Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wyprawa kotolaka - LEWANDOWSKI KONRAD T PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
LEWANDOWSKI KONRAD T
Wyprawa kotolaka
KONRAD T. LEWANDOWSKI
2004
Wydanie polskie
Data wydania:
2004
Projekt okladki:
Przemyslaw Szymczak
Wydawca:
Copernicus Corporation
ISBN: 83-86758-36-8
Wydanie elektroniczne:
Trident eBooks
[email protected]
1. Duzo roznych pierscieni
W karczmie do zadnej zwady nie doszlo. Pochyleni nad stolami goscie pilnowali glownie swych kubkow i talerzy, rozmawiajac sciszonymi glosami, nikt nie wznosil gromkich toastow, choc wieczor byl pozny, a z paru lbow niezle sie juz kurzylo. Agresywnie zachowywaly sie tylko polana plonace w kamiennym palenisku posrodku izby. Strzelaly co chwila z wscieklym trzaskiem, bryzgajac iskrami az pod sciany i sufit. Kuchcik, dogladajacy piekacego sie miesiwa i mieszajacy polewke bulgoczaca w miedzianym kociolku, kulil sie za kazdym razem i w poplochu zakrywal twarz ramieniem.
Powinni byli lepiej wysuszyc albo drobniej porabac, pomyslal leniwie Rodmin, i pociagnal z kufla dlugi lyk.
Siedzial sam. Wiesc ze jest magiem juz sie rozeszla i nikt nieproszony nie osmielal sie narzucac mu towarzystwa. Tutejsza szlachta unikala go z widoczna mieszanina wstydu i niecheci, ale Rodmin mial pewnosc, ze gdyby to on zaprosil do kompanii, nikt nie osmielilby sie odmowic. Miejscowi, co prawda, dostawali wysypki na sama mysl o magii, lecz mieli jeszcze mniejsza ochote znow narazac sie czarodziejom.
Drzwi otworzyly sie skrzypiac i do karczmy wszedl barczysty mezczyzna w dlugim plaszczu, z kapturem gleboko nasunietym na twarz. Przybysz przystanal posrodku izby, rozpial klamre pod szyja i bez slowa rzucil okrycie w rece nadchodzacego karczmarza, ktory widzac bogaty stroj goscia uklonil sie nizej niz pierwotnie zamierzal.
-Sluze pokornie milosciwemu panu!
Mezczyzna nie odezwal sie. Przygladzil bokobrody i rozejrzal po izbie. Rodmin wstal z lawy.
-Ksin, tutaj... - zawolal polglosem wskazujac miejsce naprzeciwko.
Kotolak podszedl, uscisnal wyciagnieta dlon.
-List dostalem, przybylem, jak widzisz, nie zwlekajac, teraz wyjasnij mi po co? - rzekl siadajac za stolem.
Rodmin nie zdazyl odpowiedziec, bo przy stole stanal juz karczmarz w towarzystwie dziewki sluzebnej, trzymajacej pek ociekajacych piana kufli.
-Piwo maja tu tak dobre jak na krolewskim dworze, pij smialo - odezwal sie Rodmin udajac, ze nie dostrzega sluzalczego usmiechu uszczesliwionego komplementem karczmarza.
-Taka pochwala to wielki zaszczyt dla naszych piwowarow! - zawolal gospodarz, energicznie szorujac scierka stol przed Ksinem. - Milosciwy pan zdrozony i glodny zapewne? Co podac na wieczerze?
-A co macie? - kotolak sciagnal pokryte pylem rekawice.
-Jest polewka serowa z serow miejscowych i byczek dwuletni wczoraj ubity, miesiwo przez noc w ziolach i oliwie balsamowane...
-Niech bedzie pieczen, ale krwista, zeby ja zar ledwie z wierzchu scial... - zdecydowal Ksin. Wypil duszkiem podany kufel i natychmiast wzial od dziewczyny drugi.
-Juz sluze milosciwemu panu, duchem bedzie! - karczmarz podszedl szybko do paleniska poinstruowac kuchcika, ktory zaraz wyjal ze stojacego opodal glinianego dzbana trzy plastry ociekajacej zalewa wolowiny.
-Wezwali mnie tu, bym pokonal potwora, uratowal swiat i dziewice z opresji - wyjasnil zwiezle Rodmin.
-Myslalem, ze banaly cie nudza - skwitowal Ksin odstawiajac piwo.
-Mozesz sie smiac, ale tutejsze hreczkosieje narobily takiego balaganu, ze sam nie dam rady posprzatac. A jak sie tego nie sprzatnie, to za pare tygodni o tej zadupnej miescinie, ktorej nazwa nie chce zaprzatac sobie pamieci, uslysza nawet na Poludniowym Archipelagu. Tego zas, co powie wtedy Redren szczerze wole nie sluchac, a i tobie nie radze.
-Mow po kolei. Domyslalem sie, ze z byle powodu nie ryzykuje sie krolewskiego bezpieczenstwa, odsylajac z dworu dwoch najbardziej odpowiedzialnych za nie ludzi.
-Mieli tutaj maga, ktory chcial sie zenic - zaczal Rodmin.
Kotolak nie skomentowal, poprzestal na krzywym usmiechu.
-Panna byla ze znaczniejszego miejscowego rodu, ale niezbyt znacznego - jak na dyplomowanego maga, chocby i na prowincjonalnej praktyce. Znalem Erkala z widzenia i slyszenia, glupi nie byl, kariere i w Katimie moglby zrobic. Klopotow z tesciami byc nie powinno...
-Ale byly? - domyslil sie Ksin.
-Ano byly... - westchnal Rodmin. - Erkal to byl typ maga-swojaka, zbytnio sie z miejscowymi spoufalal. Jak slyszalem, pare razy w tej karczmie spal pod lawa i przy ludziach nie tylko zaklecia, ale i womity rzucal. Przez to szacunek profesji nalezny na tyle nadwerezyl, ze niedoszli kandydaci na tesciow nie bali sie odmowic, a i potem, jak sprawy na ostrzu stanely, nikt sie go tu nie przestraszyl. Panna zreszta tez przesadnie chetna nie byla, bo jakby sie uparla, pewnie rodzice by jej ustapili.
-Bywalo juz, ze magow za rozne sprawki w smole i pierzu puszczano, a nic sie potem wielkiego nie dzialo - wtracil Ksin.
-Z szarlatanami tak czyniono lub nieudacznikami - odparl Rodmin. - Ale Erkal mial, jak sie potem okazalo, i talent i niebanalne zainteresowania.
Mag przerwal, bo karczmarz postawil przed Ksinem mise skwierczacego miesiwa. Kotolak chwycil pierwszy polec i wgryzl sie wen z apetytem. Obfity, krwisty sos pociekl mu po brodzie.
Rodmin przygladal sie chwile jedzacemu przyjacielowi, po czym spochmurnial.
-Widze, ze smak krwi nadal sprawia ci przyjemnosc - pokrecil glowa z dezaprobata. - Od takiego jedzenia znow moze ci sie uaktywnic pociag do...
-Ludzkiej krwi? - dokonczyl za niego Ksin. - Zmartwie cie, on caly czas jest aktywny, w ten sposob tlumie zadze - spojrzal na trzymane w reku mieso.
Rodmin odwrocil wzrok, milczal.
-Wiesz rownie dobrze jak ja, ze to co sie stalo jest nieodwracalne i nie do stlumienia - ciagnal kotolak. - Ale panuje nad tym. Zreszta, mam z tego tez i korzysc, bo Przemiana jest teraz szybsza i pelniejsza. Moge calkowicie przeksztalcic sie w okamgnieniu. Wystarczy, ze tylko pomysle. Pokazac?... - usmiechnal sie.
Mag nie zareagowal na zart.
-Mieso i krew zwierzat w pewnym momencie przestanie ci wystarczac, stana sie zbyt slaba namiastka, a wtedy byle urok moze znow zamienic cie w bestie...
-Wiem o tym. Juz pare razy zdarzalo mi sie patrzec na ludzi i myslec o ich smaku. W takich razach w ogole odstawiam jedzenie i zaczynam glodowac. Po dwoch, trzech dniach zwykly ludzki glod zaczyna przewazac nad pragnieniami potwora, znow zaczynam miec ochote na chleb, piwo i mieso. Tak jakos sobie radze, ale wracajmy do tematu! - Ksin wzial nastepny kawalek pieczeni.
-O czym to ja... Aha, oswiadczyny Erkala... Zatem dostal kosza i bardzo go to urazilo. Poniewczasie uznal, ze nalezy mu sie tu wiekszy szacunek. Bez ceregieli porwal panne, ale zamiast uciec z nia gdzies daleko, po prostu zamknal ja u siebie w domu. Uwazal, ze miejscowi nie powaza sie podniesc reki na maga. Jak sie okazalo - mylil sie calkowicie, bo jak rzeklem, nikt sie go tu specjalnie nie bal, o co on sam niefortunnie zadbal. Krewni i powinowaci dziewczyny, ich przyjaciele skrzykneli sie w godzine i poszli kupa do Erkala. Rzecz jasna, przylaczylo sie do nich cale miejscowe talatajstwo, wsrod ktorego byl jakis niedouczony szarlatan, wyrzucony z Akademii bodaj na pierwszym roku, ktoremu zapachniala posada miejskiego maga-rezydenta. Z kolei do Erkala jakos nie dotarlo, ze tu o jego skore idzie. Zamiast zabrac sie ostro do rzeczy i przysmazyc kogos dla przykladu, on uzyl glupich sztuczek, na przyklad spuszczajac na atakujacy tlum deszcz ropuch i pijawek. Niedoszla tesciowa dostala histerii, co pozostalych tylko bardziej rozsierdzilo. Natomiast konkurentowi do urzedu przybylo animuszu, gdy zobaczyl, ze przeciwnik unika bojowej magii. Pajac jeden, niewiele myslac, rabnal wiec Erkalowi w okno piorunem kulistym. Erkal odbil piorun standardowym zakleciem, ale tu sie okazalo, ze standardowe procedury to za malo na nieuctwo. Piorun kulisty byl nieudacznie zwiniety, niestabilny, zamiast zwyklej energii burzy zawieral jakies magiczne smiecie, ektoplazmatyczne gluty i bogowie glupoty wiedza co jeszcze, zapewne bylo tam wszystko, co durniowi zwyklo kojarzyc sie z wielka moca magiczna. Dosc rzec, ze nie dalo sie tego rutynowo zneutralizowac. Piorun uderzony zakleciem tarczy zamiast implodowac rozpadl sie na jakies drzazgi brudnej magii, ktora, jak najtepsi adepci wiedza, bywa gorsza od czarnej. Oczywiscie wiekszosc tego smiecia poleciala z powrotem do nadawcy, ktory byl na to zupelnie nieprzygotowany, bo zaklec antyzwrotnych ucza dopiero na drugim roku. Padl trupem na miejscu, gdyz - jak mowia swiadkowie - cos malego, czarnego, o nieokreslonym ksztalcie wyjadlo mu mozg, zostawiajac w czole dziure wielkosci jablka. Po prostu kuku na muniu! - zdenerwowany Rodmin napil sie piwa.
-Jesli mu to cos zjadlo mozg, to sie nie najadlo - przyznal Ksin. - A co z Erkalem?
-Tez trup! - prychnal piana mag. - Czesc zgestkow niespojnej magii wpadla mu do pracowni i wowczas okazalo sie, ze artefakty Erkala, z ktorych wyrobu zyl, maja zbyt niska idiotoodpornosc. Zdestabilizowalo jeden czy dwa, a potem juz poszlo po wszystkich... Ale czekaj!
Najpierw musze ci wyjasnic, ze Erkal zajmowal sie wyrobem magicznych pierscieni na rozne okazje i te wyroby nie byly jarmarcznymi blyskotkami. Mialem okazje obejrzec kilka jego dziel, byly to przynoszace szczescie odpetlacze zdarzen, wykrywacze klamstwa czy trucizny. Wszystkie sprawne, o przyzwoitym zakresie dzialania i cieszace oko forma. Dobrze sprzedawalyby sie nawet w Katimie, choc z pewnoscia w stolicy dawano by za nie gorsze ceny niz tutaj, chyba dlatego nie chcial stad wyjechac.
Zatem... - Rodmin odswiezyl gardlo kolejnym lykiem - te wszystkie artefakty mu sie rozprzegly i wyzwolily zamknieta w nich energie. No, samo to, to byloby jednak pol biedy. Bo jaka moca moze dysponowac mag, wprawdzie dyplomowany, ale nie dopuszczony do wyzszych wtajemniczen? Z Akademii nie wypuszcza sie potencjalnych niszczycieli swiatow. Tu jednak okazalo sie, ze Erkal mial hobby stosowne do swego zawodu, mianowicie zbieral rozne magiczne pierscienie. Musial miec w swojej kolekcji artefakty stworzone przez najpotezniejszych magow. Ile i jakich, tego teraz dojsc nie sposob, bowiem chaosu wyzwolonego z erkalowych artefaktow starczylo aby rozchwiac zabezpieczenia wykonane przez najlepszych profesjonalistow... - Rodmin zamilkl.
-No, mow dalej! - ponaglil go Ksin.
-Rozszalal sie magiczny pozar, w ktorym zginal Erkal. Nie wiadomo dokladnie w jaki sposob. Na podworze wyrzucilo jego reke, czesciowo zweglona, a w czesci skamieniala. Plomienie nie wygladaly jak zwykle, lecz zwijaly sie w wirujace spirale. Raz byly fioletowe, raz czarne, to znow oslepiajaco srebrzyste lub karminowe. Dom z pozoru nie ucierpial. Nie popekaly kamienne sciany, nie spalily sie okiennice, ani inne widoczne z zewnatrz elementy z drewna.
-A wewnatrz? - zapytal kotolak.
-O tym za chwile - powstrzymal go mag. - Zapytaj mnie najpierw, co sie stalo, gdy magiczny pozar wygasl?
-Tlum wszedl do srodka... - wzruszyl ramionami Ksin.
-Jakies sto osob... Trudno policzyc, bo bylo tam wielu nieznanych nikomu wloczegow, ktorzy ruszyli na rabunek. Nie wyszedl nikt. Nikt tez nawet za glosno nie wrzeszczal. Zaszemralo, ktos zapiszczal i na zewnatrz wylecialo troche krwi i ochlapow. Naprawde niewiele, jak na stu ludzi...
-Potwor? Smok? - zapytal kotolak.
-Daj pokoj Ksin! Tam wypalilo cala nadnaturalna strukture rzeczywistosci. Zniszczone zostaly wymiary i poziomy, o ktorych nie wiemy nic lub niewiele i te ktorych istnienia nawet nie podejrzewamy. Nie mam pojecia, jak gleboko moga siegac uszkodzenia. Wyobraz sobie, ze swiat w ktorym zyjemy to zywy obraz namalowany na plotnie, zawieszonym na wielkim, skomplikowanym rusztowaniu. To rusztowanie wlasnie zostalo podpalone... Plotno sie jeszcze nie zajelo, ale juz zaczelo marszczyc, tracic oparcie...
-To przerasta wyobraznie - zamyslil sie Ksin.
-Owszem, przerasta - zgodzil sie Rodmin. - Do tego stopnia przerasta, ze wszystkie miejscowe opryszki zlekcewazyly ryzyko jak jeden maz. Przez dwa tygodnie po wypadku pojedynczo badz po kilku wyruszali co noc do domu Erkala szukac zlota, kamieni szlachetnych i innych kruszcow, z ktorych zrobione byly magiczne pierscienie. Zabezpieczali sie przy pomocy jakiejs domoroslej magii i amuletow po pradziadku.
-I... - kotolak uniosl brwi.
-I teraz ta miescina jest najbezpieczniejszym miejscem w Suminorze. Mieszkaja tu wylacznie ludzie uczciwi i z wyobraznia. Zobacz tylko jaki spokoj i dworskie obyczaje panuja w tej karczmie...
-To chyba niezle?
-Wlasnie ze zle! Uzylem kilku czarow sondujacych i okazalo sie, ze uszkodzenie nadrzeczywistosci sie rozszerza. Teraz jeszcze powoli, ale proces ten zachodzi coraz szybciej. Obszar rozchwianej magii wkrotce opusci mury domu Erkala i rozszerzy sie na miasto i okolice. Nie wiem, jak daleko siegnie, ale jeden podobny przyklad juz mamy...
-Puste Gory! - zawolal Ksin.
-Tu beda raczej "Puste Rowniny", ale zgadza sie, mniej wiecej o to chodzi. Jedyna roznica polega na tym, ze w Pustych Gorach magiczny kataklizm spowodowalo wtargniecie Onego w nasz swiat.
-Erkal musial miec w domu naprawde potezne artefakty - kotolak w zadumie przygladzil bokobrody. - Zapewne ktorys z uznanych za zaginione pierscieni Morum, a moze nawet Pierscien Bez Imienia...
-Sam jestem tym zaskoczony - przyznal Rodmin. - Wciaz powraca do mnie mysl, ze to co tu robil Erkal nie bylo bynajmniej prowincjonalna praktyka magiczna, to zapewne przykrywka...
-Do czego?
-A tego sie juz pewnie nie dowiemy.
-Nie... - Ksin skinieniem przywolal dziewczyne roznoszaca kufle. - Nie uwierze, by Erkal byl wielkim magiem, skoro dal sie tak glupio zabic.
-A skad on mogl wiedziec, ze czlowiek stajacy przeciw niemu to idiota, ktory zginie od wlasnej broni? Jedynym bledem Erkala bylo to, ze dzialal rozsadnie i wierzyl w rozsadek przeciwnika.
-No dobrze - zgodzil sie Ksin. - A co z porwana panna?
-Dobre pytanie! Wyobraz sobie, ze ta jeszcze zyje.
-Jakim sposobem?
Rodmin nie zdazyl odpowiedziec, bo w karczmie doszlo jednak do awantury. Sprawca bylo zle wysuszone polano, ktore wlozone w ostry ogien po dluzszej chwili peklo z wscieklym hukiem i bryzgiem iskier. Najwieksza z tych iskier, a wlasciwie grudka zaru wyrzucona z paleniska, z impetem trafila w posladek dziewczyne niosaca piwo dla Ksina. Tkanina spodnicy natychmiast sie przepalila i trzeba trafu, ze uslugujaca przechodzila akurat kolo stolu, przy ktorym siedzialo kilku wyrostkow. Czujac nagly, ostry bol i nie wiedzac, co sie stalo, dziewczyna uznala, ze uszczypnal ja lub nawet ukul czyms najblizej siedzacy chlopak. Ten zas i jego kompani nie zamierzali niczego tlumaczyc, tylko zaczeli glosno rechotac z dziewki, ktorej zapalila sie kiecka na tylku.
Zaskoczona bolem i drwina sluzaca stracila panowanie nad soba i na odlew strzelila w twarz najblizszego z chlopakow. Dziewcze bylo przy kosci, wiec mlodzika az zmiotlo z lawy. W okamgnieniu tam gdzie byla glowa wesolka majtaly obute w cizmy nogi. W nastepnej chwili taca z reszta kufli, ktore jeszcze nie zdazyly spasc na podloge, poleciala na glowy pozostalych. Wtedy dopiero dziewczyna spostrzegla, co naprawde sie stalo i z piskiem usiadla w kaluzy rozlanego piwa. Smiech ze wszystkich stron zagluszyl wrzaski karczmarza i placz sluzacej.
-Poniechajcie jej! - Rodmin wstal widzac, ze wlasciciel zbiera sie do bicia. Mag podszedl szybko na miejsce zdarzenia i wyjal trzy srebrne monety. - To dla was na pocieche... - rzucil jedna mlodzikom na stol. - Dla was za szkody... - druga moneta poleciala ku karczmarzowi. - I dla ciebie na nowa spodnice... - trzecia podal dziewczynie. - Z przyjacielem pomowic spokojnie chcialem przy wieczerzy! - Teraz dopiero Rodmin podniosl glos. - Chcecie mi zawadzac?!!
-Nie panie, alez skad! - karczmarz gwaltownie zgial sie w uklonie. - No dalejze! - szturchnal dziewczyne. - Posprzataj mi tu duchem! A wam czego dac?! - zapytal chlopakow prostujac sie szybko.
Mag wrocil do stolu.
-Nie ma cudow - mruknal do Ksina. - Awantura w karczmie musi byc zawsze!
-Mowilismy o porwanej - przypomnial kotolak.
-A tak... Magiczny pozar objal dolna czesc domu Erkala, a niedoszla narzeczona byla zamknieta na najwyzszym pietrze.
-W wiezy?
-Erkal nie mial wiezy, to pokoj na poddaszu. Tam magiczny chaos nie siegnal, chyba nie siegnal... - poprawil sie. - W kazdym razie dziewczyna zyje i macha z okna, choc w ostatnich dniach mniej energicznie.
-Nie mozna jej wydostac? - domyslil sie Ksin.
-Probowali przystawiac do okna drabiny. Wtedy objawil sie powietrzny rekin...
-Co?! - zdziwil sie kotolak. - Jak on wyglada?
-Jest niewidzialny.
-Wiec skad wiadomo...?
-Rozgryza na kawalki ludzi probujacych wejsc przez okno. Pierwszy, ktory sie odwazyl, spadl na dol w pieciu czesciach: glowa i rece osobno, tulow w dwoch polowkach. Wszystko za jednym kesem. Rzeklbym, ze nieszczesnika dziabnal wielki kufer... ale miejscowi nazwali to powietrznym rekinem. No, mniejsza o to jak zwac. W kazdym razie kiedy owo cos przegryzlo na pol trzecia drabine, proby ratowania porwanej panny skonczyly sie. Od tej pory ona tam najpewniej umiera z glodu i pragnienia.
-Zatem wezwales mnie tu... - zaczal Ksin.
-Zebys tam wszedl - wpadl mu w slowo Rodmin - pokonal potwory, jezeli takowe spotkasz, a potem uratowal dziewice i ocalil swiat... - beknal donosnie.
-Moglbys okazac nieco wspolczucia wobec ludzkiego dramatu! - skarcil go Ksin, udatnie nasladujac sposob mowienia glownego swietcy Katimy.
-Przy piwie?! - szczerze zdziwil sie mag. - W nastroju dramatycznym to ja bylem trzy kufle temu... Hej, ognista panno! - zwrocil sie do poslugaczki, ktora zdazyla zmienic spodnice i wrocila do pracy. - Dajze nam tu caly dzban, a plomienie mijaj z daleka!
Paru obecnych, osmielonych dobrym humorem maga odwazylo sie halasliwie rozesmiac.
-Do nikogo innego nie moglem sie zwrocic - Rodmin spowaznial. - Moglbym tam wejsc zabezpieczajac sie zakleciami, ale to na nic, jesli magia w domu Erkala dziala podobnie jak w Gorach Pustych. Wtedy najprostsze zaklecie moze dac opatrzny skutek i stac sie smiertelnym zagrozeniem, a wchodzic tam bez ochrony to czyste samobojstwo.
-Lepiej wiec poslac przodem najlepszego przyjaciela... - skwitowal Ksin.
-Wybacz, ale skoro ani zwykly czlowiek, ani mag nie maja tam szans, to list do ciebie byl jedynym rozumnym rozwiazaniem.
-A tepiciele potworow?
-Byli pierwsi na czele tlumu, ktory ruszyl na rabunek...
-Zatem w tej poczciwej miescinie nie ma juz tepicieli?
-Ani jednego.
-Blogoslawmy Reha za drobne laski! - kotolak znow udal arcyswietce i zaraz sposepnial. - Domyslam sie, ze wyslales tez drugi list, do Redrena, bo inaczej on nie wypuscilby mnie z dworu. Zatem za twoja prosba o pomoc kryje sie krolewski rozkaz...
-To prawda, ale Redren nie zada od ciebie samobojstwa. Jestes dla niego zbyt cenny. Jezeli uznasz, ze nie mozna tam wejsc, lub ze musisz uciekac nie dokonczywszy zadania, nikt nie bedzie mial do ciebie zalu. Wtedy ja wydam mieszkancom nakaz porzucenia tego miasta.
-A uwieziona dziewczyna skona w mekach...
-Owszem.
Ksin napil sie piwa.
-Jeszcze jedno - odstawil kufel. - Ona byla narzeczona Erkala.
-Tak.
-Wiec pewnie dostala od niego jakis pierscien, zapewne magiczny...
-To jest mozliwe - przyznal Rodmin.
-I moc tego pierscienia mogla sie rozchwiac w pozarze?
-Jesli pierscien byl magiczny, to niemal pewne.
-Wiec dziewczyna powinna zginac jak Erkal?
-Moglaby zginac, albo mogloby sie z nia stac cos innego...
-Zatem - dokonczyl rozumowanie kotolak - nie ma pewnosci, ze to co tam macha przez okno jest jeszcze czlowiekiem?
-Istotnie, nie mozemy miec takiej pewnosci - zgodzil sie mag.
Ksin napelnil swoj kufel z dzbana i pil dluga chwile.
-Dobrze! - oznajmil odstawiajac puste naczynie. - Pojde tam jutro!
2. Splatana przestrzen
Pod dom Erkala przyszli o swicie, by uniknac tlumu gapiow, jednak rachuby Rodmina wziely w leb. Niemal natychmiast, kiedy sie pojawili, po drugiej stronie ulicy zebralo sie kilkunastu osobnikow, ktorzy bynajmniej nie przypominali statecznych, poczciwych mieszczan.
-Waruja jak hieny - mruknal mag. - Wejsc sie juz nie waza, ale czekaja az cos sie zmieni.
-A mowiles, ze takich w tym miescie trzeba teraz ze swieca szukac - odparl Ksin przygladajac sie obdartusom.
-Widac byla swieza dostawa talatajstwa - Rodmin wzruszyl ramionami i wykonal szybki gest prawa reka. Tuz przed gapiami, przez cala szerokosc ulicy przebiegla ognista linia. Plonela nie wiecej niz trzy uderzenia serca, ale granica zostala jednoznacznie wytyczona. Tlumek cofnal sie w poplochu.
-Tym wyobrazni nie brakuje - stwierdzil kotolak. - Dobrze, mow czego sie tam spodziewac?
-Wyobraznie u opryszka raczej trudno nazwac cnota - stwierdzil Rodmin i zmienil temat: - Jak wejdziesz do srodka na pewno nie licz na zdrowy rozsadek. Logika zdarzen to ostatnia rzecz jakiej mozesz tam oczekiwac.
-A dokladniej?
-Zadnych zasad.
-Wielkie dzieki za wyczerpujace wyjasnienia! - prychnal Ksin. - Uwielbiam wskakiwac do studni glowa w dol, a potem sprawdzac, czy jest tam woda...
-Mozesz sie jeszcze wycofac - powiedzial powaznie Rodmin.
Kotolak w milczeniu przygladzil bokobrody. Nie ulegalo watpliwosci, ze powaznie rozwaza propozycje.
-Po prostu wrocimy do karczmy, zjemy sniadanie, potem wskakujemy na kon i przed poludniem jestesmy juz na trakcie do Katimy - mag sprecyzowal propozycje.
-A Redrenowi powiemy, ze nawet nie sprobowalismy? - spytal Ksin.
-Powiemy, ze ryzyko bylo zbyt wielkie. Nikt tego nie sprawdzi.
-Moga przyslac kogos z Akademii.
-To ja jestem ten ktos z Akademii. Moge napisac taki raport, ze nie odwaza sie tu zapuscic nawet czarow sondujacych. To miasteczko mozna by zostawic jako pouczajacy przyklad tego, jak nie nalezy sie zachowywac wzgledem magow. Na przyszlosc kazdy hreczkosiej w Suminorze trzy razy sie zastanowi, zanim sprzeciwi lokalnemu rezydentowi Akademii. Wiec jak?
Kotolak nie zdazyl odpowiedziec.
-Och, prosze, niech mnie stad ktos wyprowadzi! - dobiegl z gory kobiecy krzyk.
Ksin i Rodmin zadarli glowy. Z pokoju na poddaszu domu Erkala wychylala sie blada, rozczochrana dziewczyna. Wygladala na skrajnie wyczerpana.
-Blagam, pomozcie mi! - z wysilkiem uczepila sie parapetu.
Zrenice patrzacego na nia Ksina zwezily sie w waskie kreski.
-Czy to jest czlowiek? - spytal Rodmin.
-Oczywiscie, ze nie - odrzekl bardzo spokojnie Ksin.
-Ma nature Onego?
-Nie. To demon z naszego swiata - kotolak nie spuszczal oczu z dziewczyny.
-Detmi wizja deh! - wyszeptal Rodmin.
Postac dziewczyny zafalowala. Nagle to, co wydawalo sie jej twarza okazalo sie tylko wizerunkiem twarzy, jakby namalowanym na nasadzie dlugiej, gietkiej szyi, ktora wychylala sie z okna na co najmniej dziesiec lokci. Szyja konczyla sie plaska, zebata paszcza o szerokosci rozpietych ramion doroslego mezczyzny, pozbawiona oczu, uszu i nozdrzy.
-No, to teraz wiemy, co przegryzalo ludzi razem z drabinami - stwierdzil Ksin. Obejrzal sie na tlumek gapiow, ale oni najwyrazniej niczego nie zauwazyli. - Oj, ma dziewczyna usmiech!
-Wczesniej czar wizualizacji nie chcial dzialac - oznajmil zaklopotany mag. - Probowalem...
Kotolak bez slowa pchnal furte i wszedl na posesje Erkala.
-Idziesz? - zdumial sie mag.
-Rzucila mi wyzwanie.
-Nie musisz go podejmowac.
-Przekazala, ze pojdzie za mna. Chcesz zawlec to do palacu?
-Dasz rade?
-Teraz to juz nie ma znaczenia. Nie mamy wyjscia. Przekaz Hanti, ze sa takie chwile, ktore zmieniaja wszystko, a przeznaczenie ziszcza sie w mgnieniu oka. Nie zapomne o niej gdziekolwiek bym trafil...
-Powodzenia - rzekl Rodmin i przygryzl wargi.
Drzwi byly uchylone. Kotolak popchnal je i bezszelestnie rozwarly sie na cala szerokosc. Wewnatrz panowal polmrok, na podlodze walaly sie porozrzucane, polamane sprzety. Znac bylo slady rabunku, lecz nic ponad to. Dopiero gdy Ksin przyjrzal sie lepiej spostrzegl, ze drewniane framugi wygladaja jakos inaczej, przypominaly raczej kosc niz drewno, z kolei nadproze, lekko wygiete ku dolowi, przywodzilo na mysl opadajaca miesista warge...
-Nie wejde tedy! - oznajmil glosno Ksin.
W chwili kiedy to powiedzial, wewnatrz domu zaczal padac deszcz. Z sufitu polecialy ciezkie, parujace krople. Kazda z nich w momencie uderzenia o podloge rozmywala iluzje zrujnowanego wnetrza domu, ujawniajac skryty pod nia zupelnie inny widok. W przeciagu kilku chwil widoczne przez drzwi sien i glowna izba zamienily sie w owalna pieczare, ktorej sciany falowaly rytmicznymi skurczami. Na dnie tej pieczary lezala bezladna sterta na wpol zeszkieletowanych zwlok. Trupow bylo przynajmniej pol setki. Spadajace z sufitu krople w oczach rozpuszczaly skore i miesnie, odslaniajac zolte kosci czaszek, zeber i piszczeli.
-Trawi ich... - stwierdzil Ksin.
-To zoladek smoka - rzekl patrzacy mu przez ramie Rodmin. - Ten dom ozyl i zamienil sie w smoka!
Na te slowa nadproze opadlo w dol z lekkim mlasnieciem i tam gdzie byly drzwi pojawila sie lita sciana.
-Nie sadze, aby caly ten dom byl smokiem - odrzekl kotolak. - Wyczuwam tu zbyt wiele Obecnosci. Smok tworzy pewnie tylko fragment tej budowli...
Rodmin rzucil kolejny czar wizualizacyjny. Natychmiast pokazalo sie, ze sciana przy ktorej stali sklada sie z dwoch przenikajacych sie wzajemnie czesci - jedna uginala sie pod dotykiem dloni jak zywe cialo, druga wygladala jak zwykly mur.
-Wczesniej jakakolwiek wizualizacja byla zupelnie niemozliwa - oznajmil mag. - Ten dom prowadzi z nami gre!
Ksin bez slowa przeksztalcil prawa dlon w szpon i z rozmachem wbil pazury w zyjace cegly. Nic sie nie stalo, ale gdy cofnal ramie po scianie pociekla czarna posoka.
-Moze to tylko gra naszej wyobrazni? - kotolak cofnal sie dwa kroki i patrzyl na rany w murze. Te zabliznialy sie, lecz proces gojenia nie dobiegl do konca. Czesc sciany, bedaca zwyklym murem, zaczela sie rozszerzac, przywracajac budynkowi normalny wyglad. Za moment znow pojawily sie uchylone drzwi, a za nimi widok balaganu.
-Smok sie wycofuje! - zawolal Rodmin.
-Wchodze! - zdecydowal Ksin i przekroczyl prog. Z niepokojem popatrzyl na sufit, ale nie zanosilo sie na kolejny deszcz sokow trawiennych. Postapil trzy kroki w glab budynku i obejrzal sie. Drzwi byly dobre pol mili za nim... Trzeba bylo dobrze wytezyc wzrok, aby dostrzec stojaca hen za progiem malenka figurke Rodmina.
-Jesli wydaje ci sie, ze jestes daleko ode mnie - nie probuj zawracac! - dobiegl z oddali glos maga. - Bo wtedy dystans wydluzy sie do nieskonczonosci... - Ostatnie slowo Rodmina rozplynelo sie w dali.
Teraz wydawalo sie, ze obaj stoja na szczytach dwoch odleglych, rownoleglych gorskich pasm. Wrazenie to poglebiala opadajaca gwaltownie w dol niczym w przepasc podloga. Miedzy Ksinem a progiem drzwi wejsciowych rozciagala sie juz bezmierna, kamienista pustynia, plaska, pelna kurzu i slonecznego zaru. Kiedy kotolak wytezyl wzrok, dostrzegl trzech ludzi bardzo daleko stad. Szli zapewne od kilku dni, bo slaniali sie z wyczerpania, podpierali, podnosili wzajemnie. Desperacko maszerowali do drzwi wyjsciowych, ktore z kazdym krokiem coraz bardziej sie od nich oddalaly. W zamian zas przyblizala sie smierc z pragnienia.
-Widze, ze patrzysz gdzies daleko - rozlegl sie calkiem blisko glos Rodmina, choc on sam wydawal sie nieskonczenie odlegly. - To moze byc magiczne zlamanie perspektywy, powiklane przejsciem do innego swiata. Ani kroku w strone drzwi! To nie jest iluzja odleglosci, tylko ziszczenie sytuacji z koszmarnego snu. Slyszysz mnie?
-Tak, slysze dobrze. A ty mnie?
-Tez. Uwazaj, bo to wlasnie jest zludzenie bliskosci. Takie rzeczy zdarzaja sie w Pustych Gorach. Mowimy do siebie z dwoch roznych swiatow.
-Ide w glab domu - oznajmil Ksin.
-Pamietaj, nigdy nie wybieraj prostej drogi do celu!
-Zrozumialem.
Kotolak odwrocil sie i powoli przeszedl przez sien. W glownej izbie, w ktorej zwykle zbierali sie interesanci i nabywcy amuletow Erkala, pod sciana dreptalo w miejscu dwoch ludzi. Schwytani w pulapke czasu i przestrzeni probowali isc w przeciwne strony. Jeden byl normalnie wyprostowany, drugi wygladal jakby idac podniosl cos z podlogi i wlasnie sie prostowal - tak ze jego glowa utkwila w brzuchu pierwszego. Najwyrazniej nie dostrzegali tego, ze przenikaja sie wzajemnie i stoja w miejscu przebierajac nogami.
Tych przynajmniej spotkal zdecydowanie lepszy los niz nieszczesnikow, ktorzy zapuscili sie na pustynie. Mozna bylo tez domyslic sie przyczyny tej sytuacji. Sciane i podloge w miejscu beznadziejnej wedrowki dwoch rabusiow znaczyly geste rozbryzgi jakby smoly, ktora po blizszym przyjrzeniu okazywala sie niezwykle gestym cieniem. Bez watpienia w tym miejscu wybuchl jakis magiczny artefakt, a obaj nieszczesnicy, pladrujac pomieszczenie, przypadkiem weszli w obszar zwichrowanej rzeczywistosci.
Ksin upewniwszy sie, ze po drodze nie ma podobnych kleksow cienia ruszyl w kierunku okna na podworze. Pamietajac o radzie Rodmina, posuwal sie bokiem, uwaznie obserwujac schody na pietro, jakby chcial na nie nagle skoczyc. Dom dal sie oszukac, albo moze wcale nie bylo zadnego niebezpieczenstwa.
Kotolak namacawszy parapet odwrocil sie i spojrzal na stojacego na dole maga.
-Czy teraz znow jestesmy w jednym swiecie? - spytal Ksin.
-Na razie tak.
-Wiec moglbym stad wyskoczyc?
-Niestety nie.
-Dlaczego?
-Bo wyraziles glosno taki zamiar. Skoro chciales, trzeba bylo skakac bez namyslu.
-Co mi przeszkodzi?
-Duch Erkala, stoi obok ciebie...
-Widzisz go? - Ksin przezornie powstrzymal chec spojrzenia w bok. Patrzyl prosto w oczy przyjaciela.
-Tak, ale tobie nie radze.
-Jak wyglada?
-Ma poparzona twarz i urwana reke. Zdaje sie, ze to w tym oknie zginal...
-Co robi?
-Druga reke polozyl na twoim ramieniu.
-Nie czuje.
-Poczujesz gdy sie poruszysz. Rozerwie cie na strzepy.
-Jestes pewien?
-Nie. To moze byc tylko widoczna dla mnie iluzja. Przekonamy sie, kiedy sprobujesz odejsc od okna...
-Co mam robic?
-Uderzenie pazurow powinno go unieszkodliwic, ale poczekaj z tym chwile, bo to zapewne jest nasza ostatnia okazja do rozmowy. Chcialbym przekazac ci troche podstaw wiedzy magicznej, nic specjalnego, ale moze sie przydac. Podaj mi reke! - Rodmin zacisnal prawa piesc, po czym rozwarl palce i jego dlon zalsnila niebieskim blaskiem. Wyciagnal ja w kierunku Ksina.
-Nie mogles tego zrobic wczesniej? - kotolak ostroznie wysunal reke przez okno.
-Zaskoczyles mnie - powiedzial mag.
Podali sobie rece i blask wniknal w dlon Ksina, ktory w tym momencie poczul lekki szmer w glowie.
-Teraz nie bedziesz przynajmniej magicznym ignorantem - oznajmil Rodmin cofajac sie od okna.
-Do zobaczenia wkrotce! - oznajmil Ksin i szybkim ciosem z polobrotu uderzyl szponami w miejsce, gdzie zdaniem Rodmina powinien stac duch Erkala. W glebi duszy kotolak byl przekonany, ze pazury tylko przetna powietrze, wiec zdziwil sie bardzo, gdy trafily w zywe cialo...
Duch zmaterializowal sie w okamgnieniu i z histerycznym jekiem chwycil Ksina za gardlo. Martwe palce zdusily krtan jak zelazne kleszcze. Naglosc i brutalnosc ataku, nastepujacego ze zdawaloby sie zupelnie pustej przestrzeni, mogly przyprawic o utrate zmyslow, jednak kotolak nie dal sie zaskoczyc. Zacisnal pazury, wyrwal demonowi mostek i ciosem drugiej lapy rozoral odsloniete serce. Ucisk na gardle zniknal, a na twarz Ksina buchnal klab cuchnacego spalenizna popiolu, na ktory rozsypala sie agresywna zjawa.
-Swietnie i powodzenia! - zawolal z podworka Rodmin.
Ksin wybil sie z obu nog i skoczyl glowa w okno. Zadzialal zanim podjal decyzje o rezygnacji z dalszego zwiedzania nawiedzonego miejsca, ale dom mial inne plany i tez nie dal sie zaskoczyc. Kotolak, lecac ku powierzchni podworza, zdazyl tylko spostrzec zdumienie w oczach przyjaciela, po czym niewidzialna sila chwycila go za lokiec nad powierzchnia gruntu, powstrzymala spadanie i po prostu wrzucila z powrotem do wnetrza domu.
Komentarza Rodmina Ksin juz nie uslyszal, bo najpierw zagluszyl go lomot twardego ladowania na deskach podlogi, a zaraz potem okno zaroslo murem.
Izbe zalala krwawa poswiata odleglej pozogi. Blask wpadal przeciwleglym oknem, za ktorym buchaly wulkany, a przez rowniny czarnego zuzla plynely rzeki plonacej czerwono lawy. Okolica zdecydowanie nie zachecala do ponownego skoku przez okno... Z kolei swiezo nabyta wiedza magiczna podpowiadala Ksinowi, ze nie jest to iluzja. Dom, czy tez cos, co sie w nim krylo, bez watpienia chcialo czegos od istoty nie bedacej do konca czlowiekiem...
Kotolak podniosl sie i otrzepal z pylu.
-Czego ode mnie chcesz?! - zapytal glosno.
Nie otrzymal zadnej odpowiedzi. Dwaj rabusie w kacie izby nadal przebierali nogami w miejscu, z zewnatrz dochodzil gluchy pomruk wulkanu, poza tym nic sie nie dzialo. Ksin ostroznie ruszyl do schodow. Zaskrzypialy, kiedy na nie wszedl. Juz po trzech stopniach spostrzegl, ze koncza sie lita sciana, w ktorej nie bylo zadnego przejscia.
Odwrocil sie wiec i wbrew obawom, ze ujrzy nieskonczenie opadajaca w dol promenade, stwierdzil, iz schodow prowadzacych w dol jest nie wiecej niz dwie dziesiatki. Kotolak zaczal schodzic, lecz po niecalych dziesieciu stopniach zrozumial, ze wchodzi w gore. Nie zawahal sie i po chwili stal juz na pierwszym pietrze domu Erkala, dokladnie tam gdzie zamierzal byc.
Nigdy nie wybieraj prostej drogi do celu, przypomnial sobie przestroge Rodmina.
Teraz mial przed soba korytarz z wejsciami do kilku pokoi, zakonczony schodami na kolejne pietro. Drzwi jednego z pomieszczen byly otwarte, dobiegala stamtad muzyka i palilo sie swiatlo. Ksin postanowil tam wejsc, wiec zgodnie z regulami tego domostwa, ktore - jak sadzil - zaczal juz rozumiec, ruszyl w przeciwna strone. I mial racje, bowiem to, co wydawalo sie korytarzem bylo tylko jego lustrzanym odbiciem. Bez przeszkod dotarl do celu.
-Wejdz! - uslyszal meski glos.
Kotolak obrocil sie napiecie i wszedl.
-Szybko sie uczysz - powiedziala szara zjawa bez twarzy. Siedziala na krzesle zwrocona w kierunku drzwi. Widmowe dlonie wykonywaly ruchy jakby graly na nieistniejacym klawesynie, jednak rozbrzmiewajaca muzyka byla zgodna z ruchami poruszajacych sie w pustce cieni palcow.
-Jestes Erkalem? - zapytal Ksin.
-Oczekujesz prostej odpowiedzi? - spytala zjawa.
-Oczekuje sensu w szalenstwie - odparl kotolak.
-Jesli szukasz sensu i logiki, znalazles sie w nieodpowiednim miejscu. W tym pokoju znajdowala sie wiekszosc magicznych pierscieni i amuletow, ktorych moc ulegla chaotycznemu wyzwoleniu. Przypadek, kaprys i celowy zamiar przemieszaly sie tu niczym popiol, mak i piasek.
-Czy jestes Erkalem?
-Erkal umarl, zyje, pokutuje, jest wlasnym cieniem, wlasnym demonem, wlasnym wspomnieniem.
-Nawet dzika i brudna magia daza do wlasciwych sobie stanow rownowagi - rzekl Ksin. - Nie zginalem i nie zostalem uwieziony w zadnej magicznej pulapce, choc moglo sie tak latwo stac. Nie zostalem tez wypuszczony, wbrew mojej woli, zatem ktos lub cos czegos ode mnie chce. Czy mam cos zrobic dla ciebie?
-Oni utrzymuja wokol ciebie magiczny lad, inaczej dawno juz spotkalby cie los gorszy od smierci - powiedziala zjawa. Opuscila rece, ale klawesyn gral nadal.
-Kto? Erkal czy Rodmin?
-Znow chcesz prostej odpowiedzi?
-Mow co masz mi przekazac!
Zjawa szarpnela sie konwulsyjnie do tylu i zaczela mowic zmienionym glosem:
-W tym domu splotly sie losy kilku swiatow - muzyka przybrala na sile, jakby chciala zagluszyc slowa. Zdawaloby sie, ze struny klawesynu nabraly mocy i grubosci stalowych lin. - Szeregi zdarzen pomieszaly sie i pozeraja wzajemnie. Szesc swiatow zaczyna stapiac sie w jedna nicosc niczym szesc potokow spadajacych do przepasci. Jestesmy sojuszem magow pieciu z tych swiatow, ktorzy staneli do walki z magicznym kataklizmem. - Dzwieki klawesynu nabraly takiej mocy, jakby ktos gral na strunach z piorunow. Caly dom drzal w posadach. - Na chwile zdolalismy sie przeciwstawic chaosowi i zaprowadzic w nim cos na ksztalt ladu. Nie zdolalismy jednak porozumiec sie z szostym magiem, twoim towarzyszem, i nasza moc slabnie. Za chwile zabierzemy cie stad w bezpiecznie miejsce w swiecie bedacym podstawa naszych swiatow. Znajdz w nim i usun zrodlo zaburzenia, ktore przybylo z twojego swiata, zanim bedzie za pozno!
W klawesynie tytanow pekla struna. Wibracja zmiotla sciany, sufit, podloge i wszelkie fragmenty domu Erkala. Ksin poczul, ze spada, lecz zanim zdazyl zareagowac, jego stopy uderzyly o ziemie.
3. Galezie drzewa swiatow
Kotolak stal na szerokiej, zielonej rowninie, urozmaiconej mnostwem niewielkich skalek, kamieni i pagorkow. Na tle blekitnego nieba pod dwoma sloncami - wiekszym zoltym i mniejszym bialym - swiergotal zawieszony wysoko skowronek. Okolica przypominala Stepy Piryjskie w poludniowym Suminorze, ale obecnosc dwoch slonc dowodzila, ze to jednak inny swiat.
W spiew skowronka wdarl sie gluchy pomruk pelen metalicznych akcentow. Nikt, kto choc raz byl na polu bitwy, nie mogl go nie rozpoznac. Ksin szybko wdrapal sie na najblizsza skalke i rozejrzal. Przed nim i za nim pofaldowana rownina zaroila sie blyskami polerowanego metalu. Fale piechoty przelewaly sie przez grzbiety pagorkow, znikaly w dolinkach u ich podnoza i znow sie pojawialy. Dwie armie w szykach rozwinietych na szerokosc ponad mili szly naprzeciw siebie w pelnej gotowosci bojowej. Ksin znajdowal sie dokladnie pomiedzy nimi, w miejscu, w ktorym nalezalo spodziewac sie zderzenia pierwszych szeregow.
Wystarczyl jeden rzut oka, by stwierdzic, ze niemozliwoscia jest unikniecie udzialu w walce i zarazem nie sposob bylo opowiedziec sie po ktorejs ze stron. Nie wspominajac juz o takim drobiazgu, iz Ksin procz noza nie mial zadnej broni. Kotolak nie spodziewal sie, aby w nawiedzonym domu potrzebna byla mu inna bron niz pazury, w ktore w okamgnieniu przeksztalcaly sie palce dloni, lub w ostatecznosci jeszcze kly, gdyby Przemiane z jakichs przyczyn trzeba bylo doprowadzic do konca. Jednak w przypadku pelnej Przemiany, pomysl zeby uprzednio zalozyc na siebie zbroje bylby wysoce niefortunny...
Ksin przybyl wiec pod dom Erkala w lekkim ubraniu, przepasany jedynie pasem o tak zmyslnie zrobionej klamrze, ze nie ulegala ona zerwaniu w chwili Przemiany postaci ludzkiej w kotolaka. Przy pasie wisial noz, ktory mogl sie przydac zawsze. Natomiast miecz oraz kazde inne duze, stalowe ostrze wydawalo sie zupelnie nieprzydatne, skoro przewidywanymi przeciwnikami mialy byc stwory magiczne. I to rozumowanie, niestety, okazalo sie bledne.
Po chwili sytuacja nieco sie wyjasnila i zarazem bardziej skomplikowala. Armia, do ktorej Ksin zwrocony byl w pierwszej chwili plecami, niosla znaki Suminoru. Zniknal zatem problem, do ktorej ze stron nalezy sie przylaczyc. Pojawil sie za to inny, znacznie wiekszy. Suminor nie prowadzil aktualnie zadnej wojny, nie planowal takowej, ani nie zbieral armii, chocby tylko na przeglad wojsk. Nie bylo tez mozliwosci, aby Ksin, jako oficer pelniacy sluzbe w bezposrednim otoczeniu krola Redrena, mogl o czyms takim nie wiedziec. Na dodatek wojska idace naprzeciw Suminorczykow niosly znaki, ktore zupelnie nic Ksinowi nie mowily. Nie byly to barwy zadnego z blizszych lub dalszych sasiadow Suminoru.
Za moment okazalo sie, ze armia, ktorej oficerem byl Ksin, nie jest dokladnie takim wojskiem, jakie zapamietal opuszczajac stolice. Najpierw odebral fale wielokrotnej Obecnosci, a potem zobaczyl, iz w pierwszym szeregu idzie kilkaset prowadzonych na srebrnych lancuchach strzyg. Widok byl imponujacy i zdumiewajacy zarazem, bowiem w Suminorze nie bylo tresowanych strzyg!
Co wiecej, Ksin byl jedynym zmiennoksztaltnym potworem w krolewskiej sluzbie. Sam Redren mowil o tym wiele razy podkreslajac, ze jest to powod, dla ktorego powierzono Ksinowi dowodztwo krolewskiej gwardii. Nagla obecnosc calego oddzialu stworow Onego byla niepojeta.
Kotolak przyjrzal sie nadchodzacym stworom uwazniej. Srebrne obroze na szyjach sprawialy, ze strzygi zachowywaly jeszcze kobiece ksztalty. Patrzac na ich nagie, naznaczone wstepnym rozkladem ciala stwierdzil, iz wszystkie sa do siebie podobne. Byly mniej wiecej w jednym wieku i zapewne zginely tez w zblizony sposob. Gdyby w jakis sposob schwytano je w puszczach Rohirry, powinny reprezentowac wszystkie mozliwe fazy wiekowe, od malych dziewczynek po wiekowe staruszki, ktore umieraly z chorob, starosci, od magii, badz bandyckiego ostrza, a moc Onego wniknela i opanowala zwloki natychmiast lub dopiero po kilku latach od smierci. Slowem, strzygi nie powinny byc do siebie podobne! Skoro byly, znaczylo to, ze pochodza ze specjalnej hodowli potworow, gdzie przeksztalcano skazane na smierc kobiety...
Ksinowi na te mysl zrobilo sie zimno. Nigdy nie slyszal o istnieniu takich hodowli, co wiecej, zgodnie z prawem Suminoru, ktore Redren w koncu sam ustanowil i regularnie potwierdzal, istnienie takich praktyk bylo absolutnie niemozliwe. Wyrazne i powszechnie przestrzegane przepisy mowily, ze zwloki straconych przestepcow musza byc zabezpieczane przed Przemiana w magiczne potwory. Byl to zreszta nie tylko nakaz prawa, ale i zdrowego rozsadku. Owszem, zdarzaly sie niedopatrzenia czy zbrodnicze praktyki nekromantow, ba, nawet spiski z uzyciem potworow, ale nigdy nie stwarzano ich masowo, w majestacie prawa. To nie byl zatem Suminor, jaki Ksin znal...
Rozlegl sie przeciagly dzwiek rogu i poganiacze strzyg jednoczesnie siegneli do obrozy swoich potworow, spuszczajac je z lancuchow. Przemiana nastepowala z chwila opadniecia srebrnej obrozy. Strzygi jedna po drugiej zwijaly sie w gwaltownym paroksyzmie, miejsce twarzy zajmowala najezona klami paszcza, z dloni i stop wyrastaly hakowate szpony. Poczatkowe bolesne skomlenie przechodzilo w oblakanczy ryk nieprzytomnej nienawisci do wszystkiego w czym bilo zywe serce i opetane zadza mordu potworzyce z nadnaturalna szybkoscia pomknely w kierunku przeciwnika. Oczywiscie fakt, iz dzialo sie to w bialy dzien, ze strzygi nie zostaly spalone w blasku slonc byl dziwny, ale bylo to najmniej dziwne ze wszystkiego, co sie tu dzialo.
Druga strona byla dobrze przygotowana na atak potworow. W pierwszych szeregach szli zolnierze w srebrnych zbrojach i helmach, ktorzy zamiast tarcz trzymali polyskujace metalicznie sieci. W kierunku nadbiegajacych strzyg natychmiast pochylil sie plot trojzebow o srebrnych ostrzach, a chwile pozniej pomknela ku nim chmura strzal, zapewne tez odpowiednio przygotowanych.
Stojacy na szczycie skalki Ksin znalazl sie w smiertelnym niebezpieczenstwie. Od srebrnej lub magicznej broni mogl zginac rownie latwo jak zwykly czlowiek od zelaza. Strzygi juz dobiegaly do jego skaly, a szum nadlatujacych strzal ogarnal go ze wszystkich stron.
Nie zdazyl zeskoczyc. Nagle wszystko zamarlo w bezruchu. Pedzace strzygi stanely w pol kroku, strzaly zawisly w powietrzu, stezaly lopoczace proporce. Szeregi maszerujacych wojsk zamienily sie w szeregi posagow.
* * *
-To tylko wizja przyszlosci, mosci kotolaku - powiedzialo znajome widmo bez twarzy, ktore nagle stanelo u stop skaly. - Twoim zadaniem jest nie dopuscic do tej bitwy, bo od niej zacznie sie wojna bez konca.-Skad tutaj wojska Suminoru? - zapytal Ksin schodzac na ziemie.
-Przejda za dwadziescia lat przez wyrwe pomiedzy swiatami, spowodowana przez nieroztropnosc waszego maga. Kiedy wyzwolony w domu maga Erkala magiczny chaos uspokoi sie po kilku latach, w waszym swiecie oraz w pieciu innych otworza przejscia na te rownine, po ktorej nigdy nie powinni stapac mieszkancy swiatow pochodnych.
-Dlaczego?
-Poniewaz to jest swiat bedacy podstawa wszystkich innych swiatow, ktore sa tylko odbiciami pewnych aspektow tego, co mozna napotkac na tej oto zielonej rowninie, rozciagajacej sie bez konca w kazda strone. Dotad mieli tu wstep tylko najpotezniejsi magowie, ktorzy szybko potrafili pojac, gdzie sie znalezli i jak nalezy postepowac. Niestety, mag, bedacy straznikiem w waszym swiecie, okazal brak roztropnosci. Skutkiem jego niefrasobliwosci wladcy szesciu swiatow pochodnych stana wkrotce do niekonczacej sie wojny o nieskonczone zasoby Pierwszego Swiata. Krew i sila szesciu swiatow bedzie wsiakac w te rownine przez dziesieciolecia. Potem coraz potezniejsze czary wojenne zamienia ja w pieklo, az wreszcie otworzy sie tutaj otchlan, ktora wessie wszystkie szesc swiatow, ktore niefortunnie zyskaly dostep do tego miejsca.
-Skad wiecie, ze tak bedzie? - zapytal Ksin.
-Obserwowalismy to juz nie raz. Wiele jest w Pierwszym Swiecie lejow pustki. Wystarczy, by spotkaly sie tutaj chocby tylko dwa swiaty, a rychlo ich wladcow ogarnia nieskonczona chciwosc. Coz zas dopiero mowic o szesciu. Tu mozna miec dowolnie wiele ziemi, zebrac kazda ilosc poddanych, dobyc dowolnie wiele kruszcow i osiagac nieskonczona potege. Starczy przyjsc i brac. Tak mysla krotkowzroczni krolowie. Nie moga wiec pozwolic, aby ktos inny osiagnal te nieskonczona potege zamiast nich. I zawsze wszczynaja wojne, ktora obraca w nicosc cale galezie drzewa swiatow, ktore wyrastaja z pnia Pierwszego Swiata.
-Jak to mozliwe, by ten swiat nie mial konca?
-Taki byl kaprys bogow. Zapewne celowo postanowili uczynic cos, co wymknie sie ludzkiemu pojmowaniu. Lecz nie jest to tak zupelnie niezwykle. Jesli bowiem zapytasz medrca w dowolnym swiecie, odpowie ci on, ze rzeczywistosc jest nieskonczona, lecz niewielu potrafi to dostrzec i pojac. W Pierwszym Swiecie nieskonczone przestrzenie umyslu staja sie nieskonczona przestrzenia zielonych rownin. Tu pojecia sa rzeczami.
-Co wiec mam robic?
-Jesli zechcesz, mozesz pozostawic wszystko za soba, isc przed siebie i pozwalac przygodom spotykac ciebie. Jesli zechcesz, zadna wojna nie bedzie ciebie dotyczyc, bedziesz tu doskonale wolny, bedziesz ogladac rzeczy niezwykle, ale nigdy nie wrocisz w to samo miejsce. To jedna z wlasnosci Pierwszego Swiata.
-A tymczasem Suminor pograzy sie w niebycie?
-Suminor to tylko jeden kraj. On pociagnie ze soba swych sasiadow, a kiedy od magicznych ciosow pekna podpory rzeczywistosci, w wyrwe w tej rowninie wleja sie morza, wpadna lady i gory szesciu swiatow.
-Musze zatem zamknac przejscia?
-One zamkna sie same, kiedy przetniesz linie zdarzen, ktore juz zaczely je laczyc. Musisz zerwac nici, zanim stana sie one linami...
-Coz wiec dokladnie mam zrobic?
-Wielu z tych, ktorzy weszli do domu maga Erkala zginelo, badz zginie wkrotce okrutna smiercia, jednak rownie wielu przezylo i w wielkim strachu rozbieglo sie po swiatach, do jakich otworzyly sie przejscia. Musisz ich odnalezc i sklonic do powrotu albo zabic.
-Jak ich odnajde?
-Czlowiek, ktory opuszcza swoj swiat powoduje wielkie zaburzenia w swiecie, do jakiego przybywa. Poniewaz nie ma tam dla niego miejsca i nigdy nie bylo, linie zdarzen zaczynaja sie platac w coraz wiekszy i bardziej zagmatwany wezel. Przybysz z innego swiata zmienia bieg przeznaczen pojedynczych osob i calych narodow. Musisz zatem szukac ludzi znajdujacych sie w centrum zametu. To latwiejsze niz myslisz. Zawsze znajdziesz sie blisko takiego czlowieka.
-A kiedy go odnajde?
-Zywego lub martwego dostarczysz nam, a my zajmiemy sie reszta. Bedziemy spotykac sie jak teraz, tu, przy tej skale. - W reku widma pojawil sie rzemien z amuletem o ksztalcie krysztalowego kla, ktory wypelnialy ruchliwe czerwono zlote skry, przypominajace krople krwi i malenkie ogniki. - Zaloz to na szyje, a kiedy zechcesz sie tutaj znalezc - scisnij go w dloni i wyraz takie zyczenie. Zostaniesz wowczas przeniesiony do Pierwszego Swiata razem z tym, kogo bedziesz dotykal druga reka.
-Dlaczego mam wam zaufac? - zapytal Ksin biorac amulet.
-Nie masz innego wyjscia, mosci kotolaku, ani zadnego powodu, by zarzucac nam klamstwo - rzeklo widmo i zniklo. Razem z nim rozwialy sie szykujace sie do bitwy armie.
Ksin po chwili namyslu zalozyl talizman na szyje. W momencie, gdy rzemien przesuwal mu sie przed oczami, okolica ulegla natychmiastowej zmianie. Nie stal juz na zielonej rowninie, lecz wewnatrz spalonego domu. Pozar musial wydarzyc sie dawno temu, bo zapach spalenizny nie byl juz wyczuwalny.
4. Psy pod szafotem
Z zewnatrz dochodzil uliczny gwar. Ksin tracil butem nadpalona belke i podszedl do okna. Byl w jakims miescie, ktore moglo byc dowolnym miastem w Suminorze lub krajach osciennych, choc po tym, co rzeklo widmo, raczej nie nalezalo spodziewac sie, ze jest to ten sam swiat. Spalony dom stal na uboczu opodal murow miejskich, czemu zapewne zawdzieczano fakt, iz pozar nie rozprzestrzenil sie na inne drewniane budynki.
Kotolak odszukal wylamane drzwi i wyszedl na ulice. Spostrzegl grupke mieszczan spieszaca w kierunku rynku i ruszyl za nimi. Dogonil ich i zwolnil kroku, trzymajac sie tuz za plecami miejscowych. Rozmawiali w jezyku zupelnie nie znanym Ksinowi. Tego raczej nalezalo sie spodziewac, ale tez wynikalo stad, ze dluzszy pobyt w tym swiecie bedzie dosc klopotliwym zadaniem. Na razie jednak kotolak wiedzial co ma robic - szukac zamieszania. Wiele wskazywalo na to, ze szedl w dobrym kierunku. Juz z daleka widac bylo tlum wypelniajacy rynek.
Mieszczanie zebrali sie, by obejrzec egzekucje. Na szafocie, w towarzystwie kata i strazy oczekiwalo trzech skazancow. Wlasnie skonczono odczytywac wyroki i urzednik zwijal juz pergaminowy rulon.
Zarowno kotolak jak i jego mimowolni przewodnicy przyszli zbyt pozno, zeby zajac dobre miejsca. Co prawda, dobrze widzieli, co dzialo sie na wysokim szafocie, ale nie sposob bylo sie do niego zblizyc. Ksin popatrzyl uwaznie na zgromadzona gawiedz, szukajac jakichkolwiek luk. Nie bylo najmniejszych, tlum mial spoistosc muru. Z kolei instynkt podpowiadal Ksinowi, ze powinien znalezc sie blisko szafotu. To w koncu tam bylo niewatpliwe centrum wydarzen.
Tymczasem, chociaz juz odczytano wyroki, na szafocie nic sie dzialo. Wszyscy wyraznie na cos czekali. W pewnej chwili wyraznie zniecierpliwiony kat zwrocil sie w kierunku urzednik