NOWE STUDJA LITERACKIE przez J.I. Kraszewskiego Nakładem S. Orgelbranda Księgarza, przy ulicy Miodowej Nr. 496. 1843. Za pozwoleniem Cenzury Rządowej. w Drukarni S. Strąbskiego, przy ulicy Bednarskiej Nr. 2690. Korrekta podług pisowni Autora. Wydając pierwszy tom Studjów, nie sądziliśmy wcale, aby nam przyszło ciągnąć je dalej; zebrawszy w nim i dawniejsze i nowe o kwestjach literackich artykuły, oddaliśmy je na sąd czytelników, ze zwykłą rezygnacją na wszelkiego rodzaju wyroki. Z podziwieniem spotkało nas lepsze, niżeśmy się spodziewali przyjęcie; kilka osób, których zdanie cenim wysoko, życzyły nam rozwinąć obszerniej, rzucone w pierwszej xiążce myśli, inni zachęcali nas do zastanowienia się szczegółowego nad dawnemi pisarzami polskiemi. Łatwo nam było pochlebnej rady posłuchać, a zebrane dawniej materjały, ułatwiły dalszą pracę. W tym tomie dajemy czytelnikom naszym, dwa artykuły o literaturze teraźniejszej i krytyce, Rys dziejów języka polskiego, będący wyjątkiem z Rozprawy konkursowej, napisanej dla otrzymania katedry języka polskiego Uni- wersytecie S. Włodzimierza; rozprawy aż nadto dla nas pochlebnie ocenionej przez Radę Uniwersytetu, która nas na tę posadę wyznaczyć raczyła, a zająć jej tylko nieprzewidzane niedozwoliły nam okoliczności, — nareście rozbiór dzieł Klonowicza, a mianowicie jego sławnej Victoria Deorum. Ten ostatni artykuł był wprawdzie drukowany przed kilką laty w Wizerunkach naukowych, aleśmy go teraz poprawili i uzupełnili. Następne tomy, zawierać będą przegląd pism, prawie wszystkich znakomitszych pisarzy dawnych polskich, jako: Kochanowskiego, Reja, Górnickiego, Grochowskiego, Miaskowskiego, Twardowskiego, a z późniejszych: Trembeckiego, Naruszewicza, Krasickiego. Przegląd ten przeplatany będzie artykułami o nowej literaturze i nowych dziełach, zasługujących na obszerny rozbiór. Niemożemy oznaczyć jeszcze, jaka, jeśli Bóg życia dozwoli, będzie obszerność tych Studjów; każdy tom stanowiąc osobną całość, zupełnie odrębną, nieobowiązując do nabywania reszty, oznaczony jednak będzie bieżącą liczbą dla rozróżnienia. W przeciągu roku, ukaże się mniej więcej dwa tomy; możemy to przyrzekać, mając znaczną liczbę dawniej nagromadzonych materjałów, które tylko porządkujem i przerabiamy. Nie będziemy tu protestować się przeciw żadnej krytyce, ani dziękować za pochwały, pierwszego ciągu Studjów; prosiemy owszem sami o jak najżwawsze krytyki, o jak najmniej ogólników pochwalnych, które niedowodzą nic, nad wielką grzeczność i uprzejmość autorów. Spór w przedmiotach takich, jest pożądany; a jeśli w walce o prawdę, dostanie się komu po uszach, (choćby mnie samemu), chlubna to będzie rana, zyskana w bojn o dobrą sprawę. J. I. Kraszewski. D. 20 Listopada 1842 roku Gródek. Tom I. I. SĄD KRYTYKI I CZYTELNIKÓW. Krytyka jest rozpoznaniem (recenzją) i rozbiobiorem dzieł, jest ukazaniem na ich zalety i wady. Krytyka, powiadają, kieruje zdaniem ogółu o utworze i wyrozumowywa uczucia, jakich doznają czytelnicy, niewiedząc co je rodzi. Krytyka jednem słowem jest analizą, jest rozbiciem dzieła na jego części składowe, pierwiastkowe, ocenieniem ich wartości pojedynczej i wywagą całości. Krytyka jest rozbiorem. Możeż się ona jako rozbiór korzystnie do wszystkiego i zawsze zastosować? Rzeczy, które czuć koniecznie potrzeba, aby je ocenić, podpadająli pod tak zwaną pospolicie krytykę? Całe państwo poezij, czy i jak jej podlega? Są to zapytania, które rozwiązuje dwoista natura krytyki. Jest krytyka, cała rozumowa, cała analityczna, zimna, prawidłowa, czepiająca się formy i litery; jest druga, która nieinaczej się tworzy, jak wychodząc z uczucia; krytyk czyta, czuje głęboko, a nareście, gdy sprawę zdaje ze swego uczucia, bada w sobie, dla siebie i dla nauki ogółu, jego przyczyn. Taka tylko krytyka dla dzieł imaginacij, uczucia, natchnienia, dobrą być i sprawiedliwą może. Ale zawsze dobrą i sprawiedliwą tylko względnie do indywiduum, jakie ją tworzy. Jeśli co do krytyka, trudno bywa bez względnie prawdziwą i sprawiedliwą w oczach wszystkich. Dla czego? Bo ona zawsze jest tylko wyrazem zdania jednego, pojedyńczego, człowieka i od moralnej wartości jego, wartość jej zawisła. Weźmijmy z historij literatury przykłady, a przekonamy się, jak bardzo rzadko, krytyka officjalna, została ostatecznym sądem dla dzieła. Pospolicie potomność odrzuca je całkiem i tworzy zupełnie nowe o utworach pisarzy zdanie. Krytyka indywidualna zostaje zdaniem tych tylko, którzy sympatyzują z jej autorem. Im więc krytyk dobitniej będzie w sobie, sobą, wyrażał i przedstawiał uczucie i zdanie ogółu, tem krytyka jego będzie pewniejszą sankcij i przyjęcia. Tymczasem najpowszechniej się dzieje, że nietylko krytykę współczesną zbija sąd potomności, ale nawet uczucie współczesnych samych. A gdy tak jest, krytyk, może się wziąść do innego rzemiosła (bodajby miał szyć buty (*) nic on nie sprawi i nie dojdzie do niczego swoją krytyką. Powtarzamy, ogółu sąd, jest jedynym sprawiedliwym sądem. Składa się on z pojedyńczych zdań, mało od siebie różnych, jednej barwy i charakteru, które formują jedno zdanie - bezwzględnie w swoim czasie i miejscu, prawdziwe. Zdanie czyli sąd ogółu, po tem się poznaje, że je usłyszysz z ust najróżniej usposobionych ludzi, co sobie nigdy swych myśli przelać nie mogli. — Zdanie ogółu, maluje czucie ogółu. Vox populi, vox Dei. Rozumie się, że za ogół bierzemy, część najoświeceńszą w narodzie. Zdanie to jest jedynym sprawiedliwym sądem o dziele i takowe potomność potwierdza. Krytyk przed tem zdaniem, jest niejako adwokat przed sądem, co wnosi sprawę, broni jej lub potępia, ale sam nie decyduje. Wpły- -------------------------------- (*) Ne sutor itd. wać on może na decyzją, ale jej ogłosić nie w prawie. Nie myślmy, ażeby pochlebiać potrzeba było tłumowi i jegom passjom, aby cię tłum osądził pochlebnie, aby cię do serca przycisnął. Nie, ón gorzką nawet prawdę uczuje i przyjmie; ón się da pisarzowi poprowadzić, skoro pisarz i ón współczują z sobą. To co w listach swych, napisał Seneka (*) iż nie chciał podobać się ogółowi, bo co chwalił ogół, ón tego nie umiał, a co ón umiał, tego ogół nie mógł chwalić, maluje i czas w jakim pisał i pisarza. Za wzgardę, wzgardą dziś zapłacono Senece, ceniąc go tylko jako zręcznego szermierza i sofistę. Dziś o nim że samym zdania wszystkich, zlały się w jeden sąd powszechny. Pisarz nie potrzebuje pochlebiać, aby byt zrozumiany, uczuty i oceniony, ón ma być tylko częścią wyrażającą całość sobą, a co utworzy w jakimkolwiek kierunku, mając swój zaród, swoją przyczynę, równie w nim jak w całości, którą wyraża, przez nią zostanie przyjęte. Też są warunki krytyki, co indywidualnem nie będąc zdaniem, chce głosem powszechnym -------------------------------------------------------------------------- (*) Nunquam volui populo placere, nam quae ego scio non probat populus, quae probat populus ego nescio. Seneca Epist. XXIX. przemawiać. Krytyk, zasługujący na to nazwanie, którego głos ma pójść dalej nad swój wiek, winien też jak pisarz, wyrażać ogół, czuć z ogółem i być niejako tem tylko wyższym od niego, że sobie sprawę z siebie zdać umie, że ma samopoznanie, którego tamtemu brakuje. Krytyk, aby zdanie jego zostało przyjęte, winien w niem tylko wydać to, co wszyscy czują, nie co ón osobiście, indywidualnie doznaje, winien być tłumaczem ludu. To co zowiemy ogółem, powszechnością, ludem, jest częścią najoświeceńszą narodu, jakeśmy powiedzieli wyżej. Część ta dawniej niewielka, dziś coraz jest liczniejszą. Kiedy oświecenie było udziałem klassy, professją, że tak powiem pewną, zdanie tej klassy stanowiło zdanie powszechne. Ale naówczas, przez to samo, że ci tylko prawie czytali i sądzili, co sami także pisali i tworzyli, zdanie ogółu, bywało niesprawiedliwe, bo niem kierowały często osobiste i stronnicze niechęci. Dlatego to, ze starożytnych pisarzy, częściej czytujem odwołania do sądu ludzi wyborowych, do kwiatu klassy oświeconej, współczującej z pisarzem, częstsze narzekania na brak związku, między autorem, a ogółem. Takiej natury jest wyżej cytowany wykrzyknik Seneki i jedno miejsce Plutarcha, żalącego się, że niemoże mówić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mówić nie chce (*). Dzisiejszy stosunek pisarza do ogółu, jest cale inny, a zdanie ludu oświeconego (nie już klassy tylko jednej, z niewielkiej liczby uczonych złożonej), daleko bardziej stanowcze, daleko prawdopodobniej sprawiedliwe. Przypuszczono w filozofij rozum zbiorowy, rozum powszechny, zgadzający się na jedne prawdy, będące zasadniczemi i bezwzględnie prawdziwemi; czemużbyśmy nie mieli przypuścić, że zdanie zbiorowe, zdanie większości, jest najsprawiedliwsze i jedyne prawdziwe?? Ale wróćmy do Krytyków. Ci adwokaci, wnoszący sprawę przed sąd potomności, najczęściej ją dotąd przed nią przegrywają. Nie brak nam dawnych i nowych przykładów ślepoty krytyki, która stawiąc się prawie zawsze na stanowisku przeszłości, sądząc dla przeszłości, że tak powiem i z przyjętych praw przez nią, na nic się nie zdała, skoro krok dalej postąpim. Krytyka nie idzie nigdy równym krokiem z całym ruchem umysłowym, z literaturą, ona ------------------------------------------------------------- (*) ??? ??? ??? ??????, ??? ? ??? x?????, ??? ?? ó ??? x?????. ??? ?????? (Vita Isocrat. Plutarch). się wlecze za nią, ciągniona przez nią, wlecze się powolnie, ociągając, oglądając w tył i wzdychając do przeszłości. Krytykę wiedzie z sobą literatura, nie krytyka literaturę; toż samo dowodzi, jak ona jest słaba, zawsze prawie, jak małą gra rolę. Najrozgłośniejsze zdanie krytyka, zaszumiawszy jak wykrzyk wśród głośnego chórowego śpiewu, tonie w odgłosie jego. Rzadko, nadzwyczaj rzadko, krytyka odważy się postąpić naprzód i proroczym zawołać głosem, a wówczas natchniona, odbije się echem w potomności. Ale taką krytykę tworzą pospolicie, wcale nie tak zwani z powołania krytycy. Krytyka ze stanowiska przeszłości, jest jedna z najfałszywszych, opierając się na spełnionem, sama się wskazuje na zapomnienie, na odepchnięcie. Protestując się przeciw wszelkiemu postępowi, któren jakikolwiek jest, postępem się nazywa, zostaje za nim w tyle. Ginie głosem wołającego na puszczy. Równie niedostateczną, nieskuteczną jest krytyka indywidualna, a tem może niedostateczniejszą, im wybitniejsza indywidualność, im sprzeczniejszy duch co ją tworzy, z duchem ogułu, z usposobieniem powszechnem. Taka krytyka, jest tylko ciekawym pomnikiem sposobu widzenia, postrzegania i sądzenia, ale miejsca niema w historij literatury i ruchu umysłowego. Są dzieła, którym krytyka nic zarzucić nie może, nic nie zarzuca, owszem wychwala je, wynosi, wskazuje za wzory; a przecież nikt ich nie czyta, nie przypadły do serca nikomu, nie słychać o nich, tylko z tytułu znane, rodzą się i w aureoli pochwał, niepoznane, nie czytane, zamierają. Są inne, na które krytyka najzajadlej następuje, które z błotem miesza, których wady dobitnie wskazuje, które potępia i zabija; a jednak są czytane namiętnie, żyją i żyć będą, przeżywszy bezsilny głos krytyki. Czem się to dzieje? Tem właśnie, że krytyka nie jest i być nie chce, głosem ogółu, tylko wyrazem zdania indywidualnego lub zdania partij. Żaden krytyk nie pomyślał, czy ma to współczucie z ogółem, które jedynie go poświęca i zdolnym do tego powołania czyni, żaden nie sprobował się wprzód nim zaczął pisać, nie zastanowił się nad Jem, czy pierwsze jego zdanie przyjęte zostało lub nie! Tym czasem powtarzamy, krytyk jak pisarz, winien być tylko organem ogółu, wyrozumowującym jego uczucie, winien podsłuchiwać głos ludu i wypowiedzieć, co słyszał, winien pisać jak pisał ów muzyk swoją diabelską Sonatę(*), pod dyktowaniem niewidzialnego Jeśli zdanie krytyka różni się zupełnie od powszechnego, powinien zdać sobie sprawę, z przyczyn tej różnicy i jej natury—powinien się zastanowić sumiennie nad sobą, czyli się nie rozbratał z zdaniem powszechnem i nie poszedł ciasną drożyną widoków stronniczych, zastosowań systematycznych. Kry tyk jakeśmy rzekli, utwory sztuki rozpoznając, naprzód czuć powinien, potem rozumować i rozbierać. — Czucie powinno być dla niego skazówką najpierwszą, bo utwory natchnienia, uczucia, sercem i duszą wprzód się powinny czytać niż głową. Wskaże mu potem rozum, zastanowienie chłodne dla czego tak jest, jak jest i dla czego tam a tam, nie uczuł co by był uczuć powinien. — Swoje własne jednak uczucie krytyk powinien poddać niejako (chcąc aby jego rozbiór sankcjonowało zdanie powszechne), uczuciu powszechnemu, które ma podsłuchać nie ważąc lekce jego objawień. On za powszechność rozumować, ona za niego czuć prawie powinna. Budować ma na tem założeniu; inaczej zbuduje kruchą lepiankę jednodniową, do której nikt zajrzeć nie przyjdzie, inaczej krytyka jego będzie pojedynczym -------------------------------------------------------------- (*) Podobno Tartini, bez znaczenia głosem, jakim dziś prawie są wszystkie nasze krytyki, do których po upływie pewnego czasu zajrzeć bez zdumienia nie podobna. Krytyka bowiem więcej jeszcze niż cała literatura starzeje i zostaje w tyle od powszechnego ruchu, dla tego, że w początkach już, była tuż w prawdzie za literaturą, ale zawsze już w tyle. Spójrzmy dzisiaj na sądy przed dziesięcią laty, przed piętnastą wywoływane na utwory, które trafiły do serca ludu i zostały okrzyknione arcydziełami, spójrzmy a przekonamy się jak były fałszywe. Dopiero powszechny odgłos uwielbienia, naprowadził krytykę na właściwą drogę, zmusił ją do szukania tam piękności, gdzie ich wprzód dojrzeć nie mogła, otworzył jej oczy. Krytyka jest terminem historycznie środkującym między dzieły a teorją. Z niej i z nich rodzi się dopiero tak zwana teorja, przychodząca wówczas, gdy literatura albo osłabła i bezsilna kona, albo w udzielnej sferze tworzyć zaczyna. Naturalna tendencja krytyki sprowadzania utworów wszystkich, do najprostszego ich wyrazu, do ogólnej formuły jedynej, czyni ją zimną i oschłą. Zamiast iść z postępem, ona chce uprawidłować postęp i dla ułatwienia sobie sądu w miejscu osadzić wszystko. Analiza anato- miczna zawsze jest najłatwiejsza na trupie. To też krytyka współczesna niesłychanie trudna, kaleczy siebie i to co rozbiera, a najswobodniej panuje dopiero na martwych, na smętarzu literackim, w wiekach niepłodności — odrętwienia. Krytyka, powiadają, jest potrzebną dla pisarzy, potrzebną dla ogółu — pierwszych i drugich ona prowadzi. Tak — prawda, ale o tyle tylko, o ile idzie z ruchem umysłowym wieku i współczuciem powszechnem; o tyle o ile pisarzy skierowuje ku ogółowi, ogół ku pisarzom, pośrednicząc i tłumacząc tylko. Krytyk jest, rzekliśmy, adwokatem przed sądem potomności nieodwołanym i ostatecznym, — krytyk także jest adwokatem ogółu, ón wyraża to co ogół czuje i myśli, a czego wyrazić sam niepotrafi. Taką powinna być krytyka, ma li mieć istotne w literaturze i jej historii znaczenie. Jest li taką dzisiaj?? o tem bardzo jeszcze wątpiemy. W powszechnej krytyce, nie tylko u nas, ale wszędzie, brak sumienia, brak uznania swojej ważności, nadto pośpiechu, nadto lekkomyślności, nadto zarozumiałości. Krytyk bierze dzieło pod sąd, niepytając jakie ono wrażenie zrobi na nim, co zawiera, ale do jakiego autor należał stronnictwa, do jakiego wyznania literackiego. Nie czytając, już wie co ma powiedzieć, czego będzie szukał w pisarzu, na co nastawał. Nie daje się uczuciu, odpycha je, a mimowolnie uczuwszy co piękne, tai się z wrażeniem swojem, usiłując wyrozumować przeciw sobie samemu nawet, że to co utworzył pisarz, pięknem i dobrem być niemoże, szukając czasem sposobów dowiedzenia, jak dalece lepiejby było, gdyby było inaczej! Krytyka niesumienna, jest zupełnie bez znaczenia i bez celu. Nikogo ona niepowiedzie za sobą, a odgłosem nawet swoim, wzbudzając często ciekawość do dzieła, naprowadza na przeczytanie go i ocenienie całkiem sobie przeciwne. Autorowie kierować się nią nie myślą, powszechność nie może; — głosy krytyków niepoświęconych odzywają się jak brzęki owadów i nikną. Nikt z niemi nie sympatyzuje, prócz takich co zdania swego nie mają, a wziąwszy cudze, nie wiedzą z którego końca niem sobie usłużyć. Krytyka także jest kapłaństwem; nie jest to wyjawienie zdania jedynego wyłącznego, ale powinno być głosem ogółu, lub wyrazem tego głosu. Im więcej głosów powie na nią, że jest prawdziwą, tem będzie prawdziwszą, tem pewniej absolulnie (w swoim czasie i miejscu) prawdziwą. Krytyka, która całą sferą, całym widnokręgiem, różni się od zdania powszechnego i będąc mu przeciwległym biegunem, sądzi, że pokieruje zdaniem ogółu — jest bezskuteczną i do niczego nie wiedzie, mieniąc się wyższą nad pospolity sposób widzenia rzeczy, jest zboczeniem tylko lub cofnieniem się. Powiedzieliśmy to kilkakroć i dowodem za nami jest cała niemal historja literatury, że krytyka idzie za literaturą, z literaturą, ale dotąd nic widzieliśmy jej, aby szła kiedy naprzód. Naturą jej jest pracować nad spełnionem, nad przeszłem, szukając punktu porównania zwraca się nieustannie w świat przeszły, ogląda martwych — ztąd tendencja jej do zostawania w tyle, do cofania, i usiłowanie wstrzymania wszystkich z sobą. Krytyka w znaczeniu jej dotychczasowem jest — negacją nieustanną. Nie było by tak, gdyby krytycy chcieli się przekonać, że powinni być tylko tłumaczami ogółu, wyrazicielami jego myśli. Na ówczas krytyka istotnie szła by na równi z literaturą, sympatyzowała z nią i część jej stanowiła. Krytyka raz przejęta duchem powszechności, potrafiłaby tymże duchem kierować, prostować jego zboczenia j oczyszczać sąd ogółu. Tego dokazać nie może stawiąc się przeciw niemu, obok niego, a nigdy w nim i z nim, działając w innej własnej sferze, niedostępna duchowi wieku i narodu, i pochwycić go niemogąc. Krytyka indywidualna największą jest wadą, że najzupełniej do niczego się nie przydała i jest, jakeśmy rzekli, bez znaczenia. Zdanie pojedyńczego człowieka wysłuchane zostaje z mniejszą lub większą uwagą, w miarę jak człowiek ten większe lub mniejsze wzbudza zaufanie, a potem zapomniane. Tam tylko gdzie pojedynczy człowiek stał się organem ogółu, gdzie wypowiedział czucie powszechne i wychodząc z punktu, na którym stoją wszyscy, podszedł krokiem dalej od wszystkich, tam tylko skutecznie działa. Ta tylko część krytyki jego cóś waży. Resztę zabija i przeważa, zmazuje szmer równej wagi, a większej liczby zdań indywidualnych, co malując człowieka i jego usposobienia, nic więcej nie malują i nie znaczą. Krytyki w duchu ogółu, nie tylko bywają przyjęte i sakcjonowane przez potomność, ale w współczesnej literaturze, zyskują rozgłos, znaczenie prawdziwe i zaraz wyróżniają się dobitnie od krytyk indywidualnych i stronniczych, stojąc od nich wyżej, bo na równi najwyższego sądu — sądu powszechności. Lecz powiecie mi, krytyka przecie nieraz, jak widziemy, spowodowała całkowitą w zda- niu i wyobrażeniach ogółu, odmianę, krytyka wywróciła nieprawnie nabyte tytuły sławy i wywiodła imiona nieznane z niesłusznego zapomnienia? Proszę o przykłady. Bywało tak w istocie i dzieje się dziś jeszcze; wszechmocność krytyki na martwych już literaturach i dziełach zapomnianych, wszechwładnie się okazuje. — Łatwo jest krytyce mówić do przekonania, gdzie nikt jej nie przeczy, gdzie mówi sama, bo sama jest tylko. Łatwo wywrócić sławę, która była czczym tytułem, ale widzieliśmy stokroć jak bezsilna przy jenjuszach olbrzymach, co zajmując wszystkich, czytani są zawsze i wzbudzają zawsze jedne uczucia, pomimo najróżniejszych krytyk. Czemu krytyka nieraz zajadle kąsając Homera, Danta, Shakspearea — rozbiła się o nich ?? Czemu drugich tak łatwo powaliła o ziemię ? Zaledwie upodobanie ogółu w pisarzu ustało, chwytając porę krytyka występowała, aby zabić — umarłego. Chodziła po placu boju ścinająć głowy poległym. Lecz gdy ogół sercem przystał do pisarza, co zrobiła kiedy krytyka??? W powszechnym zapale, uniesieniu, uwielbieniu, głos krytyki rozbijał się jak brzęk muchy, gdy ryczy morze i wiatry szumią. Niepotrafiła ona nawet wyrobić tak nazwanej reakcij, póki za- rodek jej nie wykluł się sam w powszechności, raz wykluty łatwo już było wyhodować krytyce. Cóż więc znaczy krytyka indywidualna, krytyka sama przez się, krytyka jako zdanie sprawy z jednego zdania, jako jedno przeczenie, gdzie ogół jest przeciw niej? — najzupełniej nic. Często bardzo krytyka sił swych próbuje, nie już negacją, ale tworzeniem, biorąc na się reabilitacją imion zapomnianych lub zapoznanych, tworząc, że tak powiem, nowych ludzi, nowych pisarzy. Zwracając tym sposobem uwagę na nich, jeśli krytyk miał przeczucie smaku i zdania powszechności, udaje mu się dojść celu i wynieść na piedestał swego bohatera; przeciwnie, jeśli to tylko wybryk indywidualny, nie wiedzie do niczego. Na chwilę wypłynąwszy nad fale, imie nieznane na wieki znowu w nich tonie. Missją krytyki przedewszystkiem, jest i powinno być, torowanie drogi dla historij literatury; małe jest jej działanie na pisarzy, żadne prawie na ogół, zawsze widziemy ją śpiesznie doganiającą literaturę, ale zawsze w tyle — niechżeby pojęła się i raz wyszła z błędnego stanowiska. Usiłując panować teraźniejszości, a zawsze za nią prawie zostając, lub jedną przynajmniej nogą na smętarzu przeszłości, nie może krytyka działać skutecznie. Zamiast opierać się na tej przeszłości, która ją oddala od właściwego stanowiska i cofa, niechby stanowczo oparła się na zdaniu ogółu i z niego wychodziła, niechby poddała się mu i usiłowała tylko zbadać przyczyny uczucia powszechnego, wyłożyć je. Tym sposobem objaśniła by teraźniejszość i potrafiła nią kierować, do niej należąc, w niej będąc, część jej stanowiąc. Nie wlokła by się z tyłu, ale szła równolegle z literaturą. Na krytyka nie subtelnej zdolności nicowania i wywracania wszystkiego, nie szermierskich talentów stylu szukać by należało, ale wyraziciela doskonałego zdania i uczucia powszechności; któren by to zdanie i uczucie wyrazić, wyrozumować potrafił, co by miał jedno tylko więcej od ogółu — samopoznanie. Taki krytyk istotnie działać by mógł i na ogół i na pisarzy, a jego zdanie stanowiąc część historij literatury, nie poszło by w zapomnienie, potomność by je uznała, jeśli nie absolutnie prawdziwem, to przynajmniej w miejscu i czasie. Tym czasem głosy krytyki, są to rysy nie do historij literatury, ale do drobnej historij stronnictw politycznych, literackich, lub wprost do biografij krytyków, głosy martwe i bez oddźwięku, co w długiem życiu dzieła, rzadko mu towarzyszą, najczęściej ozwą się przy narodzeniu proroczo, zawstydzą się kłamstwem swem i na wieki umilkną; lub znowu dźwięczą rozgłośnie gdy już dzieło dawno umarło, a każdy się dziwi, dla czego tak uparcie się odzywają o nieexystującem. * * * Każdy czyn jest wcieleniem myśli, i każdy utwór sztuki, jest także realizacją, wcieleniem idei mniej więcej szczęśliwem i silnem. Do krytyki należy rozpoznać ideę i jej wcielenie, to jest myśl i formę, powiedzieć jak się do siebie mają, czy się z sobą godzą i czy z siebie nawzajem wypływają. Aby tego dojść, krytyka ma przed sobą ideał dzieła wymarzony i porównywa go z dziełem samem. Ukazanie różnic ideału tego od rzeczywistości, ukaże niedostatki dzieła. W dawnej literaturze, ideały służące za miarę porównania, stały gotowe. Niepotrzebował ich krytyk wymyślać, miał je dane, miał prawidła niezmienne, do wymierzenia idei i ocenienia formy. Krytyka była tak łatwą, że się w końcu stała prawie bezmyślną i mechaniczną. W każdym uprawianym rodzaju, były wzory ' uważane za najwyższą doskonałość, krytyk brał je do porównania i niemi wzrost nowego dzieła mierzył. Zjawiała się Epopeja — wywodzono epopeję starożytnych, zaśpiewał kto odę, brano Horacego do ręki, aby zobaczyć, czy zupełnie tak natchniony został i prawidłowie wcielił swoje natchnienie autor. Czasem doskonale naśladujące nowsze twory ułatwiały porównanie. Krytyka szła mierząc i przymierzając tylko, a co nie podchodziło do miary, brakowała z pogardą. Dziś cale co innego; mamy literaturę prawie bez prawideł, (w której raczej prawidła są, ale nie było czasu ich wyciągnąć jeszcze), niezgodziliśmy się na arcydzieła do porównania służyć mogące, krytyka więc cale inaczej postępować sobie musi. Niema się ona na czem oprzeć, prócz indywidualnego pojęcia rzeczy i własnego ideału. Krytyk stawi przed sobą nie już jak dawniej arcydzieło exystujące do porównania, ale ideał wymarzony przez siebie na umyślnie. Ideał ten w miarę jak chce, może wynieść wyżej daleko nad dzieło, które sądzi, lub zniżyć go ku niemu. Nic mu arbitralności nie broni, nic od niej go nie zasłania. Jego wymysł jest prawem, pojmiemy łatwo, jak ten wymysł indywidualnie różny być może i często fałszywy, jak sąd oparty na porównaniu z takim ideałem, często krzywym być musi. Do tego — w dawnej literaturze, zbliżenie w for- mach i ideach do utworów uważanych za najdoskonalsze, było poczytywane za zasługę, dziś toż samo, jest grzechem. Potrzeba przedewszystkiem oryginalności. Krytyk obszerne ma pole do okazania, jako nikt oryginalnym w istocie nie jest. Znajdzież się bowiem myśl i forma, bez zarodku w przeszłości, bez jenealogij, co by się nie dała do czegoś przyrównać i od czegoś wyprowadzić??? Krytyka w nowszej literaturze, jest więc samopaśnem uganianiem się za ideałami, których arcydzielności nic nie potwierdza i nikt nie uznaje, jest nie podpartą niczem, wahającą się, słabą. Taka krytyka odzywać się musi bez przekonania, a przekonanie zastępując wrzawą, krzykiem i udaną pewnością siebie, wydaje się łatwo, że niema prawdziwej siły i podpory w niczem. Na tysiącu sprzeczności złapać ją można, dziś odwołuje się do przeszłości i staje na zapomnianem stanowisku, jutro wybiega naprzód ze swoim własnym ideałem w ręku, któren sama tylko ubóstwia i za wzór uznaje. A jak dawna krytyka grzeszyła przywiązując się do formy i tę uważając za koniecznie pewnemi warunkami, pewne myśli wyrażającą; tak nowa często zapomina całkowicie o formie, wiążąc się do idei. Nieśmie ona stanowić nowych form i nie umie sobie zdać sprawy, jakie są lepsze, zarówno więc przyjmuje najwyszukańsze i najprostsze, najstosowniejsze i najdziwaczniej wybrane. Tym czasem zastanawiając się nad ideą i rozwinieniem jej w dziele, a niechcąc się zniżyć do rozpatrywania drobnych szczegółów, nieodbicie jednak do harmonijnej całości potrzebnych, upoważnia niejako milczeniem swojem nadużycia wszelkiego rodzaju, licząc je wszystkie na karb natchnienia, gdy są po większej części, zimną rachubą lub naganną opieszałością i nierozwagą. Nigdy formy, nigdy styl nie był tak zaniedbany, nigdy język tak zuchwale kaleczony, jak pod panowaniem dzisiejszej krytyki. Widziemy wychodzące dzieła, których autorowie, grammatyki, pisowni, znaczenia wyrazów nie znają. Piękne w nich myśli okupują usterki stylu, ależ najpiękniejsze myśli, aby w całem świetle zajaśniały, powinny być przynajmniej niepokaleczonym wyrażone językiem. Widziemy z tego wszystkiego cośmy wyżej powiedzieli, że dzisiejsza krytyka, jest bezskuteczną i bezsilną. Potrzeba jej koniecznie czegoś co by ją uprawniło, usankcjonowało, na czem by się oparła; bo osobistego widzi mi się nie dosyć nigdy, a tam gdzie się wyrokuje o utworze dla wszystkich przeznaczonym, mało jednego arbitralnego zdania. Widziemy znowu, że i dawna i nowa krytyka w rozpoznawaniu wartości dzieł, niema słuszności za sobą. — Sądy jej unieważnia potomność, i krytyka coraz poprawiać się musi, przystając na wyrok ogółu. Co dziś okrzyczała złem, jutro uwielbione przez wszystkich, dobrem uznać musi, zapominając co mówiła przed chwilą. Dla czegóż więc nie wyrzec by się indywidualnego zdania, usiłując wniknąć w sąd ogółu i ograniczyć się wyrozumowaniem go, wykładem jego racjonalnym ? gdy sąd ogółu (zawsze w miejscu i czasie) jedynie się okazuje sprawiedliwym. Vox populi, vox Dei. Zawsze głos większości oświeconej potwierdziła potomność; rzadko krytykę indywidualną usankcjonowała przyszłość, przyjmując ją za wyraz swego sposobu widzenia. Krytykiem więc dzisiaj najsprawiedliwszym i jedynie namaszczonym, nazwę, nie zręcznego budowniczego systematu i tworzyciela ideałów, ale człowieka, co jak każdy inny pisarz narodowy, uznany został przez ogół, za organ jego, co w sobie wyraża usposobienia narodu i czuje jego uczuciem i instynktowie trafia na sądy mass. Takiego tylko krytyka głos i dla pisarza i dla czytelników, będzie ważnym, nauczającym, stanowczym. Odwołać się od niego pod sąd większości nie można, bo całą ma za sobą; walczyć z nim jednemu nie podobna. Indywidualne przekonanie autora o wartości własnego utworu, ustąpić musi zdaniu, które podziela większość. To dla pisarza. Ogól w duchu sądu rozpoznając swój sąd własny, da się naprowadzić na dalsze jego wynikłości, da się nawet w części sądu swego sprostować, gdy punkt wyjścia krytyka i ogółu jest jeden. To dla czytelników. Krytyka więc zamiast jak dawniej opierać się na prawidłach pewnych, wyciągnionych sztucznie i dość arbitralnie z dzieł uznanych za idealnie doskonałe, dziś winna uznać jedynym prawidłem sąd i smak ogółu; a krytyk co się w urywkach swych niezgadza z sądem ogółu, może być pewien, że błądzi. Odwoływanie się do potomności, bardzo wygodne dla krytyków i pisarzy, dowodzi tylko braku związku między ich czasem a niemi — a zatem zupełną ich nieużyteczność na miejscu i w czasie, w jakiem są. II. LITERATURA JAKO SZTUKA. Powiedzieliśmy wyżej, że wszelkie dzieło ludzkie, wszelki utwór człowieka, jest tylko wcieleniem jego myśli, jest to myśl jego ożywiona, zamieniona w fakt, nie jako w istotę przez niego z danych pierwiastków — stworzoną. Człowiek nic tworzy pierwiastków, tylko je z sobą kombinuje i łączy w pewien właściwy sobie sposób i ta kombinacja, jest jego kreacją. Chodzi o to i chodzić powinno wcielającemu myśl swoją człowiekowi, aby ją jak najdoskonalej, jak najpiękniej, najwyraźniej wydał z siebie. Do tego pomaga mu albo uczucie silne swojej myśli, albo pojęcie warunków, pod któremi myśl ta ma się najpotężniej wcielić. Z tąd pochodzi dwojaki sposób, doskonałego wcielania myśli; albo silnem uczuciem ich, które instynktowo drogę wskazuje, albo pojęciem warunków. W pierwszem niema, w drugiem jest samopoznanie. W pierwszem pisarz niewie, że jest i jak jest artystą; w drugiem zna warunki sztuki i na korzyść ich swoją używa. Są całe epoki w literaturze, pochodzące z tego lub tamtego źródła. Pisarze pierwszych epok, więcej mają uczucia, drugich więcej zastanowienia i przemysłu. Odrzucić z pogardą jedną lub drugą epokę wyłącznie, postawić je za szrankami historij umysłowej człowieka, niepodobna. W tej i drugiej epoce są myśli, różnym tylko sposobem właściwym czasowi wcielane. Epoki tylko bezmyślne, w których ludzie kręcąc się w kole danych kilku uczuć i pojęć, nic nie tworzyli, a wszystko przerabiali, mogą być wysunięte i to nie z historij form, której konieczną część stanowią, ale z historij myśli, bo nic swojego, własnego nie dały. Jak literatura, tak inne sztuki jej pokrewne i Z nią razem stanowiące wielką całość sztuki — są różnemi językami na wyrażenie różnego sto- pnia myśli ludzkich. One wszystkie trzymają się za ręce i wedle symbolicznego rodowodu starożytności, są sobie rodzonemi siostrami. . Nazwano te języki, sztukami, może dla tego, że dotąd mało uprawne, z trudnością używane, trudniej jeszcze pojmowane były, ale tak zawsze być nie może. Pierwszym językiem człowieka, najprostszym, służącym do wydania myśli najpospolitszych, uczuć najcalszych (entier) jest mowa gestów, mimika. Drugim mowa słów, trzecim mowa obrazów, plastyczna (malarstwo, snycerstwo), ostatnim muzyka. Mowa słów wyraża to, czego gęsta już wypowiedzieć nie potrafią, malarstwo z rzeźbą (dwie sztuki stanowiące właściwie jedną z tą różnicą tylko, że malarstwo na gładkiej powierzchni działa, a rzeźba wypukłemi), kompletują to, czego język nie opisze, żywem niejako przedstawieniem słów; muzyka nareście wyraża te myśli niepochwycone, tajemnicze, z których dotąd człowiek sam sobie nawet sprawy szczegółowej zdać nie może, nie umie, myśli najszczytniejsze, a przez nią jedną mogące się przelać, objawić. Na poparcie ostatniego twierdzenia, chciejmy uważać, że płacz jest prawie spiewem, a u narodów w pół dzikich, najsilniejsze wrażenia wylewają się jakimś jękiem śpiewanym, jakąś pieśnią, wyrywającą się z ust skutkiem koniecznej potrzeby wewnętrznej. W starożytności muzyka łączyła się zwykle z poezją, poeci byli razem śpiewakami i tym sposobem moc poezij swych podwajali. Deklamacja dzisiejsza, niejako karykatura blada śpiewu, nigdy takiej energij poezij dodać nie jest w stanie. Powtarzamy, sztuki piękne są językami różnemi, danemi człowiekowi na wydanie myśli różnego stopnia i rodzaju. Sztuki te wiążą się i stykają z sobą na pogranicznych myślach wspólnych, które jedna u drugiej pożycza i wyraża, od nich postępując dalej, do sobie już tylko właściwych. Każda jednak sztuka zstępując na niewłaściwe sobie pole, usiłując wyrazić, co nie jest jej udziałem, najsłabszą się zawsze ukaże. Wszystkie sztuki obrazowe, składają jedną, różniąc się od siebie sposobem obrazowania, środkami, nie różnią się bynajmniej celem, charakterem. Rzeźba z malarstwem staje w jednym rzędzie. Co snycerz wyraża wypukłością, to malarz cieniami na powierzchni gładkiej; środkiem wyrażenia myśli obódwóch, głoską tego języka jest pozór, fizjonomja cielesna przedmiotu. Muzyka staje zupełnie odrębnie i nowy świat myśli mową ludzką niedających się wyrazić, z których człowiek dotąd sprawy sobie zdać nie mogąc, mięsza je z wrażeniami cielesnemi chociaż to są myśli; ale niepoznane, nie pojęte tylko. Muzyka jest całkiem sztuką natchnienia, w niej nic wyrachowanego z góry, żadnych reguł, żadnego kłamstwa. Prawidła jakie są, tyczą się tylko strony materjalnej sztuki, nic więcej. Już w malarstwie więcej jest prawideł z góry narzuconych, pewników dowiedzionych, łatwiej tworzyć bez uczucia i na zimno — w muzyce twory naśladownicze są chłodne, nie czynią wrażenia i dają się na pierwszy rzut oka rozpoznać. Ludzie którzy nie pojmują malarstwa i upodobania w niem nie mają, którzy nie rozumieją muzyki i zimni są na nią, tacy ludzie są w pewien sposób niekompletni, brak im zmysłu jednego, brak jednej sfery myśli. Wszyscy co się nad człowiekiem zastanawiali wyznają, że nieczuli na muzykę są prozaiczni, zimni; często dowcipni, ale prawie zawsze bez serca, bez uczucia. Wróćmy do literatury, ona jest także sztuką i jedno z najrozleglejszych zajmuje pole, pole najstaranniej uprawne. Językiem tym wyrażamy wszystkie prawie myśli nasze mniej więcej doskonale; uprawniejszy od innych, historycznie starszy, nie tylko bogactwem swem, ale uprawą ułatwia wcielenie wszelkiej idei. Bo jest że je- szcze w człowieku myśl jaka, coby się już pod tą lub inną postacią, nie wcieliła w literaturze?? Myśl-uczucie mające się wcielić w utwór, rodzi się w nas; postrzegamy je w sobie naprzód nie wyraźne i mgliste, potem stopniowo wypływające na powierzchnią, ubrane z całym wytworem imaginacij, połyskujące szatami bogatemi, cudownie piękne. Myśl - uczucie to zachwyca nas, unosi, wywołane często niepojętym jakimś z którego sobie sprawy zdać nie możem, drobnym wypadkiem, ono z sobą przynosi natchnienie. Tworzemy myślą i ta chwila jest najszczęśliwszą dla twórcy, bo w niej tylko widzi utwór swój w całym blasku idealnej doskonałości. Trwa to dopóki, nieużyje jednego z ludzkich języków, na wcielenie swej myśli. Tu boleśnie przeświadcza się człowiek o słabości swojej, o niedoskonałości. To co widział przed sobą w myśli świetne, doskonałe, niedorównanie piękne, niepokonanie silne, rodzi się i wciela, słabe, bezbarwne, zimne i ma się do ideału pierwszego, jak cień do przedmiotu. Człowiek porównywa myśl swoją z jej wcieleniem i następuje chwila odczarowania, zawodu, niesmaku, niepewności. Lecz jakkolwiek niepodobna przy największym zapale, przy zupełnem podbiciu pod swą władzę formy, (języka tego) utwór zrobić równym w blasku i sile ideałowi; można go jednak zbliżyć przynajmniej, można jak najdoskonalej wcielić. Jeśli myśl już wcielona, gdy się w pamięci zatrze jej pierwotwór - ideał, zrobi na samym twórcy silne wrażenie przypominające mu go — znak to, że o ile w sile ludzkiej, odtworzył myśl swoją, wcielił ją doskonale. Dla tych tylko w których myśli rodzą się ułomne, słabe, blade, łatwem będzie ich wcielenie i ono ich zupełnie zaspokoi — dla innych, nigdy dzieło nie odpowie myśli. Nikt nam spodziewamy się nie zaprzeczy, że artysty, pisarza, malarza czy muzyka, doskonałość dzieła, zależy potężnie nie tylko od samej myśli, ale od sposobu jej wyrażenia. Wcieleniem jej dając ją poznać światu, daje mu miarę swej myśli. Nikt niemoże wiedzieć, jak się ideał objawił artyście w godzinie natchnienia, mierzy się go — wcieleniem, objawieniem nazewnątrz. Ola tego najsroższą, najniewdzięczniejszą ale niechybnie najważniejszą pracą jest wcielenie myśli w żywą formę. Tu twórca walczy, z jednej strony mając przed sobą myśl swoją, wielką piękną, doskonałą; — z drugiej materjały do wyrażenia jej, niedostateczne, zużyte, zpowszedniałe a przez to bez znaczenia wyraźnego, (monety w obiegu zatarte). — Z jednej strony świeci mu ideał, z drugiej czernieją przed nim suknie jakie nań wdzieje, aby go światu ukazał. Chwila tworzenia, chwila to walki ciężkiej kończąca się niesmakiem, zawodem, boleścią, bo niebieska myśl wcielona, wydaje się tak nikczemną, tak małą! Kiedy artysta zupełnie jest rad swemu dziełu, znak to, że dzieło jego niemoże być wysokiej wartości, znak to że myśl jego główna, pospolita i pozioma, łatwo się dała wyrazić. Powtarzamy się: główną jest myśl dzieła, ale niemniej ważnem wcielenie jej. Wciela się zaś jakeśmy powiedzieli wyżej, dwojako, instynktowo z uczucia, bez zastanowienia się nad środkami; lub umiejętnie, artystycznie, z wiedzą o tem co się czyni i jak, korzystając z doświadczenia poprzedników, z arcydzieł ich i błędów. Korzystamy zaś, nie tak jak wiek niedawno upłyniony, co i myśli i formy pożyczał, ale z doświadczenia tylko. Z tego względu wcielenie myśli, inaczej tworzenie, a prościej jeszcze pisanie (jak tutaj) jest sztuką, jest nauką prawie. Człowiek który by przyszedł dziś do nas z najpiękniejszemi myślami, nieumiejąc ich wyrazić, lub wyrażając je słabo — zostałby niepoznany i odepchnięty. Po- trzebna jest, znajomość wszystkich zasobów, resursów sztuki, temu co chce silnie myśl swą wyrazić. Cobyśmy powiedzieli o malarzu, który by nieznając rysunku, światłocienia, prawideł kolorytu, chciał tworzyć obrazy historyczne i mozolił się szukając, macając sposobów wyrażenia myśli, gdy nauka podaje mu je gotowe? któryby uparcie gardził doświadczeniem wieków i wracał się do dzieciństwa sztuki. Ten człowiek z największym talentem, z najpiękniejszemi myślami, został by wyśmiany, popchnięty. W innej epoce mógłby działać na ludzi swojego czasu i w niej byłby jeszcze mistrzem, dziś nikt by go niepojął. Tym czasem w literaturze widziemy codzień zasiadających do tworzenia ludzi, co nieznają sposobów wyrażenia myśli, wcielenia jej, co gardzą stylem, językiem i wszelkiem do tak ważnego dzieła przygotowaniem. Bez uczucia stylu, bez pojęcia stylu, bez znajomości pierwszych rudymentów, bez zastanowienia się nad językiem, którym władają jak niewprawny uczeń pęzlem, bez obznajomienia się z historją sztuki, siadają tworzyć, częstokroć niewiedząc, że to co wedle siebie tworzą, od dawna daleko lepiej, piękniej, całkowiciej, silniej, utworzonem już, wcielonem zostało przez innych. Zdaje się patrząc na to, że uczniowie powstali uczyć mistrzów i bełkoczą niewprawnym językiem, pogmatwane swe myśli. I gdy w innych sztukach, potrzeba jakiegokolwiek przygotowania, usposobienia, poznania środków, narzędzi, tonów, barw, tu dosyć wziąść za pióro, aby zostać pisarzem. Zaiste wiele może myśl wielka, piękna, ale cóż kiedy się ją wyda na świat pokaleczoną, pogiętą, poobcinaną i bezkształtną ?? Wiele może instynktowe uczucie sposobów; jakiemi się myśl swoją ma wcielić, ale i tego nie dosyć, nadewszystko dzisiaj. To co w pisarzu nieuku wypłynie z uczucia silnego, drugi utworzy prostą sztuką, daleko lepiej, i przy jego zimnym utworze zniknie żywszy, któremu brakło tylko, świetniejszej sukni, aby daleko za sobą innych zostawił. Przychodzim do wniosku, o który nam tu najsilniej chodziło, do wniosku że forma i styl, dziś często bardzo pomiatane bezmyślnie, uważane za kajdany z których się wyswobodzić należy; są w innej sferze, równej wagi z myślą samą. Bez myśli nie będzie dzieła; ale bez formy jakby go nie było, bo myśl się nie objawi, albo objawi w sposób ułamkowy i niedoskonały. Nie przesadzajmy tylko wniosków — bez myśli, powtarzani, nic zupełnie, bez formy gdyby co i było, nie objawi się, a zatem ściśle biorąc, exystować nie będzie, tylko dla jednego autora. W początkowych wiekach literatury, więcej było myśli, w najbliższych nas czasach, już literatura zeszła była na wykwintne formy tylko, na strojenie, ubieranie, cackanie się z formą. Skutkiem reakcij silnej, nastała dziś znowu wzgarda dla formy zupełna, taka, że ludzie co w sobie czują myśli i chcą je objawić, wyrzucają je z siebie niedonoszone, nagie i ułomne. Myśli ich, wzbudzają czasem podziwienie, ale ani pojęte, ani pokochane być niemogą. Pisarzom dzisiejszej epoki, zdaje się często, że dosyć jest, pierwszą lepszą formę pochwycić, że cale nad nią niepotrzeba pracować, że styl jest marzeniem, sztuka cała szkodliwą. Ale to znowu czasom reakcij pokazuje się właściwa przesada. Można prawda zabić myśl zbytecznie ją strojąc, i można znowu zaniedbując formy, narazić się na zupełne niepojęcie i zapoznanie. Forma, powiadają, jak myśl i z myślą razem rodzić się powinna. To by było najlepiej i najdoskonalej, gdyby tak zawsze być mogło. Ale są liczne przykłady wielkich myśli, w słabem ciele, jak są znowu słabych myśli, w pięknej urody formach. Anomalja ta często się bardzo zdarza i najszczęśliwszej tylko organizacij ludzie, odbierają od natury, rzadki dar, tworzenia dzieł doskonałych z natchnienia. Spuścić się zaś zupełnie na to, że kto daje myśl, da formę, że ta ostatnia sama się niejako stworzy, niepodobna i szkodliwa. Jak zbytnim zachodem, można się przywieść do zapoznania właściwej formy i przyjęcia gorszej, tak zbytniem zaufaniem, można wpaść w przypadkowe, niewyrozumowane chwytanie, co się z brzegu napadnie. W dzisiejszej literaturze, postrzegamy częstokroć przykłady ludzi, zaufanych w sobie, gardzących wszelką pracą i zastanowieniem, gardzących doświadczeniem wieków, z niepojętą zarozumiałością. Ich twory uderzają tem, że czujemy w nich przekonanie twórcy o doskonałości dzieła, a niemożemy go podzielać. Nie czynią wrażenia, jakie usiłują zrobić na nas, pewne będąc, że swego dopną. Ci ludzie są to częstokroć jenjalni i utalentowani pisarze, którzy się postanowili brzydzić wszelką sztuką i pracą. Zdaje się im dostateczna uczuć, wymyślić, a wyrażenie uczuć i myśli zdają na los, ufając, że ciało przyjdzie samo, byle by była dusza. Tak nie jest powtarzamy, i pisarze co zaniedbują form, co gardzą stylem, tą sukienką myśli, muszą być zaporanieni i ode- chnieni. Pojmujemy bardzo że w filozofij, w naukach ścisłych, styl nie tylko nie jest koniecznym warunkiem, niezbędną wynikłością przedmiotu, ale zbytnie za nim ubieganie się może szkodzić nawet, strojąc i okrywając myśl, która ze ścisłością matematyczną objawić się sama, naga i jak jest w sobie — powinna. Tu niechodzi bynajmniej już o formę, ale o przedmiot sam, i forma w naukach, (język, styl), są to tylko narzędzia mniej więcej dokładne, do wykonania myśli. Cale inaczej ma się, gdzie niechodzi o prawdę bezwzględną, ale o piękność, o prawdę względną, gdzie nie chodzi o użytek, o zastosowanie, tylko o uczucie, o wdzięk. Tu (w literaturze właściwej) trzeba się przystroić, trzeba w całym blasku własnych i przybranych pokazać się piękności. Do studjów anatomicznych, dość nieobmytego leżącego na stole amfiteatru, nadgniłego bodaj trupa; bo tu uczym się go tylko, piękność form nie zastanawia nas, nie obchodzi, bylebyśmy znaleźli muskuły, ścięgna, arterje na miejscu normalnem, w organicznym porządku; — do studjów malarskich wybiera się kształty piękne i jak można najwdzięczniejsze. Oto w podobieństwie różnica naukowego od poetycznego, literackiego stylu, jak się nam zdaje, najdobitniejsza. Im środki wyrażenia naszej myśli, są niedostateczniejsze, słabsze, im mocniej przekonani jesteśmy, że nigdy ideałowi nie odpowie wcielenie; tem więcej pracować powinniśmy nad niem. Ale praca powiecie mi, zabije myśl i zapał. Jak by było zaiste, gdyby wśród wcielania samego, pracować było potrzeba. My tutaj przez nią rozumiemy usposobienie poprzednicze; opanowanie, przywłaszczenie sobie wszelkich środków, poznanie resursów, przyswojenie cudzego doświadczenia, słowem studjowanie, naukę. Dziś bardziej niż kiedykolwiek, nie dość wrodzonego talentu, nie dość wielkiego uczucia, aby być wielkim pisarzem. Jenjusz tylko przeczuwa to, czego niezna i rodzi się, że tak powiem, z wiadomością wrodzoną wszystkiego; ale jenjusz nie wie o sobie, że nim jest, a ktokolwiek jenjuszem swym wyłamuje się z prawideł powszechnych, z potrzeby poznania historycznego przeszłości, ten go niema. Małoż znowu największych nawet jenjuszów zapoznanych dla tego, że językiem swego wieku mówić nie umieli, co jenjuszami są tylko dla niewielkiej liczby anatomistów i badaczy?? Styl więc i forma, nie są tak małą, tak nieznaczącą rzeczą, jak by się nam teraz w chwili reakcij zdawać mogło. Nie gardźmy temi, których zowiemy dziś, odpychając ich od siebie, poetami sztuki, pisarzami sztuki itp. Wzgarda dla nich, dowodzi tylko nie dobrego pojęcia rzeczy. Jeśli w tak zwanych poetach sztuki, są myśli wielkie, piękne, wcielone ze znajomością prawideł i resursów sztuki, ma li to być grzechem?? Patrzmy naprzód na czas, w którym żyli, na warunki epoki, a potem dopiero sądźmy ich, patrzmy nadewszystko, czy utwory ich, bogate są w myśli, a w myśli własne, czy podstawą ich, nie jest kradziona idea. Złodziejów tylko potępić można i zrzucić z piedestału, na który nieprawnie się wcisnęli i podobni tym posągom starożytności, co stawiane dla bohaterów, dolepioną tylko miały głowę, aby barbarzyńców apoteozę wyrażać. Dwojaki więc wniosek wyciągamy z tego, cośmy tu powiedzieli. Pierwszy praktyczny i zalecający naukę form, stylu, a naprzód języka, którym się myśl ma wcielać; drugi ostrzegający aby rozpatrzeć przynajmniej uważnie te epoki literackie, które mamy dziś ochotę zupełnie i nieodwołalnie potępiać. Wynosiliśmy wysoko znaczenie formy i stylu; z niżym je dobrowolnie, gdy iść będzie o oddanie sprawiedliwości pisarzom, którym wszelkie znaczenie chcą odbierać, nie patrząc na myśl pism ich i zabijając ich formą, której przyjęciu nie są winni, bo jej niestworzyli, ale ją tylko przybrali, jak zrozumialszy, jak swojej epoce właściwy język. Jest bowiem niekonsekwencja pewna w sądzie dzisiejszym o przeszłości, uważanym z własnego jego stanowiska. Ludzie co gardzą stylem, formą; co nic umieć i nic wiedzieć nie chcą, aby wszystko po swojemu stworzyć na nowo, co czynią w literaturze, jak niedawno w filozofij table rase, oduczają się, aby naukę nową cale sami przez się wymyślili — ludzie ci potępiają, za co? za formę którą gdzieindziej mają za nic — pisarzy, w których myśli nie badali. O naszą tu przeszłość i o naszych najbardziej chodzi pisarzy, mianowicie począwszy od pierwszych lat XVIII wieku, do pierwszych XIX. Oddajemy lub skłonni jesteśmy oddać sprawiedliwość pisarzom XVI wieku, potępiamy w massie wszystkich późniejszych, nierozpatrując się w nich. Nic popularniejszego nad zdanie, że w pisarzach polskich epoki drugiej i trzeciej, niema nic i nic być niemoże, że oni tylko historyczne znaczenie mają, a to historyczne wła- ściwie jako reprezentanci swego czasu, a nie historyczno-literackie. Tym czasem co dzień jawniejsza, że pisarzy, na których ten wyrok zapadł, prawie zupełnie nieznamy, odrzucając ich za formę, za styl, o któren my sami dziś bynajmniej niedbamy. Zarzucamy im makaronizmy, które sami sobie pozwoliliśmy używać, z tą tylko różnicą, że ich nie czerpiem z łaciny, ale z francuzkiego, niemieckiego i zewsząd zkąd tylko można, zarzucamy im styl, formę, nie wchodząc w myśli; a wynosim znaczenie samej myśli, dla siebie!! Przecież rozpatrzeć by należało, czy to wszystko są ludzie bezmyślni i tak dalece nic swego niemający, że szczątki tylko pokradzionych idei, polepili w całość i ustroili w łachmany stylu, pożyczanego u arcymistrzów. Tak jest, dwojaka myśl, przewodniczyć nam powinna, na drodze tworzenia i sądu o tworach przeszłości naszej: Sami dla siebie powinniśmy nieco więcej formę i styl cenić, nad niemi się zastanawiać; dla przeszłości zaś nie robić grzechu głównego, potępiającego, ze stylu i form, które nie utworem pisarzy, ale utworem ducha czasu były. Szukajmy nadewszystko myśli, którą sami w swoim interessie tak wielbim; może ją nieraz znajdziemy nową, silną, własną, a modnie tylko ubraną po kosmopolitycznemu i dla tego na pierwsze wejrzenie, cudzoziemskiego coś mającą. Młodzi pisarze, ba nawet starsi, do nowej szkoły należący, powinnni się otrząść ze wzgardy swej dla przeszłości, która niedawała jej wymierzyć sprawiedliwości. Wszystkie epoki literatury, stanowią historyczną całość, nauczającą wielce; epok obłędu nawet nie wyłączając. Żeby zaś tworzyć dzisiaj, tworzyć silnie i wcielając swą myśl, niesłabić jej wcieleniem, niemoże zawadzić poznanie sposobów, jakiemi wielkiego tego aktu dopełniali drudzy, starsi poprzednicy nasi. Można być bardzo oryginalnym nic a nic nieumiejąc, ale częściej się trafia, być trywjalnym tylko, pospolitym i słabym; gdy nauka oryginalności nieszkodząc, zapewnia jej bezwarunkową exystencją. Spuścić się we wszystkiem na siebie, jest to narażać się na wielkie niebezpieczeństwo, niewystarczenia własnym myślom. Człowiek nic nie tworzy, sam przez się, kombinuje tylko dane mu pierwiastki. Te pierwiastki zarówno z żywego życia, jak z literatury brać może i powinien. Owszem, póki się nie nauczy sposobu pojmowania tego co widzi i czuje, jest dziecięciem tylko. Nie chcemy przez to rozumieć, aby przez cudze patrzał oczy; ale i sposób widzenia, punkta widzenia, nie sama daje natura, nie samo własne doświadczenie. Cudze doświadczenie przyswojone sobie, czyni nas bogatszym bez straty czasu i smutnych zawodów. Jakkolwiek więc na pozór dzisiaj nowa szkoła literacka całego świata, zaparła się przeszłości, ojców swych dziadów i pradziadów; jakkolwiek odstąpiła od przyjętych niedawno za konieczne prawideł — jakkolwiek silna, sama chce wszystko stworzyć sobie, nic nie biorąc od nikogo; nie gardźmy jednak doświadczeniem wieków, nie ufajmy zbytecznie siłom naszym. Do młodych, do zarozumiałych i chętnie przesadzających odzywam się mianowicie; nie dość talentu, nie dość myśli, potrzeba sztuki, nauki potrzeba, stylu i formy. Sami nie wystarczym sobie, a zerwawszy z całą przeszłością, gdybyśmy jej wszystko od niej wzięte i z niej pochodzące, pooddawać chcieli, zostalibyśmy nadzy i bezsilni. Praca nie zaprzecza jenjuszu, a kto wie, czy jenjusz w całym blasku i sile objawić się może, bez pracy, bez poznania swego rodowodu i przeszłości, z której wyrasta. Jeśli nam kto postawi przykłady ludzi, co byli poetami wielkiemi, bez nauki żadnej, bez pojęcia sztuki; odpowiemy słowy jakiemiśmy odpowiedzieli w pierwszym ciągu Studjów o Homerze. Ślepy Homer, na swój wiek nie był nieukiem; twórcy poezij gminnych, nie byli to nieucy; dołóżmyż różnicę wieku ich od naszego, bez której sądu sprawiedliwego i poznania warunków bytu nie będzie, a przekonamy się, że nasi wyuczeni i przeuczeni poeci, w istocie przy tych mistrzach, na nieuków wyjdą. Nie naśladujmy nigdy i nikogo, ale znajmy wszystko; gdy idzie o rzecz tak ważną, tak trudną, jaką jest wcielenie myśli, wyobrazowanie jej, uczynienie dotykalną, widzialną drugim, możnaż się nadto uzbroić, nadto pracować ? — Malarz, usiłuje poznać wartość barw i tonów, któremi myśl swą wyrażać będzie, pracuje nad uczynieniem rysunku poprawnym, pęzla łatwym, nad umiejętnem wydaniem charakterów, twarzami i jestami; zastanawia się nad naturą, studjuje ją częściami, chwyta na uczynkach, wpatruje się w mistrzów, zarówno jak w naturę i przy największym jenjuszu nie gardzi pewnem koniecznem przygotowaniem, usposobieniem, co jenjuszowi daje język, daje skrzydła, co go czyni swobodnym. Nieposiadający resursów swej sztuki, błąka się i maca, gdy przyjdzie mu myśl swą wcielać, a jeśli skutkiem jenjuszu wyda myśl swą jako tako; przy znamionach jenjalno- ści, staną znamiona niewprawy, będzie to jenjalny student, a nigdy mistrz jenjalny. Jeśli więc w innych sztukach, potrzeba znać co nazywają metier i rachować je za cóś przecie, jeśli biorąc za narzędzie, trzeba wiedzieć jego użytek, czemuż w literaturze tylko widziemy przykłady ludzi co biorą się za wcielanie myśli, bez żadnego przygotowania do tego wielkiego dzieła, bez znajomości warunków rzeczy, języka własnego, a nawet przedmiotu, o którym rozprawiać mają?? Smutne to i zastraszające razem, a bardzo prawdziwe. Dziś każdemu zdaje się tak łatwo pisać, że dość pióra, kałamarza, papieru i siakiej takiej głowy na pisarza - autora. Trudniej daleko o rzemieślnika, bo rzemiosła uczyć się potrzeba choć trochę, mieć przynajmniej wyobrażenie — tu zaś dość umieć pisać, aby zostać pisarzem. Tak -li być może, tak-li być powinno?! Zostawujemy odpowiedź, czytelnikom naszym. 26 Października 1842 r. II. Forma tak jest nieodłączna od myśli, jak ciało (w teraźniejszej naszej kondycij ziemskiej) od duszy; pojąć jednego bez drugiego niemożna. Rodzi się myśl w kształcie już pewnym danym, jest z nią zarodek formy przychodzący na świat; ten artysta tylko rozwija. Jest to dziecię, które sprawą jego wyrasta na męża. Jeśli ón pojmie formę daną mu z myślą razem, jeśli ją dojrzy, da jej kierunek taki jaki jest jej właściwy, konieczny, tedy doskonałe wyda dzieło. Zapoznając jej przyszłość, mordując się na wychowanie tego dziecięcia na olbrzyma, gdy w niem sił po temu niema, artysta utworzy coś słabego i chybionego. Cała sztuka zależy na tem, aby rozpoznać właściwą myśli formę, formę jej konieczną, z której zarodkiem przyszła ona na świat. W tem cały jenjusz artysty-pisarza. W ówczas kiedy jeszcze literatura kunsztowna nie exystowała, nie było niebezpieczeństwa, aby kto zgwałcił formy przedmiotom stosowne, natchnienie wylewało się bez myśli o sztuce, bez pojęcia jej exystencij. Dla tego tez niema przykładu, w płodach początkowych ludów, aby myśl jaka objawiła się pod nie stosowną formą. Nie było zaprzątnienia sztuką, nie było rozmysłu, nie było nadewszystko wyszukiwania coraz nowych form i wydziwiania niemi, nie chodziło o uderzenie nowością, chodziło jedynie o objawienie swej myśli. Nie szukał poeta formy, posłuszny był pierwszemu natchnieniu. Sztuka nie exystowała, jak tylko ona się zjawiła, niebezpieczeństwo niestosownych form, zjawiło się. Sztuka zaś zjawiła się, gdy pierwszy poeta, spójrzał na dzieła swoich poprzedników, rozpatrywał się w nich, dla dojścia jak tworzyli, co pod jaką objawili formą, i swoje uczucia, myśli, w naśladowanych już objawił kształtach. Tak więc każdy przedmiot przynosi z sobą na świat formę jedyną, konieczną, sobie właściwą. Są uczucia co rodzą pieśni, jak są ziemie co rodzą pszenicę — z tych uczuć wyrosnąć może i poemat, ale blady i bezsilny, jak na tej ziemi wyrosnąć może inne ziarno, ale mizerne i cherlawe. Są wypadki, których konieczną postacią jest dramat, są inne, którym przystoi szata epiczna itd. itd. Trudno jest z góry zadeterminować, określić, i matematycznie granice formom naznaczyć. Praca około tego była by podobną przeszłowiekowym estetycznym pomiarom, co doprowadziły tylko, do bezdusznego niewolnictwa. Jednakże, pomimo tego, nikt nie zaprzeczy, że myśl każda, o tyle tylko doskonale się objawi, o ile w właściwej sobie, wyjdzie na świat postaci. Nie liczne i bardzo nie liczne są zasadnicze formy; nowa szkoła literacka, śmiało powiemy, nie stworzyła żadnej nowej, ona tylko, ze wstydem to wyznać przychodzi, za całą nowość pomięszała wszystkie razem, i dla tego klassyfikacja jej utworów, wedle dawnych rozmiarów, trudną jest tak bardzo. Nowa szkoła ubogaciła literaturę wprowadzając w nią, mnóstwo nowych myśli, w dawnej na indexie będących; ale pokażcie mi nowe w niej formy? Spodziewam się, że nie bierzecie za formę, nieco odmiennego strof układu, różnosyllabowych wierszy i tym podobnych wolnostek. One składają to co nazywamy formą, ale jej nie stanowią. Dla nowej literatury zostanie jedynie jako właściwość, ten szczególny utwór melis, do którego mięsza się pieśń, dramat, epos, elegja, satyra i wszystko co tylko wmieszać się mogło. Ta mięszanina zowie się poematem, a właściwiej podobno jeszcze Fantazją. Fantazja jest, jak się nam zdaje, dzieło całkiem sztuczne. Nie rodzi go jednolite, wielkie, całkowitego charakteru natchnienie, ale składa tysiąc różnorodnych cząstek; nie jest to wielki mur cyklopów z ogromnych brył granitu, ale gotycka świątyńka z różnokolorowych kamyczków, cegiełek, pstrocizny, złoceń pełna, kunsztowna, wytworna, piękna nawet, jeśli chcecie; bo może być bardzo piękną nawet. Otoż jedyna forma i zda mi się ostateczna, jaką nowa szkoła stworzyła, i stworzyć mogła. Jest to połączenie wszystkich znajomych w jedną kunsztowną całość; połączenie nawet u arcymistrzów, nie zawsze szczęśliwe. Ono jednakże obiorem pewnych przedmiotów wymawiać się daje, koniecznem jest w utworach, które natchnęło tysiąc uczuć, wrażeń, myśli. Takich przedmiotów dawniej nie brano, unikano ich owszem i dla tego forma taka urodzić się niemogła, aż z zupełnem wyswobodzeniem z pod dawnych reguł. Niemożemy zaprzeczyć ogromnych korzyści, które na nas zlała reforma, i wybicie się z pod naśladownictwa, ale razem każdy sprawiedliwy wyzna, że oswobodzeni dziwnieśmy brykać i dokazywać zaczęli! Jakież to przedmioty, jakie myśli, nie wpłynęły w literaturę, jakich to nie probowano form! A chcąc konie- cznie, usilnie, gwałtem na coś nowego natrafić, bośmy pragnęli nowego, jak lud na puszczy źródła — jakich że się nie dopuszczano kombinacij, jakich dziwactw. Niejeden liryk, swoje uczucia, które powinny były wylać się w piękną pieśń, rozbił na niesmaczny, długi, nudny dramat, nie jedna satyra ubrała się za epopeję, nie jedna epopeja przeleciała piosenkami! Spójrzyjcie ze mną na literaturę nie dawną, a znajdziecie co krok pogwałcenie właściwych idei form. Byron dramatyzuje Manfreda, Goethe Fausta, przedmioty, pozwólcie na to, zwłaszcza pierwszy, wcale nie dramatyczne. Dodaniem akcessorjów wystrychnięto je na dramata, ale idea - matka, nią nie była. Takich przykładów, byleby poszukać tysiące. Romans ubrał się za poemat, satyra za epopeję jak rzekłem, a piosnkę gminną nadęto jak balon, aby powiększyć jej rozmiary i piękności. Niestety — najczęściej pękła w ówczas! Dzieła chybione nawet, mogą mieć wielkie piękności, nic przeto jednak nieprawda, że były by piękniejszemi jeszcze, gdyby posłuszny natchnieniu poeta, nie myślał, że rozum jego i nauka formy, lepsza jest od instynktu jej. Nie raz się to słyszeć daje, przy czytaniu piosenki, naprzykład: — Co to za przedmiot do poematu! — Co za piękny z tego byłby dramat! najczęściej jednak mówią to ci, co naprzykład piękną wieśniaczkę, chcieli by ubrać w złotolite szaty i kazać jej tronować w salonie. Dajcie jej pokój, na jej zagonie najlepiej, najpiękniej wieśniaczce, twoje stroje zgasiły by jej piękność i zabiły naiwny wdzięk. Nie przerabiajmy starych dramatów, na poemata nowe, ani pieśni, na dramata. Każdemu na swojem miejscu przystało. Są jednak, powiecie mi, przedmioty, którym w dwojakiej dobrze szacie, z których jeden poeta zrobił dramat, drugi epopeję, a oboje doskonałe. Nie zaprzeczam — są przedmioty takie, ale i te nawet mają sobie jedną właściwszą formę. Pojęciem ich przez dwóch poetów, pojęciem zawsze różnem, są to niejako dwa, nie jeden przedmiot; indywidualne usposobienie przekształca je, skelet będzie jednaki na pozór, myśli wcale różne, a choć imiona, wypadki, cały warsztat, że tak powiem, rusztowanie w obu utworach jedne będą; utwory różne, pojęcia odmienne, a jak skoro formy obrane inne, inna już idea - matka. Powiedzieliśmy już wyżej, że co do formy w nowej sztuce, za utwór jej właściwy, uzna- jemy tylko fantazją.. Napróżno dramat, epopeja, poemat, satyra, sielanka, pieśń i t. d., będą się nam przebierać i przezywać, będzie to zawsze maskarada wielko - wtorkowa i poznasz w niej, kto kim jest, choć się inaczej trochę odział i nazwisko odmienił. Usiłowanie natrafienia na nowe zupełnie formy, kończy się jak widziemy, przemianą imion tylko, która niewiem czy kogo uwieść potrafi. Nazwij jak ci się podoba, to coś stworzył, tem natury utworu nieprzemienisz, ani go doskonalszym uczynić zdołasz. Fantazja jedna, ten porządek koryntski w literaturze, została nowej szkole. Fantazja niema prawideł, jej nazwisko powiada kto ona jest i warunki bytu. Im dziwniejsza, cudaczniejsza, im więcej uderza sprzecznościami, tem doskonalsza. Warunkiem więc sztuki w jej właściwem dzisiaj objawieniu jest co? Działanie kontrastami, sprzecznością, nieustannem zbliżaniem rzeczy z sobą nie chodzących. Jedna część ciemna podnosi jasność drugiej, jasna ciemniejszą czyni, pierwszą. Zastanowiwszy się nad tym procederem, wydobędziem z niego smutne przekonanie, że to nieustanne frasowanie się o effekt, to dobieranie jasnych i czarnych klinków, dowodzi tylko słabości idei i wykonania. Na cóż pięknej kobiecie. otaczać się brzydkiemi, aby się wydać piękną na co słońcu ciemności, aby było jasne? Fantazja więc jaką jest i przy największych swych wdziękach, ma już, że tak powiem, grzech pierworodny słabości na sobie. Stroi się, aby wydać piękniejszą, czyni się zalotnicą, wie o sobie, że się podobać może, i nie patrzy, jaką być ma, ale jaką się okazać żąda. Głębokie natchnienie wylewa się strumieniem gwałtownym, niepatrząc gdzie i dokąd płynie, co nań powiedzą ludzie; wyrachowane, cedzone słowa, dowodzą braku natchnienia prawdziwego. A ono jest dwojakie. To, które samo do człowieka przychodzi, nie wyzwane, nie wyproszone, nie wydobyte z piersi rozkrojonych nożem — natchnienie rodzime, prawdziwe, czyste. I natchnienie, do którego się zmusza, które się w sobie wyrabia, którego się szuka, za którem się chodzi. Jak tylko natchnienie niema charakteru wielkiego, jednego, całego, jest najczęściej wymuszone, wymożone na sobie, sztuczne. Takiem się nam zdaje to, którego sprawą rodzą się owe twory mieszane, nazwane przez nas generycznym mianem fantazij. Niema reguły bez wyjątku, są excepcjonalne organizacye, dziwne, szczególne wyjątki, ale te ogólnego nie zabijają prawidła. Dzieło więc nowej szkoły, co do formy właściwe — fantazja — jest utworem sztucznym. Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzadkie dzieło, coby samo natchnieniem rodzimem przyszło na świat. Ależ, gdy epoka to sztuki, chciejmy pojąć ją, i nie odzywajmy się, że jej słuchać niechcemy, że prawideł dla nas niema. Cóż to są prawidła? spytacie. Doskonale naturę ich, nazwanie wyjaśnia, są to prawa exystencij pewnych istot, utworów, wyciągnione z zastanowienia się nad niemi. Prawidła mogą być fałszywie wyciągnione, jak wszelkie wnioski, nic ich nie sankcjonuje bez odwołania, i skoro się znajdzie taki, coby je lepiej wydobył z natury rzeczy — prawidła tamte, zwalone, przestają być niemi. Prawidła ukazane lub nie ukazane, wyjaśnione lub nie, exystują zawsze, jak tylko exystuje rzecz — prawideł zwalić nie można. Jeśli rzecz, z której natury wydobyte były, nie exystuje tylko historycznie, jako fakt spełniony, na ówczas i prawidła z nią razem exystencją tę podzielą. Literatura dawna nie istnieje dziś tylko historycznie, z nią prawidła z niej wyciągnione umarły. Mamy na to miejsce nowe utwory, nową literaturę, a w niej nowe, chociaż dotąd nie wyciągnione może prawidła. Prawidła! zawołacie — znowu prawidła! Tak jest, mamy je znowu, tylko ich dotąd nikt nie ukazał. Wyciągnienie ich wymaga skupienia pewnej liczby faktów jednej natury i porównania z sobą. Na to może nie staje nam liczby, może brak człowieka. Powiarzamy jednak exystuje literatura, są prawa jej bytu, choć nieodkryte, choć nieobjawione. Monstra nawet, w pewien sposób mają granice swoje i normę; nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, a zatem nic bez prawidła. Przyczyna jest prawidłem skutku. Natchnienie prawidłem utworu. Chciejmy się więc przekonać, że nowa literatura, ukazała nam nowe drogi, ale nie mogła dać bezprawidłowego usamowolnienia; ona także ma swoje prawa bytu, swoją przyczynę — właściwe prawidła. Aby dziś pisać, tworzyć, nie dosyć puścić wodze nieporządnej. rozhukanej myśli, i ubierać ją jak najdziwaczniej, najwymyślniej. Trzeba ją okryć w najstosowniejsze jej szaty, w takie jakich godna, jakie jej przystoją, w jakich jej jedynie dobrze. Niech ciało piękne, piękną okrywa duszę. Zadziwić, uderzyć dziwactwem, nowością, bardzo można, ale podziwienie takie, prędko ustaje. Nowość działa tylko chwilę—piękność zawsze. — Uderzenie takie powtórzyć się nie może i jest, jak wybornie o czem innem wyraził się M. Grabowski sztuczką, nie sztuką. Szukajmy prawej, szlachetnej, jednolitej piękności, nie błyskotek, nie sprzeczności, nie chwilowego effektu. Badajmy myśl naszą, aby ją objawić nie w jak najnowszej i najdziwaczniejszej, ale w najstosowniejszej jej formie. Niemiejmy też brył niekształtnych, niedonoszonych lub zgniecionych płodów, za nowe utwory. Te niewyraźne, mgłą okryte, niepochwycone zjawiska, zdumiewają może, ale niezaspakajają nigdy. Piękność jest zawsze jasną, i jasności się nie lęka, słabość tylko, bojaźń, potworność, okrywać się lubi. Wielkie myśli, są bardzo proste, drobne robótki, bardzo misterne zawsze, ale tylko misterne. 30 Października 1842 r. Gródek. III. RYS DZIEJÓW JĘZYKA POLSKIEGO. Nic dotąd pewnego niemamy, ani o pochodzeniu Słowian, ani o starożytnym ich języku; domysły tylko mniej więcej do prawdy podobne, o czasie wędrówki Słowian do Europy z Azij, o ich języku dawnym, są całemi ich dziejami przed i dobrze jeszcze po X. wieku. Słowianie należą do plemienia ludów Kaukazkiego, Jafetyckiego, czyli Indo-europejskiego. Pochodzenie ich azjatyckie nieulega wątpliwości; a ślady dotąd w języku wszystkich Słowian pozostałe, poświadczają to niezłomnie. Dawnośc języka słowiańskiego w Europie, pomimo zdania niektórych, co przyjście ich w V. wieku po Chrystusie naznaczają; nie, ulega wątpliwości i sięga przedhistorycznych czasów. Szaflarzyk czyni Słowian odwiecznemi tubylcami (auToxeovc). Dawniejsi badacze, jak Sebastjan Dolci, Appendini, Freret, dowodzą wielkiej także starożytności ludu tego i mowy w Europie, powinowacąc go zbliska z Grekami. Freret chce nawet, żeby jakiś pierwiastkawy słowiański język dał początek greckiemu, utrzymując, że pierwiastkiem słowiańskiego i greckiego języka, jest gruby jakiś, pierwotny język Pelazgów. Jakkolwiek hypotheza ta w całości utrzymać się nie może i nic ją historycznie nie podpiera, to pewna jednak, jak się z porównania Ekonomida przekonać można, że słowiański język wiele ma podobieństw, wiele analogij z greckim. Dolci i Appendini z nazwisk, miejsc i krajów, dowodzą szczątków dawnej mowy Słowian w Grecij. Są to wszystko urywkowe, w całość jedną zlać się nie mogące i ciekawość tylko jątrzące badania, które jednak do żadnego ważnego wniosku doprowadzić nas nie potrafią. Porównywanie pojedynczych dialektów słowiańskich z sanskrytem, wykrywając z nim także związek i podobieństwa, do niczego nie doprowadza, prócz do ogólnego wniosku, że Słowianie ze swym pierwiaskowym językiem, wyszli z Azij. Niemając zatraconego pierwiastkowego Słowian języka, temi cząstkowemi porównaniami pochodzących od niego dialektów dowodzim, że język-matka wypłynął z sanskrytu; one wszakże doprowadzić nas nawet niepotrafią do wniosku, jaki dialekt dzisiejszy najbliższy jest pierwiastkowego języka. Wielu już bardzo pisarzy pracowało nad wyjaśnieniem podobieństw etymologicznych i budowy języków słowiańskich z sanskrytem. Awejar's Kalwiorhuckam, oder Sitten-sprüche aus Tamulischen Palmbälttern, mit Bemerkungen über indische Gelehrsamkeit v. J. C. P. Rüdiger. Halle 1791. 26. De lingua Rutsica ex cadem cum Samsr-danica matre orientali prognata, adjectae sunt observatio- nes de ejusdem linguae cum alijs cognatione et de primis Russoram sedibus. Auctor. Conr. Gottl. Anton Vittembergae 1810. 4. Rapports entre la langue Sanscrit et la langue Russe presente a l'academie Russe par Fr. Adelung. S. Petersb. 1811. 4. O ???????? ????????????? ????? ?? ??????? ??. 1811. 8. Paul. v Friegange. Etymologies Slavonnes tirees du Sanscrit (v. Graf Theod. Gołowkin). In Fundgruben des Orients 1. 5. 459. — Vergleichung einiger ahnlicher Sanscrit und Slawischer Worter von Alex. Murrays. History of the European Languages. Vol. II. p. 346. Vergleichung des sanscrits mit Slawischen Dialecten und mit dem Litthauischen Lettischen und Altpreussishen v. Bopp. (In Vergleich. Zerglied. des Sanscrits der mit ihm verwandten Sprachen. Majewski. O Słowianach i ich pobratymcach. Część I. Fr. Adelung. Versuch einer literatur der SanskritSprache. 1830 8 S. Petersb. Podobieństwa jednak sanskrytu znajdą się równie z inno-plemiennemi w Europie językami, z Keltyckim starożytnym nawet; a w ogólności sąż języki co by się jakąś niewidzialną nicią nie łączyły z sobą?? Jedne przez drugie, lub bezpośrednio, krewnią się z sobą i naprowadzają na myśl, dziwaczną może, ale nieuchronną, jakiegoś odwiecznego języka - matki, co im wszystkim dać musiał początek.. Wyraz Dziad naprzykład używany jest od wyspy S. Joanna przez Indie, Persya, dawny Iran do Derbentu, ztąd przez Rossją, Polskę do Drezna, po Hamburg nawet i morze Adriatyckie. W arabskim języku — w Łotyckim nawet Diedas, tegoż znaczenia. Czyli Słowianie, nim się podzielili na osobne pokolenia, narody i pomieszali z innemi ludami Europy, mieli już wprzód właściwe jakieś sobie pismo? niewiadomo. Znajdowane starożytne runy, do świeższej już odnoszą się epoki, ograniczone bardzo i rzadkie ich użycie, badania o tem dzisiaj utrudnia. O Runach Messenius. Martini. Themi Romano-Suetica Nedtenbladti. Verelius Runographia Scandica. Die Runen und ihre Dankmaler nebst Noten zum Scandischen Kenntniss. v. Dr. G. Thormond. Legis. Leips. l829. Barth. 8. 216 pp. CV. T. 61. Wszyscy co o runach pisali utrzymywali, że to pismo jest północne i od niemieckich pokoleń (Nordmanner) od Duńczyków i Szwedów do Europy południowej przeszło, teraz znalezienie run w Tartarij, w Rossij, w południowej Panonij zmienia zupełnie stan opinij o nich i zdaje się stanowić, że z Azij przeszły do Europy do Hetrusków i Słowian panońskich i obotryckich. O Tatarach vide Remusat, Recherches sur les langues Tatares. Paris 1820. Listy z krajów Słowiańskich Kucharskiego. 1828 roku Gaz. Pols. N 40 1829. Kollar wyczytał runiczny napis na Czarnobogu, a raczej ułamku bez głowy wyobrażenia starożytnego jakiegoś zwierzęcia, stojącym przy katedrze w Bambergu. Wydano o tem wiadomość, poruszyli się i zapalili się głowy. Niedawno jeden z moich znajomych, ruszył umyślnie dla oglądania Czarno Boga do Bamburga. Okazało się na miejscu, że to co uczony Kollar wziął za runy, były to kreski nieforemne, na większym kamieniu wyryte przed laty kilkudziesiąt przez swawolnych naówczas chłopców, a dziś jeszcze w Bambergu żyjących starców. Obaczyć o tem świeżą rozprawę prof. Rudharta z Bamberga. Jakkolwiek badanie run podlega dziś nieskończonym trudnościom i arbitralne ich tłumaczenie na wiarę zasługiwać nie może, póki nieznajdziemy do nich pewnego klucza, jak do hieroglifów, natrafiając na napisy runiczny i inny jaki, jednoznaczne i obok stojące; exystencja ich sama, wnioskować każe, że przed Cyrillim i Methodym, przed nawróceniem Bul- garów i Morawij, Słowianie mieli swoje własne pismo, którym potrzeby swe, zaspokajali. Run tych inaczej użytych, jak na żelezie, drzewie lub kamieniu nie znajdujemy, ludy co je pisały, zajęte wojnami, nie troszcząc się o dzieje swoje, ryły tylko nazwy bohaterów na hełmach lub kamieniach, śpiewały o nich w pieśniach podawanych z ust do ust; a przechody swemi i bitwy, mieczem dzieje swe pisały na ziemi. Podrobiony jakiś alfabet niby właściwy słowiański, obacz w kronice apokryfowej Prokosza. Rzadkie, i krótkie są pomniki runiczne słowiańskie. Pismo porządne, jakiego używała już zachodnia Europa, weszło do Słowian z nawróceniem ich na wiarę chrześciańską. Bulgarowie, którzy najpierwsi zaczęli napadać na wschodnie Rzymskie Cesarstwo, naprzód też przynieśli razem z łupami, słabą iskierkę oświaty, która ich potem od innych pobratymczych pokoleń odcechowała. Patrzmy jak nasi pisarze, o początkach języka naszego powiadają (Kromer. K. V. Górnicki Ks. I. ) "Nasz język polski urodził się z słowiańskiego, abowiem wszystkie te języki: Polski, Czeski, Ruski, Charwacki, Bośnieński, Serbski, Racki, Bułgarski y inne, były pierwej je- den język jako y jeden naród słowieński; z tego tedy narodu, kiedy jedni tam, drudzy sam siedliska swe przenieśli, przyszło i to, że z jednego języka, wiele się urodziło różnych." Na dowód jeszcze jak kronikarze nasi proste i jasne mieli o tem pojęcie, przywodzirn ułamek następujący ze Stryjkowskiego. "Narody sarmackie, bułgarskie, ruskie, gotskie, polskie, wołyńskie, wandalskie, tak bardzo waleczne były, iż wszystkę jakmiarz Europę, Azję oboję i Afrykę wojowały, tedy też język swój przyrodzony słowiański, dla różności granic i częstego między cudzemi narody obcowania, pomięszały. Przeto Serbowie, Karwaci, Raczowie, Bulgarowie z Greki, z Węgry i z Turkami; Dalmatowie zaś, Karniolani, Styryjczykowie, Islrowie, Illirykowie z Włochy; Slęzacy, Morawy, Czechowie, Misniacy, Pomorzanie, Kaszubianie z Niemcami; Rusacy biali z Moskwą i Tatary, Podgórzanie, Mazurowie, Podlaszanie, Rusacy czarni, Wołyńcy i Litwy część z Polakami, a Polacy ze wszystkiemi narody obyczaje, ubiory i po części język ojczysty mięszli." Kronika 107. Myśl ta Stryjkowskiego, jest i dziś przyjętem tłumaczeniem, podziału słowiańskiego języka na dialekta. Po nawróceniu Bułgarów, przyjęli oni dla swego języka greckie głoski i pismo Ś. przełożyli. Było to pierwsze użycie języka słowiańskiego piśmienne, języka dotąd barbarzyńskim zwanego. Procop. Memor. Populor. T. I. p. 29. Język, powiadają niektórzy, co wystarczył już na tłumaczenie pisma świętego i podołać mu potrafił, musiał być poniekąd wykształcony. Nic jednak lego, zdaniem naszem nie dowodzi i prostota oryginału, któren dziś na najmniej ukształcone dzikich ludów języki, gorliwi missjonarze wykładają, łatwem uczyniła tłumaczenia. Xięga ta, karmicielka ludów, da się wyrazić wszelkim językiem, jest to niejako jej cecha, jej przeznaczenie. Nie zaprzeczamy, że tłumaczeniem język musiał wykształcić się nieco, lub przynajmniej przekształcić. Przed wiekiem X. polski język mało się jeszcze różnić musiał od innych słowiańskich i od nich oddzielać, w IX bowiem, wszystkie słowiańskie dialekta, tak były sobie podobne, że je historycy powszechnie za jeden brali. Prokop. 550 Eginhard IX. Powoli jednak i polski i inne, ku Xmu wiekowi odcechowywać się zaczęły i odróżniać od siebie. Ludy z wypraw wojennych przynosiły od zwyciężonych nowe rzeczy, nowe pojęcia, a z niemi nowe wyrazy, w przebywanych krajach, pochwytywały pojedyńcze słowa, przejmowały je od sąsiadów i dzielić się zaczęły na języki różne, sobie podobne, a przymięszanym obcym pierwiastkiem odmienne. W liście Melecjusza, którego autentyczności nikt dotąd nie za- Melecii de religione Veterum Prusscorum. przeczał, widać z przywiedzionego ułamku pogrzebowego zawodzenia, po polsku, nowy już kształcący się język i przyrośnięcie jego do innych. Z liturgją Metodjusza do Morawij i Bułgar wprowadzoną, język słowiański (ale słowiański piśmienny nie pierwiastkowy) wszedł znowu i do Polski; dopiero w roku 968 papież zakazał odprawowania ofiary świętej, w tym języku. Nareście chrzest Mieczysława, wprowadził do Polski obrządek łaciński, a z nim i język ten razem, wiążąc Polaków nowym węzłem z Czechami i ustalając na długo wpływ wzajemny na siebie, obu tych pokrewnych dialektów. Odtąd do dostąpienia urzędu, do osiągnienia duchownych stopni, do nabycia nauk nieodbicie potrzebnym staje się język łaciński. Przysłani z zagranicy nauczyciele i apostołowie, gardząc mową, którą barbarzyńską zowią, drugim dla siebie uczyć się każą, a sami krajowego języka uczyć się nie chcą. Dialekta na które podzielił się język Słowiański, są: I Czeski. II Morawski. III Słowacki w Węgrzech około Presburga. IV Kroalski. V Dalmacki. VI Illiryjski. VII Bośnieński. VIII Windyjski w Styrij. IX Kraiński w Karnjoli. X Slawoński w Slawonij. XI i XII Wyższy i niższy Sorabski w Łużycach. XIII Ruski. XIV Cerkiewny kościelny. XV Polski etc. Bulgarowie i Morawi Cyrylicki alfabet przyjmują. (Dobrowski, Justit. P. III. 1) przez Konstantego filozofa utworzony na wzór greckiego. Inni jako Illirowie, Dalrnaci, Kroaci, Karnjolczycy, Polacy, Czechy, Venedzi, Luzacy, łaciński biorą. Ci dźwięki na których wyrażenie braknie im postaci, rozmaicie składają i wiążą: Cyrill. --- lllir. --- Corval. --- Carn. --- Pol. --- Czes. ? ----------- z --------- z --------- s -------- z ---------- z ? -------- brak ------- s -------- sh ------- ż ---------- ź c ----------- s -------- sz -------- s -------- s ---------- s ? --------- sc ------- sh -------- sh ------ sz -------- sz/ś ? ----------- c -------- cz -------- z -------- c ---------- c ? ---------- cs ------- ch -------- zh ------- cz -------- ć Prócz tego Dalmatom niewiadomy autor ułożył alfabet hłaholityczny, Bukwicą zwany, którego użycie od połowy IX wieku się poczyna. Dobrowski Inst. Ling. Sław 11. 5. Ioa?? E?????? ?????????? K??????????? c. 3. O tym alfabecie niektórzy myśleli, że był właściwym, pierwiastkowym słowiańskim, wszystkim ludom przed przyjęciem wiary właściwym; obacz naiwną i ciekawą kronikę Blaise de Vigen?re dla Henryka Walezego napisaną 1573 p. 2. W XIII wieku rozszerza się w Polsce, a mianowicie w Szlązku użycie języka niemieckiego. Wszyscy nim piszą i mówią, nawet po większych miastach, w Poznaniu i Krakowie. Wszakże mało znaczący jest wpływ jego, lubo i ducho- wnych wielu Niemców, miasta się wychodźcami tego plemienia zasiedlają, lubo sądy miejskie tym się językiem tłumaczą, z prawem język ten przyjmując. Łacińskiego wpływ przeważa jednak niemiecki, bo to język wiary i najdroższych człowiekowi tajemnic. — Oba, łaciński i niemiecki, nie wpływając na budowę, na materjał tylko językowy, nieco działają, ducha jego nie zmieniając. Lecz już w XIII wieku, duchowieństwo zwraca uwagę na język polski, jako jedynego, najwymowniejszego tłumacza religij przed ludem. W roku 1237 Pełka arcybiskup Gnieźnieński wydaje ustawę szkoły plebańskie urządzającą, których nauczycielami Niemcom być wzbroniono, wymagając do osiągnienia tego miejsca, dokładnej znajomości języka polskiego. Wojny, a mianowicie napady Tatarów, tamują skutek tych ustaw. W roku 1285 ponowione zostaje toż urządzenie na zjeździe Łęczyckim, Janociana T. II. pp. 272, 273. lecz do XIV wieku wszystko jest jeszcze bezskutecznem, kiedy umarłe to prawo, wskrzesić znowu potrzebuje Bogorja arcybiskup Gnieźnieński w r. 1357. Znowu podobno bezskutecznie, kiedy Ostroróg w roku 1460 piszący, na zalewających posady duchowne cudzoziemców narzeka, i na zaniedbanie narodowego języka. Francuzi Benedyktyni w Świętokrzyskiej bibljotece polskie pisma (???) palą, jako barbarzyńskie i niezrozumiałe. Gościnność sławiańską, na złe wychodzi, bo goście dumni język i obyczaje na swoje kopyto przebijają, gardząc temi, których nieznając, chętnie zowią barbarzyńcami. Po kościołach do ludu, mówi cytowany Ostroróg, każą po niemiecku; zwyczaj ten podobno rodzi przysłowie, dziś jeszcze znajome: Siedzieć jak na niemieckiem kazaniu. Tak do XIV wieku, w którym pierwsze pomniki piśmienne się ukazują, język polski kształci się powoli, będąc tylko językiem ludu i jego poetów. Jadwiga nareście, pierwsza mu wyciąga rękę i podnosi go, aż ku sobie. Ona rozkazuje tłumaczyć dla siebie Biblją, czyta po polsku: Żywoty Ojców świętych, Nauki czterech Doktorów, Kazania o męczeństwach SŚ., Rozmyślania i modlitwy Ś. Bernarda i Ambrożego, Objawienia Ś. Brygithy. Długosz X. f. 161 Mat Miechov. IV. 41. Jędrzej z Jaszowicz miał dla niej tłumaczyć Biblją, którą w kilkadziesiąt lat później (145 5 w Korczynie) Piotr z Radoszyc dla Zofij, czwartej żony Jagiełły przepisywał. (jnscriptio Maspti Ser. Sacr. Corcin. ap. Turnov. et Węgiersc. Hist. Eccl. Slavon. f. 23 Simeoni Theoph. Turnov. Respons na okulary 89. Zwierciadło Nabożeństwa Krześciańsk. 5. ap. Lilielhal. Decim Boruss. III. 265. Jagiełło mąż Jadwigi, umie tylko po rusku, język więc ruski, nawet dla Polaków w XIV wieku staje się językiem dworu. Długosz, i inni. Mało ludzi obraca się do nauk, zostawionych wyłącznie duchowieństwu, przeto jako jedynie usposobieni do nich, xięża zajmują urzęda świeckie, posady sędziowskie. Jagiełło sam pogardza nauką i pismem, a na list od Mistrza Krzyżackiego Jungingen z wypowiedzeniem wojny posłany, odpowiada. — Ty do mene hramotu, ja do tebe szabloju. Naruszewicz-tacyt. 1783 przypis, lit. S. str. 48. Z tej epoki mamy już dosyć liczne pomniki języka, z których o jego stanie wnosić można. Bogarodzica, pieśń ś. Wojciecha. Statut Yislicia Kazim. W. Psałterz Jadwigi 1390. Psałterz w Lintz z XIV w. 1400 roku Archiw. Metr. Koron. Wyrok w sprawie gminnej, 1400. Ojcze nasz. Sylwana po laka 12 kop. 1412 Ojcze nasz w Statut. X Ligni- ckiego. Rp. Wrocławski 1435 Kancjonał Przewor- szczyka. Salve Regina. 1450. Rpm. Mikołaja Suledy Pisarza i Burm. w Warce. Cognitio Coinmodosa polonorum linguae. 1450. Opis Twarzy Chrystusa Pana. Książka do nabożeństwa S. Jadwigi. 1455. Biblja Zofij Królowej, tłumaczenie Jędrzeja z Jaszowic. 1481. Dziesięcioro przykazań wierszem, pieśń o Wiklefie, pieśń o S. Krzysztoforze bardzo pięknu. 1482. Jędrzeja ze Słupia Rpm. Oycze nasz z Modus Confitendi. Oto co mamy celniejszego do końca XV wieku. W tych próbach wyraźne jest jeszcze i uderzające podobieństwo polskiego języka z innemi słowiańskiemi, mianowicie z czeskim, od którego polski bierze początkową pisownią, a nawet nieco z budowy wyrazów, zakończeniem i tokiem swoim słowiańskich, a jak się zdaje nawet prozodją, która się tak później od innych dialektów, odstrychnęła. Pierwsze pisane pomniki, psałterze, modlitwy — ojcze nasz, wyroki sądowe, prawa, pieśni, jeszcze co do form wyrazowych bardziej słowiano - czeskie są niż polskie. Język z nich widać nie wykształcony, ani co do pisowni, ani co do grammatyki, ani w frazeologij, wszystko widocznie pożyczane, naciągane, brane od języka z którego tłumaczono. Początkowe bowiem pomniki, wszystkie są, prawie bez wyjątku tłumaczeniami, bo i Bogarodzicy nawet Czesi chcą sobie oryginał przyznawać. Czacki Czeski język już wówczas możnie wpływający na polski, dopomaga do tłumaczeń, w nim szukają zasobów, słów, zwrotów, pisowni. Ten wpływ Czeskiego, jego popularność, dłużej niżby się zdawać mogło trwa u. nas, gdyż począwszy od X. wieku, do XVI aż się przedłuża. W tym czasie wiele jeszcze u nas drukowano po czesku (Marek Scharffenberger) i pisano nawet, dowodem Paprocki. Świadectwo Długosza popiera, ówczesne podobieństwo, prawie jednostajność, dwóch bratnich języków. Dysputa bowiem z Hupytami w r. 1431, o której ón wspomina, że się odbyła w przytomności Króla i Senatu, i trwała Długosz X. XII. 1431. dni kilka, z delegowanemi na nią Czechami, po polsku z jednej strony, po czesku z drugiej odprawiała się. — Obie przecie rozumiały się doskonale. Wpływ niemieckiego języka i przez język czeski i bezpośrednio działa na polski. Niemcy prędzej ucywilizowani sąsiedztwem Galij i Italij, dają nam rzeczy swoje, wynalazki, udoskonalenia, prawa, pojęcia, a z niemi nomenklaturę ich niemiecką. Co dziwniej jeszcze niektóre wyrazy na oznaczenie uczuć i pojęć oderwanych, wzięte są z niemieckiego; kiedy? dojść trudno. Tak smak i kształt są niemieckie. Wyraz gust na oznaczenie smaku późniejszy, z ła- ciny lub francuzkiego wzięto, a postać w znaczeniu kształtu zupełnie nowa. Używano postawa, postać. w znaczeniu powierzchowność przybranej, chwilowej". Język wszakże niemiecki wpływa tylko na polski dostarczając mu wyrazów materjału, formy niemieckie, budowa języka tego, nadto były nam obce, aby się przyjąć mogły. Stosunki też z niemcy przerywane, nieprzyjazne, nigdy wielkiego niedopuściły wpływu. Ukształcenie języka polskiego, jego stan w XIV i XV wiekach, odpowiada bez mała czego równolegle, stanowi innych europejskich. Tamte jednakże wydały już były utwory większej miary; w polskim niewiele tylko pieśni i trochę tłumaczeń spotykamy, nic oryginalnego na większą nieco skalę; prócz pieśni o Bogarodzicy. Bogarodzica, jest to starożytna pieśń wojenna, śpiewana za zwyczaj, dla dodania męztwa przed bitwą. Zwyczaj takich śpiewów wspólny był polakom z innemi dzikiemi ludy, z których wiele po dziś dzień go zachowały. Pokolenia Indjan mają swoje osobne śpiewy, każdy klan szkockich górali, swoją własną pieśń wojenną. Ludy zaledwie wykluwające się z barbarzyństwa krzykiem tę pieśń zastępują. Śpiewano ją w bitwach do początków XVII wieku. Już Broscius w Albertusach, użala się, że jej zaprzestano nucić. Był też zwyczaj i po kościołach polskich ją śpiewać. Uczeni dziadowie rybałci umieli ją jeszcze pospolicie w XVII wieku. Charakter tej pieśni, jej duch pobożno - rycerski jest rękojmią starożytności Vox populi przypisuje ją S. Wojciechowi, około r, 997, chociaż już i Kromer wątpi o tem. Dyssydenci dla wezwania świętych w przedostatnim wierszu, starali się koniecznie dowieść (a napróżno) późniejsze jej podrobienie. Kraiński. Postylla - Łaszczow 1611. p. 612. Efrom Rudinge rus. Proem. 2. Efraim Olof. polnische Lieder Geschichte. Kromer. Lib. III. Czacki. Nota 322. Łaski tak o niej pisze: Prima omnium devotissima et tanquam Vates Regni poloniae Cantio, sive Canticum Bogarodzica, manibus et oraculo B. Adalberti scripta et primo dicta ad conserenda cum hostibus certamina dedicata primum in isto Regestro locum vindicat. Wujek ją zowie Katechizmem polskim. Drukowana była 1506 w Stat. Łaskiego z przytoczonym dopiskiem. W zbiorze praw Gastolda (Czacki. O Lit. i Pols. prawach 322. Not. ) Z komentarzami ascetycznemi u Flor. Unglera 1543 wydanie jako pieśni S. Wojciecha p. Stanisł. Lwowczyka. W Statutach Januszowskiego r. 1600. Wydana przez Bartłomieja Nowodworskiego Herb. Nałęcz. Kawal. Maltańskiego, dla rozrzucania między żołnierzy, przy kazaniach obozowych Fabjana Birkowskiego z temi wierszami daje Bogarodzicę na pogrom pogański. Bartłomiej Nowodworski Kawaler Maltański. Na co panie Boże daj szczęście. — To rozrzucanie pieśni dowodzi, że jej już, jakeśmy wyżej powiedzieli zapominano. Wydrukował ją Skarga w życiu S. Wojciecha na końcu. (II Edy. 1780 Wil. T. I. 252) z przypiskami. Sarbiewski na łaciński język przetłumaczył pod t. Paean militaris polonorum (w IV xiędze Liryków). Chr. Adolf Klotz dołączył ją do zbioru pieśni Lacedemońskich wojennych Tyrteusza, a Konarski wreście na czele Voluminów Legum wzorem Łaskiego umieścił, Janociana V. II. S. I. 1. sequ. patrz śpiewy historyczne i inne nowsze dzieła w których się ona znajduje. Zarzut jakoby S. Wojciech przybywszy z Czech lub Niemiec, nie mógł tak prędko pieśni po polsku ułożyć, jest płonny. Czeski i polski języki młode jeszcze naówczas, tyle miały familijnego podobieństwa, za świadectwem pomników i kronikarzy w XIV nawet wieku, że w IX łatwo być musiało umiejąc po czesku, nauczyć się w krótce po polsku i nim Jest jeszcze, a raczej była pieśń o Ludgardzie i witaj Gospodynie, inne starożytne pieśni ludu do nas doszłe, uległy przelatując tyle ust i tyle wieków, takim zmianom, przerabianiom, przeistoczeniom, że z nich o języku nic a nic wnosić nie można. Ważną epokę w dziejach języka stanowi złączenie Litwy i Rusi z Polską, za Władysława Jagiełły. Ż tym prawie czasem w języku ludu, ustaje trwający od X. wpływ bezpośredni niemców i czechów, a nastaje ruski. — Stosunki na wschód otwierają się, dwór mówi po rusku, język ten staje się pośrednikiem między Litwą a Polską. Jeśli dotąd nie dziwno nam wcale, że język polski leży odłogiem, przy zalewie cudzoziemców, przy braku zakładów naukowych, przed XIV wiekiem i w XV początkach, zadziwiającem jest, późniejsze już o nim zapomnienie, zaniedbanie go. Nowo - urządzona Akademja Krakowska żadnego wpływu nie wywiera na język, wszystko w niej jest łacińskie; Grzegorz z Sanoka zaprowadza czystszą łacinę, ale nikogo niema, coby się zniżył do narodowego języka. Filipi Calimachi Vita Gregorii de Sanok. A. 1440. Primus itaque sordeni ac squallorem, quem recentiores grammatici discentium ingeniis offuderant, detergere orsus, cultum ac splendorem antiquae orationis Cracoviam induxit. Rozumiemy to o łacinie, i tak jest niechybnie. Prawa piszą się po łacinie dla Polski, po rusku dla Litwy i Rusi, dwór króla mówi po rusku, xięża po łacinie, lud tylko i średnia klassa używa polskiego języka. Nowe acz dorywcze stosunki z Niemcami, wojny z Krzyżaki wsączają do języka, wyrazy niemieckie wojenne, częste zajmowanie zamków w Litwie i na Rusi, nie jest też zapewne bez wpływu na język. Tym sposobem kształci się język i odcechowuje od innych dialektów słowiańskich, ograniczony potrzeby domowemi, ubogi bo mało używany, mało używany bo ubogi, zostawiony tylko chlebem powszednim średniej klassie, pospólstwu, kobietom i dzieciom. W tej epoce językiem ludu tworzą się tylko nowe pieśni pobożne i gminne. Nauka tak u nas od tamtych prawie czasów upowszechniona języka łacińskiego, wyrosła po części, z naśladownictwa posfronnych u któ- rych łacina była w uszanowaniu i użyciu codziennem, po części z fałszywego przekonania, że język ludu nie odpowiadał potrzebom umysłowym wyższym. Tak dziś jeszcze Madziarowie kochając swój język, po staremu uczą się łaciny, tak my dziś uczyni się tej nieszczęsnej francuzczyzny. Lecz żeby jak pisze Loccenius wstyd tylko z nieumiejętności mógł dać powód do żarliwej nauki języka łacińskiego Polakom, śmieszną i najmniej podobną doprawdy jest rzeczą. Mamy aż nadto dowodów, że mniemany ów wstyd Kazimierza Jagiellończyka z nieumiejętności Polaków, w czasie widzenia się jego z Karolem Szwedzkim Królem w Oliwie, jest istną bajką, razem z wnioskami jakie z niej wyciągniono. Loccenius. ap. pastorium. Flor. polon. Tysiąc było daleko ważniejszych powodów do uczenia się łaciny. Był to język magistratury, uczonych, język uniwersalny, język wiary, duchowieństwa, dyplomatyki, obejść się bez niego było prawie niepodobna. Dodajmy do tego, że gdy do dzieł łacińskich potrzeba się było udawać dla nabycia nauk, tem samem nabierało się ku niemu zamiłowania przez samo uznanie jego użyteczności, wydoskonalało się w nim i nareszcie wyłącznie się go używało. Kto chciał pisać, dla tej jedynej klassy co go zrozumieć mogła (uczonych), dla rozgłosu i sławy, musiał tego samego używać języka, bo wiedział, że gdyby po polsku napisał, niktby go nie czytał, niezrozumiał i nadto mała garstka z jego pracy korzystać by mogła. Taki stan języka, zostającego w ustach średniej klassy i ludu, używanego niekiedy do modlitwy, niekiedy do prawodawstwa, co wszystkim wyrozumiałe być musiało, trwa do panowania Alexandra, prawie bez zmiany. Jego panowanie, stosunki i wojny z Rusią, przytrzymały czas jakiś język w formach więcej słowiańskich, mieszając go często z dialektem pobratymczej, a mniej zdenaturalizowanej kulturą zachodnią, Rusi. Pobyt dworu i panów w Litwie, także się do tego przykłada, tym czasem język łaciński, zastępuje narodowy, na wszystkich stanowiskach ważniejszych. Przykłady języka: 1500, pamiętniki Janczara tłumaczenie. — Zabytek dyplomatyczny odkryty przez Daniłłowicza, w Athenaeum. 1514 Agenda 1517. Wypisy z metr. koronnych 1522. Opecia Żywot Chrystusów 1525. Opisanie krótkie prac Kaspra Goskiego etc. — Marchołt —1533. Ojcze nasz z modlitwy Pańskiej Rotterodama, 1539 Psałterz Wrobla (Osiński Al. Bibl. Xięgi 191 pięć edycij) 1542. Księgi które zową język Erazma Rotterodama 1548. List Plohuski do Dantyska (pisownia). 1549 Chwal- czewski 1554. Lekarstwo duszne Urb. Regi. (Bibl. X. I. 133) 1561. Biblja Lwowczyka 1563. Bibl. Ra- dziwiłowska. (Siarczyński. Zygm. III. Lwo. 28. 119. Janocki V. I. 286. 1565. Koncylium Trydenskiego nowo-skończonego wyroki y ustawy — Kantyczki. Tragedja o papieżu. Żywot Reja p. Trzecieskiego. Zwierciadło Reja Dworzanin Górnickiego 1566. Jan Kochanowski 1585. Gościniec pewny niepomiernym moczygębom. 1588 Zaborowski. Batramyomachia. 1595. Myśliwiec. Mielawski itd. itd. itd. Dopiero za Zygmunta I-go od Opecia i tłumaczeń Biblij zaczynają się pierwsze stanowcze próby kształcenia języka piśmiennego i użycia go do wyższych potrzeb umysłowych; lecz próby te powiększej części słabe, a z nich wyrasta od razu język piśmienny zupełnie złacińniony, z gramatyką i stylem łacińskim, pisownią noszącą jeszcze ślady dawnej przybranej czeskiej, odświeżonej nieco łacińską. Żeby się przekonać jak to mistrzowstwo łacińskiego języka, niestosownem było polskiemu, nawet w najpierwszem zastosowaniu, w powierzchownem; dość jest rozpatrzyć alfabet, kombinacje z niego wynikające i pisownią. Dziś się jeszcze postrzegać daje, że cudzem piszemy abecadłem. Wprowadzenie wielu wyrazów włoskich, winniśmy stosunkom w tym czasie czynniejszym Polski z Włochami, Bonie, podróżom młodzieży do klassycznej ziemi, styczności duchowieństwa z Rzymem, a nareście temu może, że najpopularniejsi pisarze XVI wieku wszyscy się uczyli myśleć i pisać na świeżych wzorach włoskich. Górnicki i Kochanowski, doskonale ten język posiadali, oba tłumaczyli z niego. W roku 1522 po polsku dopiero u nas drukować zaczęto (Opeć) choć wiekiem prawie wprzódy po łacinie już drukowano. Hoffmann, Bantkie, Bentkowski, nie cytujemy tu rozmów Marchołtowych z Salomonem, chociaż mają je za pierwszy druk polski, bo ich prawie nikt nie zna, tylko z wyszarpanych i do nas doszłych kartek kilku. Przyczyną tego zaniedbania, było zawsze jeszcze trwające wyobrażenie, że nic uczeńszego, wyższego, barbarzyńskim ludu nieda się wyrazić językiem. I gdy nawet pisać nim i drukować poczęto, wzięło się naprzód za rzeczy jak najprostsze. Całkiem bezskuteczne były usiłowania uczenia języka po szkołach w XIII i XIV wiekach, pilnowano w nich raczej łaciny, niż polskiego, któren każdy z domu przynosił, tłumaczono wprawdzie Gallusa, później Kadłubka dzieje po tych szkołach, lecz to mało się przyczyniało do kultury swojego języka, raczej pomagało łacinie. Nad swoim językiem nikt pracować nie chciał, a nieforemna pisownia w ów- czas czterdzieści z górą znaków liczyła, na wydanie dźwięków mowy polskiej. Cognitio commodosa polonorum linguae Zaborowski. Tymczasem duchowieństwo lękając się aby nauka Hussa nie rozszerzyła się po kraju, z użyciem obszerniejszem języka narodowego, wstrzymało jego kształcenie. Haller po polsku wcale nie drukował, inni później łamać się musieli z wielą trudnościami, których zawsze powodem była obawa o rozszerzenie nauki Hussa, potem Lutra. Victor drukujący po polsku (1536 r. ) pociągniony był przed Sąd Biskupi; świecka jednak władza nie mięszała się do tego. Gdy wreście starannie tłumione reformy nasiona, doszły aż do pospolitego ludu, na ówczas postrzeżono potrzebę lekarstwa, musiano chwycić się broni dotąd zakazanej, aby nią walczyć z reformą i naprawiać co się zepsuło. Wtem z początku szkodliwa reforma, potem językowi dopomogła, gdy duchowieństwo obrócić się do niego musiało, aby rozszerzyć krąg swego działania... Czacki, wpływ pr. Rzymskich 57. Na ówczas do niedawno wzgardzonego języka wszyscy się rzucili. A jaka była wzgarda dla niego, łatwo się przekonać z przedmowy Vi- ctora do xiąg Język Erazma Rotterodama, w której ón podziwia się jej w Polsce, gdy postronne narody tak cenią to znamie rodzinne, przypisując to dziwnej Polaków skłonności wywyższania nad swoje wszystkiego co jest obcem. W 1543 r. pozwolono pisać po łacinie i po polsku dekreta. Pomimo tego wszystkiego, gdy na pogrzebie Zygmunta I, biskup Maciejowski powiedział mowę po polsku, to jeszcze takim było dziwem i nowością, że na nią nawet głośno sarkano, jak na nieprzyzwoitość jakąś. To wskazuje, jakie mimo nieuprzedzonej rozumniejszej garstki ludzi, większość miała wyobrażenie o swoim języku, już wreście mogącym się użyć i nieco wykształconym, a wykształconym tem łatwiej, że kulturę swą wziął całą od razu i przyswoił sobie od łaciny. Tłumaczenia xiąg świętych i wykładów ich, po większej części dosłowne z łacińskiego, składnią, frazeologją, uczyniły całkiem łacińską. Język polski nad wszystkie podobno współczesne bardziej ma składnią łacińskiej podobną, starożytnego kroju. Weźmy do tłumaczenia dawnych pisarzy, a przekonamy się, że po polsku tylko, prawie dosłownie bez zgwałcenia natury naszego języka, przekładać się dadzą. Język piśmienny złacinniony, odtąd zaczął wpływać nieznacznie na język ludu i zacierać w nim charakter wschodnio-słowiański. Za Zygmunta Augusta użycie języka narodowego, coraz obszerniejszem się staje i obok Janickiego, Orzechowskiego i mnóstwa Polaków piszących jeszcze po łacinie, występują już Kochanowski, Górnicki i Bielski. Zygmunt August sam, polski język miłuje, po polsku umie, wspiera jego kulturę, chwali swoją ukochaną Barbarę, że jej ten język nieobcy, listy swoje poufałe pisze po polsku, a w Piotrkowie 1562 (Herburt): "Bacząc potrzebę aby prawa a statuta polskie polskim były napisane językiem, deputuje na to pewne osoby" (1563) jako i na sprawdzenie tłumaczenia 1565, dozwala Herbutowi kończyć przekład Statutu. Tymczasem włoski język, przez coraz częstsze i ściślejsze (z powodu rozszerzającej się reformy i grożącego niebezpieczeństwa) stosunki z Rzymem, przez dwór Bony, utrzymuje się popularnym u duchowieństwa, między pany, uczonemi, od tych kawałki jego spadają do ludu. Pomimo starań o język i kulturę jego, pisownia jeszcze nawet niestała, anomalij pełna, czeszczyzny, łaciny, mianowicie w listach i niektórych rękopismach przez ludzi mniej wykształconych, pisanych. Chociaż znowu z tych odłam- ków o niej sądzić się nie godzi, gdyż one mogą być pełne błędów wspólnych wszystkim wiekom, a wyłącznie stanowi ludzi piszących właściwych. Dopiero drukarze sami (Januszowski) wprowadzają w język piśmienny, uczony, stalszą pisownią, której nawet kancellarja królewska nie pilnuje, i nie czując się obowiązaną do jednej pisowni, używa jaką napadnie. Feliński chcąc zabić zupełnie dawną pisownią polską, lub raczej wnioski dogodne swojej opinij wyciągnąć, zacytował list do Dantyska jako przykład pisowni w wieku XVI. Niebyło to sprawiedliwie, bo porównanie pism z nim współczesnych, dowiedzie, że nie wszycy takiej się pisowni trzymali, w wielu lepsza jest daleko od zacytowanej. Ściśle biorąc, listy, prędko z pilnej potrzeby piszące się, przez różne osoby, nawet akta urzędowe wieku już XVI, niedają pomniki stanu języka uważać, gdy ludzie wyłącznie nauce języka nieoddani, w wieku, w którym się ón dopiero kształcił, zajęci odrębnym przedmiotem, a trzymający się ogólnej reguły — jak mówić tak pisać, łatwo mogli błądzić, niewiedzą że błądzą. Wszak po wygnaniu makaronizmów z xiążek, długo, po dziś dzień, spotykają się one, w mowie starców, skutkiem zarazy i dawnego nałogu. Pisarze zaś śledzący postępy języków, nadewszystko powinni mieć na względzie, że dwa są zawsze języki, w jednym języku-uczonych i ludu. Uczeni biorą język od ludu i oddają go znowu ludowi, za zwyczaj połamanym popsutym, przeistoczonym, lud go przeżuwszy oddaje nazad uczonym i tak ciągle. Tym sposobem kształci się język przelewając i nabiera sił i barw nowych. Ten dualizm języków, w nauce wschodnich jest bardzo uważany, u nas tylko nań niezwrócono uwagi. Chociaż próby Januszowskiego, Kochanowskiego, podobno Orzechowskiego także i pisma drukowane, mogły już były pisowni przynajmniej nauczyć, lecz że żadnej jeszcze nie usankcjonował zwyczaj, a każdy sądził, że swój język znać musi bo się z nim na ustach urodził, nie dawano go systematycznie po szkołach, nie uczono w domu, każdy pisał jak chciał. Z ląd uczeni tylko tworzący sami język i pisownią jego, znali je, reszta ludu szła za zwyczajem, uczyła się wprawą. I nie dziw przy tem, że jest różnica w pisowni pospolitych ludzi, od uczonych i xiążkowej. Pierwszy Bielski dzieje krajowe po polsku napisał, a w nich język acz prosty i sztywny, z podziwieniem postrzegamy znacznie różnym, znacznie poprawionym od r. 1534-35, w których mało jeszcze używanym (jak sam pisze) Bielski wydał był Żywoty filozofów. Ten postęp języka w tak krótkim czasie, z porównania dzieł obu Bielskiego, jest widoczny. Po nim Kochanowski, Górnicki i Rej, najmocniej wpływali na utworzenie języka, jaki wyrosł w XVI wieku. Kochanowski łacinnik doskonały, poeta na Horacym, Virgilim, Tibullu ukształcony, poeta uczony, co tłumaczył Vidę, co smakował w starożytnych i współczesnych sobie ich naśladowcach, wszystkiemu co napisał nadał cechę swego ukształcenia i pełnego prostoty i szlachetności charakteru. On, można powiedzieć, stworzył język poetyczny, wyrobił go i na zadziwiającym stopniu doskonałości postawił. Reja poezje (co do języka) przy jego, są to szkolne ramoty, przy arcydziełach mistrza. U Reja język prawda silny, żywy, ale jakże się nieborak łamie, aby nim myśli swoje wyrazić jako tako. Kochanowski włada stworzonym przez siebie, jak swoim, łatwo, zręcznie, wdzięcznie, nie tylko myśli swoje nim wyraża bez wymusu, ale je przystraja jak mu się podoba. Zda się że to stary, odwieczny język, którego się tylko wyuczył, a ón go przecie stworzył. Kochanowski zastanawiał się nawet teorycznie nad językiem, wyśmiewał mieszaną mowę, usiłował ustalić pisownią — a mając za stopień najwyższej doskonałości kulturę łacińską, starał się ją nadać językowi polskiemu, ón do reszty języka budowę zbliżył do łacińskiej. Dziwna rzecz jak ten język, dotąd tak mało używany, zostawiony polskiemu ludowi i pospolitym potrzebom, od razu z pod ręki mistrza wyszedł nagle tak okrzesany, tak wykształcony, aż enerwowany prawie. I mistrz niepospolity co go wziął w ręce swoje, i język, który od wszystkich znajomych, najzdolniejszym był do ukształcenia —- najróżnostronniejsze narzędzie. Górnicki historyk i moralista, trzeci mistrz języka w tej epoce, nadał mu elegancją wioską, użył go w wyższych jeszcze umysłowych potrzebach i trudniejszą może część jego wykształcił, niż Kochanowski. Każdy język, bodaj najdzikszego ludu, wystarcza do poezij, tego pierwszego krzyku, budzącego się ze snu narodu; język poetyczny jest wszędzie. Pod piórem Górnickiego, polityka-moralisty, język przystępował do rzeczy zupełnie mu dotąd obcych. Łatwiej mu było z Kochanowskim śpiewać, łatwiej naiwnie gwarzyć z Bielskim, niż z Górnickim wykwintnego, wyszukanego, sofistykującego spolszczać Castigliona, wyrażać pojęcia bardziej oderwane, mniej zmysłowe, rozumować, moralizować, dworować — to były rzeczy nowe, które język pierwszy raz tłumaczył. Z tem wszystkiem Górnickiego język nie jest wyłamywany, wykręcany, owszem łatwy i energiczniejszy niż w oryginale włoskim Castiglione; ón go nie złacinnił w tokach, bo miał zdrowe i proste wyobrażenie o naturze jego i sposobie jakim się był kształcić powinien. Zalecał, że lepiej iść za czeskim z biedy niż za łaciną, użalał się o wpływ cudzoziemski wję- Dworzanin, 1639, 45. zyku młodzieży, i wytwornisiów, sztukujących się w mowie, włoszczyzną, hiszpańskim, francuzkim, nawet czeskim językiem, a nieumiejących sobie własnym wystarczyć, któren porównywając z innemi, podstępnie jego grubości, nieukszlałcenia, ubóstwa dowodzić chcieli. Ostatni z mistrzów języka tego czasu, poprzedzający w poezij Kochanowskiego, w prozie Górnickiego, był Rej. Z nich trzech był to najmniej uczony, a może najzdatniejszy. Ten sarmacki Montaigne człowiek natchniony, z wielkim bez zaprzeczenia talentem, a żadną prawie nauką, wierzący w progress reformy, sprzyjający jej w duszy, żywy, energiczny, lubiący śmiech rozpasany, jędrne wysłowienia, grube żarty, żarłok i dworak, poeta i teolog, po swojemu języka używał. Nie umiał nic prawie po łacinie, przepędziwszy swą młodość na ławach szkolnych, lecz ze szablą w ręku i wędą na ple- Trzecieski. cach, uformowany na pisarza siłą natchnienia, zachował w stylu i wysłowieniu całą energją przedłużonej zapaloną głową młodości. Jego żywot poczciwego człowieka, pismo w duchu moralne, a wykonaniem przechodzące często w satyrę obyczajową, nie systematyczne, łatane, pełne jest jednak ognia; język w nim daleko ribus discatur, quam ullo alio in Regno. Referunt enim non nulli Stephanurn cum poloniam venisset linguae polonieae non fuisse gnarum ideoquu non tantum cum polonis latine locutum, sed etiam illos ad hanc linguam excolendam cohortatum esse etc. Ztąd to powoli wyrodziło się tak poczwarne zepsucie języka, to poplamienie go łaciną, ten związek osobliwszy i niedobrany dwóch języków skutych z sobą, dziwacznem wyobrażeniem wieku. Przyczyny tego aż nadto jawne, upodobanie cudzoziemczyzny, chęć popisu, potem naśladownictwo bez myśli, potem już nałóg. Ludzie naukom poświęcający się, zbytecznie zasadzali się na umiejętności wielu języków, które w istocie wielce pomódz mogą do nabycia wiadomości, wyobrażeń, ale nikomu nie dadzą jenjuszu. Było to dziwactwo wieku, który w kompilatorach i komentatorach widział największe jenjusze i prorokował nieśmiertelność tym wyrobnikom literackim. Każdy starał się przynajmniej kilka języków umieć, uczeni wszystkich znajomych choć po troszę chwytali. Niektórzy (Jan Niedzwiecki) łatwiej pisali po grecku niż po polsku, inni byli w stanie sześcią językami śpiewać dytyramby (Niegoszewski cf. Juszynski). Bez wątpienia tak zmudna praca nad obcemi językami, uprawie własnego zaszkodzić musiała. Takiemi lingwistami oprócz wymię- nionych, byli jeszcze Pętkowski Jezuita, Piotr Kirsztejn i Żorawski. Przybylski Jacek i Siarczyński. Już za Zygmunta I dziwiono się w Wiedniu, pisze Warszewicki, że z poselstwa Dantyska woźnice nawet umieli po łacinie, a bardziej jeszcze zdumiewano się nad umiejętnością języków w Paryżu, kiedy po Henryka Walezjusza jechano. Wszakże przy tem zaprzątnieniu obcemi, znaleźli się ludzie co i swój język cenić umieli, sławna jest odpowiedź Skargi, któremu zarzucano czemu po łacinie nie pisał. Wielki nasz mówca czuł, że jest niejako obowiązkiem, używać języka, w którymeśmy się urodzili, wychowali, któren sam tylko jeden wydać może najlepiej myśli i uczucia nasze. Ale na jednego wielkiego Skargę, było więcej takich co obojętni, nie zastanawiający się, twierdzili, że nasz język od innych był uboższy, do wyuczenia trudny i tak z nauki jego i użycia wymawiali się. Neugebauer, Hanov. 1618. I. X. Starowolski narzeka, że z początkiem XVII Dc. Clar. oratoribus 46. wieku, rzucono się zbytecznie do tworzenia nowych wyrazów polskich, śladu jednak tego dziś niepostrzegamy, chyba w jednym Rybińskim Janie, co lak lubił składane przymiotniki (Cudopręty, wodokropny, psalmodziejny, niebolotny, Tom I. mostobronny, różnożarny, wszystkokupny, zbożopłynny i t. d. Jest tego trochę i w Morsztynie). Przykłady języka w XVII w. 1600. Wieśniak Andr. Zbylitowskiego 1603. Zwierciadło roczne Że- browskiego 1607 tłumacz Rokoszowy Wdztwa Ruskiego 1612. Herkules Słowieński. Miaskowskiego Dobr. 1613. Artes Dobromilenses 1615. Chabielskiego Pobudka Narodom Chrześciańskim. 1618 Rysiński Przysłowia. 1621 Legacja do turek Twardowskiego. 1622 Zręczyckiego Jana Rymy polskie. Wróżki. Anatomia. 1646 Feliszewski o pożytkach trzeźwego żywota Lessjusza. 1630 Bylica Ś. Jańska. 1632 Biblja Gdańska. 1650 Antypasty Morsztyna. 1652 Coś nowego pisanego. 1683 Listy Jana III. Janina. Rubinkowski, Swada itd. itd. itd. W pierwszych dwudziestu latach XVII wieku, język jeszcze utrzymuje się czysty i mało bardzo poplamiony łaciną, ale w miarę jak postępujemy dalej, coraz się gęściej pokazują makaronizmy, coraz smutniej od pstrocizny wygląda pokaleczona polszczyzna. Szkoły jezuickie, nowa metoda i system naukowy, przeważny wywarły wpływ na nieszczęśliwy język. Łaciński, w szkołach przedewszystkiem najsystematyczniej dawany, przeważa; narodowemu miejsce zabierając, wszystko się nim i nim tylko wyraża. Uczoność zaczyna zależeć od cytacij, które z początku długie i rzadkie, potem krótkie a coraz gęstsze, porozrywane, drobne, przedzierzgają się w alluzje, w półsłówka, wplątują w język i czynią z niego tkaninę dwukolorową, do niczego niepodobną. Podobnego skażenia języka jakie w XVII i XVIII u nas miało miejsce, niespotykamy nigdzie i nigdy. Wpływały na to wyżej wyjaśnione nie raz przyczyny, a równie i zajęcie się polemiką teologiczną, która w dysputy liczne, od wprowadzenia zakonu Jezuitów do Brunsberga, Wilna i innych miast, wylała się. Dysputy były jeśli nie jedyną, to przynajmniej jedną z najpotężniejszych przyczyn skażenia języka. W polemicznych rozprawach, teologom ciągle potrzebne były cytacje, termina poświęcone w filozofij — ich użycie z xiąg łacno się przeniosło na ambonę, z ambony w usta narodu. Wyrywano zdania łacińskie, potem frazesa, po tem po dwa i po jednem słowie biorąc i przeplatając niemi pokaleczoną polszczyznę. Tak samo prawnicy wpływali cytacjami kodexów, zbiorów praw, sentencij prawnych, terminami sądowemi, a szeroki wpływ sądownictwa, nie ustępował wpływowi polemiki religijnej. I to nie w XVII wieku nagle, ale dobrze wprzód się poczęło, bo Górnicki jeszcze piszący w XVI, prawi nam za przykład Czechów, gdzie "urząd pisze pozwy językiem własnym Cze- skim, nie taką waszą łaciną prawną polską, która nic w sobie łacińskiego niema. " Tak tedy Rozmowa Polaka z Włochem. Dzień wtóry. już za Zygmunta III stało się nieodzownem umieć po łacinie, aby pisać po polsku! Wprawdzie ta manja uczonych cytacij była powszechną na ówczas w Europie, lecz spójrzenie na inne języki dowiedzie nam, że na żaden z nich tak zgubnego, tak długiego, tak niszczącego nie wywarła wpływu, jak na polski; nigdzie tak nie przesadzono jej. W początkach XVII wieku, kiedy u nas już poczynał psuć się język, Anglja miała już Shakspeara, Hiszpanja Lopez de Vega, Francja wielkiego Kornela i większego jeszcze Moliera. A w Polsce, stanowiły literaturę szmaty blade, pseudo-cycerońskiej wymowy, poezij suchej i wywiędłej bez życia, bez barwy, historij szumnej i w panegiryczny słup przerastającej. Można powiedzieć patrząc na ogromne katalogi autorów, o naszej literaturze ówczesnej, co któś o teraźniejszej angielskiej powiedział. — Było mnóstwo wielkich pisarzy, pisarzy głośnych — dzieł wielkich nie było. W XVI wieku francuzki język stoi jeszcze na równi co do ukształcenia z polskim, w XVII nagle się podnosi, a polski mimo Skargi, Zby- litewskiego, Grochowskiego, Twardowskiego, Miaskowskiego, Szymonowicza, co upadek jego wstrzymują, co czysto jeszcze piszą, powoli już fermentuje, dekomponuje się, psuje, pokrywa wrzodami łaciny, obwija szarym płaszczem retoryki i w pada w długą chorobę, na którą dają mu leki, od choroby gorsze jeszcze. Ależ i stan kraju, nie dozwala myśleć o języku, o ukształceniu go, o literaturze; zamieszki, wojny, rozruchy domowe, zaprzątały wszystkie głowy, resztę swobodnych zajmowała walka z reformą, dopiero w XVII wieku stanowczo pokonaną, a zawsze podnoszącą głowę i wołającą głosem upokorzenia i złości — nie dam wam pokoju! Już po Kochanowskim, Górnickim, Reju, tuż obok współcześnie ze Skargą, wyradzali się ludzie z pogardą niesłychaną dla języka własnego; ukazuje się głośny nad miarę Sarbiewski, którego jedynym dziełem polskim jest licha dosyć mowa pogrzebowa; naśladowca pokorny Horacego, w sukni Jezuity!!! Sarbiewski w naszych oczach podobny jest wielce zręcznemu fałszerzowi antyków. Żyjąc w XVII wieku duszą przeniósł się w starożytnych świat, przyswoił sobie język ich i mierzył swą doskonałość, zupełnem zaparciem się siebie, swej narodowości, indywidualności i stanu. Jest on jakby echem starożytnych, co na ruinach, dawno zapomnianym językiem, formami, dawno umarłe powtarza myśli. Za fałszywą tę monetę Sarbiewskiego, zapłacono mu najprawdziwszem uwielbieniem ón z pisarzy polskich, może długo był najsławniejszym; tłumaczono go w uniwersytetach angielskich nawet. Mnóstwo mniej znajomych, mniej szczęśliwych uczniów, naśladowców, tworzyli całe poemata, całe xięgi po łacinie jak Sarbiewski. W szkołach Jezuickich do tego stopnia wszystko było łacińskie, że najsrożej zakazywano mówić po polsku studentom między sobą, dialogi grywano, wedle nakazów generałów zakonu, Lainez, Aquaviva, Tamburiniego, nie inaczej jak po łacinie, tamując wszelkiemi sposoby użycie języka narodowego, uważając je szkodliwem i niebezpiecznem. Im bardziej opinja powszechna, podsycana przez różnowierców, ogłaszała się przeciw zakonowi, tem ón pilniej zasłaniał się łaciną, lękając wymówić słowa, coby podlegać mogło wykładowi niekorzystnemu. Twardowski poeta z czasów Zygmunta i Władysława IV, naśladowca Kochanowskiego, śmiały, niekiedy poetyczny, językiem niezręcznie władał i nie posunął wykształcenia jego ani na krok dalej, jeśli nie cofnął go jeszcze. Z tych czasów Szymonowicz, Zbylitowski, Grochowski, Klonowicz jedni się czytać dają, oni niejako przedłużają jeszcze wiek XVI. A osobnej cechy nie mają na sobie. (Zbylitowski mało znany, dzieła jego pomieszały się z drugiego Zbylitowskiego pismami. Wydał Wieśniaka najlepsze swe dzieło w r. 1600 cf. Załuski Bibl. poet. Niesiecki IV. 719. Juszyński, Jabłonowski Mus. pol. 293 Krasicki II. 588. ) Język czysty, łatwy, jest językiem stworzonym przez Kochanowskiego, którego używają tylko umiejętnie. Inni, jako Fredro, który się tylko dla zwyczaju w mowach łaciną sztukował, Birkowski, Kojałowicz, Faliszowski, Otwinowski, Gawiński i t. d. dzielą z poprzedzającemi zasługę utrzymania języka w czystości, gdy wszystko dążyło do zepsucia go. Nie wszystko zepsucie poszło bowiem z xiążek, owszem ono do nich dopiero przelało się, gdy w mowie wyższej klassy już się szeroko rozlało. Język naprzód fermentować zaczął w prozie uczonej, lecz to byłoby nierozciągnęło się dalej, gdyby dwór nie przyjął zepsucia za modę, od dworu panowie na sejmach i obradach publicznych nie poczęli plwać łaciną. Tu dopiero zepsucie popularnem się stało i rozeszło szeroko. Ale za Zygmunta III i Władysława IV kiedy się to działo, pisano przynajmniej jeszcze czystszą polszczyzną, aż do Jana Kazimierza. Próbowano języka na wszystko i do wszystkiego. Oddawna już były przełożone zielniki ogromne zbiory ówczesnej medycyny praktycznej, na zachodzie coraz mniej szacowanej w miarę wzrostu nauki, a u nas jakby za czasów Alberta Wielkiego, w najwyższej zostające cenie; tłumaczono Pedemontana, Cziachowski i inni medycy probowali upowszechniać swą naukę po polsku; gospodarstwo, budownictwo, pszczelnictwo, nauka o stawach (nawet o myślistwie), próby strategiczne, wszystko to po polsku już mówić wyuczyło się. Przeważały jednak liczbą w literaturze dzieła o prawodawstwie, filozofi], teologij, ascetyczne, polemiczne, te najpierwsze zarazę wciągnęły w siebie i zionęły nią. Tym sposobem tracąc zupełnie ducha swego słowiańsko-wschodniego, język polski przesycony łaciną, której weń bez miary narzucano, wyciosany na miarę łacińską, nakoniec zepsuty ostatecznie, skurczył się, zawiądł, zasechł — stanął. Nie było nowych myśli, nie było postępu w języku. Kręcono się w jednem ubitem kole; z jednostajną frazeologją, z gotowemi formy, sentencjami, na wszystko. Piszący kontentowali się nawlekaniem na sznurek różnych myśli, a raczej frazesów; z nich tworząc dzieła wielkie a puste, których uczoności dziwiąc się, czytać ich dziś nieinożemy. Za Władysława IV zepsucie się powiększyło, język coraz bardziej poniewierać zaczęto. Dwór jego pełen był Włochów i Francuzów, grano mu komedje, tragedje, i tragikomedje po włosku (O. Ś. Cecylii w Warszawie. Andromeda w Wilnie) rozmawiano po łacinie i po francuzku, a w panegirykach dla niezwyciężonego monarchy, którego zwyciężała powoli podagra, sypano garściami łacinę dla przysolenia potrawy, co się już przejadać musiała. Za Jana Kazimierza nastąpiły wojny, rozruchy i zupełna stagnacja umysłowa. W tym czasie liczbę podwójną, ten jedyny zabytek form slowiano-wschodnich, wspólny dotąd polskiemu językowi z innemi słowiańskiemi, greckim, hebrajskim, wschodniemi, wypędziła zupełnie 7. użycia łacina i naśladowanie nowszych języków, w których jej nie było. Wszakże ślady po niej został}-. Dwie ręce jest liczba podwójna obiema rękoma, obu nam dwóm. Liczba podwójna najwyrazniejsza była w imionach rodzaju męzkiego i żeńskiego, rzadka w nijakich. W żeńskich formowała się jak przyp. III. liczb, pojed. głowa głowie. W liczb. mn. głowy, liczb. podw. gło- wie. W rodzaju męzkim mniej stałą. W słowach zakończenie jej najczęstsze na wa, co Dębołęckiemu podało myśl do tej wyśmienitej facccijki o Jadamie i Jewie. Liczb. podw. u Słowian. Dobrowski Instit. II. 11. f. 23. 510. Kiedy niekiedy tylko, język Górnickiego i Reja, przebijał się przez mowy pochwalne i sejmowe jezuickich uczniów. Za Jana III, wpływ języka francuzkiego pod Walezym poczęty, przez ożenienie i stosunki Władysława IV pomnożony, odrodził się. Dwór Jana składał się wt wielkiej liczbie z Francuzów, strój francuzki został przyjęty, a język narodowy przy usilnem staraniu o wyuczenie się obcych, szwankować musiał zaniedbany, nikt o nim nie myślał. Nareście ci co po francuzku umieli, mówiąc ciągle tym językiem, wnosili potem w mowę polską, zapomniawszy jej ducha, wyrazy i frazesy francuzkie. Przybyły z Francuzami zbytkowe stroje, ozdoby i tysiące fraszek dotąd orientalnemu Polaków przepychowi nieznanych; z niemi ich nazwiska weszły w język. Król Jan stosownie do ducha czasu, pisząc do żony mięszał francuzczyznę, na sejmach mówiąc, sztukował się łaciną. Wszakże, gdy język francuzki od dworu najwięcej wpływał, a dwór obcy był literaturze, w niej więc śladu wpływu tego nie- pozostało. Uczeni i akademje obojętnie spoglądali na język, zawsze i ciągle jeszcze łacina, była tym językiem powszechnym świata marzonym przez. Leibnitza i Kirchera; na dziełach łacińskich budowano marzenia sławy europejskiej, starano się przeniknąć tajemnice stylu Cycerońskiego, bardziej jeszcze Seneki; po polsku odzywano się tylko do żony, do sług, do ludu, używając swego języka jak miedzianej monety, na drobne potrzeby. Za Sasów język zepsuł się do reszty, stanu jego ówczesnego opisywać nie potrzeba, dość wziąść w rękę Swadę, Polaka Sensata i tyle innych podobnych utworów, w panegiryczne koło wplecionych. Niemiecki język dawno ustały wpływ na materjał językowy, odzyskał; w Polsce jak w drugiej Babel, pełno było pomięszanych języków. Nie licząc mixtury, którą polszczyzną zwano, wyższego stanu ludzie mówili po łacinie, kobiety i towarzystwa wytworniejsze, po francuzku; (Choinin pisze, że jeszcze przed Elekcją Walezego, obcując z panami Polskiemi, wielu znalazł dobrze po francuzku umiejących), teatr był włoski, dwór szwargotał po niemiecku, wojsko po niemiecku komenderowano, po polsku lud tylko jeszcze się odzywał. Takich to losów doznał ten język, nim go Konarski wziął znowu z ust ludu i śmiało porwstał na zepsucie. Za Stanisława Augusta dopiero, który na literaturze lepiej się znał, niż na czem kolwiek bądź, wyszedł język z tej niewoli Babilońskiej, z tego oblężenia łaciny, z zepsucia, które przecie ośmielił się Konarski nazwać tem imieniem, bo je dotąd za samą doskonałość miano. Konarski z nowym systematem naukowym, silnie następując na wady wymowy, Kopczyński z grammatyką (jeszcze wpół łacińską), Naruszewicz i Krasicki wystąpili z historją i poezją, wiek belletryzmu, nastał po wieku pendanlerij i uczoności. Pokazało się, że bez mistrzów cudzoziemców, nie obejść się było nieszczęsnej Polsce, nie ustać o własnych siłach, zaledwie spadła z ramion łacina, siadła na nie francuzczyzna. Weszło w modę naśladować Francuzów, tłumaczyć ich pisarzy, styl już nareście przyswojony, już w duch języka wrośnięty łaciński, zaczęto zastępować najprzeciwniejszym mu francuzkim. Wzięto się do tłumaczeń Woltera i antiwolterzystów, francuzkich romansów, poezij, zaczęto naśladować literaturę bez życia, bez siły, dowcipną jeszcze, ale wyczerpującą się i pró- żną myśli, nadewszystko bez czucia i wiary. Puryści chcący zupełnego odrodzenia języka, znaleźli na drodze swej przeszkodę w naśladownictwie tem, gallomanij, oczyszczono język z makaronizmów, które od niego łatwo odpadły, ale budowę przenaturzać poczęto frazeologją francuzką, językowi co chwila straszniejszy gwałt od łacińskiej zadającą. Wszedł w użycie styl jakiś połamany, chorobliwy, a wykwintny, napuszony, a próżny i bezsilny, pod którego powierzchnią wyszlifowaną, pompatycznemi ruchy, szumnemi wyrazy, nie było myśli, brakło życia. Koryfejem szkoły tej, był Potocki, któremu się zdawało że przyswajając językowi styl francuzki błyskotny i gładki, zrobi mu największą przysługę. Opierał ón swoję zdanie na kulturze łacińskiej języka polskiego i przybranej jego naturze, zgodną ją widząc niby z naturą francuzkiego języka, dla tego że ten był synem prawym łaciny. Grubo się wtem mylił, bo język francuzki naturą swą całkiem się rozchodzi z łacińskim, z niego zaledwie materjał tylko wziąwszy, a nic ducha. Krasicki, którego język daleko bardziej polski, a w stylu jednak znać fracuzczyzny przesyt, kosztem siły, wyrobił w sobie tę gładkość, łatwość i dowcip, pochodzenia wprost nad Se- kwańskiego. Naruszewicz tylko, w poezjach swoich, w historij nawet zachował toki dawne, kochając się w archaizmach i nie mogąc zapomnieć wychowania swego na łacinie. W ogólności język za Stanisława Augusta, jakby z martwych powstał, więcej nań wpływali reformatorowie, niż gallomani; odżył, zaświetniał, odrodził się. Był jednak w tej epoce widocznie podwójny. Język Konarskiego, Kopczyńskiego, Naruszewicza czystszy, prawidłowy, a wszakże przesiękły łaciną, choć o tyle polski o ile nim być mógł, przeszedłszy koleje, co go takim uczyniły, był językiem uczeńszych i literatury w części jej lepszej. Drugi język towarzystw wyższych przesycony francuzczyzną i wygięty na francuzkie kopyto. Ten i w literaturze się ukazywał. Można by jeszcze i trzeci tu wskazać, język ludzi, co z małemi modyfikacjami przez nałóg, trzymali się augustowskiej, makaronowej polszczyzny, niemogąc się z niej wyplątać tak łatwo. Te trzy języki zbiły się w jeden, na którym nieco później, piętno francuzkie wyraźniejszem coraz się stało. Z początkiem XIX wieku zaczęto usilnie nad językiem pracować, o nim myśleć. Feliński wystąpił z nową pisownią, której najlepsza część była przywróceniem zwyczaju XVI wieku (j). Inni jak Ossoliński, Siarczyński, usiłując powrócić językowi jego dawny charakter przed potopem łacińskim, wrócili do języka Reja i Górnickiego, łamiąc się z nim, i jakby na umyślnie, wyprowadzając co najpierwotniejsze wyrazy i wyrażenia, już dziś dla nas niestosowne i nie wystarczające. Myśl ich nie była zła, ale ją wykonaniem przesadzili; dobrze było odżywić język, przypomnieniem dawnych form szczęśliwej epoki, ale trzymać się ślepo frazeologij języka ledwie wyszłego z pieluch, nie wystarczającej na dzisiejsze potrzeby, było to kłaść suknią z litej grubej materij złotej, starego kroju, ciasną i niewygodną, dla tego tylko że ją pradziadowie nosili. Z tego musiał wyniknąć ciągły bój, myśli z wyrażeniem, które rubasznością swoją nie przypadało do samych autorów pomysłu. Każdy wiek ma swoją właściwą sferę myśli i stosowny do niej wyrabia sobie język, z potrzeb wyradzający się. Narzucić języka, jak praw politycznych, nie podobna, znać bę- dzie zawsze, że one nie wyrosły z potrzeby, ale nadane gwałtem zostały. Nie wspomnieliśmy tu jeszcze, wielkiej pracy Lindego i innych co w tej epoce dla języka prawdziwe położyli zasługi, gdyż w krótkim tym rysie zaledwie napomykającym o losach naszego języka, niemamy miejsca na ocenienie, jakiego by wymagały. Takie przebywszy koleje, dostał się ten język do nas, i rozbił pod tysiączne wpływy, działające nań współcześnie ze stron wszystkich. — Nie pora dziś jeszcze wnioskować, jakim go przekażem następcom, ale w ostatnich kilkudziesiąt latach, tak już się odmienił, tak się od- mienia co chwila, iż w krotce, może poznać go trudno będzie. Płyną weń zewsząd strumieniem obce wyrazy, i nietylko wyrazy, ale wyrażenia, toki, sposoby mówienia, coraz widoczniej prze- rabia się na wzór współczesnych języków europejskich, zacierając charakter sobie wyłączny. Z jednej strony niemiecki, z drugiej słowiański wpływ widoczny, zewsząd francuzki; ci archaizmami go pstrzą, ci wyklepanemi świeżo terminami niby - nowych pojęć malują, każdy coś swojego dodaje, że nie wspomnim o tych, co nieumiejąc go zupełnie, z poklaskiem powszechnym, swobodnie nim piszą; francuzkie swe myśli, polskiemi tylko wyrażając słowy, lub niemieckie subtelnostki tłumacząc niewolniczo po polsku. Ale nie zaciekajmy się nad przyszłością i skończmy. 1842. W dzień Zaduszny. IV. KLONOWICZ. Na zejściu XVI z XVII wiekiem, w Lublinie, tym starym grodzie, arjanizmu, rokoszów i sławnych jarmarków, żył sławny Klonowicz, zasługujący na uwagę jako poeta satyryk niepospolitego talentu, jako wyborny pisarz łaciński, jako człowiek nareście, który całe życie przetrwał w walce z losami i światem, a umarł w szpitalu, jak Camoens, jak wielu ludzi z jego familij, zapoznanych lub poznanych za późno i ocenionych po czasie. O życiu jego ledwie urywkowe dochodzą nas wieści, reszty odbitej w licznych pismach własnych, szukać i z nich odgrzebywać ją potrzeba. Radny miasta Lublina i sędzia spraw żydowskich, wielki nieprzyjaciel Izraelitów, jak widać z jego Roxolanij (1584), nieszczęśliwy w małżeństwie z kobietą najgorszych obyczajów, jej rozpustą wcześnie na spokojności i majątku zniszczony, skonał po życiu pracy żelaznej, kłopotów nieustannych, niemając dachu własnego, ni ręki przyjacielskiej, co by dłoń jego w godzinie śmierci ścisnęła; — laur jego gęsto się przeplótł cierniami. Prześladowany za upatrzony w dziełach, podobno nawet niesłusznie, wolniejszy sposób widzenia rzeczy w materjach religijnych, po śmierci nawet niemiał pokoju. Najgłówniejsze dzieło jego, poemat Zwycięztwo Bogów (Victoria Deorum) na stos osądzili Jezuici; z zimniejszą rozwagą późniejsze wieki, sąd ten z samego może tytułu zapalczywie ogłoszony, na zawsze odwołały. Zamiast płomienistego stosu zimne zapomnienie. Niewiadomo jaką koleją dostał się z Sulmierzyc, zkąd był rodem, do Lublina, ani kto byli jego rodzice. W dziełach odkrywamy tylko, że dwa kroć, (niewiadomo w jakim celu) podróżował, raz do Gdańska (Flis), drugi raz do Węgier w r. 1565. (Worek Judaszów). Zdaje się, wedle wszelkiego podobieństwa, że nie był szlachcicem. Mając na celu dać poznać charakter pism jego, zaczniemy od pomniejszych, od których przejdziemy do najsławniejszego poematu łacińskiego, wspomnianego już wyżej. Najpoetyczniejszym może z jego śpiewów, jest Flis, to jest puszczanie statków Wisłą y inszymi rzekami do niej przypadającemi *. W nim autor jak przystało na poetę, bardziej jest malarzem, śpiewakiem, tłumaczem uczuć i wrażeń swoich, niż moralistą poważnym lub satyrykiem poetycznym, jakim się w większej liczby innych pism swoich okazuje. Wiadomo, że wyraz Flis używany był za połajanie i ozna- czał człowieka ubogiego, włóczęgę, tułacza, bo najbiedniejsi ludzie chwytali się tego sposobu życia; z tąd też Klonowicz tłumaczy się zaraz w dedykacij Stan. Gostomskiemu z Lezenic, Wojewodzie Rawskiemu **, z nadania tytułu i obrania przedmiotu, wywodząc na swą obronę, że dawne poemata jako: Odyssea, Eneida, Orfeuszowe o Argonautach, opiewały także flisów, żeglarzy. Miara wiersza we Flisie użyta i samo ----------------------------------------------------------------------------- * Sebastyana Fabiana Klonowicza z Sulmierzyc. Juvenalis Satyra XII. 7 nunc et ventis animam committo etc. Drukował Sebastyan Sternacki. Na dedyk. podpisany Seb: Acernus R. Lub. W. Ps. ** Dedyk. podpisana z Wólki Jozefowskiej w dzień nowego lata 1595 r. ostrzeżenie autora powiada, że można go było śpiewać — chociaż ze względu na obszerność, ciężka by to rzecz była (*). Flis dosyć amfatycznie zaczyna się od rozdzielenia Chaosu, potem opiewa mieszkańców rozlicznych świata i różnych krain dostatki. Znajome są i wielekroć cytowane strofy o Pol- sce. Nim dójdzie do rzeczy, długo się zabawia w umyślnie nagromadzonych ustępach. Jest tu nawet powieść o Leandrze i Ero, dość śmiesznie, jakby na złość Muzeuszowi opisana. Do Wenusowej Xieni niegdy pływał Drogi Leander y morze przebywał Ku świecy którą trzymała na łonie Na drugiej stronie. Ero nadobna, on sam był jej darem On był y łodzią, on był y towarem On sam był szyprem y panem y posłem Flisem y wiosłem. Następują potem wywody łodzi, promu, dość prozaiczny ustęp o zbytku, nareście złe skutki i nadużycia żeglugi, różne podróże morskiej drogi. Wszystko to nadyma poemat, ale go nie bogaci. Pomijam mniej uderzające a dosyć ---------------------------------------------------------------------------- (*) Gostomscy, którym przypisany poemat byli dyssydentami, równie jak wszyscy prawie, którym Klonowicz swoje xiążki przypisywał. Niesiecki T. II. 289. To pokazuje, że może i sam skłaniał się duszą ku reformie, a zatem, że Jezuici nie dla tytułu tylko po- emat jego na stos wskazali. z wyjątków znajome, opisy i gawędy. Zastanawia gminna bajka o nurku, nietoperzu i krzaku jeżynowym, jest w niej cokolwiek poezij, którą Klonowicz winien prostemu i niewymuszonemu obrobieniu słyszanego z ust prostych ludzi podania. Podanie to jednak nie jest wcale, jakby sądzić można narodowe i miejscowe, ale jedno z tych, które powtarzają wszędzie i które już przed Klonowiczem nawet weszło w pisaną literaturę. Może być jednak, że je znalazł u ludu. Nurek, nietoperz i krzak jeżynowy — trzej osobliwsi handlarze, płynęli z towarem i rozbili się — a po stracie całego mienia, nietoperz w dzień się chowa od dłużników prześladują- cych go, nurek na dnie wody szuka nieustannie utraconych skarbów, a krzak kolcami wszy- stkich za suknie chwyta, patrząc czy kto z jego towaru czamary sobie nie poszył. Godzien także wspomnienia opis żeglugi wężów. Następuje wywód budowy statków i okrętów, na kształt i podobieństwo ryb i mieszkańców wód. Te obrazki nie są bez poezij, ale wiersz niewol- niczo jednomiarowy utrudniający mechanizm, wiersz którego autor nie dosyć jest panem, nie dość nim po mistrzowsku włada, wiele odejmuje wdzięku, nawodząc często niestosowne wyrażenia i nie potrzebne dodatki. Z tych też może ustępów, pod których ciężarom ugina się myśl główna i niknie. Następują: budowa, nasypanie łasztów i szkut, wybór w podróż i ciekawa nauka języka flisów, aby u Nogatu fryczowskiej nie ponieść chłosty. Z tej nomenklatury wierszowanej, najosobliwsze są nazwania mgły przezwanej mamką wiatru, którego zowią stryjem siodłatej wrony, nazwanej ciotuchną, gęsi dzikich — łuczywem, bociana, xędzem Wojciechem. Tu dopiero następuje właściwa podróż od Warszawskiego mostu do zielonego mostu Gdańskiego. Zbliżenie się do Nogatu zapowiada powiastkę ciekawą. Dwa bracia z siostrą w drogę się wybrali, Z Litwy Niemen, Bug z Wołynia zuchwały, I Narew bystra jako siostra starsza Przyszła z Podlasza. Narew z Wisłą certowała o piękność, pozwała ją przed sąd, a rozgniewana danem Wiśle pierwszeństwem, odwróciła się i w inną popłynęła stronę. Z tąd miejsce sądu nazwano Gniewem, a rozdziału Nogatem. Tu płazują fryczów, w ceremonij parodjującej passowanie ryce- rzy, po której frycz w flisa się zmienia. U Gdańska Flis się kończy, kilka opisów z przedmiotów własnej ziemi, z obyczajów kraju i czasu swo- jego i język poematu ceny mu dodają. Nadto tu jednak ustępów, dowodzących jak mało w ówczas jeszcze umiano obrabiać własne przedmioty, nieustannie się do podań starożytnego świata uciekając i gwałtem między niemi a drugim cale światem, stanowiąc niepojęty związek. Worek Judaszów, to jest złe nabycie majętności(*) przypisany przyjacielowi farbowanemu, którego nie jeden kroć dotknął w tym poemacie Klonowicz. Co do planu, a bardziej jeszcze w szczegółach podobny do wielkiego poematu łacińskiego Vicioria Deorum, równie moralny, równie cały w ustępach samych, okazujących rodzaj talentu autora, biorącego się tylko takich przedmiotów, gdzie nie bardzo pilnując jednej nici, można było rzucać się ciągle na bok wedle upodobania. W poetycznym zaraz wstępie, od razu wychodzi na scenę Judasz. Obraz jego dobrze odmalowany. Autor wynajduje w tym prototypie przewrotności, wszystkiego złego, wszelkiego rodzaju zarody, jakie ma w rozgałęzionej jego familij malować. -------------------------------------------------------------------------------- (*) Kraków 1607 r. W nowem wydaniu krakowskiem Klonowicza mnóstwo niezliczone omyłek, dla których czytać go prawie niepodobna. Pierwsza sztuka worka Judaszowego z Wilczej skóry, dzieli się na VIII części: I, o tajemnem przywłaszczeniu rzeczy cudzych, gdzie Merkury pobratał się cudacko z Judaszem. Porównania złodzieja do zmiennobarwnego Polypa, w którego by się chciał dla niepoznaki obrócić i do Sepij otaczającej się czarnym wytryskiem; są wyborne. Część II dzieli złodziejów na rodzaje: ten sposób poczynania z przedmiotem wcale nie poetyczny, jest to raczej analiza metodyczna moralisty, niż zbiorowe spojrzenie poety, którego porządek w piękności, nie w regularnem rozcięciu myśli, na kawałki. Prawdziwy poeta bierze obrazy i charaktery nie mierząc ich z sobą i nieustawiając wprzódy jak słoiki na półkach, a jeśli nawet na zimno swój przedmiot podzielił wprzód i uregulował, kryje kwiatami skelet budowy i cyrklowane linje, aby ich znać nie było. ale nasz poeta-moralista, bez ceremonij w tem sobie analitycznie postępuje; pisze ón: Przed wszystkiemi rzeczami trzeba ograniczyć Złodziejstwo i złodziejów rodzaje wyliczyć. Naprzód więc z kodexu wzięta definicja złodziejstwa; potem pierwsza klassa złodziei rzeczy ruchomych, przenośnych, z wykładem nadużyć, które się do złodziejstwa zbliżają w użyciu cudzej własności — złodziejstwa ziemi w sprawach o granice. Nie przepomniał tu złodziei, o których Gall lak szeroko pisze, którzy kradną nie dla korzyści, ale przez amatorstwo sztuki, z niesłychanego jakiegoś do złodziejstwa wrodzonego popędu. Z rzeczy jednej w drugą wpadając, prawi długo o cyganach, niemijając nawet ich wywodu, o czarach, o chiromancij. — Dzieli wreście złodziei na: świętokradźców, pszczołołupców (??) simoniaków, urzędokupców (Ambitiosi) skarbokradźców (co Rpbl. bona kradną) tyranów poddanych swoich, abigestes i plagiatorów. W części III o świętokradztwie, jak wszędzie przykładami starożytnemi rzecz jest poparta. W części IV, o pożądaniu dostojeństw i urzędów; tu bardzo ciekawy opis nędznego stanu naszych miasteczek i życia biednego PP. Burmistrzów: Ale w takowych mieściech gdzie lichota wieczna Tam twoja ambicja jest niepożyteczna, A zwłaszcza gdzie podwoda, gdzie Burmistrz furmanem (*) -------------------------------------------------------------------- (*) Niektóre tylko miasta większe miały Libertationem a podwodis, inne zmuszono były je dawać na zawołanie wyższych urzędników ziemskich, pod przejazdy znakomitszych, pod posłów, pod dwór, pod wojsko itd. Już będzie kłopotarzem, nieborakiem panem, Zawsze kwili, sąsiady (*) ustawnie wydziera, Chude szkapy nosate z obory wywiera — Czasem sobie z przystojną powagą zasiędzie Na ratuszu, na sprawach, na swoim urzędzie, A przed nim cudzoziemcy stoją Lubeczanie Włosi, Prusowie, Niemcy i Noremberczanie. Gdy się strony o wielkie summy rozpierają, Sędziowie się z powagą swą rozpościerają Burmistrz dekret feruje, strony się uciszą, Bo im idzie o wielką: drudzy w akta piszą. A w tym wnijdzie podwodnik — Burmistrzu daj koni Na podwodę! Lękną się cudzoziemcy oni, Patrzą co się to dzieje; a pan się porywa: Czasem nieborak Burmistrz i szwanki obrywa, Wstydzi się obcych ludzi, jakoby go z stołu Zrzucił, albo z kobierca z Radnemi pospołu. Cóż mawa bracie czynić, już dalej nie wiewa, Podobno tu przyjdzie iść od Sądów do chlewa, Szukać koni po stajniach, odbieżawszy onych, Gdańszczanów, Wrocławianów bardzo potrwożonych — Na drugie Burmistrzostwa włożono szarwarki Miasto rządów i sądów pilnują grabarki: Kiedy ondzie na wiosnę poczną się rwać stawy, Już tu panie Burmistrzu połóż insze sprawy, Już tu bracie z barłogiem i z gnojem najpierwej Mykaj, niźli się zejdzie pospólstwo do przerwy. Jeśli po czasie przyjdziesz (niestety na świecie!) Odniesiesz od Starosty korbaczem po grzbiecie. Taki to właśnie był urząd, los i życie naszego autora, który przeburmistrzował w Lublinie, swoje drogie lata; jedną ręką skandując ----------------------------------------------------------------------------- (*) Sąsiady — lokatorowie, mieszkańcy, takie ten wyraz ma znaczenie po aktach miejskich. swe wiersze, drugą wartując Saxon, a co chwila od obojga odrywany wołaniem — Burmistrzu! daj koni, Burmistrzu, ruszaj na gościniec! Szczęście jeszcze jeśli głos żony pijanej i wesołych gachów, nie przymięszał się do tej wrzawy. Część V traktuje de poculatu, osadzona przykładami starożytnemi, ulubionemi poecie. Część VI, o złodziejach bydlęcych. Śliczny tu opis opuszczonego konia, włożony w usta złodzieja, który się tłumaczy, że go przywłaszczył: — Przetom lekce rozumiał o wzgardzonym koniu, Co go pasą dziewanną i piaskiem na błoniu, Co koło Bożej męki, na pustym przyłogu Blisko domu łbem kiwa, a ledwo nie w progu, Bielunem i piołunem leczył się za gumnem. W VII części, historja Cacusa. W VIII o ludokupstwie, a mianowicie o zaprzedawaniu ludzi w niewolą turecką przez podstęp. Tu cytuje karę jednego takiego ludokupcy, którego: Przed czterdziestu lat w Węgrzech w miasteczku Pezinku Byłem kiedy jednego na takim uczynku Zachwycono.... Miarkując z domyślnej daty pisania Judaszowego worka, przez dedykacją, wypada, że Klonowicz odbywał tę podróż do Węgier, dla niewiadomych nam przyczyn około roku 1565 zapewne Następuje o przyczynach wszego złego, to jest o próżnowaniu, zamiłowaniu roskoszy i z tąd pochodzącem ubóstwie. Wszędzie mnóstwo pięknych maleńkich obrazków, połyskujących jak kamyczki w pierścieniu. Z nich to cały się poemat składa. Oto naprzykład obraz nędzy: Zdybie go tak ubóstwo pod dachem odartym, I w ubraniu dziurawem i w płaszczu wytartym. Na piersiach niezapiętych żupan kliowaty Na łokciach, na kolanach różnej maści łaty, A z czobotów dziurawych wyglądają wiechcie Tak cię nędza ubierze..... Pełno powiastek, opisów. Sztuka druga worka, o skórze i naturze lisiej, a naprzód o tych, którzy oszukiwają pod płaszczykiem nabożeństwa. Tu wystawia ubogich, żebraków, głoszących nowe cuda i żebrzących w imię Boże. — Widziałem, pry, pod lasem miłą matkę Bożą, (A Baby się słuchając onych pieśni trwożą) Wielka światłość wynikła w choinowym borku Na pieńku nowo ściętym, na cudnym pagórku, Więc ón niezbędny oszust twierdzi w rzeczywistą Że widział własnem okiem dziewicę przeczystą. To nam nastręcza uwagę o żebractwie w Polsce, o którem już gdzieindziej kilkakroć wspominaliśmy. W XVII wieku było ono prawie rzemiosłem i niezłem, ogromne hordy dziadów wlokły się z odpustu na odpust, wróżąc, śpiewając, czasem kradnąc, czasem strasząc, a zawsze obławiając się nieźle po drodze. Następca jaki polski Walter Scotta, wielce by mógł korzystać z tych postaci tak dziwacznych, tak oryginalnych, dziadów i bab, przynajmniej tyle zajmujących co Szkoccy u sławnego Baroneta, a Irlandscy u Banima, nic nie zmyślając, znalazł by je gotowe w broszurach XVII wieku. Czytać o nich, ich praktykach, obyczajach, podstępach w Nowej komedij Rybałtowskiej 1615, nadewszystko, w peregrinacij dziadowskiej, zwłaszcza onych jarmarczników trzęsigłowów, w który sposób zwykli bywać na miejscach świętych, nie tykając tych, którzy sprawiędliwem karaniem Bożem nawiedzeni, przy kościołach albo w szpitalach siedzą (*). Tu wystawiony jest wszelki rodzaj żebractwa, od pątników - pielgrzymów, co niby do Rzymu idą, do najostatniejszych włóczęgów, pomagających cyganom do złodziejstwa, do tych co małemi niby-handlami i przedażą, to mniemanych leków, to wotów na odpustach utrzymują się. Cały ten obraz nie fantazyjny, ---------------------------------------------------------------- (*) Januarius Sowizralius Annus Dominus 8319 54730 (w islo-1614) 4. typ. goth. ale z żywej natury, ma też wielką prawdę, choć czasem zbyt aż odrażającą i nagą. A co to za imiona tych sprośnych dziadów i bab, wymyślono, czy raczej pochwytane. Są tu: Chelpa, Lagus, Wyrwant, Toboła, Dygubej, Kałwica baba, Marek, Barabasz, Kubrak, Choroba, Chrapek, Kula, Klimek, Labaj, Chmielarz, Drabant. Kużma, Lech, Stypuła, Kropiński, Sztyła, Wilkołek, Lepiarz, Korman, Ślepy, Chroma baba, Guza Baba, Labajka, Latawica (rodzaj wiedźmy) Stępa, Zając dziad itd. Kończy się rozprawa ona poetyczna tym dystychem, poświadczającym prawdziwość jej obrazów: Tę książkę ofiaruję za kolendę Dziadom Com pisał, to prawdziwie, bom sam tego świadom. Cour des miracles paryzka, tak ogniście odmalowana w Nôtre Dame Viktora Hugo, znalazłaby się i u nas, wszakże po miastach, były Bractwa i Cechy żebraków, mające ustawy swoję, starszych, pisarzy, biczowników itd. Ale wróćmy do Klonowicza, który wspomniawszy o mniemanych cudach rozgłaszanych dla wyłudzenia jałmużny przez dziadów, lękając się częstego podejrzenia o niedowiarstwo i mędrkowanie, odzywa się zaraz, broniąc od zarzutów: Kto im gani te brednie, heretykiem zowią. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wolę tu nic obrażać animuszów chorych Do pomówienia dawnej wiary barzo skorych Kładę to na Biskupy i na starsze głowy. Kwesty, jałmużny i z nich wypływające nadużycia, szeroko opisane — ciekawa znowu kartka, do historij obyczajów. Najobszerniejsze są zawsze opisy scen, o których poeta mógł powiedzieć: ąuorum pars magna fui. Przechodząc do obyczajów dworskich i wojskowych, nieszczęśliwy małżonek tak maluje gachów, których nauczył się znać we własnym podobno domu. Za nic widzisz niecnoty pacholarzów onych, Co patrzą cudzych żonek, żonek wyłysionych, Muskanych i barwionych i kamforowanych, Koszczonych, malowanych, podolcjowanych. Patrzajcie jak się stroi ón czuryło młody, Czuprynę podmuskuje, kocha się z urody: Ostrzy wąsik, uczy się mrugać na uczynne. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Niemasz nic męskiego w nim, lecz jako szort płaski, Migi, mrugi i mizgi ma za datek łaski: Całuje rękę, wzdycha, mówkę sobie stroi, Ani się ludzi wstydzi, ani Boga boi.... Mniema by wszyscy ślepi, jedno ón sam widzi, A no co żywo, z niego jeszcze wczoraj szydzi. Sięga gdzie nie przystoi, mówi to niesłusza, Nie czuje się, choć ludzi cnotliwych obrusza, A gdy cnota stateczna, więc pan do niecnoty Tam już ma wolny przystęp szerokiemi wroty Jątrewek Judaszowych równych sobie szuka A tam nie tylko prosi, ale też i fuka. Więc czuje i przez skórę, gdzie dom nie po bodzie Gdzie mało dba o męża niepewna gospodzie Gdzie dygi mają miejsca, nieprzystojne godło:.. Już się tam będzie panu według myśli wiodło; Tam już swoje proporce rozpościera gaszek I już się tu napatrzysz rozmaitych fraszek: Jak mężowi pochlebia, jako go podchodzi, Gdy mu nieborakowi szwagrem zostać godzi. Czyni się przyjacielem, towarzyszem wiernym, I nabożnym i ludzkim i już miłosiernym. Gdy gospodarz obżerca, kuflem go pokona, Już tam cnota domowa będzie przewierniona. Zatym pani nic skąpo pana gościa chwali, Od wstydu, od pokory i tak mężem szali; Cnotliwy to młodzieniec, Jakóbie niebóże, Wstydliwy prościneczka tak jako być może. Y lak k... oszuka nieboraka rnęża, Który w domu chytrego przechowuje węża. A choć niema pieniędzy młodzieniec Salacha Mężowemi pieniędzmi podejmuje Sacha. I dalej jeszcze: Nosząc brzemię kradzione, więcej niż uczciwa, Stęka, zmyśla choroby, jak by prawda żywa, Straszy rnęża, przeklina. Dla ciebie umieram Zły człowiecze, swą młodość i latka swe tyram, Widzisz dobrze, żem zawsze chora białogłowa, Proszę byś mi dał pokój — bom i tak niezdrowa, A ty niezbyty trupie czynisz mi bezprawie, U zdrowieś mię przyprawił i dokonał prawie. A wszakże miły bracie, jeślić Bóg potomka Da żywego bez grzechu: weź sobie za kómka Pana gościa owego, co to rok chudzina Stał u nas....... Słowo w słowo ten sam obraz tak żywy, bo z natury wzięty, bo może we łzach pisany, biedny Klonowicz malował znowu w swojej Victoria. Część III worka, o skórze i naturze rysiej, a naprzód o tych, którzy pod pokrywką prawa, szczęścia, kontraktu, słowa obojętnego, wykładu wyszpoconego, prace, dobrodziejstwa, przyczynki jakiej niewiadomości, niepamięci, czasu, głupstwa zmyślonego itp., szkodę czynią i zdradzają. Tu autor z oburzeniem szlachetnem dowodzi, że niema sprawiedliwej sprawy, tylko ta, która jest słuszną i prawą, że ta którą zowią prawną acz niesprawiedliwa, nie jest przez to samo prawną, gdy nie jest prawą. Tu wszystkie oszukaństwa rodzaje na scenę wychodzą, aż do małżeństw po pijanu zawieranych. Powiastka o księdzu i umierającym, na swój czas charakterystyczna i dowcipna. Lichwiarze, pieniacze i td. Czwarta i ostatnia sztuka tylko osiem wierszy zamyka, o lwiej skórze, bo, dodaje autor. Strach o tej skórze pisać. Kończy poemat Akeldama, krwawa rola; myśl tego wiersza jest o użyciu źle nabytego dobra i wiąże się z ogólną, a raczej z tytułem. Reszta rodzaj modlitwy i wykrzyku zawiera — piękne są wiersze: Samci leżał mój panie w grobie pożyczanym, Sobąś pogrzeb zapłacił pielgrzymom zbłąkanym Przez śmierć, przez krwawą rolę w tym tu obcym kraju Ciśniemy się do ciebie za łotrem do raju. Jak się Phaenix przez ogień, przez popiół odmładza, Tak się człowiek przez ziemię, przez próchno odradza. Jeśli przez krzest starego Adama utopi.... Oto cały ón Worek Judaszów, zszyty z wilczej, lisiej, rysiej i lwiej skóry; osobliwsza satyra, w której rozumowania, cytacje, osobiste uczucia, moralne sentencje, obrazki, modlitwy pomięszane razem leżą i na pierwszy rzut oka trudno pojmującą się całość porządną składają. Żale nagrobne na szlachetnie urodzonego y znacznie uczonego rnęża, nieboszczyka pana Jana Kochanowskiego Wojsk. Sandomierskiego etc. Polaka zacnego, szlachcica dzielnego i poety wdzięcznego etc. ! Sam autor przyznając, że te żale napisał na kształt i podobieństwo Idyllon Teokrytowego, które ma napis: Epitaphos Bionos. Trzeba albowiem wiedzieć, że jak się z licznych miejsc Victoria pokazuje, Klonowicz, znał dobrze język grecki. Żalów tych jest trzynaście, przypisanych Pawłowi i Piotrowi Czer- nym z Witowic. Wiele tu poetyczności, a wiersz nie wszędzie tak łatwy i gładki jak w Worku. Oto z żalu VIII piękny urywek, choć myśl jego dość pospolita: Ach mój gospodzie jedyny, czemże ziemiorodne Drzewa i zioła tak godne, Iż w tem nad człowieka mają, obumarwszy w roli Młodzą się zaś latu kwoli. Niczbyty kopr ciężko wonny, gorczyca płaczliwa, Zawsze na wiosnę ożywa, Więc i pokrzywa żądlista nienawisne ziele Nikt jej nie sieje, nic piele, Jednak się z ziemie napierwej na wiosnę wydźwignie Trzykroć pożytki wyścignie. Patrzaj jak skoczna wierzba od matki odcięta Wynika z małego pręta. Spróchniały pień podsieczony, patrz jako za czasem Osadza się nowym lasem. Z ciała matki się winna macica ani chmiel nieboi Choć owo o szczudle stoi, Bo się sam z samego siebie na każdy rok sieje Skoro się wiosna rozśmieje. Ten cały żal dość piękny. Następny także, w którym grób Jana opisuje, od innych myślą się odznacza. W XII żalu o nagrobku i mistrzach co by się go podjęli robić, kilka myśli pięknych, ale smaku i artystycznego pojęcia braknie, w nagrobku domniemanym. Co powiecie o posągu malowanym, jaki chciał Kochanowskiemu wystawić? Taki przecie postawiono w Stratfordzie nad Awonem, nieśmiertelnego Shakspeara popiołom. Gdzie mówi o nieudolności swojej, wielka prostota: Sam się też tu prawie wyrwał z motyką na słońce, Tylko rymem zawięzując u wierszyków końce, A dalej: Przetoż o szczęśliwa duszo, te wiersze na grobie Przyjmij z wdzięcznością odemnie, albo wstań, pisz sobie. Wybornie! Żale te są widocznie prostem naśladowaniem, prześlicznych żalów Kochanowskiego po śmierci Urszulki; ale wielka różnica! Tamte wypłynęły z ojcowskiego, żalem przepełnionego, bolejącego serca, te po prostu, na zimno, nieznający mistrza, nie przyjaciel, nie blizki, jako poezją tylko, napisał Klonowicz. To też Klonowicza żale niedotkną nikogo, niewywołają westchnienia nawet, bo westchnienie ich nie zrodziło, łza nie polała, powiedział sobie, napiszę — siadł i napisał z uwagą, z zimną krwią, rozmysłem; inaczej podobno całkiem swoje utworzył Kochanowski. Na żalach kończemy przegląd znaczniejszych pism polskich Klonowicza, zamierzając zdać sprawę z wielkiego poematu jego łacińskiego, pod tytułem Zwycięztwo Bogów. (Victoria Deorum. ) Na exemplarzu Czackiego znaleziony napis świadczy, że to główne dzieło swoje Acernus, lat dziesięć wypracowywał *. Począł je był któś tłumaczyć, jak świadczy tenże Czacki, lecz pracy tę podobno potępienie Jezuickie, wyrażone w dwóch wierszach niby - łacińskich, zabiło. Quid pracmii versibus tam dignis? Nisi carnifex et ignis. Godna tych wierszy zapłata Stos ognia i ręka kata. Zginęło gdzieś w pyle porzucone tłumaczenie, bo i oryginał zakazany został, i na Indexie naznaczony. Wielkie to poema zasługuje na uwagę, jako dzieło w swoim czasie bardzo głośne, dziś już niezmiernie do widzenia trudne, dla rzadkości swej, której przyczyną i potępienie wspomniane i tytuł i miejsce druku w Rakowie; nareście jako pomnik na zejściu się dwóch wieków XVI i XVII wzniesiony, pełen znaczenia i charakteru. Niemożna go bez wyraźnej szkody pominąć pisząc o literaturze naszej, o dziejach opinij u nas, o historij obyczajów, do której mnogie rysy zawiera; ta sturamienna satyra, głową -------------------------------- * Decem annis rarum hunc librum author conficiebat 1793. w starożytnych niebiosach Grecij i Rzymu, nogami na naszej ziemi stojąca, odbijająca na przemian to obrazki poetycznego świata zmarłego, to żywe życie swojego wieku. ' Nazwać musiemy Victoria Deorum, poematem, dla formy jego materjalnej, dla wiersza, w któren się ubrał, co do planu autora, budowy, niema tu nic poematowi właściwego, raczej wielki traktat moralny, podzielony na rozdziały, cały w argumentach i dowodzeniach. Sztuka i poezja tyle tu wpłynęły, ile było potrzeba do ukwiecenia materij suchej, do upoetyzowania i połączenia szczegółów i przykładów, w niezmiernej liczbie zebranych *. -------------------------------- * Całkowity tytuł jest następujący: Sebastiani Sulmircentis Acerni Victoria Deorum in qua continetur veri herois educatio Nasoni Sulmo patria est. Sulmircia nobis, Nosque poetastri. Naso poeta fuit. Na odwrócie: Diis manibus Invictissimi Stephani Regis poloniarum etc., persolvitur votum (w ośmiu wierszach). Dedykacja: Magnifico Dno Dno Adamo Gorajski de Goraj in Bielgoraj. Radzecin, Nowawola, Zalepsko, Rzeczyca, Osmolice, Niedrwica, Prawiedniki etc. Domino et Haeredi S. R. Majestatis cohortibus praefecto patrono literarum et humanitatis elementissimo. Podpisano: (po XI kartach) Lublini nostris ex aedibus Sebastianus Fab. Acernus Sulmircenus Cons. Lublin. — Ten Adam Gorajski Podkom. Lubelski, znacznej rodziny potomek, spokrewniony z Radziwiłłami i wielą innemi domy w Polsce i Litwie. Pisze Niesiecki, że za jego czasów niebyło już tych Gorajskich, co pobożnie przypisuje, haerezij w tej familij wkorzenionej T. II. 255. W przypisie xiążki dość obszernym, wykłada myśl główną poematu i plan niejako jego, osnowę moralną, w ten sposób: "potrzeba się dobrze urodzić, żyć dobrze i dobrze umrzeć (bene nasci, bene vivere, et bene mori), ten jest dobrze urodzony, kto żyje dobrze, dobrze zaś żyje, kto dobrze umiera, do okazania tego, cała nasza zmierza książka. (Ille bene natus est, qui bene vivit, bene autem vivit, cujus exitus est honestus et salutaristotus ille libellus noster ad eos fines, ad illumque aureum scopum tendit et collimat, ut bene vivere et mori possumus..... ) Z samego tego założenia widziemy, że to nie jest właściwie poemat, co by mówił do serca, do uczucia, do imaginacij, co by był pomnikiem sztuki, wynikłością zapału, natchnienia — jest to raczej traktat do rozumu i przekonania, z namysłem, rozwagą zimną i misternym planem dokonany. Zepsucie obyczajów ówczesne, jak sam autor pisze, skłoniło go do tej potężnej przeciw niemu fillipiki wierszowanej. (Movit nos igitur et incitavit ad hoc opus aggrediendum; morum nostri saeculi superba, invidiosa et insignis depravatio, qua propter haec scripta nostra multis in locis accedunt ad Satyricam petulantiam). Nie wyraża nigdzie Klonowicz w swej dedykacij — przemowie, aby go ta ogromna satyra, dziesięć lat pracy kosztować miała, wspomina tylko: complurium annorum labores et vigilias. Jeśli w istocie tak długo nad swem arcydziełem pracował, nie dziw potem, że mu brak jedności, zapału, poezij, bo dziesięć lat pisać dzieło uczone, traktat filozoficzny, badania, historją, nie tylko można, lecz niewątpliwie wpływa czas na doskonałość, ale dziesięć lat tworzyć poemat, obracać się i żyć tali długo w stworzonym przez siebie idealnym świecie, dziesięć lat rodzić jedno, choćby to jedno miało być Illjadą Homera, tragedją Shekspeara, poematem Goethego — zdaje się niepodobna. W poezij większy udział ma natchnienie od rozmysłu, więcej znaczy ogół od szczegółów, a jedność poetycznego prawdziwie dzieła, w dziesięciu latach budowy rozprysnąć by się musiała. To też Victoria, nie jest poematem, ale traktatem bogatym w poetyczne szczegóły i epizody, niema działających osób, akcij, zawiązku, jedności czynu; jest to w sferze abstrakcyjnej myśli, długa patetyczna parafraza idei jednej, i wielu z nią stykających się o życiu, o świecie, rozlicznych wypadkach, stanach, charakterach, osnuta na głównej myśli - matce, o jak najdoskonalszem wychowaniu czło- Niepodobna dać wyobrażenia o tem dziele Klonowicza, krótką jego treścią, potrzeba je, jako całe w epizodach, rozebrać szczegółowie, po kawałeczku, każdego rodzaju spisując treść (argumentum), tak jak je sam autor, przy ostatecznem dzieła wykończeniu, położył. Tak drobnostkową analizę poematu tego, podjętą przez nas, usprawiedliwiać powinno, naprzód, całkowity brak wyobrażeń o tem dziele w naszych historjach literatury, w których tylko tytuł dzieła i wielką rzadkość wzmiankują; powtóre, wielka jego niegdyś sława, a dziś rzadkość i zapomnienie. Rodział I w którym, po wstępie, podział ludzi na dwie klassy, synów Jowiszowych, mądrych, sprawiedliwych, odważnych, i synów Neptunowych dzikich nieludzkich i złych. In hoc primo capite continetur, inprimis totius libri proemiurn. Deinde rerum tractandarum ordo ordinisque ratio. Filios Jovis a poetis fingi sapientes, justos, fortes de genereque hominum bene meritos. Filios vero Neptuni feroces et inhumanos fereque naturae pestis. Samo poczęcie poematu, dawnym obyczajem bardzo szumne, podział zaś swój ludzi tak tłumaczy: Nam Jove progeniti, mites finguntur et acres Propugnateres hominum legumque patroni Et portentorum domitores, ut fuit olim Herculeum genus. Alemenae divina propago etc. Sed quos terrarum genuit quassator et ingens Nyrapharum domitor Neptunus ad aequori undam Hi plerumque; mali, nulla flectuntur ab arte Legibus obsistunt, humanaque faedera solvunt Ut mala tempestas et inexorabile murmur Oceani, rapto dum venti carcere perflant — "Jowisza dzieci rodzą się łagodni, obrońce ludzkości, praw stróże i poczwar zwycięzcy, jakim był dawniej Herkules, syn boskiej Alkmeny. A ci, których rodzi Neptun niszczyciel, a pan Nymf wodnych, ci są najczęściej źli, niczem niepokonani, niepohamowani, żadnemu prawu nieulegli, ludzką rwą spokojność, jak burza i nieubłagana nawałność Oceanu, gdy nad nim powioną wypuszczone z jaskiń wiatry itd. " Że się na walkę ze wszystkiem złem ziemi porwał, tak się autor w końcu tłumaczy: Sed rides forsan, quod parvus homuncio pugnem Cum vi terrigenum, tanta cum nube Gigantum Cum nemo possit minimum suffere talitrum Ungue Giganteo impactum, quales modo sera Tempestate homines, et summo nascimur aevo, At me Davidis movit yictoria parvi, Qui Cyclopa forum bello prostravit aperto Ardua deijciens Balcari corpora funda. "Lecz śmiech ci zapewne, że mały człowiek walczy z siłą dzieci ziemi, z taką ćmą olbrzymów, gdy nikt nie może znieść ich ręką zada- nego najlżejszego trącenia (co do słowa: pstryczka), takiemi się dziś w ostatnich czasach słabemi ludźmi rodziemy; — lecz mnie pobudza małego Dawida zwycięztwo, który w otwartej wojnie Cyklopa położył, twarde jego ciało pożywszy Balcarską procą. " Rozdział drugi zawiera, rozróżnienie prawdziwego od fałszywego ślachectwa, pokazuje jako zasadę prawdziwego, cnotę i pracę, fałszywemu zaś wszystko przeciwne przyznaje; zabierając się następnie, pojedyńczo, wszystkie jego sprosności ukazać i obrzydzić. Differcntiam continet verae et falsac nobilitatis. Verae quidem nobilitatis fundamentum esse Virtutem et laborem. Falsam fero nobilitatem vel potius Thrasonissmam, niti vulgaribus opinionibus, quac hic veluti causae procatareticae seu impulsivae ad scribendum recensentur, in scquentibusque capitibus suo confutantur ordine. Wylicza wszystkie rodzaje mniemanego ślachectwa, a raczej państwa, potem wywodząc prawdziwe ślachectwo, które na cnocie zasadza, dodaje: Nobilitatis opus, tanto felicius ibit Quanto regificum te blandius aspicit astnum, Et si te caelum radio percussit amico Natalique tuo, non stella malignior arsit, "Tem szczęśliwsze będzie ślachectwo, im łagodniej spójrzą na cię gwiaździste niebiosa, im przyjaźniejszym uderzą na cię promieniem, a dniowi twego urodzenia złowroga nie zaświeci gwiazda. " Jako poecie wybaczyć można Klonowiczowi przesąd gwiazdarski, chociaż już w tym czasie pisano i w Polsce przeciw niemu, a Szczęsny Żebrowski w Zwierciedle rocznem (1603) część jedną zbijaniu przesądu tego poświęcił. Że zaś autor od Boga, który duszę daje, wywodzi ślachectwa i cnoty początek, nic dziwnego, a raczej nic nadto naturalniejszego. Rozdział trzeci, o początkach i przyczynach ślachectwa, wziętych z charakteru ludzi jednych do posłuszeństwa, drugich do rozkazywania stworzonych, słabych i odważnych, ograniczonych i rozumnych. Z pierwszych składa się tłum ludu, z drugich wybór jego, starszyzna, ślachta, dowodzi autor tej prawdy argumentalnie z natury i z prawa, przytaczając, że czasu niepokoju, wojny, lud zawsze głowy sobie szuka. Dowody wzięte z przykładów na zwierzętach, zdaje się nawet zbyteczne. Continet ortum seu causas efficientes nobilitatis.Ostendit hominum alios esse ignavos alios strenuos. Ex ignavis constare plebem, strenuos vero propter Virtutem suspici et honorari. Quod probatur tum ex jure, tum ex Natura ipsa. Item discriminibus et bellis coactum esse vulgus ut confugiat ad meliores eisque deferat. Przywodzi tu poeta i żórawie, które do podróży wybierają sobie wodzów (duces) okazując? że ci są mędrsi, ślachetniejsi i na wyższych stworzeni, którzy posiadają odwagę, to jest uczucie sił własnych. Piękny tu wiersz: Dum trepidant stulti, sumit prudentia vires. "Kiedy drżą głupcy, mądry sił nabiera." Ale nigdzie tu poezij, natchnienia, zapału, wszędzie suche, prawidłowe, wymierzone rozumowanie, wielkiemi tylko słowy i gładkim wierszem ubrane. O sławie tak się tu odzywa: Non spernat vivax hominum praeconia Virtus Non aspernatur suffragia sera nepotum. Sed velut in speculo se contemplata liquenti, Ad famam populi, torpentia corrigit acta. Excitat ingenium, dulces facit esse labores etc. "Pełna życia cnota, nie gardzi jednak poklaskami ludzi, ani uwielbieniem późnych potomków, lecz przeglądając się w nich jak w przezroczystem zwierciedle, na głos ludu, słabnąca się rozgrzewa, pobudza umysł i osładza pracę itd. " Rozdział IV. Opis i pochwała cnoty i sztuk wyzwolonych, cnoty jako zasady ślachectwa, sztuk jako pomocnic do niego (?) nareście o cnotach rycerskich i pogardzie śmierci. Continet virtuti, et artium liberalium descriptionem et Encomium, illa enim est fundmnentum, hac vero sunt adjumentum verae nobilitatis. Multa hic etiam dicuntur de contemptu mortis et aliis virtutibus militaribus. Znaczenie ślachectwa Nobilitas wywodzi autor z jego przypuszczonej etymologij od nosco, ergo, dodaje na marginesie nobilis polonice znaczny. Oto jest obraz ślachcica-pana, czyli jak Klonowicz zowie, znacznego człowieka: Nobilis est vere, quem talia stemmata pingunt Qui Superis charus, partiam tutatur et ornat, Miscuit ingenuas, sociis virtutibus artes, Mente quod instituit, manibus feliciter egit. Hic duce natura, velut ignis fertur in altum,. Ardua molitur, nunquam vulgaria tractat, Artis praesidio, multo sapientior cxit Longaque prudentem facit experientia rerum. Dexteritate sua naturam vincit et astra Indeque fama comes, totum dimanat in aevum. Prospera succedunt invitis omnia fatis. Nam cacli decreta, vigil sapientia vincit, Invitamque tenet fortunam, conscia stellis, Si Deus et virtus ingentia cepta gubernant; Nobilis est vere quem benefacta coronant etc. "Prawdziwego ślachcica, takie godła (herby) zdobią: Bogom miły, ojczyznę zdobi i broni, cnoty towarzyskie łączy z nauką; co głową pomyśli, to rękoma szczęśliwie wykonywa. Z natury swej popędem, jak płomień wzbija się ciągle do góry, rozbija zawady, gardzi łatwem i powszedniem, nauką pomnaża wrodzone dary, a starzejąc, mędrszy coraz doświadczeniem, przebiegle walczy z naturą i losem. Wreście z sławą u boku, na wieki pozostaje, przeciwności mienią się mu w pomyślność, i same niebios wyroki, czuwającą mądrością zwycięża; niechętną fortunę i gwiazdy pokonywając, byleby z Bogiem i cnotą dzieło rozpoczął. Prawdziwy to ślachcic, którego piękne zdobią czyny itd." Maluje potem szeroko cnoty bohaterskie, między które kładzie wysoko pogardę śmierci, długo jej potrzeby i słuszności dowodząc przykładami, świętych pańskich i Chrystusa Pana, za wzór stawiąc. Wyraz virtus, w łacińskim języku tak obszerne znaczenie mający, a wyłącznie prawie męzką cnotę i odwagę oznaczający, często autorowi w ciągu tego wykładu pod pióro podchodzi, a ile kroć się to trafia, wielkiemi go pisze głoskami. Ten rozdział jest już bogaty w przykłady i cytacje, okazujące wielką erudycją autora i zasoby jego naukowe. Kończy się temi słowy: Sed nie destituunt vires et Apollinis ardor Deferor in terras, qui raptus in astra videbar. "Lecz oto słabnę już, opuszczają mnie siły i zapal wieszczy, com się zdawał być w niebie, upadam na ziemię. " Rozdział V dowodzi, że wielu Bogów i bohaterów było, co nizko się urodzili, a wysoko o własnych siłach doszli, stawiąc na to święte i historyczne przykłady, że nie urodzenie, lecz cnota ślachectwo stanowi prawdziwe. O Adamie tak śpiewa: Dic ubi tum generis discrimina tanta fuerunt Dum primaevus Adam, comitatus conjuge sola Sub Jove, desertis pernox egisset in agris Gramincoque toro, dulci requievit in umbra? Iste colonorum pater est, Regumque, Deumque, Hic genuit lectum spreta cum plebe Senatum. "Powiedz gdzie wówczas były tak wielkie między ludźmi różnice, gdy pierwszych ziemi wieków, dziecię Adam, z jedną tylko żoną, pod gołem niebem, błądził po nocy w śród pustych pól, lub na łożu z murawy, spoczywał w miłym cieniu? Ten jest ojcem Królów i Bogów ziemi, z niego pochodzą równo i wzgardzony lud i Senat wybrany." Podobno sędziowie co potępili poemat ten, na pozór dla pogańskich przypomień polithei- zrnu, jakich wszędzie naówczas i po jezuickich dziełach pełno było, dla oka tylko len zarzut zrobili, gdyż tu stawi autor często bardzo pismo święte i przykłady z pisma, w które mieć się zdaje głęboką wiarę. Raczej mu mogli zadawać zbyteczne pomięszanie wyobrażeń pogańskich z chrześciańskiemi. Non misceantur sacra profanis. — Ale stos i kat karą byli, nie za bogów starożytności często wspominanych, więcej za ducha poematu, za powstanie przeciw szlachcie, za wywrócenie przyjętych zasad. Rozdział VI. Jeszcze przykład z pisma świętego, na ojcu patrjarchy Abraama, który był Chaldejczykiem, nie bardzo znakomitego rodu, nawet, jak autor wspomina, podobno bałwochwalcą. ,. In quo proponitur exemplum Sancti Patriarchae Abraami cujus pater Thare in Chaldaea, non us- quequaquc nobilis et insignis fuit, non desunt qui affirment fuisse idolatram, sed plures sunt qui re- clament. Quod autem Thare genuit Abraanium et Nachor filios vide Genesis 11 et Josue 24 Capt. Na dowód jak sądził Klonowicz bałwochwalstwo, jeszcze wierszy kilka: .... Ereptus de gente fera, de gente maligna Quae yetitis Idola colens pallentia fanis Vulcano defota fuit, pia numina spernens. "Wyrwany z pośród dzikiego i złego narodu, który w potępionych bóżnicach, czcząc blade bóstwa, kłaniał się ogniowi, gardził najwyższą istotą. " W rozdziale siódmym, przykład Mojżesza: In quo proponitur, exemplum Moysis viri Dci Ducis et legislatoris Judaeorum, non tantum obscuris verum etiam captivis et calamitosis parentibus nati Fxodi Cap. II. W następnym ostatnie przykłady z pisma świętego, Samuela i Dawida. In quo proponuntur exempla Samuelis et Davidis ex libro regum et hic finientur exempla ex sacris literis petita. Rozdział dziewiąty, poczyna szereg przykładów mythologicznych na poparcie założenia, że nie ród, lecz cnoty, ślachectwo stanowią, gdy wielu z liczby Bogów i półbożków, nizko się lub nieprawnie urodziło. In quo incipiunt proponi exempla profana quibus probatur Nobilitatem non pertinere ad familiam, sed ad solam Yirtutern, quando quidem multi Deorum Heroumque ex obscuris vel certe infamibus progenitoribus plerumque nascuntur. Oburzać mogło w XVII wieku i musiało, takie zbliżanie i stawianie, obok przykładów z pisma świętego, dowodów z bajecznej starożytności, a choć przywilej poety dozwalał tego Klonowiczowi, duchownym się to surowszym podobać nie mogło. Są tu: historja Jowisza, urodzenie Orjona, Caecula syna Wulkanowego, Wenery itd., kończy się wierszem: Scilicet, una fuit Divumque, hominumque propago. "Tak więc jedno było pochodzenie Bogów i ludzi. " Zdaje się, że Klonowicz w bogach i bohaterach starożytności, wystawia, i pod niemi rozumie, panów, ślachtę, możnych. Rozdział dziesiąty ciągnie dalej przykłady mythologiczne. Hic ponuntur tria xempla Grecca, Gygis pastoris, postca tandem Lydiae Regis. Itcm Cyri Persa- runi Regis mediocri parente procreati cducatique inter pecora Agatoclis Syciliae tyranni progeniti patre figulo. Toż zawiera jeszcze jedenasty: Proponuntur hic Romana exempla, Tulli Hostilli pastoris, Tulli Servilii vernae Tarquinii Prisci ex mercatore Corinthio geniti, Terentii Varronis ex patre obsonario, Portii Catonis Rustici tusculani, et M. T. Ciceronis Arpinatis. Nareście wkracza autor w przykłady wzięte z bajecznych dziejów domowych o Piaście i Leszku. In quo proponuntur ctiam domestica exempla, du- orum Ducum Polonorum, Piasti Crusphiciensis et Lesconis Secundi, rustici adolescentis, qui ambo in Ducatum Poloniae communi procerum acclainatione promoti sunt. W trzynastym rozdziale powraca autor do przykładów bohaterów, którzy się urodzili z nieprawego łoża, cytując Herkulesa, Achillesa, Eneasza, Alexandra W., Romulusa i Remusa itd. Cpt. XIII. Ostendit praestantissimos Heroum etiam relatorum inter Deos, fuisse spurios et furtivis nuptis ortos. Ubi recensentur exempla Herculis, Achillis. Aenae, Alexandri Ma. Romuli et Remi, qui tamen ita se gesserunt, ut maculam ortus, detersit virtutum splendor et rebus gestis parta autoritas. Nareście następuje dowodzenie odwrotne, iż często z znakomitych rodziców nikczemne wyradzają się dzieci, naprzód zaś za przykład służą dzisiejsi żydzi, potomkowie patrjarchów, żydzi, ku którym nieprzezwyciężoną odrazą oddycha we wszystkich swych dziełach autor. Cpt. XIV. Probatur ulterius nobilitatem non esse sanguinis sed strenuitatis, ductis a contrario argumentis. Hactenus enim exemplis comprobatum est, saepius ex vilibus progenitoribus Deos heroasque natos esse vel alioqui ex illegitimis nuptiis, nunc autem probabitur conlrarium, quomodo videlicet ex Magnis et strenuis parentibus nascuntur viles ac degeneres filii. In praesenti ergo capite primum exemplum est imbellium et meticulosorum Judaeorum longissime degenerantium a Sanctis patriarchis. Alterum exemplum quomodo Japetus genuit Epimethea nauci filium, qui danino accepto tandem sapere consueverat. Żydowską chciwość i upędzanie się za zyskiem tak maluje autor: Interea celebres usuris aggravat urbes, Miris aucupiis captans ignobile lucram. Et quamvis mercatur aquas, mercatur et auras Mercatur pacem, et precio venalia juro. Unde tamen mercetur, habet placetque monarchas Undeque consueti jaciat sua semina lucri, Quos dum praefecti spoliant, spoliantur ab illis Non etiam fiscus tali securus ab arte est, Omnes usquo adeo violentum fascinat aurum Haec est Abraami (si Diis placet) unica proles, Justitiam et primi mores imitata parentis. — "Tym czasem żyd lichwą cięży wielkim miastom, dziwnemi sidły dobija się podłego zysku; przedaje wszystko, handluje wodą, handluje powietrzem, handluje pokojem, frymarczy przedajnem prawem. A wszędzie, gdzie się z handlem wciśnie, przymili się panującym, aby zarzucić sieci zwykłego sobie obłowu, szarpią go i zdzierają urzędnicy, lecz ón ich nawzajem, bo nikt, celnik nawet nie ustrzeże się jego fortelów, tak wszystkich nagle oślepić może złoto. Otoż to Abraama, podobno, jedyne potomstwo, naśladujące święte i sprawiedliwe obyczaje przodków itd." Wiadomo, że Klonowicz był w Lublinie sędzią spraw żydowskich, pisał więc ten ustęp i wiele innych o żydach, z dotkliwego przekonania o rzeczywistości. — Zobaczyć jeszcze w Roxolanij jego. Jeszcze jeden przykład w Rozdziale XV. Wulkana, dziecięcia największego z Bogów Jowisza, a jednak kulawego, brzydkiego, odrzuconego z Olympu, męża zalotnicy Venery: (In quo proponitur exemplum Vulcani, qui est Jovis Opt Max. Junone sorore simul et uxore legitimus (ilius, deformis tamen et claudus, accubituque Deorum immortalium prohibitus, a Minerva in conjugium petita repulsam passus. Venerem tandem adulteram duxit. Unde constat etiam Jovem ipsuni gignere degeneres filios, quibus parum confert ex Jove natos esse. ) Następują znowu nieskończone przykłady: Sardanapala, Xerxesa, syna Cyceronowego, Fabjusza, Corbiona i t. d. Sardanapala mieni Klonowicz wynalazcą zwierciadeł i bielideł. Hic etiam (Cpt. XVI) quinque exemp!a recensentur, primum Sardanapali ultimi et ignavissimi Assiriorum Regis, secundum est Xerxis Persae ex Dario rege progeniti, tertium est Ciceronis filii. Quartum Fabii Allobrogis etiam filii. Quintum vero et ultimum est Corbionis qui fuit indignissimus. Hortensii nepos, culinae cellarii que buratrum. Nareście przeszedłszy szereg tych nieskończonych przykładów, które suną się jak fantazyjnie zmięszane marzenia nocne, nasz poeta zawsze zaprzątniony regularnem dowodzeniem według wszelkich prawideł dialektyki, argumentuje znowu: że jeśli państwa wielkie giną, familje ciągle w jednostajnej świetności trwać nie mogą i przeradzać się muszą, maleć, drobnieć, upadać. Na dowód, (choć tu by się może bez historycznych dowodów obeszło) wywodzi niezmordowany autor historją upadku monarchij Assyryjskiej i wieży Babel, Troi i Persij, Macedonij i Aten, Sparty i Kartageny, a nakoniec Rzymu. Zaiste piękne tu było pole dla śpiewaka! Cpt. XVII. In quo ducitur argumentum a Majori ad Minus. Si Imperia et Regna dispereunt, quamvis eorum dignitatem et potentiam multae nobiles familiae tuentur, ergo una aliqua familia perpetuo durare et splendere non potest. Ubi occasus et periodus aliquot Monarchiarum tractatur et per occasionem de aeternitate Imperii Romani nonnulla adiciuntur. Tu jeszcze męczy poetę zarzut zamknięty w następnych wierszach Horacjusza. Fortes creantur fortibus et bonis Est in iuvencis, est in equis, patrum Virtus. Nec imbellem feroces Progenerant aquilae columbam. (Mężni się rodzą z mężnych, Patrzcie na zwierząt przykłady Nie zrodzi słaby potężnych, Orłami orłów są. dziady. ) Potrzebując uprzątnąć sobie drogę ze wszystkiego, co by mu zawadzać mogło, Klonowicz odpowiada na to, że przykłady zwierząt służyć i stosować się do ludzi nie mogą, bo naprzód zwierzęta żyją tylko ciałem, ludzie duszą. A istoty nawet inne, jak drzewa naprzykład, nie zawsze jednaki owoc dają, raz cierpki, to znów słodki. Nareście zwierzęta rodzą się w pewien regularny sposób, w pewnych porach łącząc się, które im instynkt wskazuje, człowiek nadużywa siebie w sprawie odrodzenia, szukając tylko roskoszy, dopuszczając się cudzołóstw nieznanych zwierzętom, od których familje przeradzają się i niszczeją. Capt. XVIII. In quo respondetur ad vulgarem obiectionem stirpistarum occinentium illud ex Horatio Fortes etc. (ut supra) Respondetur ergo, similitudinem istam brutis animalibus sumptam claudicare. Brutorum enim virtus, tota in corpore est. Virtus autem hominis, maxime consistit in animo. Item bruta etiam degenerare solere a patribus, et ex eadem arbore poma decerpi, alia salutria, alia morbosa. Item bruta tantum semel indulgere Veneri in anno, hominum vero libidinem esse infinitam. Ad haec inter homines committi adulteria quibus confunduntur familiae, quod in brutis rarum est. Wszedłszy na to zbijanie pospolitych przysłów, niedaleko pada jabłko od jabłoni, nie urodzi sowa sokoła itd., szeroko się rozwodzi, a na dowód przerodzenia w zwierzętach, muły naprzód wprowadza; potem rozwiązłości ludzkiej dotknąwszy, szeroko o jej skutkach i wpływie na zniweczenie ślacheckich linij rodowych, rozpisuje się. Tu znowu gwiazdy i wpływy ich na ród ludzki wprowadza. Człowiek, powiada (może żonę swoją przypominając Klonowicz), przeszedł w rozwiązłości wszelkie zwierzę ziemi. Łatwe dowodzenie, malerja podała mnóstwo przykładów, jakoż Bogowie dawni, Omfale, spór Agamemnona z Achillesem, Clytemnestra, Alkmena, Olympias, występują tu na scenę. Kończy się obrazem ojca, któremu niewierna żona cudze dzieci, za własne podaje: Sic pater assentit muliebri victus ab arte Suppositam prolem, vero complexus amore. Ut curruca salax, alienis incubat ovis, Obtrusosque suis nidis, excludere pullos Cogitur, immundosąue nothos tolerare sub alis Callida quos peperit volucrum meretricula Coccyx. "A ojciec sztuką niewieścią zwyciężony, płód fałszywy, prawdziwą kocha miłością, jak skokliwa pliszka, co cudze wysiada jaja, a potem widzi zawalone gniazdko nieczystym płodem, którego matką zalotnica ptasia — kukułka." Za powody zepsucia podaje autor próżniactwo naprzód, potem ludzką słabość, która ciągnie ku rzeczom zakazanym. Dalej jeszcze zbijając (Rozd. XIX) porównanie wzięte z Horacjusza, pokazuje Klonowicz, iż zwierzęta wszystkie jednako i od własnych rodziców są karmione, gdy ludzi zwykle własna nie karmi matka i rozliczne napoje i jadła, naturę w nich zmieniają. Tu wpływ pokarmów na organizacją, a przeto i życie i postępowanie i charakter człowieka wyjaśnia. Cpt. XIX. Quod commonstrat uberius non quadrare homini similitudinem sumptam abrutis, non solum ratione procreationis verum etiam ratione et intuitu ipsius educationis, brutorum enim unumquodque lactat propriis uberibus, aves et pecora iisdem vescuntur pabulis, matres vero hominum, conductas fovent nutriculas, et adultior fretus variis non simplicibus nec uniformibus epulis assvescit, cum nutrimentum ad immutationem naturae et morum, non parum momenti habeat, ut ex eisąuae sequuntur, patebit. Znowu autor, rozwodzi się nad rozwiązłością ludzką, daleko zwierzęta przechodzącą, kobietom przyznając większe nad mężczyzn zepsucie. Ast homo turpis, iners, homo sollicitator amoris Vicinique tori, bruto lascivior omni Furatur Venerem decerpens oscula matrum, Cognatum infamat genus, interseminat audax. Certis pignoribus, thalami lutlibria justi Hybridas atque nothos materni crimen honoris Hacredes, olim sub nomine ventris iniquos Et Minotauros Labyrinthis mille reclusos. ...........Sed faemina quam vir Luxuriosa magis superatque libidine tigres. "A człek brzydki, bezwstydny, człek chciwy, pożądnik miłości i łoża sąsiadów, rozwiąźlejszy jest od wszystkich zwierząt, kradnie miłość w pocałunkach matek, własny swój ród plami i do prawych dzieci, mięsza na pośmiewisko i mieszańce, dziedziców matczynego bezwstydu i występku — których dawniej jak obrzydłego Minotaura zamykano w niedościgłym labiryncie. — Kobieta zaś jeszcze przewyższa rozwiązłością męża i tygrysy same...." Znać ztąd bardzo, jaką miał żonę nasz nieszczęśliwy poeta, bo żacytowawszy tu Messalinę Klaudjuszową, o jakże długo i z jakim zapałem, nad zepsuciem kobiet się rozwodzi. Tu żal go bierze nad nieszczęsnemi, opuszczonemi, uwiedzionemi dziewicami, które do złego, cudzołożne niegdyś stare niewiasty, przyprowadzają: Porro matrona est vitiata virgine peior, Virgine quam procus improbior traducit amando Sollicitatque fidem donis, animumąue pudicum Vi pretio, precibus, promissis, fraude, iocisque, Interdum ruens luctantes carpit amores. Luget enim semper, pascit jejunia fletu A moli decepta viro virguncula, simplex Infaelix uterum surgentem celat et abdit, Atque tegens ignominiam spectacula vitat. "Lecz gorsza jest zamężna niewiasta od uwiedzionej dziewczyny, którą miłując zdradził zwodziciel, której się naprzykrza darami i umysł bojaźliwy, siłą, złotem, prośbami, obietnicami, zdradą, igraszkami pokonywa, a nieraz walcząc gwałtem się miłości dobija. Ta biedna płacze, schnie i łzy leje prostoduszna dziewczyna, zwiedziona od przebiegłego mężczyzny, nieszczęsne łono wznoszące się pokrywa i tając swą hańbę unika ludzkich oczu. " Tak się zapalił autor w obwinieniu całej płci niewieściej, iż nawet cnotę Penelopy i Junony, niemożności tylko zgrzeszenia przypisuje, a za to zaraz Helenę, Pazyfaę, Fedrę, Sterobeę, Alkmenę, Ledę przywodzi. Przeczuwał ón a raczej zrozumiał, jak nienaturalne i szkodliwe jest oddawanie dzieci na obce mamki, i ubolewa nad tem wymownie opisując, że dziecię z piersi macierzyńskiej nie tylko mleko i pokarm ciału, lecz naturę, charakter i duszę prawie wysysa. Tu ón wyprzedził wiek swój o wiele: Non iecur et quos dat Mesaraica vena liquores Sorbillat solum puer adducitque labellis: Sed fibras ipsas bibit et penetralia vitae Ingenium sensumque, ligurit ab ubere matris. "Nie wątrobę, nie soki, które pierś daje wysysa dziecię, ściskając ją wargami, lecz samo życie i żywotne duchy, umysł, uczucie, ciągnie z łona matki. " Oddawanie na mamki cudzym kobietom, liczy poeta za przyczynę najważniejszą przeradzania się ludzi, zmian ich charakterów i bez wątpienia słusznie. Przeczuł ón i uprzedził dobrze późniejsze nauki Russa w Emilu, które za taką nowość okrzyczane były. Ale jest li to poetyczne? to li poezja?? W rozdziale dwudziestym niebezpieczeństwo dla dzieci z obcowania z mamkami i nańkami wynikające okazuje, których zepsute obyczaje, łatwo się przyjmują i wyciskają na miękkim umyśle. In quo numerantur vitia puerorum quae non tantum cum lacte nutricum suguntur, verum etiam ex carum lascivis moribus, lusibus, cantibus, et fabellis, praesertim si praeceptor accesserit parum diligens, non inolescunt modo, sed adolescunt etiam nobiscum, in omnemque durant aetatem. Obiterque, recensentur cxempla similitudinesque, a natura plantarum, regionum et gentium sumptae; quibus palam sit, plus valere genuinae matris alimentum, quam lac vel novercae naturis bonis magno detrimento instillatum. Trudno jednakże od naszych nianiek to posłyszeć, co im w usta przesycony starożytnością autor, kładzie. ............Canit Hellespentiaco dignissima trunco Carmina, quae tyrsos deceant, aut orgia Bacchi Festaque Romanae Florae, xel Adonidis hortos. Za drugi powód przeradzania się familij liczy poeta (Cpt. XXI) wychowanie miękkie, pokarmy i napoje wyszukane, niszczące ciało, od którego stanu i stan duszy zależy, gdyż ono jest narzędziem jej działania na świecie. In hoc capite aperitur altera causa praeter Iac nutricis ob quam bonae naturae solcant immutari, imo vero enervari et effcminari. Nempe mollis ac delicata educatio ciborumque sumptuosa et prodigiosa copia et varietas. Ubi quoque obiter describitur nobilium nostri saeculi luxus. Describuntur item quae ex voluptate proficiscuntur. In fine fero laus rusticae vitae et frugalitatis apponitur. Tu są obrazy zbytków, bankietów, rozpusty żarłoków, z której autor wywodzi początek wszelkich chorób, jako hydropizij, podagry, chiragry, suchot, astmów itd., nareście przychodzi i morbus Gallicus Hispanicus seu Neapolitanus, o którym Historja: Utque volunt alii, genitrix Hispania morbi est, Distribuit tamen in totas contagia gentes Sic a vicino contraxit Gallus Ibero Turpe malum, Veneris referens ignobile pignus Atque voluptatis fructum: post terga sequentem Attigit aucta lues Romam Ausoniasque puellas Progressuque suo nostras penetravit in oras, Serpens per niveas Alpes, per flumina, silvas. "Inni mówią, że się ta plaga w Hiszpanij zrodziła, lecz z niej rozeszła się po wszystkich krajach. Tak od sąsiada dostał jej Francuz, jako zakładu miłości, idącego w ślad za roskoszą, potem zabiegła do Rzymu i auzońskich dziewcząt, zkąd wzrosłszy i do nas się dostała, jak wąż sunąc się przez śnieżyste Alpy przez rzeki i lasy." Są tu i skutki chorób i kuracja ich nawet opisana!! Oto jeszcze kilka wierszy o kuchni: Diliciasque gulae meditatur, aromata miscet, Stiptica mellitis, mcllitaque condit amaris, Et stomachos irnbecilles irritat aceto. Addit odoratis faetentia et humida siccis, Frigida commutat calidis, antiqua modernis, Et peregrina domi nascentibus, horna vctustis Elixis assisque solet praetexere cruda, Carnibus apponit piscem, conchilia pavis etc. "Rozmyśla o roskoszach żołądka, mięsza pachnidła. mięsza ściągające ze słodkiemi, słodkie rzeczy z gorzkiemi, słabe żołądki drażni kwasem, dodaje swędu do woni, wilgoci do suchego, przekłada chłodne gorącem, stare młodem, domowe zamorskiem, świeże przestarzałem, mię- Tom I. sza uwarzone i spalone z surowem, do mięsa dodaje ryby, a pawie okłada konchami i t. d." Opisawszy choroby ze zbytków pochodzące, zaczyna opiewać życie wieśniacze, leki proste na proste ich choroby, zatrudnienia i prace wiejskie, jako antithezę poprzedzającego obrazu zbytków. Nareście zbiera i powtarza wszystko w kilku ostatnich wierszach. Nobilitas igitur sola virtute paratur, Virtutis vero sunt partes officiumque Fraena voluptati durosque imponere camos Sanguis adulterio, sanguis vitiatur et astro, Ubere nutricis, convictibus atque diaetis, Praeceptore malo; coenis largoque Lycho etc. "Ślachectwo sama cnota stanowi, a cnoty jest rzeczą, ujarzmić i ukrócić cugle roskoszy. Bo krew psuje się cudzołóztwem, ród przeradza się gwiazd wpływem, piersią mamek, pokarmami, złem wychowaniem i zbytkownem jadłem i napojem itd." Następujący rozdział poświęcony jest obronie autora, przeciw zarzutowi zupełnej wzgardy ślachectwa i rodu, od której się wymawia ostrożnie. Cpt. XXII. Inquo respondetur illorum incitae obiectioni, si qui forte existimaverint nos universum damnare splendorem generis antiqui et autoritatem veterum familiarum. Quod quidem propositi nostri non est, deferimus enim majorum virtuti et meritis, deferimus illorum generi et sanguini, deferimus in- veteratae opinioni de familiis bonorum virorum antiquibus conceptae. Sed tamen hic, ut alias ubique, illud agitur, ut at virtutem referantur omnia quae est parens novac nobilitatis et resuscitatrix intermis- sae. In fine capitis penitur Herois Etymologia.) Wywód wyrazu Heros (bohater) przyjmuje nasz autor ??? ??? ''????, od imienia Junony, przybierając się tłumaczyć następnie, dla czego. Różne są inne domyślne etymologje tego wyrazu , oprócz użytej przez Klonowicza, a może najpoetyczniejszej, bo ta oznacza przeciwność, której pokonanie stanowi bohatera. Juno bowiem poddając niebezpieczeństwa Herkulesowi, uczyniła go wielkim, gdy je wszystkie przemógł. Etymologie inne tego wyrazu są: Platona od ????, amor (miłość) lub od ???? celebro (sławię), Serwiusz i Martian Capella wywodzą go od ??? pot zamiast ???, teraz Bekman i Vossiusz z Chaldejskiego chora, notum fecit, lub hebrajskiego chor canduit, z kąd chorim nobiles, illustres, a następnie Heroes. (Becm Orig. L. h. p. 534. Voss. Etymol sub. Heros p. 288 et Martin Lex. philol. sub Heros T. I. p. 56O). Klonowicz przyjął opinją Augustyna. Dowodzi autor swojej etymologij, pokazując przykładem Herkulesa, że przeciwności są ma- tką wielkich czynów, bez których niema bohaterów, łączy do lego historje Ulissessa i Eneasza, dostarczające mu ulubionych epizodów. Cpt. XXIII. In quo recensentur obiecta verae nobilitatis et virtutis. Nompe cum laboribus et acrumnis perpetua colluetatio et oppugnatio inonstrorum ab Junone Heroum noverca excitatorum. Ubi etiam obiter attingitur locus communis dc faelicitate et otio malorum inutiliusque virorum, et de bonorum continuis laboribus et periculis. Następny rozdział jest osobliwą mięszaniną przedmiotów, i w nim autor opisuje tarcze i znamiona bohaterów, a razem wykrzykuje na xięży, którym ród wysoki daje prawo do bogatych prebend, niedościgłych ubogim. Wszystko to pospinane wierszami. Cpt. XXIV. Continet Deorum hominumque ornamenta quae Graeci stemmata vocant. Ubi describitur Achillis de quo Homerus. Item scutum Herculis de quo Hesiodus, denique scutum Aeneae de quo Virgilius docti et antiqui poetae scripserunt. Tangitur quoque fabuła de pallade ex cerebro Jovis nata, qua docemur nobilitatem non ex conjugio sed virtute et sapientia nasci quae sub nomine cerebri adumbratur. Ex tremo loco bonarum artium contemptus deploratur. Deplorantur et ambitiosi sacer- dotes Ecclesiasticarumque dotium abusus. Oto co pisze o nich: Tu quoque rixaris de nobilitate sacerdos Ostentas atavos, vivaria mira ferarum Exprimis in cera, tabulas mentiris inanes, Scribis, acupingis, liquidisque coloribus ornas Plantas atque feras galeataque signa parentum. Et nullum mitra dignum bifidaque tiara Esse putas, villis et pontilicatibus aptum Quem non exornet longaeve stirpis imago. Auratos equites Domino secernis egeno Qui pedes et nudus causas et iura salutis Prosequitur signisque caret proavisque paternis. Cur humili Petro piscatorique purillo Sanguine Titanum inflatos succedere inavis Quam pietate graves?.... .....Imo non ascribuntur in album Caelitum, tenues animae, Manesque pusilli Divitibus solis, aperitur scansile caelum; Divitibus solis magnum metatur Olympum etc. Gniew duchowieństwa na to dzieło, po części się już temi słowy i obszerną przeciw niemu diatrybą usprawiedliwia. Przychodzi kolej na slachectwo kupne, które ostrożnie wyśmiewając, Klonowicz ku końcowi rozdziału śmieje się znowu z ubogich, wynosi bogatych, cytując bajkę o koniku polnym i o mrówce. Znać pociągniony przekonaniem do pisania przeciw ślachcie i panom, ze strachu zaraz kładnie lekarstwo na ranę zadaną przez siebie. Cpt. XXV. In quo roprehenditur venalis nobilitas (quae numis non virtute nec meritis comparatur. Perstringit etiam illos principes, qui stipendia virtutis decernunt ignavis et inutilibus viris, modo quod dent habeant. Numerat quoque labores Heroicos quibus vera nobilitas conciliatur. In (ine vero lex Roscii Othonis explicatur.) Potem zbija jeszcze zdanie, jakoby ślachectwo, na samem się zasadzało bogactwie. Cpt. XXVI. In quo deinceps respondetur ad tertiam hominum opinionem, qui genuinam nobilitatem ponunt in divitiis et rerum opulentia, virtutem interim supprimentes. Quae opinio confutatur imprimis a contrariis acquirendi modis. Nobilitas enim non potest acquiri nisi Virtute labore et bonis artibus, cum divitiae malis, ut plurimum artibus partae, obveniant etiam indignissimis. Denique vero nobilitatis intentio est finisque proprius Honestas. Divitiae vero constant emolunientis et utilitatibus, quas plerumque contemnunt generosi et vere nobiles ani- mi, contenti gloria, vel certe sola conscientia. Itaque nobilitatem constat esse virtutis, Divitias vero fortunae. Oto naprzykład ucinek. Vis cito ditari? Nulli tua cede roganti, Invitis aliena rape in tua iura trahendo: Cum dandum est aliquid, subitam tibi finge chiragram. "Chceszli prędko zbogacieć? nikomu nic nie dawaj, a gwałtem bierz wszystko wszystkim, gdy ci dawać wypadnie, umyśl nagą chorobę w ręku. Obraz żyda znowu: En Judacus iners, et mundi totius exul, Exemplum saecli iugisque rapina potentum Urbibus in mediis ingentem condit opum vim. Quos nunicrare nequit, numos metitur acervis: Attamen infamis trepidat, fugat aura paventem Quamvis divitias Judaica strangulet arca: Non animos addit famosa pecunia genti. Nam servile caput semper conquerit et ima Figitur in terra, dubitans attollere vultum . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Non mutat fortuna genus, nec pectora census Prominet in terram ex humoris ignobile collum "Oto żyd bezwładny, z świata całego wygnany, łupieztwem nabywa skarby, które po miastach w wielkiej liczbie gromadzi, liczyć ich niechce, mierzy je kupami; a jednak podły drży, oddychać nie śmie, choć jego skrzynie duszą złoto niezliczone, nie doda odwagi pieniądz, zgina spodloną, głowę, nieśmiejąc podnieść oczów.... Nie zmieni bogactwo rodu, majątek uczucia, nie podniesie głowy spuszczonej tchórzliwie ku ziemi." Tu się znów autor rozpisuje o nierządzie, wspomina o powieści znajomej wybudowania piramidy Rodopy, o Lais Koryntskiej, o Pazyfai i t. d. Godne uwagi dwa ku końcowi wiersze: Ergo Romani in Divos meretrice relata(*) Lenonem fecere Jovem, caelumque lupanar. Porzuciwszy ślachectwo, autor zwraca się do bogactw, o których rzecz po swojemu, me- ---------------------------------------------------- (*) Flora todycznie, dzieli na trzy części; o sposobach nabywania, o osobach nabywających i o użyciu nabytego. Tu naprzód opisane sposoby nabycia bogactw. Nadzwyczajnie rozdrabia swój przedmiot autor, niespracowanie poszukując szczegółów, śledząc ustępów i epizodów. Rozprawia tu o żegludze jako o jednym z posobów nabycia mienia. Cpt. XXVII. Continet Epilogum proximi Capitis. Postea dividit praesentem cle divitijs tractatum, trifariam: In modum acquirendi. In personas acquirentes, et in usum eorum quae acquisita sunt. Prin- cipis itaque modus quaercndarum facultatum explicatur. Licet autem superiori capite de malis ac tur- pibus modis ditescendi praelibatum sit tamen in sequentibus capitibus dicetur de melioribus modis. Sed inprimis invitantur homines praesertim illi quibus liberi sunt, ut rem familiarem justis rationibus consectentur: quia parte turpiter, turpius etiam intercidant, perditura potius quam promotura illos quibus relinquuntur. Postremo deploratur avaricia parentum simul et stulticia. Avaricia quidem, quia cum detrimentis hominum conquirunt bona filiis; stulticia vero, quia cum bona congerunt filiis, non curant interini ut ipsi sint boni: cum tales sint opes qualis est animus possidentis, praesens autem caput ad personas plebeias cum primis pertinet. Dobry tu obraz wychowanego w mieście młodzieńca, pieszczocha, wytwornisia, który boi się słońca, aby się nie opalił, zimna aby się nie przeziębił, wiatru, aby mu skóra na twarzyczce nie zgrubiała. I tak wyrasta: Denique crescit inops, imo putrescit in urbe Civica progenies, nullosque paratur in usus, Nata voluptati, curando dedita ventri. Caenis et chorcis, assvetaquc turba theatris Lurcarique popinarique in fornice discit Atque nepotari patrivique profundere census. "Tak niezdatny wyrasta, a raczej gnije w mieście mieszczańska dziecina, bez celu i użytku, i na rozpustę gotów, do biesiad, tańców, swawoli, teatrów. Uczy się po zamtuzach hulać i pić, a ojcowiznę roztrwaniać." Dalej jeszcze o złem zbieraniu bogactw z uciskiem poddanych, których nędzę dotkliwie śpiewa poeta. Cpt. XXVIII. Roprehendit ipsos ctiam Dynastas et magnates et cos qui ex oppressione hominum opos impias congerunt. Ubi etiam poenac tyrannidis obiter enumerantur. Nempe sinistra valetudo, vitae brevitas, sterilitas, orbitas, mors tragica, haeredis profusio, interitus familiae, vel certe generis obliteratio. Hic addita est rusticorum et agricolarum commendatio et conditionis illorum deploratio, quia tam innocens et utile hominum genus pessime tractetur. Obraz ucisku włościan, długi lecz wyborny: Semper in aerumnis, excarnilicatur, auhelat Arida rusticitas, horret, sitit, esurit, alget, Sudat, portat onus, queritur, suspirat et omnes Noctes atque dies operatur et omnia debet Ingrato Domino etc. "Zawsze w nędzy, dręczony kmieć, wzdycha, drży, łaknie, pragnie, męczy się, poci, znosi ciężary, dzień i noc pracuje, a wszystko dla niewdzięcznego pana etc." Tak przez wszystkie pory roku przeprowadza wieśniaka autor; wszystkie plagi żywota jego opisuje, mór, głody, wojny itd. Z tego przechodząc do panów, rozwodzi się nad samemi rodzajami napojów jakich używają, a nad których przygotowaniern biedny wieśniak pracuje itd. W następnym rozdziale spisuje jeszcze wiejskie zatrudnienia, chów bydła, owiec, kóz, koni, wszystko w obrazach pełnych przypomnień starożytnych; są tu nawet kury, gęsi, kaczki, pszczoły, uprawa winnic i ogrodów. Następują Artes heroibus prohibitae, do których liczy handel, sztuki teatralne, obżarstwo (?) pijaństwo (?) (wszystko to są artes) wieszczbiarstwo, gusła, zabobony, alchemją, lichwę, — i Artes concessae et liberales, Encyklopedją (?) Mathemata, o których dosyć prozaicznie rozprawia. Scire paralellos, Spiram, Cochleacque figuram, Convenit ingenuas mentes hominemque politum, Quid segmentum sit, quid mensa? quid angulus aequus? Quid ve sit obliquus? Diametri regula quae sit etc. Z tego wpada na Archimedesa, idzie dalej do filozofij, którą zwie naturalną z nią się równie szczegółowie popisując, mięsza jeszcze anatomją, filozofją moralną, jurisprudencją, naukę rządzenia, sztukę łowiecką, rybołówstwo, wszystko to w obrazach epizodycznych malując. O samych łowach pisząc nie zapomina wilczej jamy, z wilczej jamy wpada na powieść o wpadłych w nią ludziach z wilkami razem, dalej szeroko o łowach ptaszych. Słowem, czego tylko mógł zaczepić, wszystko to po drodze zsuwa i zbiera do kupy. Cpt. XXIX. Incipit honestiores modos quaerendae rei familiaris et liberaliora Heroum studia recensere: nempe Oeconomiam, agriculturam, venationem, artes liberales atque adeo totam Cyclopaediam, Philozophiam et Jurisprudentiam. Tandem enumeratur artes ignobiles et prohibitae coinquinatesque veram Nobilitatem. In fine Capitis respondetur illorum opinioni, qui summam nobilitatis posuerunt in perpetuo venationis studio, ubi et fabula Acteonis tractatur cui annexum est suum Epimythium. Pokazuje nareście Klonowicz, co za zatrudnienie uznaje istotnie właściwem dla ślachcica, a to rycerskie, wojenne męztwo w boju mając za główną ślachecką cnotę. Ncmpe bonus Chiron Centaurus et ille bimembris Crede mihi, nihil est quam nobilitatis imago etc. Cpt. XXX. In quo describitur proprium et pe- culiare vere nobilitatis officium. Nempe labor et studium militare, tum etiam conficiendi belli celeri tas, quae ad aggrediendum et antevertendum hostem, moribus et exemplis majorum, utilissima esse com- probatur. Item bellum esse docetur virtutis examen et occasio comparandae novae nobilitatis et resusci- tandae veteris. Denique ponitur in fine querela, qua bombardarum (quas et sclopetas vocant) deploratur inventio et abusus. Następny rozdział zajmuje dowodzenie, że bogactwa złych nie zdobią, ani ich poprawują i uślachcają. Tu historje Midasa, Marsjasza i długie wykrzykniki o złem użyciu pieniędzy. Cpt. XXXI. Absoluta prima parte de modo quaerendarum divitiarum: nunc deinceps altera pairs sequitur, quae tractat de personis ipsis quibus obtigerunt opes, probatque caput praesens nihil prodesse divitias nisi animus quoque possidentium dives ae bene institutus fuerit. Ubi quoque refertur et obiter explicatur fabula Midae Phrygum Regis, ditissimi quidem, sed multo stolidissimi: cui propter insignem stupiditatem, asinias aures affinxit antiquitas. Tu znowu autor pogardę bogactw opiewa i uczy przykładami, iż jej bogowie ani bóg nie wymagają. Jest tu w epizodzie długi opis Rzymu, ubóstwa, późniejszych zbytków. Wszędzie mnóstwo niezliczone zdań, przypomnień, cytacij. Jest tu i owo dictum. Bonifacego papieża o xiężach. Aurcus ex ligno superis libasse sacerdos, Ac modo pitissat caelato ligneus auro. "Dawniej złoty xiądz z drewnianego naczynia lał bogom ofiary, dziś ksiądz drewniany i u stołu spija ze złotej czaszy." Cpt. XXXII. Probat sapientiam sine divitiis multo esse praestantiorem, quam divitias sine sapientia, quod confirmat, exemplis veterum Romanorum. Confertque luxam divitis ac delicati helluonis cum frugalitate honestae et non immundae paupertatis. Tandem in fine canitur encomium paupertatis cuius rei argumenta summuntur, iam ab effectibus, iam ab excmplis antiqui Latii et nascentis atque etiamnum infantis Romae, nec non templorum et fanorum, Diis antiquis sine ulla ambitione aedificatorum. Item a natura ipsa et autoritate Christi Domini et sanctorum virorum. Przychodzi do pokazania jakie być powinno prawdziwe użycie bogactw, na wsparcie kraju, religij, praw, ubóstwa, wykrzykuje na skąpych i skąpstwo. Cpt. XXXIII. Tractatus de divitiis Capite vigesimo septimo trifariam divisus erat. In modum acquirendi. In personas acquirentes, et in usum eorum quae acquisita sunt. Absolutis ergo duabus partibus nunc de usu dicendum est. Usus deinceps divitiarum dividitur in publicum et privatum. Praesens igitur Caput principio de usu publico disserit. Absoluta prius occupatione eorum quae nobis ab aduersario tanquam vituperatoribus divitarum obiici poterant . Usus ergo publicus est: promovere religionem, virtutes, leges, ordinem politicum et bonas artes domi: patriam vero ornare et propugnare foris.. Rozdział który następuje znowu o ślachcic na dworach królów, o zbytku ślachty prawi; godne tu uwagi, filozoficzne zdanie, nad wiek w którym Klonowicz pisał wyższe, iż praca ręczna nawet ślachcica nie kazi. Z tego powodu przypomnijmy sobie, że kilka już tego rodzaju śmiałych i nowych myśli w tym poemacie wskazaliśmy, nie licząc głównej o ślachectwie. Cpt. XXXIV. In quo Satellitii usus, et quibus illud quotiesve conveniat planissimo stylo describi- tur. Regiam dignitatem et salutem constare fida et frequenti corporis custodia. Reprchenditur etiam quorandam Nobilium Cacoselia, qui regiam magni- ficentiam aemulantur, cum in alio luxu, tum etiam in magno inutilis famulitii comitatu praesertim si ejusmodi locusta nutritur sub bonis legibus et pacis tempore. Item aulicorum otium et infrugifera studia ad oculos ponuntur. Confutatur item nova multitu- dinis opinio, quae putat mechanicis atque sedentariis artibus ius nobilitatis amitti. Recensentur item artes et studia vel potius vitia, quae demum derogant ve- rae nobilitati. Denique qui et quales famuli et quo- modo sint alendi. Do tego rozdziału podały myśl Klonowiczowi zbyt tłumne dwory panów polskich, ogromne orszaki dworzan, dworskich, pajuków, rajtarij, kozaków itd. Czereda ta próżniaków, którą mianowicie czasu pokoju, Klonowicz, szarańczą nazywa, oburzyła go swojem zuchwalstwem i zupełną bezużytecznością (infrugifcra studia). Wszystko jednak co tu pisze, starożytną tak się pokrywa barwą, iż wcale nie znać, że się to sprawa domowa toczy. Doskonały tu obraz próżnującej gawiedzi chciwej jadła, napoju, niszczącej kmiecia, wysysającej pańskie dostatki, a przy tem hultajskiej i lubiącej więcej zapiecek ciepły, niż pole bitwy, obóz i trud wojenny. Gdy przychodzi do dowodzenia potrzeby pracy chociażby ręcznej dla ślachcica, ostrożnie się wielce do tego bierze i przywodzi przykłady Dionizjusza w Koryncie, Pawła Ś. aktora tamże; wyjmując wszelako kilka rzemiosł z tych, które dozwala ślachcie. Damnatas artes noster vitaverit heros, Sed iustas operas fido sudore maventes, Quis rogo culparit? "Niech nasz bohater sztuk potępionych i zakazanych unika, lecz pytam, kto mu za złe mieć może, jeśli się uczciwem zajmie rzemiosłem?" Jeszcze dalej rzecz o użyciu bogactw się ciągnie, ale czegóż tu już niema w tym opisie! Cztery żywioły, różne tyczące się jadła przyprawy, opis złotego wieku, opis poświęconych gajów, opis młynów, sposób robienia chleba itd.. Potem luxus nostri saeculi, obiady, wieczerze, podkurki (epidipnides) pijaństwo, przykłady pijaków i t. d. Cpt. XXXV. In quo absoluto iam tandem publico divitiarum usu proponitur usus privatus, qui divditur in tres partes potissimum. Erogantur enim divitiae vel in vestimentum vel in domicilium. Sine nutrimento, nullo modo vivitur, sine reliquis vero commode vivi non posse. In praesenti ergo capite agitur de nutrimento, an et quomodo et quatenus adhibendum sit. Additur etiam doctrina de veteri frugalitate et aurei saeculi brevis descriptio. Denique enumerantur incommoda gulae et ebrictatis, variis elucidata similitudinibus et argumentis. Jako o użyciu bogactwa mówi następnie, bardzo logicznie rzecz zawsze dzieląc na zimno i z uwagą — o ubiorach i strojach. Ten rozdział można przedstawić jako próbkę erudycij autora i jego sztuki łączenia w jedność tysiąca odłamków. Wszystko co się do odzienia stosuje, wspomniano tutaj, zaczyna się od nagości ludzkiej, od ubioru przyrodzonego zwierząt, naśladowania go przez ludzi, o materjach wełnianych, ozdobach do stroju należących, złocie, azbeście, amiancie, xylinon, purpurze. Kończy się użalaniem na zbytek w strojach tamtych czasów. Cpt. XXXI. In quo secundus divitiarum usus exprimitur. Nempe corporis vestitus et operimen- tum. Rursus autem vestimenti triplicem esse finem, ut tegat, ut exornet, ut muniat. Tegimus enim cor- pus propter nuditatem, ut iniuria caeli propulsetur: ut naturali verecundiae subveniatur. Exornamus eas nostri partes, quae deformem aspectum essent habiturae. Tuemur vero propter imbecillitatem, ut ictus et plagae repellantur, omnisquae impetus et violentia, cum natura sponte fugiat sui corruptionem Ostenait item, turpe ac miserandum esse ca convertere ad superbiam quae Deus imposuit paenam. Ve- stis enim et ornamentom, sunt monumenta turpitudinis, fragilitatis ac defectus naturalis, paenaeque pro peccato iniunctae, testimonia. W następnym rozdziale o domach, pałacach i wszystkiem co się schronieniem zowie, ale prócz tego, jak zawsze ustępy, o małżeństwie, o przyjaciołach, opisanie wiejskiego domku. Piękny jest wiersz następny, nie jako poezja, lecz jako sztucznie wyrażona, myśl trafna. Namque amor est iuveni fructus, crimenque senectae. "Miłość jest młodych lat owocem, występkiem w starości." Cpt. XXXVII. In quo attingitur tertius et ultimus divitiarum usus, nempe honestum et competens domicilium. Qui quidem usus, naturali necessitate introductus est, cum et vulpes habeant foveas et aves congerant nidos, at ipse servator noster inquit. Isto quoque Capite docetur, vitam caenaculariam et migraticiam, esse miseram. Recte igitur praecipere Hesiodum, ut futurus oeconomus, imprimis domum habeat et uxorem, et familiam et boyem aratorem tum. Rursus autem vestitnenti tripiicem cssc iincm, ut tegat, ut exornet, ut muniat. Tegimus enim cor-pus proptcr nuditatem, ut iniuria caeli propulsetur: ut naturali verecundiae subveniatur. Exornamus eas nostri partes, quae deformem aspcctum cssent habiturae. Tucmur vero proptcr imbecillitatcm, ut ictus et plagae repellantur, omnisquae impetus et violentia, cum natura sponte fugiat sui corruptionenv Ostenait item, turpe ac miscrandum esse ca conver-tere ad superbiam quae Dcus imposuit paenam. Ve-stis enim et ornamentum, sunt monumenta turpitudipis, fragilitatis ac defectus naturalis, paenaeque pro peccato iniunctac, tcstimonia. Cpt. XXXVII In quo attingitur tertius et ultimus divitiarum usus, nempe honestum et competens domicilium. Qui quidem usus, naturali necessitate introductus est, cum et vulpes habeant foveas et aves congerant nidos, at ipse servator noster inquit. Isto quoque Capite docetur, vitam caenaculariam et migraticiam, esse miseram. Recte igitur praecipere Hesiodum, ut futurus oeconomus, imprimis domum habeat et uxorem, et familiam et bovem aratorem etc. In fine Capitis describitur, qualis domus ex qua materia et quibus in locis aedificanda sit. Quae uxor qui famuli et quinam amici deligendi sunt. Alia denique non parum multa praecepta tam Ethica quam politica, imprimis vero oeconomica attexuntur. Kończy się rozdział Dystychem: Hactenus et mores et opes descripsimus; at nunc Heroum vera de libertate loquamur. "Dotąd opisywałem obyczaje i dostatki, teraz o prawdziwej bohaterów swobodzie mówić będę. " Jakoż w następnym bardzo a bardzo obszernie wywodzi co jest swoboda, co swawola i jako swoboda przystoi i potrzebna jest. Cpt. XXXVIII. Perpetua Onomatopeia est, in qua libertas ipsa loquitur et causam suam tuetur. Seipsam definit, dividit, ornat, et more virtutum, quarum illa campus vel potius regnum est, sedem suam in medio collocat. Nempe inter servitutem et licentiam ponitque discrimen inter se et illas. Mo- deratur etiam sua obiecta, videlicet animum hominis, sensus item externos, animi fenestras et canales, corpus ipsum liberi hominis et quam vocant Locomotivam. Imprimis vero perturbationes animi et lin- guam utriusque fortunae remum et gubernaculum, intra suos fines continet. Ortum usum et abusum sui, cognitas item virtutes, item vitia specie et similitudine libertatis fallentia, describit: Alia denique ad eam materiam pertinentia, suo ordine prosequitur. Dopiero w następnym XXXIX rozdziale dowiadujemy się z czem tytuł xiążki miał związek. Autor zbijając zdanie tych, co zasadą ślachectwa mienią srogość i okrucieńswo, przywodzi historją olbrzymów porywających się na Jowisza i tu się stosować ma owa Victoria Deorum. Pokazuje się tedy, że tytuł dany jest aby zbyć, gdyż tysiąc trafniejszych i stosowniejszych mógł znaleść autor temu filozoficzno moralnemu traktatowi, który podobało mu się wystroić na poemat. Tych tytanów stawi Klonowicz, jako przykład złych ludzi (złej ślachty myślę) złego użycia sił, a korzystając z okoliczności całą procedencją i historją ich opisuje szeroko. Wszystko u autora per occasionem znaleść może miejsce w poemacie i zdaje się, że takich okazij tylko szuka, wpadając z epizodu w epizod. Tytani Klonowicza są to wyraźnie ślachta i panowie polscy, zawiązujący rokosze przeciw Zygmuntowi III, pokazuje to dobitniej jeszcze poprzedzający rozdział w którym mowa o swobodzie i swawoli. Cpt. XXXIX. In quo absoluto iam tandem divitiorum usu et abusu reprehendantur praeposteri homines, qui certissimam nobilitatis tesseram putant esse crudelitatem et mores efferos. Deinde sequitur tractatus titulo huius libelli correspondens, nempe de Gigantibus quos Moses Nephilim vocat, qui cum Jove Opt. Max. pugnasse dicuntur. Ubi ponitur veterum opinio de illorum ortu, moribus, corpulentia et enormitate. Item historia de Centauris, de pugna Psyllorum cum Austro, et quomodo in eodcm bello ad internecionem usque interierint. Rozdział następny zawierający niby dalszy ciąg poprzedzającego, opisuje jeszcze leż wojny Gigantów, napad jakiś na miasto i per occasionem pochwała miasta, nareście zwraca się znowu do przedmiotu walki Tytanów. Zrobim tu tylko przelotną uwagę, że Lublin w czasie rokoszów za Zygmunta III kilkakroć był napadnięty przez rokoszan. Cpt. XL. Exponit superiores fabulas de Psyllis, cle Centauris, de Cyclopibus et Gigantibus. Invehitur in civitatem invasores et vi publica grassantes ubi per occasimem canitur encomium civitatis. In progressu capitis attingitur Catalogus quorundam Tyrannorum et quis autor, quaeve paenae sint tyrannidis. Denique argumenta et signa quaedam fuisse Gigantes. Musiał być świadkiem sławnych onych napadów na Lublin i jego bogate jarmarki nasz poeta, gdy tak opisuje najezdźców: O quam Psyllorum similes mea saecula cernant Oppugnatores Austri, qui fulmire turbent Innocuum caelum: Zephyrosque Jovemque screnum Aethereasque plagas accenso sulphure terrent. Machina, qua bello fuerat servanda cruento Urbibus in mediis vano consumitur usu Dum iaculata globos levis et vitiosa iuventus Heu gravides matres, aegrotaquc corpora quassat, Enecat infantes, odiosa senilibus annis. In templis etiam conturbat vota praecantium, Ex stedijs obstat museaque docta molesto Exagitat sonitu; sacris infaesta Camenis etc. "O jak podobni Psyllom dzisiejszych wieków najezdcy burzliwi, którzy piorunami spokojne niebo kłócą, zefirów pogodę i spokój siarczystemi wystrzały odstraszając, machinami na srogie przeznaczonemi wojny bezużytecznie wśród miast postrach rozsiewają, pociski miotą na niewinną młodzież na ciężarne matki, schorzałych starców i słabe dzieci, obrzydli rodzicielskim sercom, w kościołach nawet niedają modlić się ludziom, ze szkół wyganiają muzy hukiem nieprzyjaznym wieszczym rymom etc. Zdaje się, że autor daleko byłby stosowniej mógł nazwać, swój traktat-poemat dając mu tytuł: De vera nobilitate, bo zaraz tu rzucając walkę Tytanów, przechodzi do ślachectwa, zbijając mniemanie jakoby onego podstawą miała być siła zwierzęca, przemoc. Tu znowu per occasionem proroctwo przeciw Turkom i zachęcenie do boju przeciw nim. Wiersz, który Klonowicz wydał osobno po polsku pod tytułem: Pożar, upominanie do gaszenia y wróżka o upadku nocy tureckiej; jest tłumaczeniem tego miejsca z poematu (*). Sam o tem wzmiankuje poeta -------------------------------------------------------- (*) Dedyk. X.. Janus. Ostrowskiemu Kaszt. Krak. Podpis dedyk. z Lublina XXII. Aug. 1596. Carmen classicum w Victorij kończy się na str. 615. w dedykacij Pożaru. "Przełożyłem ten pożar na polskie z xiążeczek, którem nazwał Victoria Deorum, żeby przynajmniej ludzie nasi a zwłaszcza rycerscy y przełożeni miast y grodów teraz o sobie czuli. " Następują episody o rozpuście żołnierzy, ucisku ludu, na któren tak wymownie uskarżano się w początkach XVII wieku, w mnóstwie drobnych pisemek. W wierszu przeciw Turkom zachęca do wojny opisem kraju, nadzieją zwycięztwa, myślą, że Turcy kraj ten na Chrześcianach niegdyś podbili etc. Cpt. XLI. Respondet illorum opinioni, qui veram nobilitatem corporis magnitudine egregiisque forma et morum immanitate metiuntur. Haec autem opinio confutatur multis multorum exemplis et argumentis. Ubi ad virtutem solam, tanquam omnium vitae omamentorum parentem referuntur omnia. Tandem ubi de crudelitate tractantur inseritur vat cinium de interitu rffi Arfidpyias Turcarum, contra quos canitur etiam carmen classicum. In fine capitis deploratur nostrorum quoque Christianorum in sub ditum vulgum crudelitas quae quidem deploratio concluditur ejusdem vulgi seu plebis encomio. Zbiwszy opinją, że ślachectwo, daje piękność cielesną, daje siłę, że one wyłącznie są jego tylko udziałem, udziałem pewnej rasy ludzi uprzywilejowanej; opisuje poeta nieokrzesanych, prostych (rustici), gburów, dzieląc ich swoim metodycznym zwyczajem na klassy, wiejskich, miej- skich i półmędrków, tu znowu per occasionem w końcu rozdziału śpiewa pochwały sztuk pięknych i urzędów a urzędników uczonych (sam właśnie należał do tej kategorij. ) Cpt. XLII. Invehitur in Rusticitatem, astutam, ingratam et malignam cujus tres gradus facit, nempe Villaticam, Urbanam et semidoctam. Villanos esse plerumquo moroses tetricosque. Urbanos versipelles et lucriones, avaros et ambitiosos. Literatores vero et semidoctos esse arogentes et Sycophantas, doctis viris multo consideratiores. Tandem per ocasionem circa finem capitis excurritur in laudes bonorum artium et magistratunm ac rerum publicarum, quibus praeficiebantur eruditi solideque docti. Oto obraz pół-mędrków: .......................................veniamus ad illos Qui saltem procul a feribus videre Camacnas Vestibulo in primo stantes templique fronas, Extra Romanas arces portamque Capenam! Forsan dormivere tua Parnasse sub umbra Ex tua fecerunt illos insomnia doctos. Semiferum vulgus quod non perfecit Apollo Artibus armatum oppugnat furialiter artes Telaque Musarum castis deprompta pharetris Dirigit in Musas, violat sacraria phaebi etc. Przystępuje wreście do Epilogu autor, reassumując cały poemat, z czego się znowu pokazuje, że założeniem jego było pokazać, co jest i na czem się opiera prawdziwe ślache- ctwo. Cpt. XLIII. Habet Epilogum et Anacephaleosin totius operis, in quo summatim recoliguntur ea, quae sparsim toto isto libro tractata sunt ect. Spiewa jeszcże sobie Epinicion to jest wiersz zwycięzki na swój poemat, potem Victoriam virtutis t. j. tryumf cnoty, prosi o nieśmiertelność dla swego poematu, odzywa się o łaskawe jego przyjęcie do Zygmunta, do młodego Władysława i do Jana Zamojskiego. . Cpt XLIV. In quo continetur Epinieion sen Car- men triumphale in totam istam Victoriam Deorum. In fine ponitur Victoria virtutis quae inter Deas, Dearum praestantissima censetur. Denique votum pro poematis immortalitate. Zgadł, gdy śpiewał, że dopiero może nad jego popiołami zabrzmi pochwała i późna sprawiedliwość myślom jego oddana (*), Forsitan ad Manes dulcedo posthuma laudis Perveniet nostros et seri sensus honoris. ale życzeniom użyteczności poematu, stanęło na przeszkodzie potępienie jego dawniejsze, a dzisiejsze zapomnienie. Jako o poemacie i dziele sztuki trudno dać zdanie, o tej pracy Klonowicza, bo choć tu tysiąc jest obrazów poetycznych, których starożytność dostarczyła, lub uczucie samego autora, układ wszakże, budowa wcale nie poetyczna, --------------------------------------------------------------- (*) W całej xiędze 683 pp. kursywą 8. sucha, zimna, wymyślna, chłodną moralizacją oblana, przypomina traktaty moralno-satyryczne XVI wieku; ale niepodobny do niczego co się dotąd poematem zwało. Zdaje się, że autor mając przez życie swe uzbieranych wiele bardzo wierszy łacińskich w najrozmaitszych przedmiotach, zszył je tylko potem, jedną myślą, aby całość z nich zlepić. Ogromna eruducja autora swym wylewem niczem nie powstrymanym, pomogła do rozdęcia przedmiotu, przyszywając coraz nowe per occasionem, epizody do epizodów. Jako dzieło sztuki zastanawia tylko Victoria łatwą i piękną budową wiersza, który płynie rzadko zeszpecony barbaryzmem, lub wyrażeniem nowszej polsko-złej łaciny, często przypomnieniem poetów starożytnych ukraszony. Jest to dzieło charakterystycznem i zajmującem w wielu miejscach, gdzie przez starożytny krój jego, przebiły się obyczaje współczesne, obrazy pożycia, rysy czasowi właściwe, zdania XVI i XVII wieku, jest zajmującem najbardziej, pod względem idei głównej — anti - ślacheckiej, anti - aristokratycznej. Przychodziło właśnie w porę, gdy w Polsce aristokracja w siły się zbijała, tworząc się ciałem osobnem i niezależnem w narodzie. Uważmy jak Klonowicz tu swą ideę, mimo utopienia jej w tylolicznych niepotrzebnych nawet szczegółach rozwinął. Nie dochodząc do ostatecznego, fałszywego pojęcia równości, uznaje ón naprzód aristokracją, czy ślachectwo, jako fakt, jako konieczność wypływającą z rozmaitych usposobień ludzi, z których jedni rodzą się z mniejszemi, drudzy więkśzemi zdolnościami, na wyższych i podwładnych. Uznawszy tym sposobem ślachectwo, od razu (Cpt. II) powiada na czem się prawdziwie zasadza. Na cnocie i pracy. Tu wymienia, że fałszywe pojęcia o ślachectwie do pisania preciw nim go skłoniły. Dalej jeszcze (Cpt. III) wywodzi z różnych usposobień, rozmaitych sił ludzi, konieczność klassy wyższej, ale wyższej umysłem, cnotą, zdolnościami, męztwem. Męztwo nasz poeta, nie bez przyczyny, jako jedną z cnot zasadniczych ślacheckich okazuje. W istocie pierwsi ślachta, byli to najodważniejsi żołnierze i męztwem jeszcze w czasach, w których pisał autor, w czasach nawet naszych, najłacniej człowiek się uślachca. Przesąd rodowy, przywileje urodzenia i ślachectwo rodu, wprawdzie pospolitemi ogólnikami, ale niemniej silnie zbija poeta. (CV. ) Przywodzi przyczyny przeradzania się rodów, degenerowania ich, spodlenia, znikczemnienia; przykłady tych co się wznieśli wysoko, z niska wyszedłszy. Tem ustala założenie swoje, że ślachectwo jest rzecz nabyta, a zatem osobista, że przymioty ojców nie spadają na synów itd. Szeroko tu rozwiedzione dowody, że rassy nikczemnieją i ślachcą się, nigdy nie utrzymując ciągle w jednym stanie. — Godna wspomnienia myśl, między innemi zastanawiająca, o piersi mamek najemnych, co z pokarmem, charakter, skłonności swe wychowańcem dają; o wychowaniu gnuśnem, rozwięzłości itd. itd. Tu zastanowiwszy się, zabezpiecza się autor od zarzutów zupełnej wzgardy rodowego ślachectwa (C. XXII), bo je uznaje, ale nie absolutnie, tylko względnie, zawsze wracając do zasady swej, że cnota jest podstawą ślachectwa ad virtutem referantur omnia, que est parens novae nobilitatis etresnscitatrix intermissae. Zrobiwszy ślachectwo nabytem, tem samem zaparł jednak poeta zupełnie, rodowe, lub nic nieznaczącem uczynił; przypominając dalej jeszcze, że rzeczą ślachty (Heroum) jest walczyć, pracować, odznaczać się, aby na tytuł swój zasłużyć. (Cpt. XXIII). Wzgardza też Klonowicz ślachectwem a raczej w znaczeniu dzisiejszem aristokracją pieniężną (C. XXV) zapierając aby zapłacić można i kupić pieniędzmi. (Nobilitatem constat esse virtutis, Divitias fortunae). Cnota powtarza znowu, cnota (w najobszerniejszem znaczeniu tego wyrazu) jedna ślachectwo daje. Tu powstał na ucisk wieśniaków wymównie narzekając, prorokując tyranom wygaśnienie ich rodu, choroby, męczarnie sumienia itd. a malując obraz włościan podniósł ich na równią prawie, z ślachtą, przynajmniej w oczach Boga, w oczach prawa i sprawiedliwości. Ślachcicowi Klonowicza nie wzbronne są rzemiosła, nawet ręczne, takie które wedle wyobrażeń wieku kaziły już ślachectwa, małą tylko liczbę podłych zatrudnień, wyjmuje. Oddajmy mu sprawiedliwość, że nad swój czas, umiał się wyżej wznieść i myśli swoje snuć sam z siebie. Jednakże rycerskie rzemiosło jako najwłaściwsze ślachcie ukazuje a inaczej żyjąc w Polsce i w XVII wieku uczynić nie mógł. (C. XXX). Tu wpadając na porównanie ślachty burzliwej bombardującej tron i dobijającej się władzy, z tytanami, porównanie nastręczone wypadkami współczesnemi, bo Klonowicz żył w czasie rokoszów Radziwiłła i Zebrzydowskiego — definjuje swobodę i odróżnia ją od swawoli i anarchij, tytułem poematu, niestety fałszywie, prorokując Jowiszowi wygraną! Znowu powracając do cech ślachectwa, oburza się przeciw tym co je na sile materjalnej, na burzliwości i okrucieństwach gruntują; tu zaraz wskazywać się zdaje na Turcją, jakby na teatr na którym radził burzliwej ślachcie, dowieść odwagi i użyć siły. Widać, że w czasach Klonowicza, przywięzywano już do ślachectwa rodowego ideę piękności fizycznej, postawy wspaniałej itd., bo poeta dowodzi jako nie zawsze brzydkie, potworne, nieudatne istoty, w duszy także są takiemi; jako nie zawsze wielkiego rodu ludzie odznaczają się twarzą i postacią. Tu znowu jeszcze powtarza aż do zbytku i bije w uszy do końca — założeniem. Cnota i praca ślachcicem czynią, nie ród, nie siła, nie bogactwo, nie rysy twarzy, nie zuchwalstwo itd. Nareście czemuż się autor obrócił z poleceniem swego poematu, do Zygmunta III, do Władysława IV, do Zamojskiego ? Zdaje mi się łatwo to zgadniecie, dla czego cieniom Batorego, poemat poświęcił, tego — Stefanka za którego strach był na panka. — I to nie tajemnica. Otóż myśl poematu zasadna cała — myśl o nadużyciu ślacheckiego tytułu i praw ślachty, myśl reformy socjalnej! Biedny mieszczanin, co chciał Polskę reformować poematem łaciń skim w XLIV rozdziałach!! Wskazaliśmy w krótkim naszym przeglądzie, miejsca zajmujące obrazami obyczajów polskich, te są mianowicie — o żydach, o rozpuście, o dworach wielkich panów, o duchowieństwie itd. W nich historyk-moralista, znajdzie ciekawy materjał do dziejów epoki, którą Klonowicz widział smutnemi oczyma przy- szłości. Dziwna i ledwie pochwycona fiziognomja poematu, nie dozwala nam go ściślej rozebrać i osądzić, jest to bowiem z tych czasów utwór najdziwniejszy; mimo swej pozornie regularnej budowy, najnieregularniejszy, zszyty cały z epizodów niezmiernie długich, niepołączonych żadnym węzłem żywszym, żadną żyjącą powieścią ciągłą, wymyka się z pamięci zacierając rozdział rozdziałem. Jednem słowem Victoria, jest to traktat satyryczno-filozoficznomoralny, którego ideą matką, że ślachectwo jest tylko przesądem, a cnota i praca najważniejszemi człowieka przymiotami, najślachetniejszem ślachectwem. — Nieszczęściem głos naszego biednego Rajcy Lubelskiego do ślachty, był głosem wołającego na puszczy; i za to go pewnie osądzono na stos i kala, że śmiał, ón, mieszcza- nin jeden, nie herbowny, powiedzieć, iż cnota prawdziwe ślachectwo! Niewierny o ile cnotliwy był nasz poeta, ale że nie był ślachcic to pewna. Maj 1838 r. Horodec. Listopad 1842 r. Gródek.. Tom II. JAN KOCHANOWSKI DO MICHAŁA Grabowskiego I. Jan Kochanowski. Proszę, niech te mną zaraz mc rymy nie giną, Ale kiedy ja umrę, one niechaj słyną. Pieśni X. IV, XXXIX. Skreśliliśmy krótki rys życia Kochanowskiego, mówiąc o domowem życiu kilku pisarzy polskich, w pierwszym ciągu Studjów naszych; zważając jednak jak nieodbicie do pojęcia charakteru talentu poety, do zupełnego poznania go, jakim był, potrzebne jest zastanowienie się nad żywotem jaki sobie uczynił, w którym druga strona człowieka się objawia — musiemy tu powtórzyć treściwie, niewielką ilość wiadomości co nas o Kochanowskim doszły. Jeśli czyje, to jego życie, jest doskonałym do pojęcia pism komentarzem; nie sztuczne bowiem uczucia, wylewał w swych pieśniach poeta, ale te, któremi żył w istocie, które się z serca wprost na papier cisnęły. Malował w czem się kochał, co najwyżej cenił, wioskę, ustronie, spokój, mierność, miłość uczciwą, przyjacielskie biesiady, malował swą duszę nieustannie wznoszącą się do Boga i niebios. Jan Kochanowski urodził się w Sycynie, dziedzicznej wiosce swojego rodu, w Sandomirskiem, w r. 1532, z ojca Piotra Kochanowskiego, Sędziego Ziemskiego Sandomirskiego, i matki Anny z Białaczowa Odrowążownej, matrony godnej takiego syna, co sześciu ich osieroconych przez ojca w młodym wieku, wychowała sama, w sercu dzieci zostawując po sobie pamięć niewygasłą. Dowodem tego przywiązania u Jana, jest nie jedno wspomnienie matki w poezjach, mianowicie ten czuły głos pociechy z drugiego świata, w ostatnim trenie na śmierć Urszulki. Odbywszy przygotowawcze nauki w kraju, Jan, udał się do Niemiec i Francij, a w Paryżu siedm lat przykładał się pod sławnemi mistrzami w Sorbonie, do nauki języków starożytnych filozofij i literatury. Tu poznał sławnego podówczas poetę francuzkiego Ronsarda; a i w nim już poetyczny duch obudzać się musiał, bo z za- granicy wracający współrodacy, przywozili do kraju, piękne, a zadziwiające wykończeniem i łatwością poezje jego, z których jednę mianowicie, stary Rej przeczytawszy, w obec licznego zgromadzenia, uznał młodego Jana swym mi-' strzem w poezij. Jest to prześliczny śpiew pobożny, poczynający się od tych słów. Czego chcesz od nas Panie, za Twe hojne dary Czego za dobrodziejstwa, którym niemasz miary. Kościół Cię nic ogarnie, wszędy pełno Ciebie, I w otchłaniach i w morzu, na ziemi i niebie! (Xięga II. IX) Kasper Miaskowski, opisując wrażenie, jakie ta pieśń przywieziona do kraju, uczyniła na wszystkich, dodaje, że Rej wychwalając poetę i dank mu dając przed sobą, niezapomniał jednak i o sobie, jako o pierwszym poecie narodowego języka. Sam Miaskowski równa go z Enniuszem i Hesiodem. W tym czasie także Jan pisać musiał wiele swawolniejszych, miłosnych piosnek, do których treści i natchnienia późniejsze jego życie, spokojne, ustronne, całe w przywiązaniu do rodziny zamknięte, dać nie mogło. Wskażemy w szczegółowym rozbiorze, te poezje, które wedle nas, zdają się z pierwszej epoki Kochanowskiego pochodzić, Z Paryża udał się Jan do Włoch, gdzie zwiedziwszy różne akademje, kilka lat w Rzymie i Padwie spędził. Tu zaznajomił się poufalej i ściślej z sławnym Robertelet'em i Manuejuszem, z współziomkami, podróżującemi jak ón, Jędrzejem Patrycjuszem, Stanisławem Fogelswerkiem, Łukaszem Górnickim, później sławnym publicystą, moralistą i historykiem, a podobno i z Janem Zamojskim, którego wszakże, już na rektorstwie w Padwie, wedle podania biografów naszych, zastać nie mógł. Jan Zamojski był już w kraju, gdy Kochanowski był jeszcze W Paryżu. O swoich podróżach tak wspomina w jednej z pieśni: Gdziem potem niebył? czegom nie kosztował? Jazem przez morze głębokie żeglował, Jazem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy Jażem nawiedził Sibilijne lochy. Dziś tak spokojny, jutro przypasany Do miecza rycerz. Dziś między dworzany W pańskim pałacu, jutro zasię cichy Xiądz w kapitule.... (Xięga IV, XXIV. ) Miejsce jego za powrotem do kraju, już naznaczone mu było, gdyby chciał być swojemu losowi posłusznym i pożądał wyniesienia się i fortuny. Natychmiast po powrocie, wziął go Filip Padniewski, kanclerz koronny do swojej kancellarij, razem z Górnickim. Padniewski który jak Kochanowski spędził młodość, usposabiając się za granicą, aby być użytecznym w kraju, na dworach Karola i Ferdynanda, żołnierz, potem duchowny, doszedł zasługą do tak wysokich godności. Wyniesienie Padniewskiego, było dla Jana, wymowną obietnicą pięknej przyszłości. Padniewski, dla wielkich jakie w nim odkrył talentów, a mianowicie dla znajomości głębokiej języka łacińskiego, tak naówczas nieodbicie potrzebnego, koniecznego, zalecił Kochanowskiego królowi Zygmuntowi Augustowi; Jan wkrótce między sekretarzy królewskich policzony został. Tu oceniono go jak zasługiwał, używając nietylko do spraw w kraju trudniejszych, ale w kilku zagranicznych posel- stwach. Niedostawało Kochanowskiemu jak wdziać suknią duchowną, do której go Padniewski uporczywie namawiał, aby pójść drogą dostojeństw i zaszczytów, coraz a coraz wyżej. Ale Kochanowskiemu i dwór nie smakował i nadzieje wzniesienia i fortuny nie łudziły go. Prawdziwy poeta, czuł, że spokój, i swoboda wiejska milsza nad wszystko, że w tem, co zowią wzniesieniem na świecie, jest wiele fałszu i wielo poświęcenia; nareście nie czuł się powołanym do stanu duchownego, a religijny w duszy, dla prostych widoków polepszenia losu, nie chciał brać na się sukni duchownej. Nie łatwo jednak było Kochanowskiemu oprzeć się upartym naleganiom przyjaznych, co go prawie gwałtem, na odpowiednią jego talentem dostojność, wznieść chcieli. Myszkowski, kanclerz koronny po Padniewskim, największy podobno przyjaciel Jana, mocniej jeszcze od swego poprzednika jął go do stanu duchownego zachęcać, a chcąc skusić bogatą prebendą, puścił mu, wyjednawszy dlań u króla, probostwo poznańskie i kilka podobno innych. Nie dość na tem jeszcze, król sam wchodząc w myśl dwóch swoich kanclerzy, sam Kochanowskiego ciągnąć począł do stanu duchownego, wszelkiemi sposoby; naznaczywszy wprzódy tysiąc dwieście złotych (summę na ówczas dość znaczną) jurgieltu, dał kilka prelatur, i polecił nareście obrać Opatem Sieciechowskim. Wszystko napróżno — Jan wolał ciszę swojej wsi, ubogi spokój i nauki, nad życie trudne, mozolne, nie zaspokajające duszy, a często ofiary przekonania własnego i poczciwej otwartości, na którą się zdobyć nie mógł — wymagające. Gdy tylko Myszkowski uchylił się od spraw publicznych, za nim i Kochanowski ustąpił także ze dworu, i na wieś się schronił, uporczywie prosząc, aby go w pokoju zostawiono. Ale Jan Zamojski, następca po Myszkowskim na kanclerstwo, niespuścił jeszcze z oczów Kochanowskiego i nie dał mu marzyć o wytchnieniu i swobodzie, ofiarując coraz nowe dostojeństwa. — Wszystko jednak napróżno. Usunąwszy się na wieś, po krótkim tu pobycie, zasłaniając się od uporczywych natręctw przyjaciół, co go mimo i przeciw jego woli, wynosić chcieli, ożenił się z Dorotą Podlodowską i stanowczo wyrzekł dworu, bogatych prelatur i nadziei wyniesienia; obierając dziedziczny Czarnolas, na mieszkanie i port bezpieczny. Przyjaźń Zamojskiego, gnała za nim jeszcze, z dostojeństwy nowemi. Wyrobiono mu łatwo u króla kasztelanją Połaniecką, której znowu nie przyjął, wielce charakterystycznie się z tego tłumacząc, zawsze w jednym duchu, z jedną myślą. — Nie chcę wpuścić do domu mego, dumnego kasztelana, aby tego co zbierze Kochanowski, nie zmarnował. Nareście Wojskim Sandomirskim obrany, przyjął tę godność, tłumacząc się, że ona go od wypraw wojennych uwalnia, domowej strzechy pilnować dozwalając. Nie widzicież w tem życiu, prawdziwego poety dawnych czasów, co tak kochał poezją, że jej wszystko poświęcał? Dziś, szuka się tylko sławy, aby jej użyć jako stopnia do osiągnienia czegoś innego; dziś poeta daje dowód zręczności, sztuki, uczucia, kwalifikując się niemi Bóg wie czasem do czego; wówczas kochano poezją prawdziwie, miłością nie obłudną, co się ofiar nie lękała. Jakoż Jan poświęcił wszystko poezij, którą z duszy kochał i upornie odpychając, co go od niej oderwać mogło, został przy swojem ubóstwie, ale i przy niej razem. Całe życie Kochanowskiego w tych kilku skreślone słowach, ono było nie wypadkami, ale uczuciami i myślami całe, więcej go jest w dziełach, niż w opisie żywota. Jeden tylko ostatni rys jeszcze, który zaiste nie plami lego życia, to na niem i jednej niema plamy — jasne ono całe i prawdziwie czyste, jak czysta była dusza poety. W roku 1585, Podlodowski, brat żony Jana rozsiekany został przez Turków, czy Kozaków. Kochanowski kochał go jak brata, żal wygnał dopiero z ulubionej wsi poetę; biegł stanąć w sprawie zabitego, przed królem Stefanem w Lublinie, lecz poruszony niezmienieni oburzeniem i żałością, apoplexją został tknięty i umarł tamże, d. 22 Sierpnia. — Pochowany w Zwoleńcu, grobie familijnym Kochanowskich. Koniec życia godzien, całego jego pasma. Otóż cały żywot ten piękny i czysty, żywot poety niesplamiony niczem, zawsze jednego okazujący człowieka, a człowieka chrześcianina - filozofa i poetę, co umiał przestać na życiu duszą, nauką, sztuką, uczuciami rodzinnemi, umiał wystarczyć sobie hymnami i pieśniami — odpychając jak dziecęce zabawki dostojeństwa, bogactwa, któremi świat kusi i odwodzi do zaprzedania pokoju i swobody za marne błyskotki. Zaiste, kto nie widzi wtem, cudnej jedności charakteru, wzoru może życia prawego poety, ten nie wie co poezja. Owe gwałtowne szarpanie się z namiętnościami, owe życie wypadków, niespokoju, walki, które myśmy sami wystawili gdzieindziej, jako cechę jenjuszu, jest w porównaniu z tem życiem, drobnem, brudnem, nadewszystko słabości charakreru dowodzącem. Jest w niem coś niepewnego, wahającego się, silnego może, wyznajem, ale z złem użyciem lub nadużyciem siły; a przy obrazie poety co wolał cień swojej lipy i wieś swoją, nad opactwa i kasztellanje, co żył cały poezją, a ona mu wystarczała tak, że w niej namiętności młodzieńcze utopił — niknie i maleje, życie poetów co więcej sił wypotrzebowali na targanie się z losem, niż na poezje swoje. Niżej, mówiąc o fraszkach Kochanowskiego, wspomnim o jego życiu na wsi. Tu jeszcze przywieść musim, niewiele miejsc z pieśni, w których o sobie wyraźniej wspomina. Jan nie był po dzisiejszemu egotystą, rzadko ón bardzo wystawując uczucia prawdziwe, sam się wyprowadzał na scenę, na teatrum, częściej, ukrywał się przez uczucie przyzwoitości i jakiegoś uczciwego wstydu, które dobrze jego ślachetny wszędzie charakter tłumaczy. Oto wspomnienie z czasów, w których niepewien był jeszcze obioru stanu, a Piotr Kłoczowski, jak widać towarzysz pierwszej podróży do Włoch, proponował mu nową. Niechcę cię Piotrze, do Włoch drugi raz prowadzić, Trafisz sam: a mnie też czas o sobie poradzić. Jeśli mi w rewerendzie, czy lepiej w sajanie, Jeśli mieszkać przy dworze, czy na swoim łanie, (Xięga IV, XII.) I poeta został na swoim łanie. W pieśni, której wyżej cytowaliśmy kilka wierszy, z jak miłym spokojem, który go wszędzie charakteryzuje i nieodstępnie mu towarzyszy, duma o sobie i losie swoim: Wysokie góry i odziane lasy Jako rad na was patrzę, a swe czasy Młodsze wspominam — które tu zostały, Gdy był na statek człowiek mało dbały. Gdziem potem nie był, czegom nie kosztował, Jażem przez morze głębokie żeglował, Jażem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy Jażem nawiedził Sibilijne lochy. Dziś tak spokojny, jutro przypasany Do miecza rycerz, dziś między dworzany W pańskim pałacu, jutro zasię cichy Xiądz w kapitule, tylko że nie z mnichy W szarej kapicy, a z dwojakim płatem I to czemu nie, jeśli że opatem. Tak był proteus, mieniąc się to w smoka, To w deszcz, to w ogień, to w barwę obłoka Dalej co będzie? Sróbrne w głowie nici A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci. Z odwiedzin poetów u Jana, w Czarnolesie, poetów, których nazwiska nas nie doszły i domyślać się ich trudno, bo kto przy Janie współcześnie z nim, nazwać się może poetą? — został nam ten wiersz. Jako Chiron z dwojakiej natury złożony Wzgórę człowiek, a na dół koń nieobjeżdżony, Rad był kiedy przyjmował do swój leśnej szopy Nauczonego syna pięknej Kalliopy, Naówczas gdy do Kolchów rycerze wybrani, Pławili się przez morze, po kożuch barani. Równie wam i ja rad zacni poetowie A jeśli u Chirona cni bohaterowie, Przyjmowali za wdzięczne wieczerzę ubogą Bo tam wszystka cześć była mleko z świnią nogą, Nie gardźcie i wy tem co dom ubogi niesie, Bo jako Chiron także i ja mieszkam w lesie Będzie ser, będzie szołdra, będą wonne śliwy, Każecie li też zagrać i na tom ja chciwy. Owa prosto będziecie ze mnie mieć Chirona, Tylko że ja nie włóczę za sobą ogona. (Xięga IV, XXXIV. ) Z stosunków poety z Myszkowskim, w dwóch i więcej miejscach pieśni, pozostały ślady, także w dedykacij Psałterza, do którego przekładu zachęcał go Kanclerz i w Muzie. W dedykacij Psałterza Myszkowskiemu tak mówi: Żniwa swego pierwszy snop tobie ofiaruję Cny Myszkowski, którego dobrodziejstwem czuję Uwiązane swe serce, bo komu jest tajna Twa łaska przeciwko mnie i chęć niezwyczajna... Jedeneś ty nalezion, u którego miały, Miejsce Muzę wzgardzone i twarz wdzięczną znały Jedeneś ty rozumiał, że moje Kameny Mogły jednali być godne jakiejkolwiek ceny. Tymeś mi serca dodał. Jeszcze wyraźniej mówi o Myszkowskim w Muzie, u końca: Mówi zazdrość: — Wiem o co idzie Pisorymie Chciałbyś wziąść. Jędzo, tu się mię troska nie imie. By mi był nie zostawił ojciec nic po sobie Abo żebym nie umiał przestać na chudobie. Jednak by mnie Myszkowski Piotr był nie przebaczył Który swą hojną ręką podeprzeć mnie raczył. Nie przeto żebym przed nim stał w pacholczym kole, Abo i przy nastołce (przy czapraku] ciągnął się przez Ale żebym wygnawszy niedostatek z domu, (pole. Tym głośniej śpiewał, a nie podlegał nikomu. Tę łaskę jego, proszę siostry wiekopomne Pomnicie opowiadać na czasy potomne, Aby wniebie swą ludzkość i sam widział potym etc. Pokazuje się więc, że Myszkowski był prawdziwie mecenasem Jana, i że pomógłszy mu wygnać niedostatek z domu, zapewniwszy mu niepodległość, niezależność, przyłożył się do późniejszego swobodnego życia Kochanowskiego. Oto prawie wszystko, co o sobie wyraźnie napisał w poezjach Jan. Ale one i bez tych egotycznych wspomnień, są całe obrazem jego życia bez wypadków i duszy bez skazy, bez plamy. Wszystko w nich poszło wprost z uczucia, nie mieńmygo niczyim naśladowcą, bo nim nie był. Dla okazania charakteru talentu Kochanowskiego i jego poezij, wzięliśmy przed się rozebrać to tylko, co jest li jego własnością w dziełach po nim pozostałych i to co językiem polskim śpiewał, na ten raz odsuwając łacińskie prace i wszystkie przekłady niechybnie znako- mite wykończeniem, wiernością, łatwością, ale już nie objaśniające nas wprost o poecie. W tym rozbiorze wskażemy na piękniejsze pieśni, które cechują się czem kolwiek wybitniejszem, a potem ogólnie powiemy, co trzymamy o wielkim Janie. W poezyach Jana, jak w życiu jego, są widocznie dwie odrębne epoki, oddzielnego charakteru; jedna epoka szału, swawoli, wesołości, miłostek, druga spokoju duszy i życia, rezygnacij, religijnych poważnych, swobodnych i pogodnych uczuć. Poezje pierwszej od drugiej epoki, łatwo się bardzo odróżnić dają, nie tylko myślą główną, cechującą je, ale nawet wielką różnicą uprawy językowej. W pierwszej epoce język Jana jest już wprawdzie widocznie w ręku mistrza, co go uprawia cudownie i po mistrzowsku nim władnie, ale tu i owdzie jest czasem grubszy zarys, jakiś chód niepewny, jakaś twardość Reja przypominająca. Tu także częściejsze są daleko, niż w poezjach drugiej epoki, wspomnienia mitologiczne, wyrażenia staro-rzymskiego kroju, zacierające się później, powoli, gdy Jan osiedział się w kraju, na wsi, i że tak powiem, znarodowiał w życiu wieśniaczem. Zastanawiając się nad językiem Kochanowskiego i porównywając go z językiem wszy- stkich co go mało wyprzedzili, albo z nim żyli współcześnie, przekonamy się łatwo, że Jan język poetyczny, bez przesady mówiąc, stworzył. Czem jest ciężki, trudno chodzący, jakby w sandały ozuty język poczciwego Reja, przy swobodnych ruchach, śmiałości pociągów, delikatności wyrażeń, wykończeniu doskonałym Jana? Tamci walczą chcąc wyrazić myśl swoją, naginają wyrazy, gwałcą często składnię, ten pewien siebie z cudownym instynktem, używa języka co tak przypadł do jego myśli, jakby do nich był skrojony, myśli jego od razu porodziły się w tej szacie i w niej im najlepiej do twarzy. Bez przejścia bez gradacij, wpadamy od razu znieuprawnego, w najdelikatniej cieniowany i na najwyższym stopniu doskonałości zostający język, któren ręka mistrza instynktowie stworzyła. Już w tej pieśni, którą, z pewnością wiemy pisał za granicą jeszcze będąc, język tak łatwy, tak swobodny, lak uprawny, iż nie dziw że z trudnością używający go Rej, zdumiał się Kochanowskiego pieśni. Sto lat jest między językiem Reja a Kochanowskiego, a tę przestrzeń zapełnia jedna pieśń jego. Zaiste trzeba się było urodzić niepospolicie udarowanym, aby to zrobić z językiem, co Kochanowski z nim zrobił bez trudności. Od jego czasów, nie pochlebiajmy sobie, nie postąpiliśmy wiele, wracamy teraz do języka Jana, bo wracamy do prawego języka polskiego; a ściśle wziąwszy wyżej nie byliśmy i nie będziemy. Wprawdzie Kochanowski ukształcony na łacinie, przesycony łaciną, nadał językowi wygładzenie i kulturę zupełnie łacińską, ale snać tu mu najlepiej przystawała, bo widzim jak łatwo przyjęła się do języka i jaki w niej uczynił postęp. Czyli śpiewa o Bogu, czy o sobie, o miłości, czy się wysoko unosząc woła: Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióryczy żartuje trefnie swawoli i dowcipuje, spójrzcie tylko (na stronę odłożywszy nieuchronne, a w mniejszej niż u kogokolwiek bądź spotykające się liczbie — archaizmy) co to za łatwość, co za prostota, jasność, jaka wyrazistość i jakie odcienia, jakie wykończenie bez wymuszenia. O sto lat późniejsi poeci, językiem wydają się nam starsi daleko od niego i pełno w nich archaizmów, bo oni walczą jeszcze z językiem, gdy Jan nim włada jak mistrz narzędziem, którego zna wszystkie tajnie, wszystkie skryte użytki, wszystkie dźwięki, cienia i półcienia. Nie maca ón, nie probuję, ale śmiało co chce kreśli. W Kochanowskim poecie, nie dość, że zawsze forma odpowiada myśli, z której wyrasta naturalnie, ale formy szata nawet cudownie dobrana i utkana wzorzysto. Język jak myśl Kochanowskiego, wszędzie jest naturalny, łatwy, prosty, jasny, a razem dziwnie i po mistrzowsku delikatny, cieniowany, wykończony. We wszystkich jego dziełach jest prostota poczciwości i cnoty, prostota prawości, jaśnieje pogoda, spokój duszy niezamącony niczem — tę pogodę, jasność, widziemy odbijającą się, aż w języku. Język Jana na swą epokę jest fenomenalnym, ale bardziej się nam jeszcze nim wyda, gdy zechcemy się zastanowić, jak mało dla nas przez lat trzysta ustarzał. W porównaniu języka, późniejszych od Jana — Shakspeara, Corneilla, współczesnego Ronsard'a i innych, Kochanowski bliżej jest naszego dzisiejszego, niż oni. My go daleko lepiej rozumiemy, niż Anglicy i Francuzi swoich, a połowa poezij, jakby wczoraj dopiero pisana. To wedle nas dowodzi, że Jan stwarzając język, trafił w jego naturę, w normę mu właściwą, nadał mu ducha i kształty, jakie fiziognomją jego stanowić mają na zawsze. Drugiego przykładu tak małej zmiany wjęzyku przez lat trzysta nie znamy, a ten fenomen tylko na Janie się spełnił. Późniejsi pisarze są dalsi i mniej dla nas od niego zrozumiali, wydają się starsi od niego — ón jeden, powtarzam, po wszystkie wieki będzie prawie współczesnym, bo jest silnie narodowym polskim. Idźmy teraz do rozbioru pojedynczych pieśni, które my uważamy za najcelniejszy utwór poety; przebieżmy je wskazując najpiękniejsze tylko i w nich jaśniejące szczególne myśli i wyrażenia. Pierwsza, którą poeta na czele położył, jest pochwałą dobrej żony; myśl ta z serca i przekonania popłynąć musiała, ale niedość poetycznie jest wyrażona. Tu jak w bardzo wielu innych poezjach, Jan wziął swą myśl, za uczucie i ułożył w rymy to, co ledwie na pogadankę wieczorną z przyjacielem wystarczyć mogło. Może być, że ta pieśń jak wiele innych, naśladowaną jest z kogo, ale nie badając tego naśladownictwa i zważając na to, że Jan co cudzego przybrał, po swojemu przerobił i jakby swoje wylał, nie będziemy nawet w ciągu rozbioru pieśni, wskazywać na oryginały. Jan lubi sentencje i aforyzmy, lubi filozofować w swych pieśniach. — Zaraz następna jest jedną z tych sentencij upoetyzowanych, malujących niezmiennie swobodny, niczem niezachwiany spokój duszy autora. Ileż to razy z nim i po nim powtórzono weszłe w przysłowie razem z wiela innemi jego wierszami, zdanie poczynające pieśń drugą? Nic porzucaj nadzieje, Jakoć się kolwiek dzieje, Bo nie już słońce ostatnie zachodzi A po złej chwili, piękny dzień przychodzi. Porównanie do lasów proste a piękne: Patrzaj teraz na lasy Jako przez zimne czasy Wszystką swą krasę drzewa utraciły A śniegi pola wysoko pokryły. Po chwili wiosna przyjdzie Ten śnieg z nienagła zejdzie, A ziemia skoro słońce jej zagrzeje, W rozliczne barwy znowu się odzieje.. Pieśń z okoliczności wezbrania Wilny (Wilejki czy Wilij??) która się zdaje jedną z dawniejszych autora, mogłaby się zadeterminować co do roku, gdybyśmy mieli o tym wylewie dokładną wiadomość. Szukaliśmy jej, lecz napróżno. Jest to opisanie potopu, więcej jeszcze niż wylewu Wilny; nie wiem dla czego widziemy w tem obrobieniu, piętna pierwszej Kochanowskiego epoki. Może się z resztą gruba mylemy. Pieśń czwarta zapraszająca uczoną Hannę do Czarnolasu, wiele ma miejsc pięknych, wspomnienie w niej sławnej Lipy, dowodzi że należy do czasów, w których już autor wioskę swoję zamieszkał. Same cię ściany wołają I z dobrą myślą czekają.. Lipa stojąc w pośród dworu Wygląda cię coraz z boru. Każ bystre konie zakładać, A sama się gotuj wsiadać. Teraz na weselsze czasy. Zielenią się piękne lasy. Łąki kwitną rozmaicie, Zająca już nieznać w życie, Przy nadziei, oracz ścisły, Że będzie miał z czem do Wisły (do Gdańska Stada igrają przy wodzie płynąc). . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kwap' się póki jasne zorze, Po chwili ćmy czarne wstaną, Noc przynosząc nie naspaną. W szóstej pieśni tak się o swojem ubóstwie odzywa: Pan znaczniejszy gdy państwem wzgardzi niżby wszytki Żóławskie urodzaje i Gdańskie pożytki, W jednym spichlerzu zamknął, a sam siedząc w cieniu Nie mógł się chleba najeść nędznik w dobrem mieniu. Zdrój przezroczystej wody, lasu średnia miara I zasiewku mojego niepochybna wiara Rządzcy płodnej Afryki szeroko-władnemu (Płodna Afryka weszła tu na wiarę rzymskich poetów. ). Nic da się znać że w szczęściu przyrównana jemu. Acz mi miodu podolskie pasieki nie dają, Ani w mym lochu wina Seremskie stawają, Ani bogate stada owiec niezliczonych Strzygą odroślą trawy po górach zielonych. Przed się nazbyt ubóstwa nieznać w domu moim Aby mi więcej trzeba, ufam w Bogu swoim Ale gdy niepotrzebne chciwości odprawię Lepiej daleko płatu sobie tem poprawię. Niżbym bogate pola Węgierskie z porządnym Państwem Weneckiem złączył, ludziom wielożądnym Wiela i niedostawa, niech przyjmuje z dzięka Komu ścisłą, co dosyć, Bóg udzielił ręką. Zważajcie, jak ón zawsze jest sobą samym, jak zgodne pisma z życiem poety. Ta pieśń mogła by stać za odpowiedź, gdy mu ofiarowano Opactwo Sieciechowskie, a nie tylko ona, ale i innych wiele tejże myśli. Z tego się przekonywamy, że nierymował naśladowanych uczuć, przejętych, ale własne swoje. Piękna jest, ale zimniejsza nad inne podobno, pieśń pocieszająca wojewodę po stracie żony (I. VIII), któremu radzi cierpliwość, jedyne ale ciężkie na boleść lekarstwo, a często równie przykre jak choroba. W pieśni dziewiątej, tę swoją ukochaną Lipę, którą śpiewał tak często znowu przypomina. Śliczny tu obraz skwarnego lata. Słońce pali a ziemia idzie w popiół prawie, Świata nieznać w kurzawie, Rzeki dnem uciekają A zagorzałe zioła dżdżu z nieba wołają. Dzieci! z flaszą do studni, a stół w cień lipowy Gdzie gospodarskiej głowy Od gorącego lata Broni liść, za wsadzenie przyjemna zapłata. Lutni moja, ty zemną; bo twe wdzięczne strony Cieszą umysł strapiony A troski nieuspione Prędkim wiatrom podają za morze czerwone. Widzim go zda się z pogodą na wyniosłem czole, pod cieniem ukochanej lipy, widziemy zdaleka wzbijające się tumany kurzawy, powiędłe zioła pochylone, i rzeki, dnem uciekającej jak się cudnie poeta wyraził. Następne pieśni są ciągłą jednej myśli, a raczej jednej sfery myśli, parafrazą, opowiadają one wszystkie duszę Jana i wołają: "Spokój, mierność, swoboda wiejska, to prawe i jedyne szczęście, poczciwa żona, miłe dzieci, dobry przyjaciel i lutnia — wystarczają żądaniom. W przeciwności nie daj się złamać, bogactw nie pożądaj, honorów nie ceń; wszystko mija, zmienia się, wywraca, przechodzi pokój — sumienia to skarb niewydarty, prawe i jedyne szczęście. " Takie są myśli Jana i te ciągle w różne szaty ubrane w poezjach się jego z różnych stron malują. Pieśń czternasta, wyjątkiem jest z odprawy posłów, w której stanowi jeden z chórów, pełen prostoty i powagi. Zapewne później z pieśni, dla stosowności przedmiotu, z pośpiechu w od- prawę wcielona. Nie prawdaż, że to głos sta- rożytnego choru: Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie, A ludzką sprawiedliwość w ręku trzymacie. Wy, mówię, którym ludzi paść poruczono I zwierzchność nad stadem Bożem zwierzono. Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi Żeście miejsce zasiedli Boże na ziemi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A wam więc nad mniejszemi zwierzchność jest dana, Ale i sami macie nad sobą Pana. — W pieśni szesnastej, śpiewa tę swoję lutnię, dla której zaparł się dobrowolnie wszystkiego. Wierszy tych nie cytujem, bo je wszyscy znają. Historja Danaid w pieśni ośmnastej, kończy się piękną i pełną tęsknoty mową żony wiernej do męża: Mnie niechaj ojciec trzyma w pęcie srogim Żem litość miała nad mężem ubogim Mnie niechaj zaśle w pogańskie narody Przez morskie wody. Idź — gdzie cię nogi i wiatry powiodą, Za tą życzliwą ćmy nocnej pogodą. Idź zdrów, a skargę na mogiłę smętną Włóż mi pamiętną. Do liczby tych zdań ulubionych Kochanowskiemu, które mu się pomimowoli lały z ust w pieśniach, należy także wyrażona w XIX p. o sławie i żywocie dusznym. Jak ón wysoce cenił życie umysłowe, pokazuje się i w praktycznym żywocie jego, i w ty- lekroć wyrażonych w poezjach zdaniach. Cały był myślą i uczuciem czystem. W dwudziestej pieśni, widziemy go samego (co rzadka) występującego, oddalony od żony, przesiaduje u biskupa i wyprasza mu się aby mógł do domu powrócić: (Zapewne u Mysz- kowskiego być musiał). Jako rozumiesz zazdrość zjednałeś sobie Zacny biskupie — w mojej małej osobie, Żeś mnie z domu wyciągnął w te dalsze strony Od małych dziatek i od tęskliwej żony. Prosi w końcu uprzejmego gospodarza, aby go puścił do domu i złączył na nowo z żoną, z którą się nigdy rozdzielać nie chce. Cudnie piękna, jest pełna uniesienia poety- cznego pieśń XXIV (I. ) w której widzi się nieśmiertelnym poeta. Niezwykłem i nielada piórem opatrzony, Polecę precz, poeta, ze dwojej złożony Natury. Ani ja już przebywać na ziemi Więcej będę, a większy nad zazdrość, ludnemi Miasty wzgardzę, ón w równem szczęściu urodzony On ja — jako mnie zowiesz, wielce ulubiony Mój Myszkowski, nie umrę, ani mnie czarnemi.. Styx niewesoły zamknie odnogami swemi. Oto najpiękniejsza strofa: Już mi skóra chropawa padnie na goleni Już mi w ptaka białego wierzch się głowy mieni. Po palcach wszędy nowe pióra się puszczają, A z ramion sążeniste skrzydła wyrastają. Żaden największy poeta dzisiejszy niezaparłby się tej strofy. Albo tych jeszcze kilka wier- szy ostatnich: Niech przy próżnym pogrzebie żadne narzekanie, Żaden lament nie będzie, ani uskarżanie, Świec, dzwonów zaniechaj i mar drogo słanych I głosem żałobliwym z ółtarzów śpiewanych. Niektóre pieśni, a w ich liczbie tylko co cytowana, zdają się nam wielce podobnie impro- wizacjami, któremi poeta na myśl podaną wręcz odpowiadać musiał; potem je wcielając do zbioru swych pieśni. Tak i ta do gości poetów, wyżej przywiedziona i ostatnia, zdają się od- powiedzią na pytanie, wybuchem natchnienia, nie skutkiem rozmysłu. W tej xiędze znajdujemy już kilka pieśni, umyślnie przez nas w przeglądzie ominionych, o których niżej wspomnieć mamy na swojem miejscu, zawierających silne a często dowcipne protestacje przeciw obyczajom wieku, a miano wicie (XXVI, XXVII) przeciw niepotrzebnemu i zbytecznemu pojeniu gości i przyjaciół, które jak widziemy z anegdot trefnych Górnickiego o Smóliku i innych, do takich nieraz wiodło excessów. Nieporównanej piękności, jest ta modlitwa o deszcz, tak prosta a tak wzniosła, że każdego przejąć musi uczuciem. Niewiem dla czego nie śpiewano jej po kościołach, nie położono w xię gach modlitw, możeż co być wznioślejszego a razem prostszego i wymowniejszego nad nią: Wszego dobrego dawco i szafarzu wieczny, Tobie ziemia spalona przez ogień słoneczny Modli się dżdżu i smętne zioła pochylone I nadzieja oraczów, zboża upragnione. Ściśnij wilgotne chmury świętą ręką swoją A one suchą ziemią i drzewa napoją, Ogniem zjęte. Ty który z suchej skały zdroje, Niesłychane pobudzasz; okaż dary swoje. Ty nocną rosę spuszczasz, Ty dostatkiem hojnym Żywej wody dodawasz rzekom niespokojnym Ty przepaści nasycasz i łakome morze. Ztąd gwiazdy żywność mają i ogniste zorze. Kiedy ty chcesz wszystek świat powodzią zatonie, A kiedy chcesz od ognia jako pióro spłonie. Pieśń drugą oczekującej na powrót męża z pod Troi, odniósł bym chętnie z innemi do epoki pierwszej Jana, jest to widocznie tłumaczenie czy naśladowanie. Język pieśni zdaje się nawet to przypuszczenie potwierdzać. Pieśń trzecia jest parafrazą tej, którąśmy już cytowali w xiędze pierwszej, jako wyjętą z Od prawy posłów; dalej następuje parafraza myśli zwyczajnych Janowi o troskach bogactw i wielkości, o spokoju sumienia. Patrzmy jak maluje troskę idącą w ślad za człowiekiem: Na okręt li budowny, na koń li siędzie, Troska w okręcie, troska za siodłem bedzie. Poczęcie czwartej pieśni jest tak piękne, że nieustępuje niczemu co najcudniejszego stwo- rzył poeta. Zważajcie: jak tu, jak wszędzie, język mu posłuszny, koń posłuszny pod wpra- wnym jeźdzcem, słucha jego rozkazów. Kto mi dał skrzydła? kto mię odział pióry, A tak wysoko postawił, że z góry Wszystek świat widzę?.... To li jest ogień ón nieugaszony Złotego słońca, które nieskończony Bieg bieżąc, wrotne od początku świata, Prowadzi lata? To li jest ón krąg odmiennej światłości Wódz gwiazd rozlicznych i sprawca żyzności Słyszę głos wdzięczny, przebóg, czym na jawi, Czy mię sen bawi ? Tu widzę ani ciemne mgły dochodzą, Ani śnieg, ani zimne grady szkodzą Wieczna pogoda, dzień na wszystkie strony, Trwa nioskończony itd. Krój strof Kochanowskiego, jest zupełnie starożytny, i ta i inne pieśni, są w istocie pieśniami, którym tylko muzyki braknie, aby śpiewać można, rozmiary ich muzykalne. Po wspaniałem zaczęciu poprzedzającej pieśni, co to znowu za miła prostota naiwność, następnej, pełnej ulubionych Janowi sentencij: Chcemy sobie być radzi Rozkaż panie czeladzi, Niechaj na stół dobrego wina przjnaszaja., A przy tem w złote gęśli, albo w lutnią grają. Kto tak mądry że zgadnie Co nam jutro przypadnie? Sam Bóg wić przyszłe rzeczy, a śmieje się z nieba, Kiedy się człowiek troszczy więcej niźli trzeba. Cała pieśń jest w tym duchu. W innej (VIII) jak mi się zdaje z pierwszej epoki Kochanowskiego, nic piękniejszego nad początek, co najpiękniejsze poetów łacińskich przypomina strofy: Ty spisz — a ja sam na dworze, Jeszcze od wieczornej zorze Cierpię nocne niepogody. Użałuj się mojej szkody. Słuchaj jako bije w ściany, Z gwałtownym dżdżem grad zmięszany, Ocknij się a przemów słowo, Nieużyta białogłowo. A dalej: Słuchasz czy mój głos nie może Dolecieć na twoje łoże? Jaka wszędzie łatwość i swoboda. Koniec jest znowu obrazem wybornym: A ja długo mam bić w strony? Już u mnichów słyszę dzwony. Dziwnośmy się pomięszali, Jam niespał, a oni wstali. Pieśń dziewiąta, jest tą sławną przysłaną z zagranicy, co Reja zmusiła do uznania Jana swym mistrzem. Czego chcesz od nas panie, za Twe hojne dary, Czego za dobrodziejstwa, którym niemasz miary! Kościół cię nie ogarnie, wszędy pełno ciebie, I w otchłaniach i w morzu, na ziemi i niebie. Złota też wiem niepragniesz, bo to wszystko Twoje. Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje. Wdzięcznem cię tedy sercem, Panie, wyznawamy Bo dla Cię przystojniejszej ofiary niemamy. Tyś pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował, 1 złotemi gwiazdami ślicznieś uhaftował, Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi, I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi. Za Twojem wskazaniem morze w brzegach stoi, A zamierzonych granic przeskoczyć się boi. Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają, Biały dzień a noc ciemna, czasy swoję znają., Tobie k woli rozliczne kwiaty wiosna rodzi, Tobie k woli w kłosianym wieńcu lato chodzi. Wino jesień i jabłka rozmaite dawa, Potem do gotowego gnuśna zima stawa. Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie, Z Twoich rąk wszelkie zwierze patrza swej żywności A Ty każdego żywisz z swej szczodrobliwości. Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie, Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie. Chowaj nas póki raczysz, na tej niskiej ziemi, Jedno niech zawsze będziem pod skrzydłami Twemi. Wyobrazić sobie łatwo zdumienie tych ludzi, co tak piękne, proste, jasne myśli wyczytali w języku własnym wydane łatwo, dobitnie, poetycznie, co po Reja twardych wierszach, wy muszonych, niepoprawnych, często sens dla rymu łamiących padli na tę, dziś dla nas jeszcze piękną poezją. Kochanowski od razu stanął u szczytu i zostawił wszystkich za sobą. Często powrót wiosny, dostarcza poecie obrazów, oto jeden z najświeższych i najżywszych (X. II. IX). Serce rośnie patrząc na te czasy, Mało przed tem gołe były lasy, Śnieg na ziemi wyżej łokcia leżał A po rzekach wóz najcięższy zbieżał. Teraz drzewa liście na się wzięły Polne łąki pięknie zakwitnęły, Lody zeszły, a po czystej wodzie, Idą statki i ciosane łodzie. Teraz prawie świat się wszystek śmieje, Zboża wstały, wiatr zachodny wieje, Ptacy sobie gniazda omyślają, A przededniem śpiewać poczynają. Jakże to znowu ochocza, rzeźwa i wesoła, ta apostrofa do dzbana. (XII). Dzbanie mój pisany, Dzbanie polewany, Bądź płacz, bądź żarty, bądź gorące wojny, Bądź miłość niesiesz, albo sen spokojny. Jakkolwiek zwano, Wino co w cię lano, Przymknij się do nas, a daj się nachylić, Chciałbym twym darem gości swych posilić. Ta piosenka jak się wyraźnie z zakończenia pokazuje, wyleciała z ust poecie, przyjmującemu gości w swym domu, obyczajem krajowym, na któren narzekał, a jednak musiał mu być posłusznym. W szesnastej pieśni jest śliczne porównanie kochanki do zorzy. Już mi z myśli wypadły tu obecne twarzy Twoje nadobne lice jest podobne zarzy (zorzy) Która nad wielkiem morzem rano się czerwieni, A z nienagła ciemności nocne w światło mieni, Przed nią gwiazdy drobniejsze po jednej znikają. Mnóstwo w tej xiędze własnych i naśladowanych pieśni miłosnych, zdają się poświadczać swą treścią pochodzenie z pierwszej epoki życia Kochanowskiego. Wszystkie prawie piękne, lecz boim się cytować, bo i tak nas podobno za daleko chęć okazania zapomnianych w Janie piękności unosi, a wiele jeszcze niżej wypisywać dowodząc jego narodowości, będziemy Znowu obrazek zimy: (XIX). Patrzaj jako śnieg po górach się bieli, Wiatry z północy wstają, Jeziora się ścinają Żórawie czując zimę precz lecieli. Nam nie łza tylko patrzać też swe rzeczy, Niechaj drew do komina, Na stół przynoszą wina. Ostatek niechaj Bóg ma na swej pieczy. I dalej już wpada, w rozwijanie upodobanych sobie myśli, że nikt przyszłości nie przewidzi, że troskać się niema o co, że, Krótki wiek długiej nadziei nic lubi. itd. Pierwsza pieśń xięgi trzeciej, jest natchniona tym duchem spokojnej rezygnacij chrześcijań- skiej, któren nieodstępował nigdy Jana. Jest to rym o przyszłości, podobny treścią wielu innym rozsypanym w zbiorze poezij Kochanowskiego, Pewienem tego, a nic się nic mylę Że bądź za długą, bądź za krótką chwilę, Albo w okręcie całym doniesiony Albo na desce biednej przypławiony, Będę jednak u brzegu. Gdzie dalej niemasz biegu. , Lecz odpoczynek i sen nieprzespany, Tak panom jako chudym zgotowany. Toż samo uczucie zdania się na wolą Bożę, uczucie wzniosłe swym spokojem i prawdziwie chrześciańskie, natrafiamy znowu w pieśni czwartej, ktorą byśmy gotowi wziąść za rodzaj pocieszania się po śmierci Podlodowskiego, lub w innem jakiem gwałtownem strapieniu. Zakończenie jest prawdziwą i jedyną możną pociechą: Jedenże to Bóg i co chmury zbiera, I co rozświeca niebo słońcem złotem. Pieśń piąta, jest wyraźnie podziękowaniem Bogu, za uniknienie jakiegoś grożącego niebezpieczeństwa. Nie jest li to tylko naśladowanie lub tłumaczenie jakiego psalmu, bo charakter ma biblijnej poezij wybitny, krój i myśli ? Nie wiemy. Gdyby była własną Jana, odnieślibyśmy ją naturalnie do pierwszej epoki jego życia, bo drugą tak spokojnie przeżył, iż w niej nawet domyślić się niepodobna wypadku, jaki tu opisany jest wyraźnie. Nieprzyjaciel stał nademną, Mógł uczynić wszystko ze mną, Spałem jak zarzezany, On mi nieśmiał zadać rany. Piękna jest następna pieśń do Hanny, ale w niej już nam znajome i stokroć przez poetę wyrażone myśli, znajdujemy: w coraz nowych tylko a coraz świetniejszych wyrażeniach. U Jana bowiem, cała poezja w wyrażeniu, w expressij, w formie. Najpospolitszą, oklepaną myśl wielki mistrz czyni nową dając jej szaty młodzieńcze. Najtrywjalniejsza sentencja, uderza nas w nim, choć przeszła już w tak zwane komunaty (lieux communs). W ślicznej siódmej pieśni, żale białogłowy, którą gwałtem nie miłemu poślubiono. Wzielibyśmy ją za tłumaczenie, choć rzecz dzieję się wedle autora, na wiślanym brzegu, na wysokiej wieży. Piękne jest wyrażenie: Ręce mógł związać, myśli nie zniewoli. A nieco dalej: Jednę mam wolność w swej ciężkiej niewoli, Że się choć mogę napłakać do woli. Wszystko to dziś być może zużyte, bo takie to właśnie frazy, pochwytywali później poeci naśladowcy i walając je za sobą po ulicznym błocie, nareście zhydzili, spowszednili, zużyli. Ale w czasie kiedy to pisał Kochanowski, było to jeszcze świeże i zachwycać musiało. Pieśń ta albo jest naśladowaną, albo wysnutą z jakiegoś wypadku, najpewniej z historij dawnej; autor przeznaczać je musiał do większej całości, z której potem wyrwaną, pierwszą strofę dopisawszy, tak zostawił. Wyszczególnia dobitniej tę kobietę opłakującą swój stan, kilka wierszy ostatniej strofy. A ty mój bracie, wzorem stryja twego, Pomścij mój krzywdy i zelżenia swego. Kolęda w pieśni dwunastej zawarta, na rok nowy, pełna jest prostoty i pobożności. Takiej dziś pewnie nikt już nie napisze, tak szczerej, prostej, naiwnej, a tak poczciwej: Tobie bądź chwała, Panie wszego świata, Żeś nam doczekać dał nowego lata, Daj byśmy się. i sami odnowili. Grzech porzuciwszy w niewinności żyli. Łaska Twa święta, niechaj będzie z nami, Bo nic dobrego nie uczynim sami. Mnóż w nas nadzieję, przyspórz prawej wiary. Niech uważamy Twe przedziwne dary, Użycz pokoju nam i świętej zgody, Niech się nas boją pogańskie narody. A Ty nas niechciej odstępować Panie, I owszem racz nam dopomagać na nie, Błogosław ziemi z swej szczodrobliwości, Niechaj nam dawa dostatek żywności. Uchowaj głodu i powietrza złego, Daj wszystko dobre z miłosierdzia swego. Równie prostą, poważną, piękną i chrześciańską jest pieśń XIV, o odwadze przeciw śmierci. Boim się cytować bośmy i tak uniesieni nadto może wolności tej użyli. Ale jak inaczej dać poznać pisarza, którego dziś dla przyjemności swej, nikt pewnie nie czyta?? Pozwalamy sobie tylko początek umieścić: Synu mój! słusznie się zły człowiek śmierci boi, Ale się jej dobremu lękać nie przystoi, Bo zły mniema, że wszystek już na wieki ginie, A dobry wtenczas tylko do portu przypłynie. Tu mamy miejsce powiedzieć, o religijnem uczuciu w Kochanowskim, o jego ortodoxij — powierzchowne spojrzenie w jego Fraszki i inne urywki w których sobie często żarcików z duchownych dozwala, zdaje się naprowadzać na wniosek, jakoby się zaraził duchem reformy, co bardzo łatwo było za granicą, chociaż Sorbona, Padwa i Rzym były w całej Europie, najbardziej katolickiemi uniwersytetami; ale Kochanowski był i w Niemczech i łatwo mógł chwycić zarazy. Przemógł jednak, młodzieńczą do nowinek (jak je wybornie dziadowie nazywali) skłonność i wpływy rozliczne, z żywą wiarą przeszedł Scyllę i Charybdę (mówim stylem jego czasów) i cały zbiór pism jego głębiej się zastanawiającemu dowodzi, jak ten człowiek miał silną wiarę, jak był religijny. Kilkakroć nawet w pismach swoich dobitnie okazuje się przeciwnikiem reformy. Cytujem tu tylko (xięga IV. XV. ) wiersz o Łazarzowych księgach, poczynający się od słów: Co wymyślili ci heretykowie ? I w Satyrze, gdzie się zastanawia nad wiarą i niezgodami religijnemi. Oprócz tych miejsc wyraźnych, pieśni pełne są zwrotów nieustannych do Boga; pełne pobożnych westchnień, namaszczenia, rezygnacij chrześciańskiej i ducha religijnego. Ten duch nigdy Jana nie opuszcza. Drobne igraszki we Fraszkach i gdzie indziej, żarty z duchownych itp. kładziemy na karb wybryków młodości. A tych jest bardzo niewiele, gdy pieśni w duchu pobożnym religijnym, więcej niż wszelkich innych, że już nie wspomnim tego tak pięknego Psałterza, któren stanowi trzecią część prac Kochanowskiego i najpiękniejszy może z jego laurów. Psałterz nigdy lepiej, wierniej, prościej przełożonym być nie mógł i nie może, napróżnoby się o to silić. W tej chwili odczytywałem Super flumina Babiionis — i łzy mi na oczach stanęły; a wieleż to innych psalmów, te łzy strumieniem z pod powiek wyprowadzić by mogły?? Pieśń ośmnasta, do siebie zdaje się nucić poeta, ona potwierdza z wiela innemi, tę głęboką religijność, wiarę, chrześciańską rezygnacją, spokojną, poczciwą, o których tylko cośmy mówili. Pogodne czoło Jana, świeci nad wszystkiem co pisał. Nie rozbieramy tu pieśni Święto - Jańskich o Sobótce, bo na te niżej kolej przyjdzie, idziemy dalej. Xięga czwarta pieśni poczyna się od przekładów z Anakreonta, które się nam zdają należeć do prac pierwszej epoki Kochanowskiego, odznaczają się one jak wszystko co Jan tłumaczył, wielką łatwością i wiernością. W Anakrontykach przekład jest swobodny, spolszczony aż do użycia wyrazów, wcale Anakreonta nie przypominających, jako Kasztelan, Podgórski zrobek - Bogumiła i t. d., na które tu natrafiamy. W języku wiele archaizmów. Pewną jest dla nas, że to jedna z początkowych robót Jana. Dziewiąta pieśń jest anakreontykiem, ale podobno własnym Jana, i wedle nas bardzo pięknym, mianowicie początek: Matko skrzydlatych miłości, Szafarko trosk i radości, Wsiądź na swój wóz uzłocony Białym łabędziom zwierzony itd. Pieśń trzynasta, do snu, przejęta jest jakąś melancholją i uroczym smutkiem. Śnie, który uczysz umierać człowieka, I ukazujesz smak przyszłego wieka, Uspi na chwilę to śmiertelne ciało A dusza sobie niech pobuja mało. Chce li gdzie jasny dzień wychodzi z morza. Chce li gdzie wieczór gaśnie późna zorza, Albo gdzie śniegi panują i lody Albo gdzie wyschły przed gorącem wody. Wolno jej w niebo gwiazdom się dziwować I spornym biegom z bliska przypatrować. .....Niech się nacieszy nieboga do woli. A ciało które odpoczynek woli, Niechaj tym czasem tęsknicy nie czuje A co to nie żyć — w czas się przypatruje. Nie prawdaż, że ta dusza wśród snu ulatująca pod gwiazdy, przypatrująca się światom, jest poetycznym obrazem, a ciało co się umierać uczy? Wielu innych pieśni, w których piękności wyrażenia świecą na każdem miejscu, to w nich cały jenjusz Jana, cytować już nie będziemy. Myśli ich zawsze prawie jedne, myśli nie wymuszone, nie wydarte gwałtem z siebie, ale naturalną koleją do serca i z serca przychodzące. Oto jeszcze śliczny wiersz do miłości, którego pominąć nie można (X. IV. XXVI). Ciebie na pomoc wzywam, ciebie o miłości — . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Która spornych żywiołów gniew spinasz łańcuchem Dna morskiego i nieba sięgasz swoim duchem, Lwom srogość odejmujesz i żubrom północnym Użyte serce dajesz bohaterom mocnym itd. W wierszu tejże księgi do Jana, jakże to piękny, prost ze zbolałego serca pochodzący wykrzyknik (IV. XXXVI). Czyś ludzi nieznał? czyś tak rozumiał nieboże Że czernie inszy owoc, niż tarki dać może? Abo wilk nie miał szkodzić rogatemu stadu? Abo wąż miał za czasem przestać swego jadu? Taki jest wszędzie wielki ten nasz poeta, im głębiej wczytujesz się w niego, tem większe odkrywasz w nim piękności. Na tem tle jasnem, spokojnem, wspaniałem, myśli wielkich, narodowych, religijnych, wykwitają cudnej barwy i oblicza kwiaty poetyczne, wyrażenia zdumiewające obrazami, odcieniami, delikatnością a nawet siłą. Wprawdzie w Kochanowskim, ta siła tak jest pohamowana reflexją, że się rzadzej ukazuje, ale znajdziecie ją w satyryku częściej niż w poecie liryku, co naprzód i przedewszystkiem wylewa się ze swą rezygnacją chrześciańską i znosząc wszystko co Bóg zesłał, jak Bóg przykazał, nie użala się bardzo, nie narzeka zbytecznie, nie rozpacza, bo zna świat, zna ludzi, nieroił wielkich nadziei, a zatem nie doznał wielkich zawodów. Słyszeliśmy i słyszemy głosy, wymawiające imię Jana Kochanowskiego, z niejaką pogardą, powtarzające trywjalny zarzut, że nie jest narodowym, że czysto naśladowca tylko, tłumacz, nic nie stworzył własnego, cudze myśli przelewał, cudzego kroju wierszami. Przyszło nawet do śmiesznego, dziecinnego zarzutu, że myśli jego często chodziły w mitologicznej szacie. A jakżeście chcieli aby chodziły u człowieka, co wyssał, co strawił pół wieku na nauce wzorów klassycznych, co wyssał sztukę ze starożytnych, języka poetycznego w nich się wyuczył, kochał swe wzory i uważał je za niedoścignione; gdy papieżowi wolno było w bullach używać Dijs dla łaciny i zwać się Pontifex. Maximus, chcecie zabronić Janowi, używać Muzy, Jowisza i Apollina ? Były to w owych czasach symbola tyle myśli jednem słowem wyrażające, tak poetyczne, tak wygodne a razem tak dokładne, że bez nich obejść się nie mógł poeta. Cały świat w ówczas pisał temi przyjętemi, że tak powiem — znakami, i unarodowieniem, przyjęciem historij starożytnych krewnił się z tym światem wzorem, co go tak ubóstwiał, bo nie widział mu równego, a miał słuszność kochając go, kochał w nim bowiem doskonałość sztuki, piękność najwyższą jaką widział. Jak Janowi mitologją, zważywszy wiek w którym żył, zarzucać można, niepojmujemy zupełnie. Myślicież że ón tak wszędzie, lada dla czego, bez braku, bez potrzeby, bez miary nią szafował?? Jest to największy fałsz w świecie. Czytajcie a przekonacie się sami, że prawie z konieczności, z musu tylko wspominał te Bogi, któremi się tak brzydzicie. Ale czemuż Shakspearowi, co często także o mitologją bez potrzeby nawet i bez uczucia jej zawadzał, nikt tego nie wyrzuca i za złe mu jej niema ?? Gdzie tylko Jan Kochanowski, ma przed sobą przedmiot narodowy, obyczaje własnego kraju, tam ón najzupełniej zapomina o mitologicznych bóstwach. W Sobotkach naprzykład, prześlicznych Sobotkach, które natychmiast rozbierać, a raczej przywodzić tylko będziemy, raz tylko Faunów jakby przypadkiem wspomniał, a bajkę o Filomeli i Prognie opowiadając, przerobił ją tak, że nazwisk nawet nie wspomniał, jakby proste podanie gminu z niej tworząc. Co więcej, zaraz w następującej strofie, silne uczucie miejsca i czasu ozwało się. W Satyrze, tak czuł niestosowność swego Satyra, że niemając kim go zastąpić, a niewiedząc znów jak go postawić przed współczesnemi i w usta mu dać dzisiejsze myśli i zdania, ochrzcił Sa tyra nieboraka. Inaczej, jakby mówił o religij? W pieśniach prócz tłumaczonych i naśladowa nych, niezmiernie jest mało mitologij, w innych ani znaku, ani śladu. Daleko więcej jest w Naru szewiczu, często daleko nie stosowniej. A chcieliścież aby jej nie było w odprawie posłów, tej ślicznej płaskorzeźbie surowego greckiego dłóta, chcieliżeście aby marząc o Urszuli utra conej, nie przyszła mu na myśl bajka która z świata duchów starożytności pogańskiej? Czemże wówczas mógł zastąpić ten świat poeta ? W XVI wieku, uważano by za święto kradztwo wprowadzenie obrazów i machiny do poezij świeckiej, z ewangelij, pisma i podań kościoła; one wówczas nie były dla igraszki, nie dla poetyckich wykręcań, ale dla serca, dla duszy. Ewangelia, nie postąpiła jeszcze wówczas jak dziś, na miejsce mitologij, co niestety dowodzi, że w nią nie wierzą, kiedy jej nie szanują. Dowiedźmy tu naprzód, że Jan lubił przed mioty narodowe i brał je często, dowiedźmy to przykładami. Oto naprzód (Xięga I. VII) Pieśń narzekająca na spustoszenie Podola przez Tatarów; przedmiot narodowy i duchem narodowym prze- jęty, posłuchajmy wymownego żalu poety: Wieczna sromota i nie nagrodzona, Szkoda Polaku, ziemia spustoszona, Podolska leży, a pohaniec sprośny Nad Niestrem siedząc dzieli łup żałośny. Niewierny Turczyn psy zapuścił swoje Którzy zagnali piękne łanie twoje, Z dziećmi pospołu: a nie masz nadzieje By kiedy miały nawiedzić swe knieje. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zbójce niestety! zbójce nas wojują, Którzy ani miast, ani wsi budują, Pod kotarami tylko w polach siedzą, A nas nierządnych ach! nierządnych jedzą! Tak odbieżałe stado więc drapają Rozbójce wilcy, gdy po woli mają, Że ani pasterz nad owcami chodzi, Ani ostróżnych psów za sobą wodzi itd. Dalej następuje to wezwanie do wojny: Wsiadajmy! Czy nas półmiski trzymają, Biedne półmiski, czego tu czekają. To pan, i jadać na srebrze godniejszy, Komu żelazny mars będzie chętniejszy. Skujmy talerze na talary skujmy, A żołnierzowi pieniądze gotujmy. Insi to darmo po drogach rzucali, A my nie damy byśmy cało trwali?? Dajmy, a naprzód dajmy sami siebie, Ku gwałtowniejszej chowajmy potrzebie Tarczy niż piersi, pierwej nastawiają, Próżno przebici puklerza macają... Wybór króla jest przedmiotem innej pieśni (I. X. ) gdzie poeta religijny i głęboko wierzący w Opatrzność, na Boga spuścić go radzi. Było to w czasie Elekcij Stefana, jak się pokazuje z kilku strof tej pieśni, wspominających ucieczkę Henryka. Precz krasomówcy! wywody na stronę, A my gdzie w polu na słupie koronę, Zawieśmy złotą, jeśli nie mędrszemu, Niech ją da szczęście przynajmniej rętszemu. Pieśń trzynasta, opiewa jedno ze zwycięztw Stefana. Hymn to narodowy, poczynający się dziękczynieniem Bogu. Panu dzięki oddawajmy, Jego łaskę wyznawajmy, Który hardym mięsza rzeczy, A skromnych ma na swój pieczy. On hardy, nieunoszony, On tyran północnej strony— Zdajem się słyszeć psalmistę, opiewającego zwycięztwo Izraela. W pieśni XXIX, co to za prześliczny obraz: Gdzie pójdę wszędy widzę polskiej siły znaki:. Tu do Czarnego morza jeszcze świeże szlaki; Tu droga znakomita przez śnieżne Bałchany, Tu psie pole, a sam brzeg pruski zwojowany A ktoby oczy podał jeszcze w głębsze lata, Przodkom naszym wielka część hołdowała świata, Bo od zmarzłego morza, po brzeg Adrjański Wszystko był opanował cny naród Słowiański. Równie narodowej treści, jest zaraz następująca pieśń, na śmierć Jana Tarnowskiego K. Krakowskiego, do syna jego Krzysztofa. Jest to poważna, ale zimna pociecha, pełna tej rezygnacij i spokoju, jakie zawsze towarzyszą, wszelkiemu uczuciu Kochanowskiego. Jest tu ku końcowi tej elegij, piękny obraz. Na koniec pełen wieku i przystojnej chwały, Sam się prawie położył, jako kłos dostały! A taż pieśń, w której wzniesiony w krainy podniebne, widzi duchy królów i po kolei jewita. ( Xięga II. IV). .....widzę mężne Bolesławy Przez których dzielność i stateczne sprawy Polska szeroko swych granic pomknęła I serce wzięła! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tuż z Alexandrem Zygmunt za którego Polska zakwitła, a po długim boju Wytchła w pokoju. Pełno jest pieśni z przedmiotów narodowych u Kochanowskiego. Tak w VII (Xięga II) znać oczekujący nocą na przybycie królewskie (Stefana) śpiewa zachęcając do boju, i jakże wymownie: Prze Bóg! tycheśmy ojców dzieci, czyli W tak krótkim wiekuśmy się wyrodzili. Święty pokoju, tę masz wadę w sobie, Że ludzie radzi gnuśnieją przy tobie. Zacytujem tu jeszcze wiersze do J. Konarskiego Bisk. Poznańskiego, do młodego Radziwiłła (II. XXVIII. XXIX) i do Mikołaja Firleja (Xięga III. XIII). Niezmiernie znowu od tych, więcej jest pieśni, w których maluje obyczaje swojego wieku, okazując się w nich wybornym Satyrykiem, pełnym dowcipu, często oburzenia, częściej dojmującego szyderstwa. Jedną z wad którą najchętniej ohydzał, było pijaństwo, zbytek i niezgody. U Jana Kochanowskiego Sa tyra przebiera się rozmaicie, w piosenkę, w list, w odę; ale to zawsze Satyra, co maluje żywo czas, obyczaje i odkrywa śmieszną stronę, słabą stronę, aby w nią silnie uderzyć. W tych saty rycznych ucinkach Kochanowski nieustępuje nikomu, nawet wielkim naszym Satyrykom XVIII wieku. Przebieżmy tę najciekawszą może część poezij, wskazując na nieporównanej piękności i prawdy obrazki, w niej zawarte. Oto naprzód (I. XXVI) dowodzenie jak źle się dopijać przyjaciół w bankietach. Co to za śliczne i jak pełne dowcipu zakończenie. ..... począwszy od stworzenia świata, Aż po te nasze ostateczne lata, Ledwie par kilka w dziejach opisano Które za prawe przyjacioły miano. A my się tego piwem dopić chcemy? Za prawdę lekce przyjaźń szacujemy. W następnej pieśni, ta sama myśl dramatycznie przedstawiona.. Przez zdrowie gospodarz pije, Wstawaj gościu — A prze czyje? Prze królewskie — powstawajmy, I także je wypijajmy. — Prze królowej! wstać się godzi I wypić. Ta za tą chodzi. — Prze królewnej! — Już ja stoję A podaj co rychlej moję. — Prze biskupie! powstawajmy Abo raczej nie siadajmy Ta prze zdrowie Marszałkowe, Owa gościu wstań na nowe.. Ta prze Hrabię — Wstańmy tedy, Odpoczniemże nogom kiedy? Gospodarz ma w ręku czaszę My wiedzmy powinność naszę. Chłopcze wymknij ławkę moję Już ja tak obiad przestoję. A dalej, co to za pełen prostoty obrazek,w rozmowie pana z włodarzem. — Pijże włodarzu — Panie jużem podpił sobie Pij ty przed się. Dziękuję jako panu tobie. Mało już nie mam za swe, a człowiek się boi By z słówkiem nie wyleciał, co więc chmiel rad broi. Pij ty włodarzu i mów coć się będzie zdało Prosto jako za naszych ojców więc bywało. — Tak ci bywało panie, pijaliśmy z sobą, Ani gardził pan kmiotka swojego osoba. Dziś wszystko już inaczej, wszystko spoważniało, Jak to mówią — postawy dosyć — wątku mało! W xiędze II pieśń X, jest także rodzajem patetycznej Satyry. Ostatni w niej obraz, całkiem satyryczny. Nie umie syn ślachecki na koń wsięść na łowy Na dziki zwierz z oszczepem jechać nie gotowy, Lepiej kufla świadomy, albo kart pisanych, Każesz li dać i kostek prawem zakazanych. Więc ojciec krzywo przysiągł, wydarł sąsiadowi, Gotując niegodnemu spadek potomkowi I przybywać ma rzkomo, ale niewiem czemu, Zawsze na czymścić schodzi państwu niesporemu. Doskonałą Satyrą, jest XXI pieśń (Xięga II) humor tu nawet satyryka. Czołem na cześć, łaskawy mój panie sąsiedzie, Boże nie daj u ciebie bywać na biesiedzie — Każesz mi pić prze dzięki twe przemierzłe piwo, Że do dna nie wypijam patrzysz na mnie krzywo. Wszystkoć wadzi, boć na nos biedna mucha padła, Rzucasz głową i mniemasz, że cię do krwi zjadła. Od stołu żonie każesz, fukasz na pachołki, Wyciskałeś talerze, wyciskasz i stołki. Patrzaj djable, że się tu i gościom dostanie Gniewaj się jako raczysz, tylko nie lej panie, Bo ja w tem piwie twojem roskoszy nic czuję, Zdrowie rad mam od ciebie, kufla nie przyjmuję. Jeślić o słowo idzie, kto więcej pić może, Dajęć przodek w tym męstwie, sam pójdę na łoże, Już ty bądź w tym rycerzem, co piwo usieczesz — Tego niewiem, jeśli przed chłopem nie ucieczesz. Jeśli też tak rozumiesz żebyś mnie częstował — Męczysz mnie nie częstujesz — tociem podziękował. Chcesz mnie uczcić — Dajże mi dobrą wolę w domu A niechaj po niewoli nie pełnię nikom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . I tak we łbie rozumu po trzeźwu nie wiele A ostatek chcesz zalać w to miłe wesele, Niech raczej nic nie będzie — mali go być mało! Radoby niebożątko z mózgu oszalało. Więc też wojna bez wici — gospodarz się wierci Porwoniście zabitej na ostatek śmierci. Do tyłam was rozwadzał, aż mi się dostało Bijcie się póki chcecie — mnie tam na tem mało. Kufle lecą jako grad: a drugi już jęczy, Wziął konwią aż mu na łbie zostały obręczy Potem do arkabuzów — a więc to biesiada? Jeśliście tak weseli, jakaż u was zwada? Nazajutrz się jednają — przed się go nalewaj, A kto z nieżadnym głosem przed pany zaśpiewaj. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Bodajże wam smród w gębę, mili pijanice, A trąd na twarz, bo żona lubi takie lice. Krzywe nogi na starość, nieobrotnej szyje, Krom klątwy, kto będzie żyw, snadnie się dopije. Ten obraz bankietu ślacheckiego, nie jestże wyborny? A co za dowcip w opowiadaniu, jak trefne ucinki. Mnóstwo jest podobnych obrazków z żywego świata wziętych u Jana. Taki i następny (II. XXII) z dość pospolitego poetom rzymskim tematu, do starej zalotnicy. Taki jeszcze anakreontyk pijaczy (XXIII). Niech się tu nikt z państwem nie ozywa Ani z nami powagi używa Przywileje powieśmy na kołku, A ty wedle pana siądź pachołku. Tam dobra myśl nigdy nie postoi Gdzie z rejestru patrzą co przjstoi A powiem wam, że się tym świat słodzi, Gdy koleją statek i żart chodzi i t. d. Żale forty (może naśladowane) (II. XXVII) niczem innem nie są tylko satyrą na nierządnicę — początek ich tylko tu przywiedzieni. Użałuj się kto dobry a potłucz zawiasy I mnie samą wrzuć w ogień, bo przez te niewczasy Dobrze już nie szaleję, ja fórta strapiona Jednak mnie ten bezmierny niepokój dokona. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Co tu za mej pamięci powrozów stargano, Wrzeciądzów ukręcono, młotków skołatano, Teraz już głowicami łotrostwo mnie tłucze A ubogi gospodarz kryje się pod klucze. Tom II. W pieśni do Arcy-Biskupa Gnieznieńskiego, jaki to piękny obrazek. (III. Xl). . W jakiej tęsknicy domu pozostały Wygląda ojca miłego syn mały, Który mu kupić jarmark obiecował Gdy się do miasta rano wyprawował. Więc się kłopoce co tam ojciec trzyma Mniemając że ón inszej sprawy niema Jeno pas kupić, abo czapkę nową Abo nakoniec kukłę szelągową A ten czego dom za się potrzebuje Tym czasem chodząc po targu kupuje, Tu sól, tu garnce, tu kocioł miedziany, Tu krój, tu lemiesz, tu wóz okowany. Aż nic nakoniec niema w pęcherzynie, Syna wzdy szklanna banieczka nie minie. I gdzież tu proszę ta wyrzucana mitologia, którą tak ma być przesycony Kochanowski? Nie sąż to obrazy narodowe, krajowe, swoje własne. Pieśni Święto - jańskie o Sobótce, naprzód są z myśli narodowej, ale i wykonaniem zbliżył się w nich wielce poeta do gminnych, prostych, sielskich piosnek. We wstępie rozpala poeta ognie, rozsypuje tłum widzów, bąki grają, echo powtarza, siadają na murawie i występuje sześć par dziewcząt bylicą przepasanych. Pierwsza śpiewaczka tłumaczy że Sobótka od najdawniejszych cza- sów palona bywała; potem biorąc z tego treść pieśni, do zachowania dawnych świąt i zwyczajów zachęca. Wszędzie prostota wyrażeń prawdziwie wiejska, gminna, a poetyczna. Druga śpiewaczka jakże wesoło poczyna, . jak naiwnie, zupełnie tonem piosnki gminnej. To moja największa wada, Że tańcuję bardzo rada. Powiedzcie mi mc sąsiady? Jest tu która bez tej wady? W pieśni trzeciej, wyśmiewają pijaka — co ciągnął kota. Jak naiwnie poczyna się czwarta: Komum ja kwiateczki rwała A ten wianek gotowała? Tobie miły nie inszemu Któryś sam mił sercu memu. Początek ten komum itd. jest zupełnie zwrotem prostej piosnki gminnej. W piątej prawdziwie wiejskie opisane zaloty, i ten wyborny Szymek co nieustannie na trzewik dziewczynie następuje, A powiada że miłuje. W szóstej malowniczy, a prosty obraz lala i nadziei zbiorów z pola. W siódmej ofiaruje się dziewczyna iść ze swym miłym na łowy, co chętniej poluje niż tańcuje albo pije; gotowa za nim ze psy lecieć i sieci mu zastawiać. Ósma, pastusza: Pracowite woły moje Przy tym lesie chłodne zdroje, I łąka nieprzepasiona Kosą nigdy nie sieczona. Tu wasza dziś pasza będzie, A ja mając oko wszędzie, Będę nad wami siedziała I tym czasem kwiatki rwała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pracowite woły moje, Wam płyną te chłodne zdroje, Wam kwitnie łąka zielona, Kosą nigdy nie sieczona. W dziewiątej pieśni, co się tak ślicznie poczyna, opisana historja Filomeli i Progne, ale przez dziwne przyzwoitości uczucie, imiona ominione i zrobiono z niej zupełnie powiastkę gminną, po prostu opowiedzianą. Ja płaczę a żal zakryty Mnoży we mnie płacz obfity. Spiewa więzień okowany Tając na czas wnętrzne rany. Śpiewa żeglarz, w cudze strony Nagłym wiatrem zaniesiony I oracz ubogi śpiewa, Choć od pracy aż omdlewa. Śpiewa słowik na topoli A w sercu go przed się boli, Dawna krzywda itd. W piosnce tej historja Filomeli, stała się bajeczką gminną, którą wybornie w pieśń włożył poeta. A zaraz ukończywszy ją woła autor, jak by się wymawiał. Chwała Bogu, że te kraje Niosą insze obyczaje, Ani w Polsce jako żywy Zjawiły się takie dziwy. W pieśni dziesiątej kochanka narzeka na miłego co ją opuścił i na wojnę odjechał. W jedenastej opis wdzięków cudnej Dosi, zakrawa na rubaszność, tak usilnie, poeta szukał prostoty i naiwności wiejskiej. W dwunastej jest tu pochwała wsi, tak popularna, którą wszyscy na pamięć umieją — Obraz prześliczny, zawsze z tem staraniem o prostotę wiejską wykonany. Dla nas, niema wątpliwości, że Jan Kochanowski, do pieśni o Sobótce, natchnąć się musiał gminnemi piosenki, a nawet w wielu miejscach za lemat ich użyć, za prototyp swoich. Z wielką sztuką idzie w ślad za myślami ludu, za najzwyklejszemi jego uczuciami, za tem co go porusza, co go weseli, co go smuci. Wszystkie te śpiewające dziewczęta, prócz dwórki, co gdzieś o Filomeli zasłyszała i po swojemu to wyśpiewuje: prawe wiejskie dziewochy, pie- śni ich nie uczone, ubrały się tylko w rym gładszy i świąteczną jakby szatę. W Sobótce jest Kochanowski narodowym, o ile nim tylko swojego czasu być mógł, a więcej niż ktokolwiek po nim był, aż do XIX wieku; bo późniejsi wszyscy niepojmują ani poezij gminnej jak ón, ani przypuszczają ją za pierwiastek dla sztuki — ón to jeden daje przykład studjowania natchnień gminu w XVI wieku i jeden tylko tworzy w jego duchu, nie rojąc sobie jakiegoś konwencjonalnego pastuszego ludu, ale z prawdziwego biorąc wzory. Jeszcze tylko kilka obrazków, z pieśni, na dowód narodowości Jana, o którą nam wielce chodzi. Oto naprzykład (IV. X. ) jeden z najrzadszych u Kochanowskiego, bo w nim sam się ukazuje: Pawle, rzecz pewna u twego sąsiada, Możesz długiego nie czekać obiada. Bo w mej komorze szczera pajęczyna W piwnicy także coś na schyłku wina. Ale chleb (wedle przypowieści) z solą, Każę położyć przed cię z dobrą wolą. Muzyka będzie, pieśni też dostanie, A k temu płacić niepotrzeba za nie. Bo się tu ten żmij rodzi tak okwito, Lepiej daleko niż jęczmień i żyto. Przeto siędź za stół mój dobry sąsiedzie, Boś dawno bywał przy takiej biesiedzie, Gdzie śmiechu więcej niż potraw dawają, Ale poetom wszystko przepuszczają. Innego rodzaju jest obraz w pieśni XXI (Xięga IV) do Wojewody. Czarny koloryt jego zaraz w końcu uczuciem religijnem się wyjaśnia. Albo jeszcze w pieśni XXXVII do Stanisława Wapowskiego, gdzie tak dawne czasy maluje: Szczęśliwe czasy kiedy giermak stary Był tak poczciwy jako te dzisiejsze, Jedwabne bramy coraz kosztowniejsze. Wprawdzieć nie było kosztu na maszkary Ale był zawsze koń na stajni rzeźwy Drzewo, tarcz pewna i pancerz na ścianie, Szabla przy boku, sam pachołek trzeźwy Nic szukał pierza wyspał się na sianie A bił się dobrze! Bodaj tak uboga Dziś była Polska — a poganom sroga. Chcecież jeszcze więcej dowodów narodowości Kochanowskiego, nie jestli jeszcze jawna, że wszystko czerpał z siebie i ze świata co go otaczał. Późniejsi następcy, naśladowcy, weszli już w ten świat konwencjonalnych myśli, którego ón jeszcze nie pojmował. W nim wszystko albo starożytne, albo własne swoje, rodowite polskie. On zawsze oryginalny sam sobą, nie naśladuje nigdy. Ma sobie właściwy sposób widzenia świata, malowania go, własną wzniosłą moralność, chrześciańską, spokojną, i język swój, co go sam stworzył, a który my mu winniśmy. Wieki późniejsze co po nim przepłynęły, więcej mu ujęły, niż dodały. Obrazy Jana są zawsze wspaniałe, wielkie, ciche i pogodne, mniej dobrze maluje burzę, bo jej w życiu nie czuł i niepojmował przy swej rezygnacij i pokoju duszy, bo w niej nie było ani ciało, ani dusza jego. Drobne przygody jego żywota odbijają się w poezjach z cudowną wiernością rysów. Patrzcie, jak pięknie maluje naturę, jak trafnie wystawia ludzi. Jego natura i ludzie przy całej swej prawdziwości, mają zawsze cóś idealnego, wzniosłego, czystego; nigdy nie pokazuje strony ich czarnej, gorszej, plamistej. Celując w obrazach swobody, wesela, albo cichego smutku, gdy zechce wyśmiewać, szydzić, wywięzuje się z satyry, z dowcipem nieporównanym, z jakąś naiwnością, dobrodusznością, wzbudzającą tem szczerszy uśmiech, że opowiadać zwykł rzeczy zabawne, wesołe, z zupełną powagą i serio. Jaki to malarz - satyryk w tych urywkach cośmy je wyżej przywiedli, a prócz nich w wybornych swych Fraszkach. Jak chrakterystyczne natrafiamy w nich postacie, zacnych sąsiadów, i tak zwanych przyjaciół i cudackich czupiradeł. Kochanowski, powtarzamy, — zawsze jest sobą. — Duch jeden w całych jego poezjach, a duch to narodowy i religijny nadewszystko. Duch ten, moralność Kochanowskiego jest obrazem ducha narodu, który odbił się w swoim poecie. Zdania jego stały się popularne jak przysłowia, a pieśni niektóre przeszły po części w najulubieńsze cytaty. Takiemi są w części lub całości, xięgi pierwszej: XIX. XXIII. II. XIV. XXX. III. IV itd. itd. O Bogu, o świecie, o ludziach, przeciwnościach, nieszczęściu, miłości, kobietach, itd. itd. zdania Jana były zdaniem ogółu u nas, i to nawet nie w jego tylko epoce, ale przez dwa wieki później do naszych dni prawie. Czy cieszy w przeciwnościach, dodaje ducha, krzepi, czy zachęca do dzbana, czy o ukochanym mówi kraju, o młodzieży, o kobietach, czy o Bogu, o przyszłości, zawsze to stary Polak kontuszowy, którego myśli nikt się z potomków nie zaprze, którego zdania cały świat Polski podzielał. Duch jego jest prawdziwie narodowym, naszym, nawet nałogi, plamki, przywary, swojskie a niepożyczane. Miły mu dzbanek, widzicie, miły mu gość od Boga zesłany, miła przystojna biesiada, wioska i rola, zachęca do oręża, do konia, do łowów; miły mu nadewszystko kraj własny, droga jego pomyślność. Lubi źle wróżyć o przyszłości i gderać, o wychowaniu prawiąc, całe gruntuje na koniu i szabli, na rozwinieniu siły fizycznej i męztwa. Głęboko w sercu ma wiarę i brzydzi się reformą, o którą się jednak otarł, i białą swą szatę o nią z tyłu, choć tego niepostrzega — osmolił trochę. Powtarzam, swój ón, narodowy i nie naśladowca wcale. Chcecie li wiedzieć co utworzył? Oto cztery xięgi prześlicznych, różnobarwnych pieśni, Satyra, Proporzec, Odprawę posłów, Pamiątkę Janowi Tęczyńskiemu, Fraszki, Muzę, Zuzannę, Marszałka itd. Alboż jeszcze mało ? We wszystkich tych utworach swoich, jest narodowym i duch jego nie przesiąkł cudzemi wyziewy, za granicą nawet, nie zaraził się temi nowinki, co tak w ówczas smakowały wszystkim. Przywykliśmy dziś do utworów, w które człowiek wlewa co tylko ma porządnych i nieporządnych passij, co tylko ma siły, co ma namiętności, ognia i życia. Przyszła do tego z zbytniej wprzód słabości, w zbytek siły (któren jest także chorobą) przerodzona literatura; że w nią jak w brudną rynwę, zlewają się resztki potraw wykwintnych i pomyje gorącej wszy- stko co jest w człowieku bezwstydnie nagie, w niej się ukazuje. Nie tak było dawniej, i tego rodzaju siły, ognia i życia, co czytelnika z zawiasów wysadzają, co mu burzą głowę i rozbijają piersi, nie szukać w Kochanowskim. On podobien jest wielkiej, wspaniałej, cichej rzece, co pławi spokojna bogate dary ziemi do odległych krain; na jej brzegach naprzemian świetne, pogodne lub chmurne, ale wspaniale zawsze, ale jednostajnie ślachetnego oblicza widoki. — Ona sama posuwa się wolno i połową odbija niebiosa, a skrajami tylko ziemię przez którą przechodzi. Nasz Jan wstydziłby się był pokazać w swych pieśniach głębokie wnętrze duszy, w której zakąty często się wciskają brudy nieoddzielne od człowieka. On co miał takiego w sobie, spowiednikowi tylko, tylko westchnieniem żalu nad sobą, Bogu powierzał. Jeśli jest w nim czasem coś obnażonego, swawolnego, nie przepisujemy tego tym przyczynom, które dziś swawolę nagą w literaturę wiodą. On o tyle się tylko obnażał, o ile jego wieku zwyczaje wymagały, o ile starszych przykłady, utorowaną drogą wiodły go ku temu, a zawsze o ile dozwalała przystojność. Swawolny jego żart, częściej leż jest po prostu żartem tylko, swawolą, wesołem szczebiotaniem, passij niema w tej swawoli, niema namiętności jak dzisiaj. Dzisiaj wszystko się opisze, co się myśli, co się poczuje w sobie, począwszy od wszelkich chorobliwych ciała wzruszeń, aż do wszystkich najdzikszych myśli duszy naszej, myśli występnych, które bezwzględnie obnażamy, jak gdyby tym wszetecznym ogniem mogła się rozgrzać literatura, miał się dowodzić poetycki zapał. Dawniej tak nie było. On, gdy swawoli nawet, miarkuje się, i zwierzęcej strony człowieka, a chuci jego nago nie pokazuje, żartuje z nich na zimno, nie rozpala niemi słuchacza. Patrzcie jak zawsze umiarkowany, powa żny, jak moralny nawet w najmniej moralnych swych pieśniach, które podyktowała namiętność, ale tuż stał na straży wstyd, rozsądek, szacunek samego siebie i ludzi. W najwolniejszych powiastkach, gdy mu na pióro wleci myśl płocha, pusta, jest to realnie myśl tylko płocha, ale nie namiętna, nic buchająca czarnym passij dymem. Swawola jego jest tylko swawolą, nie zaraża, nic rozpala. Wymówić go jeszcze można tara gdzie swawolny. Przykładem greckich i rzymskich poetów dawnych, ulubionych wzo- rów ówczesnych, co wskazywali drogę, pierwsi bezwstydnie się obnażywszy; po nich Europa XVI wieku, w swych epigrammatach i ucin- kach, wzięła dziedzictwo swawoli i patent bezwstydu. Piękna dykcja i trochę dowcipu były im exkuzą; — wziął to za wymówkę i nasz poeta, choć najmniej w tem i dawnych i współcześnych sobie naśladował. Z resztą małej tej ilości swawolnych ucinków i fraszek, nawet wymawiać i tłumaczyć nie widziemy więcej potrzeby. Idziem dalej z rozbiorem naszym. Treny Kochanowskiego, są wybuchem żałości rodzicielskiej, po śmierci najulubieńszego dziecka, żałości już w pierwszem gwałtownem objawieniu się jej, przecierpianej, utulonej, a w cichy, długi zmieniającej się smętek, wylewający się powoli, w natchnionych bólem, poezjach. Nie jest to zimny jak w Klonowiczu na śmierć Kochanowskiego trenach, utwór; — sztuczne wzbudzenie żałości i sztuczny jej wyraz, jest to prawdziwy ból, prawdziwa skarga ojcowska, z rany już zaskrzepłej a jeszcze boleśnej płynąca. Nieskończona tu liczba pięknych obrazów i wybornie wyrażonych uczuć. — Tak w pierwszym trenie, to porównanie do węża połykającego ptaszęta: Tak więc smok upatrzywszy gniazdo kryjome Słowiczki liche zbiera, a swe łakome Gardło pasie: tym czasem matka szczebioce Uboga, a na zbójcę coraz się miece. A nieco niżej, jak pełen boleści nieudanej więc prostej, ten wykrzyk z duszy: Próżno płakać podobno drudzy rzeczecie! Cóż prze Bóg żywy, nie jest próżno na świecie, Wszystko próżno!!.... Poczęcie trenu drugiego, jak i wszystkie one, nadto są znajome, abyśmy je wypisywać tu mieli. Ze wszystkich poezij Jana, podobno treny, największą sprawiedliwość u ludzi znalazły i najłacniej do serc trafiły. W trenie trzecim, jaki smutek rozlany, jak śliczne zakończenie, wzywające dzieciny, aby mu się przybywającemu na świat lepszy z rączkami na szyję rzuciła. We wszystkich dalszych trenach ten sam żal się rozlewa rozmaicie obrazowany, w piątym ta podcięta oliwka, co powoli więdnieje i usycha, w szóstym widziemy nieporównane dziecię, żegnające matkę i ojca przed śmiercią i szczebiocące jeszcze usteczkami co się za chwilę zamknąć mają. Dalej z jakimże smutkiem pogląda na pozostałe ubiory i sprzęty, co Urszulę przeżyły; a ona wzięła tylko z sobą koszulkę, czepeczek, a od ojca bryłkę ziemi pod głowę — I nic więcej — Wierzym czytając, że poeta płakał, a łzami pisał. W ósmym widziemy ten dom pusty, w którym jednej maluczkiej duszy zabrakło, a tak wiele z nią ubyło — taka cisza, taka samotność — Ojciec milczący, matka płacze — i cicho — cicho, niema rozśmiać się komu — z każdego kąta żałość człowieka chwyta. W następnym trenie odzywa się poeta, do mądrości nieczułej, stoickiej co uczy wszystko znosić, a na nic nie narzekać. Szedł i ón do takiej mądrości, ale teraz jedna bolesna strata, z niej go zrzuciła. Pyta gdzie się podziała dziecina? Czy wsłowika zamieniona, czy w czyścu zmywa plamkę, jeśli jaką miała — czy po śmierci poszła, kędy pierwej była? I wzywa jej: Pociesz mnie jako możesz, a staw się przedemną Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną. W jedenastym trenie, żal przywodzi go do rozpaczy, sam nie wie za co padła na niego boleść taka, za co go los tak srodze dotknął. Miarkuje się jednak w końcu — Opisanie nie zwyczajnych dziecięcia przymiotów, zajmuje tren dwunasty, a jeśli zważym, że Urszulka, miała, jak autor powiada, półtrzecia roku (30 miesięcy) tem dziwniejszemi się one wydadzą.. Obraz tej dzieciny, prześliczny, ojcowskie serce go malowało. Wyrażenia wszędzie dziwnie dobrane, dziwnie delikatne. Porównanie zjawienia się tego dziecięcia na świecie do snu, w trenie XIII prześliczne i naturalne: Omyliłaś mię jako nocny sen znikomy, Który wielością złota cieszy zmysł łakomy Potem nagle uciecze, a temu na jawi Z onych skarbów, tylko chęć a żądzę zostawi. W trenie XV, znowu żywsze, i prawie rozpaczliwe głosy słyszeć się dają: Nieszczęsna matko (Niobe) Gdzie teraz twych siedm synów i dziewek tak wiele, Gdzie pociecha? gdzie radość? gdzie twoje wesele Widzę czternaście mogił, a ty nieszczęśliwa, I podobno tak długo nad wolę swą żywa, Całujesz zimne groby — Takie więc kwiaty leżą kosą podsieczone, Abo deszczem gwałtownym na ziemię złożone. W trenie XVII z zwykłem sobie uczuciem religijnem do Boga się odzywa i woła z głębi duszy: Muszę płakać — o mój Boże! Kto się przed Tobą skryć może? W ostatnim, matka Jana pokazuje mu się we. śnie, z Urszulą na ręku: Taka jak po paciórek do mnie przychodziła, Skoro z swego posłania rano się ruszyła, Koszulka na niej biała, włoski pokręcone Twarz rumiana, a oczki do śmiechu skłonione. Co to za śliczny obraz! W pocieszającej mowie matki, pełno najpiękniejszych myśli. Tak naprzykład: Ziemia się w ziemię wraca, a duch z nieba dany, Miałby zginąć, ani na miejsca swe wezwany? Spokojność niebieska świeci nad mową du cha, co z niebios zstąpił, aby strapionego pocieszyć. W ogólności treny są dziwnie pięknym poematem, pełnym uczucia i obrazów — Prawdziwa to poezja, strugą łzawą z serca płynąca. W trenach nie tylko się poeta ukazuje, ale człowiek, czuły, przywiązany, umiejący kochać — odsłania się w nich życie jego prywatne, co dnia każdego, poczynało się modlitwą dzieci u ojcowskiego łoża. W Muzie poeta chciał zda się pocieszać myślami o zacności poezij, o poetów losie, w zapomnieniu a pogardzie współczesnych. Niewierny do jakiej epoki odnieść ten poemat, bo Jana Kochanowskiego od razu uznał naród poetą i jak należało uczcił; od ukazania się swego miał wielbicieli i nie było głosu, co by sławie jego zaprzeczył. Jednakże początek poemaciku tego, objawia jakieś zniechęcenie; cały się na tej osi obraca. Sobie śpiewam a Muzom, bo kto jest na ziemi, Coby serce ucieszyć chciał pieśniami memi. Tu następuje gorzki uśmiech i szyderskie spojrzenie na tych, co duszy się swej i dusznych uciech zaparłszy, za groszem tylko i zyskiem uganiają. W Pamiątce Jana Tęczyńskiego, pełno jest pięknych obrazów, cały to także poemat, ale treść jego traiczna do rodzaju talentu autora nieprzypadała wcale. Dla tego mimo starania, mimo wykończenia, brak tu może uczucia i zapału, brak przejęcia. Pojedyńczych piękności, powtarzamy, wiele: Taki jest obraz: Bo jako na krępaku wiatr ze wszystkiej siły Burząc dąb stary wyparł, a ten wykręcony Padł i dobrą część lasu starł na wszystkie strony. Taki obrazek Wilejki wpadającej do Wilij i obraz burzy na morzu, mniej silnemi jednak rysy nakreślony. Nareście piękne są jeszcze, ale więcej patetyczne niż poetyczne ostatnie słowa Tęczyńskiego, które poeta w usta mu kładzie. Bez wątpienia ten wiersz Kochanowskiego, natchnąć musiał znakomitego pisarza, co niedawno stworzył piękny romans historyczny o Tęczyńskim. Jednym z najpiękniejszych i najgodniejszych uwagi, utworów Jana, jest Satyr. Jest to obraz Polski w XVI wieku połowie, obraz opinij Polaków o sobie i przyszłości własnej, opinij le- pszej części narodu; — obraz obyczajów, mniemań, wad narodowych, wróżby nareście na przyszłość, wróżby co przez lat dwieście kilkadziesiąt, aż do swego uiszczenia, brzmiały nieustannie nad głowami nieopatrznych i przebrzmiały, jak głos Kassandry, witane śmiechem i niewiarą. Sprawdziły się i smutno dziś czytając je pomyśleć, że widząc bliski upadek, tak wesoło szli wszyscy do niego! Satyr jest wyborną satyrą, w swobodnej formie gderaniny starca, wylaną. Satyr odzywa się do Zygmunta Augusta, jako do naczelnika narodu. Wyszedł ón z lasów, spójrzał na świat, i stary gdera co inną widział Polskę, inny świat, narzeka na zepsucie, na zmiękczenie obyczajów. Nie jest to komunał, jak by się komu zdawać mogło, dla tego, że to narzekanie powtarzane, stało się dziś, po trzechset latach komunałem w istocie. Ale właśnie za Zygmunta Augusta, po dość długim pokoju, w którym jak Jan powiada, Polska zakwitła, obyczaje, stały się polerowniejsze, na dwory, do domostw ślachty i panów wkradł się zbytek, a jak zawsze skutkiem pokoju, duch rycerski wygasać zaczynał, a handlarski wyrastać. Panowanie Augusta dla Polski, było dla Polski, czem Franciszka I° dla Francij; cha- raktery nawet obu monarchów, wiele mają w sobie podobieństwa. Nad tem to, wzrostem ducha handlu, ubolewa poeta, w początku zaraz wołając, że niema w Polsce: Jeno kupcy a rataje. Że lasy, na klepkę, wańczosy, potasze powycinano, a biedny Satyr uciekać musi z nich, szukając sobie innego kraju: Gdzieby w ludziach niebyło takiego starania O te biedne pieniądze. Na Podole, przeciw Tatarom nikt nie jedzie, wszyscy się pławią do Gdańska za talarami. Dawniej, powiada, inną była stara Polska uboga, kmieć parał się koło roli, a ślachcic przez lat siedem bił się nieustając. I to wszystko bogactwo kto się sławy dobił. Lepiej się nią niż złotym łańcuchem ozdobił. W pokoju nawet smakowały im jedynie rycerskie zabawy — koń i zbroja. W polu lud służebny trwał zawsze: Tymci Polska urosła, a granice swoje, Rozciągnęła szeroko między morza dwoje. A wy — odzywa się do współczesnych Satyr: Skowaliście ojcowskie granaty na pługi, A z drugiego już dawno w kuchni rożen długi. W przyłbicach kwoczki siedzą, abo owies mierzą, Kiedy obrok woźnice na noc koniom bierzą. Kot czy to nadzieżny koń, a poczet zaś woły Które stoją i w stajni i w tyle stodoły! To już rotmistrz co fuka na chłopy u pługa, A jego przedniejsza broń toczona maczuga. Potem wystawując że zbogaciał kraj, przez podniesienie rolnictwa — prawda, rzecze, ale dawniej przed upadkiem bogatszy był jeszcze. I cóżeście dokazali swemi bogactwy? pyta. Spójrzcie na Prusy, na porządek w nich, budowy, drogi, mosty, zamki. Jest li co u was bogatych takiego ? W przeciągu lat kilku, Tatarzy pięć razy was najechali, a bracią waszą zaprzedali w Turecką niewolę, dwakroć ziemię waszą przeszedł nieprzyjaciel, wzięty Połock, dopominają się Halicza. Szwed przez morze was sięga, Inflanty z garści wydziera. To owoc bogactw i skutek przekucia oręży na pługi! Ale to nic jeszcze — będzie więcej, gdy poznają, żeście swych przodków zabyli. Niemcy coraz bliżej k wam, coraz się pod was pomykają, a wy tymczasem korczujcie, kopcie stawy, wieźcie i pławcie Wisłą burtnice i ławy, palcie lasy na popiół, rąbcie na wańczosy. Polak od pola zwany, mówicie, niech że będzie pole — A gdzież się skryjecie gdy was nieprzyjaciel napadnie, bo podobno bić się nie będziecie! Tu narzekanie na zbytek powszechny, który ubogiemi czyni wszystkich; bo zbytkownikowi nigdy dosyć. Często już cytowano, to charakterystyczne z Satyra miejsce, musiemy je jednak przywieść. Aby miał zginąć niechce ustąpić nikomu. Da kto pięćdziesiąt potraw, da ón tyle troje, Ty go upoisz, a ón i woźnice twoje. Ty w rysiu, ón w sobolu. Ty na czapce złoto On ma i na trzewiku, chocia czasem błoto U niego obercuchy szersze niż u kogo Od kabata sto złotych jeszcze to nie drogo. A kiedy się wystrychnie w usarskim ubierze Po kołnierzu go poznasz, bo błam futra bierze. Więc jako mu nie rzeczesz — Miłościwy panie — To już pewna przymówka — Żeś głupi ziemianie. By też najwięcej przegrał, nic go to nic smuci, Jeszcze nadto chłopiętom ostatek rozrzuci. Pochlebcę to jego dwór, a rada zwodnicy, Odźwiernych mu nietrzeba, strzegą drzwi dłużnicy. I znowu powtarza, że mniemanych bogactw dzisiejszych, nie znać wcale w szafunku. Kto dziś zamek założy? kto klasztór zbuduje? Kto panu miasto puści i summę daruje? Rychlej wezmą od króla, niż mu dadzą. Tu dziwaczną mieszaniną, Satyr wpada na rzecz o wierze. Niezbędną była, w obrazie tego czasu, wzmianka o wierze, ale autor kładnąc w usta Satyra którego papieżnikiem zowią, wymawia się, opowiadając, jako stary Baccha sługa, później się ochrzcił. Nakoniec jam się ochrzcił i szedłem w te kraje. Dawniej, powiada, dawniej, gdy cnotą ludzie się rządzili, praw było mato, teraz prokuratorów, rzeczników, Statutów, moc wielka, a sprawiedliwości niema. Dawniej usiąść do stołu z podejrzanym, nikt nie chciał, przed nim obrus rznięto, talerz nożami kłuli — musiał ustąpić. — Dziś, ledwie jedno zostało z dawnego zwyczaju i to u kobiet tylko, bo matka jeszcze córce podaje, że cnotliwa przy wszetecznej nie usiędzie. Chcecie aby was po staremu król tylko i sejm sądził, ale któż w tylu występkach i nierządach, sądzić wystarczy — Wróćcie do dawnych obyczajów, a i prawa dawne wrócą. Gdy bić się czas, wy tylko rozprawiacie a gadacie — tak było, gdy Połock wzięto. Sejmowali jeszcze gdy do boju dobrze czas już było. Za główną przyczynę przerodzenia się Polaków i odmiany w ich obyczajach, Satyr uważa wychowanie cudzoziemskie. U nas ono i miało i ma po dziś dzień wpływy niezmierne. Pierwsi co wysłali swych synów do Sorbony, Padwy, Lipska i Pragi, wyznali tem, że za granicą wyżej wszystko stało, lepiej było niż u nas. To wyznanie miało skutki wielkie, osłabiło wiarę w siebie, pociągnęło za sobą wzgardę kraju, zamiłowanie cudzoziemczyzną, co niby wyższość jakąś nad krajowcami, wychowankom zagranicznym dawała. Tu Jan Kochanowski niezmiernie rozumnie i trafnie dowodzi wad takiego wychowania. W kraju powiada dalej, nad dziesięć grzywien nie płacicie professorom akademij i chcecie mieć dobrych? nie starając się o nich, zaledwie chleba im dając — Ubóstwo Akademij Krakowskiej, dziwne, gorszące, potwierdzają świeże w tym przedmiocie prace P. Muczkowskiego, ono bez wątpienia, było jedną z przyczyn upadku nauk u nas. Ale niech ma zapłatę godność między wami, Ręczę wam że zrównacie z ich tam Sorbonami Nakoniec, weźcie doma taki koszt na dzieci, Ujrzycie, że się do was, wszystka Padew zleci. Ale, dla obyczajów, podobno ich ślecie, powiada— Wierzcie mi, że przy dobrych i złe lam znajdziecie, a wiadomo jakie lepiej smakują młodemu. Ja, powtarza, przekonany jestem, że Polski odmiana, z wychowania młodzieży pochodzi — Z wychowaniem tem cudzoziemskiem miało się właśnie, jak z proroctwy, które wszyscy głosili, a nikt ich niesłuchał. Od XVI wieku począwszy, po dziś dzień, jednym gło- sem wszyscy wołają. Złe wychowanie cudzoziemskie, złe, szkodliwe! A wszyscy jednak dzieci mniej więcej z cudzoziemska wychowują! Tu jest wyborne porównanie roskoszy świata obsiadających młodego przy wyjściu na świat, do mszyc (liszek). Bo jako gęste mszyce nagle cię obsiędą Roskoszy świata tego i odwodzić będą— Twoje ślachetne serce od zabaw uczciwych. A dalej jak pięknie, choć pospolitą już dziś, myśl wyraża: Nie rozumiej żeby to darmo uczyniono, Iż wszelaki zwierz inszy pochyłym stworzono, A człowiek twarz wyniosłą niesie przed wszystkiemi, Patrząc w ozdobne niebo oczyma jasnemi. Chciał nam Bóg tem swoją myśl opowiedzieć prawie, Iż bydło a człowieka stworzył k różnej sprawie. Bydło więcej nie szuka, jeno aby tyło, Tego samego patrząc co jest ciału miło. Ale człeka którego dusza posła z nieba, O tem czuć, o tem myśleć ustawicznie trzeba, Jakoby się mógł wrócić na miejsca ojczyste Gdzie spólnie przebywają duchy wiekuiste. Albo dalej jeszcze rozszerzenie tej myśli o człowieku: Bo tak wiedz że w człowieku są mocarki dziwne Nie tylko sobie różne, ale i przeciwne, Jest bystra popędliwość, jest żądza niesyta Bojaźń mdła, żałość smutna, radość niepokryta Nad któremi jest rozum, jako hetman. Tu długa następuje mowa o hamowaniu namiętności, którą Satyr, dedykowany Królowi J. M. Zygmuntowi Augustowi jakby umyślnie dla niego ułożył, kładnąc to wszystko w usta Chirona do Achilla. Tym Achillem, niejest-li Zygmunt August? Niewiem, ale tego by się można domyślać; bo i Orzechowski, dziwne mu rzeczy w żywe oczy prawił, z nieustraszoną stałością, prawda — po łacinie. Nakoniec na tej mowie i szyderskich ucinkach, kończy Satyr, malujący powiedzieć można najlepiej Polskę Augustową, już mięknącą, zabywającą dawnego rycerstwa, strojną, zbytkowną, pieniacza. Co by powiedział, gdyby ją później zobaczył!! Przebieżmy jeszcze ostatnich kilka oryginalnych prac Kochanowskiego, mijając Monomachją, tłumaczenie trzeciej pieśni Iljady wyborne, dowodzące, że może Jan, całą chciał przekładać; a śpiesząc do Odprawy posłów, pierwszego dramatu polskiego, co na to imię zasługuje. Dramat ten wystawiony był na teatrum przed Królem Stefanem i Anną Jagielonką w Ujazdowie pod Warszawą d. 12 Stycznia 1578 roku; kosztem i staraniem Jana Zamojskiego, podówczas kanclerza i hetmana W. koronnego. Znać Jan umyślnie na to dramat ten napisał, ale jak sam w posłaniu czy przedmowie uniewinnia się, nie wiedział potem czy będzie potrzebny lub nie ten dramat jego i myślał: "że tak ze mną zostać miało molom na pokarm, albo na trąbki do Apteki. Jakom listy W. M. przeczytał, nie było czasu poprawować, bom wszystek musiał insumere na przepisanie. Quid quid id est, a baczę że błazeństwo i W. M. sam podobno rzeczesz, posyłam W. M. tem śmielej, chocia niemasz co, żem to jeszcze z przodku W. M. opowiadał, że to nie miało być ad amussim, bo mistrz nie po temu. Rzeczy też drugie nie wedle uszu naszych. Inter caelera są trzy chory, a trzeci jakby greckim chórom przygania, bo oni już osobny charakter do tego mają, niewiem jako to w polskim języku brzmieć będzie. Ale w tym niech będzie arbitrium W. M., abo raczej we wszystkiem etc. Dalt 22 grudnia "R. P. 1577." — Tak więc we dwadzieścia dni od przepisania wyuczony i przedstawiony był ten dramat. Współcześni (a ile wiem) nie zostawili nam wiadomości, jaki był effekt na scenie i jak go przyjęło, ale spodziewamy się, że zapewne choć dla nowości samej, wrażenie wielkie uczynić musiał. Jan Kochanowski niewykończony swój dramatyczny obraz z wielkich homerycznych cza- sów, zbyt surowo osądził, nazywając błazeństwem. Odprawa posłów w swym rodzaju, jest wybornym dramatem, ale nie takim jakim go dziś pojmujemy. Przedmiot jest bohaterskich grecij czasów i forma starodawna czysto grecka. Przedmowa Jana tylko co cytowana dowodzi, że pracował nad przejęciem tej formy, uznając ją konieczną wynikłością przedmiotu. Słusznie Osiński napisał (Sybilla 1821) że na to baczyć mamy, sądząc o Odprawie posłów Jana Kochanowskiego, iż ón, niemiał innych wzorów nad starożytne tylko, bo Cervantesa o dziesięć, o trzydzieści Lopeza i Shakspeara, a więcej niż o pół wieku uprzedził Kalderona i Kornela — nie miał więc wzorów nad greckie i rzymskie. Rzymskie z dziwną trafnością pominął, choć inni mu współcześni, świadkiem Górnicki, woleli je i przekładali. I gdyby był miał nasz poeta inne wzory, śmiało mówim, nie był by ich użył, jak nie użył rzymskich — jeden tylko był wzór dla przedmiotu takiego, starożytna tragedja grecka — Tę studjował Jan, jak dowodzi przedmowa jego. Mówi Osiński, że przełożył Jan Eschyla prostotę, nad nadętość Seneki, i tak być musiało, bo Jan doskonale czuł, czemu jaka szata przystała. Ubrał więc Odprawę posłów, w właściwy jej strój sta- rożytny. Żali się tenże krytyk na zbytnią prostotę Jana, na zaniedbanie ozdób poetyckich, zbyt prostą osnowę i obcięcie przedmiotu. Ale to, co mu się podoba, widzieć wadą prawie, my widzim zasługą. — inaczej nie była by Odprawa czem jest, greckiej tragedij pierwszem i doskonałem odtworzeniem, którego nikt potem nie pojął tak; jeden Kochanowski, drugi we trzysta lat Goethe. Odprawa, cudna jest tą prostotą, którą olbrzymieją jej postacie i stają się wielkie, ogromne. Nie dzisiejszych to czasów ludzie, ale wieków bohaterskich, jest w nich cóś, co ich czyni idealnemi istotami, mimo tej prostoty, a raczej przez nią samą. Homera dramat nie byłby inszy pewnie. Właśnie ta niezmierna prostota, sprawą której dla Osińskiego, drobnieją kształty, dla nas (może fałszywie) podwaja rozmiary tych homerycznych postaci. Z resztą wyznajemy z krytykiem chętnie, że brak tu węzła, brak przestrachu, trwogi na scenie. Ale wpatrzywszy się w ten obraz, co rozpoczyna wielką epopeję, widzim w proroctwie Kassandry, całą okropną przyszłość Troi i drzemy właśnie dla tego, że tu taki spokój, taka cisza, w Odprawie brzemiennej tak czarną przyszłością. Mimo to, są tu sceny pełne życia i zapału nawet. Na scenie ukazuje się pierwszy Antenor i opowiada przybycie posłów po Helenę. Ta expozycja niezmiernie prosta i naturalna, w kilkunastu wierszach. Nie wydamy Heleny — wojna! Parys praktyki czyni i jedna sobie przyjaciół aby w radzie większością zatrzymanie Heleny uchwalono. Sam Antenor, ogłasza z pełną powagi prostotą, że na zgubę kraju, nie da się ująć niczem i swe zdanie objawi bezwarunkowo. W tem nadchodzi Alexander-Parys. Scena następna w której Alexander, usiłuje naprzód pozyskać sobie Antenora, potem się z nim przemawia, poróżnia, do przymówek i otwartej kłótni przychodzi, jest wyborną i słusznie Osiński, ceni ją na równi z sławną kłótnią Djego z Gomesern w Cydzie Kornela — Posłuchajmy i uważmy, jak stopniowo i nieznacznie, przychodzą do powaśnienia. ALEXANDER. Jako mi niemal wszyscy obiecali Cny Antenorze, proszę i ty sprawie Mej, bądź przychylnym, przeciw posłom greckim. ANTENOR. A ja z chęcią rad zacny królewicze Cokolwiek będzie sprawiedliwość niosła I dobro Rzeczypospolitej naszej. ALEXANDER. Wymówki niemasz gdy przyjaciel prosi. ANTENOR. Przyzwalam, kiedy o słuszną rzecz prosi. ALEXANDER. Obcemu więcej życzyć niźli swemu Cóś niedaleko zda się od zazdrości. ANTENOR. Przyjacielowi więcej niźli prawdzie Chcieć służyć, zda się przeciw przystojności. ALEXANDER. Ręka urnywa rękę, noga nogę Wspiera — Przyjaciel port przyjacielowi. ANTENOR. Wielki przyjaciel przystojność. Tą sobie Rozkazać służyć — nie jest przyjacielska. AŁEXANDER. W potrzebie mówią poznać przyjaciela. ANTENOR. I toż potrzeba, gdzie sumienie płaci ? ALEXANDER. Piękne sumienie stać przy przyjacielu. ANTENOR. Jeszcze piękniejsze zostawać przy prawdzie. ALEXANDER. Grekom pomagać, to u ciebie prawda? ANTENOR. Grek u mnie każdy, kto ma sprawiedliwą. ALEXANDER. Widzę, żebyś ty mnie prędko osądził. ANTENOR. Swoję sumienie ma sądzić każdego ALEXANDER. Znać że u ciebie gospodą posłowie. ANTENOR. Wszystkim uczciwym dom mój otworzony. ALEXANDER. A zwłaszcza kto nie z próżnemi rękoma. ANTENOR. Trzeba mi bowiem sędziom na podarki, Bom cudzą żonę wziął, o którą czynią ALEXANDER. Nie wiem o żonę, ale dary bierzesz. Od Greków zwłaszcza. Moje na cię małe. ANTENOR. I żon i cudzych darów nie rad biorę. Ty jako żyjesz tak widzę i mówisz, Niepowściągliwie — Niemam z tobą sprawy. ALEXANDER. I mnie żal żem cię kiedy o co prosił Ufam swym Bogom że i krom twej łaski Najdę kto rzeczy mych podpierać będzie. Taki jakiś sam. Da Bóg człek poczciwy. Na tem koniec tej scenie pełnej życia, a tak delikatnie stopniowanej i wycieniowanej, że bez gwałtownego przejścia od powitania życzliwego, dochodzą do najostrzejszych przymówek(*). ----------------------------------------------- (*) U P. Wojcickiego, Teatr Starożytny I. 124, nie wiem: winą przepisującego czy drukarza, scena ta wydrukowana bez oznaczę- Następuje Chorus poważny, co się odzywa z tą dziwnie piękną uwagą: By rozum był przy młodości, Nigdy takiej obfitości. Pereł morze i ziemia złota nie urodzi Żeby tego nie mieli tym dostawać młodzi — Chorus kończy, napomykając, że w zebranej radzie ma się los Heleny rozwiązać. Ale otóż i smutna Helena wychodzi, narzekając na Parysa, ciesząc się przybyciem posłów greckich. Wystawił tu ją autor upokorzoną swym losem, żalącą się nań, bo niechciał ją skazić miłością nie prawą. Na wyrzekania Heleny nadchodzi Pani stara, rodzaj starszej służebnej, jej pociechy są ze źródła, otwartego wszystkim, pospolitych ogólników czerpane. Rozmowa ta chłodna, ale są i w niej piękne miejsca, tak naprzykład: PANI. Raz radość, Drugiraz smutek, z tego dwojga żywot Nasz upleciony i roskoszyć nasze niepewne — HELENA. O matko moja! Nie również to tego Wieńca pleciono! Więcejże daleko Człowiek frasunków czuje niż radości. nia osób, ułamkami i żadnego wyobrażenia nie daje całości. Tak cytować jest to autorowi wyrządzać najboleśniejszą krzywdę, w świecie, bo go doznać niepodobna. Chorus, któryśmy wzmiankowali między pieśniami, jako wyjęty z Odprawy, o rządzących kończy tę scenę. Nakoniec z rady przychodzi poseł oznajmujący Helenie od Parysa, że Grecy z niczem odjeżdżają a ona zostaje. Na to Helena smutnie odpowiada: Jeszcze nie widzę z czegobym się prawie Ucieszyć miała! Poseł rozpowiada długo, jak się miała rzecz na radzie, opowiadanie to wyborne, ale bez wątpienia dramatyczne wystawienie tych sporów w radzie, było by daleko więcej zajmującem, niż zimna relacja, a do tego tak długa i szczegółowa. Grecy odprawieni z tem, aby wydali Medeę i Absyrta nim się o Helenę upominać będą, tu zdawać by się mogło, z Choru czterowierszowego, że Helena udaje tylko smutek rada nowinie, iż się z Parysem zostanie. Wchodzi Ulisses narzekający na wypadek rady, narzeka na nierząd Troi, prorokuje jej bliski upadek. Mowa Ulissessa jest wyraźną alluzją do nierządu i zepsucia polskiego: Nie rozumieją ludzie, ani się w tem czują, Jaki to wrzód szkodliwy w Rzeczypospolitej Młódz wszeteczna — a cnocie i wstydowi cenę Ustawili, przed temi trudno człowiekiem być Dobrym, ci domy niszczą, ci państwo ubożą. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A przykładem zaś swoim, jako wielką liczbę, Drugich przy sobie psują — Patrz jakie orszaki Darmojadów za niemi, którzy ustawicznym Próżnowaniem, a zbytkiem, jako wieprze tyją, Z tego stada, mniemacie że się który przyda Do posługi ojczyzny? Jako ten we zbroi Wytrwa któremu czasem i w jedwabiu ciężko? Ukazuje się Menelaus wyzywający pomsty Bogów na Troję — mowa jego krótka pełna żałości i powagi. Chorus w żywym krótkiego kroju wierszu, prorokuje zgubę Troi i narzeka. — Następuje scena Antenora z Priamem. Antenor powtarza mu że radził wydać Helenę, że już słychać, iż się Grecy do wojny sposobią, życzy rozesłać śpiegi i czuwać o sobie. Priam nie chce wierzyć jeszcze. W tem wbiega prorocza Kassandra. A to co za białogłowa Z włosy roztarganemi i twarzy tak bladej Drżą na niej wszystkie członki — piersiami pracuje Oczy wywraca, głową kręci — To chce mówić, To zamilknie. Nic dodać do tego obrazu! Kassandra odzywa się wróżąc zgubę Troi, w pełnej siły i patetyczności mowie, która do najpiękniejszych miejsc Odprawy ze sceną Antonera i Parysa, należy: O! wdzięczna ojczyzno moja! O mury nieśmiertelnych ręku roboto, Jaki koniec was czeka! Ciebie mój bracie, Stróżu ojczyzny, domu zacna podporo W koło murów Trojańskich Tessalskie koniu i Włóczyć grożą, a twoje oziębłe ciało Będzie li chciał nieszczęsny ojciec zachować Musi je u rozbójcy złotem kupować I ojczyzna umarła — jednaż mogiła Oboje was przykryje!! Chorus wywodzi Kassandrę., Antenor i Priam zostają. Antenor ze słów Kassandry wyczytał upadek Troi. Priam mu niewierzy, a przecie się lęka przypominając sen żony, gdy miała porodzić Parysa, śniło jej się że wyda na świat pochodnią — Narzeka na Parysa. Wchodzi rotmistrz z więźniem, donosząc o przybyciu floty greckiej. Sposobią się do wojny — Na tem koniec dramatu. Wedle nas to zakończenie brzemienne upadkiem Troi, co nic jeszcze nie kończy — zostawia czytelnika ze smutnem wrażeniem, wyrównywającem zupełnemu rozwiązaniu; wie już co idzie za tem i ze słów Kassandry widział przyszłość straszną. Zdaje się wszakże, iż gdyby Jan Kochanowski miał czas, byłby dalej rozwinął swój przedmiot, wyraźnie tutaj ucięty, byłby może główne wypadki wojny, aż do zniszczenia Troi, w szeregu scen odmalował. Żal nam bardzo, że pośpiech Zamojskiego, pozbawił nas może lak pięknego pomniku. Ale taką jaką jest Odprawa, zawsze bardzo piękny dramat grecki, pełen prostoty, wielkości, powagi, podobien starożytnej płaskorzeźbie z paroskiego marmuru, z której występują wdzięczne postacie, bohaterskich homerycznych czasów. Opuszczamy tu w rozbiorze Szachy, jako tłumaczenie i początkową zda się robotę Jana, przechodzim do pięknego poemaciku Proporzec, czyli Hołd pruski, w którym autor opisując Chorągiew homagialną X. Pruskiego Alberta i wyszyte na niej wizerunki, opowiada historją Pruss polskich. Początek jest wielkim i wspaniałym obrazem: Oto w zacnym ubiorze i złotej koronie Siadł pomazaniec Boży, na swym pańskim tronie, Jabłko złote i złotą laskę w ręku mając A zakon najwyższego na łonie trzymając Miecz przed nim srogi, ale złemu tylko srogi Niewinnemu na sercu nie uczyni trwogi— Z obu stron zacny Senat Koronny, a w koło Sprawiony zastęp stoi i rycerstwa czoło Albrecht Xiąże Pruskie przystępuje do tronu, składa wierności przysięgę; dana mu nauka w mowie, jak wszystko Kochanowskiego, po- ważnej i obrazowanej. — Król oddaje Albrechtowi proporzec malowany, świetny, wielki, ozdobny. Na proporcu tym były następne widoki — Prusacy wojują Mazowsze, Konrad przeciw nim Krzyżaków wiedzie i osadza ich w ziemi Dobrzyńskiej, dobycie Gdańska, podbicie Pomorza, wojna z Krzyżaki, bitwa—Szamotulski, Florjan Szary na pobojowisku — Nowa wojna z Krzyżaki, dalej: Tamże piękny majestat był wymalowany Na nim król siedział w myślach swoich rozerwany Bo się nazad oglądał, na to co się działo, Przed nogami nie patrząc, abo dbając mało (Ludwik) Bitwy Jagiełły z Krzyżaki, wsi goreją, bitwa pod Grunwaldem, oblężenie Malborga, bitwa pod Koronowem, pod Gołubiem — Rokowania z Krzyżaki. Niemców wtargnienie do Polski. Władysław, bitwa z Niemcami, podanie zamków królowi, Krzyżak czołem bije polskiemu królowi. I znowu niepokoje. Firlęj zamki wali. Nakoniec: Olbrycht klęczy w xiążęcym ubierze A od króla chorągiew rozpuszczoną bierze, Na niej skrzydła roztoczył czarny orzeł śmiały, Niosąc w sercu, zwycięzcy wielkiego znak mały! Co to za wyrażenie! Dalej — ujście Wisły do morza, gdzie brzegi bursztynem świecą — Historja Słowian dawnych, i prześliczny obraz życia Sarmatów: Widać ich przy wysokim wierzchu prometowym (Kaukaz) Widać je z drugiej strony przy morzu lodowym. . Rozejście się Słowian po Europie, granice i t. d. Następuje opis uroczystości przy oddaniu chorągwi i głos do wszystkich dzieci, aby się jednoczyli więcej sercami, niż Unjami. Cały ten poemat, dziwnie jest rozmaity i piękny, i zaiste niepowiecie, z temi co Kochanowskiego niechcą mieć narodowym, aby i w tem, nie zasłużył, na nazwisko narodowego. Gdybyśmy chcieli co piękne cytować, przyszło by bez mała czego xiążkę całą wypisać, a i tak podobno dla nie jednego za wiele. W Dziewosłębie pisanym dla siostry, rady J. Kochanowskiego, w tym duchu, jaki go nigdy nie odstępywał. Tu historja Midasa. Porównanie łakomstwa do gorączki wyborne: Ale jako w gorączce człowiek lubi wodę, Mało się rozmyślając, że mu niesie szkodę Tak łakomstwo bezecne myśl ludzką fałszuje Że mu nic, okrom co wrzód rodzi, nie smakuje. Rozdziela dobra ludzkie, na troistej natury: pochodzące z duszy, od ciała i od wypadków postronnych pochodzące i te są losem, szczęściem. Wszędzie moralność najczystsza. Drjas Zamechska, jest niby odbrzmieniem Satyra. Jest to głos dzikiej Drjady z lasów wyszłej na powitanie króla, krótko skreślona hi-storja miejsca i rady królowi podane, powtórzenie już cytowanych w Satyrze i na innych miejscach — Zuzanna jest prostem opowiadaniem biblijnem, historij dwu starców i Daniela. Żadnych tu ozdób, żadnych kwiatków, rzecz tylko pięknym opisana wierszem, z powagą i prostotą. Broda, ułamek czegoś niedokończonego, jakiegoś trefnego żartu, któren autor zarzucił. Wąs walczy w niebiosach z brodą, o pierwszeństwo. Jest to walka na śmierć. Poczęta intryga wąsa na zgubę i wygnanie brody — nie kończy się. Z tego wiersza cytują pospolicie początkowych kilka opisujących kształty różne bród, za czasów Jana noszonych. Raz tak u gęby wisząc jako wałkownica, Drugi raz przykrojona jako prochownica — Dziś nożycom podobna — jutro końskiej kosie Czasem tak rzadka żebyś mógł liczyć po włosie Jako kędy grad przejdzie — Czasem wygolona, W koło gęby, a z brzegów w cyrkiel nastrzępiona. W Marszałku pisze Kochanowski o sobie i zatrudnieniach wiejskich i o różności chara- kterów ludzkich. Tytuł wiersza poszedł od tego do kogo był napisanym, wymawiając się że zatrudniony swem gospodarstwem wiejskiem i poezją, zjechać do niego nie mógł. W Zgodzie zachęca poeta do niej, jako zachęcał w Satyrze i Proporcu. Tu najlepiej maluje się ortodoxja Kochanowskiego, gdy mówi o niezgodach religijnych, o zepsuciu duchownych, o samowolnem tłumaczeniu pisma przez apostołów nowotnych, co to i sami każą i żony do tego wćwiczyli. Potem mówi jeszcze o zgnuśnieniu Polski, zarzuceniu obyczajów rycerskich. Posłuchajmy jak się do nowowierców odzywa: Oto teraz w Trydencie biskupi zasiedli, Aby lud roztargniony ku zgodzie przywiedli, Tam się stawcie wy wszyscy, którzy powiadacie Że u siebie naukę gruntowniejszą macie, Tam się stawcie — jeśli nie rozterku pragniecie. Dalej napomina, aby każdy swego stanu pilnował, wszyscy chcieli żyć w zgodzie i miłości. To czyńcie a nie będziem nigdy żałowali I ja że radżę i wy żeście mnie słuchali. W Epitalamium na wesele J. M. P. Krzysztofa Radziwiłła z X Katarzyną Ostrogską Wojewo- dzianką Kijowską 1578 r, jest historja Radziwiłłów domu, zalecanie pana młodego i t. d. Obraz panny młodej bardzo piękny; cały len poemat poważny, nieco jest na Epitalamium za chłodny. Szacunek osób trzymał na wodzy pióro poety. Inne pisma Kochanowskiego, wspomnim już tylko po krótce; rozebrawszy ważniejsze, te tylko, aby nic nie pominąć, przytoczym. Głównemi są: Pieśni Satyr, Proporzec, Odprawa, inne ani z równem staraniem, ani z takim zapałem pisane były; częściej je myśl niż uczucie dyktowało, częściej rozwaga niż serce. W pieśniach nadewszystko się wylał. W kilku słowach (prozą) o pijaństwie nastaje na tę prawie narodową wadę, o której tylekroć i w poezjach swych mówił. Obraz pijaków i skutki pijaństwa wybornie odmalowane. Wzór pań mężnych jest zbiorem powiastek o kobietach co się w historij starożytnej wsławiły — wszystkie przykłady z dziejów dawnych. We Wróżkach, rozmowie Ziemianina z Plebanem, rodzaju pamfletu, jakich po wszystkie czasy mnóstwo krążyło w Polsce, poeta nasz przez usta Plebana mówi o stanie kraju, zastanawia się nad jego domniemaną przyszłością. Naprzód o różności wiar i niezgodzie ich w Pol- scc, o wielkiej zmianie obyczajów, jaka już za Zygmunta Augusta nastała: "Najduje się w regestrach starych, powiada, wiele usłanie łoża królewskiego stało (kosztowało) wiele nasłanie kaftana, wiele wino kiedy król gości miał i t. d. co kiedy dziś czytamy, kto jest między nami, coby się temu nie śmiał? Tak skromnie na ówczas królowie polscy żyli, żeby tych czasów i podły ziemianin wstydził się tak żyć etc. " Cytuje dalej fakt szczególny, o wyjeździe Bony do Włoch: "Mogę też tu nowo zeszłą panią przypomnieć którą chcąc hamować, aby była do Włoch nie jeździła, uczyniono było edykt, iż kto by kolwiek z nią był jechał, ten poczciwość jeśli ślachcic, a jeśli chłop tedy gardło miał stracić. Dobra to była rada, bo za tym niemiał by pan nasz dzisiejszy takich trudności, koło Beru, własnej macierzyzny swej, ani około zebrania jej. Ale cóż po tym? Jeno przez jedną noc len edykt trwał. Nazajutrz za się wołano, iż nie tylko wolno każdemu z królową jechać, ale jeszcze nadto król będzie utraty nagradzał tym co z nią pojadą? Z kądże tak prędka odmiana? albo którym fortelem do tego doszło? Trudno to wiedzieć, bo się w nocy działo, a ci też już podobno pomarli, co o tem wiedzieli. Ale to jednak królowa przed swemi już będąc w drodze, w głos powiadała. Si voluissem et filium mihi vendidissent. Mówi dalej o swawoli i samowolności ślachty, o posłach. Tu wyraźnie żali się na anarchją powstającą z osłabienia władzy królewskiej i rozsypania jej po ręku panów i ślachty. Piękna to uwaga dalej: A pieśni dzisiejsze tak daleko są różne od Bogarodzicy, jako i obyczaje od Statutu. Cytuje jeszcze poeta, dziwne proroctwo jakieś: "W Poznaniu jest sala wielka Biskupia, tam niźli ją był nieboszczyk biskup Czarnkowski odnowił, byli namalowani rzędem wszyscy królowie polscy, jakoż podobno i dziś jeszcze są. Owa po królu Zygmuncie, nie zostało już miejsce innym królom, ino jednemu. Tam kiedy przyszło malować dzisiejszego też pana (Augusta) na tem miejscu, które jakom powiedział już jedno to zostało, przypatrując się, naleziono nad nim pismo na wapnie żelazem, albo nożem wykreślone temi słowy: Hic regnuin mutabitur. Tego niewiedzieć kto to pisał, i jako tam dolazł, bo pod samym stropem." Proroctwo to ze sławną pustułką Augustową razem, już się za życia Jana sprawdziło. Treścią całych Wróżek, są słowa Plebana, co całą przyszłość Polski buduje na wierze. "Jeżeli Boga wprzód nie będzie, a postanowienia lepszego, próżno się czego dobrego spodziewać." Wieszcze były słowa Jana! W rozprawie o Lechu i Czechu, zastanawia- jąca jak Jan wyprzedził swój wiek pierwszą krytyką historyczną, nie uznając exystencij, dwu bajecznych braci, domyślając się już, że nazwa Lachów, przyszła do nas z Rusi dopiero. Wykład cnoty, jest zbiorem aforyzmów o cnocie i o przyjaciołach. Fragmenta pozostałe poezij, znać później Januszowskiemu przez żonę oddane, składają się z niewielu odrywków, widocznie niepokończonych i ledwie nakreślonych — Apostegmata tem są ciekawe, że wszystkie polskie i współcześne. Niektóre wyborne i charakterystyczne. Z napisów na XII tablic żywota ludzkiego, dwa, VII i IX stały się przysłowiami narodowemi. Prawa są równo jako pajęczyna, Wróbl się przebije, a na muchę wina. Nie kto ma złoto, ma perły, ma szaty, Ale kto na swym przestał, ten bogaty. Fragment zatytułowany, o bitwie z Amuratem pod Warną, dowodzi że poeta miał intencją pisać o niej, ale niedokonał. Fragment pozostały jest ledwie wstępem, w którym do rzeczy samej nie dochodzi. — Piękny tu dwuwiersz o Włodzisławie: Grób jego jest Europa — słup — śnieżne Bałchany Napis — wieczna pamiątka między chrześciany. Możeż być piękniejszy nagrobek? Alcestis, fragment dramatyczny, zawiera tylko scenę Apollina ze śmiercią, którą autor raz rodzaju żeńskiego, to znów męzkiego czyni. Urywek to z którego o całości nic wróżyć nie można, a mniej szczęśliwy wymysł śmierci, nie przypada do wyobrażeń starożytnych. Nagrobki, niektóre w Fragmentach pomieszczone, w większej liczbie znajdują się rozsypane po Fraszkach. Jeden z nich zda się nam widocznie, nagrobkiem Urszuli, tak wiele w nim uczucia. Niewinna duszo, owaś ty już w niebie itd. Nareście przychodzim do Fraszek, a raczej epigrammatów, których dość znaczną zostawił liczbę. Są to ucinki, obrazki, żarty, w chwilach wesołości z ust uleciałe, malujące życie Jana ze strony jego prozaicznej. Wszy- stkie widocznie urodzone są nie z namysłu nie poszukiwane, łapane, ale z okoliczności wysnute. Niektóre trefnym są żarcikiem; malują ludzi, kilką rysami, dobitnie i trafnie, inne uwieczniły pamięć biesiadniczych przygód pociesznych— utopienia w kuflu wąsów, spojenia gościa w łóżku itd. itd. Nie będziemy tu drobnostkowo rozbierać tych autora ucinków, nadto byśmy bowiem nadużyli cierpliwości czytelników i wolności cytowania; Fraszki zaś chcąc dać poznać, koniecznieby z nich celniejsze wypisać potrzeba. Tem łacniej się od tego uwalniamy, że one po większej części są znajome, częste z nich dawniej wypisy robiono, każdy je czytał. Kochanowski w kilku ucinkach, sam bardzo sprawiedliwie swoje Fraszki osądził. Najdziesz tu Fraszkę dobrą, najdziesz złą i średnią Nie wszystkieć mury wiodą materją przednią. Z boków cegłę rumieńszą i kamień ciosany W pośrodku sztuki kładnę i gruz brukowany. Możemy wziąść za miarę wartości pisarza, cenę jaką do niego przywiązywali współcześni, sąd o nim potomnych, mniejszą lub większą jego popularność. Tą miarą Kochanowskiego mierząc, trafim na wypadek już przez nas przewidziany. Cześć Jana, nie miała zaprzeczających nigdy. Trzy wieki sławy nad jego grobem się unoszą i niewiem czy w całej literaturze naszej znajdzie się dziesięć wierszy przeciw niemu, na poniżenie go pisanych, licząc w to i ubliżające mu porównanie z Sępem, któryby nigdy niedoszedł Jana. Zaledwie wrócił do kraju, ogłoszony mistrzem przez Reja, za mistrza jednogłośnie przyjęty, nie walczył o sławę, odebrał ją jak wypłaconą mu należytość. Późniejsi wspominają o nim zawsze ze czcią największą, wydania dzieł jego całkowicie lub cząstkowo mnożą się bez liczby. Jeden z tłumaczów Psałterza ruskiego, uwiadamia nas, że psalmy Jana dla harmonij wiersza, śpiewano po cerkwiach ruskich. Pieśni jego są w ustach wszystkich, psalmy umie każdy na pamięć. Niewiem czy uwłaczającego sławie Kochanowskiego, dawniej by jak nieprzyjaciela kraju nierozsiekano, to pewna, że nim by wzgardzono. Mnóstwo urywków z pieśni jego poszły w przysłowia — imię jego stoi na czele poetów polskich, chlubi się nim Polska przez trzy wieki. A tu zważmy, że prace jego łacińskie, jakkolwiek wyborne, całkiem zapomniane zostały. Janicki z Sarbiewskim wyżej w tym względzie stoją od Jana. W czasach upadku literatury, cześć dla wielkiego poety nie zmniejszyła się wcale, dopiero może za Stanisława Augusta, nowa szkoła na chwilę go sobą zaćmiła. Ale Naruszewicz lubi go, cytuje chętnie i ceni, Krasicki tylko w swoich Rymotworcach, lekko go traktuje, stawiąc na równi z Piotrem. Dowiódł że go całkiem niepojął. Być że może, aby naród cały, aby trzy wieki, mieniających się pokoleń tyle omylili się na Janie i niepoznali na nim? Nie jest że ta sława bez zaprzeczenia, bez negacij, najlepszym dowodem wysokiej wartości narodowego poety? Dziś nawet kiedy zbyt pośpiesznie i nierozważnie, potępiono wszystko co nazwano klassycznem, Jan Kochanowski ostał się ze swoją sławą, usuniony na bok, zapomniany trochę, ale niepokalany szyderstwem, nie wzgardzony. Jakkolwiek bądź, głos trzech wieków, dziwnie jeden i zgodny, jest w oczach naszych wielkiej wagi. Nie narodowy poeta, coby nie miał czem nakarmić zmiennych umysłów tyłu pokoleń, dawno by był spadł z piedestału. To cośmy wyżej, wśród rozbioru poezij Jana powiedzieli, widzim potrzebę zebrać i powtórzyć jeszcze. Poeta nasz doszedłszy wielkiej sławy i imienia, czytany, ulubiony, nie został jednak dotąd oceniony krytycznie, rozpoznany. My sami co to piszemy, wyznajem, długo bardzo nie widzieliśmy w nim nic nad twórcę języka, twórcę polskiej poetycznej mowy, jakby cudem nagle pod jego piórem urodzonej i wykształconej do wysokiego stopnia. Ale oddając po lepszem rozpoznaniu go, pełną sprawiedliwość, potrzeba wyznać, że był prawdziwym poetą, poetą narodowym, duchem, nawet formami, krojem swych myśli, charakterem uczuć. Jego narodowość, nie była jak dzisiejsza podrobioną, ukraszoną imiony, słowy, nie była naśladownictwem, ale prawdziwą, pochodzącą z duszy. Wskazaliśmy już na to w ciągu tego artykułu, że Jan Kochanowski, widział świat, ludzi, kraj, właśnie tak jak go widział naród, tylko jaśniej i dobitniej. Charakterem Jana poezij, jest pogoda, spokój, rezygnacja, swoboda duszy, i obrazy jego zawsze ślachetne, wielkie, czyste; lubi nadewszystko malować nie głęboko w duszę wrastające, nie wybuchające płomieniem namiętności, ale cichy smutek, swobodne wesele, myśli ku Bogu wylatujące, żale przeszłości, obyczaje współcześne. Zawsze spokojny i pogodnego czoła, gdy dotyka przedmiotów głębiej poruszających, silniejszego wymagających kolorytu, okazuje się słabszym i nawodzi je ogólną barwą swej rezygnacij; spogląda z wysoka, gdzie płomień niedochodzi, nie dziw że się nim rozgrzać nie może. Nadewszystko chrześcianin, każdy ziemski wypadek, uważa ze stanowiska religijnego; u niego największą pociechą jest ufność w Bogu, w Opatrzność, a największa rozpacz po śmierci Urszuli, kończy się objawieniem niebieskiego ducha, co mu niebiosa odsłania. Kochanowski, powtarzamy, jest duchem zupełnie narodowy. Sposób widzenia i uczucia jego, podzielał naród cały, aż do naszych czasów, w których tak wielka zaszła zmiana wyobrażeń i charakteru. Wielkie nieszczęścia, wielkie wstrząśnienia, przechodziły niżej takich ludzi jak Kochanowski, bo to były góry pod których szczytami idą obłoki — wielkie burze niedościgały ich. Spoglądając na nie, jedynym wykrzykiem poety było: Panie, kto się skryje przed Tobą albo Stała się wola Boża! I z swobodą, z ufnością w przyszłość, wracali do zatrudnień życia, do trosk jego i pociech, nie wyrzekając więcej na wolę Bożą. Kochanowskiego poezja jak życie jego, nigdzie ściślejszego związku, większej solidar- ności jak tutaj. Poeta co swobodę wsi, jej spokój nad wszystko przełożył, cały jest tą swobodą i pokojem przejęty, — to tylko śpiewa, a tak się niewymusza, tak sobą jest samym, że obcych mu uczuć, wypadków, nie śpiewa nawet, lub zmuszony do tego, widocznie słabnie. W wierszu na śmierć Jana Tarnowskiego, na śmierć Jana z Tęczyna, poeta moralizuje, ale nie płacze; — za to co za łzy gorzkie po Urszuli! Całe cztery xięgi pieśni malują jego życie, w połowie spędzone na podróżach, na dworach, na biesiadach i miłostkach, w połowie na dumaniach pod cieniem lipy, na rozmowie z przyjacioły, z Urszulką na kolanach, przy dzbanie zimnej wody. Widziemy go z ukochaną dzieciną ranny mówiącego paciórek, bawiącego się z nią, idącego w pole. Śledzącego odmian w widokach natury, którą maluje zaraz na uczynku schwytaną. W skwar letni chroni się pod lubą swą lipę, w zimie siada u komina na którym suche drzewka trzeszczą, biesiaduje z przyjacioły co go najeżdżają, których poi i karmi, wymawiając się jak może pajęczynami w komorze i pustkami w piwnicy. Najdzie li go przeciwność, to pochmurzy czoło i wspomni na Boga i zanuci jak psalmista odnosząc wszystko do Pana, zdając wszystko na Pana. Ileż to razy potrzebuje się pocieszać nieśmiertelnością swej duszy i krótkością a zmiennością kolei żywota. I koniec najgłębgłębszego żalu, oblany jest już wspaniałą rezygnacją chrześciańską. Ale czy śpiewa uczucia swej duszy spokojnej, czy dowcipuje wytwornie, zawsze to poeta (co do formy) wykształcony na tworach, które dziewięć lat gładzono, zawsze to uczeń tych mistrzów, co nie wydali na świat nic niewykończonego, niewystudjowanego do ostatecznej możności. I ón też jest nieskończenie wykwintny w doborze wyrażeń, w ich użyciu, w ustawieniu, w obrazach, w porównaniach — często brak mu energij, nigdy delikatności. Chrześciański nasz poeta krąży w pewnej sferze wyobrażeń, myśli, co nieustannie z jego ust płyną, coraz inaczej odziane, strojne, coraz świetniejsze i coraz inne, a podobne jak siostry rodzone. Niema w nim wielkiego bogactwa myśli i wielkiej ich oryginalności, ale wyrażenie zawsze oryginalne i poetyczne, ale szata cudnie utkana. Człowiek co jak ón pojął wiarę, nie mógł tego świata inaczej widzieć, malować inaczej. Dla niego każde uczucie, myśl, kończyły się od razu, zamykały, słowy — wola Boża święta — Imie jego niech będzie błogo- sławione. Żal tą myślą tamował, rozpacz gasił, a namiętności przed wielkiem przejęciem znikomością świata, stygnąć musiały. Jan, może się wydać dla nas słaby, dla tego żeśmy nizko i niezmiernie niżej od niego duchem religijnym, ón zaś tak jest wyżej ziemi, że wiela jej złego i dobrego i pięknego i czarnego, nie widzi, nie pojmuje, lub uważa za tak przemijające, że malować je gardzi. Największy gdy może wylać z siebie uczucie i myśl wzniosłą, czytajcie go gdy się do Boga odzywa — jest wówczas nieporównany, cudowny! Modlitwa o deszcz, to arcydzieło, a psalmy — drugi je Dawid wyśpiewał. Kto . w nich dojrzy tłómacza, wysilenie, niewolenie się, wymuś? — Słyszę one z duszy, odtworzone raz drugi, a nietłumaczone. Tak jest, Jan Kochanowski, wielkim jest poetą, oryginalnym (bo zawsze sobą) narodowym, ale poetą którego dzisiejsza generacja, może nie pojąć! On tak czysty i wielki, my tak mali i splamieni. On wysoko jest, myśmy się wryli głęboko. Cześć ci na wieki nieśmiertelny, cześć twemu imieniowi, cześć pieśniom co duszę malują, tak spokojną, tak wielką, tak świętą — cześć twemu życiu co spłynęło ustronne, cnotliwe, prawe, nieskażone namiętnością, ozłocone modlitwą, piękne jak urojenie! Twoje życie było poezją największą i najpiękniejszą dla poezij danią, bo ona sama wystarczyła ci na cały żywot, tyś nią wyżył i nie tęsknił, podnosząc oczy ku niebu, temu końcowi czystego życia zasłużonemu, pożądanemu dla ciebie — gdzie na cię czekała święta matka twoja, anioły Urszula i Hanna. Cześć ci wielki nasz poeto i zapoznany jenjuszu, nie dziw, że dziś niepoznano się na tobie, tyś wielki prostotą, czystością, wspaniałością, powagą twoją, myśmy mali przy tobie — niewidzim cię całego i dla tego nieumiemy ocenić. Listopad 1842 roku Gródek. II. MIKOŁAJ SĘP SZARZYŃSKI +1581. Jednym z najmniej bez wątpienia znanych poetów naszych, szesnastego wieku, jest ten którego tu imie wypisaliśmy — Mikołaj Sęp Szarzyński — chociaż z wydania niewielu poezij jego 1601 roku, uczyniono już nowe. (1827 Poznań). Zgasły w kwiecie wieku, nie zebrawszy co utworzył, zostawił po sobie odłamki tylko nieliczne, które troskliwy brat jego Jakób Podstoli Ziemi Lwowskiej zgromadził i wydał; przypisawszy panu Jakóbowi Leśniowskiemu. Z kilku słów dedykacij widać że Mikołaj Sęp pozyskał już był sobie sławę i wziętość. — "Częstokroć, pisze on, wiele ludzi zacnych, którzy niebo- szczyka pana Mikołaja Sępa, brata mego, albo zaznali, albo też pisma jego czytali, rozmawiali ze mną i z narzekaniem, żem się o to nie starał, aby prace i pisma jego do kupy były za mojem staraniem zebrane i światłu pokazane. "— Wspomniał też o Sępie Paprocki i zgon jego w swej kronice przywiódł Bielski, co wszystko szacunku już, swego czasu, powszechnego dowodzi. Przywodzim tu słowa Paprockiego, jako jedyną wiadomość o Sępie: "Dom Szarzeńskich, powiada, w płockiem województwie starodawny, z których jeden pojął Zimnowodzką, w Rusi u Lwowa, z majętnością wielką, tego dziś potomstwo Sępami zowią. Był wieku mego Joachim Sęp, podstolim Lwowskim, człowiek cnotliwy i bogobojny, zostawił dwóch synów Mikołaja człowieka uczonego i poetę, po Janie Kochanowskim, przedniejszego wpolskim wierszu. Ten umarł w r. 1581. Ciało jego pochowano w Przemyślu (podług Bielskiego w Przeworsku). Z innych słów Paprockiego, gdzie go uczonym młodzieńcem, nazywa z wyrażenia Bielskiego, który powiada: "by był doszedł lat swych byłby z niego poeta znamienity polski" okazuje się dowodnie, że Mikołaj zmarł młodo, gdy zaledwie pięknemi błysnął nadziejami. Pisma jego zebrane przez brata, składają się z kilkudziesiąt pieśni różnej treści, epigrammatów, napisów, najwięcej zaś z parafraz psalmów i pobożnych śpiewów. Para tylko z tych rytmów, opiewa historyczne wypadki. Duch poezij Mikołaja, wszędzie jest silnie i wybitnie religijny i obywatelski, nadewszystko zaś religijny. To nam tłumaczy doskonale, wcześną wziętość i sławę młodzieńca; bo w Polsce tylko religijni i duchem wiary przejęci pisarze, przemawiając do religijnych uczuć narodu, do piersi jego się tulili. Wiara była treścią żywota polskiego, i chcąc pociągnąć ku sobie serca ludu, inaczej nie było można, jak w dwie uderzając stróny, wiary i miłości kraju. W pierwszą z nich silnie trącił Sęp, i to mu zjednało, tak rychłą wziętość, to do dziś dnia imie jego z tradycją dawnej sławy przeprowadziło. Co do ducha, co do siły natchnienia, Sęp w tej nie wielkiej liczbie pozostałych poezij, nieustępuje Kochanowskiemu, ale w formie, w użyciu języka, władaniu nim, w smaku, jakże daleko za mistrzem, z którym go obok postawiono, pozostał! Płynie myśl u Kochanowskiego czysta, pełna, jasna, spokojna, u niego trąca się co chwila o trudności wyrażenia, o wiersz, napotyka szkopuły i rozbija się o nie. Ten instynkt formy, to prze- czucie stosownego wyrażenia, tak zadziwiające w Kochanowskim, niespotyka się u Sępa, który z trudnością, z mozołem zdaje się walczyć z językiem. Czasem wprawdzie spotyka się i u niego wiersz gładki, spokojny, łatwy ale rzadko bardzo. Porównanie obu poetów tem łatwiejsze, że Sęp wiele psalmów tłumaczył lub parafrazował, a pomimo silnego natchnienia religijnego, znać w nim tam pracę, gdzie u Kochanowskiego, wszystko zda się swoje własne, z serca pełnego popłynęło. Poczyna się zbiorek od dość szczęśliwego wiersza na posąg abo obraz śmierci. Góra to grzechowa, Świat skazić gotowa, Wszystko co się rodzi Bądź po ziemi chodzi, Lub w morskiej wnętrzności I wietrznej próżności, Jako kosarz ziele Ostrą kosą ściele: Tak ta wszystko składa, Ani opowiada Nikomu, swojego Zamachu strasznego. I wy co to ccicie (czytacie) Prawda, że nie wiecie Jeśli nie przymierza Ta sroga szampierza Któremu do szyje, Strzeż się — Oto bije. U Jana Kochanowskiego, w śród podobnych myśli, często się napotyka rozjaśniający je poetyczny obraz, ukazujący nam przyrodzenie, człowieka, niebiosa — u Sępa więcej jest filozoficznych myśli i zdań, niż obrazowości, więcej morału niż poezij — więcej, zatem chłodu. Następujących kilka Sonetów, powtarzają w rozmaity sposób, myśl o śmierci, znikomości i nędzy człowieka. Sonet z owych słów Joba: Homo natus muliere, brevi vivens tempore etc. odznacza się, prawdziwie religijnem natchnieniem: Z wstydem poczęty człowiek, urodzony Z boleścią, krótko tu na świecie żywie I to odmiennie, nędznie, bojaźliwie Ginie, od słońca jak cień opuszczony. I od takiego (Boże nieskończony, W sobie chwalebnie i w sobie szczęśliwie Sam przez się żyjąc) żądasz jakmiarz chciwie Być miłowany i chcesz być chwalony! itd. Ten zwrot bardzo jest piękny; ale już z tych kilku wierszy pokazuje się jak Sęp nieszczęśliwie władał językiem, zwłaszcza jeśli go z Janem porównamy. Słowa Jobowe cudnej piękności, tu zeszły na bardzo pospolity frazes bez żadnego wdzięku. W Sonecie do Najświętszej Panny, dwa tylko wyrażenia poetyczne zastanawiają: Ty głowę starłszy smoka okrutnego Którego jadem świat był wszystek chory — A dalej cudne porównanie: Tyś jest dusz naszych jak xiężyc prawdziwy W którym wiecznego baczymy promienie Miłosierdzia - Równie pobożny a tęskny jest Sonet piąty, który tu cały, aby lepiej dać poznać Sępa wypiszemy: I niemiłować ciężko i miłować Nędzna pociecha! Gdy żądzą zwiedziono Myśli, cukrują nazbyt rzeczy one Które i zmieniać i muszą się psować. Komu tak będzie dostatkiem smakować Złoto, sceptr, sława, roskosz i stworzone Piękne oblicze: by tym nasycone I mógł mieć serce i trwóg się warować ?? Miłość jest własny bieg życia naszego Ale z żywiołów utworzone ciało, To chwaląc, co z na początku równego Zawodzi duszę — której wszystko mało. Gdy ciebie wiecznej i prawej piękności Samej nie widzi, celu swej miłości. Wiersz do P. Mikołaja Tomickiego, ani myślą, ani wyrażeniem się nie odznacza, zimny to komplement tylko, a i w nim i w innych Sępa poezjach czuć, nie wiem dla czego, że zda się, kształcił na poezjach włoskich. Jak u Kochanowskiego wszędzie jest podszewka łacińska, tak u Sępa włoska, miano- wicie w Sonetach, co potwierdza naszem zdaniem, nawet wyżej zacytowany. Pieśń z XIX psalmu ułożona, dozwoli nam okazać wielką różnicę Sępa od Kochanowskiego, Oto początek jej u Sępa: Narodzie głupią mądrością chlubliwy I błędom zmyślnym wierzyć uporczywy Mnóstwem gwiazd ślicznych niebo ozdobione Obacz, a zmysły wżdy oświeć zaćmione. Poznasz że mądrym, że jest wiekuistym Pan, co ma pałac, na sklepie ognistym W którym zawiesił i wietrzne próżności I możną wodę zniósł z ziemnej ciężkości etc. Jak daleko prostszy, dobitniejszy, silniejszy Kochanowski; jak daleko świeższy i bliższy nam językiem. Głupia mądrości, rozumie szalony Gdyś na umyśle tak jest zaślepiony Że Boga nieznasz tym cielesnym okiem Pójrzyj przynajmniej po niebie szerokiem.. Jest kto krom Boga, o kimbyś rozumiał Że abo mógł, abo więcej umiał Ten sklep zawiesić nieustanowiony Złotemi zewsząd gwiazdami natkniony itd. Taż sama różnica, daje się postrzegać w przekładzie następującym psalmu LII, taż w LVI i następujących. Wszędzie Sęp jest tłumaczem pracowitym, czasem szczęśliwym, Kochanow- ski poetą, co bez trudności, myśl jak by swą właśną, jasną, swobodną, pełną, wylewa. Sępowi jednak oddajmy tę sprawiedliwość, że mimo ciągłej wiersza chropowatości, mimo mozolnej jego budowy, wszędzie w nim widać głębokie religijne uczucie, przejęcie się duchem psalmisty pańskiego. Sama ilość w tym zbiorze pieśni pobożnych, okazuje już dowodnie kierunek ducha poety; wybitniej go jeszcze poznajem w własnych pieśniach o Bożej opatrzności o rządzie Bożym na świecie, o wielomożności Bożej itd. Ostatnia acz nic nowego i uderzającego w sobie nie zawiera, i jest jakby echem Kochanowskiego, odznacza się jednak łatwiejszym, swobodniejszym od innych wierszem. P. IV o cnocie ślacheckiej, jest podobno naśladowaniem, Horacjuszowej. Następują dwie historyczne, o Fryderyku Herburcie, zabitym od Tatar pod Sokalem w r. 1519 i o Strusiu, poległym pod Rastawicą 1520 roku. — Trudny, zawikłany wiersz na śmierć Herburta, w którym poeta jak w wielu innych, passować się zdaje z językiem i wierszem, nie maluje nam bohaterskiego czynu, tego młodzieńca, którego śmierć daleko prościej, a dobitniej, opisał w swej dobrodusznej kronice — Bielski. Nawet słowa ostatnie bohatera, wpić- śni Sępa, rozbite, rozdęte, znaczenia nie mają. Jedno tylko widać w poecie; szczere uwielbienie czynu, prawdziwe uczucie, co prawie słowa mu w ustach hamuje. Śmierć Strusia w kilku wierszach następnej pieśni, dość żywo jest odmalowana, zawsze z tym zapałem uwielbienia, jaki w poprzednim wierszu uczuć się dawał: Wnet jako pierzchać nieuczony Lew od młodej tai będąc oskoczony I od tysiąc łowców z gotowemi łuki Bliższe zagubiwszy, drugie gromi huki Wszyscy, wszyscy serca natrzeć nań niemają Tylko mu z daleka rany podawają— On zemdlon ostatniej już pomsty pożąda I w kimby ząb martwy zostawić — pogląda. Wiersz ten w całości drukowany jest także w herbarzu Paprockiego, i wedle nas text jego, w nim daleko lepszy, niż w wydaniu poezij 1601 roku. Wiersz na pochwałę Stefana Batorego, jest jednym z najpiękniejszych u Sępa, któren zawsze będąc sobą, wynosi naprzód króla z tego, że wierze nie dał upaść i błędy powstrzymał: On w pierwszej Ojczyznie Gdy moc błąd wziął bezbożny, sam się oparł, iż nic Zgasła powszechna wiara — Stąd go łaski swojej Pan naczyniem uczynił. Piękna to jest pochwala, choć historja potwierdzić jej nie może, bo Stefan w pierwszej swej ojczyźnie, słuchając rad Blandraty, wcale podobno nie myślał opierać się reformie. Piękne jest wyrażenie: Królu z twojej natury, nie tylko z korony. Takim w istocie był Stefan, który jak ślicznie dalej Sęp powiada wskrzesił sławę naszą. W całej tej pieśni, zapał poety widny; nie jest to zimny panegyryk, ale silnie uczuta cześć bohatera, co nad przepaścią zatrzymał Polskę i wskrzesił Bolesławowskie czasy, swemi dalekiemi podbojami. Poeta marzy wielką przyszłość i nie waha się w zapale, prorokować podbicie Pułtawy i zniszczenie potęgi tureckiej. Cały ten wiersz, mimo swej szorstkiej powierzchowności, silnem się wyszczególnia uczuciem. Następne pieśni, znowu poeta religijnem natchnione uczuciem, nuci; jest to powtórzenie myśli, które i u Kochanowskiego i u Sępa już spotkaliśmy nie jeden raz.. Niech moja łódź, gdzie pędzi wola Boża wbieży I przy brzegu który mi Bóg naznaczył stanie Jeśli nie jest bezportne ludzkie żeglowanie. Co na świecie, chyba błąd, kłopoty, marności?. Imie tylko pokoju snać i szczęśliwości Którą widzi a niezna duch, chciwy lepszego etc. Reszta dochowanych poezij Sępa, składa się z krótkich urywków, żadnego nam nowego o autorze niedających pojęcia. Więcej tu tylko w nagrobkach może czułości, wdzięku, a niektóre wiersze, przypominają mimowolnie treny na śmierć Urszuli — całość jednak nigdy w Sępie, Kochanowskiemu nie dorówna, i jednego nieznam wiersza, któren by w całości można przypisać Janowi. W nagrobku dziewczyny, jest dwa wiersze wdzięczne: Pytasz czemu nadobny kwiateczek, ku wiośnie, Gdy drugie kwiatki rosną, znowu nie wyrośnie? Ale zaraz niżej niknie ta prostota chwilowa. Epitaphium pannie Jadwidze Tarłownie, pełne mythologicznych przypomnień, zupełnie zda się chybione i niestosowne, zwłaszcza początek, po którym by się nigdy nagrobku spodziewać nie można. Na obraz Stefana Batorego, napis, zdał się nam tu znowu jak tam pieśń o nim, najpiękniejszy, bo prosty i poważny a dobitny. Wdzięczny jest także przekład nagrobku dziecięcia przez Koniecpolskiego. — Kilka wierszy łacińskich, kończy zbiór cały. Wnosząc z tego co nas doszło, o talencie Sępa, którego współcześni po Janie Kocha- nowskim kładli i tak piękne rokowali nadzieje; nie możemy się z niemi zgodzić, na zuchwałe w oczach naszych porownywanie go z wielkim XVI w. mistrzem. Sęp, niema Kochanowskiego natchnienia, niema jego swobodnych ruchów, niema tej wyraźności obrysów, niema wcale obrazowości wyrażeń — wiersz jego trudny, myśl pospolita i więcej filozoficzna niżeli poetyczna. Uczucie tylko religijne i obywatelskie na chwilę go rozgrzewa, ale w największym swym zapale, postawiony obok mistrza, zda się bełkotać niewprawnie. Kto wie, gdyby był żył, czy by się nie sprawdziły przepowiednie, czy by nie wyrosł także na mistrza; takim jakim go znamy, porównywać się nawet nie da z Janem, a jedno ich rodowe podobieństwo, w równem uczuciu religijnem, dla nas wziętość Sępa u współcześnych doskonale tłumaczącem. III. NARUSZEWICZ JAKO POETA. ciekawą dla nas i godną zastanowienia, jest epoka odrodzenia literatury za Stanisława Augusta, epoka co sama siebie wysoko stawiła, a której już o kilkadziesiąt tylko lat od niej żyjąc nieznamy; zapomnieliśmy jej największych pisarzy, zaparliśmy się wszelkiego z nią związku, wzgardziliśmy prawie wszystkiem co wydała. Prace historyczne tylko tego czasu, cenę dziś jeszcze mają i wiążą się z naszemi, właściwa literatura, prócz nielicznych wyjątków, dla nas dziś wcale umarła. A jednak tyle to tam było poetów sławionych, tylu wysoce utalentowanych pisarzy, co trochę się kłócąc, a bardzo się wzajemnie wychwalając, narobiwszy dużo hałasu za życia, legli przykryci kamieniem zapomnienia — gorzej, bo prawie wzgardy. Była to jednak świetna chwila dla literatury — posłuchajcie tylko niedawnych jeszcze dziejopisów, jak ją porównywają z wiekiem Ludwika XIV i Augusta Rzymskiego! Zewsząd, ukazywały się jenjusze, talenta — poeci, historycy, wyrastali bujno pod promieniami królewskiej prolekcij — sypały się dzieła za dziełami, pieśni za pieśniami! Niestety! jakże to wszystko prędko zniszczało i ceny straciło. Jakże rokowana im nieśmiertelność, krótką była. Literatura Stanisławowskiej plejady, umarła prawie ze Stanisławowską epoką, z Stanisława fortuną i dworem, bo ona nie dla kraju (po największej części) nie dla ogółu, stworzoną została. Wyrosłszy pod dostojnem okiem panującego, zgasła, gdy mu pochwał śpiewać nie mogła. Wszystko co z tej epoki do nas doszło, co jeszcze dziś ma cenę, najmniej wypłynęło z natchnienia protektora, najmniej pochlebiało czasowym okolicznościom. Te tylko utwory, znane są jeszcze i zostaną w historij literatury, które szczęśliwym trafem wyłamały się z pod zbyt absolutnego wpływu ducha czasu. Karpiński co najmniej śpiewał gwoli dworowi, dworakom i Najjaśniejszemu Panu, dziś ze wszystkich poetów najwyżej stoi podobno. Naruszewicz co całe życie dworował, pochlebiał, wielbił, czcił i śpiewał Mecenasa Augusta, jako poeta poszedł w zupełne zapomnienie. Możebyśmy z ląd wnieść mogli, że protekcja dla literatury, ledwie nie jest szkodliwą, krzywiąc jej kierunek prawie koniecznie, wedle własnego widzimisię; mianowicie taka protekcja jak Stanisławowska; co żądała za chleb i wino które rozdawała, kadzidła, i zabawki. Z konieczności więc literatura stała wpół dworską, wpół swawolną. Zaiste, król co tak silnie wpływał na ducha, na całe życie literatury, na jej kierunek, charakter, co za nią śledził niespokojnem okiem, co ją trzymał uwięzioną na swym dworze, jak małpę lub papugę na łańcużku, król ten winien w historij epoki, koniecznie się wybitnie pokazać; poznanie jego charakter. u, wyjaśni dopiero całkowicie charakter literatury ówczesnej, bo on go jej nadał. Lecz nie tu miejsce właściwe, na skreślenie wielkiej historycznej postaci, co na schyłku naszych dziejów, jednym się jeszcze wydaje olbrzymią, drugim cieniem bez żywota. Stanisław August nie urodził się na króla, tęgości charakteru, panowania nad sobą, odwagi, nerwu mu brakło — Za to łatwe pojęcie, do- wcip, wspaniałość, czułość dała mu natura. Stworzony na wielkiego pana, na poetę XVIII wieku, na protektora sztuk i miłośnika ich. Jemu nie życia czynu, nie życia walki, boju i poświęceń, potrzeba było; ale swobodnego nasycenia, wesołych biesiad, życia salonów, rozmowy poufałej a dowcipnej, słowem życia łatwego ludzi, co żyją tylko aby go użyć. Przeznaczenie postawiło go na niewłaściwem miejscu, na trudnem stanowisku; a nawet położenie jego, nie potrafiło męztwa w nim wyrobić, charakteru, odwagi. Widać było jak żałował pięknego życia, zmarnowanego na walce, której znaczenia nigdy pojąć nie chciał. Nieraz dzwony bijące na gwałt w stolicy i huk dział na przedmieściach, zastawały Stanisława u trójnoga malarskiego; nieraz łza kręciła mu się w oku, gdy szczęśliwsze przypominał chwile, przywiedziony do tego, że wiernemu słudze, niemiał czem swojej okazać wdzięczności. Słyszałem naocznego świadka, opowiadającego o kilku chwilach ostatnich czasów Stanisława. O! ciężko i ón przecierpiał, a ciężej niż kto inny, bo nie wyobrażał sobie, nie spodziewał się dla siebie innego życia, nad płynące strugą wesołą, bogatą, złocistą, spokojną. Taki człowiek, co się urodził wcale nie do walki, i nie do sterowania zaburzonym krajem, siadł na tronie Batorych i Zygmuntów. Gdy po raz pierwszy korona swą złotą, ale zimną i ciężką okową, przycisnęła mu skronie, gdy uczuł że berło nie lekkie, a życie królewskie, nie życiem o jakiem marzył i jakiego potrzebował, Stanisław chciał się odurzyć, chciał zakryć przed sobą następstwa teraźniejszości, której przyszłość poświęcał, tak łatwo, tak nierozważnie. Otoczył się sztukami, poezją, kobietami, uczonemi dworakami i głuszył w ich gwarze, głos co mu wołał zapewne: Pamiętaj na straszne jutro! Literatura której przeznaczeniem było, słodzić królewskie troski i rozweselać czwartkowe obiady, której missją było, bawić i bawić tylko, której nie wolno ozwać się surowiej, poważniej, godniej, poezja w szacie dworaka na pół, na pół arlekina; — zrobiła się po dworacku błyskotliwą, drobnostkową, próżną myśli, a wyrazów pełną, polerowną a czczą — w jednej Satyrze tylko wylewali poeci, czego w czem innem powiedzieć nie śmieli. Ale dowcipny Xiądz Biskup Warmiński, raz nawet Satyrę, potrafił użyć na pochlebstwo. Literatura Stanisławowska cała żyjąc w nim i dla niego, nie dziw, że z nim też umarła. Wiek, w którym na nią kolej przyszła nie mało też się przyczynił, do uczynienia jej taką, jaką była. Wiek to był skeptycyzmu, reakcij, entuzjazmu dla pięknych marzeń, a szyderstwa dla wiary. Wszystkich oczy zwracały się na Francją, wszyscy z nią sympatrwali, poklaskiwali jej szałom, naśladowali wyblakłą jej literaturę klassyczną, wielbili teorje polityczne. Polska przed chwilą jeszcze religijna, jakby w niej nie postała reforma — nagle za wahała się w wierze swojej i pobladła tuląc ostatek religij do wylękłego łona. Król sam zdaje się także, dzielił obłąkanie naśladowców, choć w części. Zdało się wszystkim, że zostać przy starej wierze, było to zhańbić się i nieodpowiedzieć wymaganiom wieku, cofnąć się w przeszłość którą zwano barbarzyńską i ciemną — Przesąd został prześladowany, pobity, wygnany, choć to co nazwano przesądem, było częstokroć poczciwą wiarą, starą i odwieczną prawdą. Bronią przesądu zwalczonego, zabijano całą przeszłość. Co w niej się niepodobało, co nie przypadło do teorij, co się wytłumaczyć nie dało, nieumiejącym się zastanowić i śpieszącym burzyć ludziom, zabiło, nazywając wzgardliwie przesądem. Wszystko stało się przesądem tylko — Z drugiej strony wystawując jakiś stan błogi człowieka natury, obiecywano na danych przezeń pewnikach, nową zbudować teorją socjalną. — Ale nim gmach wznosić poczęto, ze wszech stron walono stare przybytki, i kupy gruzów, były pierwszą podstawą, nowej Babel. W poetach, w literatach, historykach Stanisławowskiej plejady, znać potężny wpływ wieku — niema w nich szczerej, poczciwej, staropolskiej wiary —- tchnienie skeptycyzmu już ich owiało; lękają się okazać niższemi od swego wieku. Xiądz Biskup Warmiński, tłumaczy z upodobaniem Woltera, naśladuje Woltera, co więcej, Biskup pisze przeciw mnichom, dowcipne, ale najniedorzeczniejsze poemaciki, w których, zupełny brak nawet konwencjonalnej prawdy, brak znaczenia, zastępuje jeden tylko i jeden zawsze dowcip. Drugi Xiądz Biskup Naruszewicz pozwala sobie nie jeden raz z mnichów także żartować, co gorzej, pochlebiając skłonnościom wieku, upodobaniu pana i panów, bluzga obrzydłemi, nieprzystojnemi wierszami, których pełna priapeia XVIII wieku. Życie Krasickiego, czyste jest jeszcze, życie Naruszewica nieraz podobno rozwiązłością się splamiło, którą opiewał tak jędrnemi wyrazy. Smutno na to patrzeć, smutniej jeszcze że du- chownym wyrzucać musiemy tak wielkie uchybienia, przeciw świętym obowiązkom stanu. Darowana Węgierskiemu naśladowcy Pirona jego swawolna, dowcipna, choć zawsze dla nas trywjalna tylko ciągła z poezij igraszka, ale niedarowana nigdy wojna mnichów Krasickiemu, swawolne wiersze Naruszewiczowi. Postanowiliśmy tu powiedzieć kilka słów o tym ostatnim, jako o poecie. Jego zasługi jako historyka, gdzie indziej może ocenim, tu przedsięwzięliśmy przejrzeć własne tylko jego utwory poetyczne, aby się przekonać czyli zasługiwał na wziętość swego czasu, a na takie zapomnienie naszego. Omijamy tłumaczenia, gdyż te o stylu tylko i sposobie władania językiem objaśniać by nas mogły. Adam Stanisław Naruszewicz, urodził się d. 20 Października 1733 roku z Jerzego i Pauliny Abramowiczównej Naruszewiczów Łowczych Pińskich, z familij nie bogatej, ale niegdyś znakomitej w Litwie ślachty. W życiu Jana Karola Chodkiewicza, sam ón o rodzinie swej wspomina. W roku 1748 skończywszy nauki w szkołach Pińskich, wstąpił do zakonu Jezuitów, wysłany do Lugdunu, potem wsparty przez X. Czartoryskiego Kanclerza Litew., zwiedził Francją, Włochy i Niemcy. Po powrocie do kraju mianowany professorem poetyki w Uniwersytecie Wileńskim, lecz przeniesiony wkrótce do Warszawy, na nauczyciela Collegium Nobilium. Tu zapewne z poezij naprzód hojnie okolicznościom czasowym sypanych, poznał go Stanisław August, a ceniąc w nim i talent i tę łatwość i giętkość charakteru, co tak na dworach popłaca, przywiązał go do swej osoby, po kassacie zakonu w roku 1773. Nikt z poetów dworaków, nikt współczesnych, tylą nie był od króla co Naruszewicz obsypany łaskami, bo nikt też tyle do króla, o królu, dla króla nie napisał, nikt tak zręcznie wszystkim otaczającym kadzić nie umiał. Oprócz ód, hymnów, pieśni, dytyrambów, na cześć i chwałę Stanisława wysypanych, pisał co tylko królowi rozkazać się podobało, wiersze do każdego podarku królewskiego, do piesków, do faworytów; ucinki swawolne, gdy ich trzeba było, polityczne rozprawy, historyczne dowodzenia, mowy i tym podobne. To też, z razu Koadjutor Biskupstwa Smoleńskiego, później Pisarz W. Xięztwa Litewskiego, Sekretarz Rady Nieustającej, Biskup Smoleński, wreście w 1790 Biskup Łucki, kawaler orderów Orła Białego i S. Stanisława, obdarzony medalem na cześć jego bitym, uczczony popiersiem bronzowem, postawionem na zamku, w sali wielkich ludzi — niemiał już czego żądać, o co prosić — Ale jak doskonale, jak pokornie dziękował!! Nadto są wszystkim znajome poezje Naruszewicza, abyśmy je szczegółowie rozbierać i cytować mieli, przebieżym je tylko i przypomnim. Z czterech xiąg jego pieśni oryginalnych, w stu kilkudziesiąt poezjach, naliczyliśmy siedemdziesiąt przeszło pisanych z rozmaitych okoliczności, częstokroć wcale nie mogących natchnąć poety. To ciągłe przymuszanie się do śpiewu, ciągłe wyzywanie natchnienia, niepodobna aby zawsze rodzić miało prawdziwą poezją, najczęściej też Naruszewicz w tych okolicznościowych swych pieśniach, jest wymuszony, nadęty, nie smaczny i zimny. Znać że pisał, nie że czuł, lecz że myślał iż wypadało cóś napisać. Mogłoż pobudzić prawdziwy zapał lada wesele J. M. P. Niesiołowskiego Kasztellana Nowogrodzkiego z Katarzyną Massalską, urodzenie Wojewodzica Połockiego Sapiehy, widok sań Xiężnej Izabelli Czartoryskiej (oda XIX xięga I). Imieniny Xiężniczki Elżbiety Lubomirskiej, X. Anny Sapieżanki, Anny Szaniawskiej i Anny Lefore, odjazd pani Braniekiej (II. VI). Akt weselny J. M. P. Radzickiego Cześnika Za- kroczymskiego z panną Teressą Krajewską. Instygatorką Kor. itd itd. Nie urodził się nikt, nie ożenił, nie umarł, nie wyjechał, nie wrócił, żeby Naruszewicz z tej szczęśliwej okoliczności, z tego pełnego wdzięku tematu, nie napisał wiersza. Zapala się Warszawa, ón występuje z odą, ktoś komuś ofiaruje bukiet, druga, ktoś komuś zegarek, trzecia, ktoś kogoś pokochał, czwarta i tak nieustannie. Nie podobna żeby tej powodzi wierszowej, wystarczyło olbrzymie nawet natchnienie. Lecz jakkolwiek wiele jest poezij u Naruszewicza okolicznościowych, do różnych osób, z różnych powodów adressowanych, do nikogo, o nikim ich więcej jak o królu. Cztery te xięgi piesni, są ogromną kadzielnicą, nieustanny dym wydającą u stóp tronu. Za każdy datek dziękczynienie, za każdy uśmiech, oda, a ileż to dytyrambów, przy imieninach, rocznicy ocalenia, etc. Z tytułów tych smutnych poezij, można sobie wystawić życie Naruszewicza utrapione, w ciągłej pracy pochlebstwa i dworszczyzny spędzone. Spotykamy tu nie jednę pieśń, okazującą stosunki króla z faworytem; w jednej dziękuje za Niemenczyńskie probostwo, w drugiej za medal, w trzeciej za order, w innej za butelkę wina itp. nieomija- jąc żadnej zręczności zaręczenia, że wierny swemu panu póki dysze, że go kocha i gotów zań dać życie, porównywając Augusta z Bogi, z bohaterami. Równie zręcznie przymila mu się ofiarując to numizma, to naczynie na kwiaty, to kałamarz (IV. XIII); a gdy nic nie pomaga odzywa się ogromnym głosem, któren niewierni jak potrafił z piersi wydobyć: Bez chleba kęsa, bez roli zagonu. Wstyd mi: lecz muszę dolę mą otwierać Użal się królu! z wysokiego tronu, A nie daj z głodu na starość umierać. To już ostatni stopień spodlenia — W innych pieśniach, zawsze dworską nutą nuconych, staje się zupełnie śmiesznym, wynosząc króla pod obłoki, za każdą nowo - otrzymaną łaską, przypomina na ówczas panią Sevigne, która po przetańcowaniu z królem J. M. Menueta, odezwała się siadając na miejsce, z naiwnym zapałem: Nous avous un grand roi! Takie jest właśnie uniesienie w tych, co je natchnęło odebranie medalu i orderu. Nieskończylibyśmy nigdy, gdybyśmy wyszczególniać chcieli poezje w rodzaju poprzedzających, jest ich tyle, że policzyć trudno, a większej części, czytać nie podobna, są to dziś trupy, z których życie uciekło. W pozostałych lirykach, już czysto natchnionych, nie temi dobrodziejstwami żywota, ale prawdziwemi uczuciami, uczuciami naturalnemi, Naruszewicz nie wiele jest szczęśliwszy. Język jego mozolnie na stary krój wymoderowany, pełen archaizmów, wyrażeń dziwnych, już napuszonych, już trywjalnych i rubasznych, już niesmaczno - nagich; wiele ma czasem energij, pospolicie zbywa mu zupełnie na wdzięku. Życie nawet dworskie nie potrafiło go ogładzić i dać mu uczucia tego co piękne i przyzwoite. Ody te są bardziej patetycznemi rymowanemi mowy i niż lirykami, a gdzie udaje zapał i chce się unosić wysoko, wpada niechybnie w przesadę i nadętość. Co gorzej, czujemy wszędzie że natchnionym nie był, ale sztucznie naśladował, wyrabiał natchnienie, że nie czuł, ale myślał. Sama przesada już jest tego dowodem; bo ten tylko przesadza, kto nie czując, niema miary na wyrażenie uczucia. Zdaje mu się że silne uczucie lak by się wyrazić powinno, a myli się, gdyby prawdziwie czuł, wyraził by się silnie bez najmniejszej trudności. Niemało w pieśniach Naruszewicza zadziwia, nietylko użycie ale nieustanne nadużywanie mythologicznych ozdób, któremi bez miary sypie. Jest to wada klassycyzmu XVIII wieku i wszystkich prawie pisarzy Stanisławowskiej plejady, a najbardziej X. Biskupa Smoleńskiego. Znać z tąd bardzo, że był Professorem Poetyki, w Jezuickiej szkole; i czytał, studjował Gradus ad Parnassum. W stosie tym różnej wartości, różnej treści i barwy wierszy, które zebrane są w cztery xięgi Liryków, są jednak ody odznaczające się, jeśli nie prawdziwem uczuciem, to patetycznością, zręcznemi zwroty, niekiedy powagą, niekiedy dowcipem. Jakiemi są, pierwsza xięgi pierwszej, druga, Hymn do Boga, wiersz na ruinę Jezuitów itd. W tym ostatnim dał dowód niepospolitej zręczności poeta, płacząc po swoim zakonie, nie mogąc go o nic obwinić, a bojąc się narzekać na upadek, wywija się tak ciągle, że ani tych co upadli, ani tych co ich wywrócili, nie potępia. Kończy polecając Jezuitów narodowi. Długa to rymowana i patetyczna mowa. Ile Jan Kochanowski ma prostoty, tyle Naruszewicz nadętości, napuszoności, przesady; wszystko w nim kunsztowne. Natchnienia gwałtem z siebie dobywa i ubiera je na zimno rozważając, w czem im lepiej będzie do twarzy. Gdy chce być prostym i naiwnym jak naprzykład w Bajkach (powiększej części naśladowanych) robi się rubasznym, gminnym, niesma- czno pospolitym. Między bajkami to natrafiamy na wiersz o Kapucynie Celestynie, wiersz który nam swą lekkością, zdał się prawdziwie gorszącym. Takież niestósowne żarty z mnichów, spotykamy w bajce X, której zakończenie szyderskie i ironiczne. Bajka a raczej powiastka o Szołopiace (Xl) jedna wyborna, choć znowu za nadto rubaszna; jak i niektóre z epigrammatów (np. IV). Sielanki których część większa bardzo niestosownie pod tę klassyfikację weszła (np. pod tytułem: Na akt weselny Ign. Potockiego) prawie wszystkie są naśladowane i wystawują ten świat pasterski konwencjonalny, którego twórcami byli Florjan poczciwy, Gessner, a w sztuce Vatteau. W jednej tylko — Dziecię poprawione, Naruszewicz odmalował prawdziwą wieś i prawdziwych wieśniaków. W Folwarku z sielankowego tonu, przechodzi na satyryczny, do którego miał skłonność jak to jeszcze niżej okażemy. W Oczekiwaniu na towarzyszów, dziwaczna mięszanina Dafnisów, Tyrymachów, Baucis, z Maćkiem, Fircykiem i Kulfonem!! Wszedzie, prócz wdzięcznego Pacierza Staruszka, cośmy go się na pamięć niegdyś w szkołach uczyli, i co prawdziwie jest piękny, brak zupełnie uczucia wsi, pojęcia życia wiejskiego, znać że to sielanki pisane w kamienicy Warszawskiej" nad otwartym Gessnerem. Nigdzie Naruszewicz nie dał lak jawnych wielkiego talentu dowodów, jak w Satyrach. Tu swobodny, posłuszny tylko natchnieniu, mści się niemiłosiernie na tych, którym musiał na nieszczęście gdzieindziej pochlebiać. W nich, z całą siłą powstaje na czasowe w obyczajach wady, na zepsucie, na śmieszność, chłoszcze je szyderstwy energicznemi, wytyka palcami. W nich okazuje co miał w duszy ślachetnego, poczciwego, staroświeckiego, a czego dworszczyzna niemogąc zabić zupełnie, stłumiła tylko. Satyry właściwie są najlepszym i jedynym poetycznym Naruszewicza utworem, jedynym po nim dla nas spadkiem, co przedstawia doskonale świat ów, w którym był poeta, któremu płaszczyć się musiał, a którym w duszy gardził. — Do spisu Satyr należałoby dodać kilka jeszcze utworów poety, rozpierzchłych w zbiorze jego poezij, którym najwłaściwsze pod tą rubryką jest miejsce. Do nich należy fragment wyborny, pomieszczony na końcu epigrammatów, i będący wyrażnie niedokończoną Satyrą: Lepiej stokroć z kozaki żyć na dzikiej siczy Bo tam zbiegłe hultajstwo, kiedy co w zdobyczy Z granicznych urwie sieliszcz: co los zdarzył komu Nie weźmie mu ni Sotnik, ni Koszowy z domu. Chodzi z fajką bezpieczny Sawka po Majdanie, W Cześnika szarawarach, w podsędka żupanie, Na kłusaku pancernym harcuje Mikita Z kąd wziął, jak to obróci, żaden go nie pyta Nie wart że się ojczyzną kraj taki zwać godnie Gdzie same w porównaniu cnotami są zbrodnie ? Gdzie chcąc ujść szarpaniny nie jeden by może Złotą godność za grube oddał Zaporoże, Tam by przecie bezpiecznie, jak sobie zasłużył, Czy borysa, czy chleba pytlowego użył. I żył lepiej w szałasach z dziekciowemi gbury Niż z jaśnie wielmożnemi pany łupiskury. Dziś człowiek niewie komu zasiewa i młóci, Lada kto mu stodołę i lamus przewróci. Naśle łotrów najemnych, pograbi, pokosi, Porąbie, porozgradza, spali, powynosi:. A sprawiedliwość kędy? czekaj że jej zgoła Kiedy umarli trąbę usłyszą Anioła. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Siedzi człek w domu, jako liwrant w magazynie. Ten grosza, tamten zboża, ów chce byś dał koni. A za co? Bo masz a nikt ciebie nie obroni Daj furaż, bies wić za co włożony drapieżnie Pój miodem, tucz kurami mundurowe leżnie I chociaż na obronę publiczną mniej zdatnych, Na wysys krwi twej własnej, chowasz zbójców płatnych. Pan stawi karczmę zajrząc że masz grosz z arędy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A że wszystko straciwszy, nie mógł skończyć sprawy Szedł o kiju Astrci szukać — do Warszawy Kiwnąłem głową myśląc, żal mi patrzeć na cię Diabła w pałki z tym kijem wskórasz panie bracie......... itd. Dołączył tym także do Satyr obraz wyborny Fireyka, pomieszczony niestosownie między odami (X, IV. XXIX). Doskonałe jest żartobliwe zakończenie obrazku: A kiedy fircyk grzecznym kawalerem takim Któż będzie sowizrzałem, głupcem i prostakiem? Fircyk kilkakroć wspominany w Satyrach Stanisławowskiej epoki, jest postacią zupełnie jej właściwą, odmalowany został z natury. Mamy i dziś różne śmieszności, ale niema już między nami Fircyków, swobodnych, wesołych, wytwornych, wiercipiętów, takich, jakiemi ich odmalowali Naruszewicz i Krasicki. Z Fircyka wyrodził się dzisiejszy lewek naśladowany z francuzkiego, równie śmieszny swą przybraną powagą, jak tamten był trzpiotowstwem. Pierwsza Satyra Sekret w tonie poufałej pełnej rubaszności gawędy, napisana, niekiedy przechodzi dobitnością wyrażeń, aż w gminność, której nowa nasza szkoła częstrokroć o nię pomawiana, nigdy nie doszła. I tu znajdujemy Fircyka znowu, zawsze takim jakim go wprzód odmalował poeta, nieznośnym wiercipięta, wścibskim i plotkarzem. W Satyrze drugiej o ślachetności, a raczej o ślachectwie, śmiało nastał poeta, na tak przy- jęty w polsce przywilej urodzenia, co jedną część narodu, nie przebytym murem oddzielał od drugiej, ledwie że nie wrogów czyniąc z rodzonej braci, rozdzielonej losem na dwa obozy. Tu widzim wyraźny wpływ doktryn XVIII wieku. Nie dziwiło nas wcale, gdy mieszczanin Klonowicz pisał swoją Victoria Deorum, ale gdy Naruszewicz, potomek owych co z Radziwiłłami, Sapiehami itd. spokrewnieni i po kolligaceni byli, występuje przeciw przywilejowi urodzenia, niepodobna abyśmy niewidzieli w tem, wpływu czasowego, obcego pochodzenia. Co więcej, Satyrę tę, przypisał ón X. Adamowi Czartoryskiemu. Tonem, argumentami, celem, myślą, satyra ta widocznie, wyszła z pod pióra człowieka, co przed chwilą tłumaczył odę do gminu P. Thomas. Jest wymowny głos za ludem, a przeciw aristokracij, bardziej jeszcze niżeli przeciw ślachcie. Piękny tu obraz starożytnych polanów; a wyborny wiersz ku końcowi. Satyra trzecia głupstwo, znajoma jest podobno wszystkim. Niepojmujemy jej tytułu, bo głupstwo nie będąc do poprawienia, nie może być przedmiotem Satyry; snać autor nie stosownie ją nazwał. Dziwnie trafne są w niej obrazki, znajomego nam już Fircyka, gryzipacierza, pana Joba itp. Z nich wszystkich wnosić należy, że głupstwem nazwał autor, nie to co pospolicie niem zowiemy, ale wady. Spis śmieszności i wad kwalifikujących na głupca, kończy tę wyśmienitą gderaniny. Wiek zepsuty, jest gderaniną także, ale niedobrze powiązaną, urywaną nieustannie, nie klejącą się, i nie przedstawującą wyraźnie jednej wybitnej myśli. W Satyrze pochlebstwo, jakże doskonale odmalował Polskę, osiemnastego wieku, której całą literaturą był panegyryk, jednym głosem nieustanna admiracja! A! czemuż nie uderzył się w piersi sam także i niepostrzegł że w swych pieśniach, kontynuował tylko tych, których tak dowcipnie wyśmiewał! W pełnem goryczy zakończeniu zdaje się srogi wyrzut robić całemu krajowi Wszystkich chwalim iż dobrzy i świeccy i xięża Jednak giniem bez skarbu, rządu i oręża. Nadzwyczaj trafne jest obranie tego przedmiotu, co więcej, śmiałe. Satyra ta bowiem zdaje się kłamstwo zadawać własnym pismom Naruszewicza i obwiniać milczeniem, samego nawet N. Pana. Skłonność do panegyryków począwszy od XVII wieku, stała się była wadą narodową. Nie było środka między bezecnym paskwilusem, a nudną i nieznośną mową pochwalną, która się wciskała wszędzie. Słyszano ją z ambon, na sejmach, na dworze, na uroczystościach, weselach, chrzcinach, wszystko było pretextem panegeryku, który w końcu stracił znaczenie zużyty do nitki. — Tytuły dzieł, dedykacje, całe księgi napełnione były alluzjami, epigrammatami, anagrammatami, odami panegirycznemi. Im ten szał trwał dłużej, tem się dziwaczniej przeradzał i bujał, aż doszedł do najwyższego stopnia śmieszności. Już za panowania Stanisława, trochę ucichło choć jeszcze przy zdarzonej okoliczności, ożywały się z Konwentów, Collegiów i od pojedyńczych osób, łacińskie ody i polskie mowy. W Satyrze pochlebstwo, poeta tak doskonale wystawił ten stan chorobliwy umysłów bezczynnie applaudujących wszystkiemu, że do jego obrazu, nic dodać niemożna. Chudy literat, wystawia nam także bardzo dobrze, stan literatów i literatury za Stanisława Augusta. Literatura jak widziemy, nie trzymała się o własnej sile, nie żyła sama sobą, ale tuliła się pod przemożną protekcją mecenasów, na których czele stał król. Wszyscy literaci byli z natury swej chudzi, i wypasali się dopiero, gdy ich na pański obrok wzięto. — Drukowały się dzieła kosztem autorów, a cała nadzieja na mecenasach spoczywała. Pisano nie dla narodu, ale dla kilku łaskawych i nie tyle o pismo szło, co o szczęśliwie dobraną dedykacją. Niebyło związku, sympatij między ludem a pisarzem, nikt jak widzim niekupował xiążek; a ślachcic naprzebierawszy w sklepiku, brałnareście: Receptę do drjakwi i kalendarz nowy. Napróżno Naruszewicz bije tu, na brak czytelników i zdaje się gniewać, że jego tłumaczonego Tacyta, nie kupowano, napróżno dowcipnie opowiada, jako ślachcic, xiążki sądził właściwemi duchownym, a ksiądz zalecał je nabywać próżnującemu ślachcicowi — nie tyle było w tem winy ślachty i duchownych, co pisarzy. Cóż dziwnego że nie kupił Tacyta w kramiku przybyły z wioski ślachcic? Co dziwnego że drugi skrzywił się na tłumaczenie Horacjusza? Mógłże Tacyt i Horacy zaspokoić potrzeby umysłowe narodu? Przecież kupowano Pod stolego i Doświadczyńskiego, kupowano Naruszewicza historją i można się było opamiętać, że jedno tylko wprowadzenie narodowego pierwiastku do literatury, mogło ją uczynić popularną i postawić w związku z narodem. W Satyrze Reduty, którąbyśmy dziś maskaradą nazwali, wyborne są obrazki, choć myśl główna nie oryginalna. Spotykamy tu jednego z tych panków, na ówczas często widywanych w Warszawie, co to błyskotliwym pozorem zbytku, okrywali niedostatek i ruinę. Podobnego w Doświadczyńskim maluje niemniej doskonale Krasicki; potem junaka, potem gracza, pierwszego ministra króla Faraona, potem świętoszka jakich dziś wcale nie widać, bo kto Boga w sercu niema, już przynajmniej nie czuje się w obowiązku, pobożności udawać. I to także postać charakterystyczna, co jej już nie zobaczym i co właściwie do przeszłości należy. Po Tartuffie Moliera, łatwo było na nią natrafić; ale Naruszewicz cale ją po polsku pojął: Owóż się na ulicy słodko z mnichem wita I w szkaplerz go całuje: Jest to hipokryta . V Jaki mógł być na świecie: Że xiędza Dryganta Często winkiem podsycił, obił predykanta Utopił dwie czarownic, a wierzy w upiory Gmin mu za życia świętych wyrządza honory — Oto jeszcze przyjaciel wszystkich ze słodkiem obliczem — Chameleon. Wczoraj był rojalistą dziś republikantem Słowa mu na dwór ciekły, jako z pełnej beczki Dziś chwali: Jezuickiej chce mu sie wioseczki. Napisał panegiryk, a gdy się zawiedzie Krzyknie: Niemasz tu zasług! I to Włoch pojedzie. To — niemasz tu zasług! wyborne, bo naturalne, bo z ust zda się Chameleonowi wydarte. A taż Madame, idąca na bal, przed którą w powozie siedzi L'abbé. — Wszystko to żywe swego czasu postacie, których zachowanie winniśmy poecie; a w odmalowaniu ich, odmówić mu najprawdziwszego talentu, byłoby niesprawiedliwością, W Satyrze Małżeństwo, nie tai się Xiądz Biskup, z swojem najgorszem o kobietach wyobrażeniem; nie lepiej je widzi od Opalińskiego, co tak srodze, nielitościwie, Polki swojego czasu nam odmalował, że wierzyć prawie w nie niechcemy. Naruszewicz nie pierwszy to raz w tej Satyrze, przeciwko małżeństwu wykrzykuje, dwie ody tejże treści, znajdują się w xięgach Liryków, jakby umyślnie kłamstwo zadając, różowym wróżbom licznych Epithalamiów, tuż obok pomieszczonych. W odzie o małżeństwie, z niesłychaną energją poczyna autor, tu z nielitościwem szyderstwem: Powiedział mi pan Miłosz tydzień temu będzie Że też nakoniec przyszło zamyślić waszeci, Po długiem kawalerstwie o małżeńskim stanie Mości wielce w mym sercu ryty kiljanie!; Cała tym tonem ciągnie się Satyra, zawsze przeciw kobietom. 1 nie dziw, kto je widział w stolicy, za zalotnego panowania Augusta, kiedy każda ubiegała się o królewski fawor i szła przeciw sercu królewskiemu na wpół drogi. Kto je widział wówczas — nie mógł o nich sądzić inaczej. Był to czas powszechnego zepsucia, które nawet na wymówkę swą gorącej namiętności niemiało, bo je zrodziło w części naśladownictwo cudzych obyczajów, w części duma i próżność. Na tej Satyrze, kończą się Naruszewicza w tym rodzaju utwory, nieliczne, bo osiem tylko zawierające obrazów — Przebiegliśmy treść ich, nie cytując wiele, gdyż znajome wszystkim prawie, przypomniane być tylko potrzebowały. One są Naruszewicza, jako poety celnym utworem, jedynym może, co przejdzie do potomności, zawsze czytany, smakowany i ceniony. W nich jest fantazja i dowcip, siła i uczucie; nie pierwsi podobno przyznamy im postawiwszy je obok wybornych Satyr Krasickiego, więcej daleko mocy od tamtych, celujących wdziękiem, wykończonością, dowcipem. W przekonaniu naszem z wieńca poety włożonego na skronie Naruszewicza, te osiem tylko listków niezwiędłe zostały, reszta pożółkła i opadła. Ody i pie- śni w największej części, zostały tylko materjałem biograficznym, historyczną pamiątką, w nich ślad życia dworskiego poety i życia narodu w tej nieszczęśliwej, a tak wesoło strojnej epoce. Nie było w nich uczucia, nie przeżyły też tego co je szlucznte zrodziło — jedne Satyry wyszły z przekonania, z natchnienia, z serca, i one dziś jeszcze wartość mają wysoką. Przystało też bardzo XVIII wiekowi, epoce sceptycyzmu, co sama niewierzyła już w siebie, przedstawić się potomności w Satyrze. Tak bohaterska Grecja wcieliła się Illjadę, a Rzym upadający, zepsuty, najlepiej się także w swoich Satyrykach odmalował. Wieki podobnego charakteru, niemogą się objawić, tylko tym sposobem, niema w nich wiary, nie może być innej nad Satyrę poezij, nad Satyrę, co jest negacją poetycznemi szaty okrytą. W wieku i okolicznościach Naruszewicza, niemógł ón być innym jak był. Mniej dbały o znikome dobra ziemi i dobry byt, więcej przejęty wiarą, lepszym będąc xiędzem, lepszym chrześcianinem, Naruszewicz lepszym by był poetą. Dla kawałka chleba, medalu, infuły i czwartkowych obiadów, nie poświęcając całego życia na pochlebstwo bez końca, nie szafu- jąc sobą i natchnieniem bez miary byłby coś lepszego od swoich ód utworzył. Dziś całą jego zasługą te Satyry, w których zdaje się i siebie i swój wiek potępiać; bo nie tu miejsce wysławiać wielką jego pracę historyczną, którą się tak znakomicie krajowi zasłużył. Powiedzmy też tu, że protekcja wcale poezij nie służy i że na dworach kwitnąca, będąc tylko pięknem cackiem, umiera z temi, co się niem bawili. Życie poety, nie może się pogodzić z życiem miasta, a nadewszystko z życiem dworu, nieustanne rozdrabianie się, zużywanie się, odejmuje mu wszelką siłę, niedozwala skupić ducha, wejść w siebie. Ucząc się tego co zowią dworszczyzną i tonem, musi najzdolniejszy, najszczerzej natchniony człowiek, utracić wszelką energja, wszelki nerw. Wpływając na charakter, to życie wpływa przeważnie na usposobienie poetyczne, będące z nim w bezpośrednim związku. Solidarność życia i dzieł większą jest niżby się komu zdawać mogło, i dziś już tej prawdy dowodzić nie potrzeba. Mógł Naruszewicz pisać wybornie historją zostając przy Stanisławie Auguście, ale niepodobna było, aby natchnione tworzył poezje, na zawołanie, na zażądanie, na te tysiąc okoliczności, co je wywoływały. Kar- piński co ze wszystkich poetów tego czasu, najwięcej ma prawdziwego uczucia, częściej przesiadywał na wsi, niż na dworze i wcale nie był dworakiem. Przerzucając cztery xięgi liryków Naruszewicza i porównywając je z Kochanowskiego odami; w tych nieustany wysiłek, w tamtych ciągłą swobodę widząc, przekonaliśmy się bardziej niż kiedykolwiek, jak zgubnem dla poety, jest życie wrzawy, zgiełku i tego co zowią per excellentiam światem. I ón miał także talent, talent energiczny, silny, wybitnie odcechowujący się od współczesnych, ale go rozproszył, rozsiał, zmarnował. Wiedział Kochanowski dla czego nie przyjął kasztellanij i usunął się do Czarnolasu. Zamiast prześlicznych jego pieśni, mielibyśmy może po nim, taką wiązkę nic nieznaczących wierszyków, jaka po Naruszewiczu została; zamiast poezij natchnionych wiecznie prawdziwemi uczuciami, tylko zimne, sztuczne, mozolnie wykute tworzył by powinszowania, epithalamia i hejnały weselne! Ale Naruszewiczowi brakło tej odwagi, jaką miał Kochanowski, tego religijnego uczucia i prawego zamiłowania poezij. Wolał ón dwór niż wieś, towarzystwo dworaków, nad przyrodzenie, którego ani pojmował, ani malować nie umiał — wolał pochwały Pana i panów, niż spokojne przeświadczenie o własnej dostojności. Niejednego tak już poetę, wybór sposobu życia zgubił i piękny talent unikczemnił; bodajby to było nauką dla tych, co zuchwale wierzą, że potrafią utrzymać w sobie iskrę poetyczną wystawując ją na chłodny powiew świata. Po- rezij potrzeba spokoju, odosobnienia, surowego życia, potrzeba całego człowieka, całego serca i duszy. Świat gwaru, wesela, płochości, kłamstwa; może uczynić filozofem, obserwatorem, satyrykiem, ale nikogo nie uczyni prawdziwym poetą. Na świecie wszystko nosi ślady myśli człowieka, wszędzie tylko człowiek się spotyka; na ustroniu w odosobnieniu, zbliżamy się do natury, to jest do myśli Boga — a poezja nie od człowieka, ale od Boga pochodzi. IV. TRZY DOBY W HISTORII POSTĘPÓW UMYSŁU LUDZKIEGO. Droga postępów umysłu ludzkiego jedna jest zawsze i niezmienna, prowadzi ona jednemi środki, do jednostajnych wypadków. Ludzkość w postępie swym zawsze jest sobą, zawsze tąż samą, nigdy się swej natury pierwiastkowej wyprzeć nie zdoła. Nie możemy się tu zastanawiać i nie naszą jest wcale rzeczą rozwiązywać, jak które pojęcia otrzymuje człowiek; które z sobą przy- nosi, które w sobie wyrabia; z całych jednak dziejów pojedyńczego człowieka (mikrokozmu) i całej ludzkości (megakozmu) okazuje się jawnie, że umysł ludzki, zaczyna od pojęć ogólnych, wielkich, a z nich przechodzi do składanych, szczegółowych. Prawo te jest tak koniecznem, że niema dziejów do których by się zastosować, w których by się okazać nie dało. W filozofij, poezij, sztukach, tym zawsze jednym i niezmiennym trybem idzie człowiek, od ogółu do szczegółów, od wielkiego do małego, od syntezy do analizy, od ducha do materij, od myśli do formy, od pojęć prostych do składanych. W historij więc filozofij, poezij — sztuk, trzy są główne epoki, epoki naturalne, na które się rozpadać muszą dzieje najwłaściwiej. — Pierwszej epoki cechą jest siła i prostota, w niej utwory rodzące się, znamionują najwybitniej pojęcie ogółu, zaniedbanie szczegółów formy, która instynktowie się natrafia. W epoce drugiej, epoce której charakterem jest wdzięk, szczegół służy do podniesienia, do uzupełnienia ogółu; wywija się pojęcie formy, ale posłusznej duchowi i dla niego narzędziem tylko będącej. W epoce trzeciej, której cechą jest bogactwo, forma podstawia się na miejsce myśli, szczegół na miejsce ogółu, całe staranie o drobnostki, o wyrobienie, exekucją; zupełne zaniedbanie całości dla części. To co zowiemy najczęściej szczytem doskonałości w sztuce, w literaturze, w filozofij, jest tylko przerodzeniem się myśli w formę, zapatrzeniem na drobnostki; — twory błyskotliwe, ubrane, a bez myśli, bez całości ukazują się w tej trzeciej epoce, co by powinna z, porządku naturalnego być najwyższym szczeblem postępu. W pierwszej dobie wszystko jest wielkiem; przyświeca jej wiara, zapał, natchnienie świeże jeszcze i silne. Utwory tej epoki, często niegładkiego, srogiego, chropawego oblicza, odznaczają się wielkiem pojęciem całości, siłą i prostotą swoją. Do tej epoki należy w literaturze Illiada Homera, w architekturze mury Cyklopów; a z innego cyklu, budowy romańskie; w malarstwie pełne powagi i energij typy Chrystusa, bizantyjskich monet i obrazów, w rzeźbiarstwie marmury eginetyczne, etruski, rzeźby egipskie; — do tej epoki należą pieśni ludu i większa część utworów archaicznych każdej literatury. W epoce tej, jakeśmy rzekli, panuje wiara, twory jej zdradzając walkę myśli z formą, której do objawienia się użyć musi, noszą cechy wielkiej siły. Ludzkość tworzy jak jeden człowiek, zapiera się pojedynczy twórca, swego indywidualnego charakteru, i idealizuje się. Dla tego twory tej epoki, równie egińskie marmury jak homerowe pieśni, któż wie przez kogo utworzone zostały, przez jednego, czy kilku?? Człowiek goni w tej epoce za wielkim ideałem, od którego w filozofij zarówno, w literaturze, w sztuce, nie odwodzi go jeszcze ani naśladowanie ani obserwacja natury. On, naturę pojmuje sercem, instynktem, ón ją kocha, ale jej nie bada, rozumie, choć tajemnic tłumaczyć nie usiłuje. Cale inaczej dzieje się w drugiej epoce, drugim perjodzie kształcenia się umysłu ludzkiego, perjodzie przejścia. Tu człowiek zwraca się już do natury, i co żył cały syntezą, pojmować zaczyna analizę, czyniąc ją jeszcze sługą syntezy. W sztuce exekucja łączy się w równej mierze z pomysłem, któren podnosi, i idzie posłuszna mu zawsze; w literaturze forma i jej pojęcie rozwija się, ale całkiem jeszcze na korzyść głównej myśli. Całość zdobi się szczegółami, które jej nie zakrywają. Do tej drugiej epoki należy najwięcej utworów filozoficznych, poetycznych, artystycznych, epoka to daleko już płodniejsza od pierwszej, choć jeszcze nie tak płodna jak ostatnia, w której cześć formy, materij i szczegółu, czyniąc łatwem tworzenie, po tysiącznych wzorach, wyprowadza myrjady karłowatych drobniutkich, nic nieznaczących utworów. Jak pierwszej epoki siła i prostota, tak drugiej wdzięk jest cechą. — Charakter jej łączy w sobie trochę energij z pierwszej doby, z poszukiwaniem gracij, uśmiechu, słodyczy. Do tej epoki należy architektura bizantyjska, na danych już przez dawniejszą planach, wykwitająca w ozdoby jeszcze nie psujące jej całości; do tej epoki należy wdzięczny Leonardo Vinci, którego postacie z swym uśmiechem pełnym słodyczy, w Świętym Janie przypominają Antinousa Adrjanowego. Trudno jest jednak tej doby przejścia, granice ściśle oznaczyć; z jednej strony dotyka ona pierwszej epoki, z drugiej wlewa się już w trzecią. W trzeciej, pojęcie szczegółu zastępuje pojęcie ogółu wielkiego, drobnostki zwracają całą uwagę artysty, sztuczne effekta całą usilność poety, wykończenie, wyszczegółowanie ukazuje się w literaturze i sztuce, w filozofij pojedyńcze, subtelne traktują się kwestje. Jak pierwszej epoki cechą była idealność, tak tej ostatniej, tak zwany naturalizm i prawda, często przez swe przywiązywanie się do materij, na fałsz przechodząca. Epoka to reformy, wątpliwości, pismactwa nieskończonego, niestety — epoka to Augustów i Ludwików XIV; epokę tę zwą odrodzeniem. Ideał zasklepia się w niepojętej jakiejś konwencjonalnej postaci — forma zajmuje wszystkich, naśladowanie natury, niepokoi artystę i myśl w nim zabija — rodzą się Caravage, Veronese, Rubens, Poussia, wielcy mistrze, którzy bogactwem szczegółów, zaślepiają; rodzą się Mignard, Mieris, van der Verf i Gerard Douw, co sztukę zasadzają na drobnostkach. Daleko już jesteśmy od pełnej prostoty, energij pierwszej doby, kompozycje pełne są szumu, zgiełku, barw, dźwięków, form, nagromadzonych łatwo, a ciężarem swoim zawalających myśl główną. W każdej z tych trzech epok znajdziecie jeszcze trzy podrzędne doby, stanowiące pojedyńczy Cykl mniejszy. Tak w pierwszej odbiją . się stopniowo wszystkie trzy, tak w ostatniej także, ale w każdej z nich oddzielnym i właściwym sobie sposobem. Z powtarzających się nieustannie i powracających zawsze trzech tych perjodów, składa się cała historja filozofij, literatury i sztuk; w po- jedyńczego nawet człowieka postępach umysłowych, znajdziecie zawsze też same prawo. Zaczyna się od utworów w których wiele siły, a mało formy; kończy na wykończonych bezmyślnych drobnostkach, równie literatura jak literat. — Chciejmy jednak uważać, że pierwsza doba, właściwie nie jest najpierwszą, poprzedza ją często, jakieś wahające się poszukiwanie objawienia, próby; duch plącze się szukając jak się okazać, aż trafi instynktowo na formę, na język swój właściwy. Bełkotanie początkowe jest pierwszą dobą pierwszej epoki, jeżeli za nią w tyle nie pozostaje. Trzy wskazane tu epoki, nie równe są, co do przeciągu czasu, jaki u różnych narodów, w różnych gałęziach dziejów zajmują. Pierwsza jednak zwykle najkrótsza, ostatnia najdłuższa, pierwsza w niewielu zawiera się pomnikach, ostatnia zasypuje niemi. Odpowiada to doskonale charakterowi epok; bo epoka formy, płodniejszą być musi od perjodu myśli, rozdrobnostkowanie rzeczy, czyni ją na pozór większą i więcej miejsca zajmuje. Nie wszyscy jednak żyjący w pewnej epoce, koniecznie są charakterowi jej posłuszni, umieszczenie ich w tym lub owym perjodzie, nie zaręcza za cechy utworów. Są co żyjąc w pierwszej, należą właściwie do trzeciej, lub w trze- ciej odcechowują się siłą i energją swych pomysłów i pojęciem ogółu, całości. Ogólną jednak barwę, ton, nadaje zawsze im, epoka w jakiej żyją. Pierwszą epokę, pospolicie, dla niezręczności form, w jakich się objawia, dla małej ilości jej pomników, co więcej do myśli niż do oczów przemawiają, za mało umiano poznać i ocenić — trzecią natomiast uważano za szczyt doskonałości, bo oślepiała formami, drobnostkami, za któremi ogółu dojrzeć nie było można. W pierwszej epoce ideałów i wielkich utworów, epoce siły i energij, wyśmiewano brak naturalności, w trzeciej nadto wyniesiono często zupełnie bezmyślne naśladowanie natury, przechodzące w literaturze, w nikczemny indywidualizm. W jakiej dziś epoce żyjemy? Jest li to pierwsza epoka nowego cyklu, czy ostatnia starego? Rozważmy. Powiedzieliśmy już, że cechą pierwszej epoki, zawsze jest siła i prostota, pojęcie całości, idealizowanie wszystkiego, podnoszenie do wysokiej potęgi. — Cechą trzeciej bogactwo, drobnostkowość szczegółów, indywidualizacja, niewolnicze przywiązywanie się do natury i studjowanie jej we wszystkiem. Czem Jest reforma w literaturze dzisiejszei. jeśli nie wprowadzeniem w nią naturalizmu i indywidualizmu? Utwory naszych czasów nie wielkim zapewne ogółem, nie pojęciem całości, nie prostotą się odznaczają, wszystkie one wycechowują się wybitnie od indywidualności autorów, którzy nie szukając ideałów, zwracają tylko oczy na naturę, a przedewszystkiem na siebie. Nasza więc epoka nie jest pewnie pierwszym perjodem nowego cyklu, ale ostatnią dobą, osta- tniej epoki, starego. Nasza wysławiona reforma, której i potrzebę i konieczność widziemy równie z innemi, właściwie jest tylko ostatnim stopniem naszego umysłowego ukształcenia, w danym nam czasie. Po niej dopiero przyjdzie może nowy cykłus, nowa pierwsza doba, co przewyższy siłą i prostotą swych utworów, wszystkie co ją po- przedziły. Na pozór zdawać się może, iż teorja ta, prowadzi do zaparcia się postępów ludzkości wykazując w trzeciej najwyższej ukształcenia epoce, karłowatość i wyraźne przerodzenie (degeneratio). Tak jednak nie jest, każdy wielki cykl składający się ze trzech epok, prowadzi za sobą nowy, którego pierwszy perjod podnosi się wyżej od poprzedzających. W historij kul- tury Grecij, Rzymu, średnich wieków, znajdziecie trzy przez nas oznaczone doby, po których przejściu jeśli nie w tym samym narodzie i miejscu, to gdzieindziej, nastąpiło dalsze na wyższym już stopniu rozwijanie się ludzkości. W naszej literaturze, trzy te epoki wyraźnie się odznaczają, chociaż one odpowiadać nie będą, przyjętym już w historij podziałom jej na oddzielnych charakterów perjody. Cała pierwsza epoka, ukryta jest prawie, we mgle czasów, z których niemamy innych pomników, nad podania, pieśni gminne i wielki hymn do Bogarodzicy. Ostatni perjod pierwszej tej epoki, przeciąga się aż w panowanie Zygmunta Augusta; chociaż tuż zaraz i druga epoka się poczyna. Rej należy jeszcze do pierwszej, gdy Kochanowski do drugiej. Druga epoka trwa skaleczona, chorobliwie, wykrzywiona dziwacznie i przypadkowie, aż do zwanego odrodzenia za Stanisława Augusta, odrodzenia języka tylko. Do trzeciej epoki należy cala literatura XVIII w. końca i początków XIX. Wielka nowa reforma w literaturze, która się ogranicza, wprowadzeniem indywidualizmu na miejsce ideałów w literaturę, wprowadzeniem elementu narodowego, niczem innem niebędą, nad indywidualizm zbiorowy — należy jeszcze do epoki trzeciej, choć ma pretensją nową zupełnie poczynać. Charakter utworów naszej epoki dowodzi tego niezbicie. Pytam się gdzie u nas cechy pierwotnej doby, siła i prostota! Nie odznaczamyż się raczej rozmaitością, bogactwem, wykwintnością, ozdobnością, subtelnością utworów?? Myśmy tylko najwyższym szczeblem wiodącym na nową płaszczyznę, aleśmy jej jeszcze nie doszli. Wiek nasz, nie wiek to wiary jeszcze, nie wiek zapału, choć już znamionuje nadejście lepszych czasów. Niemamy wiary w nic, nawet w siebie, nawet w to co czyniemy. Jakaś niepewność, wahanie się, objawiają się w każdej naszej czynności. Z łona ludzi co należą do swego czasu i przylgnęli sercem do niego, odzywa się przeciw sobie samym reakcya, zwątpienie — Między uczynkami, tworami, a człowiekiem i sumieniem, niema doskonałego związku, żadnej solidarności dzieł i autorów. Indywidualizm przechodząc do najwyższego stopnia swego objawienia, czyni z jednego często człowieka, co chwila innego w miarę okoliczności jakie go otaczają i nań wpływają. Smutny to widok — ale pociesza myśl, że myśmy tylko nawozem, na którego pokładzie, piękny i bujny kwiat wystrzeli. Kto zgadnie jego barwy, jego woń, jego kształty?? Powiedzieliśmy już wyżej, że są ludzie, których charakter odpowiada charakterowi jednej z wyżej oznaczonych epok, choć nie zawsze w niej żyją. Ludzie ci, powiększej części niepoznani, przechodzą przez epokę, w której żyją, nie należąc do niej, a wyniesieni zostają i ukoronowani w następnej dobie, która z niemi sympatyzując, zamiłowuje ich i ocenia. Moglibyśmy mnóstwo zacytować podobnych przykładów, i sympatja naszej epoki dla wielkich pierwobytnych jenjuszów, wcale nas nie odwodzi od przekonania, że należym do trzeciej doby. Rozważmy bowiem jakie to jest współczucie nasze i myśli prawdziwe?? Alexander Wielki w złotej skrzyni chował pieśni Homera, ale je zapewne czytał, słuchał ich z upodobaniem, nasycał się niemi, myśmy je także zamknęli w złotej skrzyni uwielbienia, w której się pyłem pokrywają, nie tknięte, a wielbione. Taka jest nasza sympatja dla wszystkich wielkich utworów pierwszych epok, wielbim je, ale w nich nie smakujemy, przeszły do nas z tra- dycją uwielbienia, przyjęliśmy je, otoczyli nową czcią, czytamy wcale co innego, nasycamy się czem innem. Wszystko co tworzym, nie podobne wcale do tego co wielbim, prostota utworów dawnych, nie znajdzie się u nas nigdzie, a gdy chcemy dać dowód siły, dajemy tylko dowody wielkiego wysilenia. V. STÓWKO O PRAWDZIE W ROMANSIE HISTORYCZNYM. Czytaliśmy niedawno w Bibljotece Warszawskiej, jakby przed dwóchset laty pisane wyrzekania, na wielką szkodliwość romansów, i zupełne ich potępienie. Zdanie takie dziś wyrzeczone, niczem nie dające się usprawiedliwić, jest tylko niewczesnem echem, niegdyś może bardzo słusznego wyroku. W ówczas kiedy romanse malowały świat jakiś konwencjonalny, jedno tylko i to fałszywe i to fałszywie kreśląc uczucie, obłąkiwając obrazami wystawującemi ludzi, uczucia, w niebywałych kształtach; — w ówczas romans był szkodliwy w istocie, i wielce szkoda że autor co dziś go przeklina, nie urodził się w ówczas, mógłby sobie tego pozwolić, nie narażając się na śmiech. Dziś radzilibyśmy mu, wyszedłszy z fałszywego stanowiska, lepiej się rozpatrzeć czem jest romans i powieść. A jeśli zechce mimo to obstawać przy swojem, niechże potępi z nim razem całą literaturę i wszystko do czego wchodzi pierwiastek poetyczny. Niech powie; — wszelkie kłamstwo jest niebezpieczne, wolę od poezij nauki ścisłe i tablice Pythagoresa nad Illjadę — odpowiemy mu — Winszujem, ale nie zazdrościm — Chacuna son gout. Dzisiaj romans, wcale jest czem innem; powiedzieliśmy już o tem w pierwszym tomie naszych Studjów i niewidziemy potrzeby powtarzania się. Tu tylko chcielibyśmy pomówić o romansie historycznym dzisiejszym, a mianowicie o prawdzie w romansie. Wszelki utwór gruntuje się na wziętych z postrzeżeń, z dziejów, z jakiejkolwiek bądź rzeczywistości materjałach. Człowiek twórca, układa tylko po swojemu to co zebrał w sobie — stworzyć nie może właściwie nic. Widziemy z tąd, że zawsze jakaś prawda musi być zasadą każdego utworu. Zależy je- dnak zupełnie od twórcy wystawienie jej tak, . aby się w pewnych warunkach nieprawdą lub prawdą wydała. Część prawdziwa zmięszana z obcemi jej pierwiastki, nie sympatyzującemi z nią rysami, straci swe barwy i zniknie. Prawda dwojaką jest w historycznym romansie — artystyczna i historyczna. Ta ostatnia, nigdy w nim nie będzie zupełną, bo warunki sztuki, cale się różnią od warunków historij, a romans przedewszystkiem jest utworem sztuki. W nim więc zawsze, prawda dziejowa staje podrzędnie i niejako narzędzie, środek, nie zaś cel. Żadna historja, nie jest tak zupełną, nie daje nam tak spójnego, żywego obrazu, aby ón wcielić się dał, bez dodatków do powieści. Romansopisarza więc zadaniem jest, pole w większej części białe, zapełnić, umarłych wskrzesić do życia, czynności ich wytłumaczyć, oblicze nam pokazać. — Tak samo ma się z epokami, które powieściopisarz pojąwszy po swojemu, przedstawia nam całkowite jak by w nich żył, jak by je znał nie oczyma duszy i intuicij, ale ciała. Chodzi najwięcej o to, aby to co maluje, wydawało się (lub było) prawdą, aby składało całość żywą, i jedną myślą spojoną. Tu sztuka przychodzi w pomoc wątkowi historycznemu i wyobraźnia dotwarza, czego braknie, jedno- czy odłamki; buduje z gruzów. Ale pisarz chcący wystawić daną epokę, jeśli dla fantazij swej pofałszuje fakta, nie będzie się pilnować skazówek historycznych, narazi się nawet na nieprawdę artystyczną. Z tego względu poznanie historyczne głębokie wszystkiego co się odnosi do epoki danej, do obyczajów, wypadków, ludzi itd. jest niezbędnym warunkiem, nawet dla pisarza — artysty. Tym sposobem przysposobiwszy się autor, starać się powinien dopiero poetycznie otworzyć epokę, najwybitniejszemi rysy. Nie pojmujemy aby na tej drodze historja mogła mu być na przeszkodzie, i aby dla ulżenia sobie, potrzebował ją wykręcać. Niema nic, nawet w świecie sztuki, prawdziwszego nad prawdę — oddalenie się od niej, odstąpienie jej, czuć będzie fałszem. Czego więc pilnować powinien pisarz historycznego romansu? — Postawiony między dwoma koniecznościami, — nie fałszowania historij i zaspokojenia wymagań sztuki; gdy prawda dziejowa za wielką lub za małą dla niego i dla sztuki, gdy dotaczanie wątku urwanego niebezpieczne, jak ma sobie postąpić ? Odpowiedział na to zadanie, w historycznych swych romansów obiorze przedmiotu, E. Tarsza. Sposób jest prosty i niechybny. Niepotrzeba do historycznego romansu wybierać dziejowych postaci wielkich ani wypadków znajomych, z któremi mając do czynienia autor nieustannie plątać by się musiał między historją a wymysłem, uwięziony i skrępowany wyznaczoną mu przez historją drogą, z której zejść niemoże, aby w fałsz niepopadł. Pojął ón że romans może być historycznym i będzie nim w istocie, chociaż ani osób historycznych, ani wypadków z wielkiej xięgi dziejów, nie skreśli. Bierze typy, wystawia obyczaje, tworzy postacie, które tylko charakterami swemi, piętnem swych czynności są historyczne. Tym sposobem usamowolnia się jako artysta, i puścić może cugle fatazij, pilnując tylko jednej prawdy, prawdy w sztuce. Dosyć nieszczęśliwe widzieliśmy próby i u nas i za granicą historycznych romansów, budowanych, na faktach znanych, wystawujących wielkie historyczne postacie. Romansopisarz zawsze w nich niżej stawał prawdziwej historij, lub musiał się z nią rozmijać. Jeden frazes pamiętników, jeden list współcześny, więcej mówił, niż całe tomy domysłów. W drugim razie, gdy autor obiera typy tylko, staje się niejako dopełniaczem historij, bierze od niej światło i na nią światło rzuca. Niepodobna zaprzeczyć, aby tym sposobem, nawet historycznie prawdziwszym być niemożna, niż kiedy się porywa na wielkie postacie dziejowe. Jest to jednak w pewien sposób, nie zwyciężenie, ale omijanie trudności tylko, zejście w cień dla bezpieczeństwa. Walter - Scott, w większej części swoich utworów, trzymał się właśnie sposobu E. Tarszy, rzadko u niego wysuwają się wielkie postacie dziejowe, częściej typy. I pierwsze jednak trafiają się, że nie wspomnim o innych, Wszakci podobno, wszystkie nowe obrazy Ludwika XI, są kopją tylko z Kwontyna Durward? Ten sam więc Walter-Scott, którego Tarsza uznaje swym mistrzem, malował także i wielkie postacie historyczne i wielkie dziejowe wypadki, ale tak właśnie jak E. Tarsza maluje naprzykład zjazd Kaniowski, to jest epizodycznie. Wielkie owe postacie, nie są nigdy u niego głównemi, wielkie wypadki przechodzą zdaleka i skutki ich tylko na bohaterach się czuć dają. Autor nie obowiązany rozwijać trudnego obrazu ich, ukazuje na drugim planie, dla urozmaicenia go, to co wybitniej wiek cechować może. Metoda ta jest jedyną; a cala zależy na jednem, na obiorze przedmiotu, jeśli osoby występujące w romansie będą charakterystycznie do swej epoki należeć, jeśli nosić będą rysy moralne czasu, romans stanie się istotnie obrazem danej epoki. Epizody ubogacą go i urozmaicą, i będą tem czem akcessorja na obrazie, pomocą do uznania przedmiotu. — Fałszywy wybór spęta naprzód pisarza, zniewoli go do pilnowania się historij, oziębi, i szczęście jeśli tylko miernym, utwor przez to się stanie. Wybór wielkich wypadków i dziwnych postaci, tem jest jeszcze nieszczęśliwy, że dziełu odejmuje wszelki interes. Od razu wiemy koniec, widziemy rozwiązanie; wielką sztuką utrzymać można zajęcie czytelnika, ale to będą leki piżmowe. Tym czasem swobodny autor z wybranemi przez się typami, postępuje po swej woli, pilnuje tylko prawdy artystycznej, i prowadzi czytelnika jak sam chce. W takim razie udział historij w romansie, będzie niezmiernie mały, i to tylko w ramach się jego pomieści, co zostaje za ramami dziejów; a raczej w nich tylko napomknięto, wskazane, a tu rozwinione być może. Autor nie sfałszuje historij, nie przenaturzy charakterów ludzi, którzy mają swoje własne oblicze, co się go tknąć nie godzi; najważniejszem jego przygotowaniem, będzie czytanie dla pojęcia ogólnego ducha czasu, nie dla poszukiwania drobnostek i gdy drugi obarczywszy się brzemieniem nad siły, kleić będzie musiał, ten ducha tylko przejąwszy, tworzyć potrafi. Słuszną bardzo uwagę, uczynił P. K. Bujnicki (w Tygodniku) że są epoki, do których romans historyczny u nas, sięgać nie może. Wszelki przedmiot ma sobie przyrodzoną formę; są czasy, których odmalować w powieści historycznej niepodobna; bo odtworzyć ich, wystawić sobie czysto, jasno nie możemy, mało o nich mając wiadomości. Inne są warunki poematu i tu właśnie miejsce dla poety, gdzie już romansopisarz nie dosięga, a kto wie, czy poemat też nie zbyt zuchwale targa się na przedmioty, coby do ram romansu tylko przypadły. Romans maluje przedewszystkiem stronę życia realną, ze wszystkiemi drobnostkami potrzebnemi w obrazie. Łatwo pojąć, jak wiele dotwarzać potrzeba, gdzie nas nie doszły wieści, tylko o wypadkach, o wielkich postaciach, a dotwarzanie niebezpieczne i najczęściej wystawia rzecz w złem świetle. Weźmy naprzykład dzieje polskie w XI i XII wieku, dzieje Litwy w XIV jeszcze. — Co wiemy o obyczajach, mianowicie klassy średniej i niższej, w tym czasie, da się zamknąć na kilku stronnicach; materjał dla romansopisarza niedostateczny; poeta co idea- lizuje wszystko, wysnuje z tego pieśń piękną i w swoim sposobie prawdziwą; romansopisarz gdy swój obraz rozpocznie, widząc taki brak rysów, będzie musiał się domyślać i zrobić może coś bardzo kształtnego ale wcale nie malującego epoki, prędzej poeta wyidealizować potrafi przedmiot z bliższych nam i jeszcze nie owianych uroczą mgłą dawności, czasów, niż powieściopisarz wysnuje co z nielicznych rysów odleglejszych epok. Swieżo czytaliśmy czyjąś uwagę, uczynioną nad powieścią Tarszy Stannica. Recenzent uniesiony chwalebnym zapałem oryginalności, dowodzi że autor dla swego utworu powinien był szukać nowej i własnej formy, zamiast Walter-Skotowską przybierać. Ale, jeśli forma, jak to kilkakrotnie powtórzyliśmy, jest tylko wynikłością idei, a wcale niedowolną rzeczą; kiedy dwie idee podobne sobie, objawiają się, nie powinnyż, nie musząż one, mniej więcej podobnie się wcielić?? Forma p. Tarszy wielce wprawdzie przypomina Walter - Skotta, ale nie jest niewolniczem podrzeźnianiem, jak się recenzentowi wydaje. Nie wynikła ona z rozmysłu, ale z konieczności, z przedmiotu, z natchnienia. Zdaje mi się, że gdyby Tarsza Wal- ter-Skotta nie czytał, mógł by trafić na tę formę, na której naśladowanie jest dziś skazany dla tego tylko, że się kilkadziesiąt może laty wprzód nie urodził. Forma nowa nie jest łatwą do znalezienia, i nie jest rzeczą układającą się z rozmysłem, przychodzi ona zawsze z jakąś nową ideą, i o tyle jest nowa, o ile nowa myśl, którą osłania, której ciało stanowi. Jak pantheiści, uznają ciało w koniecznym i nierozerwanym związku z duszą, tak my uważamy formę wynikłością niezbędną myśli, co się na naszym świecie obejść bez niej nie może. Formy rozmyślnie składane, tworzone powolnie, są to automata Vaucansona — małej rzeczy im braknie — duszy i życia — zresztą są doskonałe. Ale wróćmy do prawdy w romansie historycznym. Jak w obrazie historycznym, nie są pod względem sztuki, koniecznością portrety, i najpodobniejsze twarze nie zastąpią wyrazu i życia, tak w historycznym romansie, ścisłość historyczna, nie zastępuje także prawdy artystycznej; a połączona z nią, dopiero doskonałą całość stanowi. Naśladowcy Walter - Skotta, co romans historyczny pojęli tylko ze strony jego, że tak powiem, materjalnej, a nie ze strony ducha, są dla nas dowodem tego. Ich utwory zimne są i przy całej swej drobnostkowej prawdziwości, nudne, bezduszne. Wystawują tylko skelety epok, które odrodzić i odtworzyć miały. Bijmy na naśladownictwo w literaturze, ale na naśladownictwo bez potrzebne, bez duszne, bez myślne, co tak naśladuje jak Chińczycy; przemalowując nietylko obraz, ale plamy na nim i skazy — naśladowanie Tarszy, Walter-Skotta, jest wcale czem innem, bo zdobyczą umysłową, na korzyść literatury. KONIEC. Stronnica. I. Jan Kochanowski ... 7. II. Mikołaj Sęp Szarzyński + 1581 ... 115. III. Naruszewicz jako Poeta ... 129. IV. Trzy doby w historij postępów umysłu ludzkiego ... 161. V. Słówko o prawdzie w romansie historycznym ... 177. Pomyłki druku. W Tomie I. Stronica 6 — wiersz 4 — zamiast jegom — czytaj jego Stronica 41 — wiersz 1 — zamiast chnieni — czytaj pchnieni Stronica 43 — wiersz 27 — zamiast z niżym — czytaj zniżym Stronica 47 — wiersz 5 — zamiast bogatszym — czytaj bogatszymi Stronica 65 — wiersz 14 — zamiast Rutsica — czytaj Russica Stronica 77 — wiersz 10 — zamiast pyłami — czytaj sytami Stronica 89 — wiersz 22 — zamiast niewiedzą — czytaj niewiedząc Stronica 92 — wiersz 27 — zamiast o wpływ — czytaj na wpływ Stronica 93 — wiersz 18 — zamiast młodość na ławach — czytaj młodość nie na ławach Stronica 127 — wiersz 26 — zamiast w isto — czytaj w istocie Stronica 128 — wiersz 4 — zamiast ślono — czytaj ślone Stronica 136 — wiersz 16 — zamiast Sulmircentis — czytaj Sulmircensis Stronica 139 — wiersz 27 — zamiast Propugnateres — czytaj Propugnatores Stronica 140 — wiersz 28 — zamiast walczy — czytaj walczę Stronica 141 — wiersz 15 — zamiast fero — czytaj vero Stronica 147 — wiersz 28 — zamiast defota — czytaj devota Stronica 154 — wiersz 28 — zamiast salutria — czytaj salubria Stronica 163 — wiersz 7 — zamiast penitor — czytaj ponitor Stronica 164 — wiersz 6 — zamiast colluetatio — czytaj colluctatio Stronica 165 — wiersz 10 — zamiast purillo — czytaj pusillo Stronica 168 — wiersz 15 — zamiast praelibutum sit — czytaj praelibatum sit Stronica 180 — wiersz 23 — zamiast fulmire — czytaj fulmine Stronica — wiersz 29 — zamiast auegrotaquc — czytaj auegrotaque Stronica 181 — wiersz 24 — zamiast nocy — czytaj mocy Stronica 182 — wiersz 5 — zamiast cpisody — czytaj epizody Stronica — wiersz 13 — zamiast egregiisque — czytaj egregisque Stronica 183 — wiersz 13 — zamiast magistratunm — czytaj magistratuum W Tomie II. Stronica 44 — wiersz 17 — zamiast Anakrontykach — czytaj Anakreontykach Stronica 45 — wiersz 24 — zamiast to — czytaj bo Stronica 46 — wiersz 11 — zamiast czernie — czytaj ciernie Stronica 81 — wiersz 20 — zamiast posła — czytaj poszła Stronica 89 — wiersz 29 — zamiast doznać — czytaj poznać Stronica 141 — wiersz 13 — zamiast mowy i niż — czytaj mowy, niż Stronica 146 — wiersz 1 — zamiast Dołączył tym — czytaj Dołączyłbym Stronica 172 — wiersz 19 — zamiast myśli — czytaj czyli Stronica 178 — wiersz 14 — zamiast Chacuna — czytaj Chacun a