De Vita Sharon - Mała swatka
Szczegóły |
Tytuł |
De Vita Sharon - Mała swatka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
De Vita Sharon - Mała swatka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie De Vita Sharon - Mała swatka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
De Vita Sharon - Mała swatka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
REGULAMIN EMMY
Mój przyszły tata:
1. Nie może być za stary
2. Nie może bać się ciemności ani burzy
3. Od czasu do czasu powinien przytulać mamę
4. Musi lubić psy - duże, bardzo duże psy, no i prace
domowe, i bitwę na śnieżki, i oczywiście cze-
koladowe ciasteczka, które piecze mama
5. I koniecznie musi lubić dzieci, a w szczególności
mnie!!!
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdzieś w oddali słychać było brzęczenie telefonu.
Porucznik Michael Gallagher zarejestrował ten dźwięk,
ale był zbyt zmęczony, by kiwnąć choćby palcem. Z
początku miał wrażenie, że to przykry, męczący sen, w
końcu jednak, jako że dzwonienie stawało się coraz
bardziej natarczywe, wysunął rękę spod kołdry i
sięgnął po słuchawkę.
- Mam nadzieję, że to faktycznie coś ważnego
-burknął - inaczej jesteś martwy.
- Tu McKenna...
Gallagher oprzytomniał w jednej chwili.
- Bardzo przepraszam, panie komendancie, myśla-
łem, że to...
- Już dobrze. Czy to prawda, że wczoraj po południu
uratował pan, poruczniku, pewnego malca przed
śmiercią pod kołami ciężarówki?
Wczoraj po południu... Zaraz, co było wczoraj po
południu? Ostatnio tyle się działo w jego życiu, że
trudno czasem mu było ustalić, co kiedy się wydarzyło.
Odkąd rozpoczął pracę jako tajny agent policji, miał na
głowie mafię narkotykową. Stres ostro dawał mu się we
znaki. Stres i dramatyczny brak czasu. Jego mózg
Strona 3
8 Sharon De Vita
sortował zdarzenia i pozostawiał w pamięci jedynie to,
co było istotne dla akcji, w której uczestniczył. Reszta
była odległa o miliony lat świetlnych.
Zaczął gorączkowo wysilać umysł, by przypomnieć
sobie, co działo się wczorajszego popołudnia.
Z pewnością pod koniec dnia zapuszkował kilku
podejrzanych typów, którzy mieli niewątpliwy zwią-
zek z gangiem, i to był niepodważalny sukces. Następ-
nie sporządził raport, a potem zrobiło się już cholernie
późno i wrócił do domu w nadziei, że uda mu się
wreszcie przespać pierwszą od tygodnia noc bez kosz-
marów i we własnym łóżku, a nie przy biurku w robo-
cie. Nagle go olśniło. Rzeczywiście, coś tam było z cię-
żarówką i z jakimś dzieciakiem, którego matka była
zajęta paplaniem.
- Faktycznie, teraz sobie przypominam. Matka dziec-
ka rozmawiała przez telefon, a maluch wbiegł na ulicę,
chyba za piłką, więc złapałem go, nim zrobił to ktoś in-
ny. To naprawdę nic takiego...
- Nic takiego? Wygląda na to, że się pan myli, po-
ruczniku, gdyż wszystkie dzisiejsze gazety w Chicago
zamieściły na pierwszej stronie pana zdjęcie z odpo-
wiednim dopiskiem.
- Naprawdę? - Michael aż usiadł na łóżku. - To chyba
niemożliwe... nie było tam żadnego fotoreportera...
- A jednak zrobiono panu zdjęcie. Pewna dzienni-
karka, która była akurat w drodze z pracy... Wie pan,
oni mają nosa do takich spraw. I teraz pojawiła mi się
tu w biurze, i za wszelką cenę chce przeprowadzić wy-
wiad „z największym bohaterem Chicago", jak się wy-
Strona 4
Mała swatka 9
raziła. Został pan też okrzyknięty najbardziej seksow-
nym gliną w mieście.
- Cholera - mruknął Michael z pewną dozą zażeno-
wania - tego się nie spodziewałem.
- Tak właśnie sądziłem, niemniej jednak nie mam
innego wyjścia, jak wysłać pana na trzydziestodniowy
przymusowy urlop. Ze skutkiem natychmiastowym.
- Ależ... panie komendancie, właśnie udało mi się
pchnąć sprawę do przodu.
- Mam nadzieję, że w ciągu miesiąca sprawa przy-
cichnie - kontynuował dowódca, ignorując protest Mi-
chaela - i będzie pan mógł wrócić do pracy. Nie mogę
sobie pozwolić na to, by stał się pan osobą publiczną,
choć właściwie do tego doszło. Przypominam, że jest
pan jednym z naszych najlepszych agentów i siedzi pan
po uszy w aferze narkotykowej, więc chyba nie muszę
tłumaczyć, że zagrożone jest nie tylko pana życie, ale i
cała akcja, która właśnie zaczęła dobrze się rozwijać.
Przykro mi, poruczniku, trzydzieści dni od zaraz. Zro-
zumiano?
- Tak jest, panie komendancie - powiedział Michael
bez entuzjazmu.
- Jeszcze jedno, Gallagher. Musisz zniknąć z miasta,
dopóki pani reporter się nie uspokoi, a wygląda na to,
że to trochę potrwa. Właśnie stąd wyszła, ale nie za-
mierza odpuścić i jest wyjątkowo operatywna. Podej-
rzewam więc, że najdalej za pół godziny będzie u pana.
Do tego czasu ma pan być już daleko, jak najdalej...
Jasne?
-Tak jest.
Strona 5
10 Sharon De Vita
- Do zobaczenia za miesiąc i niech pan unika wszel-
kich kłopotów, a przede wszystkim kamer.
- Do zobaczenia, panie komendancie.
Michael zdarł z siebie kołdrę i wyskoczył z łóżka.
Dżinsy, koszulka, bluza i adidasy. Przygotowanie do
wyjścia zajęło mu dokładnie dziesięć minut. W tym
czasie ubrał się, umył i spakował najpotrzebniejsze
rzeczy. Spakował, to może zbyt dużo powiedziane, po
prostu wetknął do worka marynarskiego trochę ubrań,
zapasowe buty, kosmetyki i niezbędne notatki, a po-
tem zadzwonił do rodziny z wieścią, że wyjeżdża na
przymusowe wakacje. Zresztą z pewnością wszyscy wi-
dzieli już jego fotkę w gazecie, sprawa była więc oczy-
wista. Nikt nie zadawał zbędnych pytań, zwłaszcza że
jego bracia, a było ich aż pięciu, pracowali albo na po-
licji, albo w straży pożarnej. Rozkaz to rozkaz! Narzu-
cił na siebie kurtkę i zbiegł po schodach.
Worek i laptop wrzucił na tylne siedzenie mustanga
i wskoczył za kółko. Wsiadając, spojrzał przelotnie na
niebo. Dobrze, że wyjeżdżał z miasta, takie grafitowe,
zaciągnięte niebo nie wróżyło niczego dobrego.
Naj-seksowniejszy glina w mieście, pomyślał
zdegustowany, odpalając samochód. Też mi coś.
Duże płatki śniegu posypały się z nieba, zupełnie
jakby ktoś nagle rozpruł puchową kołdrę. W żółwim
tempie jechał zatłoczonymi ulicami miasta, aż wreszcie
dotarł do drogi stanowej i dopiero wtedy mógł przy-
cisnąć nieco gaz, ale tylko na tyle, na ile pozwalały wa-
runki atmosferyczne.
Na granicy stanów Illinois i Wisconsin zerwał się
Strona 6
Mała swatka 11
silny wiatr, a z nieba nieprzerwanie sypał gęsty, puszy-
sty śnieg. Zrobiła się prawdziwa zimowa zawierucha. Za
oknami migały wiejskie pejzaże spowite białą pie-rzyną
śniegu, ale wewnątrz, w jego ukochanym mu- stangu,
było ciepło i przytulnie. Z radia leciały cicho
stare rockowe przeboje. Dawno już nie czuł się tak siel
sko i błogo. Wszystkie cholernie ważne i niecierpiące
zwłoki sprawy i związany z nimi stres pozostały gdzieś
daleko w tyle, a on odpłynął myślami w świat, na co
zazwyczaj nie miał czasu.
Życie nie pozostawiało wyboru. Odkąd rozpoczął
pracę jako tajny agent, bezustannie musiał mieć się
na baczności. Węszył po najdziwniejszych zakątkach
Chicago, wciąż szperał gdzieś i grzebał, dzień w dzień
narażając życie w nadziei, że uda mu się coś wytro-
pić. Przez wszystkie te miesiące nie zmrużył spokojnie
oka, był więc potwornie wykończony tym ciągłym wy-
ścigiem, kto kogo wykiwa, komu uda się przechytrzyć
przeciwnika. Gang narkotykowy to nie żarty. Jednak
kochał tę swoją pieprzoną robotę, mimo że nieustannie
stawał twarzą w twarz z bandziorami najgorszego
sortu. Lecz miał to we krwi, bo praca na policji sta-
ła się rodzinną tradycją Gallagherów. Już jego dziadek
był chicagowskim gliną, a potem ojciec, który gdyby
nie zginął podczas akcji, pewnie siedziałby tam do dziś.
Jasne było, że on, jako najstarszy z rodzeństwa, pójdzie
w ślady swoich przodków. Miał jednak pewne marze-
nie, o którym nigdy nikomu nawet nie wspominał, bo
głupio było mu się do tego przyznać. Już od lat spisy-
wał wszystkie co ciekawsze przypadki i akcje w nadziei,
Strona 7
12 Sharon De Vita
że któregoś dnia napisze książkę o życiu przestępcze-
go podziemia jednego z największych miast w Sta-
nach. Dotąd nigdy nie znalazł na to czasu. Nic w tym
dziwnego, bo z takiej roboty trudno było wymknąć się
choćby na jeden dzień, lecz teraz miał przed sobą cały
miesiąc. Aż przeszył go dreszcz. Mógł robić wyłącznie
to, na co przyszła mu właśnie ochota. Niesłychana
historia...
Na dobrą sprawę nie zastanawiał się, dokąd jedzie.
Chciał po prostu oddalić się od miasta na tyle daleko,
by stać się nierozpoznawalny. Tak zresztą brzmiał
rozkaz.
Pogoda była wyjątkowo parszywa. Im dalej wjeżdżał
w głąb stanu Wisconsin, tym bardziej zamieć przybie-
rała na sile. Autostrada zmieniła się w wąską
dwupas-mówkę i wyglądała tak, jakby przez ostatnie
dni nikt jej nie odśnieżał, choć biorąc pod uwagę siłę
opadów, pług mógł jechać tędy równie dobrze przed
godziną. Michael był zmęczony i głodny, ale nie miało
sensu zatrzymywać się w szczerym polu, bo cienka
kurtka i dżinsy nie uchroniłyby go przed siarczystym
mrozem. Zrobiło się już całkiem ciemno, ale mimo to
postanowił dojechać do jakiegoś, choćby małego,
miasteczka.
Gdy ujrzał wreszcie tablicę informującą, że za dwa-
naście kilometrów dotrze do sporej miejscowości o na-
zwie Chester Lake, kamień spadł mu z serca. Zajęło
mu to jednak rekordową ilość czasu, bo warunki nie
pozwalały na szybką jazdę.
Dotarł wreszcie do zjazdu i ostrym łukiem ześliznął
się po małym zboczu na drogę prowadzącą do miasta,
Strona 8
Mała swatka 13
zahaczając o coś lekko. Był wściekły, że nie zdołał pra-
widłowo wziąć zakrętu, ale to przez to oblodzenie. Na
szczęście w pobliżu nie było żadnego samochodu. Na
takim pustkowiu i w taką pogodę to zupełnie normalne.
W oddali migotały jakieś światła, ale przy wskaźniku
paliwa od dawna paliła się lampka kontrolna. Zerknął
na nią nieco nerwowo, choć wiedział, że siłą woli nie
sprowadzi stacji benzynowej.
Gdy uniósł wzrok, na kilka metrów przed maską zo-
baczył młodego, płowego jelonka. Nie chcąc go potrącić,
raptownie skręcił kierownicą i odruchowo nacisnął pedał
hamulca. Samochód wykonał zgrabny piruet, po czym
z impetem uderzył w zmarzniętą zaspę śnieżną, znajdu-
jącą się tuż przy drodze. Michael zdążył tylko osłonić ra-
mionami twarz i szpetnie zakląć pod nosem.
- MacKenzie! Mahoney! W tej chwili przestańcie
szczekać! - krzyknęła Angela DiRosa, unosząc głowę
znad księgi gości i spoglądając groźnie na dwa olbrzy
mie psy rasy alaskan, które leżały przed kominkiem. -
Nie ma o co robić tyle hałasu, mówiłam wam przecież,
że to tylko wiatr.
Odgarnęła długie ciemne włosy za ucho i pochyliła
się nad robotą.
- Wyjątkowo gwałtowna burza śnieżna - westchnął
wuj Jimmy, siedzący przy stoliku do gry. Popijał gorą
cą czekoladę i samotnie rozgrywał partyjkę w warcaby,
raz po raz zerkając przez okno. - Najgorsza tej zimy!
Jak do tej pory - dodał po chwili. - Nie zanosi się na to,
żeby miało się uspokoić.
Strona 9
14 Sharon De Vita
- Wiem. - Angela zamknęła księgę. Jako że psy wciąż
były niespokojne, wyszła zza recepcji, żeby je pogła-
skać. W kominku radośnie buzował ogień, ogrzewając
duży salon. Był załadowany niemal po sam czubek, tak
żeby wystarczyło drewna aż do rana. Podczas takich
zamieci często wysiadał prąd, a bez ogrzewania przy
tej temperaturze można by było zamienić się w sopel
lodu. Gładziła cierpliwie Mahoneya i MacKenziego, ale
niewiele to pomagało. Psy cały czas były niespokojne i
co chwila zadzierały łby, głośno szczekając. W końcu
wstały i podeszły do frontowych drzwi.
- Co się z nimi dzieje? Spokój, leżeć! - ofuknęła je,
ale nie usłuchały komendy. - Coś jest nie tak. - Spoj-
rzała niepewnie na Jimmyego.
- Słyszysz coś?
- Ale co?
- Sam nie wiem - westchnął Jimmy.
Pensjonat był zamknięty na okres zimowy, jako że
mało kto wpadał na pomysł, by odwiedzać te strony o
tej porze roku. Otwierali jedynie przed Bożym Na-
rodzeniem i na sylwestra, ale do tego czasu nie mieli
żadnych rezerwacji. I tak było przez całych sześć lat,
bo właśnie tyle przepracowała tu Angela. Uciekła na
to odludzie zaraz po rozwodzie razem z córeczką, a
raczej tuż przed rozwiązaniem, w dziewiątym mie-
siącu. Od tamtej pory wiodła bezpieczne i spokojne
życie w pensjonacie wuja. Odnalazła tu to, czego tak
bardzo pragnęła po burzliwym i trudnym życiu u boku
swego nieodpowiedzialnego męża. Samotność, która na
szczęście dopadała ją tylko z rzadka, nie była zbyt
Strona 10
Mała swatka 15
wygórowaną ceną za możliwość życia w tak zacisznym
i uroczym miejscu.
Po raz pierwszy od lat poczuła dziwne napięcie, nie-
pokój, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
- Tak, słyszałem - zawyrokował nagle wuj - to
brzmiało jak głuchy jęk.
- Przy takim huraganie i takiej sile wiatru naprawdę
trudno brać to poważnie, sam chyba przyznasz. - Prze-
rwała na chwilę. - Choć i ja mam jakieś dziwne prze-
czucie, że stało się coś złego. Spójrz tylko, psy chcą wy-
raźnie wyjść.
Wuj porwał laskę i podniósł się powoli z fotela. Ona
także gwałtownie Wstała i podeszła do drzwi. Odblo-
kowała zamek, nacisnęła klamkę i omal nie upadła na
podłogę, bo podmuch wiatru raptownie wdarł się do
środka, przynosząc z sobą lodowate powietrze i tuma-
ny śniegu.
- Na miłość boską! - krzyknęła, wyciągając ręce w kie
runku zakrwawionego, zmarzniętego na kość mężczyzny,
który z trudem trzymał się na nogach. - Co pan tu robi?
W taką pogodę i w takim stroju?! - Miał na sobie jedy
nie lekką skórzaną kurtkę i dżinsy, a cały pokryty był cie
niutką warstwą lodu z poprzyklejanymi płatkami śniegu.
- Wuju, pomóż mi! - zawołała spanikowana.
Zarzuciła sobie ramię mężczyzny na plecy, by mógł
się na niej oprzeć, i powoli wprowadziła go do środka.
Gdy siedział już na dużej, miękkiej sofie obok komin-
ka, wyszeptała przerażona:
- Pan chyba oszalał, żeby w taką pogodę wybierać się
na przechadzkę.
Strona 11
16 Sharon De Vita
MacKenzie i Mahoney biegały wkoło, obwąchując
przybysza.
- Chyba tak - wymamrotał Gallagher, zastanawiając
się, czy jeszcze żyje, czy może jest już raczej w niebie,
biorąc pod uwagę, że obok niego siedział prawdziwy
anioł. Kiedy wysiadł z samochodu i ruszył przed siebie
w stronę świateł, miał wrażenie, że mija cała wieczność.
Czuł, jak sztywnieje na nim ubranie, a zaraz potem ca
łe jego ciało, jakby zamarzał żywcem. Po jakimś czasie
stracił czucie w nogach i rękach i szedł jak automat,
wiedząc, że nie wolno mu się poddać, bo zatrzymanie
się w miejscu oznacza śmierć. Nie tak giną policjanci,
myślał przez cały czas, próbując skupić się na migo
czącym w oddali świetle. - Michael. Michael Gallagher
- powiedział przez zsiniałe usta, próbując się uśmiech-
nąć, ale niezbyt mu się to udało. - Mam nadzieję, że
nie szalony...
Zadziwił ją swoim poczuciem humoru. Ledwie ży-
wy, a mimo to zbiera mu się na żarty.
- Krwawisz. - Gdy dotknęła delikatnie zranionego
czoła, jęknął, próbując się uchylić. - Jesteś ranny?
W odpowiedzi usłyszała szczęk jego zębów. Dygotał
jak w febrze. Pobiegła po duży wełniany koc i szczel-
nie go nim okryła, wcześniej pomagając mu zdjąć buty
i się położyć.
- Ale się urządziłeś...
Śnieg na jego gęstych, hebanowych włosach zaczął
topnieć w cieple kominka i po chwili były całkiem mo-
kre, Angela poszła więc do łazienki po ręcznik. Gdy
wróciła, wytarła je dokładnie i owinęła głowę chustą
Strona 12
I Mała swatka 17
z owczej wełny. Baczniej też przyjrzała się jego twarzy.
Miał piękne brązowe oczy i pełne, zmysłowe usta. Za-
częła się zastanawiać, jak by to było poczuć je na sobie,
lecz natychmiast odepchnęła od siebie tę myśl. Ciemny
zarost, który porastał jego policzki, sugerował, że co
najmniej od dwóch dni nie widziały golarki. Ale było
mu z tym do twarzy, choć wydawał się przez to dziwnie
tajemniczy, a może nawet nieco groźny. Po plecach
przebiegł jej dreszcz. Kto to był? Czy słusznie zrobiła,
wpuszczając go do domu? Nie mogła jednak pozwolić
mu zamarznąć na dworze. Zaniepokojona własnymi
myślami, by poczuć się nieco pewniej, zwróciła się do
wuja:
- Czy mógłbyś przynieść ze dwa ciepłe koce i aptecz-
kę z łazienki? - Gdy Jimmy skinął głową, dodała: - Ach,
i jeszcze ciepłe skarpety, i może piżamę. - Spojrzała na
dziwnego gościa. - Michael? - Delikatnie potrząsnęła
jego ramieniem. - Możesz otworzyć oczy i spojrzeć na
mnie? Chciałabym z tobą porozmawiać. - Rana na
czole nie wyglądała zbyt dobrze. Cały czas sączyła się
z niej krew. Obawiała się, że mógł mieć wstrząs móz-
gu. - Świetnie - pochwaliła, kiedy rozchylił powieki.
Pochyliła się nad nim, żeby przyjrzeć się oczom. Źre-
nice wyglądały prawie normalnie, choć wzrok był dość
mętny. - Co się stało? Czy mam kogoś powiadomić?
Gallagher słyszał jej słowa, ale dochodziły go z od-
dali, jakby stali na przeciwległych końcach długiego tu-
nelu. Boleśnie odczuwał ciężar swego ciała i było mu
nieskończenie zimno. Uniósł powoli dłoń, żeby do-
tknąć czoła. Czuł, że coś jest nie tak.
Strona 13
18 Sharon De Vita
- Nie, zaczekaj chwilę. - Chwyciła go delikatnie za
rękę. - Najpierw ci to opatrzę. - Rękę miał lodowatą.
Ukryła ją w swoich dłoniach w nadziei, że się rozgrzeje.
- Michael, słyszysz mnie?
Powoli pokiwał głową.
- Świetnie, rozetrę ci trochę ręce. Są zmarznięte na
kość. Powiedz, mam do kogoś zadzwonić, ktoś czeka
na ciebie?
Zamyślił się na chwilę, jakby usiłował sobie przypo-
mnieć, co się właściwie stało.
- Nie, nie trzeba - powiedział w końcu cicho. - Je-
stem na wakacjach.
- W porządku, rozumiem. Miałeś wypadek samo-
chodowy?
- Straciłem kontrolę nad kierownicą... na zjeździe
- wymamrotał z trudem. - Chciałem ominąć młode
go jelonka...
- Byłeś sam? - zapytała, okrywając go kolejnymi ko-
cami.
- Tak, sam.
- To dobrze, bardzo dobrze. Oprócz tego czoła jesteś
gdzieś ranny?
- Nie wiem - sapnął z trudem. Gdyby miał powie-
dzieć prawdę, bolało go wszystko.
Angela przełknęła nerwowo. Od sześciu lat nie zbli-
żała się do mężczyzn, a tu nagle musiała sprawdzić, czy
całkiem obcy facet nie ma jakichś obrażeń na ciele. I to
nie byle jakim ciele! Jej matka z pewnością określiłaby
Michaela jako diabelski okaz swego gatunku. Zresztą
budową przypominał jej byłego męża: wysoki, barczy-
Strona 14
Mała swatka 19
sty, choć w sumie szczupły, ze wspaniale wyrzeźbiony-
mi mięśniami. Kiedyś dała się nabrać na piękne słówka i
urok osobisty, ale cóż w tym dziwnego, była przecież
jeszcze bardzo młoda. Skąd mogła wiedzieć, że taki
uroczy facet będzie ją bezczelnie okłamywał, i to od
samego początku? Jakim cudem miała się domyślić, że
wyrastał w świecie przestępczym, jego ojciec jest kry-
minalistą, a on poszedł w jego ślady? Nigdy nie pisnął
na ten temat nawet słówka. Dwa długie lata żyła z nim
pod jednym dachem, nie będąc niczego świadoma.
Dowiedziała się o wszystkim, gdy była już w ciąży z
Emmą. Decyzja wydała jej się oczywista, nie miała
żadnych wątpliwości, natychmiast wystąpiła o rozwód
i na tym zakończył się ich związek. Od tego momentu
faceci przestali dla niej istnieć.
Dziś była mądrzejsza o kilka lat i sporo przykrych
doświadczeń, niełatwo więc było ją zwieść. Niemniej
jednak Michael był atrakcyjnym mężczyzną, a ona
wciąż jeszcze kobietą, która na co dzień nie zadawała
się z takimi przystojniakami.
Miał naprawdę wspaniałe ciało. Gdy pomagała mu
się rozbierać, raz za razem przeszywał ją silny dreszcz i
czuła mrowienie w palcach, ale sam nie dałby rady
uwolnić się z tych przemokniętych, lodowatych dżin-
sów i mokrej bluzy. A przebrać się musiał, i to im szyb-
ciej, tym lepiej. Poza raną na czole nie miał żadnych
innych okaleczeń, w każdym razie niczego nie wypa-
trzyła. Nie można było jednak wykluczyć obrażeń we-
wnętrznych. Nie pozostawało jej nic innego, jak czuwać
przy nim przez całą noc i modlić się, żeby wszystko
Strona 15
20 Sharon De Vita
było w porządku. Najważniejsze, by się rozgrzał, po-
myślała zmartwiona, opatulając go w ciepłe koce, bo
strasznie się wyziębił. Z pewnością nie pochodził stąd.
Nikt z tutejszych mieszkańców nie wybrałby się na ta-
ką pogodę w takim stroju.
- Myślisz, że jest w szoku? - zapytał Jimmy, podając
jej apteczkę.
- Nie sądzę, jest raczej bardzo wyziębiony i osłabio-
ny. - Spojrzała na gościa. - Michael, czy mógłbyś jesz-
cze raz otworzyć oczy? Hej - potrząsnęła nim lekko -
możesz? Proszę, otwórz oczy - powtórzyła łagodnie.
- Taaa... - wymamrotał cicho i na moment uchylił
powieki, ale natychmiast je zamknął, porażony ostrym
światłem lampy. Sam nie wiedział czemu, ale miał wra-
żenie, że pochyla się nad nim anioł. A jak wiadomo,
anioły są wyjątkowo piękne. Mógłby tak patrzeć i pa-
trzeć, gdyby nie to, że nie był w stanie na dłużej niż kil-
ka sekund otworzyć oczu.
- Znalazłem to na schodach - zakomunikował wuj,
kładąc na stole torbę i komputer Michaela. - To musi
być facet z miasta - dodał nieco lekceważąco. - Przy-
niosę brandy, to powinno go rozgrzać.
Angela odwróciła głowę Gallaghera do siebie i prze-
tarła okaleczone czoło. Na szczęście rana już nie krwa-
wiła i po krótkich oględzinach okazało się, że wcale
nie jest taka głęboka, jak zdawało się jej na początku.
Uznała, że nie wymaga interwencji chirurga, choć czo-
ło było mocno spuchnięte. Musiał nieźle rąbnąć, po-
myślała, naprawdę może mieć wstrząs mózgu. Podczas
tego zabiegu Michael próbował unikać dotyku jej rąk
Strona 16
Mała swatka 21
i stękał cicho, z czego wywnioskowała, że musi go bar-
dzo boleć. Posmarowała więc czoło maścią łagodzącą
ból, a zarazem przyspieszającą gojenie, i założyła opa-
trunek.
- Już po wszystkim, a teraz wypij to! - Delikatnie
pogładziła go po nieogolonym policzku. Pomogła mu
unieść głowę i przystawiła do ust szklaneczkę z bur
sztynowym płynem, którą wręczył jej Jimmy. Prze
chyliła ją na tyle, żeby mógł powoli sączyć brandy, nie
krztusząc się przy tym.
Michael poczuł po chwili to specyficzne ciepło, któ-
re wywołuje mocny alkohol, ręce i nogi zaczęły mu lek-
ko mrowieć, a krew szybciej krążyć w żyłach. Ostatnią
rzeczą, jaką pamiętał, była ciepła i miękka dłoń anioła,
w którą wtulił twarz, nim zamknęły mu się oczy.
Kiedy je otworzył, anioł wciąż był blisko, jakby przez
cały ten czas nie odstępował go na krok.
- Michael, chodź, pomogę ci wstać i pójdziemy na
górę. Przygotowałam ci ciepłe, wygodne łóżko. Dasz
radę wejść po schodach?
Gallagher postawił stopy na podłodze i przy pomocy
Angeli podniósł się z sofy. Rozejrzał się nieprzytomnie
po pokoju.
- Miałem torbę i laptopa...
- Są już na górze, Jimmy znalazł je przed domem na
schodach. Nie martw się o nic i chodź ze mną. -Wzięła
go mocno pod ramię i powoli ruszyli na górę. - Świetnie
sobie radzisz, brawo. - Schodek po schodku w żółwim
tempie dotarli na piętro. - No widzisz, udało się.
Powiedz, Michael, na pewno nic cię nie boli? Mam
Strona 17
22 Sharon De Vita
na myśli, czy nie jesteś połamany albo może masz ja-
kieś silne bóle, gdzieś w środku. Zastanów się...
- Cały jestem obolały - zamruczał - ale nie w tym
sensie. Nie, nie sądzę, żeby coś było naprawdę nie tak.
- Nie kręci ci się w głowie?
- Trochę się kręci, ale nie jakoś wyjątkowo.
- Pytam, bo przygotowałam ci gorącą kąpiel. Dobrze
by ci zrobiła, ale tylko wtedy, jeśli nie dolega ci nic po-
ważnego. Chodź, zaprowadzę cię do łazienki. Wuj ci
trochę pomoże. Dasz radę?
- Taaa... myślę, że dam - wyszeptał, choć miał wra-
żenie, że wciąż jest jednym wielkim soplem lodu, a nogi
miał jak z ołowiu. Nadal nie był w stanie szerzej otworzyć
oczu, bo bardzo raziło go światło, ale nawet przez te
wąskie szparki zdołał dostrzec, że jego anioł jest de-
likatny i kruchy i ma piękne, spływające na ramiona
bujne loki. Zdołał je musnąć leciutko policzkiem. Boże,
jakie były jedwabiste i jak cudownie pachniały! Zda-
wało mu się to tak bardzo nierealne, że uznał to za sen.
Ale jakże cudowny! Gdyby tylko miał więcej siły, wsu-
nąłby palce w te loki i napawał się ich delikatnym za-
pachem i niepojętą wprost miękkością.
- Czy ja śnię? A może naprawdę jesteś aniołem?
-zapytał z błogim uśmiechem, spoglądając na nią spod
przymrużonych powiek.
Aż się cała wzdrygnęła. Nie spodziewała się takiego
natarcia.
- Nie, ale mam na imię Angela. - Zaśmiała się nie
co nerwowo.
-Jesteś... jesteś moim aniołem stróżem - szepnął
Strona 18
Mała swatka 23
i pochylił się, żeby dotknąć jej ust, zaskakując tym sa-
mego siebie.
Chciała się cofnąć, ale nie mogła, bo Michael wspie-
rał się na niej, próbując utrzymać równowagę. Miał
wyjątkowo delikatne usta i takie zmysłowe, że aż ugię-
ły się pod nią kolana.
Spojrzał na nią zmieszany, w obawie, że zobaczy w
jej oczach wrogość, ale tak nie było.
- Tak, jesteś moim aniołem - powtórzył wolno i tylko
nie rozumiał, dlaczego ta myśl napawała go tak
wielkim przerażeniem.
Strona 19
ROZDZIAŁ DRUGI
Ktoś był w jego pokoju. Michael zdążył się zaledwie
ogolić i wziąć prysznic, gdy usłyszał kroki w przyle-
gającym do łazienki pomieszczeniu, w którym spędził
noc. Prędko się wytarł i włożył dżinsy, które uprane,
wysuszone i starannie uprasowane znalazł na oparciu
krzesła.
Uchylił drzwi i dopiero po chwili dostrzegł małego
intruza. Była to dziewczynka, mogła mieć pięć, może
sześć lat, i do złudzenia przypominała anioła, którego
od wczoraj miał nieustannie przed oczami. Taka słodka
miniaturka. Jedyną różnicę stanowiły okulary, ciemne i
okrągłe, przez co mała wyglądała trochę jak wystra-
szona sowa. Przypominała mu, pewnie przez ten nosek
z piegami i wielkie, niemal okrągłe oczy, szmacianą lal-
kę, ulubioną zabawkę wszystkich małych dziewczynek.
Nie była jednak z natury łagodna i cicha, lecz zadzior-
na i ciekawska.
- Cześć. - Otworzył szerzej drzwi.
Podskoczyła z przerażenia.
- Przestraszyłeś mnie! - zawołała z pretensją w gło
sie. - Myślałam, że śpisz.
Michael uśmiechnął się szeroko.
Strona 20
Mała swatka 25
- Nie chciałem, przykro mi. Właściwie to ty mnie
przestraszyłaś.
- Tak? - Wyraźnie sprawiło jej to przyjemność. - Też
nie chciałam. Nazywam się Emma, a ty?
- Michael. - Wyciągnął do niej rękę.
Ucieszył ją ten gest.
- Ale jesteś duży! - Przechyliła głowę, by lepiej mu
się przyjrzeć. - Naprawdę duży - powtórzyła z podzi
wem. - I masz rozbitą głowę.
Uniósł rękę do czoła. Na szczęście tępy ból, który
tak bardzo dokuczał mu wczoraj wieczorem, złagod-
niał trochę. Pokiwał głową.
- Boli? - zapytała ze współczuciem. - Ja też mam
kuku, o tu. Popatrz! - Uniosła sukienkę i pokazała mu
zdarte kolano. - Chodzę do zerówki i upadłam na ko-
rytarzu. W przyszłym roku idę do pierwszej klasy, ale
wcale się z tego nie cieszę...
- Dlaczego? Poznasz nowe koleżanki i na pewno bę-
dzie ci tam dobrze.
- No tak, ale będę tęskniła za mamą i za wujem, no i
za MacKenziem i Mahoneyem, bo to są moi najlepsi
przyjaciele na całym świecie. A ty skąd jesteś? Mama
prosiła, żebym nie zawracała ci głowy. Czy ja zawra-
cam ci głowę?
- Ojej, tyle pytań naraz, że nie mogę się połapać. Aż
mi się w głowie kręci! - zaśmiał się Michael. Co za
urocza istotka i jaka bezpośrednia, pomyślał.
- Czemu?
- Ale co czemu?
Ruszyła z zaciekawieniem po pokoju, wszystkiego