieśnią, wyrywającą się z ust skutkiem koniecznej potrzeby wewnętrznej. W starożytności muzyka łączyła się zwykle z poezją, poeci byli razem śpiewakami i tym sposobem moc poezij swych podwajali. Deklamacja dzisiejsza, niejako karykatura blada śpiewu, nigdy takiej energij poezij dodać nie jest w stanie. Powtarzamy, sztuki piękne są językami różnemi, danemi człowiekowi na wydanie myśli różnego stopnia i rodzaju. Sztuki te wiążą się i stykają z sobą na pogranicznych myślach wspólnych, które jedna u drugiej pożycza i wyraża, od nich postępując dalej, do sobie już tylko właściwych. Każda jednak sztuka zstępując na niewłaściwe sobie pole, usiłując wyrazić, co nie jest jej udziałem, najsłabszą się zawsze ukaże. Wszystkie sztuki obrazowe, składają jedną, różniąc się od siebie sposobem obrazowania, środkami, nie różnią się bynajmniej celem, charakterem. Rzeźba z malarstwem staje w jednym rzędzie. Co snycerz wyraża wypukłością, to malarz cieniami na powierzchni gładkiej; środkiem wyrażenia myśli obódwóch, głoską tego języka jest pozór, fizjonomja cielesna przedmiotu. Muzyka staje zupełnie odrębnie i nowy świat myśli mową ludzką niedających się wyrazić, z których człowiek dotąd sprawy sobie zdać nie mogąc, mięsza je z wrażeniami cielesnemi chociaż to są myśli; ale niepoznane, nie pojęte tylko. Muzyka jest całkiem sztuką natchnienia, w niej nic wyrachowanego z góry, żadnych reguł, żadnego kłamstwa. Prawidła jakie są, tyczą się tylko strony materjalnej sztuki, nic więcej. Już w malarstwie więcej jest prawideł z góry narzuconych, pewników dowiedzionych, łatwiej tworzyć bez uczucia i na zimno — w muzyce twory naśladownicze są chłodne, nie czynią wrażenia i dają się na pierwszy rzut oka rozpoznać. Ludzie którzy nie pojmują malarstwa i upodobania w niem nie mają, którzy nie rozumieją muzyki i zimni są na nią, tacy ludzie są w pewien sposób niekompletni, brak im zmysłu jednego, brak jednej sfery myśli. Wszyscy co się nad człowiekiem zastanawiali wyznają, że nieczuli na muzykę są prozaiczni, zimni; często dowcipni, ale prawie zawsze bez serca, bez uczucia. Wróćmy do literatury, ona jest także sztuką i jedno z najrozleglejszych zajmuje pole, pole najstaranniej uprawne. Językiem tym wyrażamy wszystkie prawie myśli nasze mniej więcej doskonale; uprawniejszy od innych, historycznie starszy, nie tylko bogactwem swem, ale uprawą ułatwia wcielenie wszelkiej idei. Bo jest że je- szcze w człowieku myśl jaka, coby się już pod tą lub inną postacią, nie wcieliła w literaturze?? Myśl-uczucie mające się wcielić w utwór, rodzi się w nas; postrzegamy je w sobie naprzód nie wyraźne i mgliste, potem stopniowo wypływające na powierzchnią, ubrane z całym wytworem imaginacij, połyskujące szatami bogatemi, cudownie piękne. Myśl - uczucie to zachwyca nas, unosi, wywołane często niepojętym jakimś z którego sobie sprawy zdać nie możem, drobnym wypadkiem, ono z sobą przynosi natchnienie. Tworzemy myślą i ta chwila jest najszczęśliwszą dla twórcy, bo w niej tylko widzi utwór swój w całym blasku idealnej doskonałości. Trwa to dopóki, nieużyje jednego z ludzkich języków, na wcielenie swej myśli. Tu boleśnie przeświadcza się człowiek o słabości swojej, o niedoskonałości. To co widział przed sobą w myśli świetne, doskonałe, niedorównanie piękne, niepokonanie silne, rodzi się i wciela, słabe, bezbarwne, zimne i ma się do ideału pierwszego, jak cień do przedmiotu. Człowiek porównywa myśl swoją z jej wcieleniem i następuje chwila odczarowania, zawodu, niesmaku, niepewności. Lecz jakkolwiek niepodobna przy największym zapale, przy zupełnem podbiciu pod swą władzę formy, (języka tego) utwór zrobić równym w blasku i sile ideałowi; można go jednak zbliżyć przynajmniej, można jak najdoskonalej wcielić. Jeśli myśl już wcielona, gdy się w pamięci zatrze jej pierwotwór - ideał, zrobi na samym twórcy silne wrażenie przypominające mu go — znak to, że o ile w sile ludzkiej, odtworzył myśl swoją, wcielił ją doskonale. Dla tych tylko w których myśli rodzą się ułomne, słabe, blade, łatwem będzie ich wcielenie i ono ich zupełnie zaspokoi — dla innych, nigdy dzieło nie odpowie myśli. Nikt nam spodziewamy się nie zaprzeczy, że artysty, pisarza, malarza czy muzyka, doskonałość dzieła, zależy potężnie nie tylko od samej myśli, ale od sposobu jej wyrażenia. Wcieleniem jej dając ją poznać światu, daje mu miarę swej myśli. Nikt niemoże wiedzieć, jak się ideał objawił artyście w godzinie natchnienia, mierzy się go — wcieleniem, objawieniem nazewnątrz. Ola tego najsroższą, najniewdzięczniejszą ale niechybnie najważniejszą pracą jest wcielenie myśli w żywą formę. Tu twórca walczy, z jednej strony mając przed sobą myśl swoją, wielką piękną, doskonałą; — z drugiej materjały do wyrażenia jej, niedostateczne, zużyte, zpowszedniałe a przez to bez znaczenia wyraźnego, (monety w obiegu zatarte). — Z jednej strony świeci mu ideał, z drugiej czernieją przed nim suknie jakie nań wdzieje, aby go światu ukazał. Chwila tworzenia, chwila to walki ciężkiej kończąca się niesmakiem, zawodem, boleścią, bo niebieska myśl wcielona, wydaje się tak nikczemną, tak małą! Kiedy artysta zupełnie jest rad swemu dziełu, znak to, że dzieło jego niemoże być wysokiej wartości, znak to że myśl jego główna, pospolita i pozioma, łatwo się dała wyrazić. Powtarzamy się: główną jest myśl dzieła, ale niemniej ważnem wcielenie jej. Wciela się zaś jakeśmy powiedzieli wyżej, dwojako, instynktowo z uczucia, bez zastanowienia się nad środkami; lub umiejętnie, artystycznie, z wiedzą o tem co się czyni i jak, korzystając z doświadczenia poprzedników, z arcydzieł ich i błędów. Korzystamy zaś, nie tak jak wiek niedawno upłyniony, co i myśli i formy pożyczał, ale z doświadczenia tylko. Z tego względu wcielenie myśli, inaczej tworzenie, a prościej jeszcze pisanie (jak tutaj) jest sztuką, jest nauką prawie. Człowiek który by przyszedł dziś do nas z najpiękniejszemi myślami, nieumiejąc ich wyrazić, lub wyrażając je słabo — zostałby niepoznany i odepchnięty. Po- trzebna jest, znajomość wszystkich zasobów, resursów sztuki, temu co chce silnie myśl swą wyrazić. Cobyśmy powiedzieli o malarzu, który by nieznając rysunku, światłocienia, prawideł kolorytu, chciał tworzyć obrazy historyczne i mozolił się szukając, macając sposobów wyrażenia myśli, gdy nauka podaje mu je gotowe? któryby uparcie gardził doświadczeniem wieków i wracał się do dzieciństwa sztuki. Ten człowiek z największym talentem, z najpiękniejszemi myślami, został by wyśmiany, popchnięty. W innej epoce mógłby działać na ludzi swojego czasu i w niej byłby jeszcze mistrzem, dziś nikt by go niepojął. Tym czasem w literaturze widziemy codzień zasiadających do tworzenia ludzi, co nieznają sposobów wyrażenia myśli, wcielenia jej, co gardzą stylem, językiem i wszelkiem do tak ważnego dzieła przygotowaniem. Bez uczucia stylu, bez pojęcia stylu, bez znajomości pierwszych rudymentów, bez zastanowienia się nad językiem, którym władają jak niewprawny uczeń pęzlem, bez obznajomienia się z historją sztuki, siadają tworzyć, częstokroć niewiedząc, że to co wedle siebie tworzą, od dawna daleko lepiej, piękniej, całkowiciej, silniej, utworzonem już, wcielonem zostało przez innych. Zdaje się patrząc na to, że uczniowie powstali uczyć mistrzów i bełkoczą niewprawnym językiem, pogmatwane swe myśli. I gdy w innych sztukach, potrzeba jakiegokolwiek przygotowania, usposobienia, poznania środków, narzędzi, tonów, barw, tu dosyć wziąść za pióro, aby zostać pisarzem. Zaiste wiele może myśl wielka, piękna, ale cóż kiedy się ją wyda na świat pokaleczoną, pogiętą, poobcinaną i bezkształtną ?? Wiele może instynktowe uczucie sposobów; jakiemi się myśl swoją ma wcielić, ale i tego nie dosyć, nadewszystko dzisiaj. To co w pisarzu nieuku wypłynie z uczucia silnego, drugi utworzy prostą sztuką, daleko lepiej, i przy jego zimnym utworze zniknie żywszy, któremu brakło tylko, świetniejszej sukni, aby daleko za sobą innych zostawił. Przychodzim do wniosku, o który nam tu najsilniej chodziło, do wniosku że forma i styl, dziś często bardzo pomiatane bezmyślnie, uważane za kajdany z których się wyswobodzić należy; są w innej sferze, równej wagi z myślą samą. Bez myśli nie będzie dzieła; ale bez formy jakby go nie było, bo myśl się nie objawi, albo objawi w sposób ułamkowy i niedoskonały. Nie przesadzajmy tylko wniosków — bez myśli, powtarzani, nic zupełnie, bez formy gdyby co i było, nie objawi się, a zatem ściśle biorąc, exystować nie będzie, tylko dla jednego autora. W początkowych wiekach literatury, więcej było myśli, w najbliższych nas czasach, już literatura zeszła była na wykwintne formy tylko, na strojenie, ubieranie, cackanie się z formą. Skutkiem reakcij silnej, nastała dziś znowu wzgarda dla formy zupełna, taka, że ludzie co w sobie czują myśli i chcą je objawić, wyrzucają je z siebie niedonoszone, nagie i ułomne. Myśli ich, wzbudzają czasem podziwienie, ale ani pojęte, ani pokochane być niemogą. Pisarzom dzisiejszej epoki, zdaje się często, że dosyć jest, pierwszą lepszą formę pochwycić, że cale nad nią niepotrzeba pracować, że styl jest marzeniem, sztuka cała szkodliwą. Ale to znowu czasom reakcij pokazuje się właściwa przesada. Można prawda zabić myśl zbytecznie ją strojąc, i można znowu zaniedbując formy, narazić się na zupełne niepojęcie i zapoznanie. Forma, powiadają, jak myśl i z myślą razem rodzić się powinna. To by było najlepiej i najdoskonalej, gdyby tak zawsze być mogło. Ale są liczne przykłady wielkich myśli, w słabem ciele, jak są znowu słabych myśli, w pięknej urody formach. Anomalja ta często się bardzo zdarza i najszczęśliwszej tylko organizacij ludzie, odbierają od natury, rzadki dar, tworzenia dzieł doskonałych z natchnienia. Spuścić się zaś zupełnie na to, że kto daje myśl, da formę, że ta ostatnia sama się niejako stworzy, niepodobna i szkodliwa. Jak zbytnim zachodem, można się przywieść do zapoznania właściwej formy i przyjęcia gorszej, tak zbytniem zaufaniem, można wpaść w przypadkowe, niewyrozumowane chwytanie, co się z brzegu napadnie. W dzisiejszej literaturze, postrzegamy częstokroć przykłady ludzi, zaufanych w sobie, gardzących wszelką pracą i zastanowieniem, gardzących doświadczeniem wieków, z niepojętą zarozumiałością. Ich twory uderzają tem, że czujemy w nich przekonanie twórcy o doskonałości dzieła, a niemożemy go podzielać. Nie czynią wrażenia, jakie usiłują zrobić na nas, pewne będąc, że swego dopną. Ci ludzie są to częstokroć jenjalni i utalentowani pisarze, którzy się postanowili brzydzić wszelką sztuką i pracą. Zdaje się im dostateczna uczuć, wymyślić, a wyrażenie uczuć i myśli zdają na los, ufając, że ciało przyjdzie samo, byle by była dusza. Tak nie jest powtarzamy, i pisarze co zaniedbują form, co gardzą stylem, tą sukienką myśli, muszą być zaporanieni i ode- chnieni. Pojmujemy bardzo że w filozofij, w naukach ścisłych, styl nie tylko nie jest koniecznym warunkiem, niezbędną wynikłością przedmiotu, ale zbytnie za nim ubieganie się może szkodzić nawet, strojąc i okrywając myśl, która ze ścisłością matematyczną objawić się sama, naga i jak jest w sobie — powinna. Tu niechodzi bynajmniej już o formę, ale o przedmiot sam, i forma w naukach, (język, styl), są to tylko narzędzia mniej więcej dokładne, do wykonania myśli. Cale inaczej ma się, gdzie niechodzi o prawdę bezwzględną, ale o piękność, o prawdę względną, gdzie nie chodzi o użytek, o zastosowanie, tylko o uczucie, o wdzięk. Tu (w literaturze właściwej) trzeba się przystroić, trzeba w całym blasku własnych i przybranych pokazać się piękności. Do studjów anatomicznych, dość nieobmytego leżącego na stole amfiteatru, nadgniłego bodaj trupa; bo tu uczym się go tylko, piękność form nie zastanawia nas, nie obchodzi, bylebyśmy znaleźli muskuły, ścięgna, arterje na miejscu normalnem, w organicznym porządku; — do studjów malarskich wybiera się kształty piękne i jak można najwdzięczniejsze. Oto w podobieństwie różnica naukowego od poetycznego, literackiego stylu, jak się nam zdaje, najdobitniejsza. Im środki wyrażenia naszej myśli, są niedostateczniejsze, słabsze, im mocniej przekonani jesteśmy, że nigdy ideałowi nie odpowie wcielenie; tem więcej pracować powinniśmy nad niem. Ale praca powiecie mi, zabije myśl i zapał. Jak by było zaiste, gdyby wśród wcielania samego, pracować było potrzeba. My tutaj przez nią rozumiemy usposobienie poprzednicze; opanowanie, przywłaszczenie sobie wszelkich środków, poznanie resursów, przyswojenie cudzego doświadczenia, słowem studjowanie, naukę. Dziś bardziej niż kiedykolwiek, nie dość wrodzonego talentu, nie dość wielkiego uczucia, aby być wielkim pisarzem. Jenjusz tylko przeczuwa to, czego niezna i rodzi się, że tak powiem, z wiadomością wrodzoną wszystkiego; ale jenjusz nie wie o sobie, że nim jest, a ktokolwiek jenjuszem swym wyłamuje się z prawideł powszechnych, z potrzeby poznania historycznego przeszłości, ten go niema. Małoż znowu największych nawet jenjuszów zapoznanych dla tego, że językiem swego wieku mówić nie umieli, co jenjuszami są tylko dla niewielkiej liczby anatomistów i badaczy?? Styl więc i forma, nie są tak małą, tak nieznaczącą rzeczą, jak by się nam teraz w chwili reakcij zdawać mogło. Nie gardźmy temi, których zowiemy dziś, odpychając ich od siebie, poetami sztuki, pisarzami sztuki itp. Wzgarda dla nich, dowodzi tylko nie dobrego pojęcia rzeczy. Jeśli w tak zwanych poetach sztuki, są myśli wielkie, piękne, wcielone ze znajomością prawideł i resursów sztuki, ma li to być grzechem?? Patrzmy naprzód na czas, w którym żyli, na warunki epoki, a potem dopiero sądźmy ich, patrzmy nadewszystko, czy utwory ich, bogate są w myśli, a w myśli własne, czy podstawą ich, nie jest kradziona idea. Złodziejów tylko potępić można i zrzucić z piedestału, na który nieprawnie się wcisnęli i podobni tym posągom starożytności, co stawiane dla boha