1011

Szczegóły
Tytuł 1011
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1011 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1011 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1011 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrew Wheatcroft HABSBURGOWIE Przek�ad Barbara Stawomirska WYDAWnICTWO LITERACKIE Wst�p W s�ynnym fragmencie swej Autobiografii Edward Gibbon pisze o chwili, gdy przysz�a mu do g�owy my�l, aby napisa� Zmierzch i upadek Cesarstwa Rzymskiego. Jak to cz�sto bywa u Gibbona, fakt ten uleg� pewnej koloryzacji, jednak samo stwierdzenie, �e istnieje chwila, w kt�rej pojawia si� pomys� na ksi��k�, jest prawdziwe. Przynajmniej w moim przypadku. Ta ksi��ka zrodzi�a si� w ma�ym, w�skim pokoiku w pa�acu Karola V w Granadzie, ogromnym i obcym tworze w ciele lekkiej i przestronnej Alhambry, maureta�skiego pa�acu w�adc�w z dynastii Nasryd�w. Na chybotliwych wiekowych sto�ach spoczywa�y tam sterty rejestr�w i katalog�w archiwum Alhambry. Pisz�c o dokumentach, pos�ugujemy si� zwykle s�owem "zat�ch�y", a jednak ten, kto pierwszy u�y� tego s�owa, nigdy chyba nie sp�dza� dnia po dniu w organicznym zapachu starego pergaminu, spot�gowanym przez upa� andaluzyjskiego lata. Ze wzrastaj�c� niech�ci� wspina�em si� ka�dego dnia Bram� Przebaczenia (z widniej�c� nad portalem d�oni� Fatimy) na wzg�rze Cuesta de Chapiz. Przy wiod�cej na g�r� �cie�ce znajdowa�y si� kamienne �awki, a za nimi bieg�a p�ytka rynienka, w kt�rej bez przerwy p�yn�a woda. Szum i zapach wody stanowi�y antidotum zar�wno na wspinaczk�, jak i na czekaj�c� mnie udr�k�. W niekt�re ranki odwleka�em spotkanie z zat�ch�ymi tekstami, popijaj�c na placu u st�p wzg�rza granizada de lim�n. P�niej jednak zacz��em zatrzymywa� si� tu� pod szczytem, pisz�c lub czytaj�c listy. W ksi�garni, gdzie mo�na by�o kupi� (a tak�e sprzeda�) tanie ksi��ki, znalaz�em zaledwie jedn�, kt�ra w minimalnym stopniu wyda�a mi si� interesuj�ca. By�o to zniszczone angielskie wydanie dzie�a Adama Wandruszki, Austriaka, zatytu�owane Dom Habsburg�w. Poniewa� codziennie by�em - mo�na by rzec - pogrzebany w domu Habsburg�w, zaryzykowa�em i wyda�em na ni� 100 peset. Siedz�c na ch�odnej kamiennej �awce, pospiesznie przerzuci�em pierwsze strony, nieco sp�niony przyby�em do mojej klasztornej celi i tam za jednym posiedzeniem (nie by�a to gruba ksi��ka) przeczyta�em reszt�. Po po�udniu manuskrypty wyda�y mi si� bardziej interesuj�ce i zacz��em dostrzega� w nich wi�cej sensu. Kiedy jednak zacz��em wype�nia� fiszki, przysz�a mi do g�owy pewna my�l: Dlaczego Habsburgowie byli w�a�nie tacy? Dlaczego wybudowali w mie�cie u st�p wzg�rza katedr�, niszcz�c stary meczet (mo�e istnia� jaki� wyra�ny pow�d)? Dlaczego umie�cili wielki budynek przedstawicielstwa na rogu Pla�a Nueva, gdzie kupowa�em granizada i gdzie archiwista powiedzia� mi (ca�kiem chyba niezgodnie z prawd�), �e w�tpliwe jest, czy uda si� uporz�dkowa� i skatalogowa� zbiory, zanim zjedz� je szczury. Tak wi�c ta ksi��ka ma sw�j pocz�tek w Hiszpanii, a ja ci�gle jeszcze korzystam z fiszek i notatek, kt�re zrobi�em podczas sp�dzonych tam miesi�cy. W ci�gu minionych lat pojawi�o si� du�o publikacji na temat hiszpa�skiej linii Habsburg�w i r�wnie wiele na temat ich austriackich kuzyn�w. W j�zyku angielskim napisano jednak niewiele warto�ciowych prac na temat kt�rejkolwiek z ga��zi tego rodu. Austriaccy Habsburgowie byli dla mnie postaciami niemal mitycznymi, pojawiaj�cymi si� w mglistych opowie�ciach mojej babki, kiedy wspomina�a dzieci�stwo i m�odo�� sp�dzone w Austro-W�grzech. Dopiero po latach zrozumia�em, dlaczego tak bardzo si� rozgniewa�a, kiedy raz o�wiadczy�em, �e jest Niemk�. W czasie, kt�ry min�� od tej chwili, pracowa�em w Austrii, w Hiszpanii, a tak�e w wielu innych krajach, zbieraj�c materia� i poszukuj�c odpowiedzi na moje pierwotne pytanie. Ta ksi��ka jest cz�ciow� odpowiedzi�. Cz�ciow�, poniewa� nie wystarczy�oby mi �ycia, by zebra� kompletny materia�, a tak�e z powodu ogranicze� osobistych, przede wszystkim j�zykowych. Wielki austriacki uczony, A. F. Pribram, z pocz�tkiem lat dwudziestych powiedzia� m�odemu angielskiemu naukowcowi, C. A. Macarteneyowi, �e je�li chce dobrze wykona� swoje zadanie, musi czyta� w czternastu j�zykach (my�l�, �e ta liczba nie obejmowa�a otoma�skiego tureckiego i j�zyk�w iberyjskich). Z biegiem czasu - co naturalne - zmieni� si� obiekt moich zainteresowa�. Gdy zag��bi�em si� w temacie, zacz��em patrze� na wszystko z punktu widzenia Habsburg�w, dostrzegaj�c przy tym, �e co�, co kiedy� wydawa�o si� banalne lub nonsensowne (gdy patrzy�em na to z zewn�trz), nabiera�o sensu, gdy spogl�da�o si� na to od �rodka. Zda�em sobie spraw�, �e gdybym potrafi� wymieni� wszystkich moich przodk�w osiemset lat wstecz i czu� zwi�zek z tymi minionymi pokoleniami, prawdopodobnie tak�e inaczej patrzy�bym na przesz�o��. A r�wnocze�nie nie chcia�em wpa�� w pu�apk� monarchistycznych pochlebstw, jakimi by�a przesycona wi�kszo�� dzie�, z kt�rymi mia�em do czynienia. Jak jasno wynika z dalszych stronic, takie deklaracje i pogl�dy s� mi obce. Zgodnie z austriack� terminologi�, jestem z natury bardziej "czerwonym" (demokrat�) ni� "czarnym" (monarchist�). Nadal jednak podziwiam umiej�tno�� i znawstwo, z kt�rymi przez tyle wiek�w Habsburgowie �eglowali po niebezpiecznych wodach historii. Ta ksi��ka mia�a sw�j pocz�tek na obrze�ach, w Granadzie, i powoli zmierza�a do centrum, do Wiednia, r�wnocze�nie kieruj�c si� w inn� stron�. Coraz lepiej zdawa�em sobie spraw�, �e Habsburgowie wyra�ali poczucie swej misji i cel�w w zawoalowany spos�b, poprzez pewien rodzaj kodu, zrozumia�ego tylko dla tych, kt�rzy od razu rozpoznawali jego znaczenie. We�my na przyk�ad przekonanie, �e Habsburgowie zostali (dos�ownie) dotkni�ci Bosk� r�k�. Przez wszystkie minione stulecia �aden z nich tego faktycznie nie powiedzia�. M�wili natomiast o powo�aniu, o pos�usze�stwie. Boskiej woli i tym podobnych. Ogl�daj�c ich wizerunki, stwierdzi�em, �e poniechano w nich tych niedom�wie�. Arty�ci przedstawiali cz�onk�w dynastii, w chwili gdy dotykaj� r�ki Wszechmocnego lub spowija ich Boskie �wiat�o. A co wa�niejsze, te wizerunki wci�� si� pojawia�y, niezale�nie od epoki. Kupi�em w Wiedniu poczt�wki, na kt�rych cesarz Franciszek J�zef p�ynie nad swoj� armi� niczym niebia�ska chmura, a przedstawiony jest w ten sam spos�b co jego przodek Leopold II. Pocz�tkowo wydawa�o mi si� to zbiegiem okoliczno�ci, potem jednak zda�em sobie spraw�, �e tak nie jest. Dzi�ki mecenatowi, a nawet cenzurze Habsburgowie spowodowali, �e malarze przekazywali ich "w�a�ciwy" wizerunek. Pod��aj�c tym �ladem w przesz�o��, odkry�em, �e bierze on sw�j pocz�tek we wczesnym �redniowieczu, na d�ugo przed Maksymilianem (od kt�rego mia�em pocz�tkowo zacz�� moj� opowie��), w ma�ym zamku nieopodal Brugg w Szwajcarii. To odkrycie nada�o kszta�t i okre�li�o ramy tej ksi��ki. Wiele lat temu, w Cambridge, pokazano mi na ulicy starszego wysportowanego m�czyzn� w ci�kich br�zowych butach. "To dr John Saltmarsh, ostatni z w�drownych historyk�w". Dr Saltmarsh oczekiwa� po swoich studentach, �e zdecyduj� si� przemierza� kraj, by zrozumie� prawdziwe t�o tej przesz�o�ci, kt�r� b�d� p�niej bada� w swoich mrocznych archiwach. Nigdy go wi�cej nie widzia�em, jednak wry� mi si� w pami�� zar�wno jego wizerunek, jak i w�a�ciwy mu spos�b podej�cia do historii. Stara�em si� odwiedzi� tyle miejsc wa�nych dla dziej�w Habsburg�w, ile by�em w stanie, co op�aci�o mi si� bardziej, ni� mog�em s�dzi� na pocz�tku. Cz�sto bowiem mo�na si� tam spotka� z miejscowymi tradycjami i domoros�ymi, pe�nymi zapa�u badaczami, kt�rzy ch�tnie odpowiedz� na pytania go�ci. Niejednokrotnie stwierdza�em, �e oficjalna wersja, stworzona przez historyk�w w bibliotekach, okazuje si� po prostu nie do przyj�cia, gdy przyjdzie zapozna� si� z sytuacj� w terenie. Chocia� nie by�o to poszukiwanie �wi�tego Graala, z pewno�ci� by�o to jednak poszukiwanie. Zmagaj�c si� z rozga��zion� i amorficzn� dynasti�, zda�em sobie spraw�, �e narz�dzia, kt�rymi historyk zwykle dysponuje, s� niewystarczaj�ce. Stara�em si� wi�c my�le� jak archeolog, patrze� na pewne kwestie z punktu widzenia antropologii kulturowej i spo�ecznej, a przede wszystkim jak historyk sztuki, ca�y czas maj�c �wiadomo��, �e jest to troch� oszuka�cze nagromadzenie umiej�tno�ci, bardziej przypominaj�ce �onglerk� ni� prawdziw� wiedz�. Chocia� nie do ko�ca opanowa�em te techniki, umo�liwi�y mi one nowe spojrzenie na ogrom materia�u, kt�ry stara�em si� zrozumie�, i cho� jestem tylko w�drowcem w tych dziedzinach wiedzy, ceni� je i odnosz� si� do nich z szacunkiem. Tyle na temat pocz�tkowych k�opot�w. Wydaje mi si�, �e przeczyta�em, a przynajmniej przegl�dn��em, wi�kszo�� ksi��ek na temat Habsburg�w, kt�re napisano w pi�ciu j�zykach po roku 1850, i niema�� liczb� napisanych wcze�niej. Lista ich obejmuje setki pozycji. Po co dodawa� jeszcze jedn�? Po prostu dlatego, �e �adna z nich nie odpowiedzia�a wyczerpuj�co na moje pytanie. Moi ulubie�cy, Adam Wandruszka (od tego pierwszego dnia w Granadzie) i R.J.W. Evans, nie mogli napisa� tyle, by mnie zadowoli�, a ja tylko stara�em si� za nimi pod��a�, domalowuj�c szczeg�y. S�dz� jednak, �e w pewnej dziedzinie natrafi�em na z�ot� �y��, i to te� jest uzasadnienie dla napisania tej ksi��ki. Nikt wcze�niej nie przyjrza� si�, jak Habsburgowie wykorzystywali obraz i tekst. Stanowi to tak�e pewien problem. Moja argumentacja w du�ej mierze zasadza si� na interpretacji wizerunk�w, odwo�uj� si� te� do wi�kszej ich ilo�ci ni� ta, kt�ra pojawia si� w tek�cie. Musia�em wybiera�, czy m�wi� tylko o tych kilku obrazach, na kt�rych zamieszczenie pozwala�y koszty publikacji, czy te� wykaza� si� umiej�tno�ci� interpretacji w stosunku do tych nielicznych i powiedzie�: "zaufajcie mi", je�li b�d� stara� si� j� zastosowa� w odniesieniu do obraz�w, kt�re nie znalaz�y si� w ksi��ce. Te, o kt�rych pisz�, ale ich nie pokazuj�, staram si� dok�adnie lokalizowa�, by wszyscy zainteresowani mogli dotrze� do nich sami. Z zasady jednak nie m�wi� o �adnych wizerunkach, kt�rych nie widzia�em na w�asne oczy i kt�rych uwa�nie nie przestudiowa�em. l. ZAMEK JASTRZ�BIA Pewnego upalnego dnia pod koniec czerwca 1386 roku ma�e miasteczko Brugg do granic mo�liwo�ci by�o zat�oczone zbrojnymi. Stanowi�o ono naturalny punkt zborny. Dru�yny rycerzy i najemnik�w przeprawi�y si� przez Ren w okolicach Bazylei i jecha�y bitym traktem na po�udniowy zach�d, docieraj�c do rzeki Aare, p�yn�cej tutaj wartko na po�udnie do doliny Aargau, za kt�r� wznosi�y si� szwajcarskie g�ry. Rycerze jechali ma�ymi grupami, za nimi za� pod��ali l�ej uzbrojeni giermkowie. Cz�sto napotykali inne grupy zd��aj�ce w tym samym kierunku. Mo�na by�o za�o�y�, �e ponad trzy tysi�ce ludzi odpowiedzia�o na wezwanie. Niebawem grupki zbi�y si� w jedn� mas�, tworz�c d�ugi, kr�ty orszak ludzi i koni, zmierzaj�cy w stron� rzeki, a potem na po�udnie, do Brugg. Na drugim brzegu te� mo�na by�o dojrze� ludzi wezwanych w tej samej sprawie, przybywaj�cych ze wschodniej Austrii. Rycerze po obu stronach rzeki prezentowali si� bardzo podobnie, r�ni�y ich jedynie chor�gwie, opo�cze i pi�ropusze, jednak wygl�d ich dru�yn �wiadczy� o ogromnej przepa�ci, dziel�cej wsch�d od zachodu. Wschodnim brzegiem pod��ali na ma�ych kucach je�d�cy, kt�rzy mieli ozdoby z ko�skich ogon�w i ptasich pi�r, byli odziani w zwierz�ce sk�ry i futra. Dla wielu z nich jedyn� zach�t� do wzi�cia udzia�u w kampanii by�a perspektywa pl�drowania, i nie czuli si� zwi�zani �adn� przysi�g� lojalno�ci. Tak by�o r�wnie� w przypadku wielu rycerzy, chocia� oni postrzegali sw�j udzia� w wyprawie Leopolda Habsburga, ksi�cia Austrii, w kategoriach "honoru". Prawdziwymi zawodowcami, w sensie wojskowym, byli kusznicy. Niegdy� papie� zakaza� u�ywania tej precyzyjnej broni w walkach z chrze�cijanami, teraz jednak uwa�ano j� za klucz do zwyci�stwa. Kusza by�a niezast�piona w walce z zakutymi w zbroje rycerzami lub podczas obl�enia. Wydawa�o si�, �e pokonanie wroga, przeciw kt�remu si� teraz organizowano, nie wymaga a� tak skomplikowanych przygotowa� i a� tak wielkiej armii. Celem ksi�cia by�o rozgromienie t�uszczy wie�niak�w, w przewa�aj�cej mierze zamieszkuj�cych le�ne i g�rskie tereny, kt�rzy zaj�li kilka miast nale��cych do Domu Habsburg�w i tym samym szerzyli w okolicy zaraz� nielojalno�ci i buntu. Ich ukaranie, czy nawet unicestwienie mia�o zadzia�a� odstraszaj�co na innych potencjalnych buntownik�w. Mimo wszystko zwo�ana armia wydawa�a si� zbyt pot�na dla tak mizernego celu. Leopold III, ksi��� Austrii, zdawa� si� by� uciele�nieniem idea�u rycerza. By� wysoki i przystojny jak na wzory obowi�zuj�ce w owych czasach, a przychylni Habsburgom kronikarze opisywali go jako "trzydziestopi�cioletniego [...], m�skiego, rycerskiego, nieustraszonego [...] szlachetnego, przepe�nionego wojennym zapa�em, uskrzydlonego poprzednimi zwyci�stwami, ��dnego pomsty i skorego do walki [... kt�rego] niepokonany duch i osobista odwaga nie zna�y granic". Rzekomo mia� podczas powodzi przej�� Ren w pe�nej zbroi, by nie da� si� pojma� wrogom. Legendarna te� by�a jego nieposkromiona ambicja, kt�ra przejawia�a si� w wytrwa�ym d��eniu do odzyskania rodzinnych posiad�o�ci i pozycji utraconych w ci�gu dziesi�cioleci. Wcze�niej Habsburgowie wysy�ali swych wasali, by prowadzili za nich wojny, lub te� op�acali r�nych najemnik�w, by dzia�ali w ich imieniu. Tym razem ksi��� przyby� osobi�cie. Wezwa� wojska, by spotka� si� z nimi w mie�cie Brugg, zbudowanym przez jego przodk�w nad brzegami rzeki Aare, bogac�cym si� dzi�ki kontroli, kt�r� mia�o nad jedynym mostem spinaj�cym oba brzegi rzeki. W istocie miasto, do kt�rego nadci�ga�y strumienie zbrojnych, stanowi�o punkt, w kt�rym ��czy�y si� trzy rzeki. Aare i Reuss by�y spore, gdy nabrzmiewa�y topniej�cymi �niegami szwajcarskich g�r, Limmat natomiast by�a ledwie strumieniem. Rzymianie ju� prawie tysi�c lat wcze�niej zdali sobie spraw� ze strategicznego znaczenia tego miejsca, gdy� w pobli�u osady Windonissa (dzi� Windisch), zbudowali g��wny ob�z legion�w. Stamt�d mogli maszerowa� na wsch�d lub na zach�d, lub te� do samego serca Szwajcarii, a przez alpejskie prze��cze tak�e do W�och. Od czasu gdy rzymskie legiony opu�ci�y to miejsce, a by�o to niemal dziesi�� stuleci wcze�niej, nie widziano w Brugg tylu uzbrojonych m�czyzn. Na wezwanie Leopolda stawili si� nie tylko wysoko urodzeni. Od wielu dni dziesi�tki prostych �o�nierzy i markietan�w pod��a�o do punktu zbornego, znajduj�cego si� nieopodal ksi���cego zamku, kt�ry da� nazwisko ca�ej rodzinie. Zamek ten wznosi� si� za miastem, na szczycie g�ry Wiiipisberg, i by� widoczny na wiele mil wok�. By� dla gromadz�cych si� znakiem orientacyjnym na d�ugo wcze�niej, nim mo�na by�o dostrzec ma�e miasteczko. Zamek - w�a�ciwie wie�a z otaczaj�cymi j� zabudowaniami i kr�giem mur�w - zosta� wzniesiony z miejscowego wapienia, o�lepiaj�cego sw� biel� w promieniach s�o�ca, jednak ani ksi���, ani nikt z jego rodziny ju� w nim nie mieszka�. Mimo to uwa�ali go za S�ammhaus, miejsce, sk�d wzi�� pocz�tek ich r�d, a inni spogl�dali na niego z podziwem, jako na miejsce narodzin rodu, kt�ry naby� nadzwyczajnych praw i przywilej�w, domagaj�c si� statusu wy�szego ni� ten, kt�ry przynale�y wszystkim ksi���tom �wi�tego Cesarstwa Rzymskiego. W�r�d dalekich przodk�w Habsburg�w - jak sami twierdzili - byli Juliusz Cezar i Neron. W k��bi�cym si� w mie�cie t�umie znajdowa� si� te� kasztelan wraz z za�og� zamku. On r�wnie� pos�usznie stawi� si� na wezwanie pana "Zamku Jastrz�bia", Habichtsburgu. Po raz pierwszy od dw�ch pokole� Habsburgowie osobi�cie ruszyli na po�udnie, by si�� dowie�� s�uszno�ci swych roszcze�. Leopold wezwa� wasali z wszystkich swoich w�o�ci w celu przeprowadzenia karnej kampanii przeciwko szwajcarskim ch�opom i mieszczanom, kt�rzy zagarn�li miasta i opactwa i szydzili z jego emisariuszy, przypominaj�c im wcze�niejsze kl�ski, poniesione z r�ki buntownik�w. 10 Wiosn� spad�o niewiele deszczu i poziom wody w rzekach by� nienaturalnie niski. Miasteczko nie by�o wi�c w stanie wy�ywi� i napoi� tysi�cy przyby�ych. W�r�d zirytowanej masy zbrojnych m�czyzn, przetaczaj�cych si� ulicami miasteczka i wa��saj�cych si� po polach, zapanowa� chaos, jednak�e do�wiadczone oko dostrzeg�oby pewien porz�dek. Leopold starannie i zr�cznie zaplanowa� przybycie swych wojsk. Bitw� mieli rozstrzygn�� gleves - zbrojna jazda - niekt�rzy zakuci w nowe pancerze, wi�kszo�� w dawne kolczugi, uformowani w ma�e grupki, powi�zane ze sob� miejscem pochodzenia lub pokrewie�stwem. Stanowili w�a�ciw� lini� bojow�, a ich bombastyczny wygl�d m�g� wprowadzi� w b��d. Niemal wszystkim, z wyj�tkiem najbardziej zubo�a�ych, towarzyszy�y orszaki konnych i pieszych. Wszyscy mo�ni, kt�rzy odpowiedzieli na wezwanie Leopolda, byli mistrzami w sztuce wojennej. Umieli walczy� konno i pieszo, w wi�kszo�ci w�adali r�n� broni� i byli przyzwyczajeni do sp�dzania wielu godzin w siodle. Przewa�ali w�r�d nich austriaccy rycerze ze wschodu, gdy� niekt�re posiad�o�ci Leopolda po�o�one na zachodzie wym�wi�y si� od dostarczenia pe�nych kontyngent�w. Reprezentowane by�y jednak liczne obszary �wi�tego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, nawet w�oskie miasta, jak po�o�ony daleko na po�udniu Mediolan, kt�ry przys�a� oddzia� kusznik�w. W k��bi�cym si�, podnieconym t�umie postronny obserwator m�g� wyodr�bni� poszczeg�lne dru�yny. Chor�gwie, proporce i wymy�lnie tkane opo�cze, z widniej�cym na nich tym samym herbem, pozwala�y na odr�nienie jednej grupy od drugiej. Niekt�rzy rycerze nie�li (a czasami mieli na g�owach) ci�kie bojowe he�my zwie�czone drewnianym klejnotem', chocia� m�drzejsi, udr�czeni upa�em, zrezygnowali z tego obci��enia. W czasie bitwy klejnoty te tworzy�y barwn� mena�eri� or��w, dzik�w, lw�w, byk�w, nied�wiedzi, jastrz�bi, soko��w, a tak�e innych zwierz�t bardziej bajkowych, takich jak smoki, jednoro�ce i bazyliszki. Wszystkie o�ywa�y i niczym kukie�ki w gigantycznym przedstawieniu podskakiwa�y ponad tumanem kurzu wzbijanego przez ko�skie kopyta. Pomin�wszy niezbyt istotne r�nice w herbach i zwie�czeniach he�m�w, rycerze byli jednak bardzo podobnie uzbrojeni i wyposa�eni, z tym �e najbogatsi nosili najnowsze i najbardziej l�ni�ce zbroje. Jak ju� to by�o wida� na drodze do Brugg, piesi byli znacznie bardziej zr�nicowani. Flamandzcy kusznicy przywdziali lekkie zbroje, a sw� cenn� bro� zawin�li w nat�uszczon� sk�r�. Tysi�ce w��cznik�w, wprawdzie l�ej uzbrojonych ni� rycerze, ugina�o si� jednak pod ci�kimi metalowymi he�mami, masywnymi ko�nierzami, chroni�cymi ich szyje i ramiona, oraz kr�tkimi kolczugami lub pancerzami ze sztywnej sk�ry nabijanej �elaznymi p�ytkami i kawa�kami drutu. Ich w��cznie o solidnym drzewcu, d�ugim nawet na trzy i p� metra, zako�czone by�y szerokim ostrzem przechodz�cym w trzpie�, kt�ry chroni� drewno poni�ej. Byli wyposa�eni r�wnie� w kr�tkie, ci�kie miecze, a niekt�rzy w sztylety, zaprojektowane podobno przez nie�yj�cego ju� habsburskiego ksi�cia2, przeznaczone do rozcinania nie os�oni�tych brzuch�w koni lub do wsuwania pod rycerskie zbroje. Nie by�o tam �adnych kolorowych namiot�w, kt�re wed�ug dziwacznych ilustracji kronikarzy mia�y stanowi� nieodzowny element �redniowiecznego oboli zu. �o�nierze i rycerze spali na ziemi, mieli pod r�k� bro� i byli pilnowani przez wartownik�w. Ksi��� i wysocy rang� dow�dcy trzymali si� osobno. Oni mieli namioty, lecz nie by�y to pyszne pawilony przedstawiane na barwnych miniaturach w manuskryptach. Namioty te by�y na og� ciemnobr�zowe lub czerwone. To herby i klejnoty, wyhaftowane na materiale, wymalowane lub wyrze�bione w drewnie i pomalowane na �ywe kolory, stanowi�y barwne plamy, �wiadcz�ce r�wnocze�nie o subtelnych gradacjach w arystokratycznej spo�eczno�ci. Wszystkie heraldyczne wizerunki opowiada�y jak�� histori� - o rodzinnych powi�zaniach i koneksjach, o politycznych roszczeniach i tradycyjnych wrogach. Publiczne pojawienie si� herbu jakiego� nowego terytorium lub innej rodziny g�osi�o �wiatu o nowych zwi�zkach. Bitewne chor�gwie p�niejszych pokole�, powiewaj�ce, by umo�liwi� niewykszta�conym �o�nierzom rozpoznanie strony, po kt�rej walcz�, wyros�y ze �redniowiecznej tradycji. Jednak�e przez stulecia w ci�g�ym procesie rozwoju herby zatraci�y oryginalne znaczenie lub, dok�adniej, zyska�y nowe. Herb, emblemat, stanowi� o statusie rodu, kt�ry okre�la�. Wybranie herbu nie by�o spraw� b�ah�, gdy� przedstawia� on wizerunek rodziny, kt�ry ta chcia�a przekaza� �wiatu. Podczas gdy do�� z�o�onymi praktykami heraldycznymi rz�dzi�y ustalone zasady, to wyb�r klejnotu, zwierz�cia czy te� innego symbolu, by� wyborem indywidualnym. Nie m�g� wi�c by� nieprzemy�lany. Jak zauwa�y� historyk Keith Thomas: "W heraldyce symbolizm artystyczny, barwy, stworzenia, stanowi�y s�ownik i zbi�r kategorii, dzi�ki kt�rym mo�na by�o opisa� i sklasyfikowa� ludzkie cechy". Na pewnym poziomie to, co dzia�o si� w Brugg, w ten najbardziej niezwyk�y dzie� w historii miasta, by�o do�� oczywiste: gromadzi�a si� armia i szykowa�a do wymarszu. W tym sensie by�o to wydarzenie powtarzaj�ce si� wed�ug ustalonego wzoru w niezliczonych innych miejscach w ca�ej historii. Jednak�e to konkretne zgromadzenie i jego rezultaty nabra�y wielu znacze�, kt�re nie wydaj� si� tak oczywiste. C� wi�c sta�o si� w Brugg i co nast�pi�o, kiedy armia ruszy�a na po�udnie i przeci�a �yzne tereny Aargau, zmierzaj�c na spotkanie z przeznaczeniem pod innym ma�ym miasteczkiem na brzegach jeziora Sempach? Pozornie Leopold i jego dow�dcy sposobili si� do karnej ekspedycji. Nie ma zapis�w �wiadcz�cych o tym, �e rozmawiali o celu lub motywie swojego przedsi�wzi�cia. Sprawy te nie podlega�y zreszt� dyskusji. W tamtych czasach �wiat dzieli� si� na tych, kt�rzy mogli nosi� bro�, i takich, kt�rzy tego robi� nie mogli. Dzier�enie broni oznacza�o co� wi�cej ni� noszenie miecza, dzidy czy kuszy. Umiej�tne pos�ugiwanie si� jednym lub wszystkimi tymi narz�dziami by�o czym� oczywistym w�r�d ludzi zebranych w namiocie ksi�cia w celu zaplanowania walki, kt�ra mia�a si� toczy� przez pozosta�e dni czerwca i na pocz�tku lipca. "Dzier�enie broni" mia�o jednak wiele bardziej z�o�onych znacze�. Z jednej strony oznacza�o fizyczn� czynno��, kt�ra potwierdza�a spo�eczny status wojownika jako cz�owieka honoru. Sama wojna mia�a charakter moralnie neutralny: w zabijaniu czy karaniu ch�op�w nie by�o nic "honorowego", jednak zabicie ich z poczucia obowi�zku czy lojalno�ci uszlachetnia�o ten czyn i nadawa�o mu wymiar honorowy. To skomplikowane rozumienie honoru znajdowa�o wyraz w herbach, na tarczach, w klejnotach i na proporcach. W p�niejszych czasach 12 �o�nierze gin�li, broni�c flagi, chor�gwi regimentu czy oddzia�u, a artylerzy�ci byli zobowi�zani honorem do nieoddawania wrogowi swoich dzia�. Miecz, a tak�e klejnot na he�mie sta�y si� symbolem honoru: Leopold mia� zgin�� za kilka dni, dzier��c w d�oni (jak g�osi�a p�niejsza legenda) sztandar z widniej�cym na nim lwem Habsburg�w. Ogromna przepa�� dzieli�a m�czyzn w namiocie ksi�cia i tych wszystkich, kt�rzy podobnie jak oni mogli poszczyci� si� herbowymi przodkami - od tysi�cy innych zgromadzonych w mie�cie, kt�rzy posiadali tylko bro�. Jeszcze wi�cej dzieli�o ich od wrog�w, kt�rzy niedawno porzucili p�ug i chwycili za pik�, miecz czy halabard�. W pewnym sensie mia�o niebawem doj�� do walki mi�dzy tymi, kt�rzy "dzier�yli bro�", a tymi, kt�rzy jej tylko u�ywali. Przemarsz do Aargau stanowi� cz�� wi�kszego planu. Przeprowadzono oto jeszcze jedn� bezwzgl�dn� kampani� w obronie kwestionowanego porz�dku spo�ecznego, by zachowa� swoj� rang� oraz podda�stwo stoj�cych ni�ej. Celem Leopolda nie by�o jedynie odebranie zaw�aszczonych mu teren�w, lecz upokorzenie tych, kt�rzy o�mielili si� wysun�� poza przynale�n� im pozycj� spo�eczn�. Uwa�a� mieszka�c�w szwajcarskich g�r i las�w za krn�brnych, niepos�usznych buntownik�w, kt�rych postawa zarazi�a bardziej z natury spolegliwych mieszka�c�w takich miast jak Lucerna i Berno, nadal �l�cych podatki i przysparzaj�cych dochod�w Habsburgom. Od dawna ju� Habsburgowie musieli znosi� ich zbrojny op�r i niepos�usze�stwo. Dwa pokolenia wcze�niej, w roku 1315, Szwajcarzy zadali pot�ny cios austriackim rycerzom nad jeziorem Morgarten. W zimny listopadowy dzie�, kiedy oddzia� konnych w pe�nym uzbrojeniu przeje�d�a� w�sk� �cie�k� w pobli�u jeziora. Szwajcarzy zrzucili z wysokiej skarpy nad w�wozem ogromne kamienie i pnie drzew, kt�re spad�y na znajduj�cych si� poni�ej rycerzy. Nast�pi� zam�t nie do opisania, gdy ocala�e rumaki tratowa�y si� nawzajem, przera�one niespodziewanym atakiem. Wielu rycerzy wpad�o do lodowatej wody jeziora, id�c na dno pod ci�arem zbroi. Wi�kszo�� uton�a, a le��ce na �cie�ce cia�a koni i ludzi uniemo�liwia�y wycofanie si� tych, co prze�yli. Na usi�uj�cych zapanowa� nad chaosem Szwajcarzy spu�cili grad strza�, po czym porzuciwszy �uki, zbiegli ze wzg�rz, wymachuj�c halabardami, prawdopodobnie najbardziej �mierciono�n� broni� drzewcow�, jak� kiedykolwiek wynaleziono. (Niekt�rzy mog� si� spiera�, �e szwajcarska pika, wynaleziona sto lat p�niej, dzier�y palm� pierwsze�stwa). W r�kach krzepkich Szwajcar�w halabarda budzi�a przera�enie. Uderzenie d�ugim niemal na metr ostrzem, zadane z zamachem, mog�o wysadzi� rycerza z siod�a. Kiedy ofiara znalaz�a si� ju� na ziemi, halabardnik zadawa� jej ciosy drzewcem, siek� masywnym ostrzem lub u�mierca� d�ugim szpikulcem znajduj�cym si� na drugim ko�cu, kt�ry m�g� wedrze� si� w szpary zbroi. Austriacy w ko�cu pozbierali poleg�ych nad Morgarten, niewielk� jednak nauk� wynie�li z tej potyczki. Doszli do mylnego wniosku, �e ci ludzie to jedynie g�rscy bandyci, kt�rzy umiej�tnie pos�uguj� si� zasadzkami i zdrad�, nie stanowi� jednak w otwartej walce godnych przeciwnik�w dla zaprawionych w boju �o�nierzy. Tak jednak nie by�o. Stopniowo zacz�to docenia� wojskowe umiej�tno�ci tych rolnik�w. W czerwcowy dzie� 1339 roku tysi�c m�czyzn ze szwajcarskich las�w, znajduj�cych si� na �o�dzie miasta Berno, zada�o druzgoc�c� kl�sk� rycerzom i zbrojnym w s�u�bie rywalizuj�cego Freiburga3. Ta rze� 13 sprawi�a, �e mo�ni i w�adcy zacz�li sobie zdawa� spraw� ze �miertelnego niebezpiecze�stwa, kt�re stanowili Szwajcarzy. Leopold zna� dwa inne przypadki, kiedy to nisko urodzeni stan�li do walki. Niestety, mo�na z nich by�o wyci�gn�� sprzeczne wnioski. W pierwszym z nich chodzi�o o Szwajcar�w. Dziesi�� lat przed zwo�aniem armii do Brugg spora grupa najemnik�w (znanych jako guglerzy, od szpiczastych we�nianych kaptur�w, kt�re nosili na zbroi, chroni�c si� w ten spos�b przed przenikliwym ch�odem) napad�a na Aargau4. Przybyli z pocz�tkiem grudnia 1375 roku, z�upili miasta i wioski w dolinach Reuss i Aare. Kiedy jednak wdarli si� w g��b Szwajcarii, stwierdzili, �e ludzie zamieszkuj�cy lasy i g�ry nie daj� si� z tak� �atwo�ci� zastraszy�. Nagle ze wszech stron napotkali op�r. W pobli�u jeziora Sempach, przy wie�y Buttisholz, zaatakowa�a ich noc� spora gromada Szwajcar�w. Poleg�o trzystu najemnik�w, a wielu zosta�o spalonych �ywcem przez rozw�cieczonych mieszka�c�w, gdy pr�bowali znale�� schronienie w ko�ciele. W walkach w wiosce Jens pod Bernem zgin�o dalszych trzystu rycerzy, a kilka dni p�niej Szwajcarzy zaatakowali ich g��wny ob�z w opactwie Fraubrunnen i po za�artych walkach zmusili najemnik�w do wycofania si�. W tym starciu zgin�o ich o�miuset. Atakowani ze wszystkich stron guglerzy wycofali si�, a Habsburgowie - jak i wielu innych - zacz�li analizowa� przyczyny i konsekwencje kl�ski. Wkr�tce doszli do wniosku, �e Szwajcarzy s� wprawdzie silni i dzicy, szale�czo odwa�ni i nieust�pliwi, nie s� jednak zdolni do sp�jnego planowania czy wojskowego my�lenia. Wszystkie ich zwyci�stwa postrzegano jako wynik zwierz�cej zajad�o�ci. Byli "obcy", spoza europejskiej kultury. Drugim przyk�adem, a zarazem wydarzeniem maj�cym potwierdzi� ten pogl�d, by�o rozbicie pod Roosebeke flamandzkiej mieszcza�skiej armii przez kr�la Francji, kt�re mia�o miejsce zaledwie cztery lata przed ekspedycj� Leopolda do Aargau. W �rodku zimy, kiedy lekki �nieg pokry� ziemi� i wia� przenikliwy wiatr, armia flamandzkich miast by�a ca�kowicie pewna zwyci�stwa. Ona r�wnie� mog�a poszczyci� si� sukcesami, s�ynnym zwyci�stwem, o kt�rym opowiadano przez lata. Osiemdziesi�t lat wcze�niej w bitwie pod Courtrai, uzbrojona we w��cznie i goedendagi, bardzo przypominaj�ce szwajcarskie halabardy, po gwa�townym, szale�czym ataku rozgromi�a szeregi rycerstwa. Courtrai i Morgarten stanowi�y pierwsze szokuj�ce zwyci�stwa ludzi dzier��cych bro� nad lud�mi honoru. W roku 1382 starli si� na polu bitewnym pi�tna�cie kilometr�w na p�nocny zach�d od Ypres. Armia francuska i wojska miast flamandzkich rozbi�y obozy blisko siebie: przeciwnicy widzieli nawzajem swoje ogniska i s�yszeli szcz�k przygotowywanej broni. Niekt�rzy powiadali, �e ha�as przywodzi� na my�l "diab�y piekielne biegaj�ce i ta�cz�ce po polu przysz�ej bitwy w oczekiwaniu na wielki �up". Wszyscy wiedzieli, �e b�dzie to historyczne starcie. Je�li wygraj� Francuzi, wzmocni to tradycyjne spo�ecze�stwo "honoru"; je�li za� powiedzie si� Flamandom, sko�czy si� w�wczas supremacja cz�owieka na koniu. Wcze�nie rano nast�pnego dnia obie armie gotowa�y si� do walki. Francuzi, pod dow�dztwem konetabla Francji i w obecno�ci m�odego kr�la, Karola VI, przyj�li taktyk�, kt�ra mia�a stanowi� przeciwwag� dla flamandzkiego sposobu prowadzenia walki. Konetabi przekwalifikowa� spor� liczb� swoich zakutych w zbroje konnych rycerzy w pieszych. Uzbrojeni w dzidy, stan�li rami� w rami� 14 z wf�cznikami, tworz�c mur zdolny do powstrzymania naporu flamandzkiej falangi. Konetabi uwa�a�, �e zakuci w zbroje rycerze stanowili na linii oporu si�� i moc, kt�rej nie mo�na by�o z�ama�. Przewidzia� jednak, �e o wygraniu bitwy zadecyduje nie centrum, lecz flanki. To tam konni rycerze, cz�ciowo ukryci i czekaj�cy w odwodzie, zaatakuj� na jego rozkaz nie os�oni�te boczne szeregi mieszczan, kt�re p�jd� w rozsypk�. W ten spos�b, nacieraj�c na nich z prawa i z lewa, a zachowuj�c przy tym niepokonane centrum, zgniecie ich armi� niczym orzech. Enguerrand de Coucy, hrabia de Soissons, kt�ry w latach 1375-1376 kierowa� guglerami, by� jednym z tych, kt�rzy opracowali plan bitwy, i tych, kt�rzy znajdowali si� w pierwszych szeregach. Dow�dca mieszczan, Philipp van Arte-velde, nakaza� swoim ludziom trzyma� si� razem, a nawet kaza� im chwyci� si� za r�ce lub powi�za� si� wzajemnie. Rankiem, zanim ruszyli do ataku, Flamandowie zasypali francuskie linie strza�ami z �uk�w i kusz, jednak�e zbroje rycerzy okaza�y si� w du�ej mierze nie do przebicia. W�wczas mieszczanie ruszyli mas� na francuskie w��cznie, jak to uj�� francuski kronikarz Froissart, niczym "rozjuszone dziki". Pocz�tkowo odnie�li sukces, nacieraj�c na francuskie zast�py, jednak ich nie rozbijaj�c. Wydawa�o si� teraz, �e podobnie jak bywa�o w przypadku wielu plan�w, starannie z g�ry przygotowanych, tak i tu jeden szczeg� zniweczy nadzieje Francuz�w, poniewa� flamandzka flanka nie by�a ju� widoczna, wbiwszy si� g��boko w �rodek francuskiej armii. Konni rycerze pod dow�dztwem ksi�cia de Bourbon i hrabiego de Soissons, kt�rzy mieli otoczy� j� z obu stron, stali bezsilni. De Soissons zaproponowa�, aby rozpu�cili swoich ludzi i rozjechali si� na prawo i lewo; mog�o si� wydawa�, �e rzucili si� do ucieczki. Wtedy jednak zawr�cili i zaatakowali flamandzkie oddzia�y od ty�u, gromi�c ich rezerwy. By� to druzgoc�cy cios, zw�aszcza �e wi�kszo�� �o�nierzy stoj�cych w odwodzie nie mia�a zbroi. Pod kopytami koni bojowych pi�trzy�y si� stosy cia�, a widz�c, co si� dzieje, rycerze, kt�rzy zsiedli z koni, z g�o�nym okrzykiem zacz�li prze� naprz�d. Razem zgnietli Flamand�w. Wielu mieszczan zosta�o stratowanych na �mier�, a w�r�d nich ich dow�dca, Philipp van Artevelde. Ziemia sp�yn�a flamandzk� krwi�. Okazuj�c pogard� dla nisko urodzonego wroga, francuscy dow�dcy rozkazali, by cia�a poleg�ych gni�y lub te� zosta�y po�arte przez dzikie zwierz�ta, stanowi�c "uczt� dla ps�w i kruk�w", jak to ponuro, acz dosadnie, uj�� Froissart. � � * Taki los chcia� Leopold zgotowa� Szwajcarom, a za�o�enia jego planu zaskakuj�co przypomina�y plan bitwy pod Roosebeke. Przede wszystkim nie zamierza� marnowa� czasu na obleganie szwajcarskich miast, lecz chcia� wci�gn�� je w otwart� bitw�. Wiedzia� r�wnie�, �e w bliskim starciu halabarda jest �mierciono�n� broni� i �e cz�owiek na koniu nie potrafi jej odeprze�. Drzewce halabardy by�o po prostu d�u�sze ni� miecz. Szwajcarzy mogli bezkarnie zadawa� cios za ciosem, wiedz�c, �e je�dziec nie mo�e si� zbli�y� do przeciwnika. Jednak�e w przypadku walki pieszej, kiedy rycerze mogli u�ywa� d�ugich dzid, szans� si� wyr�wnywa�y. Zanim Szwajcarzy si�gn� po swoj� bro�, b�d� musieli prze- 15 drze� si� przez g�stwin� naje�onych ostrzy. A gdy jego piesi zewr� si� ze Szwajcarami w �miertelnym u�cisku, podobnie jak pod Roosebeke, konni uderz� z flanki i rozsiek� ich na kawa�ki. W ten spos�b szale�czy atak Szwajcar�w b�dzie mo�na przekszta�ci� w bliskie zwarcie z zakutymi w zbroje rycerzami, a gdy tylko wr�g opadnie z si�, wschodni sojusznicy rusz� w po�cig za niedobitkami, je�li ci znowu zechcieliby si� skry� w lasach. Chc�c pokaza�, �e walczy� pieszo nie jest �adnym dyshonorem, sam ksi��� mia� zaj�� miejsce obok chor�gwi, z dzid� w r�ce, pospo�u z rycerzami i giermkami. Tak wi�c za jednym zamachem mo�na by�o po�o�y� kres d�ugotrwa�ej przewadze wojowniczych Szwajcar�w. Gdyby tylko w otwartej walce uda�o si� skutecznie pokona� ludzi z g�r, miasta poddadz� si� same, pos�usznie uznaj�c zwierzchnictwo Habsburg�w. Wojska, kt�re wyruszy�y z Brugg, kieruj�c si� na zach�d, a nast�pnie skr�caj�c na po�udnie przez g�ry Aargau w kierunku Sempach i zbuntowanych miast �rodkowej Szwajcarii, by�y pewne zwyci�stwa. Tereny, kt�re przemierza�y w drodze na po�udnie, by�y wrogie i chocia� oficjalnie znajdowa�y si� we w�adaniu Habsburg�w, ludno�� z niech�ci� odnosi�a si� do kolejnej armii, kt�r� musia�a wy�ywi�. By�a to karna wyprawa, maj�ca udowodni�, �e ci, co z�amali przyrzeczenie na wierno�� Habsburgom lub te� bezczelnie zagarn�li ich posiad�o�ci, jak to uczynili Szwajcarzy z le�nych kanton�w, b�d� musieli zap�aci� wysok� cen�. Pierwszymi, kt�rzy zap�acili za to, i� �mieli odrzuci� zwierzchnictwo Habsburg�w, byli mieszka�cy miasta Willisau, do kt�rego armia Leopolda przyby�a pod koniec czerwca. Kiedy wezwano ich do poddania si�, nie pos�uchali. W ci�gu kilku godzin �o�nierze Leopolda przedarli si� przez mury, wymordowali wszystkich mieszka�c�w i podpalili miasto. Podobno g�sty dym z pal�cych si� cia� dotar� a� do po�o�onego czterdzie�ci pi�� kilometr�w na wsch�d Sempach, a jego mieszka�cy dowiedzieli si� w ten spos�b o czekaj�cym ich losie. Willisau i Sempach od dawna nale�a�y do Habsburg�w i oba uleg�y pokusie, aby wyrwa� si� spod ich kontroli. Leopold nie zamierza� jednak zaj�� si� wy��cznie karaniem ma�ych miasteczek, kt�re mu si� sprzeciwi�y. Nie po to odda� pod zastaw swoje posiad�o�ci i zaci�gn�� po�yczki na pob�r do armii, by zadowoli� si� zniszczeniem Willisau. Pragn�� doprowadzi� do otwartej konfrontacji ze Szwajcarami pod Sempach, by na zawsze z�ama� ich op�r i pom�ci� wszystkie zniewagi, jakich od ponad sze��dziesi�ciu lat do�wiadcza� jego r�d za ich przyczyn�. Tak wi�c pod��a� dalej i celowo omin�� jezioro Sempach, prowokuj�c Szwajcar�w do ataku. Najpierw 8 lipca zebra� wojska pod Sempach, otaczaj�c miasteczko, a nast�pnego dnia jego ludzie zacz�li prowokowa� ukrytych za murami mieszka�c�w. Jeden z rycerzy wymachiwa� p�tl� i zapewnia�, �e jest ona przeznaczona dla przyw�dc�w wroga. Inny z kpin� wskazywa� na �o�nierzy podpalaj�cych pola dojrza�ego zbo�a i poprosi�, by mieszczanie pos�ali �niadanie �niwiarzom. Zza mur�w dobieg�a ich odpowied�: "Lucerna i sprzymierze�cy przynios� im �niadanie". Ksi��� liczy� na to i niebawem te� okaza�o si�, �e Szwajcarzy faktycznie zbli�aj� si� od wschodu. Pozostawi� wi�c pod miasteczkiem niewielki oddzia� i pospieszy� na powitanie wroga. Zwiadowcy donie�li mu, �e Szwajcarzy rozbili ob�z na skraju lasu nieopodal Sempach, jest ich jednak niewielu. ��dna walki armia Habsburga wspi�a si� na wzg�rze wznosz�ce si� nad Sempach. Na jej czele jecha� ksi��� i jego dow�dcy. 16 Kiedy znale�li si� na szczycie, na niewielkim p�askowy�u dostrzegli Szwajcar�w powy�ej miejsca, kt�re wydawa�o si� wyznaczonym przez niebiosa polem bitewnym. Leopold szybko wcieli� w czyn sw�j plan. Jego ludzie zsiedli z koni, schwycili w��cznie i zbili si� w ciasn� grup� na skraju p�askowy�u. Podobnie jak ich ksi���, pragn�li rozpocz�� bitw� ze Szwajcarami. Dzia�o si� to 9 lipca, tu� po po�udniu, podczas najgor�tszej pory dnia. Wynik starcia i kl�ska armii Habsburg�w by�y niepodwa�alne, nie jest |i'dniik jasne, co wydarzy�o si� naprawd� i jaka by�a tego przyczyna. Opowie�� przekazu na p�niejszym pokoleniom by�a tak bogata w szczeg�y, �e nie mog�a by� ca�kowicie fa�szywa. Kiedy armia Habsburga sz�a do przodu: konie [by�y] strudzone d�ugim marszem, a lasy [gdzie zebrali si� Szwajcarzy] okaza�y si� nn do przej�cia dla wierzchowc�w, wi�c rycerze z nich zsiedli. W�wczas Szwajcarzy, jak lii mieli w zwyczaju, upadli na kolana i z wzniesionymi r�koma b�agali Najwy�szego o pomoi Widz�c to, niekt�rzy z Austriak�w wykrzykn�li: "Prosz� o lito��!" Wkr�tce jednak pozbyli si� z�udze�, gdy� zast�py konfederat�w natychmiast wysz�y z las�w i pod��y�y na r�wnina Niewielu nosi�o zbroje, cz�� z nich wymachiwa�a halabardami, kt�rymi ich przodkowie walczyli pod Morgarten; inni mieli miecze dwusieczne i topory [...] a austriaccy wrogowie, od st�p do g�owy zakuci w po�yskuj�c� zbroj�, stanowili jednolity szereg tarcz i nastawionych w��czni. Na ma�ym p�askowy�u na szczycie wzg�rza szwajcarscy "konfederaci", muskularni g�rale z g��bi Szwajcarii, stawili czo�o wrogowi, kt�ry nie zachowa� si� tak, jak si� spodziewali. Zamiast bitewnego szeregu konnych rycerzy napotkali nieprzenikniony mur nastroszonych w��czni. Ich halabardy r�wnie� nie by�y wystarczaj�co d�ugie - jak to przewidzia� Leopold - by przedrze� si� przez �cian� rycerzy. "Szwajcarzy zwarli si� w klin i z charakterystycznym dla siebie impetem ruszyli do ataku, jednak nie uczynili �adnej wyrwy w tej gro�nej falandze. Sztandar Lucerny zosta� zagro�ony, a nim cho�by jeden wr�g odni�s� ran�, pad�o sze��dziesi�ciu najwaleczniejszych szwajcarskich wojownik�w". Mo�na si� by�o tego spodziewa�, gdy stanowi�ce jednolit� mas� szeregi zakutych w zbroj� wojownik�w naciera�y nieustannie na l�ej uzbrojonych Szwajcar�w, rozgniataj�c ich ko�cami ci�kich w��czni. Szwajcarzy cofn�li si�: zawahali si� przez chwil�, spogl�daj�c na wrog�w z mieszanin� pogardy i rozpaczy, podczas gdy szeregi zbrojnych, nacieraj�c p�kolem, stara�y si� ich zaj�� od ty�u. W tej potwornej chwili Arnold von Winkeiried, rycerz z Unterwalden, wyrwa� si� z szeregu, krzycz�c: "Rozerw� ten szereg. Chro�cie, drodzy rodacy, moj� �on� i dzieci". Po czym, rzucaj�c si� na wroga, schwyci� tyle pik, ile m�g�, i wbijaj�c je sobie w pier�, zwali� rycerzy z n�g. Jego towarzysze przeszli po jego ciele i si�� wdarli si� w sam �rodek szeregu. Inni, z r�wnym m�stwem, wykorzystali wy�omy w szeregach spowodowane przez moment zaskoczenia i ca�a nieokie�znana masa ruszy�a bez�adnie do ataku. Tradycyjna opowie�� zmierza do chwili nemesis Habsburg�w: Rycerze, kt�rym przeszkadza�y ci�kie zbroje i d�ugie w��cznie, nie byli w stanie odeprze� gwa�townego ataku Szwajcar�w, ani te� zapanowa� nad zaistnia�ym chaosem. Ich giermkowie, widz�c, co si� dzieje, wsiedli na konie swych pan�w i nie pozostawili im �adnej 17 mo�liwo�ci ucieczki. Przez pewien czas walk� podtrzymywa�y akty osobistej odwagi i nieugi�ty duch rycerski, jednak wkr�tce zapanowa� og�lny zam�t, gdy z r�ki wroga pada�y dziesi�tki rycerzy. Wielu ponios�o �mier�, gdy napierali na nich towarzysze, a tak�e z powodu upa�u. By�o ich nie mniej ni� dwa tysi�ce, z kt�rych jedn� trzeci� stanowili hrabiowie, baronowie i rycerze. Nadal pozostaje tajemnic�, co si� faktycznie wydarzy�o podczas tej za�artej bitwy. Wiemy, �e plan Habsburga, zak�adaj�cy rozwini�cie dw�ch skrzyde� kawalerii, leg� w gruzach, zanim zosta� wcielony w �ycie. Wiemy, �e Szwajcarzy nagle powstrzymali nap�r armii Leopolda, sprawili, �e walcz�cy rycerze rzucili si� do ucieczki, a nast�pnie zacz�li masow� rze�. Ale dlaczego? Szwajcarzy walczyli przecie� w jedyny spos�b, jaki znali. S�o�ce sta�o wysoko, dzie� by� parny [...]. Pe�nym biegiem Szwajcarzy ze szcz�kiem broni ruszyli przez dolin�, szukaj�c miejsca, w kt�rym mogliby rozerwa� szeregi wroga, jednak�e natrafili [...] na niezliczone groty w��czni, tworz�ce g�sty las cierni. Mieszka�cy Lucerny [...] pragn�c przedrze� si� przez ten las, przypu�cili wiele szale�czych atak�w, jednak�e nadaremnych. Posuwaj�c si� z potwornym szcz�kiem, rycerze pr�bowali uformowa� p�ksi�yc, chc�c otoczy� napastnik�w. Antonio du Port, mediola�czyk, kt�ry osiad� w dolinie Uri, krzykn��: "Uderzajcie w drzewce w��czni - s� puste". Szwajcarzy go pos�uchali, jednak z�amane w��cznie natychmiast zast�powano nowymi, a sam du Port poleg� w tym starciu. Rycerze, cz�ciowo z braku umiej�tno�ci, a cz�ciowo z powodu trudno�ci w poruszaniu, kt�rej nastr�cza�a im zbroja, nie potrafili uformowa� zamierzonego p�ksi�yca, jednak wytrwale i stanowczo stawiali op�r. Do tej pory "wytrwali i stanowczy" rycerze mieli przewag�. Szwajcarzy wyczuli, �e ich taktyka zawodzi. Widzieli ruchy wojsk Habsburga poni�ej wzniesienia i "zacz�li si� obawia� natarcia [austriackiej] awangardy od ty�u, a tak�e zaskoczenia ze strony [hrabiego] Bonstetten [dowodz�cego jazd� Habsburga]. Potrzebowali cudu i ten si� wydarzy�. Opowie�� o Winkeiriedzie jest czystym mitem: prawdziwy Arnold von Winkeiried by� szwajcarskim �o�nierzem, kt�ry pojawi� si� w relacjach z tych wydarze� dopiero w latach trzydziestych szesnastego wieku. Sama istota opowie�ci, pomijaj�c jej podtekst heroiczny, wydaje si� prawdziwa. Gdy tylko w szeregu nastroszonych w��czni pojawi�a si� wyrwa, oboj�tnie z jakiego powodu - niekt�rzy historycy sugeruj�, �e uczyni� j� szwajcarski kusznik strzelaj�cy w mas� Austriak�w - za�ama� si� pierwszy szereg. Wtedy te� walcz�cy blisko tego szeregu Leopold sta� si� �atwo rozpoznawalny. Wed�ug niekt�rych relacji, nosi� z�ot� zbroj�, a wed�ug wszystkich - wyr�nia� si� ogromnym pi�ropuszem pawich pi�r na he�mie. Jego decyzj�, by stan�� do walki pospo�u z rycerzami, kronikarze przedstawiali jako czyn bohaterski. Kiedy przypomniano ksi�ciu, �e we wszystkich starciach dochodzi do nieprzewidzianych wydarze� i �e obowi�zkiem wodza jest komenderowanie armi�, a obowi�zkiem armii bronienie wodza, oraz �e utrata dow�dcy jest czasami bardziej katastrofalna ni� utrata po�owy armii, pocz�tkowo u�miechn�� si� tylko oboj�tnie, kiedy jednak bardziej stanowczo nak�aniano go, odpar� z uczuciem: "Czy� Leopold ma przygl�da� si� z daleka i patrze�, jak jego dzielni rycerze walcz� i umieraj� za niego? Tutaj, w moim kraju i z moimi lud�mi, albo zwyci��, albo polegn�". 18 A kiedy Szwajcarzy wdarli si� w szeregi armii Habsburga, chor�giew Austrii pad�a na ziemi� [...]. Podni�s� j� ponownie Uirich z Arburga i pr�bowa� walczy�, lecz i on zosta� wkr�tce pokonany, wykrzykuj�c: "Pom�cie Austrii!" Podjecha� do niego ksi��� Leopold, chwyci� chor�giew, unurzan� teraz we krwi umieraj�cego rycerza, i ponownie uni�s� wysoko. Walka by�a teraz za�arta i nieust�pliwa. Wok� ksi�cia walczy�o wielu rycerzy. Wielu jego znamienitych towarzyszy poleg�o nieopodal. Kiedy nie by�o ju� �adnej nadziei, wykrzykn��: "Ja tak�e polegn� z honorem!"5 Kiedy tylko Szwajcarzy przedarli si� przez szereg i mogli dosi�gn�� przeciwnik�w swymi halabardami, szala zwyci�stwa przechyli�a si� na ich stron�. Jak zauwa�y� sir Charles Oman: Cios zadany [halabard�] przez alpejskiego pasterza m�g� rozci�� he�m, tarcz� lub kolczug� jak karton. Widok zadanych ni� potwornych ran m�g� przerazi� najzawzi�tszego wroga, gdy� ten, kto poczu� jej kraw�d�, nie potrzebowa� drugiego uderzenia. To halabarda sprawi�a, �e Leopold Habsburg pad� pod Sempach na upuszczon� chor�giew [...] i ona powali�a Karola burgundzkiego - sprawiaj�c, �e jego twarz od skroni po z�by by�a jedn� ran� - w zamarzni�tych fosach pod Nancy (1477). Gdy pad�a chor�giew, nieuniknione by�o wycofanie si� pozosta�ej cz�ci habsburskiej armii, gdy� bitwa by�a najwidoczniej przegrana. Ci, kt�rzy relacjonowali jej przebieg, zanotowali najwa�niejsze elementy. Wszyscy kronikarze podkre�laj� fakt, �e tego dnia panowa� upa�; wiemy, �e by�o to gor�ce i suche lato i �e kurz jest cz�stym motywem w tych relacjach6. Kiedy masa walcz�cych przemieszcza�a si� tam i nazad po niewielkim p�askowy�u, zadaj�c sobie nawzajem ciosy, wzbijany przez nich kurz z pewno�ci� uniemo�liwi� wojskom habsburskim stwierdzenie z miejsca poni�ej, co si� naprawd� dzieje (a faktycznie tak�e Szwajcarom stoj�cym powy�ej). Pocz�tkowo prawdopodobnie wyra�nie widoczne by�y pi�ropusze i klejnoty he�m�w, potem tylko proporce powiewaj�ce nad polem bitwy, kiedy jednak chor�giew Habsburga upad�a, podnios�a si� z k��b�w kurzu, znowu upad�a, pojawi�a si�, upad�a i wi�cej si� nie podnios�a, mo�na by�o wyci�gn�� tylko jeden wniosek: bitwa by�a przegrana. Bezpo�rednio po bitwie obie strony by�y wyczerpane i dopiero po dw�ch dniach przeciwnicy wr�cili, by pozbiera� cia�a poleg�ych. Po stronie Habsburga poleg�o ponad sze�ciuset hrabi�w, baron�w i rycerzy. Oko�o sze��dziesi�ciu najznamienitszych, w tym zw�oki Leopolda, zabrano na p�noc z resztkami armii. Cia�a pozosta�ych zabra�y rodziny, jednak wi�kszo�� zosta�a pochowana w ogromnym wsp�lnym grobie na miejscu bitwy, gdzie ku pami�ci wszystkich poleg�ych wzniesiono ma�� kaplic�. Szwajcarzy uwa�ali, �e podczas bitwy pod Sempach B�g "ukara� wybuja�� arogancj� szlachty". Wiele �redniowiecznych bitew obros�o mitami i literack� fantazj�. Czy Roland rzeczywi�cie zad�� w r�g pod Roncesvalles (w roku 778), wzywaj�c pomocy?7 W bitwie pod Tours "Ludzie z p�nocy stali nieruchomo jak mur, niby przymarz-ni�ci do siebie, tworz�c pas, kt�rego nie spos�b by�o roztopi�, gdy zadawali 19 Arabom ciosy mieczem. Mieszka�cy Austrazji, mocnej budowy i o �elaznych d�oniach, dzielnie walczyli w samym �rodku bitwy i to oni znale�li i pokonali kr�la Saracen�w". Ale czy rzeczywi�cie? Jan �lepy, kr�l Czech, rzekomo zabity pod Crecy, by� mo�e zosta� skierowany przez swoich rycerzy i giermk�w w stron� wroga, kt�rego nie m�g� dostrzec, ale czy kr�l Anglii faktycznie wyrwa� trzy strusie pi�ra z he�mu poleg�ego kr�la Jana i da� je swojemu synowi. Czarnemu Ksi�ciu (kt�ry nast�pnie umie�ci� je w swoim herbie wraz z mottem: Ich dien - s�u��)? W �wiecie rz�dzonym przez honor czyn i wydarzenie podlega�y zmiennym interpretacjom - kl�sk� mo�na by�o obr�ci� w zwyci�stwo, fakt w legend� lub mit. Bitwa pod Sempach by�a niezwyk�a, po pierwsze dlatego, �e sam jej przebieg by� okryty tajemnic�, a po drugie dlatego, �e stanowi�a tak pot�ne �r�d�o legendy dla obu stron. Posta� Winkeirieda, stworzona na podstawie r�nych relacji, uciele�nia�a trosk� o rodzin� i pe�en po�wi�cenia patriotyzm Szwajcar�w. "Rozerw� ten szereg. Chro�cie, drodzy rodacy, moj� �on� i dzieci, uhonorujcie m�j r�d", mia� rzekomo wykrzykn��, kiedy wbija� w swe cia�o groty austriackich w��czni. Na wielu ilustracjach, pocz�wszy od ko�ca osiemnastego wieku, Winkeiried, wcze�niej opisywany jako "wysoki i korpulentny, kt�ry pot�n� mas� swego cia�a przygni�t� do ziemi w��cznie", przemieni� si� w blondyna o niewys�owionej urodzie. Na wizerunkach tych sam Leopold dzier�y w��czni�, kt�ra zada�a �miertelny cios. Leopold, tyran gn�bi�cy Szwajcar�w, a nawet bezpo�rednie narz�dzie fikcyjnego m�cze�stwa fikcyjnego Winkeirieda, za spraw� w�asnej rodziny sam sta� si� m�czennikiem. W nast�pnych pokoleniach, na przestrzeni siedmiu kolejnych stuleci, imi� Leopold by�o w jego rodzie jednym z najpopularniejszych. Sta�o si� tak po cz�ci z uwagi na wcze�niejszego w�adc� Austrii, margrabiego z dynastii Babenberg�w, kt�ry zosta� kanonizowany w roku 1485 i zosta� jednym z patron�w Austrii. �wi�tego Leopolda z rodu Babenberg�w Habsburgowie uznali po prostu za swojego krewnego. Postaci obu Leopold�w zla�y si� w jedno, a �wi�to�� pierwszego po��czy�a si� z m�cze�sk� koron� drugiego. S�owa, kt�re mia� rzekomo wypowiedzie� pod Sempach: "Czy� Leopold ma przygl�da� si� z daleka, i patrze�, jak jego dzielni rycerze walcz� i umieraj� za niego? Tutaj, w moim kraju i z moimi lud�mi, albo zwyci��, albo polegn�", mo�e zawieraj� jaki� element prawdy, a s�owa wypowiedziane w chwili �mierci: "Ja tak�e polegn� z honorem" (z ca�� pewno�ci� wyimaginowane), by�y w�a�ciwe w ustach cz�owieka, kt�ry przedk�ada� honor nad �ycie. Uczyniono z niego "Zmar�ego Kr�la", kt�ry zaj�� miejsce w ju� zbudowanej, ale dot�d pustej �wi�tyni. Kiedy kondukt ze zw�okami Leopolda i jego rycerzy pod��a� na p�noc w stron� Brugg, miejsce ich spoczynku by�o ju� wiadome. Na drugim brzegu rzeki, znad kt�rej wyruszyli, sta� ko�ci� opactwa, zwany K�nigsfelden - kr�lewskie pole. Brakowa�o w nim tylko kr�la, lecz teraz cia�o Leopolda mia�o zape�ni� gotow�, czekaj�c� od �wier�wiecza krypt�. Leopold m�czennik nale�a� do dziesi�tego pokolenia swojej rodziny, a jednak Habsburgowie nie mogli poszczyci� si� szczeg�lnie znakomit� genealogi�. Trafili na karty historii oko�o roku 1020, kiedy biskup Strasburga Werner i jego brat 20 Radbot zbudowali nad rzek� Reuss bia�y zamek zwany Habichtsburg. P�niejsi apologeci pr�bowali udowodni�, �e zbudowano go w miejscu stanowi�cym od niepami�tnych czas�w dziedziczne ziemie "tego wspania�ego rodu". Jest bardziej prawdopodobne, �e by� to akt oportunizmu ze strony ambitnego szlachcica, kt�ry zaj�� ziemie nie podlegaj�ce kontroli innego pana. Zaledwie kilka lat wcze�niej nap�yn�a ze wschodu w�gierska horda, rabuj�c i pal�c. Okaza�o si� wtedy, �e nawet mury Bazylei nie by�y dostatecznie silne, by j� powstrzyma�, chocia� przetrwa�a katedra zbudowana niczym forteca. Ziemie Aargau pozosta�y niczyje8. �atwo by�o nimi zaw�adn��, bior�c w posiadanie kilka wsi i zamk�w. Ze szczyt�w wie�y w Habichtsburgu nadal mo�na obj�� wzrokiem pierwsz� habsbursk� posiad�o��, ograniczon� wzg�rzami od po�udnia i od p�nocy. Pod koniec XI wieku cesarz uzna� ich posiad�o�ci, a potomkowie Wernera i Radbota zacz�li u�ywa� nazwy swojego zamku, "Stammhaus", m�wi�c, �e pochodz� z "Habichtsburga", z "Habsberga", a w ko�cu z "Habsburga". Chocia� w�r�d magnat�w znajdowali si� na samym dole drabiny, jednak szybko��, z jak� p�niej wspinali s