Eisenhorn 01 - Xenos - ABNETT DAN

Szczegóły
Tytuł Eisenhorn 01 - Xenos - ABNETT DAN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Eisenhorn 01 - Xenos - ABNETT DAN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Eisenhorn 01 - Xenos - ABNETT DAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Eisenhorn 01 - Xenos - ABNETT DAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Prolog Eisenhorn 01 - Xenos Zastrzezona dokumentacja, dostep wylacznie dla upowaznionych osob Nazwa pliku 112:67B:AA6:XadDziekuje, inkwizytorze Dokumentacja zostala udostepniona Zapis werbalny dokumentu video Lokalizacja: Maginor Data: 239.M41 Zapis wydobyty z modulu rejestracji video serwitora, odtworzony w formie werbalnej przez Savanta Eledixa z Ordo Hereticus w archiwum Inkwizycji na Fibos Secundus, 240.M41 [poczatek zapisu video] Ciemnosc. Odlegle dzwieki ludzkiego cierpienia. Rozblyski swiatla [prawdopodobnie plomienie wylotowe broni]. Dzwiek pospiesznego przemieszczania sie. Zrodlo zapisu porusza sie arytmicznie, skacze. W zblizeniu widac kamienne sciany. Kolejny rozblysk swiatla, silniejszy, blizszy. Krzyk bolu [zrodlo nieznane]. Ekstremalnie silny rozblysk [utrata zapisu video na czas 2 minut i 38 sekund, w tle nierozpoznawalny zapis audio]. Ponowna czytelna rejestracja obrazu. Mezczyzna [obiekt A] w dlugich szatach krzyczy przebiegajac obok zrodla zapisu [niemozliwa translacja wypowiedzi]. Obraz otoczenia: ciemne kamienne sciany [podziemia? grobowiec?] Tozsamosc A nieznana [zapis video uchwycil jedynie czesc jego profilu]. Zrodlo zapisu przemieszcza sie tuz za A. Obiekt A zdejmuje mlot mocy z petli zawieszonej pod szata. Zblizenie obrazu na dlonie A zaciskajace sie na uchwycie mlota. Obraz sygnetu Inkwizycji. Obiekt A odwraca sie w strone zrodla zapisu [twarz ukryta w polmroku]. Obiekt A mowi: Glos [A] - Szybciej! Szybciej, w imie wszystkiego, co swiete! Ruszcie sie i [wypowiedz zagluszona hukiem wystrzalu] te przekleta bestie! Kolejne rozblyski swiatla, jednoznacznie zidentyfikowane jako wystrzaly z broni laserowej. Antyoslepiacz zrodla zapisu nie dziala poprawnie [obraz staje sie nieczytelny na czas 14 sekund, nastepnie powoli powraca wizja]. Przejscie przez kamienne drzwi wiodace do przestronnej komnaty. Budulec to szary kamien w formie regularnych blokow. Zrodlo zapisu przystaje. W przejsciu leza ciala, kolejne sa widoczne w glebi polozonych za wejsciem schodow. Na zwlokach widac powazne obrazenia, wrecz zmiaz-dzenia. Podloga mokra od krwi. Glos [A?] - Gdzie jestescie? Gdzie jestescie? Pokazcie sie! Zrodlo zapisu ponownie sie przemieszcza. Dwa ludzkie ksztalty poruszaja sie po lewej stronie kamery [zwolniony odczyt zapisu ujawnia, ze pierwszy z nich [obiekt B] jest mezczyzna w wieku okolo czterdziestu lat, silnie zbudowanym, noszacym kamizelke kuloodporna Imperialnej Gwardii bez insygniow jednostki ani identyfikatora, posiadajacym ceche charakterystyczna w postaci licznych blizn na twarzy [starych], trzymajacym w rekach ciezki karabin maszynowy z tasmowym podajnikiem; drugi ksztalt [obiekt C] to kobieta w wieku okolo dwudziestu pieciu lat, szczupla, o niebieskawym pigmencie skory, tatuaze i pancerz osobisty zdradzaja przynalez-nosc do Kultu Smierci Morituri, w reku trzyma miecz mocy [szacunkowa dlugosc ostrza 45 cm]]. Obiekty B i C przemieszczaja sie poza pole rejestracji zrodla zapisu. Kamera zwraca sie w ich strone Obraz B i C zaangazowanych w nagla konfrontacje z uzyciem broni bialej w nizszej czesci schodow. Przeciwnicy to szesciu ludzi posiadajacych implanty bojowe, dwa mutanty i trzej ofensywni serwitorzy [patrz zalacznik w formie pliku graficznego]. B strzela z karabinu maszynowego [wystrzaly zagluszaja reszte dzwiekow otoczenia]. Dwaj heretycy czystej ludzkiej krwi zostaja usmierceni strzalami ciezkiego kalibru [dym wydzielany przez rozgrzana bron czesciowo zakloca czytelnosc obrazu]. Obiekt C pozbawia cieciem glowy jednego mutanta, skacze do przodu [brak zapisu wizualnego tego manewru, odtworzono go na podstawie sciezki dzwiekowej] i przebija ostrzem kolejnego heretyka. Zrodlo zapisu przemieszcza sie w dol schodow. Glos [nieznany] - Maneesha! Z lewej, z lewej... Zrodlo zapisu rejestruje obraz obiektu C trafionego kilkakrotnie z broni energetycznej. Obiekt C miota sie konwulsyjnie, po czym zostaje rozczlonkowany w efekcie otrzymanych ran postrzalowych. Zarejestrowany przez kamere obraz ulega znieksztalceniu wskutek unoszacej sie w powietrzu mgiel mgielki powstalej z ludzkiej krwi [obiektyw kamery zostaje oczyszczony]. Obiekt B wchodzi w pole rejestracji urzadzenia, krzyczy, strzela z karabinu maszynowego. Rejestracja ognia krzyzowego z broni laserowej [obraz nieczytelny]. [Brak zapisu video, sciezka dzwiekowa zawiera szereg komunikatow slownych wydanych przez rozne osoby, posrod nich wiele wypowiedzianych krzykiem]. [Obraz ponownie staje sie czytelny]. Obiekt A znajduje sie tuz przed zrodlem zapisu, wbiegajac do duzej komnaty oswietlonej lampami chemicznymi [twarz mezczyzny zostaje podswietlona na czas 0.3 sekundy]. Obiekt A pozytywnie zidentyfikowany jako inkwizytor Hetris Lugenbrau. Lugenbrau - Quixos! Quixos! Wszystko rozstrzygniemy ostrzem miecza i swietym plomieniem. Chodz, ty potworze! Chodz tu, sukinsynu! Glos [nieznany] - Jestem tutaj, Lugenbrau. Kharnagar czeka. Lugenbrau [A] wychodzi poza pole rejestracji kamery. Zrodlo zapisu wykonuje obrot. Kamera rejestruje szereg cial lezacych na posadzce [analiza przeprowadzona na podstawie stopklatek pozwala zidentyfikowac pozostalosci obiektu B lezace posrod dziewieciu zarejestrowanych na tasmie zwlok]. [Obraz staje sie nieczytelny na czas 1 minuty i 7 sekund. W tle slychac glosne dzwieki sugerujace toczaca sie walke]. [Obraz powraca]. Lugenbrau jest czesciowo widoczny na krawedzi obiektywu kamery po lewej stronie, zaangazowany w bezposrednia konfrontacje. Poswiata emitowana przez uderzenie wymierzone mlotem mocy pali sie przez kilka sekund na ekranie wyswietlacza [obraz znieksztalcony]. Zrodlo zapisu koncentruje sie na Lugenbrau. Inkwizytor zaangazowany w walke z niezidentyfikowanym przeciwnikiem. Antagonisci poruszaja sie zbyt szybko, by mozna bylo pozytywnie potwierdzic tozsamosc przeciwnika Lugenbrau. Ludzkie sylwetki [przypuszczalnie czlonkowie swity inkwizytora] pojawiaja sie w prawej czesci obiektywu kamery. Glowy sylwetek eksploduja. Sylwetki padaja na posadzke. [Oslepienie urzadzenia rejestrujacego. Obraz nieczytelny. Nieznany czas braku zapisu wizualnego]. [Obraz powraca, jest silnie zaklocony]. Widoczne rykoszety na scianach pomieszczenia. Zrodlo zapisu wykonuje zblizenie obrazu. Zrodlo zapisu rejestruje postac inkwizytora Lugenbrau walczacego z niezidentyfikowanym przeciwnikiem [kleby dymu silnie ograniczaja widocznosc]. Konfrontacja jak poprzednio jest zbyt szybka, by mozna bylo potwierdzic tozsamosc nieprzyjaciela. Pulsujaca struga swiatla [prawdopodobnie bron biala] przebija Lugenbrau. Obraz podskakuje [czesc obrazu ulega rozmazaniu]. Lugenbrau ulega spopieleniu [ponownie calkowity zanik obrazu]. [Pauza / brak zapisu przez nieznany okres czasu]. [Obraz powraca]. Zblizenie kamery na twarz spogladajaca w strone zrodla zapisu. Tozsamosc postaci nieznana [obiekt D]. Obiekt D jest klasycznie przystojny, usmiecha sie. Ma pozbawione wyrazu oczy. Glos [D] - Witaj, mala istoto. Jestem Cherubael. Jaskrawy rozblysk swiatla. Przerazliwy krzyk [prawdopodobnie glos zrodla zapisu]. [Obraz znika. Koniec tasmy]. 1 Rozdzial I Zimne przybycie. Smierc w hibernacyjnych grobowcach. Kilka purytanskich refleksji. Scigajac recydywiste Murdina Eyclone dotarlem na Hubris w czasie Uspienia roku 240.M41 wedle kalendarza imperialnego.Uspienie trwa przez jedenascie miesiecy skladajacych sie na liczacy dwadziescia jeden miesiecy cykl roczny planety. W okresie tym jedyne zywe istoty stapajace po tym swiecie to Straznicy odziani w ogrzewane kombinezony i dzierzacy latarnie, patrolujacy dzielnice hibernacyjnych swiatyn. Wewnatrz lodowatych budowli wzniesionych z bazaltu i ceramitu mieszkancy Humbrisu spali oczekujac w swych pokrytych szronem sarkofagach na nadejscie Odwilzy, okresu przejsciowego pomiedzy Uspieniem i Zyciem. Nawet powietrze sprawialo wrazenie zestalonego lodu. Szron pokrywal gruba warstwa monumentalne krypty, a twarda lodowa skorupa skula bezkres rownin calego swiata. Wysoko w gorze gwiezdne konstelacje blyszczaly na pograzonym w wielomiesiecznych ciemnosciach niebosklonie. Jednym z tych migoczacych punktow bylo slonce Hubrisu, niezwykle teraz odlegle. Do chwili przejscia cyklu rocznego w okres Odwilzy slonce ponownie mialo przeistoczyc sie w gorejaca zyciodajna gwiazde. Kiedys mialo stac sie plonaca na niebie kula ognia, teraz bylo zaledwie iskierka w ciemnosciach kosmosu. Kiedy moj wahadlowiec podchodzil do ladowania w Miescie Swiatynnym, zalozylem na siebie ogrzewany kombinezon i kilka warstw cieplej bielizny, ale mimo to wciaz dotkliwie odczuwalem przenikajace mnie zimne dreszcze. Lzawily mi oczy, a same lzy niemal natychmiast zamarzaly na policzkach i nosie. Pamietajac przygotowany przez mojego savanta raport poruszajacy kwestie kulturowe i klimatyczne Hubrisu szybko opuscilem przylbice ochronnego helmu. Poczulem jak cieple powietrze zaczyna krazyc pod zakrywajaca twarz plastikowa maska. Straznicy, uprzedzeni o moim przybyciu za pomoca astropatycznych przekazow, oczekiwali na krancu plyty ladowiska. Ich trzymane na dlugich uchwytach latarnie swiecily jasno posrod ciemnosci mroznej nocy, a blask ten mieszal sie z klebami pary wydzielanej przez wywietrzniki ich ogrzewanych kombinezonow. Uklonilem sie i pokazalem ich dowodcy moja odznake. Sniezny slizgacz juz czekal - dwudziestometrowy ostronosy pojazd koloru rdzy poruszajacy sie na plozach oraz wyposazonych w kolce tylnych kolach. Kiedy wyjezdzalismy z ladowiska, spojrzalem przez ramie dostrzegajac niknace w mroku swiatla pozycyjne i przywodzaca na mysl sztylet sylwete mojego wahadlowca. Pokrywajace tylne opony kolce wyrzucaly w powietrze tuman rozbitego lodu tworzac za pojazdem miniaturowa sniezyce. Rozswietlony reflektorami krajobraz sprawial odstreczajace, zimne wrazenie. Jechalem z Lores Vibben i trzema Straznikami w kabinie rozjasnianej jedynie szmaragdowa poswiata pokladowych instrumentow. Termowentylatory wbudowane w podstawy foteli tloczyly do wnetrza slizgacza gorace powietrze. Jeden ze Straznikow podal Vibben elektroniczny notes. Przesunela pobieznie wzrokiem po jego wyswietlaczu i przekazala urzadzenie w moje rece. Uswiadomilem sobie, ze moja przylbica wciaz jest opuszczona. Podnioslem ja i zaczalem obmacywac kieszenie w poszukiwaniu okularow. Z lekkim usmieszkiem na ustach Vibben wyjela okulary z niewielkiej kieszonki w swym plaszczu. Wymamrotalem podziekowanie, zalozylem okulary na nos i zaglebilem sie w lekturze. Konczylem wlasnie ostatni akapit tekstu, kiedy slizgacz zahamowal i zatrzymal sie w miejscu. - Grobowiec Dwa-Dwanascie - oswiadczyl jeden ze Straznikow. Wysiedlismy opuszczajac ponownie na twarze przylbice helmow. Niesione wiatrem platki sniegu lsnily niczym wielkie klejnoty posrod czerni nocy rozjasnianej snopami reflektorow slizgacza. Slyszalem juz wczesniej o zimnie przenikajacym cialo do kosci. Niech Imperator uchroni mnie przed ponownym doswiadczeniem tego potwornego uczucia. Kasajacy, paralizujacy chlod zdawal sie miec wrecz namacalne ksztalty. Kazdy miesien mego ciala protestowal rozpaczliwie przeciwko tak ekstremalnie niskiej temperaturze. Niemal stracilem czucie w rekach, otepialy umysl rowniez odmawial posluszenstwa. Niedobrze, bardzo niedobrze. Grobowiec Dwa-Dwanascie byl budowla hibernacyjna wzniesiona na zachodnim krancu wielkiej Alei Imperialnej. W jego wnetrzu spalo dwanascie tysiecy stu czterdziestu dwoch czlonkow arystokratycznej elity rzadzacej Hubrisem. Ruszylismy w kierunku budowli wspinajac sie po czarnych, pokrytych warstwa lodu schodach. Zatrzymalem sie na chwile. -Gdzie sa Straznicy tego grobowca? - zapytalem. -Wykonuja obchod - padla krotka odpowiedz. Rzucilem okiem na Vibben i pokrecilem glowa. Wsunela dlon pod swoj futrzany plaszcz. -Wiedza o naszym przybyciu? - zapytalem ponownie - Wiedza, ze chcemy sie z nimi spotkac? -Sprawdze to - oswiadczyl Straznik, ktory w slizgaczu wreczyl nam elektroniczny notes. Ruszyl w gore schodow, a fosforowa latarnia w jego rece kolysala sie rytmicznie rzucajac wokol biala poswiate. Pozostali dwaj wartownicy pograzyli sie we wlasnych myslach. Przywolalem ruchem dloni Vibben nakazujac jej udanie sie wraz ze mna sladami dowodcy naszej eskorty. Znalezlismy go na dolnym tarasie grobowca, gapiacego sie w niemym milczeniu na zamarzniete ciala czterech Straznikow. Lezace przy zwlokach latarnie wciaz palily sie slabym rachitycznym blaskiem. -Co...? - zdolal wykrztusic przez scisniete groza gardlo. -Wycofaj sie stad - rozkazala Vibben i wyjela spod ubrania bron. Maly szmaragdowy run sygnalizujacy odbezpieczenie mechanizmu spustowego palil sie w ciemnosci. Wyciagnalem z pokrowca wlasne ostrze, wlaczylem je. Miecz zaczal mruczec basowo. Poludniowe wejscie do grobowca bylo otwarte, zza wielkich hermetycznych wrot saczyla sie zlota poswiata. Moje najgorsze podejrzenia szybko stawaly sie rzeczywistoscia. Weszlismy do srodka budowli, Vibben omiatala nasze flanki lufa swej broni. Korytarz byl szeroki, o wysokim suficie. Oswietlaly go zawieszone na scianach chemiczne lampy. Wdzierajacy sie z zewnatrz chlod zaczynal juz inkrustowac biala warstewka lodu wypolerowane bazaltowe plyty. Kilka metrow za drzwiami nastepny Straznik lezal nieruchomo w kaluzy krzepnacej krwi. Przeszlismy cicho nad jego cialem. Po obu stronach korytarza pojawily sie szerokie sale wiodace do pomieszczen hibernacyjnych. Gdziekolwiek nie zwrocilbym wzroku, widzialem rzedy pokrytych lodem komor zapelniajacych bazaltowe aule. Czulem sie jakbym przemierzal wnetrze gigantycznej krypty. Vibben skrecila bezszelestnie w prawa odnoge korytarza, ja wybralem lewa. Musze przyznac, ze bylem podekscytowany perspektywa zamkniecia sprawy ciagnacej sie od szesciu lat. Eyclone wymykal mi sie przez pelne szesc lat! Studiowalem jego akta kazdego dnia, a kazdej nocy widzialem w snach przekleta twarz. Teraz moglbym przysiac, ze czulem zapach tego czlowieka. Podnioslem przylbice helmu. Z sufitu kapala woda - woda powstala ze stopionego lodu. W grobowcu wyraznie podnosila sie temperatura. Niektore z rozmazanych sylwetek widocznych za plastikowymi pokrywami komor hibernacyjnych zaczynaly poruszac sie ospale. Zbyt wczesnie! O wiele za wczesnie! Pierwszy czlowiek Eyclone wpadl na mnie z zachodniej strony w chwili, gdy dostalem sie na niewielkie skrzyzowanie korytarzy. Uskoczylem z mieczem energetycznym w dloni i cialem go ukosnie w bok szyi, zanim zdazyl podniesc na mnie swoj oskard do kruszenia lodu. Drugi wychynal z poludniowej strony, trzeci z wschodniej. Za nimi tloczyli sie nastepni. Wielu nastepnych. Wir blyskawicznych unikow. Walczac zaciekle uslyszalem dzika kanonade w grobowcu na prawo od mojej pozycji. Vibben wpadla w klopoty. -Eisenhorn! Eisenhorn! - w zawieszonym przy uchu komunikatorze sly szalem jej zdyszany glos. Zwinalem sie w polobrocie i cialem mieczem. Moi przeciwnicy nosili na sobie ogrzewane kombinezony, w rekach trzymali narzedzia do kruszenia lodu swietnie sprawdzajace sie w roli podrecznej broni. Ich oczy byly zimne i wyprane z wszelkich uczuc. Chociaz poruszali sie szybko i zwinnie, cos nienaturalnego w ich ruchach pozwalalo wnioskowac, ze atakowali mnie bezwolnie, dzialajac na niemy rozkaz. Energetyczny miecz, starozytna bezcenna bron poblogoslawiona przez samego Provosta z Inxu, zawirowal w mojej dloni. Wykonujac piec plynnych ruchow zabilem ich wszystkich, ale krwawa mgielka jeszcze przez chwile unosila sie w powietrzu. -Eisenhorn! Odwrocilem sie i pobieglem. Pod moimi butami rozpryskiwala sie woda sciekajaca po scianach i tworzaca na posadzce wielkie kaluze. Z przodu dobiegly kolejne strzaly. I przeciagly krzyk. Znalazlem Vibben lezaca twarza w dol na oblej tubie chlodziarki. Zamarznieta krew dziewczyny przykleila ja do lodowatego ceramitu urzadzenia. Osmiu ludzi Eyclone spoczywalo nieruchomo na posadzce. Pistolet leza 2 zal tuz przy wyciagnietej desperacko dloni Vibben, tuz za czubkami jej rozwartych palcow. Zuzyta bateria wysunela sie czesciowo z magazynka.Mam czterdziesci dwa lata, co wedlug standardow Inkwizycji oznacza, ze jestem stosunkowo mlodym czlowiekiem. Przez cale swe zycie pracowalem na opinie osoby zimnej i nieczulej. Niektorzy zarzucali mi, ze jestem bezlitosny czy nawet okrutny. Mylili sie. Nie sa mi obojetne ludzkie emocje ani glebsze uczucia. Posiadam jednak silna wole, co moi przelozeni postrzegaja za godna szacunku zalete. W trakcie mej kariery sila ta pozwalala mi umacniac charakter chroniac go przed zalamaniem sie w obliczu calego zla wszechswiata. Uczucia psychicznego bolu, strachu czy zalu zawsze byly dla mnie luksusem, ktorego nader czesto musialem sobie odmawiac. Lores Vibben pracowala ze mna od pieciu i pol roku. W okresie tym dwukrotnie uratowala mi zycie. Postrzegala sie za moja asystentke i przyboczna strazniczke, w rzeczywistosci jednak bardziej byla zaufana powier-niczka i towarzyszka broni. Kiedy przyjmowalem ja na sluzbe w klanowych slumsach Tornishu, robilem to przez wzglad na jej umiejetnosci bitewne i agresywny charakter. Szybko nauczylem sie cenic na rowni z tymi cechami rowniez jej bystry umysl, poczucie humoru i zywa inteligencje. Patrzylem przez krotka chwile na nieruchome cialo. Nie jestem pewien, czy wyszeptalem wtedy jej imie. * * * * * Wylaczylem zasilanie miecza i wsuwajac ostrze z powrotem do pokrowca zawrocilem w kierunku cieni zalegajacych pod odlegla sciana komory hibernacyjnej.Nie slyszalem nic procz odglosu coraz silniejszego kapania wody. Wyjalem z kabury pod lewa pacha pistolet, odbezpieczylem go i wlaczylem komunikator. Eyclone bez watpienia monitorowal wszystkie transmisje radiowe nadawane w obrebie kompleksu Dwa-Dwanascie, totez uzylem Glossi, werbalnego kodu informacyjnego znanego wylacznie czlonkom mojego zespolu. Wiekszosc inkwizytorow posiada wlasne sekretne formy komunikacji werbalnej, czasami bardzo zaawansowane. Glossia, opracowana przeze mnie dziesiec lat temu, przerodzila sie w bardzo zlozony jezyk, ktory stale rozwijal sie w organiczny sposob w trakcie prac zespolu. -Ciern zyczy sobie Aegisa, gwaltowne bestie w dole. -Aegis, powstaje, kolory przestrzeni - odpowiedzial natychmiast w ocze kiwany przeze mnie sposob Betancore. -Rozany Ciern, obfity, polksiezyc blasku plomieni. Chwila milczenia. -Polksiezyc blasku plomieni? Potwierdz. -Potwierdzam. -Sciezka brzytwa delphus! Wzor kosci sloniowej! -Wzor odrzucony. Wzor zasadniczy. -Aegis, powstaje. Wylaczylem komunikator. Betancore byl juz w drodze. Przyjal wiesci o smierci Vibben z profesjonalnym chlodem. Ufalem, ze tragedia ta nie wplynie negatywnie na jego dzialanie. Midas Betancore byl pobudliwym goraco-krwistym czlowiekiem i te wlasnie cechy budzily zarowno spora czesc mej sympatii do niego jak i czesty niepokoj. Wyslizgnalem sie spomiedzy mroku pomieszczenia z gotowa do uzycia bronia. Byl to pistolet marki Scipio, uzywany przez oficerow marynarki kosmicznej, o chromowanej obudowie i rekojesci wylozonej koscia sloniowa. Czulem wyraznie jego ciezar w okrytej rekawica dloni. Magazynek miescil dziesiec oblych pociskow ciezkiego kalibru. Cztery zapasowe magazynki trzymalem w kieszeni plaszcza. Nie potrafilem sobie przypomniec, jak wlasciwie wszedlem w posiadanie tego pistoletu. Byl moja wlasnoscia od kilku lat. Pewnej nocy, trzy lata temu, Vibben zdjela z rekojesci broni starte ceramitowe nakladki z wizerunkiem Imperialnego Orla oraz mottem marynarki, po czym zastapila je wlasnorecznie wykonanymi nakladkami z kosci sloniowej. W sposob powszechnie przyjety na Tornishu raczyla poinformowac mnie o calej sprawie dopiero dnia nastepnego, oddajac mi przerobiony pistolet. Nowe nakladki byly szorstkie i doskonale trzymaly sie dloni. Na kazdej z nich widnial plaskoryt przedstawiajacy ludzka czaszke przebita cierniem rozy, przechodzacym przez jeden z oczodolow. Z czubka ciernia kapaly drobinki krwi. Vibben przykleila do rytu malutkie kamienie karminu majace symbolizowac krople krwi. Pod czaszka widnialo moje imie wyrysowane na zwoju pergaminu. Smialem sie odbierajac z jej rak pistolet. Pozniej wielokrotnie bylem zbyt zaklopotany noszaca gangsterskie emblematy bronia, aby z niej skorzystac w trakcie akcji. Dopiero teraz, kiedy Vibben juz nie zyla, uswiadomilem sobie w pelni zaszczyt, jaki w formie tego prezentu spotkal mnie z jej strony. Obiecalem sobie w myslach: zabije Eyclone z tej wlasnie broni. Jako oddany sluga Jego Wysokosci Boskiego Imperatora oraz Inkwizycji jestem calym sercem zwiazany z nurtem filozofii amalathianskiej. Dla reszty imperialnego spoleczenstwa nasza organizacja sklada sie z rzeszy identycznych osobnikow - inkwizytor to inkwizytor, postac uosabiajaca strach i wladze. Wielu poczuloby zdumienie wiedzac, ze Inkwizycja sama rozdarta jest przez zwalczajace sie wzajemnie obozy polityczne. Wiedzialem, ze wiedza taka zaskoczyly Vibben. Poswiecilem kiedys jeden dlugi wieczor na wyjasnienie jej zawilych roznic pomiedzy roznymi ideologiami wyznawanymi w strukturach naszej organizacji. Nie zdolalem wylozyc tych faktow w dostatecznie zrozumialy sposob. Tlumaczac w ogromnym skrocie sedno sprawy nalezy wyjasnic, ze czesc inkwizytorow jest purytanami, czesc zas radykalami. Purytanie wierza w niezmiennosc tradycyjnej roli Inkwizycji i walcza z wszelkimi przejawami zagrozenia dla Imperium, zwlaszcza zas triumwiratem zla: obcymi, mutantami i demonami. Wszystko, co kloci sie z naukami Ministorum i litera Prawa Imperialnego zwraca baczna uwage purytanskiego inkwizytora. Upor, konserwatyzm, bezwzglednosc... oto jego przymioty. Radykalowie uwazaja, ze dzialanie dla dobra Imperium usprawiedliwia wykorzystanie wszelkich metod i narzedzi. Niektorzy z nich, jak mi sie wydaje, prowadza badania nad zakazana wiedza i natura samej Osnowy, chcac wykorzystac Chaos przeciwko niemu samemu i innym wrogom ludzkosci. Slyszalem takie argumenty dostatecznie czesto. Budza moja odraze. Przekonania radykalow nosza w sobie pietno herezji. Jestem purytaninem z powolania i Amalathianinem z wyboru. Brutalnie proste zalozenia filozofii monodominacyjnej czesto budzily moje zaciekawienie i czesciowa akceptacje, jednak nigdy nie przyjalem jej za swoj wyznacznik zycia ze wzgledu na razacy brak subtelnosci dzialania. Amalathianie wzieli swa nazwe od konklawy na Mount Alamath. Nasza misja jest utrzymanie za wszelka cene status quo Imperium, totez pracujemy ustawicznie nad identyfikacja i prewencyjna eliminacja wszystkich osob i organizacji mogacych zachwiac lad spoleczny mocarstwa. Wierzymy w sile wyplywajaca z jednosci. Zmiany sa najwiekszym wrogiem porzadku. Uwazamy, ze boski Imperator posiada swoj tajemny plan, my zas musimy utrzymac jednosc mocarstwa do chwili, w ktorej smiertelnicy poznaja szczegoly tego planu. Tropimy wewnetrzne rozlamy i zatargi i eliminujemy je sukcesywnie, jednakze wielka ironia okazuje sie fakt, ze wlasnie nasza formacja nader czesto ulega podzialom na rozne frakcje zwalczajace sie wzajemnie, nie tylko politycznymi metodami. Jestesmy sprezystym kregoslupem Imperium, jego przeciwcialami, zwalczajacymi choroby, szalenstwo, obrazenia, infekcje. Nie sadze, by istniala sluzba bardziej odpowiedzialna od tej, nie sadze, bym mogl byc w zyciu kims innym niz inkwizytorem. Zatem wiecie juz o mnie sporo. Gregor Eisenhorn, inkwizytor, purytanin, Amalathianin, wiek czterdziesci dwa lata, pelnoprawny inkwizytor od lat osiemnastu. Jestem wysoki, dobrze zbudowany w ramionach, wytrzymaly, inteligentny. Opowiedzialem juz o swojej samokontroli i silnej woli, poznaliscie rowniez ma bieglosc w poslugiwaniu sie orezem. Coz jeszcze moge rzec? Czy jestem gladko ogolony? Rzecz jasna! Mam ciemne oczy i geste czarne wlosy. Te akurat cechy niewiele znacza. Zblizcie sie, a opowiem wam, jak zabilem Eyclone. 3 Rozdzial II Przebudzenie sniacych. Gniew Betancore. Objasnienia Aemosa. Przemykalem wsrod polmroku grobowca starajac sie czynic jak najmniej halasu. Przerazajacy dzwiek narastal w chlodnych korytarzach grobowca hibernacyjnego Dwa-Dwanascie. Piesci i stopy uderzajace szalenczo w pokrywy kapsul kriogenicznych. Zduszone zawodzenie. Chrapliwe pomruki.Sniacy w grobowcu ludzie powracali do zycia, ich oslabione spiaczka hibernacyjna ciala tkwily uwiezione w ciasnych klatkach komor. Tym razem ich przebudzenia nie oczekiwala straz honorowa, nie bylo lekarzy gotowych zaaplikowac arystokratycznym organizmom plyny odzywcze czy dozylne stymulatory. Dzieki zbrodniczym machinacjom Eyclone dwanascie tysiecy stu czterdziestu dwoch czlonkow elity wladz Hubrisu zostalo wyrwanych ze spiaczki w srodku okresu mroznego Uspienia, bez odpowiedniego nadzoru i opieki medycznej. Zdawalem sobie sprawe z losu, jaki czekal tych ludzi w przeciagu najblizszych minut. Probowalem przypomniec sobie blyskawicznie wszystkie informacje przygotowane przez mojego savanta. W grobowcu znajdowal sie pokoj kontrolny, z ktorego moglbym przynajmniej odblokowac zamki komor i uwolnic tych nieszczesnikow. Tylko jaki mialo to sens? Bez wsparcia ekip medycznych ludzie ci i tak skazani zostali na smierc. A czas zmarnowany na poszukiwanie pokoju kontrolnego dawal Eyclone szanse ucieczki. Poslugujac sie Glossia poinformowalem Betancore o zaistnialej sytuacji i kazalem mu zaalarmowac Straznikow. Odpowiedzial mi po krotkiej chwili. Zespoly ratunkowe byly juz w drodze. Dlaczego? To pytanie wciaz nie dawalo mi spokoju. Dlaczego Eyclone usilowal zrobic cos takiego? Masowy mord nie byl czyms niezwyklym dla czciciela Chaosu, ale w tym przypadku wyczuwalem jakis ukryty motyw, dalece wykraczajacy poza smierc skazanych. Myslalem o tym przemierzajac korytarz w zachodnim skrzydle budowli. Dzikie odglosy stukania dobiegaly z wszystkich stron, a z odplywow kapsul wyciekaly kaskady wody zmieszanej z plynami organicznymi. Uslyszalem wystrzal. Z lasera. Wiazka energii przeciela powietrze na odleglosc dloni ode mnie i trafila prosto w pokrywe jednej z komor kriogenicznych. Desperacki lomot dobiegajacy z wnetrza tej kapsuly umilkl, a tryskajaca z odplywu woda przybrala natychmiast rozowa barwe. Wypalilem ze Scipio w glab szerokiego mrocznego korytarza. Odpowiedzialy mi dalsze dwa wystrzaly z broni laserowej. Chowajac sie za masywna kamienna kolumne oproznilem pociagnieciami spustu reszte magazynka, posylajac pociski na cala dlugosc ciemnej galerii. Luski spadaly z metalicznym szczekiem na posadzke. Nozdrza pelne mialem goracego zapachu kordytu. Wcisnalem sie glebiej pod oslone wymieniajac magazynek na pelny. W powietrzu syknelo jeszcze kilka laserowych wiazek. -Eisenhorn? Czy to ty? Eyclone. Od razu poznalem ten wysoki glos. Nie odpowiedzialem. -Jestes martwy, dobrze o tym wiesz, Gregor. Martwy jak wszyscy pozo stali. Martwy, martwy, martwy. Wyjdz stamtad i pozwol szybko to zakon czyc. Byl dobry, musze to przyznac. Moje nogi poruszyly sie kierowane mentalnym impulsem, gotowe przemiescic cialo na odkryta przestrzen korytarza. Eyclone zaslynal w tuzinie systemow swym psionicznym talentem i mesme-ryczna aura glosu. Jakze inaczej moglby zmusic do posluszenstwa tych pozbawionych wszelkich uczuc i emocji przybocznych? Ja jednak posiadalem podobne zdolnosci. I ustawicznie je cwiczylem. Bywaja chwile, kiedy trzeba ubiec sie do mentalnych sztuczek, by wywabic przeciwnika z kryjowki. Bywaja takie chwile, kiedy psionicznej mocy trzeba uzyc niby pistoletu przystawionego do ciala ofiary. Przyszedl taki czas. Skoncentrowalem sie i uspokoilem umysl. -Pokazcie sie pierwsi! Eyclone nie ulegl, ale tez wcale tego nie oczekiwalem. Podobnie jak ja mial za soba lata cwiczen w kontrolowaniu umyslu. W przeciwienstwie do dwojki swoich przybocznych. Pierwszy z nich wszedl na srodek galerii, z halasem ciskajac pod nogi laser. Scipio wyrwal mu wielka dziure w czole i przeszedl na wylot przez czaszke tworzac w powietrzu groteskowa rozowa mgielke. Drugi ochroniarz zakolysal sie chwiejnie, pojal swoj blad i zaczal strzelac. Jedna z wiazek przepalila rekaw mojego kombinezonu. Pociagnalem za spust pistoletu i Scipio podskoczyl z hukiem w mojej dloni. Pocisk trafil w twarz czlowieka ponizej nosa roztrzaskujac gorna szczeke, zmienil tor lotu i wyszedl bokiem czaszki. Trup runal bezwladnie na posadzke, wciaz kurczowo zaciskajac palce na spuscie broni. Laserowy karabin strzelal raz za razem penetrujac wiazkami energii pobliskie kapsuly. Metna woda, plyny ustrojowe i kawalki ceramitu pryskaly na wszystkie strony, a niektore ze zdlawionych krzykow przybraly znienacka na sile. Ponad krzykami pochwycilem uchem dzwiek pospiesznych krokow. Eyclone uciekal. Ruszylem w slad za nim, dlugimi mrocznymi korytarzami i salami, mijajac jedna kriogeniczna krypte za druga. Przerazajace skowyty, grzechot piesci o plastik... wciaz nie potrafie tego zapomniec, niech mnie Imperator wspomoze. Tysiace ogarnietych groza dusz budzacych sie po to, by stanac twarza w twarz z mekami powolnej smierci. Przeklety Eyclone. Przeklety po trzykroc. Wpadajac do trzeciej galerii dostrzeglem go w koncu, biegnacego druga galeryjka rownolegle do mnie. On rowniez mnie dostrzegl. Przekrecil sie w biegu i strzelil. Uskoczylem za jeden z filarow i wiazki laserowego pistoletu minely mnie tnac nieszkodliwie powietrze. Pochwycilem wzrokiem zaledwie krotki obraz: niskiego, krepego mezczyzne ubranego w brazowy ogrzewany kombinezon, z przystrzyzona brodka i oczach plonacych szalenstwem. Odpowiedzialem strzalem, ale Eyclone juz nie bylo. Uciekl. Pobieglem do najblizszego skrzyzowania korytarza, dostrzeglem na chwile jego sylwetke i wypalilem w jej kierunku. Spudlowalem. Przy wejsciu do nastepnej galerii przystanalem na moment ostroznie. Odczekalem chwile, zdjalem i odrzucilem wierzchni plaszcz. W grobowcu robilo sie cieplo i duszno. Kiedy uplynela kolejna minuta, a ja wciaz nie dostrzegalem sladu niebezpieczenstwa, ruszylem w glab galerii z gotowa do strzalu bronia. Zdolalem przejsc zaledwie dziesiec krokow, gdy Eyclone wychynal z polmroku kryjowki i zaczal do mnie strzelac. Umarlbym tej nocy, gdyby nie niezwykly zbieg okolicznosci. W momencie, gdy Eyclone naciskal spust, kilka kapsul nie wytrzymalo w koncu naporu miotajacych sie w srodku rezydentow i wyjacy, nadzy ludzie wpadli na srodek galerii drapiac powietrze rozwartymi szeroko palcami, wymiotujac, probujac cos dostrzec przez zaklejajaca oczy warstwe sluzu. Eyclone zastrzelil na miejscu trzech z nich, czwartego smiertelnie zranil. Gdyby nie ta nieoczekiwana zywa tarcza, to mnie spotkalby ten los. Pospieszny stukot butow na posadzce. Znow uciekal. Ruszylem biegiem w glab pomieszczenia przeskakujac nad cialami tych nieszczesnikow, ktorzy nieswiadomie uratowali mi zycie. Ranna rezydentka, naga kobieta w srednim wieku lezaca w zabarwionej krwia kaluzy wody, chwycila mnie rozpaczliwie za nogawke blagajac o pomoc. Wystrzelona przez Eyclone wiazka lasera przepalila na wylot jej korpus. Ogarnela mnie rozterka. Coup de grace oszczedzilby tej kobiecie meczarni, ale nie moglem tego dla niej zrobic. Po swym nieuniknionym przebudzeniu reszta arystokracji Hubrisu bez watpienia zazada szczegolowego sledztwa, a watpie, by ktos zrozumial wtedy kwestie strzalu litosci. Moglbym latami tkwic na tej planecie uwiklany w postepowania sadowe i procesy apelacyjne. Wyszarpnalem ubranie z jej uscisku i pobieglem dalej. Sadzicie, ze jestem slaby? A moze nienawidzicie mnie za zdecydowanie, z jakim przedkladam obowiazki inkwizytora ponad potrzeby umierajacej ofiary? Jesli slabosc mi zarzucacie, jestem gotow to zaakceptowac. Wciaz zdarza mi sie myslec o tej kobiecie i wciaz boli mnie swiadomosc, ze zostawilem ja sama w chwili smierci. Lecz jesli zywicie do mnie nienawisc, mowi to o was wiele... nie rozumiecie przeslania Inkwizycji. Nie posiadacie zelaznej woli. Moglem ja zabic i oszczedzic sobie pozniejszej zgryzoty, ale taki gest wspolczucia byc moze oznaczalby zarazem fiasko mojej misji. A ja zawsze musze myslec o tysiacach... byc moze nawet milionach potencjalnych ofiar skazanych na dalece gorsza zaglade wskutek mojej blednej decyzji. Czy to arogancja? Byc moze, lecz wowczas przyjac nalezy, ze to wlasnie arogancja jest najwieksza cnota Inkwizycji. Potrafilem bez zmruzenia oka zignorowac meki jednej osoby, aby za ich cene uratowac setki czy tysiace... Ludzkosc musi cierpiec, by zdolala przetrwac. To proste. Zapytajcie Aemosa, on wam to wytlumaczy. Mimo to wciaz snie czasami o tej kobiecie i jej krwi barwiacej gladkie plyty bazaltowej posadzki. Jesli potraficie, okazcie mi chociaz odrobine zrozumienia. 4 Przemierzalem biegiem rozlegle komnaty grobowca, ale po nastepnych dwoch galeriach musialem zwolnic. Setki rezydentow zdolaly wydostac sie z komor kriogenicznych i korytarze pelne byly cierpiacych ludzi. Staralem sie omijac ich tak szybko jak to tylko bylo mozliwe, wymykajac sie wyciaganym w moja strone rekom, przeskakujac nad cialami podrygujacymi kon-wulsyjnie na podlodze. Zgielk przerazonych glosow i jekow bolu niemal odbieral mi rozum. W powietrzu unosil sie gesty, duszny odor rozkladu i odchodow. Kilkakrotnie musialem wyszarpywac sie z ludzkiego uscisku.Pomimo tego przerazajacego tloku moj poscig w groteskowy sposob zostal ulatwiony. Co kilka metrow kolejny czlowiek lezal martwy lub umierajacy, ugodzony strzalami uciekajacych mordercow. Na koncu korytarza odnalazlem male metalowe drzwi prowadzace do wnetrza klatki schodowej pnacej sie w gore grobowca. Byly otwarte. Chemiczne lampy wiszace na scianach oswietlaly schody. Gdzies z gory dobiegly mnie odglosy strzalow, totez zaczalem wspinac sie pospiesznie z wysoko podniesiona lufa pistoletu, kontrolujac kazde polpietro w sposob, jakiego nauczyla mnie Vibben. Dotarlem do miejsca, gdzie na scianie wisiala tablica informujaca o wejsciu na poziom osmy. Slyszalem teraz loskot pracujacych machin. Przez kolejne drzwi dla sluzb technicznych dostalem sie do korytarzyka wiodacego na szereg galeryjek. W bocznej scianie dostrzeglem wlaz z szarego adamandytu, pokryty stylizowanymi literami informujacymi o wejsciu do hali generatora kriogenicznego. Zza zle domknietego wlazu buchaly kleby dymu. Komnata kriogeneratora byla ogromna, jej wysoko sklepiona kopula wyrastala ponad piramidalna bryle grobowca Dwa-Dwanascie. Pracujace wewnatrz maszyny sprawialy wrazenie niebywale starozytnych. Zapiski zgromadzone w notesie elektronicznym, otrzymane od dowodcy grupy Straznikow w snieznym slizgaczu mowily, ze pierwotnie kriogeneratory byly integralna czescia gigantycznych statkow kolonizacyjnych przenoszacych na Hubris pierwszych osadnikow. Po ladowaniu zostaly wyciete i przetransportowane na powierzchnie swiata, a nastepnie obudowane monumentalnymi kamiennymi grobowcami. Bractwo technomagow wywodzacych sie z rodzin inzynierow pracujacych na statkach kolonizacyjnych przez tysiace lat dbalo o poprawne funkcjonowanie i naprawy urzadzen. Ten generator mial szescdziesiat metrow wysokosci, wykonano go z zelaza i brazu i pokryto matowoczerwona farba. Z korpusu machiny wyrastaly liczne rury i przewody biegnace do znikajacych w suficie kominow. Gorace powietrze wibrowalo w rytm pracujacej maszynerii, wszedzie unosily sie kleby dymu i pary. Poczulem krople potu cieknace po mym czole i grzbiecie zaraz po wejsciu do pomieszczenia. Rozejrzalem sie pospiesznie i wykrylem wzrokiem skrzynke kontrolna o zerwanych plombach. Z wylamanych zamkow wciaz zwisaly liczace kilkaset lat swiete pieczecie technomagow. Zajrzalem do srodka i dostrzeglem rzedy baterii zasilajace szereg tlustych od brudnego oleju przekladni. Do niektorych baterii podlaczone byly metalowe zabki laczace je kablami z malym, nowiutkim ceramitowym modulem wcisnietym do wnetrza kontrolnej skrzynki. Maly runiczny panel blyskal na bocznej sciance modulu kolorowymi diodami. W ten sposob ludzie Eyclone przelaczyli tryb pracy kriogeneratora. Podejrzewalem, ze akcja taka wymagala od jej organizatorow przekupienia ktoregos z lokalnych technomagow lub sprowadzenia eksperta spoza tego swiata. Bez wzgledu na przedsiewzieta metode, spiskowcy zainwestowali w operacje budzace respekt zasoby techniczne i finansowe. Przeszedlem przez pomieszczenie i wspialem sie po metalowej drabince na biegnaca wzdluz jednej ze scian platforme. Znajdowal sie tam dziwny przedmiot: obly pojemnik mierzacy w najdluzszym miejscu prawie poltora metra. Stal na czterech nozkach w postaci szponiastych metalowych lap, a po jego bokach widnialy uchwyty sluzace do przenoszenia calego przedmiotu z miejsca na miejsce. Pokrywa pojemnika byla otwarta, wychodzily spod niej dziesiatki kabli i przewodow wijacych sie po podlodze w strone innej otwartej skrzynki kontrolnej kriogeneratora. Zajrzalem do srodka pojemnika, ale nie potrafilem pojac przeznaczenia tego obiektu. Widzialem uklady scalone, okablowanie i szereg nieznanych mi instrumentow elektronicznych. W samym srodku pojemnika znajdowalo sie wolne miejsce, ewidentnie przeznaczone na komponent wielkosci zacisnietej ludzkiej piesci. Luzne kable i wtyczki lezaly na dnie pojemnika czekajac na podlaczenie do brakujacego elementu. Bylem pewien, ze kluczowa czesc tego urzadzenia nie zostala jeszcze do niego wlozona. Moj komunikator pisnal krotko. Zglosil sie Betancore. Ledwie rozumialem jego slowa posrod huku pracujacego generatora. -Aegis, niebiosa, potrojna siodemka, korona z gwiazdami. Nieslawny aniol, bezimienny, do Ciernia na osiem. Wzor? Zamyslilem sie na chwile. Nie zamierzalem dac Eyclone zadnej szansy. -Ciern, wzor sokola. -Potwierdzam wzor sokola - odparl z msciwym zadowoleniem. Pol sekundy po zerwaniu polaczenia z Betancore pochwycilem katem oka jakies poruszenie: jeden z ludzi Eyclone przecisnal sie przez glowny wlaz pomieszczenia ze starego typu laserowym pistoletem w rece. Jego pierwszy strzal - jaskrawa krecha swiatla - urwal z metalicznym szczekiem jeden z zaczepow mocujacych drabinke. Drugi i trzeci przelecialy nad moja glowa, gdy padalem na platforme, zrykoszetowaly od obudowy kriogeneratora. Odpowiedzialem ogniem lezac na brzuchu, ale mialem bardzo kiepska pozycje. Padly dwa nastepne strzaly, jeden wypalil dziure w podlodze platformy tuz przy moim ciele. Strzelec byl juz niemal przy podstawie drabiny. Drugi napastnik wpadl do pomieszczenia krzyczac cos do swego towarzysza. W rekach trzymal ciezki karabin automatyczny. Dostrzegl mnie i zaczal podnosic bron w gore. Tym razem moja pozycja okazala sie wystarczajaco dobra. Powalilem go dwoma pociskami wbitymi gleboko w gorna czesc klatki piersiowej. Pierwszy morderca byl juz prawie pode mna. Wypalil z pistoletu i wyrwal dziure tuz przy mojej prawej stopie. Nie mialem chwili do stracenia. Przetoczylem sie pod barierka na skraju platformy i spadlem prosto na przeciwnika. Grzmotnelismy z lomotem w podloge komnaty, moj Scipio wypadl z reki i polecial gdzies stromym lukiem, chociaz z calych sil probowalem go utrzymac w dloni. Napastnik wykrzykiwal mi w twarz potok bezsensownych slow zaciskajac rece na kolnierzu kombinezonu. Jedna dlonia sciskalem go za gardlo, druga probowalem zlamac nadgarstek uzbrojonej w pistolet reki. Morderca pociagnal dwa razy za spust, posylajac wiazki energii wysoko ku sufitowi. -Dosc! - rozkazalem wysylajac mentalny impuls, ktory wwiercil mu sie w umysl - Rzuc bron! Wykonal powolnie polecenie, jakby niezmiernie nim zdumiony. Psio-niczne sztuczki czesto oszalamiaja padajacych ich ofiara ludzi. Gdy tylko odrzucil bron, uderzylem go piescia w glowe pozbawiajac przytomnosci. Kiedy na kolanach szukalem swojego Scipio, w komunikatorze ponownie zglosil sie Betancore. -Aegis, wzor sokola, nieslawny aniol odprawiony. -Ciern potwierdza odbior. Powrot do wzorca zasadniczego. Pobieglem w kierunku wyjscia z komnaty kriogeneratora. Eyclone wydostal sie schodami na gorny poziom budowli, na ladowisko wbudowane w stroma sciane grobowca Dwa-Dwanascie. Na zewnatrz wial potwornie silny lodowaty wicher. Eyclone i osmiu ludzi z jego ochrony czekalo na platformie na orbitalny prom majacy zabrac ich ze Swiatynnego Miasta. Zaden nie podejrzewal, ze ostatnia deska ratunku spiskowcow plonela teraz w glebokim kraterze jakies osiem kilometrow na polnoc od grobowca, zestrzelona przez Betancore. Ciemny ksztalt, ktory posrod ryku silnikow korekcyjnych wychynal z ciemnosci nocy nad platforma, nie byl oczekiwanym promem orbitalnym. Byl to moj wahadlowiec. Czterysta piecdziesiat ton pancernej blachy o dlugosci osiemdziesieciu metrow, od ostrego nosa po podwojne stateczniki na ogonie. Unosil sie w powietrzu z opuszczonym podwoziem, iluminujac okolice poswiata blekitnych plomieni buchajacych z wylotow silnikow. Bateria reflektorow zamontowana pod kabina pilota zaplonela oslepiajacym blaskiem kapiac w bialym swietle kultystow. Dzialajac w slepej panice, niektorzy z nich otworzyli ogien. Betancore nie potrzebowal powazniejszej prowokacji. Rozwscieczony smiercia Vibben czlowiek palal zadza odwetu. Wiezyczki strzeleckie na trojkatnych skrzydlach wahadlowca obrocily sie i zasypaly platforme lawina ognistej stali. W powietrze tryskaly kawalki odlupanego od ladowiska ceramitu. Ciala pochwyconych pociskami ludzi zmienialy sie w krwista miazge. Eyclone, bystrzejszy od swoich podwladnych, opuscil platforme w chwili pojawienia sie wahadlowca. Biegl do drzwi wyjsciowych. Tam wlasnie wpadl prosto na mnie. Otworzyl szeroko usta z zaskoczenia i natychmiast to wykorzystalem wpychajac mu w nie lufe pistoletu. Widzialem, ze chcial powiedziec cos waznego. Nie dbalem o to. Wcisnalem lufe jeszcze glebokiej, az metalowa oslona spustu zlamala jeden z zebow mordercy. Eyclone grzebal rekami przy pasie probujac cos wyciagnac. Pociagnalem za spust. Pocisk przebil na wylot czaszke heretyka, przemknal ponad platforma ladowiska i zrykoszetowal posrod deszczu iskier od opancerzonego kadluba wahadlowca, tuz ponizej okna kokpitu. -Przepraszam - powiedzialem do komunikatora. -Przeprosiny przyjete - odparl Betancore. 5 -Bardzo niepokojace - oswiadczyl Aemos. Bylo to jego ulubione sformulowanie. Kucal na podlodze zagladajac do metalowego cylindra stojacego na platformie w komorze kriogeneratora. Co chwila wkladal do srodka reke, by czegos dotknac lub pochylal sie, by uwazniej obejrzec intrygujacy go element. Mechaniczne szkla korekcyjne tkwiace na jego haczykowatym nosie wydawaly cichy pomruk plynnie poprawiajac ostrosc obrazu.Stalem za Aemosem patrzac mu przez ramie w pelnym wyczekiwania milczeniu. Przesunalem wzrokiem po lysej czaszce starca. Jego skora byla pomarszczona i cienka, tylko w obrebie potylicy bielal jeszcze niewielki wianuszek siwych wlosow. Uber Aemos byl moim savantem i najstarszym wspolpracownikiem zarazem. Przeszedl pod moje rozkazy pierwszego miesiaca mojej regularnej pracy w Inkwizycji, oddelegowany przez inkwizytora Hapshanta, ktory umieral w tym czasie na raka mozgu. Aemos mial dwiescie siedemdziesiat osiem lat terranskich i przede mna sluzyl swa pomoca trzem innym inkwizytorom. Zyl tak dlugo tylko dzieki cybernetycznym modyfikacjom ukladu pokarmowego, krwionosnego i moczowego oraz wzmocnienia nanoidami struktury kostnej bioder i lewej nogi. W sluzbie Hapshanta zostal postrzelony z broni automatycznej. Operujac go medycy natrafili na niezwykle zaawansowana i wczesniej niezauwazona chorobe wirusowa zoladka. Gdyby savant nie zostal ranny, zmarlby w przeciagu kilku tygodni. Dzieki ranie postrzalowej zatrucie zostalo odkryte i wyleczone, a poddane rekonwalescencji cialo wyposazono w ceramitowe i stalowe substytuty naturalnych organow. Aemos nazywal cale to wydarzenie "szczesliwym wejsciem na linie ognia" i nigdy nie rozstawal sie z noszonym na lancuszku pociskiem, ktory niemal odebral mu zycie, a przy tym nieoczekiwanie je uratowal. -Aemos? Podniosl sie i wyprostowal z cichym jekiem serwomotorow cybernetycznej konczyny, zmiatajac ciemnozielonym plaszczem kurz z powierzchni platformy. Wielkie okulary na teleskopowych uchwytach zaslanialy wieksza czesc jego starej twarzy. Wiekowy savant przypominal mi czasami kuriozalnego insekta z wylupiastymi oczami i kanciastymi, kompozytowymi fragmentami szczek. -Dekoder nieznanego przeznaczenia. Zaawansowany technologicznie procesor. Zblizony konstrukcja do sterowanych mentalnie jednostek kontrolnych, uzywanych czasem przez nawiedzonych techkaplanow Adeptus Mechanicus w celu laczenia ludzkich umyslow z cyfrowa matryca Boskiej Maszyny. -Widziales juz kiedys cos takiego? - zapytalem cofajac sie machinalnie o kilka krokow od cylindra. -Raz, w trakcie pewnej podrozy. Bardzo pobieznie. Nie oczekuje sie ode mnie posiadania wiedzy specjalistycznej. Jestem pewien, ze Adeptus Me-chanicus beda niezwykle zainteresowani tym urzadzeniem. Moze to byc konstrukcja oparta na nielegalnych technologiach albo pochodzaca z kradziezy z zastrzezonego zrodla. Tak czy inaczej, pewnie beda zachwyceni. -Tak czy inaczej, nigdy sie o tym nie dowiedza. Ten przedmiot nalezy do Inkwizycji. -Jak sobie zyczysz - zgodzil sie dobrodusznie Aemos. Widzialem wyraz zainteresowania na twarzy savanta, zapisujacego swoje uwagi i wnioski w malym notesie elektronicznym przymocowanym do przedramienia. W wieku czterdziestu lat Aemos padl ofiara memo-wirusa, ktory znacznie przeksztalcil jego komorki nerwowe, zmuszajac mozg do ustawicznego zbierania informacji - wszelkiego rodzaju informacji - kiedy tylko nadarzala sie ku temu stosowna okazja. Starzec patologicznie pozadal wiedzy, stal sie od niej niemal uzalezniony. Cecha ta czynila z Aemosa nieco irytujacego, latwo zbaczajacego z tematu towarzysza rozmow, ale zarazem i wybornego savanta, docenionego przez czterech inkwizytorow. -Nitowane stalowe cylindry - wymamrotal ogladajac wiszace pod sufitem komory wymienniki ciepla - Czy to ma za zadanie wzmocnic odpornosc konstrukcji na wysoka temperature czy tez moze to rezultat zastosowanej linii technologicznej? Poza tym, jaki jest zakres dopuszczalnych tempera tur, jezeli... -Aemos, prosze. -Hmm? - spojrzal na mnie jakby sobie przypomnial o mej obecnosci. -Pojemnik? -Oczywiscie. Prosze o wybaczenie. Zaawansowany technologicznie proce sor... czy juz o nim wspominalem? -Tak. Przetwarzajacy co? Informacje? -Tak pomyslalem w pierwszej chwili, potem jednak przyszla mi na mysl opcja mentalnego przekaznika. Po dokladnych ogledzinach zwatpilem takze w taka mozliwosc. Wskazalem palcem wnetrze pojemnika. -Czego tu brakuje? -Och, wiec ty tez na to zwrociles uwage? To bardzo niepokojace. Wciaz nie nie jestem calkowicie pewien, ale jest to cos kanciastego, o niestandardowym ksztalcie, z wlasnym zrodlem zasilania. -Jestes tego pewien? -Zobacz, w srodku nie ma wolnego okablowania doprowadzajacego zasilanie, sa za to przekazniki transferujace energie na zewnatrz. I jest cos dziwnego w tych wtyczkach. Niestandardowe. Caly ten przedmiot jest jakis niestandardowy. -Konstrukcja obcego pochodzenia? -Nie, to ludzki produkt... po prostu niestandardowy, recznie wykonany. -W jakim celu? - zapytal Betancore wspinajac sie po drabince w nasza strone. Wygladal na posepnego, niesforne czarne wlosy okalaly zacieta ciemnoskora twarz, ktora zazwyczaj rozjasnial zawadiacki usmieszek. -Musze przeprowadzic bardziej szczegolowe badania, Midasie - odparl Aemos. Betancore podszedl do mnie. Byl tego samego wzrostu co ja, ale szczuplejszy. Jego buty, spodnie i tunike wykonano z delikatnej czarnej skory obramowanej czerwonymi wszywkami materialu - stary glavianski mundur pilota-lowcy. Na ramiona narzucil noszona czesto kurtke z jedwabnym szamerunkiem. Okryte lekkimi rekawiczkami ze skory blleka dlonie pilota tanczyly w powietrzu niebezpiecznie blisko kolb dwoch przytroczonych do bioder pistoletow iglowych. -Duzo czasu zmarnowales, zeby sie tu dostac - zauwazylem. -Kazano mi zabrac wahadlowiec na glowne ladowisko w Miescie Swiatynnym. Platforma byla potrzebna dla pojazdow ekip ratunkowych. Dostalem sie tu na piechote. Potem znalazlem Lores. -Zginela dzielna smiercia, Betancore. -Byc moze. Czy cos takiego w ogole jest mozliwe? Nie odpowiedzialem. Rozumialem dobrze bezmiar jego depresji. Kochal sie w Lores Vibben od dobrego roku, a przynajmniej pewien byl, ze ja kocha. Swiadom bylem faktu, ze przez jakis czas bede z nim mial wiecej klopotow niz pozytku. -Gdzie jest ten obcoswiatowiec? Ten Eisenhorn? Stanowcze pytanie dobieglo z glebi pomieszczenia. Spojrzalem przez barierke w kierunku podlogi. Jakis mezczyzna wszedl do srodka komory w asyscie czterech Straznikow dzwigajacych wysoko swe ceremonialne latarnie. Byl wysoki, bladoskory, o szarych wlosach i aroganckiej aparycji. Mial na sobie bogato zdobiony ogrzewany kombinezon koloru czystej zolci. Nie wiedzialem, ktoz to taki, ale instynktownie wyczulem klopoty. Aemos i Betancore rowniez przygladali sie przybylemu. -Masz pojecie, co to za czlowiek? - zapytalem Aemosa. -Coz, jak zapewne widzisz, ma on na sobie zolte szaty, co podobnie jak latarnie Straznikow symbolizuje powrot slonca, a wraz z nim ciepla i zycia. Fakt ten zdradza jego przynaleznosc do wysokiej ranga grupy dostojnikow Strazniczego Komitetu Uspienia. -Tego sam bym sie domyslil - burknalem. -Dobrze. Nazywa sie Nissemay Carpel i pelni tu funkcje Wielkiego Straznika, wiec taka wlasnie formula powinienes sie do niego zwracac. Urodzil sie na Hubrisie, w Vital 235, piecdziesiat lat terranskich temu, jako syn... -Wystarczy! Jego drzewo genealogiczne mnie nie interesuje. Podszedlem do drabinki i spojrzalem z gory na przybylych. -Ja jestem Eisenhorn. Podniosl glowe mierzac mnie wzrokiem, z trudem powstrzymujac rozsadzajaca go wyraznie wscieklosc. -Aresztowac tego czlowieka! - rozkazal swoim przybocznym. 6 Rozdzial III Nissemay Carpel. Swiatelko w bezkresnej ciemnosci. Pontius. Poslalem Betancore ostrzegawcze spojrzenie, po czym z kamienna mina zszedlem po drabince i zblizylem sie do Ca