Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Weiss Ellen - Shrek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ellen Weiss
"Shrek"
tytuł oryginału: ShREK
drobna korekta:
[email protected]
Redaktor serii: ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna: BEATA SŁAMA
Redakcja techniczna: ANDRZEIWITKO
Korekta: BARBARA CYWIŃSKA i MAGDALENA Kwiatkowska
Ilustracje: LAWRENCE HAMASHIMA
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Text by Ellen Weiss
Ilustrations by Lawrence Hamashima
All rights reserved
First published m the USA by PutTin Books a dmsion of Penguin
Putnam Books for Young Readers 2001
Published m Great Bntain in Puffin Books. 2001
For the Polish edition
Copyright C 2002 by Wydawnictwo Amber Sp z o o
ISBN 83-7245-880-4
* * *
1. Nagroda za stwory
Pewnego razu była sobie śliczna królewna.
Spoczywała jednak na niej straszliwa klątwa, której moc
mógł złamać tylko pierwszy pocałunek prawdziwej miłości.
Królewna zamknięta była w zamku strzeżonym przez potwornego, ziejącego ogniem
smoka. Wielu dzielnych rycerzy próbowało uwolnić ją z tego koszmarnego
więzienia, ale żadnemu się to nie udało. Czekała więc
na pierwszą miłość w Smoczej Twierdzy, na najwyższym piętrze najwyższej wieży. I
- oczywiście - na pierwszy pocałunek
prawdziwej miłości.
Shrek siedział w wygódce i oglądał książkę z bajkami.
Była trochę zniszczona, ale nadal wyglądała wspaniale,
oprawiona w cienką skórę. Patrzył właśnie na rysunek, na
którym piękna królewna, podtrzymując rozwiane suknie,
biegnie przez kwiecistą łąkę. W tle widniał bajkowy za-
mek.
- Taaa... jak zwykle! - zachichotał i wielkim zielo-
nym łapskiem wydarł z książki kartkę. Właśnie skończył
mu się papier toaletowy, a ta kartka świetnie nadawała się
do użytku.
Wychodząc z wygódki, upchnął koszulę w spodnie.
Nie był przystojniakiem. Prawdę mówiąc, był ogrem, więc
czegóż można było się spodziewać. Mierzył ponad dwa
metry i był solidnie zbudowany. Jego skóra miała kolor
skwaśniałej zupy fasolowej, uszy wyglądały jak dziwaczne
trąbki na łodyżkach, a zęby miał takie, jakby kruszył nimi
skały. I pewnie to robił.
Shrek, jako ogr, był całkiem zadowolony ze swojego
wyglądu. Nie obchodziło go, że ludziska z miasta widzieli
w nim okropnego, przerażającego potwora. Był szczęśli-
wy, jeśli nie wchodzili mu w drogę.
Po drodze do domu zauważył, że kartka z książki z baj-
kami przywarła mu do stopy. Podciągnął więc spodnie
i strząsnąłją z buta.
Zatrzymał się na chwilę, żeby popatrzeć z podziwem
na swoją ubogą chatę. Chociaż dla niewprawnego oka wy-
glądała jak wielka, krzywa kupa błota i patyków, to dla ogra
była bardzo wygodnym domem. Lubił go, a ponieważ ce-
nił sobie samotność, otoczył dom dużymi tabliczkami, na
których napisane było: Msłfp M^wmony.
Shrek chwycił wielki kubeł i zabrał się do porannej
toalety. Najpierw prysznic z błota. Nabrał do kubła potęż-
ną porcję mazi z wielkiej błotnistej sadzawki za chatą i wy-
smarował się nią od stóp do głów.
Kiedy skończył, wziął się za zęby. Z dzbana z przybo-
rami toaletowymi wyjął robala, wycisnął go na patyk i wy-
czyścił sobie zęby. Mniam! Pasta robalowa. Uśmiechnął
się do lustra, które pękło z trzaskiem. Czyż życie nie jest
piękne?
Na koniec wskoczył do mulistego stawu. Położył
się zadowolony na plecach i wkrótce w wodzie, wokół
jego tyłka, pojawiły się koszmarnie cuchnące bąbelki.
Kiedy go otoczyły, uśmiech ulgi zawitał na twarzy ogra.
Kilka sekund później w pobliżu pojawiło się kilka śnię-
tych ryb pływających brzuchami do góry. Zadowolony
Shrek wyjął je z wody. Czyż jest lepszy sposób na ło-
wienie ryb?
Gdy wygramolił się ze stawu, jego wielkie zielone nogi
pokryte były pijawkami. Oderwał jedną i zjadł. Mniam!
Spostrzegł spróchniałą kłodę pływającą po stawie. Zła-
pał ją i wielkim łapskiem wypchnął ze środka mazistą za-
wartość. W mazi była - ojej! - bagienna mątwa, jego ulu-
biony przysmak.
Zmierzch. Koniec pięknego dnia. Shrek zajęty był
malowaniem. Mrucząc do siebie, delikatnie głaskał pędz-
lem deskę, odsuwając się co chwila, żeby podziwiać swoje
dzieło. Kiedy skończył, zdjął malowidło ze sztalugi i przy-
bił do kija.
To nie był jakiś tam pejzażyk. To był napis, który gło-
sił: Uuaya »ffl Litery były duże i starannie namalowane,
żeby mógł je odczytać każdy nicpoń. To powinno poskut-
kować. Teraz nikt nie ośmieli się zakłócić jego spokoju.
Tymczasem w spokojnym miasteczku położonym nie-
daleko bagien sprawy miały się nie najlepiej. Z karczmy
wylewał się właśnie rozjuszony tłum. Do drzwi knajpki
przybity był napis, który głosił: POSZUKIWANI! NA-
GRODA ZA STWORY! Na plakacie widniała postać ogra.
Ktoś patykiem rysował na ziemi plan najazdu. Zapala-
no pochodnie, potrząsano widłami, a kiedy już wszyscy
byli w dostatecznie bojowym nastroju, tłum skierował się
w stronę lasu - prosto ku bagnom Shreka.
Shrek żył w błogiej nieświadomości tego, co się szy-
kuje. Kiedy rozkrzyczana hałastra pędziła przez las, on zjadł
zupę, rozpalił ogień i usiadł przy kominku. Kiedy zbliżali
się do jego domu, depcząc wszystkie tabliczki ostrzegaw-
cze, on pogryzał smakowite rybie główki.
Wreszcie usłyszał hałas i wyjrzał przez okno w noc.
Rozejrzał się wkoło i zaciągnął zasłony. Co teraz?
Tłum po cichu przedarł się przez krzaki i stanął. Ludzie
ostrożnie rozgarniali trzciny, żeby spojrzeć na dom Shreka.
Jeden z nich z determinacją wystąpił naprzód.
- W porządku - wyszeptał. - Łapać go!
Drugi mieszczuch, zaniepokojony, złapał pierwszego
za ramię.
- Hola! Wstrzymaj się! - powiedział. - Czy masz ja-
kiekolwiek pojęcie, co toto może ci zrobić?
- Właśnie - wtrącił się trzeci. - Zmiażdży ci kości
i upiecze sobie z nich chleb.
Tłum gapił się na nich. Przez chwilę nikt nie był w sta-
nie się odezwać.
Nagle milczenie przerwał jakiś głos.
- Prawdę powiedziawszy - powiedział wesoło - tak
właśnie robią olbrzymy.
Na dźwięk głosu wszyscy się odwrócili. Za nimi
w nonszalanckiej pozie stał Shrek. W migoczącym świetle
pochodni wyglądał naprawdę przerażająco.
- Hm, te wasze ogry - ciągnął przyjacielsko. - One są
znacznie gorsze.
Zaczął zbliżać się ku nim, a im bliżej podchodził, tym
jego głos stawał się silniejszy i groźniejszy.
- Zrobią sobie rękawiczki z ludzkiej skóry - opowia-
dał. - Zeskrobią wasze wątroby, wycisną galaretkę z wa-
szych oczu. Świetnie smakuje na grzance!
Tłum zaczął się cofać. Wszystkich ludzi zaczęła opusz-
czać odwaga.
Wreszcie jeden z nich zebrał się w sobie i dzielnie sko-
czył do przodu. Stanął przed ogrem i zaczął machać mu
przed nosem pochodnią.
- Precz! Precz! Bestio! Precz! Ostrzegam cię! - krzy-
czał.
Shrek odruchowo odchylił się do tyłu, żeby uniknąć
zetknięcia z pochodnią i obojętnie zaczął przypatrywać się
człowiekowi. Wreszcie, zmęczony machaniem mężczyzna
groźnie wzniósł pochodnię. Shrek wystawił język, żeby
poślinić palec wskazujący i kciuk, po czym łagodnym ru-
chem zgasił płomień.
Ludzie osłupieli. Shrek skorzystał z chwili ciszy i wy-
dał straszliwy, porażający ryk.
Mieszczuchy zacisnęły powieki i wrzasnęły ile sił
w płucach. Shrek spostrzegł z rozbawieniem, że wrzeszczeli
jeszcze długo po tym, jak on skończył swoje ryki. Wresz-
cie, gdy wrzask zaczął słabnąć, nachylił się i szepnął do
nich poufale:
- Buuu.
Nie czekając ani chwili, odwrócili się i pobiegli ile sił
w nogach. Shrek, chichocząc, patrzył jak wieją. Potem
westchnął i poszedł do domu. Kiedy się wreszcie odcze-
pią?
Zanim dotarł do drzwi, spostrzegł mały plakat porzu-
cony przez jednego z intruzów. Podniósł go i przeczytał.
To był plakat z napisem POSZUKIWANI. Głosił, że
za złapanie stwora można dostać nagrodę.
Shrek zmiął go, wyrzucił i wszedł do domu. Potrząsa-
jąc głową, znów pomyślał, kiedy oni wreszcie się odcze-
pią.
2. Osioł na wolności
Obietnica nagrody za stwory była atrakcyjna, zbyt atrak-
cyjna, żeby miejski ludek o niej zapomniał. Innych
mieszkańców tego baśniowego królestwa łatwiej było upo-
lować niż ogry. Tego samego dnia mieszkańcy miasteczka
zaczęli ustawiać się w kolejce do punktu skupu, żeby ode-
brać pieniądze. Panował straszny harmider.
Na polanie na skraju lasu ustawiono stół. Siedział za
nim kapitan, który wypłacał pieniądze za schwytane dzi-
wadła.
Jakiś farmer w jednej ręce trzymał kurczowo plakat
z namalowanym karłem, w drugiej niósł pęczek bajkowych
krasnali. Kapitan rzucił mu kilka złotych monet, a potem
zapisał transakcję w księdze rachunkowej.
- Następny - powiedział. - Zabrać je.
Krasnale odprowadzono w okowach.
- Ruszać się - poszturchiwał je strażnik, gdy się ocią-
gały. - No, dalej.
- Hej-ho, hej-ho - zaśpiewały smutno. - Do niewoli
by się szło... Hej-ho, hej-ho, do niewoli...
Następny rolnik podszedł do stołu, prowadząc przed
sobą związaną wiedźmę. Jeden ze strażników szybko zła-
pał j ej miotłę.
- Daj mi to! Twoje loty już się skończyły - warknął,
łamiąc kij od miotły na kolanie.
Kapitan spojrzał na czarownicę bez specjalnego zain-
teresowania.
- Dwadzieścia sztuk srebra za wiedźmę. Następny.
Wiedźmę odprowadzono, zanim jeszcze rolnik zdą-
żył zebrać ze stołu pieniądze.
- Marne dwadzieścia sztuk! - zrzędził pod nosem,
odchodząc. Prawie nie zauważał długiej kolejki ludzi, któ-
rzy czekali, żeby sprzedać swoich bajkowych jeńców. Było
tam dwóch wieśniaków z elfami, starzec z drewnianą lalką
przedstawiającą chłopca, stara kobieta z osłem, którego
nazywała Osłem, chłopiec z wróżką w klatce rzucającą blask
i gruby chłop z trzema prosiątkami pod pachą.
Osioł stojący obok starej kobiety rozglądał się ner-
wowo. Patrzył, jak odwożą na wózku czarownicę i sied-
miu krasnoludków. Potem usłyszał płacz, odwrócił się
i zobaczył trzy niedźwiedzie. Wszystkie siedziały w klat-
kach.
Niedźwiedziątko próbowało objąć mamę, którą wła-
śnie odciągano na bok.
- Ta klatka jest za ciasna! - szlochało.
Tego było dla Osła za wiele. Odezwał się błagalnie do
starej kobiety trzymającej linę, do której był uwiązany:
- Proszę, nie wydawaj mnie! Nie będę już uparty! Ja
się zmienię, proszę, daj mi jeszcze jedną szansę!
- Zamknij się, Ośle! - odparła starucha.
- Następny! - powiedział kapitan.
Podszedł do niego starzec i rzucił na stół kukiełkę.
- Co tam masz? - zapytał kapitan.
- Tę małą, drewnianą kukiełkę - odparł starzec.
- Nie jestem kukiełką! Jestem prawdziwym chłopcem!
- zaprotestował Pinokio. Wtedy jednak zaczął dygotać i jego
nos wydłużył się pięciokrotnie.
- Pięć szylingów- zaproponował kapitan. - Zabrać to!
- Ojcze, proszę, nie pozwól im tego zrobić! - błagał
Pinokio. - Pomóż mi!
Ale było za późno. Starzec liczył właśnie pieniądze.
- Następny! - huknął kapitan.
Starucha przyciągnęła do stołu opierającego się Osła.
- Co tam masz? - zapytał kapitan.
- To jest mówiący Osioł.
Te słowa sprawiły, że kapitan podniósł wzrok znad księ-
gi rachunkowej, by przyjrzeć się Osłu.
- W porządku - powiedział. - Będzie pięć szylingów,
jeśli coś powie.
Osioł przełknął głośno i popatrzył na staruchę, która
zaczęła odwiązywać linę.
- No, dalej, maleńki - powiedziała.
Osioł z wahaniem spojrzał na staruchę, a potem na
kapitana. Kapitan odwzajemnił mu spojrzenie i uniósł brew.
- No i co? - zapytał.
Osioł znów popatrzył na kapitana. Nic nie mówić to
będzie najlepsze wyjście.
Starucha aż się spociła.
-Jest troszeczkę nerwowy - powiedziała drżącym gło-
sem. - Tak naprawdę to straszna z niego gaduła. - Nachy-
liła się i pacnęła Osła w łeb. - Gadaj, ty ośla głowo! Gadaj!
- rozkazała mu półgłosem.
-Wystarczy - odparł niecierpliwie kapitan. - Usłysza-
łem tyle, ile trzeba. Straż!
- On mówi! Nawija jak najęty! - krzyknęła starucha.
Zdesperowana schwyciła Osła za wargi i ścisnęła je.
- Mogę mówić! Uwielbiam gadać! - powiedziała jak
kiepski brzuchomówca, próbując poruszać przy tym war-
gami Osła. -Jestem najgadatliwszym stworzeniem, jakie
widzieliście w życiu!
Kapitan miał dosyć. Machnął ręką na strażników.
- Zabrać mija sprzed oczu! - powiedział.
Straż podeszła do staruchy i odciągnęła ją, wrzeszczą-
cą, na bok.
- Nie! - krzyczała. - Nie! Przysięgam. Puśćcie mnie.
On mówi! Nie! Poczekajcie!
Szarpiąc się, przypadkiem wykopnęła klatkę z wróżką
z ręki chłopca, który jako następny czekał na swoją kolej.
Klatka poleciała łukiem i wylądowała na głowie Osła, ob-
sypując ją czarodziejskim pyłem.
Osioł zamrugał, wystraszony, ale po chwili zaczął się
uśmiechać. Działo się z nim, coś niezwykłego, coś...
- Hej! Ja potrafię latać!
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Osła, który wy-
frunął ponad tłum.
- On potrafi latać! - krzyknął Piotruś Pan.
- On potrafi latać! - krzyknęły Świnki Trzy.
- On potrafi mówić! - zauważył kapitan.
Osioł, uśmiechając się dziko, płynął w powietrzu jak
pies w wodzie.
- Zgadza się, ty durniu! - krzyknął z bezpiecznej wy-
sokości. - Teraz jestem mówiącym i latającym osłem. Wi-
działeś może jak lata mucha, może nawet supermucha, ale
jeszcze nie widziałeś latającego osła. Ha, ha!
Osłu nie szło jednak za dobrze latanie, ponieważ pył
wróżki powoli przestawał działać. Osioł spojrzał w dół i na-
gle uświadomił sobie, że grozi mu niebezpieczeństwo.
- Och, och - powiedział, lądując twardo przed kapita-
nem.
- Brać go! - rozkazał kapitan.
Strażnicy rzucili się na Osła, ale on już biegł ile sił
w nogach w stronę lasu.
- Za nim! Ucieka! - Zaczęła się gonitwa. Kapitan pę-
dził na czele pościgu.
Osioł gnał przez las. Drzewa tylko śmigały koło nie-
go. Obejrzał się. Żołnierze byli coraz bliżej. Osioł przy-
spieszył. Ale zanim zdołał zwiększyć dystans... bam! Rąb-
nął prosto w zadek Shreka. Równie dobrze mógł uderzyć
w ścianę. Bez tchu klapnął na pośladki.
3. Trzeba mieć przyjaciół
Shrek właśnie wieszał na skraju lasu kolejną tablicę
ostrzegawczą. Chciał zrobić wszystko, co się da, żeby
żadna dzika tłuszcza nie nachodziła już jego bagna, "wła-
śnie kończył, gdy wpadł na niego Osioł.
Shrek spojrzał na niego z góry. Osioł spojrzał na nie-
go z dołu, nie będąc całkiem pewnym, jak ma się zacho-
wać.
Wtedy zza rogu wypadli żołnierze, hamując rozpacz-
liwie na widok Shreka. Osioł nie tracił czasu na rozmyśla-
nia. Stwierdził, że lepie) będzie zaryzykować kontakt z tym
wielkim zielonym facetem niż z żołnierzami.
- Hej, ty - powiedział nieco nerwowym tonem kapi-
tan. - Ogrze.
— A cooo? - zdziwił się Shrek.
- Z rozkazu naszego pana, lorda Farquaada - powie-
dział kapitan, a wyglądał przy tym na coraz bardziej spe-
szonego - mam obowiązek aresztować was obu i przewieźć
do wyznaczonej strefy zamkniętej.
Shrek popatrzył na niego z góry.
- O, poważnie? Ty i... a masz jakieś wsparcie?
Kapitan rozejrzał się i stwierdził, że jego ludzie ucie-
kli. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Shrek tylko
się uśmiechnął, a kapitan jęknął i pognał w las.
Shrek wzruszył ramionami i poszedł w stronę swoje-
go domu, nie zwracając uwagi na Osła. Ale Osioł nie był
głupcem. Uśmiechnął się do swojego wybawcy i ruszył za
nim.
Shrek szedł nieświadom faktu, że Osioł podąża za nim.
Wreszcie Osioł zebrał się na odwagę:
- Mogę coś wtrącić? - zapytał. - Słuchaj, to było na-
prawdę mocne. Niesamowite! Niewiarygodne, jak ich za-
łatwiłeś!
Shrek zatrzymał się i odwrócił, nieco poirytowany.
- Do mnie mówisz? - zapytał.
Ale Osła już nie było.
Shrek pomyślał, że to dobrze. Nie był mu potrzebny
jakiś denerwujący gadatliwy osioł.
Odwrócił się, żeby iść dalej, a tam dokładnie przed
nim stał Osioł. Cały w uśmiechach.
- Jak najbardziej - trajkotał. - Chcę ci tylko powie-
dzieć, że byłeś wspaniały, a ci strażnicy, no im się zdawało,
że wszystko mogą! I 'wtedy ty się pokazałeś i... trach! Aż
się potykali jeden o drugiego, płakali jak dzieci zagubione
w lesie. Naprawdę mi się podobało.
- Fajnie - odparł Shrek, nie wykazując żadnego zain-
teresowania. - Naprawdę.
Osioł dopiero się rozgrzewał.
- Chłopie, jak to dobrze być wolnym - powiedział,
przeciągając się.
Shrek popatrzył mu prosto w oczy.
- To może pójdziesz radować się wolnością w gronie
przyjaciół - wycedził i nie była to sugestia.
- Ale, hm... Ja nie mam przyjaciół. I sam nigdzie nie
pójdę. Hej, poczekaj minutkę. Mam świetny pomysł. Zo-
stanę z tobą. Jesteś wielką, zieloną machiną stworzoną do
walki. Razem napędzimy stracha każdemu, kto wejdzie
nam w drogę!
Shrek miał tego dosyć. Zatrzymał się i westchnął głę-
boko. Dlaczego ciągle musi się zgrywać i udawać straszne-
go ogra? Odwrócił się do Osła, ryknął, zamachał ramiona-
mi, krótko mówiąc - robił ogra tak, jak zazwyczaj, kiedy
chciał odstraszyć niechcianych gości.
Ale Osioł był inny niż wszyscy. Uznał Shreka za swo-
jego bohaterskiego wybawcę. I oczywiście, jako bohater-
ski wybawca nie będzie próbował go wystraszyć. On tylko
się wygłupia.
- O kurczę! - powiedział Osioł. Gadał tak szybko, jak
tylko mógł. - To było naprawdę przerażające. I jeśli po-
zwolisz, to powiem, że gdyby to nie podziałało, to twój
oddech dokończyłby dzieła. Zainwestuj w jakieś tic-taki
albo w coś, bo strasznie od ciebie jedzie! Człowieku! Pra-
wie spaliłeś mi włoski w nosie. Zupełnie jak...
Shrek schwycił Osła za pysk i przytrzymał. Ten jed-
nak nie zamilkł.
- .. .gung gu gnug bhja mniu bo mno - kontynuował
najlepiej jak potrafił.
Shrek był zrozpaczony. Nigdy wcześniej mu się to nie
przytrafiło. Puścił Osła i spróbował odejść, ale ten nadal
gadał i szedł tuż za nim.
- ...i wtedy zjadłem trochę zepsutych jagód -jazgo-
tał. - Człowieku, ależ ja miałem po tym gazy...
Shrek nie był w stanie tego wytrzymać. Odwrócił się
do Osła.
- Dlaczego za mną idziesz? - zapytał stanowczo.
- Powiem ci dlaczego. - I gdy Shrek patrzył na niego
w niemym przerażeniu, Osioł zaczął śpiewać piosenkę:
Trzeba miećprzyjaciół...
Rozkręcał się, gdy Shrek mu przerwał.
- Przestań! - ryknął.
Przerażony Osioł zamknął pysk.
-1 ty się dziwisz, że nie masz przyjaciół! - powiedział
Shrek.
Osioł patrzył na Shreka, rozważając te słowa. Przez
sekundę wyglądał tak, jakby był na tyle wystraszony, by
naprawdę się przymknąć. Ale nie. Przecież był Osłem.
- Ha! - powiedział z entuzjazmem. - Tylko przyjacie-
la stać na taką szczerość.
- Słuchaj, mój mały - powiedział Shrek, spoglądając
na niego z góry. Ośla głowa znajdowała bowiem się na
wysokości jego pasa. - Przyjrzyj mi się dobrze. I co wi-
dzisz?
Osioł wyciągnął szyję, żeby spojrzeć Shrekowi w
twarz.
- O, że lubisz zjeść? - zgadywał.
- Nie! Że jestem ogrem! Wiesz, takim jak na tym pla-
kacie: „Bierzcie pochodnie i widły, to ogr!" Nie przeszka-
dza ci to?
- Nie - odparł Osioł.
- Serio? - zapytał Shrek, trochę zdziwiony.
- Serio, serio - zapewnił go Osioł, a jego głos brzmiał
niewiarygodnie szczerze.
To rozbroiło Shreka. Nie był przyzwyczajony, żeby
ktokolwiek wglądał w niego głębiej niż powierzchnia jego
ohydnej zielonej skóry
-Eee...?
- Chłopie, jajuż cię lubię. Jak masz na imię? - zapytał
Osioł.
- Eee... Shrek - odparł z wahaniem ogr. Potem od-
wrócił się i ruszył przed siebie.
To sprawiło, że Osioł na chwilę się zamknął.
- Shrek? - powiedział wreszcie, usiłując jakoś przy-
swoić to nieszczęsne imię. Ale nie dał się zniechęcić. Na-
wet takiemu imieniu jak Shrek. Szybko doszedł do siebie.
- A wiesz, za co cię lubię Shrek? - zapytał. - Ty jesteś
z takich, co to mówią: „Nie obchodzi mnie, co inni o mnie
myślą". Podoba mi się to, szanuję to. Święta racja.
4. Towarzystwo
Zbliżyli się do wzgórza, którego zbocze opadało aż do
wielkich bagien. U jego podnóża stał dom Shreka. Kro-
czyli wijącą się ścieżką, mijając postawione przez ogra ta-
blice: Msłfp wkwHwn^, Hit ilitisae si{. HiekesplewMtłtfo.
W końcu dotarli do chaty. Nie było to obszerne do-
mostwo. Nie było też ładne. Nie wyglądało także jak willa
ze stronic „Domu i wnętrza". Domostwo przypominało
swojego właściciela. Shrek własnoręcznie położył tu każ-
dą garść mułu i zrobił dach z patyków i kamieni zebra-
nych na własnym bagnie.
- Ho, ho! -powiedział Osioł, nieświadom, czyim dzie-
łem jest dom. - O, widziałeś tę ruderę. Kto by chciał miesz-
kać w czymś takim?
- Tak konkretnie, to ja - odparł Shrek, wyraźnie urażony.
Osioł szybko zaczął się wycofywać.
- Och, tu jest pięknie - rozpływał się. - Cudownie.
Wiesz, niezły z ciebie dekorator. To zadziwiające, jakie efek-
ty osiągnąłeś przy tak skąpym budżecie! - Wskazał kawał
skały leżący na frontowym dziedzińcu. - Podoba mi się
ten głaz - entuzjazmował się. - To całkiem ładny głaz. -
Shrek tylko zerknął, gdy przechodzili koło kamienia.
Teraz Osioł zauważył tablice z napisami Uwaya oyr roz-
stawione wokół posiadłości. I znów poczuł się trochę nie-
swojo.
- Domyślam się, że nie masz tu zbyt wielu rozrywek,
prawda? - zagaił nerwowo.
- Cenię sobie swoją prywatność - odparł szorstko ogr,
patrząc znacząco na niechcianego gościa.
- A wiesz, że ja też lubię! - brnął Osioł, zupełnie nie
łapiąc znaczenia, jakie swoim słowom nadał Shrek. - To
jeszcze jedna rzecz, która nas łączy. O, na przykład, kiedy
ktoś stoi przed tobą, a ty patrzysz znacząco, a on nie chce
sobie pójść i wtedy zapada taka niezręczna, cisza... co nie?
Zapadła niezręczna cisza... Shrek piorunował Osła
wzrokiem. Osioł wyglądał na zakłopotanego.
W końcu postanowił wyrzucić to z siebie:
- Mogę z tobą zostać?
Shrek odwrócił się, zaskoczony.
- Co? - zapytał. Ten Osioł nie może tego mówić po-
ważne. To jasne.
- Mogę z tobą zostać?
Shrek uśmiechnął się do niego.
- Oczywiście - powiedział.
- Serio? - zapytał z nadzieją Osioł.
-Nie.
Skoro inne metody zawiodły, Osioł uciekł się do prośby.
- Proooooszę - błagał. - Nie chcę tam wracać. Na-
wet nie wiesz, jak to jest, kiedy mają cię za dziwadto! No
cóż, ty może wiesz. Ale to właśnie dlatego powinniśmy
się trzymać razem. Musisz pozwolić mi zostać! Proszę!
Proszę!
Osioł wspiął się teraz tak, że sięgał Shrekowi do twa-
rzy, a kopyta opierał na jego piersi. Całkowicie zdomino-
wał ogra.
- Dobra! - ryknął pokonany Shrek. - Dobra, ale tylko
jedną noc.
- Och, dzięki - powiedział Osioł.
Shrek odwrócił się i otworzył drzwi, potrząsając gło-
wą, a Osioł wpadł do środka błotnego domostwa.
- Nie, nie, nie! - krzyknął wystraszony ogr. Nie to
miał na myśli.
Ale Osioł już go wyprzedził.
- Och, będzie fajnie. Możemy prowadzić męskie roz-
mowy, takie o życiu i śmierci, a rano zrobię omlet.
Osioł potruchtał przez pokój i wskoczył na ulubiony
wygodny fotel Shreka pokryty skórą aligatora. Shrek spio-
runował go wzrokiem. W tym fotelu nikt nie siadał. Ni-
gdy. Shrek patrzył, jak Osioł wierci się, dopóki nie znalazł
właściwej pozycji, a potem opadł na siedzenie. Wyglądało
na to, że jest mu całkiem wygodnie.
- Uffi - mruknął ogr.
- A gdzie ja śpię? - zaszczebiotał Osioł.
Shrek był zbyt zrozpaczony, żeby odpowiedzieć. Wska-
zał gorączkowo drzwi.
- Na dworze! - wrzasnął.
Osioł, przygnębiony, zlazł z fotela i ruszył do drzwi.
- Ach, no tak. To naprawdę super. Przecież my się za
dobrze nie znamy. Tak pewnie będzie najlepiej. - Pociąg-
nął nosem, wstrzymując się od płaczu. - No to idę. Do-
branoc. - Westchnął rozpaczliwie i wyszedł.
Shrek zatrzasnął za nim drzwi. Ostatnią rzeczą, jaką
za nimi zobaczył, był smutny pysk Osła.
Przez chwilę patrzył z żalem na drzwi, ale potem wzru-
szył ramionami. Shrek naprawdę lubił samotność - nie-
potrzebny mu był intruz plączący się pod nogami. Osioł
musiał odejść.
Ale Osioł, jak to on, wcale się nie zamknął. Teraz ga-
dał przez drzwi.
- Wiesz - mówił -ja naprawdę lubię świeże powie-
trze. Jestem przecież osłem. Urodziłem się na świeżym
powietrzu. Wiesz co, ja się tu położę. Na dworze. No wiesz,
tutaj, zupełnie sam, - Zaczął podśpiewywać:/^tóm zupeł-
nie sam... nikogo nie ma wokót...
5. Znacznie większe łowarzysłwo
^^hrek zaczął przygotowania do samotnej kolacji. Takiej,
^(jaką najbardziej lubił. Wyciągnął trochę woskowiny
z ucha, żeby przylepić ją do wielkiej brązowej świecy Po-
tem ułożył na talerzu gustowny wzorek z wielkich ślima-
ków i czarnych grzybów i włożył oko do kieliszka z ba-
giennym martini. No właśnie. Doskonale. Na stole ze
spróchniałego drewna, który sam zrobił, nigdy nie stał lep-
szy posiłek.
Osioł ułożył się na progu przed drzwiami.
W chwilę później, gdy Shrek siedział już za stołem
i rozkoszował się jedzeniem, rozległ się jakiś hałas. Jakby
ktoś otwierał drzwi.
- No, chyba ci mówiłem, że masz spać na dworze! -
ryknął ogr.
- No, przecież śpię - odparł Osioł zza drzwi.
Shrek usłyszał chrobot. W porządku, a więc to nie
Osioł. Podniósł oczy znad miski i dostrzegł przemykający
cień. Wystraszony, rozejrzał się po pokoju.
Nagle rozległ się trzask. Ogr popatrzył na stół. Łaziły
po nim trzy myszy w czarnych okularach, wymacując so-
bie drogę białymi laskami.
Mysz Numer Jeden zwróciła się do swoich towarzy-
szek, ostukując cenny dzban z oczami do martini.
- No, chłopaki - zapiszczała. - To się nie umywa do
naszej farmy, ale nie mamy wyboru.
- To nie to, co nasze stare śmieci - powiedziała męż-
nym głosem Mysz Numer Dwa - ale jest w porządku.
Potem potknęła się i upadła prosto na pyszczek.
Shrek zaczął się otrząsać z szoku, jakiego doznał na
widok inwazji na jego samotnię. Podszedł do stołu, żeby
rozprawić się z małymi intruzami. Tymczasem Mysz Nu-
mer Trzy odkryła ulubioną świecę Shreka zrobioną z wo-
skowiny usznej i zaczęła zjeżdżać po jej śliskim zboczu.
Mysz Numer Jeden ułożyła się na ślimaku bagiennym.
- Ale superowe łóżko! - powiedziała.
Shrek rzucił się na nią.
- Mam cię! - wrzasnął. Ale mysz wymknęła mu się
z łapska.
Jednocześnie Mysz Numer Trzy ugryzła Shreka
w ucho.
- Znalazłam ser - zameldowała, ale zaraz potem wy-
krzywiła się i splunęła.
- Błeee... Co za ohyda! - krzyknęła, zeskoczyła na stół
i nadepnęła na łyżkę, katapultując sos prosto w oko Shreka.
- To ty, Gordo? - zapytała Mysz Numer Jeden, ostu-
kując laską stół.
- No, a kto ma być? - odparła Mysz Numer Trzy, przy-
jemnie zaskoczona.
Shrek miał tego dość. Nachylił się i ogromną łapą zgar-
nął myszy ze stołu.
- Dość! - ryknął. - Co robicie w moim domu?
Ale zanim zdążył je wyrzucić, coś uderzyło go od tyłu.
Była to przezroczysta trumna. Zaskoczony wypuścił my-
szy, które natychmiast rzuciły się do ucieczki. Przemknęły
tuż obok siedmiu krasnoludków wpychających właśnie na
stół szklaną trumnę z Królewną Śnieżką.
- Hola! - ryknął Shrek. - O nie, nie, nie! Denatkę
jazda mi ze stołu!
Shrek zepchnął trumnę z powrotem na ramiona kra-
snoludków.
- No to gdzie mamy ją postawić? - zapytałjeden z nich.
- Łóżko jest już zajęte.
- Co takiego? - Zupełnie zagubiony Shrek przebiegł
przez kuchnię i odsunął zasłonę z wężowej skóry odgra-
dzającą sypialnię. Ujrzał Złego Wilka ubranego w koszulę
nocną i szlafmycę, leżącego sobie wygodnie najego łóżku.
Ogra zamurowało.
- Czego? - zapytał ze złością Wilk.
Tego już było za wiele. Shrek złapał Wilka za kark i wy-
ciągnął z pościeli.
- Mieszkam na bagnach! - wrzeszczał. - Stawiam na
około tablice ostrzegawcze! Jestem straszliwym wielkim
ogrem! Co mam jeszcze zrobić, żeby mieć trochę prywat-
ności?
Powlókł Wilka do drzwi, otworzył je i wyrzucił go na
dwór. A na dworze czekała na niego niespodzianka. Wiel-
ka, koszmarna niespodzianka.
Jak okiem sięgnąć, na bagnie Shreka kłębił się tłum przy-
gnębionych postaci z bajek. Dużych i małych, niebieskich
i zielonych. Namioty uchodźców stały wszędzie. Szczuro-
łap obozował ze swoimi szczurami tuż obok Starowinki
Która Mieszkała w Bucie i jej potomstwa. Dwa z Trzech
Niedźwiedzi ścieśniły się wraz z kilkoma elfami wokół ognia.
Wszędzie wokół płonęły ogniska, a przy nich siedziały kra-
snale, wróżki, jednorożce, czarownice i czarodzieje. Shre-
kowi opadła szczęka, gdy dotarło do niego, co widzi -jego
najgorszy koszmar, tłum niechcianych gości.
- O, nie! -jęknął. - Nie, nie, nieee!
Nagle wzdrygnął się na dźwięk potężnego ryku. Rzucił
się na ziemię, a tymczasem na skraju bagna, niczym szwa-
dron myśliwców, wylądowały wiedźmy na miotłach. Po-
wietrzny desant czarownic sprowadzał na ziemię machają-
cy flagami sygnałowymi elf ze słuchawkami na uszach.
Shrek wyprostował się. Kipiał z wściekłości.
- Co wy robicie na moim odludziu?! - ryknął do zgro-
madzonego tłumu.
Pragnąc za wszelką cenę pozbyć się stworów ze swojej
ziemi, próbował je nastraszyć.
- No dobra! - krzyknął. - Spadajcie stąd, ale już! Nie,
nie tutaj! - krzyknął, gdy kilka stworów wbiegło do jego
chaty
Próżny to był trud. Wszystkie stwory biegały bez ładu
ogarnięte paniką, a wysiłki ogra przypominały próby za-
gnania do zagrody stada kotów.
Wreszcie zrezygnowany Shrek spojrzał wilkiem na Osła.
- Nie patrz tak na mnie, ja ich nie spraszałem! - po-
wiedział Osioł.
Wtedy z tłumu wypadł Pinokio. Ciżba wypchnęła go
„na ochotnika".
- No, kurczę - zagaił. - Nikt nas tu nie zapraszał.
Shrek odwrócił się ciężko w jego stronę z zamiarem
dobrania mu się do skóry.
- Ze co? - zapytał.
- Zmuszono nas do tego - odparł drewniany chło-
piec, trzęsąc się ze strachu.
- Kto was zmusił? - zapytał Shrek.
Tym razem przemówiła jedna ze Świnek Trzech.
- Lord Farquaad! - oznajmiła. - Sapał i dyszał, i zarzą-
dził eksmisję.
Siostry świnki zgodnie przytaknęły.
- No dobra - powiedział Shrek. - Kto wie, gdzie jest
ten facet, jak mu tam... Farquaad?
Wszystkie stwory popatrzyły na niego ogłupiałe.
Wszystkie poza Osłem.
- Aha! Ja wiem! - krzyknął Osioł, podskakując. - Ja
wiem, wiem, gdzie go znaleźć!
Shrek usiłował go zignorować. Dla niego Osioł ozna-
czał tylko kłopoty.
- Czy może ktoś inny wie, gdzie go można znaleźć?
No, ktokolwiek. Kto?
Każdy stwór wskazywał na innego. A Osioł ciągle ska-
kał, żeby tylko Shrek zwrócił na niego uwagę.
-Ja! Ja! Hej! Hej! Mnie wybierz! Hej, ja wiem, ja
wiem! Ja, ja!
Shrek westchnął.
- No dobrze, fajnie - powiedział wreszcie i odwrócił
się do tłumu. - Uwaga, słuchajcie wy... bajkowe stwory!
Niech wam się tylko coś nie wydaje - ciągnął. - Oficjalnie
oświadczam, że mam was po dziurki w nosie. Chcę na-
tychmiast spotkać się z tym, jak mu tam, Farquaadem, żeby
zabrał was wszystkich z mojej ziemi tam, skąd przyszli-
ście.
Zapadła cisza. Zgromadzeni musieli przetrawić słowa
Shreka. Po chwili zaczęli wiwatować:
- Huraaa! - wrzeszczały stwory, otaczając Shreka, żeby
uczcić go jako swego bohatera. Ptaszki uwiły na jego gło-
wie wieniec.
Shrek przewrócił oczami. Znów nieporozumienie.
- Wrrr! - warknął. Potem wskazał na Osła. - Ty pój-
dziesz ze mną!
Osioł, zachwycony, że dopuszczono go do kompanii,
zaczął brykać z radości.
- Chłopie! Właśnie to chciałem usłyszeć! Shrek i Osioł,
nierozłączni przyjaciele, wyprawiają się do miasta, żeby
przeżyć przygodę życia. No, bomba!
Shrek ruszył w drogę, żeby znaleźć Farquaada, a Osioł
brykał wokół niego. Był w siódmym niebie. Shrek mru-
czał coś zrzędliwie, ale Osioł nie zwracał na to najmniej-
szej uwagi.
- Znów w drodze... ~ zaśpiewał, gdy tylko zostawili za
sobą bagna. - Zaśpiewaj ze mną Shrek...
- Co ja ci mówiłem o śpiewaniu? - zapytał Shrek.
- A gwizdać mogę?
-Nie.
- A nucić?
- No dobrze - zgodził się ogr. - Nuć sobie.
I tak szli sobie przez las - nucący osioł i jego nowy
przyjaciel ogr.
G. Farquaad wybiera żonę
Tymczasem w innym miejscu tego samego królestwa,
w mrocznych kazamatach zamku Farquaada, krzepki
zakapturzony kat nalewał do szklanki zimne mleko.
Farquaad wszedł do lochu i stanął obok oprawcy. Pa-
trzył, jak j ego sługa zabiera się do swoich straszliwych obo-
wiązków. Farquaad był jegomościem o dość dziwacznym
wyglądzie. Miał wielki, wystający podbródek i niezbyt twa-
rzową fryzurę „na pazia". Na obcasach mierzył zaledwie
metr trzydzieści.
Kat trzymał w ręku ciasteczko, które raz po raz zanu-
rzał w mleku, za każdym razem przytrzymując je pod po-
wierzchnią na nieznośnie długą chwilę.
Chociaż Farquaad nie widział ofiary, wiedział, kim ona
jest. Był to Piernikowy Ludzik.
- Nie! Och! Bul, bul, bul - bełkotała nieszczęsna ofiara.
- Wystarczy - powiedział Farquaad. - Wszystko wy-
śpiewa.
Kat odsunął się na bok, odsłaniając kaszlącego i czka-
jącego Piernikowego Ludzika, leżącego bezradnie na bla-
sze do pieczenia. Wokół niego rozchlapane było mleko.
Farquaad podszedł do stołu tortur. A że był malutki,
stawiał małe kroczki, a kiedy stanął przy stole, nad kra-
wędzią widać było tylko wierzch jego wielkiej czerwonej
czapy.
- Hę, hę, hę, hę, hę -
r
oześmiał się
groźnie i odchrząk-
nął. Jego groźny śmiech nie wywarł takiego wrażenia, jak
powinien, bo Piernikowy Ludzik nie widział księcia. Fa-
rquaad wyglądał na niezadowolonego.
Dwóch strażników skwapliwie za pomocą mechani-
zmu opuściło blat. Teraz było lepiej. Farquaad górował nie-
znacznie nad ofiarą.
- Biegnij, biegnij, ile masz sit... - Farquaad szydził sobie
z Ludzika, unosząc jego nóżki i bawiąc się nimi. -1 tak nie
uciekniesz, w męczarniach będziesz się wił...
-Jesteś potworem! -wykrztusił Piernikowy Ludzik.
- To nie ja jestem potworem, ale ty - odparł Farquaad.
- Ty i reszta tego bajkowego tałatajstwa, które zaśmieca
mój doskonały świat. A teraz powiedz mi, gdzie są pozo-
stali?
- Zjedz mnie! - powiedział dzielny mały bohater
z piernika, plując mlekiem w twarz Farquaada.
Farquaad powoli otarł mleko.
- Próbowałem postępować z wami uczciwie, wy dzi-
wadła - rzekł przez zaciśnięte zęby - ale moja cierpliwość
3-Shrek
się skończyła. Powiedz, bo jak nie to... - Nachylił się i zła-
pał Piernikowego Ludzika za guziki.
- Nie! Tylko nie guziki - zaczęło błagać umęczone
ciasteczko. - Tylko nie moje lukrowane guziczki!
- Dobrze, ale w takim razie, kto ich wszystkich ukry-
wa? - zapytał Farquaad.
Piernikowy Ludzik był teraz skruszonym ciastecz-
ki em.
- W porządku... powiem ci. Znasz Muchomorka? -
rzekł cicho.
- Muchomorka? - powtórzył Farquaad.
- Tak, Muchomorka.
- Owszem, znam Muchomorka - powiedział Farqu-
aad. - To ten od Zwirka.
- Cóż - powiedział Piernikowy Ludzik. - Żwirek kręci
z Muchomorkiem.
- Żwirek kręci z Muchomorkiem?
- A tak, z Muchomorkiem! - wrzasnął Piernikowy
Ludzik, nie mogąc już tego wytrzymać.
Farquaad odwrócił się.
- Kręcą ze sobą - powiedział w zamyśleniu.
Nagle drzwi lochu otworzyły się na oścież i do księcia
podszedł strażnik.
- Panie, znaleźliśmy to.
Farquaad natychmiast zapomniał o życiu intymnym
Muchomorka.
- No to na co czekacie?! - krzyknął zirytowany. - Da-
wać j e tutaj!
Przyniesiono osłonięty materią kształt zwisający z łań-
cucha. Farquaad patrzył niecierpliwie.
Strażnicy zerwali pokrowiec, ujawniając obiekt pożą-
dania Farquaada. Było to wielkie, oprawione w bogatą ramę
lustro. Wjego srebrzystej powierzchni pojawiła się poważ-
na twarz.
- Ach! - westchnęli z podziwem strażnicy.
- Och! - zajęczał Piernikowy Ludzik, wiedząc, że to
oznacza kłopoty.
- Magiczne lustro... - szepnął Farquaad z szacunkiem.
- Nic mu nie mów! - krzyknął Piernikowy Ludzik ze
swojej blachy.
Farquaad wysunął stopę i nacisnął pedał kosza na
śmieci. Metalowe wieko podskoczyło do góry, a książę
gwałtownym ruchem wrzucił Piernikowego Ludzika do
środka.
- Nie! - wrzasnął Piernikowy Ludzik. - Ach!!! - Ale
jego krzyki zagłuszone zostały przez opadającą z brzękiem
pokrywę.
Teraz Farquaad skupił całą uwagę na magicznym lu-
strze. Uśmiechnął się złowróżbnie.
- Kłaniam! - powiedział radośnie i podszedł do lustra.
- Lustereczko powiedz przecie - zapytał - które królestwo
jest najdoskonalsze na świecie?
- Cóż, z technicznego punktu widzenia - odparło lu-
stro — ty nie jesteś królem.
- Teloniuszu! - zawołał Farquaad.
Teloniusz, muskularny strażnik w kapturze, zbliżył się
do lustra. Podniósł małe ręczne lusterko i rozbił je jed-
nym ciosem.
Magiczne lustro połapało się natychmiast, że popełni-
ło błąd. Koszmarny błąd.
- No, miałem na myśli - powiedziało, usiłując zatrzeć
złe wrażenie - że jeszcze nie jesteś królem. Ale nim bę-
dziesz. Musisz tylko poślubić królewnę.
- Mów dalej - powiedział Farquaad, a Teloniusz sta-
nął groźnie przy lustrze.
- Nooo iiii... - ciągnęło lustro, nerwowo grając na zwło-
kę. - No i właśnie ja mogę ci znaleźć doskonałą królewnę.
Lustro odprężyło się trochę, gdy dostrzegło cień uśmie-
chu na twarzy Farquaada. Nie jest źle. Można się będzie
nawet trochę zabawić.
- Więc usiądź sobie i patrz, Wasza Wysokość - powie-
działo pełnym optymizmu tonem prowadzącego teletur-
niej - bo właśnie dziś nadszedł czas, kiedy obejrzysz sobie
panny do wzięcia i... oto one! - Zagrała skoczna muzycz-
ka, a lustro gestem dłoni wskazało trzy zacienione portre-
ty księżniczek.
- Kandydatka numer jeden - powiedziało lustro tym
samym sztucznym, wesołkowatym tonem prezentera -jest
upośledzoną psychicznie dziewczynką z odległego króle-
stwa. Lubi sushi i gorące kąpiele! Wśród jej hobby wyróż-
nia się gotowanie i sprzątanie za dwie złe siostry! Gorące
oklaski dla... Kopciuszka!
Światło padło na pierwszą z sylwetek. Ukazał się Kop-
ciuszek w całym swoim żałosnym pięknie.
A lustro gadało jak najęte:
- Kandydatka numer dwa. Dziewczę w pelerynie z kra-
iny fantazji. Żyje, co prawda, z siedmioma mężczyznami,
ale nie jest łatwym kąskiem! Pocałuj tylko jej zimne mar-
twe usta, a przekonasz się, jaka z niej bestyjka! No dalej,
pokaż, co potrafisz. Królewno Śnieżko!
W świetle reflektora ukazał się portret Królewny
Śnieżki.
- A teraz ostatnia - zapowiedziało lustro. - Ale na pew-
no nie najgorsza, kandydatka numer trzy. Ognista rudo-
włosa piękność ze strzeżonego przez smoka zamczyska oto-
czonego wrzącą lawą. Ale niech to nie ochłodzi twego
zapału. Jest jak naładowany pistolet, lubi drinki z parasol-
ką i malować paznokcie. Będzie twoja, jeśli ją uratujesz...
królewna Fiona!
Zapalił się trzeci reflektor, ukazując portret zapiera-
jącej dech w piersiach piękności o ogniście rudych wło-
sach.
-A więc, czy ma to być kandydatka numer jeden, kan-
dydatka numer dwa, czy też kandydatka numer trzy? -
zapytało lustro.
Widownia składająca się ze strażników natychmiast za-
częła wykrzykiwać numery swoich faworytek.
- Jeden! Trzy! Dwa! Trzy! Jeden! Dwa! Trzy! Jeden!
Dwa!
Farquaad dygotał.
-Jeden - powiedział z wahaniem. - Dwa, trzy. Hm,
Jeden. Trzy. Hm...
- Trzy - podpowiedział Teloniusz, podnosząc dwa pal-
ce. — Wybierz panie numer trzy.
Farquaad nadal mamrotał do siebie, nie mogąc się zde-
cydować.
-Jeden, dwa, trzy, hm, jeden, dwa, trzy, hm, cóż...
Dobrze, dobrze... Numer trzeci!
- Lordzie Farquaadzie - powiedziało oficjalnym gło-
sem lustro -wybrałeś... królewnę Fionę!
Zgromadzona publiczność, czyli strażnicy, zgotowali
gorący aplauz. Farquaad wpadł w zachwyt, urzeczony por-
tretem Piony Po chwili jednak odwrócił się i zamyślił.
- Królewna Fiona... - powiedział rozmarzony. -Jest
doskonała. Musimy tylko znaleźć kogoś, kto by się po nią
wybrał...
Lustro przerwało tę chwilę zadumy.
- Powinienem chyba wspomnieć o jednym drobnym
szczególe, otóż ona co noc...
- W tym problem - powiedział Farquaad, nie słucha-
jąc słów lustra. Był zbyt zajęty obmyślaniem swojego wiel-
kiego planu.
7. DuLoo ło sama doskonałość
Jakiś czas późnię) Shrek i Osioł wychynęli ze zboża. Sta-
li u bram miasta DuLoc, w którym znajdował się za-
mek Farquaada. Była to samotna wysoka wieża wyrastają-
ca ze środka miasta.
- No to jesteśmy na miejscu. To tu - powiedział zado-
wolony z siebie Osioł. - Oto DuLoc. Mówiłem ci, że je
znajdę.
- A więc to musi być zamek lorda Farquaada - stwier-
dził Shrek z niesmakiem, idąc wielkimi ogrowymi kroka-
mi ku bramie.
- Hej, poczekaj, poczekaj na mnie, Shrek! - krzyknął
Osioł, ledwie za nim nadążając. Shrek przechodził wła-
śnie przez dziedziniec zastawiony drewnianymi wozami.
Wszędzie stały znaki z napisami: ZAPARKOWAŁEŚ
W STREFIE LANCELOT XVII, albo ZAPARKOWA-
ŁEŚ W STREFIE PARSIFAL XII.
Osioł, bez tchu, dognał wreszcie Shreka w momen-
cie, gdy dotarli do wejścia do królestwa Farquaada. Była
tam rozwieszona aksamitna taśma, wzdłuż której miała
przesuwać się kolejka wchodzących. Ale wejście oznaczo-
ne przez linę było kompletnie puste. Obok niego stał czło-
wiek w wielkiej masce przedstawiającej Farquaada. Napis
za nim głosił: 45 MINUT OCZEKIWANIA
- Hej, ty! - krzyknął Shrek, niepewny z kim ma do
czynienia. - Gdzie znajdę lorda Farquaada?
- Aaaaaa! - wrzasnął człowiek z wnętrza głowy i za-
czął uciekać, lawirując w labiryncie, który tworzyła lina.
Shrek wpadł w złość.
- Poczekaj chwileczkę. Hej, ty-powiedział. - Czekaj!
Nie mam zamiaru cię zjeść, ja tylko... ja tylko...
Jednak człowiek w masce nadal uciekał, wrzeszczał
i przemykał się między linami, aż wreszcie rąbnął w słup
i zemdlał. Shrek westchnął rozdrażniony.
Tymczasem Osioł truchtał posłusznie przez labirynt
aksamitnych lin. W tę i z powrotem, do góry i w dół. Shrek
przyglądał się temu z rozbawieniem, a potem ruszył na
przełaj, rozwalając cały labirynt.
Po drugiej stronie przejście zablokował im kołowrót.
Shrek przeszedł przez niego, a Osioł za nim. A przynaj-
mniej próbował. Kołowrót nie był jednak przewidziany
dla stworzeń, które mają cztery nogi. Osioł szarpał się, ale
utknął w nim na dobre. Wreszcie, ostatnim szarpnięciem,
udało mu się wepchnąć całe ciało w kołowrót. Maszyna
przewróciła go do góry nogami i wyrzuciła na ziemię obok
Shreka. Osioł skoczył, stanął na czterech nogach i poszedł
za ogrem na plac.
Zatrzymali się i rozejrzeli wokół. Co to za królestwo?
Wszędzie panował idealny porządek; przycięte w stożki drze-
wa stały w doskonale równych rządkach, trawa wyglądała,
jakby skoszono ją maszynką do golenia, a wszystkie domy
były jednakowe. Skądś dobiegała żwawa muzyczka. Obok,
w kiosku stały pamiątki - figurki przedstawiające lorda Fa-
rquaada. W pobliżu nie widać było żywej duszy.
Shrek pociągnął nosem.
- Coś cicho - powiedział. - Za cicho.
Osioł spostrzegł budkę informacyjną. Z boku miała
wielką dźwignię z napisem: POCIĄGNĄĆ.
- O, pamiątki - powiedział i pognał do budki, żeby
pociągnąć za dźwignię. Urządzenie zaskoczyło i stukając,
zaczęło się obracać. Drzwi budki otworzyły się nagle, uka-
zując rzędy doskonale obrobionych drewnianych laleczek,
które zaczęły śpiewać:
Witaj w DuLoc doskonałym mieście,
Mamy tutaj reguł, co się zmieści.
Oto one: nie rób wrzawy,
Bądź spokojny, nie depcz trawy,
Tak unikniesz w sądzie sprawy.
DuLoc miasto pełne zalet,
Włóż więc szaty doskonale,
Wyczyść buty, umyj twarz.
DuLoc to, DuLoc to, DuLoc to miasto w sam raz.
Osioł i Shrek stali i patrzyli na to przedstawienie z wy-
razem osłupienia na twarzach.
Potem zobaczyli oślepiający błysk i maszyna wypluła
ich zdjęcia. Na fotografiach utrwalone były ich zadziwio-
ne gęby
Trach! Drzwi się zamknęły. Osioł i Shrek postali jesz-
cze przez chwilę, nadal nieco oszołomieni.
Osioł uśmiechnął się.
- O! Ja chcę jeszcze raz!
Ale Shrek miał lepszy pomysł.
- Nie! - ryknął. - Nie. Nie, nie... nie. - Był tutaj po
to, żeby odzyskać swoje bagno i ostatnią rzeczą, jaką chciał-
by zrobić, było powtórne przyglądanie się temu żałosne-
mu przedstawieniu.
Ruszyli do centrum DuLoc. Zobaczyli tam stadion
i wejście do tunelu prowadzącego do środka budowli.
Z drugiego końca tunelu zdawał się dobiegać jakiś hałas.
Weszli do środka i zaczęli iść w półmroku, nie wiedząc, co
zastaną po drugiej stronie. W końcu zobaczyli przyćmio-
ne światełko.
Gdy tak maszerowali, Osioł zaczął głośno nucić me-
lodyjkę Witaj w DuLoc.
- Słuchaj - warknął Shrek. - Słuchaj, jeszcze chwila,
a otworzę wytwórnię salami!
- Och, przepraszam.
Mogli teraz usłyszeć fanfary i wiwaty tłumu. Z oddali
dobiegał czyjś głos. To Farquaad przemawiał do tłumu.
- Dzielni rycerze! - krzyczał Farquaad. -Jesteście naj-
lepsi w tym kraju, a dzisiaj jeden z was okaże się lepszy niż
reszta.
Ogr i Osioł szli dalej. W miarę jak zbliżali się do końca
tunelu, wiwaty tłumu stawały się coraz głośniejsze. Wresz-
cie wyszli na wypełniony po brzegi stadion. Mały lord Fa-
rquaad stał na wysokim podium, chłonąc wiwaty swojego
ludu.
Po chwili znów przemówił.
- Zwycięzca - oświadczył - będzie miał zaszczyt - nie,
nie, przywilej - uratowania ślicznej królewny Fiony z ogni-
stych szponów podłego smoka. Jeśli, z jakichś względów,
zwycięzcy się nie powiedzie, to ten, który zajmie drugie
miejsce, stanie się jego następcą i tak dalej, i tak dalej. Nie-
którzy z was mogą zginąć, ale jest to poświęcenie, na które
jestem gotów.
Shrek rozejrzał się zadziwiony. Owszem, ludzie kla-
skali, ale: strażnicy Farquaada, rozstawieni po całym sta-
dionie, trzymali tablice z napisami i pokazywali je tłumo-
wi. Było na nich napisane: OWACJE oraz OKLASKI.
Farquaad wyrzucił ramiona w dramatycznym geście.
- Niechaj rozstrzygnie sąd boży! - ryknął.
Między Shrekiem a Farquaadem stał zastęp rycerzy.
Shrekowi to jednak nie przeszkadzało. Szedł przed siebie,
a równe szeregi rycerstwa przestraszone rozstępowały się
przed nim.
Shrek stanął buntowniczo przed obliczem Farquaada.
- A co to takiego? -jęknął lord. - Brrr... co za ohyda!
Shrek wyglądał na zdenerwowanego, ale szybko się
uspokoił.
- Hę? Niezbyt to ładnie! - upomniał Farquaada i wska-
zał na swego towarzysza: - To jest po prostu osioł.
Farquaad nie był zachwycony tym dowcipem.
- Doprawdy? - rzekł. Nie był w nastroju do żartów.
I wtedy wpadł na doskonały pomysł.
- Rycerze! - powiedział. - Zmiana planu. Ten, kto
zabije ogra, zostanie zwycięzcą. Na niego!
Wszyscy wojownicy zwrócili się w stronę Shreka, a ten
szeroko otworzył oczy. Cofnął się, gdy rycerze rzucili się
do niego, wyciągając broń.
- No, co wy, dajcie sobie siana, chłopaki - powiedział.
Cofnął się aż do kramu stojącego przed wielkimi beczka-
mi z piwem i podniósł jedną z baryłek stojących na stole.
- Może rozstrzygniemy to przy bezalkoholowym...?
- zapytał.
Wojownicy nacierali na niego, potrząsając bronią.
- Nie? - zapytał sarkastycznie Shrek i spoważniał. -
No, dobra, gramy! - wrzasnął.
Gdy rycerze rzucili się na niego, wydając najprze