Korekta Halina Lisińska Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © vita khorzhevska/Shutterstock Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Tytuł oryginału Falling Into Us Copyright © 2013 by Jasinda Wilder All rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5091-5 Warszawa 2014. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl Jeśli skrzywdzili cię ci, którzy powinni kochać najbardziej, jeśli ucieczki od cierpienia szukałaś w bólu, jeśli cię odrzucono, bo wydawałaś się niedoskonała, to książka dla ciebie. Jesteś kochana, nie jesteś sama, jesteś piękna. JASON DORSEY Początek albo wyzwanie Wrzesień, pierwsza klasa liceum Nie bądź debilem, Malcolm. – Mocno popchnąłem Malcolma Henry’ego, aż się zachwiał. – Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Nell Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? – Malcom był jedynym czarnoskórym chłopakiem w szkolnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle’a, rozgrywającego, i mnie, skrzydłowego. Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony. Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o świętość, bo twierdził, że skoro jest jedynym czarnym chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy. – Jaki z ciebie pieprzony tchórz! – podpuszczał mnie. – Nie zrobisz tego! Spojrzałem na niego z wściekłością. – Zamknij się, Malc. – Czekaliśmy aż reszta chłopaków się przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener Donaldson był równocześnie nauczycielem. – Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona jest najlepszą przyjaciółką Kyle’a, to raz. Nie jestem pewien, jakby się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z panem Hawthorne’em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat dosłownie tydzień temu. – Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego. Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. – Rzucił do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. – Całe szczęście Jason, że nie jesteś rozgrywającym, to była masakra. – A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły! Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś. – Założę się, że trafiłbym w tyłek Nell z pięćdziesięciu metrów. Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się. – Nie mów tak o niej, gnoju! – Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę. – No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! – Rzucił, a piłka wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał. – Umówię się – powiedziałem. – Jak będę gotowy. W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frankie’ego, który ruszył w moją stronę, wtykając piłkę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy się obaj, ale kiedy się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech. – Tchórz z ciebie, Dorsey. – Frankie się skrzywił i przycisnął pięść do żeber. – Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj. – Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. – Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frankie gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka, kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyle’u i Malcolmie. – Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! – Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk, miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego, ale w zwarciu okazywało się, że to sto trzynaście kilo mięśni. – Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczka? Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię. – Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich przepychanek. – Zamknij się, Blaine – powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frankie. – Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby się umówić z Nell – zaproponował Malcolm. – A może nie. – Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego. – Wyzywam cię! – powiedział Frankie. Roześmiałem się. – Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz. Ale Frankie się nie śmiał. – Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Nell Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej i Kyle’a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej. – Podnoszę stawkę – powiedział Malcom – i stawiam stówę, że tego nie zrobisz. – Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. – Zacząłem zakładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania. – Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z którymi będzie się tylko przyjaźnić. – To Malcolm. Gnój. – Nigdzie nie należę. – Zawiązałem sznurówki tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa. Malcolm zawsze wiedział, co myślę. – Należysz i dobrze o tym wiesz. – Stanął ze mną twarzą w twarz. – Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz? Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął. – Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło? – To dlatego, że srasz po gaciach – powiedział Frankie. Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać. – Sram po gaciach? – powtórzyłem. – Naprawdę to powiedziałeś? Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy do ataku. – Tak, powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwko Frankie’emu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu. – Nie boję się – wycedziłem to kłamstwo przez zęby. Prawda była taka, że się bałem. Z Nell Hawthorne kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Nell i Kyle’a. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to ignorować, nie byłem pewien. Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę pośmiewiskiem drużyny. – Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. – Wkurzało mnie, że zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. – Czekam na moją stówę jutro na treningu. Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak naprawdę brali udział w zakładzie. Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co jej powiem i co może pójść nie tak. Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniakami pokrywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięki temu byłem twardszy. Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia jego pięści. Miałem dzisiaj z Nell zajęcia z cywilizacji zachodu i amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy będziemy wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w wielkiego siniaka. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny. Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez wyjątku uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goście go lubili. – Więc jak, startujesz po lekcji? – spytał Malcolm konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami złożony na trzy banknot studolarowy. Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę. – Tak – odparłem. – Widzimy się przy szafkach między czwartą a piątą lekcją. Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie w to miejsce trafił Malcolm. – Tata znowu cię dopadł? – usłyszałem za plecami głos Kyle’a. Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynikło, bo tata był kapitanem miejscowej policji. Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej klasie popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec. On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę. Ja przez tydzień byłem „chory” i nie chodziłem do szkoły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u Kyle’a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi. Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet kiedy w tym samym roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rekordu, tylko to miało znaczenie. Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn college’owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło krzyżowe przednie i ta kontuzja zakończyła jego karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co widział i co przeżył. Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zakończyła jego karierę jako profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w barach, z wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po pijaku umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną” i „wojownikiem”. Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie skarżą. Mężczyźni biją rekordy. Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie powiedział. – Tak, ale nic mi nie jest. – Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno oberwałem. – Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie. – Cholera – mruknąłem. Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość treningu będę ostro blokowany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boiska o własnych siłach. – W porządku – powiedziałem głośno. – W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć. Kyle pokręcił głową. – Uparty jesteś. Roześmiałem się. – Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. – Mówiąc „trening”, zrobiłem palcami znaki cudzysłowu. – Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o Spartanach i ich szkoleniu wojowników? – Kyle wyciągnął z kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi połowę. – Agoge – odparłem. – No właśnie – powiedział Kyle, żując głośno. – Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge. – To chyba nie było miejsce – powiedziałam, jedząc swoją połowę batonika. – Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mike Dorsey, spartański trener agoge. – Znowu będę cię musiał znosić z boiska? – spytał Kyle pół żartem, pół serio. – Może być. – W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce. Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić. – Super! – zawołałem za nim. Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy, które umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet zniszczoną kanapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz, kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój kuzyn Doug zwędził z monopolowego kilka skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyle’em czasem tam piliśmy. Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet tam spałem, więc w jednej ze skrzynek trzymałem stary wełniany koc. Rozmowa z Malcolmem i Kyle’em zajęła większość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Nell jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie. Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to były trzy najładniejsze dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować, która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju. Nell znałem najlepiej, bo przez większość życia marzyłem o niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna, tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż Nell. Jej długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Nell miały doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki przypominała ciemny karmel, podczas gdy Nell była alabastrowa jak kość słoniowa. Nell była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie bystra. Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była trakcyjna, ale nie należała do tej ligi co Nell i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie. Wysoka, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i niebieskimi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie – tak, wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodka”, ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej bardzo ceniłem. Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Nell w środku. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem. Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku. Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc: – Sorry, stary, nie zauważyłem cię. – Potem kiwnął głową w stronę Nell i dziewczyn. – Cześć, laski. Widzę, że dobrze się dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? – Malcolm lubił „grać afro”, jak to nazywał, szczególnie kiedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas. Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Nell. – Cześć. Jak tam? – Słabe. Słabe! Cholernie słabe. Uśmiechnęła się. – Cześć, Jason. Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randkę, prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki. Jeśli ktoś był popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z Nell tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystkimi, a była popularna z powodu swojej urody, inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kyle’a. Jej najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem. Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz All State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i zawsze mogłem wszystkim powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja pomagałem mu to ukryć. Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim, których znali, czyli wszystkim, że zamierzam zaprosić Nell na randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych” uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią. Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde. Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści. – Słuchaj, Nell, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? – Głos ani mi się nie załamał ani nie był piskliwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunkowo nonszalancko. Nell szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować. – Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy? Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii. – Myślałem o Bravo. Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja skupiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za każde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń. Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną”. – Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? – spytała Nell. Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do kieszeni. – Trzeba. Zmrużyła oczy. – Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamaskować bicie rozszalałego serca. – Przecież się zgodziłaś, co nie? Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy. – W takim razie widzimy się o siódmej. Skinąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do klasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę, jak Nell ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują emocji. Nell wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się, żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak udało. Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle’owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej. I tak zamierzałem podjechać po Nell zaraz po treningu, więc wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za wysoką średnią w nauce. To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb. W sumie nic wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to. W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał. Skracał swoje „lekcje”, jeśli się broniłem. Oczywiście skrócenie lekcji polegało na tym, że zostawałem znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew. Jechałem pod dom Nell, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało wydarzyć. Miałem iść na randkę z Nell Hawthorne. Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki. Długie, jasne włosy miała rozpuszczone, tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry. Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny kolor. Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę. Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do takich emocji. Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony. Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony myślą, że idę na randkę z Nell, że nawet nie czułem siniaków. Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Nell. Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że to Kyle, przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fakt, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy dzwonił chwilę przed randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić. – Cześć stary, co tam? – wykrzyknąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamaskować stres. Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej przeszywająca niż krzyk. – Jason, cześć, tu Nell. Dzwonię z telefonu Kyle’a, bo zapomniałam swojego. – Głos Nell przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa. – Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł. – Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło. – Dobra, jasne. – Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. – Ale wszystko w porządku? – Ja tylko… Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. – Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? – Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało. – Nie. Przykro mi. – No dobra, w porządku. – Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. – Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. – Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i zamknąłem oczy. – Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś, ale… Przerwałem jej: – Chodzi o Kyle’a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. – Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie. – Nie do końca… To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale… – Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. – Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. – Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. – Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu… Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała: – Zaczekaj! – Co? – Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale… Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. – Becca? – Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. – Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Nell chwilę się zastanawiała. – Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili, ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. – Myślisz, że to zadziała? Serio? – Becca? Była super, choć nie taka jak Nell. Na głos powiedziałem: – Ona jest całkiem niezła. – Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. – Podyktowała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej. – Dzięki. Ale… Nell? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? – Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam. – Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylko że… – Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie ktoś walnie. Nell się roześmiała. – Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy nie pokazywała gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie obracała się w towarzystwie chłopaków, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Nell Hawthorne. Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć? Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna, śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne. – Jason? Wszystko w porządku? Nell nie ma, poszła biegać z Kyle’em. – Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi jasnymi włosami i białą skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc jakimś dobrym ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała ciasteczkami i subtelnymi perfumami. Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był salon. Ojciec czasem ją szturchał, ale odkąd byłem na tyle duży, żeby wziąć to na siebie, zajmował się mną, a ją zostawił w spokoju, nie licząc dwóch wieczorów w tygodniu, kiedy wezgłowie ich łóżka uderzało rytmicznie w ścianę między moim pokojem a ich sypialnią. – Tak, jasne – powiedziałem. – Wszystko gra. Po prostu myślałem, że jesteśmy umówieni z Nell i Kyle’em, ale chyba pomyliłem godziny. Pani Hawthrone zmarszczyła czoło. – Nieładnie tak kłamać, Jasonie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ja? Czemu miałbym kłamać? Zmarszczyła się jeszcze bardziej. – Znam cię, odkąd nosiłeś pieluchy i dobrze wiem, kiedy kłamiesz. – Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, który bardzo przypominał mi uśmiech Nell. – Wiem też, że Nell i Kyle się o coś pokłócili i podejrzewam, że wiem, o co poszło. – Pokłócili się? – To nowość. – Właśnie rozmawiałem z Nell. Dzwoniła z jego komórki. Nie wyglądało, żeby byli na siebie źli. – Obawiam się, że w tych słowach było słychać gorycz. Spojrzała pod nogi, niemal skrępowana, jeśli w ogóle tak zjawiskowa osoba jak pani Hawthorne mogła być skrępowana. – Widocznie się pogodzili. – Spojrzała mi w oczy. – Zawsze lubiłeś Nell. Ja to wiem, ale ona nie. Wypuściłem głośno powietrze. Wyglądało na to, że Frankie miał rację i wszyscy z wyjątkiem Nell wiedzieli, że podoba mi się. – Tak czy siak to już nie ma znaczenia. Mam przeczucie, że ona jest z Kyle’em. Pani Hawthorne skinęła głową. – Tak, też mi się tak zdaje. Nie zdziwiłabym się. Przykro mi. Wiem, że to boli. Wzruszyłem ramionami. – Przeżyję. Chyba zawsze było oczywiste, że w którymś momencie skończą jako para. Znów pokiwała głową. – Tak, ja też tak zawsze podejrzewałam. – Spojrzała na mnie bacznie. – Co teraz zrobisz? Bawiłem się gałką dźwigni zmiany biegów, przesuwałem palcami po białych cyferkach i liniach. – Nie wiem. Nell powiedziała, żebym zaprosił Beccę, ale sam nie wiem. Nie chcę, żeby pomyślała, że zrobiłem to, bo nie miałem innego wyjścia. Rozumie pani? – Hm. Myślę, że to nie jest zły pomysł. Jeśli powiesz jej prawdę, ona to doceni. Może na początku będzie niezręcznie, ale to bardzo wyrozumiała dziewczyna. Zrozumie, co się stało. Tylko się nie spinaj. Jedź i pogadaj z nią. – Na pewno? – Na pewno. W każdym razie warto spróbować. – Dotknęła mojej dłoni. – Wiesz, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz się do nas zwrócić, prawda? – W jej głosie słyszałem jakieś drugie dno i napięcie. Tak jakby wiedziała o tym, o czym nikt poza Kyle’em nie wiedział. Gapiłem się na nią, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Dziękuję. Pani jest super. Uśmiechnęła się, ale dałbym głowę, że oczy miała smutne. Tak jakby coś podejrzewała. Ale przecież nie mogła nic zrobić, nawet gdyby wiedziała wszystko, nawet gdybym jej opowiedział, co się dzieje w salonie państwa Dorseyów. Wiedziałem, że Becca mieszka na jednym z nowszych osiedli kilka kilometrów dalej, więc skierowałem się w tamtą stronę. Zatrzymałem się przed bramą na zamknięte osiedle i wybrałem numer, który podała mi Nell. BECCA DE ROSA Wybór rezerwowy, pierwsza randka Wrzesień, pierwsza klasa liceum Zaklęłam pod nosem, bo chciałam jak najszybciej przerobić ostatnie dziesięć zadań domowych z algebry. Nienawidziłam algebry. Była trudna i nużąca, ale żeby zadowolić tatę, musiałam chodzić na wszystkie zajęcia z profilu zaawansowanego. A raczej, żeby zasłużyć na jego aprobatę, bo zadowolenie go było niemożliwe. Głośne dudnienie rapu puszczanego przez mojego brata Bena dodatkowo utrudniało mi skupienie, szczególnie, że po tym, jak poprosiłam, żeby ściszył, nastawił jeszcze głośniej. Kochałam mojego brata, ale był trudny, zwłaszcza, kiedy wpadał w jedną ze swoich zdołowano wściekłych faz. Musiałam dokończyć tę algebrę, bo wiedziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, już nigdy nie wyjdę z domu. Rodzice byli nieznośnie wymagający, jeśli chodziło o moją naukę. Domagali się tygodniowych raportów z postępów, łącznie z wykazem najbliższych klasówek i egzaminów, pełną listą prac domowych i ewentualnych możliwych do zdobycia dodatkowych punktów. Przysługiwały mi trzy godziny wolnego czasu dziennie, ale tylko jeśli odrobiłam wszystko, co miałam zdane. A biorąc pod uwagę, że chodziłam wyłącznie na lekcje dla zaawansowanych, zazwyczaj w praktyce nie miałam nawet wolnej godziny dla siebie. Zwykle wisiałam nad zadaniami do dziewiątej czy nawet dziesiątej wieczorem, a po tym czasie nie wolno mi już było wychodzić z domu. Większość czasu spędzałam w swoim pokoju, z dala od bez przerwy kłócących się rodziców. Jeśli nie odrabiałam lekcji, pisałam, czytałam albo oglądałam programy telewizyjne na laptopie. Poza szkołą nie miałam żadnego życia towarzyskiego. Nigdy nie byłam na randce i często rozpaczałam, że nigdy na żadną nie pójdę. Moje życie pochłonie nauka, słowa, liczby, testy i egzaminy. Kiedy już zrobiłam ostatnie równania i otworzyłam notatki z terminologią do przyswojenia, moje myśli błądziły gdzie indziej. Terminy algebraiczne zmieniły się w coś, w co zmieniała się w mojej głowie większość rzeczy. W poezję. Widziałam, jak ołówek sunie po stronicy dziennika, który zawsze leżał otwarty w zasięgu ręki, nieważne, gdzie się znajdowałam. Nie próbowałam nawet rozumieć słów, które wylewały się na papier. Kiedy ołówek znieruchomiał, przeczytałam to, co napisałam: ALGEBRA NUDY. Średnia stopa zmian definiuje moją oś obrotu. Pole elipsy definiuje współczynnik stały mojego życia. Wzór mojego istnienia wyznacza wartości krańcowe mojej funkcji ograniczonej. Spotęgowana pochodna, odosobniony punkt nieciągłości, iloraz różnicowy, funkcja jawna: rozkład wykładniczy. Ja nie istnieję, jest tylko zbieżność warunkowa ich współczynników stałych, ich zmierzające do plus nieskończoności niezadowolenie. Każda decyzja jest ogniwem reguły łańcuchowej, pierścieniem albo przestrzenią między dwoma okręgami koncentrycznymi o różnych promieniach. Innymi słowy, to moi pieprzeni rodzice. Westchnęłam, bo słowa dały mi przyjemne wytchnienie. Wyraziły część mnie. Miałam cztery notatniki pełne wierszy z ostatnich lat, a najnowszy był już zapełniony w dwóch trzecich. Poezja była moją jedyną przyjemnością, jedyną rzeczą, która dawała mi szansę na wyrażenie swojej osobowości. Poza tym była tylko szkoła, terapia mowy i lekcje gry na pianinie. Lubiłam to i wiedziałam, że jestem w tym dobra, ale to nie były moje zainteresowania. Wymagano tego ode mnie, oczekiwano. Otrząsnęłam się ze stanu zadumy i wróciłam do zapamiętywania terminów na najbliższą lekcję, a przy okazji od razu na przyszły tydzień. Jeśli przynajmniej zacznę odrabiać lekcje z następnego tygodnia, to nawet jeśli nie skończę, może uda mi się wykroić trochę wolnego czasu. Skończyłam z algebrą i przerzuciłam na ekonomię, która była na tyle prosta, że mogłam włożyć słuchawki i słuchać muzyki. Pierwszą piosenką na mojej playliście w radiu Pandora były Demons Imagine Dragons. Boże, jak adekwatnie. Strzał w dziesiątkę. Po ekonomii przeszłam do czytania tekstu na zajęcia z literatury osiemnastego wieku - liczyły się już do puli punktowej z college’u - i wtedy zadzwonił mój telefon. Komórka była jedynym źródłem życia towarzyskiego, na jakie rodzice dawali mi przyzwolenie. Mogłam ją mieć i bez limitu korzystać z SMS-ów i Internetu, pod warunkiem, że w dowolnym momencie i bez ostrzeżenia mogli przejrzeć moje wiadomości, żeby się upewnić, że w moim życiu nie dzieje się nic niestosownego, czyli zabawnego, ekscytującego albo interesującego. Nawet moje myśli brzmiały jak równania algebraiczne. Jedynym, o czym moi rodzice nie wiedzieli, były wiersze. Notatniki trzymałam w pudełku po butach ukrytym głęboko w szafie. Notatnika, z którego korzystałam aktualnie, nigdy nie spuszczałam z oczu i chowałam go zawsze w torebce albo w plecaku, między podręcznikami i zeszytami szkolnymi. Wolałabym je spalić niż komukolwiek pozwolić przeczytać, bo wyrażały moje myśli, uczucia i najgłębiej skrywane strachy. Przeczytać je to tak jakby przeczytać moją duszę. Odebrałam telefon, nawet nie patrząc na wyświetlacz, bo i tak tylko Jill i Neli miały mój numer. - Halo? - Ekhm. Cześć, Becca, tu Jason. Jason Dorsey. Jason Dorsey był ostatnią osobą na świecie, której telefonu spodziewałabym się w piątkowy wieczór o dziewiętnastej trzydzieści, szczególnie, że wiedziałam, że powinien teraz być na randce z Neli. - Jason? Skąd masz mój numer i dlaczego dzwonisz? - Nic nie mogłam poradzić na to, że brzmiałam trochę wrednie. Kochałam się w Jasonie Dorseyu od czwartej klasy, kiedy walnął Danny’ego Morelliego w nos za to, że się wyśmiewał z mojego jąkania. Byłam w nim zakochana od zawsze, ale on nawet nie wiedział o moim istnieniu, poza tym, że rejestrował mnie jako dziwaczną przyjaciółkę Neli. Możliwe, że byłam na niego trochę wściekła, tak za całokształt. - No więc słuchaj… - Nie brzmiał jak on. Wahał się, w jego głosie brakowało tej aroganckiej, codziennej przechwałki. - Boże, jakie to skomplikowane. - Nie rozumiem, co jest takie skomplikowane. Po prostu wyrzuć to z siebie: po co dzwonisz? - Byłam zdenerwowana i starałam się nie brzmieć wrednie, więc w zamian brzmiałam formalnie i sztywno, bo usiłowałam się też nie jąkać. - Dobra, niech będzie. Wiesz, że dzisiaj się umówiłem z Neli? - Tak. - No więc nie poszliśmy na tę randkę. - Domyśliłam się, w końcu rozmawiasz ze mną, a nie z nią. - Nie mogłam rozgryźć, o co chodzi. Po co zadzwonił? - Ona jest z Kyle’em. W sensie, że jako para. Byłam w totalnym szoku. - Ale przecież zgodziła się iść z tobą na randkę, nie rozumiem! - Ja też nie. Przyjechałem po nią, ale nie było jej w domu. Zadzwoniła z telefonu Kylea i odwołała spotkanie. - Przełożyła, tak? - Dlaczego Neli umówiła się z Jasonem, skoro wychodziła z Kyleem? Nic się nie trzymało kupy. I cały czas nie wiedziałam, czemu on dzwoni w tej sprawie akurat do mnie. Trudno powiedzieć, żebyśmy się choćby kolegowali. - Nie. - Jason był wyraźnie wkurzony. - Powiedziała, że to nie ma sensu. I nie będzie miało. - Przykro mi. Wiem, że bardzo ją lubisz. - Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum marzyłam, żeby Jason mnie dostrzegł i zwrócił na mnie uwagę, ale on widział tylko Neli. - Boże, czy wszyscy o tym wiedzą?! Nie sądziłem, że to tak oczywiste. - Był poirytowany. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. - Tak, to bardzo oczywiste. Ona ci się podoba od bardzo dawna. Widzi to każdy, kto zna was oboje. - Z wyjątkiem niej. - Tak, z wyjątkiem niej - zgodziłam się. - Ale co to ma wspólnego ze mną? Długa cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki sugerowała, że Jason jest skrępowany tym, co ma powiedzieć. - Mam zarezerwowany stolik w Bravo - wydusił -i pomyślałem, że może chciałabyś ze mną pójść? Wreszcie wszystko stało się jasne. - C-co myślałeś?! O n-nie! Nie mo-możesz się ze mną umawiać jako z po-pocieszeniem po Neli! - warknęłam wściekle za to, że tak mnie znieważył oraz za to, że roz-wścieczył mnie do tego stopnia, że zaczęłam się jąkać. - Nie, to nie tak, przysięgam! Wzięłam kilka głębokich wdechów i skoncentrowałam się na wypowiadanych słowach. - Więc wyjaśnij mi, jak to jest, bo obawiam się, że nie wiem, jakim cudem przyszło ci do głowy, że to się może udać. Jason jęknął z oddali, tak jakby odsunął telefon od twarzy i ukrył twarz w dłoniach. - Słuchaj, to nawet nie był mój pomysł. - No tak, już mi lepiej. Mów dalej. Jason się roześmiał. - Jesteś strasznie zabawna, jak cię porządnie wkurzyć! - Jestem zabawna przez cały czas, po prostu wcześniej nie zwracałeś na to uwagi. Znów się roześmiał, co nie ułatwiało mi podtrzymania stanu furii. - No widzisz? Znów było śmiesznie. Może masz rację, może faktycznie jesteś śmieszna cały czas, tylko ja nie zauważyłem. Więc daj mi szansę, żebym się przekonał. - Ale dlaczego? Czy ty w ogóle rozumiesz, jak mnie tym dotknąłeś? - Mówiłam dalej niskim, kpiącym głosem: - „Cześć, słuchaj, dostałem kosza i wybrałem cię na nagrodę pocieszenia”. Super, jestem zaszczycona! A może jednak nie? - Myślałem, że miałaś dać mi szansę na wyjaśnienie? - Dobra. Mów. - Stoję przy wjeździe na twoje osiedle, więc powiedz mi, w którym domu mieszkasz, a ja po ciebie podjadę i wyjaśnię ci szczegóły tej nikczemnej historii przy kolacji. - Wow, użyłeś trudnego słowa! Wydawało mi się, że go uraziłam. - Kurczę, to nie było śmieszne. Nie każdy sportowiec to debil. - Zamilkł i po chwili mówił dalej. - Poza tym „nikczemny” to wcale nie jest jakieś skomplikowane słowo. Wiem, jak to wszystko wygląda, ale przecież naprawdę tak nie myślisz. Daj mi szansę. Proszę. Roześmiałam się wbrew woli. - Dobrze. Daj mi kilka minut, pogadam z rodzicami. I nie ruszaj się z miejsca. Chyba się zdziwił, ale powiedział: - Dobra, jasne. Widzimy się za chwilę. Parkuję przed bramą wjazdową do Harris Lake Estates. - Chyba nie chcę usłyszeć, skąd wiesz, gdzie mieszkam. Zaśmiał się. - Kiedyś podwoziłem do domu Jill i wspomniała, że mieszkacie obok siebie. Nie poczyniłem żadnej tajnej kwerendy. Znów się roześmiałam. - Rozłączam się. - Dobrze. I tak już skończyłem z tobą gadać - roześmiał się i rozłączył się pierwszy. Teraz ta trudniejsza część, okłamanie rodziców. Nigdy, przenigdy nie pozwoliliby mi iść na randkę z chłopakiem, z jakimkolwiek, ale już na pewno nie z takim, którego nie znali oni ani ja. Jason i ja wychowaliśmy się razem, chodziliśmy do tych samych szkół i na wiele wspólnych zajęć, ale tak naprawdę go nie znałam. Schowałam do torebki dziennik i telefon i zbiegłam po schodach. Rodzice siedzieli przy stole w jadalni i kłócili się w skomplikowanej mieszance angielskiego, arabskiego i włoskiego. - Wychodzę z Neli. Ojciec podniósł wzrok, a jego zmarszczone brwi zastopowały mnie w pół kroku. - Odrobiłaś lekcje? Pokiwałam głową. - Tak, ojcze. Zrobił królewski, aprobujący gest brodą. - Bardzo dobrze. Wróć o dziesiątej. - Wrócę. Grazie. Wyszłam, sprawdzając jednocześnie, czy mam klucze. Jeśli ośmieliłam się wrócić po godzinie policyjnej, ojciec zamykał drzwi bez względu na to, czy miałam klucze, czy nie. Zrobiłam już prawo jazdy, ale jeszcze nie pozwalali mi mieć samochodu. Jeśli do końca tego roku szkolnego utrzymam średnią powyżej cztery, ojciec miał mi kupić auto. Wolałabym kupić je sobie sama, ale tego też nie było mi wolno, bo nie mogłam pracować - za bardzo odciągałoby mnie to od nauki. Nienawidziłam zależności od rodziców, ale nie miałam wyjścia. Z Neli umawiałam się najczęściej na skrzyżowaniu, bo czasem w samochodzie byli też chłopcy i gdyby podjechali pod dom, ojciec dostałby wylewu. Nawet jeśli to nie było nic groźnego, tylko sami znajomi, oszalałby. Łatwo szło mówienie mu, że spotykam się z Jill i Neli, co w praktyce oznaczało także Kylea i Nicka, chłopaka Jill, a często także Jasona. Chodziliśmy do centrum handlowego i dobrze się bawiliśmy, tylko po powrocie musiałam pilnować, żeby nie wyszło na jaw, że był z nami ktoś jeszcze. Randka z Jasonem będzie trudniejsza do ukrycia. Postanowiłam martwić się tym później. Chwilowo musiałam się skupić na opanowaniu nerwów. Mieszkałam niedaleko bramy wjazdowej, więc nie szłam długo. Widziałam zaparkowaną na poboczu ciężarówkę Jasona, jego nastroszone jasne włosy i opaloną skórę. W jednej chwili spacer zaczął ciągnąć się w nieskończoność. Każdy krok odbijał mi się w uszach echem, dudniąc jak grzmot. Wydawało mi się, że idę ciężko i cała się trzęsę. Zaczęłam się zastanawiać, czy on nie pomyśli, że mam nadwagę. Z racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że tak nie jest. Byłam niska i miałam ładną sylwetkę, ćwiczyłam i dobrze się odżywiałam. Przez większość czasu czułam się dobrze z tym, jak wyglądam, tylko czasem, zwykle w towarzystwie Jasona, nabierałam wątpliwości co do swojego wyglądu. Wiedziałam, że podoba mu się Neli, więc nie sądziłam, żeby w ogóle zwracał na mnie uwagę, bo wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam niższa, cięższa, miałam ciemną skórę i ciemne włosy. Neli była wysoka i smukła, miała jasną skórę i idealne blond włosy. Poza tym była energiczna, gadatliwa, popularna i pewna siebie, a ja… nie. Ja byłam cicha, nieśmiała i się jąkałam. Boże, wiedziałam, że przy Jasonie będę się jąkać. Po prostu to wiedziałam. Denerwowałam się przy nim, emocjonowałam, więc zapominałam się i jąkanie wracało. Już się zestresowałam, a dzieliły mnie od niego jeszcze trzy metry. Wzięłam kilka głębokich wdechów i starałam się przywołać moją wcześniejszą wściekłość. Wciąż był mi winien porządne wyjaśnienie, ale i tak wiedziałam, że w końcu mu odpuszczę. Będę się czepiać i zrzędzić, ale mu wybaczę. W końcu. Podeszłam do czarnej ciężarówki i przygładziłam przód szarej, bawełnianej spódnicy. Jason wyskoczył, obszedł auto i otworzył mi drzwi. Punkt dla niego za dobre maniery. Nic nie powiedział, dopóki nie wykręcił i nie wyjechaliśmy z krótkiej bocznej drogi na główną. - No więc - powiedziałam. - Mów. Jason tylko wyszczerzył zęby i przestawił radio na stację z muzyką country. Skrzywiłam się i przestawiłam z powrotem, ale on zmarszczył brwi i wrócił do country. - Lubię tę piosenkę. Spojrzałam na niego wściekle. - Nienawidzę country. - A słuchałaś kiedyś, tak naprawdę? Westchnęłam i pokręciłam głową. - Nie, w zasadzie nie. Pogłośnił muzykę, tak że nowa piosenka wypełniła cały samochód. - Posłuchaj tego. To jedna z moich ulubionych. Niesamowita historia. Zamknęłam oczy i skupiłam się na słowach. „Osiemdziesiąt dziewięć centów w popielniczce, do połowy pusta butelka Gatorade”. Proste, plastyczne obrazy natychmiast mnie porwały. Zatraciłam się w tej piosence. Każdy wers, każdy refren pełen był targających emocji. „Jadę twoją ciężarówką”. Boże, to miażdżyło. Nie wiedziałam nawet czemu, bo nigdy nie straciłam nikogo w takich okolicznościach jak piosenkarz, ale czułam każdą nutę. Kiedy piosenka ucichła, Jason wyłączył radio. - I? Co myślisz? - Kto to śpiewał? - Lee Brice. Piosenka nazywa się I Drive Your Truck, na wypadek gdybyś się nie zorientowała po refrenach - uśmiechnął się. - Może być? Pokiwałam głową. - Tak. Miałeś rację. Bardzo poruszająca. Spodziewałam się rzępolenia. Roześmiał się. - Bo masz wdrukowane dawne country. To współczesne jest zupełne inne. Raczej jak rock z motywami country, chyba można tak powiedzieć. Lubię country, bo… sam nie wiem dlaczego. O czymś opowiada. Większość piosenek to historia, jakiś problem, z którym można się utożsamić, rozumiesz? Wiadomo, o co chodzi. Na przykład ta piosenka, jest gość, który stracił bliskiego przyjaciela albo brata, albo ojca. Słychać to w słowach. - Słowa były bardzo poetyckie - uśmiechnęłam się. - Puść mi coś jeszcze. Uśmiechnął się i z powrotem włączył radio. Wsłuchał się w kilka pierwszych dźwięków i pokiwał głową. - To też jest dobre. - Zerknął w moją stronę i wskazał na mnie palcem, jakby dedykował mi występ. - To dla ciebie. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. - Dziwny jesteś. Wziął głośniej i przekrzyczał gitary: - Dedykuję ci ją! Słuchaj! Otworzył okno i wystawił rękę. Kiwał głową w rytm muzyki i uderzał dłonią o drzwi. Muzyka i głos wokalisty doskonale współgrały. Pomyślałam, że ten utwór jest bardziej popowy, nie ma wyraźnego akcentu country, a jednak to ewidentnie było country. Potem zaczęłam słuchać słów. Mówiły o kobiecie, która nie musiała robić nic rozkosznego ani seksownego, ale byłoby fajnie, gdyby to robiła. Sprytnie napisane, romantyczne i poruszające. Kiedy piosenka się skończyła, Jason ściszył, bo zaczęło się kolejne intro. - A ta ci się podobała? Sure Be Cool If You Did Blake’a Sheltona. - Czy ten koleś nie występował w jakimś programie? W X-factor albo w The Voice? - Tak, w The Voice. Łypnęłam na niego złowrogo. - Czemu zadedykowałeś ją mnie? Zarumienił się i odwrócił wzrok. Patrzył na pobocze. - Nie wiem. Tak po prostu. Chyba pasuje. Ty i ja, idziemy na randkę… Westchnęłam. - Nadal nic mi nie wyjaśniłeś. Wywrócił oczami i potarł policzek. - Wiem, wiem, po prostu… Jesteśmy teraz razem i dobrze się bawię. Czemu to psuć poważną rozmową? Popatrzyłam na niego wzrokiem, który miał mówić: „Serio, koleś?!” - Temu, że wyszłam z tobą tylko dlatego, że obiecałeś mi wszystko wyjaśnić. - Dobrze. - Wyłączył radio. - Było tak. Wygląda na to, że wszyscy na całej planecie wiedzą, że kochałem się w Neli. - Zauważyłam, że użył czasu przeszłego, ale mu nie przerywałam. - Wczoraj na treningu chłopaki się ze mnie nabijali. - To nieładnie. Przecież to twoi koledzy. Popatrzył, jakby mnie rozumiał. - No właśnie. Chłopaki tak robią. Dokuczamy sobie. Tak już po prostu jest. - Podniósł rękę, kiedy otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytanie. - Chciałaś, żebym wyjaśniał, tak? Więc nie przerywaj przez chwilę. Czepiali się tego, że całe życie lecę na Neli, a nigdy nic z tym nie zrobiłem. W sumie mieli rację. Więc Frankie i Malcolm postawili każdy po sto dolarów, że się z nią nie umówię. To znaczy wiesz, i tak chciałem to zrobić, ale teraz w grę wchodziła jeszcze kasa. - Więc gdyby nie zakład, nie zrobiłbyś tego? Nie odpowiedział od razu. - Chyba nie. - Dlaczego? Westchnął. - Bo to przerażające. Umówienie się z kimś zawsze jest przerażające, ale jeśli do tego obserwuje się tę osobę od tak dawna, a ona nic o tym nie wie? To już masakra. - Przyznajesz, że się bałeś? - drażniłam się z nim. Spojrzał złowrogo. - Na to wygląda. Ale jednak to zrobiłem. Na tym polega odwaga: bać się, a mimo to robić, co trzeba. Tak mi mówił tata i chyba to prawda. - Twarz mu spoważniała, kiedy mówił o ojcu. Zacisnął dłonie na kierownicy. - Ale i tak byłem spocony ze strachu, kiedy z nią rozmawiałem. Cały się trząsłem. Roześmiałam się. - W życiu bym nie powiedziała! Wyglądałeś na tak samo pewnego siebie jak zwykle. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Pewnego siebie? Takie sprawiam wrażenie? Pokiwałam głową. - Tak. Zachowujesz się, jakbyś rządził światem, jakbyś się nie bał niczego ani nikogo. - Zaczęłam skrobać odpadający z paznokcia lakier w kolorze błękitnego ptasiego jajka. - Nie wiem, jak ci się to udaje. Pokręcił głową. - Nie robię tego specjalnie. Prawdę mówiąc, przez większość czasu w ogóle się tak nie czuję. - Więc to poza? Wzruszył ramionami. - W pewnym sensie tak. Jestem taki jak wszyscy. Mam strachy, tajemnice, kompleksy, wszystko. To, co każdy. Może po prostu umiem to lepiej ukryć. Nie od razu odpowiedziałam. Myśl o Jasonie Dorseyu, który jest niepewny siebie i się boi, wydawała mi się kuriozalna. On się nigdy nie wahał, nigdy w siebie nie wątpił. Zawsze był dowartościowany, pewny i panował nad wszystkim. Wiedział, kim jest i w czym jest dobry, wiedział, że ludzie go lubią. Zupełnie odwrotnie niż ja. - Może i tak - powiedziałam. - A teraz, wracając do tematu. Jak to się stało, że zadzwoniłeś do mnie. Jason poprawił się w fotelu. - Przyjechałem pod dom Neli o umówionej godzinie i wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem, myślałem, że to Kyle, bo jego imię mi się wyświetliło. Okazało się, że to Neli, która chce odwołać naszą randkę. Wygląda na to, że ona i Kyle się pokłócili, a w efekcie stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć, czy jakiś inny melodramatycz-ny szajs. Nie wiem. Wiem tylko, że byłem przybity. -Popatrzył na mnie, a potem odwrócił wzrok, tak jakby zamierzał powiedzieć coś zawstydzającego. - Wtedy Neli powiedziała, żebym zaprosił ciebie. I chciałbym zaznaczyć, że od razu jej powiedziałem, że zareagujesz dokładnie tak, jak zareagowałaś. Ale ona powiedziała: „Wyjaśnisz jej jak było i będzie dobrze”. Więc nie było tak, że Neli mnie wystawiła, a ja pomyślałem: „Trudno, niech już będzie Becca, jest prawie tak samo fajna”. Wzięłam głęboki wdech. Byłam pewna, że tak właśnie było. - Nie? Więc co pomyślałeś? Długo nie odpowiadał. Po pięciu minutach niezręcznej ciszy zaparkował przed Bravo. Wysiadł z auta i otworzył moje drzwi, a potem drzwi restauracji. Serce mi stanęło, kiedy położył dłoń na moich plecach, żeby wprowadzić mnie na salę. Nie odzywaliśmy się, dopóki nie posadzono nas przy okrągłym, czteroosobowym stoliku, na który zaraz wjechał koszyk chleba i naczynie z oliwą. Kiedy złożyliśmy zamówienie, poważnie spojrzałam na Jasona. - Nie odpowiedziałeś. Co pomyślałeś? Nie patrzył na mnie. - Sam nie wiem. Dużo rzeczy. Chyba czułem się dotknięty, to na pewno. No wiesz, ona mi się podobała odkąd byliśmy dzieciakami. Chociaż nie wiedziała o tym i już się nie dowie. Ona i Kyle są dla siebie stworzeni i odtrąciła mnie bez zastanowienia. To zabolało. A potem powiedziała, żebym umówił się z tobą i jakby otworzyły się nowe drzwi. Na początku pomyślałem: „Czemu nie?” Tak, wiem, jak to brzmi i bardzo mi przykro. Ale chciałaś usłyszeć prawdę, więc ci mówię. - Zamoczył kawałek chleba w oliwie i wrzucił do ust. Zanim zaczął mówić dalej, przeżuł go i połknął. Byłam oczarowana ruchem jego szczęki, ostrymi rysami twarzy, kiedy gryzł, pewnymi ruchami dłoni i nieustannym ruchem gałek ocznych; zerkał to na stół, to na drzwi, a potem jego wzrok padał na mnie. - Ale myślałem o tym i coraz wyraźniej docierało do mnie, że kurczowo się trzymałem myśli, że Neli mi się podoba. Zresztą, co to w ogóle znaczy? Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi, bo zawsze należała do Kylea. Byli w siebie zapatrzeni. Nawet, jeśli do tej pory nie było w tym nic romantycznego, i tak od zawsze byli razem. Stwierdziłem, że byłem zakochany raczej w myśli, że ona zwróci na mnie uwagę, bo nigdy tego nie robiła i nigdy już nie zrobi. - A teraz? - Wzięłam łyk coli i czekałam na odpowiedź. Byłam gotowa wstać i wrócić do domu, gdyby mi się nie spodobała. Byłam na granicy wytrzymałości, cała ta sytuacja mnie przytłoczyła. Naprawdę wyglądało na to, że widział mnie jako mnie i to było niebezpieczne dla mojego zdrowia psychicznego. Prawie nie chciałam, żeby mnie chciał, bo to oznaczało, że będę musiała coś z tym zrobić. - Teraz? - Zamieszał lód słomką. - Teraz widzę wszystko inaczej. Zastanawiałem się i dotarło do mnie, że tak naprawdę cię nie znam. Całe życie obracamy się w tym samym towarzystwie, prawda? Jesteś jedną z najlepszych przyjaciółek Neli, ale dla Neli każdy jest na drugim miejscu, po Kyleu. No więc zdałem sobie sprawę, że cię nie znam, a chciałbym cię poznać. Wiem, że jesteś mądra. Mądrzejsza w zasadzie niż wszyscy, których znam. Jesteś też piękna. Ale nie wiem nic po-nadto. No, wiem też chyba, że twoi rodzice są imigrantami, ale nie mam pewności. Czasem się jąkasz. I to tyle. Myśli, że jestem piękna?! Musiałam się skupić na oddychaniu. Roześmiałam się. - Nie wiem, czy słowo „imigrant” jest poprawne politycznie. - Byłam z siebie dumna, że zabrzmiałam naturalnie i nie się zająknęłam. Wciąż dzwonił mi w uszach komentarz, że jestem piękna. Wzruszył ramionami. - Przecież wiesz, o co mi chodzi. Że przyjechali z innego kraju. - Gestykulował kawałkiem chleba. - Są imigrantami, po prostu. Ani to źle, ani dobrze. - Mój ojciec pochodzi z Włoch. Urodził się w portowym mieście o nazwie Brindisi, w regionie Puglia. - To gdzieś niedaleko Rzymu? Roześmiałam się. - Nie, zupełnie nie. Po drugiej stronie kraju, na południe. Przyjechał tu jako trzydziestolatek, a moją matkę poznał, kiedy odlatywał z lotniska LaGuradia. - A skąd jest twoja mama? Też z Włoch? Kelner przyniósł nasze dania i zanim odpowiedziałam, z rozkoszą zaczęłam kosztować potraw. - Nie, moja matka jest z Bejrutu w Libanie. Trafiła tu wtedy co mój ojciec, ale była młodsza, bo miała tylko dwadzieścia trzy lata. Tutaj przyjechali już po moim urodzeniu. Mój starszy brat Benjamin urodził się w Nowym Jorku i mieszkał tam przez trzy pierwsze lata. Jason przestał jeść i się na mnie gapił. - Jesteś Arabką? - W połowie. - Odłożyłam widelec. - Czemu jesteś taki zaskoczony? Wzruszył ramionami. - W sumie nie wiem. Po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy. Mówisz w językach twoich rodziców? Teraz to ja wzruszyłam ramionami i odwróciłam się. - Tak. To skomplikowane, ale każde z nas mówi we wszystkich trzech językach. Moja mama mówi po włosku tak samo dobrze jak po arabsku i angielsku, a tata mówi po włosku i w dwóch pozostałych językach też. Ben i ja mówimy wszystkimi trzema. Rodzice pilnowali, żebyśmy znali ich ojczyste języki, a poza tym co roku w wakacje jeździmy do rodziny do Libanu i do Włoch. Gapił się z niedowierzaniem. - Pieprzysz! Mówisz w trzech językach?! - Powiedział to tak głośno, że odwrócili się ludzie z innych stolików. - Musisz tak krzyczeć? - spytałam cicho, ale stanowczo. - Przepraszam - wymamrotał. - Poza tym nie pieprzę, mówię w trzech językach. -Jason wytrzeszczył oczy, kiedy zaklęłam. Wyraźnie go to zaskoczyło. - Tak, umiem przeklinać. We wszystkich trzech językach. Umiem i robię to. To, że jestem cicha i się jąkam, nie znaczy, że nie lubię czasem bluzgnąć. Jason zmarszczył czoło. - Nie to mnie zaskoczyło. Po prostu wyglądasz na osobę, która nie używa takich słów, ale nie dlatego, że nie umie, tylko dlatego, że nie chce. Czuję się trochę dotknięty, że sądziłaś, że tak o tobie myślę. Poczułam, że się rumienię. - Przepraszam, to faktycznie było niesprawiedliwe podejrzenie. Przyzwyczaiłam się po prostu, że większość osób tak myśli. Nie słyszą, jak się odzywam, a kiedy już coś mówię, to się jąkam, więc dochodzą do wniosku, że jestem głupia mimo średniej cztery, trzech języków i napoczętej puli punktów do college’u. Znów wytrzeszczył oczy. - Już masz punkty do college’u?! Jakim cudem? Machnęłam ręką. - Przez zajęcia na poziomie zaawansowanym. Rodzice pozwolili mi chodzić do klasy z kolegami, zamiast przeskakiwać rocznik, ale ustalili z kuratorium plan. Chodzę na literaturę dla zaawansowanych, a te punkty liczą się do college’u. Poza tym mam zajęcia w naszej szkole pomaturalnej. Chodzę tam w czwartki rano, zamiast do nas do liceum. To skomplikowane i nudne. Kończy się tak, że trudno mi się wygrzebać spod prac domowych. - Jestem pod wrażeniem. - Wydawało się, że naprawdę mu zaimponowałam. Chciałam to zbagatelizować, bo czułam się niezręcznie, kiedy tak na mnie patrzył. - Nie ma powodu. Po prostu moi rodzice wierzą, że trzeba wykorzystać to, co się dostało. A ponieważ jestem raczej zdolna, muszę pracować najciężej jak się da. Najlepiej to wciąż nie dość dobrze. Jeśli uda mi się być w czymś najlepszą, pchają mnie wyżej. Jego twarz poszarzała. - Wiem, jak to jest, uwierz. - Twoi rodzice też cię cisną? - spytałam. Nie wyglądał na takiego. Nie, że był głupi, ale po prostu nie podejrzewałam, że dużo się uczy. Roześmiał się. - Spróbuj ukryć zdziwienie. Ale nie, u mnie nie jest tak jak u ciebie. Mój tata oczekuje, że będę doskonały we wszystkim. Dosłownie we wszystkim. Ja też mam średnią cztery, ale tylko z normalnych zajęć, więc nie jest to taki wyczyn. To element naszej umowy. Chodziło mi o futbol. Nie wystarczy, że już w pierwszej klasie jestem w reprezentacji szkoły, co jest dość rzadkie. Musiałem jeszcze pobić rekordy szkoły w liczbie odbiorów i przyłożeń. Ale to też nie wystarczyło. Więc rekordy regionalne. Zrobiłem to wszystko, a pamiętajmy, że wciąż jestem w pierwszej klasie. Teraz tata ma na celowniku rekord stanowy. „Sięgaj wyżej, Jasonie”. - Powiedział to niższym głosem, jakby wcielił się w swojego ojca. -„Nie zadowalaj się drugim miejscem, mała gnido. Graj ostrzej. Pobij rekord stanu!” Patrzyłam na mękę, rysującą się na jego twarzy i aż mnie ścisnęło w dołku. - On tak do ciebie mówi? Twój ojciec? - Mój ojciec. - Z jakiegoś powodu słowo „ojciec” wydawało się go bawić, ale i tak miał pochmurne oczy. -Tak. Cały czas tak do mnie mówi. Zresztą, nieważne, to złamas, ale z jego powodu pobiję krajowy rekord szkół średnich. - Tak? Zaśmiał się. - Tak. Rekord należy do Davisa Howella, który w latach 2009-2012 zdobył trzysta pięćdziesiąt osiem przyjęć. Tak w każdym razie podaje Księga Rekordów Krajowej Federacji Licealnych Drużyn Sportowych, do której tata zagląda niemal codziennie. Nie ma jeszcze połowy drugiego sezonu, a ja już mam ponad sto pięćdziesiąt przyjęć. Żeby pobić rekord, muszę zdobywać średnio sześć przyjęć na mecz, a to żaden problem. Ponieważ to dopiero pierwsza klasa, mam jeszcze resztę tego roku i dwa następne lata. Ale to będzie znów tylko ten jeden rekord, więc tata ma na oku jeszcze zdobyte jardy. Rekord należy do Doriala Green-Beckhama ze Springfield Missouri, który wynosi sześć tysięcy trzysta pięćdziesiąt sześć jardów. Żeby go pobić, musiałbym mieć średnio sto piętnaście jardów na grę. Co jest absurdem. Ci, którzy biją te rekordy, to przyszli zawodowcy. Pierwsi przejdą przez sito NFL. Będą zdobywać puchary Heismana. A ja jestem… dobry. Umiem to robić. I muszę. - Słyszałam, że zebrał się w sobie, kiedy to mówił, jakby sam siebie musiał przekonać. Nie wiedziałam, o co chodzi z tymi podaniami i jardami, ale widziałam w jego oczach panikę i umiałam rozpoznać determinację kogoś, komu postawiono cel i nie ma innej opcji niż go osiągnąć. Widziałam to w nim, bo codziennie widywałam w sobie. - Co się stanie, jeśli tego nie zrobisz? - spytałam. Na jego twarzy pojawił się ostry i twardy wyraz. - Taka opcja nie wchodzi w grę. - Nie podoba mi się to. Co to znaczy, że nie wchodzi w grę? Musisz pobić krajowy rekord, bo co? - Nie odpowiedział, tylko wziął kęs kurczaka w parmezanie. -Bo co? - Nachyliłam się i próbowałam podchwycić jego spojrzenie. Gwałtownie podniósł wzrok, a w oczach miał tyle nienawiści, że aż odskoczyłam, przestraszona. - Bo nico. Zrobię to, bo muszę, jasne? I koniec. -Odwrócił się, a ja nie byłam pewna, co mówić i co robić. - Przepraszam. Nie chciałem. Zaraz wrócę. - Poderwał się na równe nogi i uciekł do łazienki, a ja zostałam z do połowy zjedzonym pesto i kompletnie bez apetytu. On nie był motywowany, był przymuszany tak ostro, że go to zżerało. Nigdy bym się nie domyśliła. Bywałam na każdym jego meczu, bo Neli i Jill ciągnęły mnie ze sobą - Kyle był rozgrywającym, gwiazdą drużyny, szybki i boski w swojej doskonałości, a Nick Nagle, chłopak Jill, też grał, choć on był jednym z tych kole-si z przodu, którzy tłukli kolesi z przeciwnej drużyny, którzy też stali z przodu. Cały czas obserwowałam grę Jasona i zawsze mi się wydawało, że dobrze się bawi, że boisko to jego żywioł i że nie ma miejsca, gdzie czułby się tak dobrze. Teraz patrzyłam na to zupełnie inaczej. Jason wrócił, znów opanowany. Usiadł i dotknął mojej dłoni, a ja poczułam, jakby przeszył mnie prąd. - Przepraszam cię za ten wybuch. To nic takiego, naprawdę. Tak, tata mocno na mnie naciska, ale robi to dla mojego dobra. Dzięki temu jestem lepszy. Nie przejmuj się tym, dobra? Umiałam rozpoznać ściemę, kiedy ktoś mi ją ciskał w twarz. - Wiem, że to sranie w banie, ale uznajmy, że koniec tematu. Wyszczerzył zęby. Wrócił pewny siebie i zawadiacki Jason. - No dobra, dość o mnie i futbolu. Opowiedz mi o sobie. - Na przykład co? - zdenerwowałam się. - Coś, czego nikt inny nie wie. Zaczęłam szukać w myślach jakiejś głupoty, którą mogłam się z nim podzielić. - Mam bardzo giętkie palce. - Wygięłam do tyłu jedną dłoń, używając drugiej tak, że paznokciami dotknęłam przedramienia. Jason się wzdrygnął, a potem jeszcze raz, kiedy złożyłam kciuk prawie na pół. - To ułatwia grę na pianinie. - Grasz na pianinie? - Tak, od czwartego roku życia. Muszę ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny dziennie. - Do tego zajęcia na poziomie zaawansowanym i szkoła pomaturalna. - Nie zapomnij o terapii mowy. - Co? - Widelec zawisł mu w połowie drogi do ust. - A moja wada wymowy? Jąkanie? Przecież nie obudziłam się pewnego dnia z postanowieniem, że już się nie będę jąkać. Chodzę na terapię dwa razy w miesiącu. A pracuję nad tym cały czas. Przechylił głowę. - Jak się nad tym pracuje? Pokręciłam głową. - Nie zechcesz tego słuchać. Uśmiechnął się, ale to nie był ten olśniewający, zawadiacki wyszczerz, tylko powolny i słodki uśmiech, od którego coś we mnie stopniało. Przez całą kolację pilnowałam rozszalałego serca, żebym mogła miło spędzić czas i nie liczyć na nic więcej, ale ten uśmiech… Poczułam się jakby mnie lubił. Jakby coś mogło wydarzyć się dalej. - Chcę słuchać - powiedział, a potem wziął moją dłoń i potarł kciukiem. Od tego intymnego gestu zamrowił mnie każdy por, skóra na czaszce mi się ściągnęła, a serce zaczęło dudnić. Wyrwałam mu rękę i zaczęłam kręcić pasmo włosów wokół palca wskazującego. Zebrałam myśli, żeby mu sensownie odpowiedzieć. - To dość złożona sprawa. Miałam całe życie, żeby to wszystko przyswoić. Są dzieci, które się jąkają, gdy są bardzo małe, a potem z tego wyrastają. Dla nich to tylko kwestia opanowania procesu nauki mówienia. Dla innych, na przykład dla mnie, to będzie batalia trwająca całe życie. Nigdy się tego całkiem nie pozbędę. Jason był skupiony i zainteresowany. Bawił się słomką i patrzył na mnie. - Ktoś już wie, co wywołuje jąkanie? - Ktoś, kim pewnego dnia będę także ja, nie wie wszystkiego. Tyle że powody są złożone: genetyczne i środowiskowe. Są też dowody, że jąkający się mają nieco inną budowę mózgu. Nie wpływa to na inteligencję, tak samo jak apraksja werbalna, inne zaburzenie rozwojowe. Jason oparł się na krześle i wyglądał na zdumionego. - Naprawdę dużo o tym wiesz. Brzmisz jak… No nie wiem, jakbyś była lekarzem. Uśmiechnęłam się nieśmiało. - Już dawno temu stwierdziłam, że skoro się jąkam, powinnam dobrze poznać wroga. Planuję studiować terapię mowy, a potem robić doktorat. Chciałabym pomóc opracować nowe metody, dzięki którym jąkające się dzieci będą mogły łatwiej sobie z tym radzić. A może nawet uda się wynaleźć lekarstwo? - Więc faktycznie będziesz lekarzem. Pokiwałam głową. - Tak, zdecydowanie. Wiem to od jedenastego roku życia, że chcę być taka jak pani Larson, moja terapeutka mowy. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo mi pomogła. Nie tylko technikami upłynniającymi mówienie. Uczyła mnie także pewności siebie i lubienia się mimo tego, że się jąkam. - Zamilkłam, bo nie byłam pewna, czy chcę mówić dalej, ale w Jasonie było coś, co sprawiło, że mu zaufałam. - To pani Larson zasugerowała, żebym wyrażała swoje uczucia na piśmie. - Co piszesz? Wzruszyłam ramionami i dalej międliłam w palcach kosmyk włosów. - Nic takiego. Co myślę, czuję. To, czego nie mogę powiedzieć albo nie chcę powiedzieć. - To książka? Czy raczej wiersze? Skrzywiłam się. Neli wiedziała o moich poetyckich dziennikach, ale nawet jej nigdy ich nie pokazałam. Jasona ledwie znałam, a już robiło się bardzo osobiście i trudno. Wwiercał się we mnie swoimi zielonymi oczami przypominającymi podświetlone słońcem jadeity i wysysał ze mnie słowa, których nie chciałam wypowiadać. - Wiersze - powiedziałam w końcu ledwie słyszalnie. - Ale nie żadne rymowane sonety jak u Szekspira, 0 kwiatach i takich tam. To co innego. Wolny wiersz, tak to się chyba nazywa. Słowa, które wylewają się ze mnie na papier. - To było więcej niż kiedykolwiek powiedziałam na ten temat Neli. Serce mi waliło i zaczęło mnie mdlić. On tylko się uśmiechnął. - To super. Też chciałbym tak umieć. Pisać wiersze i w ogóle. Ale nie jestem najlepszy w słowach, a już na pewno nie na piśmie. Układam sobie w głowie myśli, ale na papierze nie wyglądają tak, jak planowałem. -Rzucił zwiniętą serwetkę na talerz, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. - Mógłbym kiedyś coś przeczytać? Poprawiłam się na krześle. - Nie wiem. Dla mnie to coś w rodzaju pamiętnika. Bardzo osobiste. Nie chodzi o to, że ci nie ufam, po prostu… - Czułam, że coraz bardziej się denerwuję i za moment moja mowa straci płynność. - Nikt tego nigdy nie czytał. Nawet Neli. Więc n-n-n-nie wiem. Przprzepraszam. - Zrobiłam się cała czerwona ze wstydu. Zamknęłam oczy i spuściłam głowę. Poczułam, że odsuwa mi z twarzy kosmyk włosów, a potem podnosi mi brodę. - Hej, to nic takiego. W ogóle nie ma sprawy. Jeśli to prywatne pisanie, to koniec rozmowy. - Słyszałam w jego słowach uśmiech, tak bardzo chciał, żebym zrozumiała, że naprawdę nie ma żalu. - Naprawdę, nie przejmuj się tym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to pamiętnik, wtedy w ogóle bym nie pytał. Mogłam tylko wzruszyć ramionami i skupić się na oddychaniu. Kiedy byłam już na tyle spokojna, żeby mówić, nie obawiając się śmieszności, zmusiłam się do spojrzenia na niego. Zrozumienie i współczucie były w jego zielonych oczach tak wyraźne, że czułam, jak emanują. - Dzięki za zrozumienie. Machnął ręką. - Daj spokój, nie powinienem był pytać. - Rozejrzał się i skinął na kelnera. - Masz ochotę na tiramisu albo sernik? - Uwielbiam sernik - przyznałam z uśmiechem. To była moja wielka słabość. Nie byłam w stanie odmówić, nawet jeśli oznaczało to dodatkowe dwadzieścia minut na rowerku w piwnicy. Jason uśmiechnął się radośnie. - Czy zabrzmię jak debil, jeśli powiem, że się cieszę, że nie jesteś jedną z tych lasek, które ledwie co jedzą? To, że lubisz jeść i sprawia ci to przyjemność, bardzo mnie uszczęśliwia. Ja jestem rondlarzem, a desery zawsze były moim ulubionym elementem posiłku. - Rondlarzem? - powtórzyłam. - Nigdy nie słyszałam takiego słowa. Wzruszył ramionami. - Uwielbiam jedzenie. Kocham jeść i gotować. Trenuję tak dużo, że potrzebuję kalorii. Mój tata zje wszystko, co się przed nim postawi, a moja mama jest w stanie przypalić nawet wodę, więc w domu głównie ja gotuję. - Na wspomnienie o ojcu oczy znów mu zlodowaciały, a ja pomyślałam, że to pewnie zdarza się za każdym razem. - Co najbardziej lubisz gotować? Zastanawiał się przez chwilę. - Dobre pytanie. Robię dużo makaronów, bo to źródło węglowodanów, ale dokładam różne mięsa, żeby posiłek zawierał białko i do tego warzywa. Jestem też mistrzem grillowania. Przeszedłem do historii, grillując na śniegu. W czapce, rękawiczkach i we wszystkim. -Roześmiał się sam do siebie, a ja dołączyłam, bo bez trudu wyobraziłam go sobie, jak podskakuje w zaspach w wełnianej czapce i grubych rękawicach, stojąc nad skwierczącym grillem. Przyniesiono nasze serniki i na chwilę przestaliśmy rozmawiać, bo rzuciliśmy się na wielkie kawałki serowej pyszności z sosem truskawkowym. Jason zapłacił rachunek i znów przytrzymał drzwi, a potem zaczekał, aż ułożę spódnicę na kolanach, zanim zatrzasnął drzwi do auta. Wyjechał z parkingu, włączył radio i odkręcił okno, żeby wpuścić do środka ciepłe, jeszcze letnie powietrze. - To moja ulubiona kapela - przekrzykiwał muzykę i wiatr. - Zac Brown Band. Piosenka się nazywa Whatever It Is. Zanurkowałam w torebce po gumkę do włosów i związałam je, żeby wiatr ich nie rozwiewał, a potem zamknęłam oczy i pozwoliłam się nieść muzyce. Na szczęście tej mi nie zadedykował, ale czułam na sobie jego oczy, kiedy zerkał to na drogę, to na mnie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie wracamy do mnie. Zjechaliśmy na dwupasmową drogę bitumiczną, z dala od wszystkiego. Późnowieczorne niebo miało kolory od ciemnego złota do głębokiej szarości. - Dokąd jedziemy? - spytałam. Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Gdzie nas droga zaprowadzi. - Wskazał przed siebie i parsknął z lekkim rozdrażnieniem. - Po prostu jedziemy. Skinęłam głową i wystawiłam prawą rękę przez okno, a lewą położyłam na pulpicie sterowniczym między nami. Piosenka zmieniła się w jakąś powolną i senną balladę, a Jason pozwolił jej grać, choć nie powiedział mi, kto to śpiewa ani jaki tytuł ma piosenka. Zresztą, zdałam sobie sprawę, że mnie to nie obchodzi. To była idealna muzyka na randkę, romantyczna i słodka. Czułam jego bliskość jak obecność piekła. Jedną rękę trzymał za oknem, jak ja, a prowadził prawą. Zwolnił i wjechaliśmy na wąską wiejską dróżkę zarośniętą z obu stron drzewami. Za drzewami rozciągały się pola, a droga wiła się i skręcała. Żwir i kurz buchał spod kół i zasypywał boczne lusterka. Dostałam palpitacji, kiedy Jason zmienił ręce na kierownicy i prawą położył obok mojej. Zastanawiałam się, czy chciałby mnie dotknąć i co zrobię, jeśli tak się stanie. Mogłam się założyć, że miał ciepłą i szorstką dłoń. Już prawie sobie wyobrażałam moje drobne, brązowe palce splecione z jego większymi i białymi choć opalonymi. Serce mi waliło i nie mogłam oderwać wzroku od jego dłoni, która jakimś cudem znalazła się jeszcze bliżej mojej. Widziałam, jak przenosi wzrok na mnie, potem na nasze dłonie, a następnie znów na przednią szybę. Poruszał szybko lewą nogą, a ręką wybijał rytm na kierownicy. Radio grało piosenkę Carrie Underwood. Chciałam go wziąć za rękę. Nic innego się nie liczyło. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy ani która jest godzina, ale miałam to gdzieś. Odwróciłam głowę, spojrzałam mu w oczy, a potem głęboko wciągnęłam powietrze i wsunęłam dłoń pod jego rękę. Szeroko otworzył oczy i zaczął szybciej oddychać, ale bez wahania splótł nasze palce. Było lepiej niż dobrze. Zapadła już ciemność, a my jechaliśmy dalej i na zmianę słuchaliśmy muzyki country i rozmawialiśmy. Jason opowiedział mi o swoich marzeniach bycia zawodowym graczem, a ja o mojej upragnionej karierze terapeutki mowy. Gadaliśmy o szkole, o różnych klikach i stwierdziliśmy, że obydwoje jesteśmy częścią kółka wzajemnej adoracji tylko ze względu na to, z kim się przyjaźnimy. Na początku mu nie wierzyłam, ale potem wyjaśnił, że nauczył się być wyszczekanym tylko po to, żeby całkiem nie zginąć w cieniu Kyle’a. - Tylko pamiętaj, Kyle wcale nie chce ściągać na siebie całej uwagi - powiedział. - To po prostu ten typ, że znajduje się w centrum zainteresowania, w ogóle o to nie zabiegając. Przyjaźnimy się, nie pamiętam nawet od kiedy. Chyba od pierwszej klasy? Powiedzmy, że od zawsze. I zawsze tak było. Frustrowałem się, bo wszyscy chcieli obracać się w jego towarzystwie, przyjaźnić się z nim i łaknęli jego uwagi, bo był po prostu super. Ja taki nie byłem. Musiałem wywalczyć sobie miejsce i mówić na tyle głośno, żeby być słyszanym. Nie zniknąć w blasku złotego chłopca. - Czyżbym słyszała gorycz? - drażniłam się z nim. Zaśmiał się. - Nie, no co ty! - odparł sarkastycznie. - Ale tak na serio, Kyle to mój brat. Zrobiłbym dla niego wszystko. Nieważne, co się działo, on zawsze dbał, żebyśmy byli razem. Ale bywa trudno, kiedy twoim najlepszym przyjacielem jest gwiazda całego miasta. Skinęłam głową. - Doskonale rozumiem. Mam to samo z Neli. Ona nawet sobie z tego nie zdaje sprawy, taka po prostu jest. Wszyscy ją lubią. Jest popularna i nie ma o tym pojęcia. Nagle zapadła całkowita ciemność, a my wciąż krążyliśmy po bocznych, gruntowych dróżkach. Reflektory przeszywały ciemność. W jednej chwili strach ścisnął mnie za gardło, bo zdałam sobie sprawę, że nie wiem, która godzina. W panice wygrzebałam telefon z torebki, a kiedy przeczytałam godzinę, głowa opadła mi na zagłówek. Dwudziesta druga dziesięć. - Ch-ch-cholera! - Łzy wzbierały mi pod powiekami. - Zatrzymaj się. Proszę, szybko! Jason zahamował i popatrzył na mnie z niepokojem. - Co się stało? Z trudem przełknęłam ślinę. - N-nie powiedziałam ojcu, że wychodzę z tobą. Myśli, że jestem z Neli. Miałam wrócić o dziesiątej. Jeśli teraz do niego zadzwonię, będzie chciał rozmawiać z Neli i się wścieknie. Nawet nie wiesz, w jakie kłopoty właśnie wpadłam. - Ale to tylko dziesięć minut, nic takiego. Przecież nie robimy nic złego, jeździmy po okolicy. - Nic nie rozumiał. Pokręciłam głową i oddychałam powoli, żeby się uspokoić. - Chyba nie słyszałeś, co powiedziałam. On myśli, że jestem z Neli. Skłamałam. - Czemu? Wzruszyłam ramionami, bo nie wiedziałam, czy zdołam to wytłumaczyć. - Nie puściłby mnie, gdyby wiedział, że wychodzę z tobą. Mogę się spotykać tylko z Neli i Jill, ale nawet wtedy nie może być z nami chłopców. Gdyby się dowiedział, że byłam z tobą sama? Jezu, zabiłby mnie. Poza tym nie spodobałbyś mu się. Wiem to. - Nie pomyślałam, jak te ostatnie słowa zabrzmią w uszach Jasona, ale poczułam się strasznie, gdy zobaczyłam smutek na jego twarzy. - Nie spodobałbym się, co? No tak. Nie jestem chłopakiem, którego bez wstydu można przedstawić tatusiowi - mówił z goryczą. Dotknęłam jego ramienia. - To nie tak. Nie powiedziałam, że mnie się nie podobasz, tylko, że jemu byś się nie spodobał. A jemu nikt się nie podoba. Jak tak dalej pójdzie, umrę jako stara panna. Nie gniewaj się. Odpuścił i wrzucił luz. - No to spróbujmy tak to załatwić, żebyś nie miała kłopotów. Zadzwoń do Neli i zrobisz telekonferencję. Może twój tata pomyśli, że jesteście razem. Pokiwałam głową. - Może się udać. Zadzwoniłam, szybko wyjaśniłam sytuację i powiedziałam, co ma zrobić, nie dopuszczając jej do głosu. Chętnie się zgodziła, więc wybrałam numer komórki ojca i dołączyłam do rozmowy Neli. - Spóźniłaś się, figlia - mówił niskim głosem i był wściekły. - Gdzie jesteś? - Mi dispiace, ojcze. Jestem z-z-z-z-z Neli. Straciłyśmy poczucie czasu. Przepraszam, to już się nie powtórzy, prometto. - Daj mi Neli. Jej głos rozległ się z oddali i jakby z puszki. To się nie uda, wiedziałam o tym. - To moja wina, panie de Rosa. Oglądałyśmy film i nie patrzyłyśmy na zegarek. Proszę się nie gniewać na Beccę. - Jaki film? - Był podejrzliwy. - Za horyzontem. - Neli odpowiedziała bez wahania. - To film o… - Wiem, o czym jest ten film - przerwał jej ojciec. -Bądź w domu za dwadzieścia minut, Rebecco. Wtedy porozmawiamy. - Rozłączył się i w aucie zapadła cisza. Podskoczyłam, gdy mój telefon zadzwonił. - Omójboże - powiedziała Neli, parskając śmiechem. - Twój tata jest przerażający. Myślisz, że to kupił? - Nie wiem. I tak będę miała kłopoty. - Ale… Skoro nie jesteś ze mną i jest prawie wpół do jedenastej, obstawiam że jesteś z Jasonem? - spytała chytrze i była wyraźnie bardzo z siebie zadowolona. - Tak. Mogłaś mnie ostrzec. - Nie skrywałam irytacji. W ogóle nie była skruszona. - A poszłabyś, gdybym cię uprzedziła, że zadzwoni? - Nie odpowiedziałam, ale jej to wystarczyło. - No właśnie. Spękałabyś. - Co się stało między tobą a Kyle’em? - Nie musisz być w domu za dwadzieścia minut? -Unikała odpowiedzi i obydwie o tym wiedziałyśmy. - I tak się dowiem. - Zadzwoń, jak wrócisz, jeśli będziesz mogła. - Dobra. Pa. - Pa. Odwróciłam się do Jasona. - Możesz mnie odwieźć? Pokiwał głową i włączył silnik. - Jasne. W zasadzie wcale daleko nie odjechaliśmy, cały czas krążyłem. Faktycznie, już po chwili parkował przed bramą na moje osiedle. - Stań tutaj - powiedziałam, zanim podjechał pod dom. Kiedy wysiadałam, wychylił się i złapał mnie za rękę. - Możemy to któregoś dnia powtórzyć? Patrzyłam na jego mocne palce na moim nadgarstku. - Nie wiem. Chciałabym, ale nie jestem pewna, czy się uda. Pokiwał głową. - No tak. Słyszałem, jaka jest sytuacja. Więc widzimy się w poniedziałek w szkole? - Puścił moją rękę i zamknął za mną drzwi. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego przez otwarte okno. - Świetnie się bawiłam. Nie spodziewałam się, ale było wspaniale. Uśmiechnął się szeroko. - Chyba mamy za co dziękować Neli? Zmarszczyłam brwi. - Nie przesadzałabym. Roześmiał się. - Żartowałem. Ja też się świetnie bawiłem. Dziękuję, że dałaś mi szansę. Odwróciłam się i pomachałam mu. - Tylko niech ci sodówka do głowy nie uderzy! - Zadzwoń do mnie - zawołał trochę za głośno. - Nie ma mowy - odparłam, idąc tyłem. - Więc chociaż napisz. - Wywiesił się przez okno całą górną połową ciała. Uśmiechnęłam się. - Może da się zrobić. A teraz jedź, zanim wpakujesz mnie w jeszcze większe tarapaty. Klepnął dach ciężarówki i cofnął się do kabiny, a potem wykręcił z cichym piskiem opon, zarzucając tyłem. Pokręciłam ze śmiechem głową. Kiedy się odwróciłam, śmiech zamarł mi na ustach. Na chodniku stał ojciec. Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, siwe włosy miał zaczesane do tyłu, guzik koszuli rozpięty pod szyją, a krawat rozluźniony. Serce mi zamarło. Sądząc po groźnym grymasie, widział Jasona. Fatalnie. BECCA Romeo i Julia kontratakują Październik, tego samego roku N-n-nie możesz mnie tu t-t-t-t-trzymać do końca życia, ojcze! - Stałam w drzwiach do mojego pokoju, a szalejąca we mnie furia odebrała mi płynność wypowiedzi. On pozostał nieporuszony i dalej stał w korytarzu przed moim pokojem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Miał zmrużone oczy, pochmurne i wściekłe. - Mogę i zrobię to. Okłamałaś mnie. Byłaś z tym futbolistą. Będę cię trzymał zamkniętą tak długo, aż się nauczysz. Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu, przy każdej liczbie biorąc głęboki wdech. - To nie f-f-fair. Byliśmy tylko na kolacji, a potem jeździliśmy po okolicy. Wiem, że skłamałam i przepraszam, ale p-p-p-proszę cię, ja oszaleję. I tak już prawie nie mam życia, ale teraz nie wolno mi już nic. - Twojemu zdrowiu psychicznemu nic nie grozi, nie histeryzuj, Rebecco. Kolejne odliczanie i dziesięć głębokich wdechów. Ojciec nigdy mnie nie poganiał, zawsze czekał aż będę gotowa. Sam jąkał się jako dziecko i uporał się z tym dopiero wtedy, gdy przeniósł się do Stanów i poszedł na terapię usprawniającą płynność mówienia. Przynajmniej w tym aspekcie mogłam liczyć na zrozumienie. - Nie histeryzuję, ojcze. Szkoła, prace domowe, pianino, terapia. Tylko to mi wolno. Nawet przed tą aferą nie robiłam nic więcej. A teraz? Równie dobrze mógłbyś mnie zapisać do szkoły korespondencyjnej i dosłownie uwięzić w pokoju. Za dwa miesiące kończę siedemnaście lat. Kiedy będę mogła podejmować samodzielne decyzje? - Abbastanza, figlia. - Nie krzyczał, bo nigdy tego nie robił. Mówił cicho, ale znacząco. Darowałam sobie protesty. Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby się nie rozpłakać. - Pożałujesz tego, ojcze. Zapamiętaj to sobie. -Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i usiadłam przy biurku. Gapiłam się przez okno na drzewa kołyszące się w popołudniowym słońcu. Włożyłam do uszu słuchawki i wyszukałam w iPodzie Flightless Bird zespołu Iron & Whine. To piosenka ze ścieżki dźwiękowej Zmierzchu i odkąd ją poznałam, słuchałam wszystkich piosenek tego zespołu. Podobały mi się poetyckie słowa, trochę zwariowana muzyka i głębokie znaczenie każdej piosenki. Po niej rozległo się Singers and the Endless Song i wtedy sobie odpuściłam, pogrążyłam się w muzyce i wyglądałam przez okno. Tylko oddychałam, nic nie mówiłam, nie jąkałam się, nie ponosiłam porażki w poprawnym wyrażeniu siebie. W którymś momencie mój długopis zaczął szaleńczo skrobać po kartce, dając upust moim myślom. WSZĘDZIE, BYLE NIE TU. Drzewa gną się i kuszą pieszczone leniwym wiatrem. Wołają mnie w błękit, w rozgrzaną słońcem zieleń. Tam nie ma kanciastych słów ani deszczu zawiedzionych nadziei. Nie muszę latać jak ptak, chcę tylko tam być. Iść po trawie, włazić na drzewa, grzać się w słońcu, chłodzić na wietrze albo moknąć. Wszędzie, byle nie tu. Niewolnica doskonałości, wróg stanu, za nic więcej niż bycie nastolatką. Za oddech młodego chłopaka. Za zbrodnię krążenia po świecie w pyle leniwych bezdroży. Za rytm muzyki country i galop serca. Dudniące tętno i nerwy szarpane jak struny banjo w radiu. Nie wolno mi wykrzyczeć gniewu, wrzeszczeć z wściekłości ani kląć. Wyszłoby głupio. Pie-pie-pieprz się. Pie pie piel Bla bla bla! Ku ku ku! Jak dziecko zacinające się na sylabach i ślizgające się na syntaktycznych wpadkach. To ja. Cicha. Jąkała. Więzień. Bystra. Wzorowa uczennica gryzmoląca w pustkę. Usłyszałam, że przekręca się klamka w drzwiach, które następnie otworzyły się z hukiem i zaanonsowały wizytę mojego brata Bena. Rozejrzał się, zauważył mnie przy biurku i skinął mi głową, a długie strąki czarnych włosów posypały mu się na twarz. Kopniakiem zamknął drzwi i w ostatniej sekundzie złapał za klamkę, żeby nie trzasnęły. - Co tam, Beck? - Rzucił się na moje łóżko w butach i we wszystkim. - Wciąż uwięziona w wieży? -Zarzucił głową, żeby odgarnąć włosy z oczu i twarzy. Oczy miał zamglone, półprzytomne i zaczerwienione. Westchnęłam, zamknęłam zeszyt i odwróciłam się od biurka. - Znów się najarałeś? Wzruszył ramionami. - I co? Przynajmniej mam więcej zabawy niż ty. - Zmarli mają więcej zabawy niż ja - odcięłam się. Zaczął się śmiać. - Prawda. Nawet bardzo starzy zmarli. Zaśmiałam się i położyłam się na łóżku obok niego. Przetoczyłam się po nim, żeby leżeć od ściany i trąciłam go biodrem. - Lepiej mi nie zapaskudź pościeli buciorami, Benny. - Nie zapaskudzę. I nie mów do mnie Benny. Nienawidzę tego. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął szklaną lufkę i zapalniczkę, a potem podniósł się i otworzył okno. Potem znów się położył i z kieszeni workowatych szortów wyjął brązową tekturkę po papierze toaletowym, która na każdym końcu miała zabezpieczony gumką filtr pochłaniający zapachy. Błysnął zapalniczką i wziął lufkę do ust, a potem zapalił i wciągnął dym głęboko do płuc. Zapalniczkę i lufkę położył na piersi i rozparł się wygodnie. - Naprawdę zamierzasz to robić w moim pokoju? W domu?! - spytałam wkurzona. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się, nie otwierając ust. Podniósł rolkę do ust i wydmuchał gęsty, gryzący dym prosto w filtr, a stamtąd przez okno. - Jak ojciec cię złapie, wyśle cię do szkoły wojskowej, wiesz o tym, prawda? Znów wzruszył ramionami. - Niech spróbuje. Mam osiemnaście lat. Gówno mi może zrobić poza zgłoszeniem na policję. - Zerknął na mnie i podsunął mi lufkę. Pokręciłam głową, jak zawsze, a on się znów zaciągnął. - Czemu go tak nazywasz? -spytał z pełnymi płucami dymu. - Kogo i jak? - Rozluźniłam się i dotarło do mnie, że jestem na lekkim haju od samego wdychania dymu. Zanim odpowiedział, wydmuchał. - Tatę. Wciąż nazywasz go „ojcem”, jakbyśmy żyli w jakimś pieprzonym średniowieczu. Wzruszyłam ramionami. - Nie wiem. Po prostu tak mówię. Spojrzał na mnie poirytowany i końcem żółtej zapalniczki odsunął sobie z oczu pasmo włosów. - Nie ściemniaj. Jesteś geniuszem i masz na to papiery, więc musisz mieć jakiś powód. Westchnęłam. - Dobrze, naprawdę chcesz wiedzieć? Nazywam go „ojcem”, bo to wymusza dystans. Nie jest dla mnie tatą ani tym bardziej tatusiem, Jest ojcem, więc tak do niego mówię. To oficjalne określenie, które konotuje formalną relację. Roześmiał się. - „Konotuje formalną relację” - powtórzył trochę prześmiewczo. - Nikt poza tobą nie powiedziałby czegoś takiego. Nie rozumiem tylko, czemu wciąż się nim przejmujesz. Ja dawno temu przestałem. - Bo ty masz gdzieś. A ja nie, na tym polega różnica. Spojrzał na mnie. - Co mam gdzieś? - Siebie. Przyszłość. Ja mam plany i potrzebuję pieniędzy ojca, żeby je zrealizować. Nie będzie mnie stać na uczelnie, na które muszę pójść, żeby zrobić doktorat. - To płytkie i krótkowzroczne podejście - oznajmił Ben. - Możesz się starać o stypendia. Zaciągnąć kredyt. Nie trzeba całej tej sraki. To pieprzony tyran, dyktator! Nienawidzę go. Jak tylko odłożę dość hajsu na mieszkanie, spadam stąd. - To nie jest płytkie ani krótkowzroczne - sprzeciwiłam się. - Masz pojęcie, ile będzie kosztowało zdobycie licencjatu, magisterium i doktoratu? Zależy od uniwerku, ale setki tysięcy dolarów. I tak będę musiała wziąć pożyczkę, ale będzie to możliwe tylko z pomocą ojca. Ben tylko na mnie patrzył. - Posłuchaj siebie. Czy ty w ogóle miałaś dzieciństwo? Jaka szesnastolatka myśli o takich sprawach? Baw się, dziewczyno! Wymknij się z domu, daj się puknąć za jakimś płotem albo coś. Wpakuj się w kłopoty i daj mi okazję, żebym mógł skuć temu kolesiowi paszczę. I nie bądź przez cały czas taka śmiertelnie poważna. -Zaciągnął się znów, a potem się pochylił i wydmuchał mi dym prosto w twarz zanim zdążyłam się odsunąć. Zaczęłam kaszleć i rozwiałam dym ręką. - Spadaj! Nie bądź dupkiem Nie chcę się upalić. Próbowałam raz, pamiętasz? Było koszmarnie. Ben pokiwał głową i spojrzał w sufit. - No, teraz pamiętam. Posikałaś się prawie z przerażenia, że Amma wróci zza grobu i na nas nawrzeszczy, chociaż Amma wciąż żyje i mieszka w Bejrucie. Roześmiałam się. - Ale sam mówiłeś, że towar był z czymś mieszany. Znów pokiwał głową, nie patrząc na mnie, i uklepał kciukiem popiół. - Pamiętam, dawało po dupie. Byłaś tak przeczołgana, że niosłem cię do łóżka. - To było straszne. - Wyrwałam mu lufkę i zapalniczkę i wsadziłam mu do kieszeni. - Nienawidzę tego. I tego, co z tobą robi. Masz zmienne nastroje i dobrze o tym wiesz. Lekarz powiedział… Ben poderwał się, nagle rozwścieczony. - Wali mnie, co powiedział lekarz! - krzyknął. -Nienawidzę tych durnych prochów, które chcą mi wciskać. Jestem po nich jak zombie, ledwie żyję. Cały czas jestem zmęczony, chudnę, bo nie mogę jeść, nienawidzę ich. Ty nie wiesz, jak to jest. Trawa mi bardziej pomaga. Trzyma mnie w kupie. Kiedy jestem wściekły albo nakręcony, wycisza, a jak mam doła, dodaje skrzydeł. Zioło działa znacznie lepiej niż którekolwiek z tych gówien, których nazw się nie da nawet wymówić. Pieprzony Zoloft, Wellburtin, Xanax, Clonazepam, Valium i Ativan. Gówno. Nic nie działa. A to wymiata. - Wyciągnął sprzęt z kieszeni i potrząsnął mi nim przed nosem. Już widziałam, że przyszło wahnięcie nastroju. - Ben, przecież dobrze wiesz, że to nieprawda - powiedziałam łagodnie i ostrożnie. - Widzę, że ten sposób życia nie robi ci dobrze. Ben z wściekłością wypuścił powietrze, schował sprzęt do kieszeni i ruszył do drzwi. - Jeszcze nie jesteś lekarzem, więc nie próbuj mnie leczyć. - Ben, zaczekaj. Przepraszam. Ja po prostu chciałabym, żebyś był szczęśliwy. Tylko tyle. Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie zza opadających na oczy włosów. Nie sądziłam, że umie patrzeć z takim zrozumieniem. - Problem w tym, że kiedy jestem szczęśliwy, nikt nie może tego znieść. Kiedy nie jestem, też nie. I nie jest tak, że mam gdzieś swoje życie i przyszłość. Przejmuję się. Ale po prostu znam swoje ograniczenia. To, co się dzieje tutaj - klepnął się w czoło - ogranicza zakres rzeczy, które mogę zrobić w życiu. Prochy czy nie prochy, zioło czy nie zioło, nie ma dobrego sposobu na uporanie się z tym. Nigdy nie dojdę do takich rzeczy jak ty. Wiem to i akceptuję. Zamierzam cieszyć się życiem tak długo jak się da. W końcu i tak to wszystko na mnie spadnie, to też wiem. Ale to moje życie i mój wybór, niczyj inny. - Ale bądź ostrożny, dobra? Pokiwał głową i uśmiechnął się. - Jasna sprawa, Beck. - Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi, ale jeszcze na chwilę wsadził głowę do środka. - Jeszcze jedno: gdybyś potrzebowała pomocy, żeby się wymknąć na randkę z Jasonem Dorseyem, daj znać. - Mrugnął i zniknął, zanim zdążyłam odpowiedzieć. JASON Widziałem Beccę może dwa razy w ciągu miesiąca. Za każdym razem mijaliśmy się na szkolnym korytarzu. Nie mieliśmy wspólnych lekcji w tym semestrze, przerwa śniadaniowa też nam wypadała o różnych porach. Któregoś dnia, w piątek w środku października, złapała mnie przy szafce, tuż przed moim treningiem. Na dworze było chłodno, więc miała na sobie niebieską wełnianą spódnicę do kostek, białą bluzkę z dekoltem w serek i rozpięty szary sweter. Ubrania zawsze podkreślały jej kształty, jednocześnie nic nie odsłaniając i było to najseksowniejsze, co w życiu widziałem. Każda dziewczyna mogła włożyć push-up i koszulkę z dekoltem, żeby wszystko się zza niego wylewało, ale trzeba było mieć styl, żeby wyglądać smakowicie, nie będąc przy tym wyzywającą. Becce udawało się za każdym razem. - Cześć. - Oparła się o szafkę, kilka centymetrów ode mnie, tak blisko, że czułem zapach jej odżywki do włosów i balsamu do ciała. Miałem ochotę schować twarz w zagłębieniu jej szyi i powąchać, zatopić nos w jej kręconych włosach, ale nie zrobiłem tego, bo na tym etapie byłaby to chyba stanowcza przesada. Wrzuciłem książkę do historii do plecaka i zapiąłem go, a potem zawiesiłem na ramieniu. Odwróciłem się do niej i oparłem się o szafkę naprzeciwko niej. - Cześć. - Skrzyżowałem nogi i ramiona. Z dumą zauważyłem, że spojrzała na moje ramiona i wyraźnie widoczne mięśnie. Podobało jej się to, co widziała, więc będę musiał pakować jeszcze ostrzej. - Przepraszam, że się więcej nie zobaczyliśmy, ale mam areszt domowy. - Pociągnęła za kosmyk włosów i sprężynka podskoczyła do góry. Zrobiłem poirytowaną minę. - Naprawdę trzyma cię na krótkiej smyczy. Przesrane. - Okłamałam go. Parsknąłem. - Jesteś nastolatką! To jest w pakiecie. Wymykamy się z domu i kłamiemy. Nie zrobiliśmy nic złego, nie powinnaś być uziemiona tak długo. - Tak, Ben też tak mówi. Ja po prostu… Nie jestem gotowa, żeby się otwarcie przeciwstawić. Poza tym mam pokój na piętrze, nie wiem, czy odważyłabym się tamtędy uciec. - Poprawiła plecak na ramionach. - Ben powiedział, że pomoże mi się wymknąć, ale ja n-n-nie jestem pewna. Olśniło mnie, że ona się jąka, kiedy się denerwuje i nie mogłem znieść jej męki. Widziałem, jak w myślach biczuje się za każde zająknięcie. - Hej - powiedziałem. - W porządku. Nie zamierzam cię zachęcać do zbrodni. Chciałbym się z tobą widywać, ale nie chcę, żeby to spowodowało jeszcze większe kłopoty. Uśmiechnęła się. - Jesteś kochany. A zbrodnia mi nie grozi, rozważam tylko kilka białych kłamstw, żebym mogła spotkać się z przyjacielem. - Jestem tylko przyjacielem? - spytałem, trochę się z nią drażniąc. - Czuję się dotknięty. Becca albo nie usłyszała, że to żart, albo postanowiła to zignorować. - A co myślałeś? Przyjaźń to mało? - Oczy miała szeroko otwarte i wpatrywała się we mnie poważnie. Były tak brązowe, że niemal czarne, tylko wokół źrenicy rozchodziły się promienie jaśniejszego brązu. Poniosłem sromotną porażkę, usiłując oderwać od niej wzrok. - Nie wiem. Chciałem więcej. - Przełknąłem gulę wstydu i poszedłem na całość. - Chciałbym, żebyś była moją dziewczyną. Otworzyła oczy jeszcze szerzej i lekko rozchyliła usta. Wciągnęła powietrze głośno i głęboko, a ja nie mogłem nic poradzić na to że podziwiam, jak jej pierś unosi się i opina pod białą bawełnianą bluzką. - T-t-twoją dz-dz-dziewczyną?! Mmmmmmm-y… Cholera! - Każda zacięta sylaba sprawiała, że gwałtownie mrugała, jakby w jej mózgu dokonywało się jakieś spięcie. Zamknęła oczy i wydawało mi się, że odlicza w myślach. - Byliśmy na jednej randce. - Każde słowo wypowiedziała starannie, ale jakby monotonnie, trochę jakby czytała na głos. Bardzo się starałem w żaden sposób nie reagować na jej zmagania i czekałem aż powie wszystko do końca. Bolało mnie, że się tak męczy ze słowami i wstydem. - Ale to była świetna randka. Odpowiedziała mi z większą łatwością i naturalnie, ale początki sylab były odrobinę rozciągnięte, jakby poprawiała je na bieżąco: - To prawda. Ale czy nie powinniśmy pójść na przynajmniej jeszcze jedną randkę, zanim coś postanowimy? Wzruszyłem ramionami. - Jeśli chcesz, jasne. Ale w moim wypadku to niczego nie zmieni. Naprawdę cię lubię Nie odzywała się tak długo, że myślałem, że już nic nie powie. Albo zapisywała w myślach wypowiedź, albo zastanawiała się, czy w ogóle mówić. Gdy się w końcu odezwała, mówiła tak szybko, jakby chciała to z siebie wyrzucić, zanim stchórzy. - Ja się w tobie kochałam od czwartej klasy. - Odwróciła wzrok, a jej śniada skóra zaróżowiła się. - Od czwartej? Neli mi powiedziała, że od siódmej! Becca zapowietrzyła się i parsknęła wściekle. - Powiedziała ci? Urwę dziadu jaja! Zacząłem się śmiać tak bardzo, że prawie się zakrztusiłem, co doprowadziło mnie do jeszcze bardziej histerycznego śmiechu. - Boże! Raczej staraj się unikać slangu! - Wciągnąłem powietrze, a potem na nią spojrzałem. Skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła na mnie złowrogo, a jej twarz wyrażała mieszankę różnych emocji. - Przepraszam cię, wybacz, ale to było genialne! - Oddychałem głęboko, żeby się opanować. - Już mi przeszło. Przepraszam, ale to było najśmieszniejsze, co słyszałem od dawna. Becca nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Ben cały czas tak mówi i to brzmi fajnie. Ale pewnie ja nie umiem tego tak wyrazić. - Potem przypomniała sobie, o co poszło. - Nie wierzę, że Neli ci powiedziała! - W jej obronie muszę powiedzieć, że zrobiła to tylko po to, żeby mnie przekonać do umówienia się z tobą. Ja się opierałem, głównie dlatego, że podejrzewałem, że zareagujesz mniej więcej tak, jak zareagowałaś. - A jak inaczej mogłam zareagować?! - Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, co mogłabyś zrobić. To była strasznie dziwna akcja. Przysunęła się do mnie trochę bliżej. Na tyle blisko, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Ocierała się piersiami o moją klatkę piersiową, a ja musiałem zaangażować każdy skrawek woli, żeby jej nie przycisnąć do siebie i nie pocałować. Spojrzała mi w oczy i widziałem, że podejmuje decyzję. - Czekaj na mnie o północy przed wjazdem na moje osiedle - powiedziała z ekscytacją, niepokojem i determinacją jednocześnie. - O północy? - zmarszczyłem czoło. - A co będziemy robić o północy w tej dziurze? Wszystko zamykają o ósmej. Rozejrzała się szybko, a gdy się przekonała, że na korytarzu nikogo nie ma, wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek, na samym skraju szczęki. - Na pewno coś wymyślisz. Poza tym możemy pojeździć i posłuchać country. Na pewno będzie fajnie. - A jak się wydostaniesz z pokoju? Błagam cię, nie spadnij z pierwszego piętra i nic sobie nie złam. To by nam jeszcze bardziej skomplikowało życie. - Starałem się zachować spokój, ale całe ciało mi płonęło, drżało i doznawało wyładowań elektrycznych na wspomnienie jej ust na skórze. Uśmiechnęła się. - Zostaw to mnie. Choć pewnie będę musiała zaangażować mojego brata. Bóg jeden wie, jakie on ma doświadczenie w ucieczkach z domu. To między innymi z jego powodu rodzice tak mnie pilnują. - Zadzwoń albo napisz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Mogę przywieźć drabinę. Parsknęła. - Drabina narobi hałasu, a wolałabym nie ogłaszać na całą okolicę, że uciekam z domu pod nosem mojego ojca, który nie poznałby dobrej zabawy choćby się o nią potknął. Wzruszyłem ramionami. - Tak tylko pomyślałem. To może bosak? Roześmiała się. - Skąd weźmiesz bosak? - Nie wiem, jeszcze tego nie przemyślałem. Może mógłbym podwędzić tacie kotwicę z łodzi rybackiej? Zaczepiłbym o parapet i zeszłabyś po linie. Becca zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. - No tak, to będzie już totalnie dyskretne. Odeszliśmy od szafek i ruszyliśmy korytarzem do wyjścia. Jakoś tak wyszło, że wziąłem Beccę za rękę i spletliśmy palce. Spojrzeliśmy na nasze złączone dłonie, a potem na siebie. - Tak jest - orzekłem. - Jesteś moją dziewczyną. Nawet nie próbuj się wyrywać. Becca wolną ręką pacnęła mnie w ramię, ale ręki nie zabrała. - Nic takiego nie powiedziałam. Może jestem, a może nie jestem, jeszcze nic nie wiadomo. Ławnicy obradują. - Po prostu zgrywasz wyluzowaną, przyznaj. -Przyciągnąłem ją do swojego boku, a potem objąłem, pilnując jednak, żeby nie wykroczyć poza strefę bezpieczeństwa między talią a fiszbiną stanika. Wydawało mi się, że przestała oddychać, ale się nie odsunęła. Może wręcz przysunęła się bliżej. - Halo, mówimy o mnie. Ja nawet nie stałam koło wyluzowania! - wymamrotała, jakby była przekonana o prawdziwości tych słów, ale nie chciała, żebym ja w nie uwierzył. Zmarszczyłem brwi. Nie patrzyła mi w oczy, więc się zatrzymałem i odwróciłem ją do siebie. Przylegała do mnie, miękka i doskonale dopasowana. Oparła mi brodę na piersi i wiedziałem, że czuje moje serce bijące w klatce żeber. - A ja myślę, że jesteś wyluzowana - powiedziałem. - Zawsze tak myślałem. Zmarszczyła nos. - Naprawdę? Myślałam, że w ogóle mnie nie widzisz. Skrzywiłem się. - Chyba żartujesz. Jesteś zbyt piękna, żeby wtopić się w tło. Przekręciła głowę, żeby przytulić się policzkiem do mojej koszulki, a potem pokręciła głową i jej loki podskoczyły. - Nie jestem, ale dziękuję. - Nie musisz się ze mną nie zgadzać. Mogę myśleć o tobie, co chcę i będzie to prawda, skoro tak myślę. Odwróciła się do mnie i popatrzyła z zaskoczeniem. - Bardzo pokrętna logika. Myślisz, co myślisz i to jest prawda, bo to myślisz? - Przesunęła mi dłońmi po plecach i zatrzymała się na tricepsach. - Coś w stylu „myślę, więc jestem”. Kto to powiedział? Marcel Proust? Zaśmiała się, ale nie szyderczo. - Kartezjusz. Proust to ktoś z zupełnie innej bajki. Roześmiałem się. - Sama widzisz, jak to się kończy, kiedy próbuję być mądry. - I tak mi zaimponowałeś, że znasz ten cytat i wiesz, kim był Proust. Parsknąłem. - Wyszło na to, że nie wiem ani jednego, ani drugiego. Nie mam pojęcia, kim był Proust i nie jestem pewien, czy w ogóle rozumiem te słowa. Znów ruszyliśmy, wciąż trzymając się za ręce. - Marcel Proust był francuskim pisarzem najlepiej znanym z dzieła pod tytułem W poszukiwaniu straconego czasu. Był jednym z pierwszych autorów, którzy otwarcie pisali o homoseksualizmie i to była wielka sprawa w jego czasach, czyli na przełomie wieków. - Becca zatraciła się w recytowaniu faktów, a przychodziło jej to zupełnie bez wysiłku, choć brzmiało, jakby dyktowała wypracowanie. - Natomiast słowa Cogito ergo sum, po łacinie znaczące „myślę, więc jestem”, to motto francuskiego filozofa, René Descartesa, żyjącego w siedemnastym wieku. Zresztą tak naprawdę napisał to po francusku i w tym języku zdanie to brzmi: Je pense, donc je suis. A chodzi o to, że fakt wątpienia w swoje istnienie jest na nie dowodem. - A czemu ktoś miałby wątpić w swoje istnienie? To się rozumie samo przez się. Jestem tu, widzę, czuję, czyli jestem. Becca przekrzywiła głowę i powoli pokiwała. - Bardzo dobrze. Trafna uwaga. I wielu laików w ten sposób odpowiadało na dylematy filozofów. Ale dla nich, to znaczy dla filozofów, sprawa była bardziej skomplikowana. Sięga to już do Platona, który mówił o „wiedzy pewnej”. Pomyśl o tym tak: kto ci powiedział, że dwa plus dwa równa się cztery? Odpowiedziałem natychmiast. - Pani w przedszkolu. Ale pokazała mi to na klockach. Dwa klocki i dwa klocki to razem cztery klocki. - Tak, to konkretny przykład. Ale przenieś tę kwestię „kto ci powiedział, że…” do sfery idei metafizycznych, nieuchwytnych, jak nasza rola w życiu, we wszechświecie. Na przykład ten dylemat, czy jeśli w lesie zwali się drzewo, ale nikogo nie ma w pobliżu, to czy drzewo wydało jakiś dźwięk? Parsknąłem. - To głupie. Zapytaj wiewiórki, która zeskakuje z padającego drzewa, kiedy słyszy jego łupnięcie o ziemię. Becca się roześmiała. - Robisz sobie żarty, ale widzisz chyba, o co mi chodzi, a raczej o co im chodziło. Tak twierdził Kartezjusz. Fakt, że postrzega fizyczną rzeczywistość, jest dowodem jego istnienia, w każdym razie w postrzeganej przez niego rzeczywistości. „Muszę w końcu stwierdzić, że teza »jestem, istnieję«, jest prawdziwa ilekroć ja ją stawiam lub kiedy poczyna się w moim umyśle”. To było jego zasadnicze założenie. Zagryzłem wargę i zamyśliłem się nad tym. - Chyba rozumiem, o co mu chodziło. Nie wiem, co ty widzisz i nie wiem, co myślisz. Nie mogę wiedzieć. Wiem tylko to, co sam wiem. Jeśli nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć dźwięk, dźwięk istnieje, ale niekoniecznie w takim sensie, że… Sam nie wiem. Nie ma celu, jeśli nikt nie odbiera fal dźwiękowych. Zaśmiała się. - Coś w tym stylu. - Czyli kompletnie nie to, ale jesteś zbyt miła, żeby mi o tym powiedzieć. - Schyliła głowę i wiedziałem, że mam rację. - Widzisz? Rozmowa ze mną na tematy filozoficzne jest całkowicie bezcelowa. Mój mózg tak nie działa. Trąciła mnie biodrem. - Ja w tym po prostu jestem oblatana. Pisałam o Kartezjuszu pracę na zajęcia z filozofii, na które chodziłam w zeszłym semestrze w college’u. Uśmiechnąłem się do niej. - Przeraża mnie, że jesteś taka mądra. Gadasz jak jakiś profesor, wykładasz mi wiedzę i w ogóle. Znów spuściła głowę. - P-przepraszam. Nie chciałam cię po-pouczać. Błyskawicznie przerzuciłem sobie plecak na brzuch, kucnąłem i wziąłem Beccę na barana. A potem na pełnym gazie pobiegłem korytarzem. Pisnęła i objęła mnie za szyję, a potem schowała twarz w moim ramieniu i zaczęła się śmiać. Żądała przy tym, żebym ją postawił. Chciałem tylko, żeby przestała się denerwować i żeby się nie jąkała. I wcale nie dlatego, że mnie to męczyło, tylko dlatego, że męczyło ją. - Postaw mnie na ziemi, świrze! - Plasnęła mnie w pierś. - Boję się! Nie jąkała się i cały czas się śmiała, więc wiedziałem, że dobrze się bawi. Biegłem dalej pustym korytarzem, a kiedy mijaliśmy gabinet dyrektora, pani Jones, sekretarka, karcąco spojrzała na nas znad okularów. Dotarliśmy do drzwi prowadzących na parking, więc zwolniłem na tyle, żeby je otworzyć, a potem dałem susa, przelatując nad schodkami. Plecak podskakiwał mi na brzuchu i boleśnie obijał się o siniaki, ale nie przejmowałem się tym. Czułem jej nogi w pasie, ramiona wokół szyi, oddech we włosach, a w uszach słyszałem jej słodki śmiech. Dotarłem do połowy parkingu i zaczęła się już tak wiercić, że musiałem się zatrzymać i ją puścić. Nie było żadnych samochodów i rozejrzałem się, nic nie rozumiejąc. - Gdzie twoje auto? Zakręciła kosmyk włosów na palcu. - Nie mam auta - powiedziała ostrożnie, wyraźnie przygnębiona tym faktem, ale zdeterminowana, żeby tego nie okazać. - Więc jak wracasz do domu? - Ben pewnie już na mnie czeka przy rondzie. Odbiera mnie ze szkoły, bo rodzice pracują. - Cholera, to jest po drugiej stronie budynku! Czemu nic nie powiedziałaś? Spojrzała na mnie z niedowierzeniem. - Przecież próbowałam! Ale biegłeś przez szkołę jak człowiek pierwotny, ciągnący swoją kobietę do jaskini! Roześmiałem się. - Przyznałaś to! Jesteś moją kobietą! - Złapałem ją za rękę i pociągnąłem do siebie, burcząc niskim, chrapliwym głosem: - Ja Jason. Ty moja. Zmiękła, przynajmniej troszkę. Szerzej otworzyła oczy, które zamigotały, ciemne i błyszczące w słońcu jak czarna kawa. - Zgoda. Ja Becca. Ty mój. - Powiedziała to ledwie słyszalnym szeptem, tak jakby sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa. Poczułem, że żołądek mi się kurczy, a serce wali jak oszalałe. Rozchyliła usta w oczekiwaniu. Cholera. Chyba powinienem ją pocałować, tak? Tak. Powoli i ostrożnie zbliżałem usta do jej warg, żeby miała czas się odsunąć jakby co. Smakowała jakimś waniliowym błyszczykiem, a pachniała cytrusami, melonem, czystością i czymś jeszcze, niezidentyfikowanym, ale obezwładniającym. Usta miała miękkie i wilgotne, na początku nieruchome, ale po kilku chwilach pocałunek wciąż trwał, a ona zaczęła ruszać wargami i przechyliła głowę, żeby się lepiej dopasować. Nie mogłem złapać tchu i straciłem kontrolę nad wszystkim, czułem tylko ciepło jej miękkiego ciała, przywierającego do mnie i jej dłonie, sunące powoli w górę moich pleców, żeby przeczesać mi krótkie, nastroszone włosy. Kilka metrów od nas zatrąbiło auto i odskoczyliśmy od siebie jak przyłapani na zbrodni. - Juhuuu! Tak się łamie zasady! - To był Ben, brat Bekki, który zatrzymał obok nas swojego poobijanego czerwonego trans arna. - Czekam od dziesięciu minut, ale już wiem czemu! - Zamknij się, Ben, nie łamię żadnych zasad! -Becca cały czas trzymała mnie za rękę. Odczytałem to jako deklarację złożoną bratu. Wyraźnie ufała mu, że nie powie rodzicom. Ben tylko się roześmiał. Czarne włosy wisiały mu wokół ramion w błyszczącym, splątanym kłębowisku. - No jasne! Nie wydam cię, ale wiesz, że tata nie byłby zadowolony, że ciumciasz się z tym gostkiem na szkolnym parkingu. Widziałem, że Becca mruży oczy. - Nie zrobisz tego! I nie zapominaj, że znam już twoją sztuczkę z pochłaniaczem zapachów. Założę się, że ojciec bardzo by się tym zainteresował. Obydwoje podkreślali różne określenia, których używali w stosunku do ojca, więc pomyślałem, że nawet jej bratu wydaje się dziwne, że ona używa słowa „ojciec”. Zaciekawiła mnie ta sztuczka z pochłaniaczem zapachów. Ben przeczesał włosy i odrzucił do tyłu. - Przecież powiedziałem, że nic nie powiem, tak? I czy nie zaproponowałem ci, że pomogę, jeśli będziesz chciała się wymknąć na spotkanie z kolegą? - Wskazał na mnie kciukiem. Znałem Bena de Rosę. Był legendą w naszym liceum. Notorycznie wagarował, wdawał się w bójki, wyklinał nauczycieli i robił wyrafinowane acz niegroźne psikusy w całej szkole, ale jakimś cudem zawsze udawało mu się uniknąć kary, na jaką zasługiwał. Był znanym w miasteczku ćpunem, wiadomo było, że zawsze ma przy sobie skręta i był upalony za każdym razem, kiedy go widziałem. Ale nikt go nigdy nie wydał, a on nigdy nie trafił do aresztu, mimo że wszyscy wiedzieli, co robi. Nigdy nie rozumiałem, jak to się dzieje, ale teraz, kiedy wiedziałem już więcej o życiu Bekki, jeszcze dziwniejsze wydawało mi się, że Benowi wolno było robić, co mu się żywnie podobało bez żadnych konsekwencji, a ona nie mogła się nawet ze mną spotkać, żeby nie skończyło się to miesięcznym szlabanem. Becca tylko pokręciła głową, a potem zwróciła się do mnie. - Muszę iść. Miałam być w domu o wpół do piątej. Spojrzałem na telefon i zakląłem, kiedy zobaczyłem, która godzina. - Cholera, już po czwartej! Trener zrobi mi nową dziurę w tyłku. Muszę się przebrać, bo przez cały trening będę robił przysiady. - Zawahałem się, a potem schyliłem się i szybko musnąłem jej usta. - O północy, tak? Odsunęła się i niepewnie zerknęła na brata, ale pokiwała głową. - Tak, o północy. Gdyby mnie nie było, to dlatego, że nie mogłam, a nie, że nie chciałam. - Wdzięcznie wsiadła do samochodu, a potem pomachała mi przez otwarte okno, drugą ręką trzymając włosy w tymczasowym kucyku. Trener kazał mi przebiec trzy kilometry z workiem piasku na plecach, a potem przez dwadzieścia minut robiłem przysiady, zanim dopuścił mnie do gry z chłopakami. Mój pierwszy pocałunek wart był tego wszystkiego. BECCA O północy w ogrodzie Później, tego samego wieczoru Przywarłam do rynny sparaliżowana strachem. - Ben, to się urwie - szepnęłam, a mój głos zabrzmiał jak zgrzytliwy pisk. Wystawił głowę z okna nade mną i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Wiem, że tak się wydaje, ale nie urwie się, słowo. Latem wlazłem na drabinę i dobrze przymocowałem skórkowańca do muru. Roześmiałam się, bo wyobraziłam sobie Bena na drabinie, jak manewruje młotkiem, gwoździami i skrętem, żeby mógł uciekać w nocy, nie ryzykując upadku. Za piętnaście dwunasta przyszłam do jego pokoju i powiedziałam, że chcę się wymknąć na spotkanie z Jasonem. Uśmiechnął się, wskazał na otwarte okno i rynnę. - Popatrz w dół, zamontowałem nawet stopnie i pomalowałem na biało, żeby się nie rzucały w oczy -Był z siebie bardzo zadowolony. Spojrzałam w dół i chociaż żołądek mi się ścisnął z powodu odległości od ziemi, skupiłam się na rynnie i faktycznie zauważyłam kawałki drewna umocowane między nią a ścianą, na których można było postawić stopy, kiedy się schodziło w dół. Jakim cudem ojciec nigdy tego nie zauważył? Potem do mnie dotarło, że on nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Wraca z pracy codziennie o ósmej wieczorem, wychodzi codziennie 0 szóstej rano, a przez całe weekendy gra w golfa. Nie ma potrzeby robić obchodów domu i wypatrywać wokół rynien dowodów nocnych ucieczek. Mój brat ukrywał swoje tajemnice, trzymając je na widoku. Zsunęłam się jeszcze niżej i stanęłam na stopniu, a potem zjechałam w dół. - Będzie jeszcze jedna podpórka? - Tak, są dwie. Trafisz na nią za jakiś metr z kawałkiem. - Ben obserwował moją ucieczkę, a rozpuszczone włosy opadały mu na twarz. Zsuwałam się, aż moje dłonie natrafiły na podpórkę. Potem stanęłam na kolejnej. Widziałam, że do ziemi został już tylko kawałek, więc zeskoczyłam. Zerknęłam akurat na Bena, który wyciągnął rękę i właśnie otwierał usta, żeby zaprotestować. Leciałam znacznie dłużej niż się spodziewałam i wylądowałam z głośnym łomotem 1 bólem w kostkach. Zatoczyłam się do tyłu i runęłam na kość ogonową, klnąc pod nosem, kiedy stopy i tyłek zaczęły boleć. - W porządku? - spytał Ben głośnym szeptem. -Miałem ci właśnie powiedzieć, że wydaje się, że do ziemi jest znacznie bliżej niż naprawdę. Nie można się puszczać, dopóki nie natrafisz rękami na drugą podpórkę. Ja za pierwszym razem prawie złamałem nogę. Potarłam kość ogonową, a potem poruszyłam jedną stopą, potem drugą. Bolało, ale nic nie uszkodziłam. - W porządku - powiedziałam. - Dzięki, Ben. - Nie chcę wiedzieć, gdzie idziesz ani co będziesz robić. Na wszelki wypadek roszczę sobie prawo do błogiej nieświadomości. - Na chwilę zniknął w pokoju, ale zaraz znów się pojawił, z plecakiem w ręce. -Łap! Zrzucił pakunek, a ja złapałam i otworzyłam. W głównej komorze było kilka starych podkoszulków, a w nie zawinięta butelka jacka danielsa. Zerknęłam na Bena, a on mrugnął. - Bez procentów nie ma zabawy, tak? Nie podejrzewałem, żebyście chcieli z Dorseyem po skrętaku, więc daję wam to. - Nie powinieneś nas zachęcać do picia, Benjaminie. Zaśmiał się za głośno i aż złapał się za usta. - Boże, jesteś świętym dzieckiem, Beck. Po jaką cholerę się wymykasz w środku nocy, jeśli nie zamierzasz zrobić tego jak należy? - Pokręciłam głową, zamknęłam plecak i przewiesiłam sobie przez ramię, a potem odwróciłam się, żeby wyjść z ogrodu, kiedy Ben zatrzymał mnie psyknięciem. - Resztę masz mi przynieść. Nie wypijcie wszystkiego, bo się pochorujecie. Wywróciłam oczami, chociaż nie mógł przecież zobaczyć. - Nie jestem głupia, Ben. Wiem, że nie należy pić całej butelki naraz. Uniósł brwi. - Nie wszyscy z nas są tak mądrzy jak ty. To jedna z tych sytuacji, kiedy w trakcie jest znacznie zabawniej niż po fakcie. Pokręciłam głową. - Idę już. Na razie i dzięki! - Moja błoga nieświadomość właśnie się zaczęła. Nie wiem, kim pani jest. - Usłyszałam, że jego okno zamyka się z cichym zgrzytem. Roześmiałam się i zanurkowałam pod nisko opadające gałęzie sosen rosnących między naszym domem, a domem sąsiadów. Trawa była mokra od rosy, a powietrze chłodne, więc pochwaliłam się za wybór dżinsów i grubego swetra. Niebo było zupełnie czyste i upstrzone gwiazdami, kawał białego księżyca skrzył się na nabijanej gwiezdnymi ćwiekami czerni. Szłam wśród drzew, potem ulicą, mój oddech przybierał formę białych obłoczków pary. Zobaczyłam ciężarówkę Jasona z wyłączonymi reflektorami. Z rury wydechowej wylatywał kłąb spalin. W kabinie światło było zapalone i oblewało Jasona bladym żółtym blaskiem. Widziałam, że ma pochyloną głowę, a włosy wciąż perfekcyjnie nastroszone dzięki żelowi, którego używał. Szyję miał szeroką i opaloną od godzin spędzanych na słońcu. Podniósł wzrok, kiedy podeszłam do samochodu od strony pasażera i uśmiechnął się radośnie. Wyskoczył z auta, a ja usłyszałam, jak za nim uciekają w noc nuty muzyki country. Szybko okrążył maskę i otworzył przede mną drzwi, zanim zdążyłam dotknąć klamki. Usiadłam na pokrytym pokrowcem siedzeniu i natychmiast poczułam się jak w domu. Miałam przeczucie, że będę tu spędzać dużo czasu. I już byłam tym zachwycona. Przypomniałam sobie pierwszą piosenkę country, którą mi puścił i zajęłam się przeglądem wnętrza. Siedzenia były szare, między nimi dwa czarne uchwyty na kubki, w tym bliżej kierowcy prawie pusta butelka Mountain Dew Code Red. Na podłokietniku leżała książka do historii otwarta na wojnie secesyjnej, zeszyt zapisany pochyłymi dużymi kapitalikami i opakowanie po Cheez-Its wziętych na wynos. Na podłodze pod moimi stopami leżał bordowy, znoszony plecak Jansporta z zielono-białym symbolem reprezentacji szkoły przypiętym do bocznej kieszeni. Obok poniewierało się kilka pustych butelek po Mountain Dew i Gatorade, a wśród nich puste paczki po suszonym bekonie i pestkach słonecznika. Na tablicy rozdzielczej leżał wetknięty pod przednią szybę zamknięty pokrowiec na płyty CD, wypchany i wyraźnie zużyty. Na podłodze między siedzeniami, wepchnięty między dźwignię zmiany biegów a przód fotela, leżał gruby koc z logo Uniwersytetu w Michigan, a na nim zwinięta w kłębek czarna bluza z kapturem. Między bluzą a kocem było coś jeszcze, jakby pasek od pokrowca na aparat fotograficzny. Jason upchał książki w plecaku, a ja odrzuciłam bluzę na bok, żeby zobaczyć, co jest pod nią. Odkryłam pokrowiec na aparat Nikona, w formie plecaka, wyglądający na drogi. Jason ruszył i wykręcił, żeby wyjechać na główną drogę. Włączył światła. Ja wyciągnęłam pokrowiec i położyłam sobie na kolanach, a potem otworzyłam i aż westchnęłam, bo w środku był ogromny, profesjonalny aparat. - To twój? - spytałam. Jason zerknął na mnie, na jego twarzy pojawił się wyraz bliski panice. - Tak. Czy mogłabyś to odłożyć? - Mówił spokojnie, ale zbyt spokojnie. Wydawało mi się, że jest zły. Szybko zapięłam pokrowiec i odłożyłam na miejsce, zakrywając tak, jak go znalazłam. - Przepraszam - powiedziałam, choć nie byłam pewna, co zrobiłam źle. - Byłam ciekawa. Bardzo fajny aparat. Dostałeś w prezencie? Jason mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. - Nie. Kupiłem. - Jakim cudem było cię stać? Takie aparaty kosztują chyba ze dwa tysiące! - To model D800, kosztuje około trójki, ale kupiłem go przez Internet i dałem trochę ponad dwa koła. - Zacisnął dłoń na kierownicy. - Oszczędzałem. - Pracujesz? Nie wiedziałam. Zarumienił się, ale raczej ze złości niż ze wstydu, tak mi się przynajmniej wydawało. Żyłka w skroni zaczęła mu pulsować. - Nie. - Więc jakim cudem? Długo nie odpowiadał. Światło zmieniło się na czerwone, więc zwolnił, a potem stanął. - To zostanie między nami, zgoda? Nawet Neli o tym nie wie. - Pokiwałam głową, a on wypuścił powietrze z płuc. - Tata płaci mi dwieście dolarów za wygrany mecz plus dwadzieścia za każde przyłożenie. Poza tym dostaję tysiąc, jeśli mam przez cały rok same piątki. Jeśli przez wszystkie lata liceum utrzymam średnią cztery, dołoży połowę do każdego samochodu, jaki będę chciał mieć. Tak kupiłem to auto. Mój wujek Rick sprzedawał, więc dał mi dobrą cenę. Potem kupiłem aparat. - Więc to twoja motywacja, żeby cały czas wygrywać? Ostro wrzucił dwójkę, gdy ruszyliśmy spod świateł. - Częściowo. - Więc jaka jest pozostała część? Spojrzał na mnie, potem odwrócił wzrok, a twarz mu spochmurniała. - Nieważne. Wyczułam, że kryje się tu jakaś tajemnica i że nie powinnam drążyć, ale drążyłam. - Może dla mnie ważne. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. - Daj spokój. Proszę. - Nie patrzył na mnie i mówił szeptem, który wyrażał desperację. - Dobra, jasne. Przepraszam, n-n-nie chciałam w-w-w-węszyć. - Spuściłam wzrok, zmartwiona, że zmartwiłam jego i zdziwiona nagłą zmianą nastroju wywołaną aparatem. Jason jęknął. - Cholera, to ja przepraszam. Nie chciałem na ciebie warczeć. Po prostu… Są takie sprawy, o których nie mogę mówić. - A mogę spytać, jakie robisz zdjęcia? Może mogłabym jakieś zobaczyć? Nie odpowiedział, tylko zakręcił kierownicą, prawie nie naciskając hamulca, a potem dodał gazu i ciężarówka zjechała gwałtownie w szeroką, boczną drogę. Zarzuciła tyłem, a spod kół poszedł żwir i chwilę jechaliśmy pod kątem, zanim Jason skontrował kierownicą. Złapałam się rączki nad głową i prawie nie oddychałam, a potem wrzasnęłam, kiedy przy dużej prędkości znów skręcił, a reflektory oświetliły zwężającą się przed nami dróżkę. Znał tu na pamięć każdy zakręt, kręcił kierownicą i naciskał na hamulec tuż przed skrętem, żeby wchodząc w niego, dodać gazu i wyjść na prostą dobrze wyćwiczonym ruchem. Serce waliło mi w piersi, jednocześnie z przerażenia i emocji. - Błagam cię, nie zabij nas. - Byłam dumna, że powiedziałam to bez zająknięcia, biorąc pod uwagę moje nerwy. W odpowiedzi tylko się uśmiechnął, błyskając zawadiacko białymi zębami. Skręcił jeszcze raz, a potem gwałtownie przyhamował i skręcił w jeszcze węższą dróżkę biegnącą przez las. Jechał teraz wolniej i wcisnął coś, co uruchomiło napęd na cztery koła. Droga wznosiła się i opadała, a on ostro dodawał gazu, żeby ciężarówka wspięła się na wzgórze i zwalniał dopiero po drugiej stronie. - Dokąd jedziemy? Wskazał przed siebie palcem uniesionym znad kierownicy. - Już niedaleko. To moje ulubione miejsce. Ciężarówka niebezpiecznie gibnęła się na kolejnym zakręcie i przemknęła tuż pod nisko zwieszającymi się gałęziami dębu. Jeszcze niecały kilometr i droga się skończyła, jechaliśmy po trawie i między drzewami. Zjechaliśmy w dół, a potem teren zaczął się stopniowo wznosić i w końcu jechaliśmy prosto pod górę. Na szczycie wzniesienia Jason lekko wykręcił i zatrzymał się. Wyłączył silnik, ale radio zostawił. Zgasił światła, sięgnął po koc i wyskoczył z ciężarówki, dając mi znak, żebym poszła za nim. Otworzyłam drzwi i zeskoczyłam na ziemię, natychmiast owiana zimnym powietrzem. Jason otworzył tył naczepy i czekał. Zaczęłam się wspinać, dość niepewnie, a wtedy schylił się, złapał mnie pod pachami i po prostu podniósł z ziemi. Pisnęłam, kiedy nagle straciłam kontakt z ziemią, ale po sekundzie moje nogi zetknęły się z ciężarówką. Zachwiałam się i objęłam go ramionami. - Jezu, nie rób tak więcej! - Głos miałam stłumiony, bo wtulałam się w jego bluzę z długimi rękawami. Pachniał perfumami, dezodorantem, potem i czymś jeszcze, ostrym, ale niezidentyfikowanym. - Wystraszyłaś się? - Był rozbawiony i zadowolony z siebie. Parsknęłam i spojrzałam na niego groźnie. - Raczej zdziwiłam. Nie boję się, ale następnym razem daj znać, zanim wylecę w powietrze, dobra? -Jason tylko się zaśmiał. - Jesteś bardzo silny. Wzruszył ramionami. - Dużo ćwiczę na treningach, a poza tym czasem muszę się rozładować. - Rozładować? W jakim sensie? Zawahał się. - Boże… No dobrze. Posłuchaj, w moim domu jest nie najlepsza sytuacja. Mówiłem ci, że tata wymaga ode mnie doskonałości, tak? No więc… On nie zawsze jest miły. Dużo się kłócimy i czasem muszę jakoś… spuścić parę. Tyle. Wszystko złożyło się w całość i aż rozbolał mnie brzuch, kiedy dotarło do mnie, co jest między wierszami. - Czy on cię bije? - Odsunęłam się i obserwowałam jego twarz. Byłam pewna, że będzie próbował się wykręcić od odpowiedzi. Spojrzał na mnie. Twarz miał napiętą i nieprzeniknioną. - Nie przejmuj się tym, dobrze? Nie mieszaj się. Nie potrzebuję ratunku. Zmarszczyłam czoło. - Czyli tak. Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? Jason wysunął się z moich objęć i się odwrócił. Kucnął, rozłożył koc na pace, a potem rozpiął linki przytrzymujące lodówkę turystyczną. Zdjął biało-niebieskie wieko i wyjął sześciopak coli, cztery kanapki zawinięte w gruby woskowany papier i paczkę chipsów. - Wiem, że to nie jest żadna wystawna uczta, ale zjadliwe. - Rozłożył kanapki na dwie kupki i wyjaśnił: -Te są z indykiem, musztardą i szwajcarskim serem, a te z szynką, ostrym cheddarem i majonezem. Usiadł i poklepał koc obok siebie. Potem sięgnął do szyby z tyłu i uchylił okienko, żeby popłynęły miękkie nuty śpiewanej przez kobietę piosenki country o rewolwerze i prochu. Wahałam się przez dłuższą chwilę, ale potem usiadłam obok niego i wzięłam jedną z kanapek z indykiem. Oboje zjedliśmy po połowie, a potem on położył dłonie na kolanach i popatrzył mi w oczy. - Posłuchaj, Beck. To moja sprawa, dobra? Nie przejmuj się tym. Nic mi nie jest. To nic ponad moje siły. - Po prostu nie rozumiem. Czemu nikomu nie powiesz? Jego zielone oczy były pełne bólu i gniewu. - Bo to nic nie da. Raz próbowałem i były z tego tylko problemy. Nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy się dowiedzieli. Nie warto. Za dwa lata kończę szkołę i znikam. Nie wrócę tu więcej. Będę grał na uniwersytecie w Michigan, w Minnesocie albo w Nebrasce. Potem zostanę zawodowcem. Nie będę już niczego potrzebował od mojego staruszka. - J-j-j-a… Och! - Wzięłam głęboki wdech i skoncentrowałam się. - Nie wiem, co powiedzieć. To nie w porządku. - Nic nie mów. Nic nie mów i nic nie rób - mówił z naciskiem. - Poza Kyleem wiesz tylko ty. Nie możesz nikomu powiedzieć, obiecaj mi to. Obiecaj! W głowie mi się kręciło, a serce mi pękało z powodu tego chłopaka, którego zaczynałam bardzo, bardzo lubić. - Ktoś powinien wiedzieć. On nie może ci tego robić. Na litość boską, to twój ojciec! Powinien cię chronić, a nie krzywdzić! To s-s-s-s-straszne. - Poczułam gniew, który jak kula narastał mi w gardle, a przed oczami wirowały obrazy: Jason w kącie, kryjący się przed wielkim cieniem z wielkimi pięściami. - A twój tata cię chroni? - On jest zbyt opiekuńczy i stanowczo nadgorliwy. - Sama nie wiedziałam, czemu bronię ojca, choć w głowie cały czas na niego pomstowałam. - Jest nieracjonalny, przewrażliwiony i uparty. Jego idiotyczne zasady zmuszają mnie do buntu, ale na swój sposób mnie kocha. Nigdy by mnie nie skrzywdził. Po prostu chce, żebym dała z siebie wszystko, co mogę. Wynagradza sobie wszystkie kłopoty, w jakie pakuje się Ben. - A mój tata ma w głębi duszy ukrytą krainę gniewu, zamieszkałą przez demony. - Mówił zaskakująco łagodnie, poetycko. - Odniósł kontuzję w czasie pierwszego meczu w lidze zawodowej i nie mógł więcej grać. Musiał wrócić do rodziców, tu do Michigan, a jego ojciec był dla niego gorszy niż on dla mnie. Zaczął pracować w policji i szybko awansował, ale potem wybuchła wojna w Zatoce i wstąpił do armii. Dwa razy był w Iraku. Nie miał wykształcenia ani treningu. Widział straszne rzeczy. I robił też. Zrobił naprawdę paskudne rzeczy, na rozkaz Wuja Sama. To go jakoś tam wystraszyło, w środku. Chodzi mi o to, że ma swoje powody. Co go oczywiście nie usprawiedliwia. Milczałam, słuchałam piosenki w radiu i patrzyłam w czarne niebo i gwiazdy, które wyglądały jak sól rozsypana na czarnym obrusie. - Skąd tyle wiesz o tym, co przeszedł? Jason odpowiedział z ustami pełnymi chipsów. - Dużo pije. Jak przesadzi, czasem opowiada mi różne rzeczy, zamiast mnie bić. Opowiada mi tak, jakbym był z nim w wojsku. - Przełknął chipsy i zapatrzył się w niebo. - Nienawidzę tych opowieści. Wolę oberwać. Zadrżałam, kiedy powiew wiatru przedarł się przez mój sweter. Jason oparł się o pakę i zeskoczył na ziemię, a potem zajrzał do kabiny i wyciągnął bluzę. Wdrapał się z powrotem po kole zapasowym i zarzucił mi bluzę na ramiona. Była ciężka, ciepła i pachniała nim. Wziął pokrowiec z aparatem i spojrzał na mnie chytrze. - Chciałaś zobaczyć moje zdjęcia? Energicznie pokiwałam głową. - Więc coś za coś. Pokażę ci zdjęcie, jak pokażesz mi wiersz. Z trudem przełknęłam ślinę. - Sama nie wiem. Nigdy nikomu ich nie pokazywałam. Nikomu. To mój pamiętnik. Jason pokiwał głową i wskazał na pokrowiec. - Ja mam to samo ze zdjęciami. Są tylko dla mnie, prywatne. Lubię je robić. Nikt o tym nie wie, nawet Kyle. Dla mnie to też jest jak pamiętnik. Nie jestem dobry w słowach, więc zamiast nich używam zdjęć. - Dlaczego trzymasz coś takiego w tajemnicy? -spytałam. - Przecież to nic wstydliwego. To super, dziedzina sztuki. Twarz znów mu spochmurniała. - Nie znasz taty. Mówiłem ci, że to nie jest fajny facet. Jedyne, co mi wolno, to uczyć się i grać w futbol. Trenować, odrabiać lekcje, chodzić na treningi, to tyle. Jak jest pijany i nieprzytomny, tak jak teraz, ma gdzieś, co robię i gdzie jestem, bylebym nie trafił do aresztu ani nie wpakował się w jakąś gównianą sytuację. Jest kapitanem policji, więc muszę uważać. Nie pomoże mi, nie użyje wpływów. Wykopałby mi wnętrzności, gdyby jeden z jego ludzi choć raz mnie zatrzymał. Oni też się go boją, więc nie będą działać wbrew niemu. - Ale co to ma wspólnego z fotografią? To tylko zdjęcia. Odpakował kanapkę z szynką i otworzył drugą puszkę coli. - To druga sprawa. Wszystko, co chociaż odrobinę zalatuje sztuką, jest dla pedałów. On tak mówi, nie ja. Poza tym, że jest agresywnym pijakiem, jest też bigotem. Nienawidzi w zasadzie wszystkich, którzy nie są tacy jak on. Gdyby wiedział, że mam aparat, wsadziłby mnie do czubków. Muzyka? Nie ma mowy. Rysunek? W życiu! A ja uwielbiam robić zdjęcia. Zatrzymywać w kadrze fragment rzeczywistości i robić z niego coś zupełnie innego. Otworzył pokrowiec i wyjął aparat, a potem włączył, wcisnął kilka guziczków i na wyświetlaczu pojawiły się zapisane na karcie zdjęcia. Przewinął kilka i podał mi aparat. Wzięłam go ostrożnie, bo bałam się choćby trzymać coś tak dla niego cennego i tak absurdalnie drogiego. Zdjęcie, które mi pokazał, zaparło mi dech w piersi. Przedstawiało trzmiela, uchwyconego w trakcie lądowania na stokrotce. Zbliżenie było tak duże, że widziałam smugę trzepoczących skrzydełek i pojedyncze włoski na czarno-żółtym tułowiu. Światło odbijało się w wytrzeszczonych, mozaikowych oczach owada, stokrot-ka była ostra i intensywnie żółta, a w tle było błękitne niebo. Zdjęcie wyglądało jak z National Geographic, oszałamiało ostrością i kolorami. Trzmiel wyglądał jak kosmita, wielki i nierzeczywisty. - O mój Boże! Niesamowite! Mógłbyś je sprzedać do gazety, przysięgam! - westchnęłam i jeszcze raz przyjrzałam się fotografii, zdumiona tym, jak wspaniale uchwycił kwiat pośrodku, tak że zajmował cały kadr, a owad był na górze, przyłapany w czasie lądowania. Uśmiechnął się i pierwszy raz odkąd go znam, wyglądał na zawstydzonego. - Dzięki. Pokąsały mnie chyba z sześć razy w czasie robienia tego zdjęcia. Nad łąką latały stada wielkich, tłustych trzmieli. - Wskazał na pole pod nami. - Robiłem je tutaj. Gdzieś tu musi być gniazdo. Tak czy siak. Łaziłem za nimi przez kilka godzin i robiłem zdjęcie za zdjęciem. Zrobiłem kilkaset, zanim ustrzeliłem to. - Mogę zobaczyć więcej? - spytałam podekscytowana. Uniósł brew. - Nie tak szybko. Teraz twoja kolej. Czułam, że ręce mi się trzęsą. Wiedziałam, że jeśli spróbuję się odezwać, wyjdzie z tego sieczka, więc wzięłam głęboki wdech i sięgnęłam do torebki. Wyjęłam dziennik. Był to zeszyt w oprawie spiralnej, z gładkimi stronicami, szkicownik. Okładki miał z płótna. Markerem wypisałam na nim fragment wiersza po arabsku. xxxxxxxxxxxxxxxx - Co to znaczy? - spytał Jason. Zawahałam się, wzięłam kilka wdechów i najpierw wyrecytowałam te słowa w myślach, dopiero później wypowiedziałam je na głos. - „Nie jestem sam. Prawda to przyjaciółka samotności”. - Przesuwałam palcem po literach, a potem otworzyłam zeszyt i zaczęłam przerzucać strony, żeby znaleźć idealny wiersz do pokazania Jasonowi. - Napisał go arabski poeta Abboud al-Jabiri. Wiersz jest dłuższy, ale ten fragment lubię najbardziej. - Żył dawno temu? Pokręciłam głową. - Nie, żyje, mieszka w Jordanii i cały czas pisze. Moja mama jest pediatrą, ale zawsze kochała poezję. Oprócz studiów medycznych zrobiła drugie magisterium z arabskiej poezji. Chyba od niej się tym zaraziłam. - Super! - powiedział Jason. - Co robi twój tata? - Pracuje w nieruchomościach. Ma kilka terenów użytkowych, a poza tym sprzedaje domy. - Żułam kanapkę, patrząc na niego. - A u ciebie? Opowiadałeś o tacie, ale co z mamą? Wzruszył ramionami. - Ona nic nie robi. Trzy dni w tygodniu pracuje w gabinecie dentystycznym, jakaś biurowa robota. Poza tym siedzi w pokoju i wykleja obrazki. Zmarszczyłam brwi, usiłując dociec, o co mu chodzi. - Scrapbooking? Znów wzruszył ramionami. - Możliwe. Ma „pracownię”. - Zrobił palcami znak cudzysłowu. - Spędza tam cały czas. Śpi też tam, chyba że ojciec chce z nią spać, żeby… No wiesz. Poza tym unika i jego, i mnie. Mnie, bo wziąłem na siebie jej sprawy z tatą, a jego, bo jest dupkiem. - Co to znaczy, że wziąłeś na siebie jej sprawy? Złamał chipsa na pół i włożył do ust oba kawałki. - Jak miałem trzy czy cztery lata, bił ją. Urosłem i zacząłem się w to mieszać. Nie chciałem patrzeć, jak mama płacze, rozumiesz? Ona przez jakiś czas się stawiała, pamiętam to. Ale potem się zmęczyła. Poddała się. Pozwalała mu robić, co mu się podoba, sobie i mnie. On dąży do konfliktu, chce walczyć. Ja zacząłem mu to zapewniać, więc ją zostawił w spokoju, ale teraz ona mnie za to chyba nie lubi. Nie wiem dlaczego, przecież obrywam za nią. Nieważne. Głupia szmata - mówił beznamiętnie. Ten brak emocji mnie przerażał. - To jednak twoja matka! - Nie mogłam się powstrzymać. Oczy mu zapłonęły na zielono, ale nie podniósł głosu. - Może i pod względem biologicznym powołali mnie do życia, ale nie są moimi rodzicami. - Uspokoił się i odwrócił wzrok, a w jego głosie słyszałam zadumę. - Rodzice kochają i chronią. Troszczą się i wychowują. Ja nigdy tego nie dostałem. Mój staruszek? Jego nikt nie kochał, a on nie nauczył się, jak przełamać ten zaklęty krąg. Mama tak długo była ofiarą, że teraz już nic jej nie obchodzi, więc ja zbieram cięgi. Długo nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu coś mi przyszło do głowy. - A ty będziesz umiał przełamać krąg? Popatrzył na swoje nogi i pokruszył chipsa na drobny pył. - Muszę. I zrobię to. Mój dziadek był dupkiem, założę się, że jego ojciec też. - Teraz już prawie szeptał. - Boję się, że to może być dziedziczne. A co, jeśli nie będę umiał być inny? Jeśli jestem po prostu genetycznie skazany na bycie złamasem, jak tata? Wzięłam go za rękę. - Ja w to nie wierzę. Ty już jesteś inny. Możemy być kim chcemy. - Mam nadzieję. - Nagle tak posmutniał, że koniecznie chciałam go jakoś pocieszyć, zmienić temat, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Zjedliśmy kanapki, chrupaliśmy chipsy i gadaliśmy. Każde z nas wypiło po dwie puszki coli. Przypomniałam sobie o butelce, którą miałam w plecaku, więc otworzyłam go i wyjęłam jacka danielsa. Jason wpatrywał się w nią jakbym miała jadowitego węża. - Skąd to masz? - spytał tym samym, niebezpiecznie spokojnym głosem co wcześniej. - Brat mi dał. Myślał, że będziemy chcieli poimpre-zować. Zresztą nie wiem. Ja w sumie nie piję dużo, ale pomyślałam, że co mi szkodzi. - Usiłowałam brzmieć swobodnie, ale nie do końca mi się udawało. - Chyba nie mogę tego wypić - powiedział Jason niemal szeptem. - To pije mój tata. Przez całe życie widuję go tylko w takiej sytuacji: siedzi na skórzanym fotelu, ogląda Prawo i porządek, Castle albo Grę o tron, a na stoliku obok zawsze jest ta pieprzona prostopa-dłościenna butelka. Co wieczór widzę, jak stopniowo się opróżnia, szklanka za szklanką, a on jest bardziej wściekły niż żmija i dwa razy bardziej niebezpieczny. Patrzył gdzieś daleko, a ja siedziałam w bezruchu i słuchałam bez słowa. - Nie mam nic przeciwko piciu. Nie wszyscy są tacy jak on. Nawet ja taki nie jestem, kiedy piję, ale po prostu… Nigdy nie tknę tego gówna. Nigdy. - Jason zagapił się na butelkę, tak jakby widział ojca, a w oczach miał nienawiść. - Proszę, schowaj to. W lodówce mam piwo, jeśli masz ochotę. Błyskawicznie schowałam butelkę do plecaka i zapięłam go. - Przepraszam cię. N-n-n-nie wiedziałam. - To by było tyle, jeśli chodzi o zmianę tematu. Objął mnie i przyciągnął do siebie tak blisko, że zderzyliśmy się kolanami. - Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nie smuć się. Nie z mojego powodu. - Ale się smucę. Nie powinieneś przez coś takiego przechodzić. Odwrócił mnie, teraz siedziałam plecami do jego piersi. Potem się oparł o tył kabiny i oplótł ramionami mój brzuch, tuż pod biustem. Siedziałam między jego kolanami. Położyłam ręce na jego kolanach, a głowę mu na ramieniu i nagle okazało się, że jestem szczęśliwa. Bezpieczna. Czułam bicie jego serca, a jego oddech owiewał mi kark. Czułam jego ciało, dłonie tak blisko moich piersi, usta, do których mogłabym sięgnąć, gdy-bym tylko miała dość odwagi, i silne ramiona, w których czułam się tak dobrze. Serce waliło mi jak młotem i musiałam się uspokoić, jeśli nie chciałam spanikować. Chciałam więcej. Więcej dotyku, więcej ciepła, więcej jego siły. Bliskość była oszałamiająca i zakazana. Wymknęłam się z domu w środku nocy, a teraz siedziałam w objęciach chłopaka. Czy mężczyzny? Nie byłam pewna. Czy on już był mężczyzną? Więc kim byłam ja? Kobietą czy dziewczyną? Chyba obydwoje tkwiliśmy gdzieś pomiędzy. Takie myśli krążyły mi po głowie i domagały się odpowiedzi, ale nie dostawały ich, bo jego bliskość i twardość odbierały mi zdolność rozumowania. Oddychaliśmy razem pośród chłodnej nocy, pod czarnym niebem skąpanym w srebrze. Nie musieliśmy nic mówić i już to było niesamowite. Jedynym dźwiękiem były nasze oddechy, wiatr wśród gałęzi i piosenka, cichnąca, żeby zrobić miejsce kobiecemu głosowi, za-powiadającemu kolejny utwór: - To była Montgomery Gentry. Teraz dla wszystkich nocnych kochanków zaśpiewa Gloriana. Dla was jej (Kissed You) Goodnight. Serce zaczęło mi bić jak szalone, kiedy wsłuchałam się w słowa piosenki, słodkiej i pasującej do naszego zakazanego romansu i nielegalnej nocnej randki. Odwróciłam głowę i lekko się przekręciłam, tak że ramieniem opierałam się o bok ciężarówki. Ciemnozielone oczy Jasona lśniły w świetle gwiazd i bladym blasku księżyca. Czułam pod żebrami bicie jego serca i wiedziałam, że mnie pocałuje, więc czekałam z zapartym tchem wpatrzona w jego oczy, zaciskając dłonie na jego kolanach, żeby dodać sobie odwagi. Nie bałam się go pocałować, bałam się, że będę tak niecierpliwa, że zrobię to pierwsza. Głód drugiego pocałunku desperacko krążył mi we krwi, dudnił w mięśniach i w sercu, a mózg mi płonął. - Mogę? - spytał ledwie słyszalnym szeptem. Uśmiechnęłam się. - Zamknij się i mnie po-po-po… - zamilkłam i zamknęłam oczy. Kiedy się uspokoiłam, powiedziałam do końca: - Pocałuj mnie już. Szybko zbliżył się do mnie, zakrył moje usta swoimi, a huk naszych serc oddawał stan pragnień i nerwów. Zatraciłam się, zatopiłam się w wirze dotyku i smaku -miękkości, wilgoci, gorącu, smaku napoju i soli - oraz w ogłuszającym dudnieniu pulsu w uszach i muzyce rozlegającej się między naszymi wargami: And Ikissed you… goodnight. Kiedy się rozłączyliśmy, Jason pożerał mnie wzrokiem. - Całowanie cię jest… Boże, niesamowite! - Więc zrób to jeszcze raz. - Dziwiła mnie moja odwaga. Jego też, ale nachylił się do moich ust i pocałował mnie znowu, tym razem głębiej. Poruszały się nasze wargi, a języki z wahaniem muskały się i uciekały spłoszone. Położył mi dłonie na brzuchu, a jedna z nich jechała w górę, zatrzymując się tuż pod piersią. Podniosłam rękę i objęłam tył jego głowy, bo widziałam, jak to robią na filmach i odczułam moc tego ruchu, piękno pocałunku i cudowną intymność. Kiedy musnęłam palcami jego krótko ostrzyżone włosy nad karkiem, zaczął całować mnie mocniej, jakby dotyk mojej dłoni rozpalił jego pożądanie. Przesunął dłoń wyżej i przejechał palcami po mojej piersi. To był niepewny gest, próba, pytanie. A ja nie znałam odpowiedzi, właściwej reakcji. Chciałam więcej. Na pewno. Ale… czy to w porządku? A może nie? Za dużo, za szybko? Podobał mi się dotyk jego palców, jakby badał granice nowego terytorium, zakres skromności. Czy ośmielę się go zachęcić, żeby posunął się dalej? Wahanie odczytał jako sprzeciw i podjechał ręką wyżej, z dala od miejsca pożądania. Odczułam brak jego dłoni jak ukłucie żalu i nakryłam ją swoją, zatrzymując go pod swoją pachą. Przerwaliśmy pocałunek i spojrzeliśmy na siebie. Wpatrywał się we mnie zielonymi oczami, a potem otworzył je szerzej, kiedy poprowadziłam jego rękę z powrotem w dół. Bluza, którą mnie okrył, zsunęła mi się z ramion, kiedy się do niego nachylałam, a on błądził po mojej piersi. Nawet przez sweter, bluzkę i stanik czułam ciepło jego skóry, męską moc dotyku i czułość, z jaką mnie pieścił. Nikt nigdy wcześniej nie dotykał mojej piersi i byłam tak odurzona, jakbym się czymś naćpała. Miałam na sobie zapinany sweter, więc rozpięłam górny guzik i przesunęłam jego dłoń na drugą pierś. Badał palcami jej ciężar, sprawdzał, muskał, dotykał, niepewny, ale złakniony. Czułam się taka świadoma, wyzywająca, taka… przyszło mi do głowy dziecinne słowo „niegrzeczna”. Nie powinnam mu pozwalać dotykać się w ten sposób, a już na pewno go do tego zachęcać, ale to było takie oszałamiające, uzależniające! Czułam, że tętno mi wariuje, kiedy dotykał mojej piersi przez dwie warstwy bawełny. Czułam się dorosła, kobieca i światowa, kiedy tak mnie pieścił, głaskał, całował. Po jakimś czasie, którego nie umiałabym określić, odsunęliśmy się od siebie, a jego dłoń opadła z mojej piersi na brzuch, tym razem bliżej biodra. - Nie przeczytałaś mi wiersza - szepnął. Zarumieniłam się. - Naprawdę chcesz? Pokiwał głową. - A nie będziesz się śmiał? - Chyba że będzie śmieszny. - Nie piszę śmiesznych wierszy - powiedziałam i zebrałam się na odwagę. - Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć ani się ze mnie nabijać. Zmarszczył czoło. - A ty wyśmiewałabyś się ze mnie z powodu moich zdjęć? - Nigdy. - Pokręciłam głową. - Więc czemu ja miałbym się wyśmiewać z twoich wierszy? Wyjęłam notatnik z torebki i przekartkowałam w poszukiwaniu odpowiedniego. Znalazłam doskonały, który w pewnym sensie świetnie oddawał stan moich uczuć. Wiedziałam, że w życiu nie przeczytam go na głos, więc podałam Jasonowi zeszyt, żeby sam mógł przeczytać. Widziałam czytane przez niego słowa w wyobraźni, prawie je czułam, gdy przesuwał po nich wzrokiem. POCAŁUNEK WIDMO. Ciebie nie ma tutaj, a mnie tam. Siedzę sama w pokoju, a ty jesteś duchem. Może przyszłością? Ułudą z moich marzeń. Oddycham powoli, zamykam oczy, odchylam lekko głowę i czekam na pocałunek. Na usta-widmo na żywym ciele, wyśnione wargi na ciepłych ustach, język ze snów spleciony z moim, oszałamiający i ulotny. Bo przecież tylko się zastanawiam, jak smakuje pocałunek. Jak usta, jak język. Czy będę wiedziała, co robić, czy się nie ośmieszę? I nowy niepokój, mój autorski: czy można się jąkać w pocałunku? Potknąć w spazmie pożądania? Jesteś tylko duchem, niedokonanym trybem pełnym przypuszczenia i nie nauczysz mnie tego, co chciałabym umieć. Chyba że się wydarzysz naprawdę i pocałujesz mnie, pocałujesz, pocałujesz… Jason popatrzył na mnie, a potem z powrotem na zeszyt. W oczach miał zachwyt. - Boże! To jest… Brak mi słów. Magia. Nie poezja, tylko magia słowa. - Zaczął czytać jeszcze raz. - Skąd wiesz, jak tak doskonale łączyć wyrazy? Znam każdy z nich oddzielnie, ale nigdy nie potrafiłbym połączyć ich w ten sposób. Żeby powstał wiersz. - Spuściłam głowę, policzki mi płonęły. - Dzięki. Te słowa… po prostu ze mnie wychodzą. Piszę wiersze chyba dlatego, że to dla mnie szansa na elokwencję. Płynność. Nie muszę się wysilać, żeby wyrazić się spójnie. Każde zdanie wypowiedziane na głos wymaga wysiłku, żeby się nie zająknąć. A poezja? Przychodzi bez żadnego wysiłku. - Przygotowywałam tę wypowiedź w głowie przez cały czas, gdy mówił o moim wierszu. Zapisywałam w głowie, odtwarzałam słowa, ćwiczyłam. Zaczął przewracać stronę, ale zabrałam mu zeszyt. Delikatnie, ale stanowczo. - Przepraszam, ale nie jestem gotowa pozwolić ci wchodzić do moich myśli. Czytanie tego to jak czytanie mi w głowie. Po p-p-prostu nie jestem jeszcze g-g-g-gotowa. - Wzięłam głęboki wdech, żeby się spowolnić. Uśmiechnął się, dodając mi odwagi i nie okazał ani odrobiny niecierpliwości czy zażenowania moim głupim zacinaniem się i dukaniem. - W porządku. Absolutnie cię rozumiem. Dziękuję, że mi to pokazałaś. - Ty też mi pokazałeś, więc inaczej nie byłoby fair - uśmiechnęłam się szeroko, żeby zamaskować podwójne znaczenie. Parsknął śmiechem. - To prawda. Mówią, że wzajemność jest podstawą uczciwości. - Znów położył dłoń na moim boku i nieśmiało przesunął ją wyżej. - Przysługa za… przysługę. - Ledwie mogłam oddychać, kiedy zbliżał się do piersi. Chciałam znów poczuć tam jego dłoń. Dotknął mnie przez sweter i znów mogłam zaczerpnąć powietrza. A potem, jakby zmuszając się do tego siłą, zabrał rękę i położył ją na moim udzie. Puls powoli mi się uspokajał. - Chyba powinniśmy już wracać - szepnął. - No tak. - Ale ja wcale nie chcę. - Zanurzył twarz w moich włosach i powąchał. - Ładnie pachniesz. Roześmiałam się. - Dzięki. Chyba… Ja też nie chcę jechać. Podoba mi się tutaj. Już wiem, czemu to twoje ulubione miejsce. - A gdybyś zobaczyła, jak tu jest za dnia, kiedy świeci słońce! Wszędzie tam - machnął ręką w kierunku maski ciężarówki, gdzie wzgórze opadało na łąkę - rosną kwiaty, jest pięknie. - Więc musisz mnie tu kiedyś przywieźć w dzień. Pokiwał głową. - Przywiozę - uśmiechnął się i przypomniało mi się, chyba z powodu tego uśmiechu, jaki jest piękny. Jego twarz, wyraźne rysy, ostre kąty, doskonałe proporcje i te zielone, zielone oczy. - A tak w ogóle, to już nie jest moje ulubione miejsce. Zmarszczyłam brwi, zdziwiona, chociaż miałam podejrzenie, dlaczego tak mówi. - Nie? Pokręcił głową i mocniej mnie objął. - Teraz jest tu. Ty, tutaj, ze mną. W moich ramionach. Uśmiechnęłam się i nie mogłam wymyślić lepszej odpowiedzi niż wtulenie się w niego mocniej. Po kilku minutach niechętnie sprzątnęliśmy nasz nocny piknik. Wsiadłam z powrotem do kabiny, Jason jeszcze przez chwilę zapinał lodówkę. Usadowiłam się w fotelu i pogłośniłam radio, bo leciała szybka piosenka z lekko knajacką nutą. Rozluźniłam się i rozkoszowałam lekką muzyką i poczuciem szczęścia, które buzowało we mnie z wielką mocą. Jason odwiózł mnie do domu i znów zatrzymał się przed bramą. - Chciałbym normalnie cię odprowadzić pod drzwi i pocałować na dobranoc. - Może kiedyś - powiedziałam. - Mnie się też to nie podoba. Rozumiesz, że nie chodzi o to, że się ciebie wstydzę, prawda? Gdybym nie była przekonana, że ojciec uziemi mnie do końca życia i zacznie zamykać mój pokój na noc, powiedziałabym mu o nas. Przedstawiłabym cię. Wzruszył ramionami. - Wiem. Uważaj na siebie, dobrze? Zaczekam, aż będziesz już w pokoju. Napisz, że dotarłaś bezpiecznie. Otworzyłam drzwi, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem. Przyciągał mnie bliżej i bliżej do siebie, aż zaczęłam szorować po pulpicie i wytrąciłam z uchwytu butelkę mountain dew. Objęłam go za szyję i zanurzyłam palce w miękkich, nastroszonych włosach, a potem schyliłam się do pocałunku. Odsunęłam się, kiedy zabrakło mi tchu i zaczęło mi się kręcić w głowie. - Boże. Całowanie cię jest… najlepszym, co mi się w życiu zdarzyło. Dotknęłam swoich ust. Wiedziałam, że są nabrzmiałe. - To dość niebezpieczne. - Co? - Ty i ja, całowanie się. - Czemu? Popatrzyłam mu w oczy, żeby widział kłębiące się we mnie emocje. - Bo nie chcę przerywać. Mogłabym cię całować tak długo, aż bym się udusiła. Pokiwał głową. - Też tak mam. - Puścił moją rękę i przesunął palcami po mojej kości policzkowej i dalej, wzdłuż szczęki. - Jesteś piękna. Niesamowicie piękna. Pokręciłam głową. - Chyba żartujesz. Ale dziękuję. Zmarszczył brwi, kiedy zeskakiwałam na ziemię i łapałam drzwi, żeby je zamknąć. - Dlaczego miałbym żartować? Wzruszyłam ramionami, bo nie miałam ochoty rozmawiać o moich kompleksach. - Bo tak. Ale komplement był bardzo miły. - To nie był komplement. To prawda. - Wyraz jego oczu się zmienił, jakby nagle coś zrozumiał. - Zaczekaj. Ty chyba nie masz kompleksów, prawda? Zakręciłam na palcu pasmo włosów i skupiłam się na tym, żeby się nie zająknąć: - Jestem pewna, że każda dziewczyna na świecie ma jakiś kompleks. Po prostu niektóre lepiej to ukrywają. - Ale jaki ty mogłabyś mieć kompleks? Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Jaki …? Jąkam się, na wy-wy-wypadek, gdybyś n-n-nie zauważył. To krępujące. Jestem najniższa w klasie, to druga rzecz. Poza tym biodra mam rozłożyste na kilometr w każdą stronę i zdecydowanie za duże cycki. - Potrząsnęłam sprężynową grzywą. - A moje włosy wyglądają, jakbym czesała je grzebieniem podłączonym do prądu. Jason patrzył na mnie tak, jakbym znieważała jego, a nie siebie. Ze złością otworzył swoje drzwi, nie zamknął ich, obszedł maskę w świetle reflektorów i stanął przede mną. Nie bałam się go, to jasne, ale spojrzenie miał tak intensywne i pełne determinacji i szedł tak zdecydowanym krokiem, że mnie onieśmielił. Cofnęłam się i zachwiałam, kiedy moje drzwi się zatrzasnęły. Przycisnął mnie do ciężarówki, a dłonie położył mi na udach. - Nie wolno ci tak o sobie mówić. Rozumiesz? -Oczy miał chmurne. - Jesteś piękna. Seksowna. Tak podniecająca, że zapierasz mi dech w piersi. Nie rozumiem, jak kiedykolwiek mogłem zwracać uwagę na kogoś poza tobą. Masz doskonałe biodra, a dla faceta nie ma takiej opcji jak za duże cycki. A ty masz duże piersi w najlepszy z możliwych sposobów. Masz niesamowite ciało. Nie-sa-mo-wi-te! A że się jąkasz? To część ciebie. W ogóle mi to nie przeszkadza. Wtuliłam twarz w jego pierś. Byłam pewna, że tak tylko mnie pociesza. - A włosy? Wplótł w nie palce i przesypywał między nimi moje loki, jakby miał dłonie pełne złotych monet. Potem zacisnął palce na pasmach loków i odchylił mi głowę w tył, delikatnie, ale stanowczo i musiałam na niego spojrzeć. - Kocham je. Powiedział słowo na „k”. Tylko o włosach, ale powiedział je. A potem mnie pocałował. Podkuliłam palce u stóp ukryte w purpurowych tenisówkach Kedsa. Słodki Jezu, jak ten chłopak całuje! Puścił mnie po tym i patrzył, jak znikam wśród drzew. Słyszałam, że zapalił silnik, a kiedy się odwróciłam, widziałam bladożółtą poświatę rzucaną przez jego reflektory. Stanęłam pod rynną, zadarłam głowę i spojrzałam w okno Bena piętro nade mną. Nie ma ludzkiej siły, żebym tam wlazła. Zejście było tylko kwestią trzymania się mocno i zdania się na grawitację. Wzięłam głęboki wdech i skoncentrowałam się na pierwszym podnóżku, przybitym do sidingu, za który mogłabym złapać. Chwyciłam go obiema rękami i podciągnęłam się ze wszystkich sił, ale nawet nie oderwałam się od ziemi. Podskoczyłam, podciągnęłam się, napięłam, zaklęłam, ale tylko się od tego wszystkiego spociłam. Przy okazji uświadomiłam sobie, że cały czas mam na sobie bluzę Jasona. Właśnie w tej chwili zabrzęczał mi telefon w torebce. Wyjęłam go i przeczytałam SMS od niego: „Minęło kilka minut. Jesteś już w pokoju?” Bez zastanowienia odpisałam: „Nie. Zeszłam po tej rynnie, ale wejść na górę nie dam rady. Nie śmiej się! TO NIE JEST ZABAWNE!” Czekałam na odpowiedź i zastanawiałam się, co mam teraz zrobić, kiedy usłyszałam za plecami trzask łamanej gałązki. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jason idzie do mnie pomiędzy drzewami. Stanął obok mnie i popatrzył na rynnę, która była w tej chwili moim największym wrogiem. - Może być problem. Nie wiem, czy ja bym tam wszedł. - Złapał za rynnę i potrząsnął nią, żeby sprawdzić stabilność, ale z zadowoleniem pokiwał głową. -Może cię podsadzę? - Sama nie wiem. Wtedy ugrzęznę w połowie. Nie jestem dość silna, żeby się wspiąć. - A masz klucze do domu? - spytał. - Tak, ale tata włącza na noc alarm, a ja nie znam kodu. - To jak wyszłaś? Alarmy zwykle obejmują też okna. Zdziwiłam się. - Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Może Ben jakoś odłączył okno. - To okno Bena? - Tak. To on przymocował te kawałki drewna, żeby było na czym stanąć. Jason drugi raz przyjrzał się rynnie. - Faktycznie, nie zauważyłem wcześniej. Sprytnie. -Wyszczerzył zęby. - Ben się chyba często wymyka? Zachichotałam. - O tak! - Więc jak wraca? Zagapiłam się na niego. - Hm. Nie wiem. Nad tym też się nie zastanawiałam. Nie jestem bardzo zaawansowana w tych sprawach. - No wyraźnie nie - uśmiechnął się. - Mam na ciebie zły wpływ. - Może trochę - przyznałam. - Ale podoba mi się to. Czuję się wolna. Było super. Chciałabym tylko móc wrócić. - Twój brat ma komórkę? Mogłabyś do niego napisać. Może by jakoś pomógł. - Jeszcze raz obejrzał rynnę, tak jakby się zastanawiał, jak mnie tam wtaszczyć. -Ale cały czas wydaje mi się, że gdybym cię podsadził, dałabyś radę. - Po prostu szukasz pretekstu, żeby mnie pomacać po tyłku. - Podeszłam do rynny i złapałam się pierwszej podpórki. Żeby do niej sięgnąć, musiałam stanąć na palcach. Jason stanął za mną i zaparło mi dech w piersi, kiedy musnął rękami moją pupę w opiętych dżinsach. - A potrzebuję pretekstu? Odwróciłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Tak, potrzebujesz! Nie jesteśmy jeszcze na etapie „macam Beccę po tyłku, kiedy mi się podoba”, cwaniaczku, więc łapy przy sobie. - Próbowałam utrzymać poważną minę, ale mi się nie udało. Położył mi ręce na biodrach i zrobił smutną minkę. - Dobra. Bądź sobie taka. Odmawiaj mi radości z kontaktów z twoim zjawiskowym tyłkiem. Spojrzałam na niego z niedowierzeniem. - Zjawiskowym? Naprawdę tak myślisz? Potraktował to jako zaproszenie, którym chyba zresztą było, i zaczął mnie dotykać. - Sprawdźmy jeszcze raz. - Przesunął ręką po mojej pupie, badając jej okryty dżinsami kształt. - Tak. To było dobre słowo. Masz zjawiskowy tyłek, moja droga. Poczułam, że się czerwienię, ale nie przerwałam jego wędrówki. - Cieszę się, że tak myślisz. Nagle jego ręce wróciły na biodra, a on zapytał poważnie: - Naciskam na ciebie? Nachyliłam się do niego. - Tak. Nie. Nie wiem. To mi się podoba. Wszystko. Podoba mi się, że pozwalałam ci się dotykać, ale jakaś część mnie mówi, że nie powinieneś. Podejrzewam tylko, że mówi głosem hiperkonserwartywnego wychowania, jakie zafundowali mi rodzice. Lubię cię całować. Lubię się z tobą wymykać - westchnęłam. - Nigdy wcześniej nie zrobiłam nic ryzykownego, nie złamałam żadnych zasad. Całe życie byłam grzeczna, więc podoba mi się, że przy tobie jestem trochę niedobra. Jason pokiwał głową. - Po prostu nie chciałbym cię do niczego zmuszać. Ja po prostu… zawsze chcę więcej ciebie. Jestem strasznie łapczywy. Chcę cię więcej całować, więcej dotykać. Ale tak jak mówiłaś, to niebezpieczne. Jesteś jak narkotyk i powoli się od ciebie uzależniam. - Odsunął mi opadające na twarz włosy i pocałował mnie tam, gdzie płatek ucha styka się ze szczęką. - Musimy spróbować cię podsadzić. Ukląkł i zrobił koszyczek ze splecionych dłoni. Zawahałam się, ale wsparłam się, jedną ręką trzymając go za ramię, a drugą chwytając się rynny. Jason policzył szeptem do trzech i mnie podniósł. Musiałam szybko stłumić pisk, kiedy wystrzelił mnie w powietrze. Sięgnęłam do pierwszej podpórki, niepewnie balansując z jedną nogą w jego dłoniach. - Stań mi na ramionach - polecił. Ostrożnie przeniosłam ciężar ciała, obiema rękami trzymając się rynny. Okno było bliżej, ale wciąż za daleko. - Jeszcze nie sięgnę - powiedziałam. - Druga podpórka jest za wysoko. Jason szerzej rozstawił nogi. Złapał mnie za kostki i spojrzał w górę. - Dobrze, więc staniesz mi na rękach. - Czyś ty oszalał?! Nie utrzymasz mnie na wyprostowanych rękach. Złamię cię wpół! Parsknął. - No co ty, jesteś lekka jak piórko. Nie kłóć się, dam radę. Obiecuję, że nie spadniesz. - Puścił jedną z moich kostek i przesunął mi dłoń pod stopę a potem wyprostował rękę, tak że kucałam na zgiętej nodze. - Teraz stań na tej nodze i przenieś ciężar na drugą tak szybko, jak zdołasz. Trzymaj się rynny. Jeśli poczujesz, że spadasz, nie broń się. Przysięgam, że cię złapię. Z trudem przełknęłam ślinę, zaczęłam szybciej oddychać, a serce waliło mi jak szalone. - Boję się. - Trzymam cię. Nic się nie stanie, obiecuję. Zaczynamy na trzy. Gotowa? Raz… Dwa… Trzy! - Na trzy wstałam z jego ramion. Poczułam, że jego ręka blokuje się pode mną. Wyprostowałam drugą nogę, on podstawił mi rękę pod stopę i oto stałam na jego wyprostowanych ramionach, jakieś trzy i pół metra nad ziemią. Serce waliło mi w piersi, a krew pulsowała w uszach. Zachwiałam się, ale Jason poprawił pozycję i stałam już stabilnie. Jedną ręką trzymałam rynnę, a podpórkę miałam na wysokości brzucha. Złapałam się rynny tak wysoko nad głową, jak dałam radę i z całej siły się podciągnęłam, pomagając sobie wspinaniem się stopami po ścianie. Przeżyłam chwilę grozy, kiedy Jason zabrał ręce i byłam zdana na siebie, przyczepiona do muru, ale wtedy jakimś cudem moje stopy natrafiły na drewnianą podpórkę i choć lekko roztrzęsiona, stanęłam na nogach. - Jasna dupa! - Wydyszałam. Spojrzałam na Jasona i to był błąd. - Cholera jasna, zrobiłam to! - Wiedziałem, że dasz radę. Jeszcze kawałek. Okno jest otwarte? Popchnęłam je, ale uchyliło się tylko na kilka centymetrów. - Jest czymś zablokowane. - Zastukałam paznokciem w szybę i po chwili w oknie pojawił się Ben. Był zszokowany i wyrwany ze snu, więc tylko stał i patrzył na mnie w oszołomieniu, a dopiero po chwili ruszył do akcji. Otworzył okno, złapał mnie pod pachami i wciągnął do środka. - Jezu srający na niebiesko, jak mnie wystraszyłaś! Gramoliłam się na gruby dywan, a mój rzekomo zjawiskowy tyłek dyndał w powietrzu. Stanęłam na nogi, wychyliłam się przez okno i pomachałam do Jasona. Pokazał mi telefon i bezgłośnie poprosił, żebym zadzwoniła, a potem zniknął wśród drzew. Odwróciłam się do Bena. - Czy ty powiedziałeś „Jezu srający na niebiesko”?! Wyszczerzył zęby. - Tak. Okazało się, że srał na niebiesko. Kto by pomyślał? - Wzruszył ramionami jakby odkrył jakiś wielki sekret. Roześmiałam się i dla zabawy go popchnęłam. - Czemu na litość boską nie powiedziałeś, że tak trudno jest się wspiąć z powrotem?! Znów wzruszył ramionami. - Czy ja wiem? Nie pomyślałem o tym. Już nie wydaje mi się to trudne. No, ale ja to robię od dawna. - Gdyby nie Jason, nie weszłabym. - Dobrze się bawiłaś? Pokiwałam głową, ale nie chciałam sobie zepsuć tej cudownej nocy, rozmawiając o niej z moim najaranym bratem. - Było super. Ale jestem wykończona, idę spać. -Położyłam plecak Bena na jego łóżku. - Wyszło na to, że nic nie wypiliśmy. Ale dobrze się bawiliśmy i bez tego. Ben wyłowił butelkę z plecaka, odkręcił i wziął duży łyk. Przełykając, nawet nie bardzo się skrzywił. - Będzie więcej dla mnie. - Zrzucił plecak na podłogę, położył się do łóżka i znów łyknął. - Dobranoc, Beck. Zawahałam się w drzwiach, bo zobaczyłam, że bierze trzeci łyk i nagle butelka była pusta już niemal do górnej krawędzi banderoli. - Jesteś pewien, że powinieneś… - Dobranoc, Beck - powtórzył bardziej stanowczo, żeby zakończyć temat picia. Wyszłam, ale w żołądku aż mnie ściskało z niepokoju. Jego nastrój tak szybko się zmieniał z radosnego na zły, a poza tym wypił prawie jedną czwartą butelki whisky w zaledwie kilka minut i wyglądało na to, że robi tak często. Ale kiedy dotarłam do swojego pokoju, rozebrałam się do podkoszulka i majtek i wśliznęłam się do łóżka, zapomniałam o Benie. Myśli wypełniał mi Jason, jego dłonie błądzące po moich biodrach, usta na moich wargach, żarłoczne pocałunki. Zanim zasnęłam, zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby wymykać się do niego tak często, jak się da. JASON Noc walki Następny poniedziałek Becca przysłała mi w weekend kilka SMS-ów, ale nie udało nam się spotkać. Pytałem, ale twierdziła, że jej ojciec coś podejrzewa, więc nie może ryzykować. Dla mnie weekendy były najgorsze. Jeśli nic ważnego się nie działo, tata miał wolne, więc musiałem się bardzo starać schodzić mu z drogi. Zwykle siedziałem w pokoju i uczyłem się albo ćwiczyłem w piwnicy. W ten weekend nie unikałem go wystarczająco czujnie. W niedzielę urządził wielkie chlanie, zmieszał skrzynkę piwa z Jackiem Danielsem. Ćwiczyłem, odrabiałem lekcje, a potem wśliznąłem się do kuchni, żeby coś zjeść. To był zły pomysł. Obił mi kilka żeber i poluzował ząb, ale oddałem mu i w końcu wrócił do oglądani maratonu Kompanii braci. Nie mam pojęcia, czemu katował się filmami wojennymi, ale to oznaczało, że jest nie w humorze. Wziąłem lunch do swojego pokoju. Kolację zjadłem dopiero o wpół do drugiej, kiedy wreszcie urwał mu się film. W poniedziałek w szkole nie byłem w najlepszym nastroju. Przez cały weekend chodziły mi po głowie pocałunki z Beccą i tylko dzięki temu przetrwałem. Kiedy jednak widziałem ją na przerwach, tylko lekko się uśmiechała i biegła dalej. Przeżywałem to przez resztę dnia, zastanawiając się, czy już zaczęła żałować. Przyszła do mnie, kiedy chowałem rzeczy do szafki przed kolejną lekcją. - Przepraszam, że nie dałam rady zobaczyć się z tobą w weekend - powiedziała, materializując się przy moim boku. Wzruszyłem ramionami. - Wszystko w porządku? Zmarszczyła brwi. - Tak, czemu pytasz? - Wcześniej prawie nie zwracałaś na mnie uwagi. - Na przerwach zawsze jestem zestresowana. Mam lekcje w różnych końcach szkoły i kiedy przeciskam się przez ten zatłoczony korytarz, myślę tylko tym, żeby dotrzeć do klasy na czas. Od razu mi ulżyło. - No tak, to ma sens. Przekrzywiła głowę i jeszcze mocniej zmarszczyła brwi. - A co? Co pomyślałeś? Że cię ignoruję? - Znów wzruszyłem ramionami, bo uświadomiłem sobie, że to głupie. - Hej, co się dzieje? Jesteś w złym humorze. To przeze mnie? Zatrzasnąłem szafkę i wziąłem ją za rękę. - Nic mi nie jest. - Gówno prawda. Zdziwiłem się. - Naprawdę jest w porządku… Popchnęła mnie na szafkę, nie zwracając uwagi na tłumy wciąż przetaczające się przez korytarz. - Mów. Czułem na sobie jej ciało, jej piersi między nami, jej biodra napierające na moje i wiedziałem, że nie mogę skłamać. - Po prostu miałem ciężki weekend. Tata był bardzo pijany i oglądał wojenne filmy. To się nigdy nie kończy dobrze. - Mówiłem ledwie słyszalnym szeptem. Wolałabym zrobić miliard przysiadów niż rozmawiać o tym gównie. - Ale nic mi nie jest. W oczach Bekki widziałem gniew i ból. - Boże… Przepraszam. Ja… Przerwałem jej. - Słuchaj, nie bierz tego do siebie. To nie twój problem. To po prostu bagno, z którym muszę się mierzyć i daję radę. Nic mi nie będzie. Nie obwiniaj się, jeśli od czasu do czasu będę w gorszej formie, dobrze? Uśmiechaj się do mnie albo mnie pocałuj, wtedy będzie lepiej. Nie zawahała się, nawet na sekundę. Przycisnęła usta do moich i uśmiechnęła się, a jej uśmiech, który czułem na wargach od razu przepędził czarną chmurę z głowy, zdjął mi ciężar z ramion i osłabił ból w żebrach i w sercu. Oddałem pocałunek, zatopiłem się w niej. Pozwoliła mi położyć dłonie na biodrach, przyciągnąć się bliżej, pocałować mocniej, a wokół nas roztaczała się cisza, bo budynek pustoszał. Całowałem ją i myślałem o tym jej niesamowitym wierszu, w którym była całowana przez ducha. Starałem się robić to tak, żeby nie miała wątpliwości, że jestem prawdziwy, że już nie jestem duchem. Może byłem arogancki i zarozumiały, ale miałem pewność, że ten wiersz był o mnie. Po prostu kiedy go pisała, nie wiedziała jeszcze o tym. - No dobrze, wy dwoje, dajcie już spokój. Czy pan nie ma treningu, panie Dorsey? - Minął nas pan Hansen, nauczyciel biologii i zawarczał na nas po drodze. Nie zwolnił, żeby sprawdzić, czy posłuchaliśmy, co się zresztą nie stało. Becca zachichotała i oparła mi czoło na piersi. - Jesteśmy teraz jedną z tych par, co nie? - Których? - Zachwyciło mnie, że myśli o nas jako o parze. - Tą, która się obściskuje na korytarzu i dostaje za to ochrzan. - Objęła mnie za szyję i musnęła palcem wargę, na której był jeszcze słaby ślad po rozcięciu. Lekko ugryzłem ją w palec, a ona się roześmiała, przylgnęła do mnie bliżej i znów mnie pocałowała. - Lepiej już idź - powiedziała, kiedy znów się od siebie odsunęliśmy. - Zaczynam mieć na ciebie zły wpływ. Roześmiałem się i pomyślałem, że w ciągu paru minut poprawiła mi nastrój tylko kilkoma słowami i pocałunkami. - Tak, powinienem iść. Trener się wścieknie, jak się znów spóźnię. Odsunęła się ode mnie i poprawiła plecak na ramionach. - Zadzwonię. Jeśli się uda, postaram się wyjść do ciebie dziś wieczorem. Trening minął błyskiem. Wiem tylko, że dałem z siebie wszystko. Pocałunki Bekki rozpaliły moje ciało żywym ogniem. Prawie nie czułem bloków ani płonących po bieganiu mięśni w nogach. Wróciłem do domu, zrobiłem obiad, swój zjadłem jak najszybciej, a porcję dla taty starannie przykryłem. Mama siedziała naprzeciwko mnie i jadła, milcząca jak zawsze. Była chuda jak szczapa, a cienkie, jasne włosy jak zwykle związała w kucyk. Uświadomiłem sobie, że mam jej oczy, jasnozielone i zdumiewające jaskrawością. Tylko że jej były zmęczone i w jakiś sposób puste. Zajadałem kurczaka cacciatore, którego przyrządziłem, myślałem o wszystkim, co moglibyśmy zrobić z Beccą, gdyby udało jej się ze mną spotkać i przypomniałem sobie jej pytania o moją mamę. Zdumiało mnie, że w sumie nic o niej nie wiem. Przestałem jeść i spojrzałem na nią w zamyśleniu. - Co? - spytała cichym głosem, zachrypniętym od nieużywania. - Mam coś na twarzy? - Otarła usta. Pokręciłem głową. - Tak się zastanawiam… Jak to się stało, że jesteś z tatą? Widelec zawisł w połowie drogi do jej ust. - Co?! - Popatrzyła na mnie tak, jakby wyrosły mi rogi. - A co? Wzruszyłem ramionami. - Jestem ciekawy. Nic o tym nie wiem. - Czemu jesteś ciekawy? Znów wzruszyłem ramionami. Mama przełknęła kęs i popiła mrożoną herbatą. Oparła się o krzesło i spojrzała w okno. - Był naszym pacjentem. Wrócił z pierwszej służby w Iraku. Nawet po cywilnemu był w każdym calu żołnierzem. Nosił czapeczkę z daszkiem, pamiętasz ją? Biała, z logiem Tigersów. Miał ją na głowie, a kiedy mnie zobaczył, zdjął ją i trzymał przed sobą, tak jakbym była jakimś generałem. Na to wspomnienie jej twarz się zmieniła, złagodniała, nabrała życia. Zdałem sobie sprawę po raz pierwszy w życiu, że kiedyś musiała być ładna. Dziwne. - Był przystojny. Wysoki, umięśniony. Wydawał się miły. Nie wiedziałam nic o wojnie ani jaki będzie, kiedy wróci. Spotykaliśmy się przez te dwa miesiące między jego wyjazdami i chyba zaczęło się coś poważnego. Powiedziałam mu, że będę pisała i zaczekam. Tak zrobiłam. - Spojrzała na lewą rękę, na mały brylancik na cienkiej złotej obrączce. Łagodność i ożywienie zniknęły i wróciła mama, którą znałem, zmęczona, wycofana. - Nie wiedziałam, że zmieni się w… W to, czym jest teraz. To się działo stopniowo, nie nagle. Zaczęło się od przypalonego obiadu, jakiegoś głupiego pytania, złego dnia czy złego snu. Zespół stresu pourazowego, tyle że on nigdy nic z tym nie zrobił, nie szukał pomocy. Po prostu stał się zły. Nie wiedziałem, co powiedzieć. - Kochałaś go? - Czy go kochałam? - Przekręciła pierścionek na palcu, nie patrząc na mnie. - Może. Nie wiem. Trudno powiedzieć. Nie było jak w romantycznych komediach. - Spojrzała na mnie z zaciekawieniem i była to pierwsza żywa emocja, jaką u niej wiedziałem od lat. - Jesteś w kimś zakochany, Jasonie? Odsunąłem talerz z kurczakiem. - Jest jedna dziewczyna. Nie wiem, czy to miłość, ale bardzo ją lubię. - Nie wiedziałem, czemu jej to mówię, skąd się to bierze. Przez chwilę milczała. - Bądź ostrożny. Miłość bywa niebezpieczna. -Spojrzała mi w oczy. - Chciałabym ją poznać, ale rozumiem, czemu jej tu nie przyprowadzasz. Odwróciłem wzrok. - Tak. To nie byłby dobry pomysł. Tata by nie zrozumiał. - Ona wie? O nim? Niespokojnie się poruszyłem i pożałowałem, że w ogóle zacząłem ten temat. Wolałbym jechać teraz moją ciężarówką. - Tak. - Powie komuś? - Mama pytała cicho, ale ostro. Pokręciłem głową. - Nie sądzę. Nie odpowiedziała. Wstała, umyła talerz, dopiła herbatę i wstawiła szklankę do zlewu, a potem przemówiła, nie odrywając wzroku zza okna: - Przykro mi, że jesteś na to skazany. Jesteś dobrym dzieckiem. Teraz też nie wiedziałem, co odpowiedzieć. - Myślałaś kiedyś, żeby odejść? - Pytanie samo mi się wyrwało. Mama pokręciła głową. - Nic dobrego by z tego nie przyszło. Wiesz, jaki on jest. Poza tym i tak nie miałabym dokąd iść. Całe życie mieszkałam tutaj, nie wiedziałabym, co robić. Szczególnie z małym dzieckiem. - Przerzuciła kucyk na ramię i spojrzała na mnie. - Jesteś prawie dorosły. Niedługo wyjedziesz i to wszystko będzie jak zły sen. - Zostaniesz, kiedy ja się wyprowadzę? - Oczywiście - powiedziała, jakby dziwiła się, że pytam. - Nie przejmuj się mną. Skup się na nauce i grze. Głęboko skrywana tajemnica wydostała się na zewnątrz: - A jeśli nie chcę już grać? Odwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie z przerażeniem. - Nawet tak nie mów. Idź do college’u. Graj, żeby dostać stypendium. Później podejmiesz decyzję. Nie wchodź mu teraz w drogę. Zostały tylko dwa lata. -Strach jakby zbladł, a na jego miejscu pojawiła się ciekawość. - A co byś robił innego? Wzruszyłem ramionami. - Interesuje mnie fotografia. - Serio? - Pokiwała głową. - Ja bym o tym nie mówiła tacie. Wiesz, jaki on jest. To zdanie wyjaśniało wszystko. „Wiesz, jaki on jest”. Żadne z nas nie słyszało, że przyszedł z garażu. - Czego ma mi nie mówić? - Mówił nisko, groźnie i odrobinę niewyraźnie. Czyli miał przystanek w barze. Słyszałem w jego słowach alkohol. Widziałem go w zmrużonych groźnie oczach. Podniosłem się tak spokojnie, jak mogłem, i wstawiłem jego talerz do mikrofalówki, żeby go podgrzać, a potem po sobie posprzątałem. Spojrzałem na mamę, ale jej już nie było Drzwi do pracowni zamknęły się z cichym kliknięciem, które rozmyło się w głuchej ciszy. Desperacko szukałem pomysłu na coś do powiedzenia. - Nic takiego. Był tylko… taki test na biologii. Nie poszedł mi najlepiej, ale to nic ważnego, do niczego się nie liczy. - To było kłamstwo, bo dostałem piątkę, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja zmusiłem się do pozostania na miejscu, podniesienia głowy i spojrzenia mu w oczy. Próbowałem sobie wmówić, że to, co powiedziałem, było prawdą, żeby nie widział w moich oczach wątpliwości. Miałem oczy mamy, ale poza tym byłem podobny do ojca: szeroki w ramionach, z krótko ostrzyżonymi jasnymi włosami, głęboko osadzonymi oczami, choć jego były brązowe, a moje zielone, ale poza tym identyczne. Mieliśmy też taką samą sylwetkę, choć ja byłem niższy i bardziej krępy, miałem też szerszą klatkę piersiową. Po przodkach mamy z plemienia Cherokee odziedziczyłem wyżej osadzone i ostrzejsze kości policzkowe. Patrzył na mnie z góry, bo był o kilka centymetrów wyższy, miał sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, a ja metr osiemdziesiąt. - Nie nauczyłeś się jeszcze, żeby nie łgać policjantowi, synu? - Jeszcze jeden krok, dla podtrzymania efektu. - I jaki jestem? Wiedziałem, że nie odpowiem. Trzymałem usta na kłódkę i patrzyłem na niego, śmiertelnie przerażony, ale niezdolny do okazania tego. Nigdy nie przestałem się bać, przynajmniej na początku, choć minęło już tyle lat. W tej ciężkiej ciszy mikrofalówka zapikała trzy razy. Zaatakował ostro i szybko. Dwa ciosy w nerki odebrały mi oddech. Przyjąłem je, zaczekałem, aż się wycofa i oddałem. Celowałem w szczękę, ale uchylił się w złą stronę i trafiłem w nos, z którego trysnęła krew. Nigdy wcześniej nie uderzyłem go do krwi. Zatoczył się w tył i z niedowierzaniem otarł nos. Nie pozwoliłem mu odzyskać równowagi i uderzyłem znów, tym razem faktycznie w szczękę, ale potem się spionizował i już nie miałem szans. Nie hamował się. Zmiażdżył mi szczękę, uderzył prawym sierpowym w policzek i rozciął mi skórę, a potem powtórzył cios, od którego popłynęła mi krew z nosa. Zatoczyłem się na blat i przedramieniem otarłem krew z twarzy. Ruszył na mnie, zamachując się lewą ręką, ale dałem nura pod nią i walnąłem go w brzuch tak mocno, że zgiął się wpół. Minąłem go, złapałam leżące na blacie kluczyki do auta i wybiegłem kuchennymi drzwiami. Trzasnęły, ale po sekundzie znów były otwarte, bo biegł za mną. Dopadłem do ciężarówki, wgramoliłem się do środka i włączyłem silnik. Żwir trysnął spod tylnych kół, kiedy wykręcałem, żeby wyjechać na drogę. Zerknąłem we wsteczne lusterko i patrzyłem, jak postać taty staje się coraz mniejsza. Jedną ręką trzymał się za żołądek, drugą wycierał nos. Złapałem się na tym, że robię dokładnie to samo. Prawym przedramieniem ocierałem nos. Tak jak on. Zakląłem pod nosem, a potem włączyłem radio i wrzeszczałem, uderzając pięściami w kierownicę. Koszulka na piersi zaczęła mi się kleić, a policzek zalany był ciepłą, gęstą krwią. Miałem to gdzieś. Nie wiedziałem, dokąd jadę. Po prostu przed siebie. W sumie nie zaskoczyło mnie, że znalazłem się przed bramą na osiedle Bekki. „Możesz teraz wyjść?”, napisałem bez zastanowienia. „Daj mi chwilę”. Otarłem policzek, ale zobaczyłem na przedramieniu krew, więc dałem sobie spokój. Rzadko bił mnie w twarz, bo to wywoływało pytania. Poruszyłem szczęką, żeby sprawdzić, czy bardzo boli. Cios był mocny, więc bolało, ale na szczęście niczego mi nie złamał ani nie uszkodził. Nigdy nie miałem złamanej szczęki, ale podejrzewałem, że nie byłoby to ani przyjemne, ani łatwe do wytłumaczenia. Patrzyłem przez okno na zapadający powoli wieczór i nie zauważyłem, że od strony pasażera nadchodzi Becca. Wystraszyłem się, kiedy otworzyła drzwi i wskoczyła do środka. Nawet się nie zastanowiłem, jakie wrażenie zrobi na niej moje zakrwawione ciało, dopóki się nie odwróciłem, żeby się uśmiechnąć. - Jezus! Co się stało? - W jednej chwili poczułem na twarzy jej delikatne palce. Skądś wyciągnęła chusteczkę i ocierała mi rozcięcie na policzku i krew wciąż kapiącą z nosa. - Pobiłem się z tatą. - Wzruszyłem ramionami, żeby okazać obojętność, której nie czułem. Becca miała łzy w oczach. - Boże. Jesteś cały we krwi. - Dotknęła mojego nosa, a ja skrzywiłem się z bólu. - Chyba jest złamany. - Nic mi nie będzie. Pokręciła głową. - Trzeba zszyć po-po-policzek. - Po nosie spłynęła jej łza, a drżącymi rękami ocierała mi krew. - Musimy jechać na ostry dyżur. Nie rozumiałem, czemu płacze. Wiedziałem tylko, że nie mogę tego znieść. - Nie płacz, Beck, proszę cię. Nic mi nie jest. To wygląda znacznie gorzej niż jest w rzeczywistości. - To było kłamstwo, bo z bólu prawie nie widziałem na oczy. Pokręciła głową i łzy płynęły teraz szybciej. - Nieprawda. Nie kłam. - Przepraszam. Masz rację, kurewsko boli, ale nie mogę jechać do szpitala. Tutaj wiedzą, kim jestem. Będą zadawać pytania. - Na t-t-te pytania t-t-t-trzeba odpowiedzieć. - Jąkając się, mrugała, a ja się już nauczyłem, że to oznaka wielkich emocji. - To nie w po-po-porządku. Tak nie może być. Odsunąłem się. - Nie mogę i nie zrobię tego. To się źle skończy dla mnie, dla ciebie, dla mamy. Dla każdego, kto się o tym dowie. - Wciągnąłem głęboko powietrze i powiedziałem prawdę. - Za bardzo się boję, żeby powiedzieć. Proszę cię, odpuść. Nic mi nie będzie. Znów pokręciła głową i otarła oczy. - Nie mogę odpuścić. Za bardzo mnie boli, kiedy widzę cię w takim stanie. Puściłem wiązkę siarczystych przekleństw. - Powinienem był się po prostu przejechać, zamiast przyjeżdżać tutaj. Przepraszam, że cię wciągam w to bagno. Złapała mnie za rękę i wbiła mi paznokcie. Spojrzałem na skórę, w którą się wbijała. Każdy paznokieć miał na samej górze biały pasek. To chyba jakiś rodzaj manicuru. - Już mnie wciągnąłeś. Jestem wciągnięta i nie cofniemy tego. Jesteś moim chłopakiem i przejmuję się tobą. - Więc co mam zrobić? - Mówiłem do okna. Odszczekiwałem się jej i nie mogłem nic na to poradzić. -Nikomu nie powiem. To moje życie. Tak, mam ostro przesrane, ale muszę to wytrzymać, tylko do końca szkoły. Później stąd spadam. Jeśli nie możesz się z tym pogodzić, że nic nie powiem, to… Nie wiem co. Ale nic z tego nie będzie. Bo ja i tak nie powiem. - Dlaczego? Nie rozumiem. - Wiem, że nie rozumiesz. Chcesz dorobić jakąś pieprzoną psychologiczną gadkę do tego, że się cholernie boję, co zrobi tata, jeśli znów komuś powiem? Niestety, nie mam nic pod ręką. Nie jestem taki mądry jak ty. Wiem tylko, że mnie przeraża. I wiem, co się stanie, jak komuś powiem! Zabiorą mnie do domu dziecka? Do rodziny zastępczej? Z tego co słyszałem, może tam być tak samo albo gorzej. On zacznie się wyżywać na mamie, a mnie nie będzie. A ona nie powie. I nie odejdzie. Mogła odejść, zanim się urodziłem, ale tego nie zrobiła, bo jest tchórzem, tak samo jak ja. Nie znasz go, Beck. Tak, jak jest teraz, jest lepiej. On się wyprze, a ludzie mu uwierzą. Nikt nie chce mieć na pieńku z Mike’em Dorseyem. Chcesz wiedzieć, czemu dzisiaj jestem cały we krwi? Bo mu oddałem. Dlatego. Uderzył mnie, a ja jego. Zwykle w ten sposób kończy się szybciej. Ale nigdy nie było aż tak. Chyba nie jest dzisiaj aż tak pijany jak zwykle, gdy mnie bije. Nie wiem zresztą. Narosła między nami cisza, gęsta, twarda i nie do zniesienia. - Przepraszam cię - szepnęła. Uderzyłem się pięścią w czoło. - Nie przepraszaj. To ja powinienem. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Że na ciebie krzyczałem. Zasługujesz na coś lepszego. Na kogoś lepszego niż ja. - Jedź. Spojrzałem na nią ze zdumieniem. - Co? - Zacznij jechać, proszę cię. Gdziekolwiek. Po prostu jedź. - Była wściekła, a ja nie rozumiałem dlaczego. Ruszyłem. Jechałem daleko i szybko. Tym razem radio było wyłączone, a my siedzieliśmy zatopieni każde w swoich myślach. Jej były dla mnie nieprzeniknione, a w moich kłębił się wir poczucia winy, wstydu, zagubienia i bólu. W którymś momencie wyjechałem na autostradę, a wieczór zmieniał się w noc. W końcu nie mogłem dłużej wytrzymać. - Czemu jesteś zła? - Bo jak możesz mówić, że zasługuję na kogoś lepszego? Co jest ze mną nie tak, że nie ufasz, że wiem, czego chcę? Odwróciłem się w jej stronę. - Co? Jak to…? - Spojrzałem na nią szybko, a potem z powrotem na szosę. - Nie odwracaj tego przeciwko sobie. Ja mam taki gówniany bagaż, po co ci on? Jesteś mądra, piękna, utalentowana, możesz mieć cokolwiek zechcesz. Ja jestem pionkiem w grze mojego taty. Powinnaś być z kimś, kto… Nie wiem. Kto nie ma tylu problemów co ja. Pokręciła głową, ale zrozumiałem, że to nie oznaczało zaprzeczenia, tylko niedowierzanie albo nieumiejętność wyrażenia swoich myśli. - No widzisz? O tym mówię. Jeśli chcę być z tobą, to to jest mój wybór. Ja postanowiłam, że będę twoją dziewczyną, mimo tego, że faktycznie masz kłopoty w domu, które trudno mi zrozumieć i z którymi nie mogę się pogodzić. - Mówiła tak, jakby czytała, monotonnie odtwarzała z pamięci, ale wiedziałem, że każde słowo jest ważne i że w ten sposób radzi sobie z silnymi emocjami, z kłopotami z mówieniem płynnie. - Jesteś taki, jaki jesteś właśnie z powodu tego, przez co przeszedłeś. Chcę ci pomóc. Chcę, żebyś mówił mi, co się dzieje, żebyś mi ufał. - Nie powiedziałbym ci nic o moim życiu, gdybym ci nie ufał. - Wiem. Ale musisz pozwolić sobie pomóc. - Więc przestań mnie naciskać, żebym komuś powiedział. Wiem, że to nie ma sensu. Powinienem odejść od niego, powstrzymać to, ale to tak nie działa. Mnie też się to nie podoba, ale… Nie wiem. Po prostu nie mogę, dobra? Pokiwała głową. - Nie mogę tego znieść. To wbrew wszystkim moim przekonaniom, że na to pozwalam. - Nie pozwalasz! Po prostu nie możesz zrobić nic, żeby to powstrzymać. - Powinno być coś, co można zrobić - szepnęła gwałtownie i z frustracją. - Ale nie ma. Tylko wzruszyła ramionami i znów zamilkliśmy. Potem zadzwonił jej telefon. Wyjęła go, spojrzała na wyświetlacz i zbladła. - To ojciec. - Nie możesz zignorować? Pokręciła głową. - Będzie tylko gorzej. - Odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i odebrała. - Halo? Nie. Jestem… Ach. Tak, ojcze. Przepraszam. Zaraz będę. - Rozłączyła się i ucisnęła grzbiet nosa. - Co jest? - Wie, że wyszłam z tobą. - Jak to? Co mu powiedziałaś? - Że wychodzę z Neli. Miałam do niej zadzwonić i uprzedzić na wszelki wypadek, ale kiedy cię zobaczyłam, zapomniałam. Jakoś się domyślił. Nie wiem. Cholera. - I co teraz będzie? - Wziąłem ją za rękę i splotłem nasze palce. Przemilczałem, gdy się wzdrygnęła, dotknąwszy moich obtartych kostek. - Nie wiem. Kłopoty. - Zapadła się w sobie, więc tylko trzymałem ją za rękę. Zjechałem z autostrady i zawróciłem. Odjechaliśmy dalej niż sądziłem i dopiero po pół godzinie wróciłem do miasta. Zatrzymałem się na parkingu McDonalda. Powiedziałem Becce, żeby zaczekała, a sam poszedłem się umyć. Pół rolki papierowych ręczników i moja twarz była czysta, a nos, choć wciąż przekrzywiony, już nie krwawił. Za to policzek był rozcięty mocno i brzydko. Wróciłem do auta, przejechałem na drugą stronę szosy i w aptece kupiłem plastry. Jeden nakleiłem na policzek. W plecaku miałem koszulkę na zmianę, więc zdjąłem tę zakrwawioną, widząc spojrzenie Bekki na moją pierś i brzuch. Dotarliśmy do wjazdu na jej osiedle, ale nie zatrzymałem się przed bramą jak zwykle. - Co robisz? - zdziwiła się. Wzruszyłem ramionami. - Skoro on i tak już wie, nie ma po co się ukrywać. Zatrzymałem się na podjeździe i wysiedliśmy. Nie zamierzałem zostawić jej na pastwę tych kłopotów, zwłaszcza, że to ja ją w to wpakowałem. Zerkała na mnie, kiedy podchodziliśmy do drzwi, tak jakby spodziewała się, że w ostatniej chwili dam nogę. Nie rozumiała, że jakkolwiek straszny był jej tata, nie mógł być bardziej przerażający niż mój. Zaczekałem aż otworzy drzwi, a potem wszedłem za nią. - Nie musisz tego robić - szepnęła, gdy przestępowałem próg. - Muszę. Jej ojciec okazał się potężnym mężczyzną z beczkowatą klatką piersiową, brzuszkiem i prawie całkiem siwymi zaczesanymi do tyłu włosami. Miał małe oczy, ciemne i stanowcze. - Kim ty jesteś i co robisz w moim domu? Zrobiłem krok naprzód i wyciągnąłem rękę. - Nazywam się Jason Dorsey. Jestem chłopakiem Bekki. Automatycznie potrząsnął moją ręką, ale odsunął się, kiedy wypowiedziałem drugie zdanie. - Wybij to sobie z głowy. Mojej córce nie wolno mieć chłopaka. Proszę wyjść. - Był przyzwyczajony do onieśmielania ludzi i nie podobało mu się, że na mnie to nie działa. - Odrywasz ją od nauki i namawiasz do wymykania się po nocy. Nie będzie się z tobą widywać. - Może gdyby dał jej pan choć trochę wolności, nie musiałaby się wymykać. Pomyślał pan kiedyś o tym? Z największą przyjemnością będę informował pana, gdzie jesteśmy i co robimy. Z całym szacunkiem, nie mam złego wpływu na pana córkę. Wymykała się tylko dlatego, że inaczej nie wypuściłby pan jej z domu. - Otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale nie pozwoliłem mu dojść do głosu. - Nie zamierzam uczyć pana jak wychowywać córkę, ale mogę powiedzieć tyle, że im bardziej będzie się pan starał kontrolować każdy jej ruch, tym bardziej będzie się buntowała. Proszę jej dać trochę wolności, a nie będzie musiała łamać zasad. Jego oczy zionęły ogniem, kiedy patrzył na mnie z furią. - Ja jestem jej ojcem. Ja tu decyduję. Ty jesteś nikim. Becca dotknęła mojej ręki. - Doceniam to, co robisz, ale proszę cię, odpuść. Pan de Rosa zbliżył się do mnie. - Proszę wyjść. Nie będziesz się już widywał z moją córką. Nigdy. Becca stanęła między nami i spojrzała na ojca. - Proszę, on ma rację. Nie robimy nic złego. Wciąż się uczę, wciąż mam dobre oceny. Daj nam szansę. Jej matka, która do tej pory siedziała w milczeniu przy stole, wstała, przeszła przez pokój i stanęła obok męża. Była bardzo podobna do Bekki. Ciemne loki otaczały niemal taką samą twarz, tylko starszą. Odezwała się cicho i w obcym języku, który z opóźnieniem zidentyfikowałem jako arabski. Becca rozumiała, o czym mowa, kiedy ojciec odpowiedział w tym samym języku, gwałtownie i wściekle kontrargumentując. W którymś momencie przeszedł na włoski, a mama Bekki odpowiedziała w tym samym języku. Wychwyciłem nawet kilka angielskich słów wtrącanych od czasu do czasu. Od słuchania zakręciło mi się w głowie. Po kilku minutach tej przepychanki pan de Rosa spojrzał na Beccę i na mnie. - Wciąż jestem temu przeciwny, ale twoja matka nakłoniła mnie, żebym dał wam szansę na udowodnienie, że jesteście odpowiedzialni. Obydwoje. - Spojrzał na mnie. - Nie lubię cię, Dorsey. Wyglądasz na łobuza i wciąż mam wrażenie, że masz na moją córkę zły wpływ. - No cóż - zacząłem i starannie dobrałem słowa -w każdym razie ona z całą pewnością ma dobry wpływ na mnie. Ale nie jestem łobuzem. Mam prawie same piątki i gram w pierwszym składzie w drużynie futbolowej. Nie piję i nie palę. - A co ci się stało w twarz? Przełknąłem ślinę i skupiłem się na uwierzeniu w kłamstwo, którym miałem zamiar go nakarmić. - Kontuzja w czasie gry. Blok się nie udał i dostałem w twarz z główki. Zmrużył oczy. - Na pewno się nie biłeś? Pokiwałem głową. - Na pewno. Trener bardzo tego pilnuje. Gdybym się wdał w bójkę, połowę sezonu przesiedziałbym na ławce. - To była prawda, tylko że nijak się miała akurat do tej sytuacji. - Za kłopoty z nauczycielami idzie się na ławkę. Jeśli średnia ocen spadnie poniżej określonego poziomu - też. Liczę, że w college’u dostanę stypendia naukowe i sportowe. Jej ojciec pokiwał głową, chyba z satysfakcją. - Dam ci jedną szansę. Jeśli moja córka spóźni się chociaż raz, jeśli nie stawi się w wyznaczonym czasie albo jeśli nie będzie jej tam, gdzie powiedziała, że będzie, wtedy koniec. Czy zrozumiał mnie pan, panie Dorsey? Pokiwałem głową i starałem się stłumić poczucie triumfu. - Tak, proszę pana. Zawahał się, a potem znów uścisnął mi dłoń. - Na jakiej pozycji grasz? - Skrzydłowego. Pobiłem nasz lokalny rekord na najwięcej przyjęć w jednym meczu, a także na najwięcej jardów w sezonie. Wydawało się, że trochę mu zaimponowałem. Miło było wiedzieć, że dla kogoś te rekordy mają jakieś znaczenie. - O której Becca musi być w domu? - spytałem. - O dziesiątej… - Pani de Rosa przerwała mu jednym krótkim słowem, a on stłumił poirytowane westchnienie. - Dobrze, o jedenastej w dni powszednie. W weekendy o północy. Ale jeśli jej oceny się pogorszą… - Nie pogorszą się, ojcze, obiecuję. - Becca lekko zakołysała się na palcach, a szczęście aż z niej emanowało, ale zdołała się opanować. - Czy w takim razie możemy wyjść? - Dokąd? - Na przejażdżkę. Może zatrzymamy się w barze i wypijemy koktajl mleczny? - zasugerowałem. - Masz jakieś punkty karne za jazdę? - spytał. Pokręciłem głową. - Nie. Nie mam punktów, nie miałem żadnych stłuczek. Mam własną ciężarówkę. - W sumie nie wiedziałem, czy to ma jakieś znaczenie, ale chciałem mu trochę zaimponować. Może to głupie, ale nie zasługiwałem na uznanie mojego ojca, więc starałem się zadowolić wszystkich dookoła. Skinął głową, a potem machnął ręką na znak, że możemy iść. - W porządku. Idźcie. Jest dziewiąta, więc macie dwie godziny. Wziąłem Beccę za rękę i poszliśmy do ciężarówki tak spokojnie, jak się dało. Wycofałem się ostrożnie, cały czas czując na sobie spojrzenie ojca Bekki. Dopiero na głównej drodze pozwoliła sobie na pełen emocji pisk, po którym zacząłem się śmiać. Rozpięła pas i przysunęła się, przywarła do mojej ręki i schowała twarz w mojej szyi, a potem roześmiała się z ekscytacją. - Jak to zrobiłeś? - Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby miała tak szczęśliwe oczy. Wzruszyłem ramionami. - Nie wiem. Nie sądziłem, że się uda, ale wyszło na to, że warto było spróbować i stanąć z nim twarzą w twarz. Większość mężczyzn docenia bezpośrednią konfrontację. Pocałowała mnie w szczękę, a ja nagle nie mogłem się skupić na prowadzeniu. Potem pocałowała policzek i przesuwała się aż do kącika moich ust, a ja zaciskałem dłonie na kierownicy i udawałem, że wcale nie płonę. A ona się nie zatrzymywała. Pocałowała mnie w brodę, jeszcze raz w linię szczęki, a potem w szyję. Jasna cholera. Serce mi waliło, a ja się modliłem, żeby nie spojrzała w dół i nie zauważyła, jakie wrażenie robiły na mnie jej usta.W końcu się odsunąłem. - Beck, nie mogę prowadzić, kiedy to robisz. - Więc się zatrzymaj i mnie pocałuj. Boże, to mi zupełnie nie pomogło, ale nie miałem wyjścia, musiałem posłuchać. Znalazłem pusty parking przy jakimś parku. Huśtawki wisiały bez ruchu, skąpane w żółtobiałym świetle latarni. Była też zardzewiała i przekrzywiona na jedną stronę karuzela, drabinki, rzucające długie cienie i siatka z łańcuchów, a w oddali boiska do baseballu i piłki nożnej. Jeszcze nie zdążyłem do końca zaparkować, kiedy ona już odpięła mój pas i zatopiła mnie w gorącym, wilgotnym pocałunku. Objąłem ją i przyciągnąłem bliżej, a kiedy poczułem na sobie jej cudowne piersi, serce zaczęło mi wariacko łomotać. Wsunęła mi kolano między uda, kiedy unosiła się, żeby pocałunek był głębszy. Czułem, jak zapiera mi dech, kiedy dotknęła mojej głowy, muskając palcami linię włosów na szyi i przysuwając mnie bliżej siebie, tak jakbym się wyrywał. Położyłem dłonie na jej biodrach i nie mogłem uwierzyć, że pozwala mi się dotykać w ten sposób. A ona jeszcze poruszyła biodrami, jakby prosiła o więcej, więc zaryzykowałem i przesunąłem dłonie na jej pupę. Boże, musiała czuć, co to ze mną robi. Nie wiedziałem, dokąd to prowadzi, ale podobało mi się. Przerażało też, bo czułem, że przejmuje nade mną kontrolę. Zawładnęła mną. Hormony szalały, ale nie tylko one. Wiedziałem, co będzie dalej, ale nie chciałem o tym myśleć. Wiedziałem tylko, że nie dałbym rady przestać jej całować i dotykać. Wsunęła palce pod moją koszulkę i dotknęła nagiego brzucha. Boże. Jezu Chryste. Pozwoliłem swojej ręce wsunąć się pod jej bluzkę i dotknąć nagiej skóry na plecach. Była miękka i ciepła. Podjechałem aż do zapięcia stanika. Dotykałem ramion, kradłem te dotknięcia. Chociaż ona mi je oddawała, tak? Więc nie były kradzione. Podwinęła mi koszulkę aż do wysokości przepony i położyła mi dłonie na piersi, a sama usiadła mi na kolanach, tyłem do przedniej szyby. Powoli, bardzo powoli uniosłem jej bluzkę i odsłoniłem kawałek ciemnej skóry. Ona poznawała moją klatkę piersiową, przesuwała palcami po mięśniach brzucha, patrzyła mi w oczy, a potem na moje ciało. A wyraz jej oczu odpowiadał temu, co sam czułem. Potem spod jej bluzki wyjrzał skrawek czegoś różowego i powietrze utknęło mi w płucach, ale nie powstrzymała mnie, więc dalej podnosiłem jej bluzkę. Skóra i zjawiskowe piersi, ledwie mieszczące się w różowym staniku. Cholera. Miałem taką erekcję, że gotów byłem wybuchnąć od samego myślenia. Musiałem się jakoś przeorganizować w spodniach, ale się nie odważyłem. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym żądzy, strachu i niepokoju. - Boże… Cholera. - Z trudem wykrztuszałem te słowa. - Jesteś taka podniecająca. Taka seksowna. - Ty też. - Przesunęła palcem po moich wargach i popatrzyła mi w oczy z odległości kilku centymetrów. Przycisnąłem dłonie do jej żeber, tuż pod stanikiem. To miało być pytanie, milcząca prośba. Z trudem wypuściła powietrze, ale pokiwała głową. Kilka przerażonych, ale i podekscytowanych ruchów brodą. Przesunąłem dłonie w górę i poczułem w nich ciężar jej piersi. Miękka bawełna stanika ocierała się o wnętrza moich dłoni, ale potem nagle poczułem twarde punkciki pośrodku każdej piersi, napierające na moją skórę. Wiedziałem, co oznaczają i byłem zachwycony, że to się dzieje, że pozwala mi to robić. Boże. Cholera. Była idealna. Wyżej, trochę wyżej i dotykałem teraz skóry na szczytach piersi. Nie mogłem oddychać, ale nie musiałem, bo ona mnie całowała i oddawała mi własny oddech, dotykając mojej klatki, boków i zatrzymując się tuż nad paskiem spodni. I nagle zniknęła. Odsunęła się na drugi koniec ciężarówki i oparła się o drzwi. - Boże, musimy z-z-z-zwolnić. To idzie z-z-z-a szybko. - Obciągnęła koszulkę, żeby się zakryć i oddychała z trudem. Potarłem czoło ręką. Nie zdołałem powstrzymać syknięcia, kiedy kciukiem uderzyłem się w nos. - Przepraszam. Poniosło mnie. Wybacz. Znów się przysunęła. - Nie. Nas poniosło. Przecież ja też tu byłam. Pozwalałam ci się dotykać, chciałam. Chciałam dotykać ciebie. Ty-ty-tylko że… - Wciągnęła głęboko powietrze, żeby się uspokoić. - Musimy zwolnić. Mamy dopiero szesnaście lat. Byliśmy na trzech randkach. - Wiem, wiem, masz rację. - Czułem się odpowiedzialny, chociaż przecież przyznała, że dała się ponieść w takim samym stopniu jak ja. - Powinienem był nad tym panować. Roześmiała się. - Przecież jesteś kolesiem? Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - I to mnie zwalnia z obowiązku samokontroli? Znów się zaśmiała. - Nie, nie! Ale chyba faceci rzadko mają ochotę spowalniać sprawy. Przynajmniej tak słyszałam. - Nagle spoważniała. - Czy ty… Byłeś z kimś wcześniej? Nie byłem do końca pewien, co ma na myśli. - Nigdy się z nikim nie spotykałem. Pokręciła głową. - Nie, nie o to chchchchodzi. - Nie zająknęła się na ostatnim słowie, raczej przedłużyła pierwszą głoskę, żeby zyskać na czasie. - Chodzi mi o to, czy byłeś z kimś. Wpatrywałem się w nią. - Nie. Kiedy pocałowałem cię na szkolnym parkingu, to był mój pierwszy pocałunek. Z jakiegoś powodu wyraźnie jej ulżyło. - Mój też. - I nie, nigdy z nikim innym nic takiego nie robiłem. Wszystko, co robimy, to dla mnie pierwszy raz. - Dla mnie też. - Zerknęła, opuszczając głowę. -Złościsz się, że spytałam? - Nie, po prostu się zdziwiłem. Myślałam, że wiesz, że nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny. Wzruszyła ramionami. - Po prostu… całujesz tak, jakbyś wiedział, co robisz, więc zaczęłam się zastanawiać. Przeszył mnie dreszcz. - Więc podoba ci się, jak całuję? Spojrzała z niedowierzaniem. - Nooo! Uwielbiam jak mnie całujesz! Doprowadzasz mnie do szaleństwa! Nigdy nie mogę przestać. - Ja też tak mam - powiedziałem. - Lepiej jedźmy na te szejki zanim znów cię pocałuję i damy się ponieść. Uśmiechnęła się nieśmiało, radośnie i trochę jakby z frustracją. Doskonale wiedziałem, jak się czuje. Byliśmy dla siebie ziemią nieznaną. Nie wiedzieliśmy, co robimy, ale podobało nam się to. Wiedzieliśmy, jak to się skończy, jeśli się nie zatrzymamy, to była gruba, przerażająca linia na piasku, o przekroczeniu której śniłem i marzyłem, ale w życiu bym się nie spodziewał, że tak szybko trzeba będzie się nią martwić. Martwić? To niewłaściwe słowo. Wiedziałem, że tego chcę, jasne, że chciałem, ale i tak się bałem. Jechałem do Big Boya zatopiony w myślach. Zwykle czułem się znacznie starszy, niż by wskazywało moje szesnaście lat i wiedziałem, że Becca czuje się tak samo. Ale w tej chwili, kiedy zastanawiałem się, jak pokierować fizyczną stroną mojego związku, poczułem się bardzo młody i niedojrzały. Odwiozłem ją do domu za pięć jedenasta. BECCA Linie na piasku Grudzień Od października ojciec trochę mi odpuścił. Ben się ogarnął, chodzi do szkoły pomaturalnej i chyba nie pakuje się tak często w kłopoty. Nie bierze leków, jak powinien, ale wygląda na to, że lepiej panuje nad wahaniami nastroju, dzięki czemu atmosfera w domu jest mniej napięta. Jason zaczął przychodzić po treningu i uczymy się u mnie w pokoju, czasem przy muzyce. Obydwoje musieliśmy sprostać oczekiwaniom w tym względzie, ale dopóki mam otwarte drzwi, ojcu nie przeszkadza obecność Jasona. A jemu ulżyło, że nie musi od razu po szkole wracać do domu. Nigdy już nie rozmawialiśmy o jego ojcu, a jeśli dalej jest bity, nie okazuje tego. Czasem się krzywi, kiedy go przytulam, ale nie pozwoliłby mi obejrzeć śladów, poza tym i tak zawsze mówi, że to po grze. Ta wymówka trochę się zdezaktualizowała po zakończeniu sezonu futbolowego, ale odczytałam jego milczącą prośbę o nietykanie tego tematu, więc odpuściłam. Kiedy już odrobimy lekcje, moi rodzice wołają nas na dół na kolację. Mama chyba dostrzegła coś w Jasonie, tę jego potrzebę opieki i zawsze dba, żeby zjadł z nami. Nigdy o tym ze mną nie rozmawiała, ale widzę to. Jason jest zawsze wdzięczny, uprzejmy i nie traktuje tych kolacji jako czegoś, co mu się należy. Upiera się, że posprząta ze stołu, a potem myje ze mną naczynia. Z jakiegoś powodu to cholernie zaimponowało mojemu ojcu. Potem, po lekcjach i po kolacji, wsiadamy do ciężarówki Jasona i gdzieś jedziemy. Czasem tylko po to, żeby się przejechać, innym razem jedziemy na wzgórze i całujemy się aż dojdziemy do linii na piasku, która nakazuje nam się zatrzymać. Dla mnie to ten moment, kiedy moje dłonie zaczynają wędrować i kiedy pragnę jego rąk na mojej skórze, bliżej i bliżej. Kiedy zaczynam odczuwać to pragnienie, odsuwam się, a Jason to respektuje. Czasem on musi nas stopować, ale zwykle ja. W sobotę popołudniu poszłyśmy z Neli kupić sukienki na Bal Zimowy. Jason i Kyle też byli na zakupach, więc umówiliśmy się, że po wszystkim spotkamy się na podwójnej randce. Zajęłyśmy jedną przymierzalnię i mierzyłyśmy sukienkę za sukienką, zwykle nie kłopocząc się nawet zapinaniem zamka na plecach. To Neli jako pierwsza zaczęła mówić o naszych chłopakach. Na szczęście, bo ja cały czas zastanawiałam się, jak zadać pytanie. - Spotykacie się z Jasonem już ile? Trzy miesiące? Pokiwałam głową. - Tak. Od września. Od października oficjalnie. Uśmiechnęła się nieśmiało, a blond włosy opadły jej na twarz, kiedy się schyliła, żeby włożyć obcisłą sukienkę w kolorze mchu. - Jak daleko zaszliście? - W czym? - udawałam, że nie wiem, o co jej chodzi. Plasnęła mnie w ramię. - Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Widziałam, jak po szkole się całowaliście w jego ciężarówce, więc wykrztuś. Jak daleko? - Podać ci w bazach? Parsknęła, co robiła rzadko. - Omójboże, to jakiś idiotyczny zwyczaj, po prostu powiedz! Wzruszyłam ramionami. - Całujemy się. Tylko tyle. J-j-jeszcze… - przerwałam, żeby wbić się w niebieską sukienkę bez ramiączek. Mój dyskomfort wynikał nie tylko z tematu rozmowy, ale i z tego, że sukienka była bardzo ciasna. - D-d-d-do-tykaliśmy się trochę. Przez ubranie. Ale na tym etapie zawsze się zatrzymujemy. - Na razie. - Neli podciągnęła moją sukienkę w górę, a potem ją zapięła. Ja upychałam piersi w miseczkach. -Dotykał już twoich cycków? Bez niczego? Zarumieniłam się i pokręciłam głową, a potem zaczęłam się obracać, żeby zobaczyć, jak leży sukienka. Była megaciasna, krótka i tak wypychała moje i tak już duże piersi, że przy głębszym oddechu po prostu by z niej wyskoczyły. - N-n-nie. Neli zachichotała, a potem zakryła dłonią usta i przysunęła się do mnie. - Ciekawa jestem, jakie to uczucie. Lekko stuknęłam ją w głowę i zaczęłyśmy się śmiać, a ja wyobrażałam sobie, jak by to było. - N-n-nie wiem. Ale podejrzewam, że cudownie. Dotykał mnie przez stanik i wydawało mi się, że cała płonę, więc nawet nie chcę myśleć, co by było bez stanika. Neli była tak samo czerwona jak ja. - Rzucam ci wyzwanie: pozwól mu na to. - Patrzyła na mnie poważnie, ale tłumiła śmiech. Pokręciłam głową. - O nie, nie bawię się w wyzwania. I tak wystarczająco trudno się powstrzymać. Kiedy to powiedziałam, jej oczy spoważniały. - Nam też. Musimy wciąż się upominać, żeby przestać na czas, bo inaczej w ogóle się nie powstrzymamy. -Spojrzała mi w oczy. - Myślisz, że pójdziecie na całość? Wzruszyłam ramionami. - Nie powiem, że o tym nie m-m-myślałam. Chciałabym, ale boję się. Neli pokiwała głową i zmieniłyśmy temat na sukienki. Po odwiedzeniu sześciu sklepów obydwie znalazłyśmy sukienki idealne. Moja była w kolorze bordowym, bez rękawów, z miękkiego jedwabiu, na ramiączkach, ale z głębokim wycięciem, od pępka aż do szyi. Podszyta było przejrzystym materiałem, więc nie byłam całkiem naga. Kończyła mi się tuż nad kolanem. Do tego czarne szpilki pasujące do okrycia wierzchniego. Była seksowna i wyzywająca, ale nie wulgarna, więc ojciec nie zeświruje. Wiedziałam, że Jason będzie zachwycony, a to najważniejsze. Sukienka Neli była bardzo podobna do mojej, tylko ciemnoniebieska, bo ten odcień doskonale pasował do jej jasnej skóry. Poza tym trochę bardziej wyzywająca, bo rozcięcie nie było zabezpieczone przejrzystym materiałem, a kończyła się dobrych pięć centymetrów nad kolanem. Nie wyobrażałam sobie, żeby ojciec mnie w czymś takim wypuścił z domu, więc nawet jej nie mierzyłam. Na Bal Zimowy w styczniu przyjechaliśmy we czworo, bo Neli pożyczyła SUV-a swojego taty. Jason wyglądał oszałamiająco w czarnym garniturze, który niesamowicie podkreślał jego umięśnioną sylwetkę. Do garnituru dobrał cienki, bordowy krawat, w kolorze pasującym do mojej sukienki. Miał świeżo ostrzyżone i wystylizowane włosy oraz gładko ogoloną szczękę. Po potańcówce pojechaliśmy we czwórkę, a z nami jeszcze kilkanaścioro przyjaciół, do restauracji Ram’s Horn, kilka kilometrów od miejsca, gdzie odbywały się tańce. Nie mogłam oderwać wzroku od Jasona, nawet kiedy rozmawialiśmy ze znajomymi, bo nasza szkoła zajęła prawie całą sekcję dla niepalących. Co jakiś czas czułam na sobie jego wzrok i patrzyłam mu w oczy, jak zwykle zdumiona ich jaskrawym, zielonym kolorem. Z okazji balu dostałam dyspensę i dodatkowe dwie godziny do powrotu do domu, ale już koło północy wszyscy rozeszli się w parach. Jason zostawił ciężarówkę pod moim domem, więc Neli nas tam podwiozła. Wśliznęliśmy się na lodowate siedzenia i trzęśliśmy się z zimna, szczekając zębami, dopóki kabina się nie rozgrzała. - Dokąd jedziemy, moja bogini seksu? - spytał Jason, odjeżdżając spod mojego domu. Wzruszyłam ramionami. - Może na wzgórze? - W naszym języku zaczęło to oznaczać „Chodźmy się całować”. Wyszczerzył radośnie zęby, a we mnie zagotowała się krew zanim w ogóle dotarliśmy na miejsce. Dojechał w rekordowym czasie, mimo śniegu. Wyłączył światła, ale silnik zostawił zapalony. Ściszył radio, rozpiął pas i czekał na mnie. Z jakiegoś powodu byłam zdenerwowana. Zrzuciłam z ramion płaszcz i czułam się naga, kiedy na mnie patrzył. Potem ja też odpięłam pas i przesuwałam się w jego stronę aż zetknęliśmy się udami. Moja sukienka trochę się zadarła i sięgała teraz do połowy uda. Widziałam, że Jason na nie patrzy, a potem dotknął palcem mojego kolana. Do tej pory nasze macanki dotyczyły górnej połowy ciała, ale teraz, kiedy sukienka tyle odsłaniała, zniknęły hamulce. W sklepie ani nawet w tańcu nie wydawała się tak skąpa, ale teraz, w towarzystwie Jasona i ze świadomością, jak trudno nam wyhamować, czułam się prawie naga. - Trzęsiesz się - szepnął Jason. - Zimno ci? Pokręciłam głową. - Nie. Tylko… denerwuję się. - Dlaczego? Wzruszyłam ramionami, bo nie byłam pewna, jak to ująć. Przez dłuższy czas milczałam, planując wypowiedź, a Jason cierpliwie czekał. Trzymał jedną rękę na moim kolanie i zataczał palcem koła w tym miejscu, w którym stawało się jakby bardziej udem. - Denerwuję się nami - powiedziałam w końcu. -Denerwuję się tym, jak trudno nam powstrzymać od pójścia dalej. - Możemy wracać. - Nie, nie chcę jechać. Przecież to ja chciałam tu być. Chodzi mi tylko o to, dokąd to wszystkie zmierza. Jason pokiwał głową. - Możemy się zatrzymać, kiedy tylko zechcesz. - Ale co, jeśli… czasem nie chcę się zatrzymywać? Ale innym razem martwię się, co będzie, jeśli się nie zatrzymamy. - Rozumiem. Ja prawdę mówiąc, nigdy nie mam ochoty się zatrzymywać, ale nie chcę wywierać presji. W końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy. - Czy ciebie w ogóle stresuje pójście na całość? - Chcę, żeby było dobrze. Idealnie. - Wziął mnie za rękę, ale drugą wciąż trzymał na moim udzie. - Trochę się denerwuję, tak. Ale nie musimy teraz o tym rozmawiać, prawda? - A może powinniśmy? Nie możemy bez końca… ignorować tej kwestii. - Podtrzymałam jego spojrzenie i wypowiedziałam słowa, które zaplanowałam w głowie. - Nie chcę, żeby to się stało przypadkiem. Chcę to zaplanować. Pokiwał głową. - Ja też. Jesteś na to gotowa? - A ty? - Ja spytałem pierwszy! - wyszczerzył zęby. Wzruszyłam ramionami. - Tak. Ale nie. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Uwielbiam cię całować, dotykać cię i pozwalać ci się dotykać. Chcę więcej. Ale… pójście na całość to będzie wielka sprawa, prawda? Pokiwał głową. - Tak, tak myślę. Ja się czuję mniej więcej tak samo - uśmiechnął się nieśmiało, ale figlarnie. - Może powinniśmy trochę przekroczyć granicę i zobaczyć, jak nam z tym będzie? Parsknęłam, ale potem się roześmiałam. - Od razu wiadomo, że to facet zaproponował! - No cóż, jestem facetem. - Spojrzał na swoją dłoń, która przesunęła się o dwa centymetry w górę mojego uda. - Ale co, źle kombinuję? Cholera, dobrze mnie znał. Dokładnie tego chciałam, oswojenia się z tą myślą. Przyzwyczajenia się do niej w jakiś sposób. A jednak jakaś część mnie biła na alarm i wołała, że to wcale nie jest dobry pomysł. Zignorowałam ten głos i zaczekałam aż Jason mnie pocałuje. I pocałował, Boże, ale jak! Jego język mnie zaatakował i byłam tym zachwycona. Przysunęłam go bliżej, a on się poddał i przycisnął mnie do siebie. Było cudownie, ale dla mnie to wciąż za daleko. Zwykle kończyło się tak, że siadałam mu na kolanach na jego siedzeniu, ale nie tym razem. Opadałam do tyłu aż położyłam się na siedzeniu, a mocne ciało Jasona znalazło się nade mną. Boże, wciąż chciałam więcej. Dotykał mnie ustami, rękami… Boże, te ręce. Kusiły mnie i oszałamiały. Jedna była na moich udach, dotykała, błądziła, głaskała, ślizgała się w górę i w dół, ale nigdy nie wkradła się pod sukienkę. Drugą trzymał na mojej twarzy, przesuwał nią po policzku, szyi i boku aż na pierś. Odpuściłam sobie, na początku tylko trochę, zdjęłam mu marynarkę, potem rozluźniłam krawat, a potem wzięłam się do koszulki. Tak, rozpięłam mu koszulę. Czułam się taka dorosła i doświadczona. Było jak na filmach, które oglądałyśmy z Neli. To rozpięcie koszuli mnie uwolniło. Niesamowicie podniecające! Całowaliśmy się, ale on zaczął szybciej łapać powietrze, kiedy obnażyłam jego pierś i dotykałam znajomych już mięśni brzucha i klatki piersiowej. Więcej. Chciałam go więcej. Lekko rozsunęłam uda i przesunęłam się trochę w stronę jego siedzenia, żeby sukienka podjechała mi do góry. To była tchórzliwa manipulacja, żeby po prostu nie poprosić o dotyk. Oderwał się od moich ust i spojrzał na mnie. - Jesteś taka piękna. - Wciągnął powietrze i oblizał wargi. - Kocham cię. Głośno westchnęłam. Nie spodziewałam się tego. Z trudem przełknęłam ślinę i powtarzałam słowa w głowie, żeby je wypowiedzieć gładko. - J-j-ja ć-ć-ć-ć-ciebie też. - Byłam tak przerażona efektem, że zamknęłam oczy. Nawet planowanie w głowie nie pomogło. Nigdy w życiu się tak nie wstydziłam. Ten jeden raz, kiedy zależało mi, żeby się nie zająknąć! Całkowicie zepsułam tę chwilę. Poczułam, że coś gorącego płynie mi po policzku. - Hej, czemu płaczesz? - spytał Jason łagodnie i lekko się podniósł. Poczułam, że unosi rękę i nagle zgasło radio. Otworzyłam oczy, ale przez łzy widziałam go niewyraźnie. - Chciałam powiedzieć ci to tak, żeby tego nie schrzanić. Ale się nie udało. - Oddychałam głęboko, żeby opanować łzy, ale nie chciały współpracować. -P-p-pprzepraszam. Poczułam na policzku jego usta. Scałował mi łzy, dosłownie, a serce skurczyło mi się z emocji, jakie we mnie budził. Z miłości. - Spójrz na mnie. - Pocałował mnie w policzek, w nos, w usta. - No popatrz. Zmusiłam się do otwarcia oczu i otarłam je ręką, wiedząc, że rozmazuję makijaż, ale nie obchodziło mnie to. - To mi nie przeszkadza. Nie mam z tym problemu. - Patrzył poważnie i ze współczuciem. I tak… tak czule. - Słyszysz? Mówię poważnie. Nie musisz mnie nigdy za coś takiego przepraszać. Czasem się jąkasz. I co z tego?! Znam cię od dziecka i nigdy mi to nie przeszkadzało. Pamiętasz, jak kiedyś walnąłem Dannyego za to, że się z ciebie nabijał? I zrobię tak samo z każdym, kto będzie ci dokuczał. Oddychałam ciężko, próbowałam się opamiętać, ale bez sukcesu. - Bo ja chciałam… - Głęboki wdech i spróbowałam od nowa. - Wiem, że to była wielka chwila, kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz. I chciałam móc ci odpowiedzieć, nie psując tego tym idiotycznym, żenującym j-j-j-jąkaniem. Jason wsunął mi palce we włosy obok ucha i pocałował mnie, lekko i słodko. - To nie jest żenujące. Nie dla mnie. Niczego nie zepsułaś. - Musnął palcem mój policzek. - Czy te słowa miały mniejsze znaczenie, bo trochę się zająknęłaś? Natychmiast zaprzeczyłam. - Nie! Mówiłam z przekonaniem! - Zawahałam się i w myślach przećwiczyłam wypowiedź: - Kocham cię. Uśmiechnął się do mnie, a potem scałował ze mnie wszystkie troski. Jego dłoń wróciła na moje udo, a ja podniosłam nogę, zachęcając go w ten sposób. Pozwolił więc sobie na więcej, dojechał do połowy i zatrzymał się przy rąbku sukienki. Jedną ręką odsunęłam jego twarz od swojej, żeby musiał na mnie spojrzeć, a kiedy to zrobił, położyłam dłoń na jego dłoni i pokierowałam wyżej. Szeroko otworzył oczy i oblizał usta. Potem dotknęłam jego ramion, karku i obserwowałam go, kiedy ośmielał się wędrować dalej. Był już prawie na biodrze, kilka centymetrów od mojego najintymniejszego miejsca. Całe moje ciało mruczało i wibrowało z podniecenia i niecierpliwości. Mogłam bez słów powiedzieć mu, co do niego czuję, używając dłoni, ust, nóg i bioder. - W-więcej. - Nie speszyło mnie to zająknięcie. -Proszę. Szarpałam za rękawy jego koszuli aż górna połowa jego ciała była naga i pozwoliłam moim dłoniom wędrować po jego skórze. Prawie nie oddychałam, kiedy dotykał moich ud i nagich bioder. Musnął moje usta, wycofał się, a potem znów zatopił się w pocałunku. Nie wiedziałam, jak daleko zabrniemy, ale wiedziałam, że nie chcę przestać. Bałam się, jasne, czułam strach przeplatający się z pragnieniem. Nie mogliśmy się cofnąć za raz przekroczone granice. Teraz, kiedy poznałam już dotyk nagiej skóry, wiedziałam, że nie będę umiała z tego zrezygnować. Od tej pory całowanie będzie zmierzało do tego miejsca. To było jak balansowanie nad przepaścią. Kiedy raz stracisz równowagę i zaczniesz się chwiać, nie powstrzymasz upadku. Wiedziałam to, a jednak zsunęłam ramiączka. Jason patrzył na to szeroko otwartymi oczami. Jeszcze jeden ruch i obnażę przed nim piersi. Przełknął ślinę, a ja patrzyłam na jego podskakujące jabłko Adama. Musnęłam ostrą linię jego szczęki, a drugą ręką się przed nim obnażyłam. O Boże, od razu miałam ochotę się zakryć. Skóra mi się napięła, serce roztłukło się jak szalone, a ja mrugałam szybko, zawstydzona i zdenerwowana. Jemu falowały nozdrza, oczy miał jak spodki, a palcami wbił się w kości mojej miednicy. A ja mogłam tylko leżeć i czekać na jego reakcję, na to, co powie, co zrobi. - Boże… - Mówił niskim, chrapliwym głosem. - Jak ja mam oddychać, kiedy jesteś taka piękna? - Twierdził, że nie umie się posługiwać słowami, ale kiedy chciał, potrafił mówić jak poeta. Tak mi ulżyło, że prawie się popłakałam. Chciałam być dla niego piękna, chciałam mu się podobać i żeby kochał moje ciało, nawet jeśli ja nie zawsze je kochałam. Zdjął rękę z mojego biodra i przeniósł ją na brzuch, na żebra i zahamował przed sukienką zwiniętą pod piersiami. Spojrzał na mnie, a potem popatrzył mi w oczy i szukał oznak wahania czy chęci wycofania się. Wygięłam plecy w łuk i sięgnęłam do jego karku, żeby pociągnąć go do moich ust. Musiałam go pocałować. Jego pocałunki przeganiały strach, moje obawy, że to za dużo, za wcześnie. Przesunął dłoń pod pierś, a ja zatrzymałam się w pół wydechu. A później… Boże, Boże, Boże. Musnął palcem brodawkę, a ja poczułam jak się napręża, wzbiera, twardnieje i mogłabym przysiąc, że czuję każdą molekułę powietrza i każdą komórkę jego skóry, kiedy nad nią przelatywały. Objął pierś dłonią, a moje ciało przylgnęło do niej. Muskał i uciskał brodawkę. Jęknęłam, przeszył mnie prąd i wessałam jego język do ust. Chciałam go dotykać, przesunąć granicę jeszcze dalej. Nigdy jeszcze nie byłam tak śmiała, tak zachłanna. Przesunęłam dłonie na jego plecy, wciąż wyginając kręgosłup tak, żeby wtulić się w jego dłoń, kiedy z narastającą odwagą poznawał moje piersi, i zbadałam pasek w spodniach od garnituru, stanowiący granicę. Spodnie miał spięte paskiem, cienkim lśniącym kawałkiem skóry, ale luźno zapiętym. Bez trudu wśliznęłam się pod niego i pod miękką bawełnianą bieliznę, a potem chwyciłam dłonią chłodne, twarde półkule jego pośladków. Usłyszałam jego ostry oddech, bo akurat całował mnie w szczękę, a potem zaczął płytko dyszeć, kiedy przesunęłam się nad przedziałkiem i przeniosłam się na drugi pośladek. Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy dotykałam go tak odważnie. Usta wyginały mi się w łuk na jego szczęce i lekko pocałowałam go w szyję. - Co? - wymruczał w mój obojczyk. - Masz fajny tyłek - zachichotałam, mówiąc to. Poczułam, że się uśmiecha. - To dobrze, bo ty też. - Jeszcze go nawet nie dotknąłeś - przypomniałam mu. Poważnie pokiwał głową. - Racja. Ale jak niby mam to zrobić, kiedy na nim leżysz? Wzruszyłam ramionami z udawaną nonszalancją. - Na pewno mógłbyś coś wymyślić. - Głos mi się załamał, kiedy jego usta zaczęły wędrówkę w dół mojego dekoltu; gorące, wilgotne i coraz bardziej zbliżające się do wzgórka lewej piersi. Odbierały mi myśli i oddech. - Boże… rób to dalej. Przysuwał się coraz bliżej i bliżej brodawki, a im bliżej był, tym ja głębiej wciągałam powietrze. Wreszcie jego wargi zawisły tuż nad wyprężonym koniuszkiem, a ja przestałam oddychać. Czekałam, on zwlekał, więc głaskałam tył jego głowy, subtelnie sugerując mu, żeby robił to dalej. Wreszcie zamknął usta wokół mojej brodawki, a ja wypuściłam z płuc powietrze w postaci długiego jęku. Czułam gdzieś w głębi szarpanie, nisko w brzuchu; ciasnotę, gorąco, naglącą tęsknotę, jednocześnie fizyczną i emocjonalną. Oderwałam dłonie od tyłu jego głowy i przesunęłam palcami po kręgosłupie, ale potem znów chwyciłam go za głowę, bo przenosił się do mojej prawej piersi. Świadomość naszych ciał rozkwitała we mnie, a jego rękę, wyprężoną przy mojej twarzy, bo na niej opierał cały ciężar, podczas gdy drugą krążył po zewnętrznej stronie mojego uda i po biodrze, odbierałam jak stalową sztabę. A potem poczułam to. Długie i twarde, na moim udzie. Wiedziałam, co to. Oglądałyśmy z Neli i Till Czystą krew. Wiedziałam jak to wszystko działa i do czego służy. Ale wiedza nie przygotowała mnie na doznanie tego na mojej nodze. Czy powinnam go tam dotknąć? Czy mogłabym? Czy bym się ośmieliła? Wiedziałam, co się zdarzy, kiedy będzie się dotykać chłopaka we właściwy sposób. Lekko go odepchnęłam, a on się podniósł i ukląkł nade mną, z jedną nogą na podłodze kabiny, a drugą między moimi udami. Sukienkę miałam zrolowaną między piersiami a biodrami, a moje czerwone majtki biodrówki były całkiem odsłonięte. Czułam tam krępującą wilgoć i wiedziałam, że widać ją poprzez bawełnę. Zastanawiałam się, lekko zdruzgotana tą myślą, czy zauważył i co o tym myślał. I wtedy zobaczyłam przód jego spodni. Duże wybrzuszenie na wysokości rozporka. Jason się zaczerwienił, kiedy na niego spojrzałam i pomyślałam, że pewnie on się czuje tak samo jak ja. Łatwo było mówić sobie, że to przecież normalne i naturalne, ale pozbycie się wstydu, kiedy patrzyła na to druga osoba, nie było już takie proste. Poczułam się bezbronna, leżąc prawie nago na czyichś oczach. Nagle przytłoczyło mnie to, co robiliśmy. Powinniśmy przestać? A jednak jakaś część mnie zasmakowała już w tym rozkosznym, oszałamiającym szale i nie chciała się wycofać. Ta część lubiła ciało Jasona, lubiła widok jego nagiej skóry, lubiła dotykać jego ciała i obserwować jego reakcje. Ta część nie chciała przestać. Chciałam rozpiąć mu pasek, tak jak widziałam w telewizji, rozpiąć mu spodnie. Chciałam zobaczyć go całego. Chciałam go tam dotknąć. Chciałam. Chciałam zobaczyć, co będzie, kiedy nie przestanę dotykać. Chciałam pójść z nim na całość. Ale wtedy do akcji wkroczyła ta bezbronna część mojej osobowości i pomyślałam o tym, co by powiedzieli moi rodzice, gdyby wiedzieli, co teraz robię. Pożądanie walczyło z niewinnością i udręczonym poczuciem tego, co dobre, a co złe. Czy to było złe? Jakim cudem? Wiedziałam, że kocham Jasona. Jasne, ludzie powiedzieliby, że mam dopiero szesnaście lat i nie wiem, co to jest miłość, ale ja wiedziałam, co czuję. Podobało mi się nie tylko jego ciało, ale i osobowość, jego serce i umysł. Byłam zakochana w tym, kim był. Chciałam być z nim cały czas. Chciałam mu pomagać, cierpiałam, kiedy on cierpiał i cieszyłam się, kiedy był szczęśliwy. Czy to nie miłość? A wtedy, niemal przypadkiem, Jason przesunął dłonią po moim udzie i po tym, co pomiędzy udami, po najintymniejszej części mnie. Poczułam, że pod jego dotykiem przeszywa mnie piorun, nie mogłam złapać tchu, w gardle miałam gulę, a krew w żyłach płonęła. Następnie, już nie przypadkiem, pocałował mnie, a ja znów się w nim zatraciłam. Wszystkie myśli zniknęły, a wewnętrzne wojny straciły znaczenie. Zatrzymał się na moim brzuchu, nisko, nad samą gumką majtek. Przesunęłam paznokciami w dół jego piersi i zatrzymałam się na klamrze paska. Poczułam, że jego brzuch reaguje na mój dotyk, tak jakby prosił, żebym dotykała dalej. Jego język na moich zębach, błądzący w moich ustach, przegonił wahanie. Boże, dotknę go, a on dotknie mnie. Boże! To nic złego. Kochamy się, a to część miłości. Pociągnęłam za pasek i wyjęłam ze szlufek, potem rozpięłam go i całkiem poluzowałam. On nie oddychał, nie ruszał się, a z jego ust, przylegających do mojego ucha, wydobywał się chrapliwy jęk. Ramię zaczęło mu się trząść, więc zamienił ręce i wsparł się teraz na drugiej, a palce spoczęły na moim brzuchu. Kciukiem zataczał maleńkie kółka na bawełnianych majtkach, kilka centymetrów od sedna mnie. Tak blisko, a jednocześnie tak bardzo daleko. Boże. Chciałam tego. Chciałam bardziej go dotykać. Chciałam więcej jego. To było jak nałóg, nie do powstrzymania. Guzik rozpięty. Palcem wskazującym i kciukiem złapałam za suwak. Patrzyłam w jego rozporek i zobaczyłam wybrzuszone bokserki, a na niebieskiej bawełnie plamkę wilgoci. Wilgoć pragnienia, oboje ją mieliśmy. Wciąż był nieporuszony jak skała, patrzył na mnie, na moje piersi, na uda, majtki, a potem znów w oczy. Chciał mnie tak samo, jak ja jego, ale w jego oczach widziałam takie same wątpliwości, jakie sama odczuwałam. Lekko się uniósł i spodnie ześliznęły mu się z bioder. Dotknęłam jego boków na wysokości brzucha i spojrzałam mu w oczy. Wsunęłam palce pod szarą gumkę i zawahałam się. Serce waliło mi jak jakiś plemienny bęben. Palce Jasona przeniosły się na moje udo, w połowie drogi między kolanem a biodrem, a później powoli podjechały w górę. Rozluźniłam nogi i lekko je rozsunęłam. I nagle jego dłoń znalazła się na miękkiej, wrażliwej skórze mojego uda i zatrzymała się na mięśniu, palcami w dół. Tak blisko. Cała się trzęsłam, a on przysuwał dłoń coraz bliżej środka. Zadrżałam jeszcze mocniej i czułam, że wilgoci rozkoszy jest więcej. Spojrzeliśmy sobie w oczy, wymieniliśmy przyzwolenia, powiedzieliśmy sobie o swoich potrzebach, pragnieniach i wątpliwościach. - Chcesz tego? - spytał szeptem, który zawisł w ciszy kabiny ciężarówki. Skinęłam głową. - Tak. A ty? - Tak. Ale może powinniśmy się zatrzymać? - Dlaczego? Nie odpowiedział od razu. - Nie wiem. Ale gdzie się zatrzymamy? Gdzie będzie za daleko? Ja nie chcę się zatrzymywać. Chcę iść naprzód. Ale nie chcę… Żebyśmy żałowali przekroczenia granicy, zza której nie możemy się cofnąć. Nie pozwoliłam sobie na przemyśliwanie tego, co zamierzałam powiedzieć, po prostu wypaliłam, z zająk-nięciami i wszystkim. - A g-g-gdybyśmy poszli tą d-d-drogą do k-k-koń-ca, żałowałbyś? Wciąż trzymałam palce za gumką jego majtek, a on na gorącej, roztrzęsionej skórze mojego uda, niecały centymetr od wilgotnego środka. Pokręcił głową. - Wiem, że cię kocham. Wiem, że chcę być z tobą, tylko z tobą. Nie żałowałbym. A ty? Pokręciłam głową. - Nie. Nie ma mowy. - Byłam tego tak pewna, że nawet się nie zająknęłam. - Ja też cię kocham, wiem to. Ośmielił się zbliżyć bardziej i teraz przesuwał kciukiem pomiędzy moimi najintymniejszymi wargami, przez wilgotną bawełnę majtek. Nie mogłam oddychać, kiedy to robił. Zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. - Nie możemy pójść dzisiaj aż tak daleko - powiedział. - Nie mamy dość czasu, a ja nie chcę, żeby nasz pierwszy raz odbył się w mojej ciężarówce. - D-d-dlaczego? - Zsunęłam mu majtki, tylko trochę. - Przecież spędzamy tutaj razem dużo czasu. - Tak, ale… - Chyba niezręcznie było mu o tym mówić. - To powinno być wyjątkowe. W łóżku, w jakimś miłym miejscu. A poza tym… nie mamy… no wiesz. Nic. Zabezpieczenia. - Ostatnie słowo wyszeptał ledwo słyszalnie. Westchnęłam. - Tak, wiem. Masz rację. Powinniśmy to zaplanować. Postarać się, żeby było idealnie. Pokiwał głową. - Więc co robimy teraz? Głośno przełknęłam ślinę. - Nie zrobimy tego, ale możemy… Spędzić razem jeszcze trochę czasu, aż będę musiała wracać. Ucieszył się, chyba mu ulżyło. - Tak. Przecież to się nie może stać przypadkiem, prawda? - Nie. Podejmujemy decyzję razem. - Czułam się taka dorosła, podejmując z moim chłopakiem decyzję dotyczącą seksu. Pochylił się, żeby mnie pocałować, a ja przycisnęłam kostki palców do tego miejsca, gdzie mięśnie jego brzucha zjeżdżały się w to opętańcze V. Pocałowałam go całą sobą, całym sercem, z zamkniętymi oczami. Kochałam Jasona, naprawdę. Niesamowicie ekscytująco było to przyznać, czuć, wiedzieć, mówić. Kiedy już zabrakło nam tchu, Jason trochę się odsunął, a jego duże zielone oczy i rozchylone usta doprowadzały mnie do obłędu. Był taki piękny, taki przystojny. Kochałam go. Spojrzałam mu w oczy, odciągnęłam gumkę jego majtek i ściągnęłam je w dół. Szeroko otworzył oczy, przestał oddychać i oto był przede mną prawie nagi. Boże. Cholera. Zagryzłam wargę i siłą oderwałam wzrok od jego… Nie mogłam się zmusić do wypowiedzenia tego słowa nawet w myślach. Spojrzałam mu w oczy. Był zdenerwowany, trochę zawstydzony. Nie byłam pewna, co dalej. Jak go odpowiednio dotknąć? Klatka piersiowa uniosła mu się, kiedy wciągnął powietrze, bo oplatałam wokół niego palce. Wow. Po prostu… wow. Tyle przeciwieństw w jednym miejscu. Twardy, miękki, gruby, elastyczny, w niektórych miejscach pod moimi palcami delikatny, w innych napięty. Moja dłoń była ciemna na tle jego bladego, niemal różowego ciała tam. Przesunęłam dłoń w dół, w potem w górę, bo chciałam poczuć go całego, ale on głośno westchnął i wierzgnął w moim uścisku. Zamknął mocno oczy i usiłował się wyrwać. - Boże… Puść. Nie rozumiałam. - Dlaczego? Nie chcesz, żebym cię dotykała? Próbował się roześmiać, ale był zbyt spięty. - Chcę. Bardziej niż sobie wyobrażasz. Ale… jeśli nie przestaniesz… Chodzi o to, że będzie jatka. Zarumieniłam się mocno i prawie przegryzłam wargę na wylot. W tym momencie moimi emocjami rządziła ciekawość. Obok niej zdumienie, zachwyt, niepokój… Tyle trudnych do nazwania uczuć, wszystkie wymieszane. Podobało mi się dotykanie go tam. Podobało mi się to, że z trudem nad sobą panował. Mój dotyk doprowadzał go do szaleństwa. To było fajne. Dotknęłam samego czubeczka końcem palca, a on jęknął. Każdy mięsień w jego ciele był napięty, widziałam to. Ale nie chciałam go puścić. Podobało mi się. Taka odwaga była do mnie niepodobna, zwykle przecież byłam ostrożna, grzeczna, spokojna, zachowawcza i przestrzegająca każdej najdrobniejszej zasady. Znów zacisnęłam wokół niego palce i przesunęłam w dół, czując każdą fałdkę i żyłkę na jego skórze. Patrzyłam na skurcz jego twarzy i naprężające się żyły ńa jego czole i szyi. Mięśnie brzucha miał twarde jak kamień. Nie utrzymał się dłużej na ręce i prawie na mnie upadł, ale to mi w ogóle nie przeszkadzało. Prawdę mówiąc, jego ciężar był bardzo przyjemny. Położył się na boku, między oparciem a mną. Biodra miał na wysokości moich i trzymał mnie tam, zatapiając palce w mojej skórze. Czoło oparł o moje ramię. Zaczekałam aż przestał się ruszać i znów przesunęłam dłoń w górę i w dół. Ten ruch zdawał się doprowadzać go prawie do szaleństwa, bo wierzgał pod dotykiem. Później zesztywniał jeszcze bardziej, zapadając niemal w bezruch. - Boże. Nawet nie wiesz… co mi robisz. Jakie to zajebiste. Przestań, zanim… Pokręciłam głową, tylko na taką reakcję było mnie stać. Nie zamierzałam przestać. Zaszliśmy za daleko, żeby teraz się zatrzymać. Chciałam zobaczyć, co się stanie, chciałam zrobić mu dobrze, tak dobrze, jak sama się czułam, gdy całował moje piersi. Przechylił się nade mną i podniósł z podłogi porzuconą, przepoconą czarną koszulkę bez rękawów. Rozłożył ją między nami, na mojej skórze i sukience, a potem z głębi jego piersi wydostał się pomruk, kiedy znów go objęłam powolnym ruchem. Wierzgnął w moim uścisku, napierał biodrami na moją dłoń. Przesunęłam ją po całej długości, aż do końca. - O cholera… - wystękał. Wtedy poczułam, jak wierzga, drży i zaczyna się trząść. Coś gorącego i wilgotnego spłynęło mi po palcach i na tę koszulkę, ja jeszcze raz przesunęłam dłoń, a jego ciało znów się skurczyło i wyrzuciło kolejny strumień białej cieczy. Coś niesamowitego! Całe jego ciało reagowało na mnie, a kiedy garnął się do mojej dłoni, teraz śliskiej i wilgotnej, na twarzy miał wyraz ekstazy. - Oj - usłyszałam w swoim głosie zdziwienie. -Rzeczywiście zrobił się bałagan. Roześmiał się, zamknął oczy i schował twarz w mojej piersi. - Mówiłem ci. Przepraszam. Mam nadzieję, że nie zabrudziłem ci sukienki? - Za co przepraszasz? Z przyjemnością na to patrzyłam. I nie, nie zabrudziłeś. Za to cała koszulka jest upaćkana. Wypuścił z płuc powietrze i poczułam na skórze gorący oddech. Była we mnie tęsknota. Gdzieś głęboko odczuwałam potrzebę, której nie rozumiałam i której nie umiałam wyjaśnić. Dotykałam się tam, na dole, jasne, że tak, ale nigdy nie doznałam trzęsienia ziemi, o jakim opowiadały dziewczyny w szkole. Wziął podkoszulkę, wywrócił ją na lewą stronę, a potem powycierał siebie i moje palce. Podniósł się na łokciu, a jego dłoń spoczęła wzdłuż gumki moich majtek. Spojrzałam mu w oczy, wypuściłam powietrze z płuc i pozostałam w bezruchu, tak jak on wcześniej. Patrzył na moje piersi, a potem wsunął palce pod boczną gumkę majtek. Kiedy przesuwał je po miękkich włoskach, byłam tak niecierpliwa, że wydawało mi się, że płonę. Znów się zawstydziłam. Przeszkadza mu, że mam tam włosy? Czy powinnam je…? Wszystkie myśli wywietrzały mi z głowy, kiedy dotarł palcem do wejścia we mnie. Robił to jednak pod dziwnym kątem, więc wysunął rękę. Prawie jęknęłam, kiedy straciłam jego dotyk. Było tak dobrze, choć tak mało. Chciałam więcej. Teraz przesunął dłoń po moim brzuchu, pod gumkę, a ja podniosłam trochę biodra. O Boże. Naciągnął bieliznę ręką i w niektórych miejscach niewygodnie się wżynała. Zaczęłam więc ściągać majtki, a Jason zrozumiał, o co mi chodzi i pomógł zsunąć je niżej. Kiedy znalazły się na wysokości kolan, miałam większe pole manewru i mogłam rozszerzyć nogi. Czułam się bardzo nieprzyzwoicie, robiąc to i pragnąc więcej jego dotyku. We mnie. - O Boże… - Z trudem łapałam oddech, kiedy mnie dotykał. Jednocześnie drżałam i płonęłam, napięłam się jak linka, która zaraz miała pęknąć. A przecież tylko musnął mnie palcem. Wygięłam plecy w łuk i rozłożyłam kolana. Rozciągałam majtki, ale to nie było ważne. Dotykał mnie, głaskał, muskał, a ja nawet nie mogłam westchnąć ze zdziwienia, jak bardzo wrażliwa tam jestem. Kiedy sama się dotykałam, było zupełnie inaczej. Czułam w sobie wielkie narastające napięcie, jakby był tam balon grożący pęknięciem. Wsunął koniuszek palca we mnie, a ja głośno jęknęłam. Głośniej niż kiedy pieścił moje piersi. Wszedł jeszcze głębiej, a ja zmusiłam się do otwarcia oczu. Patrzyłam na jego biały palec na tle mojej ciemnej skóry. To był jego środkowy palec, najdłuższy, który zanurzał się powoli. Potem znalazł twardy, wrażliwy punkcik na samej górze. Za bardzo się wstydziłam, żeby choć pomyśleć jego medyczną nazwę. Nie byłam pewna, czy wiedział, co to takiego i jak jest wrażliwe, czy tylko zorientował się po tym, jak ostro wciągnęłam powietrze i jak moje biodra zareagowały na jego dotyk, ale skupił się na tym miejscu. Pocierał je, a ja zaczęłam się poruszać w rytm jego dotyku. Pieścił mnie i poruszał palcem, a kiedy w pewnym momencie zrobił to odrobinę za mocno, wystękałam: - Ostrożnie. - Przepraszam - powiedział i zaczął się wycofywać. - Nie, nie przestawaj - powiedziałam. - Po prostu bądź delikatniejszy. Położył więc palec z powrotem na tym guziczku, a ja wzdychałam, jęczałam i znów zaczęłam się ruszać. W moim własnych uszach brzmiałam jak kobieta. Jak Sookie w Czystej krwi, kiedy była z Erikiem. Po głowie krążyło mi słowo, które kiedyś przeczytałam w jakiejś książce: rozwiązła. Brzmiałam jak kobieta rozwiązła, nienasycona. Zachichotałam na tę myśl, ale śmiech zamarł mi na ustach, kiedy on zaczął zataczać palcem ciasne kółka. Mogłam już tylko jęczeć. Poruszał się powoli i dość niezdarnie, ale nie przeszkadzało mi to. Może był też trochę za mało delikatny, ale dawałam radę. Ten balon we wnętrzu mnie pęczniał i rozciągał się do rozmiaru, którego nie zdołałby utrzymać. - Pocałuj mnie - szepnęłam. Przesunął usta w stronę moich warg, ale ja się uśmiechnęłam i zaśmiałam się bez tchu. - Nie… Tam. - Popchnęłam jego głowę na piersi. - Pocałuj mnie tam jeszcze raz. Chętnie spełnił moją prośbę, poczułam to ciągnięcie, tak jakby między piersiami a moim najintymniejszym miejscem rozciągał się sznurek i coś we mnie uruchamiał. Poruszał się powoli, spokojnie, ale ja chciałam więcej. - Szybciej - wyszeptałam tak cicho, że sama siebie ledwie słyszałam, a on chyba nie miał szans. Powtórzyłam więc głośniej, odważniej. - Szybciej. P-proszę. Jego palec przyspieszył, a ja westchnęłam i słyszałam jęk, wydostający się z mojego gardła. Poczułam, że wyginam się w łuk nad siedzeniem, ciało mi płonęło, pot zrosił skórę, a serce waliło. Nie mogłam powstrzymać kolejnego jęku, który wydostawał mi się z ust i szybciej już nie wystarczało, więcej to nie było dość, nie myślałam o niczym, tylko w zapamiętaniu poruszałam się pod jego dotykiem, wirowałam beznadziejnie, zatracona w tej chwili. Ogień, napięcie, piorun, ruch, rozciąganie… Nie miałam słów, żeby opisać to, co się we mnie działo. Nie było żadnej myśli, a ja niemal uniosłam się nad siedzeniem, starając się zbliżyć, bardziej i bardziej, i nie obchodziło mnie, jak wyglądam, jak brzmię ani nic innego. Nie było miejsca na nic poza bombą, która tykała we mnie, poza gwiazdą która wybuchała w moim podbrzuszu. Wydaje mi się, że wydałam naprawdę głośny dźwięk, a potem opadłam bezwładnie, bez tchu, wpatrując się w Jasona, w jego seksowne, zielone oczy przeszywające mnie z zapałem i emocjami. - Boże… To było… n-n-n-niesamowite - wystękałam, uśmiechając się do niego. - Teraz już wiesz, co zrobiłaś mnie. Zerknęłam na zegarek na tablicy rozdzielczej. Pierwsza czterdzieści osiem. - Cholera, musisz mnie zawieźć do domu - powiedziałam. Podniosłam się, cała jeszcze roztrzęsiona, bo drżały mi wszystkie mięśnie. Dojechaliśmy na pierwszą pięćdziesiąt dziewięć. Ojciec czekał. Na szczęście pogasił większość świateł, więc nie zauważył, jak lśnią mi oczy, jak jaśnieje moja skóra ani jakie mam rozczochrane włosy. Ja to widziałam, kiedy rozbierałam się do snu. Zanim włożyłam na gołe ciało podkoszulek, patrzyłam na siebie w lustrze. Odwróciłam się jednym bokiem, potem drugim, przybierałam różne pozy i przyglądałam się sobie, bo chciałam zobaczyć to, co widział Jason. Widziałam siebie: sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, waga balansująca między pięćdziesiąt cztery a pięćdziesiąt sześć i pół kilogramów. Duże piersi z szerokimi ciemnymi aureolami i dużymi, różowymi brodawkami. Szerokie, kształtne biodra, mocne uda, płaski brzuch, ciemna skóra w kolorze karmelu. Włosy tak czarne, że niemal niebieskie, sięgające ramion i skręcone w tak ciasne sprężynki, że nie dało się z nimi zrobić nic sensownego. Oczy miały prawie ten sam kolor co włosy, tak ciemnobrązowy, że niemal czarny, a tęczówka niczym się nie różniła od źrenicy. Trochę się odchyliłam, żeby mój tyłek wydawał się większy niż w rzeczywistości. Zwykle, kiedy na siebie patrzyłam, widziałam zbiór wad. Teraz widziałam się trochę inaczej. Teraz niedostatki składały się na moje piękno. Spałam głęboko i śniłam o dotyku Jasona. JASON Tylko my Dwa tygodnie później, koniec stycznia Siedziałem na skraju kanapy w piwnicy Kylea, a bezprzewodowy biały pad do Xboxa wyślizgiwał mi się już z dłoni po czterech godzinach grania w Madden, Halo3 i Cali of Duty: Black Ops. Dziewczyny jak co tydzień poszły na swoją wyprawę pod kryptonimem mani-pedi-sklepy-szejki, a ja i Kyle nie mieliśmy nic do roboty w to zimne, śnieżne sobotnie popołudnie, więc graliśmy w gry. Właśnie łoiłem Kyle’owi tyłek w Madden, a moi Chargersi miażdżyli jego Wikingów czterdzieści osiem do czternastu, kiedy spojrzał na mnie dziwnie. - No więc… Ty i Becca. Rzuciłem mu spojrzenie pod tytułem: „Tak, i co dalej?” - Co z nami? - Był już numerek? - Nie patrzył na mnie, kiedy zadawał to pytanie i wystawił język. Zakląłem, kiedy zdobył przyłożenie i zmniejszył moją przewagę. Miał już dwadzieścia jeden punktów. - A ty i Neli? - odparowałem. - Ja pierwszy spytałem, dupku. Nie odpowiedziałem, dopóki nie wybrałem nowych ustawień. - Zależy co masz na myśli Parsknął. - No, do końca. Bzyknięcie, nie figlowanie. - Więc nie. - Ale zabawiacie się? - Przesunął się na skraj kanapy, a potem poderwał się na nogi, kiedy mój rozgrywający spaprał akcję i Wikingowie mieli już dwadzieścia osiem punktów po przyłożeniu. Otarłem dłonie o kolana i spojrzałem na niego. - Tak, zabawiamy się trochę. Zatrzymał grę i wiedziałem, że rozmowa robi się poważna. - A zrobisz to? - Co? Walnął mnie w ramię na tyle mocno, że aż zapiekło. - Bzykniesz ją? Odłożyłem pada na stolik kawowy przede mną i rozparłem się na kanapie, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie Kyle’a. - Nie wiem. Może? Roześmiał się. - Daj spokój, Jase. Pamiętaj z kim rozmawiasz. Nie rób mnie w konia. Prześpisz się z nią czy nie? Zmarszczyłem brwi. - Weź nie bądź dupkiem. To jest Becca, nie jakaś laska. Jeśli to zrobimy, nie będę tego nazywał bzyknięciem. To brzmi jakby… Nie wiem, jakoś tanio. Becca nie jest tania. Podniósł ręce w geście obrończym. - Nie mówię, że jest! Byłem tylko ciekawy! - A ty i Neli? Teraz była jego kolej na umoszczenie się na kanapie, żeby rozważyć odpowiedź. - Robimy różne rzeczy, dużo. I chyba w którymś momencie trzeba będzie podjąć decyzję. - Co do niej czujesz? Parsknął. - Co to, będziemy rozmawiać o uczuciach? Może ci pomalować paznokcie? Kopnąłem go w kostkę. - Nie zachowuj się jak debil. To nie szatnia, tylko prywatna rozmowa. Znamy się prawie tak długo, jak znasz Neli. Westchnął. - Wydaje mi się, że ją kocham. - Szarpnął za nitkę sterczącą z dziury na kolanie markowych dżinsów. -Ale jeśli będziesz się ze mnie nabijał, skopię ci dupę -ostrzegł. - Nie pytałbym, gdybym zamierzał się wyśmiewać. - Wyjąłem z kieszeni telefon i sprawdziłem, czy nie ma nowych SMS-ów. - Powiedziałeś jej, co czujesz? Pokręcił głową.. - Nie. Dlaczego mogę mówić takie rzeczy tobie, a jak sobie wyobrażam, że miałbym powiedzieć jej, to wpadam w panikę. Roześmiałem się. - No bo to przerażające. Dziewczyna może człowiekowi całkiem poprzestawiać w głowie. Ze mną jest tak, że albo cię zrozumiem, albo będę się napieprzał z twoich problemików, za co będziesz próbował mi skopać tyłek… - Nie próbował, tylko ci skopię - wtrącił. - Wszystko jedno, mięczaku. Płakałbyś jak dziecko, jakbym z tobą skończył. - Wyciągnąłem nogę i strąciłem jego stopy ze stolika kawowego. - Chodzi mi o to, że w przypadku Neli możesz mieć tylko nadzieję, że czuje to samo co ty, ale nie ma siły, żebyś przewidział jej reakcję. To dlatego z nią jest trudniej o tym rozmawiać niż ze mną. Kiedy mówiłem Becce, że ją kocham, serce waliło mi tak głośno, że na pewno też to sły-szała. - Powiedziałeś jej? Pokiwałem głową i poczułem się z tego idiotycznie dumny. - No, powiedziałem. Wtedy po Balu Zimowym. - Co ona na to? - To samo. - Wyszczerzyłem zęby. Chyba zorientował się, co mu chciałem powiedzieć tym uśmiechem. - A co robiliście, kiedy jej powiedziałeś? - Kojarzysz to miejsce na wzgórzu pod wielkim dębem, gdzie strzelamy do puszek? - Pokiwał głową. -Pojechaliśmy tam po wyjściu z Ram’s Horn. Podniósł brew. - I? - Fajnie jest mieć ciężarówkę z łączonymi siedzeniami. - Wiedziałem, że szczerzę się jak idiota. - No dawaj, stary, mów, jak było. - Ale to ma zostać między nami. Mówię poważnie. - No chyba. - Pamiętasz sukienkę, jaką miała na balu? Uśmiechnął się i pokiwał głową. - Wyglądała super. - Okazało się, że pod spodem nie miała stanika. -Przypomniałem sobie Beccę pode mną. - Ale za to miała majtki. Głupawy uśmieszek na twarzy Kyle’a zasugerował mi, że doświadczył czegoś podobnego z Neli. - Zajebiste są takie sukienki. - Tak samo jak legginsy. - Legginsy na pewno wymyślił facet - powiedział Kyle. - Na stówę. A ty i Neli…? Pokręcił głową. - Tak samo. Robimy różne rzeczy, czasem jest bardzo blisko, ale jeszcze nie uprawialiśmy seksu. - Ale zamierzacie. Pokiwał głową, ale nie spojrzał na mnie. - Tak. Nie wiem, kiedy ani gdzie, ale wiem, że ona chce. No i ja chcę, ale to jasne. - No tak - parsknąłem. - A widziałeś ją już bez ubrania? Pokręcił głową. - Nie bez całego naraz. Widziałem ją całą nagą, ale nie za jednym razem. Zawsze miała coś na sobie. - A zrobiłeś już tak, że… - przerwałem, bo nie wiedziałem, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało głupio albo mechanicznie. Kyle nie zamierzał mi tego ułatwić. Chciał patrzeć jak się wiję. - Że co? - Zrobiłeś tak, że doszła? - powiedziałem szybko. Gapiłem się na swój kciuk i wiedziałem, że jestem czerwony jak burak. Kyle miał minę trochę idiotycznie uchachaną, a trochę zawstydzoną. - Nie. Tak daleko jeszcze nie doszliśmy. Chyba oboje się boimy, że jeśli to zrobimy, nie damy rady się zatrzymać. - Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - A ty? Pokiwałem głową, patrząc na swoje buty. - Tak. - I jak było? - Wyprostował się. - Zajebiście - odparłem ze śmiechem. - Patrzyłem, jak traci kontrolę. Supersprawa. - A jak… No wiesz, jak to zrobiłeś, że… - On też nie umiał tego wypowiedzieć i to mnie rozbawiło. - Tak szczerze, to nie wiem. Dotykałem jej we właściwym miejscu i widziałem, że jej się podoba, więc robiłem tak cały czas aż w końcu… - Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się niepewnie. - Dotykałeś ją… tam? - Był jednocześnie przejęty i skrępowany. Czułem się dziwnie, mówiąc o tym, wyjaśniając i tłumacząc coś, czego ja doświadczyłem, a on nie. Pokiwałem głową. - Tak - roześmiałem się sam z siebie. - Ale tak naprawdę nie miałem bladego pojęcia, co robię, więc tylko patrzyłem, czy jej się podoba i kiedy zaczyna szaleć. - Krzyczała? - spytał Kyle. Znów skinąłem głową, przypominając sobie, jak to było. - Tak. Dość głośno. Chyba nawet nad tym nie panowała. Dobrze, że byliśmy pośrodku niczego. Podniósł brew. - A ty? - Co ja? - spytałem, chociaż doskonale wiedziałem, co ma na myśli. - Czy ona…? Czy ty…? - Przerwał, wziął ze stolika podkładkę pod szklankę i walnął mnie nią w głowę. -Przecież wiesz, o co pytam, mendo. Roześmiałem się i odrzuciłem podkładkę. - Tak, wiem. I: tak. Tyle mogłem powiedzieć. - Ale nie zrobiliście tego? Pokręciłem głową. - Nie. - Nie boicie się, że posuniecie się za daleko? Zmarszczyłem brwi. - Stary, ale przecież to tak nie działa. To nie jest coś, co może się stać przypadkiem. Można dać się ponieść, ale nie da się niechcący rozebrać do naga i niechcący uprawiać seksu. Chodzi mi o to, że jak już się zacznie przekraczać kolejne granice, nie da się wrócić, tyle wiem na pewno. - Wyłamałem kostki palców, a potem wyrzuciłem telefon w powietrze i złapałem go. - Najpierw emocjonujące było trzymanie za ręce i całowanie, no nie? Potem, kiedy pozwoliła ci się trochę dotykać, nie chciałeś już tylko całować, ale całować i dotykać. Najpierw w ubraniu, tak? Ale potem, jak już dotknąłeś skóry, to dotykanie przez stanik to już nie było to. Kyle ze zrozumieniem pokiwał głową. - No właśnie o tym mówię. Cały czas chce się więcej. - Tak, ale od całowania i obmacywanek do seksu? Moim zdaniem to się nie może wydarzyć o tak. Ale to tylko ja. Potem rozmowa się urwała, ale widziałem, że kółka zębate w głowie Kyle’a kręcą się tak samo jak moje. Wszystko, co mu powiedziałem to była prawda, ale Becca i ja balansowaliśmy na granicy pomiędzy „zabawą” a „uprawianiem seksu” i wiedziałem, że musimy albo zwolnić, albo iść na całość. Nie można było dłużej trwać w zawieszeniu. Wyobrażałem sobie, jaki będzie seks z Beccą i chciałem tego. Bardzo. A do tego byłem pewien, że ona też tego chce. BECCA Wpatrywałam się w listek pigułek antykoncepcyjnych, który trzymałam w ręce, a w moim wnętrzu szalały emocje. Moja kuzynka Maria zabrała mnie do lekarza po receptę na pigułki, co, prawdę mówiąc, było najbardziej przerażającym wydarzeniem w moim życiu. Najpierw czekanie przed gabinetem, potem siedzenie na wyłożonym szeleszczącym papierem fotelu i badanie… Och! Każda rzecz z osobna nie byłaby wcale taka zła, ale wiedziałam, że robię to, żeby uprawiać seks z Jasonem i że lekarz o tym wie. Byłam tak zdenerwowana, że z trudem oddychałam i nie mogłam przełknąć śliny. Maria była dla mnie wsparciem. Wyjaśniła mi, jak to wygląda i co się będzie działo. Była kilka lat ode mnie starsza i zgodziła się zabrać mnie do lekarza w tajemnicy. Powiedziała mi, że najlepiej by było, gdybym zaczekała aż będę starsza i że nawet antykoncepcja hormonalna nie jest w stu procentach pewna, ale wolała już, żebym brała pigułki, skoro i tak zacznę współżycie. Powiedziała mi też, żebym nie pozwoliła Jasonowi zmuszać mnie do czegokolwiek i żebym się do niej zgłosiła, jeśli będę miała jakiekolwiek pytania. Nie mogłam jej wyznać, że sama wywieram na sobie większą presję niż Jason. Wiedziałam, że on chce uprawiać seks i wiedziałam, że ja też tego chcę. Nawet sama sobie nie potrafiłam do końca wyjaśnić, co na ten temat myślę. Bo chciałam tego i to bardzo. Wiedziałam, jak to jest dotykać go i być dotykaną. Wiedziałam, jak to jest mieć orgazm i jak to jest, kiedy on ma. Wiedziałam wszystko. Przekroczyliśmy już wszelkie granice poza ostatnią: pełnym stosunkiem. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić jak to będzie i często o tym fantazjowałam. Nawet się dotykałam, wyobrażając sobie Jasona nade mną. Oboje wiedzieliśmy, dokąd zmierza nasza fizyczna relacja i że to tylko kwestia czasu. Więc na co było czekać? Po co to odkładać? Czemu się torturować? Jason powtarzał mi, że nie musimy nic robić aż oboje będziemy gotowi. Co… odczuwałam właśnie jako presję. Oczywiście wywieraną nieświadomie, ale jednak. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Nie chciałam go zawieść. Nie chciałam, żeby myślał, że nie chcę z nim być, ale cały ten temat jakoś mnie niepokoił. Miałam szesnaście lat i byłam dziewicą. Kiedy przekroczę tę granicę, nie będzie już odwrotu. To było jak ostatni punkt dorastania, przed staniem się kobietą. Wiedziałam, że to wciąż będę ja. Ale może jednak coś się zmieni? Już czułam się inaczej po tym wszystkim, co razem zrobiliśmy. Wypchnęłam pierwszą pigułkę przez cienką folię i trzymałam ją na dłoni. Mała żółta pastylka pełna chemii, która miała tak wielką moc. Lekarz powiedział, że ponieważ okres dostałam w środę, pierwszą pastylkę mogę łyknąć w poniedziałek i od razu będę chroniona. Długo i treściwie wyjaśniał mi, dlaczego to konieczne i czym się różnią pigułki z estrogenem od tych tylko z gestagenem, ale większość tego wykładu do mnie nie dotarła. Przyjęłam tylko stanowcze upomnienie jak ważne jest pilnowanie pory przyjmowania tabletki, ale to było tyle. Włożyłam pigułkę do ust i popiłam wodą Fiji z butelki, którą miałam przy łóżku. I już, oficjalnie brałam pigułki antykoncepcyjne. Schowałam je do różowej plastikowej puderniczki. Okrągły blister pigułek idealnie się w niej mieścił. Sprawdziłam w Internecie, jak najlepiej ukryć pigułki przed rodzicami i okrągła puderniczka była najlepszym, co znalazłam. Schowałam ją do wewnętrznej kieszeni torebki i skupiłam się na opanowaniu paniki. Nie powiedziałam Jasonowi, że będę brała pigułki, ale tylko dlatego, że nie widzieliśmy się od czasu mojej wizyty u lekarza. To była spontaniczna akcja. Maria niespodziewania przyjechała do domu na weekend i poszłyśmy na zakupy. Plotki o chłopakach zmieniły się w rozmowę o moim związku z Jasonem, a Maria zaczęła dopytywać, czy już jesteśmy aktywni. W efekcie zrezygnowałyśmy z zakupów, bo zaciągnęła mnie do najbliższej przychodni. Nie chciała słuchać protestów. - Chyba nie chcesz narobić głupot, prawda? Może nie sypiasz z nim w tej chwili, ale będziesz. Dzięki temu, jeśli cokolwiek się wydarzy, będziesz bezpieczna. - Trudno było jej odmówić racji. - Masz dopiero szesnaście lat i nie powinnaś jeszcze uprawiać seksu, ale ja w twoim wieku też już to robiłam, więc nic nie mówię. Włożyłam do uszu słuchawki i przeszukałam playlistę w iPodzie aż trafiłam na coś, co do mnie przemówiło: First Day of My Life Bright Eyes. Miałam otwarty zeszyt, długopis w ręce i czekałam. Znałam już to uczucie, to wzbieranie w sercu i w głowie, fale porwanych słów, nie mających ze sobą nic wspólnego. Potem nastawiłam iPoda na przypadkowe wyszukiwanie, zamknąłem oczy i czekałam, tylko słuchając. Następne było We’re Going to Be Friends White Stripes. Boże, kochałam tę piosenkę! Najpierw słyszałam ją w wersji Jacka Johnsona, potem w wykonaniu White Stripes w Pandorze i całkiem wsiąkłam. W sumie nie wiem, kto nagrał ją pierwszy, ale to nie miało znaczenia. Potem zaczęło się Falling Slowly Glena Hansarda i Markety Irglovej i prawie się rozpłakałam. Nie byłam pewna, skąd ten nagły wybuch emocji, ale coś w tej piosence sprawiało, że wszystko, z czym się zmagałam, stawało się wyraźniejsze. Mój długopis zaczął się poruszać i słowa popłynęły. TYLKO MY. Jak mam się oprzeć cichemu pragnieniu w twoich oczach? Nie mogę Nie umiem Bo przepełnia mi serce i przeszywa duszę taka sama desperacja Kosmyki słońca oplatają mi myśli Jak bluszcz ceglany mur Boże, twoje oczy Zieleńsze niż letnia trawa Zieleńsze niż mech ijadeit trzymany pod słońce Ostrzejsze niż obsydian Miększe niż chmury i muśnięcie piórkiem Wzniecają płomień, gdy się całujemy Popielą mnie, kiedy cię dotykam drżącymi palcami I wiem, wiem, przecież wiem Aż za dobrze Dokąd to zmierza Widziałam to w snach Widziałam w zaparowanej kabinie prysznicowej Gdzie dotykam się, rozgrzana, drżąca I wyobrażam sobie, że to ty Chcę żebyś to był ty To byłeś ty Ale nie tak, jak chcemy Tam zmierzamy Tańcząc na ostrzu noża Ja chcę spaść Z tobą Ale nic nie poradzę na strach Przed dorosłością, która jest po drugiej stronie Boję się tego, czego nie można cofnąć Boję się oddać ci ostatni okruch dzieciństwa Chociaż będzie twój I tak, wiem, że cię kocham I wiem, że ty kochasz mnie Ale tak, wiem też, że jesteśmy jeszcze dziećmi Zawieszeni między podstawówką a studiami Między dwunastym a dwudziestym rokiem życia Nie chcę niczego żałować Nie wiem, co myśleć Jestem pewna tylko wówczas, kiedy mnie całujesz Wtedy łatwo zapomnieć I tylko czuć twoją bliskość Ale nic nie poradzę, że myślę Czy to pora na takie decyzje Właśnie dlatego, że tak się gubię Bo zakochanie Jest jak zatapianie się w miłości We mnie i w tobie Zakochanie jest groźne Jak tonięcie Niebezpieczna podróż W cudowną matnię Tak, jesteśmy tyija tylko my Nie ośmielę się nas powstrzymać Bo chcę tego aż za bardzo Odłożyłam długopis i oparłam się na krześle. Patrzyłam na chmurę gęstych śniegowych płatków za oknem i pozwoliłam ustawać powodzi słów. W uszach grało mi Comes and Goes (In Waves) Grega Laswella i cieszyłam się, że słowa nie odnoszą się do mnie, nie są skrojone pod moje emocje. Tak często muzyka, której słuchałam, pasowała do mojego życia i wydawała się być ścieżką dźwiękową mojej duszy. Zwykle to uwielbiałam i pod tym kątem wybierałam piosenki i artystów, ale teraz, kiedy poezja wciąż dudniła mi w żyłach, potrzebowałam muzyki, która byłaby muzyką, piękną ze względu na to, jaka jest a nie do czego pasuje. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. - Kto tam? - Ben. - Otwarte. - Zamknęłam notes i schowałam do torebki. Ben wszedł i rzucił się na moje łóżko jak to miał w zwyczaju. Ale tym razem nie zapalił skręta, całe szczęście. - Co tam u ciebie? Wzruszyłam ramionami. - Lekcje, szkoła, Jason. Ben się uśmiechnął. - Więc co tam u ciebie i pana Futbolowego?’ Spojrzałam na niego groźnie. - W porządku. Lubię go. - Pokazałaś go rodzicom, co? Uśmiechnęłam się. - Tak. Tak naprawdę to dzięki niemu. Ojciec się dowiedział, więc Jason się z nim skonfrontował i uświadomił mu, że jeśli pozwoli nam się spotykać, będzie miał nad tym większą kontrolę. - Cwany skurczybyk! Tata potrafi być przerażający. Pokiwałam głową. - Jasona niewiele przeraża. Ben spojrzał na mnie badawczo. - Wydaje się, że… jest lepiej. Jesteś szczęśliwa. Wcale się nie jąkasz. Wzruszyłam ramionami, ukrywając uśmiech. - Tak. Jestem szczęśliwa. Jason jest świetny. - Więc mam jemu dziękować? - Ben pogrzebał w kieszeni, wyjął komórkę i obrócił w palcach. - Dobrze dba o moją siostrzyczkę? Nie zmusza cię do niczego? Skopię mu tyłek, jak będzie trzeba. Roześmiałam się. - Kocham cię, Benny, ale nie dałbyś rady nic mu skopać. Ale jest wspaniały. Do niczego mnie nie zmusza, naprawdę. - Spojrzałam na mojego brata wrogo. - Ale nic więcej nie powiem. Nie będziemy o tym rozmawiać. Ben postukał w telefon i po chwili usłyszałam muzyczkę z Angry Birds. - Uwierz mi, też nie mam na to ochoty, ale jesteś moją siostrzyczką, a wiem, że rodzice nie będą z tobą rozmawiać otwarcie. Ale ogólnie chodzi mi o to, żebyś była rozsądna, dobrze? Proszę cię. Nie chcę cię zobaczyć w Nastoletnich matkach czy innym gównie. -Nie podniósł wzroku znad gry, ale wiedziałam, że jest tak poważny, jak potrafi, a to był jedyny sposób jaki znał. Wstałam z krzesła i zajęłam moje zwyczajowe miejsce na łóżku, między Benem a ścianą. Czułam od niego zapach papierosów, ale nie było zioła ani innej chemii. Uwielbiałam te chwile, kiedy był zadowolony, trzeźwy i przytomny. W ten sposób spędzaliśmy razem czas, od dzieciństwa. Co jakiś czas przychodził do mnie do pokoju, niespodziewanie, i gadaliśmy. Po prostu byliśmy razem. Leżał na moim łóżku, ja obok niego i tak mijał czas. Ale tak robił tylko, kiedy był w dobrym nastroju. Jak miał dołek, znikał czasem na wiele dni, a kiedy był w domu, chował się u siebie w pokoju i słuchał głośno rapu. Patrzyłam jak gra w Angry Birds, a potem powiedziałam to, co krążyło mi po głowie. - Nie jesteś najarany. Nie od razu zareagował. - Nie jestem. - W ogóle? Wzruszył ramionami. - Staram się sobie radzić ze zmianami nastroju sam, bez leków i bez prochów. - Myślisz, że wrócisz do college’u? Wzruszył ramionami. - Może? Ale pewnie nie. Nienawidzę szkoły. Zawsze tak było. Teraz pracuję w Belle Tire. Wymieniam olej i zmieniam koła. Kijowa robota, ale jest w porządku, bo trzyma mnie z dala od kłopotów. - Cieszę się, że pracujesz. Popatrzył na mnie, kiedy ładował mu się następny poziom w grze. - Czemu? - Tak jak powiedziałeś, nie pakujesz się w kłopoty. Wiesz, co myślę o twoim paleniu. Powinieneś brać leki. Wiem, że ich nie lubisz, ale one mają pomóc. - Jesteś moją siostrą czy mamusią? - spytał z niechęcią. - Po prostu mi na tobie zależy. Martwię się o ciebie. Czasem… - Zastanawiałam się, jak to powiedzieć, żeby go nie urazić. - Czasem wydaje mi się, że… nic cię nie obchodzi. Twoja przyszłość. Ty sam. - Bo czasem mnie nie obchodzi. Jestem bezwartościowy, Beck. - To zabrzmiało tak stanowczo, pewnie, że aż zabolało. - Nie mów tak. To nieprawda. - A w czym jestem dobry? Co wartościowego robię? Nie miałam odpowiedzi. Faktycznie, o ile wiedziałam, nie miał żadnych pasji. - Jesteś dobrym człowiekiem, Ben. Masz talent. Każdy ma. Musisz go tylko znaleźć. - Chryste, brzmisz jak jakiś doradca zawodowy! Nie mam talentów, rozumiesz? Jestem dobry w jaraniu zioła. W sprzedawaniu go. Jestem dobry w byciu pieprzonym dwubiegunowcem, - Wcisnął przycisk blokujący telefon i wściekle wcisnął go do kieszeni. Westchnęłam. - Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować. Chodziło mi tylko o to, że się cieszę, że już nie palisz. - Staram się, tak? Robię, co mogę. - Wstał i zrobił trzy wściekłe kroki. - Zaczekaj. Nie wściekaj się. P-przepraszam. Opuścił ramiona i odwrócił się, żeby kucnąć przy mnie, obok łóżka. Miał twarz na wysokości mojej. - Nie wściekam się. Wiem, że się przejmujesz -uśmiechnął się łagodnie. - Ale nie chcę, żebyś traciła czas na zamartwianie się mną. Dam sobie radę. Umiem o siebie zadbać. Nie przejmuj się, zgoda? Zmarszczyłam brwi. - Jesteś moim bratem. Kocham cię. Oczywiście, że będę się o ciebie martwić. Nic na to nie poradzę. Pokręcił głową. - Nie musisz się obciążać ciężarem popapranego brata. - Położył mi rękę na ramieniu i potrząsnął. -Nic mi nie jest, jasne? Jest w porządku. Pracuję, jestem trzeźwy, mam nawet dziewczynę. Jest dla mnie dobra, tak jak Jason dla ciebie. Kate nie pozwala mi palić nic poza papierosami, więc to dobra informacja. Nie daje mi, jak się najaram. - Nie daje ci? - Zmarszczyłam ze zdziwieniem nos. Ben uniósł szybko brew. - No wiesz. Nie rozkłada nóg. Pisnęłam z przerażeniem i zakryłam twarz. - Fuuuuj! Nie musiałam tego wiedzieć. Roześmiał się i zanim wstał, plasnął mnie w ramię. - Grunt, że działa, co nie? - W sumie racja. Ale mogłeś mi oszczędzić tej wizji. Potem Ben wyszedł, a ja wróciłam do odrabiania biologii na poziomie zaawansowanym. Umówiłam się z Jasonem o wpół do ósmej, więc musiałam się wyrobić i zmieścić w trzech i pół godzinie pracę domową, która zapowiadała się na cztery godziny pracy. JASON Pierwsza noc wieczności Bawiłem się w kieszeni kartą magnetyczną do drzwi. Siedziałem w ciężarówce i czekałem na Beccę. Zaplanowaliśmy wszystko i teraz miało się stać. Byłem strasznie zdenerwowany i zastanawiałem się, czy Becca czuje się tak samo. W sumie byłem pewien, że tak. Podłączyłem do zapalniczki odtwarzacz CD. Przestarzały system, którego używałem tylko wtedy, kiedy miałem nastrój na konkretną muzykę. Dzisiaj był to Johnny Cash, a aktualnie leciała piosenka God Is Gonna Cut You Down, może trochę ironicznie brzmiąca w tych okolicznościach, ale mimo to zajebista. Becca przyszła, kiedy piosenka właśnie się skończyła, więc wyłączyłem odtwarzacz. Wskoczyła do kabiny i zamknęła za sobą drzwi, wpuszczając podmuch zimnego powietrza. Dzisiaj było strasznie zimno, ale niebo było błękitne i z oddali świeciło lekko rozmyte słońce. Powietrze stało nieruchome i tak lodowate, że aż zapierało dech. Uśmiechnęła się, a mnie znów oszołomiło, jaka jest piękna. Miała rozpuszczone włosy, a na nich wełnianą białą czapkę, która wyraźnie kontrastowała z włosami tak czarnymi, że aż niebieskimi. Do tego czarny marynarski płaszczyk do połowy uda i szare obcisłe legginsy. - Gotowa? - spytałem. Uśmiechnęła się, pokiwała głową i złapała mnie za rękę. Splotłem nasze palce. Jej były lodowate. - Tak, jedźmy. - Co powiedziałaś tacie? - Że jedziemy do Great Lakes Crossing. - Więc pojedziemy najpierw tam? Pokiwała głową. - Zresztą naprawdę chciałabym kupić kilka rzeczy - uśmiechnęła się tajemniczo. Kiedy dotarliśmy do centrum handlowego, pokręciliśmy się trochę bez celu, gadając i oglądając różne rzeczy, ale później, w pewnym momencie Becca powiedziała, żebym czekał na nią przy dziale spożywczym za pół godziny. Wiedziałem, że coś planuje, ale zgodziłem się i większość czasu spędziłem w sklepie sportowym. Kupiłem nową parę adidasów na wiosnę, a potem pięć minut przed czasem stawiłem się przed sklepem Aunt Annie. Becca pojawiła się z szerokim uśmiechem, ale bez torby zakupowej. - Nic nie kupiłaś? - spytałem. Wzruszyła ramionami. - Czemu? Kupiłam. Objęła mnie w pasie i przylgnęła do mnie. - Zobaczysz. Spodoba ci się. Przynajmniej mam nadzieję. - Nadal byłem zdziwiony, więc parsknęła śmiechem. - No dobra, podpowiedź: mam to na sobie. Wtedy zaczęło mi świtać. Przełknąłem ślinę i zacząłem się zastanawiać, jak mogłem ją kiedyś uważać za nieśmiałą. - Z czego się śmiejesz? - spytała, kiedy byliśmy już w drodze do hotelu, w którym wynająłem pokój. - Z tego, że kiedyś cię uważałem za nieśmiałą. Roześmiała się. - Bo ja jestem nieśmiała! Tylko nie przy tobie. - No to… Jakiego koloru? Spuściła głowę i policzki jej pokraśniały. - Nie powiem. Będziesz musiał sam sprawdzić. Po krótkiej jeździe dotarliśmy do hotelu, ale jeszcze chwilę siedzieliśmy w samochodzie w pełnej napięcia ciszy. Becca na mnie nie patrzyła, tylko nerwowo drapała się w kolano. - Nie chcę, żebyś myślała… - westchnąłem i zacząłem do nowa. - Chodzi mi o to, że nie musimy tego robić teraz. Możemy wrócić do sklepów albo iść do kina. Albo do domu. Pokręciła głową, ale wciąż nie patrzyła mi w oczy. - Chcę zostać. Jestem tylko… zdenerwowana. Odetchnąłem z ulgą. - Ja też, Beck. Naprawdę. - Myślisz, że to znaczy, że nie jesteśmy gotowi? -spytała i w końcu podniosła na mnie czarne oczy. - Myślę, że bylibyśmy zdenerwowani bez względu na to, jak długo byśmy czekali. Raczej dziwne byłoby, gdybyśmy się nie denerwowali. Pokiwała głową. - No to chodźmy. Po prostu… nie będziemy się spieszyć. Obszedłem samochód i otworzyłem jej drzwi, a ona wciąż rozpinała pas. Wzięła mnie za rękę, chętnie wsuwając lodowate palce w moją dłoń. Błysnęły jej białe zęby, kiedy uśmiechnęła się do mnie naszym intymnym, olśniewającym, pięknym uśmiechem przeznaczonym tylko dla mnie. Recepcjonista, srogi starszy mężczyzna patrzył na nas groźnie i z dezaprobatą, kiedy mijaliśmy go i szliśmy do windy. Potem zatrzymaliśmy się przed pokojem 425. Dłoń, w której trzymałem kartę, nagle spociła się i zaczęła się trząść. Wzrokiem spytałem Beccę, czy wciąż chce to zrobić. Nachyliła się do mnie, objęła mnie w pasie, a dłoń położyła na mojej kości biodrowej. Wsunąłem kartę do zamka i przesunąłem, a potem pchnąłem drzwi, kiedy zapaliła się zielona lampka. W pokoju było ciemno, bo okna zasłonięto ciężkimi storami, zza których wpadały tylko smugi światła. Ogromne łóżko zajmowało prawie cały pokój. Wykosztowałem się na całkiem niezły hotel i pokój o podwyższonym standardzie. Zapaliłem światło i odwróciłem się do Bekki. Właśnie zdejmowała płaszcz, pod którym miała obcisły biały podkoszulek z dekoltem w serek, który podkreślał jej krągłości i miał na tyle głęboki dekolt, że do ust napłynęła mi ślinka na widok jej piersi. Legginsy i obcisła bluzka? Boże. Zauważyła mój wzrok ślizgający się po jej ciele i uśmiechnęła się z zaskakującą nieśmiałością, a potem zaczęła się obracać i pozować dla mnie. Napięła mięśnie pośladków, a legginsy jak druga skóra przylgnęły do jej cudownych bioder i pupy. Marzyłem tylko o dotknięciu jej. Tłumiłem to pragnienie przez jakieś sześć sekund zanim przypomniałem sobie, po co tu jesteśmy, sami w pokoju hotelowym, w sobotę wieczorem. Zmniejszyłem dystans między nami i stanąłem kilka centymetrów od niej. Zaczęła się obracać, ale powstrzymałem ją, łapiąc lekko za ramiona. Odwróciła głowę i spojrzała przez ramię. Położyłem dłonie na jej bokach i czułem, jak łapie oddech, gdy zacząłem przesuwać je po biodrach, żeby zatrzymać się na pupie. Wypuściła powietrze i na moment zamknęła oczy. - Uwielbiam twój tyłek. Szczególnie w legginsach -wymruczałem. Podniosła na mnie błyszczące oczy. - Wiem. Dlatego je włożyłam. Musiałam się ukrywać przed tatą, żeby nie zobaczył, jakie są obcisłe. Zacząłem badać dłońmi napięte, jędrne pośladki, zjeżdżałem na uda i na biodra. Kiedy trochę się ośmieliłem, wsunąłem palec wskazujący między pośladki, tam gdzie napinała się elastyczna tkanina. Westchnęła, kiedy to zrobiłem, więc powtórzyłem ten ruch, tym razem wsuwając palec nieco głębiej, aż się odsunęła ze śmiechem. Wycofała się kawałek, zdjęła czapkę i potrząsnęła lokami. - Usiądź na łóżku. - Zabrzmiało to trochę jak rozkaz, więc nie mogłem nie posłuchać. - Nie przeszkadzaj mi i nie śmiej się - ostrzegła. -Chcę to dla ciebie zrobić, ale wiem, że będę się głupio czuła. - Co zrobić? - Zrzuciłem z nóg adidasy, a potem zdjąłem skarpetki. Odchyliła głową, zamknęła oczy i przeczesała sprężyste włosy. - To. Pozwoliła włosom opaść, a dłońmi przesunęła po talii, mniej więcej tak jak ja wcześniej, a potem skrzyżowała je z przodu, żeby złapać za brzeg podkoszulka. Z trudem przełknąłem ślinę, a krew spłynęła mi z mózgu w inne miejsce ciała, co było chyba widać gołym okiem. A potem… Boże. Spojrzała na mnie spod opadających powiek i zaczęła powoli podnosić bluzkę. Kiedy dotarła pod same piersi, zatrzymała się. Nie tańczyła, nie udawała, że robi striptiz, była po prostu… naturalnie seksowna. Robiła to dla mnie. Boże, co ona robiła! Widziałem, że dłonie trochę jej drżą i że odrobinę trzęsą jej się kolana. Podciągnęła koszulkę wyżej, a tkanina była tak opięta, że jej piersi podjechały w górę i przylgnęły do dekoltu, a potem opadły, podrygując zjawiskowo. Widząc to, stwardniałem jeszcze bardziej. A kiedy zobaczyłem, co ma na sobie, w ogóle zaparło mi dech w piersi. Był to różowy stanik bez ramiączek z czarną koronką na dole. Miseczki subtelnie łączyły się między piersiami, a jej śniade ciało ledwie się w nich mieściło. Próbowałem przełknąć ślinę mimo kluchy w gardle, ale na widok Bekki w samym staniku i legginsach nie byłem w stanie złapać tchu. Stała z rękami na biodrach i głęboko wdychała powietrze, a od każdego wdechu jej piersi wydawały się jeszcze większe. Musiałem trochę się poprawić, a ona śledziła wzrokiem ruchy moich rąk. - Chcesz zobaczyć resztę? Kiwnąłem głową. - T-tak. Parsknęła śmiechem. - I kto się teraz jąka? - Ja. Boże, bo czy ty wiesz, co mi robisz? - Uważałem, że to pytanie retoryczne, ale ona od razu odpowiedziała. - Próbuję cię nakręcić. - Obróciła się na pięcie i zaprezentowała pełen widok na pupę i plecy, a kiedy lekko się zakołysała, zapięcie stanika wbiło się w jej jędrną skórę. - Wystarczy twoja obecność, żeby mnie podkręcić - powiedziałem. - Jestem podniecony za każdym razem, kiedy po prostu oddychasz. A to? To co robisz teraz? To mnie zabija! Jestem na krawędzi eksplozji. Jesteś tak cholernie seksowna, że nie mogę tego znieść. - A jeszcze nawet nie skończyłam! - Przesunęła dłońmi po okrągłej pupie, a potem wsunęła palce pod gumkę legginsów. - Chcesz zobaczyć majtki do kompletu? - Boże, nawet nie pytaj. - Ale chyba nie zemdlejesz? Nie poznawałem tej Bekki. Była… pewna siebie, seksowna, podniecająca… Ani śladu tej dziewczyny, którą spotkałem po raz pierwszy. Zastanawiałem się, przelotnie, czy w ten sposób maskuje zdenerwowanie, strach, wątpliwości? Wiedziałem, że powinienem spytać, czemu to robi, czemu się tak przede mną rozbiera, ale tego nie zrobiłem. Czułem się jak dupek, nic nie mówiąc, ale po prostu… nie zdołałbym jej powstrzymać. Odwróciła się tyłem, ale przez ramię obserwowała moją reakcję. Powoli zsunęła legginsy do kolan, choć były tak ciasne, że raczej je z siebie zdzierała. Na widok tego, co miała pod spodem, mój rozporek zrobił się jeszcze ciaśniejszy. To były stringi, więc tył majtek znikał między jej pośladkami. Na górze i przy nogawkach miały czarną koronkę, a materiał był w różowo-białe paski. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Stała przede mną tylko w staniku i w majtkach, odwrócona, ale nie spuszczając mnie z oczu. Podniosłem się z łóżka, cały roztrzęsiony, bo nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Stanąłem za nią, bez tchu i nie mogąc przełknąć śliny. - Chryste. - Prawie się nie słyszałem, ale wiedziałem, że ona słyszy. - Jesteś… jesteś najbardziej zjawiskową istotą, jaką w życiu widziałem. Zarumieniła się i spuściła głowę. - Dziękuję. - Odwróciła się na pięcie i przylgnęła do mnie, unosząc ku mnie usta. - Twoja kolej. - Moja? Pokiwała głową i rozpięła mi skórzaną kurtkę, o której kompletnie zapomniałem. - Chcę cię zobaczyć. - Obróciła nas tak, że stałem twarzą do łóżka, a potem cofnęła się i usiadła, krzyżując nobliwie nogi i składając dłonie na podołku. Nie chciałem, ale i nie mogłem przestać się na nią gapić, pławić się w jej pięknie. Nigdy nie widziałem tak ślicznej dziewczyny. To znaczy, jasne, zdarzały się piękności w filmach, przeglądałem też katalogi Victoria’s Secret. Ale one nie miały nic wspólnego z moją prawdziwą dziewczyną, z ciałem, którego mogłem dotknąć, całować je, przytulać. Nie miałem w sobie ani odrobiny tej pewności, którą pokazała Becca. Nie miałem pojęcia, jak się przed nią rozebrać i nie wyglądać przy tym jak debil, ale wiedziałem, że muszę zrobić co w mojej mocy. BECCA Przycupnęłam na brzegu łóżka, a strach, wstyd, niepokój i podniecenie sprawiały, że cała się trzęsłam. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Jason nie zauważył, że cała drżę. Nie mogłam uwierzyć, że tu byłam i robiłam to. Że właśnie się przed nim rozebrałam jak kobieta do towarzystwa. Czułam się strasznie głupio, jakbym się popisywała. Jak nieatrakcyjna dziewczyna, która za bardzo się stara zachowywać jak seksowna kobieta. Przez cały czas miałam złączone kolana, a ręce tak mi się trzęsły, że z trudem zdjęłam koszulkę. Zaklinowała mi się na piersiach, bo w staniku kupionym w Victoria’s Secret, który razem z majtkami włożyłam w toalecie centrum handlowego, a swoją bieliznę upchnęłam do torebki, zrobiły się ogromne jak balony. Na szczęście Jasonowi chyba się podobało, jak podskakiwały, kiedy się wreszcie wyswobodziłam z tej bluzki. Każdy mój oddech był urywany, skóra mnie mrowiła, było mi jednocześnie gorąco i zimno. Jason stał naprzeciwko mnie, w spranych, dopasowanych dżinsach i czarnej koszulce z rozpiętymi guzikami, które odsłaniały skrawek opalonej skóry. Gapiłam się na niego, czekając aż zdejmie ciuchy. Boże, był niesamowicie przystojny. Zawsze mi się podobał, ale teraz to uczucie zmieniało się w prawdziwą miłość, a on był seksowniejszy niż kiedykolwiek, stojąc tu, z ciężarem ciała przeniesionym na jedną nogę, z bicepsami rozciągającymi rękawy bluzki, z mocnymi i szerokimi ramionami. Jego wzrok spoczywał na mnie. Zielone oczy ukryte miał głęboko w wyrzeźbionej pięknie twarzy. Patrzyłam, jak jabłko Adama podskakuje mu w gardle, jak zaciska potężne dłonie w pięści i rozluźnia. Był boso, a ja przypomniałam sobie takie zdanie z jakiejś powieści, że nie ma nic seksowniejszego niż bosy mężczyzna w niebieskich dżinsach. Kiedy patrzyłam na Jasona, nie mogłam się nie zgodzić. W końcu zdobył się na uśmiech, oderwał wzrok od mojego ciała i popatrzył mi w oczy. Uniosłam brwi w geście „no dalej” i nawet się zaśmiałam, choć wcale tego nie czułam. Zachowywałam się tak, żeby zamaskować strach. Nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa, ale wiedziałam, że nie mogę i nie powinnam teraz spękać. Nie, to nieprawda. Mogłam się wycofać. Jason by zrozumiał i zabrałby mnie wszędzie, gdzie tylko bym zechciała, gdybym powiedziała, że nie jestem gotowa. Problem w tym, że ja chciałam być gotowa. Chciałam zrobić to z nim. Po prostu nie mogłam się pozbyć strachu, że robię coś złego, że ktoś się dowie, że nie tak jak trzeba łykałam pigułki i zajdę w ciążę… Potem Jason złapał koszulkę u dołu, podniósł ją, napinając mięśnie brzucha i ściągnął jednym płynnym ruchem. Oblizałam wargi. Tak, naprawdę to zrobiłam. Wyglądał jak bóg, tak go widziałam, jak grecki atleta, jasnowłosy, umięśniony i doskonały. Stał bez koszulki, w błękitnych dżinsach, a znad paska wyglądała mu gumka majtek. Skrzyżowałam nogi i zacisnęłam mocniej, żeby powstrzymać się od zerwania się z kanapy i oplecenia go udami. Dominowało we mnie pragnienie, ale toczyło walkę z niezbywalnym strachem. Powoli opuścił ręce, rozpiął suwak spodni, a potem się zatrzymał. - Napnij się dla mnie - szepnęłam. - Pokaż mięśnie. Pokręcił głową i się roześmiał. - Napiąć się? Jak kulturysta? - Zachowywał się, jakby to była najbardziej absurdalna prośba, jaką słyszał w życiu, ale przecież to nie on na siebie patrzył. Nawet kiedy nic nie robił, był zjawiskowy, po prostu stojąc tak z jedną ręką w kieszeni, a drugą sięgając na plecy, żeby podrapać się po ramieniu. Miał długie i potężne ręce, bicepsy wyraźnie widoczne i poznaczone żyłami, ale ja najbardziej lubiłam pierś i brzuch. Miał rozległe, potężne mięśnie na piersiach, wyraźnie widoczne, a pomiędzy nimi biegła jakby wyciosana linia, która prowadziła do wezbranej cudowności mięśni brzucha. Nie miał tak mocno zarysowanego sześciopaku jak Kyle. Miał umięśniony brzuch i zaznaczoną muskulaturę, ale nie w tak ostentacyjny sposób jak Kyle. Nie żebym ich porównywała, raczej starałam się zróżnicować. Wiele razy widziałam ich obydwu bez koszulek, na plaży latem, po treningu… Kyle był umięśniony w sposób, który nazwałabym „anatomicznym”, Jason miał potężniejsze mięśnie, grubsze, mocniejsze, mniej widocznie, ale bardziej masywne. Zrobił minę, a potem wyprężył się dla jaj jak kulturysta i śmiałam się tak bardzo, że aż chrumkałam, ale i tak podobało mi się to, na co patrzyłam. Wygłupiał się, wiedziałam o tym, nachylając się do przodu ze złączonymi rękami, ale ta pozycja i tak uwidaczniała mięśnie i wyglądało to niesamowicie. Coś mi przeszło przez myśl i podążyłam za instynktem, zanim zabrakłoby mi odwagi. Wstałam, a potem sięgnęłam do jego rozporka, czując za bokserkami twardość. Znów się trzęsłam, cała drżałam, nagle zrobiło mi się zimno i przestraszyłam się tego, co mam zamiar zrobić, ale postanowiłam iść na całość. Odpięłam do końca zamek, ściągnęłam mu spodnie i ukucnęłam, żeby pomóc mu z nich wyjść. Klęczałam przed nim teraz, z oczami na wysokości jego krocza. Widziałam wypukłość napierającą na szary materiał majtek. Wciąż klęcząc, wsunęłam palce między jego skórę a gumkę bokserek i patrząc mu w oczy, pociągnęłam je w dół, całkiem go obnażając. Znów go widziałam. Ostro wciągnęłam powietrze. Boże. O Boże. Jak dużo. Czy dam radę? Nachyliłam się, rozchyliłam usta i poczułam go, smak soli i piżma, ale zaraz poczułam, że mnie podnosi. - Nie. Nie. - Trzymał moją twarz w dłoniach i zmuszał mnie do spojrzenia mu w oczy. - Nie teraz, nie tak, nie w ten sposób. Nie byłam pewna, czy mi ulżyło, czy żałowałam, że mnie powstrzymał, szczególnie po tym wszystkim, czego wymagało ode mnie zrobienie tego. - Nie chcesz? Zmarszczył brwi i zmagał się z odpowiedzią. - Nie wiem, czy jakikolwiek facet byłby w stanie powiedzieć, że nie chce. Ale… nie w takiej sytuacji. Nie po to tu jesteśmy. Przyjechaliśmy, żeby przeżyć coś wspólnie. - Wpatrywał mi się w oczy. - Boisz się? Spojrzałam w dół, żeby odwrócić wzrok, ale natknęłam się tam na jego męskość w całej okazałości, grubą i długą. - Tak - szepnęłam. - Jestem przerażona. Przytulił mnie, a ja w jednej chwili poczułam się bezbronna i całkiem naga, chociaż cały czas miałam na sobie bieliznę. - Nie musimy tego robić. I nie musiałaś robić… tego. Kupować nowej bielizny i się przede mną rozbierać. - Nie podobało ci się? - Poczułam, że stres przejmuje władzę, a moja fałszywa pewność siebie mnie opuszcza. Roześmiał się. - Skarbie, byłem zachwycony. Ale… martwię się, że robisz to tylko dlatego, że myślałaś, że ja… nie wiem, będę tego oczekiwał? Albo że nie będę cię chciał, jeśli tego nie zrobisz? Albo że nadrabiasz w ten sposób miną, bo się boisz. - Ty się nie boisz? Pokiwał głową. - Pewnie, że tak. Nie mogę powiedzieć, że nie, boję się, denerwuję się, nie wiem, co robimy. Chciałbym… żeby było idealnie, bo to nasz pierwszy raz. Żeby było doskonale dla nas jako pary. I kocham cię, nie chcę niczego schrzanić. Oparłam czoło na jego piersi, czułam jego dłonie na ramionach, na plecach. Podobało mi się to, było kojące, relaksujące, uspokajające i… erotyczne. Miał do mnie nieograniczony dostęp. Jeden ruch palców i będę naga. Jego dłonie sprawiły, że zapomniałam o strachu, a jednocześnie czułam go wyraźniej niż wcześniej. Bardzo dziwne. Przytulał mnie, przesuwał dłońmi po moim kręgosłupie, po łopatkach, ramionach. Oddychałam, starając się opanować nerwy. - Chcesz stąd iść? - spytał poważnie i z troską. Pokręciłam głową, nie unosząc jej z jego piersi. - Nie. - Na pewno? Pokiwałam. - Więc mnie pocałuj - powiedział, dotykając mojej brody. Uniosłam twarz i lekko przycisnęłam usta do jego warg. Pocałunek był delikatny, niepewny, początkowo wręcz niewinny. Potem przesunął mi ręce na plecy, prześledził pasek stanika, a potem zjechał nad pupę. Westchnęłam prosto w jego usta, bo jego dotyk stawał się coraz bardziej łapczywy. Przylgnęłam do niego, czułam jak rozpłaszczam się na jego piersi. Dotykał mojej talii i pupy, kładł na niej dłonie, ściskał, Boże, to było doskonałe. Po wahaniu w pocałunku poznałam, że się nad czymś zastanawia, a potem wsunął dłonie pod gumkę moich majtek i zdjął mi je. Przestałam go całować, ale nie oderwałam ust. Otworzyłam oczy i wpatrywałam się w zieleń jego tęczówek. Zsunął majtki jeszcze niżej, a potem dotykał dłońmi całkiem nagiego ciała. Zamknęłam oczy. Trzymałam ręce na jego ramionach, tam zawsze wędrowały, kiedy się całowaliśmy. Chciałam robić to, co on, więc zsunęłam dłonie na jego boki, biodra, a potem na chłodne, twarde pośladki i chwyciłam je, uciskałam i poznawałam, a on robił to samo z moimi. Dopasowywaliśmy się do swojego dotyku, do doznania nagiej skóry. To było powolne wprowadzenie do całkowitej nagości. Musnęłam dłonią jego męskie części - aż się skuliłam w sobie, kiedy w mojej głowie pojawiło się to idiotyczne, dziecinne określnie. Zastanawiałam się, jak je nazwać. Odsunęłam się od niego, położyłam mu rękę na piersi i pojechałam w dół, zatrzymując się tuż nad nim. Potem chwyciłam go, nagle i gwałtownie, i spojrzałam w jego zdumione oczy. - Jak go nazywasz? - Co? - Pytanie go zdziwiło. Przesunęłam dłoń w dół, a potem wróciłam. - Jego. Jakiego słowa używasz. Wzruszył ramionami. - Chyba żadnego. - Podniósł wzrok i popatrzył w lewą stronę, jakby się zastanawiał, a potem popatrzył znów na mnie. - Ale jeśli muszę, chyba mówię „fiut”. A co? Lekko wzruszyłam jednym ramieniem. - Byłam ciekawa. Nie mogłam się zdecydować. Większość określeń mi się nie podoba. Roześmiał się. - Mnie też nie. Prawdę mówiąc zwykle to po prostu „on”. - Wziął mnie za rękę i zabrał od swojego „jego”. - Musisz puścić, bo inaczej wszystko się skończy zanim zdąży się zacząć. Wróciłam więc na jego pupę. - Ale tutaj mogę? Zarumienił się, co było urocze. - Tak, jeśli chcesz. Ja to lubię. - Lubisz? Wzruszył ramionami i położył mi dłonie na biodrach. - Tak. - Przesunął ręce na moją pupę. - A ty? Pokiwałam głową, nie odrywając wzroku od jego oczu. - Tak, bardzo. - Wciąż miałam na sobie stanik, co wydawało mi się głupie, więc go zdjęłam. - Co teraz? - Łóżko? Pozwoliłam mu prowadzić się tyłem, aż natrafiłam wnętrzem kolan na krawędź łóżka. Usiadłam, a on stanął między moimi nogami. Nie spuszczał ze mnie zielonych oczu, kiedy tyłem przesuwałam się w głąb łóżka. Ruszył za mną. Kiedy był tuż obok, podniósł kołdrę i koc, a ja oparłam się o stos poduszek. Był nade mną, serce mi waliło jak wściekłe, nerwy szalały, puls dudnił, moja skóra śpiewała, a on przesuwał dłońmi w górę moich ud. Z trudem przełknęłam ślinę, kiedy nade mną zawisł. Toczyła się we mnie wojna. Bardzo tego chciałam. Byłam przerażona, spragniona, czułam się seksowna i pożądana, a jednocześnie niepewna i zawstydzona. Jason zatrzymał się, a potem zaklął pod nosem. Wyskoczył z łóżka, zanim zdołałam zapytać, co się stało, sięgnął do kieszeni dżinsów i wyciągnął połączone pakieciki prezerwatyw. Och. O Boże. To sprawiło, że wszystko stało się jeszcze bardziej rzeczywiste. To się naprawdę wydarzy. Jeśli wcześniej nie stchórzę. Położył je na szafce nocnej i wrócił do mnie do łóżka. Położył się raczej obok mnie niż na mnie. Musnęłam palcem mięsień na jego piersi. - Zaczęłam brać pigułki - powiedziałam. Był w szoku. - Tak? Pokiwałam głową. - Moja kuzynka Maria zabrała mnie w zeszłym tygodniu do lekarza. Więc jestem chroniona, nawet bez tego. - Powinniśmy ich użyć mimo to? Wzruszyłam ramionami. - Nie wiem. Może? Żeby mieć pewność? Pokiwał głową i przesunął palcami po moim biodrze, brzuchu i między piersiami. - Zanim zrobimy coś więcej, chciałabym ci powiedzieć, że cię kocham. Uśmiechnęłam się, a strach i nerwy trochę odpuściły. - Ja też cię kocham. Skąd wiedziałeś, że potrzebuję to usłyszeć? Palcem wskazującym okrążał moją pierś. - Chyba po prostu chciałem, żebyś wiedziała, co czuję, zanim… wydarzy cię coś więcej, żebyś wiedziała, że nie mówię tego w podnieceniu albo coś. Że naprawdę to czuję. Naprawdę cię kocham. Przysunęłam się bliżej i desperacko pragnęłam czuć się tak swobodnie ze swoją nagością jak on. Najchętniej bym się zakryła, naciągnęła na siebie kołdrę, skrzyżowała ramiona i nogi. Ale nie zrobiłam tego. Zebrałam się na odwagę i pozwoliłam mu widzieć całą siebie. Przesuwał wzrokiem po moim ciele, piersiach, biodrach, nogach, a potem po trójkąciku między udami. Przywołałam wspomnienie jego dotyku tam i wybuchu, jakiego wtedy doświadczyłam. Otworzyłam usta, dotykałam językiem jego warg, zębów, pozwoliłam mojemu pragnieniu zawładnąć sobą. Nie wystarczyło, żebym zapomniała o strachu i wątpliwościach, ale to było dość, żeby działało pomimo nich. Złapał mnie za biodro i odwrócił tak, że leżałam płasko na materacu, a on zaczął wchodzić na mnie bokiem, nie przerywając pocałunku. Zaciskałam uda, a kiedy zaczął gładzić palcami okolice pachwiny, nieświadomie zacisnęłam je mocniej. Przesuwał dłonią po moim udzie, z mięśnia czterogłowego na kolano, zanurzył dłoń między moimi nogami i rozpoczął powolną drogę powrotną, zostawiając na mojej skórze ogień. Skupiłam się na rozluźnieniu zaciśniętych ud, kiedy zbliżał się coraz bardziej. Przywołałam wspomnienie dotyku, żeby pozbyć się wątpliwości. Zmusiłam się do dotknięcia go, a potem zatraciłam się w żarze jego skóry, twardości mięśni i doznaniu jego ciała pod moją dłonią. Dotykałam go wszędzie, gdzie mogłam sięgnąć, tylko w tym jednym miejscu nie… Leżałam w łóżku, a jego nagie ciało było obok … przytłaczała mnie świadomość zbliżającego się stosunku i nagle zwątpiłam, czy jestem gotowa. A jednak nie chciałam tego powstrzymywać. Stwardniałe opuszki jego wskazującego i środkowego palca dotarły już do złączenia moich ud, a ja się cała trzęsłam, nie mogłam złapać tchu, wycofałam się z pocałunku. Poczułam, że na mnie patrzy i wiedziałam, że wciąż jestem za bardzo pozaciskana, żeby mógł mnie dotykać. Musiałam się albo rozluźnić, albo odpuścić. - Jesteś pewna? Możemy przestać. - Mówił niskim głosem, tuż obok mojego ucha. Jakoś tak się stało, że te jego słowa, pełne troski i niepokoju, obudziły we mnie determinację do doświadczenia tego. Nie chciałam, żeby pomyślał, że nie chcę. Nie byłam pewna, nie na sto procent, ale byłam prawie pewna i to będzie musiało wystarczyć. Rozluźniłam najpierw kolana, a potem uda. Spojrzałam mu w oczy, których zieleń była tak łagodna i pełna miłości. Zmusiłam się do rozluźnienia mięśni, a kiedy to się stało, uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam napięta i sztywna; nawet dłoń, którą położyłam między nami, była zaciśnięta w pięść. - Jestem pewna. Po prostu się denerwuję. - Ja też. - Nie widać. Musnął najpierw jedno moje udo, potem drugie, a każdy dotyk sprawiał, że napinałam się, a zaraz potem rozluźniałam. - Ale tak jest. Staram się stwarzać pozory, ale ja też się denerwuję. - Boisz się czy denerwujesz? - Chyba i to, i to. Ale nie chcę się wycofywać. Tylko nie chciałbym, żebyś odczuwała presję. - Ale chcesz tego? - Jasne. - W jego głosie nie było ani odrobiny wahania. Rozłożyłam nogi, a jego dłoń zawędrowała pomiędzy nie, jednym palcem błądził wokół wejścia, niemal łaskocząc delikatną skórę. Oddychałam, gdy przesuwające się palce zostawiały ślad płomieni i szerzej rozsunęłam nogi. Znów zamknęłam oczy, więc zmusiłam się do otwarcia ich, żeby na niego patrzeć. Wpatrywał się we mnie, wyczekując oznak sprzeciwu, kiedy wsunął we mnie koniuszek jednego palca, ale ja westchnęłam i lekko uniosłam biodra. To była wystarczająca zachęta. Ach… Znalazł idealny punkt i nie mogłam się powstrzymać od gwałtownego westchnienia. Potem wciągnęłam powietrze i odchyliłam głowę, uniosłam biodra, rozłożyłam uda i w milczeniu dałam mu przyzwolenie na dalszy ciąg. Skąd tak dobrze wiedział, czego mi trzeba? Skąd wiedział, że to takie przyjemne? Czy kłamał, mówiąc, że nigdy wcześniej tego nie robił/? Nie, wiedziałam, że nie kłamał, ale taka myśl przeszła mi przez głowę, bo jego palec tak doskonale pasował do mojej łechtaczki, tak świetnie wiedział, czego potrzebowałam, żeby zawładnęło mną pożądanie. W ciągu kilku sekund znalazłam się na skraju eksplozji, kilka ruchów jego palca wystarczyło, żebym wierzgała. Pomyślałam sobie, że nie trzeba mi wiele. Słyszałam rozmowy innych dziewczyn, które nie były w stanie tego zrobić, więc udawały przed swoimi chłopakami albo reagowały przesadnie. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Mnie wystarczył jego dotyk, jego palce na moim ciele i byłam stracona, nie potrafiłabym powstrzymać jęków. Jak można było to udawać? Jak sfałszować tak oszałamiające doznanie? Jęczałam, rozpadając się na pół, nie mogłam złapać tchu i cała się trzęsłam, ale już nie z nerwów tylko w ekstazie. Słyszałam, że się poruszył i potem nagle klęczał nade mną, z rękami po obu stronach mojej głowy. Otworzyłam oczy w samą porę, żeby zobaczyć jak się nachyla do mojej piersi i bierze brodawkę do ust, wyrywając mi z ust jęk. A potem to poczułam, lekkie napieranie między udami. Widziałam jego ręce po obu stronach mojej twarzy, więc nie miałam wątpliwości, co to. Spojrzał mi w oczy. - W porządku? Jesteś gotowa? Cały świat zniknął i zostały tylko oczy Jasona, jego powolny oddech, jego usta tak niedaleko moich i… gorące, twarde coś między moimi udami. Zawahałam się, bo nagle znów straciłam całą pewność. On to odczytał i zaczął się wysuwać, tak słodko, delikatnie i… to przeważyło. Sięgnęłam pomiędzy nas z sercem walącym mi w piersi tak mocno, że byłam pewna, że widzi je, obijające się o moje żebra. Wzięłam go do ręki, tak delikatnego i ciepłego, a jednocześnie twardego jak stal. Westchnął pod wpływem dotyku i przymknął oczy. Umieściłam go między wilgotnymi wargami moich intymnych części i wzięłam głęboki wdech. - Jestem g-g-g-otowa. - Zająknęłam się pierwszy raz od tygodni. Oczywiście to zauważył i zawahał się. Przesunęłam dłonie na jego plecy i przyciągnęłam go bliżej. - Obiecuję, jestem gotowa. - Postarałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie i stanowczo. Choć wcale się tak nie czułam. O Boże. Był we mnie sam jego koniuszek, a i tak było to o tyle więcej niż palce. Starałam się nie myśleć o historiach o pierwszych razach innych dziewczyn. Liczyło się tylko to, co tu i teraz. Chciałam tego. Tylko trochę musiałam to sobie wmówić. Patrzyłam na niego, a potem przymknęłam powieki i podniosłam się do pocałunku. Wsunął się znów kawałeczek, a ja westchnęłam w jego usta, kiedy powoli mnie wypełniał. Bolało. Nie mogłam utrzymać oczu zamkniętych i cała zesztywniałam. Czułam się, jakby ktoś mnie atakował. Byłam bardzo, bardzo rozciągnięta. Jason zamarł w bezruchu. - W porządku? - Słyszałam, że się niepokoi. Pokiwałam głową. - Tak. Tylko zaczekaj chwilę. - Był bardzo napięty, czułam, że jego mięśnie prężą się pod moimi dłońmi. Powoli przyzwyczaiłam się do jego obecności i wtedy pokiwałam głową. - W porządku. Jeszcze kawałek. - Boli? - spytał. - Tak. - Wiedziałam, że chciałby znać prawdę. -Ale to nic. Nie jest źle. Ból mija. Wejdź jeszcze trochę. Trochę inaczej ustawił ciężar ciała i przesunął biodra w moją stronę, wślizgując się głębiej. Wtedy poczułam, że natrafił na blokadę i wiedziałam, co będzie dalej. Nie byłam pewna, czy to poczuł, ale nie było innego wyjścia niż pozwolić mu się przez nią przedrzeć. Objęłam go, jedną ręką za szyję, drugą w pasie i pociągnęłam go w siebie. Poczułam krótkie, ostre ukłucie i nie mogłam powstrzymać odgłosu bólu. Poczucie wypełnienia i rozciągnięcia wzmagało się, kiedy we mnie wchodził, ale nagle dyskomfort zmienił się w przyjemność. Ból słabł, a on napierał na mnie biodrami. Przycisnęłam usta do jego ramienia i skupiłam się na swoich fizycznych doznaniach. Teraz, kiedy najgorszą część miałam już za sobą, to wypełnienie nie było już tak dziwne. Było… akurat, z każdą chwilą bardziej. On nie ruszał się, drżał. Zdałam sobie sprawę, że to już nie potrwa długo i naparłam na niego biodrami, żeby dodać mu odwagi, ale kiedy to zrobiłam, ten drobny ruch sprawił, że przeszyła mnie rozpalona rakieta, piorun uderzający mnie w podbrzusze. - Och - westchnęłam i szeroko otworzyłam usta. Zrobiłam to znów, zakołysałam biodrami, ale tym razem mocniej. - O Boże… Boże. Ciało Jasona było twarde jak skała, napinał każdy mięsień. Powstrzymywał się, żeby wytrzymać jak najdłużej. - To jest… niesamowite - wydał z siebie urywany pomruk. - Poruszaj się ze mną - szepnęłam. Westchnął z ulgą i wysunął się, ale tylko po to, żeby znów naprzeć i aż jęknęłam. To było inne uczucie niż kiedy sama na niego nacierałam, ale i jedno, i drugie było cudowne. Wysunął się, a tym razem ja wyszłam mu na spotkanie i oboje jęknęliśmy, niemal jednocześnie. - Zaraz… Nie mogę dłużej. - Szeptał mi do ucha. Wiedziałam, co ma na myśli. - W porządku - szepnęłam ledwo słyszalnie, tak jakby głośniej wypowiedziane słowa mogły wszystko zepsuć. - Nie powstrzymuj się. Poruszał się teraz w stałym rytmie, z każdym ruchem coraz bardziej desperacko. - Nie mógłbym, nawet gdybym chciał - wymruczał. Cała płonęłam i chociaż nie oczekiwałam drugiego orgazmu, byłam blisko. Poruszyłam się z nim, dążąc do mojego spełnienia. Wiedziałam, że jest mu dobrze, więc pozwoliłam sobie na to. Napierałam na niego całym ciałem, chciałam być bliżej, potrzebowałam więcej, bardziej. Przypomniałam sobie, co widziałam w Czystej krwi i uniosłam nogi, żeby objąć go w pasie. - Cholera… genialnie. - Jak dobrze… - Mnie było stać tylko na tyle. Nogami przyciskałam go do siebie, napięcie rosło, ogień we mnie rozbuchał się niemal niewyobrażalnie. Poruszał się szybko, a ja myślałam, że to będzie bolesne, kiedy tak na mnie nacierał, ale nie bolało. Podobało mi się. Z każdym pchnięciem wzlatywałam coraz wyżej i wiedziałam, że on dłużej nie wytrzyma. Chciałam, żeby sobie odpuścił. Wbiłam palce w jego ramiona i przycisnęłam go do siebie tak, jakbym chciała mieć pewność, że nie przestanie się ruszać. A potem rozstąpiła się pode mną ziemia. Moje ciało zadrżało, znieruchomiało i eksplodowało. To, co czułam wcześniej, to był ledwie drobny ruch tektoniczny w porównaniu z trzęsieniem ziemi, które teraz się przeze mnie przetaczało. Jęknęłam, a on na mnie upadł, głośno westchnął i poczułam eksplozję w swoim wnętrzu. Usłyszałam swój krzyk, kiedy doszłam kilka sekund po nim. Poruszaliśmy się synchronicznie, z trudem oddychaliśmy, dyszeliśmy i jęczeliśmy. - O kurwa - powiedziałam. - Nie wiedziałam, że będzie aż tak. Roześmiał się, tak rzadko używałam brzydkich słów. - Ja też nie - odparł i zamarł. Było już po wszystkim. Trwało nie dłużej niż pięć minut, ale te pięć minut zatrzęsło ziemią i zmieniło moje życie. Jason wysunął się ze mnie i poszedł do toalety. Zachichotałam na widok jego nagich pośladków, kiedy się oddalał. Potem wrócił i wśliznął się do łóżka obok mnie. - Krwawiłaś? Odrzuciłam kołdrę i usiadłam. Jasna kropla krwi na prześcieradle przywróciła mnie do rzeczywistości. Już nie jestem dziewicą. Coś w tej krwi sprawiło, że puściły tamy. Poczułam pieczenie pod powiekami i nie chciałam wcale płakać, ale byłam tak przytłoczona, że nie mogłam się powstrzymać. Przytulił mnie do piersi, zanim zdążyła skapnąć pierwsza łza. - Czemu płaczesz? - Bał się i wiedziałam, że podejrzewa najgorsze, ale całkiem straciłam nad sobą kontrolę, nie mogłam mówić, tylko cała się trzęsłam, a łzy zalewały mi twarz. - Boże, przepraszam cię. Nie powinienem był… Pokręciłam głową przyciśniętą do jego nagiej piersi. - Nie - wyszlochałam. - Ja tylko… tylko… Przeżywam. Nie żałuję. Odetchnął z ulgą. - Nie jesteś zła? Zachichotałam mimo łez. - Zła? Dlaczego miałabym być zła? Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Zobaczyłaś krew i zaczęłaś płakać, więc pomyślałem… Sam nie wiem. Pomyślałem, że żałujesz, że to zrobiliśmy. Objęłam go za szyję i usiadłam mu na kolanach, chociaż wciąż płakałam. - Nie! Nie! Nie żałuję. Jestem trochę przytłoczona, ale to wszystko. Było lepiej, niż ośmieliłabym się liczyć, lepiej niż w opowieściach innych dziewczyn, które słyszałam. - Naprawdę? - spytał z nadzieją. Pokiwałam głową. - Tak! Niewiele dziewczyn ma… orgazm za pierwszym razem. - Odchyliłam głowę, żeby mu popatrzeć w oczy. - A ty mi go podarowałeś. Zarumienił się i był wyraźnie zadowolony. - Cieszę się. Bardzo bolało? Pokręciłam głową. - Na początku trochę, a potem zakłuło, kiedy… No wiesz. Ale potem już w ogóle nie bolało i zaczęło się robić przyjemnie. Bardzo przyjemnie. Ale wciąż działo się we mnie tyle, że nie mogłam tego zwerbalizować. Nie żałowałam, że to zrobiliśmy, ale wiedziałam, że jestem już inna. Już nigdy nie doświadczę tej chwili. Nie będę dziewicą. Nie byłam już nawet dziewczyną. Stałam się kobietą. Miałam dwa orgazmy, drugi silniejszy niż pierwszy, a Jason długo wytrzymał, doprowadzając nas oboje do ekstatycznych dreszczy. Odpływałam sennie w jego ramionach i myślałam, że nigdy nie będę miała tego dość. Już chciałam więcej, choć jeszcze czułam drżenie. Odwiózł mnie pięć minut przed moją weekendową godziną policyjną o pierwszej w nocy i zanim wysiadłam z jego ciepłej ciężarówki, całowaliśmy się powoli i delikatnie. To był inny pocałunek. Teraz już wiedzieliśmy, co się dzieje potem. Pomachałam do niego, wchodząc do domu i poszłam do pokoju. Padłam do łóżka z głupim uśmiechem na twarzy, a kiedy zasypiałam, myśli mi szalały. Trochę mnie bolało między nogami i wiedziałam, że jutro pewnie też będzie boleć. Ale było warto, chociaż w głębi serca wciąż się zastanawiałam, czy nie za wcześnie, czy nie jesteśmy za młodzi, czy byłam całkiem gotowa. JASON Złamane drzewo Sierpień, dwa lata później Wyciągnąłem się na kanapie i czekałem na telefon od Bekki. Trzymałem komórkę na udzie, a telewizor grał, nastawiony na kanał sportowy. Skończyliśmy szkołę i było dziwnie, nie mieć co ze sobą zrobić. Dostałem listy informujące o przyjęciu na uniwersytety w Nebrasce i Michigan. Obydwa zaoferowały mi pełne stypendia naukowe i sportowe. Potrzebowałem ich, zwłaszcza odkąd przestałem przyjmować pieniądze od taty. Pobiłem rekordy, które miałem do pobicia już w połowie ostatniej klasy, i tata chciał mi dać dwa tysiące dolarów za każdy z nich, ale odmówiłem. On się wściekł, pobiliśmy się, wylądował w szpitalu i od tamtej pory nawet na mnie nie patrzył. Becca miała zadzwonić po wyjściu od fryzjera, bo umówiliśmy się na obiad, żeby pogadać o wyborze szkoły. Ona była tak nastawiona na uniwerek w Michigan, że aplikację wysłała tylko w to jedno miejsce. Oczywiście została przyjęta i zaoferowano jej wysokie stypendia, wszystkie, o jakie wnioskowała, oraz inne granty. Podczas uroczystości zakończenia nauki przez nasz rocznik wygłosiła przemówienie przed całą szkołą, bo jej końcowa średnia wynosiła cztery dwadzieścia sześć. Tak, osiągnęła coś takiego! Mówiła płynnie i ani razu się nie zająknęła. Mówiła tak dobrze, że ograniczyła terapię mowy z dwóch godzin tygodniowo do jednej miesięcznie. Dostała tyle stypendiów, że całe studia licencjackie miała już opłacone, a ja w zasadzie nie byłem pewien, jak to zrobiła. To znaczy nie, wiedziałem. W ostatniej klasie codziennie spędzała kilka godzin na przygotowaniach. Pisała aplikacje o stypendia i eseje, wysyłała je mailem, a potem szukała kolejnych możliwości. Jej rodziców stać by było na jej edukację, byłem pewien, bo chociaż się z tym nie obnosili, byli bogaci, ale Becca odmówiła przyjęcia od nich pieniędzy, bo wiązały się z tym pewne warunki. Konkretnie taki, że nie zamieszkamy razem. Moja dziewczyna na to nie poszła, całe szczęście. Spojrzałem na telefon. Piętnasta trzydzieści dwie. Miała dzwonić o wpół do czwartej. Nie martwiłem się ani nie byłem zły, tylko ciekawy. Zawsze była punktualna aż do przesady, więc takie spóźnienie w jej wykonaniu to ewenement. Wyłączyłem telewizor i podszedłem do stołu w jadalni, na którym leżał stosik listów i rachunków. Wziąłem dwa listy z uczelni i patrzyłem na nie, niepewny, co robić. Naprawdę podobała mi się drużyna z Nebraski, a do tego mieli świetny wydział architektury, który mnie bardzo interesował. Z kolei na niekorzyść działało to, że tę uczelnię wybrał dla mnie tata. No a największą wadą Nebraski było zdecydowanie to, że była w Nebrasce. W pieprzonej Nebrasce, ponad tysiąc sto kilometrów od Ann Arbor, gdzie będzie Becca. Nie, nie ma mowy. Oczywiście Uniwersytet w Michigan oznaczał, że zamieszkamy razem. Poza tym mieli kilka programów, które mi się podobały, a ich drużyna futbolowa poprawiła się w ostatnich latach. Ich nowy rozgrywający dobrze się zapowiadał i byłem pewien, że byśmy się zgrali. Rozmawialiśmy z Kyleem, czyby nie pójść na ten sam uniwerek, żebyśmy mogli grać razem, ale chyba mieliśmy inne pomysły na przyszłość i nic by z tego nie było. On razej nie chciał zostać zawodowym graczem. Lubił futbol i grał zajebiście dobrze, ale… nie taki był jego cel. On chciał zostać trenerem. A ja? Nie byłem pewien. Chciałem grać zawodowo, ale planowałem też mieć na wszelki wypadek dyplom innego kierunku, alternatywną karierę. Jednak czegoś się nauczyłem od taty. On nigdy nie miał planu awaryjnego, chciał tylko grać. Jakoś skończył szkołę, ale dyplom anglistyki do niczego się nie przydał, kiedy przyszło do szukania pracy, bo całe jego dotychczasowe życie skupiało się na grze. Nie chciałem tak skończyć. Wiedziałem, że jestem bystry, że mam jakiś potencjał poza grą w piłkę. Nie mówiłem o tym nikomu, nawet Becce, ale sprawdzałem w Internecie kierunki studiów w Michigan i rzucił mi się w oczy ich wydział sztuki i grafiki. Fotografia. Miałem duże portfolio. Pomogła mi przy nim Becca, zarzekając się, że robi to dla siebie, żeby mogła doświadczyć moich zdjęć w formie materialnej. Ale ja wiedziałem jak jest. Uwielbiała moje zdjęcia i zawsze mnie zachęcała, żebym szedł w tym kierunku. Wiedziałem, że byłaby zachwycona, gdyby wiedziała, że rozważam skończenie studiów fotograficznych. Ale chociaż było to strasznie głupie, największą przeszkodą był mój ojciec. Wydziedziczyłby mnie, gdyby się dowiedział. Fotografia to sztuka, a sztuka jest dla pedałów. Miałem grać w futbol i tyle. Chociaż go nienawidziłem, wiedziałem, że jednocześnie bardzo pragnę jego akceptacji. Odgłos silnika przed domem natychmiast zwrócił moją uwagę. To nie był diesel F-350 taty, na pewno. Podszedłem do okna i prawie zemdlałem, kiedy zobaczyłem Beccę wysiadającą z nowiutkiego, czarnego i smukłego vw jetta. Rodzice nie chcieli jej kupić samochodu, szczególnie, że i tak wszędzie jeździła ze mną, nie pozwalali jej też iść do pracy, żeby sama na niego zarobiła. Chociaż jej relacja z rodzicami poprawiła się w ciągu ostatnich dwóch lat, to nadal pozostało kością niezgody. Wyszedłem jej na spotkanie. Padła mi w ramiona, objęła mnie nogami w pasie, a na jej pięknej twarzy gościł szeroki uśmiech. - Kupili mi auto! - Pocałowała mnie mocno, trzymając obiema rękami tył mojej głowy, co uwielbiałem. -Cudownie, prawda? Powiedzieli, że będzie mi potrzebne, żebym mogła przyjeżdżać z uczelni. - Wyrwała się z moich objęć i podbiegła do samochodu, przesuwając rękami po masce. Roześmiałem się z jej podekscytowania, ale przecież też się cieszyłem. - Wspaniale, skarbie. Strasznie się cieszę! Wyprostowała się, zaczęła podskakiwać na palcach i nigdy jeszcze nie wyglądała aż tak beztrosko. - Nie m-m-mogę uwierzyć! Mam samochód! - Nie mogłem się powstrzymać od patrzenia jak jej cycki podskakują razem z nią. Przyłapała mnie na tym i spojrzała groźnie: - Oczy mam wyżej. Uśmiechnąłem się niewinnie - Wybacz, ale kiedy pokazujesz towar, nie mogę się opanować. Wsunęła się w moje objęcia. - Nie masz jeszcze dość mojego towaru? - skrzywiła się, powtarzając słowo, którego użyłem. - W przyszłym miesiącu nasza druga rocznica, spokojnie mógłbyś się już znudzić - uśmiechnęła się do mnie, bo dobrze znała prawdę. Pokręciłem głową. - Nie ma takiej opcji. Jestem facetem, a facetom nigdy się nie nudzi to, co dobre. A twoje cycki są po prostu zjawiskowe. Plasnęła mnie w ramię, ale bez przekonania. - Świnia! - Tak. Chrum chrum! Zachichotała, tak jak uwielbiałem. - Wsiadaj, przystojniaku. Dzisiaj to ja zabiorę cię na przejażdżkę! - Uwielbiam jak mnie zabierasz na przejażdżki -uśmiechnąłem się i wsiadłem na miejsce pasażera. Zignorowała moją niezbyt wyrafinowaną sugestię. - To hybryda, p-p-p-pali pięć sześćdziesiąt litrów na setkę w mieście i cztery dziewięćdziesiąt w t-t-tra-sie. - Wyjechała tyłem z podjazdu i testowała wszystkie gadżety nowego auta. Bardzo się cieszyłem, że jest tak rozemocjonowana, że nawet nie słyszy zająknień, które zdarzały się już tylko, gdy była bardzo zdenerwowana albo podekscytowana. Albo targana spazmami rozkoszy, mógłbym dodać. W czasie orgazmu trochę się jąkała, a ja zawsze się wtedy uśmiechałem. Uważałem, że to urocze. To była część niej, a świadomość, że czuje się przy mnie na tyle bezpiecznie, żeby się tym nie przejmować, dużo dla mnie znaczyła. Minęliśmy mojego tatę, które właśnie wjeżdżał na podjazd. Spojrzał na nas przelotnie, a potem z potępieniem obciął zagranicznie auto Bekki. Kupowanie czegoś zagranicznego było według niego grzechem. A to, że Becca była w połowie Arabką doprowadzało go do szału i nasze najgorsze walki odbyły się z tego powodu. W pierwszym roku naszego związku wypowiadał się o niej w obrzydliwy sposób, a ja bez wahania na to zareagowałem. Raz odbyliśmy trzy rundy tutaj, w kuchni, po których obydwaj byliśmy zlani krwią i kwalifikowaliśmy się do założenia szwów, czego żaden z nas oczywiście nie zrobił. Pod tym względem byłem do niego podobny. Wypadłem z domu ogarnięty furią, ciągle krwawiąc, a Becca przyszła pod nasze drzewo i przyniosła apteczkę. Dzięki Bogu nie spytała, o co poszło, bo nie wiem, czy zdołałbym jej powiedzieć, nie wpadając znów w szał. Nie chciałem myśleć o ojcu, więc zmusiłem się do wsłuchania w jej szczęśliwe trajkotanie. Wyłączyłem się i nie miałem pojęcia, o czym mówi, więc tylko przytakiwałem, dopóki nie zorientowałem się, że ona już zaczęła czytać lektury z listy, którą dostała z Michigan. No jasne, ona była już zapisana, miała podręczniki i nawet je już przerabiała, a ja wciąż nie wiedziałem, do której szkoły iść. Nie chciała w żaden sposób wpływać na moją decyzję. Nigdy też nie zaczynała tego tematu. Powiedziała, że mam zadecydować sam, a ona mnie kocha i będzie mnie wspierała bez względu na mój wybór. Przeczuwałem, że w głębi duszy chciałaby, żebym poszedł razem z nią do Michigan, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Mówiła za to, że będziemy razem, nawet jeśli wybiorę Nebraskę i wiedziałem, że mówi poważnie. W czasie jazdy trzymałem ją za rękę i słuchałem jej trajkotania, ale pozwalałem słowom przelatywać obok mnie. Nie chodzi o to, że mnie nie interesowało, co mówi, ale wiedziałem, że czasem jest tak, że po prostu musi się wygadać. Wypowiedzieć wszystkie słowa, które przez cały dzień tłumiła. Odkryłem, że to jeden ze sposobów, w jaki radziła sobie z jąkaniem się. W ciągu dnia była cicha, mówiła tylko to, co na pewno miało wyjść płynnie, a kiedy byliśmy sami, mówiła, nie oczekując ode mnie reakcji. Wtedy pozwalała sobie się jąkać i nie zwracała na to uwagi. Włączyłem się, kiedy skręciła w lewo na główną drogę do miasta. - W k-k-każdym razie nie mogę się doczekać. To brytyjska literatura początków osiemnastego wieku. Skupimy się na Defoe, Swifcie i Baśniach z tysiąca i jednej nocy w tłumaczeniu Gallanda, zupełnie niezwykłym. To poziom zaawansowany, bo większość podstawowych zajęć zaliczyłam w liceum. - Z tego zestawu słyszałem tylko o Defoe, ale do tego przyznałbym się tylko na torturach. - Najważniejsze są główne przedmioty. Wszystko na poziomie licencjatu, ale Uniwersytet w Michigan to ceniona uczelnia, nawet jeśli nie ma wysokich pozycji w rankingach uczelni specjalizujących się w terapii mowy. Magisterium będę pewnie musiała zrobić na Uniwersytecie w Iowa. Słyszałam, że są najlepsi. Nie mogę powiedzieć, żeby zachwycała mnie myśl o mieszkaniu tam, ale to jeszcze tak odległa sprawa, że nie muszę na razie decydować. Roześmiałem się. - Ale już o tym myślisz? Uśmiechnęła się. - Przecież mnie znasz. Parsknąłem. - Jasne, jesteś nadgorliwcem. Zmarszczyła brwi. - Co to ma znaczyć? Ups. - To pozytywna cecha. Jesteś zawsze przygotowana i doskonała we wszystkim. Nie mogłabyś czegoś zawalić, choćbyś chciała. Wywróciła oczami. - Raz dostałam tróję z testu. Wpatrywałem się w nią, bo nie byłem pewien, czy to żart. - Dobry Boże, tróję?! Kiedy to było, w drugiej klasie podstawówki? Nie patrzyła na mnie. - Pod koniec zeszłego roku. Na tych głupich zajęciach z pisania referatów. Chodziło w nich o to, żebyśmy nauczyli się pisać referaty i prace semestralne. Miało nie być żadnych testów, nic poza tymi pracami. A potem babka rozdała nam te kretyńskie t-t-testy wielokrotnego wyboru, bez ostrzeżenia. Nie było lepszej oceny niż czwórka, bo nikt się nie przygotował, nie mieliśmy po-jęcia, jakie będą pytania. - Nakręcała się, wspominając to. - Boże, ten jeden test obniżył mi średnią o cztery dziesiąte procenta! Mogłam skończyć szkołę ze średnią cztery trzy, gdyby nie ta p-p-pieprzona nauczycielka! Cholera, użyła brzydkiego słowa. Nie mogłem się nie śmiać. - Aż cztery dziesiąte procenta. Masakra! - Możliwe, że nie udało mi się ukryć sarkazmu. Becca powoli się do mnie odwróciła. Zmrużyła oczy i zacisnęła szczęki. - D-d-d-dla mnie to d-d-d-dużo. Westchnąłem. - Przepraszam, skarbie. To było głupie, co powiedziałem. - Wyrwała mi rękę i jechaliśmy w ciszy aż nie mogłem tego dłużej znieść. - Przepraszam. Nie wyśmiewałem się z ciebie. Chodzi mi o to, że i tak masz jedną z najwyższych średnich w całym stanie. Ale wiem, że to było dla ciebie ważne i przepraszam. - Te cztery dziesiąte mogły zaważyć na różnicy między jedną z najwyższych a najwyższą. - Spojrzała na mnie. - To tak, jakbyś raz nie złapał piłki i to byłaby różnica między pobiciem rekordu a niepobiciem. Pokiwałem głową. - Wiem. To było głupie. - No cóż, jesteś tylko facetem - parsknęła, a ja wiedziałem, że mi przebaczyła. - Tak, a faceci to debile. Nie wiem naprawdę, co cię przy mnie trzyma. - Prawdę mówiąc, rzeczywiście nie wiedziałem, ale obróciłem to w żart, bo miałaby używanie, gdyby zwęszyła prawdziwą niepewność. - Może to to, co robiłeś wczoraj w nocy. - Oblizała usta i spojrzała na mnie lubieżnie. - Które dokładnie? - spytałem poważnie. Udawała, że się zastanawia. - Hm. Chyba to językiem. Pokiwałem głową. - Ach, to. No tak, więc chyba będę musiał to powtórzyć, skoro to główny powód. - Słusznie, pastuszku! - Odkąd w zeszłym roku obejrzeliśmy razem Narzeczoną dla księcia, nazywała mnie pastuszkiem, co bardzo ją bawiło. Nie wnikałem, bo i tak nie miałoby to sensu. Przesunąłem dłoń na jej udo, a potem złapałem ją między nogami. - Zatrzymaj się, zrobię to od razu. Zacisnęła uda na moich palcach i udawała, że jest w szoku. - Nie ma mowy! Jest środek dnia. - Wczoraj jakoś cię to nie powstrzymało, kiedy robiłem ci to na pace mojej ciężarówki. Wtedy też był dzień. - Słońce już zachodziło. A poza tym byliśmy przy naszym drzewie, nikogo nie było w pobliżu. A teraz jesteśmy na zatłoczonej drodze. - Więc darujmy sobie obiad i jedźmy pod drzewo. - Chętnie, ale jestem naprawdę głodna. Nic nie jadłam od rana - uśmiechnęła się szeroko. - Pojedziemy po obiedzie. Była równie niezmordowana jak ja. A może nawet bardziej. Słyszałem, że inni faceci narzekają, że ich dziewczyny nie mają ochoty tak często jak oni, ale ja nie miałem tego problemu. Zawsze była gotowa namawiać mnie na drugi raz, a czasem nawet trzeci. Bywały dni, kiedy nie mogłem jej okiełznać. Zadzwonił jej telefon. Nikt poza mną i rodzicami do niej nie dzwoni. Neli i Kyle wyjechali razem, więc to też nie ona, a rodzice byli na jakiejś dobroczynnej gali w Waszyngtonie. Becca popatrzyła na wyświetlacz. - Dziwne, to pani Hawthorne. Ciekawe, co się stało. - Becca sięgnęła po słuchawkę Bluetooth, włożyła do ucha i odebrała połączenie. - Dzień dobry, co się…? Co?! - Zbladła. - Niemożliwe. Nie… Jak to? Błagam, nie… Wcisnęła hamulec, zjechała na pobocze, zakryła dłonią usta, a z szeroko otwartych oczu płynęły jej łzy. Kręciła głową. - Becco? - Wrzuciłem za nią odpowiedni bieg i dotknąłem jej ramienia. - Co się dzieje? Nie odpowiedziała. - Nie. Nie wierzę. - Spojrzała na mnie z przerażeniem. - A Neli? Nic jej nie jest? Boże, o Boże… Dobrze, będziemy. Tak, jest ze mną. Powiem mu. Cho-cholera. Cholera! - Wydarła słuchawkę z ucha i cisnęła nią tak mocno, że wygięła się, uderzając o deskę rozdzielczą. - Co się stało? - Działo się coś złego i już ściskało mnie w żołądku. - Dlaczego z Neli miałoby być coś nie tak? Powiedz! Becca oparła głowę o kierownicę i łkała. Wysiadłem z auta, okrążyłem je, podszedłem do drzwi od strony pasażera i otworzyłem. Becca wypadła prosto w moje ręce. Przytrzymałem ją jedną ręką, a drugą odpiąłem jej pas. Wziąłem jej bezwładne ciało i zaniosłem na trawę na poboczu drogi. Drzwi zamknąłem kopniakiem. - Musisz mi powiedzieć, co się dzieje. Wciągnęła powietrze i aż się nim zadławiła. Popatrzyła na mnie, a po jej minie widziałem, że stała się tragedia. - Był wypadek. Kyle. On… N-n-n-n-nie żyje. Najpierw pomyślałem, że źle ją usłyszałem. Że wcale tego nie powiedziała. - Co? Jak to? Kyle? Kyle Calloway? - Tak, Kyle. Nasz Kyle. Nie żyje. Przygniotło go drzewo. Rodzice Neli wiozą ją z Traverse City. Ma złamaną rękę i jest w… Nie mówi. - Jak… Nic nie rozumiem. Jak to możliwe, że Kyle… - Nie potrafiłem przetworzyć słów, które słyszałem. - Nie wiem! Wiem tylko to, co powiedziała pani Hawthorne. Była straszna burza, drzewo upadło na Kyle’a i zginął. - Wyswobodziła się z moich ramion i spróbowała wstać. - Musimy jechać. Mamy być u nich w domu za pół godziny. Zamurowało mnie. To nie była prawda. To niemożliwe. Wyznał mi, że zamierza się oświadczyć Neli. W zeszły czwartek. Powiedziałem mu, że chyba oszalał i że ma niecałe osiemnaście lat, ale on się upierał, że wie, że kocha ją tak bardzo, że chce z nią być nawet, gdy będziemy starsi. To jakiś żart, na pewno. Wygrzebałem z kieszeni komórkę i wybrałem jego numer. Słuchałem niekończącego się sygnału, a potem przeniosło mnie do poczty głosowej. „Cześć, tu Kyle, oszałamiam swoim urokiem kogoś innego, więc zostaw wiadomość, to się odezwę. Jak mi się zachce”. Wybuch śmiechu w tle należał do mnie, bo Kyle nagrywał tę wiadomość w czasie naszego spotkania. Poczułem, że drobna, zimna dłoń wyjmuje mi telefon z ręki. Pozwoliłem na to. Pociągnęła mnie na nogi, spionizowała. - Chodź, skarbie. Neli nas potrzebuje. Zachwiałem się, a ona mnie podtrzymała. Wpatrywałem się w jej mokre czarne oczy i widziałem w nich współczucie, miłość i zrozumienie. Jej ból ustąpił miejsca zrozumieniu dla mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć, co zrobić. Wiedziałem, że potrzebuję Bekki, żeby przez to przejść i mogłem tylko mieć nadzieję, że zostanie przy mnie i będzie mnie kochać. Kiedy usiadłem w skórzanym fotelu nowiutkiej jetty, zapach nowego samochodu przyprawił mnie niemal o mdłości. iPhone Bekki był podpięty do samochodowego jacka i kiedy zapaliła silnik, zaczęła grać muzyka. Your Long fourney Roberta Planta i Alison Krauss. W oczach mnie zapiekło i ścisnęło mnie w gardle. Beeca sięgnęła ręką, żeby wyłączyć, ale ją powstrzymałem. Wzięła mnie więc za rękę i jechaliśmy, słuchając. Potem była piosenka, której nie znałem, więc wziąłem jej telefon, żeby sprawdzić playlistę Pandory. Been a Long Day Rosi Golan. Spokojna, piękna piosenka z fortepianem dostosowującym się do słodkiego kobiecego głosu. Wjechaliśmy na podjazd Hawthorne ow, żwir pryskał nam spod kół. Kiedy tylko wysiadłem, Becca wzięła mnie za rękę. Musiała właściwie wciągnąć mnie do domu. Nie chciałem wchodzić. Nie chciałem widzieć bólu innych. To sprawi, że wszystko stanie się prawdą. Może jeśli będę udawał, że tak nie jest, faktycznie się tak okaże. Pani Hawthorne otworzyła drzwi. Oczy miała suche, ale czerwone. - Jason, Becca. Dziękuję, że przyjechaliście. Neli jest w swoim pokoju. - Jak się czuje? - spytała Becca. Pani Hawthorne ścisnęła mnie za rękę i przysunęła czoło do czoła Bekki. - Niedobrze. Ona to… widziała. Nie da się z nią porozumieć. Becca cicho westchnęła, a ja widziałem, jak dosłownie siłą prostuje ramiona i spycha emocje gdzieś głębiej. Pociągnęła mnie po schodach i zatrzymaliśmy się dopiero pod drzwiami Neli. Becca przekręciła klamkę. Nie były zamknięte, więc weszła, a ja za nią. Neli leżała na łóżku, na boku. Oczy miała suche, w dłoni zaciskała jakiś papier. Gapiła się w przestrzeń i chyba nawet nie zauważyła, że przyszliśmy. Nie wiedziałem, co zrobić, gdzie patrzeć. Miała na sobie starą bluzę Kyle’a i czarne majtki. Leżała na pościeli. Skupiłem wzrok na plakacie Avett Brothers i okryłem ją kocem. Usiadłem na krześle przy biurku, a Becca weszła na łóżko Neli, za nią, i odgarnęła jej włosy z twarzy. - Neli? - spytała z wahaniem. Ona chyba też nie wiedziała, co robić. - C-c-co się stało? Neli długo nie odpowiadała. Kiedy się wreszcie odezwała, wydała z siebie zdarty, ledwie słyszalny szept. - On umarł. - Spojrzała na mnie. - Nie ma go. Zadławiłem się, pokręciłem głową. - Ale… Kurwa. Jak?! Neli zebrała się w sobie. - Pokłóciliśmy się. Burza. Straszny wiatr. Złamał drzewo. Miało uderzyć we mnie, ale on… mnie uratował. Zepchnął mnie z drogi. Uratował mnie. To powinnam być ja, ale to on. Ani ja, ani Becca nie wiedzieliśmy, co na to powiedzieć. - To nie twoja wina - powiedziała w końcu Becca. Neli wzdrygnęła się, ale nie odpowiedziała. Widziałem, jak wbija sobie paznokcie w dłoń. Tak mocno, że byłem pewien, że za chwilę popłynie jej krew. Siedzieliśmy w potwornej, ciężkiej ciszy aż stało się jasne, że Neli nie powie ani nie zrobi już nic więcej. - Jesteśmy tu, Neli. Ja tu jestem i kocham cię. Kiedy Becca wypowiedziała ostatnie słowa, Neli zagryzła dolną wargę tak mocno, że aż jej pobielała. Wyszliśmy, zostawiając Neli w takiej samej pozycji, w jakiej ją zastaliśmy, z oczami wpatrzonymi w nicość i białym kawałkiem papieru zaciśniętym w dłoni. Pani Hawthorne zaciągnęła nas do kuchni. - Ico? Becca pokręciła głową. - Powiedziała może trzy zdania. Nie wiem, martwię się o nią. Jest w katatonii. - Może po prostu potrzebuje czasu. - Pani Hawthorne wyglądała przez kuchenne okno. - Może - przytaknęła Becca, ale dziwna nuta w jej głosie podpowiedziała mi, że wcale tak nie myśli. Jednak pani Hawthrone nic nie zauważyła. - Pogrzeb w środę. - Ludzie przychodzili i wychodzili, znosili półmiski z jedzeniem. Zauważyłem państwa Calloway, którzy siedzieli na kanapie. On obejmował jej szczupłe, drżące ramiona. Pan Hawthorne siedział obok pana Callowaya i służył mu poważnym, stoickim milczeniem. Becca zawiozła mnie do domu i położyła się na łóżku obok mnie. Nigdy wcześniej nie była w moim pokoju. Nie przychodziliśmy tu, bo wiedziałem, że ojciec zachowa się jak kutas i zrobi scenę. Nie chciałem, żeby Becca tego doświadczyła. Ale w tej chwili nie miałem dość siły, żeby się nim przejmować. Wiedziałem, że potrzebuję jej obok. Nie wiedziałem, jak długo tak siedzieliśmy w milczeniu. Becca obejmowała moją pierś i przytulała twarz do moich pleców. Czułem, że moja koszulka robi się mokra, ale ona nie wydała żadnego dźwięku. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się i głośno rąbnęły w ścianę. - Co to za pieprzony zagraniczny wóz zaparkował na moim pieprzonym miejscu? Wypełnił sobą całe wejście, ogromny, o dzikich oczach. Nie chwiał się, ale widziałem, że jest nietrzeźwy. Becca wzdrygnęła się za moimi plecami. - To moje auto, panie Dorsey. Przepraszam. Zaraz je przestawię. - Ja kurwa myślę, że przestawisz! - warknął. - Zabieraj auto i sama się wynoś. - Ona nigdzie nie pójdzie - powiedziałem, nie patrząc na niego. - Ani jej samochód. - A co ona robi w twoim łóżku, gnojku? Co ty sobie myślisz? - Kyle Calloway nie żyje. - Powiedziałem to na głos i załamałem się. Po policzku spłynęła mi łza. Nie zdołałem jej powstrzymać. - Co ty, kurwa, płaczesz? Becca usiadła. - Kyle był jego najlepszym przyjacielem. Jego najlepszy przyjaciel nie żyje. - Mówiła stanowczo i cicho, ale słyszałem, że się boi. Bała się mojego taty, i słusznie. - Niech mu pan odpuści. - Nie mówiłem do ciebie. - Widziałem, że się krzywi na jej widok i to mnie wkurzyło. W innej sytuacji rzuciłbym się na niego, ale nie chciałem, żeby Becca widziała, jak się bijemy. - Zostaw nas, nie rób tego. Nie dzisiaj. - Jeszcze nigdy go o nic nie prosiłem. - Zamknij się, gnojku. Nie mów mi, co mam robić w moim własnym domu. - Zrobił krok w moją stronę, a ja w jednej chwili poderwałem się na nogi i zacisnąłem pięści, żeby być gotowym do walki. Zatrzymał się i popatrzył na mnie przeciągle. - Wiesz, ilu przyjaciół ja straciłem? Na śmierć ilu kumpli patrzyłem? I myślisz, że się mazałem jak jakaś ciota? Nic podobnego. Ludzie umierają, takie jest życie. Bądź mężczyzną i pogódź się z tym. - To nie wojna. On nie był żołnierzem. A ja nie jestem tobą. Mogę rozpaczać po śmierci przyjaciela. Znam go od przedszkola, więc może jednak się zamknij i daj mi spokój. Słyszałem, że Becca oddycha ciężko i z przerażeniem. Gdyby nie musiała minąć mojego przerażającego ojca, kazałbym jej wyjść. - Wyjdę, jeśli ona wyjdzie. Podszedłem do niego, wpatrywałem mu się w oczy, nie bałem się i byłem gotowy do ataku. - Nie chcę tego robić na oczach mojej dziewczyny, ale zrobię to. Wyjdź, kurwa. Wyjdź z mojego pokoju. Tylko o to proszę. Zafalowały mu nozdrza. - Po prostu nie chcesz, żeby twoja przyjaciółeczka widziała, jak łoję ci dupę. - Cz-cz-czemu jest pan takim draniem? - Na dźwięk głosu Bekki mój ojciec i ja zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na nią. - Co ja panu zrobiłam, oprócz tego, że pokochałam pańskiego syna? Wie pan, ile razy opatrywałam mu rany po tym, jak go pan zbił? Jaki pan ma p-p-problem? Czemu nienawidzi pan s-s-s-swojego syna? Tata spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Mało, że ta suka to arabuska, to jeszcze jąkała? Becca głośno wciągnęła powietrze, a potem zatkała, gdy go uderzyłem. Ogarnęła mnie ślepa furia. Nie miał szans. Już i tak nieźle oberwał, ale to mnie nie powstrzymało. Biłem go i biłem, biłem dopóki nie przestał się ruszać, a potem biłem dalej. Poczułem na ramieniu rękę, która mnie odciągała. - Przestań. Przestań! - Była w histerii, mówiła prawie niezrozumiale. - P-proszę cię, przestań! - Ostatnie słowo wywrzeszczała mi do ucha i w końcu to do mnie dotarło. Wróciłem do siebie. Cały się trząsłem i byłem mokry. Pokryty ciepłą, lepką wilgocią. Ręce miałem we krwi. Siedziałem ojcu na piersi, a jego twarz była zmasakrowana. Czułem, że krew spływa mi po twarzy, bolała mnie szczęka, miałem posiniaczone żebra. Becca mnie odciągnęła. Łkała. Wstałem, wziąłem ją za ramiona i wypchnąłem z mojego pokoju. - Przepraszam, że to widziałaś. Przepraszam, że pozwoliłem ci na to patrzeć. - Kiedy to mówiłem, z ust popłynęła mi podbarwiona krwią ślina, więc splunąłem na dywan. Było mi już wszystko jedno. - Przepraszam cię. Musisz już iść. Muszę to jakoś ogarnąć. - Nie zostawię cię. - Wyrwała mi się i odwróciła, żeby na mnie spojrzeć. - Co zrobisz? - Wezwę pogotowie. - Nie będą zadawali pytań? Pokręciłem głową. - Dobrze wiedzą, co robić. To nie byłby pierwszy raz. Nie rozumiała. - Ale… Nie będą musieli złożyć doniesienia o przemocy domowej? - A niby komu? - Wskazałem na identyfikator rzucony na stół, ze zdjęciem mojego ojca w mundurze kapitana policji. - On jest policją. Będzie wiedział, co zrobić z raportem. Poza tym w tym przypadku to mnie by aresztowali, a to wywołałoby pytania, na które żaden z nas nie chciałby odpowiadać. - Ale Jasonie… - Nie! - Nie chciałem na nią krzyczeć. Musiałem się opamiętać. - Przepraszam, ale nie. Nic nie można zrobić. I tak dzisiaj stąd spadam. Mam dość tego bagna. - Gdzie będziesz mieszkał? - Nie wiem. W samochodzie? Może w hotelu. Mam to w dupie. Po prostu nie mogę tu już zostać na ani jedną noc. Pokiwała głową, bo wiedziała, że chcę, żeby dała spokój. - Daj mi się umyć. - Odwróciła się i ściągnęła ścierkę zawieszoną na klamce do mikrofalówki. Delikatnie otarła mi wargę, starła krew, a potem złożyła ścierkę, zwilżyła pod kranem i zajęła się moim policzkiem. Płakała, wzdychała, szybko mrugała i zlizywała łzy z kącików ust. Byłem wściekły, że straciłem nad sobą panowanie. Musnąłem jej twarz kciukiem, a ona się wzdrygnęła. - Beck, przepraszam. Wiem, że tego nie rozumiesz. Tak, powinienem to gdzieś zgłosić. Ale jeśli tak, trzeba było to zrobić już dawno temu. Teraz jest za późno. Mam osiemnaście lat, w świetle prawa jestem dorosły i chcę się wyprowadzić. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nigdy więcej nie będziesz świadkiem takiej sceny, dobrze? - Pokiwała głową, ale nie odpowiedziała, tylko ścierała mi krew z policzka. - Odezwij się do mnie, proszę. Próbowałem znów zetrzeć jej łzę, ale się odwróciła. Tak jakby… teraz się mnie bała. - I c-c-co miałabym powiedzieć? Bałam się. O ciebie. Ciebie. Byłeś… Nie byłeś sobą. Okazałeś t-t-taką agresję. Biłeś go, a chociaż on nie oddawał, wciąż atakowałeś. To było p-p-p-przerażające. - Słyszałaś, co powiedział. Pokręciła głową. - On może o mnie mówić co mu się podoba. To potwór, nie obchodzi mnie, co myśli. - Nie pozwolę mu mówić o tobie w ten sposób. To nie w porządku. Kiedy ostatnio widziałaś mnie w takim stanie, powiedział coś w tym stylu. Pierwsze, co tata robił po powrocie do domu z pracy, to włączał radio na 99,5 FM, czyli na stację z muzyką country. Leciało właśnie Please Remember Me Tima McGrawa, a ja znów sobie przypomniałem, że Kyle nie żyje. Prawie wyleciało mi to z głowy. Uderzyło mnie to mocniej niż kiedykolwiek pięść taty. Kyle umarł. Upadłem na kolana i ręce i łkałem. Nigdy nie płakałem, nigdy. Odkąd przestałem być dzieckiem, z żadnego powodu. Nie mógłbym się teraz powstrzymać, nawet gdybym chciał. Nie wiem, jak długo płakałem, ale czułem obecność Bekki obok mnie. Była za mną, dotykała mojego ramienia, pozwalała mi płakać. Usłyszałem dochodzące z mojego pokoju odgłosy krztuszenia się i zmusiłem się do wstania. - Cholera, zadławi się krwią. Poszedłem tam i przewróciłem go na brzuch, a on splunął, zwymiotował, a potem znów zakaszlał. Odciągnąłem go od tego syfu i zostawiłem na podłodze między moim pokojem a korytarzem. Zobaczyłem, że zdjęcia w ramach są potłuczone, moje puchary poprzewracane, a biurko pęknięte na pół. Nic nie pamiętałem, teraz do mnie dotarło, jak to musiało wyglądać. W ścianie przy drzwiach była wielka dziura, a druga w kącie. Krzesło było przewrócone, a pojemniki z biurka wylądowały na podłodze. - Chryste - wyszeptałem. Spojrzałem przez ramię na Beccę, która stała w korytarzu i patrzyła na mojego krwawiącego ojca. - Nie wiedziałem, że było aż tak źle. - Myślałam, że się p-p-p-pozabijacie - powiedziała cichutko. - Powinieneś jakoś mu pomóc? Spojrzałem na niego. Zaczął jęczeć. - Pieprzę go. Niech leży. Będzie żył. - Becca popatrzyła, jakby mnie nie poznawała. - Nawet nie wiesz, ile razy on mnie zostawił w takim stanie. Spakuję jakieś rzeczy i spadamy. Zadzwonię do kogoś, jak wyjdziemy. Stała i patrzyła jak się pakuję. Wcisnąłem ciuchy do pustej torby sportowej, tyle ile się zmieściło. Wziąłem laptop, kable i telefon, ukochaną kurtkę skórzaną i piłkę. Do wielkiej plastikowej torby zgarnąłem przybory toaletowe, a spod łóżka wyciągnąłem pieniądze. Reszta została, książki, puchary, kolekcja kart z futbolistami ze szkoły podstawowej, plakaty Jerryego Ricea i Barryego Sandersa oraz OJ Simpsona i Emmetta Smitha, wszystko. Nic nie miało znaczenia. Aparat miałem w aucie, a Becca na mnie czekała. Tylko to się liczyło. Przewiesiłem torbę przez ramię i zrobiłem krok nad tatą. Parsknął, przetoczył się na plecy i usiadł, kiedy dotarłem do drzwi wejściowych. - Wychodzę - powiedziałem, nie patrząc na niego. Pokiwał głową, ale się nie odezwał. - Nie wrócę tu już. Splunął krwią. - I dobrze. - Wezwać karetkę? - Nie. Pieprz się. - Z trudem się podniósł. Trzymał się framugi i otarł usta przedramieniem. - Ty się pieprz. - Zatrzasnąłem za sobą drzwi. Becca stała na chodniku i czekała. - Nie dzwonisz po karetkę? Splunąłem krwią na trawnik. - On nie chce. - Ale może potrzebuje? Wzruszyłem ramionami. - Wali mnie to. To jego problem. Becca otworzyła drzwi, ale nie wsiadła. - To twój ojciec. A jeśli się wykrwawi na śmierć? - Nie wykrwawi się. Kiedy wychodziłem, był już na nogach. - Sprawdziłem językiem opuchniętą wargę i poluzowane zęby. Zamknęła drzwi i stanęła za mną, kiedy ładowałem torbę na pakę ciężarówki i mocowałem linkami. - Nie rozumiem, jak możecie być tak obojętni. Jesteś ranny. On jest ranny. Obydwaj potrzebujecie pomocy. Obróciłem się na pięcie. - Dwie sprawy - powiedziałem spokojnie, ale oczy mi płonęły. - Po pierwsze, nigdy więcej nie zestawiaj mnie w jednym zdaniu z tym zasranym kawałkiem mięsa, który jest błędem ludzkości. Nie jestem taki jak on. Po drugie, bywało ze mną o wiele gorzej. Pobiłem rekord stanu na najwięcej przyjęć w jednym meczu, będąc w znacznie gorszej formie. Nic mi nie jest. Nie potrzebuję twojej litości. Wzdrygnęła się. - P-p-p-przepraszam. Ja… J-j-j-ja… - Smutek, strach i zmęczenie, które widziałem w jej oczach, znów mnie złamały. - Kurwa. Przepraszam cię. Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie powinienem był tak do ciebie mówić. Nie musisz mieć z tym nic wspólnego. - Wyprostowałem się, pełen obrzydzenia dla siebie. - Boże. Jestem dupkiem. Zasługujesz na coś lepszego. Na kogoś lepszego ode mnie. Odwróciłem się i zacząłem jeszcze bardziej naciągać już i tak napięte linki, tylko po to, żeby nie musieć patrzeć na jej przerażoną twarz. - Jedź do domu, Beck. Znajdź sobie kogoś innego. Kogoś, kto będzie ciebie wart. - Zrywasz ze mną?! Tak po prostu? - Wyszeptała te słowa łamiącym się głosem. - Ja nie chcę mieć kogoś wartego. Chcę ciebie. Chcę, żebyś mnie kochał. Chcę, żebyś pozwolił mi się o siebie martwić. - Ja nie… Boże. Nie zrywam z tobą. Po prostu daję ci wolność od mojego bagna. Nie musisz być w nim ze mną. Ja na ciebie nie zasługuję. Wrzeszczałem na ciebie. Mogłaś jakoś ucierpieć. - Wskazałem ręką na dom i zadławiła mnie gorąca gula w gardle, bo śmiertelnie się bałem, że ona zrobi to, co według mnie powinna. - Dopuściłem do tego. A co, jeśli… Jeśli się w niego zmienię? Jeśli jestem taki jak on? - Ostatnie słowa wyszeptałem, bo po raz pierwszy przyznałem się do najmroczniejszego, najgłębiej skrywanego lęku, który budził mnie w nocy i powodował koszmary. Pokręciłem głową i w końcu na nią spojrzałem. - Kocham cię. Ale nie możesz być z kimś, kogo się boisz. Zbliżyła się. Ja się cofnąłem, ale szła za mną. - Nie. Przestań. P-p-p-przestań. Kocham cię. Nie pozwolę ci się odepchnąć tylko dlatego, że cierpisz. Boisz się i ja to w-w-wiem. Ale wierzę w ciebie, rozumiesz? I myślę, że jesteś mądrzejszy, silniejszy. - Zbliżyła się jeszcze o krok, a jej ciepło i łagodność spłynęły na mnie, poczułem jej zapach, jej wilgotne czarne oczy otoczyły mnie miłością. Widziałem, że formułuje w głowie słowa. - Nie chcę się uwolnić z twojego bagna. Jak na to wpadłeś? Od jak dawna masz takie myśli? Wzruszyłem ramionami. - Od zawsze. Nachodzą mnie co jakiś czas. Niepewnie sięgnęła ręką, żeby dotknąć mojego policzka, tak jakby nie była przekonana, czy jej pozwolę. - Więc przestań. Nie jesteś nim. Nie jesteś! Chcę być z tobą, choć wiem, jakie masz korzenie. - Drugą ręką wskazała na dom. - Przestań zgrywać macho i jedź ze mną. - Prześpię się w ciężarówce. Łypnęła na mnie wrogo. - Jesteś upartym idiotą. Nie będziesz spał w samochodzie. Namówię ojca, żeby pozwolił ci spać na rozkładanym łóżku w piwnicy. Pojechałem za nią, a ona zrobiła jak zapowiedziała. Mało tego, w nocy zakradła się do mnie, żebyśmy mogli przytulać się przez kilka godzin. Wróciła na górę dopiero później, zanim jej rodzice się obudzili. Następnego dnia zapisałem się na zajęcia na Uniwersytecie w Michigan. Na oczach Bekki do listy wybranych przedmiotów dodałem fotografię. Tego popołudnia pojechaliśmy jej autem pod nasze drzewo, a potem ujeżdżała mnie na tylnym siedzeniu w chmurze czarnych loczków okalających jej głowę. Następnego dnia ubraliśmy się w najlepsze czarne ubrania i poszliśmy pożegnać naszego przyjaciela. ciąg dalszy nastąpi.