Tylko MY wbrew wszystkim - Jasinda Wilder

Szczegóły
Tytuł Tylko MY wbrew wszystkim - Jasinda Wilder
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tylko MY wbrew wszystkim - Jasinda Wilder PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tylko MY wbrew wszystkim - Jasinda Wilder PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tylko MY wbrew wszystkim - Jasinda Wilder - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Korekta Halina Lisińska Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © vita khorzhevska/Shutterstock Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Tytuł oryginału Falling Into Us Copyright © 2013 by Jasinda Wilder All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5091-5 Warszawa 2014. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA [email protected] Jeśli skrzywdzili cię ci, którzy powinni kochać najbardziej, jeśli ucieczki od cierpienia szukałaś w bólu, jeśli cię odrzucono, bo wydawałaś się niedoskonała, to książka dla ciebie. Jesteś kochana, nie jesteś sama, jesteś piękna. JASON DORSEY Początek albo wyzwanie Wrzesień, pierwsza klasa liceum Nie bądź debilem, Malcolm. – Mocno popchnąłem Malcolma Henry’ego, aż się zachwiał. – Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Nell Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? – Malcom był jedynym czarnoskórym chłopakiem w szkolnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle’a, rozgrywającego, i mnie, skrzydłowego. Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony. Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o świętość, bo twierdził, że skoro jest jedynym czarnym chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy. – Jaki z ciebie pieprzony tchórz! – podpuszczał mnie. – Nie zrobisz tego! Spojrzałem na niego z wściekłością. – Zamknij się, Malc. – Czekaliśmy aż reszta chłopaków się przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener Donaldson był równocześnie nauczycielem. – Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona jest najlepszą przyjaciółką Kyle’a, to raz. Nie jestem pewien, jakby się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z panem Hawthorne’em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat dosłownie tydzień temu. – Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego. Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. – Rzucił do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. – Całe szczęście Jason, że nie jesteś rozgrywającym, to była masakra. – A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły! Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś. – Założę się, że trafiłbym w tyłek Nell z pięćdziesięciu metrów. Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się. – Nie mów tak o niej, gnoju! – Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę. – No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! – Rzucił, a piłka wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał. – Umówię się – powiedziałem. – Jak będę gotowy. W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frankie’ego, który ruszył w moją stronę, wtykając piłkę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy się obaj, ale kiedy się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech. – Tchórz z ciebie, Dorsey. – Frankie się skrzywił i przycisnął pięść do żeber. – Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj. – Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. – Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frankie gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka, kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyle’u i Malcolmie. – Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! – Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk, miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego, ale w zwarciu okazywało się, że to sto trzynaście kilo mięśni. – Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczka? Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię. – Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich przepychanek. – Zamknij się, Blaine – powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frankie. – Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby się umówić z Nell – zaproponował Malcolm. – A może nie. – Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego. – Wyzywam cię! – powiedział Frankie. Roześmiałem się. – Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz. Ale Frankie się nie śmiał. – Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Nell Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej i Kyle’a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej. – Podnoszę stawkę – powiedział Malcom – i stawiam stówę, że tego nie zrobisz. – Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. – Zacząłem zakładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania. – Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z którymi będzie się tylko przyjaźnić. – To Malcolm. Gnój. – Nigdzie nie należę. – Zawiązałem sznurówki tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa. Malcolm zawsze wiedział, co myślę. – Należysz i dobrze o tym wiesz. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz? Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął. – Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło? – To dlatego, że srasz po gaciach – powiedział Frankie. Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać. – Sram po gaciach? – powtórzyłem. – Naprawdę to powiedziałeś? Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy do ataku. – Tak, powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwko Frankie’emu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu. – Nie boję się – wycedziłem to kłamstwo przez zęby. Prawda była taka, że się bałem. Z Nell Hawthorne kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Nell i Kyle’a. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to ignorować, nie byłem pewien. Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę pośmiewiskiem drużyny. – Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. – Wkurzało mnie, że zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. – Czekam na moją stówę jutro na treningu. Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak naprawdę brali udział w zakładzie. Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co jej powiem i co może pójść nie tak. Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniakami pokrywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięki temu byłem twardszy. Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia jego pięści. Miałem dzisiaj z Nell zajęcia z cywilizacji zachodu i amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy będziemy wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w wielkiego siniaka. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny. Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez wyjątku uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goście go lubili. – Więc jak, startujesz po lekcji? – spytał Malcolm konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami złożony na trzy banknot studolarowy. Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę. – Tak – odparłem. – Widzimy się przy szafkach między czwartą a piątą lekcją. Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie w to miejsce trafił Malcolm. – Tata znowu cię dopadł? – usłyszałem za plecami głos Kyle’a. Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynikło, bo tata był kapitanem miejscowej policji. Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej klasie popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec. On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę. Ja przez tydzień byłem „chory” i nie chodziłem do szkoły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u Kyle’a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi. Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet kiedy w tym samym roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rekordu, tylko to miało znaczenie. Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn college’owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło krzyżowe przednie i ta kontuzja zakończyła jego karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co widział i co przeżył. Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zakończyła jego karierę jako profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w barach, z wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po pijaku umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną” i „wojownikiem”. Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie skarżą. Mężczyźni biją rekordy. Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie powiedział. – Tak, ale nic mi nie jest. – Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno oberwałem. – Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie. – Cholera – mruknąłem. Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość treningu będę ostro blokowany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boiska o własnych siłach. – W porządku – powiedziałem głośno. – W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć. Kyle pokręcił głową. – Uparty jesteś. Roześmiałem się. – Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. – Mówiąc „trening”, zrobiłem palcami znaki cudzysłowu. – Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o Spartanach i ich szkoleniu wojowników? – Kyle wyciągnął z kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi połowę. – Agoge – odparłem. – No właśnie – powiedział Kyle, żując głośno. – Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge. – To chyba nie było miejsce – powiedziałam, jedząc swoją połowę batonika. – Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mike Dorsey, spartański trener agoge. – Znowu będę cię musiał znosić z boiska? – spytał Kyle pół żartem, pół serio. – Może być. – W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce. Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić. – Super! – zawołałem za nim. Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy, które umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet zniszczoną kanapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz, kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój kuzyn Doug zwędził z monopolowego kilka skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyle’em czasem tam piliśmy. Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet tam spałem, więc w jednej ze skrzynek trzymałem stary wełniany koc. Rozmowa z Malcolmem i Kyle’em zajęła większość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Nell jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie. Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to były trzy najładniejsze dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować, która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju. Nell znałem najlepiej, bo przez większość życia marzyłem o niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna, tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż Nell. Jej długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Nell miały doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki przypominała ciemny karmel, podczas gdy Nell była alabastrowa jak kość słoniowa. Nell była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie bystra. Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była trakcyjna, ale nie należała do tej ligi co Nell i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie. Wysoka, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i niebieskimi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie – tak, wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodka”, ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej bardzo ceniłem. Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Nell w środku. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem. Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku. Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc: – Sorry, stary, nie zauważyłem cię. – Potem kiwnął głową w stronę Nell i dziewczyn. – Cześć, laski. Widzę, że dobrze się dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? – Malcolm lubił „grać afro”, jak to nazywał, szczególnie kiedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas. Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Nell. – Cześć. Jak tam? – Słabe. Słabe! Cholernie słabe. Uśmiechnęła się. – Cześć, Jason. Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randkę, prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki. Jeśli ktoś był popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z Nell tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystkimi, a była popularna z powodu swojej urody, inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kyle’a. Jej najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem. Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz All State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i zawsze mogłem wszystkim powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja pomagałem mu to ukryć. Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim, których znali, czyli wszystkim, że zamierzam zaprosić Nell na randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych” uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią. Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde. Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści. – Słuchaj, Nell, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? – Głos ani mi się nie załamał ani nie był piskliwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunkowo nonszalancko. Nell szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować. – Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy? Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii. – Myślałem o Bravo. Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja skupiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za każde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń. Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną”. – Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? – spytała Nell. Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do kieszeni. – Trzeba. Zmrużyła oczy. – Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamaskować bicie rozszalałego serca. – Przecież się zgodziłaś, co nie? Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy. – W takim razie widzimy się o siódmej. Skinąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do klasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę, jak Nell ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują emocji. Nell wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się, żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak udało. Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle’owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej. I tak zamierzałem podjechać po Nell zaraz po treningu, więc wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za wysoką średnią w nauce. To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb. W sumie nic wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to. W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał. Skracał swoje „lekcje”, jeśli się broniłem. Oczywiście skrócenie lekcji polegało na tym, że zostawałem znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew. Jechałem pod dom Nell, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało wydarzyć. Miałem iść na randkę z Nell Hawthorne. Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki. Długie, jasne włosy miała rozpuszczone, tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry. Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny kolor. Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę. Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do takich emocji. Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony. Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony myślą, że idę na randkę z Nell, że nawet nie czułem siniaków. Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Nell. Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że to Kyle, przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fakt, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy dzwonił chwilę przed randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić. – Cześć stary, co tam? – wykrzyknąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamaskować stres. Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej przeszywająca niż krzyk. – Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, bo zapomniałam swojego. – Głos Nell przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa. – Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł. – Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło. – Dobra, jasne. – Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. – Ale wszystko w porządku? – Ja tylko… Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. – Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? – Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało. – Nie. Przykro mi. – No dobra, w porządku. – Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. – Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. – Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i zamknąłem oczy. – Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś, ale… Przerwałem jej: – Chodzi o Kyle’a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie. – Nie do końca… To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale… – Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. – Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. – Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. – Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała: – Zaczekaj! – Co? – Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. – Becca? – Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Nell chwilę się zastanawiała. – Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. – Myślisz, że to zadziała? Serio? – Becca? Była super, choć nie taka jak Nell. Na głos powiedziałem: – Ona jest całkiem niezła. – Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Podyktowała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej. – Dzięki. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? – Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam. – Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylko że… – Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie ktoś walnie. Nell się roześmiała. – Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy nie pokazywała gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie obracała się w towarzystwie chłopaków, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Nell Hawthorne. Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć? Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna, śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne. – Jason? Wszystko w porządku? Nell nie ma, poszła biegać z Kyle’em. – Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi jasnymi włosami i białą skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc jakimś dobrym ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała ciasteczkami i subtelnymi perfumami. Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był salon. Ojciec czasem ją szturchał, ale odkąd byłem na tyle duży, żeby wziąć to na siebie, zajmował się mną, a ją zostawił w spokoju, nie licząc dwóch wieczorów w tygodniu, kiedy wezgłowie ich łóżka uderzało rytmicznie w ścianę między moim pokojem a ich sypialnią. – Tak, jasne – powiedziałem. – Wszystko gra. Po prostu myślałem, że jesteśmy umówieni z Nell i Kyle’em, ale chyba pomyliłem godziny. Pani Hawthrone zmarszczyła czoło. – Nieładnie tak kłamać, Jasonie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ja? Czemu miałbym kłamać? Zmarszczyła się jeszcze bardziej. – Znam cię, odkąd nosiłeś pieluchy i dobrze wiem, kiedy kłamiesz. – Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, który bardzo przypominał mi uśmiech Nell. – Wiem też, że Nell i Kyle się o coś pokłócili i podejrzewam, że wiem, o co poszło. – Pokłócili się? – To nowość. – Właśnie rozmawiałem z Nell. Dzwoniła z jego komórki. Nie wyglądało, żeby byli na siebie źli. – Obawiam się, że w tych słowach było słychać gorycz. Spojrzała pod nogi, niemal skrępowana, jeśli w ogóle tak zjawiskowa osoba jak pani Hawthorne mogła być skrępowana. – Widocznie się pogodzili. – Spojrzała mi w oczy. – Zawsze lubiłeś Nell. Ja to wiem, ale ona nie. Wypuściłem głośno powietrze. Wyglądało na to, że Frankie miał rację i wszyscy z wyjątkiem Nell wiedzieli, że podoba mi się. – Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Mam przeczucie, że ona jest z Kyle’em. Pani Hawthorne skinęła głową. – Tak, też mi się tak zdaje. Nie zdziwiłabym się. Przykro mi. Wiem, że to boli. Wzruszyłem ramionami. – Przeżyję. Chyba zawsze było oczywiste, że w którymś momencie skończą jako para. Znów pokiwała głową. – Tak, ja też tak zawsze podejrzewałam. – Spojrzała na mnie bacznie. – Co teraz zrobisz? Bawiłem się gałką dźwigni zmiany biegów, przesuwałem palcami po białych cyferkach i liniach. – Nie wiem. Nell powiedziała, żebym zaprosił Beccę, ale sam nie wiem. Nie chcę, żeby pomyślała, że zrobiłem to, bo nie miałem innego wyjścia. Rozumie pani? – Hm. Myślę, że to nie jest zły pomysł. Jeśli powiesz jej prawdę, ona to doceni. Może na początku będzie niezręcznie, ale to bardzo wyrozumiała dziewczyna. Zrozumie, co się stało. Tylko się nie spinaj. Jedź i pogadaj z nią. – Na pewno? – Na pewno. W każdym razie warto spróbować. – Dotknęła mojej dłoni. – Wiesz, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz się do nas zwrócić, prawda? – W jej głosie słyszałem jakieś drugie dno i napięcie. Tak jakby wiedziała o tym, o czym nikt poza Kyle’em nie wiedział. Gapiłem się na nią, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Dziękuję. Pani jest super. Uśmiechnęła się, ale dałbym głowę, że oczy miała smutne. Tak jakby coś podejrzewała. Ale przecież nie mogła nic zrobić, nawet gdyby wiedziała wszystko, nawet gdybym jej opowiedział, co się dzieje w salonie państwa Dorseyów. Wiedziałem, że Becca mieszka na jednym z nowszych osiedli kilka kilometrów dalej, więc skierowałem się w tamtą stronę. Zatrzymałem się przed bramą na zamknięte osiedle i wybrałem numer, który podała mi Nell. BECCA DE ROSA Wybór rezerwowy, pierwsza randka Wrzesień, pierwsza klasa liceum Zaklęłam pod nosem, bo chciałam jak najszybciej przerobić ostatnie dziesięć zadań domowych z algebry. Nienawidziłam algebry. Była trudna i nużąca, ale żeby zadowolić tatę, musiałam chodzić na wszystkie zajęcia z profilu zaawansowanego. A raczej, żeby zasłużyć na jego aprobatę, bo zadowolenie go było niemożliwe. Głośne dudnienie rapu puszczanego przez mojego brata Bena dodatkowo utrudniało mi skupienie, szczególnie, że po tym, jak poprosiłam, żeby ściszył, nastawił jeszcze głośniej. Kochałam mojego brata, ale był trudny, zwłaszcza, kiedy wpadał w jedną ze swoich zdołowano wściekłych faz. Musiałam dokończyć tę algebrę, bo wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, już nigdy nie wyjdę z domu. Rodzice byli nieznośnie wymagający, jeśli chodziło o moją naukę. Domagali się tygodniowych raportów z postępów, łącznie z wykazem najbliższych klasówek i egzaminów, pełną listą prac domowych i ewentualnych możliwych do zdobycia dodatkowych punktów. Przysługiwały mi trzy godziny wolnego czasu dziennie, ale tylko jeśli odrobiłam wszystko, co miałam zdane. A biorąc pod uwagę, że chodziłam wyłącznie na lekcje dla zaawansowanych, zazwyczaj w praktyce nie miałam nawet wolnej godziny dla siebie. Zwykle wisiałam nad zadaniami do dziewiątej czy nawet dziesiątej wieczorem, a po tym czasie nie wolno mi już było wychodzić z domu. Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, z dala od bez przerwy kłócących się rodziców. Jeśli nie odrabiałam lekcji, pisałam, czytałam albo oglądałam programy telewizyjne na laptopie. Poza szkołą nie miałam żadnego życia towarzyskiego. Nigdy nie byłam na randce i często rozpaczałam, że nigdy na żadną nie pójdę. Moje życie pochłonie nauka, słowa, liczby, testy i egzaminy. Kiedy już zrobiłam ostatnie równania i otworzyłam notatki z terminologią do przyswojenia, moje myśli błądziły gdzie indziej. Terminy algebraiczne zmieniły się w coś, w co zmieniała się w mojej głowie większość rzeczy. W poezję. Widziałam, jak ołówek sunie po stronicy dziennika, który zawsze leżał otwarty w zasięgu ręki, nieważne, gdzie się znajdowałam. Nie próbowałam nawet rozumieć słów, które wylewały się na papier. Kiedy ołówek znieruchomiał, przeczytałam to, co napisałam: ALGEBRA NUDY. Średnia stopa zmian definiuje moją oś obrotu. Pole elipsy definiuje współczynnik stały mojego życia. Wzór mojego istnienia wyznacza wartości krańcowe mojej funkcji ograniczonej. Spotęgowana pochodna, odosobniony punkt nieciągłości, iloraz różnicowy, funkcja jawna: rozkład wykładniczy. Ja nie istnieję, jest tylko zbieżność warunkowa ich współczynników stałych, ich zmierzające do plus nieskończoności niezadowolenie. Każda decyzja jest ogniwem reguły łańcuchowej, pierścieniem albo przestrzenią między dwoma okręgami koncentrycznymi o różnych promieniach. Innymi słowy, to moi pieprzeni rodzice. Westchnęłam, bo słowa dały mi przyjemne wytchnienie. Wyraziły część mnie. Miałam cztery notatniki pełne wierszy z ostatnich lat, a najnowszy był już zapełniony w dwóch trzecich. Poezja była moją jedyną przyjemnością, jedyną rzeczą, która dawała mi szansę na wyrażenie swojej osobowości. Poza tym była tylko szkoła, terapia mowy i lekcje gry na pianinie. Lubiłam to i wiedziałam, że jestem w tym dobra, ale to nie były moje zainteresowania. Wymagano tego ode mnie, oczekiwano. Otrząsnęłam się ze stanu zadumy i wróciłam do zapamiętywania terminów na najbliższą lekcję, a przy okazji od razu na przyszły tydzień. Jeśli przynajmniej zacznę odrabiać lekcje z następnego tygodnia, to nawet jeśli nie skończę, może uda mi się wykroić trochę wolnego czasu. Skończyłam z algebrą i przerzuciłam na ekonomię, która była na tyle prosta, że mogłam włożyć słuchawki i słuchać muzyki. Pierwszą piosenką na mojej playliście w radiu Pandora były Demons Imagine Dragons. Boże, jak adekwatnie. Strzał w dziesiątkę. Po ekonomii przeszłam do czytania tekstu na zajęcia z literatury osiemnastego wieku - liczyły się już do puli punktowej z college’u - i wtedy zadzwonił mój telefon. Komórka była jedynym źródłem życia towarzyskiego, na jakie rodzice dawali mi przyzwolenie. Mogłam ją mieć i bez limitu korzystać z SMS-ów i Internetu, pod warunkiem, że w dowolnym momencie i bez ostrzeżenia mogli przejrzeć moje wiadomości, żeby się upewnić, że w moim życiu nie dzieje się nic niestosownego, czyli zabawnego, ekscytującego albo interesującego. Nawet moje myśli brzmiały jak równania algebraiczne. Jedynym, o czym moi rodzice nie wiedzieli, były wiersze. Notatniki trzymałam w pudełku po butach ukrytym głęboko w szafie. Notatnika, z którego korzystałam aktualnie, nigdy nie spuszczałam z oczu i chowałam go zawsze w torebce albo w plecaku, między podręcznikami i zeszytami szkolnymi. Wolałabym je spalić niż komukolwiek pozwolić przeczytać, bo wyrażały moje myśli, uczucia i najgłębiej skrywane strachy. Przeczytać je to tak jakby przeczytać moją duszę. Odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo i tak tylko Jill i Neli miały mój numer. - Halo? - Ekhm. Cześć, Becca, tu Jason. Jason Dorsey. Jason Dorsey był ostatnią osobą na świecie, której telefonu spodziewałabym się w piątkowy wieczór o dziewiętnastej trzydzieści, szczególnie, że wiedziałam, że powinien teraz być na randce z Neli. - Jason? Skąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz? - Nic nie mogłam poradzić na to, że brzmiałam trochę wrednie. Kochałam się w Jasonie Dorseyu od czwartej klasy, kiedy walnął Danny’ego Morelliego w nos za to, że się wyśmiewał z mojego jąkania. Byłam w nim zakochana od zawsze, ale on nawet nie wiedział o moim istnieniu, poza tym, że rejestrował mnie jako dziwaczną przyjaciółkę Neli. Możliwe, że byłam na niego trochę wściekła, tak za całokształt. - No więc słuchaj… - Nie brzmiał jak on. Wahał się, w jego głosie brakowało tej aroganckiej, codziennej przechwałki. - Boże, jakie to skomplikowane. - Nie rozumiem, co jest takie skomplikowane. Po prostu wyrzuć to z siebie: po co dzwonisz? - Byłam zdenerwowana i starałam się nie brzmieć wrednie, więc w zamian brzmiałam formalnie i sztywno, bo usiłowałam się też nie jąkać. - Dobra, niech będzie. Wiesz, że dzisiaj się umówiłem z Neli? - Tak. - No więc nie poszliśmy na tę randkę. - Domyśliłam się, w końcu rozmawiasz ze mną, a nie z nią. - Nie mogłam rozgryźć, o co chodzi. Po co zadzwonił? - Ona jest z Kyle’em. W sensie, że jako para. Byłam w totalnym szoku. - Ale przecież zgodziła się iść z tobą na randkę, nie rozumiem! - Ja też nie. Przyjechałem po nią, ale nie było jej w domu. Zadzwoniła z telefonu Kylea i odwołała spotkanie. - Przełożyła, tak? - Dlaczego Neli umówiła się z Jasonem, skoro wychodziła z Kyleem? Nic się nie trzymało kupy. I cały czas nie wiedziałam, czemu on dzwoni w tej sprawie akurat do mnie. Trudno powiedzieć, żebyśmy się choćby kolegowali. - Nie. - Jason był wyraźnie wkurzony. - Powiedziała, że to nie ma sensu. I nie będzie miało. - Przykro mi. Wiem, że bardzo ją lubisz. - Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum marzyłam, żeby Jason mnie dostrzegł i zwrócił na mnie uwagę, ale on widział tylko Neli. - Boże, czy wszyscy o tym wiedzą?! Nie sądziłem, że to tak oczywiste. - Był poirytowany. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. - Tak, to bardzo oczywiste. Ona ci się podoba od bardzo dawna. Widzi to każdy, kto zna was oboje. - Z wyjątkiem niej. - Tak, z wyjątkiem niej - zgodziłam się. - Ale co to ma wspólnego ze mną? Długa cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki sugerowała, że Jason jest skrępowany tym, co ma powiedzieć. - Mam zarezerwowany stolik w Bravo - wydusił -i pomyślałem, że może chciałabyś ze mną pójść? Wreszcie wszystko stało się jasne. - C-co myślałeś?! O n-nie! Nie mo-możesz się ze mną umawiać jako z po-pocieszeniem po Neli! - warknęłam wściekle za to, że tak mnie znieważył oraz za to, że roz-wścieczył mnie do tego stopnia, że zaczęłam się jąkać. - Nie, to nie tak, przysięgam! Wzięłam kilka głębokich wdechów i skoncentrowałam się na wypowiadanych słowach. - Więc wyjaśnij mi, jak to jest, bo obawiam się, że nie wiem, jakim cudem przyszło ci do głowy, że to się może udać. Jason jęknął z oddali, tak jakby odsunął telefon od twarzy i ukrył twarz w dłoniach. - Słuchaj, to nawet nie był mój pomysł. - No tak, już mi lepiej. Mów dalej. Jason się roześmiał. - Jesteś strasznie zabawna, jak cię porządnie wkurzyć! - Jestem zabawna przez cały czas, po prostu wcześniej nie zwracałeś na to uwagi. Znów się roześmiał, co nie ułatwiało mi podtrzymania stanu furii. - No widzisz? Znów było śmiesznie. Może masz rację, może faktycznie jesteś śmieszna cały czas, tylko ja nie zauważyłem. Więc daj mi szansę, żebym się przekonał. - Ale dlaczego? Czy ty w ogóle rozumiesz, jak mnie tym dotknąłeś? - Mówiłam dalej niskim, kpiącym głosem: - „Cześć, słuchaj, dostałem kosza i wybrałem cię na nagrodę pocieszenia”. Super, jestem zaszczycona! A może jednak nie? - Myślałem, że miałaś dać mi szansę na wyjaśnienie? - Dobra. Mów. - Stoję przy wjeździe na twoje osiedle, więc powiedz mi, w którym domu mieszkasz, a ja po ciebie podjadę i wyjaśnię ci szczegóły tej nikczemnej historii przy kolacji. - Wow, użyłeś trudnego słowa! Wydawało mi się, że go uraziłam. - Kurczę, to nie było śmieszne. Nie każdy sportowiec to debil. - Zamilkł i po chwili mówił dalej. - Poza tym „nikczemny” to wcale nie jest jakieś skomplikowane słowo. Wiem, jak to wszystko wygląda, ale przecież naprawdę tak nie myślisz. Daj mi szansę. Proszę. Roześmiałam się wbrew woli. - Dobrze. Daj mi kilka minut, pogadam z rodzicami. I nie ruszaj się z miejsca. Chyba się zdziwił, ale powiedział: - Dobra, jasne. Widzimy się za chwilę. Parkuję przed bramą wjazdową do Harris Lake Estates. - Chyba nie chcę usłyszeć, skąd wiesz, gdzie mieszkam. Zaśmiał się. - Kiedyś podwoziłem do domu Jill i wspomniała, że mieszkacie obok siebie. Nie poczyniłem żadnej tajnej kwerendy. Znów się roześmiałam. - Rozłączam się. - Dobrze. I tak już skończyłem z tobą gadać - roześmiał się i rozłączył się pierwszy. Teraz ta trudniejsza część, okłamanie rodziców. Nigdy, przenigdy nie pozwoliliby mi iść na randkę z chłopakiem, z jakimkolwiek, ale już na pewno nie z takim, którego nie znali oni ani ja. Jason i ja wychowaliśmy się razem, chodziliśmy do tych samych szkół i na wiele wspólnych zajęć, ale tak naprawdę go nie znałam. Schowałam do torebki dziennik i telefon i zbiegłam po schodach. Rodzice siedzieli przy stole w jadalni i kłócili się w skomplikowanej mieszance angielskiego, arabskiego i włoskiego. - Wychodzę z Neli. Ojciec podniósł wzrok, a jego zmarszczone brwi zastopowały mnie w pół kroku. - Odrobiłaś lekcje? Pokiwałam głową. - Tak, ojcze. Zrobił królewski, aprobujący gest brodą. - Bardzo dobrze. Wróć o dziesiątej. - Wrócę. Grazie. Wyszłam, sprawdzając jednocześnie, czy mam klucze. Jeśli ośmieliłam się wrócić po godzinie policyjnej, ojciec zamykał drzwi bez względu na to, czy miałam klucze, czy nie. Zrobiłam już prawo jazdy, ale jeszcze nie pozwalali mi mieć samochodu. Jeśli do końca tego roku szkolnego utrzymam średnią powyżej cztery, ojciec miał mi kupić auto. Wolałabym kupić je sobie sama, ale tego też nie było mi wolno, bo nie mogłam pracować - za bardzo odciągałoby mnie to od nauki. Nienawidziłam zależności od rodziców, ale nie miałam wyjścia. Z Neli umawiałam się najczęściej na skrzyżowaniu, bo czasem w samochodzie byli też chłopcy i gdyby podjechali pod dom, ojciec dostałby wylewu. Nawet jeśli to nie było nic groźnego, tylko sami znajomi, oszalałby. Łatwo szło mówienie mu, że spotykam się z Jill i Neli, co w praktyce oznaczało także Kylea i Nicka, chłopaka Jill, a często także Jasona. Chodziliśmy do centrum handlowego i dobrze się bawiliśmy, tylko po powrocie musiałam pilnować, żeby nie wyszło na jaw, że był z nami ktoś jeszcze. Randka z Jasonem będzie trudniejsza do ukrycia. Postanowiłam martwić się tym później. Chwilowo musiałam się skupić na opanowaniu nerwów. Mieszkałam niedaleko bramy wjazdowej, więc nie szłam długo. Widziałam zaparkowaną na poboczu ciężarówkę Jasona, jego nastroszone jasne włosy i opaloną skórę. W jednej chwili spacer zaczął ciągnąć się w nieskończoność. Każdy krok odbijał mi się w uszach echem, dudniąc jak grzmot. Wydawało mi się, że idę ciężko i cała się trzęsę. Zaczęłam się zastanawiać, czy on nie pomyśli, że mam nadwagę. Z racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że tak nie jest. Byłam niska i miałam ładną sylwetkę, ćwiczyłam i dobrze się odżywiałam. Przez większość czasu czułam się dobrze z tym, jak wyglądam, tylko czasem, zwykle w towarzystwie Jasona, nabierałam wątpliwości co do swojego wyglądu. Wiedziałam, że podoba mu się Neli, więc nie sądziłam, żeby w ogóle zwracał na mnie uwagę, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam niżs