1576

Szczegóły
Tytuł 1576
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1576 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1576 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1576 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT ANSON HEINLEIN DALEKI PATROL Tytu� orygina�u: STARMAN JONES Prze�o�y�: ROBERT RESZKE 1 O tej porze roku Max szczeg�lnie lubi� wczesne godziny wieczorne. Poniewa� �niwa by�y ju� uko�czone, m�g� przed czasem upora� si� tak�e z innymi pracami. �winie zosta�y ju� nakarmione, kury dosta�y codzienn� porcje ziarna, a on sam wspi�� si� pod g�r� �cie�k�, prowadz�c� na zach�d od stodo�y. Tutaj, przez nikogo nie zauwa�ony, odda� si� przyjemno�ci iskania pche�, kt�re wyrzuca� w traw�. Jak zwykle mia� przy sobie ksi��k�, po�yczon� z Biblioteki Miejskiej. Tym razem by�o to "Stworzenie nieba: wprowadzenie do zoologii egzotycznej" Bonforte'a. Zamiast jednak czyta�, pod�o�y� opas�y tom pod g�ow�, jako namiastk� poduszki. Niezobowi�zuj�co popatrzy� na p�nocny zach�d. Nie dlatego, jakoby dostrzeg� tam co� niezwyk�ego - po prostu lubi� spogl�da� w tamt� stron�. W tej chwili w�a�nie dostrzeg� stalowe no�niki i ko�a no�ne linii transporter�w Sp�ki Przewo�niczej z Chicago. Pierwsze ko�o powoli wynurza�o si� zza ogromnej ha�dy, strzelaj�c wysoko w niebo na wysoko�� dziesi�ciu metr�w, drugie, podtrzymywane przez dwa tr�jnogi, ukaza�o si� w odleg�o�ci trzydziestu metr�w od pierwszego, za� trzecie i ostatnie, utrzymuj�ce wraz z innymi t� sam� wysoko�� transportera, strzela�o nad dolin�, wspierane przez trzydziestometrowej d�ugo�ci �elazne pr�ty. W po�owie szeroko�ci obiektu m�g� dostrzec anten�. Po lewej stronie wyros�a podobna konstrukcja, tylko ko�o by�o wi�ksze, odpowiadaj�ce pochy�o�ci terenu. Tak�e i tutaj dostrzeg� anten�, tym razem jednak pozna�, �e to odbiorcza. Poniewa� zbocze by�o bardziej strome, zainstalowano dodatkowo jeszcze jedno ko�o. Max czyta�, �e na Ksi�ycu ko�a prowadz�ce nie by�y wcale wi�ksze, ni� w wi�kszo�ci przeci�tnych urz�dze�, gdy� nie wia�y tam gwa�towne wiatry, kt�re zmusza�yby konstruktor�w do �amania g�owy nad balistyk� pojazdu. Z dzieci�stwa pami�ta�, �e konstrukcje wznoszono w�wczas mniejsze, ale te� mo�liwe by�y nieprzyjemne niespodzianki. I tak, na przyk�ad, w czasie jednego z pot�nych huragan�w wiatr uderzy� w budowl�, kt�ra si� zapad�a, grzebi�c pod sob� ponad czterystu ludzi. Je�li to tylko by�o mo�liwe, unika� widoku pojazd�w w biegu, cho� jak na razie nie przysz�o mu do g�owy, aby �yczy� pasa�erom z�amania karku. Gdyby jednak dosz�o do jakiej� katastrofy - a to przecie� zawsze by�o mo�liwe - niech�tnie pogodzi�by si� z my�l� przegapienia takiego widowiska. Max ci�gle patrzy� si� w w�w�z. "Tomahawk" powinien nadej�� lada moment. Wreszcie srebrny pas zal�ni�, p�on�cy cylinder ze stalowym nosem wystrzeli� w g�r�, przelecia� przez ostatni pier�cie� i zawis� na moment mi�dzy grzbietami g�r. W�r�d ska� potoczy�o si� echo. Max gwa�townie westchn��. - Ch�opcze, ch�opcze, ej�e... - wymrucza�. Ten niewiarygodny widok oraz gwa�towny wstrz�s, kt�ry targn�� b�benkami uszu za ka�dym razem wydawa�y si� by� nowym, nieznanym dotychczas do�wiadczeniem grozy. Wyprostowa� si� i otwar� ksi��k�, przyjmuj�c jednak tak� pozycj�, aby nie traci� z oczu p�nocno-zachodniego skraju nieba. Poniewa� wiecz�r by� jasny, a powietrze nadzwyczaj przejrzyste, siedem minut po starcie "Tomahawk'a" mo�na by�o dostrzec codzienny transport z Ksi�yca. I chocia� wszystko dzia�o si� znacznie dalej, a zatem dramatyzm chwili nie by� a� tak przejmuj�cy, g��wnie dlatego tu przyszed�, aby by� �wiadkiem tego wydarzenia. Koliste transportery przykuwa�y uwag�, owszem, lecz jego mi�o�� skupi�a si� na statkach gwiezdnych - nawet na tych �miesznie ma�ych ��deczkach, kt�re obs�ugiwa�y kr�ciutk� tras� Ksi�yc - Ziemia. W�a�nie znalaz� odpowiedni fragment z opisem inteligentnych, lecz nadzwyczaj flegmatycznych skorupiak�w z Epsilonu Zety IV, gdy z lektury wyrwa� go czyj� okrzyk. - Hallo, Maxi... Zachowa� absolutn� cisz� i nie odpowiedzia� na wezwanie. - Max... przecie� ci� widz�! Max... masz natychmiast podej�� tutaj, na to miejsce, rozumiesz? Mrukn�� co� niezrozumia�ego. Podni�s� si�. Porusza� si� powoli, obserwuj�c przez rami� po�udniowo - zachodni horyzont, a� do momentu, gdy boja�� kaza�a mu przyspieszy� kroku. W�a�nie wr�ci�a Maw i od tej pory spokojne �ycie zacznie przypomina� piekielne udr�ki, o ile natychmiast nie wr�ci, aby jej pom�c. Gdy przyby�a tu z samego rana, mia� wra�enie, �e noc sp�dzi gdzie� poza domem - nie, �eby co� takiego mu powiedzia�a, o nie... tego nie czyni�a nigdy. Po prostu Max, nauczy� si� rozumie� ledwo dostrzegalne znaki i z nich wyci�ga� wi���ce na og� wnioski. Tym razem jednak by� na fa�szywym tropie. Mia� przed sob� dwie ewentualno�ci: albo zostanie og�uszony przez jej j�kliwe zrz�dzenia, albo zaleje go stek bzdur stereowizji - ulubionej rozrywki Maw. I pomy�le�, �e tak niedawno mia� nadziej� na samotn� lektur� w ciszy i spokoju ... Gdy dotar� w pobli�e domu, przystan��. Spodziewa� si�, �e jak zwykle Maw przyjecha�a autobusem, wysiadaj�c swoim zwyczajem kawa�ek przed przystankiem, sk�d wraca�a ju� na piechot�. Tym razem przed domem sta� motor, a przy kobiecie dojrza� jak�� m�sk� sylwetk�. Najpierw s�dzi�, �e to kto� obcy, gdy jednak podszed� bli�ej, pozna� Billa Montgomery. Max nie m�g� sobie przypomnie�, aby ten cz�owiek kiedykolwiek trudni� si� jak�� sta�� prac�. Owszem, mieszka� w okolicy, lecz nie uprawia� roli. Z plotek s�ysza�, �e Bill ch�tnie przyjmuje obowi�zki czatownika, pilnuj�cego spokoju jednej z licznych nielegalnych gorzelni, czynnych gdzie� w g�rach. Gdy tylko si�gn�� pami�ci� w przesz�o��, zawsze wy�ania� si� obraz tej kreatury. Nie wyobra�a� sobie, aby kiedy� m�g� nie zna� Montgomery'ego. Widzia� nieraz, jak wa��sa� si� po okolicy, lecz traktowa� go jak powietrze. Dopiero od niedawna Maw zacz�a spotyka� si� z tym typem, by�a z nim kilka razy na ta�cach oraz na w�tpliwych bankietach. Usi�owa� jej wyt�umaczy�, �e gdyby ojciec to widzia�, zdecydowanie by zaprotestowa�, ale Maw nie przyjmowa�a tego rodzaju argument�w. Po prostu - co jej si� nie podoba�o, tego nie s�ysza�a ot i wszystko. Tym razem wzi�a go ze sob� do domu... Max czu�, jak powoli krew burzy mu si� w �y�ach. - No, nie st�j tak, jak s�up soli!... - krzykn�a g�o�no. Max z oporami ruszy� w stron� motoru. - Podaj r�k� nowemu tatusiowi... - zakomenderowa�a Maw, czyni�c tak szelmowsk� min�, jakby po raz pierwszy w �yciu setnie si� ubawi�a. Max stan�� z otwartymi ustami. Montgomery wyszczerzy� z�by i wyci�gn�� d�o�. - Tak, Max. Od dzisiaj nazywasz si� Montgomery... Jestem twoim nowym tatulkiem. Nazywaj mnie Mont... No, bez ceregieli... Max popatrzy� na r�k� i dotkn�� nie�mia�o, jakby d�o� parzy�a. Natychmiast pu�ci�. - Nazywam si� Jones... - oznajmi� spokojnie. - Maxi!... - wyrycza�a Maw. Montgomery roze�mia� si� jowialnie. - Nie ��daj od niego zbyt wiele, Nellie. Max musi si� po prostu przyzwyczai�. "�y� i da� �y� innym"... oto moje credo. Zwr�ci� si� do kobiety - Jeszcze chwileczk�, kochanie. Musz� wzi�� baga�. Podszed� do motoru i wyci�gn�� z torby dwa zawini�tka: w pierwszej paczce mie�ci�y si� beznadziejnie pomi�te sukienki, w drugiej dwie butelki. - Na noc po�lubn�! - wrzasn��, wymachuj�c flaszkami w stron� Maxa, kt�ry ani na moment nie spu�ci� go z oczu. Oblubienica sta�a w�a�nie przy drzwiach. Gdy oblubieniec zdo�a� wreszcie dotrze� do ma��onki, Maw zaprotestowa�a nie�mia�o. - Ale� Monty, kochanie... chyba ju� nie chcesz dzisiaj... Montgomery przystan��. - Chyba masz racj�... Zwr�ci� si� do Maxa - Trzymaj, ch�opcze... - wybe�kota�, wciskaj�c mu oba pakunki. Cho� Maw by�a lekko wzburzona, chwyci� j� na r�ce, przeni�s� przez pr�g i rzuci� na ziemie. Po chwili sam rzuci� si� na sw� �lubn�, obj�� j� i obsypa� nami�tnymi poca�unkami, zupe�nie nieskr�powany nieletnim �wiadkiem tej sceny. Cho� Maw poczerwienia�a, nie przeszkadza�o to jej popiskiwa� z uciechy. Max wszed� do domu, po�o�y� pakunki na stole, po czym ruszy� w stron� kuchenki. By�a zimna, gdy� od �niadania nikt jej nie u�ywa�. Wprawdzie mieli jeszcze kuchenk� elektryczn�, lecz od �mierci ojca nikt nie mia� wystarczaj�co du�o cierpliwo�ci, by zdoby� si� na wymian� przepalonej spirali. Max pod�o�y� drewna, nastruga� scyzorykiem drzazg i przy�o�y� ogie�. Po chwili wszystko zaj�o si� weso�ym, hucz�cym ogniem. Gdy p�omienie strzeli�y wysoko w g�r�, wyszed� na dw�r, aby przynie�� wiadro wody. - W�a�nie zastanawia�em si�, gdzie by�e�... - przywita� go Montgomery - Czy w tej ober�y nie ma bie��cej wody, - Nie! - Max odstawi� wiadro i pod�o�y� jeszcze kilka szczap. - M�g�by� ju� wcze�niej przygotowa� co� do jedzenia! - dorzuci�a od siebie Maw. Lecz Montgomery i tym razem ostudzi� jej zapa�y. - Ale� kochanie, sk�d Maxi mia� wiedzie�, �e przyjedziemy?... A poza tym mamy Jeszcze troch� czasu... Max odwr�ci� si� do� plecami i ukroi� kilka plasterk�w pol�dwicy. Do tej chwili nie m�g� jeszcze poj��, co si� w�a�ciwie sta�o. Zmiany by�y zbyt gwa�towne. - Tutaj, synu!... - wrzasn�� znowu Montgomery - Wypij kieliszeczek za zdrowie panny m�odej! - Musz� zrobi� kolacj�. - Nonsens. Zd��ysz. Tutaj jest kieliszek. Wypij�e wreszcie! Montgomery nape�ni� kieliszek koniakiem. Jego w�asny by� pe�ny w po�owie, a panny m�odej zaledwie w jednej trzeciej. Ch�opak podszed� do wiadra i dope�ni� sw�j kieliszek wod�. - W ten spos�b zniewa�asz tylko szlachetny trunek... - zmonitowa� go macoch. - Nie jestem przyzwyczajony... - Jak�e to? Nie chcesz spe�ni� toastu za pomy�lno�� takiej panny m�odej i za szcz�cie ca�ej rodziny? No... dalej... Max umoczy� j�zyk. ��tawa ciecz przypomina�a smakiem gorzkie kropelki, kt�re zaaplikowano mu poprzedniej wiosny. Odstawi� kieliszek i wr�ci� do przerwanej pracy. Nie na d�ugo. - Ej, ty! Nie wypijesz nawet jednego? - Musz� zaj�� si� kolacj�. Chyba nie chcecie, �eby si� przypali�a, co? Montgomery wzruszy� ramionami. - Skoro tak, b�dziemy mieli wi�cej dla siebie. Tymi pop�uczynami, kt�re s� twoim dzie�em, b�dziemy zapijali. Ale musz� ci powiedzie�, �e w twoim wieku mog�em wypi� duszkiem kufel piwa, a potem umia�em sta� na g�owie, nie drgn�wszy nawet, ot co. Max mia� zamiar zje�� troch� mi�sa na grzankach, lecz wkr�tce zorientowa� si�, �e to nie wystarczy. Wobec tego wrzuci� na patelni� kilka jajek, zagotowa� kaw�, po czym nakry� do sto�u. Gdy m�oda para zasiad�a do kolacji, Montgomery potoczy� krytycznym wzrokiem po menu. - Moja droga... ju� od rana oczekuj�, kiedy wreszcie poka�esz mi nieco ze swych kulinarnych umiej�tno�ci, o kt�rych tylekro� mia�em okazj� s�ysze�. Ten ch�opak z pewno�ci� ma niewielkie poj�cie o wykwintnej kuchni. Mimo tej mia�d��cej krytyki prostego jad�a, rzuci� si� na jajecznic� z wilczym apetytem. Max postanowi� nie wyprowadza� go z b��du - smutne stwierdzenie faktu, �e on jest lepszym kucharzem od swej matki niew�tpliwie nie przyda�oby blasku tej weselnej uczcie. M�czyzna opar� si� o krzes�o, ocieraj�c �wiec�ce t�uszczem usta. Nala� jeszcze jedn� fili�ank� kawy i zapali� cygaro. - Maxi, kochanie... co mamy na deser? - wyszczebiota�a Maw. - Na deser?... Chyba musz� wystarczy� lody. W lod�wce powinny by� jeszcze jakie� resztki. - Lody?... - twarz matki skrzywi�a si� w bolesnym grymasie - Ach, lody!... S�dz�, �e chyba nic ju� nie pozosta�o. - Jak to... - Ano tak. Kt�rego� dnia, gdy by�e� w polu, zjad�am wszystko. By�o piekielnie gor�co... Max poj�� w okamgnieniu - �ar�oczno�� Maw zna� nie od dzisiaj. Zamilk�, lecz to nie wystarczy�o. - Skarbie... czy naprawd� nie przygotowa�e� nic innego? Dzisiaj mamy tak szczeg�lny wiecz�r, �e godzi si� uczci� go bardziej wystawn� kolacj�... - Nie m�wmy d�u�ej o �arciu, kochanie... - Montgomery wyj�� cygaro z ust - Nie jestem �asy na s�odycze. Wystarczy mi du�o mi�sa i kopa ziemniak�w. Zajmijmy si� czym� przyjemniejszym. Zwr�ci� si� w stron� ch�opca. - Co ty w�a�ciwie umiesz poza upraw� roli? Max zaniem�wi�. - Co prosz�?... Przecie� nigdy w �yciu nie robi�em nic innego. A dlaczego rolnictwo si� panu nie podoba? Montgomery strzepn�� popi� wprost w talerz. - Poniewa� od dzisiaj nie b�dziesz ju� gospodarzy�. Po raz drugi tego wieczoru Max prze�y� co�, czego nie m�g� zrozumie�. Cios pada� za ciosem, a on nie mia� poj�cia, co o tym wszystkim s�dzi�. - Dlaczego? Co to ma znaczy�? Mia� wra�enie, jakby grunt uciek� mu spod n�g, a on sam trzyma� si� krzes�a raczej si�� przyzwyczajenia. Z twarzy Maw m�g� wyczyta�, �e Montgomery m�wi prawd�. Triumf by� tu przemieszany ze strachem, lecz najwidoczniej czu�a si� pani� sytuacji. - Z pewno�ci� ojciec nie pochwali�by tego. Ta ziemia ju� od czterystu lat jest w�asno�ci� naszej rodziny... - Ale� synu! Ju� od dawna m�wi�am ci, �e nie jestem stworzona do pracy na wsi. Wychowa�am si� w mie�cie. - Clyde's Corner... te� mi miasto! - W ka�dym razie nie jest to wiejska zagroda. By�am jeszcze g�upi� smarkul�, gdy tw�j ojciec przywi�d� mnie tutaj, podczas gdy ty wyros�e� na roli. Mam przed sob� jeszcze ca�e �ycie. Nie chc� umrze� w�r�d kur, g�si i gnoju. - Ale obieca�a� ojcu, �e b�dziesz... - Max podni�s� g�os. - Do�� tego! - wtr�ci� si� Montgomery - Zapami�taj sobie jedno, m�j synu: powstrzymaj j�zyk, gdy zwracasz si� do swej matki lub do mnie. Oniemia�. - Pole zosta�o sprzedane i basta. Poza tym, jak s�dzisz, ile by� warty ten piach? - Nigdy nie zastanawia�em si� nad tym. - W ka�dym razie dosta�em wi�cej, ni� m�g�by� si� spodziewa� nawet w naj�mielszych marzeniach... - spojrza� na Maxa, po czym wr�ci� do patetycznego tonu - ...Mog� bez ogr�dek przyzna�, �e dzie�, w kt�rym twa matka mnie pozna�a, by� najszcz�liwszym wydarzeniem w jej �yciu... w twoim tak�e. Nie jestem jeszcze zramola�ym starcem i wiem, co w trawie piszczy. Dobrze zna�em powody, dla kt�rych agent tak pilnie chcia� kupi� ten kawa�ek ugoru... - Zgodnie z opini� rzeczoznawc�w... - "Ug�r" powiedzia�em, gdy� jest to ug�r, w dodatku zupe�nie bezwarto�ciowy. Dotkn�� palcem nosa, zrobi� m�dr� min� i zacz�� wyja�nia� wszystkie szczeg�y transakcji. Ot� jedna z pa�stwowych agencji energetycznych zamierza�a zrealizowa� w okolicy jaki� projekt, o kt�rym - jak zorientowa� si� Max - sam Montgomery niewiele wiedzia�. W ka�dym razie prywatne konsorcjum zacz�o wykupywa� tutejsze grunta, zachowuj�c ca�� spraw� w absolutnej tajemnicy, aby p�niej, gdy b�dzie ju� mia�o ca�� ziemi� w swym r�ku, ubi� interes z pa�stwem. - I dlatego zap�acili pi�� razy wi�cej, ni� to wszystko by�o warte. Niez�y biznes, co?... - Rozumiesz teraz, Maxi... - w��czy�a si� do rozmowy matka - Gdyby tw�j ojciec wiedzia�, �e kiedykolwiek b�dzie m�g� otrzyma� okr�g�� sum�... - Zamilcz, Nellie! - Ale� ja tylko chc� mu powiedzie�, ile... - Zamilcz, rzek�em. Umilk�a. Montgomery odsun�� krzes�o od sto�u, wetkn�� cygaro w usta, powsta�. Max ustawi� miednic� do zmywania, oczy�ci� talerze i wyrzuci� resztki na �mietnik. Popatrzy� chwil� na gwiazdy, pr�buj�c doj�� do �adu z nat�okiem wra�e�, jako� je uporz�dkowa�. Pyta� si� w duchu, jakie prawa mo�e mie� jego ojczym, m�� jego matki, a w�a�ciwie facet, kt�ry po�lubi� jego macoch�. Nie mia� poj�cia. Po chwili zmusi� si�, by wej�� do domu. Montgomery'ego znalaz� przy regale z ksi��kami, zbudowanym nad odbiornikiem stereo, kupionym jeszcze przez ojca. M�czyzna grzeba� w ksi��kach, a wiele z nich od�o�y� ju� na radio. Gdy us�ysza� kroki, obejrza� si� za siebie. - Ju� wr�ci�e�? - spyta� tonem cz�owieka, przy�apanego na gor�cym uczynku - Skoro tak, to zosta�. Chcia�bym dowiedzie� si� czego� o �ywym inwentarzu. W drzwiach ukaza�a si� Maw. - Kochanie... nie mo�esz poczeka� z tym do jutra? - Pozw�l, �e zrobi� to dzisiaj... Ten cz�owiek od akcjonariusza przyjdzie tu jutro, skoro �wit, a do tej pory musz� sporz�dzi� kompletn� list� inwentarza. Nie przestawa� wyjmowa� ksi��ek. - O, to ca�kiem �adne zbiory... Trzyma� w r�kach opas�e tomy, oprawione w prawdziw� sk�r�. - Ciekaw jestem, ile to jest warte. Zechciej mi poda� okulary, skarbe�ku... Max rzuci� si� do ojczyma, si�gaj�c po ksi��ki. - To moje! Te ksi��ki nale�� do mnie! - Co takiego? - Montgomery rzuci� mu lodowate spojrzenie, trzymaj�c ksi��ki wysoko w powietrzu, tak, �e ch�opak nie m�g� ich dosi�gn��. - Jeste� jeszcze za smarkaty, �eby m�c cokolwiek posiada�. Wracaj lepiej do zmywania. - To s� moje ksi��ki! Podarowa� mi je wujek. Poszuka� pomocy u Maw. - Powiedz mu, �e to nale�y do mnie. - Tak, powiedz mu... Powiedz mu, jak powinien si� zachowywa�! Zr�b to, Nellie, zanim ja sam nie przywiod� go do �adu. Kobieta popatrzy�a niepewnie, przenosz�c wzrok z jednego na drugiego. - Nie bardzo wiem, jak to naprawd� wygl�da. Te ksi��ki nale�a�y do Cheta. - A Chet by� twym bratem... Ty zatem jeste� jego spadkobierczyni�, a nie ten gnojek... - Chet nie by� jej bratem, lecz szwagrem. - Szwagrem?... To bez znaczenia. A zatem tw�j ojciec by� jego spadkobierc�, za� twoja matka dziedziczy z kolei po nim. Ty nie masz tu nie do gadania, gdy� jeste� jeszcze za smarkaty. Tak stanowi prawo. Przykro mi, synu. To m�wi�c ustawi� ksi��ki na p�ce i stan��, broni�c dost�pu. Max poczu�, �e wargi zaczynaj� mu dr�e�, podobnie jak ca�e cia�o, nad kt�rym straci� kontrol�. Wiedzia�, �e nie jest w stanie wydoby� z siebie niczego, co mia�oby jaki� zwi�zek z t� spraw�, niczego sensownego. W oczach zal�ni�y mu �zy w�ciek�o�ci. Nie widzia� i nie czu� niczego, poza dzikim gniewem. - Ty... ty z�odzieju! - Max! Montgomery wykrzywi� si� w z�o�liwym grymasie. - Tym razem posun��e� si� za daleko, ch�opaczku. Najwidoczniej chcesz wiedzie�, jak smakuje rzemie�. Zacz�� zdejmowa� pasek. Max cofn�� si� o jeden krok. Montgomery chwyci� rzemie� i podszed� bli�ej. - Monty! Prosz�... - To nie twoja sprawa, Nellie. Zwr�ci� si� do Maxa. - S�dz�, �e ta nauczka wystarczy na wszystkie czasy. Musisz wiedzie�, kto jest teraz panem tego domu. Przepro� mnie! Max nic nie odpowiedzia�. - Przepro� mnie, a nie wr�cimy do tej sprawy ani s�owem. Napi�� rzemie�, niczym kot sw�j ogon, zanim p�niej bezw�adnie go opu�ci ku ziemi. Max uczyni� drugi krok w stron� drzwi. Tego by�o ju� za wiele. Montgomery skoczy� do ch�opca, usi�uj�c chwyci� go za r�k�. Lecz Max ju� dawno by� za progiem, niewidoczny w nocnych ciemno�ciach. Zatrzyma� si� dopiero wtedy, gdy si� upewni�, �e nikt go nie �ciga. Dysz�c ze w�ciek�o�ci po raz pierwszy od d�u�szego ju� czasu odetchn�� g��boko. By�o mu wr�cz przykro, �e prze�ladowca tak szybko zrezygnowa� z pogoni. W kompletnym mroku nikt nie by� w stanie zmierzy� si� z nim na terenie, kt�ry on jeden zna�, jak w�asn� kiesze�. Do�� d�ugo trwa�o, zanim zdo�a� si� uspokoi� i zacz�� rozs�dnie my�le�. Zastanawia� si�, czy Montgomery by� sk�onny zapomnie� o tej historii do rana. W salonie ci�gle p�on�o �wiat�o, dlatego najlepszym wyj�ciem by�by nocleg w stajni. Okna salonu zgas�y, lecz zapalono �wiat�o w sypialni. Niew�tpliwie byli tam teraz we dwoje. Kto� zamkn�� g��wne drzwi. Poniewa� jednak osi�gn�� ju� wiek, w kt�rym ch�opcy chc� si� uniezale�ni� od rodzic�w i szukaj� sposob�w, uwalniaj�cych ich od codziennego �ebrania o pozwolenie p�niejszego powrotu do domu, bez problemu m�g� wej�� do swego pokoju, przylegaj�cego bezpo�rednio do kuchni, w drugiej cz�ci budynku. Znalaz� kozio�, s�u��cy na og� do pi�owania drewna, przystawi� go do okna i zacz�� delikatnie porusza� gwo�dziem, przytrzymuj�cym ram�. Po chwili bezszelestnie wskoczy� do �rodka. Wprawdzie drzwi do g��wnej cz�ci domu by�y zamkni�te, nie chcia� ryzykowa�, zapalaj�c �wiat�o, Montgomery wchodz�c przypadkiem do salonu m�g�by dostrzec jasn� plam�, prze�wituj�c� przez szpar� nad progiem. Ostro�nie rozebra� si�, za�o�y� pi�am� i wsun�� si� pod ko�dr�. Jednak sen nie przychodzi�. Co prawda na moment ogarn�� go stan b�ogo�ci i popad� w lekkie odr�twienie, lecz jakie� lubie�ne odg�osy dochodz�ce zza �ciany ponownie przywr�ci�y przytomno��. Prawdopodobnie w domu zagnie�dzi�y si� jakie� nowe myszy, ale w pierwszej chwili got�w by� przysi�c, �e to Montgomery stuka m�otkiem w belki nad ��kiem. Dr��c usiad� na brzegu pos�ania, pr�buj�c wyr�wna� szybkie bicie serca. Dr�czy�o go pytanie o dalsze losy. Nie dlatego, �e nie wiedzia�, co robi� jutro. Max nie mia� poj�cia, co powinien robi� jutro, pojutrze, za dwa dni - w og�le. I nie chodzi�o mu wcale o ponurego typa, kt�ry og�osi� si� gospodarzem tego domu tylko po to, aby go sprzeda� wraz z �ywym i martwym przych�wkiem. Przynajmniej jednego by� pewny - z Montgomery'm nie b�dzie mieszka� nawet w tym samym powiecie. Ale co z Maw?... Ojciec przed �mierci� prosi� go, aby otoczy� j� trosk�. Wykona� to polecenie, cho� musia� zrezygnowa� ze szko�y i ze wszystkiego innego, czym �y� dotychczas. Mia� wra�enie, �e im d�u�ej z ni� �yje, tym wi�cej troski musi wk�ada� w jej utrzymanie. Ale teraz sytuacja przedstawia�a si� zupe�nie inaczej - Maw nie by�a ju� pani� Jones, tylko miss Montgomery. Czy ojciec przykaza� mu pracowa� dla szcz�cia i dobrobytu pani Montgomery? Oczywi�cie, �e nie! Je�li kto� ju� bierze sobie kobiet�, powinien sam zaj�� si� jej utrzymaniem. Ka�dy to wie. Nawet ojciec nie m�g�by ode� wymaga�, aby bez szemrania dzieli� dom z rodzin� Montgomery. Podskoczy�, jakby obudzony tym nag�ym postanowieniem. Ciekawe tylko, co powinien przedsi�wzi�� w zwi�zku z tak nieoczekiwan� zmian�. Niewiele si� zastanawia�. Zr�cznie manewruj�c r�koma w ciemno�ciach znalaz� plecak, do kt�rego zapakowa� jeszcze jedn� z dw�ch koszul, kt�re w og�le posiada� oraz par� czystych skarpetek. Wzi�� suwak algorytmiczny Cheta i kawa�ek zakrzep�ej lawy ksi�ycowej, kt�re otrzyma� tak�e od wuja. Dow�d osobisty, szczoteczka do z�b�w oraz brzytwa ojca, na kt�r� dotychczas nie zwraca� �adnej uwagi, dope�ni�y ekwipunku. Jedna z desek ��ka, gdzie spa� od dzieci�stwa, by�a ju� od dawna obluzowana. Mia� zwyczaj sk�ada� tam swe skromne oszcz�dno�ci, kt�re przeznacza� na czarn� godzin�. Maw albo nie by�a w stanie, albo nie chcia�a odk�ada� grosza, przejadaj�c i przepijaj�c wszystko, co tylko znalaz�a. Gor�czkowo przesun�� palcami... nic nie znalaz�. Najwidoczniej macocha uprzedzi�a go i w czasie swych s�awetnych "porz�dk�w" do dna oczy�ci�a kryj�wk� z pieni�dzy. Trudno. Nie by�o jeszcze tak najgorzej. Po prostu b�dzie si� musia� pogodzi� z bardziej uci��liwymi pocz�tkami �ycia, kt�re i tak nie szcz�dzi�o mu przykrych niespodzianek. Westchn�� g��boko... jest jeszcze co�, co mie� musi. Ksi��ki wuja Cheta... prawdopodobnie le�� jeszcze na regale, ten za� wisi tu� na wprost sypialni. Ale przecie� nie mo�e pogodzi� si� z t� strat�... za wszelk� cen� powinien je wydosta�, mimo niebezpiecze�stwa. Z najwi�ksz� rozwag� powoli otworzy� drzwi do salonu. Gdy zauwa�y� szpar� �wiat�a, przebijaj�c� znad progu sypialni, drgn��. Us�ysza�, jak Montgomery co� mruczy, a Maw odpowiada mu pijackim chichotem. Kiedy oczy przywyk�y ju� do mroku, dostrzeg� pod drzwiami, prowadz�cymi na zewn�trz zmy�lnie skonstruowan� pu�apk� z garnk�w i patelni. Jeden nieostro�ny krok, a wszystko posypie si� na pod�og�, wywo�uj�c piekielny harmider. Najwidoczniej Montgomery liczy� na jego powr�t, dlatego chcia� by� niezw�ocznie poinformowany, aby schwyta� go jeszcze na progu domu. Tym razem si� przeliczy�. Max nie widzia� powodu, dla kt�rego mia�by d�u�ej zwleka� z t� spraw�. Pewnym krokiem ruszy� w stron� rega�u, dbaj�c, aby nie wej�� na skrzypi�ce deski w pobli�u sto�u. Wprawdzie niewiele widzia�, ale dotykiem m�g� wymaca� dobrze znane grzbiety ulubionych ksi��ek. Dr��c ze zdenerwowania wyci�gn�� z p�ki kilka tom�w, staraj�c si�, aby nie poruszy� innych, kt�re spadaj�c uczyni�yby nie mniejszy ha�as, ni� kuchenna pu�apka pod drzwiami. Ju� by� w drodze powrotnej, ju� dochodzi� do kuchni, kiedy przypomnia� sobie o rejestrze bibliotecznym. Stan��, ogarni�ty panicznym strachem, ale po chwili wahania zawr�ci�. Gdy przechodzi� obok sto�u, deski zaskrzypia�y przera�liwie. W�osy stan�y mu d�ba, lecz z sypialni nie dochodzi� �aden niepokoj�cy odg�os - albo nie dos�yszeli, albo zignorowali. W ko�cu dotar� do p�ki i zacz�� gor�czkowo przerzuca� ksi��ki. Czwarty tom by� tym, czego szuka�. Szybko rzuci� si� w powrotn� drog�. Tym razem nie zada� sobie trudu, aby zamkn�� drzwi - ryzyko zbyt du�e, a i tak niewiele to zmienia�o. Kiedy� w ko�cu musz� si� zorientowa�, �e by� i dopi�� swego. Po omacku ubra� si�, podszed� do okna, wskoczy� na kozio�, a za moment by� ju� na ziemi. Buty w�o�y� do plecaka - zadecydowa�, �e lepiej nie wywo�ywa� wilka z lasu. Po co niepotrzebnie niepokoi� nowo�e�c�w odg�osem ci�kich krok�w? Szerokim �ukiem obszed� dom, raz tylko spojrzawszy za siebie. W sypialni ci�gle p�on�o �wiat�o. Chcia� w�a�nie skr�ci� i wej�� na szos�, prowadz�c� w dolin�, gdy spostrzeg� motor Montgomery'ego. Przystan��. Poniewa� nie mia� pieni�dzy, nie m�g� liczy� na autobus, lecz jedynie na w�asne nogi. W tej sytuacji ojczym ma pi��dziesi�t procent pewno�ci, �e go dogoni, a je�li jeszcze skr�ci we w�a�ciw� drog�, szans� wzrosn�. Zawr�ci�, jeszcze raz szerokim �ukiem okr��y� dom i zszed� w d� zbocza, w stron� linii Sp�ki Przewo�niczej z Chicago. 2 Szed� zwyk�� �cie�k�, przedzieraj�c si� przez las. Droga by�a dobra dla pieszych, w �adnym wypadku nie m�g� jej przeby� jaki� pojazd ko�owy, nawet motor Montgomery'ego nie sprosta�by trudno�ci przeprawy. �cie�ka prowadzi�a a� do miejsca, gdzie tory kolejowe znika�y w tunelu. Po dobrej godzinie marszu stan�� w pobli�u ciemnego otworu, rozwa�aj�c mo�liwo�ci, jakie istnia�y w tej sytuacji. G�ra by�a wysoka - w przeciwnym razie nie wybudowano by tunelu. Cz�sto przemierza� te okolice podczas �ow�w, dlatego dobrze wiedzia�, �e potrzebowa�by dw�ch godzin, aby wspi�� si� na sam szczyt, gdzie zasta�by go �wit. Jednak tunel prowadzi� prost� drog� na przeciwn� stron� - dziesi��, pi�tna�cie minut w zupe�no�ci wystarczy�oby, aby wydosta� si� z drugiej strony tor�w. Nigdy jednak nie odwa�y� si� na podobn� eskapad�. Z prawnego punktu widzenia �ama� obowi�zuj�ce przepisy. Poza tym gdyby w czasie w�dr�wki przejecha� poci�g, umar�by na miejscu i to bez �ladu zadra�ni�cie - wystarczy�yby same fale, kt�re wytwarza� poci�g w biegu - cz�sto znajdowano dzikie zwierz�ta, u�miercone w ten w�a�nie spos�b. Mimo to ci�gle nie mia� ochoty na m�cz�c� wspinaczk� stromym zboczem. Dopiero teraz przywo�a� z pami�ci rozk�ad jazdy poci�g�w. "Tomahawk" przejecha� o zachodzie s�o�ca. "Javelina" s�ysza�, siedz�c w stajni. "Assegai" tak�e musia� ju� przemkn��, cho� nie przypomina� sobie, aby s�ysza� jakie� odg�osy. Pozostawa� tylko "Claver", wpadaj�cy w tunel r�wno o p�nocy. Spojrza� w niebo. Wenus oczywi�cie dawno ju� zasz�a, dziwne jednak, �e na zachodzie nie widzi Marsa... Tak�e Ksi�yc nie �wieci� jeszcze... Jak to mo�liwe? Ale� tak, przecie� pe�nia by�a w ostatni� �rod�. A zatem... Odpowied�, kt�r� znalaz�, wydawa�a mu si� b��dn�, dlatego raz jeszcze sprawdzi� po�o�enie Wagi w stosunku do Wielkiej Nied�wiedzicy. Poszepta� co� pod nosem... Mimo ca�ego nat�oku zdarze�, kt�re rozegra�y si� dzisiejszego wieczora w tej chwili mog�a by� dopiero co najwy�ej dziesi�ta w nocy ...mo�e pi�� minut przed, mo�e pi�� minut po... mniejsza z tym. W ka�dym razie gwiazdy nie mog� si� myli�. Z tego wynika�o, �e "Assegai" przejedzie za oko�o godzin�. Je�li nie b�dzie �adnego poci�gu specjalnego - a to zdarza�o si� nadzwyczaj rzadko - nie powinien mie� �adnych obaw. Mia� wystarczaj�co du�o czasu przed sob�. Ju� od kilku minut brn�� ciemnym przej�ciem, zanim oczy zdo�a�y przyzwyczai� si� do absolutnych mrok�w. Dopiero teraz dostrzeg� przed sob� szaraw�, okr�g�� plamk� - wyj�cie. Pogna� w t� stron�, jak szalony, a strach przed �mierci� przynagla� do coraz szybszego k�usu. Z t�uk�cym, jak dzwon, sercem i zupe�nie wyschni�tymi ustami dopad� wyj�cia. Nie zwa�aj�c na strome podej�cie szybko zbieg� �cie�k� w d�. Zwolni� dopiero u podn�a s�upa, sk�d otw�r tunelu wygl�da� niczym ma�e k�ko, wci�ni�te w kamienny stok. Przystan��, usi�uj�c z�apa� oddech i doprowadzi� rytm serca do r�wnowagi. Wtem jaka� pot�na si�a podrzuci�a go w g�r�, jakby by� niczym innym, ni� tylko garstk� �mieci, po czym rzuci�a go gdzie� z boku. Kiedy ockn�� si�, z niejakim trudem u�wiadomi� sobie, gdzie przebywa i co si� sta�o. Na wargach poczu� s�ony smak krwi. R�ce i nogi by�y po�cierane, gdzieniegdzie rozdarte do �ywego cia�a. Dopiero teraz zrozumia�, �e poni�ej, w niewielkiej odleg�o�ci od miejsca, gdzie zrobi� kr�tki post�j, przejecha� poci�g. By� zbyt daleko, by pot�ny podmuch rozgni�t� go na miazg�, lecz wystarczaj�co blisko, aby fala powietrza rzuci�a nim, niczym pi�k�. To nie m�g� przejecha� "Assegai". Ponownie zerkn�� na niebo i gwiazdy potwierdzi�y wcze�niejsze obliczenia. Z pewno�ci� przed chwil� przemkn�� tunelem jeden z nielicznych poci�g�w specjalnych. Tylko minuty dzieli�y go od niechybnej �mierci. Zadr�a�. Sporo czasu min�o, zanim zdo�a� doj�� do siebie. P�niej tak szybko, jak tylko pozwala�o obite cia�o ruszy� w d�. Za moment jakie� niezwyk�e odkrycie ponownie sparali�owa�o normalny bieg my�li: wok� panowa�a absolutna cisza, kt�rej nie m�ci� nawet odg�os jego krok�w. Lecz przecie� noc nigdy nie jest doskonale cicha. Od wczesnego dzieci�stwa zaprawiony w nas�uchiwaniu odg�os�w g�r dobrze wiedzia�, �e uwa�ne ucho zawsze jest w stanie wy�owi� jakie� szmery, �wiadcz�ce o nocnym �yciu lasu i jego mieszka�c�w. Szum drzew, pohukiwanie sowy, stukot n�g ma�ych zwierz�t... a teraz jeszcze odg�osy �amanych przeze� ga��zi... Brutalna logika zmusza�a go do przyj�cia prostej prawdy: og�uch�. By� g�uchy, jak pie�. P�d powietrza pozbawi� go s�uchu i nic na to nie poradzi. Trzeba i�� dalej. Cho� droga ci�gle prowadzi�a stromo w d�, a pod nogami s�a�y si� coraz to nowe przeszkody, czu� si� o wiele bardziej pewnie ni� w�wczas, gdy bieg� po g�adkiej �cie�ce obok torowiska. Gdzie� tam w dole, gdzie g�ry ust�puj�, czyni�c miejsce dla nieckowatej doliny, przebiega autostrada, kt�ra sun�c r�wnolegle do linii kolejowej prowadzi do Portu Ziemia. To by� pierwszy g��wny cel jego w�dr�wki. W�a�nie wzeszed� ksi�yc, �wiec�c mu prosto w plecy. Jaki� kr�lik zatrzyma� si� na �rodku �cie�ki, podni�s� uszy, popatrzy� przez chwil� na ch�opca i skoczy� w bok, gdzie� w zaro�la. Gdy go dojrza�, po�a�owa�, �e nie wzi�� ze sob� rury do strzelania. Z pewno�ci� niepr�dko b�dzie mia� podobn� okazj�. I chocia� coraz trudniej by�o zdoby� amunicj� do tak zabytkowej broni, z pewno�ci� kr�lik w garnku m�g� by� nader pocieszaj�cym widokiem. Wtem uprzytomni� sobie g��d, za� w uszach rozleg� si� jaki� wysoki d�wi�k, coraz to bardziej przykry. Potrz�sn�� kilkakro� g�ow�, postuka� w ma��owiny, lecz wysoki pisk nie ust�powa�. Dopiero, gdy pokona� oko�o p� mili, stwierdzi�, �e znowu dociera do� odg�os w�asnych krok�w. Przystan�� i klasn��. Sk�d� z dali, z trudem przedzieraj�c si� przez monotonne buczenie dobieg� suchy klask. Jakby kamie� spad� mu z serca. Uradowany ruszy� przed siebie. Wreszcie dotar� do miejsca, sk�d roztacza� si� widok na ca�� dolin�. W �wietle ksi�yca m�g� dostrzec jasn� nitk� autostrady, wiod�c� na po�udnie. Mia� wra�enie, �e widzi nawet fosforyzuj�ce znaki drogowe. Przyspieszy� i nieomal biegiem rzuci� si� w tamt� stron�. Gdy podszed� ju� do�� blisko drogi, tak, �e m�g� s�ysze� odg�osy sun�cych na po�udnie pojazd�w, gdzie� z przodu dostrzeg� s�abe �wiate�ko. S�dz�c, �e nie mo�e to by� ani dom, ani �adna z maszyn, kt�re raczej nie zatrzymywa�y si� na poboczu, zwolni� kroku. Kiedy podszed� bli�ej, dojrza� p�on�ce ognisko, widoczne wprawdzie z g�ry, lecz z autostrady zupe�nie niedostrzegalne, gdy� przes�oni�te du�ym g�azem. Obok siedzia� jaki� m�czyzna, mieszaj�c uwa�nie zawarto�� wisz�cej nad p�omieniem puszki. Max zbli�y� si� jeszcze bardziej, nie spuszczaj�c z oka idyllicznego obrazka. W nozdrza uderzy� zapach mi�sa i warzyw. Prze�kn�� �lin�. Walcz�c z g�odem oraz nieufno�ci�, jak� wszyscy g�rale �ywili w stosunku do "obcych", zamieszkuj�cych dolin�, po�o�y� si� w trawie, ci�gle trzymaj�c wzrok na nieomal gotowej ju�, apetycznie woniej�cej kolacji. Tymczasem m�czyzna zdj�� znad ogniska puszk� i krzykn�� w stron� zaro�li. - Nie musisz si� ju� d�u�ej maskowa�. Ko�cz t� fars�. Mo�esz zej��. Kolacja gotowa. Max by� zbyt zaskoczony, by m�c zdoby� si� na jak�� odpowied�. - Zejdziesz wreszcie?... Nic z�ego ci nie zrobi�! Ch�opak d�wign�� si� na nogi i podszed� do ognia. M�czyzna popatrzy� na� badawczo. - Dzie� dobry. Przysu� sobie krzese�ko. - Dobry... - skrzywi� si� Max, przykl�kuj�c przy ognisku. W��cz�ga by� znacznie gorzej ode� ubrany, poza tym wymaga� niezw�ocznie fryzjera, a zw�aszcza maszynki do golenia. Mimo to nosi� swe �achmany z zupe�n� oboj�tno�ci�, a nawet wdzi�kiem i sprawia� wra�enie d�entelmena. Ci�gle miesza� zawarto�� puszki, po czym wyci�gn�� �y�k� i spr�bowa�. - Prawie gotowe... - obwie�ci� - Postaraj si� o co�, co mog�oby ci zast�pi� talerz. Wsta�, pogrzeba� w zaro�lach i po chwili wyci�gn�� jaki� przedmiot. Cho� nie by� przyzwyczajony do tego rodzaju zastawy, Max uczyni� to samo, wybieraj�c ze sterty z�omu puszk�, kt�ra kiedy� zawiera�a kaw�. Gospodarz na�o�y� mu du�� porcj� zupy oraz poda� �y�k�, kt�r� go�� obrzuci� badawczym spojrzeniem. G�sta ciecz smakowa�a wy�mienicie. Musia� przyzna�, �e by�o to najlepsze danie, jakie kiedykolwiek zdarzy�o mu si� je��, cho� nie m�g� zidentyfikowa� ani rodzaju mi�sa, ani gatunku warzyw. Zreszt� nie zastanawia� si� nad tym d�u�ej, tylko po prostu wygarn�� zup� z naczynia, smakuj�c �y�k� po �y�ce. - Jeszcze porcyjk�?... - zaproponowa� nieznany dobroczy�ca. - Co?!... Ale� oczywi�cie, dzi�kuj�! Tym razem najad� si� ju� do syto�ci, czuj�c, jak po ca�ym ciele rozlewa si� b�ogie ciep�o. Wyci�gn�� nogi, pozwalaj�c, by ca�ym cia�em ow�adn�o mi�e uczucie, jakie towarzyszy zwykle chwili zas�u�onego wytchnienia. - I jak?... Czujesz si� lepiej?... - Z pewno�ci�. Raz jeszcze dzi�kuj�. - �wietnie. A tak poza tym m�w do mnie Sam. - Ciesz� si�, �e mog�em ci� pozna�. Max... Przez moment panowa�a cisza, przerwana pytaniem, kt�re ju� od dawna go niepokoi�o. - Powiedz mi, Sam, sk�d wiedzia�e�, �e le�� w tych krzakach? S�ysza�e� odg�os krok�w? - Nie... - u�miechn�� si� Sam - Po prostu widzia�em twoj� sylwetk� na tle nieba. Musisz zwraca� uwag� na podobne drobiazgi, m�j ch�opcze. Bo je�li nie... Kiedy� mo�e to ci� drogo kosztowa�. Max obr�ci� si�, spojrzawszy na miejsce, gdzie przed chwil� le�a�. Bez w�tpienia Sam mia� racj� - m�g� go obserwowa� przez ca�y czas! Teraz gospodarz przej�� inicjatyw� w swe r�ce. - Z daleka idziesz? - Co?!... Aaa... o to ci chodzi. Owszem. - Chcesz i�� jeszcze dalej? - Chyba tak. Sam odczeka� moment, a poniewa� Max nie spieszy� si� z dalszymi wyja�nieniami, u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Co� mi si� zdaje, �e wkr�tce odstawi� ci� do domu. - Sk�d wiesz, �e uciek�em? - Przecie� to wida�. Chyba si� nie myl�, prawda? - Tak... tak, niew�tpliwie. - Wygl�da�e� niespecjalnie, gdy tak le�a�e� tam w krzakach. Teraz te� nie lepiej... Pomy�l, mo�e jeszcze nie spali�e� wszystkich most�w... mo�e powr�t do domu jest jeszcze mo�liwy. �ycie wok� autostrady toczy si� niezwykle �ywo... zbyt �ywo, jak na przyzwyczajenia podrostk�w. Wiem to dobrze i radz� zbytnio si� nie spieszy� z podejmowaniem tak drastycznych postanowie�. - Wr�ci�?... Nigdy tam nie wr�c�! - Ooo... To a� tak �le? Max popatrzy� w ognisko. Wydawa�o mu si�, �e powinien ujawni� przed nieznajomym swe najbardziej skryte sekrety. Cho� nie mia� zwyczaju zwierza� si� komukolwiek, mia� wra�enie, �e tym razem mo�e uczyni� wyj�tek i zawierzy� temu nieznajomemu o �agodnym g�osie, wymuszaj�cym wprost otwarto��. - S�uchaj Sam... Powiedz mi, mia�e� kiedy� macoch�? - Macoch�?... Nie mog� sobie przypomnie� o kim� podobnym. Od najwcze�niejszej m�odo�ci rozpieszczano mnie s�odkimi poca�unkami na dobranoc w Domu dla Podrzutk�w w Jersey. - Oh! - wyrwa�o si� Maxowi. Ju� bez cienia w�tpliwo�ci, nieomal jednym tchem opowiedzia� przygodnemu przyjacielowi histori� ostatnich dni, przerywaj�c jedynie wtedy, gdy Sam stawia� pytania, pomocne w dok�adniejszym wyja�nieniu ca�ej sprawy. Zdenerwowany Max m�wi� nieco chaotycznie.- I tak uciek�em... - zako�czy� opowie�� - Czy mog�em zrobi� cokolwiek innego? - S�dz�, �e nie... - Sam wyd�� wargi, ostro�nie dobieraj�c s��w - Ten podw�jny ojczym sprawia na mnie wra�enie myszy, kt�ra usi�uje dor�wna� szczurowi. W ka�dym razie masz go ju� z g�owy. - Czy przypuszczasz, �e b�dzie mnie �ciga� i usi�owa� przemoc� zawlec do domu? Sam dorzuci� do ogniska. - Niewykluczone... - Ale dlaczego? Przecie� nic mu nie jestem winien, a o �adnym ojcowskim uczuciu nie mo�e by� mowy. Nawet Maw nie traktuje swej roli powa�nie. Co najwy�ej powzdycha troch�, ale nawet nie kiwnie palcem, �eby mnie odszuka�. - W porz�dku. A co z gospodarstwem?... - Gospodarstwo?... Nic mi po nim. O, gdyby �y� ojciec, m�wi�bym ca�kiem inaczej, lecz teraz... Przyznam szczerze, �e niewiele to wszystko warte. Aby m�c zebra� kilka k�os�w, musia�em si� urobi� po �okcie. Gdyby prawo nie zabrania�o porzuca� ziemi, ojciec dawno rozsta�by si� z tym ugorem. Tylko przymus prawny zmusza� go do dalszej udr�ki. Ci�gle wygl�da� kogo�, kto zechcia�by przej�� t� ziemi�... - W�a�nie tak my�la�em. Ten oszust tylko po to o�eni� si� z t� kobiet�, �eby zgarn�� okr�g�� sumk� ze sprzeda�y gruntu. Nie bardzo znam si� na sztuczkach z paragrafami, ale przeczucie mi m�wi, �e te pieni�dze powinny trafi� do twojej kieszeni. - Gwi�d�� na nie! Chc� tylko zwia� stamt�d i nic wi�cej. - Nie traktuj pieni�dzy tak lekkomy�lnie, w przeciwnym razie oskar�� ci� o blu�nierstwo przeciwko religii pa�stwowej. Poza tym, niezale�nie od tego, czy sobie �yczysz, czy nie, pan Montgomery z pewno�ci� zechce ci� znale��. I to w miar� szybko... - Dlaczego? - Czy tw�j ojciec zostawi� testament? - Nie. Poza gospodarstwem nie by�o nic, co m�g�by przekaza� w spadku. - I o to w�a�nie chodzi. Jak ju� wspomnia�em, nie znam kruczk�w prawnych, ale jestem przekonany, �e po�owa ziemi nale�y do ciebie... co najmniej po�owa... By� mo�e macocha ma tak�e jakie� prawa do po�owy w�asno�ci, ale je�li tak, to tylko do momentu jej �mierci. P�niej jej cz�� przechodzi na ciebie. W �adnym wypadku nie mog�a pozby� si� ziemi, nie pytaj�c o twoj� zgod�. Gdy tylko otworz� s�d, natychmiast zlec� si� tam kupcy. P�niej pospiesz� po ciebie, chc�c wydoby� tw�j podpis, a kiedy ci� nie znajd�, sam hrabia Montgomery ruszy w po�cig... o ile do tej pory jeszcze tego nie zrobi�. - Na Boga!... Jak my�lisz, czy je�li mnie znajd�, mog� mnie zmusi� do powrotu? - Jeszcze nikt nie powiedzia�, �e od wyroku nie ma odwo�ania. Zrobi�e� dobry pocz�tek. Mam nadziej�, �e nie�atwo ci� dostan�. Max si�gn�� po plecak. - Wydaje mi si�, �e lepiej zrobi�, je�li st�d zwiej�. Dzi�ki za wszystko, Sam. By� mo�e kiedy� i ja b�d� m�g� ci w czym� pom�c. - Gdzie si� tak rwiesz?! Usi�d��e spokojnie... - Nie. Lepiej, je�li uciekn� tak daleko, jak tylko b�d� w stanie. - Ch�opcze, jeste� przecie� zm�czony. Nawet my�le� trze�wo ju� nie umiesz. W tym stanie nie zwiejesz zbyt daleko. A tymczasem, gdy tylko wzejdzie s�o�ce, mogliby�my ruszy� razem w d� drogi, niespe�na p� mili na po�udnie. Jest tam zajazd i kierowcy cz�sto si� zatrzymuj�, aby rzuci� co� na z�b... zw�aszcza rano. Mo�emy poprosi� jednego z przejezdnych, �eby nas zechcia� podrzuci� kilka mil dalej. A wtedy nawet dziesi�� minut jazdy b�dzie znaczy�o wi�cej, ni� gdyby� ugania� si� po lasach przez ca�� dzisiejsz� noc. Max musia� przyzna�, �e istotnie jest zm�czony, a nawet wyczerpany. Najwa�niejsze, �e Sam lepiej zna� si� na tych sprawach, ni� on. Jemu mo�na by�o zaufa�. - Masz przynajmniej jaki� koc, lub �piw�r? - pyta� tymczasem znajomy. - Nie. Nic poza koszul�, skarpetkami... i par� ksi��ek. - Ksi��ki? Nie m�w!... Ch�tnie czytam, zw�aszcza, gdy mam okazj�. Mog� zobaczy�? Niech�tnie wydoby� je Max z plecaka. Sam zbli�y� si� a� do samego ognia, trzymaj�c w r�ku otwarty, gruby, w sk�r� oprawny tom. - Cz�owieku!... - krzykn�� po chwili - Czy ty w og�le wiesz, co to jest? - Oczywi�cie. - Ale nie powiniene� obnosi� si� z takim skarbem. Przecie� nie nale�ysz do gildii astronaut�w! - Ja nie, ale m�j wujek by� jej cz�onkiem... Bra� udzia� w pierwszej wyprawie na Bet� Hydry... - doda� z dum�. - Nie m�w!... - Owszem, to prawda. - Ale ty sam nie by�e� jeszcze w kosmosie?... - Jeszcze nie... - podkre�li� z naciskiem Max - Ale kiedy� b�d�. I zacz�� opowiada� o tym, o czym z nikim jeszcze nie rozmawia�: o marzeniach, aby dor�wna� wujkowi i tak, jak on, polecie� mi�dzy gwiazdy. Sam s�ucha� w zamy�leniu. Gdy sko�czy�, zapyta� niezwykle powa�nie - A zatem postanowi�e� zosta� astronaut�? - Jak widzisz. Sam podrapa� si� w nos. - Pos�uchaj mnie ch�opcze i dobrze zapami�taj to, co ci powiem. Nie chcia�bym przedwcze�nie oblewa� ci� zimn� wod� i odstrasza� od tego, o czym zaledwie marzysz, ale sam zd��y�e� si� ju� przekona�, jakie niespodzianki mo�e przynie�� �ycie. Zosta� astronaut� jest r�wnie trudno, jak zosta� cz�onkiem cechu wytw�rc�w z�ota. Gildia nie zgotuje ci uroczystego powitania tylko dlatego, �e wyrazisz ch�� wpisania si� na list� i z�o�ysz obietnic� pilnej nauki rzemios�a. Cz�onkostwo jest tutaj dziedziczne, tak samo, jak we wszystkich innych cechach, gdzie mo�na dobrze zarobi�. A zupa by�a dzi� cienka, za� kawa�ka mi�sa trzeba szuka� d�ugo i z uporem. - M�j wujek by� pe�noprawnym cz�onkiem. - Tw�j wujek nie by� twoim ojcem. - To prawda. Lecz ten spo�r�d cz�onk�w, kt�ry nie ma w�asnych dzieci, mo�e znale�� kogo� w zast�pstwie. Wujek Chet sam mi to m�wi�, a nawet kilka razy powtarza�, �e ka�e mnie wpisa� do rejestru. - A czy tak zrobi�? Max umilk�. W chwili �mierci wujka by� jeszcze zbyt m�ody, aby m�c to stwierdzi�. A kiedy w �lady Cheta poszed� i ojciec, straci� jak�kolwiek mo�liwo�� sprawdzenia tego faktu. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e ca�y ten czas sp�dzi�, �ni�c pi�kne sny, zamiast stan�� na ziemi i przekona� si�, ile w nich jest prawdy. - Nie wiem... - odpar� szczerze - Id� teraz do Portu Ziemia, aby te sprawdzi�. - Hm... a zatem szcz�liwej drogi, ch�opcze. Sam popatrzy� w ogie�. Max mia� wra�enie, �e posmutnia�. - Ha... S�dz� jednak, �e w tej chwili post�pisz rozs�dnie, je�li si� wy�pisz. W ka�dym razie ja planuj� drzemk�. Radz� ci po�o�y� si� tam w niszy. Ha ziemi znajdziesz troch� starych work�w. Powinno to zast�pi� ko�dr�, oczywi�cie o ile nie boisz si� kilku pche�. Max otwar� oczy dopiero wtedy, gdy s�o�ce sta�o ju� wysoko nad horyzontem, pra��c nieub�aganie strugami �aru. Powsta� i przeci�gn�� si�, chc�c przep�dzi� senn� sztywno�� cz�onk�w. S�dz�c po s�o�cu, musia�a by� co najmniej si�dma. Sama nie dostrzeg�. Rozejrza� si� wok�, po czym cicho wykrzykn�� jego imi�. �lady wskazywa�y na to, �e jego przyjaciel zszed� ni�ej do strumienia. Zapewne chcia� napi� si� wody, mo�e dokonywa� porannych ablucji ...Uspokojony t� my�l� wr�ci� do jaskini i wyci�gn�� plecak, chc�c zmieni� skarpetki. Plecak by� prawie pusty - brakowa�o ksi��ek wujka Cheta. Na koszuli znalaz� kartk�. "Kochany Max. W puszce jest jeszcze troch� jedzenia. Mo�esz podgrza� je na �niadanie. Do zobaczenia. Sam. PS. Przykro mi, ale musia�em." Po dalszych poszukiwaniach stwierdzi�, �e opr�cz ksi��ek nie na tak�e dowodu osobistego. Wszystkie inne szparga�y le�a�y na swoim miejscu. - Sam wiedzia�, co mo�e przedstawia� jak�� warto��. Nie dotkn�� nawet jedzenia. A� do przesytu nape�niony gorzkimi my�lami ruszy� w dalsz� drog�. 3 Poln� �cie�k� przecina�a autostrada. Max przeszed� na drug� stron� i skierowa� si� na po�udnie, id�c poboczem. Co prawda napisy na ogromnych tablicach wyra�nie tego zabrania�y, lecz �lady wskazywa�y na to, �e cz�sto korzystano z tej �cie�ki. Droga powoli rozszerza�a si�, aby umo�liwi� zjazd w bok. Po niespe�na jednej mili Max dostrzeg� motel, o kt�rym wspomina� wiaro�omny towarzysz. Przeskoczy� murek, obiegaj�cy parking i restauracj�, a p�niej podszed� do prawie tuzina kr��ownik�w szos, parkuj�cych nieopodal. W�a�nie Jeden z nich rusza� w dalsz� drog�. Ch�opak podszed� tak, aby m�c obejrze� w�z z przodu. Ca�a pod�oga pojazdu, zawieszona tu� nad torami, dr�a�a silnie, podobnie jak reszta karoserii. Drzwiczki by�y lekko uchylone. Przez szpar� m�g� dojrze� kierowc�, pochylonego nad desk� rozdzielcz�. - Hallo! - krzykn��. - Czego si� drzesz, smarkaczu? - Co by pan powiedzia� na ma�� przeja�d�k�? Mo�e jedzie pan na po�udnie? - Jad�, ale bez pasa�er�w. Nic z tego. Pozosta�e kabiny by�y puste, za� czekanie nie mia�o �adnego sensu, wobec tak w�tpliwej towarzysko�ci w�a�cicieli maszyn. Max zamierza� ju� wraca�, gdy jaki� nowy pojazd wtoczy� si� na plac. Powoli skr�ci� na parking, zahamowa� i opu�ci� si� na ziemi�. W pierwszym odruchu Max mia� zamiar ju� zaraz zapyta� o mo�liwo�� jazdy, lecz po namy�le zdecydowa�, �e lepiej poczeka�, a� kierowca zje �niadanie. Mo�e wtedy b�dzie mia� lepszy humor. Sam tak�e wr�ci� w stron� restauracji i przez niedomkni�te drzwi pocz�� obserwowa� go�ci. Wszyscy wcinali apetycznie wygl�daj�ce dania, podczas gdy on sam musia� si� zadowoli� prze�ykaniem �liny, kt�ra ze zdwojon� natarczywo�ci� szturmowa�a do ust. Wtem z ty�u dobieg� go czyj� przyjazny g�os. - Przepraszam, ale pan tarasuje drzwi... - Oh, to ja przepraszam - Max uskoczy� na bok. - Nie, pan powinien wej�� jako pierwszy. By� pan tu przede mn�. - Ten, kt�ry m�wi�, by� oko�o dziesi�� lat starszy od ch�opca. Ca�� twarz, a i widoczn� reszt� cia�a okrywa�y �mieszne, ��te piegi. Na jego czapce widnia� herb gildii przewo�nik�w. - Wejd��e ju�... - nastawa� m�czyzna - Wejd�, zanim ci� zmusz�... Max tymczasem b�yskawicznie si� namy�la�: warto skorzysta� z tej propozycji, zw�aszcza, �e w �rodku mo�e spotka� Sama. Poza tym nie powinien si� chyba obawia�, �e nie ma przy sobie ani grosza - je�li nic nie zje, nie b�d� ��da� ode� zap�aty. Opr�cz tego przysz�o mu do g�owy, i� skoro ten cz�owiek jest tak bardzo mi�y, by� mo�e uda mu si� dosta� co� do jedzenia w zamian za jak�� pomoc, na przyk�ad przy myciu pojazdu. Bez opor�w pod��y� wi�c �ladem niebia�sko pysznych zapach�w, kieruj�c si� nieomylnie wskazaniami nosa. Restauracja by�a do�� zapchana, lecz w�a�nie by� jeszcze jeden wolny stolik dla dw�ch os�b. M�czyzna ci�ko opad� na krzes�o, wskazuj�c drugie Maxowi. - Prosz� usi���. Poniewa� Max nieco si� waha�, doda� jeszcze - Tylko bez ceregieli. Niech�tnie jadam jedynie we w�asnym towarzystwie. Czuj�c na sobie badawczy wzrok bramkarza, pilnuj�cego wej�cia, ch�opak usiad� ju� bez opor�w. Kelnerka przynios�a menu. - I c� za troska nas gn�bi, kolego?... - spojrza� na� towarzysz od sto�u. - Troska?... �adna. - Jeste� uciekinierem?... Wyraz twarzy Maxa starczy� za wyczerpuj�c� odpowied�. - Ach! Da�e� jednak drapaka?!... Nie martw si�. G�owa do g�ry. Sam kiedy� zrobi�em co� podobnego. Strzeli� palcami, rozgl�daj�c si� za kelnerk�. - Skarbeczku, prosimy. M�j przyjaciel i ja zechcemy zje�� po jednym solidnym sznyclu z jajkiem... poza tym to... to i jeszcze to... - wskazywa� na potrawy z karty - Je�li �aska, chcia�bym dosta� jaja �rednio przypieczone. Gdy jednak postaracie si� zbyt mocno i zamiast jaja sadzonego dostan� sk�rzany kape�, przybij� go tu do �ciany, jako przestrog� dla nast�pnych go�ci... Chyba si� rozumiemy, �liczniutka?... Sznycel by� niez�y, a jajko o odpowiednim stopniu twardo�ci. Kierowca prosi�, aby Max zwraca� si� do� per "Red", po czym us�ysza� imi� swego wsp�biesiadnika. Max w�a�nie zgarnia� za pomoc� kromki chleba resztki ��tka z talerza, zastanawiaj�c si�, co by tu wymy�li�, aby pojecha� na po�udnie, gdy Red pochyli� si� ku niemu i zapyta� cicho. - Powiedz mi, Max... Czy masz ju� jakie� konkretne plany, czy chcia�by� po prostu zaczepi� si� w jakiej� p�atnej robocie? - Co?... By� mo�e. A o co chodzi? - Czy mia�by� co� przeciwko mi�ej podr�y na po�udniowy wsch�d? - Po�udniowy-wsch�d?!... Ale� tego w�a�nie mi potrzeba. - �wietnie. A zatem mam nast�puj�c� ofert�: my, kierowcy, musimy zawsze jecha� we dw�ch, albo po o�miu godzinach ka�� nam przerywa� podr� i drugie tyle odpoczywa�. Poniewa� z pewnych wzgl�d�w nie nog� sobie pozwoli� na d�u�szy post�j, a m�j kumpel zapi� si�, nie mam nikogo. Za sto pi��dziesi�t kilometr�w jest punkt kontrolny. Je�li b�d� sam, po�egnam si� z ambitnymi planami. - Ale ja nie mam prawa jazdy, Red. Cholernie mi przykro... Red odstawi� fili�ank�. - No i bardzo dobrze. Nawet, gdyby� mia�, nie by�oby ci potrzebne. B�dziesz gra� rol� "kierowcy po s�u�bie". Nikomu, poza sob� samym, nie odst�pi�bym ster�w mojej Molly Malone. Na razie jestem przytomny dzi�ki tabletkom i odk�adam sen a� do Portu Ziemia... nie wcze�niej. - Jedziesz do samego Portu Ziemia? - Tak, oczywi�cie. - Za�atwione! - �wietnie. Ca�a sprawa jest banalnie prosta: za ka�dym razem, gdy b�dziemy mijali punkt kontrolny, �adujesz si� do ��ka i udajesz, �e �pisz. Poza tym niczego od ciebie nie ��dam. Aha... mo�esz mi pom�c w Oke City... mam kilka klarnet�w do wzi�cia... oczywi�cie dostaniesz ode mnie jedzenie. Zrozumiano? - Tak jest. - A zatem nie ma na co czeka�, tylko w drog�. Musz� ruszy� pierwszy, zanim wyjad� inni. Nigdy nie mo�na by� pewnym, czy gdzie� tu nie kr�c� si� gliniarze. Rzuci� na stolik wymi�ty banknot i nie czekaj�c na reszt� ruszy� ku drzwiom. Molly Malone mia�a sze��dziesi�t metr�w d�ugo�ci oraz op�ywowe kszta�ty. Z pewno�ci� zastosowano tu nap�d negatywny - Max by� o tym przekonany jeszcze zanim zobaczy� stery. Gdy zacz�li si� unosi�, wska�nik wysoko�ci podskoczy� do kreski oznaczonej dziesi�tk�, gdy jednak wtoczyli si� na autostrad�, wskaz�wka opad�a do sz�stki i tak ju� pozosta�a. - Odrzut pracuje zgodnie z prawem wzajemno�ci regularnej - wyja�nia� Red - Im silniejsze podmuchy wiatru uderzaj� w maszyn�, tym mniej paliwa potrzebuje. Tak samo im szybciej jedziemy, tym bardziej jeste�my bezpieczni. Red zapali� papierosa i wspar� si� o stery. - Lepiej b�dzie, m�j ch�opcze, je�li p�jdziesz do bunkra. Od punktu kontrolnego dzieli nas zaledwie czterdzie�ci mil. "Bunkier" by� po prostu czym� w rodzaju skrzyni, przyrzuconej desk�, a znajdowa� si� z ty�u, za siedzeniem kierowcy. Max wczo�ga� si� do �rodka i owin�� w koc. Red dostarczy� mu czapki ze znaczkiem firmowym. - Wci�gnij to sobie a� na uszy, ale zr�b tak, by guziczek by� z dala widoczny. Max wiedzia�, �e jest to oznaka jego gildii. Bez chwili zw�oki zrobi� to, co mu kazano, Wtem wiatr ucich� i s