Watson Ian - Implanty
Szczegóły |
Tytuł |
Watson Ian - Implanty |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Watson Ian - Implanty PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Watson Ian - Implanty PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Watson Ian - Implanty - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ian Watson
Inplanty
Przełożyła: Iwona Żółtowska
AMBER
FICTIOn
tytuł oryginału: THE JONAH KIT
Ilustracja na okładce: ALAN GUTIERREZ
Redakcja merytoryczna: BARBARA WALICKA
Redakcja techniczna: ANNA WARDZAŁA
Copyright ę 1975 łan Watson "First published by Yictor Gollann Ltd., London" For
tne Polish edition Copyright ę 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-
7082-759-4
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1995. Wydanie I Druk: Zakłady Graficzne im. K.E.N. w Bydgoszczy
* * *
nie o tym mówię, co wasze,
o sów opowiem zagładzie,
o rybie i o waleniu...
o was już słowem nie wspomnę,
bo wszystko chcecie zniweczyć...
bez słów historię opowiem
o świadkach, którzy zamilkli...
HANS MAGNUS ENZENSBERGER
(tłum. Iwona Żółtowska)
Dla Jessiki
1.
W dole ciągnie się łańcuch wzgórz. Poszarpane, strome urwiska wyrastają nagle z
piaszczystego dna otaczając napełnione wodą, zygzakowate doliny. W każdej może
czyhać ogromna, podstępna dziesięciornica; jej przyssawki rozrywają ciało, a
ramiona twarde jak stal... Dlaczego pomyślał o stali? Gładka i sztywna jest stal
zamykająca przestrzeń podobną do jamy brzusznej, w której spoczywają jelita,
żołądek i serce; w istocie jednak dwa kadłuby nie mają ze sobą nic wspólnego,
ponieważ żelazna skorupa nigdy się nie odkształca pod wpływem zewnętrznych
bodźców. Nie sposób porównywać stalowego kadłuba do dziesięcior-nicy, chyba że
istnieje stal, jakiej dotąd nie znał Ś tak giętka, sprężysta, że ustawicznie
zmienia kształt! Twardy jak stal to... metafora. Sposób poznawania. Jakże zwodny
i niepewny! Pamięć podsuwa wspomnienie o mackach dziesięciornicy ściskających
jego głowę Ś powraca znajomy ból! Stal żłobi głęboką bruzdę; jest brzemienna
tuzinem stalowych płodów, ułożonych jeden przy drugim w podłużnym kokonie łona.
Aż trudno uwierzyć, jak niemrawe i pozbawione życia są jej młode Ś jedynie
maleńkie serduszka uderzają słabo od czasu do czasu...! Echa nakładają się na
siebie; nie ma między nimi żadnego związku. Dlaczego uparcie szuka metafor? Na
krańcach jego świadomości istnieje tajemniczy obszar, nieprzebyta ściana z mgły;
trudno o niej zapomnieć, bo wywołuje obawy i niepewność. Nie jest to zwykła
pamięć, do której przywykł, a jednak podsuwa wspomnienia; po raz setny
mieszkaniec oceanu usiłuje przebić myślą zwodniczą ścianę mgły... ...aż czuje,
że palce (których wszak nie ma) dotykają zimnej stali monstrualnego kadłuba, w
którym nie wiedzieć czemu, został uwięziony... pełzną niczym ślepe robaki, aż
zanika w nich czucie. Zamarzają i odpadają jeden po drugim; nie ma już palców,
czuje za to, że obłażą go minogi; niczym zachłanne palce gonią za nim, gdy
odpływa, a nienasycone, oślizłe gęby przywierają do gładkiej skóry. Krąży nad
górskimi szczytami napinając mięśnie środkowych partii ciała; ogon podnosi się i
opada, a płetwa skręca się podczas ruchu w górę i w dół jak w zmy słowny m akcie
miłosnym. Wielkie ciało wchodzi w fale, zagłębia się coraz bardziej w uległym,
chętnym żywiole, który zawsze je przyjmuje, lecz genitalia nie reagują na
rozkosz obcowania z morzem, w którym przyszło mu żyć. Zmysłowy taniec stanowi
nikłe odbicie dawnych przeżyć. Płetwy ogona nie były wówczas złączone, a ciepły
brzuch dotykał rozgrzanego, delikatnego ciała, które unosiło się niecierpliwie.
Grzbiet miał lodowaty; wokół panowały ciemności... Powróciło wspomnienie o
dziwnej rozkoszy i strachu; uczepiło się jego pamięci niczym przyssawki mi-
nogów. Wytrwały pływak sonduje wzgórza i doliny tworząc do-10
kładną mapę urwisk, głębin i oblanych wodą pochyłości; obserwuje rozproszone
kolonie skorupiaków, meduzy i rurkopła-wy falujące wokół pagórków niczym wiotkie
zasłony. Łoskot, stukanie i pomruki są rejestrowane na jego dźwiękowej mapie
tam, gdzie żerują inne stworzenia. Obserwator płynie ku powierzchni, by
popatrzeć na błękitną, falującą linię nieba. Nieustanny, kołyszący ruch... Wzrok
jest słaby i niedoskonały; ukazuje zamazany obraz świata bez trudu poznawanego
słuchem; jest właściwie bezużyteczny. Migotliwa sieć jasnych linii to zagadkowy
cud rozświetlonej rzeczywistości... tutaj nie ścigały go dokuczliwe zmory. Mogło
się wydawać, że ów widok odnawia się nieustannie jedynie po to, by cieszyć jego
oczy. Za dużo rozmyśla o niebie. Jaki pożytek ma z nieba? Może tu jedynie
zaczerpnąć powietrza lub wypchnąć je z płuc. A jednak na widok nieba ogarnia go
zachwyt. Zawsze dobrze słyszał i rozróżniał dźwięki, nawet przed powrotem do
morza. Światło było dla niego prawdziwym odkryciem. Nim powrócił do morza?
Zawsze przebywał w oceanie; w innym otoczeniu z potężnego cielska szybko uszłoby
życie! Natrafił na ślad swego moczu, co oznaczało, że zatoczył krąg i podąża
własnym tropem. Wyczuwał słabą woń odchodów stworzeń, które stanowiły jego
przysmaki. Pływające w wodzie drobiny sprawiły, że poczuł na języku ulubiony
oleisty smak. Pragnął kosztować wszelkich rozkoszy podmorskiego życia! Chciał
ułożyć z dźwięków taką mapę owego świata, która byłaby niemal dotykalna! Tam
groziła mu śmierć, lecz ocalał i znalazł schronienie. Wędrował. Obcował z
morzem. Tworzył mapy podwodnego świata. Czasami skakał wysoko, przecinając
miękki dach 11 nieba i wyrzucając z siebie liczby, które gromadziły się
samorzutnie niczym odchody rozumu; wydalał je i nurkował w bezpieczną głębinę.
Zmory nie dawały mu spokoju...
2.
Ś Mały Nilin zniknął Ś oznajmił profesor Kapelka, gdy Katja Tarska weszła do
gabinetu, by przedstawić codzienne sprawozdanie. Rzucił tę uwagę tak
niespodziewanie i bez związku, że przez chwilę miała wrażenie, jakby stała się
mimowolnym świadkiem cudzej rozmowy. Rozejrzała się wokół, ale nikogo nie
dostrzegła. Słuchawka telefonu spoczywała na widełkach. W tej samej chwili
sucha, koścista ręka dotknęła aparatu. Nagle Kapelka zmienił zdanie i popatrzył
na zegarek. Ś Mały zniknął Ś powtórzył. Ś Mogę dać naszym ludziom najwyżej
godzinę na jego odnalezienie. Dłoń profesora ponownie zawisła nad telefonem z
czarnego bakelitu. W chwilę później Kapelka zaczął rytmicznie bębnić palcami po
szerokim blacie mahoniowego biurka. Zżarty przez korniki antyk wykonany za
czasów carskich na pewno zdobił przed laty jakiś stary dwór. Wydawało się, że
Kapelka próbuje obudzić wyschnięte mumie szkodników. Ś Muszę zawiadomić komitet
nadzorujący badania. Obawiam się, że ten incydent będzie miał dla nas bardzo
przykre konsekwencje. Ś Jak to? Tyle zamieszania, ponieważ chłopak dla zabawy
wymknął się na wzgórza? Odnalezienie go jest tylko kwestią 13 czasu. Pogodę mamy
niezłą. Taki dzieciak nie może stanowić tu zagrożenia... Ś Niecierpliwym gestem
wskazała krajobraz widoczny za oknem. Z gabinetu profesora widać było
rozproszone, drewniane budynki z wysokimi, dymiącymi kominami. Dalej ciągnęło
się trawiaste zbocze przecięte zaroślami syberyjskiego bambusa i świerkowymi
zagajnikami, które stopniowo przechodziły w gęsty las. Kilka dni wcześniej spadł
pierwszy śnieg. Roztopił się od razu, gdy niespodziewanie pocieplało, ale tu i
ówdzie połyskiwały nadal białe łaty. Zapewne doczekają następnego lata, chociaż
prognozy Instytutu Meteorologicznego zapowiadały, że ocieplenie potrwa co
najmniej tydzień. Katja przeniosła wzrok z lasu i łąk na jeden z budynków. W
piętrowym domu z dymiącym wesoło kominem mieszka chłopiec. A raczej mieszkał...
Ośrodek badawczy zlokalizowano w miasteczku Ozerskij. Zabudowania nabrzeża i
portu opustoszały. Niewielka fabryczka konserw rybnych została zamknięta. W
południowej części półwyspu leżała jedna marna wioszczyna. Brak linii kolejowej
utrudniał kontakty z leżącym na północy Korsakowem, gdzie znajdowała się
stocznia, tartaki oraz gospodarstwa rolne specjalizujące się w hodowli zwierząt
futerkowych. Ozerskij było wprawdzie miejscem odludnym, ale zewsząd otaczało je
spokojne piękno, a chłodne, czyste powietrze, obficie padający śnieg i gwałtowne
letnie ulewy miały tu szczególny urok. W tym domu... Katji zrobiło się ciężko na
sercu. Powtarzała sobie, że mężczyzna, który tam przebywa, nie jest wcale Pawłem
Chiriko-wem. Paweł nie istniał. Pozostały dwie zjawy... Jedna z nich to
mężczyzna snujący się po tamtym budynku jak zombi. Druga zjawa to matematyczna
abstrakcja ukryta w morskich głębinach... Żadne z tych widziadeł nie miało nic
wspólnego z Pawłem. Jeżeli będzie myślała inaczej, wkrótce oszaleje. A jednak, a
jednak... 14 Ś Musisz wiedzieć, Katju, że zniknął także pielęgniarz chłopca.
Brakuje jednej łodzi. To nie przypadek. Jeżeli sami nie odnajdziemy zbiegów,
nasza swoboda niewątpliwie zostanie ograniczona. W przyszłości nadzór stanie się
surowszy. Uważam, że wszystkie doświadczenia będą starannie kontrolowane. Ś
Dlaczego pan myśli, profesorze, że ten incydent zaszkodzi instytutowi? Nasze
badania są niezwykle istotne! Przynoszą nadzwyczajne efekty! Podkrążone oczy
dziewczyny rozbłysły; przypominały lśniące, czarne kamyki zatopione w
poszarzałych jeziorach. Stary mężczyzna o ptasich rysach twarzy przypominał
baśniowego czarnoksiężnika. Katja naprawdę miała go za sztukmistrza, który bez
trudu odkrywa tajemnice zawiłych labiryntów człowieczego umysłu. Profesor ze
smutkiem obserwował swoją asystentkę. Czarne kędzierzawe włosy, spięte z tyłu
kościaną zapinką, opadały skłębioną masą na błękitny kombinezon. Wyglądała jak
topielica zamieniona po śmierci w nimfę wodną o bujnej, zmierzwionej czuprynie.
Kapelka po raz kolejny czuł nieodparte pragnienie, by rzec: „Piękna rusałko,
czas zapomnieć; odrzuć wspomnienia i pokochaj innego mężczyznę". Wiedział, co
przyciągnęło wzrok dziewczyny i w które okno spoglądała. Nie myślała wcale o
zbiegłym malcu. Zabrakło mu odwagi, by to wypowiedzieć na głos. Dotychczas
pozwolił sobie jedynie na to, by zwracać się do Katji po imieniu jak do córki.
Dziewczyna walczyła nieustannie z upiorami przeszłości, lecz zarazem pracowała
niezmordowanie; miała wyjątkową intuicję. Postąpiłby nierozsądnie wyrywając ją z
owego transu. Postanowił wyjaśnić asystentce kilka istotnych kwestii. Ś Jak
sądzisz, Katju, co jest ważne dla wojskowych i polityków? Korzyści! Planują
wojnę i dlatego chodzi im o rozwiązanie problemu łodzi podwodnych
skonstruowanych do penetracji dna morskiego, w każdej chwili gotowych do ataku,
cza-15 tujących głęboko pod powierzchnią morza. Szefowie wywiadu szukają
sposobów, żeby je wytropić i unieszkodliwić. Jeżeli, co daj Boże, nie dojdzie do
wojny atomowej, nadal będziemy mieli do czynienia z międzynarodową konkurencją,
pozostaje zatem o wiele istotniejszy problem: jak kontrolować podwodne zasoby.
Chodzi o złoża ropy naftowej lub manganu, krótko mówiąc, o wszelkie źródła
energii i minerałów, które mogą być w przyszłości wykorzystane. Kto opanuje dno
mórz i oceanów, zawładnie kiedyś całym światem. Ponadto jeżeli będziemy w stanie
śledzić poczynania innych mocarstw dzięki Jonaszowi albo przy użyciu innych
środków, możemy trzymać przeciwników w szachu. Wiesz, że Amerykanie chcą
zainstalować na dnie oceanu urządzenie o średnicy dziesięciu kilometrów, by
zyskać możliwość kontrolowania obcych łodzi podwodnych? Czy nasze badania
stwarzają podobne możliwości? Pożytki, jakie przynoszą na tym etapie, są bardzo
mizerne! Tymczasem na co dzień mamy do czynienia z ludźmi, którzy domagają się
konkretów. Przyszłość budzi ich obawy; zasoby naturalne się wyczerpują, w
kopalniach spada wydobycie. Dotąd mieliśmy w badaniach całkowicie wolną rękę.
Jako młody naukowiec nie śmiałem o tym marzyć. Nasz eksperyment to jakby
proroczy sen, a ludzie, którzy trzeźwo patrzą na świat, rozumieli dotychczas, że
potrzebujemy całkowitej swobody, żeby się spełnił. Ostatnio członkowie komitetu
zadają coraz więcej pytań. Niecierpliwią się. Chcą wiedzieć, kiedy będą mogli
spożytkować nasze wyniki do celów praktycznych, czy można wykorzystać nasze
osiągnięcia na wielką skalę, czy nakłady szybko się zwrócą, jakich zysków należy
oczekiwać. Och, ten kapitalistyczny żargon. Zupełnie jak w Ameryce! Tymczasem my
dopiero stawiamy hipotezy i eksperymentujemy śniąc na jawie! Tłumaczę im, że
wyniki trzeba sprawdzić doświadczalnie. Wyjaśniam, że samoloty i statki
kosmiczne nie są nawet w połowie tak skomplikowane jak nasze podwodne
urządzenie. Wybacz, Katju, że mówię tak, jakby to była maszyna Ś 16 dodał
widząc, że dziewczyna patrzy na niego z urazą. Ś Westchnął głęboko. Ś Zarzuciłem
nawet członkom komitetu, że ponoszą ich nerwy, zupełnie jak Amerykanów, którzy
przerwali badania kosmiczne, chociaż sukces był tak blisko. Nasi opiekunowie
poczuli się dotknięci. To bardzo źle, że chłopak zwiał. Wyszliśmy na głupców.
Kto uwierzy, że sprawujemy kontrolę nad Jonaszem pływającym swobodnie w oceanie,
skoro nie potrafiliśmy upilnować dzieciaka? Tak wygląda sytuacja. Pamiętaj, że
to nie jest zwykłe dziecko... Ś Umilkł nie dokończywszy zdania i znów zaczął
bębnić palcami po biurku. Ś Jestem pewna, że wkrótce dokonamy wspaniałego
odkrycia, panie profesorze Ś oznajmiła z przekonaniem ciemnowłosa dziewczyna. Ś
To będzie wyjątkowe dokonanie, które wzbudzi ogólny podziw. Ś Co konkretnie masz
na myśli, Katju? Tamci zapytaliby raczej, kiedy nastąpi to odkrycie. Czyżby
Katja coś przeczuwała? Nie można tego wykluczyć. Cierpienie i ekstatyczna
radość, która ogarniała ją na samą myśl o Jonaszu, wyostrzyły intuicję i
pogłębiły wrażliwość. Czasami zachowanie asystentki wydawało się Kapelce niemal
dziwaczne i nienaturalne. Ś Co dla niego oznacza przebywanie w głębinach oceanu?
Ś rzekła w zadumie, nie zwracając uwagi na pytanie Ka-pelki. Ś Wszystko, o czym
rozmawiamy, odzwierciedla jego doświadczenia. W jaki sposób odróżnia wielką
mątwę od niegroźnej ośmiornicy? Jakie dźwięki wydaje, by zlokalizować te
stworzenia? Kapelka obojętnie wzruszył ramionami. Ś Ma w głowie naturalny radar.
Poznaje kształty za pomocą dźwięków. Mątwa jest głowonogiem z rzędu
dziesięciornic, a zatem Jonasz postrzegają zapewne jako swego rodzaju torpedę z
dziesięcioma mackami. Ośmiornica przypomina z wyglądu morskiego pająka, a odbity
dźwięk daje taki właśnie obj dzę, że na widok tych stworzeń budzą się w nim nj
pewne odczucia czy refleksje, skoro ośmiornice stanowią tylko pożywienie,
natomiast mątwa o znacznych rozmiarach może pozbawić go życia. Echo ośmiornicy
wywołuje przyjemne skojarzenia. Co miałaś na myśli mówiąc, że dokonamy
nieoczekiwanego odkrycia? Nim Katja zdążyła odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Ś
Widzi pan. Ś Uśmiechnęła się, gdy Kapelka podniósł słuchawkę. Ś Już go znaleźli.
Profesor wysłuchał meldunku i pokręcił głową. Ś Zapewne dotarli już do cieśniny.
Mgła się podnosi! Cóż za niedorzeczna pogoda o tej porze roku! Sądzę, że
zabraknie im paliwa. Płyną z prądem, więc znajdą się w połowie drogi do Japonii,
nim mgła opadnie. Muszę zawiadomić straż przybrzeżną. Wiadomo, co to oznacza.
Odłóżmy na później rozmowę o sensacyjnych odkryciach, Katju. Czekam po południu
na sprawozdanie. Mam nadzieję, że przyniesiesz mi pomyślniejsze nowiny.
3.
Owładnięty niepewnością, zbity z tropu i przerażony wyrzuca słup gęstej pary z
pojedynczego nozdrza. Spoczywa na powierzchni morza wciągając powietrze. Obraz
wzgórz leżących na dnie przesłania mgła, gdy potężne ciało pławi się beztrosko w
spienionych falach, nawiedzane wspomnieniem pieszczoty, której już nie jest
zdolne odczuwać, doznawanej w cudzej, niedostępnej powłoce; morski wędrowiec
pamięta płynące z ust dźwięki, które niosły ważne przesłanie. Kołysze się w
rozległych i cichych falach oceanu. Dobrze zna swoje ciałoŚ krzywiznę szczęk,
rytmiczne uderzenia ogona, skomplikowany labirynt korytarzy i przegród w
ogromnej czaszce pełnej woskowatego olbrotu. Mimo to czuje się zarazem jak pilot
kierujący stalowym kadłubem przemienionym w istotę z krwi i kości! Koszmar, w
którym prowadzi ów pojazd, nawiedza go znowu. Roztropna ośmiornica, podobna do
tej, którą widział na skalistej krawędzi podmorskiego urwiska, siedzi mu na
karku. Macki bawią się myślami, przyssawki wyrywają je raz po raz. Jeżeli będzie
zbyt wiele rozmyślał o przeszłości, ostre szczęki przebiją czaszkę, a wówczas
gęsty olbrot wyleje się na zewnątrz. 19 W masywnej szyi lub nieco niżej, w
miejscu, którego nigdy nie ujrzy na własne oczy ani nie zbada dźwiękami,
zamieszkała natrętna ośmiornica. Dotknięcie jej przyssawek i szczęk początkowo
łaskoczące, potem staje się coraz mocniejsze, a w końcu brutalne i okrutne.
Ośmiornica budzi się raz dziennie i zachłannie pożera liczby dręcząc swego
żywiciela. Krąży ogarnięty paniką i miota się bezładnie, a w jego czaszce
dźwięczą zniekształcone echa skłębionych fal podobne do krzyku rozpaczy. Gdy
prawie traci rozsądek, szczęki zaciskają się jeszcze mocniej, a cierpienie
zmusza go do kolejnego wysiłku. Ośmiornica przycupnięta na krawędzi umysłu już
się obudziła. Przez sen podsumowała liczby wyssane z myśli żywiciela w czasie,
gdy sondował dno oceanu, badał stalowe kadłuby, emitował dźwięki typowe dla jego
gatunku. Kiedy ośmiornica zasypia, wędrowiec zapomina o niej na krótko. Przez
jakiś czas nie uświadamia sobie jej obecności. Tylko wspomnienia, jak dokuczliwe
minogi, nie dają mu spokoju. Teraz jednak nadeszła chwila, by nadał potrzebne
informacje; to uśpi ośmiornicę. Czas rzucić jej liczby na żer, wypluć je w
powietrze, nad powierzchnię oceanu. Przetacza się po wodnych dolinach, zbiera
siły, wystawia ciało ponad fale. Małe oczka zerkają z ukosa na falistą,
spienioną powierzchnię żywiołu. Spogląda z góry na rozświetlony dach własnej
siedziby. Ośmiornica mieszkająca w jego ciele porządkuje liczby i nakazuje mu
rzucić je na wiatr. Żywiciel nie pyta, dlaczego zmuszony jest emitować takie
dźwięki. Ulega jej woli. Przez następną godzinę w głowie olbrzyma kłębią się
sygnały, które ośmiornica pomaga mu zrozumieć. Potem intruz zasypia mamrocząc
liczby we śnie. Odzyskana wolność potrwa zaledwie dzień. Gdy ośmiornica uśnie,
wędrowca ogarnie lęk przed ciosem, 20
który może nadejść z powietrza! Trzeba szukać bezpiecznego schronienia! Tlen
przenika do krwi, łączy się z czerwonymi ciałkami, pobudza mięśnie. Wielkie
cielsko wyskakuje w górę, błyskawicznym szarpnięciem ogona odwraca się o sto
osiemdziesiąt stopni i spada do wody głową w dół. Pogrąża się w głębinach
oceanu. Jakiego ciosu się obawia? Żelazna pięść przecina niebo...
Pięść to palce zwinięte w kulę, by połamać mu kości i rozłupać czaszkę. Palce to
stalowe płody umieszczone pionowo w łonie twardego matczynego kadłuba. Definicja
niczego nie wyjaśnia. To kolejna zagadka. Jak zdoła przekazać owe rozważania
istotom swego gatunku? Słyszą dźwięki, które rzuca na wiatr. Nie uszły ich uwagi
głosy brzmiące w jego głowie. Był dostatecznie naiwny, by poprosić swoich o
pomoc. Zasypywał ich pytaniami. Chciał wiedzieć, co sądzą o dziwnych
komunikatach, a także o zmorach bytujących na krańcach jego świadomości. Inni
przestawiciele gatunku układali sagi o walkach z oceanicznymi mątwami i
chełpliwe pieśni samców; opłakiwali samice umierające przy porodzie i opiewali
rozkosze miłości. Wszystkie motywy, stopniowo abstrahowane i przekształcane w
idee, osiągały spełnienie w doskonałej figurze gwiazdy pojęć, która stanowiła
kwintesencję mądrości jego rasy. Początkowo dolegliwości młodego samca budziły
sympatię i współczucie; potem niechęć i pragnienie ucieczki; ostatnimi czasy
narastało zaciekawienie. Może przedstawiciele jego gatunku będą w stanie mu
pomóc. Zanurza się błyskawicznie; gdy krawędź urwiska wybiega mu na spotkanie,
pojmuje, że popełnił błąd. Utknął wśród po-21 szczerbionych, kruchych skał. Nie
może teraz przerwać nurkowania i zawrócić. Schodzi coraz niżej. Rozdęte płuca
napierają na giętkie żebra. Serce bije coraz wolniej, ustaje dopływ krwi do
wewnętrznych organów. Temperatura ciała spada, a olbrot w przestronnej czaszce
gęstnieje jak wosk, ciąży niczym balast i spycha w dół, odbijając dźwięki coraz
wyraźniej. Wszystkie odgłosy brzmiące wokół opadającego cielska ostrzegają przed
niebezpiecznym tunelem wśród spiętrzonych skał o krawędziach ostrych jak
brzytwa! Siła bezwładności pcha nurka w ,dół ku rozpadlinie podwodnego kanionu.
Wielorybie cielsko opada na wulkaniczną krawędź; skała zaczyna się kruszyć pod
jego ciężarem; ostre brzegi ranią skórę. Uderzenie jest tak silne, że nurek
odbija się i wpada na przeciwległą ścianę. Płynie dalej mijając ławicę
krążkopławów, gromady wir-ków oraz przezroczyste żebropławy, które spowijają go
niczym miękka, lśniąca tkanina. Mknie wśród połyskliwych strzałek, czerwonych
wieloszczetów, brązowych meduz, fioletowych skrzydłonogów żyjących na granicy
światła, ale wcale ich nie dostrzega. Nie zwraca również uwagi na stworzenia
lśniące własnym blaskiem w mrocznej głębinie. Gęsty olbrot z najwyższą
dokładnością rejestruje wszelkie echa, które nurek odwzorowuje tak dokładnie jak
korzenie swych zębów tkwiące w olbrzymiej dolnej szczęce. Sonar zapisuje każdą
nierówność mulistego dna, lecz mimo to ogromne cielsko pchane siłą bezwładności
pogrąża się w szlamie doznając gwałtownego wstrząsu. Przez chwilę wielka głowa
tkwi w mule. Potem nurek podrywa się i na pół zamroczony szuka drogi powrotnej w
skalnym labiryncie; skręca raz po raz, z trudem unikając zderzenia z kamiennymi
przeszkodami. Uciec! Uciec!
Pędził przed siebie poganiany strachem, błądził wśród zim-22 nych, łagodnych
pagórków i odbijał się od nich tracąc równowagę; nieustannie popędzany gnał
przed siebie, stopniowo opadając z sił. W końcu tajemnicze palce zacisnęły się
nakazując odpoczynek. Gonił za nim natarczywy głos. To wołanie miało jakieś
znaczenie. Przypominało falę, która podchodzi do brzegu. Nagle wyrazy splątały
się w bezładną gęstwinę przywodzącą na pamięć radosny krzyk ciała, osobliwy
zapach włosów falujących wokół niego jak giętkie łodygi wodorostów. Czy uciekał
przed śmiercią? Teraz umiera we własnym ciele... Może ucieka przed wspomnieniem
przeżytej rozkoszy? Cóż to za ucieczka, skoro niosą go członki, o których
naturze nie ma pojęcia? Raz po raz wyskakuje nad powierzchnię morza, by po kilku
sekundach nieuchronnie doznać w głębinie kolejnego wstrząsu! Gdyby mógł unieść
się w powietrze, ulotny i lekki niczym meduza... Czy taką postać miała jego
dusza, zanim zaistniała w ciele? Oby inni zdołali odkryć przyczynę tego
szaleństwa! W przeciwnym razie przyjdzie mu zginąć. Nazywa istotę, która dziwnym
trafem zagnieździła się w jego głowie, ośmiornicą, ponieważ widział kiedyś jedną
z nich, jak przysiadła na podwodnym urwisku oplatając świat giętkimi mackami.
Zjadał głowonogi, które udało mu się pochwycić na otwartych wodach. Nie potrafił
jednoznacznie określić, co czuł do swojej ośmiornicy. Dostarczała strawy swemu
gospodarzowi, a zarazem wykorzystywała go do własnych celów i zadawała mu ból.
Była jego częścią, lecz także intruzem. Nie odczuwał wobec niej wrogości, jaką
żywił dla wielkiej mątwy czyhającej w głębinach morskiego świata; z takim
napastnikiem potrafił się uporać. Ośmiornica stanowiła al-ter ego oceanicznego
wędrowca, a zarazem odrębny byt. Prze-23 zornie składał jej w ofiarze
przebłagalnej wszystkie głowono-gi, które chwytał i połykał. Dłuższy czas pływał
w kółko. Pora zaczerpnąć powietrza. Uspokoił się powoli i uważniej szukał drogi.
Gdy wychynął zza podwodnej skarpy i wpłynął do ciasnego wąwozu, znalazł się oko
w oko z roztropną, czujną mątwą dorównującą mu rozmiarami.
4.
W poniedziałek po południu Paul Hammond oznajmił niespodziewanie, że on i
Richard Kimble zamierzają na pół dnia wyrwać się z gorączkowej krzątaniny
obserwatorium radioastronomicznego. Zaproponował, by pojechali z Ruth i małą
Alice na wybrzeże, skąd można było obserwować zdążające na północ wieloryby.
Richard nieufnie przyjął zaproszenie. Zdawał sobie sprawę, że Paul odnosi się z
lekceważeniem do jego zainteresowania waleniami. Niepokoił się również, czy szef
nie dowiedział się o jego nieudanym, dziwacznym romansie z Ruth Hammond. Wkrótce
wyszło na jaw, że Paul chce jedynie porozmawiać na osobności o kilku sprawach
dotyczących ich wspólnej pracy. Chodziło przede wszystkim o veto Maksa Berga
wobec planów szefa, który zamierzał nadać wielki rozgłos najnowszym odkryciom.
Wieloryby i Ruth były jedynie przynętą. Po wczesnym obiedzie wsiedli do
mikrobusu należącego do Paula i ruszyli krętą, wyboistą drogą spod olbrzymiej
anteny radioteleskopu ku wybrzeżu klifowemu w okolicach San Pedro de la Paź.
Antena przypominała stylizowane ucho lub dłonie złożone jak przy nawoływaniu.
Gdy odjeżdżali, stała pod nią gromadka 25 Indian Mezapico. Pogwizdywali i kiwali
głowami z aprobatą, wsłuchując się w powracające echo. O to chodziło! Wyraz ich
twarzy pozwalał się domyślić, że mają poważne wątpliwości, czy Amerykanie
potrafią odpowiednio wykorzystać ogromne urządzenie. Antena zataczała wprawdzie
niewielkie kręgi niczym koza na łańcuchu, ale pozostawała niema. Dzięki owym
gwizdom Richard wiedział, że rozpoczęła się migracja wielorybów. Poprzedniego
dnia wszyscy mieszkańcy Mezapico przekazywali sobie gwizdami tę nowinę.
Mężczyzna o pomarszczonej twarzy, pracujący dorywczo na terenie obserwatorium,
wyjaśnił Richardowi, co oznaczają te osobliwe dźwięki. Kimble mimochodem
wspomniał Paulowi o wielorybach, ale do głowy by mu nie przyszło, że szef
zdecyduje się na taką wycieczkę. Paul Hammond spoglądał na Indian z takim samym
lekceważeniem jak na sępy i kanie siedzące na belkach podtrzymujących antenę.
Obecność ludzi i ptaków nie zakłócała odbioru fal biegnących z kosmosu. Podczas
jazdy silny wiatr odrzucił do tyłu splątane włosy uczonego. Były dość długie i
niemal zawsze rozwichrzone. Hammond chciał uchodzić za człowieka obdarzonego
intuicją, a zarazem wolnego od dziwactw. Jasne, niespokojne oczy rozjaśniał
blask geniuszu, jakby chroniły je niezwykłe szkła kontaktowe powołane do
istnienia przez bystry umysłŚ swoiste przeciwieństwo katarakty. Jędrne i opalone
ciało nie zdradzało wieku, chociaż uczony przekroczył czterdziestkę. Ruth
twierdziła z przekąsem, że Paul codziennie gimnastykuje się w świetle gwiazd,
nim pójdzie do łóżka. Większość specjalistów od nauk ścisłych dokonuje wielkiego
odkrycia przed trzydziestką, by potem do końca życia wytrwale je komentować.
Doktor Paul Hammond objawił się jako wybitny badacz dość późno, bo dopiero w
trzydziestym piątym roku życia. Odkrył niewielką, lecz niebezpieczną galaktykę
ukrytą za obłokiem gwiezdnego pyłu i gromadą ciał niebie-26 skich, znajdującą
się w pewnej odległości od jądra Drogi Mlecznej, a ochrzczoną w literaturze
fachowej, jak to zwykle bywa, nazwiskiem odkrywcy. Ów obiekt powodował
występujące co pewien czas drgania naszej galaktyki, tłumaczone do tej pory
wpływem grawitacji, obecnie zaś uchodzące za zjawisko innej natury i określane
jako zaburzenia typologiczne albo fale Hammonda. Przez pewien czas nazwisko
odkrywcy było na ustach wszystkich. Obecny pośpiech sugerował, że Paul Ham-mond
zamierza nadrobić stracony czas i ponownie sięgnąć po laury. Tym razem
zdecydowanie machnął ręką na pomniejsze obiekty typu galaktyk. Ś Musimy narobić
dużo szumu. Trzeba poruszyć to bajorko. Pomyśl o funduszach, Richardzie.
Ograniczone zostały prawie wszystkie dotacje. Padają instytuty prowadzące
doświadczenia z cząstkami elementarnymi oraz badania przestrzeni kosmicznej.
Pokażemy tym kutwom. To będzie prawdziwy przełom w badaniach nad wszechświatem.
Chcę mieć pewność, że tworzymy zwarty front. Potrzebne mi aktywne poparcie
Maksa, a nie jego wymuszona zgoda. Samochód minął wioskę Mezapico wzbudzając
popłoch wśród drobiu, który umknął między chaty z suszonej cegły i szopy
sklecone z blachy. Miejscowość mogła się również poszczycić kilkoma
solidniejszymi, murowanymi budynkami krytymi dachówką: nędzny bar, parę sklepów,
domy bogatszych chłopów, biuro loterii oraz posterunek policji, gdzie kręcili
się robotnicy naprawiający frontową ścianę. Kilka dni temu rozwaliła ją wioząca
zaopatrzenie dla obserwatorium ciężarówka, która zawadziła o róg budynku. Przez
otwór widać było żelazne kraty, za którymi siedział w kucki ponury mężczyzna
owinięty w derkę. Stare kobiety gapiły się bezmyślnie na podróżnych. Włosy
rozdzielone przedziałkiem wyglądały jak dwie półkule mózgowe, a skóra spalona
słońcem mocno przylgnęła do kości. Głowy staruch upodobniły się do czaszek
umieszczonych na ścia-27 nach niewielkiego kościółka w Mezapico jako smutne
przypomnienie: memento mori*. Na szczycie widocznej z dałeka wieży kościelnej
wisiał samotny dzwon; przypominał jedyne oko w bezbarwnej twarzy, patrzące z
rezygnacją na rozgrzaną upałem lichą mieścinę. Ś Rich, pamiętasz dzień, kiedy tu
przyjechaliśmy? Ś rzuciła ponuro Ruth, gdy Paul nacisnął klakson, żeby spędzić z
drogi psa. Zauważyła ukradkowe, chełpliwe spojrzenie, które rzucił na nią i
Richarda, gdy mówił o wymuszonej zgodzie. Ś Byłam w ciąży. Wszystko się lepiło.
Ś Zadrżała z obrzydzenia. Ś Ławki w kościele były oblepione woskiem niczym
plaster miodu. Chyba osiadł na nich kopeć ze świec. Ś Sądzę, że nacierają ławki
woskiem. Ś Po co?
Ś Może dla okazania pobożności? Dlaczego przynosimy kwiaty do kościoła? Ś
Niestety, tu nie ma kwiatów. Ś Wybuchnęła śmiechem. Ś Są tylko suche badyle i
ciernie. Co za dziura! Paul niecierpliwie bębnił palcami po kierownicy. Richard
obserwował zbliżającą się dzwonnicę. Słaby odgłos dzwonu zwołującego wiernych na
mszę niósł się w czystym powietrzu aż do obserwatorium. Nareszcie jakiś dźwięk.
Wielka antena była pomnikiem głuchoty wzniesionym butnie ku niebu. Kościelny
dzwon wydawał się jej dziwaczną, pomniejszoną karykaturą. Nagie dzieci o
brązowej skórze ciskały kamykami w auto, jakby chciały wziąć odwet za chmurę
kurzu, jaką wzniecał pojazd. Wioskowy ksiądz przystanął na progu kościoła,
zerkając nieufnie na samochód i jego pasażerów. Niewiele myśląc Ruth pomachała
nieznajomemu i zawołała: *Memento mori (lać.) Ś pamiętaj, że umrzesz. 28
Ś Hej, hej, buenas tardes!*
Auto podskakiwało coraz wyżej na wyboistej drodze. Wstrząsy obudziły Alice,
która nagle poczerwieniała na twarzy. Zanosiło się na to, że wkrótce zacznie
wrzeszczeć. Na podwórkach kilku ostatnich budynków, wśród przemykających pod
nogami kur i psów, klęczały młode kobiety pochylone nad niskimi krosnami
skleconymi z paru wbitych w ziemię patyków, na których rozpięta była osnowa.
Tkaniny miały jaskrawe barwy i dziwaczny wzór. Wełny dostarczały prządki
używające kołowrotków równie prymitywnych, jak prowizoryczne krosna, złożonych z
kilku patyków i drewnianego krążka zamiast koła. Jakaś otyła niewiasta z
czarnymi warkoczami upiętymi z tyłu głowy zaglądała do baniek po oliwie, w
których farbowała wełnę. Mała Alice z zapałem machała rączkami uderzając w drzwi
auta, klepiąc pierś matki i ramię Richarda. Paul nalegał, by trójka dorosłych
usiadła razem na przednich fotelach. Nie lubił podczas rozmowy zerkać przez
ramię. Ś Spokojnie, Ally, spokojnie Ś powtarzała śpiewnie Ruth przytulając
córkę. Nabrzmiałe brodawki jej małych, jędrnych piersi wyraźnie zarysowały się
pod koszulą. Wydawało się, że Alice celowo naśladuje kołysanie i podskoki auta,
jakby próbowała dać do zrozumienia, że nie ma ochoty przebywać dłużej w
dygoczącym pudle. Otworzyła usta szeroko niczym świeżo wyklute pisklę, ale nie
po to, by wrzeszczeć czy domagać się jedzenia. Ziewnęła, jak gdyby
niespodziewanie ogarnęła ją potworna nuda. Ruth zerknęła porozumiewawczo na
Richarda. Jedna ze sztuczek PaulaŚ niespodziewane ziewnięcie; bardzo przydatny i
skuteczny argument, zaskakujący jak szydercza uwaga lub policzek. Paul często
ziewał w ten sposób podczas zebrań. *Buenas tardes (hiszp.) Ś dobry wieczór. 29
Mała odziedziczyła po nim skłonność do zamaszystych gestów oraz kędzierzawe,
jasne włosy. Gdy dziewczynka podrośnie, a delikatna, jasna skóra trochę się
opali, mała będzie żywym wizerunkiem ojca. Richard pomyślał, że iRuth ogarnia
niekiedy znudzenie, które niweczy sens zdarzeń jak odkurzacz wsysający rozmaite
przedmioty do wypchanego ciemnego wora. Czy można ją za to winić? Warto rozważyć
tę kwestię także z męskiego punktu widzenia. Złóżmy, że Alice ma dwadzieścia
lat. Jak czułby się mężczyzna, który poślubił dziewczynę stanowiącą kopię
doktora Hammonda? Jego wiara w siebie byłaby stopniowo tłumiona. Gdy Alice
dorośnie, na pewno wybierze mężczyznę, który da sobą komenderować. Przez jakiś
czas będzie ją uwielbiał, wkrótce jednak pojmie, że nie dorównuje jej
inteligencją, a ponadto ma lichą posadę. Nieważne, czy będzie to agent
ubezpieczeniowy czy laborant; raz na zawsze zostanie uznany za fajtłapę. Z
czasem zaginie bez wieści, zacznie pić albo zakocha się w innej kobiecie
szukając zapomnienia i rekompensaty; zawsze będzie się czuł nieswojo. W końcu
zrozumie, że Alice umyślnie wybrała nieudacznika, który nie jest w stanie z nią
konkurować. Ruth miała czarne włosy. Nie przypominały barwą węgla czy hebanu;
nic z tych rzeczy; jej włosy były po prostu czarne. Dawniej nosiła długie,
ostatnio zdecydowała się obciąć je krótko. Odsłonięta twarz nabrała ostrości.
Ruth dotąd nie zdawała sobie sprawy, że tak wygląda, chociaż bez wątpienia nie
uszło to uwadze rozmaitych agentów telewizyjnych i profesorów w szkole
aktorskiej, którzy sporo zarobili na jej
ambicj ach. Nie
miała dość talentu, by zostać aktorką, nie była też dostatecznie urodziwa, żeby
zrobić karierę w reklamie, ale długie, czarne, starannie pielęgnowane włosy
stanowiły wątły pomost łączący dwie nie spełnione nadzieje. W końcu się ich
pozbyła. Droga prowadziła stromym zboczem w stronę Ciudad Jua-rez. Mijali stada
kóz, pola kukurydzy i kaktusowe zarośla. Ciu-30 dad Juarez było osadą większą
niż Mezapico. Dwie dzwonnice strzelały w niebo dźwigając bliźniacze dzwony, a
przed kościołem otwierał się pokryty kurzem spory, kwadratowy plac nazywany
zocalo. Pośrodku znajdował się niewielki klomb; rosło tam parę krzewów. Młody,
przystojny Indianin o aroganckim wyrazie twarzy siedział w kucki na ceglanym
murku otaczającym krzaki. Gdy ujrzał samochód okrążający placyk w kierunku
przeciwnym do ruchu wskazówk zegara, skoczył na ziemię, wcisnął palec do ust i
gwizdnął przeraźliwie kilka razy. Mała Alice spojrzała w jego kierunku i pisnęła
dwukrotnie cienkim głosikiem, niemal na granicy słyszalności. Ś Z pewnością
chodziło mu o mnieŚzachichotała Ruth. Chłopak odprowadził wzrokiem samochód
oddalający się w chmurze pyłu. Jego obszerna samodziałowa koszula oraz spodnie
były znoszone, ale jaskrawy, czerwony pas zawiązany w talii nadawał mu pozory
elegancji. Ś Sięgniemy poza kres wszechświata, rozumiesz? Ś mruknął Paul. Ś To
będzie dla nich wstrząs. Mniejsza o galaktykę albo fale Hammonda. Ś Proszę
bardzo, tu jest kres wszechświata Ś rzuciła ironicznie Ruth wskazując zarośla,
kaktusy, usiane kamieniami pola za wioską i grupkę zgiętych w pół ludzi, z
motykami w rękach. Ś Radioteleskop pozwala nam sięgnąć aż tak daleko. Poza tą
granicą nie występują już gwiazdy i galaktyki. Powracamy do momentu, w którym
zaczęły się dopiero formować, słyszymy echo Wielkiego Wybuchu, od którego
wszystko się zaczęło. Ś Jasne, słynne „Kroki Pana Boga". Tak nazwałeś to
zjawisko, prawda? Ś Ruth trąciła łokciem Richarda. Ś Wiem, co jest grane.
Wystarczy, że Paul wspomni o izotropii lub promieniowaniu tła, a mój umysł
reguje posłusznie niczym pies Paw-łowa. Nie chcę przez to powiedzieć, że
cokolwiek rozumiem, 31 ale tego rozróżnienia Paul nie jest w stanie pojąć.
Ostatnio zachowuje się tak, jakby został prorokiem nowej sekty religijnej, a nie
astronomem! „Ten świat zaczął się od wybuchu, a zakończy jękiem" Ś oznajmiła. Ś
Zaliczyłam współczesny dramat na czwórkę Ś wyjaśniła pogodnie. Ś A może świat
zaczął się od jęku, a skończy wybuchem? Ś Nie powinnaś mówić o sprawach, których
nie rozumiesz Ś odrzekł Paul tonem ironicznym i protekcjonalnym. Ś Czy mówiłam
ciŚ kobieta zwróciła się do Richarda rozpoczynając opowieść, którą znał na
pamięć Ś że studiowałam w szkole teatralnej, gdy spotkałam Paula? Poznaliśmy się
w motelu. Stanisławski twierdził, że trzeba podpatrywać codzienne życie,
rozumiesz? Na ćwiczeniach z gry aktorskiej profesor zaproponował, żebyśmy
popracowali w motelu. Sądziłam, że to żart. Czy muszę pracować jako
recepcjonistka, żeby wczuć się w rolę? No i proszę, poznałam tam Paula.
Zrządzenie losu. Zamilkła. Richard doskonale znał dalszy ciąg tej opowieści.
Paul szukał dziewczyny gotowej zagrać rolę jego żony. To oczywiście było
niezbitym dowodem jego męskości. Twierdził, że Ruth jest dobra w łóżku; w
rzeczywistości sądził, że to jemu należą się komplementy. Ruth nie była wcale
namiętną kochanką. Paul w ogóle tego nie zauważył. Tkwili w zaklętym kręgu
kłamstw i niedomówień, ponieważ młoda kobieta nie potrafiła udawać na tyle
dobrze, aby zdemaskować męża. Paul mógł czuć się bezpieczny, a jego miłość
własna nie była zagrożona. Pycha sprawiła, że bez trudu poradził sobie z
niespodziewaną sławą oraz stażystkami przysłuchującymi się jego wykładom podczas
konferencji naukowych i gotowymi na wszystko w nadziei zdobycia któregoś z
nielicznych etatów. W domu potrzebował jednak nieustannych zapewnień, że
doskonale sobie radzi. Owe złudzenia rozwiałyby się w mgnieniu oka, gdyby Ruth
potrafiła lepiej udawać. Paul zdawał sobie sprawę, że jego żona ma pewien talent
aktorski, toteż obserwował ją 32 uważnie, wyczulony na wszelkie sygnały obłudy.
Nie dostrzegał ich, ponieważ Ruth nie była dość biegła w sztuce gry teatralnej,
by udawać z powodzeniem. Paul nieustannie utwierdzał się w przekonaniu, że jest
przystojnym, bardzo pociągającym mężczyzną o nieodpartym uroku. Richard
zachodził w głowę, jaką rolę on sarn gra w tej sztuce. Po co mu nieudany,
dziwny, pozbawiony wszelkich perspektyw romans z Ruth? Zaledwie dwa razy poszli
do łóżka. Może potrzebował oczywistych wykrętów Ruth w tym samym stopniu, w
jakim Paul nie mógł się obyć bez niedostatków żony, które stanowiły gwarancję
jego pewności siebie. Niedostatki to zresztą w tym przypadku dość łagodne
określenie. Wykręty, kłamstwa... No i co z tego? Paul dokonał wielkiego odkrycia
właśnie tu, w Mezapico. Jedynie to się liczy. Odgłosy „Kroków Pana Boga" usłyszy
wkrótce cały świat. Auto sunęło w dół po stromym, kamienistym stoku. Ruth
przytuliła Alice zbyt mocno i dziewczynka zaczęła się wiercić. Machała rękami
odchylona mocno do tyłu. Była miniaturową kopią Paula Hammonda. Pisnęła znowu
naśladując przenikliwy gwizd indiańskiego chłopaka z Ciudad Juarez. Ś Dlaczego
nie zostawiłaś Ally z Consuelą? Przecież wiesz, że droga jest fatalna. Ś
Miałabym jechać bez Ally? Ś powtórzyła niewinnie Ruth. Ś Przecież chciałam jej
pokazać wieloryby. Ś Chyba żartujesz. Ś Paul roześmiał się na całe gardło. Ś
Pięciomiesięczny berbeć niczego nie zapamięta, choćby wieloryby przepłynęły mu
przed nosem. Ś Opowiem małej o naszej wycieczce, gdy podrośnie. Ś Nie musiałaś w
tym celu wlec dzieciaka ze sobą. Ally wcale by się nie zorientowała, że jej z
nami nie było. Ś To nieuczciwe, Paul. Zresztą nie umiem kłamać. Ś Skoro tak nam
wszystkim zależy na uczciwości Ś wybuchnął Richard, rozgoryczony ustawicznymi
sprzeczkami, które sprawiły, że stracił ochotę na oglądanie olbrzymich ssa-33
ków Ś to przyjmij do wiadomości, że tamten chłopak wcale nie gwizdał z twojego
powodu, Rumy. Od razu pożałował tych słów, gdy Ruth odcięła się z złością: Ś A
cóż ty możesz o tym wiedzieć? Ś Gwizdy to kod sygnalizacyjny znany mieszkańcom
pewnych obszarów Turcji, Pirenejów oraz Meksyku. Widziałaś, jak gwiżdżą pod
anteną używając jej niczym ekranu wzmacniającego dźwięk? Ś Sądziłam, że bawi ich
wywoływanie echa Ś mruknęła speszona. Paul zwolnił na kolejnym zakręcie, by
mogli rzucić okiem na panoramę San Pedro de la Paź, ostatniego i największego
miasta na trasie wiodącej ku brzegowi oceanu. San Pedro leżało około trzystu
metrów poniżej drogi, na przybrzeżnej równinie. Nad białymi domami krytymi
dachówką i połyskującymi w słońcu szopami z blachy górował hiszpański kościół w
stylu kolonialnego baroku. Miasto rozłożyło się wokół maleńkiego zocalo przed
kościołem. Ogródek miał wymiary kręgu dla miotacza na boisku do baseballu.
Budynki przypominały tłum onieśmielonych gości zaproszonych na ubogie weselne
przyjęcie, gdzie jedyną atrakcją jest okazały, trójwarstwowy tort. Ś W ten
sposób przekazują wiadomości na odległość, Rumy Ś wyjaśniał Richard. Starał się
mówić spokojnie, jakby prowadził wykład. Ś To zrozumiałe, skoro żyją w górach! W
ten sposób chociaż mieszkają bardzo wysoko, dowiedzieli się o migracji
wielorybów. Wsadził palec do ust jak młody Indianin. Ś Nie używają strun
głosowych, tylko języka. Trzeba go trochę odsunąć, wówczas krtań działa niczym
wentyl. Przy bezwietrznej pogodzie gwizdy mogą być słyszalne w odległości
dziesięciu, jedenastu kilometrów. Tamten chłopak prawdopodobnie ostrzegał innych
przed nadjeżdżającym autem. Ś Naprawdę? Ciekawy pomysł, o ile to prawda. Ś
Zdumiewające, jak bardzo zapis oscyloskopowy tych
gwizdów przypomina odgłosy wydawane przez wieloryby! Ś dodał Richard z nie
ukrywanym zapałem. Ś Indianie Mezapi-co umieliby porozumieć się z wielorybami,
gdyby wpadli na taki pomysł. Ś Niespodziewanie wybuchnął śmiechem. Ś Richard zna
się na wielorybach, Ruth Ś rzucił uśmiechnięty Paul. Ś Najchętniej zamknąłby się
z nimi w laboratorium. To jego pasja. Niestety, są zbyt wielkie. Ś Czy Indianie
czczą wieloryby? Może istnieją jakieś legendy i stąd ich zainteresowanie
migracją tych stworzeń. Richard pokręcił głową. Ś Nie, wieśniacy mają po prostu
nadzieję, że jeden z waleni osiądzie na plaży. Czasami tym olbrzymom mylą się
kierunki. Ś Ho, ho, cóż to byłaby za uczta! Ś Zaciekawiona Ruth poweselała nagle
i zapragnęła przysłużyć się bliźnim. Ś Czy możemy zwabić je gwizdami na brzeg,
żeby Indianie mieli co jeść? Syreny omal nie zwiodły w ten sposób Odyseusza!
Tylu ludzi na świecie głoduje. Pomyśl o Afryce. Niedługo tu będzie podobnie. Wuj
Sam zamknął spichlerze, bo nie stać go na rozdawanie jałmużny. Ś Mielibyśmy
zagwizdać sygnał alarmowy? Ś A istnieje? Znasz go?
Ś Oczywiście, że zna Ś wtrącił Paul. Ś Richard przysłuchuje się dźwiękom
wydawanym przez wieloryby, tak jak inni rozkoszują się utworami Bacharacha. Ś
Jeden dzień obfitości niewiele zmieni, Ruthy. Ubędzie tylko wielorybów. To nie
jest rozwiązanie. Trzeba zreformować od podstaw zasady uprawy ziemi. Na
szczęście tu, inaczej niż w Afryce, istnieje równowaga klimatyczna. Od wieków
nic się nie zmienia. Ruth wymownym gestem wskazała zarośla na zboczach
schodzących tarasami ku pustynnej równinie. Ś A zatem Indianie mają nadal
wegetować wśród skał i piasku? Gdybym musiała tak żyć, nie miałabym nic
przeciwko niespodziewanej uczcie! 35 Richard ze smutkiem pokręcił głową.
Ś Za dużo ludzi, za mało wielorybów. To nieuczciwe. Mamy do czynienia z
wyjątkowymi stworzeniami. Zapewne nie do końca zdajemy sobie sprawę z ich
odrębności, bo żyją w środowisku, które jest nam obce. Niektóre z tych stworzeń
być może dorównują nam inteligencją. Ruth pochyliła się nad córką. Ś Posłuchaj
tylko, Ally Ś szepnęła dotykając ustami pulsującej, ciepłej główki, jakby
sądziła, że umysł dziewczynki łatwiej przyswaja tą drogą informacje. Ś Wkrótce
zobaczysz genialne wieloryby. Przypominają pod tym względem tatusia, tylko są
trochę większe. Ś Niezupełnie. Tylko uzębione walenie uchodzą za inteligentne.
Chodzi mi o kaszaloty, które mają pod czaszką woskowaty olbrot, czyli spermacet.
Podobnie orki znane jako wale-nie-mordercy. Fiszbinowce raczej nie grzeszą
rozumem. Żrą plankton i są chyba niezbyt rozgarnięte. Ś Mała poprawka, Ally.
Zobaczymy durne wieloryby. Ś Tego nie powiedziałem!
Ruth była nieprzewidywalna. Przebiegłość tej kobiety budziła w nim odrazę.
Skupił się na wielorybach Ś silnych istotach, które dawały poczucie
integralności. Alice wymachiwała rękami, chrząkała jak różowa świnka i wierciła
się niespokojnie. Paul Hammond zachichotał. Ś Wróćmy do tematu. Trzeba ustalić,
w jaki sposób poradzimy sobie z Maksem.
5.
Mątwa zabarwia wodę ciemną wydzieliną, która jawi mu się jako nikłe echo, co
nadaje głowonogowi jeszcze groźniejszy wygląd. Falujące, giętkie ramiona otacza
złudna aureola. W ciemnej chmurze czeka na zdobycz istota o stalowej sile
ramion, mocnych szczękach i tysiącu ostrych przyssawek. To czujne, silne,
pozbawione kości stworzenie jest również obdarzone szczególnym rodzajem
świadomości i wyczuciem stanowiącym potężny atut. Drobne kalmary, dalecy krewni
żyjący na powierzchni, wyglądają przy niej jak zabawki; pływają chmarami i
trzeba ich schwytać kilkanaście, by wystarczyło na drobny, łatwy do przełknięcia
kąsek. Wielka mątwa snuje w głębinie mroczne knowania, zmieniając je w
połyskliwe modele odwzorowane na czarnym tle podmorskiej głębiny i dość
wyraziste, by mogły się w nich rozeznać wyłupiaste ślepia typowe dla jej
gatunku. Być może starcy tworzący gwiazdę myśli znają sekrety mątw i wiedzą,
jakie znaczenie mają ich tajemnicze światła. Dla ogromnego nurka owe błyski
stanowią jedynie plątaninę ruchliwych, kapryśnych refleksów pełgających po
skórze posępnej, wygłodzonej bestii. 37 Wielka mątwa zaspokoiłaby jego apetyt na
pół dnia. Gdyby udało się ją pokonać i zabić, byłaby to prawdziwa uczta. Ramiona
niezdolne już przyssać się do ciała gładko suną przez gardło i wypełniają
żołądek. Kał biesiadnika oddany do morza miałby charakterystyczną woń mątwy.
Nurek wyobraża sobie, że pochłania i trawi swoją zdobycz do ostatniego kęsa. Nie
decyduje się jednak na atak. Ośmiornica znowu mości sobie gniazdo w jego głowie.
Mątwa wyrzuca ku niemu długą, cienką mackę, zakończoną szerokim zgrubieniem.
Masywniejsze ramiona wiją się, ukazując rzędy przyssawek. Nagle mątwa błyska
pulsującym światłem, które przenika jego ciało. Łagodny blask różowych i
błękitnych klejnotów poraża słabe oczy. Szmaragdowa kula lśni w miejscu, gdzie
stykają się dłuższe macki. Niewielkie, opalizujące plamki połyskują na całym
ciele. Szafiry błyszczą u skrzeli. Migotliwa szata arlekina utkana ze światła
jaśnieje pośród rzednącej zawiesiny. Czy to jest mowa? A może złuda i oszustwo?
W istocie małe oczka słabo widzą świetlne punkty. Dostrzegają jedynie nikły,
rozproszony blask. Długie, wiotk